Tak! To właśnie ja…. Kiedy moja młodsza siostra marudzi z
samego rana. Co za optymistyczne stworzonko! Nie żebym narzekał… skądże… ale czy
ona nigdy nie śpi?! Zaraz… kim właściwie jestem? Oto Ja, Gaspard Jean Morel,
dwudziestotrzyletni student architektury, pierworodny rodu Morel i czarna owca
w rodzinie. Może zapytacie dlaczego? Też chciałbym wiedzieć. Ale jak to było od początku…
Pewnego pięknego poranka, dnia pierwszego roku
osiemdziesiątego dziewiątego przyszedł na świat mały, uroczy chłopiec, który
już od pierwszej chwili wiedział, że cały glob to duży plac zabaw. Jacyś dziwni ludzie, poważni i bez poczucia
humoru kazali mu nazywać się mamą i tatą… byli nudni. Tak spędził dwa lata
poznając otoczenie i zabawki, aż pojawiła się w jego życiu mała osóbka, którą
dorośli nazywali „siostrą”. Amelie, gdyż właśnie tak miała na imię, okazała się
o wiele ciekawsza niż pozostali ludzie.
Od chwili gdy zaczęła raczkować zaczęła się prawdziwa zabawa!
Tak upłynęło kilka lat. Dorastaliśmy wśród zabawy i mniej
przyjemnych zajęć jak kolacje z rodzicami. Oczywiście stawałem się coraz
bardziej przystojny… czy ktoś śmiałby w to wątpić? Ale i mojej malutkiej siostrzyczce
nie poskąpiono urody. Nie mogliśmy się tym cieszyć wystarczająco, ponieważ
rodziciele dbali o to, żebyśmy nie mieli zbyt wiele czasu. Grałem na pianinie,
potem gitarze, poświęciłem się siatkówce… na jakieś dwa lata, w między czasie
pracowałem nad niemieckim, angielskim i holenderskim. Ojciec coraz bardziej
naciskał na moje obowiązki i powinność kontynuowania tradycji prawniczej, a ja
tymczasem… wolałem matematykę od historii i trochę interesowałem się rysunkiem….
Ale przede wszystkim zabawą. W ten sposób poszedłem na architekturę, a moje
życie w domu przemieniło się w piekło. Powoli, ale z niezwykłą konsekwencją
ojciec wprowadzał swój sprytny plan ukazania mi jakim jestem darmozjadem aż…
spakowałem walizki, pogłaskałem po głowie siostrę i wyjechałem. I oto jestem.
Ja. Tu. A konkretnie w Amsterdamie. Z
dala od szalone ojca i matki, która nigdy mnie nie zrozumiała. Ojciec próbował jeszcze mnie nawracać, ale
odpowiedź z mojej strony była prosta i nawet do jego ograniczonego umysłu dotarła.
Choć początki nie były proste, w końcu jakoś ułożyłem sobie
życie. Z drobną i sekretną pomocą jednej z nielicznych rozumnych istot
(ukochaną staruszką o zacnym tytule „babcia”), wynająłem mieszkanie i znalazłem
pracę tymczasową. Teraz studiuję i dorabiam, a do tego mam dużo czasu na
zabawę, z której nie potrafiłem zrezygnować. Holandia sprzyja zabawie… bardzo.
Tu się coś zapali, tam wypali, gdzieś zapije i jakoś się dalej karuzela kręci. Tak
było dłuższy czas aż… u mych drzwi zjawił się pewien niespodziewany lokator.
Siostra. Nie narzekam. Dobrze mieć ją blisko, bo wiem, że rodzice jej nie
zepsują. Mam na nią zły wpływ? Ja? Chyba żartujesz. Wracając jednak do tematu…
Aaa… wiem! A więc dobre dziecko nie studiuje prawa. Jest grzeczna i pomocna…
szczególnie przed wypłatą. Tylko często
nie potrzebnie budzi… kto wstaje przed południem? Absurd! Mam funkcjonować razem
ze słońcem? Przecież to wbrew prawu!
Co jeszcze powinienem powiedzieć o sobie poza tym, że jestem
oczywiście ideałem bez wad? No… że lubię piękne panie i wesołe charaktery.
Interesuję się… leżeniem, poduszką i materacem. Ewentualnie czegoś słucham, pobrzękuję
i gram w siatkę… zdarza mi się towarzyszyć siostrze w ćwiczeniach, o ile
wykonuje je o przyzwoitej porze.
Są też wydarzenia o których lepiej nie pamiętać… Zapowiadam
oficjalnie nie jestem gejem! A niech sobie homo żyją i chodzą po świecie, ale
to:
To FOTOMONTAŻ!!!
Żeby mnie o nic nie posądzać! Ja zawsze
pamiętam co się ze mną działo na imprezie! Jestem całkiem świadomy swoich
czynów! Nikt nie powinien posądzać mnie o niegodne zachowanie!
Swoją drogą....Widział ktoś moją kartę debetową?
Oczywiście jestem towarzyski, rozsądny i w ogóle boski. Nikt w to nie może wątpić. Mam wielkie plany na przyszłość... tylko jeszcze sobie tego nie uświadomiłem. Ale na pewno... kiedyś... coś... wreszcie wymyślę. Póki co żyję! Czyż to nie wystarczy?
A! Jeszcze jedno. Niektórzy twierdzą, że jestem nieco leniwy, ale to prawdopodobnie pomówienie. Na pewno. Tak. Myślę. Chyba. Koniec. Kropka. Już. Stop. Fuck...
[Witam. Zapraszam do wątków. Ostrzegam, że jestem
początkujący…I obiecuję poprawę!]
421 komentarzy:
«Najstarsze ‹Starsze 201 – 400 z 421 Nowsze› Najnowsze»Słuchała go i jakby zastygła. Chyba pierwszy raz naprawdę zastanowiła się nad sobą, tak bardziej. Dogłębnie?
Przechyliła lekko głowę na bok, wpatrując się w jakiś punkt w pomieszczeniu.
- To zabawne. Słyszeć, że jestem w porządku - uśmiechnęła się delikatnie. Częściej słyszała inne określenia na swój temat, więc to, co mówił było dla niej interesujące. Nowe.
Odłożyła butelkę na stół, wstając. Spojrzała za okno, potem uśmiechnęła się do chłopaka. - Wiesz co? Czasem potrafisz myśleć - zauważyła. Podeszła do niego i kolejny raz tego dnia cmoknęła go w policzek. - Dzięki - mruknęła cicho, poprawiając ręcznik.
[ Haha, wiedziałam ! XD ]
- Czyli wystarczy, że będę cię poić wodą, a ty mi w zamian będziesz szastał mądrościami? Całkiem niezły układ - stwierdziła, uśmiechając się kącikami ust. Zaraz stanęła naprzeciwko niego, nieco się prostując. - Napatrz się, bo idę się ubrać i zrobić z siebie wampa - zatrzepotała rzęsami, jak dziewczę wypchane po brzegi słodkością. Znowu się wydurniała. - Jeszcze kogoś wystraszę swoim obecnym widoczkiem...
Na wszelki wypadek jednak przytrzymała ręcznik. Kto wie, może tak nagle ten materiał zrobiłby jej psikusa i spadł? Wszystko jest możliwe.
Prychnęła cicho, wywracając oczami.
- Nie uda ci się, mój drogi - zapewniła. - Trudno jest mnie do czegoś przekonać, a Tobie będzie z tym już na pewno ciężko - wystawiła mu język. Dobra, jeszcze jakieś kilka minut ją nie zbawi. Chyba. Nie, może jeszcze poczekać. - Jakoś niezbyt się spieszę do tego, aby mieć grono facetów na głowie. Ale ile mnie będzie chciało? Nie wiem, trudno stwierdzić - powiedziała, znowu poprawiając ręcznik. - Czterdziestu. Z tobą na czele - wyszczerzyła się szeroko. - Aż tak cię zachwycam? No, no, kto by pomyślał... - zaczęła teatralnie, poprawiać sobie włosy, być dumną. Oczywiście tylko na pokaz. Humor jej dzisiaj sprzyjał. Inaczej by mu się tak nie pokazała.
Ona zawsze była, jest i będzie zagrożeniem. Taką małą trucizną, która po wkradnięciu się do czyjegoś życia nie daje o sobie zapomnieć. Była jedną z tych charakterystycznych osóbek, bez których świat raczej byłby szary i nudny. Więc może to i lepiej, że jest taka dziwna?
- Chociażby dlatego, że lubisz dzikuski. A dobrze by ci zrobiło, jakby ktoś się za ciebie wziął - wzruszyła ramionami, mając wielką ochotę się zaśmiać. Oczywiście żartowała, teraz w zasadzie nie brała niczego na poważnie. Chociaż... - Jesteś za bardzo... rozgmatwany - stwierdziła, unosząc lekko obie brwi, uśmiechając się ironicznie. - A tak szczerze mówiąc, to nie wiem. Skąd mam to wiedzieć? Takich rzeczy nikt nigdy się nie dowie, póki sam czegoś nie poczuje. Ja się na tym nie znam - powiedziała, wyciągając z lodówki następną butelkę z wodą.
[ Branoc :D ]
Przewróciła oczami i uśmiechnęła się kącikami ust.
- Nie, nie zamierzam Cię swatać, szkoda mi na to czasu, a poza tym... po co mi to? Nie miałabym z tego żadnego pożytku - wzruszyła ramionami, odkręcając butelkę i nalewając sobie wodę do szklanki. - No bo jesteś taki... - zamyśliła się chwilę, chcąc mu dość jasno przedstawić swoje myślenie. - Chyba Ci tego nie wytłumaczę - stwierdziła uśmiechając się do niego szeroko. - Mam swoje przemyślenia, które powinny pozostać w mojej głowie. Tak będzie dla Ciebie lepiej - posłała mu szeroki uśmiech, podając mu butelkę. - Dobra, koniec przedstawienia, idę się ubrać - oznajmiła, rozczesując palcami włosy i poprawiając ręcznik. - Zaraz wracam - powiedziała, po czym wyszła z pomieszczenia i skierowała się do zajmowanego przez nią pokoju.
Nie było jej może... dziesięć minut? No cóż, trochę się to przedłużyło... Weszła do kuchni w swoim codziennym wcieleniu, czyli ubrana na czarno, z mocnym makijażem. Tak, znacznie lepiej. Oparła się o blat, zaraz na nim siadając.
- Co chcesz robić? W ten upał lepiej teraz nie wychodzić, jeśli chcesz pozostać człowiekiem, a nie skwarkiem... - zauważyła, patrząc przez okno. - Jakieś pomysły? - uniosła jedną brew, spoglądając na chłopaka.
// Angel Evans.
[ Spoko :) / Angel E.]
[Zasadniczo ja mogę coś napisać. Jeśli podsuniesz cokolwiek. Bo też mam pustkę w głowie w kwestii pomysłów.]
[Mogę napisać, a mogę. Tylko będę potrzebowała pomocy, więc... Jakieś pomysły? :)]
[ Ooo, to dobrze, bo już myślałam, że Cię coś pożarło :P ^^ ]
Pokręciła głową i zaśmiała się cicho.
- W innej mnie prędko nie zobaczysz. No, chyba, że stanie się coś, co zmusi mnie do przeobrażenia się w niewinnego elfa... - mruknęła uśmiechając się do niego zadziornie. - Bal przebierańców nie wchodzi w grę - powiedziała. jeszcze raz spojrzała za okno, a słysząc jego pomysł, tylko cicho się zaśmiała. - I co, może jeszcze mam wykręcić rurę z wieszaka na ubrania Mili i postawić ją na środku? - zapytała, odwracając się w stronę chłopaka. - Niestety, musisz główkować dalej - oznajmiła, gdy podeszła do szafki i zaczęła czegoś w niej szukać. - A nie zdradzę ci tego, co o Tobie myślę... bo to moja tajemnica! - wyszczerzyła się do niego szeroko, po chwili wyjmując jakiś mały przedmiot. Kształtem przypominało niewielkie pudełko. Angel wstrząsnęła nim lekko, żeby sprawdzić, czy coś jeszcze jest w środku. Kiedy rozległ się cichy szmer dziewczyna uśmiechnęła się lekko i odłożyła znalezisko na swoje miejsce.
[ Aaaaha, no to ładnie ^^ ]
Skrzyżowała ręce na wysokości piersi robiąc przy tym wielkie oczy i niezwykle starając się nie wybuchnąć śmiechem. Phi, a to dobre.
- Skarby - odpowiedziała poruszając zabawnie brwiami. - Takie prosto od Ali Baby ukradzione - mrugnęła do niego wesoło. Zamknęła szafkę i oparła się o stół tak, że była naprzeciwko chłopaka. - A tak naprawdę chowam tam coś, dzięki czemu badam swoje... skłonności. I idzie mi coraz lepiej - stwierdziła. Zaczesała włosy do tyłu i z delikatnym uśmiechem przeniosła swój wzrok na drzwi, potem znowu szafki, okno... - Niedługo muszę się stąd wyprowadzić. Słuchaj... - zaczęła powoli, przygryzając lekko dolną wargę. - A czy ta Twoja propozycja z mieszkaniem będzie aktualna, jeśli się okaże, że z potencjalnym współlokatorem nie wypali? - uniosła brew patrząc się na niego z ciekawością.
[ Oczywiście xD Jakieś piżama party się szykuje, czy co? ^^ ]
I raczej prędko się nie dowie. Nawet, jeśli to nie było nic znaczącego (w tym przypadku akurat było), to Angel niezbyt szybko ujawniała swoje małe, lub większe tajemnice. Poza tym ona lubiła intrygować, trzymać w niepewności. Lubiła być zagadką.
Chwilę nad czymś dumała, potem nieco się wyprostowała i usiadła na stole.
- W takim razie przygotuj się! Kto wie, może w najbliższym czasie zawitam do Ciebie z kuferkiem i...- zatrzymała się, bo w tym samym momencie coś sobie uświadomiła. - Czy ja Ci w ogóle pokazywałam mojego kameleona? - spytała. Kiedyś już chyba coś o nim wspomniała, ale z tego co pamiętała, to Gaspard jeszcze Lea nie widział. - Bo wiesz, jak się przeprowadzam to zawsze go ze sobą zabieram. To jest mój kompan! - zauważyła i skinęła głową. - Gdzie ja, tam i on i odwrotnie. Nie możemy bez siebie żyć - westchnęła teatralnie i zaśmiała się cicho.
Angel na pewno trudno było do końca rozgryźć. W zasadzie tylko niewielu osobom się to udało. Chociaż... czy oni ją w ogóle poznali do końca? To raczej było nierealne, bo dziewczyna sama się ciągle odkrywa.
- Leo ma specjalną klatkę - wyjaśniła, jednocześnie zamieniając swoje nogi w wahadła. - A ja nie sprowadzam tu żadnych osobników w postaci rodzaju męskiego, żeńskiego raczej też nie. Nie ma więc nic ciekawego do oglądania... - wystawiła język, a potem zeskoczyła ze stołu. Zaczęła się kręcić po kuchni. - Zróbmy coś! - stanęła nagle, wpatrując się w chłopaka. - Nie lubię nic nie robić, przecież wiesz! A kuchnia mi się już znudziła... - wymruczała z niezadowoleniem. - Chodź, pokażę Ci go. Wreszcie będzie miał na kogo popatrzeć - powiedziała, łapiąc go za rękę. Wyszła z kuchni i przeszła do zajmowanego pokoju, puściła Gasparda, żeby móc zbliżyć się do terrarium. Przez chwilę wpatrywała się w "mieszkanko" kameleona. W końcu on zmienia kolor! Kiedy go już wpatrzyła, wyjęła go i położyła na swojej ręce. - To jest właśnie Leo - zawołała wesoło, gdy zwierzak przybrał swą normalną postać.
[ No, mówiłam, że imprezka :D ]
[I dlaczego ja na to nie wpadłam? Jasne, że mogą znać się przez Amelie. Dziewczyny się kolegują, czasem jedzą razem lunch, przynajmniej na takie powiązanie wpadłyśmy. Teraz pozostaje tylko umiejscowić ich gdzieś i możemy zaczynać wątek.]
[skoro flocia i gas oboje są dziećmi prawników, to co powiesz na to, żeby się znali, a w zamierzchłych czasach - chodzili ze sobą? :D]
Codziennie poranne zakupy la Marilyn były czymś tak naturalnym, jak dla świata to, że w nocy jest ciemno. To był swoisty rytuał; Marilyn jeszcze niespecjalnie ustrojona, ubrana w byle co właściwie, kompletnie nieprzypominająca tej kobiety, która coziennie zajmuje się sztuką, wychoziła do sklepu. Po najbanalniejze produkty, które nie mają nic wspólnego z tandetą, jaką otaczała się Byrne, z tym całym pięknem. Ale ta nieczysta nuta w jej wspaniałym świecie, nuta z jedzeniem trawieniem i wydalaniem, poobała się jej; podobała się jej ta chwilowa nietandetna ona. I to właśnie dlatego durne zakupy były rytuałem.
Tego dnia posza do jednego z supermarketów. Nie lubiła ich, prawdę powiedziawszy; począwszy od psychologii sprzedaży, skończywszy na banalnych produktach bez wartości, wszystko w nich było sztuczne i dostosowane do życia szybkiego. A Marilyn nie chciała żyć szybko, wobec czego - zmuszona poniekąd - wiele prouktów sprawdzała, omijała niektóre, do innych ją ciągnęło. Ile jest mleka w tym mleku, a ile chemii w tym soku? Supermarkety, wielce nastawione na szybkość, dla niej były synonimem powolnego wybierania jedzenia. Bo Lyn miała fioła na punkcie żywności.
Właśnie wychodziła ze sklepu z dwiema ogromnymi torbami, gdy usłyszała za sobą krzyki jakiejś naprutej grupy. Spięła się minimalnie; nie miała ochoty na konfrontację z rana. W ogóle nie miała ochotę na konfrontację. A oni wszyscy zazwyczaj mieli do siebie to, że uwielbiali zaczepiać obcych i czekać na prowokację.
Uznajmy, że w tej grupie był Gaspard.
Gy grupka ją mijała - Marilyn stwierdziła, że musieli naprawdę mocno balować zeszłej nocy, jeszcze ciągnął się za nimi smród przetrwaionego alkoholu - jej siatki rozerwały się. Dwie ogromne, wypchane po brzegi siatki, które podobno nie powinny strzelić naładowane nawet dziesięcioa kilogramami. Poza tym, strzeliły w tym samym momencie. I wszystko kompletnie poleciao pod nogi biednej Byrne, i wszyscy "wczorajsi" zaczęli się śmiać. A Marilyn - jak to Marilyn - nawet na nich nie spojrzała. Zerknęła na to, co miała pod nogami i kucnęła jedynie, zaczynając składać wzystko w jedną kupkę. Wzięła też jedną z reklamówek i zaczęła do nich wszystko pakować.
Cholera.
Nie każdy musi mieć przecież rękę do kwiatków, czy zwierzątek. Trzymanie kameleona w terrarium wydawało się Angel o tyle proste, że tak naprawdę nie musiała przy nim zbyt wiele robić. No, wiadomo, robiła wszystko zgonie z zaleceniami... Ale nie musiała kilka razy dziennie wychodzić z nim na spacer, czy zagradzać mieszkanie wszelkiego rodzaju zabawkami dla pupila. Poza tym był cichy, nie szczekał, potrafił "znikać". Jest idealny.
Cóż, może i dziewczyna na dekoratorkę wnętrz nie wygląda, ale razem z Milą powoli przeinaczyły ten pokój w takie pomieszczenie, aby blondynka mogła czuć się tu dość... przytulnie? Coś w tym rodzaju. No, nie chciała też go zbytnio remontować pod siebie, bo niedługo miała opuścić mieszkanko pani Drozd. Zapewne na początku będzie jej brakować nocnych rozmów przy świetle księżyca i butelce wina... Lecz da sobie radę. W końcu nie lubi siedzieć w miejscu, tak? No właśnie.
Zaśmiała się cicho i odstawiła Lea do terrarium. Potem przez chwilę wpatrywała się w chłopaka, wzdychając cicho.
- Musisz być takim leniuchem? - szła w jego stronę, gdy nagle usłyszała dźwięk swojego telefonu. Zmarszczyła delikatnie brwi, sięgnęła po urządzenie i odebrała. Przepraszająco spojrzała na Gasparda i na chwilę wyszła. Po pewnym czasie wróciła do pokoju, odrzuciła gdzieś na bok telefon i usiadła na skrawku łóżka.
- Świetnie! - mruknęła krzywiąc się nieznacznie. - Właśnie się dowiedziałam, że jednak nie mam gdzie mieszkać. Cudownie... - przewróciła oczami. Nagle coś sobie przypomniała. Uniosła wysoko obie brwi, zrobiła usta w dzióbek i znacząco popatrzyła mu w oczy. Nie powiedziała nic, tylko patrzyła.
[ Taa... Pewnie to była jakaś szalona imprezka ^^ No, ale ostatecznie mogę uwierzyć :D ]
Jej twarz doszła do... normalności. Nawet uśmiechnęła się szeroko i lepiej usadowiła na łóżku.
- Czasami kobieta wyzwolona musi się na chwilę zatrzymać i przyjąć czyjąś pomoc! W końcu po to człowiek ma drugiego człowieka, nie? - zauważyła wciąż się szczerzą. - W takim razie... kiedy mogę się wprowadzić? - spytała siadając po turecku i wpatrując się w chłopaka. - A tak w ogóle, to nie mam zbyt wielu rzeczy, Tylko gitarę, kufer, pudło, terrarium. Na tym lista się kończy - wzruszyła ramionami. Potem spojrzała w kierunku wspomnianych rzeczy. Nic nie było też ciężkie. No, może poza tym kufrem. Ale gdzieś swoje rzeczy trzymać musi. - Obiecuję, że nie zostanę na długo. Już teraz to mówię, bo pewnie po kilku dniach będziesz miał mnie dość - zauważyła ze śmiechem, kładąc się obok niego.
Zabrała mu poduszkę i odrzuciła gdzieś... Za siebie. O nie, spać mu nie pozwoli! Na pewno nie tutaj.
- W takim razie muszę Cię przygotować na coś jeszcze - Czasami mi się zdarza... klucze zgubić. No i jak mnie najdzie, to siadam na parapecie, a potem gram. Nawet do rana. Jedna sąsiadka kiedyś chciała we mnie trafić. Niestety, źle wycelowała i doniczka nie rozbiła się o moją głowę, tylko o poręcz balkonową drugiego sąsiada - oznajmiła z delikatnym uśmiechem. Zawsze, gdy myśli o tym wydarzeniu, chce jej się śmiać. Co ta baba miała w głowie... - Ale nie pozwolę Ci zginąć w syfie, o to się nie martw. Coś wymyślę... - stwierdziła, szykując już w głowie niecny plan. Zaraz jednak trochę spoważniała. - Może nie licytujmy się, kto kogo będzie mieć dosyć. Po co? - mruknęła cicho. - I dzięki. W sumie to mnie tak trochę ratujesz - wzruszyła lekko ramionami.
[ Spoko :P ]
Chciała mu coś odpowiedzieć, ale nie miała pojęcia, co; zbierająć zakupy, zastanawiała się nad tym. Zebrawszy wszystkie swoje rzeczy, wstała. Spojrzała na pijaną grupę, potem na chłopaka. Świetnie. Ranek jest, do cholery! Ranek! Unikała jak ognia spotkań z pijaczynami nocą, ale czemu oni wszyscy muszą i rano ją zaczepiać? Co im przeszkadza to, że nie wygląda i nie zachowuje się jak oni?
- Jesteś tak strasznie troskliwy - powiedziała najspokojniej jak potrafiła, choć podejrzewała, że jej policzki płoną ze wstydu; upominała się, że to nie ona powinna się wstydzić. - Ale dziękuję za pomoc z tym... Mam nadzieję, że zabawa moim kosztem była świetna.
Nie powinna była dziękować za pomoc, nie komuś takiemu. Nie lubiła tego typu ludzi; byli podli, ohydni, kompletnie nie z jej świata, nie ze świata, w którym istniało coś takiego jak szacunek. Kurwa mać! Gdyby nie fakt, że była wychowana i że oni byli większą grupą, z chęcią skorzystałaby z lekcji boksu. Nie, nie na tych wszystkich, którzy się śmiali; oni byli tylko podli. Ten, który jej pomagał by też fałszywy. Kurwa by jego mać.
Hope you go to hell!
Nie zamierzała iść dalej, dopóki tamci nie opuszczą sklepu. Nie ma mowy. Chciała już być w domu.
- O tak, z pewnością będzie wiele nieprzewidzianych sytuacji.. - stwierdziła i zaśmiała się cicho. Cieszyła się, że jednak będzie mieć dach nad głową, jednak szczerze mówiąc ciężko jej było to sobie wyobrazić. Ona i Gaspard w jednym mieszkaniu. Ludzie (sąsiedzi) przygotujcie się na bombę.
Rozciągnęła się na łóżku bardziej, na chwilę przymykając oczy.
- A... jutro? - spytała nagle, otwierając oczy. - Im szybciej przyzwyczaisz się do mojego trybu życia, tym lepiej - zauważyła, uśmiechając się szeroko. - Mogę robić zakupy. O ile nie będę musiała po Tobie sprzątać. Każdy w swoim obszarze, hm? - pstryknęła go w nos, przygryzając lekko dolną wargę. - A... no i będziesz musiał uważać, żeby Lea gdzieś nie zgnieść. Lubi sobie wolno łazić.
- Pewnie, ja, nawet jeśli nie jestem gotowa, to szybko się zbieram. Parę minut i po robocie - uśmiechnęła się kącikami ust. Potem zaczęła się nad czymś zastanawiać. - Czy ściany w Twoim mieszkaniu są grube? - spytała dość poważnie, spoglądając na chłopaka. - Bo wiesz, mnie tam nic do tego... Ale nie chciałabym się co noc czuć jak jakiś dziad słuchający pornosów przez radyjko... - mruknęła, jednocześnie starając się nie zaśmiać. - Ja jestem grzeczna. Prawie.
Westchnęła bezgłośnie i przymknęła powieki.
- Poczekamy, zobaczymy... - mruknęła cicho, uśmiechając się kącikami ust. Zaczęła rozmyślać, a nawet próbowała stworzyć w swojej głowie obraz, na którym widniały wszystkie wydarzenia z przeszłości, ale pojawiały się także migawki z przyszłości. Myślała o osobach, które jej pomogły, ale także zraniły... Myślała o wszystkich. Może nie powinna...?
Moment później otworzyła oczy, wzrok zatrzymując na suicie.
- Przede mną mieszkała tu dziewczyna, która zginęła - powiedziała nagle, przypominając sobie twarz Lilian. Nie znała jej osobiście, czasami oglądała zdjęcia, na których była dziewczyna. - Podobno była cholernie dzielna. Wiele przeszła - mruknęła i ucichła.
Zmarszczyła lekko brwi i podniosła się, potem krążyła chwilę po pokoju, aż wreszcie usiadła na parapecie. Podciągnęła nogi pod siebie, objęła je ramionami i oparła brodę na kolanach, spoglądając przez okno.
- Chyba delikatność nie ma nic do tego. Co to za różnica, czy chłopak, czy dziewczyna? Wszyscy czują tak samo - wzruszyła ramionami, mówiąc cicho. - A czy każdy coś przechodził... Na pewno. tylko czasami człowiek sobie aż nie zdaje sprawy, ile miał w tym wszystkim szczęścia - dokończyła jeszcze ciszej, jakby bardziej do siebie. Zamyśliła się, usta zaciskając w prostą kreskę. - Znaleźli ją, jak jeszcze żyła. Miała nóż w sercu - powiedziała, odwracając głowę w kierunku chłopaka. - Czasami ci, z którymi przebywamy okazują się kimś zupełnie innym... Nie znamy ich drugiej twarzy. Dopiero w krytycznych przypadkach możemy ją dostrzec - odparła tajemniczo, spuszczając wzrok.
Słuchała go uważnie, lecz wciąż głowę miała spuszczoną. Zastanawiała się nad sensem jego słów, kalkulowała je w głowie.
- Chodziło mi raczej o mnie - powiedziała wreszcie, nieco się prostując. Zeszła z parapetu, a potem podeszła do komody. Odsunęła pierwszą szufladę i zaczęła w niej czegoś szukać. - Skoro mam z Tobą zamieszkać, to lepiej, żebyś parę rzeczy o mnie wiedział - stwierdziła, łapiąc w dłoń mały przedmiot, następnie zasuwając szufladę. Podeszła do łóżka i na nim usiadła. W ręce dzierżyła srebrny wisiorek, który miał zatrzask. Angel przez moment obracała go w palcach, potem rozprostowała łańcuszek tak, że zwisał z jej dłoni. - Widzisz to? To moja przeszłość. Co prawda nie jestem wiedźmą i to nie jest jakiś zaklęty talizman... Jednak to wartościowa rzecz. Dużo się z nią łączy - wyjaśniła, spoglądając to na przedmiot, to na chłopaka. - Kiedyś ktoś chciał mi to odebrać, żeby dowiedzieć się o mnie paru rzeczy. Nie udało mu się. Na szczęście - mruknęła. - Jeśli kiedykolwiek ktoś o mnie będzie pytał jakoś bardziej szczegółowo, nie odpowiadaj - poleciła, gdy na jej twarzy rysowała się powaga. - Żeby było jasne-nie jestem żadną morderczynią, ani nic z tych rzeczy. Ale moja przyszłość jest naprawdę nieciekawa. A poza tym nie wszyscy mnie lubią - dodała. Popatrzyła na wisiorek, potem zamknęła go w swojej dłoni. - To ważne. Mogę Ci ufać? - spytała, patrząc mu w oczy.
[Pfff! Co dalej? :D:D]
[ *przeszłość jest nieciekawa* ]
Doskwierała jej potworna nuda. Kazali jej wyjść wcześniej z pracy, stwierdzając, że należy jej się odpoczynek, bo i tak wczoraj pracowała aż za dużo, kończąc zamówienie od jednej z wielkich korporacji, sięgających aż nad Morze Egejskie. Zdążyła już uprzątnąć cały swój pokój, ogarnąć ostatecznie nieporządek panujący w kuchni i uzupełnić świecącą do tej pory pustkami lodówkę. Zamierzała też zabrać się za resztę mieszkania, ale brat pewnie by ją zabił, gdyby z jego zapyziałego gniazda zrobiła w jeden dzień przytulny kącik do mieszkania, więc od razu zaniechała tego pomysłu.
Obdzwoniła wszystkie koleżanki (a nie było ich dużo, teoretycznie), żeby tylko dowiedzieć się, że wszystkie są umówione albo pracują. No, nie wszystkie - Amelie nie odbierała telefonu, więc wywróciła tylko oczami i stwierdziła, że przejażdżka na rowerze jej nie zaszkodzi.
Wpakowała małą torebkę do koszyka przymocowanego przy kierownicy i ruszyła wprost do mieszkania koleżanki, mając cichą nadzieję, że tym razem wywabi ją od nudy i spędzania popołudnia z bratem, który najprawdopodobniej dzisiaj miał nagrywać kolejny odcinek vloga.
Znalazła się pod domem Amelie dosyć szybko, zapewne pogrążona w myślach przez całą drogę. Albo jej się wydawało, albo przy wjeżdżaniu na ulicę zobaczyła jej brata. Być może się pomyliła, ale wchodził na klatkę kamienicy. Podjechała rowerem, stawiając go zaraz przy wejściu i w tym samym momencie Gapsard wyszedł z powrotem na ulicę. Widocznie nie zastał Amelie, więc nadzieja legła w gruzach.
- O, hej... Tak myślałam, że to ciebie zobaczyłam... - odparła, uśmiechając się delikatnie do mężczyzny.
Brandi nie przepadała za imprezami, ale czasami, gy potrzebowała relaksu, wpadała na jakąś. Nie była specjalnie rozpoznawana, choć często zapraszana, wobec czego znała i nie znała bywalców. To znaczy: wiedziała, jakie noszą imiona i... to by było na tyle. Oni najpewniej wcale jej nie pamiętali.
Tej nocy, gdy udało się jej wziąć wolne u Tony'ego, Brandi poszła na jedną z imprez Marie. Domówki te synęły z tego, że były... słynne. Bo Marie maiła duży dom, miała basen i miała spory zapas alkoholu roziców. Nie było ich często w domu, wobec czego ilekroć dokupili zapas alkoholu dla córeczki (a niech sobie poimprezuje za pieniądze tatusia), rozpoczynała się impreza.
Nie wpuszczano tam każdego. Bran wkręciła się, bo kiedyś pomogła Marie i od tamtej pory ciągle dostawała zaproszenia na cotygodniowe spotkania koła młodych alkoholików i nimfomanów.
I tej nocy poszła. Znów w sukience, coby zrobić wrażenie na samej organizatorce - na nikim innym, tylko na niej. Bo czarnowłosa pani domu ciągle powtarzała, że Bran powinna być bardziej kobieca, wtedy na pewno kogoś wyrwie. Ich zażyłość bowiem nie była na tyle bliska, by dziewczyna wiedziała o Słońcu i o jej śmierci.
Kiedy Jones przyszła, impreza była mocno rozkręcona. Ktoś już pływał, ktoś całował się w krzakach, jakiś koleś był totalnie schlany i próbował tańczyć do muzyki. Brandi więc trochę niepewnie się poczuła; kiedy jednak zauważyła znajomą, Alicię, która właśnie rozbierała się przed drzewem, uznała, że wszystko będzie okej. Jak zawsze - pozostanie ostatnia trzeźwa, a następnego dnia będzie ze śmiechem opowiadać ekscesy innych.
Marie szybko znalazła Brandi i zaczęły się ochy i achy nad kreacją Angielki; że kobieca, że ładna, że piękny dekolt, że świetny materiał, że dobre buty że powinna mieć jeszcze szminkę i nim Brandi się zorientowała, usta miała maźnięte czerwienią taką, w jakiej barwie była kiecka. Nie zamierzała się sprzeciwiać, to i tak wnet zejdzie, stwierdziła w duchu. Marie jednak nie dała za wygraną, chwyciła Jones pod pachę i po kolei - wręczyła jej drinka, znowu pochwaliła strój, nakazała iść do fryzjera, przedstawiła X ludziom, wypiła jej drinka i wręczyła kolejnego...
- Patrz, tam izie Tommy - powiedziała, pokazując na wysokiego mężczyznę, w którym kochała się Marie. - Idź. Wyglądasz pięknie, zatańczy z Tobą.
Cudem chyba udało się, że Marie poszła. Brandi została z drinkiem przy basenie.
Brandi zerknęła w dół momentalnie i uśmiechnęła się. ziwne; mężczyźni, którzy mają możliwość patrzenia na damskie majtki zazwyczaj nie wołają. Czyżby miał ochotę popatrzeć na coś innego? Brandi zaśmiała się wewnątrz siebie. Głupie myśli. Trzeba ograniczyć spożywanie alkoholu.
Cholera. Ale jak on miał na imię?
- Hm? - zapytała, dopijając drinka. Postawiła szkłó na stoliku obok, potem zaś kucnęła.
Zakręciło się jej w głowie, więc oparła się o kafelki przy basenie. Żeby nie upaść, usiadła. Tylko niewygodnie jej było; po kobiecemu siedzeć nie zamierzała, a inaczej majtki by było jej widać. Ostatecznie więc zdjęła buty i przyłączyła się do mężczyzny.
- Przepraszam, Marie wlała we mnie za dużo alkoholu naraz - powiedziała Bran.
Przez chwilę pozostawała w ciszy, zamyślając się. Czuła wyraźnie na skórze dłoni ozdoby i grawerowane słowa umieszczone w wisiorku. Poluzowała nieco jej uścisk i westchnęła bezgłośnie, by moment później wstać i odnieść pamiątkę na miejsce.
Przecież decydowała. W zasadzie robiła to przez całe swoje życie. Czasami mogła się jakoś oprzeć na czyjejś opinii, czy informacji, ale ostatecznie robiła to, co podpowiadała dziewczynie własna wyobraźnia, rozum. Kierowała się instynktem. A teraz jedynie zadała pytanie.
Zatrzasnęła szufladę, rozprostowała się, a potem usiadła na parapecie. Obserwowała ludzi za szybą, którzy skwierczeli w gorących promieniach słonecznych, szukając odpowiedniego miejsca na odpoczynek.
[ Może przejdziemy do momentu przeprowadzki, albo tego, jak już mieszkają ze sobą? ]
No tak. Duży mężczyzna nie bawi się już w podglądanie, to domena dzieciaków. Ale różni ludzie bywają przecież.
- Brandi - powiedziała Bran, ściskając dłoń mężczyzny.
Koleżanka, którą wcześniej widziała rozbierającą się przed drzewem, właśnie wskoczyła do basenu bez stanika. Brandi pokręciła głową; chciała już iść ją wyciągnąć (cholerna troskliwość o ludzi bliskich), ale wyją ją z wody jej chłopak. I od razu zaczął ochrzniać. Bran odwróciła wzrok od tej jakże pięknej sceny.
- Dzięki. Pracuję w barze, mój szef jest na tyle miły, że nie pozwala mi pracować bez kieliszka wódki... i jakoś nie mam ochoty na alkohol, przynajmniej nie w większych ilościach - powiedziała.
Aha, Tony pozwala. Pozwalał jej pić z nim tuż przed seksem. Teraz niekoniecznie. Ale nie ma go oskarżać o to, seks fajnie się uprawia z po kilku kropelkach wina czy whisky. A na zwyke pracownice przecież nie będzie tracić...
- Wiem, załatwić Ci posadę? I nie palę, ale nie przeszkadza mi.
Ha, obiła piłeczkę! Bo Brandi też miewała cięty język. Nie zawsze - mam tu na myśli sytuacje poważne, gdy naprawdę nie jest w stanie wydusić konkretnie złośliwej odpowiedzi - ale często.
Zauważyła, jak Gaspard zerkną na pływaczkę. Uśmiechnęła się delikatnie; no tak, mężczyźni. Chociaż może nie powinna tak narzekać? Sama przecież oglądała jej cycki, jej sutki i stwierziła, że choć kształt piersi jest okej, to brodawki są okropne. Jak to się mówi - przyganiał kocioł garnkowi...
A Brandi... Brandi była Brandi, by uprawiać seks - potrzebowała być mocno zainteresowana nie tylko wyglądem, ale i umysłem. Z kretynem nie potrafiła się kochać, choćby był najlepszym możliwym kochankiem. Choć nie nazwałabym tego stuprocentowym przepisem na zdobycie jej. Czasami potrzebowała cuzucia, czasami potrzeba ta była przypisana do konkretnej osoby, czasami do miejsca... Brandi nie znała się na swoich uczuciach. Czuła - i już.
Słońce nie miało ładnych piersi. To znaczy - nie były złe, ale do pięknych nie należały. Małe, sutki brzydkie, ale Bran oddałaby cały świat, by znowu móc je dotknąć, by ich właścicielka była żywa. Miała gdzieś, czy byłyby jędrne - chciałaby znowu mieć Słońce przy sobie. Niemniej, kryteria estetycznie wciąż posiadała. (A można posiadać kryteria estetyczne? O.o)
- Teraz tylko pracuję w tych... podejrzanych lokalach - powiedziała Jones. - A od października idę na medycynę. Zdałam egzaminy i już za kilka lat będę postrachem szpitali - dodała.
Nie zamierzała jednak byc postrachem. Nie była co prawda pewna, jaką wybierze specjalizację - czy chirurgię, czy onkologię, ale nie przejmowała się tym. Przecież dopiero na przedostatnim roku miała się decydować. Jeszcze miała czas. Wiedziała, póki co, że chce to robić, że się w tym spełni doskonale.
- A Ty?
- Tańczę.
Nie była wyśmienitą tancerką, która mogłaby wszystkich oczarować swoimi pląsami, ale na pewno wystarczającą, by nie zabić komuś stóp. Uśmiechnęła się lekko, a potem rozejrzała.
- Zatańcz ze mną w basenie, co?
Tak, chciała zrobić coś odmiennego. Nikt może i nie tańczył w basenie, ale luzie w nim robili różne rzeczy, wobec czego był dość zatłoczony. Gdyby mieli być tam sami, pewnie by się nie odważyła, ale tak... Czemu nie? Czemu ię nie zabawić trochę inaczej niż zwykle? Nie byli pijani, Bran ledwie lekko wstawiona. Nic im nie groziło.
Brandi zostawiła wszystko w torebce i również zsunęła się do basenu. Zaśmiała się, czując, jak zimno obejmuje jej ciało; cholera, jeśli tak dalej pójdzie, to nawet przez te silikonowe naklejki na sutki wszystko będzie czuć... No, nieważne. Zanurzyła się cała, coby się przyzwyczaić do chłodu, a potem stanęła przed Gaspardem. Kilka mokrych włosów przykleiło się jej do twarzy; szminka, której udało się nie zmyć, lekko połyskiwała od wody. Całe szczęście, makijażu oczu jeszcze nie potrafiła sobie zrobić, wobec czego nie miała wokół powiek pandy.
- Maestro, muzykę poproszę! - powiedziała do mężczyzny w momencie, gdy na chwilę muzyka zamilkła. Zaraz jednak ktoś puścił kolejną piosenkę.
[ Możesz :D ]
Nie do końca wiedziała, czy pozostanie w jednym miejscu na dłużej ma jakiś sens. Niektórzy przywiązują się do stałego lądu, nie chcą nic zmieniać... Ale ona była inna. Musiała być w ruchu, wciąż doznawać nowych emocji, przeżywać to, co dotąd było nieznane. Czuć, że wszystko jeszcze może ją zaskoczyć.
Była jak statek, który woli żeglować na pełnym morzu, aby dopłynąć do kolejnych portów, przeżyć przygody życia, a przy okazji czegoś się nauczyć. Dlatego też szukała odpowiedniej przystani, gdzie mogłaby odpocząć między wędrówkami, odetchnąć.
Może tą przerwą miała być też funkcja współlokatorki?
Zbyt dobrze zaczęła czuć się w tej roli. Co więcej, jak na razie nie zamierzała z nią kończyć.
No tak, ale jeśli już jest się czyjąś współlokatorką, to wypadałoby zachowywać się w miarę cicho, a przynajmniej tak, żeby czasami kogoś nie obudzić, czy zdenerwować. Cóż...
Jeszcze nie do końca poznała całe mieszkanie, przez co w nocy albo się o coś potykała, albo zderzała ze ścianą. Teraz jednak, gdy nadszedł ranek i wnętrza były dobrze oświetlone, Angel musiała się zmierzyć z kolejnym problemem.
- Leo... Leo! - mruczała cicho chcąc znaleźć kameleona, który najwidoczniej zrobił sobie przechadzkę. Dziewczyna przeszukała już chyba wszystkie możliwe pokoje (do chłopaka nie wchodziła - szanujmy prywatność!), lecz nigdzie nie znalazła zwierzaka. Westchnęła cicho, a potem oparła się o jakąś szafkę, na której znajdowały się książki. Chciała iść dalej szukać Lea, ale w tym samym momencie mebel runął, robiąc przy tym mały hałas. Blondynka tylko jęknęła mając nadzieję, że jakimś cudem nie obudziła Gasparda.
[A, dzień dobry :> Gaspard zainteresowany znalezieniem sobie miejsca w życiu Crash? :)]
[Oczywiście, że chcę :) Daj tylko pomysł na powiązanie, a resztą się zajmę.
Tak, Dorota jest genialna. To ona natchnęła mnie, do stworzenia takiej postaci. Z podobną byłam już na jakimś blogu nawet :)]
Brandi, stojąc blisko niego... po prostu zamachnęła się i ochlapała go wodą. Mimo przekleństw jakiejś całującej się pary, zaśmiała się, klasnęła nawet w dłonie, wielce szczęśliwa.
Cholera, dawno się tak nie bawiła. Dawno nie chapała się z kimś w wodzie jak małe dziecko, tak - bez problemów.
- Oj tam, taniec w wodzie idzie Ci dobrze - powiedziała, szczerząc swoje kiełki radośnie. - Tak płynnie. I ładnie wyglądasz z mokrą twarzą, wiesz?
Jako, że mężczyzna mokrej twarzy nie miał, znowu go ochlapała.
Angel krzywiąc się zaczęła zbierać wszystkie tomu, jakie w tym momencie znajdowały się na podłodze. Półką będzie musiała zająć się później, teraz wolała nie robić jeszcze większego hałasu.
Gdy wydawało jej się, że wszystko jakoś poukładała, wtedy wszedł chłopak i nieźle ją przestraszył, przez co wypuściła książki z rąk. Nie wiedziała czemu tak się zachowywała. Może to z nerwów? Sama nie wiedziała.
- Tak... chyba tak. A przynajmniej tak mi się wydaje... - wymruczała, posyłając mu krótkie spojrzenie. - Przepraszam, ale Leo gdzieś zaginął, cały czas go szukam... Nie wiem gdzie się podział! - jęknęła ze zrezygnowaniem. Klęknęła, zabierając się od nowa do sprzątania. Zebrała je w jedną kupkę, przy okazji spoglądając na tytuły. - No i przepraszam za półkę. Spróbuję naprawić, a jak nie da rady, to odkupię. A jeśli nie, to jakoś inaczej się zrewanżuję - wzruszyła ramionami i usiadła pod ścianą. - A... nie widziałeś gdzieś przypadkiem Leośka?
Już po chwili kiloro luzi znajdujących się w basenie zaczęło się oburzać, że Brandi i Gaspard ich chlapią wodą, podniósł się krzyk, by wyszli. Nawet Marie przybiegła - kiedy jednak zauważyła Brandi w towarzystwie mężczyzny, z uśmiechem poprosiła ich, by wyszli i się osuszyli - nie była zła. Jeszcze, gdy prowadziła ich po domu do łazienki, szepnęła Brandi "bierz go, kociaku!" i już po chwili zniknęła, prawdopodobnie biegnąc do wcześniej wspomnianego mężczyzny.
Brandi w łazience stała mokra, zziąbnięta, ale szczęśliwa. Miała rumiane policzki, usta w nieco chłodniejszej barwie od zimnej wody; sukienka, która teraz przylegała do jej ciała doskonale rysowała jej sylwetkę. Bran nie myślała już o tym, że mogła zgubić silikonowe wkładki mające zasłonić jej sutki - niemalże była pewna, że je zgubiła, bała się jednak spojrzeć w dół, ze świadomością, że będzie musiała kryć się z tym; najwyżej sobie popatrzy, jak stoją z powodu temperatury. Stała bosa.
- Trzeba znaleźć jakieś ręczniki... - powiedziała Jones, rozglądając się po pomieszczeniu. - Tobie nie jest zimno? Cholera... Zaraz zamarznę, dajcie mi ręcznik!
W pierwszym momencie zawładnęła nią euforia. Od razu wzięła w ręce kameleona i uśmiechnęła się szeroko. Zaraz jednak jej entuzjazm odjechał w siną dal, pozostawiając po sobie jedynie poczucie winy. Raaany, czy to normalne, że ostatnio ciągle to czuje?
Odniosła Lea do terrarium, podążając zaraz w kierunku kuchni. Włączyła wodę, zaczekała aż się zagotuje, a potem zaparzyła wspomnianą kawę. Postawiła ją na stole, siadając na krześle. Palcami wybijała nieznany sobie rytm, wpatrując się w ścianę przed sobą. Westchnęła cicho. Ładnie się o wspólne mieszkanie zaczyna...
- O której normalnie wstajesz? - spytała, gdy chłopak pojawił się w pomieszczeniu. Wolała spytać, żeby przypadkiem następnym razem nie obudzić go, a przynajmniej nie zrobić tego zbyt wcześnie. Chociaż on by chyba wolał, żeby następnego razu nie było wcale...
Nie zdjęłaby sukienki za żadne skarby. Te silikonowe sukinsyństwa wyleciały, co wyczuła w momencie, gdy on odwrócił się, by poszukać ręczników. No, niezłą będzie mieć ktoś niespodziankę, jak na nie nadepnie... Stała więc przed nim w mokrej, czerwonej sukience z widocznym brakiem stanika, zziąbnięta i cholernie zadowolona z życia. I pozwalała mu się wycierać, jakkolwiek by to nie wyglądało.
- Ty też, jak na mokrego kogucika - powiedziała z uśmiechem. Bo choć ona swoich perfum nie wyczuwała, jego czuła doskonale, czuła też słaby zapach jego potu zmieszany z subtelną nutą alkoholu. Gadajcie co chcecie, ale męskie zapachy są pobudzające. A Brandi na pewno pobudziły. Pieprzona naturalność, chciałoby się rzec.
Nie, nie czuła podniecenia, patrząc na jego tors. Kiedy jednak zobaczyła jego plecy, umięśnione plecy - o cholera. Jak tak można się pokazywać? Zarumieniła się jeszcze bardziej. Niedobrze. Myśl o czymś okropnym. Myśl o czymś obleśnym!
Brandi patrzyła na niego, przygryzając wargę. Myśl o czymś obrzydliwym. Szybko. O czymś tak totalnie fuj, aby się opanować. O swojej nauczycielce z historii z dawnej szkoły, grubej zołzie, która nie chciała zrozumieć, że nie bardzo interesuje Cię, kto z kim walczył. Kurwa, myśl o niej w stroju bikini pałaszującej lody.
To wyobrażenie wcale nie przyszło, cholera. Nie zamierzało najwyraźniej pokazywać się w takim momencie spokoić Brandi, uspokoić tego, co się działo w jej żołądku i trochę niżej. Pragnęła go otykac, całować, uprawiać z nim ziki, namiętny seks pod prysznicem i krzyczeć tak, że usłyzą ich wszyscy poza domem. I wiedziała, że on też tego chce. Nie odsuwał się, a czuł jej sutki; gdyby jej nie pragnął, osunąłby się. Na pewno. To pewne.
- Weź ze mną ten prysznic. Ale bez seksu. Nie chcę się z Tobą kochać.
Puścić się nie zamierzała, nie z kimś, z kim zamieniła kilka sów ledwo. Ale musiała coś zrobić. Jakoś siebie zaspokoić. Kurwa, nie wybaczyłaby sobie, gdyby go odtrąciła w takim momencie.
Zmarszczyła brwi, krzyżując ręce i uważnie spoglądając na chłopaka.
- No przecież przed Tobą stoi - powiedziała chcąc ukryć jakoś rozbawienie, które zaczynało wpełzać na usta dziewczyny. Ale pokręciła tylko głową, a potem oparła łokcie o stół. Chyba nie sądziła, że ktoś może być tak zaspany, żeby nawet swojego środka rozbudzającego nie widzieć.
Uśmiechnęła się kącikami ust.
- Tylko kawa ma być moją karą, czy mam się przygotować na coś jeszcze? Wiesz, lepiej, żebyś uprzedził. Zawsze lepsze to, niż zrobić coś znienacka - stwierdziła cicho. Wstała i podeszła do lodówki skąd wyjęła butelkę wody. Później sięgnęła po szklankę i wlała do niej trochę zimnej cieczy. Upiła łyk. - Tylko nie karz mi po sobie sprzątać.
Ona iście po lesbijskiemu, powoli i uważnie dotykała jego skóry, każdego milimetra. Badała każdy odcinek i nie zwracała uwagi na to, co on robi - zaspokajała swoją żądzę i ciekawość. I tak przesunęła palcami po szyi, potem po torsie, brzuchu... I chociaż obiecała, że seksu nie będzie, nie mogła się powstrzymać przed pocałowaniem go. Nie, seksu nie będzie. Ale kto zabronił im się zabawić?
Miała gdzieś mydło, mycie się. Chciała pieszczot, silnych, gwałtownych, które zostawią ogromny niedosyt, gdy wszystko skończą. Seks sprawiłby, że jutro zapomną o wszystkim, zaś jeśli się nie spełnią - nie zapomną. I tego Brandi pragnęła - śnić o tym prysznicu przez najbliższy tydzień, krzyczeć, gdy sama będzie się pieścić, przywołując obraz po obrazie. Seks z nienznajomym byłby nudny. Brak seksu z nieznajomym - o wydało się o wiele bardziej erotyczne.
Ale nie rozsunęła nóg, by nie czuł się sprowokowany.
To nie powinno było się tak skończyć... Cholerna Marie, specjalnie zaprowadziła ich do łazienki! Chociaż wszędzie pewnie by to zrobili. On miał piękne ciało, ona miała piękne ciało, oboje siebie pragnęli. Nawet pomimo wymienionych ze sobą zaledwie kilku słów. Kto by się jednak tym przejmował, skoro ich krocza chciały się o siebie poocierać?
Oderwała się od ust mężczyzny i zaczęła całować jego tors - powoli, zmysłowo. Język miała wyjątkowo sprawny, jak to lesba, i naprawdę dobrze zajęła się brodawkami Gasparda. Uwielbiała całować, pieścić, bawić się tym miejscem - nawet u mężczyzn, którzy nie posiadali piersi. Sutki były po prostu cudowne w swojej budowie.
Dłonie zacisnęła zaś na pośladkach mężczyzny, a uśmiechając się zadziornie do niego, uszczypnęła jeden z nich. Patrzyła mu przy tym w oczy, przygryzając wargę. Było jej już gorąco.
Uśmiechnęła się kącikami ust kiedy dostrzegła, że nie jest na nią zły. No, a przynajmniej nie aż tak.
- Dobra, niech będzie - powiedziała, znowu podchodząc do lodówki. - Wcześnie? No nie żartuj, zaraz będzie południe - pokazała mu język i zaśmiała się cicho. - Gdybyś mieszkał w takim miejscu jak ja, wiedziałbyś, że wstawanie nawet o siódmej rano jest karalny - skinęła głową, mówiąc jak najbardziej poważnie. - Moje siostry już o szóstej były na nogach. Ja się zbuntowałam, więc wstawałam koło ósmej. Wtedy już musiałam, bo Mia posyłała na mnie świnię. Dosłownie. - Wyjęła kilka produktów, upiła łyk wody i odwróciła się w jego stronę. - A poza tym ciężko zasypia mi się w nowym miejscu. W zasadzie wcale nie spałam... - przyznała. - No to na co masz ochotę? Jakieś specjalne życzenia?
Przewróciła oczami, smarując chleb masłem, a potem tworząc coś w rodzaju kanapki. Może nie było to danie wprost z restauracji, gdzie kawior jest na pierwszym miejscu, ale raczej narzekać nie powinien.
Podała mu śniadanie, siadając obok.
- W porąbanej krainie, pełnej kolorów i cholernie słodkich zwierzątek - oznajmiła, uśmiechając się kącikami ust. Nigdy nie lubiła swojego miasta rodzinnego. Oczywiście w przeciwieństwie do własnego rodzeństwa i ojca. - A dokładnie w Diemen, na jego uboczach - sprecyzowała. - Mój ojciec zajmuje się zwierzętami, a poza tym wytwarza wiśniówkę na podstawie babcinego przepisu. Cóż, jest świetna - uśmiechnęła się tym razem szeroko, przypominając sobie smak trunku. - Nigdzie takiej nie kupisz! Nawet po jednym kieliszku daje kopa. Mam gdzieś chyba nawet mały zapas... - zrobiła usta w dzióbek zastanawiając się nad tym, gdzie mogła schować butelkę tego cudownego napoju. - Mnie jakoś nigdy nie ciągnęło do hodowli. Raczej opętała mnie muzyka, tylko za nią idę.
- Gas! Wow, wieki! - zawołała z szerokim uśmiechem, sama do końca nie wiedziała czy naturalnym, czy niekoniecznie. Uciekł od niej, jak każdy facet. Eks książę z bajki. Ale jakoś to przebolała. W sumie zawsze miło było zobaczyć znajomą twarzy.
- Co u Ciebie słychać? Naprawdę całe wieki! Co powiesz na kawę? Ja stawiam - zaproponowała po przyjacielsku, chcąc koniecznie usłyszeć jak radzi sobie jej był chłopak. A przede wszystkim - czy może kogoś nie ma. Nie żeby ją to jakoś obchodziło. Coś takiego po prostu zawsze chodzi dziewczynom po głowach przy kontaktach z byłymi. Nawet jeśli im już zupełnie nie zależy. A jej przecież nie zależało, no nie? Szukała kolejnego obiektu westchnień. Bardziej rozgarniętego od Gasparda, tego była pewna. Najlepiej starszego,z dobrą posadką i niezłą pensją. Na tym ostatnim zależało jej tylko z jednego powodu - jej ewentualne małżeństwo musiało zadowolić także i ojca. A z tego co pamiętała, ojciec nie polubił Gasparda, gdy ten oświadczył, że nie zamierza kontynuować rodzinnej tradycji. Dla samej Flo tradycja nie była aż tak ważną rzeczą.
[A ja :<]
[ZNOWU SIĘ NIE DODAŁO -.-]
Trochę to trwało, Brandi coraz bardziej czuła, że mu ulega - że jeszcze trochę, a rozsunie nogi i pozwoli mu na ten seks pod prysznicem. Z całych sił próbowała odsunąć go od siebie, ale nie potrafiła - ilekroć jego ciało, usta oddaliły się, wracała do nich, przywierała do mężczyzny całym ciałem i znowu, znowu zaczynała pieszczoty od początku.
W pewnym momencie jednak odsunęła go o siebie stanowczo. Westchnęła ciężko przy tym; nie, koniec. Trzeba wytrzymać. Trzeba go zostawić. Nie chcesz z nim przecież uprawiać seksu, bo nie masz pojęcia, kim jest. Jest tylko chlernie seksowny i...
Odetchnęła głośno i spojrzała na twarz mężczyzny.
Kurwa mać!, chciała go pocałować!
- Już - szepnęła, opuszczając dłonie z jego torsu. Zakręciła wodę; kiey chłód objął jej ciało, poczuła się pewniej z tą decyzją.
Już, już koniec, Bran. Nie wybaczysz sobie tego, że go zostawiłaś. Ale nie chciałaś seksu.
Akurat jej życia zbytnio by nie zatruł, bo i tak ogarnęła ją tak totalna nuda, że zwisało jej, czy spędzi czas teraz już z szympansem, bratem czy przypadkowym przechodniem. A że Gaspard wydawał się znacznie lepszy niż jakakolwiek osoba z tej trójki, uśmiechnęła się delikatnie na jego żart i wdała od razu w rozmowę.
- Szłam do Amelie. Ale widzę, że chyba jej nie ma... Nie odbierała telefonu, a chciałam pogadać... - spojrzała od razu na górę, na okno od jej mieszkania. Oczywiste było, że nic to jej nie da, żadnej wskazówki. Zwykły, dziwny odruch. - Domyślam się, że od niej wracasz. Widziałam Cię parę minut temu, jak wchodziłeś. Ciekawe, gdzie ją wcięło.
Zaśmiała się wesoło. Wiedziała, że wspomni o tej jakże wartościowej buteleczce. Zastanawiała się tylko, czy zrobi to teraz, czy jak się już rozbudzi.
- Jak sobie zasłużysz, to się podzielę - stwierdziła, wystawiając mu język. - To nie jest taki sobie alkohol! I najpierw trzeba go zasmakować, poczuć woń... Zrobić to z jak największą przyjemnością! - powiedziała całkiem poważnie. Potem zastanowiła się chwilę nad jego pytaniem. - Cóż... właściwie, to chyba nie mam jakichś szczególnych planów. Muszę tylko zanieść coś Mili, a tak jestem wolna - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się kącikiem ust. - A, no i jeszcze wpaść na chwilkę do sklepu muzycznego, gdzie pracuję. Szef powiedział, że jestem mu potrzebna. Ale do czego, to już nie wiem - mruknęła marszcząc brwi. Przeciągnęła się, a potem ziewnęła. Może i jej w końcu udzieliło się zmęczenie? - Zarażasz mnie chęcią spania - podrapała się po głowie, a potem przyłożyła ją do blatu, tak, jak zrobił to wcześniej chłopak. Zaraz jednak wyprostowała się. - Nie, nie wolno mi spać. Kawa! - wstała od stołu, żeby i sobie zaparzyć tego gorącego napoju. Gdy już był gotowy, upiła jego łyk pozwalając, by aromatyczna woń i smak rozpłynęły się po jej podniebieniu. - Tak w ogóle... czemu pytasz? - spojrzała na niego, wracając do jego pytania.
- Nie znam Cię, więc... - mruknęła, jednocześnie napinając nogi. Nie; gdyby jej tam dotknął, byłaby stracona. Nie ma mowy. - Gaspard, ja po prostu nie uprawiam seksu z kim leci, no... Trzeba się natrudzić, żeby mnie mieć, wiesz?
Zebrała jego ręce z siebie i wyszła z kabiny. Wiele by oddała, żeby znali się dłużej, nie tylko tę jedną noc, żeby między nimi było więćej niż kilka zdań. Żeby cokolwiek ich łączyło poza tym, że oboje lubią seks. Ale zasady to zasady - i Brandi nie zamierzała łamać własnych zasad. Nie mogłaby z nim uprawiać seksu.
Podniosła z podłogi swoją czerwoną sukienkę. Cholera, była cała mokra...
- Nie mogę być tego pewna. Babcia zawsze powstarzała "nie ufaj mężczyźnie ze stojącym śledziem", a Tobie wciąż coś stoi - powiedziała Brandi z uśmiechem, sama biorąc ręcznik. Nie, jej babcia nigdy czegoś takiego nie powiedziała. Nie odważyłaby się, była zbyt stateczną matroną, aby zaryzykować stania się dobrą babcią, która daje życiowe rady. - Nie, myślę, że po prostu poprosimy o jakieś ubrania, przynajmniej ja zamierzam. Chociaż... Trochę dziwnie będzie wyglądać wyjście w samym ręczniku...
Ciągle czuła wilgoć między udami. Okropną, taką, która żądała czegoś między nogami. Nie, nie ma mowy. Nie myśl o seksie. A najlepiej jedź już do domu. I miej spokój od niego... Chociaż podejrzewała, że nie zasnęłaby tak szybko...
Uniosła nieco obie brwi, zdając sobie sprawę, że faktycznie żadnego klucza to ona nie ma. Cóż, może i bez tego by się obyła, poradziłaby sobie w inny sposób... Jednak prawdą jest, że lepiej takie coś mieć, bo kto wie, różne przypadki po ludziach chodzą, a nie zawsze jest się na tyle trzeźwym, aby wdrapać się po murze, wybić okno
(potem zapłacić za naprawę) i jednocześnie udawać, że nic się nie stało.
Tak, klucz jak najbardziej jej się przyda.
Słysząc wzmiankę o pracy tylko uśmiechnęła się lekko.
- A rozbudzisz się do tej pory? - zaśmiała się cicho, kręcąc lekko głową. - Zresztą to niedaleko. Kilka przecznic dalej. Ale dzięki - mrugnęła do niego wesoło. Zaczęła pić kawę dość dużymi łykami, aby zdążyć na czas. Nie wiedziała, o której dokładnie wychodzi Mila, a chciała wpaść do niej przed pracą.
Kiedy więc dopiła kawę, podeszła do zlewu, umyła kubek i odstawiła go na miejsce. Potem odwróciła się w stronę chłopaka.
- Wiesz co, powinnam już lecieć, jeśli chcę złapać blondi... - powiedziała, po czym spojrzała na zegarek. - Będziesz tu koło... piątej? Chyba wcześniej nie wrócę. Muszę załatwić jeszcze coś - stwierdziła, przypominając sobie o jednej rzeczy. - Jak nie, to po prostu do mnie zadzwoń kiedy będziesz i wtedy przyjdę. Jakoś zajmę sobie czas - uśmiechnęła się lekko.
Zamyśliła się na chwilę, wiążąc włosy w wysoką kitkę.
- Chyba nie - odparła. - Wydaje mi się, że już wiem wszystko. Ale jeśli coś Ci się przypomni, to powiedz. Jak na coś wpadnę, też poinformuję - powiedziała wesoło, podchodząc do okna. Wyglądało na to, że przed nią był kolejny upalny dzień. Ach... jak to dobrze byłoby iść się gdzieś popluskać! Zaraz, ona przecież nie lubi pływać. Hm...
Westchnęła bezgłośnie, na moment przed wyjściem siadając na parapecie.
- Nie może nawet trochę pokropić?! - jęknęła cicho, nieco się krzywiąc. Potem wyprostowała się, wpadła do zajmowanego przez siebie pokoju, nakarmiła Lea, notując przy okazji, że musi mu kupić karmę, a następie wracając do kuchni. - Nie masz świerszczy, prawda? - spytała z ciekawością, choć raczej była pewna, że otrzyma odpowiedź negatywną. Nie czekała więc dłużej i już miała zamiar wyjść, kiedy jeszcze na chwilę podeszła do Gasparda. Dała mu małego buziaka w policzek. - To na pocieszenie, za zostawianie w samotności - zaśmiała się wesoło. Następnie rozczochrała mu włosy i poszła do przedpokoju. - Do później! - zawołała, zamykając za sobą drzwi.
- Myślę, że dobrze wiem, czego chcę. Chciałam pettingu, dostałam to, bo na więcej mnie nie stać, skoro Cię nie znam - powiedziała z uśmiechem, podchodząc do niego. - Nie gniewaj się. Ale jest tu sporo kobiet, które są piękne, piękniejsze niż ja i zechcą się z Tobą przespać.
Dotknęła dłonią jego policzka, a potem odsunęła się i zawinęła mocniej w ręcznik.
- Zaraz wrócę. Jak się znajdzie coś dla Ciebie, przyniosę - powiedziała.
Wyszła z łazienki i wróciła po kilku minutach. Co prawda czerwona jak burak, ale z ubraniami dla niego w ręku. I zieloną sukienką na sobie.
- Chodź, pani domu udostępniła nam pokój - rzekła, rumieniąc się jeszcze bardziej. I nie patrzyła już na niego, ale widać było, że to po prostu z jakiegoś zażenowania, nie z niechęci czy obojętności.
[Podoba mi się określenie "chochlik w luzkiej skórze" :D]
[ Moja? A kto ostatnio zaczynał?! :P Ale dobra, niech ci będzie... ]
Odkąd wyszła z domu czuła, że z każdym kolejnym krokiem jej ciało zamienia się coraz bardziej w jakąś papkę, którą zaraz trzeba będzie zbierać z ulicy. Rozpływała się pod falą promieni słonecznych, atakujących jej bladą cerę w każdej możliwej okazji. Już sobie wyobrażała, jak będzie wyglądać. Istna parówka z blond czupryną...
Wreszcie, gdy zbliżała się piąta, dziewczyna przyczłapała do mieszkania mając ogromną nadzieję, że chłopak jednak jest w domu, a poza tym dorobił ten klucz.
Chciała otworzyć drzwi, ale niewątpliwie przeszkadzały jej w tym wypchane po brzegi torby z zakupami, które trzymała w obu dłoniach. Wreszcie, używając nogi, nosa i innych partii ciała dostała się do środka. Pech chciał, że potknęła się o coś. Wtedy wypuściła jedną z toreb, przez co sprawiła, że cała jej zawartość znalazła się na podłodze. Może i to by nie było nic szczególnego, takie wydarzania są przecież na porządku dziennym. Ale było jeszcze coś.
Świerszcze. Całe pudełko świerszczy.
Dziewczyna dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to właśnie w tej torbie był pokarm dla Lea. Z przerażeniem rzuciła się na podłogę, wzdłuż drzwi do pokoju chłopaka. Dopadła plastikowe opakowanie i w dosłownie ostatniej chwili przykryła robale wieczkiem. Odetchnęła z ulgą.
Chciała wstać, jednak w tym samym momencie poczuła, że coś, a może raczej ktoś, za nią leci. Nasłuchiwała, a odwracając głowę w stronę dźwięków...
Ups...
- Nic Ci nie jest... - spytała cicho, robiąc wytrzeszcz i wpatrując się w chłopaka. Wtedy też do przedpokoju wpadł Leo i wskoczył Gaspardowi na głowę. Dlaczego Angel nagle zachciało się śmiać?
- Dostaliśmy sypialnię, tę największą, bo pani właścicielka domu uznała, że chcemy nowe ubrania, bo zamierzamy uprawiać seks i głośno obwieściła wszystkim, że naczelna lesba Amsterdamu przerzuciła się na facetów... - wymamrotała, nawet na niego nie patrzęc. - Niemniej, zaleta jest jedna, dostaliśmy wino i mamy spokój do końca imprezy. Chyba, że chcez tam iść. Może byłoby nawet lepiej, jeśli pójdziemy, bo wtedy...
No tak, Gaspard nie wiedział, że Brandi jest lesbą. Nie mógł wiedzieć. Pewnie będzie w szoku... ba, będzie dumny, że przelizał się z lesbą - bo który mężczyzna nie poczułby się wyjątkowy, że zadziałał na kobietę wolącą kobiety - ale co za różnica. Brandi jedynie byó przykro, że kilka osób uznało, że przestaje być lesbijska i radośnie pzyjęło do wiadomości, że idzie się seksić z obcym faetem.
Uśmiechnęła się szeroko widząc, że ostatecznie chłopak żyje, a przy tym kameleon ma się dobrze.
- Banany - odpowiedziała z szerokaśnym uśmiechem. Zaśmiała się cicho, potem przysunęła do Gasparda i złapała przy okazji kameleona w dłonie. Nie będzie się więcej pałętał po mieszkaniu! No, może czasami...
- I świerszcze. Chcesz trochę? - spytała, pokazując mu małe pudełko wypełnione cykającymi istotkami. Przez przypadek jeden wypadł z opakowania na podłogę, zmierzając w kierunku drzwi wejściowych, ale w dojściu do celu przeszkodził mu Leo, który szybkim ruchem (a raczej językiem) złapał go i przełknął. Angel go pogłaskała. - Grzeczny Leoś - mruknęła z zadowoleniem. - Widzisz jak dobrze jest mieć zwierzaka? Jak się zapuścimy, to robaczki wyżre - oznajmiła z pełną radością w głosie. - No ale... powolne wykańczanie jest zdecydowanie ciekawsze! Poza tym tyle jeszcze może Cię z nami spotkać... - westchnęła bezgłośnie wciąż się uśmiechając. Położyła się na plecach i zaczęła obserwować sufit.
Zmrużyła oczy wsadzając Lea do kieszeni swoich szortów.
- Dzięki, łaskawco - mruknęła niby to obrażona, ale zaraz i tak się lekko uśmiechnęła. Złapała się jego dłoni, a kiedy już była w pionie, podniosła jedną z siatek. Tą z robalami, żeby nie było. - Weź tą drugą i zanieś ją do kuchni. A najlepiej włóż wszystko do lodówki, bo przy tej temperaturze z obiadu zostanie woda z chemicznymi ulepszaczami i konserwantami - poleciła i na moment zniknęła w pokoju. Odłożyła kameleona na miejsce tym razem dobrze wszystko zamykając, żeby nie uciekł. Świerszcze również zostawiła w bezpiecznym miejscu. Potem zaczęła dalej opróżniać torbę, w której było jeszcze kilka kosmetyków i innych dupereli potrzebnych dziewczynie. Gdy skończyła porządkować rzeczy, skierowała się do kuchni.
- Jakie niby mają być te kary, hm? Oby przyjemne, bo wypadki po ludziach chodzą, a Ty musisz się trochę ruszać, żeby sadło Ci nie urosło - wyszczerzyła się do niego, robiąc słodką minkę. - Ależ mój drogi, ja Cię ostrzegałam, że ze mną ciężko wytrzymać. Cóż, najwyraźniej nie słuchałeś, to teraz masz - wzruszyła ramionami i usiadła na blacie. - I tak, nudzić to Ty się ze mną nie będziesz. To na pewno nie - poruszyła zabawnie brwiami. - Zaczynasz już żałować, że wpuściłeś mnie do swojego lochu? - spytała ciekawa jego odpowiedzi, a potem założyła nogę na nogę, żeby oprzeć o nią łokieć, a głowę o dłoń.
- Nie, nie jestem lesbą, znaczy, jestem, ale taką... powiedzmy... szukam czegoś nowego - wyjaśniła, jednocześnie żywo gestykulując. Ostatecznie poddała się i jak na filmach dramatycznie opuściła ręce w dół. - I nie, dzięki. Zazwyczaj lubię sobie robić jaja, ale nie mam ochoty odpowiadać na każde pytania... No i w dodatku ludzie zaczną głupio gadać, bo... Ech, nieważne. Chodźmy po prostu na to wino. Wystarczająco są podjarani tym, że z kimś zniknęłam. I chyba nie myślisz, że wierzą w to, że z Tobą się prześpię? Prawopodobnie nie uwierzyliby nawet, gdyby nas zobaczyli... tam - dodała, kiwając głową w stronę kabiny.
Brandi wyszła z łazienki.
- Ciekawe, kto tu jest większym leniuchem... - uniosła jedną brew, wzięła od niego opakowanie, a potem wykonywała wszystkie czynności odpowiednie czynności. - Jeśli kary będą lekkie, to okej, mogę te kary mieć. O ile sobie na nie zasłużę! - zauważyła, uśmiechając się szeroko. Wstawiła frytki do piekarnika i się przeciągnęła. - Wiesz co? Idę pod prysznic, bo już nie wytrzymam. Zaraz przyjdę - oznajmiła i zniknęła. Poszła do pokoju po jakieś rzeczy na zmianę, wzięła ręcznik. Spokojnie kroczyła w stronę łazienki, gdzie po chwili zniknęła.
Jakieś dziesięć minut później przyszła do kuchni, odziana w luźną bluzkę z logo ulubionego zespołu i, uwaga, znowu bez makijażu! Nawet włosów nie suszyła, bo stwierdziła, że znowu będzie jej gorąco.
- No dobra, pomóc Ci w czymś jeszcze? - spytała odgarniając włosy na bok i spoglądając na chłopaka.
Sypialnia, w której się naeźli, była obszerna, widać to było mimo ciemności. Brandi włączyła światło - momentalnie pokój rozjaśnił się słabawym, ale klimatycznym światłem. Teraz byłó widać, że ściany są pomalowane na ciemne bordo, łóżko zaś spokojnie pomieściłóby ze cztery ooby.
- Niezłe muszą mieć tutaj orgie - powiedziała Brandi, jednocześnie stawiająć wino i kieliszki na małym stoliku po prawej stronie łoża. - O, patrz, jaka wieża... Muzyka? Czy telewizor? Co wolisz? - zapytała.
Nie czekała na odpowiedź, włączyła od razu telewizor, nie zwróciwszy uwagi, że w DVD coś jest. Zaraz pokój rozjaśnił się bardziej, gdy na ekran wskoczyły dwie kobiety pieprzące się - bo inne określenie byłoby złe - z czterema mężczyznami.
- Będę mieć ciekawą opinię o rodzicach pani gosposi - powiedziała Jones, uśmiechając się i odwracając do Gasparda. - A Ty to się tylko uśmiechasz. Masz nadzieję mnie upić, potem sprosić resztę tej wesołej gromadki i zrobić orgię, co?
Brandi uśmiechnęła się i wyłączyła. Potem podeszła do wina, chciała otwierać - ale uznaa, że skoro ma mężczyznę, może porobić za słodką, niewinną kobietkę.
- Otworzysz? - zapytała, patrząc na niego. - Kobiety poobno są słabe.
Usiadła na łóżku, poając chłopakowi i korkociąg, i wino.
- Nie pozwolę Ci spać, bo muszę Cię poznać, abym następnym razem, jak znajdziemy się mokrzy pod prysznicem, nie musiała Cię odsuwać - dodała, trzymając w dłoniach oba kieliszki. - No, już. Ze mną się nie napijesz?
Skrzyżowała ręce na wysokości piersi, robiąc usta w dzióbek i krzywo się na niego patrząc. Potem tylko westchnęła i przewróciła oczami.
- Jeszcze trochę - powiedziała po sprawdzeniu frytek. - Słuchaj no, ja robię zakupy, a ty gotujesz, nie? Taka była umowa - przypomniała i poklepała go lekko po policzku. Uśmiechnęła się wesoło, wyciągając nóż i deskę, żeby pokroić pomidora. - Do innych pań też tak się odnosisz, czy tylko ja mam ten dziwny przywilej traktowania mnie jak pomoc domową? - Przestała na chwilę kroić. Spojrzała na niego, potem lekko przygryzła dolną wargę. Oczywiście zaraz kąciki jej ust delikatnie się wykrzywiły. Żartowała, a jakżeby inaczej!
Wróciła do przerwanej czynności, jednak wciąż nad czymś się zastanawiała.
- A powiedz mi tak szczerze, czy poza Twoją matką, siostrą, kuzynką, kimś spokrewnionym, w ogóle z kimś mieszkałeś? A dokładniej, czy mieszkałeś z jakąś dziewczyną? - spytała dość poważnie, wpakowując sobie plasterek pomidora do ust.
Upiła pierwszty łyk i zamilkła. Zastanawiała się, co powiedzieć - ten, kto ją znał, wiedział, że czasami się to zdarza.
- Mam psa, lubię teatr, choć nie byłam od kilku lat, lubię seks, jeżdżę na desce, mam kochanka, a alkohol pozwala mi się uspokoić - powiedziała, patrząc przed siebie. Chwilę potem położyła się na boku i,sącząc wino i patrząc na Gasparda, mówiła dalej: - Moja suczka ma na imię Wasp i jest border collie bez papierów. Młoda, biało-czekoladowa, słodka, uwielbia pływać ze mną nago w takim jednym jeziorze za miastem... Znaczy, ja jestem nago, ona nie ma co zrzucić.
Potem opowiadała o teatrze, o tym, że pokochała go w wieku pięciu lat, jak zabrał ją wujek, dość znany scenarzysta. Często jednak nie ma okazji na takie wzruszenia, więc po prostu tam nie bywa. Atmosferę starych teatrów uwielbia, kocha i często beczy w czasie spektakli.
Podpunkt o seksie pominęła, może ze wstydu, mże, by bardziej nie prowokować mężczyzny - zisiaj miał dostatecznie wrażeń. Nie potrzeba mu więcej słuchać, uznała.
Następnie opowiedziała o dewce, o tym, jak się zaczęło - jej chłopak w gimnazjum uznał, że będzie skejtem i Brandi chciała zobaczyć, jak to jest. I zakochała się w deskach. Od tej pory nie wyobraża sobie życia bez jeżdżenia na czterech malutkich kółeczkach; zdarza jej się brać uział w konkursach, czasami coś wygrywa. Ale nie jest mistrzem, daleko jej do tego, powiedziała, jednocześnie dodając, że to z powodu deski ma tak zajebiste ciało.
Stwierdziła, że skromna nie jest.
O Tony'm opowiedziała tyle, że jest i że jest jedynym mężczyzną, z którym spała i z którego jest zadowolona. Nie wspomniała, że to jej szef i że sypia on z wieloma kobietami, bo niby po co mu to wiedzieć?
Skończywszy kieliszek wina, powiedziała, że ostry smak whisky pomaga jej załagodzić wzburzone emocje. A zdarza się jej denerwować.
- Nie śpisz jeszcze?
- Wiesz, nie. Nie sypiam ostatnio z kobietami. Jedna się zdarzyła, ale to było prawie miesiąc temu... Dramatu narobiła, ale z mojej winy. I od tmtej pory regularnie sypiam z trzyziestoparoletnim facetem. Nie, nie jestem bi, nawet nie waż się tak mówić. Z tym mi jest dobrze. Tylko z tym. Ale mam sporo czasu, aby się przekonać, czy i inni potrafią tak... Pierwszy doszedł po piętnastu minutach i był zdziwiony, że nie miałam orgazmu, skoro był brutalny, a podobno kobiety mają lepszy orgazm, gdy jest brutalny... Kij mu w zad - stwierdziła.
Nalała wina i sobie, i jemu.
- A Ty co mi o sobie powiesz?
Uniosła jedną brew, cały czas mu się przyglądając. Wyjęła przy okazji frytki, przełożyła je na talerz i odłożyła na stół.
- A czy to nie dziwne, że... - zaczęła, ale nie dokończyła, bo nie miała pewności, czy warto. Uśmiechnęła się tylko lekko, sięgnęła po pokrojonego pomidora i również położyła na stole. - Gasp, jaja sobie robisz? Do takiego obiadu trzeba czegoś mocniejszego! - stwierdziła wesoło. Szybko wstała i udała się do pokoju, po chwili przynosząc małą buteleczkę. - To jest ta zacna nalewka. Żeby się nie upić nią można dolać trochę wody. Chociaż szczerze mówiąc sądzę, że rozcieńczanie jej w wodzie to grzech - powiedziała i z powrotem usiadła na zajmowanym wcześniej przez siebie miejscu. - Tylko uprzedzam Cię, że po niej czasami odbija... - stwierdziła, śmiejąc się cicho.
- Kim jest Twoja siostra?
Teraz zauważyła pewne podobieństwo Gasparda do Amelie i stwierdziła, że to niemożliwe. Nie, nie miałaby takiego pecha. Zwłaszcza, że niedawno Amelie zrobiła focha i już się do Bran nie odzywa. Ciekawe, dlaczego? Bo Brandi stała się bardziej swawolna? Bo kto się z nia kochał, był już jej - na zawsze? Nie, to niemożliwe. Musiałabyś mieć pecha, Brandi, żeby przelizać się z jej bratem. A Ty nie jesteś aż tak pechowa.
- Nie, nie powiedziałam. Ale nie przespałam się z nim więcej, on uznał, że jestem jakąś głupią cipą, skoro nie doceniłam jego pchania... A mnie muzyka niespecjalnie kręci. Bo słucham tego, co mi się spodoba w danym momencie.
- Jak na razie, to bardzo mi zasmakowało Twoje danie, które mi przyrządziłeś po raz pierwszy, więc mniemam, że to również będzie dobre - mrugnęła do niego wesoło. Nabiła na widelec kawałek mięsa, włożyła je do ust, a potem zaczęła przeżuwać. - Naprawdę dobre. Czyli jakoś się dogadamy - stwierdziła z szerokim uśmiechem. - A nie obawiasz się skutków? Ja już jestem do niej przyzwyczajona, a Ty... Możesz się zaskoczyć - zauważyła. Trzeba przyznać, że nikomu nie udało się jeszcze pokonać nalewki. Babka wiedziała, co robić.
Powoli smakowała każdego kawałka posiłku, upewniając się w tym, że przy chłopaku głodem przymierać nie będzie. No, o ile sama nie zapomni zrobić zakupów.
- Nie, już nie ważne - odparła. Może jednak lepiej będzie, jeśli tego nie powie. Nie wiedziała, jak on mógłby takie coś odebrać.
Przemilczała kwestię pytania. Może jak się już upije, to wtedy język jej się rozluźni (co jest raczej oczywiste, kto normalny wytrzymałby opór tego cudeńka?!) i wtedy powie mu wszyyyyściuśko! Nawet te rzeczy, które wolałaby utrzymać w tajemnicy. No, chociaż... Może to już nie są tajemnice?
A co do babci - babka Angel świetnie znała się na gotowaniu. To właściwie dzięki niej Mia stała się prawie że perfekcyjną kucharką. W ogóle babcia Ebony była jedną z nielicznych osób, które potrafiły samym byciem przyciągnąć do siebie innych. Była wspaniała. A Angel tego nie doceniała.
Również upiła łyk nalewki, od razu uśmiechając się błogo. Taak... jak cudownie znowu mieć ją w ustach.
- Mocna? To prawdziwa bomba! - poprawiła. - A co do tej sprawy... Jak będzie coś nie tak, to powiem. Nie będę ukrywać przed Tobą czegoś, co mogłoby zaszkodzić naszemu wspólnemu mieszkaniu - oznajmiła wesoło.
A tak w ogóle, to czemu ona miałaby go znienawidzić? Przecież sama piła jak smok, zwłaszcza tą nalewkę. Nic złego stać się więc nie może. Chyba.
- Amelie? Amelie Morel? - zapytała, robiąc oczy jak pięciozłotówki. - Cholera, jesteś do niej podobny, ale... Nie, chyba sobie żartujesz, to nie Ty. Nie możesz być jej bratem. Znam Amelie i chyba... Nie mówiła o Tobie źle, ale fakt, kieys mi coś wspominała, że każdą byś mógł przeruchać, ja się... jej - stwierdziła.
No pięknie. Gdyby pod tym prysznicem nie zastopowała, mogłaby powiedzieć, że przeruchała rodzeństwo Morel. A nie chciałaby mieć takiego czynu w swoich dokonaniach.
Dlaczego właśnie w tym momencie poczuła się jak dupa wołowa? Taka wielka, przeogromna dupa co jest nieźle, zajebiście do dupy. Masło maślane, za to jak pasuje!
Miała wrażenie, jakby zaraz coś miało spaść na jej głowę. Nie wiedziała dlaczego, ale jej serce jakby nieco przyspieszyło. Nie bardzo, raczej prawie nie zauważalnie. Wreszcie wstała, podeszła do blondynki i mocno ją objęła.
- Nie chciałam, żeby tak wyszło - szepnęła, ledwo powstrzymując łzy. Kurde, Angie! Weź się w garść. Co się z nią porobiło... Może faktycznie zaczęła się przyzwyczajać do Mili. - Ale jeszcze nie wyjeżdżam i nie jest to pewne. Zobaczymy, za jakiś czas - powiedziała pokrzepiająco. - A Mia chyba musi wyjechać. Tam będzie im podobno lepiej - wzruszyła ramionami.
Może już takie było to życie? W pewnym momencie pojawiają się osoby, które stają się naszymi przewodnikami, iskrami, które rozświetlają pochmurne dni, lub są jedną z gwiazd na bezchmurnym, granatowym niebie. Są przystanią, dzięki której zwiedzamy i poznajemy kolejne rejsy będące wycieczką po kolejnych rozdziałach naszego życia. Zostawiają po sobie wspomnienia, czasem złe, czasem te dobre. Ale przez to uczą, pokazują, że życie w każdej chwili może się odmienić, wywrócić się o sto osiemdziesiąt stopni. A po jakimś czasie muszą odejść, ponieważ zakończyły swoją misję. Niektórzy pozostają na zawsze bowiem pełnią rolę czegoś w rodzaju anioła stróża. Reszta się oddala. Jednak trzeba pamiętać o tym. że prawdziwa miłość, czy przyjaźń nie ginie nigdy. Bo jeśli coś jest naprawdę, to nie da się tego przerwać. Uczucie zawsze będzie wygrywać.
[ Ooo kurw.! To nie tu! ]
Brandi zarumieniła się.
- Tak, nieraz. Na obozie, miałyśmy po zesnaście lat. Ona jednak teraz mnie nie lubi, nie wiem, czemu. Chyba nie chce już się znać z lesbą...
Westchnęa i napiła się znowu wina. Jak zwykle by załagozić emocje. Bo niby hakuna matata, bo niby nic jej nie obchozi, ale jednak - stracenie byłej kochanki nie było niczym przyjemnym... Nawet, jeśli nie uprawiały już seksu. Brandi uwielbiała czuć, że jej byłe kochanki są w jakiś sposób wciąż jej.
- Kiedyś tak, ale... nie obraź się. Twoja siostra stała się straszną damą. Teraz nie chce znać kogoś takiego jak ja, kogoś, kto nie zna się na kieckach i dla kogo urania to po prostu kawałki szmat. I chyba nie lubi już seksu, nie wiem...
- No, już nie jesteśmy znajomymi. Nie wiem, co jej odbiło. Na tym obozie spędzałyśmy razem każda chwilę, w dodatku na dość szalonych pomysłach, raz nas przyłapano na seksie zaraz obok namiotu druhów... A teraz? Nic by nie zrobiła. Jest taka... Nie wierm. Poszła na studia i jej oibło i jesteśmy zbyt maluścy, aby z nią przebywać, co?
Zaśmiała się.
- Wiesz co, chyba się wstawiliśmy, skoro rozmawiamy o seksie moim i Twojej siostry - powiedziała. - Chociaż powiem Ci, że czasami chciałabym się odegrać. Nie wiem... żeby doszło do jej uzu, że teraz sypiam z Tobą, czy coś. Ona na tak marnych i miałkich imprezach jak ta pewnie już nie przebywa, ale... Nie miałabym nic przeciwko, wiesz? Och, jutro będę żałować, że to mówię...
[Nooootkę braciszku chcę! Zważając na fakt, że pięknie by mogliby się pokłócić. No i jeszcze babcia by walnęła swoje wybitne teksty xD]
- I Twoje zdrowie, mój niedoszły kochanku będący bratem dawnej kochanki - powiedziała Brandi, tak jak on, wypijając całą lampkę.
A potem położyła się na plecach. Rzeczywiście, delikatna Amelie zaczęła się wywyższać - to było słowo, którego Bran brakowało. Czuła się lepsza, cholera jedna, i nawet brata odtrąciła... Brandi też miała utarczki z bratem, ale to wynikało z jego kretynizmu, a nie z faktu, że ona, Jones, czuła się lepsza...
- I co teraz, skoro już obgadaliśmy Twoją siostrę?
[Możesz wpaść, ale ewentualnie możemy zacząć dziś na gmailu, to już jak Ci wygodniej. Ale fakt faktem wpadnij, bo chciałabym pogadać :D]
[To poczekam do jutra, bo nie wiem jak zacząć... Ale ten basen to chyba nie jutro, co? No i noty nie będziemy ze wszystkimi raczej tez pisać, Cysia by nas zabiła xD No bo ja się też zastanawiam nad tym wypadem czterodniowym do Krakowa, czy by nie trzasnąć w przyszłym tygodniu o.O Dlatego koniecznie trza się zobaczyć :D]
[ Ej... Tak w ogóle to widziałeś, że Ci odpisałam...? ]
[ Wiedziałam... ^^ ]
Angel właściwie nie miała okazji zostać z babcią sama. Miała ojca, który, szczerze mówiąc, wtedy jeszcze miał swoje córki gdzieś, a poza tym opiekowały się nią cały czas starsze siostry. Potem, gdy już ich było brak, babcia umarła. Nie spędzała z nią zbyt wiele czasu, choć ona zawsze była blisko, na wyciągnięcie ręki. Panna Evans wolała jednak dziadka. To on wprowadził ją w świat muzyki, nauczył grać na skrzypcach, pianinie, no i oczywiście gitarze. Umarł, gdy dziewczyna skończyła dziesięć lat. Dlaczego nikt go nie wspomina?
Wsunęła do ust ostatni kęs swojej porcji, uśmiechając się przy tym szeroko.
- Jak to dobrze, że ja mam tą samą przemianę materii, co Mia... - powiedziała z zadowoleniem. Mogły wepchnąć w siebie wszystko, a i tak nie tyły. Żyć nie umierać!
Gdy skończyła, odniosła talerz do zlewu i od razu go umyła. Może jednak lepiej będzie, jeśli Leo nie będzie służył za środki czyszczące. w końcu rąk im jeszcze nie ucięli, a na zwierzaka czekają pyszne, soczyste świerszcze.
W końcu znowu usiadła przy stole i zajmowała się już tylko nalewką. Taaak... Wiśniówka nie ma sobie równych. Sączyła ją powoli, rozkoszując się jej smakiem, jak i aromatem.
- Dziwne, że do tej pory mnie jeszcze nikt nie wziął do tworzenia jej... Może mam w sobie ukryty jakiś talent? Skoro jestem walnięta tak, jak ciotka, to może i po babce mi coś zostało... - stwierdziła wesoło, dolewając sobie trunku.
[ A tak w ogóle, może by im jakieś powiązanie strzelić, skoro razem mieszkają? ]
[ Raaany, to co Ty robisz? :D ]
Wywróciła oczami i westchnęła.
- Dobra, niech Ci będzie! Leniuchu - wymruczała, wzięła w dłoń butelkę oraz naczynie, z którego piła, a potem przeniosła się do salonu. - Masz coś ciekawego? - zawołała, kiedy usiadła już na kanapie. - Oby nie jakieś romansidła, bo się porzygam - oznajmiła. Oj tak, mogła nawet jakieś badziewne, liche, płytkie, amatorskie horrory oglądać, czy science-fiction... Ale romansidła to już przesada!
Upiła kilka łyków czując, że humor zaczyna jej się znacznie poprawiać. Oj, jak to miło poczuć takie gorąco, które przechodzi przez całe ciało...
Jeszcze jeden łyczek.
Oby nie zbyt dużo!
[ Uuuuuhuhuh.... Moi wracają w niedzielę, ale mam czysto xD Masz przekichane. ]
Machnęła ręką, upijając się nalewką.
- Wszystko jedno. Może być i to - stwierdziła, po czym wzruszyła ramionami i lepiej oparła się na kanapie. A tak właściwie to na nią opadła.
To on się zastanawiał, czy ma coś do roboty?! Och nie, przecież jeśli taka nalewka znajduje się w zasięgu ręki, to szczerze trzeba pożegnać się z pracą, zajęciem, a przede wszystkim z racjonalnym myśleniem! Kiedy wkracza nalewka, inne rzeczy odchodzą daleko... A najpewniej donikąd.
Westchnęła bezgłośnie, wpatrując się w zaróżowioną ciecz. Wiśnie. Tak, uwielbiała wiśnie.
- Jest coś, co jeszcze powinnam wiedzieć? Nie przypomniałeś sobie czegoś czasem...? - spytała nagle, wzrok przenosząc na chłopaka.
[ ...*milczy*...]
Nieco zdziwiła się jego odpowiedzią, choć teraz nie przejęła się tym aż tak bardzo, bo zaczęło trochę szumieć jej w głowie. Oj, nalewka działa...
- Nie, chyba też nie... - stwierdziła i dopiła do końca. Czy jej się wydaje, czy telewizor się przesuwa...?
Zachichotała, wyobrażając sobie skaczący telewizor. Potem poczuła się trochę głupio. Nawet zapomniała, że wciąż jest bez makijażu, w dodatku bez swoich bransolet, pierścionków i wisiorków. Aż jej tak dziwnie lekko się zrobiło...
Przyjrzała się sobie dokładnie. Nie no, chyba wszystko było w porządku.
- Czy ja dziwnie wglądam...? - spytała. - Mam wrażenie, że o czymś zapomniałam... - dodała ciszej, zastanawiając się nad być może pominiętym faktem. Zrobiła usta w dzióbek, dolała sobie jeszcze tego pysznego trunku i na raz wypiła zawartość naczynia. Lecz chyba zrobiła to odrobinę zbyt szybko, bo aż kaszlnęła. - Mocna cholera... - mruknęła.
Mila koniecznie postanowiła odwiedzić Angel. W końcu zaproszenia na nalewkę babuni nie można ignorować, nie?
Wieczór był trochę chłodny, więc wyjątkowo miała na sobie sukienkę do kostek, ale nie wyglądała ani dziadowsko, ani też zbyt wytwornie. Tak w sam raz.
Zapukała do drzwi mieszkania Gasparda, czekając aż zobaczy którąś ze znajomych twarzy, swoją własną za to już przygotowując do wielkiego uśmiechu powitalnego.
- Cześć, słyszałam, że przygarnąłeś moje dziecko - powiedziała na powitanie, mając na myśli oczywiście Angie, którą już dawno dawno temu miała się "zaopiekować". Zabawne, że wyszło trochę odwrotnie.
[O, witam również! :) Aż się pokusiłam o przeczytanie notki Amelie by uzupełnić Twoją i stwierdzam, że Pan Morel i Fleurcia moja pochodzą z Francji! Wącior jakiś? :)]
- Nieładnie! - zaprzeczyła, a raczej jęknęła. - Jak jakieś dziecko... - stwierdziła, krzywiąc się przy tym. westchnęła. - A Ty mnie chyba nie lubisz. Non stop mnie w ten nos pstrykasz, jak jakiegoś pieprzonego elfa... - mruknęła z niezadowoleniem. Znowu wypiła całą zawartość szklaneczki (choć teraz już duuużo wolniej), potem odstawiła szkło na stolik. Skrzyżowała ręce, naburmuszyła się. Naprawdę była zła? No... Niezbyt. Chociaż trochę naburmuszona była.
Ależ ona w takim stanie za cholerę nie będzie chciała nic robić! Tak więc powinien się cieszyć, że nie wygania go nigdzie, ani nie wywleka go do jakichś czynności domowych. Jej samej zapewne nogi już się chwieją...
Westchnęła bezgłośnie i nagle wstała.
- Cały czas mnie pstrykasz, to idę się zrobić... Na bóstwo! - powiedziała, uśmiechając się ironicznie.
Zrobiła wielkie oczy, kiedy poczuła, że leci do tyłu. Uważnie go obserwowała (czyt.próbowała dojrzeć coś zza mgły, która teraz obejmowała całe pole widzenia dziewczyny), a potem znowu się napiła. Znowu wolno, spokojnie... Do czego się spieszyć? Butelka kilku litrowej bańki nie przypominała, więc lepiej się nią nacieszyć.
- Spróbowałbyś tylko mi dopiec... - wymruczała, unosząc jedną brew. - Powiedziałabym Amelie i ona by Ci dokopała... - powiedziała z wyraźnym zadowoleniem. Poklepała go po czole i założyła nogę na nogę, jeszcze bardziej zatapiając się w kanapie. - Ej... Czy to ni dziwne... - znowu zaczęła, wracając do pytania, które chciała mu zadać będąc w kuchni. - Albo już nic - zrezygnowała przewracając oczami. Spojrzała na ekran, ale za cholerę nie udało jej się dojrzeć postaci, a tym bardziej nielicznych napisów pojawiających się w tle.
[Mogę zacząć, oczywiście! ;) Tylko mi powiedz, czy mają się znać i... czy Gaspard boi się igieł? ;D]
- Nie mam - odpowiedziała zgodnie z prawdą, pokazując mu język. Też usiadła po turecku. Potem wyciągnęła się w stronę zacnej nalewki i dolała jemu, jak i sobie. - No to może teraz zdrowie za coś, hm? - zaproponowała z uśmiechem. - Powiedzmy... O, wiem! Za to, żebyś ze mną jak najdłużej wytrzymał! - powiedziała z radością. - No i może za to, żebyś nie zgniatał mojego Lea, nie zjadł przypadkowo jego śniadanka... - wymieniała, mając coraz lepszy humor. - A Ty? Za co być wypił? - spytała z zainteresowaniem. Też się zaczęła w niego wpatrywać. Musiała przyznać, że chyba nawet go polubiła.
Zaśmiała się wesoło i stuknęła swoim szkłem z jego.
- No dobra... No to chlup! - powiedziała wesoło i jednym duszkiem wypiła całą nalewkę mieszczącą się w naczyniu. Odstawiła je na stolik i złapała się za głowę. Oj, oj... Chyba będzie jutro kacyk...
A więc to siostra mu zabroniła? Hm, robi się coraz ciekawiej, musiała przyznać. No, pamiętała, że Amelie nie była ucieszona ich pomysłem... Ale żeby aż tak? Gdyby dziewczyna to usłyszała, pewnie wybuchłaby śmiechem.
Ona też go lubiła jak kumpla. Dobrze jej się z nim gadało, mogła wariować (a to najważniejsze), mogła być sobą. Szczerze mówiąc niewielu osobom pozwoliła zobaczyć się bez makijażu. Powinien czuć się wyróżniony!
Spuściła wzrok, a potem zaczęła się uśmiechać, pieron wie do czego. Przez chwilę się nie odzywała, ale wreszcie na niego spojrzała.
- Fajnie mi z Tobą - powiedziała całkiem serio. Potem się zaśmiała. Oj, Angie, nie panujesz już nad sobą... - Jesteś chyba jedynym facetem, który traktuje mnie jak dziewczynę - stwierdziła, choć sama nie do końca widziała sens w swojej wypowiedzi. - Znaczy... no. Nie rzucasz się, nie masz głupich podtekstów, jesteś... normalny! - oznajmiła. - No i dałeś mi dach nad głową! Aż szkoda będzie wyjeżdżać...
Ups. Wypsnęło jej się?
Powinna się więc cieszyć? Może to nawet dobrze, bo z tego co słyszała, to Amelie miała... dziwne zdanie o własnym bracie. No, może tylko dla Angie było ono dziwne... W końcu sama brata nie miała. Nie wiedziała, jak to jest, a swoim siostrom chłopaków nie zabierała.
Teraz to i jej trochę mina zrzedła. Hm.. Może nie powinna teraz o tym wspominać?
Przełknęła ślinę, wyprostowała się i zaczęła się bawić palcami własnych dłoni.
- No... prawdopodobnie... - zaczęła powoli, nie patrząc na chłopaka. Przeczesała włosy dłonią, znowu zamilkła. Przygryzła lekko dolną wargę zastanawiając się nad tym, czy coś warto więcej dodawać. - To jeszcze nic pewnego... - ciągnęła dalej, cicho. Wreszcie się do niego w pełni odwróciła. - Przecież Ci mówiłam, że długo raczej z Tobą nie pomieszkam... Chodziło też o ten wyjazd. Ale tak jak mówię, to nic pewnego.. - przyznała. Cholera, ona też jakby wytrzeźwiała. - Nie ważne.
Przewróciła oczami znowu spuszczając wzrok.
- Weź, przestań - powiedziała całkiem poważnie. Spuściła nogi, przez moment patrząc się tylko w jeden punkt na ścianie. - Może przynajmniej raz nie udawajmy, że to, co się dzieje z innymi, w ogóle nas nie obchodzi... - palnęła bez namysłu. Chociaż... trochę racji w tym chyba było. W końcu ile sama mogła kryć się przed światem, grać całkowicie niedostępną? Może właśnie o to chodziło, żeby coś ją zatrzymało, może idzie w złą stronę? Tylko, że o tym sama powinna zdecydować.
Lecz jak może o czymś decydować, skoro nie wie, czy Amsterdam to nie jest jej ostateczna przystań...?
Plasnęła sobie lekko dłonią w czoło, ale szybko się wyprostowała, wypiła nalewkę. Przymknęła na chwilę oczy i zastanowiła się nad czymś.
- Nie przepraszaj, nie masz za co. Serio - wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się do niego kącikami ust. - Szczerze? Nie wiem, czy tego naprawdę chcę. Nie wiem, czy chcę coś zobaczyć, czy po prostu znowu uciec. Trochę to głupie... - mruknęła cicho.
Angel zbyt wiele razy odcinała się od innych, a jednocześnie pozwalała im się do siebie zbliżyć, przez co raniła ich, choć sama tego nie chciała. Po prostu nie umiała inaczej.
Zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad jego słowami. Potem uniosła głowę i na niego spojrzała. Roześmiała się, gdy ją pogłaskał. Potem znowu spoważniała.
- Może masz rację - stwierdziła po chwili, przechylając głowę lekko na bok. Nagle zrobiło jej się tak dziwnie słabo, jakby głowa ważyła tonę. Przysunęła się do chłopaka, oparła bolącą część ciała na jego ramieniu, po raz kolejny przenosząc wzrok przed siebie.
- Więcej nie pstrykaj mnie w nos - wymruczała i dała mu małego kuksańca w bok. Zachichotała i westchnęła. - Tęskniłbyś? - spytała z szerokim uśmiechem i ciekawością w głosie. Cóż, nalewka ewidentnie zaczęła na nią wpływać. Chociaż... To pytanie akurat nie było spowodowane jej wpływem.
Widocznie tym razem mógł się przekonać, że samych trocin w głowie nie ma, a raczej jakimiś mądrościami sypnąć jeszcze może. To chyba powinien się cieszyć, prawda?
No to może w końcu powinien? W pewnym czasie człowiek zaczyna zdawać sobie sprawę z tego, że nie można wiecznie trwać w tych samych przekonaniach. Trzeba zmienić poglądy, otworzyć się na coś innego. Choć z drugiej strony każdy jest inny, potrzebuje czegoś innego. Wyznaje odpowiednie dla siebie wartości, stosuje się do własnych reguł, choć te czasami wyznaczone są przez reszta świata, niż własne sumienie. Ale co można zrobić? Wystarczy żyć i nie dać się pozorom. Tylko tyle i aż tyle.
Przymknęła oczy, żeby chociaż na chwilę jakoś zniwelować ból. Zaraz jednak i tak je otworzyła, a na jej ustach powstał szczery uśmiech.
- Tam, gdzie w pierwsze miejsce bym pojechała, moglibyśmy się spotkać - stwierdziła, zdając sobie sprawę z pewnej rzeczy. - Lubisz francuskie winnice...? - uniosła wzrok tak, by móc go widzieć. Zaczesała włosy do tyłu, żeby nie przesłaniały jej i tak marnie widocznego obrazu i dalej się uśmiechała.
- Żadnym alkoholem nie pogardzę prócz brandy - powiedziała, upijając łyk koniaku - bo to po prostu nie jest mój alkohol kompletnie. A nawet powiem, że to wszystko przez ironię losu... Ja mam na imię Brandi, nie lubię brandy, uwielbiam wszystko inne...
Sama wystawiła swoje szkło, nie dbając o to, że kultura picia alkoholu własnie poszła uprawiać seks z kimś nieznanym. Kto by się przejmował po wypiciu butelki alkoholu, że będą dbać o sztywną etykietę kieliszkową?
- Ej, chodźmy po czekoladki - powiedziała w pewnym momencie Brandi, odstawiając swoją lampkę koniaku. - Chce mi się czekoladek.
Och, Brandi jeszcze była w totalnym dołku, więc możliwe, że nie tylko zgoziłaby się na widza, ale i na trójkącik. Ale o tym nie wiedzieli nawet najstarsi Indianie.
- Ej, chodź ze mną - powiedziała, patrząc na niego. - Albo znajdę wibrator i rzucę im, krzycząc, że wypadł Ci z tyłka... No choź - dodała, chwytając jego ramię i ciągnąc. Straciła jednak równowagę przez zbyt dużą ilość alkoholu i upadła na podłogę. Zaczęła się śmiać.
- Cholera, upiłam się - zawołała, teraz kładąc się już na brzuch i śmiejąc na całego.
Nie wiem, co było w tym zabawnego. Ale alkohol robi z różnych rzeczy śmieszne sytuacje.
[Jaka perwersja xD]
Brandi dopiero wtedy zaczęła się histerycznie śmiać. Przywiązana do łóżka, no pięknie! W dodatku w koszulce ledwie z facetem, któremu odmówiła seksu! W normalnych warunkach pewnie zaczełaby grozić, kląć i piszczeć. Teraz wszystko wydało się jej zabawne.
- Ładnie proszę - powiedziała, czując, że boli ją brzuch, a pod powiekami zbierając się łzy. - Idź, bo mnie brzuch już boli ze śmiechu, no... Wywalaj już - dodała.
I rzeczywiście, po sekundzie po jej policzku spłynęła jedna łza śmiechu.
Leżała z zamkniętymi oczami, starając się, by cała głowa odpoczęła. Pomogło na tyle, że przestała się głupkowato śmiać, z kręcenie się w głowie minimalnie się uspokoiło.
- Ej, a ja? - zapytała. - Rozwiąż mnie, Gaspciu, ładnie Cię Brandi prosi... ze mną się nie podzielisz?
Szarpnęła rękami, potem zaś uniosła lekko nogę w stronę mężczyzny.
- Kopnę Cię, jak mnie nie uwolnisz! Ja chcę czekoladkę!
Jak sam wie, pewnie to jeszcze jest nie jego czas (o ile taki w ogóle nastąpi). Trzeba jednak myśleć pozytywnie, nie dać się rutynie. Bo co ciekawego jest w nudnym, pełnym przewidywalności życiu?
Zaciekawiły ją jego słowa. Dlaczego nie ma tam po co wracać? Przecież z tego co wiedziała, to on i Amelie mają we Francji rodziców... Hm. A może po prostu są w bardzo podobnej sytuacji? Sama niechętnie wspomina o Diemen, a o powrocie do miasta rodzinnego nie myśli już wcale. O, co to, to nie! Nie pozwoli, żeby do jej życia z powrotem weszły te wszystkie, realne koszmary, z którymi dała sobie wreszcie radę. Nie mogła się cofnąć, bo drugi raz już by ją nikt nie wyciągnął.
Ucieszyła się jednak, kiedy wspomniał o pomocy. Kąciki ust Angel nieznacznie drgnęły w górę, wtuliła się w chłopaka.
- Dzięki - szepnęła. Po chwili poluzowała nieco swoje objęcia, ale tylko po to, żeby złapać swoją porcję nalewki. W butelce była jeszcze jakaś połowa...
Do rana się upiją.
Powoli sączyła trunek, przymykając oczy. Robiła to, ponieważ wtedy lepiej czuła aromat tejże cieczy. Nie mogła nic poradzić na to, że kochała owoce, z których była wytwarzana.
- Ej, Gaspi... - zaczęła, kiedy doszła do dna naczynia. - Jak myślisz, da się mnie pokochać...? - mruknęła cicho. Sama nie wiedziała, czemu o to spytała. Może język za bardzo jej się rozplątał? Pewnie tak. A może... W końcu te podróże... Może ktoś... Dawno temu.
Leżała z zamkniętymi oczami, starając się, by cała głowa odpoczęła. Pomogło na tyle, że przestała się głupkowato śmiać, z kręcenie się w głowie minimalnie się uspokoiło.
- Ej, a ja? - zapytała. - Rozwiąż mnie, Gaspciu, ładnie Cię Brandi prosi... ze mną się nie podzielisz?
Szarpnęła rękami, potem zaś uniosła lekko nogę w stronę mężczyzny.
- Kopnę Cię, jak mnie nie uwolnisz! Ja chcę czekoladkę!
Jej twarz wyglądała teraz błogo. Brandi była przeszczęśliwa, że udałpo się jej dostać tę czekoladę. Jej umysł o razu przeleciał przez wszystkie informacje na temat czekolady i tego, jak wpływa na organizm - że endorfimy, że radość, że kalorie...
- Nie, nie chcę. Przyproadź mi jakiegoś fajnego, umięśnionego faceta. Znudziły mi się babeczki... I rozwiąż mnie! - zawołała, machając w powietrzu nogami. - Natentychmiast! Inaczej poskarżę się Amelie, że związaes mnie i nie chciałeś puścić! Ona Tobie nakopie, zobaczysz! - fuknęła, jednocześnie otwierając buźkę i oczekując na kolejną czekoladkę.
No tak, trudno, aby ktokolwiek tam jeszcze chodził. Słodcy alkoholicy...
No tak. Ale Brandi nie chciała kobiet. Nie chciała cycków, zabawek, chciała mężczyzny i poddania się jemu. Nie wiedziała, dlaczego; podejrzewała, że ma to związek ze śmiercią Słońca i tym, że teraz każda kobieta ją przypominała. I Brandi nie potrafiła sobie z tym poradzić.
- No... Będe mogła Ci włożyc czekoladkę do ust! - powiedziała, gdy przełknęła już brązową słodycz. - Poza tym, jak mnie nie puścisz to się sama uwolnię, ale wtedy przywiążę Cię i zawołam napalonych gejów, a znam takich i wiesz...
Och, jakie to były straszne groźby! Jaka ta Brandi groźna!
Cóż, Angel na pewno nie chwaliła się innym swoją sytuacją rodzinną... Właściwie chyba niewiele osób wiedziało, jak się wychowywała. A jeśli ktoś został wtajemniczony, to nie przez nią samą, a przez Mię, która z zawzięciem opisywała każdego z osobna. Taki typ.
Pokręciła głową, wpatrując się w butelkę. Faktycznie, ciągle jej ubywało, a dzień, choć właściwie już noc, była jeszcze długa. Nie piła więc jak na razie, jedynie zjadała ją wzrokiem.
- No bo... - mruknęła cicho, przygryzając lekko dolną wargę. - Słyszałam, że jestem do dupy - oznajmiła, prawie że płaczliwym tonem. Oj, nie panowała nad sobą już.
Wzięła głęboki wdech, skryła twarz za dłońmi, próbując jakoś się otrząsnąć.
- Cholera, no! Naprawdę jestem jakimś dziwolągiem? - jęknęła, w tym momencie przenosząc wzrok na chłopaka. - Lepiej, żebym była jak plastik, albo landryna? Nie będę się tak ubierać! - odparła. Potem wstała, oparła dłonie na wysokości bioder i stanęła naprzeciwko niego. - No? Co, źle? Kościotrup, czy schab? Bo ja już nie wiem... - powiedziała cicho, a potem poleciała do zajmowanego przez siebie pokoju. Wróciła po chwili, mając na szyi zawieszony wisiorek, który jeszcze niedawno mu pokazywała.
Kiedy znajdowała się w salonie, znowu usiadła obok chłopaka i popatrzyła na niego. - Chcesz wiedzieć, co jest w środku?
Wykończyła go psychicznie... No, to szybko po niej pada, jeśli tak to można nazwać. A powinien naprawdę się do tego przyzwyczaić, bo Angie nie z takimi numerami potrafi wyskoczyć. To był dopiero początek! Ale chyba na dziś da sobie spokój z rozwalaniem jego zbolałej psychiki. Niechże człowiek przyzwyczaja się powoli.
Westchnęła bezgłośnie, ścigając wzrokiem medalionik. Zrobiła usta w dzióbek, potem znowu spojrzała na chłopaka. I przez chwilę tylko patrzyła, bo jakoś nie miała co powiedzieć.
- No... Może - wzruszyła ramionami, zostawiając tamten temat. Po co się dołować? Nie trzeba, naprawdę, nie trzeba.
Uśmiechnęła się więc lekko, z powrotem zatapiając się w kanapie. - Dlaczego tylko ja coś ciągle mówię? - zauważyła. - Jak nie chcesz, to nie odpowiadaj, ale... - poruszyła zabawnie brwiami, następnie się przeciągnęła. - Miałeś kiedyś zwierzaka? - spytała, śmiejąc się wesoło.
- Obiecuję. Nie wywrócę się, nie zjem Ci wszystkich czekoladek i... no nie wiem, będę grzecznie siedzieć na łóżku, czy coś...
Bran akurat nie przeszkadzałó to. Nie potrzebowała seksu każdej nocy i z każdą osobą; nie potrzebowała brać udziału w tych orgiach i orgietkach, które sobie urządzali na dole. Raczej była typem, który ucieka od takich zabaw. Chociaż ostatnie wydarzenia i "nowe doświadczenia" mogły trochę zmienić jej poglądy. Zauważyła bowiem, że seks nie jest tak poważną sprawą.
W takim razie Angel da mu ładną szkołę przetrwania. Bo mógł być pewien jednego - przy tej panience świat ni tylko wywraca się do góry nogami, ale też nabiera szybszego tempa. Oj, jeszcze się przekona, na co ją stać.
- Też miałam, ale szczurzycę - poinformowała z uśmiechem. - Taka biała była, czerwone oczy miała... I raz, jak wpuściłam ją do pokoju Mii, ona tak piszczała... A Mia z łóżka spadła - wymruczała, mając przed oczami coraz większe mroczki. Westchnęła głęboko i cmoknęła. - A byłeś kiedyś zakochany? Tak... naprawdę? - spytała, spoglądając na chłopaka.
Normalnie by ją to nie interesowało. Nawet omijałaby te tematy jak najdalej tylko można. Co więc nią teraz kierowało? Bo właściwie ciągle zadawała jakieś pytanie związane z tym uczuciem. - Bo wiesz... ja chyba nie - dodała po chwili, robiąc usta w dzióbek. - Miłość jest przereklamowana, nie służy niczemu, jest do dupy - wzruszyła ramionami, a potem sięgnęła po nalewkę. Wlała sobie i jemu. - No, mój drogi, następny toast proszę! Tylko za co... - zaczęła się zastanawiać nad jakże ważną kwestią. - Wiem! Za wolność! - zawołała z zadowoleniem. - Nie ograniczajmy się, bądźmy sobą. A niech nas nie lubią. Pieprzyć system! - skinęła głową i wypiła swoją porcję trunku.
[Gdyby się bał, to Fleur mogłaby go potrzymać za rączkę przy pobieraniu krwi do badań kontrolnych ;P Ale skoro nie, to zacznę cokolwiek i jakoś to pociągniemy dalej :)]
Ostatni czas nie sprzyjał Fleur. Wszystko zaczęło się zaraz po świętach Wielkanocnych i trwało niezmiennie do teraz. Cienko zaliczyła ostatnią sesję, zraziła do siebie większość swoich znajomych, a przy tym zdała sobie sprawę z gorzkiego faktu, że z bliskimi niegdyś przyjaciółmi dawno nie miała kontaktu. I dlaczego to wszystko? Doskonale znała odpowiedź na to pytanie jednak nie chciała przyznawać się do tego głośno. Nie chciała się nad tym rozwodzić, bo to i tak nic nie da. Wiedziała, że trzeba działać, a nie niepotrzebnie rozpaczać.
Pośród tych problemów, o których, jak ustaliliśmy wyżej nie będzie stale rozmyślać, znalazła się potrzeba nowego mieszkania. Nie chciała narzucać się nowej rodzinie brata i wykorzystywać ich zbyt długo. Także nowe lokum to akurat ważna rzecz, więc skrupulatnie od jakiegoś czasu przegląda ogłoszenia w prasie i Internecie na temat mieszkań, ewentualnie pokoi do wynajmu. Sama napisała niedługą reklamę swojej osoby, a może ktoś ją przygarnie.
Miła, spokojna studentka szuka pokoju do wynajęcia. Nie bałagani, nie hałasuje, regularnie wynosi śmieci.
Ogłoszenie zostało również wydrukowane i teraz ze stosem identycznych, złożonych w stosik kartek maszerowała po mieście i umieszczała je na różnych słupach czy tablicach, przygotowanych na różnego typu informacje.
[Nie chodzi mi tu by Gaspard zaraz proponował jej mieszkanie, tylko może wyniknąć z tego jakiś dialog/pomoc? :)]
- O dziękuję. - Uśmiechnęła się przyjaźnie gdy ten pomógł jej uporać się z niesforną kartką. Miała ich zdecydowanie za dużo, co dopiero teraz sobie uświadomiła. Zdała też sobie sprawę, że nie da rady rozwiesić wszystkich. Nie tego dnia. Upał zdecydowanie w tym nie pomagał.
Spojrzała na mężczyznę kątem oka, gdy ten zadał pytanie. W tym samym czasie przykleiła ostatni kawałek taśmy do swego ogłoszenia.
- Szukam mieszkania. Pokoju. Kawalerki... Czegokolwiek w miarę niedrogiego, a przytulnego. - Uniosła delikatnie kącik ust, jednak można było dostrzec w tym wszystkim zrezygnowanie. Z cudem bowiem graniczyło znalezienie czegoś taniego bez karaluchów.
- Może ktoś mnie przygarnie. - Zaśmiała się krótko.
[ Dobre powiązana ;D Ja wymyślę coś później (a dokładnie to zastanowię się, jak mogę w miarę normalny sposób ująć jego osobę) ;D ]
Obserwowała jego poczynania, a kiedy już znajdował się na jego kolanach, pstryknęła go w nos. Zaśmiała się wesoło. Ha! Wreszcie mu oddała.
Uniosła dość wysoko brwi, kiedy zadał jej to pytanie.
- No... Ja nie wiem, co będzie jutro, a co dopiero za dwadzieścia lat! - odparła, uśmiechając się kącikami ust. - Jednak sądzę, że takie coś mnie nie spotka. - Wzruszyła ramionami, robiąc usta w dzióbek. - Po co utrudniać sobie życie? Gaspciu... - mruknęła cicho i wywróciła oczami. Zapadła się bardziej w kanapie, po czym zaczęła obserwować sufit. Albo jej się zdawało, albo wszystko pod nim zaczęło się obracać, płynąć...
Nie, na pewno to tylko jej wyobraźnia.
Westchnęła bezgłośnie, spoglądając tym razem na chłopaka.
- Ty pewnie za dziesięć lat już będziesz jak stare próchno - stwierdziła. Odczekała chwilę, a potem parsknęła śmiechem, wyobrażając sobie Gasparda jako wielką, rozrąbaną belę drewna. - Twoimi przyjaciółmi będą korniki. Nie będzie już panienek wokoło, Twa uroda poleci... - zaczęła bredzić, uśmiechając się jak wariatka. - Nikt Cię nie zechce... - westchnęła, niby to ze smutkiem. - No, chyba, że Pani Kornik - stwierdziła. I znowu wybuchła śmiechem.
[ Być może to jest jedno z najgłupszych pytań na świecie, ale nie jestem pewna, bo ludzie różnie się bawią, więc ostatecznie doszłam do wniosku, że spytam - wy naprawdę jesteście rodzeństwem? xD]
Zrobiła wielkie oczy, bo szczerze mówiąc nie spodziewała się takiej odpowiedzi.
- To Ty masz zamiar jakieś dzieci bawić?! Oo....- przeciągnęła tą samogłoskę jak tylko mogła i jeszcze dłużej. Zaśmiała się, pokręciła głową i przygryzła lekko dolną wargę. Skrzyżowała ręce na piersiach i zaczęła przyglądać się chłopakowi. - Masz tatuaż? - spytała nagle, unosząc jedną brew i uśmiechając się szatańsko. Sama mogła się pochwalić niezłym cackiem. Aż dziwne, że ukrywała je pod ubraniami. Tak jej się podobał... - Albo kolczyki w jakimś dziwnym miejscu...? - dodała po chwili. Dla niej to nie był jakiś niewygodny temat, a raczej taki, jak inne. Bo czego tu się wstydzić? Niczego. A przynajmniej ona tak sądziła.
[ Dlatego wolałam spytać :P :D ]
Najpierw pomyślała, że naprawdę się zmartwił. Chwila... A może on nie udawał? A pieron go tam wie.
Za chwilę wybuchła śmiechem. Ach, no tak! Przecież Gaspard to pewnie jakiś z bogów greckich w takiej prostej, ludzkiej skórze... Jak mogła o tym nie pomyśleć? Wstyd, Angie, wstyd!
- Ano mam - powiedziała, szczerząc się jeszcze bardziej. Przewróciła oczami, zastanawiając się nad czymś. - Chcesz zobaczyć? - spytała wesoło, wbijając w jego twarz zaciekawione spojrzenie. - Tylko pamiętaj, nie wystrasz się... - szepnęła tajemniczo. Potem sięgnęła po nalewkę, już nie troszcząc się o jakieś naczynie, które mogłaby zapełnić tą cieczą. Po co robić sobie więcej problemu, jakim było nieco większe wyciągnięcie własnego ciała? I tak to musiało nieco dziwnie wyglądać z jego perspektywy, bo przecież wciąż na niej leżał.
Ta... Z tym legionistą to zapewne idealnie trafił. Z pewnością wstawałby rano, ćwiczył, bił się o ojczyznę, wylewał z siebie siódme poty i jeszcze do tego nosiłby niewygodne ubranie... Mhm, to jego idealny opis.
To może jest jakąś boginią...?
Gdy zabrał jej wytwór dostarczający mnóstwa dobrej... dobrego samopoczucia, Angie nieco się zezłościła. Zmrużyła oczy, ale szybko się rozchmurzyła, ponieważ rozbawiły ją notoryczne pytania chłopaka.
- Dobra, dobra! Tylko musisz najpierw ze mnie zejść - wystawiła mu język. Inaczej trudno jej będzie się odwrócić i jednocześnie dalej go na sobie utrzymywać. - Tylko cicho! To tajemnica... - stwierdziła baaardzo poważnie. Oczywiście to była udawana powaga. W końcu może i się tym nie chwaliła, ale nie było to nic, co musiało być ukrywane przed światem. Co innego reszta tajemnic dziewczyny...
- I oddaj nalewkę. Wtedy pokażę - dodała, spoglądając na podłogę, chcąc dostrzec trunek.
Ale jednak walczyli o to, żeby tą ojczyznę uratować. Cóż, w tamtych czasach raczej liczył się efekt pracy, niż dochodzenie do jakiegoś sukcesu. Może nawet nie tylko w tamtych czasach?
Oj, zdenerwowała się. Miała nawet mu coś powiedzieć, ale ostatecznie przewróciła tylko oczami i wymruczała coś bardzo cichutko pod nosem. Wreszcie westchnęła, a potem odwróciła się do niego plecami. Sięgnęła za końce koszulki, podnosząc ją do góry i ostatecznie ściągając ją ze swojego ciała. Odgarnęła też włosy na bok, żeby nie zasłaniać mu... widoku.
- Proszę, masz co chciałeś - powiedziała, spoglądając na niego kątem oka.
Co mógł zobaczyć? Długiego, lekko pozawijanego węża, raczej w ciemnych kolorach, który zaczynał się u dołu pleców, a kończył prawie że na karku. Nie był szeroki. Jego skóra została dokładnie wytatuowana, zawierała wszystkie, nawet najdrobniejsze szczegóły. Głowa skierowana była na obserwującego. Umieszczone w niej były oczy, które straszyły swoją wyrazistością. Całość nie była zbyt miła do oglądania, jednak była tak dobrze wykonana, że efekt był imponujący.
- I jak Ci się podoba? - spytała, uśmiechając się kącikami ust.
Działali dla pozorów. A to, chociaż w najmniejszym stopniu, jakoś oddziaływało na resztę społeczeństwa, przez co dla niektórych stali się nawet wzorem do naśladowania.
Uśmiechnęła się nieco szerzej, kiedy poczuła na sobie jego dotyk. Nie wiedziała czemu, ale gdy komuś pokazywała ten tatuaż (a widziało go raczej niewielu), to zawsze ktoś musiał jej dotknąć, sprawdzić, czy skóra jest w tych miejscach inna. To kojarzyło jej się z małym dzieckiem, które dopiero co poznaje świat i musi wszystkiego wypróbować.
A poza tym, nie krępował dziewczyny. Była do tego przyzwyczajona.
Przechyliła lekko głowę, żeby dobrze pomyśleć nad zadanym przez niego pytaniem.
- Węże mają jad - odpowiedziała. - Truciznę, która może zabić. Poza tym poruszają się cicho, prawie niesłyszalnie. Są cichymi zabójcami... - dodała. - Są silne, bo mogą atakować. Ale jak każde istnienie, mają też słabości. Tylko, że nie każdy potrafi je odkryć - mruknęła cicho. - Jestem podobna - wyjaśniła, uśmiechając się pod nosem, a w oczach kryjąc iskry, które ukazywały się zawsze, gdy wspominała o wężach.- Fascynują mnie. Bardzo - wyznała. Potem przeczesała włosy dłonią. - Mogę się ubrać, czy jeszcze chcesz popatrzeć? - zaśmiała się cicho.
[ Zeżarło mi komentarz ]
Być może i trochę udawała, jednak na pewno w większości kierowała się tym, co podpowiadało jej wnętrze. Może i nie była taka, jakby wszyscy chcieli, żeby była. Musiała wyróżniać się z tłumu, być inną. Ale czy robiła to tylko po to, żeby po prostu być inna?
Na pewno w jakiś sposób była jak te stworzenia. Odkąd pamiętała, wzbudzały w niej zaskoczenie, zachwyt. Nie bała się ich, Z chęcią wysłuchiwała historyjek na ich temat. Raz miała nawet jednego na rękach. Nie było to w ZOO, ani żadnym innym parku zoologicznym. Była u siebie, w Diemen. Napotkała na swojej drodze takiego stwora, a potem po prostu go podniosła. Nic jej się nie stało.
Być może była głupia, nieodpowiedzialna, ale nigdy nie cofała się, gdy widziała groźne zwierzęta. Od zawsze matka starała się wbić jej do głowy, że powinna współgrać z przyrodą, być jej częścią. Cóż, Angel nie za bardzo chciała słuchać wywodów rodzicielki, która odeszła w dość krótkim czasie. Ale została jeszcze Mia, która miała jeszcze większego bzika na punkcie natury, niż ich matka. Co prawda blondynka niezbyt przejmowała się i jej gadaniem, lecz zawsze coś zapamiętała. Nie chwaliła się tym, po prostu niektóre informacje zachowywała tylko i wyłącznie dla siebie.
Sięgnęła po nalewkę i wypiła ją duszkiem.
- Zapewne wszyscy dostaliby szału, wezwano by straż, policję, czy co tam jeszcze jest... - zaśmiała się wesoło. Tak, już sobie wyobrażała te stare babki dostające zawału na jej widok, oraz dzieci piszczące z przerażenia... Zabawne.
Chwyciła bluzkę, ubrała się i wreszcie odwróciła w jego stronę. - A może nadawałabym się do cyrku? - spytała rozciągając się na kanapie. Teraz ona sobie na nim poleży, a co! - Mogłabym też pracować jako strach na wróble... Mam szeroki wybór.
Co racja, to racja. Lepiej nie nadawać takiej myszce imienia, czy się z nią wcześniej bawić...
O, znowu miał rację?
Rozłożyła się wygodniej początkowo mając rozradowaną twarz. Potem jednak, razem z kolejnymi słowami chłopaka, mina Angel robiła się coraz mniej uśmiechnięta, aż w końcu zrzedła.
- Nie umiem - przyznała, nieco się krzywiąc. - Tak samo, jak nie umiem tańczyć. Jestem w tym lewa - wzruszyła ramionami, wywalając dolną wargę do przodu. Westchnęła cicho. - Jak mniemam, Ty pływasz bardzo dobrze? - spytała, spoglądając mu w oczy. - Mam pomysł! - oznajmiła wesoło, siadając zaraz i uśmiechając się szeroko. - Ja Cię poduczę grać na gitarze, a Ty nauczysz mnie pływać. Albo tańczyć, jeśli umiesz. No, mnie by się przydała ta pierwsza opcja, ale w zasadzie lepiej by było, jakbym tańczyć też potrafiła... Ciotka by już mnie zastrzelić nie chciała... - wymieniała, chwiejąc się lekko na boki. Ot tak, jakby poruszała się z jakąś melodią. Lecz przystanęła. - To jak?
Lotte nigdy nie zwracała dłuższej uwagi na cokolwiek. Tydzień temu wystarczyło, że profesor wykładający zajęcia z grafiki powiedział, że na dziś koniec, a Teigen przestała go słuchać. Na jej nieszczęście. Z rozmowy koleżanek i kolegów z roku dowiedziała się, że na kolejne zajęcia trzeba przygotować projekt. Problem tylko w tym, że nie wiedziała o czym i na jaki temat miał on być, toteż chwilowo była w kropce. Ale taka osoba jak ona umiała sobie poradzić, a że akurat spotkała kogoś, kto zdawało się jej chodził z nią na te zajęcia, to postanowiła jego zapytać.
- Przepraszam?
Brunet, zaczytany chwilowo w tablicy ogłoszeń, zwrócił na nią uwagę. Już wtedy zaczęło jej się wydawać, że skądś go zna.
- Chodzimy razem na zajęcia z grafiki, może mnie pamiętasz. Nie za bardzo usłyszałam, jaki jest temat następnego projektu, może ty wiesz?
Liczyła na to, że wie. Inaczej musiałaby szukać dalej pomocy, a ona nie... za bardzo lubiła rozmawiać z ludźmi. To i tak duży wyczyn, że kogoś zaczepiła.
- Ale... teraz? Pijani? Chcesz mnie utopić! - rzuciła w jego stronę oskarżycielsko, dotknęła dłońmi twarzy, otworzyła lekko usta i spojrzała na niego wzrokiem pełnym bólu i rozpaczy. Jakby wcale nie udawała! - O Boże! Na co ja biedna się zdecydowałam... - jęknęła. - Postradałam zmysły! Musze się napić - stwierdziła. Sięgnęła po butelkę, ale kiedy się jej przyjrzała... - No nie! Nie ma! No to po mnie - mruknęła. Chciała się jeszcze bardziej wyprostować, ale w tym samym momencie spadła z kanapy i w dodatku wyrżnęła głową w stolik. Przeklęła cicho. Złapała się za bolące miejsce, a chcąc wstać, jeszcze raz się uderzyła. - Kur.wa, za co?! - warknęła, pozostając na podłodze.
Przecież nie panikowała... Tylko udawała. A teraz jedynie jęknęła z bólu, bo to naprawdę przyjemne nie było! Wyrżnąć dwa razy. Pf, jeszcze miała skakać z zadowoleniem?
Popatrzyła na niego spode łba. Wywróciła oczami i powoli wstała, tym razem uważając nieco bardziej. siadła na kanapie, wciąż trzymając się za głowę. Oj, bolała...
- Nie wiem - odpowiedziała poważnie. Nie była pewna, czy to przez picie, czy przez uderzenie głowa zaczęła robić się znowu coraz cięższa i niemiłosiernie... piekła? - Wódka by się przydała - stwierdziła po chwili. Tak, wtedy na pewno by się znieczuliła. Tylko co by było następnego dnia? Oj, wolałaby nie wiedzieć...
Jęknęła i skrzywiła się widocznie, opierając łokcie na kolanach. Kurde, ta głowa naprawdę zaczęła jej napieprzać!
- Chyba mi słabo... - wydukała, próbując oddychać powoli. Serce nagle przyspieszyło, a ona zaczęła tracić obraz przed sobą. Nagle zapadła ciemność. - Kurwa, nic nie widzę! - pisnęła. Zrobiło jej się gorąco, zaczęła dygotać. Może to ze strachu? Przerażenie zawładnęło ciałem dziewczyny, jedno wspomnienie nagle do niej wróciło. Poczuła się beznadziejnie. - I znowu to... - szepnęła, zamykając oczy. Słowo "to" miało w tym momencie szczególne znaczenie. Nie wypowiedziała go ot tak.
Wzięła głęboki oddech, gdy miała wrażenie, że wszystkie żyły zaczynają płonąć. Odczekała chwilę, a obraz otoczenia zaczął do niej powracać.
Uspokoiła się.
Wzięła garść chrupków i rzuciła w chłopaka. Potem z miseczki zabrała jednego i nabożnie wsunęła go do ust.
- No, dziękuję.
Potem położyła się jak dziecko i z uśmiechem na ustach zamknęła powieki. Tak, chciało się jej spać.
[Nowy? :D]
[Spoko, ja też. Ale jakiś pomysł by się zdał xD]
- Mogę się napić wody - mruknęła, rozglądając się po mieszkaniu. Dziwne, znała się z Gaspem już trochę czasu, nawet ze sobą spali ze dwa razy, ale nigdy u niego nie była.
- Wiem, że nie gryziesz - mrugnęła do chłopaka, idąc za nim do kuchni. - Ale wiesz, z tym wyżywieniem jej, to też nie taka prosta sprawa. W ogóle, mam nadzieję, że ci nie przeszkadzam, czy coś? Bo mogę sobie pójść jak będę przeszkadzać - zaproponowała uprzejmie, opierając się o framugę.
[Zębów pewnie Gasprad nie chce wymieniać? ;)Ja też Twoją przeczytałam i chyba coś mi świta x). Nawet zacznę, trochę głupio, ale zacznę.]
India dawno nie rysowała. Miała nawet przez pewien czas rysowaniowstręt. Niewiele osób wie, że kiedyś starała się o przyjęcie na architekturę. Robiła to bardziej dla ojca niż dla siebie. Rysunek techniczny nie był jej specjalnością. Wolała ten bardziej plastyczny i rysować żywe stworzenia, a nie martwą naturę i na pewno nie budynki. Na zajęcia przed egzaminem chodziła jedynie pół roku, co okazało się dla niej za krótkim czasem by przestawić swój styl na ten bardziej architektoniczny. Zaraz po ogłoszeniu wyników musiała szybko wybrać coś innego. Nie trwało to długo. Protetyka stomatologiczna wydała się jej dość rozsądnym kierunkiem, z resztą jak i jej rodzinie. Wszyscy od razu założyli, że na starość to ona uzupełni ich braki w uzębieniu. Nie odcięła się w tym całkowicie od plastyki, bo lepienie zębów też jest w pewnym sensie sztuką, a do tego jaką pożyteczną. W każdym bądź razie ołówek niejednokrotnie wracał do jej ręki, a spojrzenie na perspektywę na stałe wpisało się w mózg. W Amsterdamie była już od jakiegoś czasu. Zwiedzała miasto. Spacerowała bez celu. Zaczynała się już tu trochę nudzić. Postanowiła więc zaopatrzyć się w przybory plastyczne by zacząć kreatywniej spędzać czas. Po przejściu kilku przecznic natrafiła wreszcie na sklep plastyczny. Energicznie nacisnęła dłonią klamkę, po czyn z uporem próbowała otworzyć drzwi ciągnąc je oczywiście w niewłaściwą stronę. Sama nie wiedziała dlaczego zawsze drzwi muszą otwierać się w tą drugą stronę i strasznie ją to irytowało. Nie to żeby nie potrafiła czytać, ale nie zawsze zwracała na te naklejki uwagę. Tak jak teraz.
[Przepraszam za przekręcenie imienia Gaspard*]
[ Pominięta? :( ]
[Historia z życia wzięta ;P]
Widząc jak za jakimś magicznym cudem drzwi się otwierają przez chwilę zrobiła wielkie oczy, po czym na jej twarz wstąpił grymas. Czuła się jak oszukane dziecko, ale to jej zaraz przeszło. To było by jeszcze dziwniejsze gdyby gniewała się na drzwi albo zawiasy. Spojrzała na chłopaka z zakłopotanym uśmiechem. Nawet nie chciała wiedzieć co sobie o niej pomyślał. – Dzięki. – rzekła cichym głosem, po czym weszła ze spuszczonym wzrokiem do środka czując jak do jej twarzy napływa ciepło. Widząc rozbawienie chłopaka zrobiła obrażoną minę z marnym skutkiem hamując wędrujące ku górze kąciki ust. – Bardzo śmieszne. – powiedziała już dalej nie mogąc udawać urażenia. Pewnie dlatego nigdy w szkolnych przedstawieniach nie dostawała zbyt długich ról. Czasem nawet nie dała rady powiedzieć pięciu zdań nie śmiejąc się i to nawet jak nie miała się z czego śmiać. Rozejrzała się po pomieszczeniu lekko unosząc brwi. Sklep był dość spory, ale nawet każda ze ścian była obwieszona różnymi przedmiotami do kupienia. Teraz zdała sobie sprawę, że za pewne wyjdzie stąd o wiele później niż zakładała oraz kupi o wiele więcej zakładała. Dlatego specjaliści przed wyjściem na zakupy każą zrobić listę potrzebnych produktów i nie przekraczać jej. Niedaleko wejścia znajdowało się stoisko z pędzlami. – O nie… - wymamrotała pod nosem przyglądając się chyba ich setce. Wolała już nawet nie wchodzić dalej by nie natrafić na farby.
Słyszała jego głos jakby za ścianą, w dodatku niezbyt wyraźnie. Przeszkadzały jej w tym szumy, ból głowy, który jednak powoli zaczął znikać.
Westchnęła bezgłośnie, przykładając sobie dłoń do czoła. Miała wrażenie, że teraz płoną nie tylko żyły, ale też całe ciało. Na szczęście oddech się unormował, co nieco pomagało dziewczynie w dojściu do siebie.
Wzięła głęboki wdech i otworzyła oczy. Teraz widziała zdecydowanie wyraźniej, obraz był czysty i przejrzysty.
Spojrzała na chłopaka.
- Nic mi nie będzie - powiedziała cicho, zdobywając się nawet na lekki uśmiech. Westchnęła cicho i znowu przymknęła powieki.
Nie sądziła, że jeszcze kiedyś si tak poczuje. Wcześniej musiała walczyć z takim czymś codziennie... Ale teraz? Czyżby te wszystkie objawy wywołał tylko strach?
Chciała usiąść, lecz gdy tylko lekko się podniosła zakręciło jej się w głowie. Warknęła cicho, układając się w poziomie.
- A mówiłam, że nie będziesz się ze mną nudził... - mruknęła cicho. Zaśmiałaby się, ale teraz kompletnie nie miała na to siły. - Lepiej się dobrze zastanów, czy dalej chcesz mnie tu trzymać. Brak wrażeń Ci raczej nie grozi...
Skrzywiła się.
- No wiesz... - mruknęła z niezadowoleniem. Ani kieliszka?
Westchnęła, próbując odwrócić się na bok. Jednak po chwili stwierdziła, że to był jeden z tych głupich pomysłów.
- Nie chce mi się leżeć plackiem! - warknęła, krzyżując ręce. Nienawidziła pozostawać w bezruchu. Owszem, kiedyś mogła i kilka godzin siedzieć po turecku na podłodze i medytować, lecz takie zwyczaje skończyły się razem ze zmianą trybu życia dziewczyny. Zresztą ciało i tak by jej nie pozwoliło długo nic nie robić, bo ciągle dawało o sobie znać. Tak, jak teraz. - Gasp, zrób coś, bo zwariuję - poprosiła cicho, walcząc z gorączką, która od nowa zaczęła rosnąć. Nienawidziła się tak czuć. I chyba nie tylko ona.
Poprawiła nieco poduszkę, a potem zaczęła się w niego wpatrywać. - Masz jakieś pomysły?
- Ano, możemy - zgodziła się i wzięła od niego szklankę, z której upiła na razie malutkiego łyka wody. Gdyby wiedziała, że obalił JEJ nalewkę, pewnie by żądała czegoś w zamian. Ale o tym dowie się dopiero, gdy do mieszkania wpadnie Angel.
- U mnie? Pfff - wydmuchnęła powietrze z zastanowieniem tak, że kilka blond włosów pognało przy tym podmuchu do tyłu. Cholera, bo co się u niej działo? Teoretycznie sporo. Miała małą manię na punkcie pewnej dziewczyny, ale tego mu nie powie, na dodatek sypiały z tym samym facetem, ale z tą sprawą przyszła przecież do Angie, więc w sumie... kuźwa, o czym by mogła mu opowiadać?
- Przed tygodniem wróciłam z Włoch. Przywiozłam dużo makaronu i wina. Ale fajnie było, poleciałam ze znajomym, który mi pomagał przy podziale majątku po rozwodzie. Zawsze to jakieś sensowne towarzystwo - powiedziała z uśmiechem, a potem zerknęła w dół, na swój dekolt i ramiona. Nadal były lekko brązowe, opalenizna nie była już tak świeża, ale nadal intensywna. Powinna się rzucać w oczy.
Zamurowało ją. Przestała mrugać, po prostu zamieniła się w kamień.
- Pod żadnym pozorem nie dawaj mi leków - powiedziała bardzo poważnie, spokojnie, lecz dosadnie. Jęknęła, gdy poczuła ostry ból głowy. Zdziwiła się też jego gestem, ale nie była zawstydzona, ani nic z tych rzeczy. Nawet jej się miło zrobiło.
- Jeszcze trochę i pomyślę, że chcesz się mną opiekować na serio - zaśmiała się cicho, dłoń kładąc na policzku, który był gorący i niemiło piekł. - Jasne - odpowiedziała po chwili półgłosem. - Ale weź coś zrób, bo ja tak nie mogę. Muszę się ruszać, iść, grać.. O! Gitara. Daj mi ją! - Poleciła, kiedy ponownie tego dnia obraz zaczął jej się rozmywać przed oczami. Raczej majaczyła, w końcu jeśli nie mogła przewrócić się na drugi bok, to jakim cudem miała zamiar grać?
Zamilkła. Szumy robiły się coraz głośniejsze, a potem nagle cichły.
- Miałeś gdzieś iść... - przypomniała sobie nagle, spoglądając na chłopaka. - Możesz iść, naprawdę. Poradzę sobie - mruknęła, poprawiając głowę na poduszce.
[Nie widzę przyszłości tego wątku. Ten sklep był jednak głupim pomysłem. Poza tym chyba się stąd wypiszę ;/]
[To sarkazm? Naprawdę smutne jest to jak siatkarze przegrali z Australią ;( Tak, na british-university.blogspot.com, chociaż tam też niedawno zaczęłam i tak samo zastanawiam się nad wypisem :P. A może znasz jakiegoś dobrego bloga?]
[Fakt, chociaż tutaj nie raz widać z 11 osób i guzik z tego :P. Kiedyś jak ten blog był jeszcze na onecie było tu całkiem inaczej.]
[Legenda :) No tak, teraz prawie wszystko na blogspot, widziałam jeszcze jeden blog na blog4u, ale tam to się w ogóle nie orientuje.]
[Zgaduję, że na nyc-u albo dawnym san-francisco. Z resztą chyba już poza tymi blogami nie funkcjonują inne. Swoją drogą na tych dwóch też kiedyś byłam :)]
[Nie wiem na jakiej podstawie, ale zgaduje, że jesteś tam J. Hendersonem? Na nyc-u byłam chyba w tych czasach, kiedy działał najlepiej. Może to kwestia wakacji, że jest taka mała aktywność, chociaż z drugiej strony przez to powinna wzrosnąć.]
[Zawsze byłam zła w strzelaniu ;P A kim byłeś wieki temu? Pewnie masz rację. Ja sobie zrobiłam wcześniej roczną przerwę, a teraz zachciało się mi wrócić. I pewnie jestem jedną z tych najstarszych, a na pewno z tych sentymentalnych.]
[No to chyba ze sobą nie pisaliśmy. Ja byłam Fresą Nomeolvides ;P Chociaż większość zwracała się do mnie "truskawka", a jedna złośliwa osoba "szypułka" x). To były dobre czasy.]
Jego delikatna pomoc w sprawie mieszkania byłaby niezwykle przydatna Fleur i jego propozycja wywołała na jej twarzy niekontrolowany uśmiech. To w końcu dodatkowy cień nadziei, że znajdzie to odpowiednie coś. Ba! Może znajdzie to odpowiednie coś nieco szybciej niż przypuszczała.
- Jestem Fleur - odpowiedziała podając mu smukłą dłoń, a jej bransoletki zabrzękały na nadgarstku. Mało kiedy rezygnowała z takiego dodatku do swego stroju.
- Kawa to zdecydowanie coś, czego potrzebuję - stwierdziła, a jej uradowanie wzrosło z sugestią mężczyzny. - A znasz jakieś fajne miejsce, gdzie można takową wypić?
Fleur należała do osób, które są ostrożne przy zawieraniu nowych znajomości. Nigdy jednak nie spotyka się po zmroku w miejscach gdzie nie ma żywej duszy. Co jak co, nie wiadomo gdzie cię może nieznajomy wyprowadzić... i co ci zrobić!
Kawiarnia w słoneczny dzień nie spełniała jednak tych kryteriów, więc wspólna mrożona kawa była jak najbardziej wskazana.
[Już chyba wiem gdzie jest największa aktywność x) na art--college. Jakiś czas temu zrobiłam sobie tam postać dla zabawy, a tu się zaczyna rozkręcać, bo dochodzi dużo osób. Jak się tam zapiszesz to Cię przywitam ;). Miło się pisało i dzięki, za bardzo krótki (z mojej winy) wątek. Wypisuję się.]
India
[ O widzisz, ja też teraz będę raczej rzadko, niż często. Ale co jakiś czas wpadnę. ]
Wywróciła oczami i westchnęła cicho. No tak, teraz będzie się bawił w jej ochroniarza? Chociaż... Zawsze to mogła w jakiś sposób wykorzystać! Nie do niecnych celów, oczywiście...
- Wolisz dłuższą, czy skróconą wersję? Bo to wszystko jest ze sobą tak poplątane... - mruknęła cicho, przymykając powieki. Czuła, że odpływa, robi jej się coraz bardziej gorąco. - Z okna nie wyskoczę, bo mi się nie chce, po nóż też nie pójdę. Nie martw się, nie potnę się, nie zjem zakazanych tabletek, upić się już bardziej nie mogę - wzruszyła ramionami. - Masz zamiar tu ślęczeć przy mnie cały czas? - otworzyła jedno oko, by móc na niego spojrzeć. - W takim razie uprzedzam, że to mi tak szybko nie przejdzie. Może mi przejść nawet za trzy dni - powiedziała bardzo poważnie. Nawet zaczęła mówić jakoś nieco wyraźniej, jakby trochę wytrzeźwiała.
Przewróciła się na bok, choć w tej chwili było to nie lada wyzwaniem. W końcu każde, nawet najmniejsze poruszanie ciałem (gdy, jak się zdaje, jest ciężkie jak kamień) nie jest takie proste. Otworzyła i drugie oko i znowu westchnęła. Potem wyciągnęła w kierunku Gasparda rękę i lekko zmierzwiła mu włosy.
- I widzisz, tak mało czasu minęło odkąd ze sobą mieszkamy, a już tyle się dzieje...
[Proponuję wątek. Jeśli podrzucisz relację/okoliczności, to zacznę (; ]
Noemi Gates
[ Hej, może wątek bądź powiązanie?]
[ Niech spotkają się na mieście kiedy to Wendy będzie wchodzic do apteki. Przyjmijmy, że byli na jakieś imprezie wczoraj, na której się widzieli. i przepraszam, że bd krótko ale zbieram sie do pracy :>
Jak to przystało na Wendy wczoraj była na imprezie. Za wiele szczerze mówiąc z tego wszystkiego nie pamiętała. 'Kilka' tabletek oraz alkohol sprawił, że nieważne gdzie by była i co by robiła zabawa byłaby świetna.
Ale co trzeba było zrobić następnego dnia? Oczywiście iść do apteki, gdyż jej zapasy się powoli kończyła. Przecież dziś zaczęła dzień tylko od 10 tabletek i kilku papierosów.
Wyszła z domu i powolnym krokiem szła ulicami do apteki. Ludzie jak zwykle dziwnie się na nią patrzyli, gdyż nie wyglądała ona jak reszta społeczeństwa. Fioletowa czupryna i nienaturalnie blada skóra przez jej anemię rzucała się w oczu. Nie wspominając o jej ubiorze.
Gdy stała na światłach po drugiej stronie ulicy zauważyła znajomego chłopaka. Czy to wczoraj przypadkiem przypaliła go papierosem? To bardzo możliwe, jednak nie miała pewności dlatego gdy zrobiło się zielone światło ruszyła przez pasy. Następnie skręciła w lewą stronę bo kilka kroków dalej znajdowała się ukochana apteka Wendy.
[ Maaam wielką, wielką, wielką ochote na wątek. Oczarowano mnie już gdy przeczytałam początek karty :D A więc teraz pytanie: jakiś pomysł na watek jest? Jeśli masz to z chęcią zacznę :)]
[Nie no, będzie zabawnie :D]
Tego dnia w szkole miał zjawić się praktykant. A akurat w szkole był wielki tłum. Nagle dzieciaki się obudziły i prawie wszystkie były w szkole. Wszędzie biegały, nauczyciele nie mogli sobie dac z nimi rady! Krzyczały, kłóciły się, bawiły, wielki huk!
Clara, jako dyżurująca, potrafiła zachować spokój na pierwszym piętrze, dzieci akurat ją słuchały, ale tego dnia było inaczej. Co im do głowy strzeliło! Paliło się czy co, że tak wariowały? Clara trzymała się przy ścianie. Dała sobie radę z jakąs częścią grupki, wysyłając ich na podwórko. Inne - akurat ci grzecni uczniowie - siedzieli i czekali na dzwonek, a reszta to diabły wcielone.
Nagle dziewczyna ujrzała wysokiego chłopaka, który chyba zgubił się w tym wielkim tłumie łobuzów.
Clara szybko do niego podeszła, gdyż była pewna, że to praktykant.
- Praktykant, prawda? - spytała nagle, ale nie czekała na odpowiedź, tylko od razu poszła z nim do pokoju nauczycielskiego.
Na dyżurze stanęła za nią inna nauczycielka.
[ Czeeść. Czy mogłoby być, że G. będzie miał praktyki w biurze architektonicznym, w której J. pracuje i trafi akurat do niego? ; D ]
[Ja na wątek z chęcią. Może bym nawet jakieś powiązanie wykombinowała, tylko byś mi najpierw musiał powiedzieć, czy Gaspard poszedłby do cyrku i ile miał lat, jak z Francji wyjechał.]
[A co Ty na to, żeby poznali się już we Francji, gdzie Ann wędrowała z cyrkiem (jakoś by tam wlazł za namiot czy coś), a teraz spotkaliby się znowu, jako że trupa stacjonuje w Amsterdamie?]
[A masz może jakiś pomysł, gdzie się spotkać mogli? Bo w sumie Ann, nie znając miasta, może zawędrować wszędzie, więc jak mi powiesz, gdzie Gaspard często bywa, to nawet zacznę.]
[ Cieszę się :D A ja Ci strzeliłam teraz taki długi komentarz, że aż mi go zeżarło i muszę napisać jeszcze raz -,- ]
[ *Evans]
Jej rozwalajace sie już glany postukały o płytki znajdujące się na schodkach prowadzących do atpeki. Otworzyła drzwi i szybko się za nimi znalazła. Dlaczego musiałabyć w niej taka kolejak?! Ah no tak..przecież to najlepsza pora by tabuny babci kupowały sobie swoje lekarstweka. Westchnęła trochę głośno i zaczęła grzebać w torebce w poszukiwaniu telefonu. Może muzyka umiliłaby jej ten czas, który musi spędzić na dostatniu się do głupiego okienka.
[ No ale... -,- Dobra, to Ci teraz odpiszę mniej, o ! :P ]
Skrzywiła się nieznacznie, gdy ją podniósł. Przy każdym, nawet najmniejszym ruchu miała wrażenie, że ciało płonie, a głowa napełnia się jakimś płynem. Przymknęła na chwilę powieki, wzdychając cicho.
- Cóż, nie jestem pewna, czy jesteś zainteresowany moim dzieciństwem, bo w zasadzie od tego momentu musiałabym zacząć. Ale opowiem Ci to, co się działo, odkąd skończyłam piętnaście lat. Jeśli będziesz zaciekawiony moją historią... Opowiem więcej. Jednak to, co usłyszysz, na pewno nie wzbudzi pozytywnych wrażeń, ale kto wie. - Sięgnęła po poduszkę, a potem delikatnie ułożyła ją sobie pod głową. - Jak już powiedziałam, wszystko zaczęło się, gdy skończyłam piętnaście, a właściwie czternaście lat. Karuzela mojego życia rozpędzała się z każdym rokiem coraz bardziej, a jej maximum osiągnęło kiedy miałam siedemnaście lat. Ale do tego zaraz dojdę - oznajmiła, patrząc w ścianę. - Od zawsze byłam na bakier z rodziną, nikt nie potrafił nade mną zapanować. Byłam rozwrzeszczana, rozbiegana, jeden wielki wulkan cholernie męczącej energii. W domu zaczęły się przez to awantury, coraz gorzej dogadywałam się z siostrą. Zwłaszcza z Mią. Chciałam od tego uciec, więc zatopiłam się w tym, co zawsze było dla mnie najważniejsze. Czyli w muzyce - wyjaśniła. - Założyłam z kumplami zespół, dawaliśmy sporo koncertów. W pewnym momencie nawet zapomniałam o tym "normalnym" życiu, w zasadzie prawie w ogóle go nie miałam. Bo nie chciałam go mieć. Pewnego razu, podczas próby, przyszedł do nas znajomy Mii. Widziałam go tylko kilka razy, słyszałam, że nie ma najlepszej opinii. Ale to mi wtedy nie przeszkadzało. Mieliśmy z nim podpisać kontrakt, dzięki któremu zarobilibyśmy naprawdę duże pieniądze, a poza tym zwiedzilibyśmy kawał świata. Skończyło się tylko na obiecankach, no i oczywiście takim życiu, po którym później musiałam się dobrze otrząsnąć - mruknęła cicho, nie będąc zbyt dumną ze swojej przeszłości. W końcu czym tu cię cieszyć? - Zaczęły się spotkania, imprezy,wizyty w pustych (prawie)piwnicach, gdzie odbywały się przeróżnego typu "zabawy". Żeby było bardziej wesoło zaczęłam pić, palić, brać i ćpać wszystko, co było pod ręką. Coraz bardziej oddalałam się od rodziny, zamykałam się w swoim świecie. Myślałam, że jestem lepsza od wszystkich, że panuję nad sobą. Ale tak nie było - przyznała cicho. - Raz wzięłam zbyt dużo. Ale to nie było przypadkowo, dobrze wiedziałam, co robię. Chciałam to wszystko skończyć, miałam dość. Lecz mnie odratowali, przez co potem jeszcze bardziej zaczęłam wariować. - Przekręciła głowę tak, żeby móc zobaczyć chłopaka. Uniosła nieco brwi. - Mam opowiadać dalej, czy już masz dość?
Dziewczyna stała w kolejce i słuchała sobie jednej z piosenek Korna kiedy to niemalże poleciała na jakąś staruszkę. Odruchowo się odwróciła chcąc powiedzieć jakąś kąsliwą uwagę, ale zdziwiła się gdy przed jej oczyma pojawiła się twarz chłopaka, którego kojarzyła już od dłuższego czasu. - To Ty...-powiedziała tylko. Jej twarz jak zwykle nie okazywała żadnych emocji a jej oczy były szare i zamblogne mimo intensywnego koloru tęczówek.
- Chłopiec od koszuli..-stwierdziła z tym swoim czymś co miało przypominać uśmiech czyli uniesieniem kącika ust co powodowało pojawienie się dołeczka na jej policzku. - Powinnam Ci jakoś zrekompensować tą stratę. - oczywiscie miała na myśli koszulę. Kiedy to babcia odeszła od okienka przesunęła się te kilka centymetrów jak reszta ludzi.
[ Miałam teraz przerwę w pisaniu, więc samo mi idzie :P ]
Nie patrzyła na niego, bo... Bo po prostu się wstydziła. Teraz wcale nie była dumna z tego, jaka była kiedyś. Wszystko wydawało jej się odrażające, nie pojmowała, jak mogła doprowadzić siebie do takiego dna, w jakim oczywiście się znalazła.
Westchnęła i uśmiechnęła się kącikiem ust. Lecz na krótko, bo zaraz jej twarz znowu posmutniała, a przez ciało przebiegła kolejna fala bólu. Jęknęła cicho i wzięła głęboki oddech.
- Siostry nie wytrzymały i w końcu zawiozły mnie na odwyk. Byłam tam przez jakiś czas, potem wróciłam do domu i na moment był spokój. Ale nie wytrzymałam długo - mruknęła, kładąc dłoń na skroni, próbując poradzić sobie z szmerami w głowie. - Znowu zaczęłam brać, jeszcze więcej, niż kiedykolwiek wcześniej. Nie mogłam wytrzymać dnia bez kokainy, czy innych środków "rozweselających". Raz po prostu zaczęłam połykać to, co było w domowej apteczce. Dołączyłam do sekty, odseparowałam się od otoczenia, przestałam grać. Żyłam, ale jakbym umarła... - przyznała, przygryzając lekko dolną wargę. Kiedy ból nieco się zmniejszył, poprawiła poduszkę i przymknęła oczy. Obraz zaczął jej się rozmazywać, więc nie chciała się katować dziwnymi kleksami. - Mia nie mogła dłużej na mnie patrzeć. Wtedy już wiedziała, co może się stać z człowiekiem, który przeholuje z narkotykami. Jej narzeczony przeżył co nie co na swojej skórze, więc wziął się za mnie. Zabrali mnie do Amsterdamu, gdzie od razu odcięli ode mnie choćby najmniejsze zasoby leków, czy prochów. Najpierw się stawiałam, ale potem wreszcie zdałam sobie sprawę z tego, że dłużej tak nie pociągnę - westchnęła. - Każdego dnia czułam coraz silniejszy ból, jakby każda moja żyła się paliła. Mięśnie były strasznie napięte, krzyczałam, płakałam, myślałam, że umrę. Miałam zwidy, traciłam przytomność... Ledwo wytrzymałam. Ale ostatecznie mi się udało i jestem tu.. - wzruszyła ramionami. Jeszcze raz wzięła głęboki oddech, potem otworzyła oczy i spojrzała na Gasparda. - Po każdym, nawet najmniejszym leku czuję się tak, jak wtedy, na odtruciu. Najpierw jest dobrze, ale potem moje ciało domaga się więcej, i więcej. Zaczynam świrować. Ale po odtruciu już nigdy nic nie wzięłam. Myślałam, że to uczucie już nie wróci nigdy, a tu... Znowu jest - szepnęła ze smutkiem w głosie. - Nie mam pojęcia, dlaczego wróciło - zmarszczyła brwi, a jej oczy się zaszkliły. Jedyne, czego naprawdę się bała, to przeszłości. Wtedy, zamiast stać się odważną, kuliła się i miała ochotę uciec. - Teraz wiesz już, że jestem byłą narkomanką. Chociaż.. podobno narkomanem zostaje się do końca życia... - stwierdziła cicho, jakby bardziej do siebie, na moment zerkając chłopakowi w oczy.
- Ja jestem kotem, zawsze dotrę do domu. - stwierdziła zastanawiając się nad wczorajszym wieczorem. - Szczerze Ci pwoiem, że sama niewiele pamiętam z wczoraj, ale wiem, że przypaliłam Twoją koszulę a potem gdzieś sobie poszedłeś a ja gadałam z jakimś facetem, który proponował mi różne dziwne rzeczy. - babcia za chłopakiem zaczęła chrząkać słysząc jej słowa.
[ Spoczo. Mam akurat pomysł, to mogę. ]
Nie chciał nikogo nowego u siebie, bo dobrze było tak, jak jest. To jego ciemne biurko z posegregowanymi ładnie papierami w odpowiednich segregatorach, teczkach, przyjemny współpracownik w pokoju niesprawiający wiele kłopotów i nawet czasem pytał, czy nie przynieść kawy. A tu nagle szanowna pani prezes zarzadziła, że moga ewentualnie wziąć pod swoje skrzydła jednego praktykanta, a opiekę nad nim i wstępne tłumaczenia będzie sprawować Henderson. Szefowa twierdział, że to strzał w dziesiątkę, bo osobiście chyba Joshua był dla niej po prostu nieco bardziej uspołecznionym kamieniem; niby gadał coś, zdawał się byc normalny i tak dalej, ale nic nie było w stanie go ruszyć.
Wszedł do oszklonego, położonego w centrum budynku, a potem zatrzymał się na chwilę przy kantorku ochroniarza, żeby zamienic z tym jedynym całkowicie przyjaźnie nastawionym człowiekiem w całym budynku, a kiedy już skończył krótką pogawędkę, udal się prosto do biura kierowniczego. Tam dostał wszelkie papiery dla nowicjusza, które miał przejrzeć, a następnie dostarczyć praktykantowi.
Wszedł do biura, spoglądając na zegarek; miał jeszcze co najmniej siedem minut czasu przed umówionym spotkaniem. Mial szczerą nadzieję, że nowy pan okaże się kimś punktualnym, w miare odpowiedzialnym... i tyle wystarczyłoby. Reszta mu obojętna. Problem w tym, że kiedy zobaczył imię i nazwisko delikwenta, oczy praktycznie wyszły mu na wierzch. Morel, Gaspard Morel. Chyba sobie tu ktoś kpiny z niego urządza.
Ale dobra, może być. Jakoś to przeżyje; Henderson wie, kim jest on, ale on nie wie, kim jest Henderson (czyli ma przewagę). Póki co jednak, to sobie wyjdzie łyknąć jakiejś mocnej kawy. Tak, to dobry pomysł, wspaniały.
Patrzyła na niego może nawet z niedowierzaniem. Dlaczego chciał jej pomóc? Do tej pory spotkała się z niewieloma osobami, które nie odwróciły się do niej plecami, a zostały i były blisko. Mogła ich zliczyć na palcach jednej ręki. Lecz podobno lepiej jest mniej przyjaciół, a prawdziwych.
No tak, w końcu człowiek po takich przejściach mógł sobie radzić. Ale co zrobić, kiedy dosięga choroba? Nawet syrop w pewnym momencie może zaszkodzić, nie wspominając o antybiotykach. Zawsze już będzie musiała się pilnować, a i tak nie dostanie gwarancji, że będzie dobrze.
Uśmiechnęła się do niego ciepło, a potem przytuliła.
- Dzięki - szepnęła.- Wiesz, bez Ciebie teraz by było ze mną kiepsko - stwierdziła, znowu się krzywiąc. Tym razem ból oplótł jej ręce powodując wrażenie odrętwienia. Dłonie robiły się zimne, za to na policzkach zaczęły widnieć delikatne rumieńce. - Nie da się tak o wszystkim zapomnieć... - zaczęła powoli. - Tym bardziej, że potem też ładnie narozrabiałam...
[ Ok, nie ma sprawy.]
- Czy ja wiem..raz dostałam propozycję pójścia na bal maturalny. - stwierdziła rozbawiona a kiedy się przedstawił uścisnęła jego dłoń i sama również wypowiedziała swoje imię. - Wendy.
[No i proszę. Spożywczy. Wyszło jak wyszło.]
Uwielbiała jeść. Wszystko – dania główne, przystawki, desery. Co prawda przy jej pracy zachowanie linii należało do pewnego rodzaju obowiązków, lecz jak oprzeć się chociażby kalorycznym przekąskom? Ann nie potrafiła. Zresztą nie tylko ona. Cała trupa porzucała diety na rzecz czegoś smacznego. Dlatego Heidenstam lawirowała teraz między szafkami ze zręcznością godną kierowcy rajdowego. Wózek miała wypełniony po brzegi najróżniejszymi produktami. Jako najmłodszej z całego cyrkowego towarzystwa właśnie Ann przypadło zbieranie listy różnorakich słodyczy, gazet, alkoholi, w które dyrektorzy nie zaopatrywali, przez co biegała w tą i z powrotem, poszukując butelek i paczek, zaś im więcej ściągała z półek, tym bardziej martwiła się, jakim cudem doniesie to wszystko do „domu”.
Na szczyt piramidy kładła właśnie sześciopak piwa, kiedy przy zamrażarkach zauważyła znajomą sylwetkę. Odległą w pamięci, zatartą, prawie zapomnianą. Dziwnie smakującą bagietkami i drogimi szampanami. Annelie pobyt we Francji pamiętała jako przygodę i przy okazji duże wyzwanie. Dużo było artystów scenicznych, cyrkowców, różnych akrobatów. Więcej niż w każdym poprzednim kraju, choć wtedy przygodę z kolorowym namiotem dopiero zaczynała. Niedoświadczona postawiła sobie za punkt honoru nie jedynie dorównać francuskiemu poziomowi, ale także go przewyższyć i w sama musiała przyznać, iż w pewnym sensie odniosła sukces.
Poza radościami kulinarnymi oraz ciągłym uczuciem rywalizacji, Ann zapamiętała także Gasparda Morela, który jakimś cudem przedarł się na tyły, gdzie stały wszystkie przyczepy. Ugościła chłopaka jak mogła, chociaż wówczas jej dobytek nie składał się z żadnych wartości. To też kochała w pracy cyrkowca. Ludzi. Co prawda niewielu z nich poznała, większość znikała zaraz po występie, ale niektórzy, tak jak w jego przypadku potrafili wpaść na dłużej.
Nie myśląc wiele, ruszyła w jego stronę, przyśpieszając z każdym krokiem. Jeżeli się pomyliła, zawsze może przeprosić, tymczasem jednak nie zwalniając wjechała w mężczyznę, przy okazji starając się nie wyrządzić zbyt wielkich szkód.
O proszę, Angel dało się od tak polubić. A to nowość! Z większością osobników tej planety zawsze darła koty, a tu? Ale trzeba przyznać, że ona też go polubiła, nie czuła się przy nim jak jakaś wariatka, lub uciekinierka z ZOO, gdzie pewnie w normalnym wcieleniu wzięliby ją za pandę. Mogła być sobą, a to najważniejsze.
Wahała się, czy mu powiedzieć dalszą część swojej historii. Nawet nie chodziło o to, czy chciała, czy nie, lecz bardziej na tym, czy po prostu niektóre fakty może wyjawić. Ale skoro już zaczęła...
- Przez pół roku mieszkałam w Amsterdamie. Zaczęłam w miarę dobrze funkcjonować, wracałam do żywych. Wciąż mieszkałam z Mią i jej nową rodziną, ale był tam jeszcze ktoś. Pewien chłopak, który nieco wcześniej też z nimi zamieszkał. Na początku omijaliśmy się szerokim łukiem, ale potem... - urwała. Wciąż jego wspomnienie wywoływało w dziewczynie dziwne, do tej pory nieokiełznane i obce emocje. Sama nie wiedziała, czy wpływało to na nią pozytywnie, czy negatywnie.
Przygryzła lekko dolną wargę i mówiła dalej.
- Zaczęliśmy się przyjaźnić. On stronił od ludzi, ja też, więc złapaliśmy dobry kontakt. Dogadywaliśmy się bez problemu. Wszystko było dobrze, wydawało mi się, że wreszcie będzie normalnie. Wyjechaliśmy, zwiedzaliśmy Europę, potem wybyliśmy jeszcze dalej, do Ameryki. Chyba przez trzy tygodnie nie ruszaliśmy się z miejsca, bardzo spodobało nam się nad pewnym wybrzeżem, gdzie z okna mięliśmy widok na morze i wszystkie wschody i zachody. Zdawało mi się, że jestem na miejscu. Niestety, odezwała się moja natura - skrzywiła się nieco. Westchnęła. - Nie mogłam usiedzieć na miejscu. Czułam, że to nie jest to, że powinnam jeszcze wyjechać, czegoś szukać. Długo z Nim rozmawiałam, wyjaśniłam o co chodzi. Następnego dnia, kiedy miałam wyruszać okazało się, że to wszystko potraktował jako żart. Nie sądził, że będę chciała wyjechać. Doszło do awantury, spakowałam się w minucie, a potem... Stojąc w drzwiach, usłyszałam kilka niemiłych słów, które pamiętam do tej pory. Ale nie wróciłam się, nie zostałam. Nie zrobiłam nic, czym mogłabym pokazać, że mi zależy. Wróciłam do Amsterdamu, bo chciałam odpocząć. Okazało się, że zrobiłam najgorszą rzecz w swoim życiu - wyznała, przewracając oczami. - Ten facet, znajomy Mii, nie był tylko managerem. Okazało się, że jest nieźle zamieszany w różne... sprawy kryminalne. W czasie, gdy jeszcze byłam u siebie, w Diemen, pomagałam mu w czymś. Nikt o tym nie wiedział. Gdy wróciłam do Holandii chciał się zemścić nie tylko na mnie, ale też na mojej siostrze. Musiałyśmy wyjechać - oznajmiła, unosząc lekko obie brwi. - Ja wybrałam Francję. Ona wybyła dużo dalej. Na początku robiłam to, co najlepiej umiem. Grałam. Poznałam wtedy dziewczynę nieco młodszą ode mnie. Zaproponowała pracę w swojej winnicy. Zgodziłam się, w końcu musiałam gdzieś mieszkać, a nie mogłam zrobić nic, dzięki czemu ten cha.m mógłby mnie odnaleźć. Nie mogłam być nigdzie zarejestrowana, bo wtedy by przyjechał i po prostu ze mną skończył. Nie tylko ze mną, z całą moją rodziną - westchnęła i przymknęła oczy. Dopiero teraz, gdy zrobiło się spokojnie, mogła myśleć o tych wydarzeniach jako o przeszłości, co wydawało się jeszcze straszniejsze. - Zaprzyjaźniłam się z tą dziewczyną od winnicy. Poznałam jej brata, co doprowadziło do jeszcze większej tragedii... - mruknęła cicho, a potem otworzyła oczy, na moment cichnąc. - Wiedziałam, że zaczęło mu na mnie zależeć, więc opowiedziałam mu wszystko tak, jak teraz Tobie. No, może z większymi szczegółami, bo... Bo przecież nie powinno się niczego ukrywać przed mężem... - uśmiechnęła się kwaśno do Gasparda, i spuściła głowę, gdy oczy zaszły łzami.
[ Chyba się trochę rozpisałam ]
Skłoniła się lekko niczym najprawdziwsza dama gdy wykonał ten gest, czyli ucałował jej dłoń. - Co do balu maturalnego..- powiedziała to niby spokojnie jednak przysunęła się do ucha chłopaka, ale miała zamiar mówić tak by i babcie stojące w kolejkach i tak to usłyszały. - Wolę uprawiać ostry seks na ławkach w parku, najlepiej tak koło godziny 20 kiedy jeszcze jest widno.
- Mmmm...-mruknęła niczym najprawdziwsza kotka kiedy ją objął w pasie a ręką specjalnie klepnęła go w tyłek. Odwróciła głowę w jego stronę i będąc oczywista blisko jego twarzy odezwała się. - Jasne, byłbyś idealny. Co powiesz na dzisiejszy wieczór? - spytała niby to zadziornie przejeżdżając palcami po jego szyi, stając się być poważna. Jednak reakcje tych babci strasznie ją śmieszyły.
Dziewczyna to niby uśmiechnęła się zalotnie, chociaż było to zupełnie udawane. Ona się nie uśmiechała, nigdy. Kolejka ponownie się ruszyła i od okienka dzieliły ją tylko dwie starsze kobiety. - To spotkamy się przy poczcie, może tam zaliczymy jakiś szybki numerek. - powiedziała niby to zadziornie przysuwając go do siebie za szluwkę od spodni. Po czym obróciła się niczym baletnica a jej włosy zawirowały wraz z nią. Sięgnęła do torebki po portfel.
Ta, czytał o firmie. Z broszurek i innych ulotek tak naprawdę dowie się naprawdę niewielku pozytecznych do odnalezienia się w tym środowisku rzeczy. Tu nie chodziło o ciężką pracę, tu chodziło o znajomości, o umiejętność wybicia się spośród wielu innych architektów. A w przypadku Gasparda także wytrzymania ze stosunkowo wymagającym Hendersonem, który, mimo że sześć lat starszy, nie lubił, kiedy zwraca się do niego per pan. Ale dobra, pierwszy raz, może Morel uważa, że napotka na swojej drodze pana pod pięćdziesiątkę. Niestety, się zawiedzie, bo Joshua zawsze lubi podkreślać, że nie ma jeszcze trzydziestki.
Szybko zwinął papiery i położył na krańcu biurka, a potem, zanim jeszcze zaprosił gościa do środka, wstał. Miał ochotę powiedzieć, że jeszcze nie jest na tyle stary, żeby trzeba było mówić do niego tak oficjalnie, ale co się będzie spoufalał. Za pewnie się nikt tutaj czuć nie może, co to, to nie.
- Witam - wyciągnął rękę w stronę nowo przybyłego. - Joshua Henderson, tymczasowo... wdrażający w firmowe życie - uśmiechnął się słabo, po czym z powrotem udał się w stronę swojego biurka, nerwowo poprawiając garnitur. Teraz to najchętniej zdjałby wszystko z siebie, a najlepiej to wyszedł stąd najprędzej, jak się dało.
- Tu jest wolne biurko, najwyraźniej będziemy razem w jednym biurze przez jakiś czas - wzruszył ramionami. - Proponuję się zapoznać z tym - tutaj położył na blacie obecnego biurka Gasparda teczkę i poklepał ją lekko, zerkając na zegarek - a za około godzinę mam spotkanie, więc jeśli pan wyraża chęć, proszę zostać.
To nie była sugestia, zwłaszcza w połączeniu ze wzrokiem mówiącym "Musisz zostać, inaczej twoja przyszłość w tej firmie... po prostu, będziesz mieć przerąbane". Cóż, Joshua to jednak Joshua, proponuje, ale odmów nie przyjmuje.
Coś się zbyt gadatliwy zrobił.
[ Gaspard ma urodziny pierwszego stycznia? ]
Piorytetem było kupno lekarstw dla mamy, za które zapłaciła ponad 200 euro. Schowała je do torebki i za reszte pieniędzy (czyli 20 euro) kupiła sobie jakieś jak to zwykła mówić 'cukeireczki'. Wsadziła je do oddzielnej kieszeni w torbie i wyszła z apteki. Pierwsze co zrobiła to odpaliła papierosa i jak miała w zwyczaju połknęła to niby jedną tabletkę, tak naprawdę było ich pięć. Zawsze to jakieś ukojenie, jedni dla pocieszenia szli na lody badź sptykali się ze znajomymi, jej starczały tabletki.
Dziewczyna stała i paliła papierosa. Kiedy chłopak podszedł do niej spojrzała na niego wypuszczając dym. Kiedy puknął ją w ramie ledwo powstrzymała się od odruchu odskoczenia. Kiedy zadał jej pytanie po kolejnym wypuszczeniu dymu odezwała się. - Nie wiem..jest mi z tym bardzo bardzo źle, że chyba nie wytrzymam emocjonalnie i potnę się masłem lub innym nabiałem. - stwierdziła niby to przejęta kiwać głową.
[ Okej, bo będę aktualizować powiązania, gdzie umieszczę też Gasparda ^^ I postaram się tak dużo nie pisać - wybacz :D ]
Oj, można przeżyć to, i chyba nawet jeszcze więcej. Jeśli komuś powoli podnosi się poprzeczki, nie ważne czego by dotyczyły, to w końcu jest się w stanie dojść na szczyt. Nikt nie da rady jednak przeskoczyć samego siebie, to już było zbyt trudne. A ona... Ona od maleńkiego była wrzucana na coraz głębsze wody. Może dlatego początkowo nie zdawała sobie sprawy z tych wszystkich sytuacji?
Pociągnęła nosem i spojrzała mu w twarz. Uśmiechnęła się nieznacznie.
- Tak, teraz już jest dobrze. Chyba... - potwierdziła cicho. - Nie chodziło o odrzucenie. To raczej on mógł się bać, że to ja odejdę... TO było raczej coś w rodzaju transakcji - oznajmiła, wzdychając cicho. - Wiedział, że w pewnym momencie zmiana miejsca zamieszkania mi nie pomoże. Lepiej zmienić nazwisko, mieć inne papiery.... Wszystko odbyło się zgodnie z planem, tylko małe grono osób o wszystkim wiedziało. Nawet moja rodzina nie miała pojęcia, co się ze mną dzieje - przewróciła oczami. - Minęły dwa miesiące błogiego spokoju. Przyzwyczaiłam się do sytuacji, nawet bardziej Go polubiłam... Aż pewnego dnia znajomy Mii mnie odnalazł - przygryzła lekko dolną wargę. - Wszystko działo się tak szybko. W trakcie przeprowadzki do innego domu nagle usłyszałam strzały. Nie mogłam wrócić do środka, bo to równało się tylko i wyłącznie ze śmiercią. Zabrałam tą dziewczynę, o której mówiłam, pojechałyśmy do innego miejsca. Przez jakiś czas nie miałyśmy kontaktu ze światem, jedynie z ochroniarzami, bo to oni nam pomagali. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że ten gangster zamordował mojego... męża. Był pogrzeb, a potem szybko uciekłam. Szwendałam się po Europie, aż wreszcie z powrotem dotarłam do Amsterdamu. Mieszkałam u Mili, u ciotki... Oczywiście ten kryminalista też mnie tu wyśledził. Miałam szczęście, bo kiedy przykładał mi nóż do szyi, w tym samym momencie pojawił się ktoś z biura ochrony Marcosa. Aż się dziwiłam, jak banalnie można wpaść - wzięła głęboki oddech, wypuszczając po chwili powietrze ze świstem. - Wtedy naprawdę zrobiło się spokojnie, siostra wróciła, zaczęło się układać. Aż do chwili, gdy zadzwonił telefon i okazało się, że trumna mojego męża jest pusta - powiedziała cicho, może nawet z ironią. - Nie wiem, czy w końcu żyje. Chcę o tym zapomnieć, ale wiem, że nie mogę. Pamiętasz moją ciotkę? Nienawidzi mnie właśnie za to wszystko. Nie dziwię jej się...
Nie mógł oczekiwać żadnego innego traktowania. Jakby na to nie patrzeć, J. był jego przełożonym i jakiekolwiek przebłyski przyjacielskości to jedynie naturalny człowieczy odruch, jaki Hendersonowi jeszcze pozostał - na szczęście. Nie są tutaj po to, żeby się kumplować, tylko pracować. I lepiej traktować praktykanta jako tymczasowego przechodnia - niestety, ale w tym pokoju rzadko siedzieli jeszcze słabo doświadczeni architekci tuz po licencjacie, Joshua musiał mieć kogoś konkretnego przy sobie, kto da radę z nim jakoś współpracować. Poza tym, w grę wchodziła także inna, prywatna kwestia, przy której lepiej byłoby, gdyby jednak razem nie pracowali.
Obserwował uważnie Morela; dobrze, że nie wyraził swojej opinii o podejściu swojego tymczasowego przełożonego, bo ten chciał ze wszystkich sił się przekonać do nowego człowieka w firmie. Krucho byłoby, gdyby tak od razu między nimi doszło do spięcia.
Zabrał się za rozkładanie rysunków dla klientów, którzy mieli pojawić się za niedługo, zastanawiając się, jak długo będzie zapoznawał się ze wszystkimi swoimi broszurkami, planami i tak dalej. Zresztą, niech sobie robi, co chce, i tak ma tam wyznaczone przez władzę wyższą niż Joshua rzeczy do załatwienia oraz obserwowania, które musi wykonać w danym dniu, a jeśli nie wie, jak się do czego zabrać - od tego właśnie ma tego swojego "opiekuna".
Przewróciła oczami, poprawiając poduszkę pod głową. Ból zaczął powoli przechodzić, dzięki czemu czuła się znacznie lepiej. A może po prostu działały na nią też te wszystkie wspomnienia?
- Powiedzmy - stwierdziła po chwili. - Planowałam teraz wyjechać, bo chciałam odwiedzić tą winnicę we Francji, ostatecznie zrobić ze wszystkim porządek. Ale chyba nie mam na to siły. Chyba jeszcze nie jestem gotowa - wzruszyła ramionami. - A pamiętasz wisiorek? Drogie srebro, wygrawerowane i wykonane na specjalne życzenie. Emmanuel, mój... wiesz kto, mi go dał. Kiedy otworzyłam naszyjnik, w środku był pierścionek zaręczynowy. Nigdy w życiu się gorzej nie czułam - przyznała, krzywiąc się lekko. - Chociaż ten koszmar z prochami był dużo bardziej wycieńczający, to i tak bolało podobnie. Nawet bardziej. Wiesz jak to jest godzić się na coś, a przy okazji zdając sobie sprawę, że twój "wybawca" i tak dostanie za swoje? - przymknęła powieki. - Niby ten idio.ta już siedzi, ale z pewnością ma tu swoich sojuszników. Szukają dokładnie jednego-wisiorka. To nie był tylko prezent, ale też coś w rodzaju klucza. Nie wiem o co dalej z tym chodzi, nie chcę wiedzieć. Emmanuel nieźle to rozplanował...- zaczesała opadające na twarz włosy do tyłu, przez chwilę nic nie mówiąc. - Dlatego ciągle muszę zachować ostrożność. Niby nic się nie dzieje... Jednak wszystko się może zdarzyć.
Bez sprzeciwu oddała mu papierosa. Ona uważała, że na kaca najlepsza jest kawa, papieros..no i kilka tabletek. Kiedy zadał jej pytanie zdziwiła się, w koncu nie znali się za dobrze, a jak to ona wolałabyć cały dzień poza domem. Chociaż musiała zanieść leki. - Hm..-zastanowiła się. - W sumie mógłbyś mnie odprowadzić w jedno miejsce, a potem jeszcze w jakieś inne miejsce. - mówiła to z zamyśloną miną, niczym grecki myśliciel. Brakowało tylko pocierania sobie bordy.
- Wolałabym duszne mieszkanie. - powiedziała tylko i ruszyła przed siebie, jak zobaczyła, że chłopak idzie obok niej zaczęła mówić. - Każdy bawi się w inny sposósb i inaczej leczy kaca. Wolę mieć jako staruszka wposmienia z imprez niz chwil spędzonych nad ksiązkami.
Mogło to się wydawać po po przejściu na drugą stronę ulicy i pójścia jakieś pięć minut powolnym krokiem byli na miejscu. Stali przed jednym z domków szergowych.
- Poczekasz chwilę?
Dziewczyna wbiegła do domu, pierwsze co zrobiła to od razu poszła do łóżka mamy, podała jej tabletki i spojrzała na zagarek. Za dwie godziny Mark wraca dopiero ze szkoły, cholera.. Przecież nie będzie zostawiała chłopaka przez dwie godziny przed domem. Datego powiedziała mamie by poczekała i wyszła przed dom, podeszła do chłopaka i zaczęła mówić, kiedy ten przeniósł na nią wzrok. - Naprawdę chciałabym się z Tobą gdzieś przejść by się stąd wyrwać.. - stwierdziła mając na myśli oczywiście swój dom. -..ale niestety będę mogła to zrobić dopiero za dwie godziny. Zaprosiłabym Cię do środka ale to właśnie wtedy kiedy ludzie tam wchodzą uciekają jak najdalej omijając mnie na ulicy szerokim łukiem. - dodała to na końcu by rozluźnić trochę sytuację.
[Zazdrość to grzech. A tak swoją drogą... Panie miłe, wszystko super, ale co mu po kobietach? Zapewne zgnije samotnie (bo tak, jest już w zaawansowanej formie rozkładu), ponieważ tu coś mało tych gejowatych.]
[To zdecydowanie tłumaczy fakt, dlaczego lesby przestają być lesbami.]
Bond? Indiana Jones? Chyba nawet ten człowiek sobie nie zdaje sprawy, jak bardzo te postacie przylgnęły do rodziny Evansów. Widać nie tylko w kręgu bliskich dziewczyny ludzie dostrzegają takie rzeczy.
Zmarszczyła brwi, uważnie mu się przyglądając.
- Nie odstrasza Cię to? - spytała ze szczerym zdziwieniem. - Wolisz mnie bronić, niż martwić się o siebie? - Oparła się na ręce, robiąc z ust delikatny dzióbek. Zaraz jednak jej wyraz twarzy stał się mniej zaskoczony, a bardziej skrzywiony. Znowu ten cholerny ból! - Wolałabym, żebyś mnie potem nie znienawidził, jeśli... Jeśli coś by się stało. Nie chcę, żebyś na tym ucierpiał Ty, albo Amelie. Już zbyt wiele osób ma mi za złe nawet to, że oddycham... - mruknęła cicho. Znowu poprawiła poduszkę, jednocześnie podkulając lekko nogi.
Ale to naprawdę mogło być niebezpieczne! Bo chociaż władze zapewniają, że wszystko jest w porządku, to zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał zaszkodzić. O ile w ogóle ktoś poza tym jednym człowiekiem wiedział, do czego służy wisiorek... Z tym mogło być różnie.
Właśnie, Amelie. Przecież ona nic nie wie!
- Dobrze - odpowiedziała cicho. - I proszę Cię, nie mów jej o tym. Nic, a nic. Lepiej, żeby trzymała się od tego z daleka. Nie wydaje mi się, żeby do czegokolwiek było jej to potrzebne, a poza tym... Mogłaby dziwnie zareagować - stwierdziła. - Wiem, że się o nią martwisz, przecież to normalne. Dlatego obiecuję, nie zrobię nic, co przynajmniej w maleńkim stopniu mogłoby jakoś nabruździć w jej życiorysie. Możesz być spokojny - westchnęła bezgłośnie. Potem uśmiechnęła się kącikiem ust, spoglądając na chłopaka. - Chcesz, to idź. Nie, to siedź. Ja zaraz też usnę, więc nawet nie będę zwracać uwagi na to, czy ktoś tu poza mną jest, czy nie - wzruszyła ramionami, unosząc delikatnie jedną brew. Spojrzała jeszcze na chwilę na terrarium, gdzie znajdował się pogrążony we śnie Leoś. - Widzisz? On ma wszystkich gdzieś. Dostał wcześniej jeść, więc nie narzeka - powiedziała już weselszym tonem. Przybliżyła się do chłopaka, a potem pocałowała go w policzek. Ot tak, po prostu. - Naprawdę dziękuję - szepnęła uśmiechając się pod nosem.
Cieszyła się, że zrozumiał dlatego gdy się pożegnałzrobiłą to samo i pobiegła do domu. Może i mogła iść sobie i zostawić matkę, ale gydyb nie daj boże coś jej się stało, niewybaczyłaby sobie a ojciec chyba zakatowałby ją na śmierć.
[ Pomyślałam sobie, że mogę zacząć kolejny wątek. Oczywiscie jeśli nie masz ochoty nie odpisuj.]
Niedziela. Dzień wolny od pracy, od wszystkiego. Dla niej to był najgroszy dzień tygodnia, dlatego już po piątej rano potrafiła wychodzić z domu i to samo kazała robić swojemu bratu. Chodziła po mieście obserwując ludzi. Jedni wracali z imprez, inni z pracy a starsze osoby szły powolnym krokiem w stronę kościoła.
Słuchawki w uszach z cicho brzmiącą muzyką były najlepszym towarzyszem. Jednak to co rzuciło jej się w oczy tu grupka mężczyzn wypłupiająca sie na ulicy. Albo jej się zdawało, albo zauważyła tam hłopak, którego można przyjąć, że poznała w aptece.
Tym bardziej, że Amelie jest chyba dość... mocno emocjonalną osobą, a trzymanie takich rewelacji w tajemnicy mogłoby ją sporo kosztować. A tak? Wszyscy będą zadowoleni. No, może nie do końca, ale to zawsze coś.
Uśmiechnęła się nieco szerzej. Życie coraz bardziej ją zaskakiwało, tego nie mogła ukryć. W końcu do tej pory spotykała się raczej z obojętnością. Nie jest przyzwyczajona do tego, że ktoś chciał jej pomóc. Pewnie do tej pory byłaby jeszcze dzikim zwierzątkiem w skórze człowieka, gdyby nie ten znajomy Hiszpan. Tak, to chyba jemu zawdzięcza najwięcej. Co oczywiście nie zmienia faktu, że zaczęła doceniać starania innych, a nie olewać ich po pierwszym słowie. Angel się rozwija? Być może. Przecież kiedyś trzeba dorosnąć.
- Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie - stwierdziła całkiem poważnie. Kolejne kłopoty z prawem? O nie, tego by było zbyt wiele! Chociaż pewnie i tak będzie musiała sobie potem kogoś poszukać... Lecz do tego jeszcze trochę czasu.
Ostatni raz poprawiła sobie poduszkę i również zamknęła oczy. Wsłuchiwała się w odgłosy ulicy, jakieś szmery. Była bardzo wrażliwa na dźwięki, przez co szybciej reagowała na pewne sytuacje. Teraz jednak chciała wszystkie dobiegające do niej odgłosy potraktować jako idealną kołysankę. I chyba jej się to udało, bo po chwili oddychała już miarowo, powoli odpływając w krainę snów.
Starała się zahamować śmiech kiedy to chłopak w niczym podskokach szedł do niej. Kiedy przystanął jak na zasady dobrego wychowania, które jeszcze tam gdzieś w niej zostały wyjęła słuchawki z uszu. Słysząc jego słowa odezwała się. - Hej..wiesz mogłabym spytać Cię oto samo. - stwierdziła lekko przechylając głowę w lewo stronę. - Ale widzę flaszka pękła. - mając na myśli zapach alkoholu,k óry się od niego unosił. - A co do mojego bycia na nogach, stwierdzenie jest proste i chyba Ci już znane ' wszystko jest lepsze niż dom'.
Cóż, może nawet to lepiej, że się nie przejmuje czymś na dłużej? W obecnym świecie ciągle spotyka się mocno zatroskane, płaczące nad rozlanym mlekiem osoby. Zamartwiają się niepotrzebnie, wciąż plączą się we wspomnieniach, choć powinni ruszyć z miejsca i, jeśli chcą, by było lepiej, wreszcie zrobić coś przydatnego. Angel nie była typem osobnika, który trzęsie się, gdy tylko coś nie wychodzi. Owszem, miała swoje słabe punkty takie, jak te historie, ale starała się z tym walczyć. W końcu przestała uciekać, tak? Kto wie, może już jest na dobrej drodze.
Przespała spokojnie całą noc. Nie miała koszmarów, co było dość dziwne. Zawsze, po powrocie do przeszłości, długo tworzyły się w jej głowie obrazy, jakieś urywki. Towarzyszyły temu pewne dość niemiłe odczucia. Tym razem było inaczej. I pewnie mogłoby być jeszcze lepiej, gdyby nie pobudka, jaką zaserwował jej ból w klatce piersiowej. Od razu usiadła na łóżku, wzięła głęboki wdech, a potem powoli wstała i podeszła do okna. Otworzyła je, przymknęła powieki, a następnie wzięła kilka delikatnych wdechów, w podobnym tempie wypuszczając powietrze z ust. Tak, teraz zdecydowanie lepiej.
Usiadła na parapecie przyglądając się ludziom, którzy teraz pospiesznie wsiadali do samochodów, czy pędzili na najbliższy przystanek autobusowy. Inni zaś leniwie taszczyli torby z zakupami, czytali na rogu ulicy gazetę. Angel spojrzała na zegarek. No tak, dochodzi ósma, więc zaczyna się nowy, pełny roboty dzień. Jak to dobrze, że ona ma wolne!
Podciągnęła pod siebie nogi, oplatając je ramionami, a potem całkowicie pogrążając się w myślach.
- Ahh..jakiż to zaszczyt mnie spotkał. - powiedziała przykładając dłoń do ust niczym najprawdziwsza dama. Jedyne czego jej barkowało to wachlarza w tym momencie. Gdy objął ją w pasie zachowała się normalnie i ruszyła wraz z nim w stronę jego kolegów, którzy oczywiscie rzucili badawcze spojrzenia w jej stronę. - Jak na razie nic mnie mam. - zaczęła po czym spojrzała na Niego. - zawsze mogę uciekać drąc się niczym w horrorach.
A więc miał chyba zdecydowanie mniej skomplikowane życie. U Angel wszystko działo się do góry nogami, najpierw nikt niczego od niej nie chciał, potem wszyscy nagle na nią napadli. Szkoda, że chcieli zmienić człowieka, gdy ten już ukształtował swój charakter. Wszystko co złe kierowało się w jej stronę, czasami nawet bezpodstawnie. Ale przecież jakaś czarna owca w rodzinie musi być. Bo właśnie taka rola przypadła blondynce.
Wyrwana z rozmyśleń momentalnie odkleiła się od szyby, wzrok przenosząc na drzwi.
- Nie, już nie - zawołała i z powrotem zaczęła wgapiać się w przechodniów, chociaż teraz było ich znacznie mniej. Angel westchnęła bezgłośnie, zeszła z parapetu i podeszła do terrarium. - I żyję, jeśli o to chodzi. Wchodź - dodała, wyjmując Lea. Zwierzak od razu powędrował na jej ramię, gdzie po chwili skrył się w jej włosach i zmienił kolor z zielonego na blond tak, że nie było go widać.
Usiadła po turecku na łóżku, tym razem wzrokiem wędrując po pomieszczeniu.
- wybacz Piotrusiu ale wnioskując po twoim poczuciu humoru stwierdzam, że twój intelekt jest tak mały jak twój penis. - uśmiechnęła się do niego przesłodko i ruszyła za grupką chłopaków wcale nie przejmując się, że praktycznie nikogo tam nie znała oprócz jednego, chociaż nie wiem czy to można było to nazwać dość dobrą znajomością. Ale zawsze lepsze to niż siedzenie w domu i dostanie po ryju.
- Groźna? - stwierdziła wyjmując papierosa z torebki. - Przecież ja jestem taka kochana i milutka. - powiedziała wkladając wyrób tytoniowy w wargi i odpaliła go. Zaciągnęła sie i wypuściła dym. Szła wraz z chłopakami i trzeba było przyznać, że naprawdę ok się czuła. Przynajmniej zawsze to jakaś rozrywka, i nie widziała powody by jak to powiedziała ' uciekać i drzeć się jak w horrorze'.
Nie ma się co bać, Joshua zwykle nie lubił jakoś szczególnie wyżywać się na swoich współpracownikach, a jeśli miał dobry humor, to nawet mógł robić za kelnera i kiedy samemu szedł po kawę, przynosił też drugiemu. Raczej się nie kłócił, jeśli wszystko szło po jego myśli, ale lubił wytykać drobne błędy, gdyż jest perfekcjonistą; samemu sobie także.
- Tak - skinął głową, a potem wyprostował rysunek do końca, jeszcze przyglądając mu się z lekko zmarszczonymi brwiami. - Ja zrobiłbym tutaj wszystko zupełnie inaczej, budynek jest jak dla mnie za mało przestronny i niezbyt funkcjonalny, ale klient chciał w ten sposób. Wszelkie próby delikatnej sugestii, że lepiej byłoby inaczej skończyły się fiaskiem.
Pogładził delikatnie rysunek, nie chcąc jednak rozmazać ołówkowych linii. - Są niecierpliwi i głośni, pani gestykuluje rękoma, trochę mnie to zawsze dezorientuje.
- My księżniczki chowamy to co najlepsze na potem. - powiedziała zaciągając się po chwili. Trzeba było przyznać, że nie wstydziła się tego, że pali. Mężczyźni dzieli się na dwa typy. Ci, którzy uważali, że palenie jest seksowne oraz Ci, których to odrzucało.
Gdy chłopacy próbowali do niej zagadać oczywiście odpowiadała im ale bez większego zainteresowania. Cały czas była rozbawiona tym, że owy ' Piotruś' szedł juz cicho i się nie odzywał. Spojrzała na znajomego - To co dalej w lanach? - spytała tylko.
Prześlij komentarz