Czarna owca w rodzinie. Przeciwniczka schematów. Osoba, która na wszystkie swe dziwactwa ma jedno wytłumaczenie "jestem artystką, mogę być inna". Młoda kobieta. Tak jakby studentka.
Od szóstego roku życia była szykowana na prawnika. Oglądała nagrania z procesów, miała słuchać jedynie muzyki która podobnież rozwijała jej kreatywność... Nawet puzzli nie mogła sama wybierać. Mimo tych ograniczeń, za jedną rzecz będzie dziękować matce do końca swych dni: za nauczenie ją szacunku dla sztuki. Beth stara się dostrzegać we wszystkim jakieś piękno, ulotne i nierzadko wymyślone przez jej wybujałą wyobraźnię. Uwielbia ciała pokryte znamionami, piegami, bliznami i innymi, szczególnymi akcentami na skórze. Prawdopodobnie zwraca uwagę na tak, w rzeczywistości bzdurne rzeczy, bo ma czas. Ma dużo czasu. Nie gotuje, pracuje czasami, rzadko sprząta. Pewnie to właśnie z nadmiaru wolnego czasu, zapisała się na dodatkowe zajęcia z plastyki w podstawówce, bo właśnie to od tych zajęć się zaczęło. Do tej pory pamięta zapach tanich, plakatowych farb i plastikowe pędzelki dzierżone przez armię małych artystów, do tej pory pamięta też panią Laurę, która nauczyła ją rysować idealnie okrągłe koło. Bo koło powinno być okrągłe, prawda?
Do dwunastego roku życia miała przyjemność uczęszczania do prywatnej, francuskiej szkoły z internatem, jednakże po skandalu mającym miejsce w tej placówce została przeniesiona do szkoły prowadzonej przez siostry zakonne. Wówczas zaczęły się problemy. Dziewczęta w tej placówce nie czuły przed sobą wstydu, tak samo jak przed chłopcami ze szkoły nieopodal, gdzie też to opiekunami byli braciszkowie zakonni. Widziała wielu nagich mężczyzn, wiele nagich kobiet i ich ciała, nawet jeśli nie były w rzeczywistości doskonałe, ona uważała za piękne. Kiedy miała czternaście lat narysowała pierwszy raz swoją przyjaciółkę z pokoju, śpiącą w prześwitującej koszuli... Zupełnie naga. Rysunek został zniszczony tego samego wieczoru, jednakże to wtedy Beth zrozumiała, że chce pokazywać prawdziwe piękno, które (tak wierzyła) jest w każdym.
Przez następne lata uczyła się jak tylko mogła, aby tylko ojciec zezwolił jej na pójście do liceum plastycznego, po którym to chciała iść na ASP. Niestety, jej starania nie wystarczyły, więc jedyną rzeczą która jej pozostała były książki i filmy, albowiem do końca szkoły średniej była uwięziona w murach strzeżonych przez czarne zmory. Zmory, zmorami, jednakże siostrzyczki nauczyły ją pokory i cierpliwości, oraz umiejętności przechodzenia przez ogrodzenia z drutem kolczastym.
Po podjęciu przez nią decyzji rodzina Gonemt na dobre odwróciła się od najmłodszego członka, pozostawiając go ze sporą sumą na koncie, mieszkaniem w Amsterdamie oraz możliwością powrotu, pod warunkiem przeproszenia każdego z osobna. Jednakże Eli nie skorzysta, bo nie ma za co mówić "przepraszam".
Próbuje życia. Pali, pije kiedy ma ochotę, eksperymentuje. Pracuje jako kelnerka w maleńkiej kawiarence prowadzonej przez młode małżeństwo, zaś mieszka tuż nad nią w dwupokojowym mieszkaniu z wejściem na dach. Pomieszkuje z nią też Kot, który jest tam gdy ma ochotę, a gdy jej nie ma zwiedza swe inne przystanki w stolicy Holandii.
Blondynka, ale czy głupia? To rzecz względna, bo dla niektórych głupotą byłoby zrezygnowanie z możliwości które miała Beth, zaś dla innych, była by właśnie nie rezygnacja. Oczy niebieskie, obserwujące świat z zaciekawieniem, chęcią poznania i dziką fascynacją. Wzrost nieduży, bo mający wartość metra i sześćdziesięciu-siedmiu centymetrów, tak samo jak waga- pięćdziesiąt kilo, ale podobno chudość jest w modzie. Po pięć palców u dwóch nóg i dwóch rąk. Blizna, po oparzeniu w wieku trzech lat, umieszczona na prawym wnętrzu przedramienia oraz małe znamię od urodzenia na lewym biodrze.
Obecnie przygotowuje materiały na wernisaż, bo właściciel galerii zechciał dać szansę początkującej malarce, za co ta będzie mu wdzięczna jeszcze przez bardzo długi czas.
Elizabeth Jeniceve Gonemt
Dwudziestodwulatka, studiująca drugi rok grafiki artystycznej, licencjatka malarstwa.
Kelnerka w maleńkiej kawiarni niedaleko centrum Amsterdamu.
Wakacyjnie wolontariuszka w jednym ze szpitali dziecięcych na oddziale onkologicznym, gdzie prowadzi zajęcia z plastyki.
Biseksualna fascynatka ludzkich niedoskonałości i naturalności.
Bałaganiara w pracowni, w reszcie domu- pani porządnicka.
[Witam serdecznie. Moja postać chyba nie gryzie, ja tylko czasami. Do szczęścia nie potrzebuję komentarzy na dwieście słów, ale więcej niż dwadzieścia by się przydało, bo inaczej nie wygląda to jak odpowiedź na komentarz tylko jak metka przyszywana z tyłu ubrania. Czasami pomijam, odpisuję później. Jeśli ktoś zacznie, przynajmniej przez kilka pierwszych kilka dni tutaj- będę bardzo, bardzo wdzięczna. Może też być mały interesik, tzn. Ja daję pomysł, ty komentarz albo odwrotnie. Kłaniam się raz jeszcze. ]
22 komentarze:
{Szczerze mówiąc, niewiele mi to mówi, bo ja Pani nie kojarzę ;) Jakieś podpowiedzi? Możesz również napisać na maila. Skoro biseksualna, to sobie może pozwolą na niewinnym flircik, a potem to przeniesie się na grunt przyjaźni? :)}
{Podpowiedź jest taka, że Saszka była tylko na AC, chociaż jej karta pojawiła się też na dwóch innych blogach, ale na dwa-trzy dni. I już odpisuję :)}
Wstał. Podniósł swe ciało z jej i wstał, drapiąc się - iście po męsku - po swojej klatce piersiowej. Tatuaże drgały wraz z ruchem każdego mięśnia, który zmuszany był teraz do ruchu. Posłał jej uśmiech. Zły uśmiech. Odpowiedziała delikatnym drgnięciem kącików ust i uniosła się na łokciach, dziwnie wstydliwie zakrywając swe ciało kołdrą.
Wyszedł. W końcu. Opuścił jej mieszkanko. Jego mieszkanko, które jej oddał. Za darmo. Prawie. Odetchnęła i usiadła na brzegu łóżka, spoglądając w okno. Nie mogła się nie uśmiechnąć, kiedy czarny bezimienny kot pojawił się w sypialence i miauknął, siadając na podłodze. Wiedziała, że nie zostaną tutaj na cały dzień. On pójdzie na łowy, chociaż jako wierny kot przybłęda, pewnie wróci. Blondynka zaś, przez cały boży dzień, będzie uciekała od tego miejsca.
Park. Chwila ciszy i wytchnienia. Chyba tego jej brakowało. Potrzebowała samotności wśród ludzi, a nie wśród czterech ścian. Potrzebowała czułości, ale niekoniecznie seksu. Codziennego, jebanego rytuału. Jeansowe szorty, czarny top i luźna koszula, imitująca jasny jeans. Nic specjalnego. Na nogach trampki. Włosy splecione w warkocz. Zero uśmiechu. Ale cieszyła się. Jej oczy błyskały niepewnie, kąciki ust drgały momentami.
Przystanęła,zaciskając palce na pasku dużej torby, którą przerzuciła przez ramię. Spojrzała na rysującą dziewczynę, a następnie na rysowany obiekt. Skrzywiła się, doskonale wiedząc, że przez jakiś czas wyglądała podobnie. Nie kontaktowała. Nie rozumiała. Trwała bezustannie w tym syfie, powoli spadając niżej i niżej. Ale co było, to minęło. Nie powinno wrócić.
[bezczelna, ze mnie bestia ;D mogą być sąsiadami, a że Tamas do grzecznych nie należy może uprzykrzać życie Elizabeth, w różnych postaciach, głośnej muzyki, imprez do późna i innych niezidentyfikowanych hałasów ;D]
[Dobry wieczór! :> (dobra..noc? ale to już raczej jak pożegnanie. No, przyjmijmy, że jest wieczór!) Tak sobie myślałam, że skoro Turner jest prawnikiem, a Elizabeth miała także pracować w tym zawodzie to moglibyśmy jakoś ich związać tym faktem ;> ]
Gruntem dobrego współżycia z sąsiadami w tym przypadku byli tylko i wyłącznie dobrzy sąsiedzie. Cierpliwi, bo bez wątpienia właśnie to było potrzebne mając Tamas'a za sąsiada. Nie był jakoś specjalnie uciążliwy i zawsze to sobie powtarzał. Imprezy PARĘ razy w tygodniu, głośna muzyka PARĘ godzin dziennie i jęki dochodzące od czasu do czasu, nie były czymś za co można było mu przykleić łatkę sąsiada najgorszego z najgorszych. Chociaż nie, można było.
Wypuścił koleżankę, która najwyraźniej bardzo się śpieszyła(albo to Lehel pośpieszał ją) i z zamiarem wyspania się przed pracą chciał udać się do sypialni, ale nie. Komuś zachciało się wizyt, o...olaboga piątej rano. I to on tu był uciążliwym sąsiadem? Otworzył drzwi, opierając się ramieniem o ich futrynę i unosząc brew rzucił dziewczynie pytające spojrzenie.
[To ja ładnie się spytam, czy może nie masz ochoty na wątek? Elizabeth to ciekawa postać, a w sumie, jakbyś miała chęć na powiązanie, to może mogłyby się znać z kawiarni, czy coś w ten deseń?]
[W sumie... mogą się znać przez rodziców, bo jednak ja lubię prawnicze jakieś powiązania, zawsze jest wtedy na co narzekać czy coś xD W takim wypadku może znałyby się z dzieciństwa, ale nie widziały dawno i jeśli nie kawiarnia, to może spotkałyby się w galerii, mhh? Melka by poznała Beth, po tym jakby coś o jej wernisażu podsłuchała przez przypadek :D]
Sama nie wiedziała, skąd w niej taki.. egoizm? Próżność? Niegdyś uważała, że osoby, które same sobie robią zdjęcia, są idiotyczne w miłości do siebie. Ale to było za darmo, było nieszkodliwe. A Brandi zobowiązała się zapłacić za to, że ktoś ją narysuje nago. Jej próżność i miłość do swojego ciała była ogromna w porównaniu do nastolatek robiących sobie zdjęcia przy każdej możliwej okazji. Wiedziała to.
Ale cóż, każdy ma wady. Brandi jest próżna, wyszło szydło z worka.
Stała w wodzie w jeziorze za miastem dobre pół godziny, czując, że woda ani trochę nie staje się cieplejsza. Wręcz przeciwnie, Brandi już czuła, że jej sutki zaczynając stać na baczność z zimna. Cholerny las! Gdyby to było w polu, na łące, woda byłaby gorąca. Ale las ochładzał wszystko. To małe bajorko miało temperaturę niemalże lodówową - przynajmniej tak uważała Brandi w tamtym momencie.
A tu jeszcze ruszać się nie wolno!
- Długo jeszcze? - zapytała, poruszając dłońmi w wodzie, jakby miało to pomóc. - Zaraz tu zamarznę! Moje sutki zamarzną i będą stać po wsze czasy! Cholera, nawet w trumnie, Bogowie, ja już źle myślę, długo jeszcze?
Dlaczego rysowanie szkiców zawsze zabierało tak dużo czasu? A może Elisabeth zasnęła w szuwarach i Brandi marznie bez powodu i w ogóle?
{Ojej... To zdjęcie, pierwsze, w Twojej notce, jest cudowne...}
Nie przyglądała się dłużej temu mężczyźnie, bo wzbudzał w niej wstręt. Nie do jego osoby, a do niej samej. Egzystowała w takim stanie dość długo, większości z tego czasu nie pamiętała. Była pusta. Westchnęła cicho, kiedy Eli do niej podeszła i ujęła ją za ramię. Mimo tego, że nie lubiła, kiedy ktoś ją dotykał bez jej przyzwolenia, bez jej zachęty lub odwzajemnienia, Elizabeth miała dożywotnią na to zgodę.
Nie należała do tych osóbek, które wiecznie się chichrają i które mają spokojny sen. Sasha była chodzącym ponurakiem i naprawdę, przy niewielu, wybranych ludziach potrafiła się chociaż trochę rozluźnić.
- Przeszkodziłam ci? - spytała cicho, co było dziwne, bo zwykle pierwsza się nie odzywała. Zerknęła na młodą kobietę, idącą u niej boku, unosząc obie brwi ku górze.
- Mogłaś dzwonić... - przyznała cicho. Faktycznie, od miesiąca Sasha była dostępna, ale przez ostatnie pół roku... Zapadła się pod ziemię i nie miała kontaktu z nikim. - Też się cieszę, że cię widzę - uśmiechnęła się blado w odpowiedzi na przyjazny uśmiech Elizabeth.
Sięgnęła do paczki papierosów, chociaż miała swoje w torbie i poczęstowała się jednym szlugiem, sięgając do kieszonki krótkich szortów, z których wyciągnęła najzwyklejszą, niewielką zapalniczkę. Odpaliła fajkę i podała zapalniczkę dziewczynie.
- Dzięki - mruknęła, zaciągając się dymem. - Co słychać u ciebie? Jakieś zmiany?
Elizabeth mogła być dumna z siebie. I Sashy, albowiem ta, w ciągu tych kilku minut wypowiedziała więcej słów, niż w przeciągu miesiąca, nie licząc grzecznościowych formułek w markecie.
Laurkę? Sasha nigdy nie dostała laurki. Sama takie robiła, jeszcze jako dziecko, kiedy jej matka żyła. O, czasami dziadkowie też takie dostali, ale potem? Potem nikt nie chciał jej laurek, a ona robiła naprawdę ładne, kolorowe i wymyślne kartki. Przecież jakieś tam talenty manualne miała.
Słuchała jej uważnie, ale nie wiedziała, jak ma skomentować te informacje. Wypadłą ostatnio z obiegu ludzkiego i ciężko było jej się przystosować do życia w społeczeństwie.
- Czasami w ogóle nie drgnie, czasami rwie do przodu, jak jakiś górski potoczek - mruknęła, krzywiąc się delikatnie i któryś raz z rzędu zaciągnęła się papierosem, spoglądając na Bethy. - Ale żyję, jak widać. Nie jest tak źle - uśmiechnęła się blado, bo Sasha nie należała do tych, które użalają się nad sobą.
[No problemo, dla mnie pomysł całkiem okej:D Sama bym nie wymyśliła niczego lepszego. ]
Anthony należał do grona stałych bywalców tejże biblioteki i jako jeden z niewielu naprawdę znał jej zakamarki niemal tak dobrze jak swój własny dom.
Za każdym razem, kiedy odwiedzał to miejsce znajdował coś ciekawego i wychodził stamtąd z paroma solidnymi książkami. Jednak nie były one przypadkowe. Tony zawsze przystawał za paręnaście minut i zagłębiał się w początek lektury. Jeśli mu się spodobała- wędrowała z nim do domu.
Dzisiaj nie okupował półki sam. Obok niego stała dziewczyna, która także szukała czegoś ciekawego. Na jej nieszczęście była zbyt niska, żeby dosięgnąć do lektury, która ją interesowała. Tony przerwał więc czytanie i bez wysiłku sięgnął na górną półkę i podał egzemplarz dziewczynie. Wtedy spojrzenia ich oczu się ze sobą skrzyżowały, a w głowie Tony'ego pojawiło się dziwne uczucie. Znał ją.
-Liz? -zapytał, nie będąc do końca pewnym czy to na pewno ona. Nie miała na sobie sukni i wyglądała nieco inaczej, jednak coś kazało mu twierdzić, że to właśnie ona.
Jakby Brandi obawiała się wszystkiego, co lata i bzyczy, najprawdopodobniej z bajorka uciekłaby po trzech minutach. Doliczyła się pięciu bąków, czterech zamordowanych komarów i dwóch much, które uciekły, gdy tylko zmierzyła je groźnym spojrzeniem. Z jakiegoś powodu ważki nawet się nie zbliżyły.
Kiedy dziewczyna zawołała Jones, by ta wychodziła... cóż, dopiero wtedy Brandi zrozumiała, co to znaczy zimno. Zanim dotarła do brzegu, niemal trzęsła się, gdy zaś zawinęła się w ręcznik, przestała czuć stopy. Zaraz ubrała wszystko, co miała na sobie i otuliła się drugim, suchym ręcznikiem. Wzięła termon i napiła się herbaty. Co z tego, że wciąż gorąca.
- No, pokaż mi to cudeńko - powiedziała do dziewczyny, patrząc na jeziorko. Powzięła decyzję, że nigdy-przenigdy już tam nie wejdzie. - Jak będę na tym obrazku gruba, to Cię zastrzelę, zobaczysz. Zrobię pistolet z tataraku, czy coś.
Uśmiechnęła się, pijąc co chwilę gorący napój.
- Nie umiem piec... - zauważyła cicho, niezbyt pewnie, bo taka też była prawda. Sasha nie miała zbyt wielkich, kulinarnych umiejętności i nie robiła nic w tym kierunku, aby je doskonalić. Nie miała po co. Jedzenie na wynos lub gotowe mrożonki był wystarczalne. Dzięki nim nie chodziła głodna.
- Ale mogę ci potowarzyszyć - dodała po chwili namysłu, kiedy dotarło do niej, że lepszej opcji spędzenia popołudnia nie znajdzie. Uśmiechnęła się blado, wyrzuciła peta na alejkę i przydeptała go butem. - O ile brak mojej pomocy ci nie przeszkadza... - zauważyła cicho, unosząc obie brwi ku górze.
Brandi obróciła obrazek do góry nogami, potem pokazała na drzewo w tle i zapytała:
- To moja głowa? Tak wygląda moja głowa? - Potem zaśmiała się.
Naprawdę się jej podobało. Oddawało wszystko - jej piersi; Brandi nie lubiła swoich sutków w rzeczywistości, nie lubiła ich też tutaj, mimo, iż były ledwie punkcikami, brzuch, talię, ręce. Nogi, na szczęście zakryte pod wodą, Brandi widziała oczami wyobraźni, jak lekko się krzywią w kolanach.
- Masz talent, wiesz? - powiedziała, zwracając rysunek. - Ja chcę go mieć... W sumie, nie musisz się spieszyć. Nie zależy mi jakoś specjalnie, żeby to było od razu. - Akurat; w myślach powtarzała, że chce go widzieć już teraz. - Ale... Cholera, ile tu komarów...
Bran wstała, zerknęła na swój mokry ręcznik, potem wyminęła go i skierowała się na ścieżkę. Nie zamierzała z mokrym ręcznikiem paradować przez pół miasta, a tutaj rzadko się ktoś zapuszczał. A nawet, jeśli ręcznik by zniknął - co za problem? Przynajmniej będzie pretekst, aby kupić sobie nowy...
- Gdzie teraz? I w ogóle, chcesz się napić? - zapytała, wyciągając termos w stronę Beth.
- Jeśli posiadasz zieloną herbatę, byłabym ci dozgonnie wdzięczna - uśmiechnęła się delikatnie. Pogoda nie dopisywała, niestety. Jak na letnie miesiące, było dość chłodno, deszczowo i burzowo, więc ciepła herbata nie była niczym dziwnym.
- Skoro dopiero się uczysz... - zaczęła, ściągając ze stóp trampki i poszła za dziewczyną, opierając się plecami o ścianę, wcześniej ściągając torbę, którą położyła na podłodze. - To też chyba mogę się nauczyć, prawda? - uśmiechnęła się lekko, właściwie niewidocznie, osuwając się do pozycji kucającej, splatając ze sobą palce swoich dłoni.
Caleb nie lubił ani tych eleganckich garniturów, ani snobistycznych bankiecików wydawanych przez ludzi pływających w pieniądzach – czuł, że tu nie pasuje, kompletnie. W porządku, jako pianista zamieniał się w innego człowieka, ale gdy odchodził od fortepianu stawał się na powrót zwyczajnym Calebem Claytonem, którego na pierwszy rzut oka nie podejrzewa się o jakieś artystyczne pociągi czy zdolności. A frak jak miał na sobie ani trochę mu nie pomagał, a jeśli go zmieniał – to w rozdrażnionego faceta z chęcią zapalenia papierosa. I nie odmówił sobie tego, wymijając te wszystkie fankluby złożone z młodych dam i dostojnych paniczyków w centrum wianuszka kobiet, trafiając w końcu na odludniony balkon, gdzie wyjął papierosa schowanego we wewnętrznej kieszeni marynarki i biorąc zapalniczkę z kieszeni, po prostu go zapalił i zaciągnął się.
Od razu lepiej. Rozluźnił jeszcze muszkę, chociaż najchętniej pozbyłby się jeszcze tej drapiącej, białej kamizelki, ba, rozdarłby ją, gdyby mógł; ale nie mógł, bo cały ubiór był z wypożyczalni, ba, nawet skarpetki i odpowiednie lakierowane buty też. Wypożyczenie drogo kosztowało i nawet nie chciał myśleć o prawdziwej cenie tego ubioru, toteż ostudził swoje destrukcyjne zapędy, skupiając się na swoim dzisiejszym występie, analizował każdą część koncertu, utwór, czy nie przekręcił ani jednej nuty, czy przejścia były odpowiednio płynne, czy zastosował odpowiednią tonację, intensywność, brzmienie i gdy tak sobie myślał, przerwał mu kobiecy głos.
- Dziękuję, to miłe – wypluł z ust kłęby szarawego dymu, patrząc na nią z lekkim uśmiechem. Wreszcie ktoś, kto wie o czym mówi, co było naprawdę miłe; przeważnie słuchał go Roro, jego współlokator, który komentował to dwoma słowami: „fajne”, albo „chujowe” i to na tyle jeśli chodzi o konstruktywną krytykę czy coś. Na tych bankietach często bywało tako samo, z zastosowaniem oczywiście tylko innych słów, bo ci ludzi uwielbiali być znawcami w dziedzinach, których nie byli i lubili muzykę klasyczną, bo była taka szlachetna, taka oryginalna i pasowała do tej całej szopki.
- Możesz zostać, jeśli tylko nie będziesz się ślinić na mój widok – roześmiał się wesoło w stronę nieznajomej. Tak, miał dość wszystkich kobiet na tym bankiecie. Były niemożliwie nie do wytrzymania.
[ Dzięki za zaczęcie, odpowiada mi jak najbardziej, a co poprawności karty odnośnie muzyki klasycznej, to moja wiedza jest niestety teoretyczna, ale sporo się czytało i widziało, to i trochę się wie ;) ]
Zadziwiające, jak kobiety umieją się zmienić przez parę miesięcy, bo mniej więcej tyle minęło od wieczora, kiedy się spotkali. Sam nie wiedział, czy to czas tak na nią działał, czy po prostu zmiana ubrania i fryzury. Już wtedy uważał, że wygląda ładnie, ale teraz? Teraz uważał ją za naprawdę piękną kobietę. Czysta magia.
-Ciebie także. -odpowiedział nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który tak natarczywie cisnął mu się na usta.
-Przeglądam. Zawsze trafia się coś dobrego... -stwierdził, odpowiadając na jej pytanie, a żeby potwierdzić prawdziwość swoich słów, uniósł delikatnie książki, które trzymał w dłoniach już od dłuższego czasu. -Ale widzę, że i ty znalazłaś coś dla siebie.
Elizabeth, w porównaniu do Sashy, i tak wyglądała cudownie. Siemionow była nadzwyczaj wychudzona, zwłaszcza po tym sześciomiesięcznym piekle. Odstające obojczyki, kości barków i bioder. A żebra? Można było bez trudu policzyć i poznać ich zarys pod cienką warstwą skóry. Nie wyglądała najlepiej, ale powolutku wracała do zdrowia, chociaż z narkotyków nie potrafiła zrezygnować, nie mogła, to na razie było zbyt trudne. Mimo wszystko zaczynała prowadzić w miarę normalne życie.
Za słodyczami nie przepadała. Ale raz na jakiś czas mogła pozwolić sobie na pochłonięcie takiej bomby kalorycznej i to w dodatku ze smakiem.
- Mam nadzieję, że będziesz dobrą nauczycielką - uśmiechnęła się nikle, przyglądając się temu, jak Bethy krząta się po kuchni.
Jego uśmiech nieco się pogłębił, kiedy wymieniła nazwisko akurat tego autora. Dobrze pamiętał, kiedy w liceum musiał przeczytać jedną z jego książek, jako lekturę. Nie mógł wtedy uwierzyć, że książka, którą zadali mu w szkole do przeczytania może być naprawdę ciekawa. Tamta powieść pociągnęła za sobą kolejne, więc dzisiaj Tony był nieźle zapoznany z jego dziełami.
-W zasadzie nic nowego. -odpowiedział skromnie. -Może poza tym, że w końcu zdałem egzaminy i mam licencję. Mam nadzieję, że mój staż niedługo przerodzi się w stałą posadę... Ale wolę nie zapeszać. -dodał, nie mogąc ukryć tego, jak zadowolony był z siebie.
-I co u Ciebie? Wszystko w porządku? -zapytał w końcu, żeby odbić pałeczkę.
Tony Turner
[ Piękna, naprawdę. Aż się przez jakiś czas gapiłem tylko na zdjęcia, zanim przeszedłem do przeczytania karty. Oczywiście również jestem chętny na wątek. Do głowy przychodzą mi na razie tylko dwie wspólne rzeczy - kawiarnia, bo Frank uzależniony jest od kofeiny, albo też i przypadkowe spotkanie na jakiejś wystawie, wernisażu. ]
[Przypominam o dopisaniu się na Listę Obecności.]
Prześlij komentarz