LISTA POSTÓW

wtorek, 14 sierpnia 2012

I simply run, simply run I don't wanna stay

François de Guise
urodzony 6 listopada 1978 roku w Nantes
rodowity Francuz, posiadacz podwójnego obywatelstwa francusko-brytyjskiego 
nauczyciel języka angielskiego w publicznym liceum ogólnokształcącym
po prostu 
FRANK

Nigdy nie był lokalnym patriotą. Nigdy nie był dumny ze swojego pochodzenia. Nigdy nie utożsamiał się z własnym narodem. Zawsze śmieszył go jego ojczysty język, jego pretensjonalność i przesadna wymyślność. Dlatego już w wieku szesnastu lat wyjechał, tak po prostu. Bez pożegnania, bez wyjaśnienia, bez zbędnego komplikowania wszystkiego. Nigdzie nie zagrzał miejsca na dłużej. Tułał się po całej Europie i Ameryce Północnej. Był buntownikiem. Popełniał wiele błędów, o których przypominają mu liczne tatuaże zdobiące jego ciało. Walczył o prawo do wolności, o prawo do słowa i prawo do rozwoju. Jedynym czego w życiu chciał, pragnął z całego serca, były podróże i sztuka. J e g o sztuka opierała się na słowach, na tworzeniu z nich zdań, akapitów, rozdziałów. Pisanie stało się jego uzależnieniem, jego ucieczką od świata, który często go rozczarowywał. Na życie zarabiał przez dorywcze prace - często pomagał w budowach, albo w kuchni jakiejś turystycznej knajpki. Nigdy nie narzekał na swój los. Nigdy nikogo nie obwiniał o swoje niepowodzenia. Nigdy też nikomu nie dziękował za sukcesy. Od zawsze żył w przekonaniu, że na tym świecie ma siebie. I tylko siebie.
W pewnym momencie postanowił zapewnić sobie stabilizację. Wtedy wyjechał do Anglii na studia. W tamtym kraju też się zakochał, dlatego zmienił również swoje obywatelstwo. Nigdy nie zdobył się na całkowite zerwanie ze swoimi korzeniami. Mimo wszystko, ma w sobie trochę sentymentalizmu, by nie powiedzieć, że aż nadto wiele. Ale o tym nikt przecież nie mus wiedzieć. 
W Amsterdamie wylądował przypadkiem, jak zresztą w każdym miejscu na świecie. Jako nauczyciel chciałby zrobić coś więcej, niż wystawić dobrą ocenę na koniec roku. Chciałby zaszczepić w choć jednym młodym człowieku pasję i radość. Chciałby przekazać to wszystko, o co sam walczył, co każdego rozczarowującego dnia musiał w sobie umacniać. Chciałby jakoś pomóc, bo sam pomocy nigdy nie otrzymał. 

Tylko idioci mówią prawdę. Ja jestem inteligentny, więc nie mówię prawdy. – Salvador Dali

Mierzy sobie 187cm wzrostu, waży niemal 85kg. Atletyczną sylwetkę zawdzięcza latom ciężkiej pracy, jak i zamiłowaniu do sportu. Każdego poranka, przed zajęciami, przebiega 12km, a wieczorem często odwiedza siłownię albo basen. Nie lubi się golić, ale stara się to robić regularnie, by trzymać się szkolnego regulaminu. Nie lubi eleganckich ubrań, ale rzadko kiedy można go spotkać bez marynarki, czy koszuli. Lubi natomiast swoje perfumy, które w jakiś sposób podkreślają jego indywidualność. Swoje tatuaże raczej stara się ukrywać przed światem, bo są dla niego bardzo osobiste. Zobaczyć je można najczęściej tylko, gdy trenuje. 

Gdy się na coś zdecydujesz. To odważnie naprzód idż. Puść młodości swojej wodze, nie szczędź jej, nie bój się żyć. – "Grek Zorba"

Jest bardzo porywczy. Szybko się denerwuje i podczas sprzeczki nie szczędzi przykrych słów. Ale nie jest też pamiętliwy, nie wytyka błędów z przeszłości, nie mści się, nie planuje żadnych intryg. Bywa natomiast ironiczny, często dystansuje od siebie ludzi, choć ci mogą nawet nie zdawać sobie z tego sprawy. Jest świetnym aktorem. O sobie opowiada niewiele, wspomina o raczej niezobowiązujących sprawach. Łatwo nawiązuje kontakt z ludźmi, ale też bardzo łatwo ich od siebie odsuwa - ma problem z zaangażowaniem się w jakąkolwiek relację, począwszy od koleżeństwa, na miłości kończąc. 

Śmierć jest niczym – jedno dmuchnięcie i świeca gaśnie – ale starość to straszna hańba! – "Grek Zorba"

Boi się starości. Chciałby zostać wiecznym chłopcem, który nie jest odpowiedzialny za jakikolwiek swój czyn. Każdego wieczoru wychodzi do klubu i choć jest zazwyczaj o dekadę starszy od pozostałych ludzi, nigdy tego nie dostrzega. Nic nie jest w stanie go onieśmielić. 
Uzależniony jest od kawy, od papierosów. Od alkoholu, choć tego nigdy nie przyzna. Może to dlatego, że rzadko upija się do nieprzytomności. Ale nie pamięta już dnia, w którym byłby trzeźwy. Codziennie pisze na wiekowej maszynie. Nie ma komputera. Z komórki korzysta z konieczności. Mieszka w średniej wielkości lofcie niedaleko centrum. Czasem gra na gitarze. Czasem w środku nocy włóczy się samotnie po ulicach miasta. Kocha książki. Kocha piękne zdjęcia. Kocha swoją niezależność. Są dni, kiedy za czymś bardzo tęskni. Ale nie wie za czym. Są chwile, w których nie poznaje samego siebie.

Hedonista.


ALBUM | MUZYKA
[ Dobra, nie potrafię pisać kart postaci, zawsze mi to koślawo wychodzi, a to dlatego, że zbyt wiele nie chciałbym zdradzać. Ktoś może mnie znać z innych blogów, ale swojego Tony'ego postanowiłem już nigdzie więcej nie ciągać, bo on swoje miejsce już ma. Pora spróbować z kimś nowym. 
Na wątki chętny bardzo, ale muszę przyznać, że bywam wymagający. Nie toleruję głupoty. ] 

54 komentarze:

Brandi Jones pisze...

[Uwielbiam go. Kompletnie, całkowicie, totalnie. Uwielbiam stwierdzenie, że chce być małym chłopcem... zawsze. Taki trochę Piotruś Pan.
Klub to tak przeciętne miejsce, tam nie zacznę. Co powiesz na to, by poznali się na siłowni? Brandi rzadko tam bywała do tej pory - ale może czas zacząć? (; Tylko mi powiedz, czy on by podszedł. Albo inaczej - z jakiego powodu podszedłby do obcej kobiety?]

lilac sky pisze...

[Ojo, Francuz i do tego pisarz <3 U mnie kiepsko z pomysłami, ale może chcesz pomóc, to bym coś zaczęła? Mnie to wszystko jedno czy powiązanie, czy nie, bo jestem otwarta na wszelkie propozycje, choć pewno będzie trudno, bo Melcia to za wesolutki i zbyt energiczne stworzenie xD]

foksu pisze...

[Co tam Francuz i to wszystko, lepiej skupić się na kościach policzkowych i obojczykach <3]

foksu pisze...

[O proszę, ja zaś nie kojarzę. Jak zwykle ;d]

Brandi pisze...

[Zabrzmiało trochę ironicznie - bo moja karta jest robiona jak najbardziej na prosto. Nie chciało mi się (nie miałam pomysłu?) na kolejne opowiadanie, bo kart typu WYGLĄD CHARAKTER (c)HISTORIA nie lubię. Tak podzielone są straszne, naprawdę...
Piszę się, piszę (;]
Treningi boksu dawały dużo. Brandi czuła, że jej mięśnie się rozwijają, po pierwszych treningach nie mogła ruszać rękami, ramiona bowiem z bólu usiłowały oderwać się od barków. Jones zauważyła jednak, że jest silniejsza, że jej mięśnie się cudownie zaczęły rzeźbić, że wygląda lepiej - przynajmniej w sensie sportowym. Boks miał jednak jedną wadę - bardzo trenował górne partie ciała, te dolne - mniej. I chociaż ramiona zaczynały być umięśnione, nogi pozostawały szczupłe. Tylko szczupłe.
Któregoś dnia pod wieczór, ot, kierowana instynktem, wybrała się na siłownię. Nie była w takim przybytku od... co najmniej kilku lat, nie lubiła bowiem monotonnych ćwiczeń polegających tylko i wyłącznie na treningu mięśni. Wolała pojeździć na desce czy pobiegać, ewentualnie w wolnej chwili pobawić się hantlami w domu, robiła to jednak na tyle nieregularnie, że się jej nie znudziły. Wiedziała jednak, że jeśli nie chce mieć nieproporcjonalnego ciała, bez siłowni się nie obejdzie. I właśnie dlatego weszła na dobrze oświetloną salkę, którą wypełniał lekki zapach potu i nieco silniejszy zapach odświeżaczy powietrza.
Szybko się przebrała, wzięła swoją butelkę wody, poprosiła trenera, by wskazał jej maszynerię (bo dla niej te wszystkie przyrządy były jakieś dziwne, tajemnicze) do wyćwiczenia nóg, a potem wzięła się za to ćwiczenie. Z racji jednak, że po kilku minutach zaczęła się nudzić, chwyciła za swoją butelkę z wodą i zaczęła czytać skład, jednocześnie machając tymi ślicznymi, "tylko szczupłymi" nogami.

foksu pisze...

[Niemniej, nadal nie wiem, z jakiego bloga, więc ucieszyłabym się, gdybym została uświadomiona :D XD]

foksu pisze...

[Apophis? Czy się mylę? :D]

Bran pisze...

[Hm... Ja tam w ogóle byłam fanką zdjęć w albumach. Mało informacji, ale - jak pisałam - przynajmniej nie było takiej sztuczności...]
Cóż, Brandi ze sportem związała się zaledwie parę lat temu, gdy okazało się, że jako lesbijka musi umieć się bronić albo chociaż dobrze uciekać. Jako, że do biegania skora nie była, zaczęła jeździć na desce - i w ten sposób rzadko kto ją dogonił. Spodobało się jej to jednak na tyle, że deska przestała być "środkiem transportu", a zaczęła być nieodłącznym partnerem życiowym. Teraz rzadko na niej jeździła, miała coraz mniej czasu, ale gdy tylko zdarzała się wolna godzina lub dwie - od razu jechała do skateparku, aby przetrenować nowe tricki. Boks zaś... cóż, boks pojawił się, bo Brandi uznała, że przyda się jej trochę więcej ruchu. Wrócił stary wybór - lesbijka musi albo dobrze się bronić, albo dobrze uciekać. Tym razem Bran wybrała to pierwsze.
Brandi odpuściła, bo... to była głupia maszyna. Te wszystkie przyciski, pokrętła ją przerażały, a obciążenie stanowczo było zbyt małe - jej nogi pracowały zbyt szybko i zbyt gwałtownie, przez co ćwiczenie wyglądało tragikomicznie. I kiedy usłyszała głos, spojrzała na mężczyznę z uniesionymi brwiami. Potem rozejrzała się... Do niej mówił. Cholera.
- Potrafi pan to ustawić tak, żebym mogła normalnie poćwiczyć? - zapytała, patrząc na niego. - Nie znam się na tym, a wątpię, aby to urządzenie było idiotoodporne...
Trochę techniki i człowiek się gubi. Ale Brandi nigdy nie była technikolubna. Nie znała się na komputerach i na samochodach, nie znała się na urządzeniach i tych wszystkich przyciskach, przy których widniały śmieszne znaczki. Bo co niby mają znaczyć dwa kółka połączone kijkiem? Czy coś takiego?

foksu pisze...

[Ale nie poznałabym, inaczej ;)]

foksu pisze...

[Nieraz tak jest, że jedna postać pasuje na jeden blog, ale to zależy głównie od tematyki bloga też, ale Frank się udał. I imię, wizerunek i karta ;)]

L. H. Cohen pisze...

[Zapewne to wina tego egzotycznego uroku ;)
Pomysł mi odpowiada, ja mam zaczynać, czy ty to zrobisz?]

Anonimowy pisze...

[Hahahah :D
Ja też rzadko czytam, najczęściej patrzę pobieżnie, a ciekawsze teksty wyłapują i udaję, że znam całą. :D:D Klubowymi wątkami rzygam. Więcej ich tu miałam niż wpadania na siebie :D]
Nie, Brandi nie potrzebowała takiej adrenaliny, nie dążyła do tego, ale, niestety, pech najwyraźniej chciał, by co jakiś czas taką dawkę adrenaliny dostawała. Jakiś czas temu na jej oczach ktoś próbował kobiecie porwać dziecko, kilka dni temu - jej próbowano wyrwać torebkę. Nic jednak nie przebije wydarzenia z poprzedniego miesiąca - była na kawie w lesbijskiej kawiarence z jakąś dziewczyną, a tu nagle wpadła grupa skinów z wrzaskiem na ustach, że nie chcą mieć kolorowych w mieście... Skończyło się niemalże rzezią. Niemalże, bo większość przeżyła albo była bez obrażeń. Rzezią, bo jeden chłopak nie przeżył, a dwie dziewczyny zostały zgwałcone.
Jones miała dystans do siebie. To była jedna z niewielu możliwych cech charakteru, które sprawiały, że niewiedza stawała się igraszką, nie zaś czymś poważnym. Mam na myśli to, że gdyby powiedziała wprost, że nie rozumie tego urządzenia, można by wziąć ją za głupią - gdy zażartowała z siebie, nagle jej niewiedza stała się śmieszna, dzięki czemu nie mogła być uważana za głupią. Tylko ludzie inteligentni umieją śmiać się z siebie. Podobno.
Zanotowała w myślach wszystkie jego wskazówki, potem zaś usiadła i zaczęła robić to, co kazał, zwracając uwagę na to, czego nie powinna czynić. Po trzech razach czuła, że jej mięśnie zaczynają pracować - tak, tego chciała. Uśmiechnęła się do siebie.
- W jeden wieczór nie zniszczę sobie kolan, a nie będę przecież ćwiczyć tylko na tym - powiedziała Brandi. - I dziękuję. Jakbym ja zaczęła się tym bawić, najpewniej przestałoby być zdatne do użytku...
Brandi też rzadko korzystała z komórki, dlatego najpewniej jej komórka wciąż żyła. Posiadała jeszcze MP3, któremu zdarzało się zacinać - ale wciąż dobrze działało, więc Bran nie inwestowała w nowe. Nie wspominając już o tym, że jej nie było stać. Komputer w jej życiu służył głównie w zamawianiu książek czy przeglądaniu jakichś wiadomości albo informacji, których nie znalazła w podręcznikach... I to było wszystko. Bo pralki, lodówki nie wliczam w technologię, którą Jones mogła szybko zniszczyć. Nie było tam na tyle dużo funkcji, by była zdolna to "spsuć" od razu.

foksu pisze...

[No to nieraz może przerazić człowieka, aczkolwiek coś się da wymyślić. :)
Ja tam bym mogła zacząć jakiś wątek, choć nie mam jakiegokolwiek pomysłu.]

L. H. Cohen pisze...

Piątkowy wieczór dla Roxanne, to scena. Ludzie. Śmiechy. Wygłupy. Ogólna euforia, przepełniona sala, szaleństwo na deskach – lubiła to. Nie wyobrażała sobie innej formy spędzania czasu w takie wieczory, kiedy to ludzie zmęczeni po pracy, ciesząc się nastającym w końcu weekendem, przychodzili do pubu, gdzie występowała razem z zespołem, parodiując sytuacje z życia codziennego i wszystko to, co napisała, co wpadło im do głowy przez ostatni tydzień. Ciągle pracowali nad czymś nowym i praktycznie co piątek przez godzinę pokazywali dwa, może trzy skecze, ku uciesze gawiedzi. Cieszyła ją ta publiczność, bo mimo, że nie była jakaś wielka, to lokum było wypełnione po brzegi. Cóż, dzięki temu też zarabiała, ale w żadnym wypadku nie traktowała tego jako przymus. A nawet jeśli, to bardzo relaksujący i przyjemny, bo występowanie na deskach nie peszyło jej w żadnym wypadku.
Po każdym takim mniej lub bardziej udanym „maratonie śmiechu” przeważnie kierowała się do domu. Przeważnie, bo mimo, że zawsze miała taki plan, nie zawsze wypalał – tym razem znowu została dłużej w pubie, siedząc przy barze i sącząc drinka, który postawił jej jakiś miły facet. Korzystała z takich gestów, bo czemu by nie? I tak wszyscy wiedzieli, że mężczyźni jej nie interesują, więc nawet kobiety poniektórych z tych panów (którzy koniecznie musieli podejść i pochwalić ją, czy nawet postawić tego symbolicznego drinka, czy też skomplementować), nie widziały w tym nic złego. Był to całkowicie przyjacielski gest.
Towarzystwo wokół Leander powoli się rozrzedzało, co zaczęło ją cieszyć, bo szczerze, nawet mimo miłego zainteresowania, było tego po prostu za dużo i na dzień dzisiejszy miała dość. Delektowała się drinkiem, patrząc na scenę, na której już ktoś rozstawiał sprzęt – jak dobrze pamiętała, dzisiaj miał grać jakiś indie rockowy zespół. Cóż, może zostanie dłużej by posłuchać?

[Coś takiego odpowiada? ;)]

Anonimowy pisze...

[W życiu mi się nie zdarzyło wpaść na kogoś i iść z nim od razu na kawę. O.o A na blogach to się dzieje ciągle...]
- Och, nie o to mi chodziło. Po prostu nie znoszę robić jednego ćwiczenia ciągle. Potrzebuję rozmaitości, inaczej umieram z nudów.
Cholera, to było męczące, ale ćwiczyła dalej. Kto by pomyślał, że jej nogi są w tak słabym stanie? Co prawda wiedziała, że wytrzyma wiele, ale czuła, że te mięśnie pracują, podczas gdy powinno to być lekką rozgrzewką. No a przecież jeździła na desce! Gdyby miała to obciążenie na rękach, pewnie nie poczułaby niczego, byłoby jej lekko. Ale cóż - jeśli nie chce mieć rozbudowanych ramion, a chudych jak patyki nóg...
Brandi przez pewien czas żałowała, że nie jest mężczyzną. Im było łatwiej - bez okresu, bez patrzenia na to, czy mają wyrównane brwi, czy mają ogolone nogi, czy to, czy tamto... Dopiero jakiś czas temu, pod ręką męską - to ważne! - zrozumiała, że być kobietą wcale nie jest tak źle. Co prawda ciągnęło to pewne obowiązki, ale mężczyźni też je posiadali. Tylko inne.
Jones miała okropne wrażenie, że mężczyzna bierze ją za pierwszą-lepszą dziewczynkę, która dopiero wzięła się za ćwiczenia i wymięknie po tygodniu. Cóż - po nogach nie było widać, by uprawiała jakikolwiek sport, ramiona zaś zakryła koszulką. Uznała jednak, że to trochę nie fair, by uważał, że jest słabiutką trzpiotką, wobec czego zrzuciła koszulkę, zostając w samym staniku sportowym. Wiele kobiet taki tutaj nosiło.
Skupiła się wyłącznie na ćwiczeniach. Nie da mu tej satysfakcji i nie odpuści po dziesięciu minutach. Nie ma mowy.

foksu pisze...

[Ja tam jedynie o gg się spytam, czy coś, jeśli chcę zadać pytanie, które niekoniecznie wszyscy muszą znać, o.
Z tym barem mogłoby coś być i wtedy Lilka przyjdzie z pomocą zatroskanego człowieka, zdając sobie sprawę, że ona była raz u Franka, chcąc przygotować taki artykuł, o? ;>]

Anonimowy pisze...

[Słodko! Ja usiłuję wziąć się za ćwiczenia. Słabo mi idzie. A kiedyś ćwiczyłam codziennie, cholera...]
Brandi spojrzała na niego. Na chwilę nawet przerwała ćwiczenia.
- Powinnam, być może. Ale aerobik jest nudny. Wolę swój brutalny, ale miły boks - powiedziała Jones, wracając ponownie do ćwiczeń.
Brandi była zawsze tą męską lesbą, która nosiła byle jakie ubrania, nie malowała się, nie dbała o siebie. Ostatnio zaczęła zwracać uwagę na to, jak wygląda - poszła do fryzjera, zainwestowała w kosmetyki, sukienki, buty na obcasach. Według niej wyglądało to słodko, gdy szła w lekkiej sukience z delikatnie zarysowanymi mięśniami. Bo przecież nie była napakowana, jej piersi nie zamieniały się w tors z trochę większą tkanką tłuszczową, ramiona nie miały mułów, czy jak się to obecnie nazywa w tej całej gwarze sportowej...
A co do ćwiczeń - Bran nie tyle zwracała uwagę na to, jak bardzo jej mięsnie się rysują na ciele; bardziej satysfakcjonowała ją siła. Uwielbiała patrzeć, jak staje się coraz potężniejsza, jak może więcej unieść albo jak jej ciosy stają się bardziej wyważone, silniejsze, szybsze. Tak, uwielbiała czuć tę moc, która rozgrzewała ją w jakiś wspaniały sposób.
Tak, Jones mogłaby się zgodzić. Uwielbiała kobiety, to, jak wyglądają, jak się zachowują, jakie są proste - przynajmniej dla niej. Niestety, ograniczyła sobie do nich dostęp, zakochując się w mężczyźnie.

Anonimowy pisze...

[Dobranoc :D]

Bran pisze...

[A co trenujesz? To dziwne coś, co Frank? :D]
Cóż, Zumba była fajna, ale Bran nie widziała w niej nic przydatnego. Bo tak, Jones była nastawiona na praktyczność, czegokolwiek nie robiła, robiła po to, by się przydało. A te wszystkie aerobiki-śmiki... Na co się przydadzą? Nie zatańczyć jakiegoś kroku z Zumby przed mężczyzną przecież, nikt nie zapłaci Ci za to, że zaczniesz wyginać ciało jak w aerobicznym tańcu, czy jakkolwiek się to nazywa. Za to boks był przydatny - przecież jak ktoś chce się z nią bić, uderzy i po problemie - czego na pewno nie dałoby się zrobić przy Zumbie...
- Trenuję boks - powiedziała Jones. Nie dodawała już, że jeździ na desce, z jakiegoś powodu mimo, iż to nie był prosty sport, ludzie traktowali go z przymrużeniem oka. - Jestem tu, żeby wyćwiczyć nogi. Mam je o wiele słabsze niż ramiona.
Ta niepozorność to, w sumie, była zaleta. Nikt się nie spodziewał, że zaraz oberwie. Gdyby bowiem zaatakowano takiego mężczyznę, jak Frank, byłoby pewne, że zaraz nadejdzie cios, więc trzeba uskoczyć. A walcząca kobieta to rzadkość, dzięki czemu Bran miała tę maleńką przewagę. Ostatnio jakiś gówniarz próbował wyrwać jej torebkę i był wielce zaskoczony, gdy ona mu przyłożyła w twarz...
Cóż, Bran wolała lesby przez całe swoje życie, ostatnio się to zaś zaczęło... zmieniać. Albo inaczej - nadal była homo, ale z jednym męskim wyjątkiem, w którym zaczynała się zakochiwać, mimo, iż wiedziała, że nic z tego nie będzie.

Brandi pisze...

[Uzależnij mnie. Ale wiem, jak to jest, mimo wszystko. Jak się ćwiczy codziennie, jeden dzień bez ćwiczeń i masz wrażenie, jakby wszystkie mięśnie stały od wieków. To nie jest ból, tylko takie... głupie uczucie, okropne.]
Cóż, to prawda, ćwiczenia wpływają na to, jak się kobieta porusza. Ale Brandi miała to gdzieś. Dopóki podobała się osobie, na której jej zależało, dopóty wszystko było okej. Gdyby zaś Tone stwierdził, że nie, że porusza się ostatnimi czasy bardziej niż chłop, najpewniej poszłaby na dodatkowe ćwiczenia - ot, by nauczyć się, jak umiejętnie sterować swoim ciałem. Byłby to jednak tylko dodatek, bo - jak mówiłam - Brandi lubiła praktyczność.
- Skakanka mi się znudziła. Nie cierpię ćwiczeń, które są monotonne, a skakanka... Jej, ileż można - mruknęła. - I właśnie dlatego, że nie mam silnych nóg, chcę je wytrenować. To chyba proste...
Przestała, spojrzała na mężczyznę. Potem na jego mięśnie. I znowu na jego twarz.
- Tamten mężczyzna, który mi mówił, że to jest odpowiednie... coś - tu wykonała bliżej nieokreślony gest rękami - dla mnie, nie wyglądał zbyt imponująco, a jest tu instruktorem. Nie mów mi, że się męczę bez powodu.
Cholera by go. Rzeczywiście, chude to, małe, słabiutkie, Brandi była pewna, że dałoby się go położyć ciosem. I on był tutaj instruktorem. No bez jaj.

Brandi pisze...

[Łaaał <3 Kiedy zacząłeś trenować?
Dla mnie nie do zniesienia było to uczucie w mięśniach. Psychika moja jest nastawiona na lenistwo, więc cieszyła się z braku ćwiczeń, zołza jedna.
U mnie są siłownie, ale chodzą na nie... dresy. Nie mam jakoś ochoty z nimi przebywać.]
Brandi nie robiła czegoś, by się przypodobać - ona czuła wewnętrzną potrzebę, by coś zmienić. Chciała tego, bo ona czy on tego chciał. Ot, robiła to, by zadowolić drugą osobę, a tym samym siebie. Na tym polegały w końcu związki, miłości, przyjaźnie - by nie dbać tylko o siebie. Niezależność jest ważna, Bran nie pozwoliłaby siebie zmieniać komuś, ale zmienić coś z własnej woli - to było do zniesienia.
- Nudne. Chociaż i tak pewnie się za to zabiorę, tak czy siak z psem w końcu wychodzę, więc...
Usiadła normalnie, odwracając się w stronę mężczyzny, podzielając jego rozbawienie z instruktora.
- Ewentualnie, co jest teraz modne... Jest teoretykiem. Wszystko wie, ale kompletnie nie rozumie i nie potrafi tego zastosować - powiedziała Jones, patrząc na te wszystkie hantle, które mężczyzna podnosił. - Nie nudzi to pana? Przecież od tego można nawet i zemrzeć z nudów. Podnieść, opuść, podnieść, opuść, ciągle to samo... Boks o tyle jest ciekawszy, że przynajmniej się patrzy, jakie ludzie potrafią robić miny, gdy ktoś ich uderzy. A hantle? Co w tym fajnego?

Mila Drozd pisze...

[omójboże, nauczyciel angielskiego, już mam pomysł na wątek!]

Była osiemnasta piętnaście, dokładnie kwadrans przed umówionym spotkaniem. To chore, ciągać nauczyciela w wakacje. Ale chuj, należy im się, za te dwa miesiące wolnego niech się trochę pomęczą w centrum Amsterdamu mimo kurewsko upalnego słońca.
Zamówiła mrożoną kawę i usiadła wygodnie w wiklinowym fotelu. Za miesiąc wróci na uczelnię. Musi zrezygnować z pracy i zająć się pisaniem magisterki i tym cholernym stażem. Dyrekcja liceum, które sobie wybrała, jasne, zgodziła się, pod warunkiem, że "spotka się pani z jednym z naszych nauczycieli i on wyrazi na to zgodę". Więc spakowała swoje dokumenty przedstawiające najwyższe wyniki w nauce jeśli chodzi o cały rok filologii angielskiej Uniwersytetu Amsterdamskiego. Wiedziała, że da sobie radę. Cholera, mimo pogłosek które o niej krążyły, była przecież cholernie inteligentna, dobra w tym co robi, a przy okazji całkiem ładna, co wszystko jej upraszczało.

[ar ju in?]

Mila Drozd pisze...

- Tak jest - skinęła głową i uścisnęła dłoń mężczyzny. - Mila Drozd. Pana numer podała mi dyrekcja szkoły, w której pan uczy. Chodzi o staż na pana lekcjach. Jestem na piątym roku filologii angielskiej, a dyrektor powiedział, że nie ma z tym problemu, jeśli pan się zgodzi - powiedziała z miłym uśmiechem, przyglądając się mężczyźnie, który usiadł teraz naprzeciwko niej. Spodobał jej się, przynajmniej z wyglądu. Lubiła zadbanych, niedogolonych mężczyzn. Na dodatek takich, którzy mieli do czynienia z językiem angielskim, który nie prawdopodobnie ją jarał. Ale ona byłą nietypowym dosyć, bo atrakcyjnym i rozchwytywanym przez mężczyzn, ale jednak - kujonem.
- W zasadzie szukałam kąta dla siebie w jakiejś firmie z tłumaczeniami, ale wszędzie mają zapełnione miejsca. Nie wiem gdzie miałam głowę, gdy był na to czas - wzruszyła ramionami, a potem wyciągnęła z dużej, wiklinowej torby czarną teczkę ze swoimi ocenami, dyplomami, etc, etc.

Maja Troczyńska pisze...

[O. A tutaj mraśny ten ostatni gif. Z resztą, ten pan to daje radę ogólnie ;)]

Maja Troczyńska pisze...

[Możesz wymienić kilka tych pomysłów? Może razem uda nam się na coś wpaść, zmodyfikować etc ;)]

Anonimowy pisze...

[Bran za nim nie pójdzie, nie ma mowy. Masz jakiś pomysł, aby kontynuować ich znajomość? Bo wydaje mi się, że mogą się polubić... z czasem.
Ojej. Chciałabym, aby u mnie w mieście były organizowane jakieś zajęcia. Póki co jednak, myślę o tym, by nauczyć się walczyć mieczem - rekonstrukcja to coś, co uwielbiam <3 Tylko nigdzie nie chcą walczących kobiet, cholera -.-
Łoch. Ja też jestem pełna sprzeczności. Raz mi się chce, wyćwiczę się do tego stopnia, że następnego dnia ruszać się nie mogę - i to by było na tyle, niestety... Po miesiącu znów mi się chce.
True, true. Ewentualnie głupie odzywki, jeśli nie wejdziesz z nimi w jakieś puste rozmowy. (;]

Mila Drozd pisze...

Była konkretna i cholera, nic nie potrafiła z tym zrobić. Zresztą, nawet jej to nie przeszkadzało. Czasami tylko innym po trochu. Nie migdaliła się i nie ciapała ze wszystkim. Konkretna, zdecydowana, szybka. Cechy, które uchodzą za zalety, jeśli się z nimi nie przesadza.
- Cholernie chciałabym tłumaczyć książki. W zasadzie sama chciałam zawsze pisać, ale nigdy nie jestem w stanie z siebie wykrzesać tyle na ile mnie stać, więc tłumaczenie to moja pasja - uśmiechnęła się wesoło i napiła się swojej kawy, dla odmiany chłodnej, lekkiej i bardzo słodkiej. Uzupełniała cukry, zbierała kalorie, bo Brandi mówi, że będzie wtedy piękniejsza. A przecież chciała być piękna dla Brandi.
- Podejście, pan mówi? - zmarszczyła czoło. Nienawidziła dzieci. Ale liceum to już nie dzieci, sama przecież niedawno chodziło do liceum, nie?
- Jak na razie udzielałam korepetycji z angielskiego i chyba szło mi całkiem nieźle. Uczniowie byli zadowoleni zarówno atmosferą jak i efektami. Jeśli chodzi o podejście do przedmiotu - myślę, że o to nie musi się pan martwić. Jestem zapaleńcem, uwielbiam ten język.

Unknown pisze...

[ Dobry wieczór. Postać ciekawa, dlatego też zależałoby mi na wątku z Tobą, jako jej autorem. Z przyjemnością zacznę, jednakże wcześniej chciałabym zapytać, czy może nie masz pomysłu co do powiązań :) ]

Anonimowy pisze...

[Zacznę, jak mi się zachce zaczynać. Czyli pewnie jutro.
Oj, mówię tylko o odtwórstwie. W większości bractw kobietom nie pozwala się walczyć, bo to takie "niehistoryczne". Ale znalazłam sobie bractwo, gdzie można, więc kto wie, kto wie? :D
Nigdy nie biegaj, jak się ściemnia. O zmierzchu i o świcie jest najwięcej komarów. Wtedy na pewno będziesz pogryziony ^^
Well, ja miałam kilka dresów w klasie. Jeden z nich nawet uderzył dziewczynę O.o Stwierdził potem, że on jest sportowcem i musi oddawać, jak ktoś mu da w pysk - bo fakt, dała mu w twarz, bo nazwał ją kurwą. Pamiętam, że byłam jedną z niewielu, które odciągały jego od niej... Większość stała i patrzyła, jak się "biją", przy czym ona jakąś sportsmenką nie była... I pamiętam też, że potem ten dres powiedział do mnie "Wiesz co? Ja nie boję się bić kobiet". Ale nigdy mnie nie uderzył. :D:D]

Mila pisze...

- Podołam - powiedziała bez zastanowienia. Bo wiedziała, że da radę. Cholera, niczemu nie oddawała się tak bardzo jak językowi. Zostało już wspomniane - była maniaczką.
- Swoją drogą, żałuję, że nigdy nie miałam takiego nauczyciela. Wszyscy raczej byli znudzeni zawodem i ja sama ledwo co przez to umiałam. Musiałam dopiero spotkać człowieka, który miał na tym punkcie bzika - zaśmiała się, zakładając nogę na nogę. Szczerze żałowała, że jej sukienka była aż do kolan, bo nawet mimo przewiewnego materiału było jej duszno. Powinna sobie chyba nakupować szortów. Może i nie są tak eleganckie, ale przecież wygodniejsze.
- Swoją drogą, jesteś pisarzem? - zapytała z nieskrywaną ciekawością. Przecież sama chciała pisać, chciała być damską wersją Hemingweya. Chociaż na marzeniach się skończyło. Co nie zmieniało faktu, że pisarze niezmiernie ją podniecali. Z jednym nawet się przyjaźniła (czytaj spała), przez co sama zbierała siły do dalszego pisania. Ale na razie były to tylko nieśmiałe próby.

Bran pisze...


[Pewnie są - ale nie są zbyt popularne, niestety :< Ja w moim mieście byłam w bractwie, ale mi nie odpowiadało. Będę jeździć do Krakowa :D
True. Tylko, niestety, komary. Nienawidzę komarów szczerą nienawiścią.
Well... U mnie na roku nie ma ludzi takich, jak ja - trochę nienormalnych w podobny mi sposób. Smuteczek, ech :<
Wiem. Niestety, większość klasy wstawiła się za nim, bo nie lubili tej dziewczyny. Też nie lubiłam - ale uderzyć kobietę to naprawdę coś żałosnego. Uderzyć kogoś słabszego - to sukinsyństwo. Być sportowcem i bić słabsze kobiety i usprawiedliwiać się... Ech...]

V. pisze...

[ja na to, że chętnie bardzo. Z tym meczem i Barceloną lepiej. Jest jakaś konkretna myśl?

Tylko jakoś w sobotę wieczór albo w niedzielę, bo nie chcę teraz zaczynać, żeby mnie nie było, a znikam zaraz aż do soboty.]

V. pisze...

[dobra, to już sobie załatwiłam, że będzie dobrze i będę wpadać, żeby odpisywać, więc można zacząć. i taki początek jest całkiem sympatyczny ;)

a wrzesień to ja mam caaaały wolny.]

V. pisze...

[mógłbyś?
zaczęłabym, gdyby nie to, że mi już suszą głowę, bym się zwijała, bo im przeszkadzam stukaniem w klawiaturę.]

Mila pisze...

[ty jeszcze nie wiesz, ale Mila postanowiła już uwieść i zerżnąć twojego pisarza. przykro mi xD ar ju in?]

- Wow, zawsze tak chciałam - uśmiechnęła się bardzo dziewczęco, prawie że dziecinnie. Cholera, tak jakby słuchała kogoś, kto idealnie wpasowywał się w jej upodobania. A ostatnim takim mężczyzną był jej eks mąż. I to długo przed rozwodem.
- Nigdy nie umiałam się jednak zmobilizować. Każde słowo sprawia trudność, gdy nie ma się konkretnego pomysłu. Ja żyję w pustce, wszystko co napiszę... wydaje mi się być bezpłciowe, chaotyczne, bezwartościowe. To nawet gorsze niż nazywanie siebie samego "podrzędnym pisarzynom" - powiedziała, wpatrując się w oczy mężczyzny. Dawno nie rozmawiała już z nikim na takie tematy. Nawet z Piotrkiem, chociaż dawniej rozmawiali tylko o pisaniu - i o czytaniu. Zresztą Mila nie wyglądała na taką, z którą można pogadać o literaturze czy sztuce. Przypominała raczej tępą, słodką idiotkę w tych swoich blond włosach i szpilkach na nogach każdego dnia i o każdej porze.
- Proszę mi mówić po imieniu, Mila.

Bran pisze...

[Na co? Na AWF? :D]

Bran pisze...

[A kierunek? :D]

Bran pisze...

[Och och xD To rzeczywiście bezrobocie. Chyba, że ekonomia. Nie wiem, jak jest po ekonomii. O.o]

Sasha S. pisze...

{A dziękuję bardzo ;) Hm.. Właściwie, ja też nic nie widzę, ale jeśli nie masz nic przeciwko temu, to Frankie mógłby kiedyś się przespać z Sashą czy coś w ten deseń ;)}

Carllton pisze...

[ oj, dziekuje bardzo ;> nie wiedzialam jednak, ze zdjecia moga sie az tak spodobac... chociaz profiolowe Frankiego tez mnie uwiodlo, to musze przyznac ; ]

red shoes pisze...

{Możemy uznać, że przespali się kilka razy ze sobą, bo podchmieleni czy wstawieni spotykali się gdzieś tam, a na przykład, jako kochankowie przypadli sobie do gustu. Możemy też zacząć od kolejnego ich spotkania w łóżku - a skoro spotykają się właśnie w ten sposób, to może ich znajomość przeniesie się też na inny grunt? Znajomi od kawy? Od wódki? Od dziwnych rozmów?}

V. pisze...

Z tysiąca innych pomysłów na spędzenie wieczoru ten wydał jej się najlepszy. Jeśli można to tak określić. Może dlatego, że najbezpieczniejszy. Blisko domu, miała pewność, że nawet jeśli zaszaleje, co zresztą nie zdarzało się zbyt często, to na pewno do niego trafi. I w miejscu, gdzie większość ludzi znała, co automatycznie oznaczało, że czuła się swobodnie. Nie, żeby gdziekolwiek czuła się nieswojo i była aż nazbyt spięta, jak agrafka czy coś, ale tam, gdzie człowiek zna każdy kąt, zawsze jest lepiej.
No i miał ją kto też ewentualnie dotargać do domu.
Plus jeszcze fakt, ze to było jedyne miejsce, gdzie bezkarnie mogła kupić alkohol bez pokazywania dowodu, którego przecież jeszcze nie miała...
Żadnych ekscesów nie planowała, w sumie rzadko cokolwiek planowała. Póki co, w zamiarze miała grzeczne oglądanie meczu. I nawet jej to wychodziło. Tyle tylko, że ten, w porównaniu do tych meczy drużyn z drugiej lub trzeciej ligi, które tutaj zwykle leciały, to naprawdę było COŚ. Nic dziwnego, ze śledziła akcję na boisku z większym zainteresowaniem niż zwykle. Z wyraźnym zainteresowaniem w sumie, co objawiało się tym, że podskakiwała na krzesełku za każdym razem, gdy dochodziło do jakiejś podbramkowej sytuacji i tym, że całkowicie zapomniała o trzymanym w dłoni piwie. Przynajmniej oszczędzi, nie będzie kupować więcej, skoro jednego jeszcze nie wypiła.
Pech (a może szczęście?) chciał, że w momencie zdobycia gola nadal trzymała je w dłoni, a nagłe poderwanie się z krzesełka spowodowało jego wylanie. Tylko odrobinę. Na podłogę. Póki sekundę lub dwie później czyjeś ręce nie zaczęły jej niespodziewanie ściskać, co doprowadziło do tego, że napój już w całości się wylał, tym razem lądując na niej.
Najpierw wyrwał jej się jakiś krótki okrzyk zaskoczenia, dopiero po tym się zaśmiała, bo przecież nie będzie się pluć i kłócić, kiedy wszyscy wokół się cieszą, choć dla niej aż tak wielka radość była czymś niepojętym. To tylko mecz przecież.
Spróbowała się odwrócić, żeby zobaczyć, kto zapałał do niej nagle tak wielkim uczuciem, krzycząc do ucha coś, czego nie rozumiała. O dziwo, bez zamiaru besztania za takie zachowanie, wyjątkowo z uśmiechem. Takim innym niż zwykle.
Przecież trzeba być pobłażliwym dla kibiców, zwłaszcza podczas tak ważnego meczu.

red shoes pisze...

{Pasuje mi, pasje! ;) Ale Frank będzie musiał pomóc Sashy wyjść z nałogu. I wiesz, ona jest "na powierzchni" od miesiąca, a nie było jej pół roku, więc do tej luki czasowej też można jakoś nawiązywać czy coś ;)}

Maja Troczyńska pisze...

[Ja bym pokombinowała coś z tymi nocnymi spacerami, w sumie... Mogliby na siebie wpadać czy coś i pozostawać nieznajomymi, w sensie nie znają swoich podstawowych danych, ale się sobie wygadują. Jak minął im dzień, tydzień, etc? I z tego takie uzależnienie mogłoby wyjść]

Mila pisze...

Bum, zapaliło się. Oczy jej rozbłysły, już wiedziała co będzie robić tego wieczora, chociaż początkowe plany zakładały urżnięcie się, po czym przerżnięcie z jakimś miłym panem. Ale chyba zrezygnuje z tego planu. Włączy swojego laptopa, potem otworzy Worda i będzie pieprzyć od rzeczy, aż coś jej z tego wyjdzie. Kuźwa, zainspirował ją, a już dawno nikomu się to nie udało. Chyba, że Piotrkowi. Ale on zaraz ten zapał w niej zagłuszał ciągnąc ją do łóżka. Zdecydowanie miał o niej inne zdanie niż ona o nim, ale nie dało się z tym nic zrobić, trudno. Musiała się chyba pogodzić z tym, że była traktowana jako ta głupsza istotka. A może wystarczyłoby przefarbować włosy na czarno, ściągnąć szpilki i kupić okulary? Kurczę, mogłoby podziałać.
- Żebyś wiedział, jeszcze dzisiaj zacznę - zaśmiała się, kończąc swoją kawę, a gdy podeszła kelnerka, zamówiła sobie świeży sok pomarańczowy. Dla niej było zdecydowanie za gorąco na ciepłe napoje.
- Wzorujesz się na kimś?

Anonimowy pisze...


Zawzięła się i zaczęła chodzić na tę cholerną siłownię. I skakać na skakance. I biegać z psem. Chciała sobie udowodnić, że nie jest leniem patentowanym, ze potrafi wyćwiczyć mięśnie nóg, jakkolwiek nie byłoby to nudne. Wyczytała prawie wszystko o konkretnych ćwiczeniach i o tym, co powinna pić, co jeść, co powinna ćwiczyć i tym samym zrezygnowała z cudownych porad cudownego trenera. Nie potrzebowała teoretycznych wskazówek chudzielca.
Któregoś dnia zaraz po treningu weszła do bufetu. Czuła głód, a wiedziała, że w domu nie ma nic do jedzenia. Żeby zaś iść do sklepu, musiałaby przejechać trochę, a nie miała na to kompletnie ochoty. Zaczęła więc się rozglądać za czymś, co będzie i zdrowe, i pożywne - bo wątpiła, aby sprzedawano tutaj najzwyklejszą czekoladę, na którą okropnie miała ochotę...

red shoes pisze...

{Dobrze. To lecimy z tym koksem ;)}

A czy był ktoś, kto wymagał od niego tego, że będzie dojrzały? Sasha nie miała takiej osoby, dlatego popełniała najgorsze błędy z możliwych. Nawet kilkukrotnie. Chciała przestać, ale nie potrafiła. Coś było nie tak, kiedy próbowała stanąć na nogi - spadała wtedy w dół jeszcze szybciej, obijając się o dno jeszcze boleśniej. Nie była wartościowym człowiekiem, przynajmniej za takiego się nie uważała. Nie zasługiwała na nikogo, ani też na nic. Była wrakiem, jak jej się wydawało - bez żadnych szans na odbudowę, regenerację. A skrycie o tym marzyła.
On właśnie wyszedł. Zostawił ją samą w rozkopanej pościeli, oznajmiając, że nie będzie Go przez tydzień. Wiadomość ta ucieszyła Sashę. Wolność! Nieograniczona wolność! Może uda jej się uciec? Może ktoś jej w tym pomoże? Leżąc na łóżku, nie sięgnęła po ubrania, a zakryła się lekką kołdrą, spoglądając w sufit. Ciszę panującą w mieszkaniu, przeszył dzwonek, który wczoraj zmieniła, bo tamten przecież jej się znudził. Tandetne "Call me maybe", ale mimo wszystko wywołujące blady uśmiech na jej twarzy. Sięgnęła dłonią w kierunku taboretu, który służył za stolik nocny. Złapała telefon, zerknęła na wyświetlacz i nieco zdziwiona, odebrała.
- Frankie? - spytała cicho, siadając na łóżku. - Coś się stało?

red shoes pisze...

- Daj mi kwadrans - odparła od razu, nie zamierzając spędzić tego wieczoru w domu, chociaż taki miała plan. Bardzo ambitny plan, polegający na przespaniu całej nocy - całkiem normalne zajęcie, ale nie dla Siemionownej. Rozłączyła się, nie komentując postawy małolaty, a mimo to pod jej nosem pojawił się cień uśmiechu.
Lubiła go. Nie przeszkadzało jej to, że jest sporo starszy. Był doświadczonym, prawdziwym mężczyzną, a niewielu takich pokusiłoby się na wychudzoną blondyneczkę, która niewiele sobą prezentowała. No, ale... szmatą to ona nie była, dziwką też nie. Na przygodę w łóżku czy gdziekolwiek, trzeba było sobie zasłużyć. Przynajmniej od jakiegoś czasu. Ostatnio miewała coraz więcej i więcej oporów.
Do klubu nie miała daleko, mogłaby zjawić się tam nawet w dziesięć minut, ale nie wypadało wbiec tam nago, prawda? Chociaż Frank mógłby z takiego obrotu spraw się ucieszyć. Wstała z łóżka i ruszyła do łazienki, gdzie w tempie ekspresowym odświeżyła się i rozpuściła włosy, krytycznie przyglądając się swojemu odbiciu.
Ubrana w czarną bieliznę, rozejrzała się za jeansowymi szortami, które po chwili zapinała na swoich biodrach, poprawiając kieszonki. Czarny top bez ramiączek, taki sięgający żeber i na to koszula, błękitna, podkreślająca jej oczy. Sięgnęła jeszcze po niewielką tabletkę, chcąc miło spędzić ten wieczór. Bez żadnego głodu. Wsuwając na stopy botki na koturnie, wyszła z mieszkania, nie kwapiąc się nawet do tego, aby zamknąć je na klucz.
Po kwadransie z hakiem znalazła się w głośnym klubie, mijając rozochocone nastolatki i napalonych facetów, dotarła do baru, gdzie odnalazła wzrokiem znajomą sylwetkę. Faktycznie, jakaś młoda szmira próbowała dobrać się do Franka. Podeszła do niego, palcami przesuwając wzdłuż jego kręgosłupa i zaszła go od drugiej strony, bokiem opierając się o bar, z lekkim uśmiechem na ustach.

Anonimowy pisze...

Bran na siłownię zaczęła chodzić kosztem swoich długich codziennych spacerów. Nie spędzała w tym miejscu zbyt dużo czasu - ot, godzina raz na dwa dni. Poza tym, jak już pisałam, zaczęła biegać - jak nie z psem, to ze skakanką. Najczęściej wybierała samotne uliczki lub tereny za miastem, by nikomu nie przeszkadzać. I już można było widać efekty - nie jakieś wielkie, ot, łatwiej było jej robić zwody, była szybsza, a jej uda nagle minimalnie przybrały na wadze. A przynajmniej miała nadzieję, że to one.
- O, pan szanowny nieznudzony siłacz - odparła, zwracając głowę w kierunku mężczyzny. - Dalej pan pakuje jak się tylko da, huh? Dawno pana tu nie widziałam, tak swoją drogą.
Nie przyznałaby się za żadne skarby, ale gdyby nie jego docinki, ta jedyna wizyta na siłowni byłaby ostatnią. Miała jednak ochotę udowodnić mu - hej, koleś, patrz, robię postępy! - i sobie, że może. Mogła, jupi! Przejęła ją swoista duma, że tak, że udało się jej przełamać i mimo, iż ćwiczenia są nudne, wykonuje je.

L. H. Cohen pisze...

[Jest pan tutaj jeszcze? Trochę się opóźniłam z chęcią odpowiedzi, ale też nie chcę odpisywać komuś, kto zaginął w akcji - a przycichło tu ostatnio trochę... ^^]

Maja Troczyńska pisze...

[O, jak najbardziej. Zacząć? ;)]

L. H. Cohen pisze...

Roxanne była tak przywiązana do chłopaków z zespołu, że naprawdę w tym momencie nie wyobrażała sobie, że mogłoby się to wszystko skończyć. Było jej dobrze z tym co jest teraz, wesołym i spokojnym (no, prawie) życiem w Amsterdamie, występując razem z dobrymi przyjaciółmi, sącząc drinki, okazyjnie ucząc niemieckiego. Wszystko wydawało się normalne, ale Leander lubiła tą swoją nieco naciąganą normalność. Nie czuła potrzeby, aby się wyróżniać – chyba, że na scenie, chociaż wszystko w wyważonych proporcjach. Może nie przywiązywała się zbyt szybko, ale wystarczająco mocno by polubić to, jak żyła teraz i z kim.
Leander rzucała się w oczy, bo cóż – była ładna. Nie była powalającą pięknością, a przynajmniej za takową się nie uważała, ale szybko dało się zauważyć, że ludzie mają słabość do.. egzotyki? Chyba tak. Potwierdzeniem tego mogły być te wszystkie drinki, „dziwne” spojrzenia i tym podobne. Zapewne każda heteroseksualna kobieta byłaby zachwycona, ale Roxie była „tylko” zadowolona. To miłe, że ktoś podchodzi do ciebie, nie gapiąc się na twoją klatkę piersiową, i wie o czym wcześniej mówiłaś. Wszystkich osobników płci męskiej traktowała jak potencjalnych kumpli, nic więcej. Jasne, niektórzy z nich byli przystojni. Ale byli mężczyznami, co już na starcie wykreślało ich z listy potencjalnych życiowych towarzyszy. Bo zdecydowanie nie obchodził ją „związek” na jedną noc. Tak, Roxie to typ wstrzemięźliwy z mieszanką romantyzmu, a jednocześnie zapierała się, że nie wierzyła w te wszystkie wielce podniosłe rzeczy. Co nie znaczyło, że wierzyć nie chciała.
- Wybacz, ale jeszcze jeden drink i będę leżeć pod barem – uśmiechnęła się do niego wesoło. O tak Roxie, nie chcemy leżeć pod barem. Nawet jeśli reszta męskiej populacji by chciała! – A za kwiatki dziękuję, to miłe – skinęła lekko głową, upijając łyk ze szklanki. To zabawne, ale łatwiej kupić drinka niż kwiatka, więc w pewien sposób nawet jej to zaimponowało. Nawet jeśli będzie musiała sztucznie podtrzymywać te badyle przy życiu, a potem wyrzuci je do kosza drogą eutanazji. Cóż…
- Jestem Roxanne – wyciągnęła w jego stronę drobną dłoń do pakietu dorzucając kolejny przyjazny uśmiech.

Unknown pisze...

[ no więc cieszę się, że C. przypadła do gustu : > no więc może zaproponuję wątek czy coś? ]

Huddinge Mingel pisze...

Możesz ponownie wcielić się w postać żyjącą w sercu Nowego Jorku. Pamiętasz High-School-Life i atmosferę tam panującą? Jeśli tak, to zapraszam ponownie, jeśli nie to koniecznie musisz sprawdzić!
www.bradley-high-school.blogspot.com