Joshua Wray
Wyczekiwanie narodzin pierwszego dziecka ma dwa naturalne etapy. W pierwszym rodzicom towarzyszy radość. Cieszą się, że do ich grona dołączy istota obdarzona cechami zarówno matki, jak i ojca. Owoc miłość, bądź wpadki, ale wciąż część nich samych. Kilka miesięcy wystarczy jednak, aby zdali sobie sprawę, iż posiadanie niemowlęcia to nie tylko multum kolorowych ubranek, słodkich uśmiechów, pierwszych kroków oraz pierwszych słów. Najczęściej jest to ciężka harówka. Od świtu do zmierzchu. Zwłaszcza przez trzy pierwsze miesiące. Na pewno znajdą się życzliwi ludzie, chcący wprowadzić przyszłych rodzicieli w nadchodzące, podniosłe wydarzenie jakim bez wątpienia są narodziny potomka. I jakie mamy tego konsekwencje? Obawy. Strach. Przerażenie. Chęć ucieczki. Mężczyźnie łatwiej owa ucieczka przyjdzie, nie on nosi w sobie nowe życie.
Państwu Wray nie groziły wątpliwości. W tym związku praktycznie niczego się nie obawiano, a już zwłaszcza powitania chłopca. Upragnionym, pierwszym dzieckiem był właśnie kolejny przedstawiciel płci męskiej, któremu nadano imię Joshua. W skrócie Josh. Jako kilkumiesięczny berbeć – rzecz oczywista – nie wiedział czym zajmuje się jego ojciec, z kim nawiązuje kontakty. Nie dowiedział się aż do któryś urodzin. Może tych dziesiątych, może jedenastych. Grunt, że w tamtym okresie podjął jakże ważną naukę. A jego nauczycielem stał się nie kto inny, jak tata. Charakter młodego Josha oddawał wszystkie cechy typowe dla jego wieku. Czyli wszystko, co powiedział rodzic było święte. Nigdy nie należał do najgrzeczniejszych latorośli, lecz zawsze słuchał poleceń ludzi, którzy sprowadzili go na świat. Czuł przed nimi pewien respekt, szczególnie przed ojcem. Od najwcześniejszych lat dziecięcych stawiał go sobie za autorytet. Nie negował ani nie podważał jego decyzji.
Rodzinę Josha wierzącą nazwać nie można, choć oczywiście była ona wychowana wśród wyznawców religii rzymsko-katolickiej. Chłopak nie przykładał wagi do niedzielnych mszy i modlitw - nie uznawał tego za istotne. Nie potrzebował spowiadać się obcemu człowiekowi, w mniemaniu kościoła boskiemu sługusowi. O ile wobec mamy i taty bywał posłuszny, tak wobec rówieśników nie stosował się do żadnych zasad. W wieku dziesięciu lat doczekał się siostry, aczkolwiek w duchu liczył na brata. Mimo wszystko od początku otoczył ją swoją braterską opieką. Czuł się odpowiedzialny za rodzeństwo w liczbie jednej osoby. Podobno w mafii tworzą się najsilniejsze, wręcz nierozerwalne więzy. I nie mówimy o wyżej wymienionym rodzeństwie.
Okres buntu młodego Wray'a trwał stosunkowo długo, mając swój początek w wieku około czternastu lat. Wcześnie wkroczył w intymne rejony życia każdego człowieka i jako facet nie żałował. Z dziewczynami nie miewał problemów. Nie wplątywał się w relacje typu "mój chłopak, moja dziewczyna". Właściwie unikał wszelkich zobowiązań, przybierających charakter związków. Mając te swoje naście lat, lubował się w tanim alkoholu i łatwych kobietach. Słabość do drugich towarzyszy teoretycznie do dziś. W przyszłości nie planuje zakładać rodziny, bardziej licząc iż siostra zadba o przetrwanie rodu. Kobiety są genetycznie stworzone do posiadania śliniących się, drobnych istot. Wiedząc czym zajmuje się ojciec, czym kieruje, nie omieszkał z tego korzystać. Otoczenie sprawiło, że wyrósł na egoistę. Przede wszystkim myślał o sobie, dopiero później o innych. Jednakże znalazły się dwa wyjątki - matka i siostra. Troszczył się o nie na miarę możliwości, które w wieku dwudziestu pięciu lat nieco wzrosły. Śmierć ojca skłoniła Joshuę do przejęcia jego działalności, stania na jej czelę. Od dawna go do tej chwili przygotowywano, ale i tak wewnętrznie odczuwał niejaki dyskomfort. Na szczęście przez krótki okres czasu. Szybko wdrożył się w mafijny świat, czerpiąc z niego pełnymi garściami.
Brak w nim wrażliwości. Rzadko kiedy liczy się z ludźmi i ich potrzebami. Bywa bezwględny, gdy wymaga tego sytuacja. Potrafi podejmować szybkie decyzji, nie obawiając się kłamstwa. Czasem trzeba łgać. Wray nieczęsto komuś się zwierza, ponieważ jest zwolennikiem trzymania swoich tajemnicy we własnej głowie. Dotarcie do głębi jego duszy stanowi bardzo poważny problem. Dlaczego? Ano dlatego, że zapewne czegoś takiego jak dusza nie posiada. W istnienie niematerialnej części człowieka od dawien dawna powątpiewa., a wmawianie mu, iż jakiś bóg istnieje, nie przysienie żadnego efektu. Prędzej odbierze owe słowa jako żart; niezbyt śmieszny dowcip. Koniec końców nie miewał znajomych, mogących szczerze powiedzieć, że Joshua Wray zwierza się im ze swoich największych problemów. Gdyby jeszcze mogli się tym chwalić na prawo i lewo. Grunt iż nie ufał ludziom na tyle, żeby opowiadać o kwestiach związanych z zarządzaniem mafią i samym fakcie uczestniczenia w jej nielegalnej działalności. Po Amsterdamie szwenda się o wiele więcej groźniejszych przestępców niż jeden człowiek, który tak naprawdę (osobiście) nigdy nikomu nie wyrządził krzywdy. Swoje szefostwo zawsze traktował bardziej w kategoriach dziedziczenia, niezrozumiałej zapewne dla ogółu tradycji. Ot, kontynuował dzieło ojca, jakkolwiek jego słowa nie wydawałyby się w tym momencie naiwne. Wszakże mógłby zabrzmieć jak zapatrzony w ojca synalek, pragnący wyłącznie jego aprobaty, choć ten nie żył od czterech lat. Mimo wszystko człowiekowi zawsze lepiej z myślą, że robi dokładnie to, czego oczekiwał od niego rodzic. Poczucie winy jest wtedy prawie że znikome.
Lat dwadzieścia dziewięć. Wzrost koło metra dziewięćdziesięciu jeden. Brązowe włosy. Ateista z wytatuowanym krzyżem na piersi, i trzema innymi tatuażami na ciele. Człowiek przekonany o słuszności podjętych decyzji, świadomy własnej pozycji i roli jaką odgrywa w przestępczym światku Amsterdamu. Innymi słowy - szef największej mafii w tymże mieście.
[Jestem maniakiem długich wątków. Karta będzie pisana od początku, tylko jeszcze nie wiem kiedy dokładnie się za to wezmę.]
26 komentarzy:
[Może ma pan ochote na wątek z Miru?]
[Czeeeeść Josh <3]
[Właśnie pomyślałam - aha, mam ochotę na wątek z kimś nowym. I voila!
Czy pan poważny posiada psa, jeździ na desce, chodzi do teatru, do barów ze striptizem? :D Jeśli nie, wymyślę coś innego. Bo bardzo, baaardzo chcę wątku.]
[Harperówna tutaj, o, leniu ty :D]
[Jak będzie wena to coś zacznę, a do powiązania jakoś dojdziemy ;d]
[Może i cię zdziwię, ale jeszcze dziś, bo nocą mnie bierze :D]
[Oj tam, wiesz o co mi chodzi XD]
[Ale od razu zakładam, że się znają, ot, tylko że powiązanie byłoby dobre, a sama nie wymyślę :<]
[Proste - chciałam sprawdzić, które łączy i Bran, i Poważnego.
Stawiam więc na klub ze striptizem. Rzadkość, ale jest!
Bran jeszcze nigdy tam nie była, więc zechce się przejść. I tutaj masz pole do popisu - albo Poważny weźmie Bran za striptizerkę i będzie chciał, by tańczyła mu "prywatnie", rozbierając się, albo weźmie ją za barmankę - i zaproponuje jej kasę za rozbieranie się. Podejrzewam, że Brandi się zgodzi, bo ona jest dziwna.
Czy taki pomysł Ci pasuje? :>]
[A załóżmy, że Josh należy do tych, co dbają o swój image + pieniądze. Także tenże Wray do sklepu mógłby zajść, w którym pracuje Lilka i mógłby być dość częstym klientem. Poza tym, pracowała jako barmanka! Czytałeś kartę chociaż? XD]
[ Ty mógłbyś, ja zawsze zaczynam. ]
[ Tobie równie dobrze. ]
[Ale z tym sklepem też mogło być, bo się uparłam, o! ;>
Ona mu zaś, pod jego naciskiem, nalewała więcej, tylko że nie do niej z pretensjami XD]
[ Raz może Ci się zdarzyło, to zdecydowanie za rzadko. Weź się zrehabilituj, powiedziałeś, że zaczniesz :< ]
[E, zią. Wiem, że znajome żądają szybciej, ale ja chcę iść spać, a do tego czasu zacząć, więc weź mi odpisz. xD]
[Od razu przeleciał! Z nią nie jest tak łatwo, o! :D Zawsze coś się wykombinuje!]
[Diabeł tkwi w szczegółach, już nie posądzaj mojej Lilki :D Okrutnyś!]
Co ją podkusiło, nie miała pojęcia. Liczył się jednak fakt, że gdy wchodziła do klubu ze striptizem, była lekko podchmielona. Żeby nie mieć problemów z ochroniarzem, wręczyła mu papierek, który to sprawił chwilową ślepotę rosłego mężczyzny. Tak więc mimo tego, iż lekko szumiało jej w głowie, znalazła się w domu uciechy. I kompletnie nie przeszkadzało to jej lesbijskiej naturze.
Tak, Brandi była lesbijką. Przynajmniej w większej części jej osobowości. Lubiła na kobiety patrzeć, ich dotykać, poznawać ciała, lubiła delikatność i czułość, którą ofiarowywały. Antyczna powaga i stoicyzm, jaki dawały "przyjaciółki" kręciła Brandi już od wielu lat. I chociaż striptiz był mało dostojny, zawsze pokazywał ciało kobiece - poniżone najczęściej, ale czy i w poniżeniu nie ma jakiejś godności?
Och, dokładnie. Za dużo wypiła.
Brandi przechadzała się między stolikami, oglądając każdy tyłek, każdą pierś, każdy skrawek materiału, który powoli opadał. Ze zdziwieniem stwierdziła, że nie wszystkie kobiety tutaj były piękne - niektóre wydawały się być po czterdziestce, pzy nich było najmniej mężczyzn; inne były wychudzone, strawione anoreksjami i bulimiami, te Brandi omijała z daleka; puszyste były ładne, chociaż niedocenione, ale Bran szła dalej, aż do tych, które wydawały się ładne, ale ich oczy omiatały tych na dole z ogromną wyższością. Jones uznała w swoim lekko wstawionym umyśle, że gdyby ona tutaj robiła za striptizerkę, zarobiłaby fortunę. Niewiele dziewczyn tutaj miało naprawdę piękne ciało, choćby poruszały się naprawdę jak kotki.
Bran przysiadła przy barze i zamówiła sok jabłkowy z wódką. Rozglądała się uważnie - patrzyła na mężczyzn wchodzących i wychodzących, na tych, którzy z niektórymi dziewczynami ruszali do osobnych pokojów, gdzie, jak Jones podejrzewała, zrzucane były wszystkie ubrania. W pewnym momencie zauważyła, że jakiś pan idzie w jej kierunku. Uniosła wtedy brwi, odstawiła drinka i gdy ten przysiadł obok, powiedziała:
- Cześć.
[Widzę, że trochę już "buszowałeś" tutaj, w komentarzach :D Ale nie zmienia to faktu, że z Joshem tak być nie musi, o!]
[No więc właśnie. I pewnie niejedna, więc - jak mi się uda - to zacznę. ;)]
[Od razu nie zabijaj, bo o trzeciej w nocy sama nie wiem, co pisałam i czy w ogóle jest dobrze (;]
Dzień. Można by rzec, jak każdy inny, choć zarazem różny. Przeprowadzony jest przez uciążliwą rutynę, którą nijak może zmienić. Rozpoczyna się powolnym rozjaśnieniem granatowego sklepienia, przecinanego przez pierwsze promienie słoneczne, zawieszając w najwyższym punkcie Słońce, które koło wieczora zanika gdzieś w oddali, dając możliwość błyśnięcia Księżycowi.
Czas? Mijał nieubłaganie. Przeraża ludzkość, uświadamiając im, że z każdą milisekundą stają się starsi, mądrzejsi (choć i w drugą stronę też to idzie); wzbudza w nich przerażającą świadomość zbliżania się do końca ścieżki życiowej. Próbowali na tysiące sposobów obalić śmiertelność, choć jeszcze kilka dobrych lat badań będzie potrzebnych, ażeby znaleźć odpowiedni środek, przełomowy moment.
Człowiek planował. Od zawsze była rutyna. Ta męcząca, uwłaczająca i monotonna. Nieraz niszczona przez spontaniczne pomysły, żeby ruszyć nagle, z marszu i dać się ponieść szaleństwu. Przerywali ją, bo chcieli odpocząć, biorąc liczne urlopy, podczas których najczęściej załatwiali zaległe sprawy, z jakimi mieli do czynienia.
Holmes musiała na ten dzień zaprzestać regeneracji swoich sił. Pluła sobie w brodę, że zapomniała o wyłączeniu telefonu komórkowego, na który wydzwaniała jedna ze współpracownic, uroczyście oświadczając, że przydałaby się jej pomoc, bo jedna - nieporadna do granic możliwości - zwichnęła kostkę, spadając ze schodów. Takowa informacja została przyjęta z niezadowoleniem i kilkoma niewerbalnymi, tlącymi się w jej osobie obelgami, które posyłała zarówno do poszkodowanej, jak i do informatorki.
Że też mieli czelność ściągania jej z przysługującego urlopu, kiedy to wypoczywała kilka godzin, a później biegała po mieście, wyjaśniając kilka spraw i pogłębiając wiedzę. Rozkoszowała się ciszą, otaczającą ją z każdej strony. Zwłaszcza nocą, choć ktoś stwierdził, że jest to absurdalne, skoro mieszka w centrum Amsterdamu, gdzie właśnie ta pora wydaje się być bardziej oblężona przez ludzi.
Poddając się i zwalczając lenistwo, zaczęła szykować się - co prawda, niespiesznie - do pracy, mając o tyle łaskawą koleżankę, która nie wymagała jej obecności na wczoraj. Musiała najpierw się dobudzić, doprowadzić do stanu normalności i możliwości egzystencji wśród społeczeństwa. W międzyczasie przyodziewania kolejnych warstw ubioru, to upiła łyka kawy, obiecując sobie zakupienie kolejnej porcji podczas drogi, to chwilę zatrzymała się przed ekranem telewizora, wsłuchując się w medialne, manipulatorskie bzdury, gdzie - de facto - dążyła, studiując dziennikarstwo. I pomyśleć, że za jakiś czas to ona będzie truć czyjeś proste umysły.
Na szczęście nie musiała się spotkać z korkiem ulicznym, będąc skazaną na godzinne przesiedzenie w zatorze drogowym, co wpędziłoby ją w stan gotowości na zamordowanie niewinnego przechodnia napataczającego się pod jej buty na obcasie, którymi ostukiwała chodnik, mijając zabieganych ludzi.
Sklep odzieżowy przeznaczony był jedynie dla mężczyzn. Wszelakiego rodzaju garnitury, koszule, krawaty, spinki do mankiet, obuwie oraz galanteria. Sklep ten był jednym z - jak to uznał zadufany szef - ekskluzywniejszych, mając odzienia z wszytymi metkami znanych projektantów mody. Czy ludzie tak naprawdę patrzyli na to wszystko?
Praca mijała dość szybko, ponieważ nim Lilianne się obejrzała, już pozostały dwie godziny do zamknięcia sklepu, co niesamowicie ją uradowało, gdy tylko pozostało kobiecie uporządkowanie porozrzucanych przez leniwych klientów, koszul i obsłużenie dopiero co wchodzących osób.
- Niech to szybko minie. - mruknęła pod nosem, zasiadając na moment przed ladą sklepową, czując ulgę dla nóg, gdy je odciążyła. Ciągłe chodzenie, wręcz bieganie za poszczególnymi osobami było męczące. Tym bardziej, jeśli trzeba było znosić ich chłodne spojrzenia oraz to, co rzucali na ramiona dziewczyny, która bądź co bądź nie była pracownikiem hotelu, tragarzem.
To co było istotne, kiedy mówiło się o Nadziei, to fakt, że była niezwykła pedantką. Owy pedantyzm mógł zakrawać już na miano nerwicy natręctw, jednak ostatecznie, z braku osoby wykwalifikowanej do stwierdzenia choroby, pozostawał jedynie pedantyzmem. Innym może utrudniałby życie, dla niej stał się swoistą rutyną. Musiała mieć wszystko zapięte na ostatni guzik jako niezwykła perfekcjonistka, wszystkie akta, które trzymała w kawalerce były posortowane i ułożone idealnie na półce, a na meblach nie znalazłaby się nawet warstwa kurzu. Mimo wiecznego zapracowania i zmęczenia, które ogarniało ją, gdy wracała do domu, musiała przesunąć szmatką po meblach, aby pozbyć się zalążka brudu, który mógł się utworzyć przez dwadzieścia cztery godziny. Nic więc dziwnego, że pudełko z rzeczami Josha, które niezwykle zawadzało jej w wykonywaniu codziennych czynności, na dłuższą metę było niepotrzebnym balastem. A z racji tego, że Josha jak nie było tak nie było, to trzeba było z rzeczami coś zrobić. Owszem, mogła do niego zadzwonić i umówić się na spotkanie odnośnie oddania przedmiotów właścicielowi, ale nie dość, że nie należała do osób, które posiadały wybitne ilości czasu, to w stosunku do ich spotkań miała to samo podejście, co mężczyzna. Starała się unikać ich jak ognia, czego dowodem była chociażby próba zniknięcia z jego wzroku, gdy spotkali się przypadkowo na ulicy.
Tak więc rzeczy Josha zniknęły, a wraz z nimi wspomnienie o mężczyźnie. Mogła na nowo układać sobie życie, bez zmory ich wspólnej przyszłości, która nawiedzała ją w najmniej oczekiwanych momentach, zakłócając przebieg dnia codziennego i wpływając na efektywność jej pracy. Bo kto jak kto, ale ona nie mogła sobie pozwolić na jakiekolwiek zachwiania nastrojów, które mogłyby odbić się na wydajności jej pracy.
W przeciwieństwie do niektórych, jej praca wymagała bycia gotową do podjęcia wyzwania w każdej minucie doby. A co za tym idzie, każda minuta snu była dla niej ważniejsza niż tlen, który przecież tak bardzo był potrzebny ludziom do życia. Nie miała czasu na spotkania towarzyskie (zresztą, przez swoje odizolowanie i zajęcie się kariera nie miała nawet z kim się spotykać), a odwiedziny w klubach ograniczyła się do minimum. ostatnim razem chyba była dobre trzy tygodnie temu. Zresztą, nie zabawiła tam długo, po pół godzinie spoglądania na obściskującą się parę i próby wytrzymania zbyt głośnej i zbyt łupiącej muzyki, najzwyczajniej w świecie zebrała się do wyjścia. Może po prostu stała się za stara na takie imprezy? Mniejsza z tym. Wracała do domu, brała szybki prysznic, przekąsiła coś, czasami poćwiczyła i kładła się do łózka. Nieważne która to była godzina - piąta rano czy pierwsza popołudniu, jej czynności były ściśle związane z rytmem pracy. Nic więc dziwnego, że sen odgrywał tak ważną rolę w jej życiu. Specjalnie dlatego mieszkała na uboczach miasta,
Kiedy tylko pierwszy raz walnął w drzwi, od razu się przebudziła, o ile przebudzeniem można było to nazwać. Najzwyczajniej w świecie bowiem zerwała się z łózka jak oparzona, nie bardzo wiedząc co się dookoła niej dzieje. Wyświetlacz na zegarku wskazywał sześć minut po pierwszej i nawet w tak nieprzytomnym stanie potrafiła stwierdzić, że to o wiele za późno na jakiekolwiek wizyty. Zwłaszcza, że owych nie spodziewała się, nie miała więc pojęcia z kim przyszło jej się zmierzyć. Przezorny zawsze ubezpieczony, może to dziwne, że spała z pistoletem położonym na stoliku nocnym, ale w podobnych sytuacjach mógł on okazać się niezwykle pomocny. Zsuwając więc nogi z łózka, krzywiąc się, kiedy poczuła zimno paneli, sięgnęła po broń, wsuwając ją za pas spodni dresowych i przykrywając koszulką.
Wyglądała jak na osobę zaspaną przystało - zmrużone oczy, rozczochrane włosy, które w znacznej części powyłaziły z ciasnego uwiązania, grymas niezadowolenia odmalowany na jej obliczu. Ciągnęła nogę za nogą, kiedy w rytm dobijania się, ruszyła w stronę drzwi, przecierając dłonią oczy, aby nieco się rozbudzić, z drugiej strony powodując ich zaczerwienienie. Coś tam mruczała pod nosem, na tyle jednak cicho, że sama nie słyszała sensu swojej wypowiedzi, a jedynie zlepek wyrazów. Nie wahała się przed otworzeniem drzwi, nie bawiła się w kotka i myszkę, zerkając przez judasz czy otwierając tylko na szerokość łańcucha. Przekręciła klucz i szarpnęła klamkę, jakimś cudem powodując, że nie została ona jej w dłoni.
-Co do... - zaczęła, jednak umilkła, kiedy zauważyła postać, stojącą na klatce. Osobę, której spodziewała się jako ostatniej, już bardziej skora była pomyśleć, że odwiedza ją sam Jezus Chrystus ze swoją kompanią dwunastu braci. A tu taka niemiła niespodzianka, nie było ani Syna Bożego, ani Baranka, ani nawet Matki Boskiej. Był za to Judasz, niechciany i niezapraszany, na pewno nie w środku nocy. Musiała zmierzyć go niezadowolonym spojrzeniem, to było ponad nią, nawet nie kontrolowała tego. W ułamku sekundy rozbudziła się, jednak złość z przerwania wypoczynku nie minęła, a wręcz nasiliła się. Cokolwiek chciał mógł to załatwić o normalnej porze (co z tego, że o normalnej porze też mogłaby spać?) jak NORMALNY człowiek.
Zdecydowanie wyczekiwała wyjaśnień od niego, czy był w stanie dać je jej w tym stanie?
Dzieci potrafiły być utrapieniem ludzkim, nie dając możliwości na zrobienie czegoś, na co człowiek miał ochotę, a nie można było przy nich tego robić. Trzeba było znosić
płacz i lament, upartość i żądanie na wczoraj, bo dziecku spodobała się zabawka. Anielska cierpliwość była w takich momentach zbawienna, albo jej cząstka, żeby tylko nie zabić pociechy czymkolwiek, co nawinie się pod rękę. Albo udusić. To także pozostawało. Niemniej, to one zarazem były tymi istotami, dzięki którym na niektórych przmęczonych pracą twarzach, pojawiał się uśmiech; rodzic mógł się poczuć jeszcze potrzebniejszy. Świadomość bycia czyimś mentorem, autorytetem na pierwsze lata jego istnienia wzbudzała poczucie ważności, znaczenia. A jeszcze większa potrzeba, która przeradzała się w dumę była wtedy, gdy pomimo upływu kilkunastu lat, można nadal bylo usłyszeć, że jest się nim nadal. Kimś, kim dziecko pragnie być w przyszłości lub do czego - jako dorosły - dąży.
Pomimo tych wszystkich zapewnień, że człowiek nie chce dziecka, o prawie osiemdziesiąt pięć procent w głębi naprawdę tego pragnie. Niektórzy nie mogą, więc się tym wymawiają, inni zaś nie chcą, bo się boją, ale sama wiedza, że będzie się miało coś, co jest własną zasługą człowieka, co będzie drobne i leży na jego rękach - rozmiękcza serce bardziej niż niejeden rekomendowany płyn.
A jeśli już chodzi o partnerów... Teraz nie jest tak łatwo. Zwłaszcza, że ludzie mają inne wartości. Można zauważyć, że później kobiety (będące w małżeństwie) zachodzą później o dobrych kilka lat, ówcześnie stawiając na piedestale swój zawód i spełnienie ambicji albo też rozpustnice, które dopiero zapoznają się z życiem seksualnym, nie mają pojęcia o czymś takim jak antykoncepcja i znajdują się później w niechcianym, brzemiennym stanie, będąc tym samym na językach niektórych osób. Nawet i do tego ludzie się przyzwyczajali. Było trudno dobrac partnera, ponieważ zależne to było od wymogów człowieka, a potem jego zachowania, relacji z nim. Chyba nikt nie chciałby wychowywać dziecko w rodzinie, gdy matka - mimo że odpowiadająca wyglądem i pewnymi cechami - nienawidzi ojca, prawda? Idiotyzmem byłoby związanie się z taką osobą.
Posiadanie własnego lokum było świetnością. Nie było zmartwień dotyczących wynajmu i strachu, że właściciele mieszkania przyjdą któregoś dnia, dając im wypowiedzenie z trzymiesięcznym wyprzedzeniem. Koszta także nie były wysokie, zatem współlokatorów najczęściej się poszukiwało dla towarzystwa, by nie przesiadywać samotnie i mieć z kim żartować lub komuś się wygadać. Sama Lilianne miała współlokatora, choć ten - jak się wydaje - ma zamiar na dniach się wyprowadzić, co nie jest spowodowane kłótnią z dziewczyną. Ot, zmiana mieszkania czy coś, co niespecjalnie ją obchodziło pomimo dobrej relacji z nim.
Zaś wiele osób uważało, że współlokatorami nie może być kobieta i mężczyzna, gdyż takie pomieszkiwanie od razu sprowadza się do jednego. Tu będą jej przeszkadzać nocne igraszki kolegi z nowo poznaną kobietą, jemu przeszkadzać będą liczne kosmetyki okupujące znaczną część łazienki. Ot, niezgoda.
O dziwo, może nie skoczyła z radości i nie rozpięła pierwszych guzików koszuli na widok wchodzącego klienta, gdy to jej znajoma niemalże od razu coś powiedziała pod nosem, jakoby chciała zapowiedzieć jej o swoim potencjalnym podrywie.
Pokręciła głową mówiąc, żeby wstrzymywała swój popęd seksualny, który najwidoczniej jej tak doskwiera i wróciła do dalszego układania ubrań, chcąc przyspieszyć sobie powrót do domu i - prawdopodobne - odespanie tego.
Trochę zajęło jej porządkowanie wszystkich ubrań i upewnienie się, że wyglądają dobrze na tych wieszakach. Kilkoro klientów jak szybko zawitali w sklepie, tak szybko z niego się ulatniali, mając nieraz torbę z zakupami a nieraz jedynie kartę z jakimś oświadczeniem. Zatem z chwilą gdy zakończyła porządkowanie, Lilianne spojrzała na mężczyznę, który już trochę czasu stał przy tych koszulach, więc niepewnie, a z firmowym uśmiechem, który na wpół był wymuszony, podeszła do niego.
- Pomóc w czymś? - spytała, choć zaraz zmrużyła oczy, zastanawiając się nad czymś usilnie, choćby na przykład tym, że ta facjata skądś już była jej znana.
[Ja już zapomniałam jak się pisze tak długie wątki XD]
Może kto inny zareagowały całkowicie odmiennie od niej, ale ona była sobą. Owszem, mogła zaprosić go do wejścia, mogła spokojnie wytłumaczyć mu, że jego odwiedziny nie są mile widziane, a na pewno o tej godzinie. Wymagałoby to jednak odnalezienia w sobie pokładów uprzejmości i kultury a ona miła na pewno nie była. To drugie potrafiła wykrzesać codziennie, kiedy udawała się na spotkania ze współpracownikami, ale kiedy tylko przekraczała próg swojego mieszkania, zdzierała maskę.
-To zmień godziny wizyty, bo te są nieodpowiednie, kącik porad i wzajemnej pomocy jest zamknięty po godzinie osiemnastej, która dawno już minęła - rzuciła opryskliwie, nie siląc się nawet na ułaskawienie swojego tonu głosu. Nie zamierzała udawać, że owa sytuacja jest jej na rękę, czy chociażby nie zszargała jej nerwów, bo tak nie było, a Nadzieja nie zwykła kłamać. Oh, to że nie zwykła kłamać oczywiście nie oznaczało, że nie była w tym dobra, bo była, i dodatkowo często zatajała prawdę, ale to już całkowicie inny aspekt.
Nie lubiła kiedy pił, a najbardziej nie lubiła, kiedy pił aż tyle aby doprowadzić się do tego stanu. Owy czynnik (nietrudno było zauważyć, że jest wstawiony) tylko podburzył kobietę jeszcze bardziej, która zmrużyła złowieszczo powieki, przyglądając się jego osobie z uwagą i niemałym znudzeniem. W międzyczasie rozpuściła włosy, walcząc chwilę z gumką, aby następnie znowu zacząć je zbierać w kucyka, tym razem ładnie ułożonego. Cieszyła się, że dochodząc do drzwi nie zahaczyła o łazienkę, aby spojrzeć na swoje odbicie w lustrze - o tej porze, dopiero po wstaniu z łóżka, musiała wyglądać jak siedem nieszczęść.
Oparła dłoń o klamkę, którą zdążyła w międzyczasie puścić, aby zacząć przymykać drzwi, mając zamiar zamknąć je mu przed nosem, bezczelnie. Ale tylko na takie traktowanie w tym momencie zasługiwał. Zresztą, ją mało obchodziło jak może wyglądać w jego oczach w tej chwili, myślała tylko o powrocie do łóżka i schowaniem się pod kołdrą. Na jej nieokrytych ramionach bowiem pojawiła się bowiem gęsia skórka, a dolna szczęka niebezpiecznie zadrżała. Ten ostatni odruch bezwarunkowy przypominał jej dzieciństwo w Bułgarii, kiedy po gorącej kąpieli musiała zmierzyć się z chłodem powietrza w łazience. Szczękała wtedy zębami niczym nakręcana kukła, nie mogąc się powstrzymać nawet długo po tym, jak ubrała się w grubą piżamę.
Prześlij komentarz