LISTA POSTÓW

piątek, 31 sierpnia 2012

Tylko małe iskierki nadzei pozwalają nam dalej żyć.


Ирина Марков
Irina Markov

Urodzona 13 marca 1989 roku w Petersburgu.
Była studentka malarstwa na Uniwersytecie Sztuk Pięknych w Moskwie.
Obecnie mieszka i pracuje w Amsterdamie.

Lubisz bajki? Baśniowe opowieści o pięknych księżniczkach i przystojnych książętach, jeżdżących na swych śnieżnobiałych rumakach. Historie opowiadające o miłości i łzach, szczęściu i niefartownych wypadkach. Nie każdy wygrywa swoje życie na loterii. Nie wszyscy dostają to, czego pragną. Pozwól więc, że opowiem ci historię o pewnej rodzinie. Będzie długa, momentami nudna, jednak odrobinę przypomina baśń o Kopciuszku, jednak taką, która jeszcze się nie zakończyła.
Posłuchasz?

Wszystko rozpoczęło się w pogrążonej w śniegu, mroźnej Rosji. Biały puch zawładnął miastem, a przemarznięci ludzie niechętnie wystawiali nosy poza swoje domy, choć i w nich chłodny wiatr szalał przez nieszczelne okna. Marzec dziewięćdziesiątego ósmego roku nie był przyjazny dla mieszkańców Petersburga. Jednak jego trzynasty dzień okazał się najwspanialszym dla pewnej zamożnej rodziny. Do tej pory składały się na nią trzy osoby, Ivan Markov, Olga Markov (zd. Romanov) oraz ich syn, pięcioletni Igor. Tamtego dnia przyszła na świat maleńka istotka, kruszynka o pięknych, głębokich i błękitnych oczach, która z niezmierną ciekawością oglądały wszystko dokoła siebie. Rodzice nadali jej imię po babci ze strony matki, mianowicie Irina.
Jak to w baśniach bywa, ich życie toczyło się swoim kołem. Ivan, wiceprezes potężnej korporacji, jednocześnie kochający mąż i ojciec, idealnie sprawdzał się we wszystkich swoich rolach. Jego praca zapewniała całej rodzinie pieniądze na utrzymanie i wszelkie zachcianki, te potrzebna, jak i nie. W taki sposób Igor pokochał podróże, a Irina malunek. Sztuka stała się dla niej pasją i najważniejszym aspektem w życiu. Ciężko było wyrwać pędzel z jej drobnej dłoni. Igor natomiast wciąż zaczytywał się w mapach i planował swoje wielkie podróże oraz marzył o niezwykłych odkryciach. Sielankowe życie nie nudziło rodziny. Idealne, dobrze uczące się dzieci, które nie sprawiały problemów wychowawczych były wielką pociechą dla rodziców i napawały ich dumą.
Zmiany przyszły po wielu latach. Igor opuścił Rosję i wyjechał na studia do Ameryki w wieku osiemnastu lat. Była to pierwsza większa zmiana w życiu Markov'ów, jednak rodzice nie byli wstanie odmówić dziecku. Rok później Olga ponownie zaszła w ciążę. Był to okres bardzo dla niej ciężki, gdyż jej wiek nie był odpowiedni do rodzenia kolejnego dziecka. W dwa tysiące czwartym roku, dokładniej piątego czerwca, przyszedł czas porodu. Oczekiwanym dzieckiem ponownie okazała się dziewczynka. Ciężko stwierdzić czy była ładniejsza od swej siostry czy też nie. Ivan jednak widział w niej coś strasznego, w jej przenikliwym, a jednocześnie uroczym spojrzeniu, dostrzegał jedynie żonę, zmarłą żonę. Olga nie urodziła dziecka samodzielnie. Jej organizm nie był dość silny, więc lekarze wykonali cesarskie cięcie, po którym kobieta nie wykonała już ani jednego oddechu. Nowo narodzoną dziewczynkę nazwano Zoja, a matkę zastąpiła jej starsza siostra, którą niewielki aniołek rozkochał w sobie w oka mgnieniu. Irina nie narzekała jednak na nowy obowiązek, który dzieliła z nianią. Zabawa z Zoją, jej pierwsze kroki, niezrozumiałe słówka - wszystko to wywoływało radość w jej błękitnych oczach.
Po dwóch latach od śmierci żony, Ivan doszedł do siebie i wreszcie z czystym sercem mógł powiedzieć, że kocha swoje najmłodsze dziecko. Wówczas Zoja stała się dla niego kimś więcej, niżeli kolejnym potomkiem. Niewiele dni upłynęło a Markov zatęsknił za ciepłem jakie potrafiła dać mu kochająca kobieta. Wtedy właśnie poznał Katye, byłą modelkę, o wiele lat młodszą od niego. Ivan uznał, że Zoja musi mieć matkę, że bez porządnego wzorca nie wyrośnie na kogoś dobrego. Chciał by dziecko wychowywało się w pełnej rodzinie. Decyzja zapadła i nadszedł dzień ślubu. Katya stała się matką dla trójki rodzeństwa, jednak jedynie na papierku. Była kobietą, która od samego początku dbała jedynie o swój los. Oczarowany Ivan szybko poddał się presji, którą na niego narzuciła i postanowił zmienić testament pod pretekstem, iż żadne z jego dzieci nie jest dość odpowiedzialne by w przypadku jego odejścia, przejąć pieniądze i udziały w korporacji.
Początek dwa tysiące jedenastego roku okazał się jednak zgubny dla całej rodziny. Ivan był uczestnikiem poważnego karambolu w Moskwie. Został przewieziony do szpitala, jednak zapadł w śpiączkę, z której już nigdy nie miał się obudzić. Pół roku po wypadku została podjęta decyzja o odłączeniu Ivana Markova od aparatury utrzymującym jego funkcje życiowe. Zaraz po uroczystym pogrzebie i odczytaniu ostatniej woli mężczyzny, Katya zabrała wszystko, co tylko mogła i udała się do Anglii, tym samym zostawiając dwudziestodwuletnią Irinę oraz siedmioletnią Zoję. Początki nie były trudne. Irina, mając na kącie odłożone pieniądze, wynajęła mieszkanie, zapisała siebie oraz siostrę do szkół w Moskwie, a w wolnym czasie dorabiała jako kelnerka bądź sprzątaczka. Igor, najstarszy z rodzeństwa nie pojawił się ani na pogrzebie ojca, ani po nim. 
Po kilku miesiącach szybkiego, męczącego życia, do jakiego Irina nie była przyzwyczajona, pieniądze na koncie zaczęły topnieć, a wspomnienia związane z Rosją coraz mocniej bolały. Odważna myśl, która rozpaliła się w głowie kobiety, doprowadziła do kolejnej, poważnej decyzji. Była świadoma iż w rodzimym państwie nie ma już dla niej miejsca. Podjęła więc ostatnie pieniądze z moskiewskiego banku, kupiła dwa bilety do Amsterdamu i właśnie tam, wraz z siostrą postanowiła rozpocząć zupełnie nowy etap życia. Przeprowadzka jednak nie była łatwa, a co gorsza, kosztowna. Mimo iż Irina starała się łapać każdej pracy, nie udawało jej się zapewnić wszystkiego, co było potrzebne jej i ośmiolatce. To były dni, kiedy Irina postawiła wszystko na jedną kartę. Niechętnie, jednak z uniesioną głową weszła do baru ze striptizem, gdzie z uśmiechem przyjęli młodą, urodziwą Rosjankę do pracy. Od tej chwili kobieta zarabia na siebie i siostrę dając mężczyzną rozkosz, jakiej nie umiała dać im żadna inna.


Wygląda niczym anioł, upadły anioł, który nie miał już siły walczyć po stronie słuszności. Jej, niegdyś błoga twarz, przesiąknięta jest bólem i rozpaczą, jednak jej błękitne niczym ocean, oczy, mają w sobie iskrę nadziei, która nie gaśnie mimo kolejnych przeszkód. Wachlarz czarnych rzęs dekoruje je jeszcze bardziej i zachęca do spojrzenia w ich otchłań, która wciąga i zniewala. Malinowe usta, często suche, spierzchnięte, wyginają się w lekkim uśmiechu, w którym nie widać smutku, a jedynie wolę do walki. Często wyobrażasz sobie jaką błogość musi dawać ich dotyk. Na jej niewielkim nosie, szczególnie w słoneczne dni, pojawiają się nieliczne piegi, które dodają jej dziewczęcego uroku. Mimo delikatnej urody, na jej twarzy można dostrzec ciężkie, stanowcze rysy, które zawdzięcza rosyjskiemu pochodzeniu. 
Irina ma wspaniałą figurę i jednocześnie drobne, wręcz filigranowe ciało. Niektórym wydaje się, iż mogą schować ją w zaciśniętej pięści. Mocno zarysowane wcięcie w tali idealnie dopełnia całokształt wizualny. Lekko zaokrąglone biodra i odrobinę wysunięte pośladki, również są jej bezkompromisowymi atutami. Wszystko uzupełniają krągłe, jędrne, choć niewielkie piersi. 
Jej alabastrowa skóra zawsze skropiona jest łagodnym zapachem konwalii, który mąci w głowie i doprowadza do szaleństwa. Natomiast jej długie, kasztanowe włosy, które swobodnie spływają po jej smukłych ramionach, pachną jaśminem, który dodaje im blasku.



Kobiety nie da się jednak poznać, doświadczając jedynie wrażeń optycznych. Mimo pięknej otoczki bywają one niespotykanie odmienne. Irina łączy w sobie wiele cech, na które wpływ miało całe jej życie, a szczególnie jego gorsze momenty. Jedno pozostało w niej niewzruszone i stałe, mianowicie miłość i oddanie, które każdego dnia okazuje ukochanej siostrze, Zoi. To właśnie ta mała kruszyna sprawia, że w kobiecie dalej tlą się pozytywne cechy, które zostały wzruszone przez decyzję, jaką zmuszona była podjąć. Ona sprawia, że Irina dalej odczuwa wolę do życia. Bez siostry dawno skończyłaby na dnia. To dla niej żyje, dla niej się stara i pracuje jako kobieta lekkich obyczajów. W każdej innej sytuacji wstydziłaby się swej profesji, jednak w tym wypadku, jest dumna ze swojego poświęcenia. 
Irina jest odważna i honorowa. Oddałaby życie za poglądy, w które wierzy i hasła, którymi kieruje się w życiu. Często, w ramach pocieszenia, mawia, iż nigdy nie było jeszcze tak źle, by nie mogło być gorzej. Te słowa trzymają ją na duchu. Jej odwaga przejawia się też w inny sposób. Irina jest nadzwyczaj szczera. Potrafi łgać, jednak tego nie robi. Najgorsza nawet prawda jest dla niej piękniejsza niż udekorowane diamentami, kłamstwo. Jako Rosjanka jest kobietą dumną i wierzącą w niezależność, choć nie twierdzi, że do końca swego życia chciałby być sama.  Ma własne zdanie na każdy temat i nie boi się go przedstawiać.
Jak na swój wiek jest bardzo dojrzała. W końcu od niespełna dwóch lat ma na utrzymaniu młodszą siostrę. Wie jak ciężko jest żyć w obecnych czasach. Ma także świadomość tego, że aby mieć coś na prawdę, trzeba dość do tego samemu. Nie ważne czy będzie to willa z basenem i prywatny odrzutowiec, czy małe mieszkanie i stare BMW.  Twardo stoi na nogach i nie ugina się pod niczyim naporem.

  • od niespełna dwóch lat opiekuje się młodszą, ośmioletnią siostrą, Zoją, która jest jedynym promyczkiem w całym jej obecnym życiu.
  • nie potrafi poprawnie funkcjonować bez dawki kofeiny, którą dostarcza jej poranna, mocna kawa. Ten napój jest dla niej największym uzależnieniem. Pije ją nie tylko o poranku, ale także w każdej innej porze dnia. Uwielbia zarówno czarną, mocną kawę jak i delikatne latte. 
  • jej drugą, życiową miłością jest zespół The Beatles. To właśnie oni widnieją na jej koszulkach, naszywka z ich nazwą znajduje się na jej torbie, płyty wypełniają szuflady, a głowę teksty piosenek. 
  • nadal potrafi marzyć, a jej największe, materialne marzenie to oryginalny chevrolet camaro z '67, najlepiej w kolorze wiśni. 
  • obecnie siostry mieszkają w jednopokojowej kawalerce w nieciekawej dzielnicy Amsterdamu.
  • zapytana o to, czy żałuje iż jest prostytutką, odpowie przecząco. Ma świadomość iż bez tego, nie udałoby jej się utrzymać siostrzyczki.
  • choć przed nikim tego nie przyzna, wciąż oczekuje dnia, w którym jej brat, Igor da jakikolwiek znak życia.



IRINA           ZOJA 
HISTORIE Z ŻYCIA WZIĘTE   
POWIĄZANIA SERCA



od autorki:
Serdecznie witam autorki i autorów. Mam nadzieje, że moja postać zostanie zaaprobowana i ładnie przyjęta do grona autorów.
Zdjęcia pochodzą z TEJ strony.  A znajduje się na nich modelka o imieniu Alice. 
Ty dwa zdania, ja dwa zdania. Ty poemat, ja poemat. 
Jeśli chodzi o zależność pomysł/wątek, nie jestem jego 100% zwolenniczką, jednak często ulegam. 
Życzę miłej zabawy. 

Data powstania: 31.08
Edycja: 31.08

czwartek, 30 sierpnia 2012

Olga Pawłowicz- bo każda filozofia jest utopijna


 OLGA PAWŁOWICZ


Wykładowca literatury |wielbicielka polskiej poezji, rosyjskiej prozy i…skandynawskiego dramatu |Poetka| wielokrotna emigrantka | prawosławna | wielbicielka Nietzschego

 Fotografia: http://www.olenaleonenko.com/foto/3/big/1.jpg


         Gdy zaproponujesz studentowi miejscowego uniwersytetu wino, a ten zapyta, czym
jest właściwie pragnienie, a czym trunek, powołując się na Kierkegaarda- najpewniej
czekają go egzaminy u Olgi Pawłowicz.
Sama Olga- wysoka i smukła, w obcisłych czarnych spodniach i skrojonej po męsku białej koszuli, przewiązanej w supeł na wysokości pasa- stanowi raczej swoistą zagadkę. Swoje pochodzenie określa jako ‘słowiańskie’ i akcentuje je, dodając do ubioru elementy tamtejszego folkloru, tak jednak różnorodne, że z jednakowym przekonaniem opisuje się
 ją jako Polkę, Białorusinkę, czy Ukrainkę. Nazwisko, będące częścią niewiadomej, prawdopodobnie zmieniła, podczas jednej z wielu podróży.
Do Amsterdamu przybyła z Rosji, gdzie, jak mówią, udzielała się w artystycznej bohemie.
Lata cyganerii znaleźć miały odbicie w ekscentrycznym trybie życia prelegentki; na porannych zajęciach pojawiała się z podkrążonymi oczyma, niekiedy tak napuchniętymi
od nieprzespanych nocy, że z trudem przychodziło jej je otworzyć.
Przechodząc ulicą pozostawiała po sobie zapach drogich perfum i niewywietrzałego cygara, z którym jednak de facto nigdy jej nie przyłapano.
Krótko po przyjeździe do Holandii, bo jeszcze przed upływem kwartału, zyskała miano prawdziwej legendy. Jej wykłady przyciągały tłumy; podczas gdy przerażeni studenci modlili się o ich koniec, wolni słuchacze, okupujący miejsca na podłodze, skandowali, prosząc o więcej szczegółów.  
Oczywistym stało się, że nikt, kto szczególnie uzdolniony nie jest, literatury nie zaliczy.
To, o czym mówiła, niejednokrotnie wykraczało zresztą poza słowo pisane- brodzący
w mieszance prozy, poezji, malarstwa, muzyki i filozofii oblewali kolejne egzaminy, a lista studentów uszczuplała się. W razie, gdyby któryś w wychowanków nie miał jeszcze dosyć widoku pani profesor, wynajmowała pokój w akademiku. Mimo tej bliskości, jej prywatność osiągnęła stan absolutny i nienaruszalny. Owszem, plotkowano, niczego nie wiedziano jednak na pewno. Gdy jakiś odważny mieszkaniec akademika zapytał, czy to prawda, iż jest w rzeczywistości dwudziestopięcioletnią dziewicą, roześmiała się.
Tylko jeden fakt jest prawdziwy- oświadczyła i choć nie stwierdzono, który, progu jej pokoju przy Haarlemmerstraat nie przekroczył jeszcze żaden mężczyzna. Nie. Kobieta także nie.


 Informacje na marginesie:
- Nienawidzi dzieci,
- Jej egzaminy zwykło się nazywać "zaliczeniami z myślenia",
- 3/5 studentów, zapytanych o Olgę, marszczy brwi i wygłasza pompatycznie "Każda filozofia jest utopijna!",
- Zagadnięta o swoje rzekome wykształcenie pianistyczne prycha, przyznając wyższość słowa nad dźwiękiem.

 

 

 

W kreowaniu obrazu Olgi wykorzystano postać aktorki i pieśniarki- Oleny Leonenko. 

Za wszelkie niedociągnięcia blogowe przepraszam, po raz pierwszy korzystam z blogspot.

Dzieciak

„Pamięta pan naszą rozmowę w tym pokoju – o porządku. O tym naturalnym porządku rzeczy. Ten porządek można imitować, tak pan wtedy powiedział. […] A jeżeli tak nie jest? Jeżeli nie ma nic do imitowania? Jeżeli świat nie jest rozsypaną przed nami łamigłówką, tylko zupą, w której pływają bez ładu i składu kawałki, od czasu do czasu zlepiające się przez przypadek w jakąś całość? Jeżeli wszystko, co istnieje, jest fragmentaryczne, nie donoszone, poronne, zdarzenia mają koniec bez początku albo tylko środek, sam przód albo tył, a my wiąż segregujemy, wyławiamy i rekonstruujemy, aż zaczynami widzieć całe miłości, całe zdrady i klęski, chociaż naprawdę jesteśmy cząstkowi, byle jacy. [...]Perfekcja, pełnia, doskonałość – to rzadki wyjątek, zdarzający się tylko dlatego, że wszystkiego jest tak niesłychanie, niewyobrażalnie wiele! Olbrzymiość świata, nieprzeliczalna jego mnogość jest automatycznym regulatorem codziennej zwyczajności, dzięki niej uzupełniają się pozornie luki i wyrwy, myśl dla własnego zbawienia odnajduje i scala odległe fragmenty. Religia, filozofia są klejem, wciąż składamy i zbieramy rozpełzające się w statystykę ochłapy, żeby je złożyć w sens, jak w dzwon naszej chwały, żeby odezwały się jednym, jedynym głosem! Tymczasem to tylko zupa... „
S.Lem, "Śledztwo" 
 Гавриил Игоревич Набоков
Gawriił Igorewicz Nabokow 
bądź łatwiej,

Wkurwiony Dzieciak.
Nie.
Nie je, nie pije, nie płacze, nie cieszy się, nie lubi cię, nie nienawidzi cię, nie kocha cię, nie zależy mu, nie dba, nie kłamie, nie mówi prawdy, nie myśli, nie zaprzecza, nie potwierdza, nie ma pieniędzy, nie dzieli się, nie chce, nie żąda, nie nalega, nie umie, nie boi się, nie oddycha, nie żyje.
Ależ tak, też mi miło cię poznać. Na dużą literę może sobie zasłużysz, póki co będę cię traktować jak wszystkich - z góry.

Raczej nie należy do ludzi, na których można polegać. Bo to taka plugawa wesz, wessie się, uwiesi na szyi, weźmie co potrzebuje i już go nie ma. Robi hałas, chaos, sensacje, awantury, wszędzie gdzie się pojawi. I oczywiście, robi to celowo. Jest niebezpieczny. Nie, nie pobije cię, nie zniszczy się słownie, ani nie przejrzy cię na wylot bystrymi oczyma (bo ich nie ma). Nie złamie ci serca, chyba, nie zgwałci. Nie wciągnie w dilerkę, nie poda ci niczego niedozwolonego. On po prostu ukaże ci siebie, zupełnie autentycznego, takiego jakim jest, dziwnego, a ty zobaczysz wszystko co się za tym kryje. Cmentarz marzeń, mogiła snów, wszystko polane burym sosem rozczarowania.
Pomieszkuje sobie to tu, to tam. Nie obrazi się, jak go przygarniesz na kilka dni pod swój dach, znajdzie sobie potem coś innego i tak się obija. W razie czego zawsze ma swoją cudowną piwnicę, gdzie może się przekimać. Z tym że stroni od tego miejsca, bo zimno, nieprzyjemnie. Nie myśl, że chodzi brudny, bo jest bezdomny. Nie ma skrupułów, żeby zapukać do obcych ludzi do drzwi i spytać uprzejmie, czy nie mógłby się u nich umyć. Oferuje za to ścięcie trawnika, zrobienie kawy, posprzątanie kuchni, cokolwiek. I to nie jest jego jedyne zajęcie. Robił już wiele rzeczy, od bycia śmieciarzem, przez listonosza do grajka w podrzędnych knajpach. Aktualnie tłucze się po mieście wielkim, starym vanem i sprzedaje lody. Ma swoją melodyjkę, którą zapuszcza wczesnym rankiem, budząc wszystkich dookoła i jeździ. Nie studiuje. Cholera wie, czy w ogóle do matury podchodził.
W stosunku do innych jest obojętny. Nie jakiś wyjątkowo odpychający, niemiły. Chyba, że czegoś chce (ale to chyba wszyscy mamy wspólne, czyż nie?). Czarujący raczej też nie jest, raczej bezpośredni. Nie obraża ludzi, póki mu czegoś nie zrobią. A nie wszyscy go akceptują, nie wszyscy się z nim zgadzają, oczywiście. Typ osoby, która ma mało do powiedzenia, a mówi najgłośniej. Zwraca na siebie uwagę, robi to, na co ma ochotę. A to często bywa nader spektakularne, oczywiście. Nie mówi prawdy. Zazwyczaj. O sobie. Historii nie ma, bądź istnieje wiele jej wersji, każdą powierza komuś innemu. Przedstawia się jako Gabriel. I to wszystko. Kto ma dojście do policyjnych akt wyczyta, że nazwisko to Nabokow, a data urodzenia jest rozmyta. Jakby jakiś wyjątkowo wredny i przekorny policjant zostawił tam odcisk swojego otłuszczonego palca. Był karany za jakieś tam rozboje, drobne kradzieże i tak dalej. Kiedy przybył do Amsterdamu, nie wiadomo. Miał jakieś konotacje z organizacją przemytniczą, właśnie służy policji jako źródło wszelkich informacji o aresztowanych skurczybykach. Mają go na oku, podobno. Raczej się tym nie przejmuje.
Gra na pianinie. Zaskakująco dobrze. Jak każdy dzieciak z bogatej, rosyjskiej rodziny. Ale przecież on nie jest bogaty, przynajmniej nie teraz. Posługuje się doskonale angielskim, rosyjskim, z niderlandzkim już trochę gorzej, ale daje radę. Szczątkowe znajomości francuskiego, fryzyjskiego i niemieckiego. Nie jest w sumie głupi, jak mu się tak przyjrzeć. Ale to można stwierdzić tylko po dogłębnej obserwacji. A on tego nie lubi, popada w paranoję, kiedy ktoś go obserwuje. Dlatego budowanie relacji to dla niego ciężka sztuka. Sztuki kochania uczył się bardzo długo i bardzo żmudnie. Masz niemal pewność, że lepszego kochanka nie znajdziesz, w okręgu pięciu kilometrów co najmniej.  Chociaż preferuje, jeżeli masz płaską, owłosioną klatę i lekki zarost na twarzy. 
Zagubił się. Gdzieś w sobie, na ulicy, w autobusie. W swoim życiu. Nie wie, w co wierzyć, co uważać, jak podchodzić do rzeczywistości. To właśnie wywołuje jego gorycz, niechęć do życia. Jego wkurwienie. Wyładowuje je, boksując. Nieprofesjonalnie, oczywiście. Jako że nie zalicza się do tych niezwykle zniewieściałych, nie zdmuchnie go pojedynczy powiew wiatru. Nawet całkiem postawny, no i wysoki. Liczy sobie 198 centymetrów i 6 milimetrów, dokładnie. Na twarzy posiada 164 piegów, jeżeli pytasz. Oczy koloru pasji, skóra w odcieniach siły. 
Tak, z pewnością jesteś bardziej inteligenty od niego. I lepiej prosperujesz. Masz większe zdolności percepcji i dedukcji, z pewnością. Jest karaluchem, możesz zgnieść go podeszwą swojego drogiego, szytego na miarę buta, nie krępuj się. Ewentualnie może posłużyć ci za papier do podcierania dupy. Nie zaszkodzi ci, nie ma możliwości. To tylko wkurwiony dzieciak.

O O O
No to witam.
Gabriel i ja na wątki jesteśmy chętni, najlepiej te z powiązaniami, bo nudzi mi się wiecznie "poznawanie" Jestem chyba (mam nadzieję) nieco bardziej sympatyczna i miła niż G., więc proszę się mnie nie obawiać. Z nim to inna sprawa. Nie przekładajcie jego zachowania na moje prywatne odczucia wobec was - autorów, czy też waszych postaci. Nie zawsze mam ochotę/czas odpisać wszystkim, raczej rzadko urywam po prostu wątek. Za to niestety szybko się nudzę.
Przepraszam za kartę, miałam stosunkowo długą przerwę od pisania, chyba. 
Zdjęcie autorstwa Theo Gosselina, amen.

środa, 29 sierpnia 2012

Jedyna różnica między szaleńcem a mną polega na tym, że ja nim nie jestem

Za falą dachów widzę kobietę dojrzałą, już pomarszczoną, biedną, zawsze nad czymś schyloną, która nie wychodzi nigdy. Z twarzy, ubrania, gestu, z niczego niemal odtworzyłem jej historię czy raczej legendę, i czasem opowiadam ją sobie, płacząc.
Gdyby to był biedny, stary mężczyzna, odtworzyłbym jego legendę równie łatwo.
I kładę się do łóżka dumny, że żyłem i cierpiałem w kimś innym.
Powiecie może: "Czy jesteś pewien, że to legenda prawdziwa?". Cóż mnie obchodzi, jaka jest rzeczywistość poza mną, skoro pomogła mi żyć, czuć, że jestem i kim jestem?
 fragment Okien Baudelaire'a


HOW MANY TIMES HAVE YOU THOUGHT ABOUT KILLING YOURSELF?
Once. The thought never left my mind.

Dwa regały książek, cztery tomy własnego autorstwa. Laptop z wiecznie otwartym plikiem Worda na pierwszym planie. Angielski, holenderski, norweski, rosyjski, francuski: wszystkie zarówno w mowie jak i w piśmie biegle władane, dziesięć doskonałych tłumaczeń, setki proponowanych kontraktów. Lubi ssać, nienawidzi kłopotliwej guli w przełyku, nigdy nie powie do Ciebie po imieniu, nie interesuje go Twoje zdanie, choć Twojemu punktowi widzenia chętnie przyjrzy się z bliska. Lubi eksperymentować, choć ostatnio nawet nie ma ochoty. Twoją wargę przygryza do krwi, swojej nigdy. Zmusza się do cięcia rąk, pali trzy paczki czerwonych Malrboro na tydzień, choć wcale nie musi, czasami wciągnie ścieżkę kokainy. Infantylnie dumny posiadacz czterech prób samobójczych na koncie, analogicznie po każdej z nich siedział u czubków. Nienawidzi muzyki, jedyna która sporadycznie do niego przemawia to ta alternatywna. Ma trzymiesięcznego kociaka i choć jęczy i narzeka nań non stop, de facto na ten moment nie wyobraża sobie bez niego życia. Biała bielizna u mężczyzn go drażni. Idąc ulicą nagminnie przegląda się w wystawach sklepowych. Uwielbia zapach męskiego potu i niedopałków papierosów. Czasem stoi bez celu w deszczu, nigdy nie miał kataru, wypróżnia się regularnie, połyka. Uzależniony od okularów wszelkiej maści, bez nich czuje się nagi. Zakochał się tylko raz i chociaż chciałby to powtórzyć - nie potrafi. Jest uczulony na rodzynki, a słodzona kawa wywołuje u niego torsje. Nigdy nie kochał się z kobietą, choć żeńskie talie są dla niego ostoją piękna. Pisuje powieści i nowele dla osób o wygórowanym wyczuciu smaku lub - jak sam twierdzi - wprost odwrotnie. Lubi być dotykany na karku, liczy każdy dreszcz biegnący wzdłuż kręgosłupa, a kiedy dochodzi, drży mu dolna warga. Uwielbia grube swetry i materiały w groszki, latem jest wrogiem publicznym numer jeden. Choć stać go na pałac z ogrodem, wciąż mieszka w przykurczonej, zagraconej kawalerce. Żaden facet nie wytrzymał z nim dłużej niż Harry Potter. Zawsze śpi na brzuchu, choć ostatnimi czasy cierpi na bezsenność, matkę odwiedza tylko w jej imieniny, ojca widział dwa razy od jego śmierci. Nie jada czerwonego mięsa, brukselek i owoców morza. Środkowym palcem miesza kawę z mlekiem i odpowiada na zażalenia innych.

Adam Lester, 30 lat i tyleż samo grzechów ciężkich na... sumieniu?
Pisarz.
Tłumacz.
Zodiakalny chuj.


Pragnienie, by umrzeć było moją jedną i jedyną troską; dla niej poświęciłem wszystko, nawet śmierć

wtorek, 28 sierpnia 2012

You came to see the mobscene...

http://data.whicdn.com/images/13724473/tumblr_lpcbortaYm1qljp65o1_500_large.jpg


Aletha Amanda Ramones
13.01.1988 Amsterdam
studentka reżyserii | obsesyjna dzienno-nocna pracownica muzeów
174 cm czystej, niezniszczalnej prowokacji |  oczy i włosy brązowo-czarne
orientacja - nieznana | historia, przeszłość, rodzina - głucho
Brudno, trochę potłuczonego szkła na podłodze, poodrywane ze ścian tapety, pety w popielniczce i poza nią, wyraźny smród wilgoci. Pośrodku tego błogobytu ona, ubrana na czarno, umalowana na czarno, na rękach i nagich skrawkach ud sporo czarno-krwawych siniaków. Na palcach, nadgarstkach, szyi i w uszach masa niepotrzebnego żelastwa. Powłóczy ciężkim obuwiem po połamanych płytkach w kuchni, wodzi nieobecnym wzrokiem po poobklejanych folią oknach, podryguje trochę chaotycznie i nerwowo do tego, co akurat poszczają w radiu. Byle głośno, byle mocno, byle intensywnie. Byle tylko natrafić na kolejną nowość, która pomoże znieść kolejny dzień. Płatki kukurydziane z mlekiem tworzą na sosnowym stole coś przypominającego konsystencją błotnistą kałużę. Wkłada do niej palec. Tworzy wzorki. Wiele, wiele wzorków, tak jak kocha to robić w życiu. Byle tylko przetrwać kolejny dzień. Witaj w świecie Alethii Amandy Ramones, tutaj wszystko jest czarne i śmierdzi rozkładem - poza nią samą.
Jej świat można podzielić na kilka kręgów i etapów, niczym to, co opisywał nam dawno temu Dante. Tylko trochę bardziej to brzydkie i ludzkie. Bardziej współczesne i aż zionie dzisiejszą Holandią. Dante stawiał na strach, Aletha kocha stawiać na obrzydliwości i wyuzdanie.  Kocha eksperymentować z twoją wolną wolą i wytrzymałością. Czeka aż na twoim czole pojawi się taka śmieszna zmarszczka świadcząca o tym, że trzeba wcisnąć stop. Wtedy ona przyspieszy, żeby efekt był jeszcze bardziej niszczycielski niż w założeniu. Na tym przecież żeruje reżyser filmów dokumentalnych - na momentach słabości. Trzeba je pięknie udokumentować, żeby cię potem doszczętnie zniszczyć. Tematyka jest tylko środkiem do celu. Ramones od zawsze wiedziała, czym będzie się zajmować. Nawet jeśli słabo daje się wyżyć do dnia rozdania stypendium, biegając od jednego miejsca do drugiego, łapiąc się prac tak różnych, że czasami wyskakuje się z samej bielizny, żeby potem wskoczyć w jakiś roboczy kombinezon. Jeśli miałaby ci wymienić najbardziej abstrakcyjny zawód, którego się podjęła, musiałaby się zastanowić co najmniej godzinę. Niezależnie jednak od tego, gdzie wyląduje po porannych zajęciach, po wieczornych zawsze jedzie tą samą trasą, metrem, albo autobusem. Filmmuseum, gdzie dogląda starych kinematografów i wkrada się na stare seanse filmów noir. Stedelijk Museum, żeby pogapić się na obrazy, ale częściej po to, żeby pogapić się na ludzi, którzy gapią się na obrazy. Wymyśla wtedy powody, dla których się tam pojawili. Wąsy oznaczają, że ktoś zna się na sztuce, bokobrody - przyszedł, żeby komuś zaimponować. Pulower? Trzeba o tym mówić?
Museum Amstelkring - to stąd zabrała siedemnastowieczną suknię, w której potem ułożyła się w łóżku (tuż pod swoją kamerą) i połknęła masę tabletek. Nie wiedzieć czemu, MA kazało ochronie jej więcej nie wpuszczać. A szkoda, turyści uwielbiali jej łzawe i zmyślone historyjki o eksponatach.
Wróćmy jednak do dnia, w który po raz pierwszy postanowiła targnąć się na swoje życie. Zabawne jest to, z jaką precyzją wszystko zaplanowała. Zmieniła pościel na atłasową, rozłożyła w starej sypialni masę czerwonych i czarnych świeczek o zapachach tak nieprzyjemnych, że nieomal nie odeszła z tego świata przez same mdłości. Kamera śledziła każdy powolny ruch jej ręki, kiedy to bez mrugnięcia wkładała do ust poszczególne tabletki i popijała je wodą. Wszystko było tak cudownie zaplanowane, że nie brała pod uwagę alkoholu - po alkoholu straciłaby  świadomość, a do jej filmu liczył się każdy najmniejszy nawet szczegół.  Najbliższy szpital jest zmęczony przyjmowaniem zgłoszeń z jej zapuszczonego mieszkania przynajmniej raz na dwa miesiące. To jest częścią eksperymentu. Kolejnego na ludzką wytrzymałość. Tytuł brzmi: kiedy służba zdrowia zamiecie moje życie pod dywan z beznadziejnymi przypadkami.
Jeśli lubisz zagadki, a nie lubisz szablonów i moralnej konieczności oswajania nowo poznanych ludzi, teoretycznie wskazane jest, byś ją poznał. Bywają ludzie, którzy łakną jej w sposób niemal obsesyjny. Bywają też tacy, co to uciekają na sam dźwięk jej imienia. Nigdy nie możesz mieć pewności, że nie jesteś tylko metodą.

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Dixon Baker

Dixon Baker
Miami | 18 lat | 16 maja 1994

Akt I
Pewnego słonecznego dnia w gorącym Miami swoje pierwsze tchy dał chłopczyk o imieniu Dixon.Wszyscy byli szczęśliwi z tego bardzo , że w końcu w ich rodzinie pojawił się chłopak a nie same dziewczyny.Ale matka była odmiennego zdania. Od razu po urodzeniu syna oddała go do grupy adopcyjnej gdzie chłopaka już nigdy nie spotkała.Czemu dziecko jest winne ? Niczemu to zależy od rodziców co się z nami stanie od razu po urodzeniu.Kiedy chłopak trochę podrósł  jego przybrani rodzice powiedzieli mu o tym , że jest adoptowany. Chłopak przyjął to bardzo spokojnie i postanowił odnaleźć swoją rodzinę.Ale kiedy wszystko było dopięte na ostatni guzik , że spotka rodzine nagle wsystko się odwróciło przeciw niemu.Okazało się , że jego cała rodzina zginęła w katastrofie samolotu.Od tamtej pory Dixon ciągle wspomina tę sytuację.Postanowił trochę zmienić miejsce zamieszkania i przeprowadził się do domu rodziców w Amsterdamie gdzie zaczął studiować.

Akt II
Dixon nie jest ani wspaniały , ale nie jest także jakimś potworem z piekła rodem.Jest to chłopak o różnych wahaniach nastrojowych.Ale nikt na to praktycznie nie narzeka i bardzo go lubią.Chłopak strasznie kocha zwierzęta i dlatego wolny od zajęć pracuje jako wolontariusz w pobliskim schronisku. Jeśli ktoś chce go naprawdę poznać to śmiało, bo zawsze przystaje na nowe znajomości bardzo chętnie.

Akt III
Pan Baker jest to chłopak o orzechowych oczach i brązowych włosach, jest bardzo dobrze zbudowany i to nie tylko zasługa siłowni.Tylko ciągły sport daje efekt.Jego wzrost wynosi 183 cm a waży 70 kg. Jego spojrzenie przyciąga nie jedną dziewczynę.I to mu się czasem bardzo podoba.

Akt IV
- Kocha zwierzęta
-Uwielbia lody czekoladowe
-Pali
-Czasem lubi coś wziąć mocniejszego
-Pije rzadko
-Kocha otwarte dziewczyny , ale nieśmiałe też

 [ jestem chętna na wątki :D najlepiej zacynajcie :P ]

Estonia mnie zahartowała i oduczyła marzyć

William Ewert Rossen
ur. 15.07.1986r
.

Tallin; Estonia
Amsterdam; Holandia


właściciel kawiarni
w Oud-zuid
Kiedy Ewert był mały, sądził że za pieniądze można kupić dosłownie wszystko, w czym jego kochani rodzice przez całe życie go utwierdzali. Zawsze miał to, o czym tylko zamarzył począwszy od nowego komputera, a skończywszy na drogim koniu wyścigowym. Cóż, jako jedyne dziecko państwa Rosenberg mógł liczyć na ich całkowite oddanie - albo przynajmniej ich pieniędzy, bo z czym jak z czym, ale z fortuną to się nigdy nie liczyli. Matka wydawała krocie na kolejne zabiegi upiększające i zmieniała garderobę częściej niż niejedna gwiazda filmowa, a ojciec od małego kolekcjonował coraz to droższe posiadłości. W pewnej chwili był nawet właścicielem tak zwanego Estonian National Museum. Niestety nic co dobre nie trwa zbyt długo; niezwykle inteligentny Jakob Rosenberg przepisał wszystko co miał (prócz rodzinnej posiadłości) na Ivo, swojego młodszego brata, by nie płacić dodatkowych podatków, a ten systematycznie przepijał kolejne akty notarialne, aż w końcu został z niczym. Straty spokojnie można było szacować na kilkanaście milionów dolarów - Jakob dosłownie oszalał, zaczął liczyć się przesadnie z każdym wydawanym groszem, aż w końcu biedna pani Rosenberg nie wytrzymała nerwowo, spakowała walizki, wzięła siedmioletniego wtedy syna pod pachę i przeprowadziła się do swojej matki. Wkrótce potem rodową posiadłość Rosenbergów sprzedano, a pieniądze podzielono między małżonków.
Dla Ewerta to było bardzo dziwne doświadczenie, tak z dnia na dzień stać się biednym człowiekiem. W jednej chwili miał wszystko, a w drugiej już żył ze znienawidzonym kuzynostwem pod jednym dachem i musiał kłócić się o każdą zabawkę, nie ważne czy teoretycznie należała do niego, czy też do któregoś z wyższych i starszych dzieciaków ciotki Dagmar. To wtedy zdał sobie sprawę, że musi zawalczyć o swoje. Któryś z kolegów z nowej szkoły nauczył go jak się bić i Ewert z dumą przećwiczył swoje dopiero co nabyte umiejętności na trzynastoletnim Petru, który od zawsze stanowił dla niego największe zagrożenie. Był wyższy o głowę, ale bez trudu sobie z nim poradził. Co prawda rodzicielka spuściła mu potem niezłe manto, ale za to już nigdy nie miał problemów z kuzynostwem. Potem matka poszła do pracy, a on całe dnie zaczął spędzać przed książkami. Uczył się pilnie, długo i namiętnie nawet po nocach, by od razu po ukończeniu szkoły móc wydostać się z tego okropnie małego domu. I trzeba przyznać, że doskonale mu to wyszło, bo dostał się na architekturę bez większych problemów. Wszyscy byli dumni - matka, ojciec, ciotka, kuzynostwo i nawet on sam, ale nigdy na uczelnię nie trafił, bo miesiące przed pierwszym wykładem jego rodzicielka zmarła. Zawał serca, całkiem normalna sprawa, ale Ewert już nie mógł dłużej odnaleźć się w Tallinie. Dom, restauracja, szkoła, a nawet ławka w parku, wszystko to przypominało mu matkę. Postanowił wyjechać, a na cel obrał sobie miasto, w którym na pewno nikt nigdy go nie znajdzie - Amsterdam.
Skoro już marzenia zostały pogrzebane, Ewert postanowił pójść o krok dalej i pożegnać się sam ze sobą. Zmienił imię, zmodyfikował nazwisko i choć brzmi to bardzo patetycznie, narodził się na nowo. Starego Ewerta Rosenberga zastąpił całkiem nowy William Rossen. Will ściął długie włosy swojego poprzednika i nieco je przyciemnił, by nie raziły już tak nikogo swoją bielą, a potem wynajął sobie za pieniądze zostawione mu przez matkę paskudne poddasze na obrzeżach miasta. Następnie zatrudnił się w małej i bardzo przytulnej kawiarni w Oud-zuid, a po godzinach zabawiał sie w karykaturzystę. Tak zleciało mu sześć lat podczas których Will ciągle oszczędzał. Dziwnym trafem, właśnie wtedy, gdy chciał tę gotówkę w coś zainwestować, kawiarnia w której pracował została wystawiona na sprzedaż. Wystarczyła jedna rozmowa i właściciel zgodził się sprzedać lokal Rossennowi za dwie trzecie ceny. I takim oto cudem William nabył to cudeńko:

Stał się zaprzeczeniem samego siebie, zbudował mur odgradzający go od poprzedniego wcielenia - bo właśnie tak myśli o sobie sprzed lat, a potem założył maskę, która bez większych trudności oddzieliła od siebie dwa życia - to, które toczył w Tallinie, i to, które ma teraz. Z grubsza się udało, tylko wspomnienia cały czas gdzieś tam w nim tkwią i czasem nieproszone powracają ze zdwojoną siłą, ale całkiem dobrze sobie z tym radzi. Za każdym razem stara się pozyskać nowe na ich miejsce i tak oto przez jakiś czas William eksperymentował z alkoholem, narobił sobie znajomych gdzieś między czerwonymi latarniami, a kiedy było już bardzo źle, zaczynał remontować swoje poddasze. Potem były epizody z walkami ulicznymi, ale Will w końcu z tego też wyrósł. Niegdyś buńczuczny i roześmiany, teraz z trudem sili się na prawdziwy uśmiech, który właściwie można zobaczyć na jego ustach tylko wtedy, gdy stoi za ladą. Kawiarnia bowiem do tej pory jest jego jedyną miłością, w którą wkłada najwięcej pracy i pieniędzy.
Nie jest jakoś przesadnie otwarty na nowe znajomości, nie obdarza zaufaniem każdej napotkanej osoby, a pomimo to niektórzy ludzie po prostu do niego lgną. Niejednokrotnie wypłakiwano mu się w rękaw, podczas gdy on tylko kiwał głową, albo szeptał no już, bo nie wiedział, jakich słów ma użyć. Jego codzienna szorstkość w takich chwilach po prostu znika i Willowi dodatkowo odbiera mowę. Docinki i dowcipy zastępuje dziwna nieśmiałość, a po zmęczonym spojrzeniu nie ma nawet śladu. Rzadko tak milknie i pozbywa się swojej starej, dobrej przebojowości, która przeważnie nie odstępuje go nawet na krok tak jak i pewność siebie. Na szczęście nie jest zbyt arogancki i narcystycznie zapatrzony w samego siebie, toteż nie trzeba go jeszcze omijać szerokim łukiem. Nie znosi jednak sprzeciwu, tępi w sobie wszystkie oznaki lenistwa i lekceważy nawet najbardziej krwawiące rany, bo przecież nie boi się czegoś takiego jak ból, z którym zresztą powinien sam sobie radzić, a nie z pomocą jakiś wymyślnych tabletek. Uparty jak osioł, ma klapki na oczach i brnie nawet przez błoto do wytyczonego sobie celu. Kiedyś nawet rozważał podjęcie się na nowo studiów, ale nie ma już do tego głowy ani tym bardziej serca.
Od dziecka był wysoki, więc obecne metr osiemdziesiąt dziewięć nawet go nie dziwi. Naturalnie ma jasne blond włosy, ale odkąd zamieszkał w Amsterdamie znacznie je przyciemnia, przez co momentami wygląda na szatyna. Ma duże, wiecznie w jakiś sposób roześmiane oczy w jasnym odcieniu zieleni, choć obecnie gości w nich jakiś smutek. Od jakiegoś czasu codziennie rano biega, jednak jego kondycja nie ulega zbytniej poprawie, bo Will stał się nałogowym palaczem.
Od siedmiu lat nie utrzymuje żadnego kontaktu z ojcem, ciotką ani kuzynostwem. Gdy wyjeżdżał z Estonii zostawił każdej osobie krótki list. W zasadzie każdy z nich brzmiał bardzo podobnie - nie mogę tu zostać, wyjeżdżam, nie próbujcie mnie szukać. William do tej pory nie wie, czy którekolwiek z nich uszanowało jego wolę, ale póki co jeszcze nikt go nie znalazł, więc jest dobrej myśli, choć każdej nocy w myślach prosi o jeszcze jeden dzień wolności.

                Ukończone studia, dyplom, dobrze płatna praca. Potem bogaty mąż, nie za przystojny, ale też nie za brzydki, byle tylko dobrze na zdjęciach rodzinnych wychodził. Domek na przedmieściach, najlepiej z dużym ogrodem. Dwójka dzieci, pies, złota rybka, huśtawka z opony, hamak, minivan w garażu. Do kościoła w każdą niedzielę.
                Tak miało być – perfekcyjnie, jak na ekranie. Niespełnione idee przelewane na dzieci przestały dziwić, zresztą jak samo grzebanie żywcem marzeń. Ann miała być księgową albo prawnikiem. Miała mieć grupkę odpowiedzialnych znajomych, z którymi dzieliłaby się przepisami na szarlotkę. W ogóle zacznijmy od tego, że miała umieć gotować. Całe mnóstwo rzeczy miała zrobić według ukochanych rodziców. Nie zrobiła. Złamała serca, okazała się Potężnym Rozczarowaniem, Plamą Na Historii Rodziny, Nie-Córką Matki Dziewicy. Wyjechała, by spełniać swoje głupio artystyczne widzi mi się, w towarzystwie ludzi tak daleko odbiegających od obmyślonych wzorców. By wyginać ciało w błyszczących, kiczowatych, ciasnych kostiumach.
                Wraz z wyruszeniem z trupą natychmiastowo musiała przyswoić wszelkie niepraktykowane dotychczas zachowania, tym samym przyjąć także nieustającą atmosferę brawury, pogodzić się z wiecznym gwarem i kolorami. Musiała przesiąknąć dobrym humorem oraz poczuciem, iż zawsze jest coś do zrobienia. Przywyknąć do przyczepy, naciągniętych mięśni, wczesnych pobudek, późnych godzin zasypiania, nieregularnych posiłków. Dała radę. To na pewno.
                Ann lubi towarzystwo, niewymuszony śmiech, obfite śniadania. Lubi, gdy inni opowiadają o sobie. Lubi się uczyć. Lubi książki i muzykę, niedokończone sny, czekoladę. Lubi przebywać w zatłoczonych miejscach. Lubi swoje nogi. Lubi wiosnę, skórzane kurtki, ozdoby do włosów, sok pomarańczowy. Lubi, kiedy jest coś świętować. Lubi robić niespodzianki. Lubi owoce i łapacze snów.
                Nie przepada za ciszą, za opowiadaniem o sobie. Nie przepada za wpadającymi na nią ludźmi oraz przesadnie klimatycznymi kawiarenkami. Nie przepada za osobami bez własnego zdania. Nie przepada za filmami Woody’ego Allena. Nie przepada za Szwecją. Za poddawaniem się, za brakiem dotyku.
                Wiecznie zabiegana. Wiecznie z głową w chmurach. Wiecznie bez chwili oddechu. Wiecznie w duszy za czymś tęskniąca. Wiecznie nie potrafiąca przyznać się, że czasem potrzebuje samotności.




Ann Heidenstam
a właściwie Annelie Heidenstam
urodzona w Sztokholmie, 03.08.1989
artystka cyrkowa wykonująca akrobacje na linach





[Witam. Na wątki jestem chętna, na powiązania również. Nie zawsze mam pomysł, dlatego będę wykorzystywać. Oba zdjęcia z tumblra.]

sobota, 25 sierpnia 2012

I never knew who am I..



N O E M I "Nems"  G A T E S

słodka osiemastoletnia prostytutka
angielka
nie wie kiedy dokładnie się urodziła, zna tylko rok
żywy towar, niechciane dziecko
nie zna prawdy o sobie
świadek zabójstwa

Niezbyt normalna dziewczynka przychodzi na świat w jednej z angielskich melin. Jej rodzice, bezdomni i bezrobotni, nie są zachwyceni narodzeniem białowłosej. Nie mają pieniędzy ani chęci, by ją utrzymywać. Wiedzą, że nie dadzą sobie rady. Chodzą więc od domu do domu i proponują nielegalną sprzedaż dziecka. W końcu państwo Gates litują się nad przybyszami oraz maleństwem i kupują dziecko. Wszystko jest prowadzone w tajemnicy, nikt nie chce, aby ktokolwiek się dowiedział. To jest nielegalne. To jest niebezpieczne. Jeśli ktoś miałby o tym pojęcie, Gatesowie oraz Pierrese wylądowali by w więzieniu.
Dziewczynka rozwijała się i dorastała nieświadoma tego, że była żywym towarem oraz tego, że państwo Gates nie są jej prawdziwymi rodzicami. Wszystko zostało idealnie zatuszowane i nikt, ale to nikt, nie chciał uświadamać jasnowłosej kim jest naprawdę. A kim właściwie była? Kiedy ją dostali nie miała nawet imienia. Nie wiedzieli na kogo wyrośnie ani jaką kobietą w przyszłości będzie. Wzięli ją w ciemno. Wzięli ją, bo była zbyt mała by żyć tak jak jej rodzice w tym okrutnym świecie. Dzięki nim weszła w świat bogactwa oraz elegancji. Przybrani rodzice zapewnili jej wszelakie dobro materialne i obdarowali niezwykle wielką miłością. Mimo że wychowali ją w wyrachowanych warunkach, nie była rozpieszczoną dziewczynką. Noemi - tak ją nazwali. Słodziutka Noemi Gates.
Białowłosą w dzieciństwie dręczyły koszmary, w których to nękały ją dziwne mistyczne stwory i potwory oraz rzeczywiste osoby. Ciągle opowiadała o tych ludziach ze snu. Sądziła, i mocno wierzyła, że oni istnieją i pragną jej coś przekazać, jakąś ważną informację. Niestety, nikt jej nie wierzył, a nawet ją wyśmiewano. Wszyscy byli realistami, zamknięci na świat rzeczywisty. Nie potrafili wierzyć ani marzyć. Nie potrafili samodzielnie śnić. Wszystko było kreowane według Nems. Później, gdy ludzie zaczęli na nią patrzeć jak na dziwaczkę po tych różnych historiach, nie mówiła już nic. Zamknęła się w sobie, nie odzywała do nikogo. Jedynie krzyczała. W nocy. Kiedy to sny znów ją nękały. Pani Emilie oraz Pan Andree Gates obawiali się, że jasnowłosa ma problemy psychiczne, więc postanowili ją wysłać do psychologa. Ten jednak stwierdził, że dziewczynka ma się dobrze i nie potrzebna jest jej pomoc psychiczna. Koszmar stał się realny w dniu, kiedy skończyła siedemnaście lat. Więc stosunkowo niedawno, gdyż Neomi jest teraz dziewiętnastolatką. Prześladował ją mężczyzna. Chodził za nią wszędzie. Nawet do toalety publicznej. Nikt znów jej nie uwierzył, bowiem mężczyzna dobrze się maskował - był niezauważalny. Młoda kobieta jednak czuła, że ktoś ją obserwuje i ma zamiar zrobić jej krzywdę. Jej intuicja podpowiadała jej, że musi uciekać. Jak najdalej. Nie potrafiła jednak opuścić swojej "rodziny".




Nie uciekła, została i to był chyba najgrszy jej błąd w życiu. Nieznajomy nadal ją obserwował, tylko intensywniej i nagle wszyscy zaczęli wierzyć panience Gates. Mężczyzna był wszędzie. Na każdym kroku Noemi go spotykała. Przerażał ją niesamowicie, więc siedziała w domu. Musiała jednak chodzić do szkoły. I... wtedy to się stało. Noemi Gates została porwana. Zaczęło się poszukiwanie, lecz w Anglii jej już nie znaleźli. Pobita, zmolestowana i zgwałcona trafiła do Fairfax. Owy nieznajomy zabrał jasnowłosą do wspomnianego miasteczka. Przez wiele tygodni przetrzymywał ją w swoim domu, wykorzystując przy tym seksualnie. Nie.. To nie był dom. Tam było wiele dziewcząt, do których przychodzili nieznajomi, czasem obelśni, ludzie - najczęściej mężczyźni. Tym dziewczętą, młodym i ponętnym, płacili za usługi erotyczne. Właśnie w to wciągnął ją Olaf, rosyjski alfons, który z pewnych przyczyn przeniósł się do Ameryki. Nems nie raz próbowała uciec z tego miejsca, jednak za każdym razem męzczyzna ją znajdował, bił i za włosy targał do jej nowego "domu". Biedna i bezbronna musiała dopuścić się najgorszego: zabójstwa.
Źle traktowana Nems chciała się zemścić na "szefie", lecz ten, ciągle pilnowany i szanowany przez resztę, był nieosiągalnym celem dla panienki Gates. Postanowiła ona skrzywdzić kogoś innego. Gdy nieznany jej, dość stary, mężczyzna przyszedł do niej wieczorem z walizką pieniędzy, rzuciła się na niego i odgryzła wargę. Potem było już z górki - walnęła mu z całej siły w twarz, a ten przewrócił się na łóżko. Pod poduszką miała schowany nóż. Szybkim ruchem go wyciągnęła i wbiła prosto w sercę ofiary. Mężczyzna zmarł na miejscu. Ale jej było mało, za mało. Rozebrała go i nożem rozcięła pionowo jego brzuch. Wyjęła wnętrzości, zaczęła się nimi bawić.
Dostała reprymendę. Surową karę. Znów została zamknięta na cztery spusty, a w dodatku była głodzona. Schudła tragicznie i o mało co nie umarła z głodu. W końcu ją wyciągnęli. Nakarmili. Napoili. Kazano jej wrócić do zawodu, a ona bez sprzeciwu się zgodziła, boją się, że znów ją skrzywdzą. Od tamtego czasu jest posłuszna Olafowi i przynosi mu duże dochody.


Nems nie sprzeciwia się, nie dąży do swoich celów i przestała nawet marzyć o wolności. Czeka jedynie na księcia na białym koniu, który pomoże wyrwać się z jej koszmaru. Czeka, to za dużo powiedziane - ona nie ma czasu na czekanie. Ciągle zapracowana nie ma czasu na nic. Pozostaje jej tylko nadzieja, że ktoś się pojawi. Ktokolwiek. Pragnie by uwolniono ją z tego koszmaru; nawet za cenę śmierci. Ona pragnie śmierci. Od czasu kiedy ją porwano nie myśli o niczym innym niż o zakończeniu swojego marnego żywotu na tym okrutny, przepełnionym złem świecie. Gates jest osóbką bojaźliwą; wystarczy, że krzykniesz lub podniesiesz zbyt wysoko rękę w jej towarzystwie, a ta kuli się już ze strachu. Niebywale łatwo ją zranić, skrzywdzić. Chociaż, gdy to zrobisz nie będzie bezczynnie stała i czekała na kolejny cios. Noemi weźmie nóż i wsadzi Ci go między żebra bądź przetnie tętnicę szyjną, albo wbije prosto w serce. Poradzi sobie nawet z największym tyranem świata dzięki swojej inteligencji i sprytowi. Cwana lisica z niej. Czasami zbyt uważana za osobę psychicznie chorą, aczkolwiek białowłosa nie bierze tego dosłownie. Wie, że ludzie są cyniczni czy ironiczni, lubią rzucać kąsliwymi uwagami.
Ładna kobietka. Chuda. Moglibyście policzyć przez skórę wszystkie kości w jej drobnym ciałku. Wygląda na kruchą, słodką istotkę - taka też jest, acz umie o siebie zadbać. Jej przeraźliwie szczupłą sylwetkę ma przez niedożywienie spowodowane długim przebywaniu w zamknięciu bez jedenia ani picia. Białe włosy dziewczyny są, wbrew pozorom, naturalne. Długie, lekko falowane okalają jej delikatne ramionka i część pleców. Oczy jasnowłosej mają odcień czerwony. Co? Czerwony? A i owszem. Choruje ona bowiem na rzadką chorobę - jest albinoską.
Gates jest psychiczna i niezdecydowana pod wieloma względami - mimo licznych mężczyzn będących w jej łóżku, dziewczyna nie jest pewna swej orientacji. Co prawda, lubi ładnych, pociągających chłopaków w jej wieku bądź starszych mężczyzn, aczkolwiek częściej zerka na dziewczęta. Szczególnie te, wydające się podobne do niej lub wyglądające ciekawie. Dziewczyna sama nigdy nie wygląda pospolicie, wręcz jej ubrania są dziwne - jak nie z tej epoki. Nosi długie sukienki rodem ze średniowiecza. Lubuje się w gorsetach, które namiętnie nosi. Ponadto ma zawsze ciekawe spinki (wyglądające równie nie z tej epoki).


Cathlynn nie znała Noemi, Cathlynn nie znała Berenice. Tak na prawdę nic ich nie łączy, nigdy się nie znały nawet z widzenia. Jednak pewnego razu panienka Gate ją zauważyła. Gdzieś w bocznych uliczkach. Za nią podążał nieznany białowłosej mężczyzna, przystojny mężczyzna. Czerwooka nie sądziła, że zrobi jej coś złego. Wyglądali raczej na pokłóconą parę, ale jak już wiecie Gates za dużo sobie wyobraża, a mało przyswaja faktów z świata realnego. Chłopak przyłożył jej chusteczkę do ust, a tamta zemdlała. Noemi nie wiedziała o co chodzić, a w kolejne kłopoty wplatać się nie chciała. Nic nie zrobiła. A teraz ciągle głośno w mediach i gazetach o Cathlynn. I jeszcze te zdjęcie zabitej. W snach Noemi ciągle ją widzi, jej twarz przed oczyma. Czuje się winna. Przecież powinna coś zrobić, ta jednak tylko patrzyła. Patrzyła i patrzyła. Nawet pomocy nie wezwała. Najlepsze jest to, że nikt, a nikt nie wie, że jasnowłosa wszystko widziała. Ona sama tez nie chciała robic nikomu kłopotu. Co za słodkie dziewczę - zabójstwo zostało popełnione, ta nie chce pisnąć ani jednego słówka. Zapewne gdyby ktoś ją szantażował... albo groził. W końcu biedaczka bojaźliwa.


------------------

POWIĄZANIA

WSPOMNIANIA

ONA

---------------


[Cześć i czołem. Karta widnieje już na mysterious-fairfax. Ale jest mojego autorstwa. Wątki i powiązania na yes. Odpisuję wg własnego widzimisię.

Wasza Lenka!]


środa, 15 sierpnia 2012

`idź nap­rzód, a kwiaty będą ciągle kwitnąć na two­jej drodze.


Imię i nazwisko: Flore van Nistelroy
Data i miejsce urodzenia: 13.07.1986, Amsterdam
Wiek: Dwadzieścia sześć lat
Zawód: Policjantka w Narodowej Służbie Śledczej



Karty postaci robią się boleśnie nudne, dlatego nie zamierzam się rozpisywać o historii mojej Flore, bo historia ta jest chujowo przeciętna. Urodziła się, dorastała, po drodze straciła bliską osobę, użerała się ze swoim starszym bratem, ganiała za chłopakami, kiedy zdała sobie sprawę, że coś jest nie tak. Poszła na studia, skończyła je i zaczęła pracę w KLPD, kupiła mieszkanko i tak sobie żyje, wiodąc dość spokojny żywot.
Sprawa charakteru... Jest dość prosta. W tym temacie napiszę jeszcze mniej, nie będę niczego argumentować etc. Dlaczego? Przecież w życiu, spotykając obcą osobę, nie mamy wypisanych na kartce jego wad i zalet, nie znamy jego całego życiorysu. Człowieka poznaje się z czasem, ale wiem - niektóre postaci do siebie po prostu nie pasują, dlatego dla ułatwienia sprawy wypiszę parę słówek, które mogą wam pomóc w rozpoczynaniu wątków, w wymyślaniu powiązań i tak dalej... Gdybyście mieli jakieś pytania - proszę pisać, nie gryzę ja, ani Flore. 


Kawa, cukierki, poranki, spacery, góry, lenistwo, błogość, czekolada, seksapil,
wybuchowość, optymizm, czujność, spostrzegawczość, uśmiech,
homoseksualizm, papierosy, różowe wino, 
sport, cukiernictwo, puby, 
imbir, herbata,
sen.

Wątki lubię średniej długości, staram się odpisywać, jeśli idzie o obszerność, podobnie jak osoba, z którą piszę. Na pewno przystosuję się do twoich powieści, ale po pewnym czasie wymięknę. Piszesz trzy zdania na krzyż? W porządku, aby tylko było to sensowne i niejednostajne - na pewno będę odpowiadać w ten sam sposób. Nieco drażni mnie filozofowanie w wątkach, ale rozumiem, że dzięki temu są one takie długie. Nie lubię też, kiedy ktoś wpada na Flore, a potem nie ma pojęcia, jak to pociągnąć. Spokojnie, możecie na nią wpadać i oblewać kawą, jeśli macie tylko pomysł, jak rozwinąć taką znajomość. 
Kolejna sprawa - nie upominajcie się. Zdarza mi się odpisywać tylko tym osobom, z którym naprawdę dobrze mi się pisze, gdzie wątek rwie bądź wszystko toczy się po prostu ciekawie. Jedno jest pewne - osoby, które zostały ominięte, dostaną odpowiedź, ale nieco później. Do specyficznych wątków potrzebuję specyficznej weny, dlatego musicie mi to wybaczyć. Flore od urodzenia mieszka w Amsterdamie, spotkać można ją w wielu miejscach, dlatego nie bójcie się powiązań. Wszystko jest możliwe.