Y A K O V L E V O V I C
1 IV 1989 / Petersburg
barman / weekendowy krupier / pokerzysta
Urodzić się w
Prima Aprilis to na swój sposób przekleństwo. Za pierwszym razem zaznali tego
rodzice pierworodnego, którzy nie wiedzieli, czy to chłopiec czy to dziewczynka
czy jeszcze zmutowane dziecię, jak to lekarz mówił, chcąc wprawić ich w
załamanie nerwowe. Później każdy rok stawał się takim przekleństwem, coraz
bardziej odznaczającym się, Yakovowi. Świadomość, że do końca życia będzie musiał
się zmagać z nudnymi żartami w dzień jego urodzin, było naprawdę mało
fascynujące. Zdążył do tego przywyknąć. Nie miał wyjścia.
Dwanaście
lat mieszkania w Petersburgu, przekształciło się w pomieszkiwanie w jednym z
uroczych, jednorodzinnych domków w Londynie na kolejne kilka lat, podczas
których męczył się z angielszczyzną, z tym brytyjskim akcentem, który wydawał
się być dla Yakova czymś okropnym, najgorszym, a zarazem intrygującym. Nie miał
trudności z samym językiem, jak zrozumieniem tego, co ludzie mówią. Ich akcent
był dość ciężki, choć i Yakova nie można było od razu zrozumieć, kiedy
angielskie słowa rozbrzmiewały w nieco rosyjskim języku.
W końcu udało
mu się przystosować z pomocą kilku osób, z którymi trzyma kontakt po dzisiejszy
dzień. Znalazł się w towarzystwie, które potrafiło nagiąć pewne zasady czy to
moralne, czy niemoralne – zawsze jakieś reguły. To się zaczęły papierosy,
powroty do domu po kilku dniach i nocach, to jeszcze wódka lejąca się
hektolitrami, drażniła rosyjskie, choć jakoś przystosowane – pewnie przez geny –
gardło, a sztuczki karciane były udoskonalane coraz bardziej. W towarzystwie także poznał swoją mentorkę, z
którą to najwięcej czasu spędzał. Julie. Drobna Julie emanująca energią, zdawała
się być osobą na tyle sprytną, że z niejedną wygrałaby zakłady lub potrafiła
wymyśleć taki plan, którego nie powstydziłby się najlepszy strateg. Była
przewodniczką, która nieraz pomagała mu w zrozumieniu języka, choć musiała przy
tym się nacierpieć. To wszystko toczyło się powoli i przyjemnie, ponieważ z
każdą chwilą coraz lepiej się to prezentowało, byli sobie bliżsi. Aż w końcu
kupidyn kopnął Ruska, wzbudzając w nim głębsze uczucia, które zostały – ku jego radości – odwzajemnione. Po raz
pierwszy Yakov poczuł, że jest to coś znacznie poważniejszego, mającego większą
wartość, niż poprzednie związki, nie mające jakiejkolwiek dalszej perspektywy,
niż kilka zwykłych i nużących zarazem miesięcy. Julie wydawała się być osobą
tak inszą, tak intrygującą, że sam nie poznawał swoich postępowań i zmian,
jakie, chcąc nie chcąc, ujawniły się u niego podczas tej relacji. Wszystko
przebiegało jak najlepiej, aż do niedowierzania, że jest tak dobrze; czasem
były te złe rokowania i rutynowe momenty, kłótnie, które były wplecione w każdy
związek i miały prawo, ba, obowiązek bytu, a po tym było i lepiej i gorzej.
Działo się to zarazem tak powoli, tak szybko. Wspólne wyjazdy w inne miasta, za
granice, rozmowy z rodzicami, przebywanie jedynie we własnym towarzystwie,
jakieś zaczepki, obrazy i chwilowe dogryzki, rozchmurzające innych. To wszystko
trwało te pełne dwa lata gorących nocy, rozmów, pieszczot i uścisków aż do
dnia, gdy szokująca wiadomość wbiła chłopaka w ziemię, mrucząc do uszu niczym
mantrę o odejściu ukochanej Levovicza.
Wtedy to
chłopak się markotny stał, jakiś chwilowo otumaniony stanem depresyjnym, choć
później było to umiejętnie skrywane i twarz ujawniała się w błysku uśmiechu. W
środku nadal było rozdarcie, które się go trzymało; był przytłoczony Londynem,
bo wszystko się nasuwało przed oczy chłopaka. Wtedy zapadła decyzja, że jedzie
się do Amsterdamu, by poukładać, usamodzielnić się i żyć.
Amsterdam
wydał się dla niego jeszcze dziwniejszy niż Londyn. Zapewne przez tutejszy
akcent, który czasem był niezrozumiały przez chłopaka. Do wszystkiego jednak
szło przywyknąć i po czasie udało się wszystko załatwić. To znajomego się spotkało,
który załatwił mieszkanie w kamienicy, to jeszcze pracę się znalazło. Tak samo
praca znalazła jego. Umiejętność władania kartami spowodowała, że Yakov
weekendami witał klientów, którzy zapragnęli strwonić swój dobytek na pokerze w
jednym z kasyn. Część z nich sprytnie oszukiwała, choć była od razu wyłaniania,
a część nie miała nawet pojęcia, co tutaj właściwie robi. Takowa praca w żaden
sposób nie wadziła chłopakowi, ponieważ karty były dla niego pewnym
zainteresowaniem, hobby; praktykował te wszystkie sztuczki pokazowe, opanowując
je w końcu do perfekcji.
W dni
powszednie, Yakov staje się barmanem jednego z pubów. Połączenie Rosjanina i
alkoholu jakoś nikogo nie powinno dziwić, prawda? Drinki chwalone przez
klientów, pewny uśmiech, zachowanie i niemalże anielska cierpliwość, a
zarabiało się nieco więcej i napiwki się otrzymywało. Jeszcze wysłuchiwanie
żalów i wspieranie klientów. Jeszcze przed zamknięciem pogrywanie w pokera na
zapleczu lub przy jednym z pustych stołów, gdy zamknięty lokal wymagał jedynie
posprzątania i uporządkowania na kolejny dzień. Kilka rundek na bilardzie
stołowym i człowiek wycieńczony życiem, przytłoczony problemami i przeszłością,
wracał do siebie. Do kamienicy, przed którą zaparkował klasycznym, starszym
autem, nie zwracając uwagi na przechodniów. Do mieszkania, które wciąż jest
remontowane, do ośmiomiesięcznego owczarka niemieckiego, który z łoskotem i
poślizgiem biegł do drzwi frontowych, witając swego właściciela szczekaniem i
merdającym ogonem.
I wódki się
napije i w mordę przyleje, choć to drugie to w mniejszości bowiem, Rusek z
niego z pokojowym nastawieniem, z mordeczką śmiejącą się wciąż i błyskającą
uśmiechem, gdy metr i dziewięćdziesiąt trzy centymetry z kilkoma tatuażami przemierzają
ulice w najzwyklejszych strojach; włosy krótko ostrzyżone, niebieskozielone
oczy, a papieros wetknięty za ucho lub wciśnięty pomiędzy wargi; pomrukujący
kalinkę.
notki ║ relacje
-----------------------------------------------------------------------------------------------
Ot, taki Rusek sobie przybył. Wątki nie za długie, nie za krótkie, powiązania pokręcone, trudne, dziwne, jakiekolwiek, które najlepiej ustalić na początku, by nie było ciągłego zapoznawania. Omija się czasem na rzecz jednej postaci, upominać po jakichś trzech dniach, a jak wątek znudzi to się poinformuje, a buźki użyczył Yuri Pleskun <3
-----------------------------------------------------------------------------------------------
33 komentarze:
[Yuri <3
W sumie fajnie wyszedł Ci ten Rusek i nawet bym coś była w stanie zacząć, ale wymyślanie wątków mi ostatnio wyjątkowo kiepsko idzie.]
[Powiązanie, powiązanie... czemu nie? W sumie myślę, że mogliby znać się z Londynu, albo jak nie, to z Amsterdamu. Ewentualnie mogą nawet być sąsiadami (szczyt oryginalności) xD]
[Nie no spoczi... W takim razie pokombinuje co tak pięknie mogłaby Melka popsuć xD]
[Will we start sth? :D
Proponuję, że razem pracują u Tońka i Rusek jest lepszy od Brandi i ona przez to się wkurza do momentu, gdy Rusek jej nie pomoże z jakimś natrętnym dupkiem. Wtedy się zaprzyjaźnią. Hm? :D]
[Zdjęcia w pościeli zawsze cudowne.<3 A teraz rzuć mi jakimś pomysłem na wątek, a zacznę, a przynajmniej postaram się coś zacząć.;)]
[Niestety pójdę po najniższej linii oporu i zacznę z tym oklepanym pomysłem, że na niego wpadnie, bo wywaliłam większość swojej 'weny' na kartę, aczkolwiek niech się znają z tego, że chłopak jej pomagał przy przeprowadzce, chociaż i tak nie miała za dużo rzeczy do przenoszenia, ale jej pomagał.;)]
Można powiedzieć, że życie Nanny, chociaż dopiero niedawno zaczęte w Amsterdamie, przez co musiała zapoznawać się ze wszystkim od nowa, jest jedną, wielką rutyną, bo gdziekolwiek by nie była i gdziekolwiek by nie mieszkała (a zdarzyło jej się kilka nocy spędzić na dworcu), jej dzień podlegał pewnemu harmonogramowi, którego miała za zadanie się trzymać, bo obiecała przecież mamie, że nie odpuści baletu, a to się w pewien sposób z tym wiązało, przynajmniej tak sobie to ustaliła w tej swojej uporządkowanej główce.
Ranki w nieco obskurnym mieszkaniu nie były zbytnio dla niej przyjemne, bo była przyzwyczajona do swojego niewielkiego, aczkolwiek bardzo przytulnego pokoiku w rodzinnym domku i równie przytulnych pokoi w tanich motelach, ale co miała zrobić, skoro pieniędzy zaczynało brakować?
Jednak po takim niemiłym widoku nadchodziła chwila, w której Nanna mogła całkowicie się zatracić i nie myśleć o tych wszystkich przyziemnych rzeczach, które tylko ją dołowały.
Ubrana w szarawy dres biegła przed siebie zastawiając za sobą wszystkie problemy, smutki, myśli, które ją niepokoiły i jedyne w co się wsłuchiwała to szybsze bicie serca i swój miarowy oddech, może nieco przyśpieszony.
Nie wie na jak długo zamknęła oczy i biegła przed siebie zupełnie na ślepo, zapewne biegłaby tak przed dłuższy czas, gdyby nie to, że poczuła silny nacisk na klatce piersiowej i brzuchu, a zaraz potem odbiła się od ów przeszkody i wylądowała z dość głośnym hukiem na ziemi unosząc zabawnie nogi do góry, może się połamać, ale aby tylko nogi były zdrowe, bo nie będzie mogła trenować!
[Koleżanka mi pokazała tą panią i stwierdziłam, że to istna Fleurka z mojej głowy. To się przyczyniło do reaktywacji mojej postaci :)
Dodam jeszcze, że ta pani jest Polką ;D]
[Jestem jak najbardziej i za wątkiem i powiązaniem :) Yakov wydaje się takim sympatycznym, pozytywnym chłopczyną. Zrobiłabym z niego dobrego kumpla Fleur. Mogli by się sobie wyżalać, razem śmiać, klubować. Cokolwiek, aby pozytywne. W negatywnych relacjach bowiem jestem cienka :)]
[Szczerze to nie zastanawiałam się do której może tam pracować. Jako stażystka chyba nie powinna mieć nocnych zmian, aczkolwiek jeśli do Twojego wątku potrzebna jest informacja, że pracuje do późna możesz takowej użyć ;D Któraś ze stałych pracownic prosiła aby została, czy cokolwiek. Normalnie pracowałaby chyba do około 16. Nie wiem. A tam! ;D Rozumiem, że zaczniesz coś?]
[Wszystko jak najbardziej pasuje :)
Wybacz mi jednak formę moich odpowiedzi, bo dopiero wczuwam się na nowo we Fleur jak też przyzwyczajam do pisania. Dawno tego nie robiłam i muszę sobie poprzypominać jak się pisze wątki ;D]
Jedna z pań pracujących razem z Fleur w tym samym zakładzie miała wizytę u lekarza i niestety musiała się zwolnić wcześniej. Niestety ze szpitala cały czas były przesyłane materiały do badań i jedna osoba nie mogła sobie z nimi poradzić. Wypadło więc, że jasnowłosa musi zostać do końca późniejszej zmiany. Jeszcze nigdy tak późno nie kończyła dlatego od razu zaczęła przeżywać jak będzie wyglądać jej powrót do domu. Najlepszym wyjściem byłaby taksówka, ale że Fleur to biedna studentka, a do wypłaty jeszcze kilka dni brakowało, nie stać jej było nawet na taki krótki kurs pod mieszkanie Rubena (brata u którego obecnie pomieszkiwała).
Na szczęście z pomocą przyszedł jej Yakov, któremu dziękowała w duchu po tym jak odebrał jej telefon. Dziękować osobiście mogła po skończonej pracy, kiedy ochroniarz przekazał jej, że chłopak już czeka.
Tak więc wzięła swoje klamoty w postaci fartuszka, sweterka i dużej, workowatej torby (gdzie potem to wszystko upchnęła) i wyszła na zewnątrz. Tam od razu dostrzegła przyjaciela, któremu, będąc jeszcze kilka metrów od niego, pomachała.
- Cześć! Dziękuję Ci bardzo! - oznajmiła stojąc przy nim, a na jej twarzy malował się pogodny uśmiech. - Jesteś moim bohaterem! - zaśmiała się cicho pod nosem.
A i owszem, czuła się bezpieczniej. Nie ma nic bardziej złowróżbnego jak samotna dziewczyna późnym wieczorem w środku miasta. Do tego blondynka! Z chłopakiem prawdopodobieństwo tego, że ktoś ją zaczepi malało, dobrze było więc mieć przy sobie kogokolwiek. A jeśli tym kimś był Yakov to dodatkowo droga zleci w miłym towarzystwie.
Zdecydowanie Fleur ceniła sobie poświęcenie chłopaka. Równie dobrze mógł gdzieś być, kłaść się spać czy po prostu być zajęty czymkolwiek i nie odbierać telefonów. Zapewne później zadzwoniłaby po swego brata albo Caleba, ale jednak wybrała numer Yakova. I odebrał. Dzięki Bogu odebrał.
- Chyba żartujesz! Samochodu to ja się dorobię może za dziesięć lat dopiero! - Parsknęła śmiechem.
Było pewne, że mimo iż ma prawo jazdy, posiadanie własnego samochodu w najbliższej przyszłości jej nie czeka. Nie z takimi zarobkami, a przecież rodziców nie będzie naciągać. Owszem, czasem Ruben pozwala jej brać swój samochód, pod warunkiem, że sam nie jedzie do pracy, ale w gruncie rzeczy jest to rzadkością. Fleur jest skazana więc głównie na metro. Do pracy wybiera jednak spacer, gdyż o porannych godzinach, między blokami stanowiącymi skrót, jest bezpiecznie.
- Wystarczyłby mi rower, chociaż w tej sytuacji by się niesprawdził - stwierdziła po chwili. - Podobają mi się takie z koszykiem z przodu! - zaśmiała się.
Wzruszyła lekko ramionami, gdyż na horyzoncie nie było widać sytuacji, która niosłaby ze sobą coś specjalnego jak na przykład lepiej płatną pracę. Niby tak, takie sytuacje pojawiają się znikąd, jednak Fleur należała do osób, które nie wierzą, że los może w jednej chwili się odwrócić na kogoś korzyść. Znaczy... kogoś tak, ale nie korzyść Fleur. Ona woli nastawić się na najgorsze - pogodzić się z tym i najwyżej być pozytywnie zaskoczoną w efekcie końcowym. Tak się unika rozczarowania.
- Chodziło mi bardziej, że jak ktoś miałby mnie gonić to... walnie mnie jakimś kijem, spadnę z roweru i Amen! - pokręciła głową śmiejąc się samej z własnych słów. Tak, tak. To odrobinę niedorzeczne.
- Niestety nie mam roweru. Kiedyś pożyczałam od bratowej, ale nadużywać tego nie chcę. Nie lubię ich wykorzystywać... I tak z nimi mieszkam.
Ta jego ręka wcale jej nie przeszkadzała. Wręcz przeciwnie. Uznawała Yakova za bliską jej osobę, takie zachowanie więc było bardzo naturalne, a do tego przyjemne. Miło jest mieć obok siebie kogoś, kto nie dość, że jest o głowę wyższy od ciebie (przy kim czujesz się kruszyną), to jeszcze otula cię ramieniem i masz pewność, że cię w tej chwili nie zostawi. Miło, ciepło i bezpiecznie, a Fleur brakowało tego od jakiegoś czasu.
- Zrzucić i wykorzystać! I co ja biedna pocznę wtedy? - sprostowała, jednak nie kryła rozbawienia spowodowanego jej samym zachowaniem i słowami.Na wzmiankę o jej wyjeździe spuściła wzrok na chodnik, bacznie obserwując każdą mijaną płytkę.
- Ano, wróciłam na stare śmieci. Dobre stare śmieci... - Powiedziała nieco ciszej niż całą resztę i zamilkła na chwilę. Temat jej wyjazdu nie był tym, który chciała specjalnie poruszać. Z upływem czasu bowiem, od jej powrotu, zdała sobie sprawę, że ta historia jest głupia; że Fleur jest głupia; że bez sensu jest dzielenie się z innymi swoim głupim myśleniem.
Tak wyjechała. Bo się zakochała. A raczej uciekała z jednym od miłości do drugiego. Bo przecież nie mogła go kochać, a ten drugi kochał ją. Być z nim było łatwiej. Spieprzona, chora do tego nieco sprawa. Pojechała, urwała znajomości, a teraz wróciła i stara się nadrobić zaległości wśród znajomych. Na szczęście nie wszyscy udają, że jej nie znają. Miłe i pomocne.
- A co u Ciebie w ogóle? - spojrzała na niego, przyglądając mu się bacznie. - Nie przerwałam Ci przypadkiem jakiegoś ciekawego zajęcia? - spojrzała podejrzliwie, uśmiechając się kącikiem ust.
[Wybacz, ale za Chiny Ludowe nie wiedziałam jak się do tego zabrać i zacząć o.O]
Zostawić panienkę Morel samą w mieszkaniu, a katastrofa była murowana. To było jakieś dziwne fatum, które nad nią ciążyło; ona się starała, a coś i tak się psuło, bo po prostu musiało, na złość jej musiało. a to guziki odpadały od nowych płaszczy, a to mikrofala nagle się spaliła, albo już w ogóle woda nagle przestawała lecieć z kranu, a ona raptem go tylko dotknęła! I gdzie tu była sprawiedliwość na tym świecie, no gdzie?
Evcia wyjechała, a Amelie miała całe mieszkanie na własność. Kiedy nie miała żadnych zajęć, żadnej pracy do wykonania, zamykała się i zazwyczaj coś oglądała. w końcu były wakacje, mogła ponadrabiać zaległości we wszystkich swoich ulubionych serialach. Dlatego nie istniało nic okrutniejszego, jak nagła awaria prądu, kiedy wszystko w mieszkaniu panienki Morel dosłownie padło; przede wszystkim zaś telewizor, na którym akurat kończyła oglądać finałowy odcinek. Rozpacz i ból jaki jej towarzyszył w związku z tym wydarzeniem, był więc jak najbardziej zrozumiały. Na szczęście Amelie nie popadła w depresję, ale mając głowę na karku wybrała się do łaskawego sąsiada, którego zamierzała przekonać do pomocy za sprawą swojego czarującego uśmiechu.
Zapukała najpierw lekko, potem mocniej i donośniej.
- Yakov?...- przystawiła ucho do drzwi, chcąc sprawdzić, czy ktoś faktycznie jest w mieszkaniu, choć nie wierzyła by mogła mieć aż takiego pecha. Chciał, czy nie, musiał być w domu i koniecznie musiał pomóc biednej panience Morel!
- Ale mi wyjdzie, prawda? - Udała słodką dziewczynkę, pytając dziecinnym głosem; patrząc na chłopaka i trzepocząc przy tym rzęsami. Wkrótce jednak parsknęła śmiechem. Lubiła się wygłupiać, to trzeba było przyznać, i przy mało kim potrafiła się tak zachowywać. W tym momencie trzeba przyznać, że Yakov należał do tych nielicznych, słyszących i widzących głupie żarciki Fleur. Szybko zyskał miano bliskiej jej osoby, a to dość zaskakujące.
- Chciałbyś mnie wyzwać? - spojrzała na niego podejrzliwie. - I czego byś chciał się wtedy dowiedzieć? - dała mu kuksańca w bok.
- Tak, powinnam dalej pracować jako kelnerka, jakbym wylała coś na Ciebie, nie byłoby traktowane to jako atak - odparła Brandi, drinki przygotowując z właściwą dla tej pracy szybkością. Zamówienie, zrobienie, oddanie, wzięcie kasy i tak w kółko. I czasami skupienie myśli na tyle, by odpowiedzieć coś temu zadufanemu w sobie dupkowi.
Tak, Brandi Yakova lubiła średnio. Był strasznie pewny siebie tą wyjątkowo denerwującą pewnością siebie, tą, której Bran osobiście nie cierpiała. Może się myliła, ale on zachowywał się tak, bo - co właściwie wiedział tutaj każdy - sypiała z Tońkiem. Byłam niemalże pewna, że on jej... może nie tyle zazdrościł, co wściekał się o ten drobny fakt. Dlaczego? Zawsze i na zawsze osoby sypiające z szefem zarabiają więcej, mają mniej roboty, przynajmniej taka była obiegowa opinia. Prawda w romansie Tony-Bran była taka, że prócz harówki nocą przy barze, potem jeszcze szła się wykończyć przy Visserze.
Swoją drogą, cholerny Visser. Było trzech barmanów w jego knajpce - jedną barmanką Brandi, jednym Yakov, trzecim Tom. Toma wywalił, stwierdzając, że nie potrzeba im barmanów, potem zaś zaczął organizować wieczorki jazzowe, podczas których scena piwa spada, wobec czego młodzieży naleciało się w to miejsce stanowczo zbyt wiele i najzwyczajniej nie wyrabiali. Teraz była tylko ona i Yakov i ledwo-ledwo mogli sobie poradzić, bo Tom odmówił powrotu do pracy, a barmanów, którzy nie rozwalali wszystkiego, wcale nie było tak łatwo znaleźć...
- Yakov - zawołała go w pewnym momencie - Yakov, do cholery! Zawołaj ochroniarza!
Właśnie w tamtym momencie jakiś kompletnie nachalny mężczyzna chwycił ją za rękę i - bezczelny! - próbował przeciągnąć przez bar. A nawet tą cholerną butelką nie mogła się obronić, bo Tone by ją wylał, no... W międzyczasie, oczywiście, zbiło się jedno szkło, a jeden kufel spadł na podłogę.
- Zastanówmy się. - Cmoknęła zabawnie, następnie ściągnęła brwi w jedną kreskę i przybrała poważną minę, udając, że dłużej się nad tym zastanawia. - Nie. - Odparła posyłając mu śmieszny grymas, wymądrzającego się dziecka. Opanowała się jednak szybko.
- Wy Rosjanie macie dziwne poczucie humoru. - Stwierdziła dając mu kolejnego kuksańca. - Nie widzę w tym nic miłego. Szczerze... Padłabym tam i nie wstała, gdyby ktoś wyciągnął w moją stronę choćby pistolet na wodę. - Pokręciła głową. Nie rozumiała całej tej rosyjskiej ruletki. Dla niej, osobie która panicznie boi się broni, było to coś strasznego, wyjętego prosto z koszmarów. Uznawała seriale policyjne czy filmy akcji z bronią w roli głównej, ale świadomość, że ktoś mógłby bawić się przy niej bronią była dla niej niczym science fiction.
- Kręcą Cię takie rzeczy?
Oto i jedna z wad Brandi - nie potrafiła ona przekonać się do człowieka, jeśli negatywnie go oceniła - a oceniała, jak to większość kobiet, w ciągu trzech minut od poznania. Niestety, Yakovowi się nie udało zrobić dobrego wrażenia... i teraz miał problem. Bran nie łapała jego poczucia humoru, jego zachowania, widziała tylko niechęć i niechęcią obdarzała Rosjanina.
A z barmanami tak już było. Ewentualnie - trzecia opcja - byli tacy, którzy skończyli kursy dla barmanów, ale nie potrafili bez problemów utrzymać w ręce pół litra piwa. Były to zazwyczaj dziewczynki w wieku Brandi, które myślały, że praca barmanki to tylko i wyłącznie robienie drinków, które uważały, że otwieranie wina należy do mężczyzn - bo przecież ona sama może sobie przy tym zedrzeć lakier czy złamać pazura...
Brandi była... w szoku. Przecież tak mógł mu rozerwać żyłę! Wystarczyłoby kilka milimetrów głębiej, rozharatana żyła okrwawiłaby tutaj prawie wszystko, a facet najpewniej by zmarł! Jones chciała się wręcz rzucić na niego, ale pobiegła sprawdzić, co z pijakiem, a potem wezwała pogotowie - bo krew lała się w sposób patologiczny. Bran podejrzewała, że to nic takiego, może lekkie zadrapanie żyły, ale mimo wszystko...
Wróciła wściekła. Kazała jednej kelnerce nalewać piwa, jeśli potrafi, sama zaś zaciągnęła Rosjanina do magazynu.
- Mogłeś go zabić! Czy Ty w ogóle nie masz wyobraźni?! Gdyby Tone tutaj był, wyleciałbyś z hukiem, do kurwy! Ledwo mu żył nie pociąłeś, idioto!
Wspominałam, że Brandi, kiedy była uprzedzona, nie widziała żadnej zalety? Nie umiała podziękować? Nie potrafiła być łagodna?
[ Może być Keira? ;> ]
[ Śmieszna jesteś, ty miałaś się tym zająć. ]
[ O, nie. Tak się nie umawiałyśmy. Ja tu nowa jestem, więc ty ruszasz główką. Zresztą wiesz, że ja mało kreatywna jestem, ot co. I ostatnio ja zaczynałam :D ]
[ Podświadomie się umawiałyśmy. Może być w sumie, jeśli nic innego nie jesteś w stanie wymyślić, może coś z tego wyjdzie ciekawego :D ]
Tak, jasne. Da się wyczuć, gdzie się trafia, kiedy się wbija komuś szpikulec do lodu. Może po latach ćwiczeń, ale w tak dzikich warunkach? W życiu! Brandi wiedziała tylko, że zagrożenie było zbyt wielkie. Ona sama starała się nie uderzyć pijaka, żeby Visser jej nie wylał, ba! pozwalała na wszystko, dopóki nie przyszli ochroniarze, a przyjdzie jakiś gówniarz i pod nieobecność Tońka zrobi, co chce! Aż nią wstrząsnęło!
Wróciła za bar i podawała drinki szybciej niż zwykle, jeszcze pełna buzujących emocji. Przy ludziach jednak nie zamierzała się kłócić. Nic by jej nie zrobił, ochroniarze przecież tutaj są! Dotknąłby jej może, nic więcej, nie zgwałciłby jej w ciągu kilku sekund, do kurwy nędzy!
W pewnym momencie, gdy emocje wzięły górę, zbiła kieliszek w swoich rękach. Zaraz wybiegła na zaplecze, do łazienki, żeby obmyć lekko poranioną dłoń. Zaraz potem, czując, że gniew coraz bardziej rośnie, uderzył pięścią w ścianę. Tak, przydałby się ktokolwiek, na kogo mogłaby pokrzyczeć, kto zawinił. Kurwa, gdyby był tutaj ten Rusek, dostałby w mordę jak nic!
Siedziała więc na podłodze. A niech sobie radzi z wielką ilością klientów. Ona jest zbyt groźna w tym momencie, żeby mu pomagać.
Ranki nie wymagały apteczki, więc jej nie wzięła. Wystarczyło ostrożnie wyjąć szkła, obmyć rękę i zlać ją wodą utlenioną. Bran była pewna, że w tydzień nawet nie będzie pamiętać, że rozwaliła szkło w swojej łapce.
Ostatecznie wstała, wyszła, zabrała swoją lekką kurtę i kierowała się do wyjścia. Przystanęła jednak, zastanawiając się nad czymś usilnie. Powinna powiedzieć Tońkowi i pozbawić Ruska pracy, to jasne; powinna nawet zrobić to teraz, bo przecież za zrobienie krzywdy klientowi należało wywalać bezzwłocznie. Ale Bran czuła, że nie wolno. W końcu jej pomógł, prawda? Sama pierwszego dnia w pracy rozwaliła jakiemuś facetowi butelkę na łbie. Bo mu się należało.
Podeszła do Yakova.
- Dalej uważam, że to było głupie, ale przepraszam za to, że tak zareagowałam. Chciałeś pomóc; wiem, dziękuję za to. Tylko następnym razem pomagaj... bez szpikulca, co? Odepchnij go, postaw mu piwo, poszarp się ze mną. Ale nie wbijaj komuś... Naprawdę mogło się coś stać.
Nie, nie powie Tony'emu, nie chciała, bądź co bądź, zdolnemu barmanowi odbierać pracy, Tony'emu zaś dokładać. Poszukiwanie barmana było w końcu czymś naprawdę ciężkim.
Tak, Brandi już zauważyła, że odległość, jaką musieli pokonać ochroniarze, aby dorwać się do ewentualnych zboczeńców czy zbyt nachlanych gości była zbyt duża. Zamierzała poprosić Tony'ego, aby ich rozmieścił inaczej czy żeby zatrudnił kolejnego ochroniarza. Nie zamierzała być obmacywana co wieczór, a z powodu tańszego piwa zaczynało się tak dziać. Kasę miał, mógł sobie na to pozwolić, czyż nie?
Brandi uśmiechnęła się jedynie, czując kompletnie, totalne obezwładnienie. Byłam zmęczona; zgubione zdenerwowanie odebrało jej tę siłę, którą miała przez ostatnich kilka godzin. Rozejrzała się tylko po knajpie i wzruszyła ramionami.
- No to... Do jutra. A Tońkiem się nie przejmuj, załatwię to tak, żeby jeszcze Ci podziękował.
Bran wiedziała, że do Tońka najpewniej to nie dojdzie. Zraniony mężczyzna na policję nie pójdzie, bo zostanie z urzędu oskarżony o próbę gwałtu, przez którą Yakov byłby oczyszczony z zarzutów na zasadzie walki w obronie niewinnej kobiety. Ochroniarze, co prawda, mieli obowiązek mówić Tony'emu o takich ekscesach, ale w ostatnich dniach było ich tak wiele, że Bran sama była świadkiem, jak ich zbywał, byleby znaleźć się już w łóżku. Niemniej, jeśli Yakov miałby stracić pracę, Brandi wstawi się za nim i po raz pierwszy użyje swojej mocy kochanki i pooddziałowywuje na właściciela.
Potem wyszła.
[Any ideas?]
{Omm... Yuri <3 Upatrzyłam go sobie na brata Sashy. Genialny. Wątek? Powiązanie? ;)}
{No, przecież wiem... ;) Już mam innego modelaska. Powiązanie z Anglii? Jak najbardziej. Konkrety? U mnie brak}
{Może Yakov przyjaźnił się z bliźniakiem Sashy? I przespał się z Sashą jeszcze w Londynie? W sumie nic innego do głowy mi nie przychodzi... ;)}
Amelie stojąc przy drzwiach i nasłuchując, czy ktoś się zbliża, kompletnie nie była przygotowana na otwarcie drzwi w momencie, kiedy opierała się o nie najbardziej. Zapewne, gdyby nie fakt, że miły sąsiad złapał ją za ramiona, leżałaby teraz na podłodze z obitą pupą i krzywiłaby się z niezadowolenia. Tak tylko uśmiechnęła się nieśmiało, lekko zakłopotana, a mimo to chcąc wyglądać i uroczo i niewinnie, czyli tak jak zawsze.
- Ja nie podsłuchiwałam! Tylko nasłuchiwałam, czy jesteś. To dwie, całkiem różne rzeczy.- mruknęła, zakładając ręce na piersi i posłała my jedno, pełne oburzenia spojrzenie, by potem i tak się uśmiechnąć. Nie była osobą, która potrafiła się gniewać, ani zbyt długo obrażać. U niej to było zwyczajnie niemożliwe.
Poszła za nim do salonu, a kiedy tylko wygłosił swoje przypuszczenia, Amelie w pierwszej chwili chciała się gorliwe zacząć bronić, że przecież ona niczemu nie winna, że to nie ona i w ogóle, to jakiś zamach sił nieczystych na jej osobę, albo okrutny spisek na jej personę, ale ostatecznie tylko nadęła policzki, by zaraz wypuścić głośno powietrze z płuc.
- To ten... Ja naprawdę nic nie zrobiłam, to samo! Ja przyrzekam, samo się popsuło. Wszystko padło, tak nagle i w ogóle... siadł prąd i wszystko. Rozumiesz? Ja tylko grzecznie oglądałam sobie serial i piłam ciepłą herbatkę...- spuściła wzrok, niczym małe dziecko, które własnie coś zbroiło i teraz nie wie co zrobić. Tylko, że ona naprawdę była niewinna, a w tym wypadku bała się reakcji Yakova. Pewnie i tak będzie się z niej śmiał, jak zwykle, trochę najwyżej ponarzeka, powzdycha, ewentualnie przeklnie. Mimo to, zawsze ze strachem czekała na ten moment, kiedy załamie nad nią ręce i nie uwierzy, że ktoś może być aż tak nieporadną osóbką.
- No nie jestem tego taka pewna... - spojrzała na niego podejrzliwie, nieco przeciągle, ale w końcu roześmiała się pogodnie.
Nie, nie myślała, że Yakov mógłby być do tego zdolny, aczkolwiek ludzi często stwarzają złudne wrażenia swej osoby. A może chłopak do takich należał? Oczywiście nie posądzała go o nic, absolutnie. Chodzi tylko o to, że nigdy nie wiadomo, wbrew pozorom.
Sama Fleur nie rozwodziła się dłużej nad tym temat, bo czując krople deszczu na swoim nosie, a potem kolejne moczące jej włosy, sweter i spodnie, chwyciła chłopaka za rękę i szybkim tempem ruszyła dalej. Z każdym krokiem przyśpieszała co dało kolejno marszobieg i bieg. Bieg z impetem. Bieg z impetem, tak naprawdę, nie wiadomo dlaczego. Fleur bowiem lubiła deszcz na swój sposób. Jasne, za chwilę będzie cała mokra i w najgorszym wypadku dopadnie ją przeziębienie, ale... lubiła deszcz. Miała wrażenie, że po deszczu wszystko jest lepsze; że deszcz spłukuje wszystkie brudy i wszystkie problemy. I teraz, miała wrażenie, że deszcz zmyje z niej wszystko to co ją dręczyło, a potem wszystko już będzie tak jak być powinno.
I teraz właśnie poznajemy Fleur jako niepoprawną marzycielkę i romantyczkę, których nie ukazuje w obecnym świecie, przez inne normy panujące wśród ludzi. To rzadko spotykane widząc biegnącą po deszczu dziewczynę z uśmiechem na ustach, śmiejącą się w głos co chwilę.
Nie wiedziała jednak jak Yakov reaguje na taką pogodę. Biegła gdzieś więc może, by jednak znaleźć odrobinę dachu nad głowę i uchronić chłopaka od kataru.
[ Witam :) Przyznam, że bardzo spodobała mi się Twoja postać i miałam napisać już wcześniej, ale... Ale wyszło, jak wyszło. Strasznie bym chciała mieć powiązanie... Tylko nie wiem jakie. Jak najbardziej może być pokręcone! Hm... Może Yuri mógłby być jakimś kumplem/znajomym/kimś Angel, który zna ją już jakiś czas? Jeszcze zanim panna Evans zaczęła robić się w miarę normalna. Co o Tym myślisz? ]
[ Przy okazji może też być sąsiadem trochę... nienormalnej ciotki Angie, która bardzo lubi zalewać mieszkania innych mieszkańców kamienicy. Panna Evans mieszkała u niej przez jakiś czas, więc też stąd mogliby się znać. ]
[Witam i o wątek pytam :)]
Noemi Gates
Prześlij komentarz