LISTA POSTÓW

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

She's been everybody else's girl, maybe one day she'll be her own.


Willemijn Ligeglad
29.12.1994.
Dziewczyna wszystkich dookoła.
Nigdy swoja własna.

     To wszystko miało być inaczej.
     Miała mieć szczęśliwą rodzinkę i mieszkać na wsi, w takim dużym domu. Móc spać na sianie, biegać po podwórku z dzikim wrzaskiem i skakać z pomostu do jeziora, trzymając siostrę za rękę. Tatuś miał być złotą rączką, a mamusia piec przepyszne ciasta. I mieli być szczęśliwi. Wszyscy.
Dlaczego nigdy nie mogła mieć tego, o czym tak bardzo marzyła? I dlaczego, do cholery, nie potrafiła być też tą beztroską, romantyczną dziewczynką ze szczerym uśmiechem, głową pełną fantazji i nieograniczoną wiarą w  ludzi?
     Jest tak, jak jest. Czyli inaczej.
     Urocza wieś bardzo szybko została zmieniona na tętniące życiem miasto, ulegając tym samym chorym ambicjom matki. Ona sama też z ogromną chęcią zamieniła się z mężem rolami, będąc w rodzicielskim związku tym kimś „z jajami”. Despotyczna, z parciem na karierę. I może też właśnie to zdecydowało o skróceniu dzieciństwa drugiego dziecka o rok, wysyłając je wcześniej do szkoły. Aby mieć spokój. Zahukany ojczulek zresztą nadzwyczaj szybko poszedł w odstawkę, a jedyną rzecz, którą przekazał córce, to miłość do Szekspira. I szczęśliwą rodzinkę szlag trafił.
    Można by się jeszcze uprzeć i przyczepić do siostry. Tylko kilka(naście?) lat różnicy nie pozwalało na wspólne zabawy na podwórku. I tak, to ona dawała przez jakiś czas namiastkę domu, rodząc przy okazji trójkę własnych dzieci, a potem całą gromadkę zabierając wprost do Amsterdamu.
     To akurat było szalone.
     Oznaczało jednak wyrwanie się spod klosza. I to właśnie Willemijn wychodziło najlepiej.
W końcu, ile można mieszkać z bandą dzieciaków i urobioną po łokcie siostrą na pełnym etacie matki (Polki, chciałoby się rzec)? Jana zresztą zawsze była łatwa w obsłudze, przekonanie jej nawet do najbardziej szalonych pomysłów było bezproblemowe. A niespokojny duch tkwiący w jej młodszej siostrze dawał sygnały od zawsze.
     Więc Willemijn poszła w tango. A co.

     Może Ci się wydawać, że ma tylko to prawie osiemnaście lat i jest nastolatką nie mająca pojęcia o życiu.
     Ale ona wie. Wie zbyt dużo. I zdaje sobie sprawę z rzeczywistości.
     Pasmo jakichś tam większych lub mniejszych porażek, ważnych lub mniej ważnych doświadczeń i jako takiej rozwiązłości doprowadziły ją koniec końców do sytuacji, w której próbuje być niezależną osobą. Całkiem całkiem jej to wychodzi. A ona sama czasem ma wrażenie, że jest już trzydziestolatką z bagażem własnego życia na karku.

     Jeśli przyjdzie Ci do głowy, aby szukać Willemijn Ligeglad w normalnych porach dnia, od razu skieruj się do antykwariatu w jednej z bocznych uliczek w centrum. Właściciel, starszy pan, wymówił się już starością, pozwalając jej tam pracować. Więc sobie pracuje. Od niedawna. Fortuny z tego nie ma, ale jakoś ciągnie. W końcu Jana coś czasem podeśle, a i matka nawet, teraz u szczytu kariery projektantki mody czy tam naczelnej jakiegoś modowego pisma (co za różnica?) sobie co jakiś czas przypomina o potomstwie, przelewając okrągłe sumki. Chociaż tyle z niej pożytku.
     Stare książki tworzą raj.
     Jeśli pora jednak będzie zdecydowanie wieczorna (lub nawet nocna), znajdziesz ją w pubie. Pubie pełnym piłkarskich kibiców wrzeszczących do telewizora, dopingując w ten sposób ulubione drużyny. Czasem też się skusi i to robi. O wiele częściej jednak ogląda mecz w spokoju, siedząc przy barze na tym wysokim stołku, sącząc piwo, choć jednak częściej jest to zwykły sok. Najlepiej winogronowy.
     Zdecydowanie nie wygląda wtedy na nastolatkę. Nie przykłada wagi do tego, co robią rude, proste włosy, za to przydługą grzywkę już dawno powinna ściąć. Odrobinę przyduże usta niemal zawsze mają jeden kącik uniesiony do góry, tworząc w ten sposób nieodłączny uśmieszek. Trochę szelmowski, trochę kpiący…
     Opiera się łokciem o bar, zakładając jedną nogę na drugą. Macha wtedy stopą odzianą najczęściej w trampka. Ale to nie jest ważne. Nigdy nie przykładała do ubrań zbyt dużej wagi, tworząc z nich swoisty miszmasz, który jakoś tam wygląda. Całkiem nieźle momentami. Jedyną nieodłączną i najważniejszą rzeczą garderoby jest ta cienka, skórzana kurtka o kroju najprostszym z możliwych. Bo w niej wygodnie jest. Nie zastanawiała się też w swoim życiu nad tym, czy ma zgrabne nogi, czy wcięcie w talii jest wystarczające, a piersi mają odpowiednią wielkość. Upodobania przecież są zależne od drugiej strony, prawda? Wszystko jednak jest na swoim miejscu, tam, gdzie powinno, a palców ma dwadzieścia, nic szokującego.
     I tak, ma dużo kolegów. Kibiców. Jak się trafi jakiś młody (choć nie jest to regułą), a przy tym w miarę interesujący, to lądują potem u góry. Nad pubem. Bo tam mieszka. Wąska kamieniczka, maleńkie mieszkanko. Ciasna kuchnia, równie maleńka łazienka i jeden duży pokój z półkami od dołu do góry zawalonymi książkami. I ten materac na środku zapewniający prawie każdej nocy ciekawe doznania. Willemijn nie jest dziewicą, choć lubi mówić, że jest. W końcu nietrudno w to uwierzyć.
     I nawet jeśli na miejscu tego kolegi wolałaby widzieć jakąś kobietę, one są o niebo bardziej pociągające, to też jest przyjemne. Potem jednak z lubością wręcz pokręci się w lesbijskim środowisku, aby kolejna noc była już inna.
     Nad ranem zostanie sama. Nie ma nawet kota, czy choćby rybek, z którymi mogłaby rozmawiać. Zresztą, nie bardzo lubi mówić. A szkoda. W końcu ten jej niski, przyjemnie mruczący głos podobno zachwyca. Jeśli tylko nie wypowiada ironicznych uwag, a te, niestety, najczęściej z jej ust wychodzą.
     I słowami też prowokuje. Często.

     Na imię powinna mieć obojętność. Nie wyszło, więc nosi takie nazwisko. Niemal idealnie wpasowuje się w jego znaczenie. Jej twarz bardzo często wyraża lekceważenie, choć jeszcze częściej jest to zwyczajna neutralność. Mało rzeczy ją obchodzi. Nawet jeśli ogląda mecz, to wynik i tak ją nie interesuje. Patrzy po prostu na grę. Jedynie dramaty Szekspira wywołują jakieś emocje. Książki same w sobie też, najlepiej te stare.
     Jeśli ma ochotę na nocną przygodę, również nie wyjdzie z inicjatywą. Pokręci się tylko tu i tam, ale nikogo nie zaczepi. Poddaje się działaniom ludzi, co jednak nie oznacza, że nie ma własnego zdania. Niezależność pokazuje dopiero później.
     Tak naprawdę da się wyrwać dosłownie każdemu. Bo po prostu to lubi. A dlaczego miałaby rezygnować z czegoś, co uwielbia?

     W sumie, to nawet ona sama nie wie, która twarz pasuje jej najbardziej. Czy najlepsza jest ta obojętność, czy może wszystko byłoby bardziej interesujące, gdyby dała dojść do głosu tej romantycznej stronie wygrzebanej z głębi jej umysłu przez Szekspira, czy też może jeszcze powinna pozwolić dojść do głosu temu ciętej, nieprzyjemnej stronie w całości, a nie uchylać tylko jej niewielkiej części. Może potrzebuje kogoś, kto obudzi w niej te wyższe uczucia i w jakiś sposób pokieruje.

     Nie próbuj traktować jej jak małolaty, bo wydrapie Ci oczy. Najpierw spróbuj ją poznać, nawet jeśli na początku będzie Cię odpychać. Wtedy dowiesz się, że naprawdę ma dużo do powiedzenia. Że cała ta obowiązkowa edukacja nie poszła gdzieś w las, zostawiając w jej głowie mnóstwo informacji, w większości pewnie niepotrzebnych. Problem jedynie w tym, że nie chce sprawiać wrażenia osoby wykształconej. Choć ktoś niezbyt inteligentny nie używałby takich celnych złośliwości. Które zresztą kocha.
     Ot, taka rozrywka.

     Jesienią zacznie studia. Jeśli nadal będzie chciała. Musi się jeszcze zastanowić. Bo to podobno daje jakieś tam możliwości, zapewnia przyszłość… Ale przecież o wiele łatwiej znaleźć jakiegoś bogatego męża. A jeszcze lepiej bogatą żonę, o tak.
     To byłoby spełnienie tych dziecięcych marzeń, których wtedy nie miała.



24 komentarze:

Brandi Jones pisze...

[JA JESZCZE ŻONĄ NIE JESTEM, WIĘC MOŻE JESTEM CHĘTNA.
A co do powiązania... Hm. Jeśli jesteś chętna na ja powiązanie-Ty zaczynasz, to zaraz coś wymyślę ;3]

Bran pisze...

[Zatem tak... Znają się z pubu, w którym pracuje Brandi-barmanka, Bloaters. Dobrze im się gadało przy barze, ale jako, że Brandi była umówiona ze swoim Tońkiem, seksów nie było. Wątek może zacząć się w tym antykwariacie - Brandi przyszła po jakąś... fajną książkę i może lampę. Ostatnia jej się zbiła. Hm?]

Bran pisze...

[Nje-e. Inny. Ale chyba czasami meczy... po prostu nie ma, hm? :D]

Bran pisze...

Tamtego wieczora poznała miłą dziewczynę. Ładną, zadbaną, charyzmatyczną, zabawną. Taką, która byłaby w stanie sprawić, że Bran rzuciłaby Tońka... jakiś czas temu, teraz sprawy się trochę pozmieniały. Wracając do sedna - to było fascynujące, że zwykła rozmowa z obcą dziewczyną sprawiła, że Jones znowu poczuła się pełnoprawną, stuprocentową lesbą, że znowu byłaby w stanie stanąć na środku parady równości i świecić cyckami. Ot, jej lesbijstwo się ponownie obudziło. Tamtego pamiętnego wieczora dostała zaproszenie do jakiegoś antykwariatu.
Brandi nie bywała w antykwariatach i nie kupowała książek ostatnimi czasy. Miała ich zbyt dużo i chociaż sypialnia była od nich pusta, po salonie po podłodze walały się różne tomiszcza - na półkach najzwyczajniej zabrakło dla nich miejsca. I chociaż Bran początkowo obawiała się, co Wasp może z nimi zrobić, suczka wykazała kompletną obojętność względem papierowych cudów. Drugim powodem niekupowania książek był fakt, że Bran ostatnio finansowo kulała. Wylot do Anglii, odejście z jednej pracy, choroba Wasp... Ten miesiąc był cienki, trzeba rzec. Brandi nawet obawiała się, że któregoś dnia przed pierwszym zabraknie jej jedzenia. Ale cóż, nikomu nie zaszkodzi jednodniowa-kilkudniowa głodówka, powtarzała sobie.
Do antykwariatu weszła, czując się strasznie w związku z tym, że nie powinna nic kupować. Lubiła książki, lubiła je wybierać, lubiła je posiadać na własność. Bo chociaż w bibliotekach było mnóstwo tomów, to co to za przyjemność dotykać papieru, który był dotykany wiele razy? Kiedy się miało własną książkę, czuło się swoistą więź nie tylko z historią, ale i z przedmiotem, który zawierał tę historię. I chociaż brzmi to jak brednie romantyczki, Bran uważała, że posiadanie książki czyni z historii ciekawszą rzecz.
- Cześć - powiedziała Jones. - Wpadłam na to Twoje zaproszenie. Możesz mnie oprowadzać, jak obiecałaś.
Uśmiechnęła się. Miejsce... nie mam pojęcia, jak wygląda. Jak się dowiem, napiszę, jakie zrobiło wrażenie na Jones.
Czy ona pomyślała o Will w TAKICH kategoriach? Nie. Tak. Nie wiem. Na pewno coś przemknęło w jej głowie i być może zgodziłaby się na seks, gdyby ta umiejętnie go zaproponowała. Póki co jednak, Brandi myślała tylko o Tońku, o tym, jak jej dotykał i o tym, jak strasznie nie lubi tego uczucia. Będę musiała się upewnić jakoś, myślała Bran, że czuję właśnie TO. Albo z nim zerwać i się tego pozbyć. Tone to rasowy ruchacz, przecież nie zostawi swoich kochanek dla mnie. Cholera by go wzięła. Nie, nie! Może lepiej nie.

Joshua Henderson pisze...

[ Czeeść ; D To zaczniesz, hm? ]

Bran pisze...

[Cholera, drugi raz się za to zabieram i nie wiem, co odpisać xD]
Nie odpowiedziała nic, po prostu zaczęła się rozglądać. Horrory, romanse, sensacje, akcja, historyczne, medyczne... Fuj, żadnej biologii, bo wszystko się będzie kojarzyć, choćby wątroba... Sądownictwo, prawo...
Kilka minut to trwało. Brandi ostatecznie zamknęła oczy i wylosowała sobie jakąś książkę. Coś o potworach, magii i zwycięstwie nad złem mocą przyjaźni. Bleh. Odłożyła ją na półkę.
Podeszła do lady.
- Nic jakoś... Masz kawę? Albo chodźmy stąd na kawę. Nie umiem ostatnio usiedzieć na miejscu.
Tak, cały czas ją nosiło, bo chciała do niego, a jego nie było. Chciała być z nim, a musiała być z innymi. Pieprzone zauroczenie starszym o ponad dziesięć lat facetem.

Kotofil pisze...

[ Fajna karta, o. Czytałam rano i trafiłam na parę błędów, ale za cholerę już ich nie pamiętam. W każdym bądź razie literówki, nieważne.

Chęci na wątek pewnie są, więc pomysły, powiązania, etc? ]

Joshua Henderson pisze...

Może dziś akurat chciał być bohaterem, więc przeznaczenie wysłało go właśnie tu. Nie wierzył w takie bzdury, ale może tak właśnie było Nie wiadomo. Pewnym jest, że wybrał się do tego, a nie innego baru, bo tak mu się zachciało, właśnie tu sobie zamówić jakiegoś wystrzałowego drinka - bez palemki ani rureczki, bez przesady - czy cokolwiek. Piwo chociażby, też lubił, już nie wspominając o whiskey czy czymś podobnym.
Zresztą, niczym dziś nie pogardzi, kiepsko mu było na duszy, o. To trzeba się czymś pocieszyć, a że najbliżej pub jakiś...
Ot, wkroczył sobie do środka, nie dostrzegając tam niczego wielce interesującego, po prostu to, co jest w każdym takim lokalu. Wyjątkowo przysiadł się do baru, co by nie robić kłopotu kelnerkom i nie zmuszać ich do plątania się gdzieś po kątach pomieszczenia, gdzie zwykle siadał, by nikt się do niego nie przyczepił. Dziś trzeba to zmienić.
I widział. Słyszał, jak zamawia drinka. Patrzył nawet dosyć bezceremonialnie na całą tę sytuację, nawet nie próbując się ukryć, jak to zwykle robił. Jakoś tak chyba zapragnął nawet coś zrobić z tym jej niefartem. Będzie sprowadzać nieletnich na złą drogę, ale dobra.
Zamówił więc dwa drinki. A jeden popchnął w jej stronę po ladzie, szklanka się prześlizgnęła i zatrzymała się bliżej dziewczyny. Jak w westernach, szpan.
On tam nie potrzebował argumentów, miał wiek. Jego już nikt o dowód nie pytał, za stary był.

Anonimowy pisze...


- Dobra. Ale ma być naprawdę dobra.
Była ślepa, naprawdę ślepa. Nie zauważyła tak prostych gestów, zachowań, widocznych uśmieszków. Wcześniej widziała to bardzo dobrze, rozpoznawała lesbę choćby po tym, jak chodziła, a to, że miała na nią ochotę było wypisane na twarzy, na rękach, wszędzie. A teraz nic! Nie zrozumiała podtekstu, błądząc gdzieś w myślach w poszukiwaniu tego cholernego Tońka...
Wyszły z antykwariatu i Brandi patrzyła, jak kobieta zamyka sklep. Potem zaś zapytała:
- Gdzie teraz?
Ta bezkarność... Jones by tak nie mogła, nie potrafiła. Jako barmance jej się zdarzało, ale jeśli zrobiłaby tak jako lekarz... Nagle poczuła wstyd. Olewała pracę u Tońka, wychodziła, trzaskała drzwiami, słowem - była nieodpowiedzialna, a pchała się na lekarza? Nie, źle robiła; Brandi już wiedziała, że tak robić nie będzie. Jeśli zdenerwuje ją inny doktor, to oleje pacjenta? Nie, nie może!
Nie zamierzała jednak upominać Will. Nie jej sprawa.

Morris. pisze...

[To go podrzucić, a wszystko się okaże :)]

Anonimowy pisze...

Brandi zatem poszła za Will. Przez chwilę badała ją wzrokiem, patrzyła na talię, ramiona, ruch pośladków - jak zwykle, mało interesując się, czy ona to zauważy - ale niedługo potem odwróciła wzrok, stwierdzając, że to już nie dla niej. Nie tego chciała. Bo chociaż Ligeglad była seksowna, nie była Tońkiem. Cholera.
- Mówiłaś coś, że mieszkasz nad jakimś klubem? - zapytała Bran, zrównując krok z dziewczyną. - To prawda? Jak Ty w ogóle możesz tam spać?

Maja Troczyńska pisze...

[Może być. Nic się takiego nie stanie, hah ;)]

Kotofil pisze...

[ Mam dość filharmonii ;D To może Will by doprowadziła się do takiego stanu, w którym leżałaby na ulicy? Upojenie alkoholowe albo coś. Clayton by ją zgarnął do swojego domu. Da się, czy nie bardzo? ]

Kotofil pisze...

[ Planuję z tego zrobić komiczny wątek :D To jak, może być? ]

Anonimowy pisze...

Bran to dobrze zrozumiała. Kolejna, która ma kochanków... Ciekawe, że wcześniej nie zauważała, jak dużo ludzi uprawia seks z nieznanymi albo ledwo znanymi. Wcześniej, gdy sama uważała na to, z kim idzie do łóżka, wydawało się jej, że to tylko media przerysowują sprawę rozwiązłego życia. Ale to nieprawda; rzeczywiście, coraz więcej ludzi uprawiało seks bez zobowiązań, zmieniając ich co noc. Częściej niż pościel...
- Aha.
Nie miała już co mówić, więc szła za dziewczyną. Tak, alkohol rozwiązywał jej język do tego stopnia, że zachowywała się jak człowiek. Teraz Jones zaczynała się nudzić w jej towarzystwie.

Unknown pisze...

[ to ja od razu z propozycją wątku - albo poznają się w antykwariacie, albo podczas meczu (koniecznie Barcelony) w barze. Co Ty na to? ]

Kotofil pisze...

Wracał z parapetówki u znajomego, kompletnie nie pamiętając ile wypił z kim i która właściwie była godzina. Wyświetlasz w telefonie za bardzo świecił mu w oczy, a ekran był zbyt rozmazany. Caleb wstawiony był na pewno, ale nie na tyle, aby nie mógł wrócić do domu jako tako. Daleko generalnie nie miał, a i nogi jeszcze nie odmawiały mu posłuszeństwa. Jednak wiedział, że gdy tylko znajdzie się w domu, piźnie się na pierwsze lepsze miejsce do spania, a potem obudzi się z „delikatnie” bolącą czaszką. Cóż, zawsze lepsza opcja, niż spanie we własnych rzygowinach w kompletnie nieznanym miejscu.
Spacerował. Tak, spacerował to dobre słowo. Z jedną ręką w kieszeni jesiennej kurtki (noce były chłodne, nawet jak na lato), a w drugiej zaś dzierżył misternie skręconego jointa, przykładając go co jakiś czas do ust, korzystając beztrosko z ustawy o legalnym paleniu marihuany w miejscach publicznych. Tak, za to zdecydowanie kochał Holandię i kochał Amsterdam, ale oprócz legalnego zioła, było tu wiele innych atrakcji. Na przykład ta dziewuszka co stała przed nim, całkiem niedaleko; stała, cóż… właściwie to się chwiała, a niedługo potem usiadła, by w końcu położyć się na chodniku.
Nie mógł jej przecież tak zwyczajnie olać, kiedy to w końcu dotarł do miejsca, w którym ucięła sobie drzemkę. A na pewno to drzemka była, nie ulegało wątpliwościom. Nie chciało mu się schylać, a raczej nie wiedział, co się z nim stanie, gdy się schyli, więc po prostu naprawdę delikatnie szturchnął ją czubkiem buta w udo, krzyknął coś w stylu „wstawaj, bo gwałcą”, a potem zwyczajnie zapytał czy żyje.
Nie odpowiedziała. Ba, nawet nie drgnęła. Stanowczo była nieprzytomna.
Kurwa.
Wziął ją w ramiona, rozglądając się po ulicy. Nikogo nie było, więc nie będzie wyglądało to dziwnie, że podniósł jakąś dziewuszkę z ziemi, a teraz nie wiadomo co chce z nią czynić. A Caleb nie miał naprawdę złych zamiarów. W ogóle nie miał żadnych zamiarów – chciał wziąć ją do domu, bo lepsze, żeby leżała u nieznajomego, niż na ulicy.
Jakoś trafił do domu, z trudem drzwi otworzył, a potem trafił do swojej sypialni, gdzie położył nieznajomą. Sam chwilę potem usiadł po drugiej stronie wyra i nagle zaczęły kleić mu się powieki… I nie wiedzieć kiedy, upadł na plecy obok niej, chrapiąc cicho.

Unknown pisze...

[ Frank jest maniakiem, ale też i człowiekiem cholernie otwartym, więc nie byłoby dla niego problemem rzucić się na pierwszą lepszą osobę po strzeleniu gola, tym bardziej, gdy jest po kilku głębszych. To mógłby być początek.

to raczej dopiero we wrześniu, bo ja w niedzielę wyjeżdżam na dwa tygodnie. ]

Unknown pisze...

[ okej, spoko. To zaczynasz Ty, czy ja mam? ;)

szczęściara. Ja będę jak zwykle próbował ogarnąć milion rzeczy na raz i oczywiście te najważniejsze sprawy odsunę na boczny tor. ]

Unknown pisze...

Całe jego życie wypełnione było różnego rodzaju pasjami. W każdym miejscu, człowieku, rzeczy, w każdej sytuacji, czynności i chwili szukał czegoś, co mogłoby uczynić to doświadczenie wyjątkowym. I najczęściej to znajdował. Miał jednak kilku swoich "ulubieńców", którzy towarzyszyli mu od najmłodszych najczęściej lat. Byli to: nikotyna, kofeina, sport i słowa. To wszystko nadawało jakiś sens, jakiś całokształt jego osobie i wszystkim jego poczynaniom. Sport był jednym z najważniejszych elementów jego codziennego harmonogramu. Nie tylko sam go uprawiał, ale też uwielbiał go oglądać. Nie miał jednak ulubionej dyscypliny, nie faworyzował konkretnych osób. Poza jedną drużyną - Barceloną, na której punkcie miał kompletnego fioła, musiał się do tego przyznać. Oglądał każdy mecz. Tyle tylko, że w jego lofcie nie było telewizora, toteż korzystał z tego, który znajdował się w barze, niedaleko budynku, w którym mieszkał.
Tak więc i tego wieczoru, lekko już podchmielony kilkoma piwami, które zdążył już wypić, uważnie oglądał kolejne spotkanie. Jak zwykle miał ze sobą szalik kibica, ale, o dziwo, wyjątkowo, trzymał się raczej na uboczu. Zamiast siedzieć w grupie dobrze sobie znanych mężczyzn, znalazł sobie miejsce przy blacie. Tam mu było teraz dobrze.
W czterdziestej czwartej minucie, tuż przed zakończeniem pierwszej połowy, z jego ust wydobył się głośny okrzyk, a on sam zerwał się z krzesełka i mimowolnie zarzucił ręce na ramiona siedzącej przed nim kobiety. Objął ją i coś zaczął pokrzykiwać ni to po francusku, ni to po angielsku. Cieszył się, tak cholernie się cieszył, jak dzieciak. Ale byle co potrafiło go wprowadzić w stan euforii, nie mówiąc już o golu jednego z jego ulubionych piłkarzy.

Maja Troczyńska pisze...

[A może w jakimś centrum handlowym? Gdzie będzie blisko do łazienki i w ogóle? ;)]

Unknown pisze...

On rzadko kiedy decydował się na bezpieczne rozwiązania. Właściwie to uwielbiał pakować się w kłopoty. To dawało mu zastrzyk adrenaliny, ale też i przypominało mu czasy jego wczesnej młodości, w której żył po dziś dzień. Może to było żałosne, ale jakoś nie potrafił pogodzić się z upływającym czasem. Wciąż wydawało mu się, że jest dwudziestoletnim Frankiem, który żyje na własną rękę, z dnia na dzień, bez planu, zabezpieczenia i rozsądku. To uwielbiał i nie potrafił sobie wyobrazić, jak mogłaby wyglądać jego, już dojrzała, przyszłość. Jak w ogóle mógłby się ustatkować.
Pewnie, gdyby dzisiejszy mecz zakończył się przegraną Barcelony, mężczyzna zamówiłby sobie kilka shotów, które wychyliłby w zdecydowanie zbyt szybkim czasie. Później, już porządnie wstawiony, zacząłby włóczyć się po najgorszych dzielnicach, aż wreszcie trafiłby na okazję do bójki. Zdarzało mu się to zbyt często. I co gorsza - nakręcało go to jeszcze bardziej. Ale, że dziś zapowiadało się na udane zakończenie wieczoru, zapewne spokojnie wróci do swojego loftu, może po drodze pozna jakąś piękną kobietę. Śmiesznym było, jak jedna sytuacja potrafiła wpływać na jego zachowanie. Był skrajny. Niczym dzieciak.
Z jego ust wydobył się ostatni okrzyk, uderzenie euforii opadło i dopiero wtedy mężczyzna odsapnął cicho. Z szerokim uśmiechem na twarzy spojrzał na obejmowaną przez siebie kobietę i dopiero wtedy dotarło do niego, co robi. Od razu odsunął się od niej, posyłając jej przepraszające spojrzenie.
- Czasem nie potrafię się kontrolować - powiedział i usiadł na swoim miejscu.

L. H. Cohen pisze...

[Myślę, że pomysł fajny, podoba mi się :) Rozumiem, że mam zacząć?]

Authoress pisze...

[Proponuję wątek. Zacznę, jeśli podasz relację bądź okoliczności spotkania. (; ]


Noemi Gates