LISTA POSTÓW

piątek, 30 listopada 2012

Czy pozwolisz, że się roześmieję z szacunkiem?


L. H. Cohen

sex, drugs and cookies
autorytetami bezczelni mistrzowie manipulacji
- Kulfon i Cookie Monster
bo mechanika kwantowa jest sexy!



dziennik ∞ afiliacje


Dziecię dzieci kwiatów pizgające dobrem na kilometr - dziwnym jednak trafem, zamiast kierować swój żywot na zielone łąki i hasać wśród jednorożców, postanowił kroczyć ścieżką wiedzy i rozwoju. Takim oto trafem, ma już doktorat z dziedziny astrofizyki, dwójkę synów, wiedźmę za byłą żonę, rachunki do opłacenia i dom, który spokojnie można byłoby nazwać zwierzyńcem. Więc waść, nie wyskakuj tutaj ze stereotypami, bo tym pan Cohen szczerze gardzi. Nie, nie zdenerwujesz go, bo ten człowiek nawet nie wie jak się zdenerwować. Nie rozumie tego odruchu u naszego gatunku, wydaje się taki całkowicie zbędny i irracjonalny. Trochę jak robot? A skąd! Roboty nie pieprzą się jak króliki i nie ćpają czekolady, nie gwałcą wzrokiem studentek i nie gadają do swoich szopów praczy.

Czujesz tą jakże klimatyczną nerdowską aurę? Obliczenia matematyczne są dla niego czymś banalniejszym od tlenu, a rozłożenie i ponowne złożenie komputera zabawą na pięć minut - analogicznie, uważa, że kobieta gotująca jest najbardziej seksownym widokiem, jaki może istnieć. Kobieta sprzątająca. Kobieta piorąca. To taki cudowny balsam na jego duszę. Może dlatego, iż swojej feministycznej rodzicielki nigdy w takiej sytuacji nie widział, ba, kiedyś nie mieli nawet domu, więc co dopiero mówić o kuchence. Trauma z dzieciństwa odbiła się jeszcze boleśniej, gdy odkrył, że kobiety oprócz cycków mają też multum innych zastosowań. Szczęśliwie jednak okazało się, iż można to wszystko nadrobić i nie omieszkał z tego nie skorzystać.

Pan jest dziany i lubi szyte na miarę garniaki. I krawaty. Najczęściej te ze śmiesznym motywem - od swoich synów ma ich już ponad dziesięć i chętnie je nosi, czym najczęściej powoduje uśmiech na twarzy przypadkowego przechodnia. Z reguły jego postać wywołuje uśmiech na facjacie, bo jest uroczym, czarującym mężczyzną lubującym się w grach na playstation i posiadającym wszystkie te cechy jakie powinien mieć facet pożądany przez stado samic. Inteligentny seksista z nutą tajemnicy i sporym bagażem doświadczeń, paradoksalnie powiewa typowym badassem, a przecież to takie dobre dziecko. Jak takiego nie kochać, no jak?...

Multum zainteresowań i wieczny brak wolnego czasu. Najchętniej grałby na gitarze, śpiewał, budował statek kosmiczny, rozwiązywał krzyżówki,  wgłębiał się w literaturę rosyjską, rozgryzał kobiecą logikę, biegał po domu nago, czytał książki Pratchetta, się puszczał, robił rozpierdolnik, uczęszczał na kurs judo, drażnił otoczenie swoim stylem bycia, prace sprawdzał, wykłady prowadził, level wbił na Oblivionie, jakiś przypadkowy akt wykonał, sztuczki magiczne ćwiczył, i wiele, wiele innych rzeczy, które właściwie do szczęścia nie są mu potrzebne, ale które musi robić, bo inaczej nie byłby sobą.

Reasumując - metr dziewięćdziesiąt dwa kosmicznego nieładu o często nieobecnym brązowym wejrzeniu, z wiecznie niesforną grzywą i nieodłącznym strajkiem fabryki maszynek do golenia. I dołeczek w prawym policzku, gdy się uśmiecha. Psisko kiedyś ugryzło.


Jam jest Gaspard.


Dawniej powiedziałbym o sobie tak:

Tak! To właśnie ja… Kiedy moja młodsza siostra marudzi z samego rana. Co za optymistyczne stworzonko! Nie żebym narzekał… skądże… ale czy ona nigdy nie śpi?! Zaraz… kim właściwie jestem? Oto Ja, Gaspard Jean Morel, dwudziestotrzyletni student architektury, pierworodny rodu Morel i czarna owca w rodzinie. Może zapytacie dlaczego? Też chciałbym wiedzieć.  Ale jak to było od początku…


Już w tym miejscu trzeba zaznaczyć pewne zmiany: przede wszystkim czas nie stoi w miejscu. Nadal studiuję architekturę, ale przeniosłem się na zaoczne. Pracuję. Kto by w to uwierzył? Na pewno nie ja, gdyby ktoś zapytał o to pół roku temu.


Pewnego pięknego poranka, dnia pierwszego roku osiemdziesiątego dziewiątego przyszedł na świat mały, uroczy chłopiec, który już od pierwszej chwili wiedział, że cały glob to duży plac zabaw.  Jacyś dziwni ludzie, poważni i bez poczucia humoru kazali mu nazywać się mamą i tatą… byli nudni. Tak spędził dwa lata poznając otoczenie i zabawki, aż pojawiła się w jego życiu mała osóbka, którą dorośli nazywali „siostrą”. Amelie, gdyż właśnie tak miała na imię, okazała się o wiele ciekawsza niż pozostali ludzie.  Od chwili gdy zaczęła raczkować zaczęła się prawdziwa zabawa!
Tak upłynęło kilka lat. Dorastaliśmy wśród zabawy i mniej przyjemnych zajęć jak kolacje z rodzicami. Oczywiście stawałem się coraz bardziej przystojny… czy ktoś śmiałby w to wątpić? Ale i mojej malutkiej siostrzyczce nie poskąpiono urody. Nie mogliśmy się tym cieszyć wystarczająco, ponieważ rodziciele dbali o to, żebyśmy nie mieli zbyt wiele czasu. Grałem na pianinie, potem gitarze, poświęciłem się siatkówce… na jakieś dwa lata, w między czasie pracowałem nad niemieckim, angielskim i holenderskim. Ojciec coraz bardziej naciskał na moje obowiązki i powinność kontynuowania tradycji prawniczej, a ja tymczasem… wolałem matematykę od historii i trochę interesowałem się rysunkiem… Ale przede wszystkim zabawą. W ten sposób poszedłem na architekturę, a moje życie w domu przemieniło się w piekło. Powoli, ale z niezwykłą konsekwencją ojciec wprowadzał swój sprytny plan ukazania mi jakim jestem darmozjadem aż… spakowałem walizki, pogłaskałem po głowie siostrę i wyjechałem. I oto jestem. Ja. Tu. A konkretnie w Amsterdamie.  Z dala od szalone ojca i matki, która nigdy mnie nie zrozumiała.  Ojciec próbował jeszcze mnie nawracać, ale odpowiedź z mojej strony była prosta i nawet do jego ograniczonego umysłu dotarła.

Choć początki nie były proste, w końcu jakoś ułożyłem sobie życie. Z drobną i sekretną pomocą jednej z nielicznych rozumnych istot (ukochaną staruszką o zacnym tytule „babcia”), wynająłem mieszkanie i znalazłem pracę tymczasową. Teraz studiuję i dorabiam, a do tego mam dużo czasu na zabawę, z której nie potrafiłem zrezygnować. Holandia sprzyja zabawie… bardzo. Tu się coś zapali, tam wypali, gdzieś zapije i jakoś się dalej karuzela kręci. Tak było dłuższy czas aż… u mych drzwi zjawił się pewien niespodziewany lokator. Siostra. Nie narzekam. Dobrze mieć ją blisko, bo wiem, że rodzice jej nie zepsują. Mam na nią zły wpływ? Ja? Chyba żartujesz. Wracając jednak do tematu… Aaa… wiem! A więc dobre dziecko nie studiuje prawa. Jest grzeczna i pomocna… szczególnie przed wypłatą.  Tylko często nie potrzebnie budzi… kto wstaje przed południem? Absurd! Mam funkcjonować razem ze słońcem? Przecież to wbrew prawu!

To niby się nie zmieniło. Z resztą jak miałoby? Skoro to przeszłość to przeszłość. Dzieło dokonane. Nieco inaczej widzę teraz świat, ale o tym opowiem kiedy indziej. Jedyne co, to Amelie już wieki ze mną nie mieszka. Ma swoje życie. Nieczęsto się widujemy. Chyba dorosła wcześniej niż ja. 


Co jeszcze powinienem powiedzieć o sobie poza tym, że jestem oczywiście ideałem bez wad? No… że lubię piękne panie i wesołe charaktery. Interesuję się… leżeniem, poduszką i materacem. Ewentualnie czegoś słucham, pobrzękuję i gram w siatkę… zdarza mi się towarzyszyć siostrze w ćwiczeniach, o ile wykonuje je o przyzwoitej porze.

Niestety nie mam już czasu na te jakże cudowne zainteresowania. Czy za nimi tęsknię? Czasami. Ale też mam nieco inne cele i marzenia. Niektóre nawet całkiem nieoczekiwane. 

Są też wydarzenia o których lepiej nie pamiętać… Zapowiadam oficjalnie nie jestem gejem! A niech sobie homo żyją i chodzą po świecie, ale to:

To FOTOMONTAŻ!!! 
Żeby mnie o nic nie posądzać! Ja zawsze pamiętam co się ze mną działo na imprezie! Jestem całkiem świadomy swoich czynów! Nikt nie powinien posądzać mnie o niegodne zachowanie!
Swoją drogą....Widział ktoś moją kartę debetową?

O tym na prawdę nie chcę pamiętać. 

Oczywiście jestem towarzyski, rozsądny i w ogóle boski. Nikt w to nie może wątpić. Mam wielkie plany na przyszłość... tylko jeszcze sobie tego nie uświadomiłem. Ale na pewno... kiedyś... coś... wreszcie wymyślę. Póki co żyję! Czyż to nie wystarczy?
A! Jeszcze jedno. Niektórzy twierdzą, że jestem nieco leniwy, ale to prawdopodobnie pomówienie. Na pewno. Tak. Myślę. Chyba. Koniec. Kropka. Już. Stop. Fuck...

W tym miejscu nie wiem, co powiedzieć. Może coś o zmianach, jakie zaszły w moim życiu. Nie lubię o tym mówić. Na prawdę. Ale chyba powinienem. To nie jest specjalnie długa historia, ale dla mnie ważna.



Spędziłem miesiąc we Francji. Odwiedzałem znajomych, załatwiałem różne sprawy, trochę imprezowałem. Czyli wszystko w normie. Wracaliśmy z kumplem do jego mieszkania po piwku z ludźmi ze szkoły. Wszystko fajnie i tak dalej. Pamiętam jak mignęło zielone światło. Potem obudziłem się w szpitalu. Spokojnie. Nic poważnego. Lekkie wstrząśnienie mózgu i utrata przytomności. Nic więcej. Kumpel miał tylko złamaną nogę. Luzik. Problem pojawił się w postaci długonogiej blondynki, Tess. Znaliśmy się  powiedzmy... przelotnie. Okazało się, że pracuje w szpitalu jako pielęgniarka. Porozmawialiśmy dłuższą chwilę. Nie wyglądała na szczególnie szczęśliwą z tego powodu. Za to dowiedziałem się nieco o niej. O sobie. A właściwie o Gai. To trzyletnie stworzenie, którego matką jest Tess. Mała nieco przypomina moją pokręconą siostrę. Chyba mają ze sobą coś wspólnego. Kiedy wyszedłem ze szpitala, Tess zaprosiła mnie do siebie i przedstawiła swoją małą. Wtedy dopiero wspomniała, że mogę być jej ojcem. .Potencjalnym. Z jakiś czterech kandydatów. Oczywiście od razu zażyczyłem sobie badania krwi, ale wiadomo, że ono jedynie może wykluczyć pokrewieństwo. Nie wykluczyło. Poprosiłem o dokładne badanie DNA i wyjechałem po pobraniu próbek. Tess zadzwoniła dwa tygodnie później potwierdzając moje najgorsze oczekiwanie. Że jestem ojcem Gai. Czy panikowałem? Jak chol.era. Dlaczego teraz jestem spokojny? Ponieważ wszystko się jakoś ułożyło. Nie, nie ożenię się z Tess. To byłoby głupie, ponieważ nic nas nie łączy. Nie, nie opiekuję się Gają. Nikt przy zdrowych zmysłach nie pozwoliłby mi zająć się trzyletnią dziewczynką! Tessa nawet nie chciała kasy. Walnęła kazanie o odpowiedzialności własnej, o tym, że w końcu nie byłem jedyny itd. Właściwie mógłbym zapomnieć o sprawie i żyć dalej. Gdyby nie to, że dzieciak wcisnął mi misia. Wtedy zdecydowałem, że będę ojcem-idiotą na odległość. Czy mi się uda? To się jeszcze okaże.


Tymczasem wróciłem do Amsterdamu. To mój dom i inaczej już o nim myśleć nie potrafię. Pracuję w biurze jako stażysta, studiuję. To wystarcza mi do życia. W wolnych chwilach dorabiam w Muzeum Etnograficznym i te pieniądze przesyłam Tessie. Chcę, żeby kiedyś przyjechała z Gają. Planuję wizyty we Francji. Jestem sentymentalny? Trochę. Ale kogo właściwie to obchodzi?

Czy się jakoś diametralnie zmieniłem? Nie. Nadal jestem boskim Gaspardem, tylko mam w życiu jakiś cel. Nadal lubię napić się, poszaleć i wcale nie planuję celibatu. Po co? Dlaczego miałbym rezygnować z życia? Po prostu jest ktoś, o kim czasem myślę. 

Chcę przeżyć wszystko.

 Brandi Jones, 23 lata, studentka medycyny.


Życie jest moim żywiołem. I nie piszę tego, by tylko ładnie to zabrzmiało; ot, to prawda. "Ćpię" życie, piję życie, jestem od niego uzależniona tak, jak najgorsi nimfomani od seksu czy narkomani od prochów. Spróbuj mi je odebrać, zaprę się jak osioł, byleby mnie nie oderwać od każdego nowego dnia i nowej nocy. Możesz odebrać mi wszystko, co posiadam, a obiecuję - wygram z Tobą i znowu będę żyć.

Waleczność
Jeśli szukasz Batmana w spódnicy albo Kobiety Kot, szukaj Brandi. To ona skopie porywacza torebki, złodzieja dziecka lub wyjątkowo miłego gościa, który chce sprać Ci twarz. Boks, na który uczęszczała przez ponad pół roku, potrafi zdziałać wiele, gdy adrenalina bierze górę; przejmuje wtedy kontrolę nad ciałem Bran i zaczyna walczyć.
Tam-ta-ram-tam, superhero!

Orientacja
Bo najpierw był chłopak, potem niechęć do ojca, potem dziewczyna, jedna, druga, trzecia, siódma, piąta, Mila, Tone, kolejna Mila, Clayton... Bran się nie określa. Jest, kim jest; kim powinna być, nie wie, ma w nosie to, co myśli społeczeństwo i czasami - ostatnio coraz częściej - co myśli ona sama.

Sport
Bran jest fanką sportu... i nie jest. Ćwiczyć jako tako nie lubi, chyba, że ma to mieć jakiś efekt - podniesienie umiejętności samoobrony, nauczenie się, gdzie postawić nogę w tańcu, nadążenie za własnym psem czy najzwyklejsze podrasowanie swojego brzucha. Sportu dla samego sportu nie uprawia, bo mimo wszystko - to jest okropny, ogromny leń, który nie cierpi bezczynności. Jakkolwiek by to nie brzmiało.

Szaleństwo
Psychiatrzy od wieków rozpatrują przypadek Bran. Póki co, dominują dwie wersje: to wada genetyczna albo jakaś odmiana ADHD. Prawdopodobnie żadne z nich, bo czy jedno lub drugie może powodować nagłe pragnienie wskoczenia do fontanny? (Wiem, że tak, ale ćśś. ADHD jest zbyt mainstreamowe.)

Podejście do życia 
"Co mnie nie zabije, mogę wyśmiać." No, prawie.


Spotkać ją można prawie wszędzie. W striptizerni czy pizzerni, pod latarnią czy w bibliotece. Bran chce przeżyć wszystko.


krowa, osioł i bawół

Wybaczcie, że karta słaba. Wyszłam z wprawy. I wybaczcie, że dzisiaj nie zacznę nic, ale jaram się jutrzejszym spotkaniem i... nie mam głowy (:
Muahahaha. 
A. Zdjęcie od Nondani.

czwartek, 29 listopada 2012

One time my mom tried to ground me, but that lasted 15 minutes.

Alex
Alexander Hermann
31 stycznia '83
Monachium

* złote dziecko ^ wbrew pozorom nie zjada dziewic na kolacje  ^ ...woli na śniadanie ^ z drogi śledzie, Alex jedzie! ^ nie wiem co zrobić z życiem, pierdolne doktorat z zastosowania piątego palca lewej ręki w koncertach fletowych Glucka ^ mistrz playstation ^ czasem awanturnik, czasem potulna owieczka ^ babciu widziałaś moje tabletki z napisem LSD? Pieprz tabletki! Widziałaś tego smoka w kuchni?! ^ chodzi lisek koło drogi... ^ żaden z niego mroczny skurwiel *


trust me, i'm an engineer


Alex od samego początku nie wiedział ze zrobić z własnym życiem. Pewnie dlatego kończył jednocześnie dwa kierunku i oba równie nienormalne. Został więc dyplomowanym flecistą i równie dyplomowanym inżynierem z zakresu budowy maszyn - obiecał sobie, że kiedyś zbuduje Transformersa i zawładnie światem, wciąż mu nie wyszło. Chwilowo robi doktorat z fletu, choć nie jest pewny czy za miesiąc nie zmieni zdania i nie zostanie hodowcą kur szlachetnego pochodzenia. O kurze marzy od dawna, ale do tej pory nikt nie brał na poważnie jego słów, więc pisał kolejne listy do Mikołaja i rozwieszał je po całym, studenckim mieszkaniu. A propos studenckiego mieszkania - zamieszkują je elementy podobne Alexowi, co zdecydowanie utrudnia bycie normalnym. Alexander by chciał, naprawdę! Ale cóż zrobić, skoro współlokator gania po domu w pelerynie Supermena, a drugi robi tosty pod żelazkiem? I właśnie dlatego młody (?) pan Hermann do normalnych nie należy. Bywa za to miły i sympatyczy, co potwierdzić mogą wszyscy sąsiedzi i wykładowc z obu uczelni (oprócz gościa od Matmy, który do tej pory modli się na jego widok do wszystkich bogów egipskich). Nie zna się na romantycznych momentach, nie rozumie dlaczego ludzie robią problemy i kompletnie nie interesują go plotki na temat tego grubego typa z naprzeciwka. Lubi za to od czasu do czasu usiąść w małej kawiarence i przy mocnej kawie zaczytać się gazecie; taki mały momenty tylko dla niego, którego niestety w domu nie dostanie. Gdyby tylko mógł, spędziłby życie przed PlayStation, ale że nie może to spogląda na nie z nostalgią. Ciężki jest żywot zaganianego człowieka, zwłaszcza wtedy gdy ów człowiek bierze na siebie milion tysięcy obowiązków i o połowie zapomina. Co on by zrobił bez uroczego kalendarza w postaci Własnej i Prywatnej Mrocznej Dziewczyny? Absolutnie nic. Alex naprawdę lubi swoje życie, mimo że dawno-dawno temu dało mu nieźle w kość.



Było nas trzech, w każdym z nas inna krew... Powiadali starożytni Rosjanie. Ich też było trzech, trzech braci Hermann, szturmem podbijający monachijskie szkoły, kluby i ulice! Do czasu, kiedy to szanowny Alex postanowił zostać kaleką i zabić przy okazji jednego ze Świętej Trójki. Nie specjalnie oczywiście, ale przez dobre siedem lat nie dał sobie wmówić, że wypadki chodzą po ludziach a kierowca ciężkarówki, która w nich wjechała był pijany. Nie, niet, nein. Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina. Wciąż ta sama piosenka, wciąż te same grzechy główne. Jak Alex sobie wmówi, to nie ma zmiłuj się! Na szczęście 'terapia' pomogła i po pamiętnym wydarzeniu został mu tylko wózek. Od czasu do czasu wspomina tamtą noc, analizje minutę po minucie to wszystko co się zdarzyło i na nowo zadaje sobie to samo pytanie: Na cholere on brał ten samochód?! Dziś jednak nie ma ochoty strzelić sobie w głowę, dziś tylko uśmiecha się pod nosem i wspomina szereg wspaniałych chwil spędzonych z bratem. Dziś tęskni przeokropnie, ale tęsknota nie dusi jak dawniej. 


Alex bywa uciążliwy, bywa że zabija ludzi dobrym humorem, bywa że wszyscy mają dość jego uroczego wyszczerzu. Bywa, że wpada na głupi pomysł, który chce zrealizować TERAZ, NATYCHMIAST i angażuje w to całe złote towarzystwo. Bywa, że nie rozumie swojej kobiety i wciąż ma wrażenie, że ktoś zapomniał dołączyć do niej instrukcji obsługi. Bywa, że wypije za dużo i śpiewa przez okno serenady, a potem tłumaczy policjantom, że kaleka nie dosięgnąłby do parapetu! Bywa, że mu wierzą, choć ostatnimi czasy coraz rzadziej. Jest prosty w obsłudze, nie wymaga stu procent uwagi i czasem zdarza mu się mieć dość. Kompletnie nie umie gotować, przypala nawet wodę w czajniku elektrycznym. Nikt nie wie jak to się dzieje, nawet sam zainteresowany. Biegle posługuje się serbskim i ukraińskim - kolejny talent nieprzydany w życiu. 



---
Ville Vallo 
Zapraszamy serdecznie! :)

Czemu jak ci mówiłam, że nie chcę, to ty przestałeś nalegać?!


ŻEBYŚ WIEDZIAŁ, KMIOCIE!

Helena van Imbroeck
7.7.1984  |  Mestreech  |  studia doktoranckie z biomechaniki na UvA

Czarna Helena hoduje bluszcza, sadzi begonie w donice,
tylko na stadion nikt jej nie wpuszcza, bo się jej boją kibice.

Jeśli w którymkolwiek zakątku internetów pojawił się jakiś mem związany z tym, jakie to kobiety są zmienne, skomplikowane, wredne i mściwe, na pewno zawarta tam mądrość będzie pasować do Heleny. Bo Helena to wszystko to, co w kobietach mężczyzn doprowadza do szewskiej pasji. Zmienia zdanie milion razy w ciągu sekundy, odwraca kota ogonem, nie wie, czego chce, robi zamieszanie i oczywiście zawsze ma rację. I jeszcze niczego wprost nie może powiedzieć, bo przecież trzeba się domyślać, co akurat zalęgło się w jej głowie. Kobietą trzeba się urodzić, zdecydowanie. Helena nie ma za grosz dziewczęcego wdzięku, zdarza jej się jednak uroczo uśmiechać i robić inne urocze rzeczy, ale daty tych wydarzeń należy zapisywać w kalendarzu na czerwono i składać wniosek do hegemona o ustanowienie święta państwowego. Nie ma za grosz cierpliwości i chce wszystko natychmiast, a jeśli ktoś raczy nie spełnić jej wymagania, będzie płakać długo i żałośnie. Prosta w obsłudze zdecydowanie nasza Helena nie jest, ale jeśli ktoś opanuje tajemną sztukę panowania nad nią, to ma zagwarantowaną miłość i wierność aż po koniec czasu. A nawet dłużej, bo tak uparte bestie nie pozwalają się ograniczać końcami świata czy innymi pierdołami. Morduje spojrzeniem, ale to taki odruch bezwarunkowy, ona wcale nie jest jednym z tych brutalnych babsztyli, które szukają tylko okazji, żeby kogoś pochwycić w swoje długie pazury, przeżuć, wypluć i porzucić na pastwę rychłej śmierci. Helena lubi zadziwiająco dużo. Lubi ludzi, lubi swoich studentów, lubi jeździć po mieście furgonetką UPS-u, lubi spędzać noce nad książkami, laptopem i swoim doktoratem. Od trzech lat lubi nawet dobrze zjeść, a to osiągnięcie z kategorii niesamowitych, do którego przyczynił się nikt inny jak jej osobisty Niemiec.

Jak o jej osobistym Niemcu mowa, to czas na życiową mądrość. Uwaga, leci życiowa mądrość. Czasem po prostu spotykasz określonych ludzi, kmiocie, i oni zmieniają twoje życie raz na zawsze. Po prostu konkretni przedstawiciele gatunku homo sapiens znajdują cię w jednym z korytarzy budynku twojego wydziału i tak już zostają, najpierw na tydzień, później na parę lat i ostatecznie na wieki wieków. Znajdują cię, kiedy właśnie zagładzasz się na śmierć, a oni akurat wykańczają się wyrzutami sumienia. I tak sobie siedzicie, nie przypuszczając, że spotkaliście Tego Człowieka. Ładna historia, jedna z tych, w które Helena nigdy nie chciała uwierzyć. Na dobre jej wyszło to, że los chciał pokazać, z jak wielką ceremonią może go pocałować w tyłek. Pocałowała, a później wróciła do tego życia, które zaczęło sprawiać jej przyjemność. Niesamowite.


właściwy pojedynek Apollona z Marsjaszem  |  chodź, zaprojektuję ci protezę ręki  |  poezja to syf  |  czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal  |  wszyscy mamy źle w głowach, że żyjemy  |  mój jest ten kawałek podłogi  |  Helena, co Niemca chciała  |  teraz panikuj  |  dopilnuję, żebyś był oznaczony na moich dwudziestu miłosnych statusach dziennie  |  my marzyciele naszego wieku, dzieci rewolucji pijące mleko  |  w twoim wieku traciłam mleczne zęby, a nie dziewictwo  |  nic mnie tak nie wkurwia jak muzyka relaksacyjna  |  od slimów robią się żylaki za uszami  |  od kapusty rosną biusty  |  pracuję w firmie kurierskiej, masz coś do mnie? to masz też załatwiony rzut twoim nowym laptopem o ścianę

Czarna Helena będzie ostoją, świata pilnować będzie stąd,
a z kibicami, co się jej boją, może obalić każdy rząd!


*
Witam, zapraszam, wszystkich kocham!

This is it, the apocalypse.

CATINA  NORA  MURILLO  TORRES
 po prostu
C A T I N A   M U R I L L O

|| lat osiemnaście|| urodzona 18 VI 1994 roku w Barcelonie || oszustka ||
|| pracuje w księgarni || mieszka wraz ze starszym bratem || złodziejka ||
|| chora na białaczkę szpikową || brana za anorektyczkę || uciekinierka ||

 ------------------------------------------------------------------------------------------------------------


Nie jest to kolejna opowieść o bogatym dzieciaku, który zawsze miał to, co chciał. Nie jest też o zwykłej nastolatce, która przeżywa młodzieńcze zakochanie. A tym bardziej nie jest o ćpunce, która niszczy swoje życie używkami, aby zapomnieć. Opowieść ta jest inna od tych, które wcześniej znaliście. Jest ona o hiszpańskiej dziewczynie, która gnana nie wiadomo czym, trafiła do deszczowego, nudnego i obcego Londynu, tak różnego od pięknej i słonecznej Barcelony, która tylko na pozór jest wspaniałym miastem. Jeżeli jednak należycie do tych osób, które wolą szczęśliwe zakończenie, ta historia nie jest dla was, bowiem życie panienki Murillo nigdy nie było kolorowe i pełne miłości. Zacznijmy jednak od początku.
Wszystko zaczęło się osiemnaście lat temu, dokładnie osiemnastego czerwca roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego czwartego roku w jednym z barcelońskich szpitali. Właśnie wtedy na świat przyszła Ona - Catina Nora Murillo Torres, córka nic nieznaczącego alkoholika - Luisa Murillo Hernandeza i jego bezrobotnej żony - Maresol Torres Suarez. Było to czwarte z kolei dziecko w rodzinie, po którym na świat przyszło jeszcze pięcioro. Nic więc dziwnego, że Catina od najmłodszych lat musiała harować jak wół. Ojciec był zbyt pijany, aby cokolwiek zrobić, matka zbyt zajęta młodszym rodzeństwem, starsi zaś założyli już własnej rodziny. Tylko Javier, starszy od dziewczyny o pięć lat został w domu i pomagał swojej ukochanej siostrze, bowiem już od dziecka ta dwójka trzymała się razem. I to właśnie on nauczył ją jak przetrwać w tym wielkim i brutalnym świecie. Co z tego, że równało się to z oszustwem i kradzieżą? Człowiek posunie się do wszystkiego, aby tylko przeżyć. Szczególnie, gdy pochodzi się z marginesu społecznego i nie ma pieniędzy nawet na nowe ubrania. Trzeba wtedy jakoś sobie radzić. Nawet jeżeli oznacza to nielegalne wyścigi i bójki za pieniądze, od których Catina trzymała się z daleka, a od których Javier nie mógł się powstrzymać.
Całe życie panny Murillo legło w gruzach, gdy wieku siedemnastu lat odkryto u niej przewlekłą białaczkę szpikową. Nie pomogła również sprawa Javiera w sądzie, który dostał dwa lata w zawieszeniu za pobicie jakiegoś ważniaka, od którego chciał wyciągnąć pieniądze na leczenie siostry. I choć myślała, że gorzej być nie może, jakże się pomyliła! Jeszcze w tym samym miesiącu podczas nielegalnych wyścigów zginął jej ukochany, a jednocześnie przyjaciel jej brata. Załamany Javier znowu podpadł, kradnąc czyjś samochód i rozbijając go na jednej z barcelońskich ulic. Tym razem jednak groziło mu więzienie. Dlatego postanowił uciec. A ślepo zapatrzona w niego Catina, dla której Javier był całym światem, ruszyła w ślad za nim, choć oboje nie wiedzieli, gdzie jest ich cel.  
Po wielu miesiącach podróży, nie wiadomo jakim cudem trafili w końcu do Amsterdamu, gdzie postanowili zatrzymać się na dłuższy czas. Wynajęli obskurne mieszkanie za zaoszczędzone pieniądze, Javier znalazł pracę jako barman w podejrzanym klubie, Catina zaś zaczęła pomagać w niewielkiej księgarni niedaleko ich mieszkania, próbując zapomnieć o swojej chorobie, która z dnia na dzień powoli ją wyniszcza. I choć zdaje sobie sprawę, że niewiele życia jej pozostało, za nic w świecie nie chce zgłosić się do szpitala. Jak to mówi, chce się cieszyć życiem zanim zostanie jej ono odebrane.

Ludzie dzielą się na dwie grupy. Ci, którzy nie znają panienki Murillo i ci, którzy ją znają. Pierwsza grupa powie, że Catina to niewychowana i nieokiełznana diablica, która kradnie, oszukuje i kłamie. Nazwą ją pyskatą dziwką, bezbożną dziewuchą, wredną wiedźmą. Stwierdzą, że już dawno powinna smażyć się w piekle czy gnić w więzieniu razem ze swoim bratem. Egoistka, hipokrytka, egocentryczka, tak pewnie też powiedzą. Dla drugiej grupy zaś jest ona uroczą, kochaną osóbką, która za bliskimi w ogień skoczy. Twardo stąpająca po ziemi realistka, mający własne zdanie uparciuch, humorzasta nastolatka. Dziewczyna, którą życie nauczyło jak przetrwać nawet w najgorszych warunkach. Mówią, że miła. Mówią, że wesoła. Mówią, że sympatyczna. Ale ludzie mówią dużo rzeczy.
Teraz nasuwa się pytanie - który z tych opisów jest prawdą? Prawda jest taka, że w obu jest trochę racji, bowiem ta prawdziwa Catina - wrażliwa, delikatna, kochająca wszystkich dookoła i wiecznie wszystkim współczująca, chowa się pod maską tej zimnej, bezuczuciowej oszustki, która kłamie tylko dlatego, aby przeżyć. Nikt jednak nie wie, że każdego dnia żałuje wszystkich swoich złych czynów, do których zmuszana jest przez życie. Ale czy nie wszyscy złodzieje i oszuści są zmuszani przez pewne sytuacje? I kto wie, którzy z nich żałują swoich czynów, a którzy niemal z uciechą robią to, co robią. Catina niewątpliwie należy do tej pierwszej grupy. I gdyby nie Javier, już dawno by się załamała, bowiem panna Murillo wciąż jest zagubioną nastolatką, która nie potrafi sama poradzić sobie z problemami. Wciąż potrzebuje kogoś, kto będzie kierował jej życiem, kto będzie za nią decydował. Nie jest taka jak większość dziewczyn wychowanych na ulicy. Jest delikatna, podatna na zranienia, które chowa głęboko w sobie. Stara się udawać kogoś, kim nie jest. Czyli jak większość pieprzonego świata. Ale to nie powinno nikogo dziwić. Zawsze chcemy być kimś, kim nie możemy być, albo nie umiemy być. Bo gdyby Catina mogła wybierać chciałaby być kotem. Kotem chodzącym własnymi drogami, samodzielnym, samotnym. Chciałaby być lisem. Lisem sprytnym, szybkim,  niewidocznym. Chciałaby być ptakiem. Ptakiem wolnym, beztroskim, szczęśliwym. Mogła być zwierzęciem, a urodziła się człowiekiem.
Nie róbmy jednak z niej takiej delikatnej panienki, bowiem mogłoby się wydawać, że jednocześnie to nieśmiała i płochliwa jak łania istotka, która wiecznie chodzi skwaszona, a wcale tak nie jest. Często się śmieje, często żartuje i zachowuje się jakby wciąż miała zaledwie sześć lat, chociaż potrafi być poważna, gdy sytuacja tego wymaga. Zazwyczaj jednak stara się optymistycznie patrzeć na świat, choć teoretycznie już dawno powinna popaść w jakąś depresję. Ona jednak nie jest typem osoby, którą można łatwo złamać. Nauczona przez życie i starszego brata potrafi walczyć o swoje jak lwica. O tak, niekiedy potrafi pokazać swe ostre pazurki, aczkolwiek najczęściej jest takim miłym, wiecznie łaszącym się kotkiem, który uwielbia brykać. Cóż, krótko mówiąc Catina to osoba pełna sprzeczności, której nikt do końca nie potrafi zrozumieć.



 A F I L I A C J E
A L B U M
W S P O M N I E N I A

------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dobry. Karta z innego bloga, acz autorstwa mojego. Zdjęcie i gif z tumblr.com. Cytat w tytule i karcie należy do zespołu Imagine Dragons. Zasady takie jak wszędzie, jestem za leniwa, by je wymieniać. Tyle z mojej strony, dziękuję.

środa, 28 listopada 2012

Bóg jest muzyką, a dopiero potem wszechmocą...

Lea Maya Turner
Cud nad Loarą. Pianistka. Panienka urodzona dziesiątego sierpnia tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku. W jej żyłach płynie krew angielska i francuska, od ojca wyuczyła się brytyjskiego akcentu, a od matki dobrych manier. 
Lea po ukończeniu szkoły średniej, po trzech latach mieszkania z ojcem i starszym bratem, postanowiła zwiedzić całą Europę, a na dłużej - na ponad dwa lata zatrzymała się w Paryżu, towarzysząc swojej rodzicielce - Madelaine, w eleganckich przyjęciach, poznając ciekawych ludzi. Zaczęła też pasjonować się fotografią, ale całe swoje serce oddała dziennikarstwu i pisarzeniu - podobnie jak jej ojciec. 
Na chwilę obecną, Lea przebywa ponownie w Amsterdamie, zamieszkując dość duży dom rodzinny w kompanii rodzica - Anthony'ego i brata - Sebastiana. Całą trójką tworzą dość wesołą zgraję, a ich mieszkanie zawsze tętni życiem. Ku wielkiemu zadowoleniu Lei, przygarnęli ostatnio dwa psiaki, w tym samym czasie przypałętał się do nich mały, rudy kociak, który postanowił się u nich zadomowić. 
Od października tego roku panienka Turner rozpoczęła na studia na kierunku dziennikarstwa i public relations nawet nie ukrywając, że zmierza śladami ojca - brytyjskiego dziennikarza prasowego i radiowego, całe życie pracującego w Holandii. Dodatkowo, dorabia sobie jako kelnerka z pizzerii.

Wygląda bardzo niepozornie. Nikt o zdrowych zmysłach nie dałby jej dwudziestu dwóch lat, oceniając po samej aparycji. Niewysokie chucherko mierzy sobie metr sześćdziesiąt pięć, naprawdę bardzo rzadko dodając sobie centymetrów obcasami czy koturnami. Najczęściej pomyka w trampkach różnej maści i butach glanopodobnych. pozbawionych tych wszystkich metalowych, ciężkich fragmentów. Dziewczę uważa, że te ciężkie buciory odbierają jej dziewczęcości.
Ma szczupłą sylwetkę, ale daleko jej do prawdziwej, krągłej i seksownej kobiety. Niewielkie piersi, widocznie wcięcie w talii i płaski brzuch. Biodra niezbyt szerokie, krótkie nóżki i drobne dłonie. Szczerze nienawidzi swoich kościstych nadgarstków i kolan, a także odstającego obojczyka. Ma niezwykle kruche kości, w swoim życiu wiele razy paradowała zagipsowana. Szeroki, promienny uśmiech od paru lat rozświetla świat innych ludzi, ale prawda jest taka, że jeszcze w szkole średniej dziewczę musiało nosić aparat ortodontyczny, naprawiając strasznie krzywe uzębienie.
Piegowata buzia jest niezwykle dziewczęca. Usiany małymi plamkami nosek, według ojca dorosłej już dziewczyny, jest najsłodszą rzeczą na świecie. Ciemnorude włosy to naturalny atrybut Lei, która dzięki nim bez problemu mogła utożsamiać się z Anią z Zielonego Wzgórza. Brązowe oczy przybierają niekiedy jaśniejszy, bursztynowy odcień, ale otoczone są gęstą kotarą ciemnych rzęs i ukoronowane gęstymi brwiami, układającymi się w ładny łuk. A dołeczki w policzkach są rzeczą, która drażni dziewczynę najbardziej.
Swoje niedoskonałości maskuje ubraniami. Dzięki matce wyuczyła się dobrego smaku, dlatego odważnie, ale z klasą łączy kolory i fasony. Najczęściej można spotkać ją ubraną w luźne, codzienne ciuchy, ale jej szafa skrywa nawet takie cuda jak sukienki od samego Armaniego i torebki od Prady - a wszystko to, to prezenty od matki. Pani projektantki, byłej modelki i aktorki telewizyjnej znanej głównie we Francji.

Humorki to ona miewa. Jest kobietą, więc ma prawo być zmienna. Ma prawo zakopać się pod ciepłą pierzyną z kubkiem gorącej czekolady, ma prawo nie wychylać nosa spoza ram książki. Ma również prawo do tego, aby biegać po mieście i śmiać się z wszystko, co śmieszne jest zaledwie w nikłym stopniu. Może też się rozpłakać, ale nie na zawołanie. Dla Lei - łzy są czymś ważnym. Są albo oznaką szczęścia, smutku, albo złości i nie powinno się ich nadużywać, bo tak jest fajnie. Nie jest. Nasz piegusek to osoba o niezwykle pogodnym i sympatycznym uosobieniu. Przyjacielska, chętnie pomoże każdemu, kto w jakiś sposób może potrzebować jej pomocy.
Z pewnością nie należy do istotek nieśmiałych, jest otwarta, pyskata i momentami nawet wredna. Potrafi dogryźć, ale równie dobrze potrafi pocieszyć. Słuchaczka, ba!, genialna słuchaczka, ale zarazem wielka gaduła, której usteczka zamykają się tylko wtedy, kiedy naprawdę muszą. Ale wiecie, wszystko ulega zmianie, gdy usłyszy coś miłego, gdy jakiś przedstawiciel płci przeciwnej zawojuje jej delikatne serduszko i skradnie fragment duszy - wtedy cała pewność siebie ulatuje, rumieńce wstępują na usiane piegami policzka, a usta nie przestają się uśmiechać, brązowe oczy zeszklone, acz dalekie od płaczu, zakrywane są cały czas powiekami. Jak na romantyczkę przystało, zależy jej na czułych gestach. Chce się czuć kochana, lubiana i potrzebna. Jest idealistką, ślepo wierzy w to, że w każdym człowieku znajdzie trochę dobra. Co gorsza, nie zważając na ryzyko, robi to, często pakując się w tarapaty. To nie tak, że jest superbohaterem i jest zabójczo odważne. A gdzież! Może i rozbrykane z niej stworzenie, ale jest również strasznie lękliwa. Ciemne pomieszczenia, alejki, nagle gasnące latarnie - brak dostępu do światła czyni ją niezwykle bezradną, serce podskakuje do gardła, a ona sama drży, nieraz jest blisko omdlenia. W sytuacjach zagrożenia potrafi się opanować i myśleć trzeźwo, ale to dzięki temu, że dorosła. Jeszcze jako nastolatka była okropną panikarą.
Wiadomym jest też fakt, że dziewczę czerpie z życia jak najwięcej, nie bezcelowo zrobiła sobie prawie trzy lata przerwy od nauki, aby dopiero teraz podjąć się studiów - nie, nie jest chora, broń Bóg! Jest zdrowa jak ryba, nie dolega jej nic oprócz łagodnej anemii i częstych przeziębień. Uwielbia jeść, ale dzięki świetnemu metabolizmowi i aktywności fizycznej, jej sylwetka nadal pozostaje szczupła. Jest wielką fanką wszelakiej maści filmów, a za swoją ulubioną sagę (sagę, nie konkretny film!) uważa Gwiezdne Wojny, a pojedyncze filmy? Zbyt dużo powstało tych fajnych, aby wymieniać. Nie gardzi filmami animowanymi, książkami, serialami i innymi sposobami na spędzenie wolnego czasu. To tak pokrótce.



Zdjęcia z galerii: MartaSyrko.deviantart.com

wtorek, 27 listopada 2012

Jak ćwiczyć pamięć, by umieć zapominać?


Noah Javier Álvarez

SPISANE

Zastanawiałeś się kiedyś, jak to byłoby znaleźć się na środku jakiegoś placu, w tłumie ludzie? Nie musiałeś. Pewnie nie raz znalazłeś się w takiej sytuacji, ale wyobraź sobie, że stoisz z dłońmi w kieszeniach i rozglądasz się dookoła. Twarze ludzi, którzy cię mijają, nic ci nie mówią. Znaki, które dostrzegasz również. Nie pamiętasz nic. Twoją głowę wypełnia pustka, a w jej samym centrum pojawia się pytanie: kim jestem? Kim byłem?

Nie zastanawiałeś się, prawda? I dobrze, bo nie warto. Bo nic nie jest w stanie opisać uczucia, które towarzyszy wtedy człowiekowi. Wydawać by się mogło, że rozpoczęcie wszystkiego od nowa jest łatwiejsze niż życie wśród starych problemów. Wcale tak nie jest. Kiedy rodzisz się na nowo w wieku dwudziestu sześciu lat, jesteś nieporadnym, aspołecznym człowiekiem. Nie wiesz, jak poprawnie trzymać widelec, nie umiesz pisać, z trudem przychodzi ci mówienie. Zdany jesteś na samego siebie i zwierzęce instynkty, które ci towarzyszą. Lepiej pozostać na starych śmieciach i spróbować walczyć z tamtym dzisiaj i z tamtym jutrem. Uwierz mi, nie chciałbyś obudzić się pewnego dnia, nie wiedząc nawet, jak masz na imię. Znasz to uczucie, kiedy jesteś przywiązany do każdego fragmentu swojego ciała? Musisz je znać, jest bezwarunkowe, po prostu czujesz, że twoja ręka nadal tam jest, nie musisz tego sprawdzać. Znasz nie tylko swoją rękę, ale całe ciało. Wiesz, jak zareaguje w standardowych sytuacjach, które już przerabiałeś. Budząc się nie miałem pojęcia, dlaczego uginam palce, dlaczego moje ciało drży, dlaczego boli. A bolało. Okropnie bolało.

Teraz już wiem. Nazywam się Noah Javier Álvarez. Mam dwadzieścia sześć lat i ponad rok temu doznałem poważnego urazu głowy na skutek wypadku, który spowodowałem. Jestem dorosłym facetem, a piszę jak dziecko z podstawówki. Jąkam się i zapominam. Jest dużym-małym dzieckiem, które nie potrafi odnaleźć się w brutalnym świecie współczesnej cywilizacji, która gwałci moje prawa, moją przestrzeń osobistą, depcze moją świadomość i chęć życia. Najczęściej mam ochotę się poddać, krzyczeć i uciekać, ale nie mogę. Bo oni są przy mnie. Mówią, że skończyłem studia, jechałem na rozdanie dyplomów. Wyobraźcie sobie, że mam dyplom z kryminalistyki, że rozpocząłem drugi kierunek - medycynę, a prawda jest taka, że jeszcze niedawno nie potrafiłem włączyć komputera. Obrazy z przeszłości nie wracają, chociaż powinny, tak mówił lekarz pierwszy i lekarz drugi. Jestem pusty. Mówią mi, że byłem rozrywkowym nastolatkiem, panem popularnym, przystojniakiem, który dodatkowo miał całkiem niezłe stopnie. Nie pamiętam. Nie pamiętam dziewczyn, z którymi byłem. Chłopaków, z którymi upijałem się do nieprzytomności. Pamiętam moment, w którym otworzyłem oczy i zacząłem się zastanawiać. Kiedyś śmiałem się z tego, że myślenie może boleć, dopóki nie poczułem potwornego psychicznego bólu. Nie pamiętałem nic. Walczę. Rodzina, ci wszyscy krewni, którzy tak mnie niby kochają, nie mają już cierpliwości. Załamują ręce, ja też. Nie proszę ich o pomoc. Uczę się na nowo samodzielności, poznaję świat od początku. 

Jedyne czego mogę być pewien, to mój wygląd. Widzę, że mam ciemne blond włosy. Twarz usianą  bladymi bladymi piegami. Bliznę na prawym policzku. Mało widoczną, ale jednak. Powinna mi przypominać. A jedynie kojarzy się z tym całym burdelem. Z tym całym wypadkiem. Szare oczy, momentami wpadające wręcz w stalowy odcień w ciemnym obramowaniu. Śmiało mogę zauważyć, że moja matka ma takie same. Przynajmniej wiem, że nie kłamie. Pokazuje mi fotografie. Płacze i wspomina. A kiedy myśli, że nie słyszę, pyta Boga o swojego syna. Pyta, gdzie jest tamten Noah, który odnosił się do niej wręcz lekceważąco, który nie raz ją obrażał, ale potem wracał z podkulonym ogonem, przytulał i przepraszał. Teraz, nie mogę jej przytulić. Jest dla mnie obcą kobietą. A na zdjęciach jest obcy chłopiec. Inny człowiek. Nie wiem, kim jestem. Mogę być pewien tego, że mam metr dziewięćdziesiąt siedem, że ważę siedemdziesiąt dziewięć kilo, że jestem obywatelem Holandii. Że od dziecka cierpię na astmę. To wszystko jest w dokumentach. A teraz, te kilka marnych świstków jest całym moim życiem. Muszę zacząć być tym samym niepoprawnym chłopcem, ale czy tego chcę? Od niedawna mieszkam sam. Miałem dość tych wszystkich współczujących wspomnień. Wyzdrowiałem, jedynie przy niepogodzie zdarza mi się utykać na jedną nogę. Parę blizn. A luką w pamięci, przeklętą czarną dziurą, się nie przejmuję. Nie mogę. Jestem bezrobotnym, liczącym na cud, czekającym na powrót dawnego siebie. Dlaczego tyle lat miałoby się zmarnować? Przecież mogłem być kimś...
A jestem nikim.

Elle est p'tet seulement différente des autres...


Amelie Claire Morel

Dwudziestojednoletnia studentka na wydziale mody w Gerrit Rietveld Academy. Młodociana krawcowa, stażystka u znamienitej pary projektantów Victor&Rolf
Pochodząca z rodziny prawniczej Amelie przyszła na świat  27 maja 1991 roku w Paryżu. Pomimo usilnych nakłonień do kontynuowania rodzinnej tradycji i wybrania się na studia prawnicze Amelie skończyła w Szkole Artystycznej i to nie byle gdzie, lecz w Amsterdamie, do którego wręcz przyszło jej uciekać z ukochanego miasta miłości i stolicy mody. Zamieszkała wraz z marnotrawnym bratem gdzieś na obrzeżach miasta, który tak jak i jego nieposłuszna siostra postanowił studiować przedmiot zupełnie odmienny od prawa- architekturę. Szybko jednak wyszło na jaw, że wspólne życie pod jednym dachem jest dla rodzeństwa Morel czymś niewykonalnym. Amelie spakowała więc co prędzej swoje manatki i przeprowadziła się do wspaniałomyślnej przyjaciółki Evy Smit, wierząc, że przynajmniej w kobiecym towarzystwie uda jej się spokojnie pomieszkać. Niestety, tym razem, to panience Morel przyszło spotkać się z porzuceniem. Eva wyjechała, nagle i niezapowiedzianie, zostawiając Amelie mieszkanie. Panienka Morel nie narzeka jednak na samotność. Na pewno nie od czasu, gdy w jej życiu pojawił się pewien przystojny architekt, zwany przez nią panem H. A niedługo później do najbliższego grona Amelie dołączył również urokliwy chłopiec, syn jej bliskiej przyjaciółki- Narcisse, o wdzięcznym imieniu Lucas

Belive Dreams Come True, Because They do.

Od dnia narodzin Amelie faktem oczywistym było, iż przed państwem Morel stoi nie lada wyzwanie- zaciekawione spojrzenie, wesoły uśmieszek na maleńkich wargach i nieustannie wierzgające nóżki zapowiadały, iż nie będą mieli do czynienia ze spokojnym dzieckiem. Pomimo obiekcji rodziców, których marzeniem była dwójka  ułożonych, cichych pociech, to jednak przekorny los pokrzyżował im plany, zmuszając do opieki nad wcale nie łatwym rodzeństwem. Mimo to, zarówno dwuletni Gaspard, jak i wszystkie pielęgniarki były pod urokiem tej małej, wesołej osóbki, która przez swój krótki pobyt w szpitalu zdążyła zaskarbić sobie sympatię znacznej części tamtejszego personelu i stać się ukochaną dziewczynką na oddziale, nawet jeśli nie wypowiedziała ani jednego słowa.
Niestety zapracowani rodzice nie mieli czasu, ani dla malutkiej Amelie, ani dla jej starszego brata Gasparda, którym od najmłodszych lat towarzyszyły przeróżne niańki, mające przed sobą prawdziwea wyzwanie, bowiem ta nierozłączna dwójka wprost kochała płatać kobietom figle. Kiedy przyszedł czas na szkołę, wtedy "opiekuńczy" rodzice postanowili zafundować rodzeństwu rozliczne zajęcia dodatkowe, sprawiając, iż w tygodniu nie było czasu w zasadzie na nic, a przepiękna posiadłość rodziny Morel była zamieszkiwana w zasadzie wyłącznie w nocy, kiedy to wszyscy domownicy przychodzili zaznać choć odrobiny snu. Basen, tenis, retoryka, balet, francuski, koreański, nauka rysunku, wprawdzie wykańczały coraz starszą Amelie, ale mimo to nie traciła swojego optymizmu, ani wesołego uśmiechu, wciąż uwielbiając płatać rozliczne żarty pomocy domowej. W pełni żyła dopiero w czasie wakacji, które wraz z bratem często spędzali u babci w Hadze. Dzięki niej nauczyli się holenderskiego, a sama Amelie również wyniosła z domu babki umiejętność szycia i gotowania, podczas gdy Gaspard uwielbiał urządzać przemeblowania w domu starszej kobiety, a także modernizować ich domek na drzewie.
Życie płynęło ustalonym rytmem, choć w iście dynamicznym tempie, do czasu 15 urodzin panienki Morel, kiedy to po raz pierwszy ciotka zabrała ją na pokaz mody, w ramach spóźnionego prezentu urodzinowego od chrzestnejCiotka Margaux była prawdziwą fashionistką, tylko jak na porządnie zarabiającą prawniczkę przystało miała mało czasu, a już na pewno nie marnowała go w towarzystwie młodocianych, niewyżytych istot, których wprost nie znosiła. Tym razem, tknięta wyrzutami sumienia, postanowiła sprawić taki oto prezent swojej chrześnicy. Nie mogła lepiej trafić. Amelie była zafascynowana tymi kolorowymi tkaninami, które upięte w iście niekonwencjonalny sposób, robiły piorunujące wrażenie na widzu. To był właśnie moment, kiedy młodziutka Amelie Morel zdała sobie sprawę z tego co pragnie robić w życiu.
Do wakacji w zasadzie nie zajmowała się niczym innym, jak tylko szyła i projektowała coś w każdej wolnej chwili. Ponieważ jej umiejętności nadal nie były najlepsze, starała się coraz bardziej, wkładając w to zarówno więcej pracy, wysiłku, jak i czasu. A kiedy przyszła upragniona przerwa od szkoły, dzięki znajomościom udało jej się popracować przez trochę w niewielkim butiku. Dzięki swoim umiejętnościom, a także rozlicznym kontaktom udało jej się w krótkim czasie rozsławić miejsce, co bez wątpienia było znaczącym dokonaniem w jej początkowej karierze w branży modowej. Każdego kolejnego lata pięła się coraz wyżej, a tuż przed rozpoczęciem studiów na wymarzonym wydziale udało jej się spędzić 4 miesiące w atelier Rolanda Moureta! Nawet jeśli pomagała tylko przy błahostkach, Amelie doskonale zdawała sobie sprawę, że każde doświadczenie jest znaczące.
Niestety na czas największych sukcesów przyszło jej się zmierzyć z dotkliwym doświadczeniem, a mianowicie rozłąką z bratem, który zdecydował się studiować w Amsterdamie to na co miał ochotę, a nie mieszkać w Paryżu i być terroryzowanym przez rodziców. Jak się jednak okazało sama Amelie niedługo wytrzymała w Paryżu, choć uczęszczała do jednej z najlepszych Szkół Artystycznych na świecie. Presja jaką wywierali na niej rodzice faktycznie była nie do zniesienia. Po roku zdecydowała przenieść się do Holandii i zamieszkać wraz z bratem, a do sukcesu dążyć o własnych siłach, dzięki talentowi i zdolnościom, a nie poprzez koneksje rodzinne.

I oto jest. Wesołym krokiem maszeruje przez Kolveniersburgwal, a zaciekawione spojrzenie jej szmaragdowych tęczówek wodzi dookoła. Nieznajomym przechodniom posyła przyjazne uśmiechy, czasem zachichocze radośnie, obróci się wkoło, by znów kroczyć dalej. Włosy niedbale powiewają na wietrze, z ramienia zsuwa się za duży podkoszulek z osobliwym nadrukiem płyty winylowej, którą przyozdabiają liczne kleksy i małe kryształki, mieniące się w słońcu kolorami tęczy, dzieło samej Amelie. Na stopach dumnie prezentują się Conversy koloru ecru, podczas gdy nogi ledwo co zakrywa idealnie dopasowany, opinający chudziutkie ciało denim, w postaci ulubionych, lekko startych szortów. Poznajesz? Nie sposób przeoczyć ją w tłumie.

Pierwsze co dostrzegasz to nogi, niesamowicie długie. Ich właścicielką jest dziewczyna z figurą modelki, której włosy mienią się różnymi kolorami- raz stają się bardziej brązowe, innym razem w słońcu połyskują blond pasemka, a przecież zdaje się, że wszystkie pasma włosów mają jeden odcień. Potem zdajesz sobie sprawę, dlaczego właściwie zwróciłaś na nią uwagę. Była ubrana tak nietuzinkowo, całkiem inaczej od rzeszy wszystkich studentek. I chociaż traktujesz to jako ciekawe doświadczenie, musisz przyznać, że taki eksperyment, związany z podobnym zestawieniem ubrań wcale nie jest zły. Co więcej nieznajoma wygląda w nim naprawdę dobrze. Dochodzisz więc do wniosku, iż kiedyś sama odważysz się na podobny strój. Wtedy właśnie zostajesz obdarowana wesołym, jakże przyjaznym uśmiechem intrygantki, która w biegu zniknie zaraz w drzwiach uczelni.

Chyba nigdy w życiu nie uda Ci się natrafić na równie wielką optymistkę i marzycielkę, która w wręcz magiczny sposób potrafi spełniać życzenia, sprawiać, iż najskrytsze pragnienia stają się rzeczywistością. Uparta i zawzięta, skora do rywalizacji, zawsze dąży do wyznaczonych celów. Co ciekawsze, jak na ironię wraz z jej pewnością siebie i wybuchowym charakterkiem koegzystuje pogoda ducha, a wraz z nią cały szereg zainteresowań i masa pomysłów na minutę. Mimo to stara się kończyć to co zaczęła, choć nie zawsze jej to wychodzi, mając zbyt chaotyczną naturę. Przez wzgląd na dzieciństwo, idealnie zaplanowane przez rodziców, teraz bez trudu potrafi zorganizować sobie czas, tak by zdziałać możliwie wszystko co miała zamiar zrobić. Nie trudno odnaleźć w niej przyjaciółkę, choć często bywa nierozważna i szalona. Okropna gaduła, która nadzwyczaj szybko potrafi zmieniać tematy, i która jest w stanie przegadać chyba każdego; w takim wypadku przynajmniej nie trzeba obawiać ciszy w jej towarzystwie. Co ciekawe, jest często wyjątkowo naiwna, zwłaszcza gdy chodzi o relacje damsko-męskie. Wtedy też jej policzki najczęściej się rumienią, przyjmując urokliwy kolor pąsowej róży. Amelie marzy się bowiem prawdziwa miłość, na którą czeka cierpliwie, gdzie w przeciwieństwie do rówieśników, stroni od jedno nocnych przygód, związków bez zobowiązań opartych jedynie na cielesnych przyjemnościach, uważając je za bezsensowny akt upadku moralnego, pomieszany z dziką desperacją w poszukiwaniu odrobiny ciepła i czułości. Panienka Morel cierpliwie czeka na swoją bratnią duszę, widząc, że gdzieś na pewno jest i na nią czeka (a może już ją znalazła).
A nocą...
Amelie jest osobą skorą do wszelkiego typu zabaw, imprez, czy wypadów do klubów. Jako osoba towarzyska uwielbia poznawać nowych ludzi, ceni każdego nowego znajomego i stara się o nikim nigdy nie zapominać; dla każdego znajdzie czas, z każdym chętnie gdzieś wyskoczy. A trzeba przyznać, iż dziewczyna zabawić się potrafi, tak jak i rozruszać towarzystwo, choć wcale nie musi się to wiązać z krótkotrwałą utratą pamięci wskutek zbyt dużej dawki alkoholu. Amelie po prostu roznosi energia, a ona szuka sposobu, by inteligentnie ją spożytkować.
Bez wahania możesz jej jednak zaufać. Powierzonych sekretów nigdy nie wyjawia, a raczej zawsze stara się pomóc.


Ciekawostki:
nie wyobraża sobie poranka bez ćwiczeń- bez względu czy to bieganie, pływanie, czy też kilka prostych ćwiczeń rozciągających
fascynuje ją kultura dalekiego wschodu, zwłaszcza ta koreańska i chińska
kocha muzykę filmową; jest wielką fanką Yirumy- ma chyba wszelkie jego płyty i nagrania, a przy tym nie pogardzi odrobiną popu, rock'n'rolla, ani tym bardziej rockiem
uwielbia film "Pół żartem, pół serio" z Marilyn Monroe
mówi biegle w czterech językach: francuskim, angielskim, holenderskim i koreańskim
uwielbia kawę, jaki i zieloną herbatę, nade wszystko jednak kocha owoce, w szczególności kokosy
stroni od wszelkiego rodzaju używek
marzy jej się tatuaż
jeśli chodzi o modę, potrafi być okrutna na tym polu, co objawia się jawnym krytykowaniem ludzi, którzy po prostu źle wyglądają
obecnie zafascynowana tańcem brzucha, którego poczęła niedawno się uczyć

                                Powiązania                              Posty         

[ Chętna jestem na każdy wątek, na wszelkie powiązania jestem otwarta i są one mile widziane. Amelka to nad wyraz przyjazna duszyczka, więc chętnie porozmawia z każdym, a co za tym idzie, zna również nie małe grono mieszkańców Amsterdamu. Nie gryzie, nie zabija wzrokiem, nie sypia z każdym...
Jak ktoś chce się znaleźć w powiązaniach, to krzyczcie, walcie drzwiami i oknami, a także podrzucajcie zdjęcia. Tyle słowem wstępu dla niechętnych do czytania karty (co całym sercem rozumiem) :)

poniedziałek, 26 listopada 2012

SEATTLE

Zapraszam na bloga Claytona! 
Wchodźcie, zapisujcie się i bawcie dobrze!!
Nie olewajcie, nie okazujcie słomianego zapału, nie upadajcie, ot.



Pozdrawiam,
Evcia