„Pamięta pan naszą rozmowę w tym pokoju – o porządku. O tym naturalnym porządku rzeczy. Ten porządek można imitować, tak pan wtedy powiedział. […] A jeżeli tak nie jest? Jeżeli nie ma nic do imitowania? Jeżeli świat nie jest rozsypaną przed nami łamigłówką, tylko zupą, w której pływają bez ładu i składu kawałki, od czasu do czasu zlepiające się przez przypadek w jakąś całość? Jeżeli wszystko, co istnieje, jest fragmentaryczne, nie donoszone, poronne, zdarzenia mają koniec bez początku albo tylko środek, sam przód albo tył, a my wiąż segregujemy, wyławiamy i rekonstruujemy, aż zaczynami widzieć całe miłości, całe zdrady i klęski, chociaż naprawdę jesteśmy cząstkowi, byle jacy. [...]Perfekcja, pełnia, doskonałość – to rzadki wyjątek, zdarzający się tylko dlatego, że wszystkiego jest tak niesłychanie, niewyobrażalnie wiele! Olbrzymiość świata, nieprzeliczalna jego mnogość jest automatycznym regulatorem codziennej zwyczajności, dzięki niej uzupełniają się pozornie luki i wyrwy, myśl dla własnego zbawienia odnajduje i scala odległe fragmenty. Religia, filozofia są klejem, wciąż składamy i zbieramy rozpełzające się w statystykę ochłapy, żeby je złożyć w sens, jak w dzwon naszej chwały, żeby odezwały się jednym, jedynym głosem! Tymczasem to tylko zupa... „
S.Lem, "Śledztwo"
Гавриил Игоревич Набоков
Gawriił Igorewicz Nabokow
bądź łatwiej,
Wkurwiony Dzieciak.
Nie.
Nie je, nie pije, nie płacze, nie cieszy się, nie lubi cię, nie nienawidzi cię, nie kocha cię, nie zależy mu, nie dba, nie kłamie, nie mówi prawdy, nie myśli, nie zaprzecza, nie potwierdza, nie ma pieniędzy, nie dzieli się, nie chce, nie żąda, nie nalega, nie umie, nie boi się, nie oddycha, nie żyje.
Ależ tak, też mi miło cię poznać. Na dużą literę może sobie zasłużysz, póki co będę cię traktować jak wszystkich - z góry.
Raczej nie należy do ludzi, na których można polegać. Bo to taka plugawa wesz, wessie się, uwiesi na szyi, weźmie co potrzebuje i już go nie ma. Robi hałas, chaos, sensacje, awantury, wszędzie gdzie się pojawi. I oczywiście, robi to celowo. Jest niebezpieczny. Nie, nie pobije cię, nie zniszczy się słownie, ani nie przejrzy cię na wylot bystrymi oczyma (bo ich nie ma). Nie złamie ci serca, chyba, nie zgwałci. Nie wciągnie w dilerkę, nie poda ci niczego niedozwolonego. On po prostu ukaże ci siebie, zupełnie autentycznego, takiego jakim jest, dziwnego, a ty zobaczysz wszystko co się za tym kryje. Cmentarz marzeń, mogiła snów, wszystko polane burym sosem rozczarowania.
Pomieszkuje sobie to tu, to tam. Nie obrazi się, jak go przygarniesz na kilka dni pod swój dach, znajdzie sobie potem coś innego i tak się obija. W razie czego zawsze ma swoją cudowną piwnicę, gdzie może się przekimać. Z tym że stroni od tego miejsca, bo zimno, nieprzyjemnie. Nie myśl, że chodzi brudny, bo jest bezdomny. Nie ma skrupułów, żeby zapukać do obcych ludzi do drzwi i spytać uprzejmie, czy nie mógłby się u nich umyć. Oferuje za to ścięcie trawnika, zrobienie kawy, posprzątanie kuchni, cokolwiek. I to nie jest jego jedyne zajęcie. Robił już wiele rzeczy, od bycia śmieciarzem, przez listonosza do grajka w podrzędnych knajpach. Aktualnie tłucze się po mieście wielkim, starym vanem i sprzedaje lody. Ma swoją melodyjkę, którą zapuszcza wczesnym rankiem, budząc wszystkich dookoła i jeździ. Nie studiuje. Cholera wie, czy w ogóle do matury podchodził.
W stosunku do innych jest obojętny. Nie jakiś wyjątkowo odpychający, niemiły. Chyba, że czegoś chce (ale to chyba wszyscy mamy wspólne, czyż nie?). Czarujący raczej też nie jest, raczej bezpośredni. Nie obraża ludzi, póki mu czegoś nie zrobią. A nie wszyscy go akceptują, nie wszyscy się z nim zgadzają, oczywiście. Typ osoby, która ma mało do powiedzenia, a mówi najgłośniej. Zwraca na siebie uwagę, robi to, na co ma ochotę. A to często bywa nader spektakularne, oczywiście. Nie mówi prawdy. Zazwyczaj. O sobie. Historii nie ma, bądź istnieje wiele jej wersji, każdą powierza komuś innemu. Przedstawia się jako Gabriel. I to wszystko. Kto ma dojście do policyjnych akt wyczyta, że nazwisko to Nabokow, a data urodzenia jest rozmyta. Jakby jakiś wyjątkowo wredny i przekorny policjant zostawił tam odcisk swojego otłuszczonego palca. Był karany za jakieś tam rozboje, drobne kradzieże i tak dalej. Kiedy przybył do Amsterdamu, nie wiadomo. Miał jakieś konotacje z organizacją przemytniczą, właśnie służy policji jako źródło wszelkich informacji o aresztowanych skurczybykach. Mają go na oku, podobno. Raczej się tym nie przejmuje.
Gra na pianinie. Zaskakująco dobrze. Jak każdy dzieciak z bogatej, rosyjskiej rodziny. Ale przecież on nie jest bogaty, przynajmniej nie teraz. Posługuje się doskonale angielskim, rosyjskim, z niderlandzkim już trochę gorzej, ale daje radę. Szczątkowe znajomości francuskiego, fryzyjskiego i niemieckiego. Nie jest w sumie głupi, jak mu się tak przyjrzeć. Ale to można stwierdzić tylko po dogłębnej obserwacji. A on tego nie lubi, popada w paranoję, kiedy ktoś go obserwuje. Dlatego budowanie relacji to dla niego ciężka sztuka. Sztuki kochania uczył się bardzo długo i bardzo żmudnie. Masz niemal pewność, że lepszego kochanka nie znajdziesz, w okręgu pięciu kilometrów co najmniej. Chociaż preferuje, jeżeli masz płaską, owłosioną klatę i lekki zarost na twarzy.
Zagubił się. Gdzieś w sobie, na ulicy, w autobusie. W swoim życiu. Nie wie, w co wierzyć, co uważać, jak podchodzić do rzeczywistości. To właśnie wywołuje jego gorycz, niechęć do życia. Jego wkurwienie. Wyładowuje je, boksując. Nieprofesjonalnie, oczywiście. Jako że nie zalicza się do tych niezwykle zniewieściałych, nie zdmuchnie go pojedynczy powiew wiatru. Nawet całkiem postawny, no i wysoki. Liczy sobie 198 centymetrów i 6 milimetrów, dokładnie. Na twarzy posiada 164 piegów, jeżeli pytasz. Oczy koloru pasji, skóra w odcieniach siły.
Tak, z pewnością jesteś bardziej inteligenty od niego. I lepiej prosperujesz. Masz większe zdolności percepcji i dedukcji, z pewnością. Jest karaluchem, możesz zgnieść go podeszwą swojego drogiego, szytego na miarę buta, nie krępuj się. Ewentualnie może posłużyć ci za papier do podcierania dupy. Nie zaszkodzi ci, nie ma możliwości. To tylko wkurwiony dzieciak.
O O O
No to witam.
Gabriel i ja na wątki jesteśmy chętni, najlepiej te z powiązaniami, bo nudzi mi się wiecznie "poznawanie" Jestem chyba (mam nadzieję) nieco bardziej sympatyczna i miła niż G., więc proszę się mnie nie obawiać. Z nim to inna sprawa. Nie przekładajcie jego zachowania na moje prywatne odczucia wobec was - autorów, czy też waszych postaci. Nie zawsze mam ochotę/czas odpisać wszystkim, raczej rzadko urywam po prostu wątek. Za to niestety szybko się nudzę.
Przepraszam za kartę, miałam stosunkowo długą przerwę od pisania, chyba.
Zdjęcie autorstwa Theo Gosselina, amen.
16 komentarzy:
[Ależ karta jest świetna! Tylko przymiotnik z "nie" piszemy razem. Gdzieś się tam przewinęły "nie miły".
Hm... Boksuje. Gdzie? Czy może on boksować na darmowych zajęciach w jednej ze szkół razem z Bran? :D]
[Hm, nie, bo Bran unika problemów, a problemem byłoby pojawienie się tam. To może... jakaś grupka dresów uzna, że warto poobijać bezdomnego? Bran, jako że to superhero Amsterdamu jest, uzna, że mu pomoże i razem się pobiją z dresami? :D:D]
[True, świat Ci się nie zawali. Zaczynaj. :D]
[ hej może jakiś pomysł na wątek lub powiązanie?]
[Rusek, lubię go. Sugeruję powiązanie (i tym samym wątek) z zodiakalnym chujem.]
[Przy mnie nie istnieje asertywność :D]
Brandi wracała właśnie od koleżanki. Ot, wiadomo, babski wieczór polegający na tym, że wpieprza się tony ciastek, popija winem i narzeka na talię. Co prawda Jones na co narzekać nie miała, ale kilkugodzinne odmóżdżenie raz w miesiącu nikomu nie zaszkodziło. A Brandi w dodatku traktowała to jako swojego rodzaju wakacjowanie - mogła się odprężyć i zająć głupimi sprawami, które, przez wzgląd na ich lekkość, stawały się świetnym odstresowywaczem. Dlaczego wracała nad ranem? Prosta sprawa - do Monic zaszedł jej kolega, trzeba było więc się dyskretnie zwinąć, tłumacząc się, że zostawiło się włączony czajnik.
Wracała więc lekko wstawiona, z pełnym brzuszkiem, trochę zmęczona, ale endorfiny wciąż biegały wesoło między czerwonymi krwinkami, wobec tego nie odczuwała jeszcze pragnienia snu tak bardzo. Do czasu.
Usłyszawszy jakieś śmiechy w jednej z uliczek, zaszła po cichu na róg kamienicy i zaczęła oglądać, co się tam dzieje. Czwórka rosłych dryblasów (znała ich skądś!) usiłowała nabijać się z jakiegoś bezdomnego. Co prawda Jones chciała zadzwonić na policję, ale zauważyła, że jeden z nich wziął jakąś metalową rurę ze stojącego obok kontenera. Co jest, zamierzają go zabić? Pewnie Bran czekałaby grzecznie, gdyby nie zauważyła, jak w pewnym momencie rura z ogromną prędkością szybuje w stronę głowy bezdomnego. Rzuciła torbę na ziemię, a potem najzwyczajniej rzuciła się biegiem w stronę czwórki dresów.
A co! Dobry obywatel wie, jak dać po mordzie kretynom!
[Szczerze mówiąc, do głowy przychodzą mi tylko same standardowe pomysły. Adam i Gabriel byli kiedyś kochankami, w związku z czym ten przygarnął go do swojego pokurczonego mieszkania. Z racji tego, że Lester zaczął się staczać, stał się drażliwy i nieznośny, przestali się nawzajem tolerować, wobec czego zodiakalny chuj wyrzucił Ruska z mieszkania (względnie ten sam się wyrzucił). Gabriel mógłby wrócić po cokolwiek, albo po prostu wpaść, żeby skorzystać z łazienki.]
Dresy miały to do siebie, że dużo ćwiczyli, nie mając zupełnie techniki. Ich ciosy były silne, ale co z tego, skoro niezbyt celne? Bran za to nie biła mocno, ale była szybka. Właśnie tak jeden z ortalionowych rycerzy przewrócił się, nawet nie wiedząc, kiedy i dlaczego.
Walka nie była równa, zwłaszcza, że jeden z nich miał tę metalową rurkę. Brandi w pewnym momencie ją chwyciła, szarpnęła i wystawiła kolano - ot, by szanowny pan karczek nadział się na nią. Tak się stało. I pewnie wszystko ładnie by się skończyło, gdyby nie dostała od jednego z dresów w plecy.
Upadła na kolana, starając się zabrać powietrza, ale jakoś nie mogła tego zrobić. Wiedziała, że oni nie odpuszczą, wobec czego - mimo, iż czuła się coraz gorzej, mimo, iż właściwie się dusiła - odwróciła się na plecy i mocno kopnęła przed siebie. Chciała w brzuch, nie wyszło, kopnęła w jaja - nieważne! Zamknęła oczy, starając się złapać oddech. Jest!
Kiedy udało się jej już przywrócić normalne oddychanie, wstała. Tego ostatniego, który usiłował się bronić coraz bardziej nerwowo, chciała kopnąć - ale uciekł. Leżała więc trójeczka pobitych dresów, klnąc i usiłując się zebrać z ziemi.
- Nic... nic Ci nie jest? - zapytała, pokaszlując.
Tej nocy czuje śmierdzący oddech amsterdamskiego życia tuż na karku. To go przytłacza, gnębi i wprawia w dziwny niepokój. Potrzebuje odreagować - i robi to. Jednak ścieżka narkotyku nie przynosi oczekiwanych efektów. Nie otumania go na tyle, by ukoić wszelkie lęki. Być może wciągnął jej za mało, albo po prostu kokaina już nigdy nie będzie działała na niego tak, jak kiedyś. Po kilkugodzinnej motaninie i walce z trwożnymi widzeniami i samym sobą, wreszcie idzie do łazienki i kaleczy sobie ręce. Mocno, aczkolwiek kojąco. Tak, nareszcie czuje się lepiej. Przez bliżej nieokreśloną ilość czasu, którego nie jest w stanie kontrolować, bo odczuwa permanentne załamanie czasoprzestrzeni, wegetuje na twardych panelach, by wreszcie powrócić do normalności. Wstaje, opatruje sobie przedramiona, nalewa kotu mleka i siada przed laptopem. Wylewa ponure myśli na wirtualny papier i naprawdę czuje ulgę. Spokój przerywa mu ciche stukanie do drzwi. Nie spodziewa się gości, a jego zdziwienie kierowane jest głównie... późną porą. Dopiero teraz dochodzi do niego, że noc już dawno minęła. Wzdycha bezgłośnie, na ubrudzony krwią podkoszulek wciągając pierwszy z brzegu sweter, coby ukryć nocne ekscesy. Stając przed drzwiami, przelotnie ocenia swój wygląd w lustrze. Wszystko jest w najlepszym porządku. Może policzki ma trochę zapadnięte, może zarost przestaje być tym kilkudniowym. Może sweter wisi na nim trochę za bardzo, bo nie pamięta, kiedy ostatnimi czasy coś jadł, a oczy są nazbyt podkrążone, zapadnięte i przekrwione. Ale wszystko jest w porządku. Pozornie. Bo przecież nikt nie zakłada grubych swetrów w upalne lato, źrenice wielkości pięciozłotówek nie są czymś naturalnym, podobnie jak resztki koki i zakrwawionych szmat w łazienkowym śmietniku. A Adam od dwóch godzin powinien być w wydawnictwie. Mimo to ma cichą nadzieję, że po drugiej stronie drzwi stoi jedynie sąsiadka z naprzeciwka, z zamiarem zbluzgania go za nieprzestrzeganie ciszy nocnej, i być może jedynie dlatego wreszcie je otwiera.
Kiedy zamiast srogiego spojrzenia starszej pani, natrafia na tors mężczyzny nieprzeciętnego wzrostu, jego brwi wyginają się w delikatne łuki, co jest na ten moment jedyną oznaką jego zdziwienia. Dopiero wtedy podnosi wzrok na twarz Rosjanina, lustrując ją nietrzeźwie. Nie spodziewał się go, choć już jakiś czas temu przywykł do tego, że ten facet zwykł pojawiać się u niego wtedy, kiedy jest najgorzej. Przyczyna mogła tkwić w zadziwiającym instynkcie, tudzież w zwykłym zbiegu okoliczności.
- Ty? - rzuca mrukliwie, zupełnie mechanicznie wypowiadając się po rosyjsku, bo w takim języku zwykł porozumiewać się z tym osobnikiem. Komicznie i odruchowo poprawia okulary w rogowej oprawie, które to zwykle pojawiały się na jego nosie, kiedy zabierał się za pisanie. Absurdalnie skupia się na tym, kiedy je założył, jednak tego momentu nie potrafi sobie przypomnieć.
- Zgaduję, że zapewne nie wziąłeś się w garść, nie znalazłeś stałego miejsca zamieszkania i znów szukasz jakiegoś naiwnego kretyna, który pozwoli Ci się wykąpać? - Przez kilka długich sekund wpatruje się w jego twarz, walcząc z kuszącą możliwością zatrzaśnięcia mu drzwi przed nosem. Ale nie robi tego. Wręcz przeciwnie, kierowany chęcią zaproszenia do mieszkania kogokolwiek więcej niż siebie samego i tego przeklętego kota, otwiera je szerzej, usuwa się z wejścia i ruchem dłoni zachęca mężczyznę do wejścia do środka.
- Wchodź. - Dopiero w chwili wypowiadania tego krótkiego słowa dochodzi do niego, że wciąż jest kompletnie na haju.
Adam Lester
Cienkie linie brwi znów drgają mu ku górze w niemym zapytaniu "a więc co tutaj robisz?". Ale nie pyta. Przez dłuższą chwilę nie odzywa się wcale, bo właściwie zupełnie nie wie, jak się zachować. Zbyt przywykł do tego, że Gabriel przychodzi, korzysta z tego, po co przyszedł i wychodzi. A teraz? Stoi tutaj i sprawia wrażenie, jak gdyby sam dokładnie nie wiedział, czego oczekuje. Wzrok odrywa od twarzy mężczyzny dopiero w chwili, gdy ten skupia uwagę na zwierzęciu.
- W pełni zamieniłem ludzi na kota, bardzo rentownie, naprawdę. Wciąż nie ma imienia - wypala bez większego zastanowienia, obserwując ja kociak rozpoznaje, ociera się i cichym miauknięciem komunikuje, że oczekuje od nowo przybyłego jakiejkolwiek formy pieszczoty.
- Siadaj. - Spojrzenie kieruje w głąb mieszkania, ruchem dłoni sugerując mu bliżej nieokreśloną przestrzeń. - Napijesz się czegoś? Zaproponowałbym też coś do jedzenia, ale obawiam się, że moja lodówka nie oferuje niczego jadalnego. Chyba, że reflektujesz pizzę, tudzież cokolwiek innego z dowozem. - Wyrzuca z siebie słowa, jak najwięcej słów, bo to ma w nawyku. Im jest gorzej, tym płodzi ich więcej. Zupełnie, jak gdyby to pomagało. Ale nie pomaga. Jedynie zabija kłopotliwą ciszę, która jest dręcząca i długa być może jedynie ze względu na to, że narkotyk wciąż działa.
Adam z kolei nie chce nikogo. W końcu jedyne czego pragnie, to poderżnąć sobie gardło pewnej wyjątkowo ciemnej nocy. Tak przynajmniej mu się wydaje. A czułby się podle. Czułby się podle z myślą, że zabijając siebie, zostawia tutaj kogoś. To było niemożliwe. Właśnie dlatego odgradza się, sprawia, że własna matka go nienawidzi, że nudzi ludzi, barykaduje się samotnie w tej pokurczonej kawalerce i jedynie sporadycznie ktoś mu przerywa. Jak dla przykładu teraz. Ale Gabriel jest pod tym względem korzystny, bowiem chwilami udaje tak ślepego i tak głuchego, że Adam właściwie mógłby się pochlastać tu i teraz, przy czym byłby niemal pewien, że nie otrzymałby z jego strony żadnej reakcji. To zawsze wydawało mu się dziwne, ale w pewien sposób było również przychylne. Uniezależniało i dawało pełną swobodę działania, a on sam nie musiał się tłumaczyć z często kłopotliwych sytuacjach.
Adam Lester
[Żyj, bo mi tu Adam wietrzeje.]
Kiedyś, może nawet jeszcze miesiąc temu, wybuchnąłby. Użyłby przemocy, przycisnął tamtego do ściany i zażądał jasnej odpowiedzi. Ale już nie ma na to siły. Kompletne wyczerpanie opętało jego ciało i jest niemal pewien, że nawet zaciśnięcie dłoni na kołnierzyku tamtego nie wyszłoby mu najlepiej.
Słysząc odpowiedź gościa, marszczy brwi, omiatając jego sylwetkę długim spojrzeniem. W zamyśleniu przejeżdża językiem po spierzchłych wargach, w jednej chwili kompletnie tracąc wszelkie możliwe, nawet najbardziej absurdalne pomysły na to, po co mężczyzna tutaj przyszedł.
Wreszcie odwraca się i rusza w kierunku kuchni, która jest niczym innym, jak szeregiem szafek i kuchennych sprzętów osadzonych na jednej ze ścian sporego, aczkolwiek jedynego w mieszkaniu, pokoju. Po drodze zamyka ekran laptopa, na którym to jeszcze chwilę temu wypisywał masę chaotycznych słów, niepożądanych dla niczyjego spojrzenia. Wreszcie nalewa do czajnika wody, bo przecież tamten wcale nie powiedział, że nie ma ochoty na kawę i zabiera się za szykowanie tego życiodajnego (przynajmniej dla Adama) napoju.
- Więc? Przyszedłeś tak po prostu wypić ze mną kawę i popalić papierosy czy istnieje jakiś głębszy cel tej wizyty? - pyta spokojnie, choć naprawdę nie spodziewa się uzyskania konkretnej odpowiedzi na to pytanie.
{Żyją państwo jeszcze? :) }
[Żyje? :D]
Zapraszam na forum ogólnotematyczne z Pretty Little Liars w tle. Znajomość serialu nie jest konieczna. Zamierzasz dołączyć? Zaproś swoich znajomych wink https://gotsomesecrets.fora.pl/
Wrzesień, miasteczko Mystic Falls. Tak, to właśnie tę mieścinę zamieszkują mityczne stwory. Wśród niczego niepodejrzewających ludzi egzystują wampiry, wilkołaki, czarownice, a nawet hybrydy! Można też spotkać Pierwotnych, czyli najstarsze, najpotężniejsze wampiry. Nieważne, czy stworzysz mityczną postać, czy zwykłego człowieka, na pewno będziesz się świetnie bawił! Nie czekaj, dołącz już dziś!
http://mysticfallslife.blogspot.com/
Prześlij komentarz