Dwadzieścia dwa lata
Właścicielka czarnego kocura
Urzędująca w niewielkiej kawalerce
Heteroseksualna z odchyłami
Heteroseksualna z odchyłami
Pracująca w supermarkecie
Wychodząca z nałogu
Ruska
POWIĄZANIA || POSTY
But lovers always come and lovers always go
And no one's really sure who's lettin' go today
Walking away
I bądź tu mądrym, człowieku... Zaśpiewałabym balladę o sobie, ale nie potrafię śpiewać. Napisałabym wzniosły wiersz, ale nie potrafię pisać. Wystawiłabym sztukę, opowiadającą o moim życiu, ale nie potrafię.
Nie lubię cofać się do historii. Co było, minęło. Niektóre chwile chciałabym zatrzymać na dłużej, nadal się nimi delektować. Innymi momentami swojego życia się brzydzę. Nie mogę zrozumieć, jakim cudem upadłam tak nisko. Nie zależało mi. Może nadal nie zależy? Pierdolnięta Ruska z brytyjskim akcentem, o to kim jestem. Córka słabej kobiety i despotycznego jegomościa, nie szanującego wartości rodzinnych. Jak u licha, miałabym wyrosnąć na odpowiedzialną osobę, mającą ideały, wyznającą pewne na ogół szanowane wartości, wierzącą w marzenia i spełniającą krok po kroku swój mały, życiowy plan?
Spłodzono mnie w Rosji, urodziłam się w Anglii, tam dorastałam, rozpoczynając spadanie w dół. Brakowało mi skrzydeł, brakowało wiary. Dalej brakuje. Wygonili mnie z domu, ojciec mnie wygonił. Matka zmarła, kiedy miałam piętnaście lat. Brat nadal egzystuje tam, gdzie musi, pod presją Ivana, dupczy macochę i włóczy się po nocach. Nie jestem lepsza od niego, nigdy nie byłam, chociaż to on wciągnął mnie w to piekło. Małomówna egoistka. Nie myślą o innych, bo nie mam na to czasu. Chciałabym nieco lepiej myśleć o sobie, znaleźć czas na to, aby ułożyć swoje nędzne życie. Miernota. Gdyby za całokształt naszych uczynków, słów, gestów dostawalibyśmy oceny, tak jak w szkole, nie zasługiwałabym nawet na jedynkę.
Zniknęłam. Znowu. Mroczny świat wołał, zostałam wepchnięta w otchłań i przez pół roku nie umiałam wyjść na prostą. Nie umiałam stanąć na nogach. Luki w pamięci, czarne plamy przed oczyma, wymiociny dookoła, czyjaś ręka na moim brzuchu, rozchylone, spierzchnięte wargi... Mogłoby się wydawać, że umarłam. Że nie dostanę pomocy. Ale dostałam. Uczepiłam się Go, jak rzep psiego ogona i nieważne, że muszę teraz płacić za tę pomoc z nawiązką. Przynajmniej żyję, pracuję, mam dach nad głową. Jego dach nad moją głową. Jego podłoga jest moim sufitem. Słyszy wszystko, obserwuje i przychodzi. Nie mogę jednak narzekać. Gdyby nie On, już by mnie tutaj dawno nie było. Ale często niemy krzyk wyrywa się z mojego gardła, często błagam o inną pomoc.
Nie jestem kimś, kogo pokochasz od razu, nie wierzę w duperele od pierwszego wejrzenia. Wierzę w to, że seks zbliża do siebie ludzi, że pocałunki są magiczne, że dotyk czyiś dłoni na ciele może przynieść ukojenie. Warkocz w kolorze jasnego blondu, błękitne oczęta, wychudzona sylwetka. Sto siedemdziesiąt centymetrów, o wiele za mało kilogramów, brak uśmiechu, brak iskierek w oczach. Jedno jest pewne, pojawiła się chęć do życia. Do zmiany na lepsze. A co z tym idzie - coraz więcej lęków, obaw, coraz więcej oporu, którego kiedyś nie było. Ale kto powiedział, że życie jest proste?
And when your fears subside
and shadows still remain
I know that you can love me
when there's no one left to blame
So never mind the darkness
we still can find a way
Cause nothin' lasts forever
even cold November rain
Don't ya think that you need somebody
Don't ya think that you need someone
Everybody needs somebody
You're not the only one
You're not the only one
witam ponownie, po raz setny chyba... nie mogę obiecać, że będę tutaj codziennie, ale Sasha ma w sobie coś takiego, że żyć bez niej nie potrafię.
Tamta karta mi się znudziła i jest nowa, a że kart pisać nie umiem, jest beznadziejna. Ale jest. Może ulegnie zmianie.
Wątki? Powiązania? Jak najbardziej.
Kontakt: prudish.pornstar@gmail.com - starego maila oddałam, sądząc, że już nie wrócę.
65 komentarzy:
[ Zarzućże pomysłem :D Bo mi chwilowo brak jakichkolwiek.
I tak btw. http://www.tumblr.com/tagged/hannah+cooper obczaj ją ;d ]
[ Oboje pracują w supermarkecie, ale ten punkt zaczepienia wydaje mi się taki... nijaki. Niech wpadną na siebie na imprezie, co? Coś w stylu "ej, ty, podasz mi browca" i zonk :D
No to zmieniaj dupencję! ;d ]
[Świetne zdjęcia *-*]
[Zależy, czy pisanie z Tobą to serio pisanie, czy ciągłe dopominanie się o odpowiedź. Jeśli to pierwsze - jak najbardziej ;3]
[Wyślij mi może spis, gdzie S. przebywa lub co robi w wolnym czasie. Coś wtedy wymyślę i zacznę :D Ewentualnie możemy przenieść ten cholerny wątek od szanownego pana z mafii i znajdą się w barze ze striptizem xD]
[Ach, ja wiem, że genialny, miłość taka :D ♥, a jako brata to teraz już nie za bardzo.
Z chęcią wątek i jakieś powiązanie, tylko co? Bo powiązanie może być chociażby już z Anglii, no nie wiem... ;)]
[Witam. Widziałam już gdzieś Sashę, nie wiem nawet, czy rok temu nie pisałam z panią, pani Autorko panny Siemionow. Pod kartą mojej postaci napisałam o małym interesiku. Z przyjemnością zacznę wątek, jednakże proszę o pomysł (jeśli wolno)]
[Kompletnie. Hm... A chodzi do lasu za miasto? Bran tam będzie się kąpać w jeziorze. Coś ciekawego z tego musi wyniknąć, bo chociaż mogłyby spotka się w klubie, ja już rzygam klubowo-imprezowymi wątkami.]
[Pamiętam coś... To Ty tu byłaś? xD]
[Jak tylko znajdę podpowiedź, to dam Ci znać, bo postać Sashy na 100% nie jest dla mnie postacią nową. W każdym razie, pod spodem zobaczysz moje wypociny. Jak Ci się spodobają- odpisz, jak nie- to napisz, pomyślę nad czymś innym.]
Ostatnimi czasy dostrzeganie piękna opornie wychodziło Elizabeth. Było za gorąco na zewnątrz, zaś w środku jej mieszkania za pusto. Po jej powrocie z warsztatów w Berlinie nie mogła znaleźć dla siebie miejsca we własnym mieszkaniu. Kanapa nagle wydawała się być za duża na jedną osobę, pracownia miała za mało obrazów, zaś lodówka nie miała racji bytu, bo któż miałby jeść w tym pustym lokum? Nawet Kot pojawiał się rzadziej niż zwykle, gdyż najwyraźniej dla pana Kota ciekawszym zajęciem było wylegiwanie się na dachach, niżby wymuszanie pieszczot na Beth.
Uciekając przed kapiącą wodą z kranu i śmieciami spadającymi w zsypie wyszła na zewnątrz, mając nadzieję, że nie wróci jako pieczeń ludzka.
Dotarła do parku, tam wygodnie usiadła i wyjęła szkicownik. Jakież to banalne! Studentka ASP siedzi w malowniczym parku ze skórzanym szkicownikiem na kolanach, gdyż jej rozpieszczony tyłeczek nie może znaleźć innego, bardziej pożytecznego zajęcia. Trochę prawdy w tym było, jednakże Beth nie zajęła się rysowaniem drzew, słodkich róż czy bawiących się dzieci. Usiadła centralnie przed starszym, podpitym mężczyzną z przekrzywioną głową i nieogolonymi policzkami. Zaczęła go rysować od oczu. Zmęczonych, podpuchniętych i nieco zaropiałych oczu, których łzy tonęły w zmarszczkach.
Pewnie rysowałaby tak dalej, brudząc palce niemiłosiernie, gdyby nie postać Sashy, która zaczęła się wyłaniać od jej prawej strony.
[bez przesady, nie jest aż taki zuy :<]
[niefajnego bym nie robił xd w sumie to pomysłów nie mam, ale jeśli ty jakieś masz to powiedz, a ja zacznę, bo w sumie zawsze wolałem zaczynać niż coś wymyślać ;;)]
Narysowała oko. Tylko je, bo tylko ono ją interesowało, gdyż rozwarte usta, potok śliny i niedbałość o ubiór były dla niej dziwnie znajome, wcale nie nowe. Ale to oczy... Jeszcze takich nie widziała. Człowiek śpiący na ławce żył, ale jakby nie był wśród żywych, tylko gdzieś dalej, może już wśród gwiazd?
Zamknęła zeszyt i posłała ciepły uśmiech w stronę blondynki. Sasha była śliczna, jednakże odkąd się poznały z Eli, ta nigdy nie widziała jej zupełnie wypoczętej, rozluźnionej. Beth wstała z ławki, założyła na ramię sztywną torbę listonoszkę, która pamiętała jeszcze siostrzyczki zakonne ganiące Elizzabeth za samo istnienie.
Bez słowa wzięła Siemionow pod ramię i ruszyła spokojnym krokiem przed siebie, w kierunku w którym wcześniej zmierzała jej rosyjsko-angielska koleżanka.
Wolnych chwil Brandi ostatnio miała niewiele. Praca, zakuwanie na studia, Tony, sprawa z poronieniem i tak w kółko. Doprawdy, rzadko nie była tak zajęta, jak w ten czas. I kiedy udało się jej zdobyć wolną nockę - bez nauki, bez pracy, bez żadnego umówionego spotkania - skorzystała z zaproszenia pewnej Evy i wybrała się za miasto, gdzie przy ognisku miała bawić się amsterdamska śmietanka towarzyska. Czy coś takiego.
Była dwudziesta druga, Bran była już porządnie wstawiona i leżała sobie na trawie z dala od hałasu. Patrzyła w niebo, w gwiazdy - było dzisiaj ich cholernie dużo. Meteoryty spadały w ogromnej ilości i Brandi zastanawiała się nad losem - czemu nie mogła ich oglądać razem ze Słońcem? Czemu Słońce musiało zginąć? Dlaczego nie ma tu Tony'ego, który mógłby pomilczeć z nią?
W pewnym momencie poczuła ogromny ból w boku, a następnie usłyszała krzyk i spostrzegła, że czyjeś nogi leżą na jej brzuchu. Od razu usiadła, jęknęła głośno i zapytała:
- Nic Ci się nie stało?
Elizabeth zmarszczyła delikatnie brwi i uśmiechnęła się przyjaźnie do Sashy.
-Gdyby tak było, czy bym wstawała? Właściwie, to dobrze, że Cie widzę bo dawno się nie spotykałyśmy a miałam ochotę Cie zobaczyć- powiedziała spokojnie, wyciągając z kieszeni spodni paczkę papierosów. Jednego z nich włożyła między wargi i wystawiła pudełeczko w stronę Siemionow-Poczęstujesz się?- zaproponowała, próbując sobie przy tym przypomnieć gdzie schowała starą, powycieraną zapalniczkę typu zippo, która tak jak torba- pamiętała jeszcze czasy siostrzyczek.
Właściwie, to Beth mogła zarzucić siostrą jeszcze jedną rzecz (dodając ją do niesamowicie długiej listy), że przez nie nauczyła się chować wszystko po szufladach, przez co nigdy nie wie, gdzie co jest.
Mogła zadzwonić, jednakże... Czemu tego nie zrobiła? Może nie chciała się naprzykrzać? Sama Lizbeth tego nie pamiętała.
Wzięła od Sashy zapalniczkę, po czym odpaliła swojego papierosa już po chwili zaciągając się nim z lubością. Mimo iż jej potrzeba ognia została zaspokojona, nadal miała nadzieję, że odnajdzie starą zapalniczkę, która była prezentem od jej pierwszej, wielkiej miłości, czyli Clarissy Logan, która już w wieku czternastu lat paliła jak smok.
-Zmian niewiele. Kupiłam nową lampkę na stół kreślarski, bo Kot tamtą zepsuł. Przygotowuję materiały na wernisaż, bo jeden z profesorów z mojej uczelni polecił mnie jakiemuś znajomemu i ten zgodził się wystawić kilka prac. Dostałam ostatnio piękną laurkę, pokarze Ci ja kiedyś, od jednego z dzieciaków ze szpitala- powiedziała uśmiechając się niesamowicie szeroko, jakby wernisaż mający odmienić jej życie przestał cokolwiek znaczyć- A u Ciebie? Jak Ci życie płynie?- spytała, uważnie patrząc na koleżankę.
Kolejna sobota w tym miesiącu wydająca się być dokładnie taką samą jak poprzednia – fortepian, piwo i kanapa, i tak w kółko, ale Calebowi podobał się ten pomysł, mimo, że pozornie mało ambitny i prosty. Cóż, jeśli chodziło o fortepian, nie można nazwać tego czymś nieambitnym, Clayton stanowczo się na to nie zgadzał. Muzyka zastępowała mu dosłownie wszystko i nie czuł się z tym wybitnie źle. Natomiast, wybitnie źle czuł się z tym jego znajomy, który postanowił go wyciągnąć z domu na lepszą pierwszą imprezę; w końcu sobota, więc z pewnością oboje na jakąś się załapią, a że uważają się za jednostki przyjemne z aparycji, nic nie stało na przeszkodzie, ba! Darmowa wejściówka była wręcz gwarantowana! Na domówkę oczywiście, bo po co marnować ciężko zarobione (w przypadku Caleba przez niego samego) pieniążki na jakieś kluby? Lepiej zainwestować w zioło czy wódkę i po prostu „kulturalnie” się do kogoś wprosić, prawda?
Caleb poszedł, chociaż nie był do końca przekonany. Miał odpoczywać od kobiet, a nie się do nich pchać! Małe, wredne i podłe kreatury, ot co. Kumpel jednak nie dawał za wygraną, wymyślając tyle durnych (bardziej lub nie, ale dalej durnych) pomysłów, więc zgodził się tak i dla świętego spokoju. Posiedzi, wypije trochę i pójdzie, skoro tak według Grega – owego kolegi – ma wyglądać idealny weekend Claytona. Pozostało tylko pokiwać głową i poczekać, aż kumpel się zgubi w dzikim tłumie napalonych osiemnastek. W sumie, nie musiał nawet czekać długo, bo Greg wczuł się w całe imprezowanie bardzo, więc zaraz poleciał do gromadki jakiś pań, na co Clayton machnął ręką. Napije się piwa i sobie pójdzie, o. Tamten z pewnością tego nie zauważy. Gwarantowane.
Przeciskał się przez ludzi, chcąc znaleźć się w kuchni, w której o dziwo, wcale takiego tłoku nie było. Odetchnął i nawet zaczerpnął świeżego powietrza, bo okno zostało otwarte przez kogoś na oścież. Wziął od kogoś ogień, zapalił papierosa i pomyślał, że do szczęścia brakuje mu tylko piwa i jakiegoś odludnego miejsca do siedzenia, i będzie totalnie w raju. Tylko akurat przy zgrzewkach piwa zrobił się mały tłum. Zauważył jakąś blondynkę stojącą do niego tyłem i będącą tuż przy alkoholu.
- Hej, mogłabyś mi podać piwo, cokolwiek? – zapytał, próbując przegłuszyć muzykę i odgłosy zamieszania, dzikich krzyków i co tam chcecie.
To dobrze, że Sasha nie należała do tego typu ludzi, bo gdyby to robiła to prawdopodobnie ich znajomość już dawno by się zakończyła. Sama Elizabeth też nie pozwalała sobie narzekać. Studiowała wymarzony kierunek, miała pracę... Czasami tylko przerażało ją puste mieszkanie, bo wychowała się w dużej rodzinie, gdzie samych dzieci było pięcioro, a do tego dochodziła gosposia, babcia, rodzice. Później zaś, w trzyosobowym pokoju, nigdy nie można było poczuć się samotnie. A teraz? Dwupokojowe mieszkanie, a za zwierzątko przeterminowany jogurt.
-Dobrze, że żyjesz. Cieszy mnie to- powiedziała, po czym z zadowoleniem klasnęła w dłonie- Niedawno znalazłam fajny przepis na ciasto czekoladowe. Po powrocie do domu miałam je upiec z małym dodatkiem w środku. Pomogłabyś mi?-zapytała, po czym dodała jakby na zachętę- Jeszcze drożdżowe bułeczki właśnie mi stygną na blacie w kuchni. Idziemy?
- O, cześć, Sasza - powiedziała Brandi, siadając. - Szukasz czegoś? Tutaj siedzę tylko ja. Może mnie szukasz?
Pierwsze spotkanie z Saszą było miłe, kolejne - mniej. Głównie dlatego, że ta dziewczyna wydawała się być wrakiem człowieka. O ile na pierwszej imprezie mocne wstawienie dało się jakoś wyjaśnić, naćpanie na kolejnej i kolejnej już nie. Brandi ćpunów nienawidziła szczerze i z tego powodu na Saszę patrzyła trochę z odrazą. Zawsze jednak starała się być miła. Głównie dlatego, że już raz w tym mieście udało się jej boleśnie pomylić.
- Jeśli szukasz ludzi, poszli tamtą drogą - powiedziała, wskazując na ścieżkę - ale wątpię, aby mieli czas rozmawiać, wspominali coś o gumkach i ostrym rżnięciu, więc... Ale możesz posiedzieć ze mną, zobaczysz, jak będą wracać.
Cholera, zaklęła w myślach Brandi, patrząc na kobietę. Wyglądała okropnie. Widać było, że oprócz picia, dodała sobie jakoś animuszu; Jones przeklinała ją za to. Teraz musiała jej pilnować, bo jeśli coś by się stało... pogotowie, czyszczenie żołądka, ogółem - wszystko, co najgorsze dla przyszłej studentki medycyny...
- Siadaj. - To był już rozkaz.
Nie zauważyła krwi na policzku dziewczyny. Było zbyt ciemno.
sashuniaaaa! zostawiłaś mnie!!!
To było… jak abstrakcyjny sen, jakaś popieprzona iluzja, halucynacje, sam nie wiedział. Nie, nie… To było, jakby ktoś konkretnie, ale to kurwa konkretnie, przypierdolił mu patelnią w łeb. Tak, tak się właśnie czuł, gdy zobaczył te oczy, te usta, tą twarz, blond włosy, wszystko. Nie wiedział jak zareagować, co powiedzieć, zrobić, jak powstrzymać durną minę, jaką właśnie przybrała jego twarz, jak wytrzeć ten zdezorientowany, zażenowany uśmiech, zgasić zaskoczenie w oczach, przymknąć usta, rozluźnić mięśnie, po prostu odwrócić się. Nie wiedział dlaczego, ale coś mu podpowiadało, że może powinien się obnieść męskim wkurwem, bo kiedy on prawie że obnażył przed nią, przed nią jedyną, kurwa, swoje uczucia, to ona znikła, rozpłynęła się jak pierdolony magiczny pył, jakby była snem i jakby w ogóle nigdy nie istniała.
Nie była to dla sytuacja dla Caleba codzienna. Te niewypowiedziane słowa, dwuznaczne gesty, to wszystko co liczyło się bardziej, gdy była obok; zbiór wszystkich tych niewykonanych czynności tak bardzo w nim tkwił i uwierał go boleśnie przez długi okres czasu. Wyrzucał sobie wiele, potem zaczął kląć i na nią – w końcu jej imię stało się tematem tabu, a i nikt nie pytał o nią szczególnie, bo dla tych wszystkich, była tylko kolejną, z którą się bujał od czasu do czasu. Ale dla Caleba była kimś znacznie więcej, i to go najbardziej trawiło. Pozwolił jej odejść, czy może tak musiało być? Kiedy już pogodził się z tym stanem rzeczy, kiedy zaakceptował prawie tą pustkę, czy to przygodnym seksem, który skończył się źle, że poprzestał intymnych kontaktów z kobietami, to ona… ona się pojawia.
Zdecydował się jednak zostać, bo nawet gdy układał taką sytuację w głowie i zawsze odchodził, to rzeczywistość była inna. Jej aura, jej zapach, jej oczy, ten fakt, że jej obecność jest tak namacalna, że jest tak blisko… to musiało nie wyjść. Nie mógł po prostu sobie pójść.
- Ty… – Jedyne co wypowiedział i jedyne, na co było go stać w tym momencie. Zbyt wielki mętlik miał w głowie, zbyt wiele myśli, aby powiedzieć coś bardziej sensownego i składniejszego. Musiała mu wybaczyć tą chwilową niesubordynację słowną. Nie zwracał nawet uwagi na jakieś tam butelki, które powinny spaść na ziemię, a nawet się nie tłukły, na ten gwar, na ten zaduch, na nic.
-Ja też nie umiem piec, dlatego chcę się nauczyć. Bułeczki drożdżowe kupiłam w piekarni obok mojego mieszkania, więc chyba też się nie liczy, mimo iż w ich zakup włożyłam serce i duszę- uśmiechnęła się do niej ciepło, po czym zamilkła. Szły tak w ciszy jeszcze kawałek, aż w końcu dotarły do budynku, którego Liz zwykła była nazywać domem. Otworzyła drzwi do klatki, natomiast droga do drzwi na trzecim piętrze zajęła im dostatecznie dużo czasu, aby Bethy znalazła i klucze do mieszkania.
Kiedy już znalazły się w środku, Eli zdjęła buty, umyła ręce i wstawiła wodę w czajniku.
-Czego się napijesz?- zapytała, głośno wołając z kuchni.
Odetchnął głęboko. Cóż, coś już powiedział, nie? Teraz powinno być już z górki, tylko szkoda, że wcale tak nie jest, a Caleb po raz kolejny przypominał sobie dlaczego woli teorię od praktyki – mógł sobie układać w główce wszystkie te schematy, tylko co z tego? W nich Sasha była tylko obrazem, posągiem, ledwo co zapamiętanym wspomnieniem, zaś teraz była prawdziwa, stała przed nim, jak zwykle zadzierała głowę, by na niego spojrzeć. I jak mógł jej powiedzieć coś okropnego, odwrócić się i pójść? On chciał na nią patrzeć, nawet jeśli wiedział, że to takie zdrowe do końca nie było. I dla niego i dla niej.
Ich znajomość zaczęła się jak wszystkie inne znajomości Claytona z kobietami (no, prawie), ale przebieg miała kompletnie inny. Pewnie dlatego, że sama Sasha była inna od wszystkich tych kobiet, i nawet jeśli nienawidziła się, to on ją widział kompletnie inaczej. Mógł zwalić winę na aurę jej obecności, jej gesty, to jaka w ogóle była, ale gdyby zaczął ją porównywać, to przecież była zwyczajna, tak? Nie mógł o niej powiedzieć, że jest zwyczajna, miała w sobie te cholerne coś. I nie mógł bez tego żyć – dopiero z czasem nauczył się, że na jednej kobiecie świat się nie kończy, ale zawód i rozgoryczenie jakie mu towarzyszyło, gdy zniknęła, było jednym z najgorszych jego doświadczeń. Dlatego była taka wyjątkowa. Po prostu.
- Co ty tu robisz? – Pierwsze, konkretne pytanie, można rzec, iż był naprawdę z siebie dumny, że wypluł jakieś składne zdanie bez zająknięcia. I naprawdę go to interesowało, ale gdy powiedział już raz, to do jego ust zaczęły się kolejne salwy słów: – Długo jesteś w Amsterdamie, gdzie ty w ogóle byłaś?...
Tak, zaczynał się uspokajać. Przecież nie może jej pokazać, że w jakikolwiek sposób mu zależy, bo przecież nie zależy…
Bran zatem rozsiadła się na swoim kocu, spojrzała jeszcze raz w gwiazdy.
- Dzisiaj spadają meteoryty - powiedziała, patrząc, jak po granatowo-czarnym niebie biegają małe, srebrne i białe punkciki. - Możesz pomyśleć życzenie. Nie wiem, co prawda, czy to się spełnia, ale...
Milczała chwilę. Jej życzenie było inne mimo pragnień; chciała, żeby Słońce ożyło, ale było to na tyle nierealne, że odrzuciła to. Pomyślała o Tony'm, o tym, że fajnie byłoby obudzić się obok niego następnego dnia. I następnego. I tak dalej, i tak dalej. Brandi chciała mieć go obok siebie jak najdłużej, szczerze mówiąc. Chciała czuć jego ciepło i wiedzieć, że na nim można polegać. Żadne z tych w najbliższych dniach nie mogło się spełnić, bo Visser wyjechał, ale... cóż, może przynajmniej on o niej myśli?
- Chcesz ciastko? - zapytała Jones. - Jak zwykle nikt nie przygotował nic oprócz wódki. Mam truskawkowe ciasto, sama piekłam. Moje pierwsze. Nawet jest dobre, powiem Ci. Nawet zjadliwe.
To było dziwne, że ze sobą się dogadywali, ba, że oni dobrze się czuli w swoim towarzystwie, dzięki czemu doszło między nimi do czegoś… Caleb był totalnym optymistą, w przeciwieństwie do Sashy, można użyć wyrażenia, że wręcz chorym. Gdyby wiedział, co tli się w jej głowie z pewnością by nią potrząsnął, próbował rozweselić, cokolwiek. Jak zwykle zresztą – zawsze tak było. Dla niej był klaunem i błaznem, i robił wszystko, żeby się uśmiechnęła. Jakaś chora mania, sam nie wiedział. Po prostu sam lepiej się czuł, widząc uśmiech na ustach Sashy.
- Więc… byłaś cały czas w Amsterdamie? Nie rozumiem… Dlaczego się nie odzywałaś? – Musiała mu wybaczyć te pytania, ale nie zamierzał na razie i przestać, musiał wiedzieć co się z nią działo, a teraz, gdy miał taką możliwość, ciekawość i troska aż go wyżerały od środka. Był jednak szczęśliwy, że ją widzi, że może jej znowu dotknąć, przy niej być. Nawet jeśli wyczuwał, że jest inna niż wcześniej, taka trochę… mniej bliska?
-Mam zieloną, czerwoną, białą i czarą- wymieniła, uważnie czytając napisy na puszkach z herbatą ustawionych na sklejkowej półeczce wewnątrz szafki. Wyjęła zieloną i wrzuciła po jednej saszetce do każdego z bajecznie kolorowych kubków, po czym zalała je jeszcze gorącą wodą i odstawiła na parapet, aby te troszkę przestygły i zaparzyły się odpowiednio.
-Też możesz się nauczyć. Najwyżej skoczy się do piekarni i kupi kawałek ciasta, bo dzisiaj mam wyjątkowo dużą ochotę na kawałek tłustego, słodkiego ciasta czekoladowego z wiśniami nalewkowymi-powiedziała, mrucząc z zadowoleniem pod nosem i głaszcząc się po niemalże wklęsłym brzuchu. Czy Elizabeth była szczupła? Właściwie to ostatnio chudła w oczach, gdyż jej rozleniwienie jeśli szło o jedzenie przechodziło wszelkie normy przyzwoitości. Śniadania nie jadła, bo nie miała ochoty, obiad czasami zjadła bo rzadko miała czas, kolacja natomiast była posiłkiem zbędnym, gdyż tuż przed nią była po skonsumowaniu kanapki, albo czegoś równie łatwego do zrobienia.
- Nie, nie wierzę. Ale może właśnie one mają pomóc nam, byśmy spełnili nasze życzenia?
To była durna bajka, ale przynajmniej piękna. Przecież nie wszystko, co robimy w życiu, musi mieć ściśle określony sens. Niektóre rzeczy nie tyle nie wymagają sensu, co nawet go nie potrzebują i nie powinny mieć. Jak choćby wiara w to, że odległe meteoryty, które przez zetknięcie się z ziemską atmosferą rozpadają się, mogą pomóc w spełnianiu życzeń. Mogą te życzenia spełnić.
Bran wyciągnęła pudełko i podała Saszy, potem zaś sama zabrała kawałek ciasta. Uśmiechnęła się sama do siebie; któregoś dnia będzie takie ciasta robić swoim dzieciom, o ile je posiądzie, żonie, mężowi, Tońkowi... Nie, przecież Toniek jej nie zechce...
- Chciałabym, żeby ktoś się we mnie zakochał - powiedziała w pewnym momencie, sama nie wiedząc, czy to przez wypity alkohol, czy przez fakt, że gwiazdy tak jasno lśniły i pozwalały marzeniom szybować aż pod nieboskłon. - Chcę, aby mnie pokochał.
W tym momencie, chyba pierwszy raz w życiu był za coś wdzięczny Gregowi. Uświadomił to sobie z chwilą, gdy pierwszy szok minął, gdy „normalnie” rozmawiał z Sashą i ona była tuż przy nim. Chyba w tym momencie nic więcej do szczęścia mu nie brakowało, chociaż walczył jeszcze ze sobą, że nie powinien, że to znowu się tak skończy, ona zniknie, znowu zrobi go na zielono. Powinien trzymać ją na dystans, być chłodny wobec niej, trochę oziębły… nie potrafił.
Czuł się bezsilnie, ale to wcale nie przeszkadzało mu, by cieszyć się z tego, że Sasha tu jest.Chociaż, jej odpowiedzi były niepokojące. Cholernie niepokojące.
W takich warunkach jednak nie mógł przeprowadzić normalnej rozmowy, a co dopiero takiej rozmowy, jaką zamierzał przeprowadzić z Sashą. Chciał, by była wobec niego szczera, choć wiedział, że sam wiele przed nią zataja. Zwłaszcza to, jak na niego działa. Nigdy nie powiedział jej o tym wprost, a podobno był taki szczery. Przy Sashy jakoś nie umiał… zwłaszcza po tym, co stało się, gdy doszło pomiędzy nimi do czegoś poważniejszego. I nie chodzi tu o seks…
- Wyjdźmy na zewnątrz, okej? – spojrzał na nią z lekkim uśmiechem, starając się nie robić z siebie pajaca. Szok z twarzy zniknął, głupia, zdezorientowana mina zresztą też, więc mogli normalnie porozmawiać czy cokolwiek.
[To ja proponuję, żeby byli znajomymi od ćpania. Tylko pytanie w jakim bagnie siedzi panna Siemionow? ;)]
Jakie to były puste frazesy... Przecież Brandi to wszystko wiedziała z doświadczenia: że miłość boli, że nie jest łatwa, że pozwolenie się kochać jest trudne. To wszystko opisywane było w durnych książeczkach dla nastolatek traktujących o najważniejszej rzeczy w życiu - tym najpiękniejszym, najcudowniejszym uczuciu. A przecież czasami było gówno warte.
Ale prawdą było jedno - każda kobieta, nawet Bran, dawała się ponieść chwili i miejscu. Spadające gwiazdy, alkohol, pyszne wypieki i chęć wygadania się, porozmawiania o rzeczach, które omija się szerokim łukiem w normalnych warunkach.
- Boli, boli. Ale daje dużo innych fajnych rzeczy - powiedziała Bran. - Jak na przykład... Wyjmowanie pęsetą szkła ze stopy czy przygotowywanie śniadania. Kłótnia o to, kto wyprowadza psa i rozkoszowanie się lodami jedzonymi z jednego talerza. Seks, który się nie podoba i seks, za który duszę można oddać. To wszystko jest piękne, więc co mi z tego, że miłość boli?
Uśmiechnęła się lekko. Będzie Tońka częstować tym ciastem, jeśli się w niej zakocha. KIEDY się w niej zakocha.
- Kochałaś kiedyś? Tak mocno, że byłabyś w stanie zrobić wszystko dla tej drugiej osoby?
[ Odpiszę za jakieś pół godziny, ok? I jakiego maila, nie łapię? ]
[ Odpisane i zaraz dostaniesz odpowiedź tutaj, tylko mam lekkie zamieszanie :D ]
Nie chciał jej gwałcić! Przecież takie to kompletnie nieetyczne, nawet jeśli tylko mentalnie; gdyby sama ona wiedziała, co z nim robi mogłaby to niecnie wykorzystać, tego się bał. A jednak brnął w to dalej, bo nie potrafił panować nad swoimi uczuciami, tak do końca. Były zbyt silne, a on w obliczu Sashy zwyczajnie słaby. Może wcześniej by się tego wstydził, ale lubił tą słabość, lubił jej towarzystwo i nie zamierzał w żadnym wypadku z niego rezygnować.
Pohamował wzdrygnięcie, gdy ujęła jego dłoń i pociągnęła go za sobą – dotykać ją, muskać palcami jej delikatną skórę… czuł się trochę jak naćpany. I nienawidził tego, że nie potrafi się normalnie zachować, chociaż udawanie wychodziło mu świetnie; sam przed sobą jednak wiedział, że wcale tego normalnie nie przeżywa. Cóż, dobrze, że chociaż nie był wcale takim przeciętnym aktorem i nie wydał się od razu. Nie chciał nawet wiedzieć, co Sasha by o nim pomyślała. Żadna nastolatka, napalona czy nie, nie miała na niego takiego wpływu jak Siemionowna.
Świeże powietrze to było jednak coś, czego naprawdę potrzebował. Nie przejmował się Gregiem, bo ten zapewne już dawno zapomniał, ze w ogóle tu z kimś przyszedł. Myśli Claytona zajmowała teraz Sasha i to na niej postanowił się skupić.
- Nie jest ci zimno? – zapytał, bo sam, mimo bluzki i dodatkowo bluzy, czuł chłód. Takie nieco trywialne i wyświechtane mu się wydało to pytanie, a tym bardziej to, co zrobił później – zdjął swoją bluzę z kapturem i położył na jej barkach. Śmiesznie wyglądała, topiła się w niej, ale właściwie lepiej tak, niż marznąć, nie?
- Tęskniłem za tobą… - powiedział nagle, ale zaraz się skrzywił, jakby palnął głupotę. Akurat była to prawda, ale nie chciał… naciskać na nią? Na siebie? – Wiesz… w sensie… przyjacielskim, oczywiście. Brakowało mi ciebie, jedynej sensownej dziewczyny w tym mieście.
Kiedy on ostatnio tak mamrotał coś pod nosem? A, jak przespał się ze swoją najlepszą przyjaciółką i potem cholernie tego żałował. Nie ma co – Caleb zmieszany, to Caleb całkiem uroczy, chociaż on sam uważał, że to zwyczajnie żenujące. I nic nie mógł na to poradzić.
[ Sorki za opóźnienie, ale zajęło mnie szukanie zdjęć nowego Caleba, o ;D ]
Rozum mu podpowiadał, że gdyby jej nie spotkał, to z pewnością wszystko byłoby prostsze, ale kto by tam słuchał rozumu? Akurat o ten czyn, w pierwszej kolejności najmniej podejrzewany był Clayton, więc nie powinno to dziwić nikogo. Zabawne, ale dla Caleba, to on narzucał się jej – zawsze odnosił takie wrażenie. Jakby pchał się do życia Sashy i doskonale o tym wiedział, a mimo to brnął dalej. Nie potrafił się powstrzymać, to było jak błędne koło, którego mimo wszystko nie chciał przerwać.
Chciał myśleć o niej, chciał, aby mu dała do myślenia. Czuł się jednocześnie jak psychopata, bo te wszystkie emocje zwrócone ku niej, i to, że zachowywał się jak naćpany w jej towarzystwie, było po prostu niecodzienne. Niecodzienne dla Claytona, który był przecież skrytym człowiekiem. Tak, skrytym – pod tym uśmiechem i zboczonym żartem trzymał wszystkie swoje uczucia na uwięzi, nie udostępniając ich nikomu. A Sashy udało się w jakiś sposób do nich dotrzeć i sam nie rozumiał, ba, nie pamiętał jak to się stało. Wytłumaczenie, że tak po prostu, było… nie wystarczające.
Cieszył się, ze nie wybuchnęła śmiechem na jego, bądźmy szczerzy, dość niezgrabne wyznanie. Kolejny gest miło go zaskoczył, ale automatycznie objął ją ramionami, przyciskając do siebie. To na pewno było dwuznaczne, a właściwie jednoznaczne. Ale komu by to przeszkadzało?
Chciał ją pocałować, ale nie mógł. Cisza zapadła, po jej ostatnim zdaniu, które właśnie analizował wzdłuż i wszerz. Nie, to było naprawdę chore, aż tak przejmować się drugim człowiekiem. Kompletnie popierdolone… a mimo to nie przeszkadzało mu.
- Nie zostawisz już więcej kumpla, co? – delikatnie zaakcentował słowo „kumpel”, dalej trwając w tym uścisku i ani myśląc o tym, by go przerwać. Zerknął na nią z lekkim uśmiechem. – Bez ciebie to już nie to samo…
Mieli chyba ten sam problem, bo calebowy rozum również nie był przydatny w kwestii niepowtarzania tych samych błędów i nie ustrzegania przed wieloma durnymi rzeczami, które uczynił też w ostatnich miesiącach. Nie zamierzał jednak o tym teraz mówić, bo nie było na to czasu i miejsca. Zaś serce wyłączył, bo rzadko co robił z sercem – chyba, ze siedział na fortepianie. Używanie serca w kontaktach międzyludzkich było zbyt niebezpieczne, ba, Clayton się obawiał włączać go w cokolwiek. Zawsze wiązało się to z uczuciami, a je wolał sobie oszczędzić. Tylko coś nie wyszło z Sashą, i pewnie dlatego stanowiła dla jego osoby taki fenomen.
Jeśli będzie mu chciała powiedzieć o tym wszystkim, zapewne go to zaboli. Mimo, że nie była nawet jego dziewczyną, nie należała do niego, ale będzie go to bolało. Nie wyobrażał sobie Sashy z innym mężczyzną. A nawet jeśli – był gotowy zabić skurwiela na miejscu. Praktycznie, na jej skinienie… To chyba powinien podliczyć pod kolejny objawy stanu, który umownie nazywał „psychozą”, bo nie miał odwagi go nazwać inaczej…
- Nie pozwolę, przywiążę cię do łóżka – zaśmiał się cicho, patrząc na nią wesołym wzrokiem. Mimo wszystko, ta atmosfera nostalgii i niejakiego smutku była potrzebna, ale hej! Ile można smęcić? Ani trochę to do Claytona podobne, więc postanowił zaraz temu zadziałać. – Jesteś głodna? Pójdźmy gdzieś. Gdziekolwiek.
Kurwa, nawet pseudorandka w pseudorestauracji takiej jak KFC czy inny McDonald wydawała się być romantyczna. Bo z nią.
[ Karta cholernie mi się spodobała. I bardzo chciałbym wątek, tylko, że nie mam żadnego punktu zaczepienia. ]
Obawiam się, że Clayton nie chciałby się od niej odsunąć. Nie teraz, kiedy ją odzyskał. Zbyt długo czekał, aby cokolwiek zaprzepaszczać – sam zresztą również był pełen defektów i wszyscy o tym wiedzieli, a Sasha… jeśli miałaby jakiś problem, przecież ma Caleba. Chciał być dla niej opoką, ostoją, przyjacielem, powiernikiem, kochankiem, wszystkim. Chciał być dla niej ważny, więc nie mógł jej odrzucić, NIE CHCIAŁ jej odrzucić.
Również objął ją w pasie i tak maszerowali powolutku do McDonaldsa, którego było widać już z miejsca, w którym pierwotnie stali. Patrzył na Sashę co chwilę ukradkiem, jakby nie wierzył, że ona tu jest, w końcu jest obok niego! Nie wiedzieć czemu, durny uśmiech nie schodził mu z twarzy i za cholerę nie mógł go powstrzymać. Zresztą, kogo to obchodzi? Właściwie, to nawet lepiej – nie widzi, że taki oto sobie Clayton cieszy japę w jej towarzystwie. Powinna wiedzieć, nawet w taki pośredni sposób, że jest dla niego ważna.
W końcu trafili do lokalu i przekraczając jego próg, delikatnie ujął ją za rękę i pociągnął w stronę lady. Nie było tutaj zbyt wielkiego tłoku, ale parę rodzin czy paczek znajomych się znalazło. Wolnych stolików również, więc nie bawił się w zajmowanie wolnego miejsca, tylko od razu do podszedł do miejsca zamówień. Wybrał dwa normalne zestawy i gdy miał już szukać portfela,zdał sobie sprawę, że go nie ma. Zerknął na Sashę i uśmiechnął się, sięgając prawej kieszeni jego bluzy, którą na sobie miała. Wyjął portfel, zapłacił i chwilę potem znajdowali się już przy stoliku, w dość odludnionym miejscu, tuż przy oknie. Na dworze zaczęło mżyć.
- Nie ma to jak… spotkanie towarzyskie w McDolandzie – skwitował z krótkim śmiechem. Przecież nie nazwie tego „randką”, co zresztą byłoby śmieszne, bo z pewnością zabrałby ją do o wiele leszego miejsca, niż to. Albo do swojego mieszkania. Ale nie chciał na nią w żaden sposób naciskać, a zaproszenie do swojego lokum mogła tak odebrać. – Jak studia?...
Rozpakował hamburgera i wgryzł się w niego, przy okazji brudząc sobie kącik ust odrobiną sosu. Typowe dla Caleba.
[ Nie ma to jak wątek w McDonalds ;D ]
[ No spoko, ale wątek zaczynamy w łóżku, czy jakiś czas później? A jeśli później to gdzie i w jakich okolicznościach? Bo jeśli to była laska na jedną noc to mało prawdopodobne, że on do niej zagada. No, chyba, że będzie pijany. ]
[ kumple od seksu, dziwnych rozmów i picia? jasne, piszę się. Tym bardziej, że taka znajomość dobrze podziała na ego Franka, bo Sasha jest od niego o 12 lat młodsza ^^ może umówmy się, że on lubi do niej dzwonić, gdy go zaczyna coś mulić? I byśmy zaczęli od kolejnego spotkania, na razie w barze, a później zobaczymy jak to się rozwinie. Jak pasuje to mogę zacząć. ]
- Tak, ale nie pytaj mnie o to.
Gdyby miała opowiadać o Słońcu jako o swojej miłości... Opowiedziałaby o zapachu kawy każdego ranka i jej stanikach rozrzuconych po pokoju któregoś dnia. Opowiedziałaby o tym, jak strasznie bała się wyjawić prawdę i jak patrzyła na Bran, gdy myślała, że Jones tego nie widzi. Opowiedziałaby o nudnych godzinach spędzonych na oglądaniu nudnych komedii, gdy Mila złamała nogę i o tym, jak bardzo pragnęła jej już od pierwszego spotkania. Ale nie opowiadała. To ciągle bolało.
- O, wracają.
Grupka znajomych Bran i Sashy właśnie wracała z lasku. Dziewczyny szły bez butów, niektórzy faceci mieli niedomknięte rozporki. Kto by powiedział, że jej kumple lubią orgie? Kto by się spodziewał? Dobrze, że z nimi nie poszła, wydawało się jej, że dziewczyny mają jakieś nietęgie miny...
[ spoko. Powiedzmy, że Frank jest tutaj dopiero od roku, wcześniej się regularnie spotykali. Później kontakt się urwał, a tego wieczoru on ponownie próbuje szczęścia ^^ ]
Był cholernie niedojrzały. I potwornie lubił bawić się ludźmi. Wydawało mu się, że wciąż ma raptem dwadzieścia lat, a świat stoi przed nim otworem. Nie ma żadnych ograniczeń, wiek pozwala mu na popełnianie błędów i zwalnia go od odpowiedzialności za nie. Więc te błędy popełniał dalej, a konsekwencji starał się unikać. Tyle tylko, że teraz już nie był taki młody. Jego twarz była już pokryta zmarszczkami, zarost powoli zaczynał siwieć. Pewnie się nawet nie obejrzy, a już stuknie mu czterdziestka, włosy zaczną wypadać, a jego kondycja podupadnie skrajnie. Myśl ta go przerażała, więc udawał, że jego to nie dotyczy. Że on będzie wiecznie młody i wiecznie atrakcyjny. I przede wszystkim - niezależny.
Czasem jednak jego ego podupadało. Czasem wydawało mu się, że już niedługo pora umierać. Najmniejszy ból w mięśniach wywoływał w nim irracjonalny strach. Wtedy upijał się w jednym z barów i otaczał się pięknymi kobietami. To działało na niego najlepiej. Lubił ten podziw w ich oczach, lubił adorować i samemu być adorowanym. Czasem też po prostu potrzebował pogadać.
Pochylając się nad kolejnym kieliszkiem, zaczął przeglądać zawartość swojej komórki. Wszystkie wiadomości, numery telefonów. W końcu natrafił na ten Sashy i momentalnie wszystko mu się przypomniało. Wszystkie rozmowy, wypite drinki. I seks. Tak, seks był niesamowity.
Z szelmowskim uśmieszkiem, ale raczej z kompletnym brakiem nadziei na jakąkolwiek odpowiedź, nacisnął "połącz" i przytknął słuchawkę do ucha. Jakie było jego zdziwienie, gdy jednak usłyszał znajomy głos.
[ Tylko raz kupiłam coś w KFC, a była to kawa. Totalne siki :D ]
Nigdy nie pomyślał o niej jak o kurwie czy szmacie, to w ogóle dla jego umysłu było do nie wyobrażenia. Nawet gdy go zostawiła bez słowa, nie potrafił jej zbyt długo wyrzucać, więc tym bardziej nie było Caleba stać na takie określenia. Jasne, próbował ją znienawidzić, ale to skończyło się fiaskiem. Ostatecznie pogodził się z tym, że to, co do niej żywi jest silniejsze niż jakiekolwiek negatywne emocje. Wolał ją rozbawiać, powodować uśmiech na twarzy, a nie powodować płacz i smutek. Jasne, podobno Caleb był dobry w powodowaniu płaczu i dziewczyn, ale tych niezbyt rozgarniętych, które myślą, że seks, to tak jakby prośba o chodzenie. Seks z innymi dziewczynami był tylko seksem, praktycznie nic nieznaczącym aktem – z Sashą rzecz miała się zdecydowanie inaczej.
Automatycznie, gdy pomyślał o innych „swoich” dziewczynach, z którymi sypiał, gdy jej nie było, poczuł dziwne uczucie w żołądku. Nie byli związani żadną przysięgą, nic takiego nie było powiedziane, ale czuł się, jakby kogoś zdradził. Jednocześnie zaczęło go zastanawiać, czy Sasha… nie, nie może o tym myśleć. Zwariuje. Pozabija tych wszystkich skurwieli, którzy warzyli się tknąć ją palcem. To było dziwne uczucie, po raz kolejny już w jej towarzystwie, bo nigdy nie odczuwał… zazdrości? Czy to była zazdrość? Chyba tak. Zaczęło go wkurzać, że jedna z paczek jakiś studenciaków złożonych z samych facetów zaczęła patrzeć w tą stronę. Ta, zazdrość. Chorobliwa do tego… kto by się spodziewał po Claytonie?
Myślał, że usiądzie naprzeciwko, a usiadła obok. Ba, nawet lepiej, tylko już gorzej było z doborem pytania, które jej zadał. Nie chciał wprowadzać niezręcznej atmosfery, ale chyba właśnie to zrobił. Kurwa, Clayton, nie bądź pizdą, weź się w garść. Nigdy się tak przy niej nie zachowywałeś, więc, kurwa, przestań. Uśmiech na mordzie, radość w sercu i do boju tygrysie, jup?
- Dzięki – mruknął cicho, gdy sięgnęła do jego twarzy i go wytarła, a lekki uśmiech majaczył się na jego ustach. – A co jest dla ciebie? – zerknął na nią.
Tak, seks był aktem, to nie mogło być pieprzenie za kinem, bo choć przyjemne - to nic niewarte. Brandi raz to przeżyła, więcej razy przeżywać nie chciała. Nawet, gdyby Tone prosił czy żądał. Seks bowiem miał być piękny, podniosły w pewnym sensie, miał być zbliżeniem, nie tylko ruchaniem dwóch zwierząt...
- Nic a nic - powiedziała Brandi, podsuwając Saszy pod nos kolejną porcję ciasta. - Naprawdę bym ich nie podejrzewała o takie praktyki, wiesz? Raczej myślałam, że to grzeczni ludzie... Ta blondyna, która sobie obciąga właśnie spódniczkę - powiedziała Brandi, pokazując na jedną z tych rozanielonych dziewczyn - mieszka z rodzicami, znam ją z pracy. Co tydzień chodzi do kościoła, nie nosi krótkich spódnic czy spodenek. Jej rodzice uważają, że seks będzie dopiero po ślubie. Wyobrażasz sobie? Tamten chłopak, który ją właśnie ściska za tyłek szkoli się na organistę...
Bran ugryzła kolejny kawałek ciasta, szczerząc się radośnie. No tak. To, jak bardzo różniło się zachowanie ich w domu, a wśród znajomych, bawiło Bran. Głównie dlatego, że ona sama trochę inaczej zachowywała się u mamy, a inaczej u znajomych. Ale to nie były aż tak kolosalne różnice.
Dojrzałości wymagało od niego społeczeństwo, jak i fach, którym się trudził. Nauczyciel włóczący się z młodszymi od siebie o dekadę kobietami, taki, którego można spotkać pijanego w barze, który czasem tańczy ze swoimi uczniami w popularnym klubie - nie był najczęściej mile widziany. Sam nie wiedział, dlaczego jeszcze dyscyplinarnie go nie zwolnili. Nigdy nie zawalił, w szkole był przykładnym profesorem, ale zdawał sobie sprawę z tego, że wielu rodziców składało skargi odnośnie jego życia prywatnego. No ale tak, był piekielnie dobrym belfrem i jeszcze nikt nie poszedł na wagary z jego zajęć. Po prostu nie mogli go zwolnić.
On samego siebie nigdy nie uważał za wrak. Ale to pewnie dlatego, że był cholernie pewny siebie, mogłoby to też wynikać z jego egocentryzmu. I choć wiele razy sięgnął dna, to zawsze brodę miał wysoko zadartą. Prawie nigdy nie dawał po sobie znać, że jest z nim źle.
- No właśnie od pół roku nic się nie stało. Więc sobie pomyślałem, że coś jednak stać by się mogło - wymruczał do słuchawki, przy okazji opróżniając jeszcze jeden kieliszek czystej. - Ten sam bar co zawsze. Nie każ mi dłużej czekać, bo ta małolata tak na mnie patrzy, że dłużej nie wytrzymam. A jednak wolałbym się za małolaty nie brać - powiedział i westchnął cicho.
- Wiesz co... Ona ma siedemnaście. Jakaś pielgrzymka szła, podłączyła się do niej i urwała się zaraz, jak wyszli za miasto. Aktualnie siedzi w domu tego niby organisty. Jego rodzice podobno myślą, że dziewczyna uciekła z domu na kilka nocy, bo jakaś awantura była... Nie wiem, na ile to jest prawdą, ale czuję, że pięknie się to rozpieprzy, jak rodzice dowiedzą się prawdy - powiedziała ze śmiechem Brandi.
Cóż, Jones też nie była taka, jak oni. Nie pochodziła z bogatego domu, bo chociaż dziadkowie mieli okazały dom, mama nie miała pieniędzy. Bran zarabiała na remont swojego pokoju niańczeniem dzieci czy roznoszeniem ulotek. Zrobiła, co chciała. Z tego powodu pracy się nie bała i zupełnie jak rodzicielka, nienawidziła przyjmować wpychanej pomocy. I nie przyjmowała.
- Wiesz co, ja też. Pewnie udało mi się na zasadzie pierwszego razu. Wyszło świetnie, kolejne ciasta będą niejadalne.
[Czuję się aż zaszczycona byciem w powiązaniach, idę je przeczytać :D]
Początkowa niechęć do Sashy minęła; nie wydawała się być ani tak bardzo pijana, ani tak bardzo naćpana, jak Jones sądziła na początku. Ba! Rozmawiało się nawet mile, a przynajmniej milsze to było niźli samo leżenie i patrzenie w gwiazdy. Źle zatem oceniła, w dodatku znowu - ostatnio często udawało się jej uprzedzać do ludzi niezasługujących na to. Cholera, jakim cudem tak łatwo było jej przekreślać całą osobę? Przecież to impreza!
Brandi miała ochotę się zaśmiać. Jasne, co się dzieje z tą młodzieżą, mówiła napruta i zjarana kobieta! Co za cudowna hipokryzja! Niemniej, sam sens zrozumiała. W dzisiejszy świecie istniały dwa typy ludzi - ci, którzy wierzyli w głęboką miłość i umierali z cierpienia psychicznego wywoływanego przez samych siebie oraz ci, którzy chlali i pieprzyli się na potęgę. XXI wiek był tak strasznie przesiąknięty tymi ludźmi, że ciężko było znaleźć kogoś odmiennego.
- E, śmiem wątpić. Ale byłoby miło, gdyby się udało - powiedziała Brandi. - Może otworze piekarnię? Nadam jakiejś drożdżówce Twoje imię, jeśli zostanę sławna. Albo temu ciastu, o! Od dziś będzie zwało się saszką.
Wyszczerzyła dumnie swoje kły; zgrywała się kolejny raz.
Bran nigdy nie potrzebowała pomocy, sama sobie to wmówiła. Trzeba było przyjść do niej w odpowiednim momencie, trzeba było zastać ją płaczącą i zrozumieć, o co chodzi, żeby być wpuszczonym do tego świata. Bo gdyby tylko płakała, skłamałaby, że robiła coś z chrzanem, cebulą, mucha wleciała jej do oka, uderzyła się - byleby nie przyznać się, że cierpi psychicznie. Wcześniej tak nie było, nie, zdarzało się nawet dzwonić do kogoś w momencie załamania, dzwonić do Słońca - głównie do niej - ale te czasy minęły. Po zniknięciu Mili, Bran nauczyła się sama radzić ze swoimi demonami w głowie. Jakkolwiek nie byłoby to przykre i trudne.
[ Nie bywam za często w takowych, bo mieszkam generalnie w dziurze… miasteczko kebabów, można rzec :D ]
Bał się odrzucenia, bał się tego co czuje i tego, jak bardzo go to zaskoczyło. Pojawiło się zupełnie nagle i niespodziewanie, naprawdę przerażające. Przerażające dla człowieka, który nigdy nie znajdował się w takim stanie. Dlatego nic nie mówił, nie chciał, bał się. To mogło wszystko spieprzyć, ona mogła się przestraszyć, ba, on mógłby się przestraszyć, że jest w stanie uzależnić się od kogoś tak bardzo. To wszystko naprawdę napawało go strachem, ale brnął dalej nie bacząc na nic. Tak, tego również nie mógł pojąć. Jednakże, to nie jest dziwne – nie dla człowieka, który nigdy nie pragnął drugiej osoby tak mocno. Nie tylko fizycznie, ale i psychicznie.
Mógł tylko utwierdzać Sashę w przekonaniu, że pragnie towarzystwa Sashy bardziej, niż kogokolwiek innego. To było takie niezobowiązujące, bo przecież nic nie znaczyło. Nic nie znaczyło, dopóki nie powiedzą sobie tego wprost. Ale żadne z nich nie miał odwagi; można to uznać za niejaki tragizm. A może jeszcze nie dojrzeli do tego wszystkiego co między nimi było? Tak chciał sobie to tłumaczyć, bo zwykłe tchórzostwo nie brzmiało zbyt dobrze, prawda? Strach przed kobietą, co za debilizm, co? Co ona mogła mu zrobić? Och, nic, ale czuł, że miała go w garści. Wszystko było podyktowane pod Sashę. Od teraz. Na zawsze?...
Nie sypiał z innymi. Już wcześniej to sobie postanowił, a teraz tylko utwierdził się w tym przekonaniu. Chwila, co on mówił? Kobiety to zło, same problemy i poronienia? Zapomniał już o tym w towarzystwie blondynki, wyrzucił z pamięci, nie zamierzał wspominać. Ona była inna, zasługiwała na inne traktowanie. Najlepsze z możliwych – i właśnie takie zamierzał jej zapewnić.
Sasha powiedziała coś, co dręczyło go cały czas. W ten prosty, subtelny sposób dała mu wyraźnie do zrozumienia coś, co bał się wymówić głośno, nawet w takiej „niewinnym” synonimie. I nie, nie przestraszyło go to. Nie jest sama, ma go, musi o tym wiedzieć. Już układał sobie wszystko w głowie, ba, praktycznie plan na życie. Zaczął się zastanawiać, czy i on nie potrzebuje czasem terpii.
- Zostanę twoim terapeutą. Drugim – mrugnął do niej wesoło. Nie chciał robić z tego dramatu, nie, to nie było w jego stylu. Chciał, by czuła się przy nim bezpiecznie, być jej oparciem. Wszystkim.
Brandi nigdy nie ćpała i nie zamierzała. Uważała to za poniżej swojej godności. I może człowiek powinien wszystkiego spróbować w życiu, ale... po co? Z tego, co słyszała, dragi dają lepsze życie, nierealne życie, które może kończyć się każdej nocy i zaczynać zaraz po śmierci. Było jednak nieprawdziwe, zakłamane, prowadzące do śmierci. Może to fascynowało ludzi, ta bajkowość świata po prochach, ta nierzeczywistość... Ale to nie był świat Jones. Ona chciała twardo stąpać po ziemi i czerpać z otoczenia jak najwięcej realności. Oto jej plan na życie.
Ale z fanatykami Bran też miała do czynienia. Tylko nie z takimi od prochów, a od homoseksualizmu. W końcu Jones w wieku szesnastu lat błysnęła cyckami na Marszu Równości. Skończyło się to tak, że ścigał ją ksiądz ze szkoły, katolik-dyrektor i kilka innych osób z kółka różańcowego w nadziei, że zbłądzoną duszyczkę naprowadzą na dobry tor. To, jak Brandi pokazała zakonnicy i księdzu, że ma ich gdzieś, to historia niemalże legendarna w szkole.
- No jasne, że będę potrzebować testera moich wypieków - powiedziała Brandi, kiwając głową. - Możesz też wtedy je sprzedawać. Tak, wyobrażam to sobie. Bar Vissera, w jednym miejscu sprzedają alkohol, my obok sprzedajemy ciasta... A pijani ludzie mają ochotę na słodkie, więc...
Uśmiechnęła się. Nie, nie ma mowy. Zostanie lekarzem. Ale kto wie, może po pięćdziesiątce rzeczywiście otworzy cukiernię?
[Och :D Możesz pytać, odpowiem.]
Zaskoczyła go tym gestem, ale ucieszył się. Kto by pomyślał, że jedne z najwspanialszych chwil w życiu mogą przydarzyć się w brzydkiej i brudnej restauracji z fast foodem w piątkowy wieczór, który w zamierzeniu miał być nudny, a zamienił się w coś naprawdę wartego zapamiętania? Nie mógł się pozbyć uśmieszku, więc pozwolił rozgościć mu się na twarzy; nie zamierzał przed nią ukrywać, jak bardzo to go wszystko cieszy. Jak jest dla niego ważne. Musiała to wiedzieć – dzięki temu mogli być sobie jeszcze bardziej bliżsi.
Caleb wiedział, że gdy teraz Sasha tu jest, nie wypuści jej już tak łatwo, nie odejdzie drugi raz, bo jej na to nie pozwoli; zresztą, obiecał jej to i zamierzał dotrzymać słowa. Zbyt ciężko było mu gdy zniknęła, nie chciał tego po raz drugi, choć dzięku temu w głównej mierze zrozumiał jaka była dla niego ważna. Jest. I będzie.
Kochał uśmiech na jej twarzy i jak najczęściej chciał go oglądać. I już nieważne, że zachowuje się jak ostatni, popierdolony psychopata, kogo to obchodzi? Na pewno nie Caleba. Przy Sashy nie miał to znaczenia – mógł być dla niej wszystkim i nikim. Tak właściwie, to przy Sashy mało co miało znaczenie oprócz niej samej. I naprawdę był przerażony tym wszystkim, że taki on, Clayton, był w stanie tak myśleć o drugiej osobie, darzyć takim uczuciem, ale godził się z tymi wnioskami, bo była dla niego tym, czego pragnął najbardziej. Uosobieniem ideału.
Dokończył swój zestaw, zerkając co chwilę na Sashę, myśląc o tym jak bardzo chciałby ją przytulić, wsadzić czubek nosa w jej włosy, ucałować twarz, usta, miejsce na szyi za uchem, muskać wargami jej obojczyk.
- Dziękuję, że wróciłaś – dodał jeszcze, odgarniając kurtynę włosów z jej twarzy; nawet patrzenie jak wcina frytki wydawało się w cholerę urocze.
- Bar Vissera... Pracowałam tam jakiś czas temu, teraz przestałam. Na skrzyżowaniu X i Y, grają zawsze jazz. Ale jestem pewna, że pan właściciel nie miałby nc przeciwko, jeśli wprowadziłabym tam kramik z ciastkami.
A jasne, że nie miałby. Teraz w końcu spotykał się z Jones o wiele rzadziej niż za czasów, gdy pracowała jako barmanka. Dopiero, gdy oboje skończyli pracę, mogli się umówić, więc najczęściej były to godziny późnonocne. Żadnemu z nich to nie pasowało.
Właśnie dlatego Brandi nie chciała być narkomanką. To powolne staczanie się w dół, ta świadomość, że życie się ciągnie i kończy, że ciągnie się na milionach nieprawdziwych wizji czy myśli. Jones za żadne skarby nie oddałaby swoich codziennych problemów, nudnych problemów w zamian za te, które dawały prochy. Jakkolwiek kolorowe by one nie były.
[Nie ma Cię, bo Caleba nie ma? xD]
[ Nowy wątek zacznij, bo tamten stary jakiś... Załóżmy, że po tym KFC odprowadził ją do domu czy gdzieś, bo CC boi się teraz cokolwiek zepsuć i nie chce przyspieszać niczego, więc... you know.
Chcę zrobić fight między Claytonem a Wybawicielem, tylko musisz mnie w temat bardziej wprowadzić ;d I strasznie mi się porwania ostatnio spodobały, więc po tym incydencie, Caleb porwałby Sashę najpierw gdzieś za miasto, na poważne rozmowy i wyciągnąłby od niej dosłowie wszystko, o.
Co ty na to? :D ]
[Próbuj, jak go przekonasz to może się zgodzi dać jakiś etat Sashy :D]
Clayton zachowywał się ewidentnie jak dziewica i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ba! To go szczerze dobijało, ale jednocześnie jakaś cząstka jego nie chciała niczego przyspieszać. Tej cząstce wydawało się, że właśnie ta będzie lepiej, bez zbędnego pośpiechu, rozegrać to spokojnie, tak, nie wiem, porządnie. Bez dobierania się do majtek czy czegokolwiek. Skończyło się nawet na tym, że zachowywał się tak, jakby przez pocałunek mogło dojść do zapłodnienia. Pierwszy raz od wielu… cóż, lat, chciał z kobietą rozmawiać, po prostu przebywać a nie posuwać. Robić inne rzeczy od tych, które robił przeważnie. Zależało mu na Sashy nie chciał niczego zepsuć, nawet jeśli najchętniej wtuliłby się w jej nagie piersi czy czule ucałował wystające biodro. Była idealna, zasługiwała więc na coś wyjątkowego, na coś… czułego. Sam nie wiedział; uczepił się tej myśli, że nie chce jej przestraszyć, a więc w związku z tym czegokolwiek przyspieszać. Żeby nie wyszedł na nawerną łajzę, czy coś w tym stylu.
Trudno więc określić to co czuł, gdy wszedł do mieszkania Sashy i zastał tam obrazek… jaki zastał. Nawet nie chciał o tym myśleć, fakt, że miał to przed oczami i tak był dołujący, ba, gdyby tylko dołujący. Zacisnął szczękę, pięści, wyrzucał sobie w myślach milion najgorszych przymiotników opisujących swoja osobę. Więc, idioto, dziewico, czekałeś tyle, i nie, nie frustruje cie to, że ty wstrzymujesz się, jesteś wstrzemięźliwy, nie puszczasz się, chcesz mieć dziewczynę, a dziewczyna ta robi cię, dosłownie rzecz biorąc w chuja. Zrobiła to specjalnie? Oczywiście. Żebyś zapamiętał do końca, kurwa, życia, że więcej masz się nie zakochiwać. Bo baby to puszczalskie pizdy, prawda?
Nie, ona nie jest puszczalską pizdą. To twoja wina. Twoja, twoja, twoja.
Nienawidził się za to. Nienawidził jej. Nienawidził się za to, że mógłby tak pomyśleć.
Westchnął, zagryzł wargi prawie do białości i bez zbędnych słów… w pierwszej kolejności oberwał ten brzydki, brudny chuj, który ośmielił się dotknąć kogoś, kto należał do Claytona. A przynajmniej chciałby, aby tak było. Uderzył go pięścią w twarz, prawie się przewrócił, ale wcale nie był Calebowi dłużny…
To nie był dobry pomysł, to już wiedział na pewno. I powtarzał sobie, że gdyby nie ten scyzoryk, to miałby większe szanse i w oczach Tej kobiety wyszedłby zdecydowanie lepiej, a tak… wyglądał jak sponiewierane ścierwo, nie miał nawet siły wstać, cokolwiek powiedzieć, ale spojrzał na nią, z całą tą swoją nienawiścią i miłością jedynym spojrzał na nią i podparł się, by usiąść, opierając plecy o ścianę. Ha, więc to tym byłeś tym bardziej wkurwionym Clayton, ta?
Bolała go twarz, miał pękniętą wargę, czuł jak jego prawe oko i kawałek policzka pulsuje, brzuch wył niemiłosiernie, a materiał na jego lewym ramieniu przesiąkł od krwi. Z paniką spojrzał na swoje dłonie, uważnie zilustrował palce. Nic się im nie stało, nic się im nie stało, nic…, powtarzał jak mantrę, wpatrując się w nietknięte ręce. Odetchnął ciężko – nigdy, przenigdy nie naraził swoich górnych kończyn w taki durny, impulsywny i całkowicie niepohamowany sposób. Nic się na szczęście nie stało, na to cholerne szczęście przysługujące każdemu chodzącemu idiocie na ziemi. Poświęcił swoją… świętość, dla kogo? Dla niej. Dla siebie. Przecież jej nie pobije – ani słownie, ani fizycznie, nie ośmieliłby się, taka myśl nawet przez głowę nie przeszła. Był zbyt przygnębiony, jeśli stan w którym się znajdował można nazwać przygnębieniem. Bo zdecydowanie było to coś gorszego, o wiele, wiele gorszego…
Odtrącił jej dłoń, chciał wstać. Nie mógł. Westchnął po raz wtóry i spojrzał na Sashę.
- Zabrudziłem ci podłogę… przepraszam – spojrzał na nią raz jeszcze i uśmiechnął się lekko w jej stronę, chociaż oczy miał martwe. Jakby nie należały do niego. – Pomyślałem sobie za dużo, czy coś w tym stylu.
[Taaak :D]
[Spoko :D A zaczniesz ? ;>]
[Powoli.]
[Chętnie, bo jeszcze chwila i mi się tu Misiaczek skończy. Jeśli spotkanie w jakiejś spelunie dla dekadenckich ćpunów Tobie odpowiada, nawet pofatyguję się o rozpoczęcie.]
Zanika. Ziemia przyjemnie wypycha jego ciało w powietrze, choć on wciąż nie rusza się z dziurawej kanapy. Organy tańczą w jego wnętrzu, unosząc go w górę. Nie może zaprzeczyć, że właśnie się skończył. Że obalił wszystkie swoje zasady, pojawił się w gronie nielicznych, do cna zniszczonych ćpunów i wstrzyknął w siebie pierwsze gówno, które mu dano. Nie może, a jednak po przebudzeniu się z tego narkotykowego letargu zapewne to właśnie zrobi. Ale przecież tu nie jest niebezpiecznie. Najważniejsze, żeby zawsze wiedział, jak wrócić do tej cholernej kawalerki, którą w porywach nostalgii nazywa domem. Przecież wie. Wychodzi, skręca w wąską ulicę, przechodzi przez pasy, wsiada w autobus i jest już prawie u siebie. Sęk w tym, że nie wie, jaki jest jego numer. Numer autobusu. Ale ktoś z nich, musi przecież wiedzieć. Rozgląda się po twarzach zebranych i większości z nich naprawdę nie kojarzy. Jednak któryś z nich na pewno wie.
- Bóg siedzi w Słońcu i przygląda się ludziom. Na Ciebie też patrzy, dlatego musisz odpowiadać poprawnie - słyszy i już otwiera usta, by to skomentować, zaprzeczyć, wyśmiać i wykpić, a jednak zamyka je równie szybko, kiedy zdaje sobie sprawę, że to jego słowa i jego głos. To prawie niemożliwe, bowiem od dziecka jest wiernym ateistą i od dziecka ma w poważaniu matkę, która wydziedziczyła syna przez wzgląd na jego pedalstwo. Jednak fakty są niepodważalne, choć świadomość własnych słów dochodzi do niego z opóźnieniem. Właściwie nawet nie jest pewien, czy wypowiedział je na głos. Najprawdopodobniej obiły się one jedynie o ramy jego umysłu, ale nie może wiedzieć tego na pewno.
- Jak sądzisz, czy ludzkie myśli są głosami? Czy mają swoją barwę i ton, czy mogą być melodyjne albo nie, czy one potrafią krzyczeć? - Tym razem stara się, by dźwięki z całą pewnością wypłynęły z jego ust, bo chce powiedzieć je naprawdę bardzo, jednak robi to na tyle powoli, że w połowie pierwszego zdania traci rachubę i znów nie ma żadnej gwarancji, czy rzeczywiście je wypowiedział. Swój zamiar wymówienia owych słów kieruje w stronę siedzącej, a właściwie półleżącej podobnie jak on, obok niego kobiety, która pojawiła się jakiś czas temu znikąd, a której de facto nie zna.
[Widzę, że Sasha zbyt wesołą osóbką to raczej nie jest, tak więc Amelka z chęcią wniesie trochę wesołości i uśmiechu do życia tej blondwłosej osóbki. Przynajmniej łączy je to że są chude xD
W sumie mogłyby się gdzieś spotkać przypadkiem, na jakiejś imprezie, czy wpaść na siebie na ulicy, no chyba, że może jakieś powiązanie Ci świta, mhh? :)]
[Miałaś zacząć xD]
Rozkojarzonym spojrzeniem omiata jej twarz, niczym w zwolnionym tempie obserwując jej głowę opadającą na jego ramię. Nie ma nic przeciwko. Właściwie nawet nie rejestruje żadnego ciężaru. Wzrok leniwie przesuwa po jej twarzy, na dłuższą chwilę skupia go na błękitnych tęczówkach, w następnym momencie zasłoniętych przez ciężkie powieki i samotny kosmyk jasnych włosów, by kolejno skupić go na finezyjnych wzorach rozmazanego makijażu na jej policzkach. Jest całkiem ładna. Musi to przyznać. A jednak wciąż nie ma pojęcia, kiedy się spotkali, dokąd jadą i dlaczego razem.
- Przez okno - powtarza powoli, choć odnosi mylne wrażenie, że odkąd kobieta wypowiedziała te słowa, minęło już dobrych kilkadziesiąt minut. Podrywa się z miejsca zupełnie niedelikatnie, jednocześnie zapominając, że nieznajoma wciąż praktycznie na nim leży, i zabiera się za otwieranie okna, co nie wychodzi mu najlepiej. Jeśli myśli rzeczywiście można pozbyć się w ten sposób, dlaczego by nie spróbować?/ Adam Lester
Zapraszam na forum ogólnotematyczne z Pretty Little Liars w tle. Znajomość serialu nie jest konieczna. Zamierzasz dołączyć? Zaproś swoich znajomych wink https://gotsomesecrets.fora.pl/
Wrzesień, miasteczko Mystic Falls. Tak, to właśnie tę mieścinę zamieszkują mityczne stwory. Wśród niczego niepodejrzewających ludzi egzystują wampiry, wilkołaki, czarownice, a nawet hybrydy! Można też spotkać Pierwotnych, czyli najstarsze, najpotężniejsze wampiry. Nieważne, czy stworzysz mityczną postać, czy zwykłego człowieka, na pewno będziesz się świetnie bawił! Nie czekaj, dołącz już dziś!
http://mysticfallslife.blogspot.com/
Prześlij komentarz