Greta McCoutch
ur. 23 kwietnia 1988 w Filadelfii w stanie Pensylwania. Wychowana w Stanach Zjednoczonych. Dziedziczka fortuny, rodzinnej, jubilerskiej firmy "McCoutch". Z zamiłowania fotograf.
Spojrzeć sobie w twarz i powiedzieć sobie, że jest się na szczycie. Szczycie kariery, czy szczęścia. To musi być fajne uczucie. Że wszystko dzięki tobie samemu, że zrobiłeś to sam, starałeś się z całych sił i nikt nie jest w stanie temu zaprzeczyć. Greta od początku, odkąd została oficjalnie "wprowadzona" w rodzinną sztukę biznesową, wiedziała, że trudno jej będzie obejść się bez komentarzy, które bez ogródek mówiły, że po co ma się męczyć, skoro cały majątek i tak należy do niej. A ona wbrew plotkom i złośliwym słowom, kierowanym wobec niej, starała się jak mogła.
Jubilerska firma, jak zawsze silnie się podkreśla - rodzinna - sygnowanej nazwiskiem McCoutch, nie miała zbyt długiej tradycji, ale przez nagły jej sukces, o jej założycielach i całej spółce, mówiono w całych Stanach. Perfekcyjnie wykonane kolczyki, czy zegarki iskrzące się od diamentów lub innych cennych kamieni. Naszyjniki inspirowane lasem, z ręcznie żłobionymi zwisami w kształcie szmaragdowych liści. Wszystko to ceniło się w robocie McCoutch. Chociaż nie tylko dzięki temu zdobyli sławę. Ojciec Grety, Marc McCoutch, odkąd jego firma zdobyła rozgłos, z wielką serdecznością został przyjęty na salonach. Z biegiem lat, zdanie na temat pana McCoutch zmieniało się wprost proporcjonalnie do wypitych w tym czasie litrów wina i innych trunków. A skoro zaczęło się picie, to i rozmaite bójki i romanse, o których rodzina dowiadywała się z gazet. Szybki rozwód i szybki kryzys z tym związany. Firma nagle podupada, a cała wina spada na miliardera. I choćby ktokolwiek chciałby go bronić, wszyscy wiedzieli, że to przez jego afery spółka ma mniejsze zyski.
Greta, żeby ratować firmę, wręcz musiała wejść jako wspólnik. Trudno jest od tak nagle robić coś, czego nie robiło się nigdy. Mając 19 lat, tym bardziej. Wejście do firmy nie było związane tylko z projektami, czy patrzeniem jak wyrabia się dane cacko. Trzeba zająć się wszystkim, od reklamy, sprzedaży i akcji, aż po kupno lokalu na butik, jego zaprojektowanie i zatrudnienie sprzedawców.
Żona Marca, Monica, przejęła obowiązki, byłego już męża. Co zdziwiło wszystkich, kobieta radziła sobie lepiej niż on, a dopiero niedawno wzięła rozwód, przeszła przez kryzys, podjęła się odnowy reputacji rodziny i wszystkiego co było związane z nazwiskiem McCoutch. Monica sprawiała pozory kobiety bardzo wymagającej, zawsze o tym samym wyrazie twarzy, która przedstawiała ją jako czasem smutną, poważną bizneswoman. Nigdy nie przepełniała jej pycha związana z karierą, czy uwielbienie do swojej osoby. Zawsze ceniła sobie prywatność i chroniła ją jak tylko mogła. Skromna i spokojna, była doskonałym dopełnieniem do swojego męża, choleryka i energicznego Marca. Większość, nie mogła zrozumieć, dlaczego są razem, są razem tak długo. "Przeciwieństwa się przyciągają" odrzekali zawsze.
Jako młoda projektantka, Monica poznała Marca na imprezie charytatywnej organizowanej przez jego rodziców, zatrwożonych deweloperów wielkich domów w Kalifornii. Podobno była to miłość od pierwszego wejrzenia, ale chyba żadne z nich tak do końca nie uważało. Zanim się pobrali, kilkukrotnie obydwoje skakali z kwiatka na kwiatek, by w końcu założyć sobie obrączki.
Praca, praca, praca. I jeszcze raz. Trzeba to sobie powtarzać często by w końcu się do tego przyzwyczaić. Przez nagłą zmianę w życiu, Greta przestała spotykać się praktycznie ze wszystkimi. Jedynymi znajomymi stali się pracownicy, z którymi spędzała większość swojego czasu. Przez kilka miesięcy musiała sporo się nauczyć, a to od matki, a to od zaprzyjaźnionych ludzi z firmy. Musiała nauczyć się wszystkiego. Musiała też zrezygnować ze swojej pasji - fotografii, którą zaczynała studiować.
Po roku pracy w firmie, Greta była już znana w światku mody i jubilerstwa. Zaczęła zarabiać na siebie. Cieszyła ją myśl, że ludzie zmieniają o niej zdanie. Że wszystkie pozory zaczynały się rozmywać. Przestały też krążyć plotki o jej rzekomym nic nie robieniu i czekaniu, aż piękna suma, po śmierci ojca, spłynie samoczynnie na jej konto. Postrzeganą ją powoli za panią własnego losu, chociaż nie do końca tak było. Sama także czuła się lepiej ze świadomością, że w sumie dzięki jej zaangażowaniu i chęci, "McCoutch" stawało na nogi i zmieniało się na lepsze z czasem. Zapominani też powoli o przeszłości jej ojca jak o samej jego osobie. Nie tylko ludzie o nim zapominali, rodzina także. "McCoutch" nie była już spółką rozchwianego mężczyzny, który chciał zrobić wszystko dla kariery, ale była to spółka silnych kobiet, o kreatywnych i rozsądnych umysłach. Nikt nie przejmował się starcem, zaszytym gdzieś na drugim końcu Stanów. Nikt nie chciał go widzieć, a i on nie chciał się pokazywać.
Kolejnym etapem pracy było szukanie nowego lokum na butik. Trzeba rozszerzać horyzonty jak najdalej. Greta uwielbiała Europę. Stary kontynent z historią. Może tam? Tam, ale gdzie? Europa to zbyt ogólnie powiedziane. Mapa na stole i parę osób nad nią. Każdy ma swój pomysł, ale żaden nie przypada do gustu ani Monice, ani Grecie. Zaczęła krążyć po pokoju. W okół słychać burzę mózgów. Wszyscy coś krzyczą, śmieją się potem i znów przekrzykują pomysłami. Podeszła do mapy i wskazała palcem. "Tu?". Wszyscy zaczęli spoglądać na siebie w milczeniu. Wszystkie za i przeciw spisali, po czym zatwierdzili pomysł i zaczęli pracować. Najpierw znaleźć odpowiedni lokal w odpowiednim miejscu. Potem zacząć jego remont lub przebudowę. Zamówić gabloty, te duże i te mniejsze. Zatrudnić pracowników i uszyć im uniformy. W końcu przewieźć biżuterię, ustawić ją gdzie trzeba, zawiesić ceny i otworzyć butik. Butik "McCoutch" w środku Amsterdamu. Butik, którym sama zajęła się Greta, oddając się temu bez reszty. Z pasją i zamiłowaniem. Miło mieć coś swojego. Miło jest wiedzieć, że to coś wyszło całkiem dobrze i zrobić to samemu. Bardzo miłe uczucie, bardzo.
Dodatkowo:
Greta jest nałogową palaczką odkąd zaczęły się różne problemy z ojcem. I chociaż próbowała rzucić nie raz, niektóre rzeczy są silniejsze od nas jak widać. Jest filigranowa, ma ok. 155 cm, dlatego często chodzi w butach z wysokim obcasem. Uwielbia granat, biel i panterkę. Zawsze na szyi nosi wisiorek, który dostała od ojca, w kształcie drobnego kolibra. Ma także psa rasy Airedale terrier, Waltera. Jako chyba jedna z nielicznych, nie lubi kawy. Sam jej zapach ją odtrąca. Pija za to herbatę w dużych ilościach, przy każdej napotkanej okazji.
[Wydaje mi się, że tyle wystarczy. Nie ma co zdradzać wszystkiego na początku. :) Ogółem witam serdecznie i zapraszam do wątków.
Wizerunek Mary-Kate Olsen. ]
16 komentarzy:
[Hihihi, mogę poprosić o wątek z osobą, która mnie zasłoniła ? :3 ]
[A masz może jakiś pomysł ? ^^]
[Też jesteś fajna. Ale nie mam pojęcia, jak można połączyć Brandi i tę panią O.o Może w przyszłości, teraz nie wiem ;3]
[Tak faktycznie widać, coś nabazgram, ale nie gwarantuję, że to będzie dobre ^^]
Kolejny dzień to kolejna impreza, a takiej okazji zmarnować po prosto, w gruncie rzeczy nie można. Przecież marnotrawstwo to grzech ! - przynajmniej ruda tak to sobie tłumaczyła. Szkoda, że sama nie znała umiaru w pici i imprezowaniu, nie zważała na to, że jutro ma mieć egzaminy więc piła i piła. Wypiła tak wiele, że biedna, nieogarnięta istotka miała niewielki problem z dotarciem z powrotem do akademika. W końcu zrezygnowana usiadła nie pierwszej lepszej ławce i opuszczając beznamiętnie głowę zwróciła na siebie uwagę wielu (jak na tą godzinę) przechodni.
[ Jasne, tylko proszę o jakieś pomysły albo chociaż czas na przeczytanie karty ; > ]
[Jak najbardziej! :> Jakieś pomysły na ew. powiązanie? ]
[Chyba Grecie by się przydała taka dobra duszyczka jaką jest Anthony:D Proponuję, żeby nawet niespodziewanie wpadła mu do mieszkania z nowiną, że zostaje na dłużej :> ]
[ Różnicy nie robi, bo ten korytarz to sobie nawet mniej więcej tak wyobrażam :D ]
Anthony milion razy obiecywał sobie- nigdy więcej nie zabiorę pracy do domu. A tutaj proszę, siedział właśnie w salonie, a wokół niego rozwalone były akta sprawy, którą się właśnie zajmuje. Oczywiście, mógł się tym zająć w godzinach pracy,w budynku, w którym pracował, jednak taki już on jest. Dopadał go pracoholizm.
W pewnym momencie zdziwiony usłyszał, że ktoś puka do jego drzwi. Nie spodziewał się dzisiaj nikogo, jednak miał nadzieję, że to tylko jeden z jego znajomych robi mu miłą niespodziankę, a nie jakaś urocza pani z działu reklamowego chce namówić go na kolejną rzecz, której wcale nie potrzebuje.
Otworzył drzwi i z zadowoleniem stwierdził, że poznaje tę blond czuprynę.
-Greta! -Niemal natychmiast objął ją serdecznie, witając się z nią. Kogo jak kogo, ale jej się tu nie spodziewał. Nie wiedział, że jest aktualnie w Amsterdamie, ale skoro do niego przyszła to zapewne po to, aby się przywitać. Wpuścił ją do środka, nie chcąc mówić zbyt wiele w drzwiach, bo jego sąsiedzi byli zbyt ciekawscy.
-Cóż za miła niespodzianka! -stwierdził, kiedy tylko zamknął drzwi.
[ Why not, tylko pomysłów mi brak ;d ]
[ Dzień dobry! Wpadłam na pewien pomysł - Angel jakiś czas temu podróżowała po świecie, była również w Ameryce, gdzie mogła od razu poznać Gretę. Ale ich znajomość mogłaby się zacząć od tego, że pewien młody pan, będąc na jakimś wyjeździe, wstąpił do rodzinnego butiku z biżuterią Twojej postaci i tam też zakupił (na specjalne zamówienie) wisiorek, który podarował Angie. Ów cacko miało specjalne zdobienia, więc łatwo było je zapamiętać. A teraz, kiedy Greta jest już w Amsterdamie, nasze postaci mogłyby się znowu spotkać w butiku, bo Angel chciałaby sprzedać ten wisiorek. Wtedy też Greta by się dowiedziała, że cacko należy do blondynki, zaczęłyby rozmawiać itp. Może być coś takiego? ]
Pokręcił głową, zgarniając papiery do jednej kupy i odkładając je na bok.
-Nie, nie, zostań. -wskazał jej miejsce na kanapie i zaproponował coś do picia.
-W zasadzie potrzebuję kogoś, kto by mnie trochę odciągnął od pracy. -wyjaśnił chwilę później, posyłając jej lekki uśmiech.
Zajął miejsce obok niej, nieco się odprężając. Przerwa od papierkowej roboty dobrze mu zrobi. Pracoholizm źle działał na jego samopoczucie a nawet zdrowie.
Tony Turner
[O, w takim razie się cieszę i zaczynam :D ]
Wiele jest nocy, które ciągną za sobą szereg wspomnień tych dobrych, jak i złych. Czasami chciałoby się po prostu przestać myśleć, odpłynąć... Jedynie zająć się tym, co dzieje się w danej chwili, bez przesadnego wyobrażania sobie przyszłości, czy też wracania do przeszłości. Ale są takie chwile, kiedy nawet największe chęci nie pomogą nam wyzbyć się natarczywych myśli uderzających w nas z coraz większą siłą. Niektórzy potrafią sobie z tym radzić, inni szukają wciąż sposobu, będącego lekiem na ich całe zło. Na szczęście w tej pierwszej grupie znajdowała się Angel. Gdy tylko chciała odciąć się od rzeczywistości, brała gitarę, siadała na parapecie przy otwartym oknie, a potem wygrywała spokojne, kojące melodie. Jednych nawet i to denerwowało - czasami sąsiedzi rzucali w nią doniczkami, czy innymi bibelotami - większość się już do tego przyzwyczaiła. Zaakceptowała nocne mini koncerty blondynki, które momentami były idealną kołysanką dla zmęczonych dniem i spragnionych snu osobników.
Ale jak wiadomo, nawet w najpiękniejszym śnie nie można trwać cały czas. Musimy wrócić do rzeczywistości, zmierzyć się z teraźniejszością. Czasami nawet dłuższe przebywanie w świecie marzeń może być szkodliwe, bo potem następuje przełamanie, trzeba pogodzić się z otaczającą nas szarością i bezbarwnością.
Tak też reagowała panna Evans. Kiedy już skończyła grać, z całą mocą wracały do niej dawne zdarzenia, które odegrały dość dużą rolę w życiu blondynki. Od dosyć niedawna pojawiał się też pewien szczególnie uciążliwy kłopot. Angel zastanawiała się, co może zrobić. Dopiero po rozważeniu kilku kwestii zdecydowała, że ostatecznie pozbędzie się "balastu".
W pewien popołudniowy dzień wybrała się do znalezionego w internecie butiku, gdzie biżuteria z pewnością była wyższej klasy. Skądś nawet kojarzyła podaną na stronie nazwę. Nie była tylko pewna, czy jej przypuszczenia nie są przypadkiem błędne.
Dosyć niespokojnie rozglądała się wokół siebie. Wiedziała, ze cacko, które trzyma w czarnej, skórzanej, obecnie opartej na jej ramieniu torebce nie zostanie zaraz zagarnięte przez jakiegoś podejrzanego typka.
Odetchnęła z ulgą, gdy po chwili znajdywała się przed budynkiem. Pchnęła drzwi i weszła do środka. Przebiegła wzrokiem po wnętrzu, ostatecznie spojrzenie lokując na blondynce za ladą. Angel zmarszczyła lekko brwi. Hm... Ją też skądś pamięta!
Evans wyjęła z torebki srebrny, grawerowany medalion sporych rozmiarów. Pewien dość majętny mężczyzna zamówił go specjalnie dla niej, a przy opisywaniu cacka wyraźnie podkreślił, że w wisiorek ma być otwierany, z ledwo widocznym zatrzaskiem, a w jego środku ma być tyle miejsca, aby spokojnie zmieścił się pierścionek zaręczynowy. Przy tym miał być zaprojektowany tak, żeby nie rzucał się w oczy i sprawia wrażenie mniejszego. Młodzieniec ewidentnie był wymagającym klientem, ale zapłacił za medalion odpowiednią sumkę.
Westchnęła, podchodząc do lady.
- Przepraszam, mam pytanie... - zaczęła powoli, nie dając po sobie znać ani grama podenerwowania. Mówiła spokojnie, zachowując codzienny wyraz twarzy. - Czy jest możliwość, żeby sprzedać ten oto wisiorek? - Położyła trzymaną dotąd w dłoni rzecz na blat, opierając się bokiem o wystawę. - Jeśli tak, to za ile? - uniosła lekko obie brwi, spoglądając w dalszym ciągu na sprzedawczynię.
[Jasne! A pomysły masz? :)]
[Przypominam o dopisaniu się do Listy Obecności.]
[O, fajny pomysł. Zaczniesz? :)]
Prześlij komentarz