LISTA POSTÓW

poniedziałek, 28 maja 2012

Otom Ci ja! Boski Gaspard Jean Morel!



Tak! To właśnie ja…. Kiedy moja młodsza siostra marudzi z samego rana. Co za optymistyczne stworzonko! Nie żebym narzekał… skądże… ale czy ona nigdy nie śpi?! Zaraz… kim właściwie jestem? Oto Ja, Gaspard Jean Morel, dwudziestotrzyletni student architektury, pierworodny rodu Morel i czarna owca w rodzinie. Może zapytacie dlaczego? Też chciałbym wiedzieć.  Ale jak to było od początku…


Pewnego pięknego poranka, dnia pierwszego roku osiemdziesiątego dziewiątego przyszedł na świat mały, uroczy chłopiec, który już od pierwszej chwili wiedział, że cały glob to duży plac zabaw.  Jacyś dziwni ludzie, poważni i bez poczucia humoru kazali mu nazywać się mamą i tatą… byli nudni. Tak spędził dwa lata poznając otoczenie i zabawki, aż pojawiła się w jego życiu mała osóbka, którą dorośli nazywali „siostrą”. Amelie, gdyż właśnie tak miała na imię, okazała się o wiele ciekawsza niż pozostali ludzie.  Od chwili gdy zaczęła raczkować zaczęła się prawdziwa zabawa!
Tak upłynęło kilka lat. Dorastaliśmy wśród zabawy i mniej przyjemnych zajęć jak kolacje z rodzicami. Oczywiście stawałem się coraz bardziej przystojny… czy ktoś śmiałby w to wątpić? Ale i mojej malutkiej siostrzyczce nie poskąpiono urody. Nie mogliśmy się tym cieszyć wystarczająco, ponieważ rodziciele dbali o to, żebyśmy nie mieli zbyt wiele czasu. Grałem na pianinie, potem gitarze, poświęciłem się siatkówce… na jakieś dwa lata, w między czasie pracowałem nad niemieckim, angielskim i holenderskim. Ojciec coraz bardziej naciskał na moje obowiązki i powinność kontynuowania tradycji prawniczej, a ja tymczasem… wolałem matematykę od historii i trochę interesowałem się rysunkiem…. Ale przede wszystkim zabawą. W ten sposób poszedłem na architekturę, a moje życie w domu przemieniło się w piekło. Powoli, ale z niezwykłą konsekwencją ojciec wprowadzał swój sprytny plan ukazania mi jakim jestem darmozjadem aż… spakowałem walizki, pogłaskałem po głowie siostrę i wyjechałem. I oto jestem. Ja. Tu. A konkretnie w Amsterdamie.  Z dala od szalone ojca i matki, która nigdy mnie nie zrozumiała.  Ojciec próbował jeszcze mnie nawracać, ale odpowiedź z mojej strony była prosta i nawet do jego ograniczonego umysłu dotarła.

Choć początki nie były proste, w końcu jakoś ułożyłem sobie życie. Z drobną i sekretną pomocą jednej z nielicznych rozumnych istot (ukochaną staruszką o zacnym tytule „babcia”), wynająłem mieszkanie i znalazłem pracę tymczasową. Teraz studiuję i dorabiam, a do tego mam dużo czasu na zabawę, z której nie potrafiłem zrezygnować. Holandia sprzyja zabawie… bardzo. Tu się coś zapali, tam wypali, gdzieś zapije i jakoś się dalej karuzela kręci. Tak było dłuższy czas aż… u mych drzwi zjawił się pewien niespodziewany lokator. Siostra. Nie narzekam. Dobrze mieć ją blisko, bo wiem, że rodzice jej nie zepsują. Mam na nią zły wpływ? Ja? Chyba żartujesz. Wracając jednak do tematu… Aaa… wiem! A więc dobre dziecko nie studiuje prawa. Jest grzeczna i pomocna… szczególnie przed wypłatą.  Tylko często nie potrzebnie budzi… kto wstaje przed południem? Absurd! Mam funkcjonować razem ze słońcem? Przecież to wbrew prawu!

Co jeszcze powinienem powiedzieć o sobie poza tym, że jestem oczywiście ideałem bez wad? No… że lubię piękne panie i wesołe charaktery. Interesuję się… leżeniem, poduszką i materacem. Ewentualnie czegoś słucham, pobrzękuję i gram w siatkę… zdarza mi się towarzyszyć siostrze w ćwiczeniach, o ile wykonuje je o przyzwoitej porze.

Są też wydarzenia o których lepiej nie pamiętać… Zapowiadam oficjalnie nie jestem gejem! A niech sobie homo żyją i chodzą po świecie, ale to:

To FOTOMONTAŻ!!! 
Żeby mnie o nic nie posądzać! Ja zawsze pamiętam co się ze mną działo na imprezie! Jestem całkiem świadomy swoich czynów! Nikt nie powinien posądzać mnie o niegodne zachowanie!
Swoją drogą....Widział ktoś moją kartę debetową?

Oczywiście jestem towarzyski, rozsądny i w ogóle boski. Nikt w to nie może wątpić. Mam wielkie plany na przyszłość... tylko jeszcze sobie tego nie uświadomiłem. Ale na pewno... kiedyś... coś... wreszcie wymyślę. Póki co żyję! Czyż to nie wystarczy?
A! Jeszcze jedno. Niektórzy twierdzą, że jestem nieco leniwy, ale to prawdopodobnie pomówienie. Na pewno. Tak. Myślę. Chyba. Koniec. Kropka. Już. Stop. Fuck...



[Witam. Zapraszam do wątków. Ostrzegam, że jestem początkujący…I obiecuję poprawę!]

Damn fiddler!



               Człowiek niewidzialny, tło dla życia innych. Codziennie rano wstaje, wykonuje zaklinające zwyczajność rytuały, wypływa z przystani małego mieszkania na przestwór wszechoceanu świata. Bezbłędnie odnajduje swoją niszę, znika w fali szarych ludzi.
               W tłumie człowiek niezauważalny, bo niski. Metr sześćdziesiąt w kapeluszu, a kapelusz jest zniszczony, przetarty, z lekko oberwanym rondem, czarny, stary i paskudny, tak w skrócie. A jego właściciel jest po prostu śmieszny w tym świecie filigranowych panienek na dwudziestocentymetrowych obcasach i mężczyzn wysokich a postawnych. Bo przecież prawdziwy facet zaczyna się od metra siedemdziesiąt minimum, a nie, chuchro takie, które musi zadzierać głowę, żeby prowadzić normalną rozmowę. I żeby jeszcze jakoś wyglądał, ale nie. Żaden książę z bajki, chyba, że bierzemy pod uwagę wersję ekonomiczną, tak na czasy kryzysu. Chudy i żylasty, skóra niezdrowo blada, różowiejąca lekko od mocnego słońca, na złość jednak powracająca szybko do stanu poprzedniego. Strzecha włosów mysiej barwy, które wyglądają, jakby szalony fryzjer przycinał je tępymi nożyczkami, opada na okrągłą twarz o wyjątkowo plastycznej mimice i rysach bardziej chłopięcych niż męskich. Błyskają osadzone symetrycznie oczy o prostym wykroju i szarej barwie, skłonne do wytrzeszczania się z niedowierzaniem lub też kpiącego mrużenia. Wziął z dostępnej puli genów to, co najgorsze.
               Ale, paradoksalnie, jest człowiekiem, którego należy określić słowem "odpowiedni", jeśli nie wręcz "oficjalny". Starannie odprasowane koszule i marynarki, spodnie niemal zawsze na kant, wyglancowane buty. I ten nieszczęsny kapelusz, w którym ma szczególne upodobanie. Nie dostrzeżesz tego indywiduum, póki nie zanurzysz się w tłumie. Wtedy dopiero przyciągnie wzrok, elegancki, śmieszny człowiek. Ustawi futerał na skrzypce tak, by metalowe klamry odbiły światło wprost w czyjeś oczy. A potem uśmiechnie się grymasem przepraszająco - kpiącym, bynajmniej nie słodkim i odpowiednim.


            Masz dwa wyjścia - albo pokochać, albo znienawidzić. Większość wybiera to drugie, może dlatego, że jest łatwiej i wygodniej. Poza tym, to taki typ, co zazwyczaj denerwuje.
              Żart, żart, nieśmieszny żart. Przynajmniej to pierwsze, bo wyjść masz wiele, możesz go nawet lubić, chociaż brzmi to jak absurd. To trudny człowiek jest, chociaż pierwsze wrażenie mówi co innego. Ludzie jakoś tak uparcie trzymają się pierwszego wrażenia, jakby bez niego miał się świat zawalić. Mają więc przed sobą uprzejmego do bólu, uczynnego, chociaż może trochę zbyt poważnego i zdystansowanego studenta. Marzenie wykładowców i rodziców, dla większość ludzi po prostu ktoś bezdennie nudny, acz przydatny.
          Gad. Ociekająca jadem paskuda, cynizmem zionie na kilometr, uważaj, bo się tymi oparami przytrujesz. Zadziwiające, ale przez swoje niedostosowanie, poprzez wrodzoną złośliwość, przez sposób bycia nieprzyjemnie oślizgły, przyciąga do siebie ludzi. Jest w pewien neurotyczny sposób intrygujący dla innych, inni zaś są intrygujący dla niego.
           Bystry jest, ale bystry złośliwie i jedynie wtedy, gdy tego chce. Lubi obserwować. Skrzętnie odnotuje każdą anomalię, jak i rzecz zupełnie normalną. Będzie oglądał pod lupą z chłodnym zainteresowaniem naukowca, wciąż analizując, cierpliwie oczekując chwili, gdy będzie mógł wykorzystać to wszystko. Uczucia, zachowania, wiara, sekrety... na wszystko to spogląda w sposób do bólu analityczny. Wylicza arytmetykę współczucia, ocenia opłacalność nawiązania relacji.
              Indywidualista. Koty, które wszakże chodzą własnymi drogami, są dlań konkurencją niebywałą, bo liczba własnych ścieżek jest ograniczona. Ironista. Bo to bynajmniej nie tak, że kpi tylko z innych, sam sobie z lubością przygląda się w krzywym zwierciadle. Błazen. Przetrącone poczucie humoru, prawda, ale zawsze jakieś. Zawsze potrzebny jest ten ktoś, kto zrobi coś z atmosferą. Sprawi, że będzie napięta, nagle się rozładuje lub też istnieć będzie w ogólnym braku zrozumienia. Maskotka. Jest uroczy, z tym zawadiackim, acz eleganckim wyglądem, z tym szelmowskim błyskiem w oku, a to, jak gładko spływają z języka słowa... Słowa inteligentne, słowa ostre, słowa kłamliwe. Szybko zjednuje sobie ludzi, jeszcze szybciej czyni z nich wrogów. Kaprys chwili.

                Złośliwy chochlik. Oczy gruźlika, długie, zimne paluszki i zgniłe serduszko. Kiedyś był bardziej dziki, jeśli można to tak określić. Nieskrępowany, otwarcie buntowniczy. Taki romantyk, a nie dziwaczny dadaista, porównanie to można uznać za pokręcone, lecz trafne. Oczywiście, nie chodzi o czasy, kiedy to był uroczym cherubinkiem z burzą loków do łopatek, cichym i posłusznym. Nie, wtedy w poszarpane, rozwiane kudły zdarzyło mu się wsadzić pióro. A ślady po nieudanym przebiciu uszu zarosły już dawno.  Kurtkę z dziadowskiej skóry, kupioną na bazarze, ciągle trzyma w szafie. Nie z sentymentu; nie było czasu na porządki.
          Mógłby być jakąś inkarnacją Hendrixa, nowym Whitmanem albo i Kesey'em, ale nie, musiał urodzić się w Rosji, w tym cholernym, pachnącym naftaliną Petersburgu. Przy nazwie miasta niemal zawsze dodaje "cholerny"; nieeleganckie słowo w ustach eleganckiego człowieka razi, lecz wypowiadane jest z czułością. Kocha skostniały Petersburg, kocha wilgotny Amsterdam, może nawet i bardziej, bo tutaj nikt nic od niego nie wymaga.

               Czarna owca w rodzinie. Zyskał świadomość siebie, nie chciał dopasować się do wymagań.  Psychologię wybrał, żeby nie iść na farmację. Albo medycynę, brrr. Mogło być wszystko, byle dalej od domu. Codzienne drobne sprzeczki, od niedawna starcia dwóch silnych charakterów, wymuszona radość tamująca wybuch... Porzucił to bez żalu. Tylko mostów nie może za sobą spalić.

                    Istotę człowieka kreują nałogi i przyzwyczajenia. Dobra herbata, każdego dnia, o każdym czasie. Papieros, zawsze trzymany pomiędzy placem wskazującym a środkowym, strzepywany dziwacznie kobiecym ruchem nadgarstka. Istotę człowieka tworzą lęki. Strach przed widokiem krwi, przed nadmiernym przywiązaniem i psychicznym obnażeniem.
                        Istotę Savvy kreują jeszcze skrzypce. Cholerny muzykant ze skrzypeczkami od diabła. Wysiadasz? Ależ, zabawa dopiero się zaczyna...

                         

Savva Borysowicz Rogożkin
12. 12. 1990 r., Petersburg, Rosja
Student; III rok psychologii

Mieszkanie wynajęte, dwupokojowe, kamienica
Grywa w jazz - clubach, bawi się w muzyka sesyjnego

Sto twarzy.
Dziesięć palców.
Jedna dusza.

The End

       

Powiązania || Kulisy życia


_________________________________________________________________

          Privet'. Oto i Savva, wersja zaktualizowana, poprawiona (głównie dlatego, że mam sklerozę). Mimo wszystko, mam nadzieję, że pozostał taki, jaki być powinien.  
        Długie wątki, powiązania - to lubię.

niedziela, 27 maja 2012

Fuck you. I'm gonna kill you.


Jafe Anthony McCaffrey
urodzony dwudziestego stycznia 1984 roku w Seattle.
Nauczyciel akademicki, wykłada historię starożytną.
Po godzinach hobbystycznie drze mordę w amatorskim zespole rockowym.

Miał być wiolonczelistą. To było marzenie jego matki-mieć syna, który będzie znanym i cenionym muzykiem. Ale może zacznijmy inaczej.
Urodził się w dość nietuzinkowej rodzinie. Jego matka była, a właściwie jest, śpiewaczką operową a ojciec-cóż, ojciec jest ekscentrycznym właścicielem zakładu pogrzebowego, który sam niekiedy lubi pomachać łopatą na cmentarzach i wszędzie chodzi w cylindrze, pelerynie i oficerkach, bawiąc się w wiktoriańskiego wampira. Jest ich najstarszym dzieckiem, których dorobili się trójki.W pewnym momencie państwu McCaffrey znudziło się Seattle i spakowali całą swoją "armię" i wynieśli się do Holandii, konkretniej-do Hagi.
Jeśli mowa o Jafe'ie-całe życie był posyłany do szkół muzycznych, co wcale mu się tak do końca nie podobało, ale w myśl zasady "zawsze może być gorzej" nie narzekał i nie stawiał się. Szczególnie po tym jak odkrył, że w szkołach "artystycznych" sprzedają najlepsze dragi.Na studia na Akademię Muzyczną jednak nie chciał iść, dlatego papiery, w tajemnicy przed matką, złożył na kierunek historyczny, w dodatku już nie w Hadze, a w Amsterdamie. Oczywiście po tym, jak wydała się cała prawda, został wyrzucony z domu, odrzegnany od wszelkiej czci i wiary, wyklęty  i w ogóle, ale jakoś go to nie zniechęciło. Historia pasjonowała go do tego stopnia, że był w stanie odpuścić dla niej kontakty z rodziną.Po ukończeniu studiów przez dwa lata pracował jako nauczyciel w szkole podstawowej, by w tak zwanym międzyczasie zrobić doktorat i teraz, w wieku dwudziestu ośmiu lat być całkiem zadowolonym z tego gdzie aktualnie się znajduje nauczycielem akademickim.Lubi to co robi.



Książki nie należy oceniać po okładce.Jafe na przykład wyglądem trochę straszy. Wysokie, chude, blade, do tego stopnia, że w żartach można spokojnie przyrównać do wampira.W dodatku zawsze ubrane na czarnoo.W dodatku posiada długie, ciemne włosy, z którymi może liczyć na angaż w reklamie szamponu, czy innego cholerstwa włosów.Fakt, że z twarzy też ciężko dać mu prawie trzydzieści lat, a łatwiej mocno naciągnięte dwadzieścia pięć, daje kolejne powody do podejrzewania go o wampiryzm.Ma stosunkowo delikatny ryjek, który zdobią-bo jakże by inaczej-ciemne patrzałki.

Jest to generalnie człowiek o luźnym sposobie bycia.Nauczony, że trzeba dążyć do własnych celów, a nie cudzych, tak właśnie postępuje.Łączy w sobie kilka cech, które razem dziwnie się prezentują-jak choćby pesymizm połączony z prawie wieczną radością. Bo to jest gość, któremu ciężko jest zepsuć humor. Jest to jeden z tych ludzi, którzy zawsze chętnie wysłuchają, pomogą i (choć nie zawsze warto tego słuchać) doradzi.Ma od cholery dziwacznych pomysłów, które z jednej strony aż proszą się o realizację, z drugiej jednak strony niekiedy mu nie wypada, co czasem nawet bierze sobie do serca. Trochę z niego lekkoduch. Cierpi na 'syndrom Piotrusia pana', co znaczy tyle, że się nie starzeje.Biada natomiast tym, którzy mu podpadną-bo mimo całego jego opanowania, zdarza mu się poważnie zdenerwować, co potrafi być tragiczne w skutkach, przy jego mściwości.Ma problemy z trzymaniem się terminów i obietnic, nad czym stara się pracować.Szczerość też nie jest jego mocną stroną, ale to już mu nie przeszkadza, przynajmniej nie w takim stopniu.

-Był żonaty...małżeństwo trwało całe pół roku i skończyło się całkiem sympatycznym i wcale nie takim długim rozwodem, a ze swoją byłą żoną do tej pory utrzymuje kontakt.
-Mieszka razem z kuną...którą zastał w swoim mieszkaniu zaraz po tym, jak się wprowadził i nie miał serca jej wyrzucić, za to nazwał ją Joe, nie zwarzając na to, że może to być samica.
-Uwielbia Aerosmith, spiskowe teorie dziejów i stare cmentarze.
-Zafascynowany jest historią ludów celtyckich i słowiańskich.
-Zdeklarowany ateista.
-Ostatnio coraz częściej zdarza mu się zasiadać do wiolonczeli.
-Nie ma prawa jazdy.

[Bry. Z góry mówię, że mało kiedy wychodzę z propozycją wątków (ach, ta nieśmiałość ;), mało kiedy mam pomysły, ale mogę zaczynać.Nie odpisuję w określonej kolejności, czasem zajmuje mi to nawet dwa, trzy dni.
Zdjęcia pochodzą z niezastąpionego we<3it, a cytat z tytułu od Joe Boskiego Perrego.]

Każdy ma swoją własną historię.



Julia Marsman

Urodzona 12 lutego 1992 roku w Assen w Holandii. 
Studentka drugiego roku na wydziale historycznym.
Wykonuje korekty tekstów do kilku małych gazet.
Zamieszkała w kamienicy w centrum miasta.


Julia nie zmieniła się zbytnio od chwili kiedy pierwszy raz przekroczyła granicę stolicy Holandii. Nadal jest tą samą, równie roześmianą co kiedyś, dziewczyną. Wciąż ma w sobie ten promyczek niewinności i dziecinności, który nie raz podnosił na duchu zmęczonych życiem ludzi. Ma w sobie mnóstwo energii, której nie potrafi się wyzbyć. Nigdy nie siedzi w miejscu, wciąż chciałaby być czymś zajęta, może dlatego, że wtedy nie ma czasu myśleć?
Od tragicznego wypadku, w którym zginęli rodzicie dziewczyny minęły już cztery, długie lata. Przez pierwszy okres Julia wciąż mieszkała w rodzinnym Assen, jednak u boku ciotki Diany, z którą początkowo nie mogła się dogadać Wciąż sprawiała problemy i buntowała się, jednak i takie zachowanie w końcu miało swój kres. Zdarzenie to zabiło w niej optymizm, który odzyskała dopiero po wyjeździe do Amsterdamu. Ciężko było jej podjąć decyzję o rozpoczęciu studiów, jednak z biegiem czasu uświadomiła sobie, że było to najlepsze wyjście z przytłaczającej sytuacji. Fakt iż z początku czuła się niepewnie i zachowywała jakby wciąż czegoś się bała, dawno już minął. Koniec końców, ponownie nastał czas, w którym dziewczyna chce brać z życia jak najwięcej.

Julia nie wyróżnia się niczym specjalnym na tle większość kobiet w jej wieku. Ma filigranową posturę ciała i mierzy jedynie metr i sześćdziesiąt osiem centymetrów, co nie sprawia, że można dostrzec ją z oddali. Najbardziej charakterystyczne są dla niej długie, ciemne włosy, zazwyczaj wolno puszczone, by mogły swobodnie opadać na jej zgrabne ramiona. Jeśli przyjrzysz się jej dokładniej zauważysz szaro zielone oczy, które połyskują za każdym razem gdy do jej okrągłej główki wpadnie kolejny pomysł. Ba brzoskwiniową cerę i duże, pełne usta. Na swojej twarzy, a dokładniej na lekko zadartym nosku ma kilka piegów, które dodają jej dziewczęcego uroku. Ubiera się zazwyczaj w lekkie, zwiewne sukienki, które idealnie podkreślają jej wcięcie w talii.

Z charakteru jest raczej delikatna i spokojna. Zawsze roześmiana i pełna optymizmu. Brak w niej złości i wrogości wobec ludzi. Jej pogoda ducha jest zaraźliwa acz subtelna. Z reguły jest poukładana i twardo stąpa po ziemi. Chyba można nazwać ją odrobinę pedantyczną. Porządek ma nie tylko w mieszkaniu, ale także w głowie, przynajmniej tak sądzi. Zazwyczaj jest nieśmiała, jednak niewiele trzeba by to u niej zmienić. Łatwo ją jednak przestraszyć czy spłoszyć. Jest osobą pomocną, zawsze wyciągnie do kogoś swoją dłoń. Jest dobrą przyjaciółką, u której zawsze znajdzie się wsparcie. Julia jest jedną z tych osób, które przede wszystkim wierzą swojej intuicji. Mimo to dziewczyna należy do rozsądnych i logicznie myślących ludzi. Pomocna w tym jest jej inteligencja i duży zasób wiedzy, którą posiadła dzięki zamiłowaniu do książek. Zdrowy rozsądek z pewnością jest jedną z jej zalet. Jest osobą niezwykle pomocną, obok ludzkiej krzywdy nie przechodzi obojętnie. Zawsze gotowa jest pocieszyć, porozmawiać, doradzić czy po prostu być przy kimś, kto aktualnie tego potrzebuje.  Często się załamuje, a wtedy do jej zielonych oczu napływają łzy, których nie może opanować. Nie jest wytrwała, kiedy widzi, że jej praca nie przynosi porządnych efektów, poddaje się. Ceni sobie szczerość. Woli najgorszą prawdę, od najpiękniejszego kłamstwa, którym często mydli się jej oczy.


Cześć (:
Jestem chętna na wątki i powiązania, w końcu Julia nie mieszka w Amsterdamie dwa dni. Cała karta będzie jeszcze uzupełniona i z pewnością poprawiona, dziś mam jednak lekki zastój. Zdjęcie od tej Pani.

sobota, 26 maja 2012

I'm in fear for my life from the long arm of the law…


 

D A N I E L   J A M E S   W A L S H

Ur. 17.11.1989r, 23 lata | Londyn – Wielka Brytania
Absolwent Amsterdam College | Aplikant w londyńskiej kancelarii

Brytyjczyk z krwi i kości, rozpuszczony jedynak, indywidualista z popapranym poczuciem humoru. Człowiek, którego ambicje przekraczają dozwolony próg ludzkiego rozsądku, który jest na tyle uparty, iż byłby w stanie ruszyć ziemię z posad świata, gdyby tylko nie był równocześnie tak straszliwie leniwy. Najlepiej czuje się wtedy, gdy działa on sam, a cała sytuacja znajduje się tylko i wyłącznie pod jego własną kontrolą. Czy to oznacza, iż jest egoistą? Na pewno, kto nim dzisiaj nie jest? Oprócz tego przejawia dość niepokojący entuzjazm względem rozporządzania wszystkiego według własnego uznania, paradoksalnie utrzymując dość mizerne relacje z otaczającym go środowiskiem. Nie ufa ludziom, nie odczuwa głębszej potrzeby pojednywania się z nimi lub też poznawania nowych, rozwydrzonych indywiduów. Preferuje samotność, wybiera ciszę zamiast hałasu, stawia na niezależność, stara się do nikogo dłużej nie przywiązywać. Istnieją wyjątki, aczkolwiek tylko te nieliczne, i tylko takie, których sens Daniel po dziś dzien. nie rozgryzł. Ot, uśmiecha się do ciebie? To wyraz głęboko wpojonej mu przez matkę grzeczności. Kultura to podstawa, prawda? Gorzej, gdy ktoś nadszarpnie jego cierpliwość.
Ma wyraźne problemy z ukrywaniem palących go od wewnątrz emocji, choć aktorem jest niczego sobie. Gdy ktoś go zdenerwuje, a on wyjątkowo się zaprze, skończy się jedynie na głośnym trzaśnięciu drzwiami. Ale gdy wcale nie będzie się starał zapanować nad własnym gniewem, wszystko to może skończyć się na oddziale szpitalnym. Porywista natura mężczyzny to temat dość drażliwy. Na ogół postępuje niemalże ze strategiczną dokładnością, ale bywają momenty, w których lepiej dla własnego bezpieczeństwa po prostu zejść mu z drogi. Ludzie nie doceniają realnego zagrożenia ze strony względnie spokojnego studenta prawa, o buźce wzbudzającej niemal wszechstronną sympatię, lub też skrajną zawiść. Dobrze, więc zdawać sobie sprawę z tego, iż nienależny oceniać książki po okładce, bo w tym konkretnym przypadku można się na tym boleśnie przejechać. Bądź, co bądź ma on już na sumieniu jedno życie. Co więc mu zależy, aby mieć i drugie…?
            Złośliwa z niego bestia, lubująca wytykać innym ich własne błędy, natomiast swoje zamiatać skrzętnie pod pierwszy lepszy dywanik. Odpowiedzialny lekkoduch, irracjonalny strateg, łaknący wrażeń poszukiwacz świętego spokoju. Recepta jest prosta – nie właź mu na głowę, a on odwdzięczy się względną sympatią. Nie, nie przyjaźnią, na to trzeba sobie zasłużyć. Ale spokojnie, jeśli nie masz złych zamiarów, a on będzie miał akurat dobry humor, to może nawet zaprosi cię na kawę. O ile nie będzie nazbyt zajęty pilnym wypełnianiem akt sądowych na zlecenie swego promotora. Ciężka praca pozwoli mu kiedyś spełnić jego zamierzenia dotyczące przyszłej pracy na sali rozpraw. Ukrywa swą lepszą naturę, zachowując ją jedynie dla tych, bez których życie nie miałoby najmniejszego sensu – takich ludzi jest nie wiele, aczkolwiek o dziwo istnieją. Wtedy odwiesza swój strój bezpośredniego dupka do szafy, porzuca kuszące myśli sterroryzowania sali rozpraw, po czym zalega niczym rasowy kot na kanapie, zamieniając się w stworzenie grzeczne a nawet przymilne.  
            A później znów idzie siać zamęt.


            Zaklasyfikowany do gatunku homo sapiens, to też prawdopodobnie w kwestiach prezencji nie ma się, nad czym dłużej rozpływać. Było, jest i będzie jeszcze multum takich jak on. Tak, jest szczupły. Może wręcz nawet niezdrowo chudy, zważywszy na to, iż nigdy nie jadł nazbyt dużo, a przejadanie się w jego wypadku jest czystą groteską. Bo kto normalny uważa się za sytego po skonsumowaniu połowy kupionej w kebabie zapiekanki, zakąszoną gumą balonową o smaku mięty oraz popitą trzema łykami coli? Kwestia gustu, aczkolwiek wyjątkowo fikuśnie zbilansowana dieta nijak nie wpływa na jego stan zdrowia. Czemu się tu dziwić, młodzież zawsze może pozwolić sobie na nieco więcej. Prężne ciało dwudziestoparolatka zniosło już o wiele gorsze rzeczy niż pospolite zatrucia żołądkowe. Czego dowodem są podłużne, wyblakłe blizny zlokalizowane niemal na całej klatce piersiowej. Ukrywa je przed oczami ciekawskich gapiów, zbywa rozmówce, gdy dostrzeże te dość niepokojące ślady, każąc mu pilnować własnego ogona. Nie widziałeś? Lepiej dla ciebie. Udało ci się podpatrzeć? Po prostu się do tego nie przyznawaj.
            Jest nad wyraz wysoki, co dodatkowo potęguje wrażenie klasycznego modelu zabieganego aplikanta bez grosza przy duszy. Mimo to posiada wyraźnie zarysowane mięśnie, które są pozostałością po dawnych, regularnym odwiedzinach na basenie, a także treningach sztuk walki, na które został zapisany przez matkę wbrew swej własnej woli. Ostatnio zaczął uprawiać jogging. Świeże powietrze podobno dobrze działa na cerę. Choć jego bladej skórze nie pomoże nawet dwumiesięczny wyjazd na Bahamy. Danny po prostu unika słońca, koniec kropka.
            Z głowy wyrastają mu bujne, jasne włosy. Tutaj też wyraźnie zaprzeczam, aby były one kiedykolwiek katowane jakąkolwiek farbą. To naturalny blondyn, w dodatku z kudłami, które niemal ciągle opadają mu na zaspaną twarz, zasłaniając cale pole widzenia tych jego dziwacznie czujnych, a zarazem smutnych, szarych oczu. Równe, białe ząbki ukazuje niezwykle rzadko, gdyż też niezwykle rzadko przychodzi mu się szczerze uśmiechać. Całości dopełniają wąsko wykrojone wargi a także lekko zadarty nos.
Ubiera się pospolicie. Jak na każdego, średnio interesującego się modą mężczyznę przystało. Nakłada na siebie to, co akurat wpadnie mu w łapska, lub to, co jeszcze nadaje się do ubrania. Do tej pory nie rozgryzł jak uruchomić pralki, nie zabijając przy tym połowy sąsiadów na swojej ulicy. Ale spokojnie, kiedyś do tego dojdzie. W szafie posiada dość sporą kolekcję garniturów. Tak, dokładnie dziesięć. Szaleństwo, prawda? No, ale co poradzić, skoro kolejne ¾ życia przyjdzie mu spędzić na sali rozpraw? Czasami nosi na swym nosie okulary do czytania, w ciemnej i grubej oprawie.


Co więcej można powiedzieć o tym jakże interesującym materialne na przyszłego dyktatora? I kto w ogóle byłby tym zainteresowany? Daniel to typowy przedstawiciel młodego, nazbyt szybko dojrzewającego rocznika, który chwyta dzień takim, jaki jest, nie prosząc o nic więcej. Interesuje się wszystkim po trochu, i niczym konkretnym na stałe. Poszukuje schronienia od przytłaczającego realizmu wśród stosu lektur, odrywa myśli od problemów za pomocą starej gitary, na której to wyładowuje niemal wszelkie swe żale i pretensje. Żywi wyraźną awersje do dzieci, nie trawi niemal niczego, co zawiera w sobie cukier. Po prostu nie przepada za słodyczami. Tak, to straszne. Posiada prawo jazdy, ale z niego nie korzysta. Woli metro. Ostatnio znów zaczął uczęszczać na basen. Mieszka sam, w starym, choć nieustannie remontowanym domu, w dzielnicy South Kensington. Ciągle urzędują tam ekipy remontowe, malują, wymieniają, wstawiają, dokręcają, montują… innymi słowy, jeszcze trochę czasu minie, zanim Daniel będzie mógł jak normalny człowiek wyspać się we własnym łóżku, a nie przewracając się z boku na bok na leżącym na posadzce materacu.
Przejawia dość interesującą umiejętność do łapania w mig nowych języków. Potrafi mówić płynnie po francusku, niderlandzku a także norwesku. Gdyby się uparł, zapewne dogadałby się również po rosyjsku czy też niemiecku. Co zabawne, nie lubi swego ojczystego akcentu, który mimo spędzonych poza krajem lat nieustannie kłuje go w uszy. Ma alergie na lekarzy, szpitale, oraz wszystko, co tylko ze służbą zdrowia związane. Niechlubnie uzależniony od papierosów. Pije, aczkolwiek z umiarem – uraz z przeszłości jednak robi swoje. Brać nie bierze. Dzisiaj. Kiedyś bywało różnie. Obecnie jest na etapie odbębniania aplikacji w jednej z najlepszych kancelarii prawniczych w Londynie (na szczęście nie tej samej, w której pracuje jego nadopiekuńcza matka). Nieustannie brakuje mu czasu (dosłownie na wszystko) oraz często drze koty z przydzielonym mu promotorem, rosyjskim (jakby brakowało tych brytyjskich) prawnikiem Nikitą Ławrowem. Są jednak plusy całej tej katorżniczej pracy – dużo chwil spędza bezpośrednio na sali rozpraw, zdobywa doświadczenie, no i często podróżuje. Tak, nawet zdarza mu się wpadać do Amsterdamu - dosyć często miewa tam dodatkowe praktyki.

a k c e p t o w a n i  ||  w s p o m n i e n i a

__________________________

·          Tym razem wita Was autorka.
·        Sprawy mają się tak – niestety poprzedni autor panicza Walsha nie jest w stanie dalej prowadzić tej jakże zacnej postaci (studia + praca = kompletny brak czasu). Po dłuższej rozmowie, doszliśmy do wniosku, iż szkoda byłoby zmarnować dwuletnią historię Daniela. Tak, więc oto przechodzi on w moje ręce. Kartę na razie pozostawiam tą samą, która widniała na wcześniejszej odsłonie bloga, z czasem powinnam nieco ją zrewidować. Zapraszam serdecznie do wątków, i proszę nie obawiać się zmian w postaci Daniela – już poprzednio miałam okazję pomagać w jego tworzeniu oraz udoskonalaniu, a zatem nie jest mi on zupełnie obcy.
·      W karcie zostały wykorzystane cytaty z piosenek: STYX – Renegade; Kansas – Carry on my wayward son; Rise Against – Savior. 

A teraz wzbudzę w was poczucie niższości. Zresztą uzasadnione.

 Czy marzyłeś kiedyś o jeżdżeniu na uczelnię luksusowymi limuzynami, imprezowaniem do późnej nocy, robieniem co chcesz, kiedy chcesz i gdzie chcesz? Mona nigdy nie musiała „marzyć” o tego typu rzeczach. Zawsze była rozpieszczana, przez wszystkich wokoło, a gdy czegoś chce, zawsze to dostaje. Na świecie nie ma bowiem rzeczy, której nie można by kupić. To bardzo smutne, ale prawdziwe.
Mona jest córką wpływowego biznesmena, który większość czasu spędza poza granicami kraju. Dziewczyna nie wie dokładnie czym zajmuje się jej ojciec, wie tylko, że jego interesy nie są do końca legalne. Nie przeszkadza to jednak ani jej, ani jej matce, liczy się tylko jego miesięczny dochód. Największy koszmar, który nawiedza Monę w nocy, opowiada historię, w której jej ojca zamykają w więzieniu i odcinają wszystkie fundusze ich rodzinie. To doprawdy byłaby prawdziwa tragedia. W końcu całe życie czerwonowłosej dziewczyny opiera się na wydawaniu pieniędzy. Co miałaby robić, gdyby nie ten przywilej, słusznie jej ofiarowany przez los? Warto dodać, że panna Alvarez  uważa, że to co spotyka ludzi na ziemi, jest z góry przesądzone i jej bogactwo oraz wpływy dają jej poczucie wyższości nad innymi ludźmi.

Na mocy danej mnie, przez... mnie.
Może zanim przejdziemy do głównej i najważniejszej bohaterki, zajmijmy się jej najbliższymi. Matka dziewczyny jest byłą modelką, a za Olivera Alvareza wyszła tylko z pobudek finansowych. Ponoć niesamowicie ubolewała, gdy dowiedziała się, że jest w ciąży, ale gdy młoda Mona trochę podrosła i stała się dobrym kompanem w wydawaniu ciężko zarobionych pieniędzy Olivera, Sofia zaczęła ją znosić, a po jakimś czasie nawet na swój sposób lubić. Panna Alvarez ma trzy przyjaciółki, tak samo rozpuszczone i rozwydrzone jak ona.  Często, po kryjomu, spiskują przeciwko sobie nawzajem i doskonale o tym wiedzą, ale nigdy nie mówią o tym głośno, aby nie zaprzepaścić tej wielkiej przyjaźni, którą darzą niezwykłym sentymentem. Ostatecznie wszystkie uwielbiają chodzić na zakupy i gardzić ludźmi gorszymi od siebie, a więc… wszystkimi wokół.

Która to opowieść mnie znudziła, bo nie była o mnie. Kumasz zależność?

No dobrze, dobrze. Przejdźmy jednak do tej, która jest najważniejsza w tej historii, czyli do Mony. Jak każda bardzo bogata dziewczynka, uwielbia spędzać czas przed lustrem, na strojeniu się i robieniu makijażu, dodatkowo ma cztery kucyki i czerwone, sportowe auto. Nigdy do żadnej szkoły nie dostała się „uczciwie”, a zawsze przez wpływy ojca, który wpłacał pokaźne sumki na konta dyrektorów. Tak samo było z jej ocenami semestralnymi. Tak naprawdę, to Mona nigdy się nie uczyła, nie umie nawet poprawnie wymienić nazw miesięcy, ale w sumie do czego jej ta wiedza potrzebna? Jest przecież niesamowicie bogata!
Zaliczyła już w swoim życiu kilka wypadków drogowych, raz niemal potrąciła dziecko na pasach. Najgorsze dla niej w tym wszystkim było jednak to, że za każdym razem porysowała swoje ukochane autko i musiała jechać do salonu po nowe, nie skażone żadną rysą.
Co jeszcze można o niej powiedzieć? Bywa troszeczkę nieodpowiedzialna, ale oczywiście tylko odrobinę. W wieku dwudziestu jeden lat przeszła już dwa zabiegi aborcyjne. Co więcej, mówi o tym zawsze ze śmiechem na ustach i nie uważa tego typu spraw za niewłaściwe. Jeśli mamy problem, trzeba się go szybko pozbyć, czyż nie? Często żartuje słowami, typu: „ciekawe co zrobiłoby moje dziecko, gdyby mnie teraz widziało”. Poza tego typu zabiegami, przeszła też kilka operacji plastycznych, aby zniwelować swoje niewielkie niedoskonałości. Dzięki temu stała się wręcz idealną postacią o pełnych, czerwonych ustach, długich, zgrabnych nogach, zabójczym spojrzeniu i zgrabnej pupie. Szczerze mówiąc, to dziewczyna przechodzi tego typu operacje bardzo często, gdyż sprawie jej to przyjemność, a świadomość, że może być jeszcze piękniejsza daje jej chorą satysfakcję.

Mmm... anatomia, to mnie kręci.


Mona Alvarez cechuje się bardzo silnym temperamentem. Nie boi się wyrażać głośno swojej opinii na dany temat, ani skrytykować przypadkowo spotkanej na ulicy osoby. Jest lepsza od reszty plebsu, więc nawet powinna robić tego typu rzeczy. Kolejki w sklepach jej nie obowiązują, co często sprawia, że inni klienci jej zazdroszczą, ale to nie jej wina, jest od nich po prostu lepsza i tyle.
Jak na niesamowitą bogaczkę przystało, jest także wszechstronnie uzdolniona. Wszystko, czego się dotknie jest idealne i nieskazitelne. W końcu ona sama taka jest. Czy ma jakieś wady? Nie, zdecydowanie nie posiada tak okropnej cechy charakteru jak wada. Jest urocza, czarująca i zawsze dostaje to, czego chce. Czy ktoś taki mógłby mieć wady? Czy dziedziczka wielkiej fortuny mogłaby mieć jakieś wady? Nawet jeśli, to zawsze można by kupić coś, co je zniweluje. Jak już wspomniałam, na świecie nie ma rzeczy, których nie można kupić.
Poza tym, dziewczyna uważa się za kogoś, kto mógłby zawładnąć światem, gdyby tylko miał na to ochotę, ale, że na razie jest zbyt zajęta sobą i swoimi przyjemnościami, nie ma czasu na takie głupie błahostki. Przecież i tak wszyscy ludzie są jej poddanymi, którzy powinni robić to, co im rozkaże i być na jej usługach.
Ta, chcielibyście, się na niej wyżyć, co nie, kurna? Zobaczymy teraz, kto czyta te całe karty postaci. Niestety macie do czynienia z nieco inną osobą, niż z tą, opisaną wyżej. Choć Mona Alvarez jest na tyle nietuzinkową postacią, że jeśliby chciała, mogłaby wykreować taki, a nie inny wizerunek i nie przeszkadzałoby jej to, co inni o niej sądzą. Jaka więc jest naprawdę, jeśli opis powyżej do niej nie pasuje? Ciężko jest to stwierdzić. Każdą jednostkę, traktuje w inny sposób, w zależności od tego, z kim ma do czynienia. Jeśli nie spodoba jej się dany delikwent, potrafi zrobić z siebie tak rozwydrzona primadonnę, że każdy normalniejszy człowiek ucieka, gdzie pieprz rośnie. Potrafi być jednak także niesamowicie miła dla niektórych, a także zwyczajnie obojętna. Pytanie jest zatem jedno: co sprawiło, że dziewczyna traktuje ludzi tak, a nie inaczej? Otóż fakt, że im nie ufa. Nie, nie została nigdy brutalnie skrzywdzona, porzucona, czy pobita. Zwyczajnie uważa, że ludziom nie wolno ufać, ot tak. Ta głupia zasada sprawia, że dziewczyna ma niesamowite problemy z nawiązywaniem kontaktów z innymi ludźmi, gdyż bardzo szybko się do niej zniechęcają i spisują na straty. Jej skomplikowaną osobowość odłóżmy jednak na bok i nie zagłębiajmy się w nią dłużej, gdyż zwyczajnie nie da się tego opisać. Trzeba ją poznać… o ile komuś się tak naprawdę uda.
Co wiadomo o niej na sto procent? Wychowała się w malutkim miasteczku, na północy Holandii, którego nazwy nikt nie kojarzy, ani nikt nie wie gdzie ono leży. Rodzice nie chcieli, żeby zmarnowała się w tak malej mieścince bez większych perspektyw, więc wysłali ją do Amsterdamu, aby tam kontynuowała naukę, a później znalazła jakąś dobrą pracę.
Jak jej kazano, tak też zrobiła i, nie ukrywajmy, z wielka satysfakcją przeprowadziła się do wielkiego miasta. W swojej rodzinnej miejscowości dosłownie się dusiła, więc wyjazd był dla niej zbawieniem. Obecnie studiuje na wydziale psychologii, jej prawdziwą pasją jest jednak malarstwo. Kilka razy udało jej się nawet otworzyć wystawę z własnymi pracami, ale nie marzy o karierze malarki. Umie oddzielać marzenia od rzeczywistości, więc sumiennie przykłada się do nauki. Pracuje też dorywczo w weekendy, jako dj’ka lokalnego radia, prowadząc wieczorny program wraz z przyjacielem z roku.
Ano, przyjaciele. Jej najlepszym przyjacielem jest chyba jej pies, Spark. Jest jej nieodłącznym kompanem i Mona nie wyobraża sobie życia bez tego czworonożnego towarzysza. Jeśli chodzi o tych bardziej ludzkich przyjaciół, ma ich niewielu. Dokładnie dwóch, ale nigdy o nich nie mówi.

 Im więcej człowiek o Tobie wie, tym bardziej może Cię zranić…

Jeśli trzeba by podsumować Monę Alvarez w kilku zdaniach, to wystarczy stwierdzenie, że na pierwszy rzut oka, jest osobą, która stanowczo wyróżnia się spośród tłumu swoimi czerwonymi włosami i czujnym spojrzeniem. Jeśli jednak już odważysz się do niej podejść okaże się, że nie jest tak brawurowa, jak mogłoby się wydawać. Z pewnością jest kimś, od kogo bije pewność siebie. Nie boi się sprzeciwić, jeśli coś jej się nie podoba, nie boi się kogoś poprawić, gdy ten popełnia błąd, jeśli kogoś nie lubi, to mówi mu o tym prosto w twarz. Nigdy nie opuszcza jej poczucie humoru i dobry nastrój, uwielbia taniec i gimnastykę, choć na razie nie ma osoby, z którą mogłaby dzielić te zainteresowania.
Nie jest też typową laleczką, która nie wyjdzie z domu bez makijażu, ani kimś, kto wyróżnia się wybitna urodą, co nie oznacza, że jest maszkarą.

Co powinno się wiedzieć o Monie?:
-Nie jest to jej prawdziwe imię, ale jak na razie nikomu nie zdradziła tego prawdziwego. Nigdy nie podała powodu.
- Dzieli mieszkanie blisko centrum miasta, wraz z kuzynem, Ronaldem. Często udaje dziewczynę mężczyzny, gdy jego „przygoda na jedną noc” nie chce się wynieść z ich lokum.
- Jest bardzo tolerancyjna, zarówno w kwestiach poglądów, jak i wyglądu.
- Nie lubi ludzi, którzy myślą, że mogą jej rozkazywać.
- Nie ma żadnych nałogów, choć w przeszłości różnie bywało.
- Jej największą wadą jest spóźnialstwo.

Gdzie można ją najczęściej spotkać?

- Na uczelni
- W parku, gdzie często rozstawia swoją sztalugę i pracuje nad obrazem, niemal cały dzień
- W okolicach radia „Jet”, gdzie pracuje dorywczo w weekendy
- W barze „Heavy Heavy”, który znajduje się na parterze budynku, w którym mieszka.



[A teraz krótkie wyjaśnienie: dlaczego karta taka, a nie inna? Cóż, nie lubię podawać innym autorom całej historii i charakteru mojej postaci na talerzu, wolę, aby sami ją poznawali z biegiem czasu. Witam serdecznie wszystkich autorów i dedykuję wam piosenkę, przy której pisałam tę notkę: [Klik] (kochamy Nickelbacka! <3)]

*Zdjęcia należą do tego autora: Noukka
T H I S  I S... actually not Sparta, but it's as tough as that. 


- Pani Drozd, proszę usiąść - mówi dyrektorka liceum. Młoda, wysoka kobieta posłusznie siada za biurkiem, zakłada nogę na nogę, elegancko przytrzymując granatową, ołówkową spódnicę. Ma też na sobie czarne buty na niezbyt wysokich obcasach i białą, elegancką bluzkę. Naprawdę, wygląda jak niemająca sobie nic do zarzucenia nauczycielka, chociaż nawet nie jest nauczycielką, nigdy by nie chciała nią być. Ale ma teraz cholerne praktyki i jakoś się dostosowuje do sytuacji. Tak jakby.
- Słyszałam o pani bardzo wiele dobrych uwag. Jest pani oddana nauczaniu, prowadzi pani naprawdę interesujące zajęcia, a nauczyciel, który się panią opiekuje, pan Frank - nie ma żadnych zastrzeżeń.
- Bardzo miło mi to słyszeć - blondi uśmiecha się promiennie, ale ponura i raczej ostra mina dyrektorki wróży coś niedobrego i gasi ten wesoły uśmiech wyjątkowo szybko.
 - Nie dziwi mnie wcale ta opinia. biorąc pod uwagę, że profesor jest mężczyzną młodym, niezamężnym, a większość uczniów naszej szkoły, to chłopcy.
- Nie rozumiem - blondynka zmarszczyła brwi, próbując sobie przypomnieć, co takiego mogła przeskrobać. Nawet ubierała się regulaminowo, nie przesadzała ze szpilkami, ani razu nawet nie miała bluzki z głębokim dekoltem. Była bardziej poprawna niż większość uczennic.
- A powinna pani, bowiem słyszałam opinie, że jest pani osobą raczej rozgarniętą i inteligentną. Naprawdę, nie zastanawia panią, że zarówno męska część ciała pedagogicznego, jak i chyba wszyscy chłopcy w tej szkole oglądają się za panią na każdej przerwie? Nic nie świta w tej pani blond główce?
- Jestem młodą i atrakcyjną kobietą, mężczyźni dosyć często tak na mnie reagują, nie widzę więc w tym nic dziwnego - odparła zimno i oschle, urażona sugestią dyrektorki co do jej inteligencji i kolorze włosów. Co się dziwić, to była stara, tłusta prukwa, krzykliwie, nieumiejętnie umalowana, a na dodatek ruda. Rude to dziwki, przynajmniej z tego co doświadczyła w życiu. Nie wszystkie, ale jednak coś w tym było.
- Zatem niech pani mi jeszcze wyjaśni, dlaczego we wszystkich telefonach w tej cholernej szkole są pani zdjęcia. Zdjęcia pani, nagiej, tarzającej się w błocie. Mało tego, autorem tych zdjęć jest UCZEŃ NASZEJ SZKOŁY.
O kurwa, kurwa, kurwa. Blondynka spuściła teraz spojrzenie, już nie tak wojownicze, z twarzy dyrektorki na swoje własne dłonie.
- Myślę, że nie przyjmie pani mojego wytłumaczenia - mruknęła, a potem zebrała się w sobie, by spojrzeć dyrektorce w twarz, na której malował się teraz wyraz obrzydliwego tryumfu. 
- Też tak myślę. Myślę także, że powinna pani zabrać swoje rzeczy i poszukać miejsca w innej szkole. Razem z autorem tych pornograficznych zdjęć.
- Proszę?! - blondynka otworzyła oczy jeszcze szerzej. Ze swoim losem pogodziła się od razu, gdy usłyszała o tym, jaką to popularną modelką się stała, uderzyła ją raczej kara, która została zesłana na młodego fotografa. - Stanowczo protestuję! Jest pełnoletni, to był projekt konkursowy, więc tak czy siak musiałby sfotografować nagą kobietę, i to nie jest ŻADNA PORNOGRAFIA, tylko SZTUKA. Taka wyedukowana kobieta jak pani powinna mieć na ten temat jakieś pojęcie.
- Myślę, że pani zdanie w tym przypadku się nie liczy. Moja szkoła to porządna placówka. Nie będzie w niej zboczeńców, zasłaniających się sztuką. Ani tym bardziej nauczycieli, którzy dają taki przykład moim uczniom. Dziękuję, może pani wyjść.
 
 
Tak mniej więcej wygląda życie Mili Drozd, dwudziestoczteroletniej Polki, mieszkającej w Amsterdamie. Nie ma sensu w rozwodzeniu się nad jej charakterem, bo poznacie go przy bliższym poznaniu jej samej, albo chociaż po przeczytaniu fragmentu powyżej. Przegapić jej raczej nie przegapicie, będzie łazić po mieście w szpilkach i sukienkach, trzepać długimi, pomalowanymi na granatowo albo czarno rzęsami, albo długimi, pomalowanymi na blond włosami. Wysoka, anorektyczka, nic szczególnego, na dodatek bez cycków, ale podobno ma jakiś tam swój urok. 
Studiuje na piątym roku filologii angielskiej, ma praktyki w innej szkole, gdzie dyrektorem jest młody mężczyzna, a ów uczeń, który także został wylany, nie przejął się szczególnie, bo konkurs wygrał, dał sobie spokój z maturą, bo dostał stypendium w Londynie, w jakiejś szkole dla "uzdolnionych artystycznie". Wysyła pocztówki.
Kamila to przykład głupiej, zakochanej sobie blondynki. Dopóki się jej nie pozna i się nie dowie, że oprócz waginy, ma też uczucia, poczucie humoru i jest najlepszą studentką na roku, w co raczej nie jest za łatwo uwierzyć.


________________________
proszę państwa, ruchadełko wróciło, ale nie wiem wcale czy na długo. zobaczymy. w końcu miałam prawdziwe natchnienie na kartę, zawsze taką chciałam mieć, z historyjką w środku. :D
postaram się zająć tym moim dzieciątkiem. nara.

Musimy żyć. Żyć tak, by później nikogo nie musieć prosić o wybaczenie.

Lively Rae Harper
Lat dwadzieścia sześć
Urodzona 27 marca 1986 roku w Amsterdamie
Fałszerka sztuki, która na co dzień studiuje architekturę

CHARAKTER
Krótko mówiąc Lively to osoba niezrównoważona psychicznie, nieodpowiedzialna, nierozważna i lekkomyślna, która cierpi na megalomanię. Tak, tak, dziewczyna ma strasznie zawyżone o sobie mniemanie i nawet nie stara się tego ukryć. Wbrew pozorom sympatyczna ze niej osóbka. I zabawna, nie da się ukryć. Zawsze się jej żarty trzymały, nawet w poważnych sytuacjach. Ale można rzec, że tak właśnie ukrywa swój strach. Widzicie? Czyż nie jest z niej urocza osóbka? Co z tego, że dziecinna, niepunktualna, zazdrosna, chciwa i ciekawska? O tak, jeżeli ktoś lubi wpychać nos w nie swoje sprawy, to jest to Liv. Nikt tak łatwo się ode niej nie odpędzi. Jak się uprze to nie ma zmiłuj, przykro mi. Więc módlcie się, aby nie stała się waszym wrzodem na tyłku. Manipulatorka? A i owszem. Ona dobrze wie jak działa na innych, a szczególnie mężczyzn i z chęcią wykorzystuje to na swoją korzyść. Zwodzi za nos, okręca wokół palca, wykorzystuje, a później zostawia jak gdyby nigdy nic i rusza na dalsze łowy. Szmata? Dziwka? Suka? Proszę bardzo, mów sobie tak do woli, ale nie myśl, że ją to obchodzi. Ma w dupie zdanie innych, ot co. A przynajmniej takie wrażenie wywiera, bo naprawdę niezwykle uczuciowa z niej istotka. Wrażliwa, delikatna, potrafi szybko wybuchnąć płaczem. Typ duszy cierpiącej w ciszy. Nie wyżali się nikomu, będzie dusić swoje uczucia w sobie, aż jej przejdzie. Strasznie dziecinna osóbka, taki mały, narwany chochlik. Zachowuje się jak sześcioletnia dziewczynka, ma niewyczerpane zapasy energii, wszędzie jest jej pełno i chce uczestniczyć we wszystkim i ze wszystkimi. Ma miliony szalonych pomysłów na minutę, które dość często wprowadza w życie. Istota strasznie porywcza, o niezwykle wybuchowym temperamencie. Jeżeli ją zdenerwujesz, zamiast wygarnąć co o tobie sądzi, przywali ci prawym sierpowym. Dość często daje się ponieść emocjom, przez co zawsze popada w jakieś kłopoty. Jednak dzięki swojemu urokowi osobistemu, którego na pewno jej nie brak, wychodzi z nich obronną ręką. To ona musi mieć zawsze rację, inaczej wścieka się i klnie, więc najlepiej zawsze trzeba przyznawać jej rację i się z nią nie kłócić. Osóbka mściwa, jeżeli zalazłeś jej czymś za skórę to wiedz, że na pewno jakoś się na tobie odegra. Oko za oko, ząb za ząb. Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie. I tak dalej. Jeżeli ją skrzywdzisz, ona skrzywdzi ciebie, ale o wiele bardziej. Jednak robi to tak perfidnie, że nawet się nie zorientujesz, że to ona. Przecież sama nie będzie sobie brudzić rąk, nieprawdaż? Wykorzysta do tego osobę pośrednią, która w odpowiednim momencie cię zniszczy. Z nią nie wygrasz. Nie masz szans. Jesteś tylko pionkiem w jej grze. A ona dalej słodkim aniołkiem w ciele przebiegłego diabełka. Panienka niezwykle sprytna, odważna i przekonująca. Dziewczę o wielkim sercu, pełne ciepła, miłości i życzliwości. To ona wyciągnie pomocną dłoń jako pierwsza, pocieszy, przytuli, a jej ramię będzie służyć jako chusteczka do nosa, nawet nawrzeszczy jeżeli będzie taka potrzeba. Ale taka jest tylko dla swej ukochanej rodziny i prawdziwych przyjaciół, za którymi w ogień by skoczyła. Często popada ze skrajności w skrajność, wciąż nie wie czego pragnie i bardzo szybko zmienia zdanie. W jednej chwili z wielkiej radości może popaść w czarną rozpacz. Potrafi zakochać się w pięć minut, by po godzinie już mieć na oku zupełnie kogo innego albo twierdzić, że faceci to pieprzone świnie, które nie mają uczuć.

APARYCJA
Taka tam niczym nie wyróżniająca się z tłumu dziewczyna. Krótkie nogi, przez co mierzy zaledwie metr sześćdziesiąt trzy, szczupła sylwetka, której podobno można jej pozazdrościć, delikatne rysy twarzy jak u laleczki porcelanowej, co jeszcze bardziej sprawia, że wygląda na młodszą, alabastrowa cera oraz urocze dołeczki w policzkach, których sama wręcz nienawidzi. Oczywiście trzeba też wspomnieć o jej małym, niemalże zawsze zmarszczonym nosku, delikatnych rumieńcach na policzkach i idealnie wyskubanych brwiach. Posiadaczka dużych, niebieskich ślepi obramowanych gęstą zasłoną czarnych, długich rzęs, jak również gęstych fal w kolorze jasnej miedzi, które sięgają jej niemal do pasa i skręcają się w fale.Co się tyczy jej ubioru, nałoży na siebie to co będzie miała pod ręką, nie będzie wymiętolone i będzie czyste. Aczkolwiek zawsze stara się nakładać rzeczy w jasnych, pastelowych kolorach. Nieodłącznym elementem tejże osóbki jest także biżuteria. Czy to kolczyki, naszyjnik czy pierścionki, ona zawsze będzie miała na sobie coś błyszczącego.

DODATKOWO
W wieku sześciu lat wraz z rodzicami wyjechała do Anglii, gdzie to się szkoliła na jedną z najlepszych fałszerek sztuki. Do Amsterdamu wróciła zaledwie rok temu, gdy jej rodzice zginęli w wypadku samochodowym. Biegle posługuje się językiem angielskim, francuskim i rosyjskim, teraz uczy się także hiszpańskiego. Świetnie radzi sobie w walce wręcz, gdyż przez dziesięć lat uczęszczała na zajęcia z kick-boxingu. Umie także posługiwać się bronią palną, jednak woli tej umiejętności nie używać. Uwielbia szybką jazdę, szczególnie motorem, choć na razie żadnego nie ma. Po mieście przemieszcza się zaś Mercedesem SLK. Uzależniona od alkoholu, szczególnie czerwonego wina, choć wcale się do tego nie przyznaje. Ma trójeczkę w skali Kinseya, czyli jest biseksualna.


AF I L I A C J E
GA L E R I A
WS P O M N I E N I A

*****
Witam serdecznie! Mordki użyczyła wspaniała Deborah Ann Woll. Cytat w tytule pochodzi z książki Krew Elfów pana Sapkowskiego.Teraz nie zostało mi nic innego jak zaprosić wszystkich chętnych do wątków z moim Potworkiem,aczkolwiek ostrzegam, że nie piszę nie wiadomo jak długich wątków, choć tych bardzo krótkich też nie, zazwyczaj odpisuję w kolejności jaka przypadnie mi do gustu i nie pomijam świadomie, więc jak o kimś zapomnę to dobijać się drzwiami i oknami! Dziękuję za wysłuchanie i jeszcze raz witam!

piątek, 25 maja 2012

everybody loves Clayton!


Caleb Clayton
urodzony 17 stycznia 1992 roku w Londynie
student drugiego roku instrumentalistki na AC


Jest człowiekiem z plakietki pod tytułem "niezdefiniowanej osobowości", co przyzna każdy kto miał z tym osobnikiem styczność dłużej niż godzinę. Tak czy siak, teraźniejszy Caleb to nie ten sam znany prawie wszystkim studentom na uczelni. Zmienił się człek - wydoroślał w końcu, jak to szumnie stwierdziła sama matula. W każdym bądź razie, w jego życiu główną atrakcją wieczoru nie są już imprezy, panie i spanie. Caleb zajął się przyziemnymi sprawami, takimi jak, uwaga - studia! Mimo, że wcześniej nie był tylko chłopcem z trybem wiecznego imprezowego łowcy, (który tylko pomiędzy rzyganiem... a rzyganiem, gra obsesyjnie na fortepianie) te zmiany w jego uosobieniu dało zauważyć się bardzo wyraźnie. Szczęśliwie, ten proces przestawiania się na bardziej ustabilizowane życie nie wpłynął tak bardzo na samego Claytona - nadal jest tym durnym, bezczelnym, aroganckim, wyrafinowanym i perfidnym perwersem z kosmicznym, angielskim akcentem oraz typowym dla niego poczuciem humoru. I nadal jest do bólu w tych wadach "uroczy" - everybody loves Clayton!

Caleb to całkiem spore stworzenie Boże, albowiem mierzy 195 centymetrów przez co jest dość widoczny gdziekolwiek by się nie pojawił - to u tego pana się nie zmieniło. Zmieniła się natomiast jego sylwetka, która znacznie przybrała na wadze, odkąd zaczął pracować(!). Także, generalnie rzecz ujmując, dojrzał chłopak i nie wygląda już jak typowy studenciak pierwszego roku. Teraz nosi się w koszulach, t-shirtach oraz w najzwyczajniejszych dżinsach, kompletnie niczym nie wyróżniając się z tłumu. No, może wzrostem i niebotyczną wielkością stopy. Oprócz tego, kompletnie bez zmian - jego włosy nadal pozostawia same sobie, a golenie to nie taki chleb powszedni.

Clayton po mieszkaniu ze swoją kochaną blondynką Van de Berg wyprowadził się do lokum w kamienicy nad rzeką Amstel na śródmieściu. Mieszka prawie-sam, albowiem towarzyszy mu wiernie jego pies - Koleś. Wiedzie wesołe życie kawalera studenta, zawzięcie się ucząc a także pracując jako asystent kucharza w jednej z małych, elegantszych restauracji niedaleko swojego miejsca zamieszkania.

_______________________
Bez zmian, witam ponownie :D

Jedyny sensowny sposób na życie w tym świecie to ten pozbawiony reguł.


Milan Avalon Verstappen


Urodzony szóstego czerwca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku w Hadze w Holandii. 
Syn dwójki zoologów, Barbary zd. Peterson oraz Andre Verstappen'ów
Od czwartego do osiemnastego roku życia mieszkał w Kenii, a dokładniej w Mombasie.
Obecnie mieszka w Amsterdamie gdzie pracuje jako barman w klubie "Paradiso".
Student trzeciego roku na wydziale: Geologia, ze specjalizacją w kierunku: Ochrona Środowiska.



Przychodząc na świat jesteśmy niewinni niczym zwierze, tak jak one wolni i nie strawieni przez procedury świata. Nie ma w nas zepsucia, które powoduje obumieranie naszych najlepszych cech. Brak w nas nienawiści, nie odczuwamy strachu i nie zauważamy niesprawiedliwości.
Niestety dorastamy.  

Barbara i Andre poznali się na studiach. Ponoć w najlepszym okresie życia człowieka. Czy zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia? Nie, nim do tego doszło, przeszli długą drogę. Od zwyczajnych kolegów przez przyjaciół, aż w końcu dotarli przed ślubny kobierzec. Wszyscy wokół mawiali, że są dla siebie stworzeni, że od początku było wiadomym, że w taki właśnie sposób zakończy się ich znajomość. Choć, może powinni powiedzieć, że dopiero się rozpocznie? Tuż po ślubie zamieszkali w rodzinnym mieście, Hadze. Decyzja o poczęciu dziecka nie przyszła im łatwo. Oboje pragnęli wyjechać poza Europę w ramach projektu "Dzika przyroda". Jako młodzi zoologowie mieli wielkie plany i marzenia skierowane w stronę pomocy zwierzętom. Mimo wszystko Barbara zaszła w ciąże i po okresie dziewięciu miesięcy urodziła swoje pierwsze i jednocześnie ostatnie dziecko, synka. Po wielu sporach i tysiącach propozycji świeżo upieczeni rodzice, postanowili nadać mu imię Milan. 
Chłopiec rozwijał się prawidłowo. Zaczął chodzić zanim ukończył pierwszy rok życia, jednak na wypowiadanie przez niego słów, rodzicie musieli poczekać odrobinę dłużej. Milan był dzieckiem jak każde inne. Bawił się, jadł lody i płakał zawsze, gdy przetarł skórę na kolanie. Przez pracę rodziców wykazywał duże zainteresowanie fauną, co było kropką nad 'i' podczas dyskusji na temat wyjazdu. Chłopczyk nie miał jednak prawa głosu.
W wieku czterech lat, wraz z rodzicami wyjechał do Kenii, państwa we wschodniej części Afryki. Rodzina Verstappen osiedliła się w Mombasie, pierwszym co do wielkości mieście w tym kraju. Wtedy właśnie rozpoczęła się przygoda jego życia. Jako sześciolatek jeździł na safari, uczestniczył w wielu protestach i poznawał dziką stronę natury. Wszyscy stacjonujący tam dorośli mówili, że chłopak ma niezwykłe podejście do zwierząt. Chyba mieli rację. Milan bez trudu i cienia strachu podchodził do zwierząt by bawić się z nimi. Kiedy w schronisku wylądował czteromiesięczny lew, a raczej lwica, która została postrzelona podczas polowania kłusowników, to właśnie on najchętniej się nią zajmował. W jego małych, brązowych oczkach szkliły się łzy, kiedy jego przyjaciółkę wypuszczono na wolność. Wiele razy widział dominację wśród zwierząt i codzienne próby przetrwania. Często napotykał padlinę, która była przysmakiem, jak i samo przedstawianie, w których najczęściej grały silne lwy i szybkie antylopy. Przemoc nie robiła na nim wrażenia, w takiej kreacji była dla niego czymś normalnym. Wyrazem siły i zachowania równowagi w przyrodzie. Był świadkiem głodu, ubóstwa i zacofania, a jednocześnie miał wtedy przed sobą ludzi wolnych i cieszących się szczęściem. 

Milan dorastał wśród natury. Uczył się w domu, czasami, gdy wraz z rodzicami mógł dłużej pozostać w miejscu, uczęszczał do szkół. Najwięcej jednak nauczyło go prawdziwe, dzikie życie. Nigdy nie narzekał, że wychowuje go Afryka, choć w sercu miał żal i chęć poznania czegoś innego. Mimo że Kenia była miejscem dla niego bliskim, nigdy nie czuł się w niej, jak w domu. 
Przewrót w życiu Verstappen'ów nastąpił w dwa tysiące ósmym roku. Milan wraz z Barbarą i Andre udali się na wyprawę do Kongo, w którym dochodziło wówczas do wielu krwawych zamieszek. Podróż ta skończyła się dla nich z fatalnym skutkiem. Podczas buntu, pod tamtejszy budynek, w którym znajdowała się siedziba wolontariuszy, podłożono bombę, której wybuch zabił dwanaście osób, w tym jedną Holenderkę, Barbarę Verstappen. 
Andre załamał się. Żona była dla niego natchnieniem do działania, jego osobistym narkotykiem, bez którego nie mógł prawidłowo funkcjonować. Była dla niego całym życiem, które stracił w przeciągu kilku sekund. 
Ciało zmarłej kobiety przetransportowano do rodzinnej Holandii, gdzie urządzono pogrzeb. Ojciec Milana doszczętnie opadł z sił. Postanowił zostać w Europie i pozwolić Milanowi na rozpoczęcie własnego życie. 
Chłopak wybrał samodzielność. Przeprowadził się do Amsterdamu, gdzie wynajmuje dwupokojowe mieszkanie i studiuje. Początki były dla niego niezwykle trudne. Nie potrafił przystosować się do życie w społeczeństwie, które było o wiele lepiej rozwinięte niżeli ludności afrykańskie. Wszystko przyszło z czasem. Powoli rozeznał się w dzisiejszym świecie i zaaklimatyzował się w nim. Zaczął nawiązywać kontakty z ludźmi, a nawet wplątywać się w krótkoterminowe związki. Zmienił się i on i życie, do którego był przyzwyczajony. 



Mieszkając za oceanem nie przykładał wagi do tego jak wygląda. W tamtym otoczeniu nikt tego nie robił. Od zawsze jednak dużo ćwiczył, choć nie na siłowni. Biegał, przenosił ciężkie ładunki, zdarzało się, że pomagał rodowitym mieszkańcom stawiać nowe domy. To wszystko pozwoliło mu na osiągnięcie nienagannej sylwetki, którą podrasował już po przyjeździe do Amsterdamu. Brązowe włosy rzadko pokrywa żelem, woli kiedy układają się one tylko w sobie znanym kształcie. Jego fryzurę przeważnie układa wiatr i poduszka podczas snu. Nikt jednak nigdy się na to nie poskarżył. Czekoladowy kolor oczu odziedziczył po matce, Barbarze. Widać w nich wszystko. Można z nich czytać jak z otwartej księgi. Pozwalają one na odszyfrowanie uczyć chłopaka, co nie zawsze jest mu na rękę. Uroku dodają mu wystające kości policzkowe, które całej twarzy nadają ostrego charakteru, tak samo jak mocno zarysowane łuki brwiowe. Odrobinę wygięty nos także go nie szpeci, sam twierdzi jednak zupełnie inaczej. Jest także właścicielem, jak na razie jedynym, pełnych, delikatnych ust, które są obiektem pożądania. Cerę ma śniadą, co zawdzięcza wieloletniemu życiu pod gorącym, afrykańskim słońcem. 
Ubiera się modnie, ale nie przesadnie. Przeważnie ma na sobie koszulę w kratkę, różnego koloru, bo do tej pory nie wybrał swojego ulubionego, oraz parę zwykłych dżinsów. Z butów upodobał sobie czarne trampki i mocno się ich trzyma. Kiedy przejdzie obok ciebie z pewnością wyczujesz jak zapach jego perfum delikatnie podrażni twój nos. Skropiony jest zazwyczaj mieszanką korzenną, wyrazistą, a jednocześnie lekką. Nigdy nie zobaczysz go z zarostem. Nie lubi widoku nieogolonej twarzy w lustrze, a pięć minut dłużej w łazience nie zrobiło mu do tej pory żadnej krzywdy. 
Kiedy wrócił z Afryki, na lewym barku wytatuował sobie kontur tego kontynentu z wpisanymi w niego cyframi symbolizującymi jej położenie geograficzne. Prócz tego zdobienia, na jego ciele widnieje wiele blizn, które zawdzięcza mieszkaniu w Kenii. Każda z nich symbolizuje jakąś przygodę. Największa mieści się na jego prawym biodrze. Prócz tego ma kolczyk w lewym sutku. Zrobił go sobie jeszcze w Afryce, jest to symbol wierności rdzennym mieszkańcom tego kraju, którzy często przekłuwają właśnie to miejsce.
Najcenniejszą pamiątką, jaką przywiózł zza oceanu jest naszyjnik. Otrzymał go od córki wodza plemienia Bantu. Zawsze ma go przy sobie. Jeśli nie na szyi, to w plecaku lub kieszeni. Uważa go za talizman, który ma przynosić szczęście, ale i przypominać o tym czego nauczył się przez lata spędzone w Afryce. Z jego tylnej strony wygrawerowane, a raczej wyżłobione jest jego imię, Natangu, co znaczy czas.





Charakter jest u niego niezwykle wyrazisty. Ma swoje zasady i twardo się ich trzyma. Niewiele osób czy sytuacji jest wstanie oderwać go od reguł, które sobie wyznaczył. Kenia nauczyła go szacunku do świata, ludzi, zwierząt i natury. Jeśli wyrzucisz przy nim papierek na ziemię, momentalnie zmiesza cię z błotem. Nie ważne czy jesteś jego przyjacielem czy wrogiem. Takie zachowanie nie sprawi, że zyskasz w jego oczach. Nie toleruje także deptania trawników, niszczenia przyrody a najbardziej przemocy wobec zwierząt. Obecnie jest właścicielem Bahati, dwu i pół rocznej psiny rasy labrador. Jej imię także wywodzi się z kultury afrykańskiej i oznacza szczęście. Zwierzak ten jest oczkiem w głowie Milana. Chłopak nigdy nie zaniedbuje jej potrzeb. 
Ten dwudziestodwulatek nie ma uzależnień, które posiada większość osób w jego wieku. Nie pali, nie wypija litrów kawy oraz nieczęsto sięga po alkohol, nie wspominając o mocniejszych używkach. Dba o swoje zdrowie i nie zamierza oddawać go za możliwość trzymania dymu w płucach czy upicia się do stanu nieprzytomności. Uważa, że potrafi bawić się bez różnego rodzaju dopalaczy. Wystarczy mu dobry humor i doborowe towarzystwo. 
Wielu rzeczy nauczył się od rodziców. Barbara od zawsze wpajała mu hierarchię wartości według której powinien żyć. Jest świadom tego, że rodzina i najbliżsi są najważniejsi, że są oni cząstką nas, naszego życia i wspomnień. Wierzy w miłość i braterstwo, jednocześnie będąc świadomym, że istnieją też wrogowie i ludzie o nieprzyjemnych charakterkach. Brzydzi się kłamstwem. Nauczony jest szczerości. Nie ważne czy prawda ma zaboleć, lepiej usłyszeć ją, niżeli kłamstwa, które i tak wychodzą na jaw. Andre także miał wielki wpływ na syna. To dzięki niemu chłopak stał się mężczyzną. Nauczył go szacunku i wierności. Pokazał jak być dzielnym i w jaki sposób stawiać czoła nawet najtrudniejszym wyzwaniom. Sprawił, że chłopak wydoroślał i obrał w życiu cele do których wytrwale dąży. W dodatku, kiedy przychodził wieczór i Afryka szykowała się do snu, uczył syna grać na gitarze. Nie był w tym mistrzem, ale miał świetny słuch, który Milan z pewnością po nim odziedziczył. 
Młody Verstappen jest zazwyczaj miły i przyjacielski. Nie szuka zwad i wrogów, choć to nie znaczy, że ich nie ma. W końcu nikt nie jest idealny, on także nie potrafi dogadać się z każdą osobą stąpającą po globie. Życie sprawiło, że stał się pomocny, nie potrafi odmówić człowiekowi w potrzebie. Jest także bardzo opiekuńczy i troskliwy. W zasadzie nie ma w nim cech, które wskazywały by na arogancję, cynizm czy egoizm. Wszystko to zawdzięcza otoczeniu, w którym się wychował. 
Kiedy przywitał się z samodzielnością i Amsterdamem, zaczął gotować. Najpierw dlatego, że musiał jeść, później dlatego, że polubił to zajęcie. Ponoć to właśnie mężczyźni są najlepszymi kucharzami i specami od łączenia smaków. Je syto i smacznie, a mimo to zachowuje idealną sylwetkę. Wszystko to za sprawą codziennych ćwiczeń. Milan biega, pływa czasami chodzi na siłownie aby nie stracić kondycji. 
Jest mężczyzną inteligentnym, jednak nie można powiedzieć, że oczytanym. Nie lubi wertować ani książek, ani podręczników. Jest za to słuchowcem i większość wiadomość z zajęć zapamiętuje własnie po przez ten sposób. Posługuje się umiejętnością logicznego myślenia. Rzadko wpada dzięki temu w tarapaty, a jeżeli już się w nich znajdzie, to z łatwością się z nich wyplątuje. Jest błyskotliwy. 
Nie ma problemów z nawiązywaniem kontaktów międzyludzkich. Jeśli jednak chodzi o płeć piękną, szybko się zakochuje. Choć uczucie to nie do końca można nazwać miłością, może raczej zauroczeniem. Tak szybko jak przychodzi, tak szybko odchodzi. Nic nie może na to poradzić. Kobiety zawsze będą go otaczały i pokazywały swoje wdzięki, w starciu z którymi Milan nie ma najmniejszych szans. Kiedy po raz kolejny wypowiada słowa: to jednak nie to, czego szukałem; czuje się podle, ale usprawiedliwia się tym, że nie trzyma na siłę czegoś, co go nie satysfakcjonuje. Czeka jednak na prawdziwą miłość.
Zdarza się, że jest porywczy. Często puszczają mu nerwy i to właśnie jedynie chwile, w których potrafi być naprawdę nieprzyjemny. Miewa momenty, w których rzuca szklanymi przedmiotami i co gorsza, wyzwiskami. Później jednak przeprasza, choć wie, że wszystko może się powtórzyć. 
Jest dżentelmenem. W stosunku do kobiet szarmancki i taktowny. Ma swój urok i potrafi go w odpowiedni sposób wykorzystać. Zawsze dystyngowany i grzeczny.






Dodatkowo:

* jest wolontariuszem w tutejszym zoo;
* marzy o podróżach po całym świecie;
* jeździ samochodem typu Audi A6;
* po uszy zakochany w czekoladowych lodach;
* orientacji heteroseksualnej





Witam!
Wyszedł jaki wyszedł, taki będzie. Może mój pal do końca się nie urzeczywistnił, ale nie jest najgorzej, mam nadzieję. Na blogu jestem po raz pierwszy, więc mam nadzieję, ze szybko się zaaklimatyzuje.
Milan mieszka w Amsterdamie od trzech lat, więc mile widziane są różnego rodzaju powiązania. 
Proszę nie zadawać pytań o wątek, tylko po prostu zacząć, jesteśmy tutaj by pisać. 
Preferuję długie wątki, ale nie przesadne opowiadania. 
Zdjęcia pobrane z weheartit.com
Całość będzie wielokrotnie zmieniana, lubię zmiany.


[Aktualizacja: 25.05.2012.]