LISTA POSTÓW

piątek, 25 maja 2012

Nic nie pozostaje takie samo. Jedyne, czego można być w życiu pewnym, to zmiana.



Eva Lotte Smit
Studentka ostatniego roku pedagogiki przedszkolnej
Dwudziestotrzyletnia Holenderka
Kelnerka w "Paradiso"
Wolontariuszka

     Jeśli wydaje ci się, że znasz Evę Smit to jesteś w błędzie. W ciągu ostatnich trzech lat, dziewczyna przeszła niezwykłą metamorfozę, musząc uporać się z wyjazdem swojego chłopaka, chorobą mamy i tragiczną śmiercią dziadków. W ciągu trzydziestu sześciu miesięcy, jej życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, co wpłynęło na jej charakter, nastawienie do życia, ale przede wszystkim dodało jej znacznie więcej siły, nauczyło samodzielności i tego, aby nie bać się iść do przodu. Historia Evy Smit należała do tych nieco skomplikowanych, gdzie przeplatały się ze sobą różne etapy, poczynając od tych, kiedy była ułożoną córeczką, kończąc na tych, kiedy nie wracała do domu przez kilka nocy. Urodziła się w Hadze, wraz z nazwiskiem Smit dziedzicząc spory majątek i całkiem nieźle ugruntowaną pozycję społeczną.

     Na świat przyszła dziesiątego sierpnia, nękając swoją matkę w upalny dzień, a potem przez całą noc, aby krzyknąć po raz pierwszy wczesnym rankiem. Uśmiechy, które pojawiły się na twarzy jej rodziców były tymi, które przywołuje się we wspomnieniach, o których mówi się całe życie, i mimo tego, że jesteś tylko dzieckiem, wyobrażasz sobie, jak to musiało wyglądać. Eva doskonale wie, że była wyczekiwanym dzieckiem, że jej matka miała kłopoty z zajściem w ciąże, więc zdaje sobie sprawę z tego, jaką radość przyniosła dwójce młodych ludzi. Pamięta też, jak wiele razy ojciec mówił jej, że mogłaby urodzić się chłopczykiem, a potem wybuchał śmiechem i całował w małe, zwykle podrapane czółko. Odpowiadała uśmiechem, zdając sobie powoli sprawę z tego, że nie spełnia wymagań, że jest dziewczynką, a w tej rodzinie z zasadami nie miała prawa do całej stadniny koni, którą przewodził teraz jej ojciec - Daan Smit, jako najstarszy z czwórki braci Smitów. 
     Eva zawsze była uśmiechniętą dziewczynką, zawsze dotrzymywała kroku swoim starszym kuzynom, który zwykli ją straszyć, nie bali się też wymusić na niej jakiejś rzeczy, aby potem musiała cierpieć, mając skręconą kostkę lub poobijane żebra. Nigdy jednak nie przylatywała do rodziców, swoje porażki przyjmowała z godnością. Może takie nastawienie kuzynów spowodowała, że kiedy nieco podrosła i wyrosła z zabaw z nimi, nabawiła się lęku przed wysokością i ciemnością. Od tamtej pory sypiała tylko przy świetle małej lampki. A potem spotkała swojego pierwszego chłopaka, jako piętnastolatka spotykała się z sześć lat starszym mężczyzną, ciesząc się, że ktoś taki, jak on zwrócił na nią uwagę, jednak nie było to nic dobrego. Jesse uważała Evę za swoją własność, boleśnie dając wszystkim o tym do zrozumienia, zwłaszcza samej zainteresowanej. Minęły trzy lata, kiedy dziewczyna zdecydowała się uciec. Uciekając od Jesse'go opuściła też rodzinne miasto i swoich bliskich, decydując się na studia w Amsterdamie.

     Wystraszona i niepewna dziewczyna, która wyplątywała się właśnie z najmroczniejszego okresu swojego życia, wprowadziła na korytarze uczelni i akademików dużo śmiechu. Była nieobliczalna, skakała, biegała i śmiała się, zaczepiając każdego. Pozwalała sobie samej cieszyć się z życia i w ten właśnie sposób poznała Daniela Walsha - nadal sądzi, że to miłość jej życia. Mimo tego, że Daniel wyjechał do Londynu, aby rozpocząć tam aplikację prawniczą i dał jej pewną wolność, nie znalazła sobie nikogo innego, obce są jej też przygody łóżkowe. Trwa przy swoim uczuciu, wierząc, że blondyn kiedyś wróci i pokaże, że wcale o niej nie zapomniał. Co najgorsze, Eva myśli o nim całym czas i właściwie jest to najboleśniejsza myśl ostatnich trzech lat. W wieku dziewiętnastu lat, rok po przybyciu do Amsterdamu, doczekała się brata - obecnie czteroletni Milan jest jej oczkiem w głowie.
     Amsterdam zmienił Evę, a zwłaszcza ostatnie trzy lata. Nieco spoważniała, nabrała pewnego dystansu do życia i ludzi, przestałą być aż tak boleśnie naiwna. Dorosła i zajęła się swoim życiem. Zrezygnowała z wymagającej pracy w filharmonii i skupiła się na studiach, które pozwolą przebywać jej wśród dzieci. Nadal kontynuuje wolontariat w szpitalu na oddziale onkologii dziecięcej, wspierając swoje małe pociechy, które są jej promyczkami i pozwalają słońcu wkraść się do jej życia. Obecnie pisze pracę magisterską, szykując się na roczny staż w jednym z przedszkoli, aby w końcu podjąć stałą pracę. Marzenia o założeniu własnej rodziny zepchnęła w kąt, najgłębiej jak potrafiła. Mieszka w dużym mieszkaniu na piątym piętrze odnowionej kamienicy w dość ładnej dzielnicy i szuka współlokatora. Warto też dodać, że towarzyszy jej mały szczeniak mieszaniec owczarka niemieckiego długowłosego z inną, bliżej nieznaną jej rasą - Fifo.


     Jak już wcześniej było wspomniane panna Smit uległa totalnej metamorfozie. Zarówno, jeśli idzie o jej charakter, jak i wygląd. Co prawda, w tym pierwszym zestawieniu nie wszystko uległo zmianie, co to, to nie. Dziewczyna nadal pozostała pogodnym promykiem dla swoich przyjaciół, nadal wspiera wszystkich i poświęca wszystko, aby pomóc najbliższym. Nadal należy do tych roześmianych i uroczych dziewczyn, które rumienią się z byle powodu, ale jej słodkość stała się nieco bardziej wyważona, bardziej dorosła. Nadal jest ładną kobietą, bardzo dziewczęcą, ale teraz śmiało może nazywać się kobietą. Skończyła z naiwnością, nie dopuszczając ludzi do siebie już tak szybko, nie robiąc im miejsca w sercu po pierwszym spotkaniu. Jej myślenie, że wszyscy ludzie są dobrzy, uległo zmianie. Najpierw stara się poznać człowieka, a dopiero potem mu zaufać. 
     Na dobre wyszło jej to, że przestała ryzykować. Jeśli ma złe przeczucie, nie lekceważy go. Nie wychodzi też sama po zmroku, a jeśli już musi to zrobić, obiera uczęszczane miejsca. Nabierając dystansu do ludzi, nabrała też dystansu do samej siebie. Porażki, jak i sukcesy odbiera podobnie, stara się tym zbytnio nie przejmować/cieszyć, podchodzi do tego z marnym spokojem stoickim. Nie jest już też taka głośna i nie oznajmia wszystkim, że teraz zmierza właśnie ona. Stała się bardziej pospolita, skutecznie wtapia się w tłum, zbytnio nie wystając ponad zwykłych, szarych ludzi. Nie cechują ją przecież nic, co mogłoby czynić ją lepszą od innych. Utrapieniem dla innych może okazać się to, że dziewczyna nadal pozostała uparta. Może i zrezygnowała z naiwności, ale z uporem osła nie mogła się pożegnać. W swoim uporze jest głupiutka i może nieco egoistyczna, ale kiedy uważa, że ma rację, to musi ją mieć i koniec. Kiedy uzna, że pomoże temu komuś i zdecyduje się oddać ostatni grosz - zrobi to, a namowy bliskich osób zakończą się teatralnym fiaskiem, co wywoła tylko uśmiech zadowolenia na jej twarzy.
     Nadal charakteryzuje się poczuciem humoru i nadal jest skora do wygłupów, owszem. Nadal też stara się utrzymywać kontakt ze znajomymi, i to właśnie z nimi nie boi się zaszaleć, i nie boi się wrócić momentami do starej Evy. Nie jest już jednak taka delikatna, nabrała sporo siły, ucząc się na swoich błędach i korzystając z bolesnych doświadczeń stała się twardsza i nie tak łatwo, ją skrzywdzić czy złamać. Nie poddaje się łatwo, nie boi się doznać bólu. Uznała, że im więcej złego ją spotka, tym bardziej będzie na to zło uodporniona. Nie jest jednak obojętna na krzywdę innych ludzi. Kiedy Eva kogoś pokocha, to kocha całym sercem - do grona kochanych przez nią osób, za którymi mogłaby skoczyć w ogień - zaliczają się przyjaciele i rodzina. Jest skłonną do poświęceń dziewuchą, która mimo wszystko nie odmawia sobie czerpania przyjemności z życia. Nie jest jednak przekonana do sypiania z innymi mężczyznami czy też kobietami. Jak kiedyś zwykła unikać alkoholu, teraz nie boi się sięgnąć po szklankę whiskey, ale definitywnie odłożyła w kąt papierosy, które jeszcze rok temu były jej śmierdzącą zmorą. 

      
     Wygląd nie jest tak obojętny, jakby się wszystkim mogło wydawać. Rozjaśnienie włosów i postawienie na mocniejszy makijaż też zmieniło Evę. Dodało jej pewności siebie, której wcześniej mogło jej brakować. Najczęściej kręcą się one w okół jej buźki, ale zdarza jej się sięgnąć po prostownicę. Panna Smit zaczęła też przykładać większą wagę do tego, jak wygląda, dlatego codziennie przed wyjściem z domu nakłada delikatny, aczkolwiek charakterny makijaż. Z dumą podkreśla swoje błękitne oczy odziedziczone po rodzie Smitów, czasami nie poskąpi czerwonej szminki. 
     Nadal jednak pozostała niezwykle drobniutką kobietą. Metr sześćdziesiąt wzrostu i filigranowa figura czynią ją kruchą osobą, jakby się mogło wydawać - łatwą do złamania, niestety, a właściwie stety, to tak nie jest, bo Eva twardo stąpa po ziemi, nie bojąc się żadnych wyzwań. Zmienił się też jej ubiór, owszem nadal można spotkać ją w zwykłych jeansach i trampkach, jednak od jakiegoś czasu stawia na kobiecość, nie boi się już szpilek i sukienek.
     Więc mieliście zaszczyt poznać odmienioną Evę, która mimo wszystko, pozostaje nadal tą słodką dziewczyną, która nie ceni niczego bardziej, niż swoich przyjaciół.



POSTY


     

432 komentarze:

1 – 200 z 432   Nowsze›   Najnowsze»
laqueum pisze...

[Cześć:) Czytałam Twoją kartę i zauważyłam:) No cóż, mi oczywiście taki stan rzeczy odpowiada.
Poza tym, chwała Ci za to, że się na blogspota przerzuciłaś. Onet to prawdziwy koszmar ostatnimi czasy..]

laqueum pisze...

[ Owszem, przenoszą się, a i tak sporo grupowych wciąż się męczy na onecie. ;/
Hm.. Skoro utrzymywały kontakt i się w zasadzie zaprzyjaźniły, to może zaczniemy od jakiegoś lekkiego tematu, czyli np. spotkanie w kawiarni żeby pogadać, albo coś? ]

laqueum pisze...

Każde dziecko marzy o tym by być dorosłą osobą. Przekroczenie pewnej granicy wieku, wydaje się dla nich czymś magicznym, wspaniałym. Własna praca, możliwość robienia tego na co się ma ochotę...
Jacqueline też kiedyś tak sądziła. Miała to szczęście, że trafiła na życie, które sobie wymarzyła. Robiła to co kochała, czerpała z tego satysfakcję. Jednak mimo wszystko życie dorosłej osoby nie było aż tak świetne, jak sądziła. Jej czas wolny okrojony był do minimum przez ostatnie kilka miesięcy. Większość czasu spędzała na próbach i scenie, jak zwykle kiedy rozpoczyna się okres konkursów i masy przedstawień. Ze strachem podchodziła każdego dnia do lustra, znowu utraciła sporo kilogramów...
Chwila przerwy, jaka obecnie trwała, była dla niej prawdziwym wytchnieniem. Między innymi dlatego tak bardzo się ucieszyła, kiedy zadzwoniła do niej Eva i bez wahania zgodziła się na spotkanie.
Wchodząc do kawiarni uśmiechnęła się, czując wspaniały aromat ciasta i gorących napojów. Jak ona za tym tęskniła!
- Witaj - usiadła na krześle obok Evy, obdarzając ją promiennym uśmiechem. - Z nieba mi spadłaś z tą propozycją.

Jonathan Blanchard pisze...

[Witam! Jestem jak najbardziej za:)]

Jonathan Blanchard pisze...

[Hmm... no cóż napewno mają to być relacje pozytywne. Oboje cierpią (choć może Eve tylko teoretycznie) po utracie kogoś bliskiego. Myślę, że przyjaźń byłaby odpowiednia. A Ty jaki masz pomysł?

laqueum pisze...

- Nawet mi o tym nie wspominaj, treningi mnie wykończą - mruknęła z żalem w głosie. Sama wolała się w nieco grubszej wersji. Wiedziała w jakim stanie wygląda dobrze - korzystnie, zdrowo i ładnie - i z całą pewnością chwilowo od niego odbiegała. Z drugiej strony zdawała sobie sprawę, że nie da się tego uniknąć. Mimo wszystko nie mogła zrezygnować z czegokolwiek, poranne treningi we własnym zakresie musiały się odbywać.
- Potrzebuję.. - przerwała, rzucając okiem na menu. Strasznie ją korciła kawa, ale Jackie dobrze wiedziała, że co za dużo to nie zdrowo. - Eh.. zielonej herbaty. I czegoś słodkiego, koniecznie! - dodała z uśmiechem, wciąż jeszcze niezdecydowana czym owo słodkie coś jest. - A Ty?
Spojrzała na przyjaciółkę i po raz kolejny w duchu podziwiała zmiany jakie w niej zaszły. Z całą pewnością zniknęło owo dziewczę, które poznała jakiś czas temu, kiedy szukała Daniela. Dobrze wiedziała, że w środku Eva nie zmieniła się aż tak bardzo, ale wygląd zewnętrzny...

Alison Owen pisze...

[Dziękuję ;)
Oba pomysły są dobre i dają możliwość ciekawego powiązania naszych postaci, nie robi mi różnicy, które wybierzesz. ]

Alison Owen pisze...

[Milan pracuje tam od dawna, jeśli Eve też mogą znać się dość dobrze, chodzić razem na drinki po pracy czy spotykać się w innych okolicznościach :)]

Jonathan Blanchard pisze...

[ ok:) czekam:)]

Alison Owen pisze...

Milan nie miał w zwyczaju spóźniać się. Był raczej punktualnym stworzeniem, które zawsze dotrzymuje ustalonych terminów. Stanie za barem należało do jego obowiązków, choć ostatnimi czasy łączył to także z pewnego rodzaju przyjemnością. To nie to samo, co praca w zoo, przy zwierzętach, jednak dawało mu swoistą satysfakcję. I w dodatku pieniądze.
- Cześć, Mała - przywitał z uśmiechem dziewczynę, która własnie zakładała zielony fartuszek.
- Jak było w szpitalu? - spytał, w końcu znali się dość dobrze i wiedzieli wiele rzeczy na swój temat. Milan zerkał kątem oka na Evę, jednak większą uwagę skupiając na ułożeniu butelek za ladą, tak by każda była na swoim miejscu.

laqueum pisze...

Musiała się chwilę zastanowić, by móc spokojnie w myślach przejrzeć swój plan na kolejny dzień. Ze smutkiem stwierdziła, że sporo tego ma.
- Tucząca kolacja brzmi wspaniale, ale nie obiecuję, że będę przypominała istotę żywą. Mam jutro istny maraton - stwierdziła. Mimo wszystko chciała się spotkać z Evą, wiedziała, że to im obu dobrze zrobi.
Uniosła nieznacznie brwi oraz kąciki ust do góry, widząc jak panna Smit subtelnie flirtuje z kelnerem. Wiedziała, że może liczyć na nią jeśli chodzi o wybór słodkości, ale tego, że będzie peszyć kelnera, to się nie spodziewała.
- Eve, Eve, Eve.. Nie znęcaj się nad biednymi ludźmi, to zbyt okrutne. Cud, że chłopak dał radę dojść do baru. - W istocie, ów kelner stał obecnie oparty dłońmi o blat, widocznie próbując odzyskać pewność siebie.

Anonimowy pisze...

Samuel organizując bezpłatne zajęcia dla studentów powiedział, co mógłby na nich robić. Jeśli kogoś interesowała tematyka broni ABC to przychodził na dany termin, za to jeśli wolał pierwszą pomoc na inny. A jeśli zupełnie coś innego to na jeszcze inny. Z tego wynikało, że miał dla siebie mało czasu. Oczywiście dodawał fakt, że może zorganizować coś w typie kursu, by potem móc przejść test teoretyczny i praktyczny, z którego wyciągał procenty. Był upoważniony do tego, by coś w ten deseń przygotować, a następnie podpisać odpowiednie certyfikaty, które notabene były w życiu przydatne. Im więcej papierków, tym lepiej znaleźć pracę, nawet jeśli na pierwszy rzut oka wydawało się to głupie.
Nie pilnował tego, by każdy student czy dana osoba odebrała certyfikat, bo to nie była jego sprawa. Za to irytował go fakt, że niektórzy po prostu olali sprawę. Po co zawracali mu wcześniej głowę, że chcieliby coś takiego przejść?
Teraz na przykład starał się sprawdzić kolejny test, który zrobił swojej klasie z prawa humanitarnego i aż czasami naprawdę chciało mu się śmiać czytając albo po raz dziesiąty to samo zdanie wyuczone z podręcznika albo coś zupełnie nie na temat, kiedy to jakiś uczeń próbował 'lać wodę', ale niezbyt mu to szło.
Był nieco zmęczony, bo już nie pamiętał, kiedy miał ostatnio czas wolny. Ale była to po części jego wina. W końcu organizował dodatkowo te zajęcia, a kiedy już naprawdę nie miał co robić, to szedł na przykład biegać, żeby tylko nie siedzieć w mieszkaniu. Więc nie mógł mieć do nikogo pretensji, chyba że do siebie. Wypadałoby w końcu się wyspać, ale i tym nie zawracał sobie głowy.
Słysząc głos, który był skierowany prawdopodobnie do niego uniósł głowę i spojrzał na dziewczynę. Miał pamięć do twarzy i nazwisk, owszem. W jego fachu było to przydatne. Ale ostatnio tych kobiet jakoś dziwnym trafem się namnożyło. Dlatego nie omieszkał przez chwilę przyglądać się znajomej twarzy.
- Mogłabyś przypomnieć swoje nazwisko? - zapytał w końcu po chwili zamyślenia. Tak, szkoda marnować czasu na wysilanie pamięci.

Anonimowy pisze...

Niewątpliwie plastikowy kubek, którego zawartość kupił gdzieś po drodze nie spełniał swoich funkcji pobudzających, ale mimo to Samuel udawał, że kofeina w jakiś sposób postawi go na nogi. Nawet jeśli była to kolejna dawka dzisiejszego dnia. Nie, nie narzekał. W końcu sam układał sobie taki los, że jedzenie i spanie odkładał na ostatni punkt z listy. Doskonale wiedział, że wygląda dosyć strasznie i w końcu powinien się wyspać. Ale jak miał to zrobić, skoro większość czasu skupiał się na tym, aby rozszyfrować pismo jednego z uczniów? Tak, to trwało jakiś czas i było męczące, nawet jeśli na takie nie wyglądało.
Chris przez chwilę przypatrywał się dziewczynie próbując zebrać myśli. W końcu odłożył swój długopis i sięgnął do swojego dużego plecaka we wzorze moro i poszukał wśród swoich papierów zielonej teczki. O! jest.
Teraz mógł sobie nawet ową dziewczynę przypomnieć. Wystarczyło skojarzyć kilka faktów i proszę, amnezja mija. W końcu był to jeden z lepszych wyników, jeśli się nie mylił, a test wcale nie był łatwy. Zważając na to, że studenci mieli tylko jedno podejście to trzeba było się do niego przyłożyć.
- Smit... Tak... - powtórzy pod nosem przypominając sobie ostatni zorganizowany kurs i szukając odpowiedniego świstka. Kiedy znalazł odpowiednie nazwisko wyciągnął z teczki kładąc na górze i sięgnął po leżące w szufladzie pióro.
- Dziewięćdziesiąt jeden procent, gratuluję - uśmiechnął się lekko składając 'autograf' w odpowiednim miejscu. Zdobyć osiemdziesiąt procent na takim kursie było trudno, a co dopiero wyższą skalę. Tak, dziewczyna mogła być z siebie dumna, przynajmniej się przyłożyła i nie zmarnowała czasu Sama. O, bardzo przypadło mu to do gustu.
Przesunął certyfikat na drugi koniec biurka i położył na nim długopis dając znać dziewczynie, że musi złożyć i swój podpis.
- Nie, nie przeszkadzasz - odpowiedział równocześnie opierając się na krześle i czekając, aż Eva się podpisze.
W zasadzie to on w cale nie miał zaplanowanych dni. Po prostu robił wszystko, żeby nie wracać do mieszkania, co traktował jako konieczność.

laqueum pisze...

- Czy ja wiem.. - zamyśliła się. - Może i się uodporni z zewnątrz, ale w środku nadal będzie odczuwał to wewnętrznie. Musiałby być pozbawiony uczuć, żeby nie reagować na flirt ze strony ładnej dziewczyny - wzruszyła ramionami. Faceci zwykle nie umieli się temu oprzeć.
Eva nie musiała mówić zupełnie nic, bo Jacqueline i tak domyślała się co się dzieje z dziewczyną. To było oczywiste, o ile uważnie sie obserwowało.
- Wciąż on, co? - zapytała cicho. Panna Smit powinna wiedzieć, że nie musi odpowiadać, w końcu to jej prywatne życie. Jacqueline jednak rozumiała, co jej przyjaciółka czuje i za czym tęskni.
-

Angel Evans pisze...

[ No, kochana, no to zaczynamy! Mogą się znać, a Angel może Evę tolerować zważywszy na to, że ona była (jest) przyjaciółką Mii. Tylko nie wiem, gdzie mogłyby się spotkać... możesz coś wymyślić? :* ]

Angel Evans pisze...

[ Oooo bardzo super! Muszę trochę pozmieniać jej kartę (będzie w Amsterdamie rok, zresztą trochę ładniej to wszystko opiszę ^^ ) ale ciotka mogła sprzedać mieszkanie, a ona nie ma się gdzie podziać... Tak, świetnie! Zaczniesz? ;> ]

Angel Evans pisze...

[ Okejos, to poczekam, bo też muszę ogarnąć, ale jak mi się uda to zacznę ;) ]

lilac sky pisze...

[Wydaje mi się, że wątku nie było, ale nie jestem stuprocentowo pewna. Niemniej cieszę się, że pamiętasz Amelkę :D]

Alison Owen pisze...

Rozejrzał się dookoła aby znaleźć jakieś zajęcie dla dziewczyny. Nie chciał bowiem przymuszać jej do opowieści, które z pewnością nie nadają się na miła pogawędkę przed pracą. Nie był osobą, która miała w zwyczaju wyduszać takie historie i ukazywać je światłu dziennemu. W końcu w oczy rzuciły mu się jeszcze wilgotne szklanki i kieliszki. Schylił się pod ladę, by wyciągnąć rulon papierowych ręczników i kilka czystych ścierek, które zawsze muszą być pod ręką w takim miejscu.
- Masz - rzucił dziewczynie ów rzeczy. - Mogę się nie wyrobić z wycieraniem, a jeśli nie masz co robić, to możesz pomóc - stwierdził i uśmiechnął się lekko w jej stronę ukazując rządek białych zębów.

Alison Owen pisze...

Sinął głową aby potwierdzić jej słowa. I zaczął przecierać butelki, gdyż niektóre z nich było odrobinę zakurzone lub po prostu kleiły się. Niestety Milan nie był tutaj jedynym barmanem, nie zawsze dawał radę wszystkiego dopilnować, a sam lubił porządek i przejrzystość w miejscu pracy.
- Ma być koło dwudziestu kolesi i ponoć dwie panie do towarzystwa. Chyba na pełen pakiet nie było ich stać - powiedział prawie pod nosem, jednak na tyle głośno by Eva mogła go usłyszeć, jednocześnie kręcąc głową z dezaprobatą. Nie należał do mężczyzn, którzy lubią tego rodzaju zabawy.
- Dasz sobie radę? - spytał, zerkając na dziewczynę kątem oka.

Alison Owen pisze...

Zaśmiał się pod nosem, wyobrażając sobie własną osobę ubraną w roboczy strój kelnerek i z tacą w ręku, kiedy stara się obsłużyć bandę zebraną na wieczorze kawalerskim. Wzdrygnął się na samą myśl o tym.
- O nie, z pewnością nie pomogę ci w zbieraniu zamówień - stwierdził z pewnym siebie głosem.
Milan zaczął układać kufle na swoim miejscu i wieszać kieliszki na uchwytach nad swoją głową. Uwielbiał to udogodnienie, wszystko miał wtedy dokładnie pod ręką. Nagle zobaczył mężczyznę, na oko koło po trzydziestce.
- Cztery setki, poproszę - mruknął w kierunku chłopaka i tak zaczęła się sielanka za barem.

lilac sky pisze...

[Ojoj, starość nie radość. Nie pamiętam o.O
W każdym razie powiem Ci, że masz genialne zdjęcia :)]

lilac sky pisze...

[ Łaaaa, faktycznie! Wybacz moja pamięć już nie najlepsza. No ja kartę pewnie jeszcze trochę zmienię, bo póki co wstawiłam starą byle była. No nic pomyślę nad wątkiem to może coś naskrobię, o :D]

Alison Owen pisze...

Milan zaczął odkładać brudne szkła na zaplecze, gdzie miały się nimi zająć profesjonalne zmywarki. Sięgnął po karteczki i zaczął rozlewać alkohol, a na jednak z tac ustawił nawet dwie, półlitrowe butelki czystej wódki i sporą ilość kieliszków. Do tego sok w kartonie i impreza mogła się kręcić. Na kolejnych tacach ustawił kilka drinków, które właśnie przygotował i wszystko postawił na ladzie, by Eva mogła podać je klientom. Muzyka zaczęła dudnić mu w uszach, mimo iż już drugi rok pracuje w tym miejscu, wciąż nie może przyzwyczaić się do tak głośnych dźwięków.
Przez chwilę miał zastój, nikogo przy barze, zaczął więc obserwować Evą chodzącą między stolikami.

Alison Owen pisze...

Zerknął na zegarek. Dochodziła dwunasta, jeszcze bitych kilka godzin do zamknięcia klubu. Do tego akurat wszyscy pracownica Paradiso byli w zupełności przyzwyczajeni.
Milan wlał do niewielkiego szejkera składniki drinka i zaczął gwałtownie mieszać całość aby wszystko dokładnie się ze sobą zgrało. Polubił pracę barmana tak samo jak gotowanie. Mieszanie smaków, dochodzenie do tego najlepszego i satysfakcja.
- Jeszcze trochę, Mała - powiedział z uśmiechem, wylewając zawartość szejkera do dwóch kieliszków na wysokiej nóżce.

Anonimowy pisze...

[A cieszę się bardzo ;) Cóż, właśnie podwyższyłam ją o dziesięć centymetrów, bo i mi wydawała się za niska ^^ Oj tak, ja też chcę wątek, szczególnie, że na zdjęciach widzę Jessicę <3 Tylko jakieś pomysły?]

Anonimowy pisze...

[Hm... Może Liv wybrała się na plac zabaw ze swoją siostrzenicą (którą powiedzmy, że ma ^^) i Eva też się tam wybrała (też z jakimś dzieckiem), no i obie bawiły się w piaskownicy ze swoimi podopiecznymi xD]

lilac sky pisze...

[ Wiem, miał być watek, ale studiując uważnie kartę Evci tak wpadłam na pomysł, że może chciałaby Amelkę za współlokatorkę, mhh?]

Anonimowy pisze...

[No widzisz, po kłopocie ;) Zaaczniesz, prawda? Tak będzie sprawiedliwe ;P]

lilac sky pisze...

[ God damn it, a już się jakąś kreatywnością wykazałam. No nic, idę myśleć dalej.]

Angel Evans pisze...

[ Uznam, że jeszcze nic nie ustalały a propos tego zatrzymania się na parę dni - będzie więcej do pisania ^^ ]

Angel od pewnego czasu musiała zacząć szukań nowego mieszkania. Właściwie robiła to cały czas, chciała przecież odseparować się od wścibskiej ciotki. Mieszkanie z nią jednak nie było takie złe, nie musiała opłacać rachunków, ostatecznie dało się wytrzymać. Do czasu.
Kiedy wyszło na jaw, że to właśnie przez Angel Mia musiała się wynieść z rodziną z Amsterdamu, praktycznie większość osób w rodzinie Evansów odsunęła się od czarnej blond owcy. Chociaż dziewczyna i tak nie utrzymywała bliższych kontaktów z rodziną, teraz nie było ich prawie wcale. Ale cóż poradzić, czasem i tak bywa.
Ostatnie dni dały jej się we znaki. Ciotka non stop jej dogryzała, wypominała. Jak można było dłużej tego słuchać? Angel spakowała walizki i po prostu się wyniosła. Wcześniej mieszkała u Mili, jednak mieszkanie pani Drozd za bardzo przypominało jej Mię. Co mogą zrobić wspomnienia i wyrzuty sumienia z człowiekiem...
A teraz na przykład siedziała pod drzwiami jednego ze sklepów muzycznych. Czasami tam dorabiała, kiedy już była praktycznie na wyczerpaniu. W tym momencie akurat obserwowała ludzi, przechodniów, którzy raz na jakiś czas zwrócili na nią większą, lub mniejszą uwagę. Dziewczyna tylko westchnęła bezgłośnie i pokręciła głową. Schowała twarz między dłonie, zapadając w rozmyślaniach.

[ No, to jest. Takie jakieś dziwne, małe.. Ale mam nadzieję, że może być. ]

Unknown pisze...

[Jaką ładną Evę masz! :):)]

Lotte pisze...

[Mila! Ojoj, dziękuję! ;))]

Unknown pisze...

[no to wniosek jasny - trzeba rozkręcić! :)]

Blondi wyleczyła się z Roromanii. Ostatnio nawet chadzała na randki. I nawet nie chodziła na pierwszej do łóżka z kolejnymi petentami. Trzymała się nieźle kobitka!
Akurat wracała z jednej, raczej nieudanej. To nic, że facet był piękny jak... nie miała nawet porównania! Kazał jej za siebie płacić. Chociaż była całkiem nowoczesną kobietą, to jednak lubiła pewne dżentelmeńskie zasady... zwłaszcza, że nie miewała dużo pieniędzy od czasu rozwodu. Jasne, mogłaby wrócić do akademika, sprzedać dom we Włoszech i przestać palić, no ale to by jej nigdzie nie zaprowadziło. I lubiła swoje mieszkanie.
Nadciągała burza. Wiało i było zimno, chociaż była już końcówka maja... w pewnym momencie zaczęło padać. I to na całego. Nie chcąc moknąć, Mila skryła się pod daszkiem kawiarenki, po chwili stwierdzając, że przecież może wpaść na kawę. Miło się złożyło, przy stoliku zauważyła znajomą twarz.
- Cześć Eva, mogę się dosiąść? - zapytała z uśmiechem ciemnowłosą dziewczynę. Kurczę, zmieniła się - przeszło jej przez myśl.

lilac sky pisze...

[ Haha, dostałam przebłysku geniuszu :D Banalnie, bo banalnie, ale jest!]

Amelie nienawidziła tych dni, kiedy brat kazał jej przychodzić pod swoją uczelnię po zajęciach i czekać na niego Bóg wie ile, byle tylko razem skoczyli na zakupy, ewentualnie gdzieś coś zjedli i wrócili razem do domu, by potem panna Morel i tak zazwyczaj musiała się gdzieś zapodziać, bo Gaspard wymyślił sobie randkę własnie w ich mieszkaniu. Ugh, starsi bracia byli niesamowicie wkurzający i problematyczni. Amelie coraz częściej chciała znaleźć sobie jakąś niewielką kawalerkę, byle własną i byle jak najdalej od brata.
I tak czekała przed uczelnią, maszerując wte i wewte z kubkiem ukochanej kawy z syropem koksowym w dłoni, słuchawką w jednym uchu, pomrukując sobie cicho lecący kawałek w oczekiwaniu na szanownego Gasparda. Torba z licznymi notesami, książkami, a także nowy materiał który trzymała pod pachą- wszystko to zaczynało jej już ciążyć, gdy czekała, jak jej się wydawało, w nieskończoność. Stęknęła w geście załamania z nadzieją spoczęcia na pobliskim murku, ale zamiast tego, wykonując szybki zwrot doznała bliskiego spotkania z pewną osóbką, niższą od niej. NA nieszczęście część kawy wylądowała na poszkodowanej i tylko jedynym pocieszeniem był fakt, że była już zimna.
- Przepraszam.- wyszeptała przerażona Amelie, tym co właśnie zrobiła, całkiem nieumyślnie rzecz jasna. Jęknęła w geście desperacji i zaczęła gorączkowo szperać w swojej torbie.- Przepraszam, naprawdę, nie wiedziałam, że idziesz i... oh, tak mi głupio. Trzymaj.- wyciągnęła w stronę zdecydowanie niższej od siebie dziewczyny dłoń, w której trzymała koszulkę własnego projektu.- Wiem, że nie jest najpiękniejsza, trochę kanciasta i chaotyczna jak ja, no i brakuje fajnego emblematu na środku, ale przynajmniej jest czysta. Póki co nie używana.- uśmiechnęła się niepewnie w stronę nieznajomej, z nadzieją, że ta jakoś jej wybaczy ten haniebny czyn. W końcu naprawdę tego nie chciała. A w dodatku czuła się naprawdę głupio i zwyczajnie źle.

laqueum pisze...

Jackie domyślała się, że Eva wiązała z nim większe nadzieje. Zresztą nie dziwiła się temu - znała Daniela i doskonale wiedziała, że faceta takiego jak on to ze świecą szukać. Mimo że żałowała tego, co zrobiła w przeszłości, żałowała, że zostawiła go i wróciła do Paryża, to życzyła im obojgu jak najlepiej.
- Rozumiem... - wyciągnęła rękę po swój pucharek z lodami. - Nie będę mówić, że to minie, bo nie minie. Życie nie jest kolorowe, co? - westchnęła.

Unknown pisze...

[Cudowne, bo od Ciebie :p Jak ogarnę Twoją kartę i mnie olśni, to postaram się coś zacząć ;)]

Unknown pisze...

[Muohoho, nie poznała mnie. Mogłam się nie przyznawać ]:-> Jak skończę Twoją postać ogarniać ;p Dużo napisałaś, a ja wolno czytam :(]

Unknown pisze...

Sobotni poranek. To ta magiczna chwila, kiedy tak spokojne miejsca jak park są jeszcze niemal puste, można spokojnie wyjść na spacer z ukochanym psem, wziąć pod pachę szkicownik i ruszyć w ten oszałamiający gąszcz kolorów. W takie dni jak ten, nigdy nie taszczyła ze sobą sztalugi, a jedynie blok rysunkowy i kredki. Po południu to miejsce zaroi się od dzieci, ich matek i spacerujących par, które tylko przeszkadzają w uwiecznianiu krajobrazu na płótnie.
Spuściła Sparka ze smyczy, aby mógł swobodnie się wybiegać i załatwić swoje potrzeby, a sama usiadła w cieniu, pod wielkim dębem, opierając się plecami o pień i posuwistymi ruchami zielonej kredki zaczęła szkicować obraz, stojący na wprost przed jej oczyma.
Przez pierwszą godzinę, praca szła jej całkiem dobrze, przynajmniej, dopóki jej pies nie zaczął ujadać jak dziki.
Uniosła głowę, delikatnie marszcząc brwi ze zdziwienia i wydała z siebie cichutkie westchnienie, gdy zobaczyła, jak jej psiak skacze wokół dziewczyny, niosącej na rękach młodziutkiego psa. Przez chwilę zastanawiała się, czy powinna po niego iść. Spark nie był agresywnym psem, pewnie chciał się tylko pobawić, ale dziewczyna może źle odebrać jego zachowanie i uznać Sparka za bezdomnego i zadzwonić do hycla, jeśli nic nie zrobi. To rozmyślanie zajęło jej chwilę, w końcu jednak odłożyła blok rysunkowy, wstała i zawołała psa po imieniu. Ten podszedł do niej z opuszczoną głową i niemrawo zamachał ogonem, jakby wiedział, że zrobił coś niewłaściwego.
- Przepraszam za niego. Nie jest agresywny, po prostu brakuje mu kolegów do zabawy - odparła z lekkim uśmiechem, klepiąc swojego mieszańca po łbie. Przeniosła wzrok na brunetkę, uważnie lustrując jej twarz, co mogło wydawać się nieco niegrzeczne. Po prostu miała wrażenie, że gdzieś ją już widziała... pewnie na uczelni.

Anonimowy pisze...

[ Witam ponownie - faktycznie, kiedyś miałyśmy przyjemność się spotkać :D Szkoda, że już wtedy nie wpadłyśmy na pomysł pofantazjowania na temat dalszych losów Evy i Daniela. Historia ich znajomości została mi już przybliżona, i to całkiem szczegółowo, dlatego mniej więcej orientuję się w temacie. Myślę, że... możemy spróbować ich trochę odseparować. O ile dobrze wiem, byli ze sobą całkiem długo i to będzie ich pierwsza, poważniejsza przerwa. Ciekawi mnie, jak to możemy rozegrać. ]

Unknown pisze...

[Ja się dostosowuje do innych, jak chcesz krótsze wątki, to sama takie pisz i będzie gitara ;D Spoko, na razie spadam, więc pewnie jutro Ci odpisze, jeśli dzisiaj dostane odpowiedź ;*]

Anonimowy pisze...

[ To trochę się pośpieszyłaś z tym mykiem, bo Daniel mieszka w Londynie najwyżej rok xD Inaczej musiałby skończyć studia w wieku 21/20 lat, co raczej nie jest możliwe ;P ]

lilac sky pisze...

[ E tam długie. Zdarzało mi się i pisać eseje, gdy po dłuższym czasie wróciłam do pisania na blogach. W każdym razie cały czas zapominam się pochwalić, że blog obchodzi urodziny w dzień moich narodzin. Obłęd xD]
"Zaslonisz". Tez mi coś. Nieznajoma ledwo co nie wpędziła amelie w istną histerię, bowiem ta rozglądała się gorączkowym wzrokiem i zastanawiała jak tu też taki manewr wykonać. Gdyby chodziło o nią, pewnie nie bawiłaby się w takie ceregiele i zwyczajnie ściągnęła z siebie brudne odzienie tak jak stoi teraz, ale liczyła się z faktem, że nie wszyscy są tak otwarci i mało obchodzi ich zdanie reszty. Cóż, były to znaki rodzeństwa Morel, które owej nieznajomej przyszło poznać w 1/2. Choć trzeba przyznać, że nie musiał być to fakt pewny. Młdoego studenta architektury, pana Gasparda Morel i tak znało już pół Amsterdamu, niewykluczone, że i ta osóbka naprzeciwko niej również mogła kojarzyć, jeśli nie znać jej brata.
Po minutach wielkich starań, ostatecznie udało jej się stanąć tak, by w miarę najlepiej zasłonić dziewczynę. Jakby nie patrzeć miała okropne wyrzuty sumienia. Ale tylko do czasu... W chwili, gdy zobaczyła nieznajomą ubraną w koszulkę jej projektu, aż pisnęła z podekscytowania.
- Aaa, leży na tobie idealnie. Niepotrzebnie myślałam, że luźniejsza będzie lepsza. Na mnie wisi jak na wieszaku, ale Ty wyglądasz obłędnie.- obróciła nawet nieznajoma, aby lepiej przyjrzeć się jak faktycznie prezentuje się jej dzieło, ale cały czas była pod wrażeniem. Najwidoczniej przypadek potrafi czynić cuda.

Angel Evans pisze...

[ Spoko luz, jest gites malinka :) ]

Mia... Cóż o niej powiedzieć? Musiała wyjechać. Doszło do tego, że w Amsterdamie po prostu nie mogli czuć się bezpiecznie. Gdzie wyjechała? Nikt o tym nie wie. No, poza kilkoma osobami (najbliższymi) w rodzinie Evansów. Wszystko po to, aby zachować przynajmniej minimalne bezpieczeństwo. W końcu do pewnych miejsc można się po czasie przyzwyczaić, nie zauważa się zmian. Oczywiście ciężko jest wszystko rzucić nagle, ale czy było coś ważniejszego? Zdrowie rodziny liczyło się dla Mii i Marcosa najbardziej. Tym bardziej, że była teraz z nimi mała istotka, którą kochali nad życie. A co będzie dalej? Czas pokaże. Nigdy nie wiadomo, co będzie jutro, a co dopiero za miesiąc... niczego nie można być pewnym. A nóż jeszcze coś się wydarzy...?
Angel, pomimo tych wszystkich wydarzeń, nie potrafiła całkowicie zwalić na siebie winy. A może właśnie powinna. W końcu to ona nieźle namieszała w życiu sporej grupki osób, niektórych doprowadziła do kompletnego rozbicia, innych... Może lepiej o tych "innych" nie wspominać.
A teraz, całkowicie wybita ze swoich rozmyśleń, spojrzała w górę. Skądś kojarzyła tę twarz... No tak! Przecież to jedna z przyjaciółek Mii. Jezu, dużo jeszcze takich będzie?
Uważnie obserwowała zbliżającą się w jej stronę postać, a potem wzruszyła lekko ramionami.
- Siedzę - stwierdziła jakże błyskotliwie, wzdychając bezgłośnie. - A dokładniej, czekam na znak - dodała po chwili, kiedy dziewczyna była już całkiem blisko niej.

Anonimowy pisze...

[ well, Clayton mieszka sam w kawalerce i wolałbym pozostać na razie przy tym stanie rzeczy :) jakby co mogą być sąsiadami, ne? ]

Anonimowy pisze...

[ nie chcę złamać twego wrażliwego serduszka, u know... oczywiście, że pomysłu nie mam, idea "wyłudzam od innych" nadal aktywna :D ]

Anonimowy pisze...

[ Ostatecznie mogę dodać Danielowi rok, ale tylko tyle, bo chciałabym zachować chociaż minimalną różnicę wieku między nim a Jackie. Z początku miała być od niego starsza o 4 lata - a teraz zobacz jak to się wszystko skurczyło ;P ]

Anonimowy pisze...

[ e tam... "evrybody loves Clayton" :P ]

Unknown pisze...

A, nawet i przytyła. Raptem sześć kilo, ale to przecież zawsze coś, nie? Zwłaszcza jak się wygląda tak, jakby zaraz miał cię zdmuchnąć wiatr. Zwłaszcza w taką pogodę.
- Wow, ścięłaś włosy! - zauważyła z zachwytem. Dziwnie się złożyło, że ostatnio nigdzie nie trafiała na Evę i ta zmiana była sporym zaskoczeniem. - Fantastycznie wyglądasz - dorzuciła jeszcze z uśmiechem i usiadła na kanapie koło dziewczyny, ściągając jednocześnie lekki, szary płaszczyk. Jej styl niezbyt się zmienił. Nadal ubierała się elegancko, na nogach niemal zawsze miała szpilki albo koturny i uwielbiała sukienki.
- Co słychać? Mam wrażenie, że już strasznie długo się nie widziałyśmy - zapytała wesołym tonem. Jeszcze coś w podświadomości tłukło jej się, żeby zapytać czy wie gdzie jest Parker i jak sobie radzi, ale dzielnie to uczucie zdusiła. W końcu już zakończyła ten etap życia, nie? Już go chyba nawet nie kochała, minął rok. Po prostu ciekawość.

Anonimowy pisze...

Pewnie gdyby chciałby być bliżej z ludźmi sam zdecydowałby się na jakiegoś ratownika, szczególnie, że papiery na ratownika medycznego miał. Musiałby pewnie iść jeszcze na jakieś studium czy inne głupoty. Wystarczyło mu jednak to, że mógł organizować różne kursy. Tak, praca w szkole była mu wystarczająca jeśli chodziło o spędzanie czasu między ludźmi. Można powiedzieć, że było to aż nadto. Ale jak na razie dawał radę, prawda? Tak, uczniowie uwielbiali lekcje z Samuelem, bo ten traktował ich jak dorosłych. Nie powstrzymywał się, żeby w połowie zdania powiedzieć coś w stylu ‘Kurwa, przeszkadzacie mi’, a potem kontynuować, bo ostatnia ławka przestała gadać jak najęta od razu. Nie wahał się upomnieć frekwencję uczniów, kiedy to umawiał się z nimi na łatwy test wyboru, a pojawiali się tylko nieliczni, czy wyrzucał z klasy uczniów, którzy naprawdę nie chcieli współpracować i robili wszystko, żeby utrudnić mu prowadzenie zajęć, co kończyło się słowami ‘Oddal się w nieznanym kierunku’. Ale przecież w głębi każdy cieszył się, kiedy przychodził czas na przysposobienie obronne, chociaż większość na początku wręcz dygotała, kiedy na korytarzu zauważyli Sheparda, który miał być nowym 'gościem od po'.
Za to małe dzieci omijał szerokim łukiem. Zdarzało mu się uratować niejedno i już sam nie wiedział co było gorsze - wrzeszczące małe ktosie czy płaczące matki, które próbowały mu dziękować. Nie. Zdecydowanie to było dla niego coś strasznego. Prawie dorośli ludzie? Owszem, mogą być, bo przecież może iść z nimi na fajkę, nie? Broń i krew? Jak najbardziej. Ale nie dzieci, które mógłby złapać w pół i to jedną ręką.
- Certyfikat jest już twój, więc jak chciałabyś składać gdzieś podania o pracę czy coś, co zawsze może się przydać - odparł zabierając długopis i podkreślając kolejne zdanie z wypocin jednego ucznia i pisząc komentarz na marginesie.
- Konsekwencja gestapowska - przeczytał i pokręcił głową. - To chyba nie to samo, co konwencja genewska - mruknął podliczając punkty. Albo ktoś próbował ściągać bez skutku, albo naprawdę starał się coś wymyślić. Jak widać również bez skutku.
Spojrzał na dziewczynę, a potem na swój cenny płyn w kubeczku, który znajdował się w dłoniach panny Smit.
- Ależ nie krępuj się. Tam masz krzesło, może niezbyt wygodne, ale zawsze - odparł nieco rozbawiony.

Anonimowy pisze...

[To chyba dobrze ^^]

Za to Samuel starał się trzymać od ludzi jak najbardziej z daleka. I gdyby nie to, że pracował poniekąd teraz w szkole to nadal omijałby wszystkich. Nie potrzebował nikogo, żeby czuć się dobrze, bo łatwo było zauważyć, że był aspołeczny. Lepiej się czuł, kiedy znosił tylko i wyłącznie swoje towarzystwo. Nie miał nawet psa. A to tylko dlatego, że przecież uczył się na własnych błędach, czyż nie?
Na początku był jeszcze młody i głupi, to dlatego pozwolił swoim uczuciom wziąć górę. Potem powinien zastanowić się dwa razy, ale i tak wyszło na to, że miał przyjaciela. Przyjaciela, brata, najlepszego partnera w pracy. Samo wspomnienie tego człowieka gromadziło w nim wściekłość i chęć zemsty. A to tylko dlatego, że zaufał. A skoro uczył się na własnych błędach to nie powinien już nigdy tego robić. A dlaczego? Bo emocje i uczucia były słabością. Tak właśnie myślał Sam. Radził sobie sam, liczył tylko na siebie. Pozwalał dominować tylko złości, bo to dodawało mu siły. Dzięki temu mógł przetrwać.
Znał z autopsji domy dziecka. Wiedział jak tam jest. Być może to odpowiednio go zahartowało. Nie zmieniało to faktu, że mógł odnaleźć swoją 'rodzinę'. Owszem, nawet jeśli policja nie byłaby w stanie tego zrobić to on, ze swoimi umiejętnościami, przy dobrym wietrze, zmarnowałby tylko dwa dni. Ale nie robi tego. Miał głęboko gdzieś kim była jego matka i czy jeszcze żyła. Nie miał rodziny i tego się trzymał. Ba, podobało mu się to. Chociaż dzieci nie należały do jego ulubionych istot, to i tak uważał, że krzywdzenie ich było okropne. Ale to tylko dlatego, że były jeszcze małe i nie potrafiły się bronić. Tylko tchórze krzywdzą słabszych od siebie i tylko tchórze strzelają w plecy, ot co.
- Bo przecież kubek plastikowej i niedobrej kawy jest niezmiernie drogi - stwierdził tylko spoglądając na dziewczynę, która naprawdę przysunęła sobie krzesło. Cóż, jak do tej pory nikt nie próbował spędzić w jego towarzystwie dłuższej chwili niż było to koniecznie, jeśli nie licząc uczniów, których czasami zabierał na mały survival.
- Znasz się na konsekwencjach gestapowskich? - spytał, a kąciki jego ust drgnęły lekko w górę, dzięki czemu rysy jego twarzy stały się łagodniejsze.
Przysunął jej kupkę kartek, gdzie trzeba było podliczyć punkty.

laqueum pisze...

Uznając że nie ma potrzeby ciągnąć dłużej tematu Daniela, Jacqueline zadowoliła się tym co już "wyciągnęła" z przyjaciółki do tej pory. Musiała jednak przyznać w myślach, że Eva świetnie ukrywa to, jak bardzo ją ta cala sytuacja męczy.
- coś lekkiego...większych wymagań nie mam - odparła z uśmiechem. - wpaść z winem ??

Anonimowy pisze...

Może ktoś inny może to zaufanie mieć, ot tak, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki. Ale dla Samuela było to coś więcej niż tylko samo słowo. On za swojego przyjaciela był gotów oddać życie i czasami mało brakowało, żeby to robił. To działało zresztą w obie strony. I to było zaufanie. Honor i Bractwo. Kiedy tylko to było ważne. Teraz został tylko honor, którym Shephard bardzo często się kieruje. I niestety ten honor nie pozwala mu pozostawić przy życiu człowieka, który zmarnował mu resztę życia.
Czy Sam był naiwny? Tego raczej nie można było powiedzieć. Co prawda niczego nie planował, a działał w biegu i improwizował, bardzo trudno było go okłamać, ale naiwny nie był. Mimo to, stracił w swoim życiu dwie osoby, na których mu zależało i jeszcze jedno istnienie, co tylko dało mu do zrozumienia, że uczucia są słabością. A on nie był słaby, prawda? Dlatego trzymał to z dala od siebie.
Musiał istnieć ktoś, kto lubi wszystkie dzieci i potrafi się nimi opiekować. Tym kimś była Eva i pewnie te małe potwory ją wręcz uwielbiały. To raczej dobrze, że była ich małym promykiem słońca. Każdy przecież zasłużył na coś dobrego od życia.
Pierwsze wrażenie. Samuel miał głęboko gdzieś, co myślą o nim ludzie, ale nie ukrywał faktu, że podobało mu się to, kiedy ludzie brali go za strasznego faceta, który w każdej chwili może ich zaatakować. Dzięki temu trzymali się z daleka. Co prawda bawił go fakt, że kiedy tylko napotkał spojrzenie jakiegoś człowieka, ten od razu odwracał wzrok, ale w gruncie rzeczy było to przydatne.
Nie zwracał uwagi na to ile uczennic czy studentek się w nim podkochuje czy jeszcze jakieś inne tego typu historie, bo to tylko przeszkadzałoby mu w tym, co robił. Ale sam fakt, że istniały przedstawicielki płci żeńskiej, które nie śliniły się i nie wymachiwały dekoltem przed jego twarzą było naprawdę miłą odmianą.
- Wystarczy, że muszę tego 'pana' tolerować w szkole - mruknął pod nosem. Był przyzwyczajony, że ludzie zwracali się do niego po nazwisku i nie było w tym niczego dziwnego. Teraz też nie miałby nic przeciwko. Wiedział jednak, że ludzie dziwnym trafem używali imion, do czego próbował się przekonać.
Poruszał trochę głową, żeby rozmasować kark i ponownie skupił swoją uwagę na sprawdzianach, gdzie starał się poprawiać błędy i wpisywać punkty, nawet tam, gdzie nie powinno ich być. Cóż, widać nie był taki okropny i starał się wycisnąć ile się dało. Nie miał w zwyczaju stawiać uczniom zagrożenia z takiego przedmiotu. Za każdym razem przesuwał gotową kartę w stronę panienki Smit i nawet nie zauważył, że nadal pije kawę z kubeczka, w który wcisnęła swoją mordkę ta oto dziewczyna.

Anonimowy pisze...

[Wszystko ma sens xP]

Wszystko, co człowiek przeżył w życiu czegoś go uczyło. Samuel tylko raz zaufał nie tej osobie co trzeba i musiał za to zapłacić całkiem sporą cenę, bowiem kosztowało go to życie przyjaciela, jak i swoją... duszę? Jeśli taką miał. W końcu człowiek, który zabijał i patrzył swoim ofiarom w oczy chyba nie był zbyt normalny, chociaż dla Sama właśnie to było normalnością. Pewnie gdyby nie inny człowiek to Shephard już dawno kopnąłby w kalendarz. Zresztą, czasami nawet zastanawiał się nad tym, czy nie byłoby to lepsze rozwiązanie. Ale nie mógł się zabić sam, bo nie był tchórzem. Czekał aż znajdzie się ktoś, kto będzie potrafił to zrobić raz a dobrze.
Samuel bardzo łatwo zyskiwał zaufanie innych ludzi, bo to była jego praca. Musiał wnikać w obce środowisko tak, żeby nikt się nie zorientował kim był. Ale sam jakoś nie potrafił ufać ludziom, zupełnie jakby za każdym razem węszył jakiś podstęp.
Shephard też nie pierwszy raz oddawał swoją krew. Nie wiedział komu się przydaje, po prostu to robił, zupełnie jakby było to całkowicie naturalne. Zabijał i ratował ludzi jednocześnie. To był prawdziwy impas. Już nawet raz brał udział w takiej akcji w miejscu pracy. Kiedy szedł korytarzem w kierunku sali gimnastycznej, gdzie był punkt krwiodawstwa, wielu poszło za jego przykładem. Oto chyba chodziło, nie?
Przecież cisza nie była taka zła... Jak dla kogo, zapewne. Jeśli Sammy wypowie dwa zdania pod rząd to było to już prawdziwym zjawiskiem nadprzyrodzonym. Był świetnym obserwatorem i słuchaczem. Gorzej było jednak z mówieniem.
- Niech będzie ten Sam - odparł po chwili, jakby się nad tym zastanawiał. W zasadzie tylko Rick tak do niego mówił, chociaż Samuel zwracał się do niego najczęściej po nazwisku. Może powinien to zmienić?

Anonimowy pisze...

[A ja o dziwo mam normalnie pomysł na kolejny wątek xD]

O, jeśli Sammy byłby tego świadkiem to Eva mogła być pewna, że ten 'były' sam byłby poobijany jeśli uszedłby oczywiście z życiem. Bo kiedy już Shephard popadnie w swój obłęd i jakiś szaleńczy trans, to nic nie było w stanie go powstrzymać. Tak, bardzo często zamieniał się po prostu w zwierzę. W jego czach było widać tylko chęć mordu, rządzę krwi. Wtedy nie przypominał już człowieka, wydawał się potworem.
Można powiedzieć, że Sam nie dawał żadnej szansy. Nie było czegoś takiego, że jeśli nie wyszło tym razem to następnym na pewno tak. Albo rybka, albo akwarium, o. Jeśli ktoś chciał go zabić to odwdzięczał się tym samym. Jeśli ktoś był jego wrogiem to pozostawał nim do końca życia.
Kiedy dziewczyna odłożyła ostatnią kartkę to zabrał od niej całą kupkę i włożył ją do złożonej na pół karki A4, by chwilę później zapisać, której to klasy są prace. Wrzucił je do teczki, a następnie do plecaka.
Odchylił się na krześle i przeciągnął.
- Tak, całkiem nieźle - zgodził się. W końcu większość nawet nie uczyła się z podręcznika. Kiedy Sam opowiadał coś na lekcji to wystarczyło go wysłuchać, a informacje same zostawały w ich głowach. Wystarczyło trafić do młodzieży, czyż nie?
- Dzięki za pomoc - dodał po chwili. Mogła się domyślić, że nie często wypowiada te 'magiczne słowa', więc powinna je docenić, ot co.
Mogła spokojnie zaszczycać go swoimi monologami, nie miał nic przeciwko, nawet jeśli nie przeszkadzała mu niezręczna cisza. Powinna tylko wiedzieć, że prawdopodobnie odpowie jednym zdaniem. Co innego na zajęciach, kiedy to on przeważnie mówił, a inni słuchali. Taka kolej rzeczy.

Anonimowy pisze...

[ ja pierdu, ale ludziska epopeje nakurwiają... oko, napiszę coś wyrwanego z kontekstu i spróbuj się jakoś w tym odnaleźć, wykorzystująca-pure-boya-babo :* ]

Clayton bardzo cieszył się, że siostra Evcia wpadła do jego domciu i byłoby kompletnie słodko i uroczo, gdyby nie wyjął czegoś mocniejszego do popitki. Oczywiście, jeżeli Evcia myślała, że Clayton zaserwuje jej do ciastek na stole, tak po ludzku, herbatę, to... No way. Evcia od początku wiedziała co się święci, już dawno opuściła (a może wcale nie musiała?) krainę dziecięcych marzeń, gdzie hasają beztrosko jednorożce, dzieci rodzą się w kapuście, a te które mają mniej szczęścia, zostają przynoszeni przez bociany, zaliczając ostre lądowanie, którego skutki są odczuwalne w dorosłości.
Clayton właśnie "z boćka się urwał" co łatwo można wydedukować, ale Eva wcale gorsza nie była, także doskonale się zrozumieli, gdy sam zainteresowany wyciągnął wódkę, wyciągnął kieliszki i postawił je na stole. Coraz lepiej rozumieli się, gdy wypili owy kieliszek, a już po dziesiątym - co prawda nie potrafili nawet ogarnąć wypowiadanych przez samych siebie słów, lecz rozumieli się już tak znakomicie, że nie było im właściwie to potrzebne.

Anonimowy pisze...

[Zobaczysz/przeczytasz ^^ Pozwolę sobie zacząć xD]

Cóż, napomknął coś o tym, że wywieszka jego zajęć znajduje się na tablicy ogłoszeń, więc jeśli jakiś temat ją zainteresuje to niech czuje się zaproszona, ale pewnie nie o takie spotkanie jej chodziło. Zresztą, nie wnikał w to, co myślała Eva. Sam przecież nie obiecywał spotkań, bo nie wiedział czy dożyje rana, czyż nie?
Kiedy dziewczyna opuściła 'kanciapkę', zrobił to samo po jakiś dziesięciu minutach, kiedy już się z wszystkim zebrał. Teraz musiał tylko wpaść na pomysł, co robić dalej. W grę wchodziło skakanie po dachach. Bo przecież w mieszkaniu siedzieć nie będzie.

Sammy był naprawdę spokojnym człowiekiem. Do czasu, kiedy ktoś nie postanowi go rozłościć, rzecz jasna. Wtedy to już wszystko toczyło się swoim rytmem, a najczęściej kończyło się to przelaną krwią. Pewnie dlatego, kiedy Shephard w ostatniej chwiili uchylił się od strzału, który miał mu rozkwasić mózg, nieco się zdenerwował. Czy na tym świecie już nawet przejść się w nocy nie można w spokoju?! Zawsze podobało mu się to, że każdy jego wróg wysyłał swoich ludzi, żeby go wykończyć, a nie zjawiali się sami, ale jak dotąd za każdym razem Shephard zostawiał trupy. Albo kogoś zostawiał przy życiu, żeby przekazać wiadomość.
Tym razem jednak miał zły dzień, więc dużo nie trzeba było, żeby Sam obudził w sobie całą siłę. Tak naprawdę to on tylko się bronił... Sam nie szukał wrogów, żeby się ich pozbyć. Teraz zabijał tylko wtedy, gdy to właśnie ktoś inny próbował zabić jego. Czy obrona własna. Nie bił kobiet z honoru, chyba że to jakaś laska mierzyła do niego z broni. Taki już był. We Włoszech nazywali go Sycylijczykiem z krwi i kości, bo rzucał się z nożem na broń palną.
Po jakiś może dziesiąciu minutach Samuel patrzył z góry na dwa trupy u swoich nóg. Zakrwawiony sztylet wytarł o podkoszulek jednego z 'denata', a sam ściągnął swój, żeby przewiązać krwawiące ramię. Krew w łuku brwioego tylko starł wierzchem dłoni. Może i nie wyglądał najlepiej, ale bólu prawie nie odczuwał. Był tylko jeden probolem, a mianowicie to, że ktoś musiał zawiadomić policję o strzałach, bo usłyszał charakterystyczny dźwięk. Nie lubił tłumaczyć się ze swojej sytuacji, a nie zdążyłby zadzwonić do Ricka z wiadomością o kolejnych trupach. Dlatego musiał znaleźć sobie miejsce, gdzie nikt nie będzie go szukać. Pierwsze, co przyszło mu do głowy to adres Evy, który znajdował się dokładnie kilometr od miejsca, gdzie stał Samuel. Skąd wiedział? Zdaje się, że podczas wypisywania certyfikatu natrafił na ulicę i numer, nawet nie wiedział czy naprawdę ktoś tam mieszkał. Nie miał zbyt wielkiego wyboru, bo pukając do pierwszych lepszych drzwi tylko pogorszyłby sytuację. Dlatego nie zostawiając żadnych śladów poszedł właśnie tam. Mniemał, że ma jakiś bandaż i ostatecznie igłę z nitką, jeśli żadnych hirurgicznych szwów by nie dostał. Nie każdy tak jak on miał w domu sprzęt ze szpitala, prawda?
Po kilku minutach zapukał do odpowiednich drzwi, nie przejmując się, że było dosyć późno.

Unknown pisze...

- Dzięki - rozpromieniła się, słysząc, że wcale nie wygląda tak źle. Co prawda nadal miała problemy z jedzeniem i bezsennością,a le faktycznie, wzięła się za siebie. Nawet biegać zaczęła... czasem, bo czasem, ale jednak. I bardzo ją cieszyło, że ludzie też wychwycali te drobne zmiany w jej wyglądzie. W końcu sześć kilo piechotą nie chodzi!
Wzdrygnęła się jednak, słysząc o magisterce. Ciężko jej było sobie wyobrazić końcówkę studiów. Dorosłe życie, jasne, miała to za sobą... ale dziwnie będzie pożegnać się jej z uniwersytetem. Polubiła go jednak. Ale teraz... cóż, teraz został jej jeszcze rok.
- A jakie plany po studiach? Pedagogikę studiujesz, nie? - zapytała, nie będąc pewną, czy nie palnęła jakiegoś głupstwa. Ro coś jej kiedyś opowiadał, ale teraz nie była pewna.

Alison Owen pisze...

Skinął głową.
- Jutro Mike ma swój dyżur - wyjaśnił i zaczął polewać whiskey dla pary siedzącej przy barze.
- Masz jakieś plany? - spytał, zerkając na Evę, jednocześnie uważając by nie rozlać alkoholu bądź nie przelać. W końcu szkocka była dość mocna, a przy zbyt dużych proporcjach gryzła i była nieprzyjemna, przynajmniej według Milana.

Anonimowy pisze...

Przejechała kota. Tak, to musiał być cios. Co prawda Samuel miał na swoim kącie trochę więcej niż martwe zwierzę (no dobrze, zdecydowanie więcej), ale chyba ani razu z tego powodu żałoby nie miał. Był kimś na kształt zwierzęcia i to nie tylko w przenośny. Bo polował, żeby przeżyć, o. Tak był już skonstruowany świat, a przynajmniej świat Shepharda. Ale prawda była też taka, że nie zabije człowieka, który nic mu nie zrobi, czyż nie? Jeśli miałby kogoś potrącić to wolałby zabić siebie i wjechać w słup.
Pies. Tylko tylko zdołał skojarzyć Sam, kiedy usłyszał szczeknięcie. Na złość potrafił dotrzeć do każdego czworonoga z rodziny 'psowatych', bo pracował z nimi bardzo długo. Ale od pewnego czasu odciął się od nich zupełnie, zresztą tak jak od ludzi.
- Nie śpisz, świetnie - powiedział, zupełnie jakby wpadł do niej i wcale nie obudził swoim pukaniem. Co prawda nie wyglądała na zaspaną, więc mógł się tylko cieszyć.
- Wpadłem pod autobus, normalka - dodał unosząc kąciki ust i wchodząc do środka. - Mógłbym skorzystać z łazienki? - spytał, kiedy podkoszulek już zaczął przeciekać. Nie, żeby mu to przeszkadzało, ale wolał nie paskudzić mieszkania dziewczyny, której notabene prawie nie znał.

Alison Owen pisze...

[Wybacz, czytałam wątek wczoraj ale odpisałam dopiero dziś i jakoś o tym zapomniałam xD Załóżmy, że to był po prostu ostatni klient czy cos takiego :)]

Anonimowy pisze...

Ruszył grzecznie za dziewczyną, no przecież nie wypadało szwendać się po cudzym mieszkaniu w poszukiwaniu łazienki, szczególnie jeśli miało się właścicielkę pod ręką, nie? Zaoszczędzi czas, a i istniało mniejsze ryzyko, że nie zabrudzi jej podłogi.
Małe sprostowanie, on nie przyszedł prosić ją o pomoc, bo jej nie potrzebował. Chociaż z drugiej strony można było to tak nazwać, bo musiał prosić ją o pożyczenie jakiegoś opatrunku, nawet jeśli prowizorycznego.
- Ten był wyjątkowo wredny, ale jakoś się udało - stwierdził przenosząc wzrok z Evy na apteczkę, po którą sięgnął bez żadnego problemu. Pozwolił sobie ją otworzyć i pogrzebać chwilę, żeby zorientować się, co było w środku. W jego apteczkach, które znajdowały się odpowiednio w mieszkaniu i samochodach miał zarówno podstawowe zaopatrzenie, jak i kilka dodatkowych i bardzo przydatnych rzeczy, jak na przykład nici chirurgiczne. Znieczuleń nie używał nigdy. Walczył z bólem, bo dzięki temu był silniejszy, ot co.
Chwilę później odsunął materiał od dość groźnie wyglądającej rany, ale tylko tak wyglądającej.
- Mogę liczyć na trochę zwykłej nitki z igłą? - spytał całkowicie na serio, kiedy już ocenił, że sam opatrunek nie wystarczy. Nie tym razem. Nóż zagościł w jego ramieniu zdecydowanie zbyt głęboko, żeby krwawienie mogło ustać.
- Białą, jeśli mogę wybrzydzać - dodał, jakby mówili co najmniej o pogodzie. Uniósł lekko kąciki ust, jakby to miało w czymś pomóc.

lilac sky pisze...

Amelie doskonale wiedziała, że nie wszyscy są istotami tak pokręconymi jak ona sama oraz jej wspaniały braciszek. I bez wątpienia rozbieranie się, przebranie, czy temu podobny czyn wykonywany własnie tutaj na pewno do normalnych nie mógłby się zaliczyć. Nie dziwiła się wcale temu, że nieznajoma poprosiła ją o pomoc, bo tak zachowywali się przyzwoici, dobrze ułożeni ludzie, a nie tacy wariaci jak panienka Morel, która pewnie jeszcze śmiałaby się wesoło zmieniając w pośpiechu odzienie i machając do mijających ją studentów. Tylko w przeciwieństwie do jej towarzyszki nie bardzo miałaby się czym pochwalić. Bo nawet jeśli wobec obecnych standardów mogłaby zaliczać się w poczet ludzi nieprzeciętnych urodą, wiedziała, że w rzeczywistości była zdaniem mężczyzn za chuda, nie było u niej na czym zawiesić wzorku, za co złapać, a w dodatku potrafiła przegadać każdego. Większość to odstraszało, choć trzeba przyznać, że grono przyjaciół panienki Morel powiększało się z każdą chwilą. No własnie ona miała w głównej mierze przyjaciół, znajomych, kolegów i koleżanki, nigdy jednak nikogo więcej. I dla niej los bywał okrutny.
- Oj tam, modelki to zupełnie co innego. Ja szyję w głównej mierze dla siebie, albo mojej ukochanej Marie- manekina.- zaśmiała się wesoło, by zaraz skinąć głową w odpowiedzi na postawione jej pytanie.- Mhhm. Szyłam ją wczoraj w nocy. Tak w ogóle jestem Amelie.- wyciągnęła do dziewczyny dłoń, jak zwykle uśmiechając się przyjaźnie.

Anonimowy pisze...

Ukończyła z bardzo dobrym wynikiem! Co prawda Shephard mógłby się chwalić, że było to jego zasługą, kiedy to zreferował ładnie i przejrzyście zarówno teorię, jak i praktykę, ale pewnie mało z jej wyniku było zasługą samego nauczyciela, a więcej tego, że Eva jednak znała się na rzeczy. I jak widać na załączonym obrazku nie miała zamiaru mdleć na widok krwi, co kobietom, nie wiedzieć czemu, bardzo często się przytrafiało. Ot, trochę krwi i od razu wielka histeria. Samuel nie takie rzeźnie w życiu widział, nieraz sam je rozpoczynał.
Kiedy został sam, zajął się tym, żeby pozbyć się z ręki chociaż trochę nagromadzonej krwi. Jak na razie wrzucił t-shirt do umywalki. Nie myślał teraz o tym, że stoi w cudzej łazience w samych spodniach i że bardzo dokładnie widać umieszczoną przy pasku broń, ani nie myślał o tym, że teraz dwie blizny zaledwie milimetry od kręgosłupa pięknie się prezentują. Praktycznie ukrywał je cały czas. Inne jakoś nie zaprzątały mu głowy, tylko te nieszczęsne dwie dziury po kulach.
Przynajmniej nie musiał prosić o środek dezynfekujący. Tak, bo czy mogło być coś lepszego? Samuel mimowolnie odsunął ramię, kiedy dziewczyna go dotknęła. Nie, żeby coś... Po prostu tak miał. Nie lubił dotyku, chyba, że sam się na to godził.
Zabrał butelkę i najpierw wylał trochę na ranę, zupełnie jakby było to skaleczenie przez kolce róży.
- Dam radę - odparł i mrugnął do niej, po czym pociągnął spory łyk wódki, jakby pił wodę. Sięgnął po igłę i nitkę z widoczną wprawą. Tak, nie robił tego pierwszy raz.
Zajął się swoim ramieniem nie zważając na ból, który teraz dawał o sobie znać.
- Jak ci powiem, gdzie są takie autobusy to jeszcze polecisz zobaczyć - zauważył nie przerywając swojej 'pracy'.
Potrafił się skupić na kilku rzeczach jednocześnie, ale tym razem musiał się przyłożyć naprawdę dobrze, bo jednak zwykła nitka nie była tą chirurgiczną, która mogła zostawić mniej blizn.

Anonimowy pisze...

Nawet Samuel nie siedział w jednym temacie, bo nie lubił nic nie robić. Co prawda nie był najlepszy jeśli chodzi o pracę z dziećmi czy w ogólnych stosunkach międzyludzkich, ale za to nieźle dawał radę jeśli chodziło o motoryzację, fizykę, informatykę, bronie, bomby, ratownictwo i wiele innych dziedzin, które opanował i nadal to robił. Chociażby te języki. Nie wiadomo po co mu łacina czy język migowy, ale i tak uparł się, że to opanuje i to zrobił. Grunt to wytrwać w swoich postanowieniach. To, co człowieka ograniczało to tylko jego chęci i wola. Wszystko było możliwe przy odpowiednim nastawieniu.
W tym punkcie pewnie różnili się najbardziej, bowiem Samuel miał naprawdę wysoki próg bólu. Chociaż to pewnie było kwestią przyzwyczajenia. Nie raz żył z kulką w ciele, czy innym odłamkiem, nie raz biegał ze złamaną nogą i nie raz się łatał, bo nie dopuszczał do siebie żadnego lekarza. Poparzenia to było coś, co bardzo często widniało na skórze mężczyzny, bo ten bez zastanowienia wbiega do płonących budynków nie zważając na to, że za którymś razem może już nie wyjść. Nie brał leków przeciwbólowych, ale to z własnego wyboru, doskonale przecież wiedział, jak się to skończy.
Szył sobie spokojnie, dopóki nie skojarzył tego, że stała za jego plecami. To na chwilę spowodowało, że jego ręka zawisła nad raną, a jego oczy na chwilę stały się nieobecne, twarz znowu przybrała wyraz zaciętości, czego na szczęście nie mogła zobaczyć. Dopiero po chwili wrócił do siebie i szył dalej, żeby potem przegryźć nitkę i odłożyć igłę na umywalkę. Odkręcił kran i pozbył się resztek krwi, żeby zająć się opatrunkiem.
- Niezwykle ciekawe pytanie - odparł w końcu skupiając jednak całą swoją uwagę na ręce. Wyprostował się, przez co teraz wydawał się jeszcze wyższy, a jego mięśnie mimowolnie się napinały.
Sięgnął po butelkę i upił kolejny łyk wódki na chwilę przymykając oczy. Tak, nie powinien tutaj przychodzić. Może dałby radę nawiać policji i jednocześnie nie zaznaczać swojej drogi ucieczki krwią. Przecież tak naprawdę on nie istniał, nie? Żaden zwykły policjant nie wiedział o istnieniu tajnego agenta, który szwenda się po ulicach.

Anonimowy pisze...

Dla niego niezbyt trafne. W zasadzie nawet nie chodziło o pytanie, które przecież nie było złe. Gorzej z odpowiedzią, bo akurat nie wiedział, co miałby odpowiedzieć. Bo kim był, tak naprawdę? Bardziej skupił się na tym, że widziała coś, o czym on osobiście chciał zapomnieć, a nie mógł. W końcu nie da się zapomnieć o czymś, co widzisz za każdym razem, kiedy tylko zamykasz oczy, prawda? Nie dawał po sobie poznać, że coś jest nie tak, bo nauczył się walczył. Walka to coś, co robił przez całe swoje życie, co nadal będzie robił. I nie podda się, bo nie ma nic innego do roboty.
Nie myślał o sobie w ten sposób, żeby miał biedne życie. Nie, miał normalne, bo dla niego taka była normalność. Nie spotykanie się ze znajomymi na piwie, tylko bieganie z gnatem i zabijanie innych. Widok krwi był dla niego normalny. Ba, ból był dla niego normalny.
Pożyczył jeszcze od dziewczyny waciki, żeby móc doprowadzić do porządku również swoją twarz. Tutaj na szczęście obyło się bez szycia, może trochę spuchnie, nic więcej.
Fakt, faktem. Gdyby chciał ją zabić już dawno leżałaby martwa, ze skręconym karkiem. Jeśli potrafił zrobić coś takiego rosłemu mężczyźnie, to kim była dla niego ta krucha osóbka? Ale jak widać nadal żyła i nie zanosiło się na to, że miałoby być inaczej. Nawet gdyby doprowadziłaby go do szału, to i tak zrobiłby wszystko, żeby zranić siebie, a nie bezbronną kobietę.
- Może kawy, jeśli nie chcesz jeszcze dzwonić na policję czy inne posterunki, do których dzwonią ludzie, kiedy ktoś ich nawiedza w środku nocy - odparł. W końcu dlaczego nie miałby pić kawy? Ostatnio udało mu się przespać pięć godzin, więc miał trochę czasu, zanim znowu padnie ze zmęczenia.

Anonimowy pisze...

Może i miło nie wyglądały, na to akurat nie zwracał uwagi. Bardziej skupiał się na tym, dlaczego je miał. Co się działo wcześniej, zanim do niego strzelali i kto zginął, zamiast niego, bo jak widać żył. Chyba nigdy wcześniej nie czuł takiej wściekłości do innego człowieka. Bo niby dlaczego nie potrafili go dobrze zabić, kiedy tchórze strzelali mu w plecy? Trzeba było już być naprawdę inteligentnym, żeby strzelić milimetry od kręgosłupa, co uratowało mu życie. Niestety. Jego potrafili uratować, a jakże. Człowieka, który zabijał. A niewinnych ludzi już nie.
Nie skomentował słowa 'znajomy', bo dziewczyna doskonale wiedziała, że nimi nie myli, czyż nie? Co prawda nie znał Evy, ale i tak czuł się przy niej swobodniej niż przy innym obcym człowieku. Może dlatego, że nie rozbierała go wzrokiem, co było miłą odmianą. Zresztą, dała mu nawet ubranie, chociaż nie wnikał do kogo należało. Nawet jeśli przyjdzie tu jakiś bokser, to pomimo rany i tak mógł się bronić.
- Tak - odpowiedział rozglądając się po pomieszczeniu. Mimowolnie. Musiał obserwować otoczenie. - Teraz już tak - dodał ciszej bardziej do siebie, niż do dziewczyny. Teraz spokojnie mógł używać swoich prawdziwych danych. Wcześniej było to nie do pomyślenia.
Oparł się o blat kuchenny i krzyżując ręce na wysokości torsu spoglądał na dziewczynę. Powinien sobie pójść, podziękować za apteczkę i do widzenia. A uparcie stał w jej kuchni, jakby naprawdę się znali.

Unknown pisze...

- Ha, z tego co mówisz, to mam wrażenie, że u Ciebie jest ciekawiej - wzruszyła ramionami. - Ja w sumie nic nie robię. Uczę się w kółko, żeby utrzymać to stypendium...
Zamyśliła się. Akurat stypendium w jej przypadku nie było zbyt trudne do zdobycia i utrzymania. Była właściwie najlepsza na roku, jeśli nie na całym wydziale filologicznym. Oprócz kilku rodowitych anglików i amerykanów. Wszystko miała w małym palcu, ale nauka ponad zakres sprawiała, że nie myślała o głupotach. I jak się uczyła, to przy okazji podjadała. Trochę, bo trochę, ale zawsze to coś, nie?
- Pracuję, żeby mieć za co zapłacić czynsz za tę dziurę - ponownie wzruszyła ramionami. Chociaż nie wypowiadała się zbyt chwalebnie o swoim mieszkaniu, to uwielbiała je. Czuła tam prawdziwą atmosferę domu, chociaż inni stwierdziliby, że to raczej opustoszała melina.
- Nie dzieje się nic. Ale sama wiesz, że po tylu wrażeniach... nawet mi to odpowiada - uśmiechnęła się całkiem wesoło. Postanowiła nie wspominać nic o tym, że większość jej energii idzie na wyzdrowienie ze wszystkiego, w co wpadła w ciągu ostatniego roku.

Anonimowy pisze...

Nikt nie musiał wiedzieć kim był Samuel, co robił i jaki miał numer buta. Tak naprawdę to tylko nieliczni wiedzieli coś więcej niż to, że pracował w szkole, czy tym bardziej, że pracował kiedyś w FBI. Pracował, bo pomimo tego, że oddał odznakę to i tak czasami pomagał, kiedy w grę wchodził jakiś psychopata. Bo przecież Sammy był od przypadków beznadziejnych, prawda? Przydawał się, kiedy inni bali się o swoje życie, bo Shephard czegoś takiego nie uznawał. Ryzykował, bo lubił czuć adrenalinę. Jeśli przy okazji zginie, to trudno. I tak nie chciał dożyć starości.
Samuel jak nikt inny uwielbiał ciemne uliczki w samym środku nocy. I to nie dlatego, że mógł spotkać typków spod ciemnej gwiazdy, czy innych pijaczków, ale dlatego, że czuł się wtedy dobrze. Wolał ciemności, w których czuł się jak ryba w wodzie, niż słońce. Wszystko musiał robić na opak.
Oczywiście, że nie chciał pomocy. Nie krytykował psychologów i innych psychiatrów, bo domyślał się, że komuś jednak potrafią pomóc, jeśli ten dany ktoś czuje się lepiej, jeśli się wygada. Sammy nie czuł się wtedy lepiej, co więcej nie czuł się lepiej, kiedy ktoś był blisko niego. Nie, wolał tylko i wyłącznie w swoim towarzystwie przechodzić przez całe piekło.
Wziął kubek nie zwracając uwagi na cukier. Nie słodził żadnego napoju, bo wolał oryginalne smaki niż ich podróbki.
- Film - powtórzył patrząc uparcie na dziewczynę. - Serio? - uniósł brew. Chociaż po dłuższym zastanowieniu było to świetne wyjście. Lepsze udawanie, że wcale go tutaj nie było. - Możesz włączyć - wzruszył ramionami.

Anonimowy pisze...

Oczywiście, że cios jej piąstki mógłby zaszkodzić, gdyby tylko się postarała. Nie musiała mieć dwóch metrów wzrostu, żeby pokonać na przykład Sama. Co prawda musiałaby długi ćwiczyć i gromadzić swoją energię, żeby powalić Shepharda, który walczył od... tak, odkąd tylko pamiętał. Teraz tylko się w tym fachu doskonalił, przez treningi i jak widać na załączonym obrazku, praktyki dnia codziennego. W końcu walka z autobusami bywała naprawdę krwawa, jeśli trafić na naprawdę uparte środki komunikacji miejskiej. Na początku na pewno byłoby jej ciężko, ale kto wie, może po półrocznym treningu zdołałaby wybić mu jakiegoś zęba, a to już coś. No i nie oszukujmy się, ale była kobietą. Miała w swoim zanadrzu szpilki, torebki, parasol i jeszcze inne cuda, które mogły się przydać, nawet na takiego faceta, jak Sammy, nie?
Podobnie działo się z Samuelem. Z każdą kolejną raną był coraz silniejszy. Przetrwał rok temu, przetrwa teraz. Chociaż inni starali się go wykończyć nawet tutaj, w Amsterdamie.
Usiadł na drugim końcu kanapy w ręku trzymając kubek z kawą. Wlepił wzrok w telewizor, bo nic innego mu nie pozostawało. Nie omieszkał oczywiście obrzucić salonu swoim skromnym spojrzeniem, sam nie wiedział po co.
Poruszał prawie niezauważalnie ręką, żeby zmusić mięśnie do pracy. Rzadko kiedy przejmował się tym, że boli. Nawet jeśli teraz miał szyte ramię, to pewnie niedługo będzie robił serię pompek. Było to w jego zwyczaju. Gorzej jeśli cierpiała jego głowa, bo wtedy trudno było mu się skupić na czymkolwiek, a i łatwiej się irytował.

[To był twój pomysł, więc wybieraj ^^]

Anonimowy pisze...

Jak widać niektóre cechy ich łączyły, a niektóre były całkiem od siebie różne. Samuel wracając do przeszłości, do tego koszmaru, który zakotwiczył się w jego głowie, czuł się silniejszy. W zasadzie to, co wtedy przeżył jeszcze bardziej uodporniło go na ból fizyczny. Wystarczyło, że pomyślałby o tym i był w stanie skręcić kark każdemu. Pozwalał, żeby w walce wracały do niego wspomnienia, bo wtedy stawał się nieobliczalny, nie panował nad sobą i tak naprawdę zamieniał się w potwora. Bo czy nie przestraszył się go sam Rick, który był jego szefem? A raczej przestraszył się tego, co zrobiło życie z dobrego agenta, a nie tego, że pozbawiony zostawał empatii za każdym razem, kiedy był wściekły.
Nie pozwalał ujawniać się dobrym emocją, bo wtedy wiedział, że przegra. Nie mógł być słaby. Nie on. Nic nie mogło go sparaliżować, bo każda sekunda się liczyła, kiedy za dziesięć sekund miał wybuchnąć jakiś ładunek.
Uniósł brew widząc animowane zwierzątka w zoo, ale nic nie powiedział. Zjechał za to niżej, zagłębiając się w kanapie i prawie leżąc pił kawę.
Nie, żeby się wciągnął czy coś, ale dość harda babcia przypadła mu do gustu. Tak, taka to sobie w życiu poradzi, nie ma co. Samuel jednak skupił swoją uwagę na odgłosach łap, a raczej pazurów, co mogło oznajmić, że pies zmienił miejsce spania.

laqueum pisze...

Kiedy ona ostatnio jadła sushi? Całe wieki temu. Bodajże jeszcze wtedy, kiedy była z Brianem. Jak ten czas szybko leci..
- Lubię, wszystko co nie jest patrzącą na mnie ośmiorniczką. Brr.. Jeszcze mam ciarki jak sobie przypomnę te oczy - wzdrygnęła się. - Zostałam kiedyś uraczona takim obiadem, do dziś się nie pozbierałam - roześmiała się, kończąc swoją porcję lodów.

Anonimowy pisze...

[Muszę zniknąć na co najmniej pół godziny xP]

Może wystarczyłby miesiąc z Samuelem, żeby zmienić nastawienie Evy. Ale pomimo tego, że nadawał się, żeby przekazywać część podręcznikowej wiedzy uczniom, to raczej nie potrafiłby zmienić teorii do życia innego człowieka. Szczególnie, że to co robił Shephard nie było zbytnio dobre. Człowiek nie powinien załatwiać swoim spraw w taki sposób, w jaki robi to ten mężczyzna, ale tego był nauczony, więc nic dziwnego, że właśnie zachowywał się dosyć narwanie. Dla niego to wcale nie było takie najgorsze, zresztą nie miał innej wersji do porównania.
Samuel starał się nie zwracać na to uwagi. Był pewien, że już nie pozwali sobie na kontakt z żadnym psem. Dalej pamiętał swojego zwierzęcego partnera, z którym dogadywał się bez słów, wystarczyły mało widoczne gesty. Loki był świetnym kumplem, na równi z Chrisem. Miał dwóch spaniałych braci, teraz nie miał żadnego.
Sądził, że owy szczeniak da sobie w końcu spokój widząc, że Sam go ignoruje, ale widać był bardzo zacięty w swoich postanowieniach, więc Shephard mimowolnie skierował na niego swój wzrok.
Dawno nie patrzył żadnemu czworonogowi w oczy. Odkąd widział, jak te jedne gasną to jakoś nie odczuwał potrzeby, żeby znowu się mieszać w takie sytuacje. Szczególnie, że odwrócił się od wszystkich emocji, prawda?
Westchnął bezgłośnie, kiedy kawa już się skończyła i sam przymknął oczy, ale z pewnością nie po to, żeby zasnąć.

Anonimowy pisze...

Kto wie, może kiedyś zaproponuje? W zasadzie nie było to znowu takie nierealne. Z drugiej strony podajże w wtorki o dziewiętnastej Samuel prowadził zajęcia z kursu samoobrony dla studentów, którzy byli chętni. Było to nic, w porównaniu z tym, co potrafił Shephard i pewnie nie pomogłoby to w obronie, kiedy spotkaliby chociażby takiego wroga Samuela, ale na zwykłych oprychów na pewno działało. Zresztą tak naprawdę liczyło się to, żeby w razie zagrożenia w każdej rzeczy widzieć broń. Wtedy nie liczyły się już umiejętności, a spryt, myślenie i improwizacja w biegu.
Każdy miał wady. Samuel na pewno całą listę. Ale każdy człowiek miał też zalety, nawet jeśli jedną, jedyną.
Oczywiście, że nie spał. Nawet jeśli bardzo chętnie zdrzemnąłby się godzinę czy dwie, to zrobi to dopiero po trzydziestu godzinach, jak nie większej ilości, bo dopiero, kiedy jego organizm był wykończony udawało mu się przespać kilka godzin, zanim koszmary na nowo powrócą do jego głowy. Środki nasenne, ani inne nie pomagały, bo już nie raz próbował je stosować. Kwestia przyzwyczajenia, Samuel potrafił już z tym żyć. Nie traktował tego jak kary, skąd. Po prostu przypominało mu o tym, że musi kogoś dorwać, nic więcej.
- Pójdę już - odezwał się po chwili. Co mu po wolnym łóżku? Rano mogliby zjeść sobie śniadanko czy inne dziwne rzeczy, jakby znali się sto lat. Sammy powinien wrócić do swojego świata.
- Dzięki - dodał chwilę później otwierając oczy. Domyślał się, że musi oddać dziewczynie koszulkę, ale zawsze mógł wysłać pocztą, nie?

Anonimowy pisze...

Wszechstronnie to wszechstronnie. Nawet taka samoobrona się do tego zaliczała. Co więcej, mogła się dalej kształcić i jednocześnie zadbać o swoją przyszłość. Przecież nie mogła poddawać się bez walki. To byłoby zbyt proste.
Samuel należał do ludzi, którzy walczą do końca, nawet jeśli szanse przeżycia spadały do zera. A Eva pomimo swojego wzrostu mogła dokopać niejednemu mięśniakowi. Pewnie musiała tylko w siebie i w swoje możliwości uwierzyć, a to jednak nie było takie łatwe, jak można było sądzić.
Shephard nie narzekał na towarzystwo dziewczyny i pewnie dlatego zdecydował się wyjść. Inaczej zacząłby jeszcze się przyzwyczajać i co? Wolał zdecydowanie wyjść z tego mieszkania i udać się w nieznanym kierunku, bądź zawrócić do swojego mieszkania, gdzie będzie musiał się na czymś skupi. Kto wie, może włamie się do bazy FBI? Dawno tego nie robił, a wpadałoby się co i jak.
- Potrzebujesz bodyguarda? - uniósł lekko kąciki ust. - Zawsze mogę ci dać namiary na naprawdę dobrych fachowców - odparł wstając z kanapy.
- Moją możesz wyrzucić - dodał jeszcze kierując się do wyjścia. Musiał niestety zrobić krok nad szczeniakiem, czego starał się nie zauważyć. Pamiętał gdzie są drzwi, a i mieszkanie nie było duże, żeby się w nim zgubić.
I oto cały Samuel Shephard, pojawiał się i znikał.

[To zaczynaj śmiało, wszystko będzie dobre ^^ ]

lilac sky pisze...

- Nie!- krzyknęła wręcz rozpaczliwie, gdy dziewczyna zaproponowała, że kupi ubranie jej autorstwa. I nie chodziło o to, że była zbytnio przywiązana do owego skrawka materiału, czy też nie chciała z nikim dzielić się swoimi projektami. Nic z tych rzeczy! Nie była egoistką, ani nie kłamała mówiąc, że Evie faktycznie dobrze w tej koszulce, ale zdaniem Amelie nie był to jeszcze projekt skończony. I dałaby jej owy t-shirt w prezencie, jako zadośćuczynienie po kawie, ale chciała, by faktycznie koszulka dumnie prezentowała się na Evie.- Znaczy... Daję Ci ją w prezencie, tylko nie jest jeszcze skończona. Chciałam dodać jeszcze prasowankę i zrobić kleksy. Wyglądałaby wtedy fenomenalnie.- stwierdziła z wesołym uśmiechem na swoich malinowych wargach, jednocześnie cały czas grzebiąc w torbie w celu odnalezienia kawałka papieru z omawianą przed chwilą prasowanką, by zaprezentować ją dziewczynie.- Moje inne projekty? Oh, wszystko wala się po moim pokoju i powoli przetsaje starczać mi miejsca na cokolwiek. Reszta jest na uczelni. No, ale jeśli chcesz wpaść to muszę ostrzec Cię przed moim wrednym bratem, na którego notabene własnie czekam. Tak w ogóle mamy w mieszkaniu pyszne truskawki. Świetnie, że pomożesz nam wszystkie zjeść!- radośnie zaklaskała w dłonie traktując dopiero co poznaną Evę jak dobrą przyjaciółkę. W końcu na seryjnego mordercę, ani gwałciciela dziewczyna nie wyglądała, a w dodatku była doprawdy przyjazną osóbką. I chyba jako pierwsza tak zainteresowała się twórczością panienki Morel, co niesamowicie jej schlebiało.

Unknown pisze...

Machinalnie odwróciła głowę, gdy pod jej nogami przemknął szarawy cień szczeniaka. Patrzyła przez chwilę w tamtym kierunku, po czym wycofała się kilka kroków w cień drzew. Nie lubiła ostrego, majowego słońca, które niemiło piekło jej skórę. Wolała pochmurne, szarawe dni. Ciekawe, czy miało to związek z zamiłowaniem do chłodu, czy wynikało z jej osobowości...
- Nie, jeśli zależy mu na kolacji. - skwitowała jej ostatnie słowa i uśmiechnęła się delikatnie. Zwierzęta kierowały się często tą prostą pobudką: głodem.
- Chodzimy do tej samej szkoły. - stwierdziła w końcu na głos, gdy utwierdziła się w tym przekonaniu. - ale zapewne na inne wydziały - odpowiedziała na jej zdziwione spojrzenie i zaśmiała się cicho pod nosem. Miała dobrą pamięć do twarzy, więc była pewna tego co mówi.
- Zostaniesz moją modelką do czasu, aż nasze psy się nie wybiegają? - spytała już poważniejszym tonem, posyłając jej pytające spojrzenie i pokazała szkicownik, żeby brunetka wiedziała, o co jej chodzi. Nie miała wprawy w rysowaniu kobiet, a to była dobra okazja, żeby poćwiczyć. O ile dziewczyna się zgodzi.

Anonimowy pisze...

Tak naprawdę nikt nie mówił, że życie będzie łatwe i przyjemne, prawda? To znaczy nikt tak nie mówił Samowi, więc nie miał żmudnych nadziei. Nie wybierał łatwych wyjść tylko dlatego, że były wygodniejsze. Wręcz przeciwnie, szedł najtrudniejszą drogą, bo dzięki temu będzie jeszcze silniejszy.
Może nie lubił zakupów, ale szafy też nie miał pustej, więc jedna koszulka więcej czy mniej nie robiła mu większej różnicy. W swoim życiu musiał wyrzucić już tak wiele ubrań, że przestał liczyć. W końcu nawet podarte ubrania mają swoje granice używalności.

Pewnie normalnie organizowałby zajęcia raz na tydzień i to w każdym tygodniu co innego, ale ze względu, że wolał mieć mało czasu wolnego, to owe zajęcia odbywały się stosunkowo często, najczęściej w godzinach wieczornych, kiedy Samuel nie miał już żadnych lekcji w szkole, a trochę ich miał, bo był jedynym 'nauczycielem' od przedmiotu. Nie przeszkadzało mu to, bo dziwnym trafem polubił te dziwne godziny, kiedy bawił się w opowiadanie chociażby o broni atomowej. Oczywiście nie mówił jak ją skonstruować, bo tego to się raczej młodych ludzi nie uczy.
Jak zawsze był wcześniej, żeby przygotować salę. Sam nie miał, co tutaj ćwiczyć, bo zwykły worek treningowy nie był dla niego. Musiał mieć zdecydowanie cięższy i bardziej wytrzymały niż ten, który można zabrać za sobą. A jak na ćwiczenia przystało to miał na sobie bojówki i zwykłą bokserkę, która może i odsłaniała niedawno szyte, ale już w lepszym stanie ramię, jednak plecy pozostawały ukryte przed całym światem.
Odwrócił głowę słysząc głos skierowany do niego. Nie słyszał jej. Przyłapał się nad tym, że zatracił się we własnych myślach i stracił czujność, przez co nie słyszał żadnych kroków. Albo zaczął się starzeć, albo przechodził jakiś wyjątkowo kiepski kryzys.
- Cześć - powiedział otwierając drzwi i wchodząc do środka ze swoim plecakiem i dodatkową torbą.

Anonimowy pisze...

Samuel po prostu nie potrafił siedzieć bezczynnie. A skoro już nie był agentem na pełny etat to musiał jakoś ten czas zabić. Szczególnie, że nie przecież nie można ćwiczyć dwadzieścia cztery godziny na dobę, prawda? Nawet jeśli Shephard to uwielbia to ciągłe treningi też mogłyby mu się znudzić. Dlatego wolał robić przerwy chociażby na grzebanie w silniku Impali, czyli jego 'maleństwa'. A jeśli chodziło o czas dla przyjaciół... Cóż, Ricka nie mów nazwać przyjacielem, chociaż ten dużo dla niego zrobił. Może i mu ufał, poszedł z nim czasami na piwo, ale kumplami to jednak nie byli. Za to Sammy stosunkowo często odwiedzał okoliczne bary, bo niby dlaczego nie?
- Możesz oddać - odparł kładąc swoje rzeczy przy jednej z ławek, a sam skierował się do kanciapy, z której wyciągnął materace.
- Tak, samoobrona - odpowiedział ignorując pytanie o samopoczucie. Zajął się montowaniem stabilnego stojaka na worek treningowy. - Przyszłaś specjalnie z koszulką czy to tylko pretekst? - spytał unosząc kąciki ust, chociaż wzrok miał skupiony na metalowych rurkach. - Jeśli nie jesteś przekonana, zawsze możesz zostać i popatrzeć - dodał tym razem unosząc głowę, żeby spojrzeć na panienkę Smit. Nie wyglądała na taką, która chciałaby rozdawać prawe sierpowe na lewo i prawo.

Anonimowy pisze...

- Okropnie, ledwo chodzę i coś czuję, że zaraz skonam - odpowiedział powracając do swojego zajęcia. Nie, nie chciał, żeby to zabrzmiało sarkastycznie czy z nutką ironii. Po prostu temat jego zdrowia był... dziwny. Nie przywykł do tego, żeby ktokolwiek interesował się jego ranami, bo nawet w FBI unikał leży, jeśli nie licząc tego jednego razu, gdzie nie bardzo mógł podziękować za wizytę w szpitalu, bo był nieprzytomny. A skoro stał tutaj i wyglądało na to, że miał zamiar poprowadzić zajęcia to chyba nie było z nim źle, prawda?
Nie wiedział dlaczego, ale przemknęło mu przez myśl, żeby pokazać jej prawdziwy trening, kiedy wali się z całej siły w odpowiedni worek tak, że pomimo zabandażowanych dłoni i tak zaczynają krwawić. Kiedy rusza się, atakuje. Kiedy każdy mięsień pracuje. Tutaj pokazywał im tylko małe sztuczki, które czasami mogą uratować ich życie. Chwyty nie są skomplikowane, a mogą bardzo zaszkodzić przeciwnikowi, nawet jeśli tylko na chwilę, to przez tą chwilę można daleko uciec. Albo pokazuje jak wykonywać dobre uderzenie i gdzie. To nie miało ich uczyć tego, żeby byli się między sobą, ale żeby potrafili to wykorzystać w naprawdę ważnych sytuacjach.
- A dlaczego nie? Każdy może - odparł wyciągając worek i wieszając go w odpowiednim miejscu zupełnie, jakby nic nie ważył.
Spojrzał przelotnie na zegarek. Jak zwykle przyszedł za wcześnie, a było to interesujące, bo jakoś do szkoły wchodził równocześnie z dzwonek na lekcję, przez co przeważnie klasy miały krótsze lekcje o jakieś pięć minut.

laqueum pisze...

Spojrzała na dziewczynę z niedowierzaniem. Ośmiorniczka? Zachwycająca? Przerażająca może i owszem, ale zachwycająca? Cóż, może to i kwestia gustu, czy tam smaku, niemniej Jackie nie do końca tę sympatię rozumiała.
- Nie wiem jak można się zachwycać ośmiorniczkami, nie dość że nie wygląda, to walorów smakowych też nie posiada.. - spojrzała na ciasto, zduszając w sobie cichy głosik, który wzbudzał w niej poczucie winy. Ehh. Czyżby znowu dotarła do punktu, w którym tancerka w jej ciele i duszy chce wziąć górę nad prawdziwą Jacqueline Darrieux? Żeby się przekonać, że wciąż ową władzę nad sobą posiada, sięgnęła po szarlotkę.
- A jak Twój wolontariat? - zapytała, szczerze ciekawa. Zawsze marzyła o tym żeby się udzielać społecznie, niestety zajęcia z baletu skutecznie wypełniały każdą lukę jaką miała zarówno nastoletnia, jak i studiująca Jackie. A teraz? Teraz po prostu padała ze zmęczenia. Owszem, wiedziała, że to marna wymówka, ale nic nie mogła na to poradzić.

Angel Evans pisze...

Uniosła wysoko obie brwi, z lekkim zdumieniem wpatrując się w dziewczynę. Po co ona jej to proponowała? Cóż, musiała przyznać, że akurat dzisiaj miała jeszcze gdzie spać ( mieszkanie kumpla było całkiem w porządku), jednak ile można u kogoś siedzieć? Ona była wędrowniczką, potrzebowała zmian. Może dlatego wciąż wpadała w kłopoty?
Wzruszyła ramionami, przeczesując włosy palcami.
- No wiesz, jeśli tak bardzo nie masz z kim tego robić... - mruknęła cicho, prostując się nieco. Spojrzała kątem oka na swoją gitarę. Jedyną rzecz, którą kochała najbardziej na świecie. - Ale będę mogła gdzieś w kąciku potem zagrać? - uniosła nieco wyżej jedną brew, uśmiechając się nieznacznie kącikiem ust.
Ostatnio próbowała przystosować się do otoczenia, a przynajmniej właśnie nie przypominać tego dzikiego zwierzątka, które chce się zamknąć jak najdalej od ludzi. Co jak co, lecz nie może wciąż żyć w odosobnieniu. Może i to by jej nie zaszkodziło, ale po co tak funkcjonować? Musiała zacząć uczyć się na własnych błędach.

Anonimowy pisze...

Rodzeństwo, nawet to kompletnie pseudo-rodzeństwo było bardzo przydatne. Nawet do opróżnienia butelki wódki. Co prawda, można opróżnić ją samemu, ale kac morderca jest bez serca, więc po co cierpieć w samotności? Clayton bardzo był zadowolony z tego obrotu sprawy. Chociaż może nie był w takim stanie jak Eva, z pewnością go mocno rozgrzało i kolejnych pięć szybkich z pewnością o ile nie urwie mu filmu, to nieźle grzmotnie.
Pijana Evcia zaiste była rozrabiająca, a Calebowi nawet przeszło przez myśl, czy może nie narzucili zbyt szybkiego tempa, ale myśl ta uciekła równie szybko jak się pojawiła i wedle prośby siostruni nalał jej kolejnego.
Chociaż miał szczere obawy przed tym czy trafi kieliszkiem do ust i będzie w stanie się nieco przechylić by pochłonąć trunek.
Oczywiście nad tym długo też nie rozmyślał, tylko dopił resztkę wódki w butelce, zastanawiając się gdzie ma kolejną.

Unknown pisze...

- Sałatka, chętnie - uśmiechnęła się. Sałatka brzmiała bezpiecznie. Mało kalorycznie. I nagle miała ochotę pacnąć się w głowę. Już tak szczyciła się swoimi kilogramami, gdy znowu jej przychodziły do głowy kalorie, tłuszcze i inne straszne sprawy. Gdy było z nią naprawdę kiepsko, odstawiła nawet swoją ukochaną kuchnię włoską. bo przecież zbyt kaloryczna. Ale jak tak zaczęła myśleć o jedzeniu i o tej kuchni włoskiej... coś ją ściskało w gardle, ale w końcu wykrztusiła coś, czego pragnęła od dłuższego czasu. Zupełnie zignorowała pytanie o kwiaciarnię...
- Eva, błagam, chodź ze mną na pizzę. Odkąd Mia wyjechała nie mam zupełnie z kim się najeść. Tak wiesz... naprawdę najeść - oczy jej zabłysły. Anorektyczka zaczynająca jeść wpadła w manię. To te leki polepszające apetyt. Jak już zaczęła myśleć o jedzeniu, to sprawiała wrażenie, jakby była na potężnej gastro.

Anonimowy pisze...

Czy za każdym razem odpowiadałby podobnie? Oczywiście, że nie. Nie odpowiadałby już w ogóle. W końcu mógłby to najnormalniej w świecie ignorować. Nie miał rodziny, co pozwalało mu się o nikogo nie martwić, ale też nikt nie martwił się o niego, bo jedyna osoba, która to robiła już dawno leżała pod piachem. A słynny szef? Też się nie martwił, bo wiedział, że Samuel nie da się, trzeba naprawdę wiele, żeby go wykończyć, w końcu widział co nieco jakiś rok temu, kiedy przeprowadził obławę na słynną rodzinę Scozzari we Włoszech. Media aż huczały, ale nie podawały żadnych nazwisk. Było to niezwykle przydatne.
Czy taka sytuacja nie była wręcz wspaniała? Sammy nie musiał się o nikogo martwić, co pozwalała mu pracować i dawać z siebie wszystko.
Gdyby Shephard dowiedział, że ma jakąś wadę serca to na pewno nic by sobie z tego nie zrobił. Może intensywniej szukałby człowieka, który się chowa, a on na niego poluje. I pewnie nie zwolniłby trybu, aż w końcu padłby martwy. Byłoby to strasznie śmieszne, przynajmniej w oczach Sama. Tyle osób próbowało go wykończyć, a zrobiłby to jego własny organizm.
Rozejrzał się po sali sprawdzając czy jako tako wygląda, żeby mu się nikt tutaj nie zabił, bo w końcu wszystko mogło się zdarzyć.
Słysząc jej pytanie uniósł lekko kąciki ust. Tak, gdyby przechodziła obok tego autobusu parę dni wcześniej... Mogłaby się zapatrzeć aż nadto.
I o dziwo Samuel zrobił coś, czego praktycznie nie robi. Patrząc na dziewczynę odpiął broń i położył ją na swoim plecaku przy ławce.
- Więc uderz mnie - powiedział tylko robiąc parę kroków do przodu i stojąc na przeciwko dziewczyny.

Anonimowy pisze...

Sammy pewnie myślałby podobnie, bo sam pomagał ludziom i to bezinteresownie. Co prawda wiele ludzi miało u niego długi wdzięczności o czym nie zapominał i czasami zgłaszał się to takich informatorów, kiedy potrzebował jakiś informacji. Ale to działo się tylko w świecie przestępczym. W tym, powiedźmy bardziej kolorowym, jeśli już kogoś ratował to potem znikał, zanim zdołał usłyszeć podziękowania. Nie lubił, kiedy ludzie rzucali się na niego ze łzami. To było dla niego w pewien sposób przerażające, o.
Widział jej minę i nawet nie zauważył, że to, co pojawiło się na jego zmęczonej twarzy to coś prawie na kształt uśmiechu. Dzięki temu wyglądał naprawdę... normalnie.
- Przecież ci nie oddam - zapewnił rozkładając ręce, jakby to miało jej pomóc. Co prawda nie trafi na przeciwka, który tylko będzie czekał na cios, ale od czegoś trzeba zacząć, prawda?
- Dobra, to spróbujmy inaczej - powiedział po chwili. - Idziesz ulicą, jest ciemno, zimno, przerażająco. Słyszysz za sobą kroki - mówił okrążając ją, żeby móc stanąć dokładnie za nią. - Jakiś pijaczek upatrzył sobie ciebie na ofiarę. Kobiety mają instynkt samozachowawczy, musisz go tylko znaleźć - dodał i po prostu objął dziewczynę tak, żeby przyblokować jej ręce, ale żeby zbytnio na nią nie naciskać.
Nawet nie zdawała sobie sprawy, że jej wzrost był w zasadzie plusem. Była malutką jaszczurką w porównaniu z wielkim wilkiem. Nawet łatwiej było się wywinąć.

Anonimowy pisze...

To nie mogło być możliwe. Taka Evcia potrafiła machnąć gazetą na muchę? Wstyd i hańba, o. Ale tak naprawdę był to pierwszy krok do sukcesu, w końcu jeśli potrafiła zabić muchę to i kopnąć faceta nie powinno przysporzyć jej wiele wysiłku. Najpierw jednak musiała znaleźć w sobie 'moc'.
Tak, proszenie o litość nie było najlepszym wyjściem. Tak naprawdę było chyba najgorsze, co mogłaby w takiej chwili zrobić. Dawała do zrozumienia napastnikowi, że jest słaba i może zrobić z nią dosłownie wszystko.
- Ugryzłabyś drania - powtórzył. - No nie głupi pomysł. Dobrze by było, gdybyś jeszcze postawiła na nogi całą ulicę tym swoim głosikiem i wierzgała się, bo możesz łatwo się wyślizgnąć - odparł. - To kop, gryź, zrób coś - powiedział, bo jak na razie tylko stała, a on mógłby zrobić z nią już kilka rzeczy.
- I nie martw się, że coś mi zrobisz. Chcę ci przypomnieć, że niedawno wpadłem pod samochód - dodał nieco rozbawiony, a żeby podkreślić powagę sytuacji chwycił ją mocniej.

lilac sky pisze...

Chaotyczny tok myśli Amelie i jej równie pozbawione logicznego toku rozumowanie było chyba znakiem rozpoznawczym panienki Morel. Każdy kto zdążył ja poznać wiedział, że nie do czynienia z przeciętną duszyczką, ale mocno zakręconą młodą artystką, która jednak starała się tchnąc w życie każdej napotkanej osoby odrobinę optymizmu i dobrego humoru.
- Dobra, w takim razie idziemy.- stwierdziła zerkając na swój ukochany biały zegarek umieszczony na lewym nadgarstku. Ot, piękny dowód miłości ojca do córki, choć niby rodzice nie chcieli utrzymywać kontaktu ze swoimi wyrodnymi pociechami. Cóż, Amelie zawsze pozostawała córeczką tatusia, który w tajemnicy przed żoną, często sprawiał Amelie różnego rodzaju prezenty i dbał o to, by ta wesoła duszyczka nie wiodła w Amsterdamie kiepskiego żywota. Zupełnie inaczej było z Gaspardem, którego rodzice wręcz wyklęli. A ona jako dobra, młodsza siostra nie mogła go tak po prostu zostawić na pastwę losu, choć teraz, w miarę upływu czasu i mieszkania razem, wcale już nie była tego taka pewna. Miała starszego brata po dziurki w nosie. Tak było i w tej chwili, kiedy uznała, że nie ma sensu co czekać kolejne piętnaście minut na chłopaka, skoro pewnie i tak zapomniał o siostrze, jak to niestety w ostatnim czasie często się zdarzało.- W sumie jak wpadniemy do mnie, to może uda mi się szybko ją skończyć. A ja ci pożyczę coś swojego.- uśmiechnęła się wesoło do dziewczyny.- Mam nadzieję, że spacer Ci nie przeszkadza, co? Wiem, że jest ciepło i w ogóle, ale to samo zdrowie. Idziemy.- ruszyła pierwsza, jakby w ogóle nie obchodziło ją zdaniem Evy. No cóż, zdarzały jej się takie przejawy bycia apodyktyczną. Ale wiedziała, ze w tym konkretnym przypadku i tak miała rację.

Anonimowy pisze...

Może i ludzie czasami byli szkodnikami, ale mucha była też owadem, który chciał żyć, nie? Może i latała taka po pokoju i denerwowała wszystkich wokół, ale przecież taka była jej natura, o. I co w zamian dostawała? Uderzenie gazetą, albo czymś podobnym, by chwilę później leżeć rozpłaszczoną na ścianie w swojej małej kałuży krwi. Och, jakie to brutalne.
Może i każdy obywatel miał prawa i zasady, których musiał przestrzegać, ale Samuel tego nie robił. Dla niego nie istniał żaden kodeks, robił co chciał i jak chciał. Jedyną zasadą było to, że nie uznawał zasad. Chociaż jego honor nie na wszystko pozwalał, więc mógł udawać tego grzecznego chłopca.
Szkoda tylko, że filmy to nie życie, nawet jeśli życie Shepharda wyglądało na jeden, wielki film. W końcu człowiek po czymś takim już dawno by się załamał, a jak dotąd Sammy szedł do przodu niczym bohater filmu akcji. Zupełnie jakby nic się nie stało.
Nie miał zamiaru się z niej śmiać, bo w gruncie rzeczy wiedziała, co ma robić, a to już był wielki plus. Sammy po prostu... No nie robiło to na nim zbyt wielkiego wrażenia, bo przywykł jednak do nieco większych przeciwników. Właśnie teraz mógł powiedzieć, że Eva była natrętną muchą, którą wystarczyło uderzyć gazetą.
- Po pierwsze, nie uderzaj w tors, bo chociaż byś chciała to wątpliwie, żebyś zrobiła komukolwiek oprócz sobie krzywdę - stwierdził łapiąc jej małą piąstkę i zjeżdżając niżej, mniej więcej tam, gdzie kończyły się żebra. - Po drugie, musisz atakować i bronić się jednocześnie, bo wtedy łatwo zrobić nawet tak - powiedział i łapiąc jej rękę lekko ją wykręcił.
- Nie masz siły w rękach - dodał chwilę później.

Anonimowy pisze...

To musiało być naprawdę niesprawiedliwe. Biedronki i motyle mogły sobie żyć, a to, że mucha była już brzydka skazywało ją na trudną egzystencję. Ponoć tylko człowiek ma rozum i wolną wolę, więc nic dziwnego, że muchy nie robiły nic, żeby zmienić swoje dotychczasowe życie w coś zdecydowanie lepszego. Bo przecież mogły, nie? Gdyby tylko chciały.
Pewnie gołymi rękami mógł złamać jej obie rączki na pół, jakby były z patyczków. Wolał jednak nie próbować na niej swoich możliwości, bo byłoby to mało humanitarne. Zresztą, zupełnie jakby on przejmował się humanitarnym postępowaniem...
Nie chciał zostawić na jej ciele nieprzyjemnych siniaków, więc nie trzymał mocno jej nadgarstków, w każdej chwili mogła się wyrwać.
- Jeśli masz coś pod ręką to możesz tego użyć. Każda rzecz może okazać się potencjalną bronią. A jak nie, to nadal możesz liczyć tylko na siebie. Musisz sprawić, żeby napastnik puścił cię chociaż na chwilę, żebyś mogła zacząć uciekać, albo znaleźć broń - powiedział spokojnie.
Nie wiedział za ile minut zjawią się studenci, ale jak na razie mógł poświęcić czas tylko Evie. Zapomniał nawet o nieszczęsnym podkoszulku, który to dziewczyna specjalnie mu przyniosła.

Anonimowy pisze...

Chociaż tyle, że była niesprawiedliwa tylko w stosunku do owadów. Nie mogła być przecież doskonała, bo nikt nie był, prawda? Każdy miał swoje wady, chociaż to, że Eva zabijała muchy nie można było chyba nazwać wadą. To robił pewnie, co drugi człowiek na tym świecie, jak nie prawie każdy. To był chyba odruch automatyczny. Wielkie czarne coś lata koło nosa to pac i już, kłopot zniknął prawie sam.
Nie łatwo można było sobie wyobrazić napad, szczególnie jeśli stało się w jasnej sali gimnastycznej. Może i dziewczynie powinno przyjść to łatwiej skoro już wiedziała, co mogłoby się stać. Co prawda lepiej, żeby sytuacja już się nie powtórzyła to i tak musiała nauczyć się bronić. Nie mogła być ofiarą. A na pewno nie bierną.
Pewnie, gdyby odebrał pustą torebką, to byłby na tyle zdziwiony, że dziewczyna mogłaby uciec. W końcu był to niezły element zaskoczenia, chyba że ktoś się tego spodziewał.
- Jeśli ci się to spodobało... - wzruszył ramionami unosząc jednocześnie kąciki ust. - Musisz odwrócić sytuację. Jak na razie to ja trzymam ciebie. Możesz spróbować się wykręcać, ale tak, żebym już nie mógł cię ponownie chwycić, za to ty, jeśli masz oswobodzone ręce możesz chwycić mnie i spróbować pociągnąć do ziemi. Wystarczy, że trochę się schylę to wtedy możesz włączyć do akcji swoje kolanko i uderzyć mnie w oko. Wystarczy, że na chwilę oślepisz napastnika, to możesz sprzedać mu jeszcze kilka ciosów, żeby się wyżyć i uciekać.

Anonimowy pisze...

- Dobra, dobra. Przynajmniej wiesz coś na temat teorii, ale oby praktyka nie musiała cię spotkać - mrugnął do niej porozumiewawczo. Oczywiście wątpił, żeby chciała zrobić mu cokolwiek, musiałby naprawdę stać bezczynnie i jej na to pozwolić. Ale jak inaczej czegoś ją nauczyć? Gdyby się bronił to raczej nie pokazałby jej zbyt wiele.
Może i nie był do końca normalny, ale i masochistą nie był. Ból był nieodłącznym elementem jego życia, ale nie szukał go specjalnie, prawda? Wystarczyło, że spotykał na swojej drodze autobusy i skakał po dachach z nudów.
Puścił Evę, co pozwoliło mu się oddalić do swoich rzeczy. W końcu teraz też będzie musiał stać blisko innych, a to było dla niego sporym wyzwaniem. Dziewczyna mogła się zdziwić, kiedy obok colta spoczął jeszcze sztylet, który mężczyzna wyciągnął. Mało prawdopodobne, żeby wpadł tu ktoś, kto będzie chciał go zabić, ale nawet jeśli to i tak będzie się bronił.
Samuel poczekał jeszcze parę minut zanim pojawiło się więcej ludzi, żeby nie musieć mówić dwa razy tego samego.
Eva mogła zaobserwować jak na początku każdy po kolei próbował atakować Shepharda z marnym skutkiem, bo chociaż ten nie robił nic, żeby odwzajemnić atak to porostu robił uniki. Mówił im, że bardzo łatwo wyczytać ich kolejne ruchy, czyta się jak z otwartej księgi. Na worku pokazywał jak sprzedawać celne ciosy, jak stać, które mięśnie mają pracować. Poprawiał każdego. Dzielił ich na pary i każdej poświęcał chwilę, żeby wyjaśnić błędy. Pokazał im nawet najlepsze chwyty z krav magi, w różnych sytuacjach.

Anonimowy pisze...

[Ok, ok xP]

Co prawda mógł więcej mówić im, że są coraz lepsi, ale on wolał mówić im, co robili źle, żeby następnym razem się poprawić. W końcu szansę na wyjście z sytuacji mieli tylko jedną. Żaden napastnik nie przerwie starcia, tylko dlatego, że potrzebowali chwili wytchnienia, czy chcieliby powtórzyć sytuację jeszcze raz, bo po chwili zastanowienia twierdzili, że mogli zareagować zupełnie inaczej. Musieli myśleć w biegu, nie planować, tylko działać. To był jedyny przepis na sukces. Wystarczyło rejestrować otoczenie i to, co zrobić, żeby wyprzedzić pracownika o krok.
Nie uszło jego uwadze to, jak spoglądała w kierunku pozostawionej przez niego broni. Nie, żeby się czegoś obawiał. Był nawet pewien, że colt w jej rękach nie byłby większym zagrożeniem, ale nie bardzo lubił, kiedy ktoś dotykał jego rzeczy. Szczególnie te, z którymi się nie rozstawał.
Pożegnał studentów i zaczął zbierać wszystkie atrybuty na swoje miejsce. Ładnie po sobie posprzątał i podszedł do swojego plecaka, z którego wyciągnął butelkę wody. Upił kilka łyków i chwycił broń, którą obrócił w dłoni, jak przeważnie robił, żeby lepiej leżała. Nie odbezpieczył jej, po prostu wsunął na jej dawne miejsce.
- Bo noszę przy sobie broń? - uniósł brew. Pewnie, że mógłby powiedzieć coś w stylu 'dużo ludzi chodzi po mieście uzbrojonych', ale zatrzymał to dla siebie.
Kiwnął głową w kierunku drzwi i zabrał swoje rzeczy. Musiał oddać klucz zanim posądzą go o kradzież czy coś.

Anonimowy pisze...

[Myślę i myślę i chyba coś mam xD]

- Zdziwiłabyś się, ile normalni ludzie mogą wiedzieć na temat walk. Nie trzeba być jakimś tajnym agentem - odparł zamykając salę. W zasadzie to, co mówił było prawdą. Przecież nie zawsze pracował dla FBI, nie? Wcześniej był normalnym człowiekiem, który lubił wiedzieć na co go stać. A jego umiejętności już wtedy nie były byle jakie, co przydało mu się w wojsku, a potem w kolejnych etapach jego życia. On po prostu ciągle ćwiczył, a nie poprzestawał na laurach. To nie było w jego stylu.
- Nie, nie mam cię dość. Jak będę mieć, to powiem ci wprost - odparł. Przecież z tego słynął, prawda? Mówił prosto z mostu, nawet jeśli mogło boleć. Po co miałby dawać jej lekko do zrozumienia, że ma dość jej towarzystwa? A było to dziwne, ale Eva pomimo tego, że zadawała pytania, które ignorował to i tak mu nie przeszkadzała.
Oddał klucze i wyszedł z dziewczyną z budynku. Zdążyło się ściemnić, ale według Sama nadal było całkiem ciepło.

Ivett Carter pisze...

[Dobrze znowu widzieć znajome minki :) Choć widzę, że Eva uległa małej zmianie :)
Zacznę wątek, jak tylko wymyślę coś ciekawego.]

Anonimowy pisze...

[Dobry, dobry ^^ mój współdziała, za to gg ładuje mi się trzy godziny ;D myślałem nad atakiem wściekłego psa... xP]

- Akurat to mogę powiedzieć ci wprost - stwierdził. A przecież u niego z kłamstwem bywało różnie, prawda? Był doskonałym aktorem, bo inaczej nie mógłby być tajnym agentem. Na dzień dzisiejszy walił prosto z mostu, chyba że chodziło o jego życie, wtedy często mijał się z prawdą. Nie można więc powiedzieć, że zawsze był prawdomówny, bo tak nie było. Nie zmieniało to jednak faktu, że jeśli nie chodziło o jego życie prywatne to wyjawiał prawdę, nawet jeśli bywała bolesna. Bo przecież lepsze to niż złudzenia. A przynajmniej tak myślał Sammy.
Shephard był zahartowanym człowiekiem. Zdarzało mu się nawet w zimie paradować z krótkim rękawem, przez co zwracał na siebie uwagę innych ludzi. Ale przecież żył już w spartańskich warunkach, biegał podczas deszczu i innych zamieci, więc nie tak łatwo było go przestraszyć chłodem. Nawet chorował bardzo rzadko.
- Podrzucić cię gdzieś? - zapytał po chwili wskazując na zaparkowany niedaleko swój samochód. Nawet nie pytał z grzeczności, po prostu wydawało mu się to całkiem naturalne. Pewnie w tym momencie powinna zapalić mu się zielona lampka oznaczająca, że coś jest nie tak, ale uparcie nie zwracał na to uwagi.

Anonimowy pisze...

[No ba, Sammy potrzebuje psa xD no i może ostatecznie coś powie Evci o sobie, ale to przy dobrym wietrze... To może teraz ty coś wymyślisz? xD]

Tego nie mogła być pewna. Z jednej strony może dowie się o jednym, albo nawet o wszystkim, ale też może nie dowiedzieć się o niczym, bo Sammy nagle zniknie z Amsterdamu. Bo to przecież lubił robić. Zostawanie w jakimś miejscu na stała wiązało się z tym, że niektórych ludzi widywało się częściej niż normalnie. A potem przychodziło to nieszczęsne przywiązanie zarówno do miejsca, jak i ludzi. A Shephard trzymał to z dala od siebie. Powód zniknięcia może być też oczywiście inne. Wyjedzie i nie wróci, bo już nie będzie żył, ale o tym pewnie nikt się nie dowie.
Otworzył samochód, żeby wrzucić do środka torbę i plecak. W końcu najważniejsze, co potrzebował mieć przy sobie, miał.
- Może być - odparł jednocześnie zamykając samochód i wrzucając do kieszeni kluczyki. W zasadzie nie miał nic lepszego do roboty, prawda? Dla niego dzień dopiero się rozpoczynał, bo wolał wieczór niż słońce, które dawało o sobie coraz bardziej znać. No i na pewno nie wybierał się do łóżka, żeby się zdrzemnąć, co to to nie. Jeszcze przecież nie widział podwójnie, nie?

Anonimowy pisze...

Tak naprawdę lepiej, żeby Eva nie poznawała wcale jego oblicza, a już na pewno nie tego w pełni. Praktycznie był przypadkiem, w którym walczyły ze sobą dwie różne osobowości, a zależało od dnia, która bardziej się objawia. Do tej pory dziewczyna nie musiała myśleć o nim źle, bo nie bardzo zdawała sobie sprawę z tego, na co było go stać, co potrafił zrobić. Tym razem nieświadomość była chyba najlepsza. Zresztą, Samuel miał głęboko gdzieś, co myślą o nim inni, więc równie dobrze może go wziąć za psychopatycznego mordercę.
Fakt, nie sprecyzował dokładnie, na co się zgodził, ale widocznie uznał, że jak za dużo powie to jeszcze poczuje się gorzej i dostanie gorączki, o. Lepiej więc wrócić do słuchania.
- Powinnaś zostawiać mu w domu włączone radio czy coś - powiedział zanim zorientował się, że coś powiedział. Nie, żeby był jakimś wielkim znawcą, przecież nawet nie miał psa, prawda?

[na początek wybacz, że nie piszę zbyt długo, ale jakoś opuściła mnie wena. a wracając do tematu to wątek z dzikim psem może być następny, o! ;P]

Anonimowy pisze...

[też jestem padnięty, ale tak naprawdę to uczucie towarzyszy mi zawsze xD]

Byłaby przerażona, ale mimo to nic by sobie z tego nie zrobiła. I kto z ich dwójki miał popędy masochistyczne? Takim zachowaniem na pewno bardzo zdziwiłaby Sama, bo jak dotąd każdy odwracał wzrok, kiedy tylko ten mężczyzna przechodził ulicą. Co prawda tylko wtedy, kiedy miał zły dzień i z jego oczu wręcz biły pioruny, bo w każdym innym wolał wtopić się w tłum. Ostatnimi czasy przecież wolał nie zwracać na siebie uwagi, ale co z tego, skoro nie zawsze mu to wychodziło chociażby przez wzrost, którym się wyróżniał i budowę ciała. Na to pierwsze nie miał żadnego wpływu, a jeśli chodziło o to drugie? Nie zależało mu na tym, żeby dobrze wyglądać, on po prostu nie potrafił nic nie robić.
- Nie jestem - stwierdził unosząc kąciki ust. - Z tygrysami też nie pracuję - dodał w żartach, jak gdyby uprzedzając jej kolejne pytanie.

Anonimowy pisze...

[no popatrz, ja to trochę jak Sammy, co prawda nie zabijam, ani nic z tych rzeczy, ale ciągle muszę coś robić xD]

Zaskoczyłaby go, oczywiście. Nie wiadomo jednak czy pozytywnie, bo zdecydowanie wolałby, żeby uciekła od niego z krzykiem, zanim zdążyłby jej coś zrobić, czego oczywiście nie chciał. Ale jeśli już wpadał w jakiś dziwny amok, to zanim udałoby mu się wrócić do spokojniejszego stanu, mogłoby już być za późno. A jeśli chodziło o sympatię... Co prawda nie rozdawał na prawo i lewo swojego zaufania, ale wyglądało na to, że z Evą mógł wytrzymać dłużej niż pięć minut, więc był na dobrej drodze, żeby kogoś polubić. Co oczywiście nie powinno się zdarzyć.
Jeśli błaznowała to była przynajmniej charakterystyczna i łatwo ją było zapamiętać. Większość ludzi uznawało to za plusy. Samuel raczej nie miał zdania.
- Nie wiem - przyznał szczerze. Nie przywiązywał dużej wagi do zwierząt, a był w zoo jako dzieciak i później, ale to była nieco gorsza z historii. Czy mógł jednak powiedzieć, że lubił to miejsce? Było mu obojętne, jak większość zresztą.

Anonimowy pisze...

[Proszę cię, marnować życie na spanie? xD]

Nawet gdyby zaczęła mu matkować to pewnie na nic by się to zdało, gdyż Samuel nie słuchał dosłownie nikogo. Działał na własną rękę i rzadko kiedy brał sobie do serca opinie innych. Zapewne gdyby Eva była świadkiem jakiejś niecodziennej sytuacji w Shephardem w roli głównej to wolałby, żeby oddaliła się w nieznanym kierunku, niż pilnowała go i nie zostawiała. Właśnie najrozsądniejsze byłoby go zostawić, bo jednocześnie Sam, równa się kłopoty.
Skoro już teraz prawie traktowała go jak przyjaciela, a praktycznie go nie znała, to co mogłaby powiedzieć, gdyby cokolwiek wspomniał o swoim życiu, które tak dotkliwie ukrywa?
Zaczął się zastanawiać czy to na pewno był dobry pomysł, ale skoro już poszedł z nią na ten 'spacer' to nie powinien znikać po pięciu minutach.
- Nie wiem - powtórzył. - Miejsce jak każde inne, tylko więcej tam zwierząt - stwierdził po chwili.
W ogóle nie był głodny, ale nie chciał, żeby dziewczyna przez niego odmawiała sobie posiłku, więc po prostu szedł tam, gdzie ona.
[A proszę bardzo, tyle że z mojej strony żadnych konkretnych pomysłów ;)]

Anonimowy pisze...

Kiedy Samuel był w zoo jako dziecko raczej nie skupiał się na tym jakie zwierzątka tam były, ani na tym, żeby wynieść jak najwięcej miłych wspomnień. Raczej skupiał się na tym, żeby rozkwasić innemu dziecku nos, ale niestety taką ciekawą zabawę jak zwykle musiała przerwać jedna z pań, która z nimi wyszła. A szkoda, bo zapowiadało się obiecująco.
Nie miał nic przeciwko, że wybierała trasę i szła, gdzie jej się podobało. Oszczędziła mu przynajmniej burzy mózgów, gdzie mogliby pójść. Osobiście najlepiej spacerowało mu się bez żadnego celu, szczególnie kiedy wychodził w nocy idąc ciemnymi uliczkami. Po prostu szedł przed siebie.
- Jak jesteś głodna to jest jeszcze więcej miejsc, gdzie można kupić hot doga - zauważył unosząc kąciki ust. Przecież mijali nie pierwszą i nie ostatnią budkę z niezdrowym żarciem. Swoją drogą... Tak, Eva nie miała ochoty na sałatę tylko na fast fooda. To chyba nie było częste wśród studentek dbających o linię.

[Spontanicznie. Chyba, że wpadniesz na coś dobrego xD]

Anonimowy pisze...

[Jak na razie przyszłoby mi do głowy wejście do wody, ale nie wiem czy to tylko taki potoczek, czy głęboka woda xD]

Na jego pytania niestety nie miał kto odpowiedzieć, więc po jakimś czasie przestał je zadawać. A jeśli już coś go nurtowało to odpowiedzi szukał sam. Skoro liczył na siebie, to niby kto inny miałby mu zreferować dany temat? Szczególnie, że zwierzątka w zoo mało go wtedy interesowały. Teraz zresztą też. Klatki i masa gapiów. W zasadzie powinien im chociaż współczuć. Sammy był przecież wolny i nie dawał zamknąć się do żadnej z klatek.
Ochota. Przecież było to całkowicie naturalne, prawda? Jakoś Samuel nie wpadł na tak proste i genialne wytłumaczenie. On jadł, bo musiał. Spał, bo musiał. Chyba powinien się nauczyć sporo rzeczy zanim wrócił pomiędzy ludzi. Jeszcze dłuższy czas w odosobnieniu i już nic nie dałoby się z nim zrobić.
Wsunął dłonie w kieszenie spodni i stał przez chwilę obserwując otoczenie. Oczywiście, że usłyszał, co do niego mówiła, ale jak zwykle to zignorował. Nie, nie czuł się nieszczęśliwy, wręcz przeciwnie, bo brał z życia ile się dało, pomimo tego, co miał za sobą. Ale nie miał powodu, żeby się uśmiechać, jeśli jeszcze pamiętał jak to się robiło.

Angel Evans pisze...

[ Zapomniana juuż ? :< ]

Anonimowy pisze...

[Potaplać xD to idziemy pływać!]
To, że nie miał rodziców nie świadczyło o tym, że nie był szczęśliwy. Nie potrzebował ich. Pewnie gdyby ich miał to myślałby inaczej, ale na dzień dzisiejszy podobało mu się to, że nie miał nikogo. Życie było zdecydowanie łatwiejsze. Teraz nie musiał się o nikogo martwić i wiedział, że już nie będzie musiał czuć tego bólu, kiedy widziałby znowu śmierć bliskiej osoby. Doskonale znał ten ból, bo przecież nie mógł o tym zapomnieć. On po prostu wszelkie emocje stłumił i ukrył głęboko w sobie.
Pytanie tylko czy chciał między tych ludzi iść. Wystarczało mu w pełni to, że przebywał codziennie kilka godzin w szkole, albo jak jechał na jakąś akcję, a potem pił piwo z Rickiem, jak gdyby nigdy nic. Nie chciał tego zmieniać. Chyba.
Spojrzał na nią z góry. Nie wiedział dlaczego tak usilnie starała się z nim rozmawiać. Nie była jedną z tych studentek, które robiły wszystko, żeby znaleźć się blisko niego, chyba że doskonale o ukrywała w co wątpił.
Sammy ponownie tego dnia wyciągnął broń i odłożył ją na trawę. Zrzucił też swoją koszulkę i wszedł do wody, jak stał, o.

Angel Evans pisze...

[ Aaaa, ooo przepraszam, ślepota u mnie nastała ^^ ]

Anonimowy pisze...

[Sure ;p]

Dla niego byli oczywiście nikim. W zasadzie dziwnie się czuł, kiedy przyjaciel mówił mu, że każdą matkę trzeba szanować, bo w końcu dawała życie. Nie stosował się do tej rady, bo tak naprawdę nie miał do czego. Nie chciał mieć nic wspólnego z tą kobietą, nawet obojętne mu było to czy jeszcze żyła. Nie brzmiało to pewnie miło, ale nic nie mógł na to poradzić. Taki już był, czasami może niezbyt miły, ale to właśnie część z jego charakteru.
Może i była zimna, ale co z tego? Może nie miał z tego większej frajdy, ale wodę lubił. Tak, to mógł powiedzieć śmiało i bez zastanowienia.
- Uważaj, bo jeszcze się przeziębisz - stwierdził, może trochę żartobliwie. W końcu Eva wydawała się bardzo bezbronna, nawet przed takimi małymi bakteriami, które chętnie sprezentowałyby jej katar czy coś podobnego.

Angel Evans pisze...

[ Spoko luzik ;) A ja tym czasem już idę w kimono. Dobranoc :* ]

Anonimowy pisze...

[Jak będę mieć wolne to na pewno xd a tymczasem padam, więc ładnie się pożegnam ;)]
Lekarze byli ostatnimi ludźmi, z którymi chciałby się kiedykolwiek zobaczyć. Przykładem tego była chociażby jego wizyta u Evci. Sam się poszył i jak widać nadal żył, więc nie odczuwał potrzeby wizyty w szpitalu. Praktycznie wołami się go nie dało zaciągnąć do tego miejsca, ot co.
Pozwolił, żeby woda trafiała do każdego jego mięśnia. Można powiedzieć, że czuł przyjemne, zimne kryształki, a raczej krople, na swojej skórze, ale nie było to uczucie, które mogłoby mu przeszkadzać. Na pewno nie. Przyłapywał się na tym, że przestawał być czujny, czego nie powinien robić. Jeśli nie skupiał się na otoczeniu to jego prawe ucho było praktycznie bezużyteczne i łatwo można było go zaskoczyć. Kiepsko. Samuel na pewno musiał mieć stałą czujność, szczególnie, kiedy był w czyimś towarzystwie. Mimowolnie zamknął oczy, żeby skupić się na tym, co słyszał. Zaraz jednak je otworzył i spojrzał na dziewczynę, która szła za jego przykładem.
- Oczywiście, będziesz chciała wyciągnąć ze mnie poczucie winy i pieniądze na zadośćuczynienie - stwierdził, co oczywiście nie było prawdą.

Anonimowy pisze...

Nie dane było mu poznać żadnego lekarza dość dobrze. Najdłużej widział ich rok temu, kiedy był zmuszony zostać spory czas w szpitalu, ale i tak wypisał się na własne żądanie, a zrobił to w momencie, kiedy już udawało mu się ustać na nogach jakieś pięć minut. Bo już wtedy był wrakiem, potrzebował naprawdę sporo czasu, żeby też z wyglądu przypominać człowieka, a nie chodzącego zombie. Następnie cztery ściany i dopiero potem wyszedł do ludzi nie siejąc już spustoszenia.
Powinni. Samuel jednak doskonale znał ludzi, którzy go szukali. Pewne było to, że ktoś może go znaleźć w środku nocy, bądź wczesnym ranem. Musiał być po prostu gotowy na przyjęcie gości zawsze.
- Chyba, że jutro już mnie tu nie będzie - odpowiedział patrząc na dziewczynę. On, który przynosi ciepłą herbatkę i koc? Do tej pory było to rzadkie zjawisko, bo i uszczupliło się grono ludzi, którymi się opiekował.

Anonimowy pisze...

[Jakby co, to trzymam kciuki, chociaż nie wiem za co xD musisz mi potem opowiedzieć ;P w każdym bądź razie mam chyba pomysł na kolejny wątek ^^]

Anonimowy pisze...

[Dobra, to będę trzymać! ;D]

Może nie tak po prostu, bo pewnie nie wyjdzie, ot tak. Chyba, że naprawdę zauważy coś, co mu się nie spodoba. Jak do tej pory oszukiwał samego siebie. Człowiek należał do grupy stada, prawda? Chociażby nie wiadomo jak bardzo był aspołeczny i był obojętny wobec innych to i tak nieświadomie potrzebował ich towarzystwa. Nawet jeśli nie zdawał sobie z tego sprawy, to właśnie ludzie zatrzymywali w nim resztki człowieczeństwa.
A wystarczył dosłownie jeden telefon i już go nie było. Zabierał ze sobą tylko jedną torbę, w której zawsze ma spakowane kilka rzeczy na zmianę, różne bronie i magazynki. I po prostu jechał. Jak do tej pory zawsze wracał.
Uniósł kąciki ust słysząc jej słowa. Akurat tego obiecać jej nie mów, bo zawsze uważał na to, co mówi. Jego słowo było dużo warte, jeśli zdarzało mu się coś przyrzec, to dotrzymywał słowa.
Widząc, jak dziewczyna się zanurza pod wodę obudził się w nim instynkt ratowania, co było poniekąd jego skrzywieniem zawodowym, więc nic dziwnego, że postąpił do przodu i objął dziewczynę w pasie. Nie wiedział czy umiała pływać, ale chyba nie wchodziłaby do wody, gdyby tego nie umiała, prawda?

Anonimowy pisze...

[Może kiedyś zobaczysz ^^ jak na razie nie mam pojęcia jak go wtrącić ;D]

Anonimowy pisze...

[Ej, znowu wpadłem na jakże genialny pomysł xD skoro Sammy słynie z ratowania dzieciątek to mógłby kiedyś uratować tego brata Evci ;D a ten wcześniejszy to tak sobie myślę, żeby Sam zabrał Evę na jakiś bankiet czy coś takiego, bo wypadało mu przyjść z osobą towarzyszącą xd]

Ale czy to jego wina, że wolał tylko swoje towarzystwo? Żył tak, a nie inaczej, pozwolił sobie zaufać, co było do tej pory chyba największym błędem życia, a przecież Samuel nie powtarzał dwa razy tych samych błędów. Jeszcze jak miał osiemnaście lat to był przecież młody i głupi, ale potem nic nie miał na swoje usprawiedliwienie.
To był jego naturalny odruch, żeby uratować innych, nawet kosztem swojego życia. Zupełnie tak, jakby za każde uratowane życie miałby mieć skreślone te złe uczynki. Doskonale wiedział, że tak się nie stanie, ale jakoś nie podobał mu się fakt, że mogli ginąć niewinni ludzie. Tak, odezwał się facet, który zabijał na zlecenie szefa mafii.
Cóż, wzrost mu się nie przydawał tylko wtedy, kiedy musiał się jakoś schować, wtedy najczęściej zmuszony był, żeby się czołgać, ale w wojsku robił to tak często, że nie sprawiało mu to żadnych kłopotów.
- Nie utopisz się na mojej zmianie - zastrzegł nadal ją trzymając i idąc do przodu, dopóki dziewczyna nie miała gruntu pod nogami.
Wyglądała teraz prawie uroczo. Pewnie nie codziennie kąpała się w ubraniach.

Anonimowy pisze...

[Pomyśl sobie, najpierw tatuś Evci będzie mierzył do niego z wiatrówki, a potem będą pić razem drinki xD jak wpadnę na jakiś w miarę dobry pomysł z tym bankietem to zacznę xd]

Stary może jeszcze nie był, ale kiedy Eva się urodziła to Sammy pewnie już tłukł się z jakimiś chłopakami i zaczął sprawiać kłopoty wychowawcze. Pierwsze bunty i takie tam. Przecież stosunkowo wcześnie odkrył, że może żyć jak chciał, a nie jak mówili mu inni. Co cię nie zabije, to cię wzmocni, czyż nie? Te słowa idealnie pasowały do Sama.
Pewnie, gdyby wyszło to nagle i niespodziewanie, Shephard zdążyłby się odsunąć. Ale, że i święty i nie był, a i Eva należało do ludzi, których tolerował po prostu stał sobie spokojnie. Nie, żeby czekał na więcej, skąd.
- Nie ma za co - powiedział automatycznie i powoli ruszył za dziewczyną. Zimna woda mu nie przeszkadzała, więc i się nie śpieszył. Tyle, że musiał podwieźć Evę do domu zanim się pochoruje. W samochodzie pewnie znajdzie też przydatne suche rzeczy czy coś w tym rodzaju. Przecież on w wozach miał wszystko.

Anonimowy pisze...

Ciągnęło ją do starszych. Starszych i niezbyt normalnych facetów. Bo jak nie trafia na damskiego boksera to praktycznie na seryjnego mordercę. Albo z Evą było coś nie tak, albo z ludźmi, z którymi próbowała się zaprzyjaźnić. Może Samuel nie bił kobiet, ale na pewno miał więcej na sumieniu niż były panienki Smit, którego notabene rozszarpałby gołymi rękami przy okazji robiąc mu darmową kastrację, o.
Wyszedł z wody i sięgnął po zostawioną wcześniej koszulkę, którą na siebie nałożył. Co prawda nieco się do niego przykleiła, ale nie zwracał na to uwagi. Pozbierał swoje rzeczy.
- Podwiozę cię zanim będę mieć na sumieniu twoje zdrowie - stwierdził unosząc kąciki ust.

[Rany, wybacz za te śmieci xd]

Anonimowy pisze...

[Ucz się, ucz xD to co robimy? Pies, czy następny wątek jakiś?]

Dreszczyk adrenaliny. Żeby tylko nie przeklinała potem tych słów, bo życie Samuela składało się praktycznie z samej adrenaliny. Bo może i pracował teraz grzecznie w szkole, ale jak doskonale pamiętała przyszedł do niej kiedyś trochę zakrwawiony. To dlatego musiał być czujny, szczególnie, żeby nikt przez niego więcej nie ucierpiał.
Czuł jak kapała z niego woda, tym razem miał wrażenie, że zimniejsza, bo jakoś w rzece nie odczuwał temperatury tak bardzo. Ale widać miał w sobie ognistą krew, bo jeszcze nie szczękał zębami i nie zapowiadało się, żeby to robił.
Kiedy znaleźli się przy samochodzie, Shephard otowrzył bagażnik Impali i zniknął w nim do połowy, żeby po chwili wyprostować się i podać jej swoją koszulę.
- Masz, włóż coś suchego - powiedział. Nie chodziło mu oczywiście o to, żeby mokra wsiadała do samochodu, co było nawet dziwne, bo był gotowy zabić jeśli ktoś ruszył jego 'maleństwo', ale chodziło mu tylko i wyłącznie o jej zdrówko.

Anonimowy pisze...

To, co mówiłby pewnie nie byłoby znowu takie nieprawdopodobne. Przecież nie tylko Samuel miał takie życie, które doświadczyło go w większym czy mniejszym stopniu. Przecież wcale nie miał tak źle, inni na pewno mieli gorzej. W jego przypadku chodziło tylko o zaufanie, aspołeczność i być może walkę z bólem. Tym psychicznym jak i fizycznym. Nie można było powiedzieć, że zatracił się w tym, co robił, bo przecież doskonale wiedział, jak chciał żyć. Wszystko to było jego wyborem.
Mogła ułożyć sobie historyjkę o Shephardzie, który tak naprawdę był Jamesem Bondem czy innym Winnetou.
Och, z pewnością, gdyby miała niecne zamiary wobec jego 'maleństwa' to przestałby się martwić i to bardzo szybko. W końcu ten samochód składał prawie od zera, kiedy to ktoś w bezwstydny sposób próbował zostawić to cudo na złomowisku.
Miał właśnie zaproponować, żeby wsiadała do środka, kiedy usłyszał dziwny odgłos. Mimowolnie naprężył mięśnie jakby szykował się do ataku, ale odwracając się zauważył tylko nadchodzącego psa. Jeśli można tak było nazwać zakrwawioną bestię, która pomimo utykania, nadal jeżyła sierść i pokazywała ostre ząbki. Oczywiście zachowanie Sammy rozpoznał. Było to coś w stylu 'Odsuńcie się, bo chcę przejść'.

Anonimowy pisze...

On miał zdecydowanie na odwrót, bowiem rzadko kiedy miał styczność z ogólnym dobrem. Przeważnie obracał się w wszelkim świecie, gdzie nie brakowało zła, a potem przestępczości. Może mu to po prostu odpowiadało? Zresztą nie miał żadnych przesłanek na inne życie. No dobra, miał, ale tylko przez chwilę. Była to jedna, wielka szopka, więc zaciągnął się do wojska, co i tak po jakimś czasie mu się znudziło.
Pewnie nie miała pojęcia, że czytając rok temu gazety, które rozpisywały się o rozpracowaniu sycylijskiej mafii ma przed sobą 'funkcjonariusza policji, który w stanie krytycznym trafił do szpitala'.
Automatycznie położył dłoń na ramieniu dziewczyny. Nawet jeśli chciała pomóc psu, to nie w ten sposób. W tej chwili zwierzę widocznie pokazywało, że nie ma zamiaru oszczędzać nikogo, kto stanie na jego drodze. To między innymi dlatego Sammy nie chciał go tutaj zostawiać, mógł zaatakować na przykład jakieś dziecko, a potem zrobią z niego psychicznego i agresywnego bydlaka.
Ani przez chwilę nie przestraszył się z pozoru groźnego psa. Praktycznie z dwóch powodów. Po pierwsze miał broń, prawda? Zawsze mógł jej użyć, chociaż musiałby mieć naprawdę spory powód, żeby to zrobić. A po drugie... Wiedział, że ten pies nie jest groźny. On się tylko bronił, zważywszy na to, jak wyglądał. Nie wiedział, kto go tak urządził, ale na pewno nie chciał pozwolić, żeby to się powtórzyło. Miał poszarpane jedno ucho, kulał i widać było, że z karku spływała krew, przez co cały był w niej ufajdany. Czechosłowacki wilczak. Pies, który przywiązuje się do właściciela, a wobec obcych jest nieufny. Pies, który ma najwięcej wilczego genu. Wolny łowca, który chodzi swoimi ścieżkami. Miał nawet z nimi kiedyś do czynienia, chociaż sam miał zwykłego owczarka.
Stanął przed dziewczyną. Jeśli już pies chciał się na kogoś rzucić to niech będzie to Sam. Powoli, ale to niezmiernie powoli zaczął się zniżać mając przed sobą otwartą dłoń, żeby pies widział, że nie ma żadnej broni. Patrzył mu w oczy, tak. Nie mrugał, potrafił długo tak wytrzymać. Kiedy już udało mu się kucnąć, położył dłoń na ziemi. Wilczak warknął, ale był to odgłos jakby przypomniał sobie, że ma to robić. Zrobił kilka kroków w miejscu, jakby nie wiedział jak ma się zachować. Jego zęby powoli znikały, opuszczał postawę atakującą. Sammy usiadł na ziemi wciąż trzymając dłoń przy betonie.
- Chodź, kolego - powiedział cicho. Zmienił się wyraz jego twarzy, całej postawy. A to wszystko przez to, że przypominały mu się niezwykle mądre oczy Lokiego. Zaczął powoli drapać palcami o beton. Po chwili wilczak zrobił to samo przednią łapą. Shephard mimowolnie uniósł kąciki ust. - No dalej, chodź - zachęcił cicho. Niespodziewanie przerwał drapanie i uderzył lekko dłonią o beton. Pies szczeknął, ale o dziwo machnął ogonem. Dopiero wtedy Sam uniósł rękę i wyciągnął ją w stronę nieznanego sobie wilczaka. Kiedy zwierzę przeniosło wzrok z ręki mężczyzny na jego twarz, Sammy zaczął komunikować się z nim gestami. Przechylił głowę nieco w prawo i do tyłu, co psiak mógł przetłumaczyć sobie 'Chodź do mnie'. Minęła chwila, kiedy pies powoli zaczął zbliżać się do Shepharda kulejąc lekko. Dalej nie robił gwałtownych ruchów. Po prostu czekał.

Anonimowy pisze...

[Ło, normalnie nie wierzę xD]

Anonimowy pisze...

[Nie przyzwyczajaj się, teraz będzie zdecydowanie krócej xD]

Za to, gdyby Eva była inna to może i dla Samuela nie byłoby ratunku? Jeśli się tak uprzeć, to w towarzystwie dziewczyny jak dotąd wykazywał się spokojem, prawda? Nawet nie podniósł głosu w towarzystwie jej osoby, co było naprawdę dziwne i praktycznie niespotykane. Albo tak Eva działała na ludzi, albo tylko na Sama.
Sammy nigdy nie uderzył psa. Wydawało się to wręcz śmieszne jeśli patrząc na to, co robił z innymi ludźmi. Pracował z psami latami. Loki był jego prawą stroną, rozumieli się bez słów. Ratował Sama, albo na odwrót. Aż dziwne, jak dobrze się dogadywali na akcjach, zupełnie tak, jakby ten owczarek był normalnym człowiekiem, takim jak Chris, najlepszy przyjaciel Shepharda. Co prawda Loki słuchał tylko Sama, ale i do Chrisa bardzo się przywiązał.
Nie, nie był zaklinaczem psów. Po prostu wiedział jak do nich trafić, bo z nimi pracował. Loki był wyrzucony z psiej szkoły policyjnej, bo miał ADHD i nie potrafił się podporządkować. Ale dziwnym trafem, Samuel wyciągnął go z pożaru i tak już zostało, wszędzie byli razem. Okazało się, że potrzebował tylko człowieka, któremu będzie mógł ufać, a nie jakiegoś policjanta, który będzie go zmuszać do szukania narkotyków.
Shephard w spokoju czekał aż pies do niego podejdzie, bo i się nie śpieszył. Już praktycznie czuł pod opuszkami palców jego sierść, ale nadal czekał, aż się zbliży. Przyjrzał mu się z bliska i dopiero wtedy drugą wolną ręką lekko go podrapał. Pozwolił, żeby wilczak oparł swój pysk o jego ramię i dopiero wtedy zaszczycił dziewczynę swoim mądrym, psim spojrzeniem. W tym czasie Sammy oszacował jego zdrowie i nie omieszkał powiedzieć mu czegoś do ucha. Mogło wydawać się do śmieszne, ale zwierzę przymknęło na chwilę swoje ślepia, widoczne zmęczone.

Anonimowy pisze...

Widać na każdego działała nieco inaczej. Kiedy jeden ciągle na nią krzyczał, drugi jak na razie w ogóle. Nie było powiedziane, że tego nie zrobi, w końcu jak na razie poznawała go z tylko tej nieco lepszej strony i to kiedy mam w miarę dobre dni. Może lepiej, żeby tak już pozostało, niekoniecznie może jej się spodobać ta druga, zdecydowanie przeciwna strona.
Na jego drodze kiedyś stanęła jedna osoba. Nie wątpił, że była w jakimś stopniu aniołem. Ale nie uratowała go od tego, co przydarzyło mu się potem, więc traktował to tylko jako jeden z przelotnych... romansów? Bo chyba tak można było to nazwać. Co z tego, że trwał dość długo. Liczyło się to, że nadal pozostawał tym samym, nie do końca dobrym człowiekiem.
- Jeśli pozwoli sobie pomóc - powiedział cicho gładząc sierść psa, która nie była zakrwawiona. Nie mógł go zabrać, bo skończy się to awanturą, pies znowu poczuje się zagrożony. Wilczak musiał zdecydować czy zaufać im obojgu. Dlatego powoli się wyprostował i wrócił do dziewczyny zostawiając zwierzaka samego.
- Wskakuj do auta - powiedział do Evy otwierając jednocześnie tylne drzwi. Zastanawiał go fakt, czy pies zdecyduje się zrobić coś z tym faktem. Nie musiał długo czekać, bo wilczak jakby przekonany do ich towarzystwa zmierzał powoli do samochodu.

Anonimowy pisze...

Samuel nie wiedział czy nie nadaje się do stałego związku czy po prostu go nie chciał. Chyba raczej to drugie, bo po pierwsze nie chciał się do nikogo przyzwyczajać, wiedząc, że potem rozstanie czy dana śmierć będzie bolesna, a po drugie nie chciał do nikogo należeć. Musiałby szanować zdanie drugiego człowieka, może pytać się o różne kwestie. Cały czas żył po swojemu, więc pewnie nie zniósłby myśli, że ktoś mógłby go kontrolować. Nie wytrzymałby długo w takim statusie. Musiał być wolny, bez względu na to, jak interpretowało się to słowo.
Samuel spoglądał na psa, który teraz zatrzymał się obok niego i patrzył na siedzenie. Samochód nie był wysoki, mógł łatwo wejść do środka czego nie robił.
- Nie rozumiem cię - przyznał marszcząc lekko brwi. Skup się, Shephard. Zwierzę ci próbuje coś przekazać. Spojrzał na czyste obicie i po chwili zastanowienia sięgnął po szmatę ubrudzoną już smarem, kiedy to Samuel grzebie czasami w silniku. Rozłożył ją na siedzeniach i dopiero wtedy wilczak ociężale wdrapywał się do środka. Mężczyzna nie mógł powstrzymać ledwie zauważalnego uśmiechu.
Tylko co on miał z nim teraz zrobić? Zamknął drzwi i wsiadł na miejsce kierowcy.

Anonimowy pisze...

W głowie Samuela kotwiczyła się myśl, że może polegać tylko i wyłącznie na sobie. Tego nauczyło go życie, nic nie mógł na to poradzić. Przez długi okres miał przyjaciela, owszem. Mógł na nim polegać, ufać mu. Teraz był sam, więc radził sobie sam i było to dużo przyjemniejsze. Nie musiał się martwić o innych, chociaż przeszło kilka minut temu obudził się w nim instynkt ratowania Evy. Wolał jednak o tym nie myśleć.
- Nie zawiozę go do weterynarza - przyznał po chwili włączając silnik i nie zważając na przepisy drogowe jechał w miarę szybko.
Był pewien, że albo pies w obronie znowu zacznie atakować, albo kiedy już go zabiorą to wsadzą do schroniska i na nic jego starania, żeby zbliżyć się do z pozoru groźnego zwierzęcia.
Dlatego zdecydował się jechać do siebie. Albo najpierw do dziewczyny. Wiedział jednak, że u siebie ma mały szpital, co poradzić.
- Odwieźć cię teraz, czy za pół godziny? - zapytał wymijając samochody, które niezwykle się ślimaczyły. Zdawał sobie sprawę, że pokaże jej miejsce swojego zamieszkania, ale nie to było teraz ważne.

Anonimowy pisze...

[Świetnie się składa, ja też uciekam ;) do napisania.]

Nie był przekonany czy tak właśnie byłoby dobrze. Obarczać kogoś własnymi problemami, które nie miały nic wspólnego z wysokimi ratami za mieszkanie czy problemy z wyborem wakacyjnej wycieczki. Jego problemy trzymały się jego przeszłości, z którą jest już połączony na zawsze i nigdy o niej nie zapomni, chociażby nie wiadomo jakby się starał. Jego główny problem polegał na tym, że mnóstwo ludzi pragnęło jego śmierci, wiedząc, że jest zagrożeniem.
Kiwnął tylko głową zmieniając przy okazji biegi. Zatrzymał się dopiero w całkiem ładniej dzielnicy, gdzie trudno było nie zauważyć, że przeważały spore apartamentowce należące prawdopodobnie do bogatych ludzi. Sammy nie afiszował się tym, że miał sporo zer na koncie. Praktycznie nic z tymi pieniędzmi nie robił, jeśli nie licząc kupowania części do samochodów.
Wysiadł otwierając tylne drzwi i spojrzał na ciemne okna swojego mieszkania, które znajdowało się na najwyższym piętrze.
- Dobra, stary. Musisz ze mną współpracować - stwierdził cicho i pochylił się nad leżącym psem. Wsunął dłonie pod materiał szmaty, żeby zabrać ją razem z wilczakiem. Może i pies był dorosły, ale dla Sama ważył tyle, co nic. Dlatego nie miał problemów, żeby wyciągnąć zwierzę i zatrzasnąć drzwi nogą.

Unknown pisze...

Wycofała się jeszcze kawałek, aby móc usiąść na swoim dawnym miejscu, wygodnie opierając się plecami o pień drzewa. Wyrwała z bloku zarysowaną kartkę i chwyciła do ręki ołówek, zawzięcie przesuwając nim po płaskiej, białej powierzchni kartki.
- Każdy nadaje się do tego, żeby go narysować. To nie modeling, nikt tu nie potrzebuje wysokich szpilek i biustu w rozmiarze F, żeby jego praca została doceniona. - stwierdziła spokojnie. Często spotykała się ze stwierdzeniem "ale ja nie nadaję się na Twojego modela" - większej bzdury jeszcze nie słyszała. Ale może dlatego, że miała inne podejście do problemu urody niż większość ludzi? Nie rozumiała, czemu ludzi dzieli się na brzydkich i ładnych. Są po prostu różne rodzaje urody, często bardzo zaniedbanej, co sprawia, że ludzie wydają się "brzydcy". To wszystko. A dziewczyna, siedząca przed nią, nawet na ten model zaniedbanej urody się nie łapała, więc o co jej właściwie chodziło?
- Właściwie, to co studiujesz? - spytała, nie przestając szkicować, co jakiś czas, kierując wzrok ku twarzy dziewczyny. - chyba nie miałyśmy okazji się poznać - stwierdziła, choć nie było w tym nic dziwnego. Mona nie należała do specjalnie towarzyskich osób. No, przeważnie.

Anonimowy pisze...

[No i jak poszło? ;P]

No właśnie, uczyła się na błędach. On też się uczył, ale wiązało się to z tym, że nie chciał przywiązywać się do ludzi. Może było to trudne do zrozumienia, ale był tylko człowiekiem. Kiedyś może mu siły zabraknąć, nawet jeśli starał się ze wszystkich sił. Może fizycznie pociągnie jeszcze długo, ale psychicznie, nie wiadomo.
Sammy praktycznie położył sobie psa na barku, żeby móc otowrzyć drzwi. Tym razem nie okazał się niestety dżentelmenem, bo zależało mu na tym, żeby jak najszybciej położyć psa, więc wszedł do mieszkania pierwszy.
Może nie należało do ogromnych, ale i tak było za duże, jak na mieszkającą samotnie osobę. Od razu mogła zauważyć, że mieszka tutaj tylko mężczyzna, bowiem wszelkie kolory były stonowane, bardziej ciemniejsze, a i brakowało tych różnych dupereli, które często kupują kobiety, żeby poukładać na meblach. Żadnych zdjęć oprawionych w ramki, jedynie wielki salon połączony z kuchnią, regał na książki (tych miał naprawdę sporo), kino domowe, wieża, kanapa, spory taras i oczywiście barek. Ot, zwyczajnie urządzone mieszkanie przez faceta.
Shephard wszedł do kuchni, gdzie położył na stole (którego notabene chyba nigdy nie używał)wilczaka.
- Nalej trochę wody - powiedział do dziewczyny zostawiając ją na chwilę samą. Udał się do łazienki po swój sprzęt. Miała do otwierania trochę szafek w poszukiwaniu głębokiego naczynia, ale nie było ich znowu tak dużo.

Anonimowy pisze...

[Powinno to wiesz... xD]
Znalazł parę szmat, którymi mógł chociaż trochę pozbyć się krwi z sierści psa. Zabrał też maszynkę i apteczkę, w której nie koniecznie były tylko środki, które dało się kupić w aptece. Wrócił do kuchni i położył wszystko na stole obok psa. Sam nie brał leków, ale miał je u siebie. Nie chciał jednak żadnych stosować na zwierzęciu, bo przecież nic o nim nie wiedział, więc mógł mu jeszcze bardziej zaszkodzić.
Najpierw postarał się oczyścić zranienie na karku, co nie było takie łatwe. Dopiero, kiedy nieco przystrzygł w tym miejscu sierść mógł zauważyć, że coś nieźle go poszarpało. Nie, żeby był weterynarzem, czy coś... Po prostu nie pierwszy raz szył psa. Z tym wyjątkiem, że Loki mu ufał, a ten może jeszcze nie do końca, więc mógł założyć tylko kilka szwów, żeby oszczędzić mu jak najwięcej dodatkowego bólu. Chociaż mógł być na tyle zestresowany, że adrenalina płynęła mu w żyłach niwelując ból.
Sięgnął do apteczki po nierozpoczęte gazy i rozerwał opakowanie zębami. Chyba nie do końca zdawał sobie sprawę z obecności dziewczyny, bo raczej nie godziło się, żeby po raz drugi umożliwiać Evie widok krwi w jego towarzystwie.

Anonimowy pisze...

[wybacz, muszę zniknąć na chwilę xd]

Anonimowy pisze...

Pies pewnie albo myślał, że już gorzej być nie może i tylko czekał na swój koniec, albo po prostu leżał spokojnie czekając, aż cała ta męczarnia minie. Samuel był wręcz pewien, że po tym stresie będzie leżeć bez ruchu praktycznie dobę, jak nie dłużej. W końcu było to dla niego nie małe przeżycie, szczególnie, że wcześniej nie był oszczędzony przez los, cokolwiek mu się przytrafiło.
Ile był w stanie opatrzył psiaka zawijając mu na karku i łapie bandaż. Z tego co zauważył nic groźnego w kończynę mu się nie stało, ale wbiło się kilka odłamków szkła. Dopiero potem postarał się bardziej oczyścić psa i sprzątnął ze stołu.
- Tak, teraz już jest dobrze - stwierdził cicho. No i co on miał z nim niby zrobić?
Przez chwilę uspokajająco gładził sierść wilczaka odwzajemniając jego zmęczone spojrzenie.

Anonimowy pisze...

Stół może i był odpowiednim posłaniem na ten czas, bo przynajmniej było zdrowe, choć mało wygodne. Z drugiej strony lepiej, żeby pies czuł się wygodnie, szczególnie teraz, kiedy był przestraszony, ale na tyle zmęczony, że nie miał siły uciekać. Dlatego zabrał psa i położył go w salonie na jednym z foteli.
Nie specjalnie unikał odpowiedzi na słowa dziewczyny. To była dla niego jedna z cięższych kwestii. Nie do końca był pewien, czy byłby dla tego psa wsparciem.
- Nie mów do mnie 'Sammy' - powiedział mimowolnie. Nie chciał wyjść na gbura, po prostu był przeczulony na tym punkcie.
- Nie mogę - dodał chwilę później. - Dosyć często wyjeżdżam - wyjaśnił. Miałby go zabierać na akcje? Nawet nie wiedział, gdzie wcześniej przebywał ten pies, a co dopiero jak by się zachował wkraczając w świat Samuela.

Anonimowy pisze...

Tego było dla niego naprawdę sporo. Nie chciał psa, szczególnie jeśli ten bardzo mu przypominał innego. Nie, żeby Sammy był aż tak bardzo uczuciowy, bo przecież głęboko to w sobie ukrywał. Ale przywiązanie dotyczyło się również zwierząt.
- Jak za którymś razem nie wrócę też będziesz do niego zaglądać? - zadał pytanie bardziej retoryczne, ale zanim zdążyła zareagować, Samuel usłyszał charakterystyczny dźwięk dzwonka swojej komórki. A raczej był to dzwonek i budzik w jednym. Nie, żeby go często używał, ale jeśli już nastawiał to była to ta sama 'melodia', która towarzyszyła nadchodzącym rozmowom. Mianowicie był to dźwięk syreny alarmu powietrznego modulowanego. Tak, żaden rock czy coś w tym stylu, tylko alarm. Było to nawet przydatne, bo Sammy mógł na zajęć zaprezentować jak taki alarm brzmiał.
Sięgnął po telefon rzucając okiem na wyświetlacz. Nie, wcale nie wywrócił oczami.
- Co jest? - 'Przywitał' się z rozmówcą upiajając chwilę później łyk kawy. Był praktycznie pewien, że chodziło o kolejną akcję, o któej chciał go poinformować Rick. Bardzo się pomylił. Szczerze był nawet bardzo zaskoczony, bo nie sądził, że kiedyś usłyszy coś takiego. - Chyba nie mówisz poważnie... A co niby się stanie, jak mnie tam nie będzie? ... Ty siebie słyszysz? ... Nie, Rick. Ja już nim nie jestem, to ty nie chcesz przyjąć mojego wymówienia, to nie jest mój problem - powiedział praktycznie zmęczonym głosem wstając i otwierając drzwi na taras. Dużo czasu tam przesiadywał, Amsterdam nocą był naprawdę bardzo widowiskowy. - Dobra, może będę, może nie. Jestem zajęty, cześć - zakończył rozmowę i oparł się o framugę spoglądając na miasto. Dopiero po chwili przypomniał sobie o dziewczynie. Rany, co się z nim działo? Stosunkowo często zapadał w swój własny świat.
- Pójdziesz ze mną na bankiet? - zapytał, jakby rozmawiali o tym cały czas.

Anonimowy pisze...

On też przywiązał się do swojego psa. Ba, w końcu oprócz tego, że razem pracowali to przebywali razem praktycznie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Samuel za którymś razem przestał liczyć ile razy owczarek uratował mu życie, ale to powodowało, że byli sobie jeszcze bliżsi. To dlatego nie chciał mieć psa. Bo wiedział, że albo on będzie musiał patrzeć na śmierć kolejnego przyjaciela, albo to przyjaciel będzie musiał żyć z myślą, że stracił właściciela.
A może spadł z tej choinki? Chyba zdążyła zauważyć, że Shephard nie należał do stereotypowych facetów.
Odwrócił na chwilę wzrok.
- Z okazji uczczenia pamięci zmarłych funkcjonariuszy FBI - odpowiedział po chwili wahania. Ot, zwykły bankiet, na którym będzie mnóstwo ważnych ludzi. Samuel wiedział, że nie wytrzyma tam długo. Już sobie wyobrażał te spojrzenia. Tak, to jest ten, który cudem przeżył.
- Za dwa dni, tutaj w Amsterdamie - dodał, jakby była to najważniejsza informacja.

Anonimowy pisze...

- Pewnie pracują. Zapytałaś mnie czy jestem tajnym agentem, odpowiedziałem, że nie. I to jest prawda - uniósł kąciki ust. Przecież nie skłamał. Nie był już tajnym agentem, odkąd we Włoszech zrobiło się o nim gorąco. Teraz po prostu jeździł, żeby zabijać, a nie rozpracowywać środowiska.
Mogła zdawać sobie sprawę, że przytula się do kawałka skały, bo Sammy po prostu nie mógł się przemóc. Eva może i przekroczyła granicę, której zawsze pilnował, ale jakoś nadal miał jakieś dziwne obawy, co do tego, żeby wtajemniczać ją w swój mały świat. Wszelkie sposoby dotykania go od jakiegoś roku były przez niego odrzucane. Pewnie powinien do tego jakoś przywyknąć, ale nie zaprzątał sobie tym głowy.
- Mogę cię odwieźć - powiedział po chwili spoglądając przelotnie na kartkę pozostawioną przez dziewczynę. Tak, już zapamiętał numer. Może wyleci mu z głowy, kiedy przyjdzie mu zapamiętać kolejne nazwiska uczniów z głowy, ale jak na razie wystarczyło jedno spojrzenie, żeby wyrecytować kolejno owe cyferki.

Anonimowy pisze...

Nie potraktował tego jako groźby, skąd. Nawet nieco go to rozbawiło. W końcu jeśli on jej nie powie tego, czego będzie chciała to nie będzie miała się skąd dowiedzieć, z prostej przyczyny. Mało osób wiedziało o prawdziwym zawodzie Samuela, z którym notabene już skończył, ale i tak nikt z FBI nie mógłby udzielić jej żadnych informacji. Jedyną osobą, która mogłaby zdradzić coś o osobie Shepharda, o jego charakterze, był Richard, którego pewnie pozna. Ale wątpił, żeby cokolwiek jej mówił.
Zaopiekował się kolegą. Pewnie, że tak. Nie spał, tylko czuwał. Rano zmienił mu opatrunki i gadał do niego. Musiał na nowo nauczyć się mówić, bo jak do tej pory mieszkał sam, a do siebie nie gadał. Podzielił się posiłkiem z wilczakiem nadal nie dając mu żadnego imienia. Potem poszedł biegać, a jak wrócił to widać było, że pies niezwykle się z tego cieszył.

Samuel na szczęście nie miał problemu z wyborem ubioru i na żadne zakupy nie musiał iść. Wystarczyło, że otworzy szafę i ubierze pierwszy lepszy garnitur, krawat pewnie sobie podaruje. Kiedy 'pracował' we Włoszech obracał się w różnych kręgach, co zmusiło go również do bycia ubieranym właśnie na elegancko, na co godził się z głową w górze, w końcu nie było roboty, której by nie wykonał, prawda? Smokingi, suknie balowe. Tak, doskonale to pamiętał.
Dlatego dużo wcześniej umówił się z Evą, o której po nią przyjedzie, żeby nie musieć czekać na nią dwóch godzin czy coś. Pomimo tego, że jechał do grona praktycznie samej policji i tak był uzbrojony, co było dla niego normalne.
Nie wchodził do niej. Kiedy już stał przed budynkiem o umówionej porze po prostu opierał się o Impalę i czekał. A cierpliwy był.

Anonimowy pisze...

Pewnie nie wspominała, że wybiera się na bankiet organizowany przez FBI, na który idzie w towarzystwie starszego od siebie mężczyzny, którego praktycznie nie zna. Inaczej wątpiłby, żeby ta rozmowa na temat ubioru nie skończyła się awanturą, nawet jeśli Eva była już dorosła. Matki podobno martwiły się o swoje pociechy.
Skłamałby mówiąc, że nie mógł się doczekać aż zauważy wychodzącą dziewczynę. Szczególnie, że zaparkował dokładnie na przeciwko i stał tak opierając się i trzymając dłonie w kieszeniach. Wątpił, żeby musiał czekać jeszcze godzinę, więc nie zdziwił się widząc już dobrze znaną twarz dziewczyny.
Uniósł lekko kąciki ust i wyprostował się, kiedy już podeszła do samochód. Tak, w jego roli było chyba skomentowanie ubioru, nie?
- Wyglądasz olśniewająco - powiedział zgodnie z prawdą i otworzył drzwi od strony pasażera, żeby Eva mogła usiąść.

Anonimowy pisze...

[Nie wiem dlaczego, ale wygląda Sama skojarzył mi się z tym: http://data.whicdn.com/images/9334453/tumblr_lk7cfkSKhF1qbohd3o1_500_large.jpg xD skoro już tak wrzucamy zdjęcia ;p]

Anonimowy pisze...

[Szczególnie ta umorusana twarz xD]

Poniekąd było to prawdą. Przecież to nadal była jego praca, nawet jeśli na pół etatu i nawet jeśli nie używał przy tym odznaki. Ale bankiet związany z jego pracą... Tak, to brzmiało przekonująco. Tak samo, jak nazwanie go 'znajomym'. Pewnie nie byłoby tak zabawnie, gdyby to z ojcem rozmawiała na temat owego znajomego, który gdzieś ją zabiera. Nie wiedział, jak zachowują się matki, ale łatwo było się domyślić, że to ojcowie lubią grozić wszelkim mężczyznom, jeśli tylko pojawiali się w zasięgu wzroku ich córek.
Tak, z pewnością się wydarzy. Pytanie tylko co. Albo Samuel wyjdzie po pięciu minutach, albo zostanie na pół godziny i jeszcze się na kogoś rzuci. Ludzie, którzy nie mieli bladego pojęcia o sprawie Shepharda lubili to komentować. A Sam oczywiście łatwo wpadał w gniew.
I oczywiste było to, że Sammy nie bardzo widział siebie w tamtym miejscu.
- I tak wyglądam gorzej od siebie - stwierdził posyłając jej jeszcze spojrzenie zanim skupił się na drodze przed sobą. Jechał do jakiejś rezydencji kogoś tam, to akurat było mało istotne.

Anonimowy pisze...

*gorzej od ciebie xD

Anonimowy pisze...

[Skoro tak twierdzisz.. xD]
Tak... Sammy nie był studentem ani prawa, ani innej medycyny, więc domyślał się, że nie był dobrym kandydatem nawet na znajomego nie tylko Evci, ale również większości dziewczyn z dobrze ułożonych rodzin. A setka pytań tylko pogrążyłaby jego osobę. Czym się zajmował? Jego przykrywką była szkoła, ale tak naprawdę zabijał ludzi. Tak, ma sporo pieniędzy. Nie, nie ma skończonej szkoły wyższej, ale zna mnóstwo języków obcych, potrafi skonstruować i rozbroi bombę. Tak, miał licencję pilota, więc gdyby ktoś chciał przelecieć się helikopterem to nie ma sprawy.
Zresztą, przecież nie musiał robić dobrego wrażenia swoją osobą, bo nie zważał na to, jak widzą go inni.
- Dobrze. Dogadujemy się - odpowiedział po chwili przypominając sobie krótki, wspólny spacer po osiedlu. Zaniósł go tylko na równo przystrzyżony trawnik, żeby mógł się załatwić, bez smyczy i innych obroży, a mimo to wcale sobie nie poszedł. - Pewnie chciałby się z tobą zobaczyć - dodał.
Zatrzymał samochód na sporym parkingu, gdzie stały przeważnie drogie BMW. Westchnął bezgłośnie widząc przy wejściu dwóch z kilkunastu ochroniarzy zapewne pilnujących imprezy.
- Komedię czas zacząć - mruknął do siebie wysiadając z wozu. Obszedł samochód zapinając jednocześnie guziki marynarki i otworzył dziewczynie drzwi. Uniósł kąciki ust, chociaż pewnie mało przekonująco i użyczył swojego ramienia.

Anonimowy pisze...

Może nie czyni, ale na pewno wywołuje lepsze pierwsze wrażenie. Może gdyby studiował tą medycynę to broń przy pasku spodni nie wydawałaby się aż tak straszna. Zresztą, Sammy przywykł do tego, że ludzie nie koniecznie brali go za dobrego człowieka i nie wymagał tego. Przecież wiedział, że nie był grzecznym chłopcem i nie chciał nim być. I jak widać, jako nauczyciel nie zarabiał najgorzej... Oczywiście nie musiał mówić, że zera na jego koncie biorą się z zupełnie innych zdań.
- Wyglądasz zdecydowanie lepiej niż dobrze - odpowiedział. Przez chwilę nawet poczuł się rozbawiony. On tutaj myślał o tym, żeby na nikogo się nie rzucić (połowy z tych ludzi nie widział od dłuższego czasu, bo mało kto wiedział, że jeździł na jednorazowe akcje), a ona przejmowała się tym, jak wyglądała jej sukienka.
- Nie martw się, skopię tyłek każdemu, kto będzie chciał cię porwać - odpowiedział unosząc kąciki ust. Oczywiste było to, że nikt jej tutaj nawet nie tknie, bo jakby nie patrzeć w koło byli praktycznie sami agenci.
Samuel kiwnął głową w stronę ochroniarzy, którzy wpuszczali ich do środka. Mimowolnie był wyprostowany, a jego twarz ni wyrażała żadnych emocji. Coś w stylu samoobrony przez całym światem.
Przez chwilę zastanawiał się czy już teraz się nie wycofać, ale chyba nie wypadało, prawda? O ile on nie raz widział takie miejsce, to Eva mogła poczuć się nieco dziwnie biorąc po uwagę wielkość sali, w której znajdowało się mnóstwo ludzi i stół z przekąskami i alkoholem. Krótki korytaz prowadził do następnej sali, gdzie ustawione były krzesła i mała scena, na której w odpowiednim czasie pojawi się na pewno ktoś ważny.

Anonimowy pisze...

Oczywiście, że się nie przejmował. Gdyby to robił już dawno próbowałby coś ze sobą zrobić, żeby idąc ulicą ludzie myśleli o nim, jak o człowieku sukcesu. Skoro tego nie robił to wyglądało na to, że miał głęboko w poważaniu, co dany obywatel o nim myślał. Jeśli już wolał tracić czas na rozważaniu jego osoby, kiedy kupował butelkę wody to był tylko i wyłącznie problem danego człowieka.
Kiedy on nawet nie zwracał uwagi na te studentki. Co też mogło wydawać się dziwne. Nie miał żony, która by go pilnowała, a mimo to udawał, że nie zauważa tych studentem, które się do niego kleiły.
Tak naprawdę nikt tutaj go nie znał. Nikt, z wyjątkiem Ricka, który kiedy tylko zauważył Samuela ruszył w ich stronę z drugiego końca sali. Odczuwali może jakiś respekt, w końcu wiele o nim słyszeli, czasami byli świadkami. Ale tym razem chodziło głównie o tajemnicze zdarzenia sprzed roku. A on czuł się tutaj dziwnie, jakby już nie należał do świata FBI, bo zawalił najważniejsze zadanie.
Spojrzał na dziewczynę, a jego wzrok lekko złagodniał. Może to lepiej, że tutaj była? Tak, zdecydowanie lepiej.
- Tylko pamiętaj o gryzieniu - stwierdził.
Przeniósł wzrok na nadchodzącego mężczyznę.
- Samuel Shephard! - powiedział na tyle głośno, że sporo osób się obejrzało i zaczęło plotkować. - Jednak zaszczyciłeś nas swoją obecnością w towarzystwie pięknej damy - dodał już ciszej z szerokim uśmiechem na twarzy. Tak, jego zdjęcia bardzo często pokazywały się w prasie. Był szefem wydziału Zadań Specjalnych i Ochrony Świadków, a teraz był wręcz wniebowzięty widząc Sama w towarzystwie jakiejś dziewczyny. - Richard Fors, niezmiernie miło mi poznać - powiedział biorąc dłoń Evy i całując jej wierzch. Sammy wywrócił mimowolnie oczami.

Anonimowy pisze...

Też był całkiem dobrym przykładem, bo może i nie miał na swoim koncie studiów, to przecież był człowiekiem inteligentny, a jego wiedza nie ograniczała się tylko do jednej kategorii. Nawet języków uczył się z własnej woli, bo lubił. Przynajmniej wędrowanie po krajach nie musiało być powiązanie z czytaniem rozmówek.
Doskonale wiedział, że Rick gra owego człowieka sukcesu i tylko wręcz czekał, żeby zostać sam na sam z Samem, żeby przeprowadzić dokładny wywiad. Ale musiał sobie jeszcze poczekać, bo jednak Sammy nie miał szczególnej ochoty na rozmowy w stylu 'Wszystko w porządku?'. Nie omieszkał zatrzymać kelnera chodzącego z tacami pełnymi kieliszków, podał jeden Evie, a sam zabrał drugi, który za jednym pociągnięciem opróżnił do połowy. Nie, nie stresował. Po prostu emocje związane z przeszłością brały nad nim górę.
- Sam, inspektor przygotował mowę, chciał wiedzieć czy mógłbyś coś dodać ze swojej strony, zważywszy na okoliczności - mówił nieco ciszej przyglądając się uważniej Shephardowi. - Oczywiście nikt nie naciska - dodał pośpiesznie, jakby przeczuwając nagłą zmianę w zachowaniu mężczyzny.
- Nie. Nie będę nic mówić - odpowiedział w miarę spokojnie.
- Świetnie, przekażę. Swoją drogą sam mógłbyś się pofatygować. Wiele osób chciałoby zamienić z tobą choć kilka słów - mrugnął do niego wesoło i poklepał po ramieniu. Uśmiechnął się jeszcze do Evy i ruszył powitać następnych gości.

Anonimowy pisze...

Przecież nie wiedział wszystkiego i nie był idealny, czyli świat nadal miał przed nim tajemnice, które chciał nadal odkrywać. Nie potrzebował dyplomu, skoro dostał się do FBI bez żadnego papierka, a to nie było normalne. Zresztą, on miał zupełnie inne poczucie normalności niż większość społeczeństwa i często robił wszystko na odwrót.
Oczywiście, że wiedział. Nie chciał rozmawiać, więc tego nie robił. Nie miał zamiaru stać przed setką ludzi i mówić, jakim świetnym agentem był Chris. Zdecydowanie nie po to tutaj przyszedł. Nawet nie wiedział czy wytrzyma na swoim miejscu wpatrując się w wyświetlane twarze ludzi, którzy zginęli podczas służby, aż w końcu dostrzegłby tą doskonale zapamiętaną.
- Stało? - spytał przenosząc zamyślone spojrzenie na dziewczynę, nie bardzo wiedząc o co jej chodziło.

Anonimowy pisze...

Może i mógłby o tych stokrotkach mówić, ale akurat rośliny to nie był konik Samuela. Zresztą na bankiecie chodziło głównie o zebranie sporej ilości ważnych osób. Jak na razie nikt nie wyglądał na szczerze zmartwionego tym, że niedługo będą wspominać wielkie czyny nieboszczyków. Dopiero, kiedy każdy usiądzie na przypisanym sobie krzesełku na twarzach zebranych pojawią się zupełnie inne emocje.
- Bo jeden z tych ludzi zmarł na moich rękach - odparł jak gdyby nigdy nic. Nie patrzył na Evę. Jego wzrok błądził po sali obserwując otoczenie, jak zwykle. Dopiero, kiedy zarejestrował fakt zbliżającego się człowieka przeniósł spojrzenie swoich zielonych tęczówek na dziewczynę.
- Co powiesz na jeden taniec? - zapytał wskazując ruchem głowy na zebranych w jednym kącie sali tańczące pary.
Może i z tego nie zdawała sobie sprawy, ale Sammy będąc na wielu sycylijskich bankietach oprócz drogiego smokingu musiał umieć tańczyć. Więc potrafił, a jakże. Żaden walc nie był dla niego straszny.

Anonimowy pisze...

[Muszę wyjść na jakąś godzinkę, ale wątpię, żebym jeszcze tu dzisiaj wchodził, więc na wszelki wypadek ładnie się pożegnam ;P]

Mogła zgadywać jeśli chodziło o to, kim był człowiek, który zmarł na rękach Sama i dlaczego tak się stało. Pewnie za którymś razem na pewno by zgadła. Przecież nie było to wielce skomplikowana historia. Może nieco jak w jakimś tanim kryminale, jednak wciąż pozostawała życiem realnym. Szczególnie, że Eva była całkiem dobra, jeśli chodziło o domyślanie się zdarzeń czy samopoczucia jej aktualnego towarzysza.
Przykre było to, że słysząc słowa, które na szczęście sobie podarowała mógłby powiedzieć coś, co nie brzmiałoby miło. On po prostu nienawidził tych słów, jak mało czego. Dla niego nie znaczyły nic.
Może na weselach nie tańczył, ale na balach i owszem. A wyprostowaną sylwetkę to on miał praktycznie cały czas, więc nie miał problemów, żeby jakoś się prezentować.

Anonimowy pisze...

[Dwie godziny? To strasznie dużo ^^]

Liczyć mogła, bo pewnie Samuel kiedyś zauważy, że Eva nie zniknie z jego życia tak po prostu. Może i nie chciał się przyznawać przed samym sobą, ale lubił ją, nawet jeśli nie do końca poznał jej życie i osobę. Zresztą, nie trudno było zauważyć jaka była, spotkali się kilka razy, ale w różnych sytuacjach, co pozwalało mu co nieco wykreować. Z innego źródła nie mogła się dowiedzieć. To znaczy mogła, ale Rick doskonale wiedział, że jeśli powie komuś cokolwiek, to następnego dnia będzie martwy, więc nie mówił nic. A tutaj będzie mogła się dowiedzieć, jaki to Chris Jager był dzielny i bla bla bla. Samuel miał zamiar wtedy wyjść, więc jeśli postanowi sobie tutaj zostać to nie miał zamiaru ciągnąć jej na siłę.
Położył dłoń na jej plecach i mimowolnie przysunął do siebie, bo przecież nie będą stali z metrową odległością, prawda? Nie miał problemów z prowadzeniem Evy w tańcu.
Praktycznie nie zauważał, że dużo młodsi funkcjonariusze czasami na niego zerkają, bo przecież przywykł do spojrzeń studentek, prawda? Teraz zresztą było to coś na zasadzie 'Rany, to on', bo przecież nie każdy wierzył w dziwne plotki, z prostej przyczyny - Shepharda mało kto, kiedykolwiek widział po ostatniej akcji.
- Zapomniałem o tym - przyznał po chwili. Była to szczera prawda, bo Samuel praktycznie zapomniał o ostatnim spotkaniu trzeciego stopnia.

Anonimowy pisze...

[ To jeszcze lepiej xD Ej, no weź, to tylko Ackles ;p]

Tak naprawdę to nie wiedział czy ją lubi czy nie, bo jej nie znał. Darzył ją jakiegoś rodzaju sympatią, to na pewno, bo chyba ona jako jedyna tak długo nie wywoływała u Sama tych odczuć, żeby pozbyć się człowieka szybko, a najlepiej na zawsze. Nadal był sobą, ale w towarzystwie dziewczyny też mógł być, więc pewnie dlatego mu nie przeszkadzała. No i nie śliniła się do niego, jak reszta studentek, to była całkiem przyjazna odmiana.
On nie myślał o tym, że ktoś na niego patrzy, czy aktualnie znajduje się w jego głowie. Miał to głęboko w poważaniu, niech sobie myślą o czym chcą, ale Sammy osobiście nie marnowałby czas na swoją osobę.
Cóż, gdyby to ona i to nagle porwała go do tańca, to pewnie musiałby przez chwilę dojść do siebie. On tylko nie lubił elementu zaskoczenia, kiedy sam wiedział, że będzie 'dotykany' wytrzymywał to. Chyba, że to mu przeszkadzało, to po prostu się odsuwał.
- Strasznie tu drętwo, co? Zupełnie jakby przyjść na stypę. Ale to normalne w gronie służbiaków - stwierdził po chwili i odsunął na chwilę dziewczynę, żeby móc ją obróć. A co, dlaczego miałby się nią nie pochwalić?

Anonimowy pisze...

[No ja nie wiem, co wy kobiety w nim widzicie xD]

Jak na razie wiedział o niej tylko tyle, jak zachowuje się w danych sytuacjach, jaki ma stosunek do ludzi i zwierząt. Może to nie było 'tylko', ale 'aż', bo w końcu poznał w jakiś sposób cząstki jej charakteru. Ale nic poza tym o niej nie wiedział. Nawet chyba nie miał pojęcia, co ta dziewuszka studiuje, bo nawet jeśli mu mówiła to już zdążył zapomnieć. A pamięć przecież miał dobrą.
- Masz rację, ja też - przyznał odwzajemniając spojrzenie Evy. Nie stał jak kołek unikając wszelkich ludzi, którzy pragnęliby zamówić chociaż słowo z legendą. Tak, zdecydowanie cieszył się, że tym razem miał towarzystwo.

Anonimowy pisze...

[Wybrałem wizerunek, bo mi pasował xD no i uzależniająco oglądam Supernatural ;p]

Zniknie czy nie, to nie do końca zależało od niego. Nawet jeśli nie chciałby znikać to coś mogłoby pójść nie tak i jednak nie wróci. Nie zrezygnowałby z akcji, bo potrzebował adrenaliny do życia. Siedzenie w szkole mu tego nie zapewniało, a po życiu, które przeżył raczej nie zadowoli się zwykłymi bójkami ulicznymi.
Gdyby przyszedł sam to też unikałby ludzi, tyle że wtedy byłoby bardziej nieprzyjemnie, bo pewnie powiedziałby coś niemiłego ważnym ludziom. Ale nie zwracałby na to uwagi, nie chciał rozmawiać, więc nie robiłby tego tylko po to, żeby kogoś zadowolić, prawda?
- Wiem - stwierdził tylko. Miał przeczuloną intuicję jeśli chodziło o przyglądanie się Samuelowi. Po prostu czuł, kiedy ktoś go obserwował. - Przeszkadza ci to? - zapytał po chwili. Oczywiście, że mógł podejść, powiedzieć kilka słów i byłoby po problemie. Akurat to był człowiek, który udawał ważniaka, nie był nikim ważnym.

Anonimowy pisze...

[Bo chyba kończą im się pomysły ;p powinni skończyć na szóstym sezonie, a nie kręcić dalej i to już ósmy xD]

Cóż, Sammy właśnie nie potrafił żyć spokojnie, żeby dożyć setki. To było dla niego wręcz przerażająco perspektywa. Gdyby nie jeździł nadal na akcje to pewnie nie pracowałby w szkole, bo najzwyklej w świcie by nie wytrzymał. Był przyzwyczajony to adrenaliny, broni, strzałów, walk. Nie raz był chociażby w Afganistanie, nie raz go porwali i przetrzymywali, ale dawał sobie z tym radę. Dwa razy nawet zakopali go żywcem. To było jednak częścią życia.
- Będziesz musiała skopać mu tyłek - zauważył pokrótce. Nie, tutaj nie potrafił się rozluźnić, zupełnie jakby tylko czekał, aż ktoś go zaatakuje, co wydawało się wręcz śmieszne. A może po prostu miał skrzywienie zawodowe i tylko czekał, aż ktoś z zebranych okaże się kablem?

Anonimowy pisze...

[Straszne? No proszę cię ;d ale trzeba przyznać, że początki są najlepsze, potem już kręcili jakby na siłę, a teraz nie mogą przestać ;D]

Dla Sama nawet pięćdziesiątka stała pod znakiem zapytania, zresztą wolał zginąć w formie, niż jakby miał siedzieć przykuty do łóżka i mieszkać kanały w telewizorze, tego by raczej nie wytrzymał, szczególnie, że codziennie musiał coś robić, żeby nie stracić formy.
- Najwyżej ja będę mieć jego DNA między palcami - wzruszył lekko ramionami. Nie przejmował się zbytnio jakimś chłystkiem po studiach kryminalistycznych, który myślał, że wszystko potrafi, a Shephard jest tylko jakimś wybrykiem natury.
Kiedy ostatnie takty melodii skończyły się, Samuel wręcz ukłonił się w podzięce za taniec. Tak, oby tak dalej, a jeszcze chwila i zaangażują ich w rolę średniowiecznych szlachciców. Może wtedy jakoś by się rozerwali, nie?
Samuel spoglądając na Evę był wręcz pewien, że była tutaj raczej najmłodsza. Może parę partnerek było w tym samym wieku, co ona, ale przeważnie dlatego, że i funkcjonariusze nie mieli jeszcze trzydziestki.

Anonimowy pisze...

[Ej, przecież to wcale straszne nie jest ;p oglądałaś krwawe walentynki z Jensenem? zajebiste ^^ ;D]

Pewnie w innych okolicznościach prawie by się uśmiechnął, albo kto wie, na pewno by się uśmiechnął. Teraz jednak tylko jego oczy zdradzały się łagodnością i to tylko wtedy, kiedy patrzył na Evę. W innym wypadku jak zwykle były czujne. Szczerze nie miałby nic przeciwko, gdyby muzyka nadal gościła w sali, ale niestety ktoś brutalnie ją wyłączył, żeby goście mogli zajmować miejsca w pomieszczeniu obok.
Nie nadawał się na żadne przemówienia ani nic takiego. Nawet na pogrzebie nie był. Tak, cmentarz odwiedził tylko raz, w nocy, kiedy wyjeżdżał z Londynu zostawiając jedną wiązankę z podpisem, którego praktycznie nikt nie rozumiał.
- Pewnie masz rację - stwierdził, chociaż mało przekonująco. Wciąż użyczając swojego ramienia skierował się do przestronnej sali. Nie wchodził daleko, w zasadzie ledwo przekroczył 'próg' jakby jeszcze się nad tym zastanawiał.
[No pewnie ^^ proponujesz coś czy mam improwizować?]

Anonimowy pisze...

[To oglądaj je rano, jak moja siostra, chociaż wtedy nie ma żadnej frajdy xD a film naprawdę dobry, więc obejrzyj ;p ale nie wiem, jaką akcję zrobić, masz na coś ochotę? xD]

Wiedział, gdzie było jego miejsce. Tam na końcu, gdzie stało kilku ochroniarzy, inspektor czytający swoje notatki, ktoś od komputera, który będzie pewnie wyświetlał jakieś slajdy i krzątający się Rick, który jakby od czasu do czasu spoglądał na Samuela. Doskonale wiedział, co Chris zrobiłby na jego miejscu, ale wiedział też, że Jager był zupełnie inny, chociaż tak podobny. Ba, miał dziewczynę, którą kochał i matkę, o którą się troszczył. Tak jak Sammy chciałby dorwać człowieka odpowiedzialnego za śmierć przyjaciela, ale nie byłoby to jego głównym celem. A Shephard tylko po to żył. Żeby znaleźć. I zabić.
- Mhm - mruknął tylko robiąc jeszcze kilka kroków do przodu i przepuszczając dziewczynę, żeby mogła usiąść w środkowym rzędzie pierwsza. Czuł na sobie ponowny wzrok mężczyzny, który chyba wziął sobie za punkt honoru, żeby nie odlepiać swoich gał od Sama. Zakochał się, czy co?
Usiadł obok dziewczyny, ale stwierdził, że było tutaj niezwykle duszno, o.

Anonimowy pisze...

[Ej no, pomogłabyś coś xD czekaj... Dick? xD za dużo się naoglądałaś Supernatural ;p]

Samuel od początku nie czuł się zbyt wesoły, ale teraz jeśli było to możliwe czuł się coraz gorzej. Gorzej w sensie, że wystarczyłoby jedno słowo, żeby mógł wybuchnąć. Dlaczego? Oni tylko siedzieli i słuchali, albo stali i mówili, ale nikt z nich nie spędził roku, każdego dnia zastanawiając się, kiedy będzie ten dzień ostatni. Nie było ich tam na ulicy, kiedy rozległy się strzały. Nikt nie zdawał sobie sprawy, co się działo potem, zanim policja przeprowadziła atak. Może i parę osób widziało wtedy w jakim stanie był Shephard, ale dosłownie nikt nie wiedział, co wtedy czuł. Nie współczuł sobie, bo na tym polegała jego praca, ludzie często ginęli.
Samuel udawał, że praktycznie go tutaj nie było. Mimo tego, jak bardzo chciał nie słuchać przemówienia to i tak trafiały do niego każde słowa. Wymieli już może cztery nazwiska omawiając pokrótce w jakich okolicznościach ginęli dani funkcjonariusze. Sammy musiał sobie przypominać, że ma oddychać, bo inaczej już dawno by przestał. Dopiero, kiedy usłyszał datę i słowo 'Włochy' mimowolnie zacisnął dłoń w pięść nie mogąc pozbyć się wspomnień, które tylko czekały, żeby do niego wrócić.

Anonimowy pisze...

[Mam podrzucić granat? ;p]

Teraz było już za późno na wszelkie kroki zapobiegawcze. Trudno, stało się. Powinien już do tego przywyknąć, bo przecież widział te obrazy we śnie za każdym razem, czuł dokładnie ten sam ból. Nie, nie ten sam, bo za każdym razem bolało bardziej. Ale przecież to dodawało mu siły, prawda? Za każdym razem przypominało mu, że musi się zemścić, wystarczyło znaleźć odpowiedniego człowieka, nic więcej. Oczywiście łatwiej byłoby, gdyby owy człowiek nie zapadł się pod ziemię.
Jednak mógł sobie usiąść bliżej wyjścia, bo dzięki temu nie zwróciłby na siebie zbyt dużej uwagi. Bo musiał wyjść. Teraz, dopóki nie było za późno.
Ale kiedy tylko wstał i ruszył do wyjścia, całkowicie zapominając o dziewczynie, to samo zrobił mężczyzna z pierwszego rzędu. To już przepowiadało kłopoty.
- Może być coś powiedział, co? - odezwał się nagle, że inspektor przestał mówić, a wszyscy zainteresowali się sytuacją. Sammy zatrzymał się w pół kroku i przymknął oczy. Nie mógł dać uwolnić się emocją. Nie mógł...
- Teraz też chronisz ludzi? Tak samo jak chroniłeś Jagera? - dodał głośno.
Te kolejne słowa przeważyły. Zanim ktokolwiek zdołał zrobić cokolwiek, Shephard odwrócił się na pięcie i doskoczył do mężczyzny. Dopiero wtedy wkroczyli najbliżej siedzący mężczyźni, bo niestety dwój nie dałoby rady odciągnąć Sama, który rzucał się z pięściami na faceta, który dopiero teraz zrozumiał, co zrobił. Richard zeskoczył ze sceny i pociągnął młodszego funkcjonariusza, pomimo tego, że miał zakrwawiony nos.
- Nie wypowiadaj się w sprawach, o których nie masz bladego pojęcia - syknął, co świadczyło, że bierze stronę Sama. - Następnym razem dostaniesz wypowiedzenie ze skutkiem natychmiastowym - dodał jeszcze puszczając mężczyznę.
Shephard szarpnął się, żeby ludzie trzymający go już go puścili. Zapewne, gdyby nie oni młodociany już dawno leżałby w kałuży swojej krwi.
- Idź się przewietrzyć - zwrócił się Rick do Sama, ale ten i tak już zmierzał w kierunku wyjścia. Krew wręcz w nim buzowała.
Praktycznie otworzył drzwi szarpnięciem i dopiero, kiedy znalazł się na powietrzu wziął głęboki oddech w celu uspokojenia.

Anonimowy pisze...

Sama z pewnością nie dałaby dary zrobić nic, za to Sammy mógł zrobić coś przez przypadek dziewczynie. Przez przypadek, bo kiedy nie mógł się kontrolować to robił wiele rzeczy. Evy mógł nawet nie dostrzec. A pięciu rosłych chłopów musiało go odciągać, żeby wzywanie zakładu pogrzebowego nie było konieczne. Na karetki pewnie byłoby za późno.
Oparł się o samochód i wręcz musiał zapalić. To go po prostu uspokajało. No i miał pod ręką, więc tylko skorzystał.
- Opowiedzieć ci bajkę? - zapytał nagle wydmuchując dym. Nie patrzył na Evę. Nie wiedział, co sobie mogła pomyśleć.
- Wyobraź sobie dwójkę kumpli. Znają się od powiedzmy pięciu lat. Są przyjaciółmi, parterami na wojnie. Są jak bracia. Ale czym była ta przyjaźń? Teraz wyobraź sobie, jak żołnierze wspólnie wracają po ćwiczeniach do bazy. Przejeżdżają obok urwiska skalnego, jeden z kierowców traci panowanie nad samochodem. Pasażerowie muszą wyskoczyć, zanim pojazd spadnie. Robią to. Jeden z przyjaciół wyskoczył za późno, zaplątał się w linę, stoczył się do urwska, kamienie pod jego ciężarem się odłamywały, zaczął się zsuwać niżej. Drugi z przyjaciół od razu zerwał się, żeby mu pomóc, był jednak za daleko. Rzucił się na linę, w której utknęła ręka pierwszego żołnierza i opadł na ziemię czołgając się do skraju urwiska. Mógł spojrzeć w dół, gdzie ujrzał wodę obijającą się o skały, przyjaciela, który spadając mógłby wpaść prosto na skały. Nie miał jak się podeprzeć, dlatego drugi z przyjaciół miał w rękach cały jego ciężar. Nie mógł dosięgnąć dłoni przyjaciela, żeby móc go wciągnąć. Mógł tylko czekać na pomoc i trzymać linę. Linę, która wrzynała się w ciało, przecinała skórę jak mięso do kości, barwiąc krwią brudną ziemię, ale wcale nie czuł bólu. Mógł tylko patrzeć na przyjeciela, który powoli, jakby w zwolnionym tempie wyciągnął nóż i patrząc przyjacielowi w oczy przysunął ostrze do liny. Ten drugi chciał go powstrzymać, chociaż wiedział, że jeśli nikt im teraz nie pomoże to spadną obaj, w końcu był to za duży ciężar. Ale nie przejmował się tym. Chwilę później ostrze przecięło linę, a pierwszy z przyjaciół zaczął spadać - mówił jednostajnym głosem patrząc się gdzieś przed siebie.
- Obaj podjęli najsłuszniejszą decyzję. Ale nie dla siebie, lecz dla tego drugiego. W imię Braterstwa i Honoru - dodał ciszej. - Spadł pomiędzy skały, do morza. Cudem się nie zabił - zakończył cicho i dłoń, którą do tej pory trzymał zaciśniętą w pięść otowrzył.
Dziewczyna mogła dostrzeć po wewnętrznej stronie długą, podłużną bliznę, kiedy to lina wrzynała się w skórę Shepharda i zostawiła swój ślad na zawsze.

Anonimowy pisze...

Wyrzucił niedopałek na parking patrząc jak unosi się jeszcze lekka stróżka dymu. Nie będzie palił kolejnego, bo nie odczuwał takiej potrzeby. Jak na razie nadal miał przy sobie broń, ale nie miał ochoty, żeby wracać tam i użyć jej. Nie, nie poszedłby do więzienia. Chociaż bardzo by się starał to i tak go tam nie zamknął.
Również miał te obrazy przed oczami. Tyle, że bardzo wyraźne, bo przecież sam to przeżywał, był tego światkiem. Ba, jednym z bohaterów. Ale to nie to śniło mu się, kiedy tylko zamykał oczy. Nie przez budził się po dwóch godzinach sięgając po broń.
- Pracowaliśmy razem może jedenaście, dwanaście lat - wzruszył ramionami. Po tylu latach wręcz nie dało się zostać przyjaciółmi. Jeden odda życie za drugiego, to było dla nich naturalne.
Nie wiedział dlaczego w ogóle to mówił. Pomijając fakt, że właśnie zdradził dziewczynie jedno z wydarzeń ze swojego życia. Ze swojego prywatnego życia! Coś, co omijał szerokim łukiem.
- Był moją rodziną - powiedział cicho. Rodziną, której nigdy nie miał. - A ja pozwoliłem mu zginąć, bo przestałem być czujny.

Anonimowy pisze...

[Muszę znikać, będę wieczorem czy coś ;)]

Anonimowy pisze...

[A jednak jestem. Tylko jutro będę jeszcze rano i znikam do soboty ;)]
Chyba nigdy się nad tym poważnie nie zastanawiał. Wręcz przeciwnie, to co mu się przytrafiało traktował jak coś naturalnego. Coś, co przecież może przydarzyć się każdemu, nie było co panikować. Za to przyjmował wszystko z godnością, na jaką było go stać. Oczywiście czasami był bardziej załamany, a czasami mniej.
Nie obwiniał się tak do końca, bo wiedział, że nie mógł nic zrobić. Winił siebie tylko za to, że tego nie przewidział i zaufał nieodpowiedniej osobie. Gdyby nie wyraził zgody i nadal pracowaliby sami, być może dożyliby końca akcji cali i zdrowie, jedynie z nadszarpniętymi nerwami, nic więcej.
Mogło wydawać się to śmieszne, ale nie zwracał uwagi na siebie. Śniło mu się, jak przechodził przez piekło, tak jak wtedy. Doskonale pamiętał te szesnaście najgorszych dni. Musiał przeżywać je na nowo i na nowo, a ból za każdym razem był większy. Ale nie zwracał na to uwagi. Bardziej bolał go fakt, że musiał patrzeć na umierającego przyjaciela, chociaż spotykali się ze śmiercią tak często, że w końcu wydawała się bardzo odległa.
Odsunął się mimowolnie. Nie był przyzwyczajony do tego, że ktoś chciał mu pomóc swoją obecnością. Zawsze radził sobie sam, prawda? Dawał radę. Kiwnął tylko głową czekając aż dziewczyna wsiądzie do samochodu i zrobił to samo.

Anonimowy pisze...

[A ja właśnie próbuję, ale mi nie idzie ^^ to gratuluję zaliczenia, aczkolwiek niezmiernie mi przykro z powodu połówki ;) myśl nad wątkiem xd]

Skoro każdy cierpiał na swój sposób, to Samuel miał tych sposobów dokładnie dwa, ponieważ raz cierpiał po cichy w towarzystwie butelki, a czasami w gniewie, a wtedy zabijał każdego, kto wpadnie mu w łapki. Nie potrafił przestać, kiedy był w amoku, w zasadzie to tylko potęgował tą złość, bo wtedy wiedział, że jest jak skała, której nie można pokonać. Było to oczywiście złudzenie, ale wtedy nie baczył na to ile ciosów zaliczał, tylko oddawał podwójnie.
Shephard nie miał po prostu nikogo więcej. Owszem, miał wtedy znajomych, ale to byli ludzie, którzy nie potrafili do niego dotrzeć. Byli po to, żeby czasami wyskoczyć do baru. Tylko Chris tolerował go takiego, jakim był. Może i pracowali razem, ale jednocześnie byli prawdziwymi przyjaciółmi. I musiał patrzeć na śmierć jedynego człowieka, którego traktował jak kogoś bardzo bliskiego. Wiele razy widział, jak w człowieku gaśnie życie, bo wielu ludziom patrzył w oczy, gdy ich zabijał. Ale tylko to gasnące spojrzenie Chrisa zapamiętał.
Odpalił silnik i wyjechał z parkingu. W zasadzie nie wiedział dokąd jechał, po prostu wlepił wzrok na drogę przed sobą.

Anonimowy pisze...

[Zbliży... ^^ nie mam. chodzi mi po głowie tylko to ratowanie, albo ewentualne porwanie Evci xD wymyśl coś, noo ;p]

Więc powinna chociaż trochę rozumieć Sama, skoro nie chciał, żeby ktokolwiek przy nim był. Przecież nie będzie wylewał komuś łez na ramieniu, bo to i tak nie pomagało. Cierpiał w samotności, żył w samotności, bo to mu odpowiadało. Może trudno to było zrozumieć i ogarnąć, ale przecież nie każdy człowiek musiał przebywać w gronie mnóstwa przyjaciół, żeby poczuć się lepiej.
Nie pokazałby nawet połowy z tego, na co było go stać. Bo może i zrobiłby poważniejszą krzywdę temu młodzikowi, ale prawdopodobnie potem wyszedłby, zanim ktokolwiek zdążyłby się również go zdenerwować. Jak na razie najbardziej traktował temat tabu, czyli Włoch, bo ciągle szukał człowieka, którego chciał dorwać. Oczywiście wiedział, że nie poczuje się po tym nawet trochę lepiej, ale mimo to musiał znaleźć gościa i zabić. Po prostu musiał.
- Słucham - powiedział tylko, bo nie wiedział czy Eva skończyła już swoją wypowiedź czy ma zamiar coś powiedzieć.

Anonimowy pisze...

[Chyba jeszcze nie ma powodu xD]

Według niego nie. Ale czy mógł sądzić inaczej skoro życie nauczyło go takiego postępowania? On nawet świąt nie obchodził ani jako dziecko, ani tym bardziej teraz. Czasami Chris zaciągał go siłą do swojego domu, przez co poznał matkę najlepszego przyjaciela, ale też nie były to każde święta. Samuel nie praktykował. Byłoby to raczej dziwne z jego strony.
No tak, zimno. Nie pomyślał o tym, że drugiemu człowiekowi mogło być zimno. Dlatego włączył ogrzewanie w Impali i przy okazji nastawił jakąś płytę. Niezbyt głośno, bo chyba nie wypadało.

Unknown pisze...

Mila nie była pewna, czy przystać na tę propozycje. Jej alkoholizm wcale nie zaszedł daleko, łatwo z tego wyszła, ale kazali jej uważać. A uwielbiała whiskey... no i nie chciała, by ktokolwiek się dowiedział... bo wiedziała tylko Mia i Angel, ta ostatnia właśnie pomogła jej wyjść z tego wszystkiego.
- Zgoda - powiedziała po chwili namysłu. Czuła, że nie powinna, ale skoro nadarzała się okazja... to czemu by nie? W końcu nie planowała spędzić nocy w jakiejś obskurnej melinie i obudzić się nad ranem z kacem mordercą i obcym facetem w łóżku, nie?
- To co, zbieramy się? - posłała dziewczynie wesoły uśmiech i wyciągnęła z torby telefon, by znaleźć numer swojej ulubionej pizzerii.
- Na jaką masz ochotę?

Anonimowy pisze...

[Ma mnóstwo wrogów ^^ ]

Miałby pozwolić jej marznąć? Może i był straszny, zły i okropny, ale nie oznaczało to od razu, że dziewczyna musi zamienić się w sopel lodu, prawda? Szczególnie, że potem miałby mnóstwo papierkowej roboty o tym, co nieboszczyk robił w jego aucie, o.
Sammy był zmęczony, ale nie odczuwał tego zbyt bardzo. Jak na razie, rzecz jasna. Póki co nie było pośpiechu, żeby próbować się zdrzemnąć, więc nie musiał zaprzątać sobie tym głowy.
Najchętniej otworzyłby okno, żeby nieco chłodniejszego powietrza wleciało do środka, ale pamiętał o tym, że dziewczynie zimno, więc powstrzymywał ten odruch. No proszę, liczył się z jej zdaniem. Pięknie.

Anonimowy pisze...

[muszę zniknąć niestety xD]

Angel Evans pisze...

- W takim razie chyba mogę iść - stwierdziła, uśmiechając się nawet lekko. Po chwili wstała i stanęła przy dziewczynie, a potem zaczęła iść razem z nią w kierunku jej mieszkania. - Nie wiedziałam, że grasz. A jeśli umiesz to robić na kilku instrumentach, to musisz być uzdolniona w tym kierunku - wzruszyła ramionami, przez moment się nad tym zamyślając. - Dlaczego nie wybrałaś muzyki? - uniosła lekko obie brwi, patrząc uważnie na jej twarz. Cóż, wiedziała od Mii, że Eva postanowiła być panią psycholog. Ona sama nie rozumiała, jak można porzucić coś, co się kocha, przez co człowiek może czuć się lepiej, być osobą szczęśliwszą. To na pewno tyczyło się rzeczy, które można wrazić przez siebie. A jak było z uczuciami? Nie umiała ich okiełznać. Zawsze robiła coś nie tak, być może nawet zrezygnowała z jedynej szansy na rozpoczęcie pięknego życia. Prawdopodobnie byłoby trudno, lecz może by sobie poradziła? Niestety, jest już zbyt późno.
- Szczeniaka? Jest mi to obojętne. Zniosłam prosiaka w budzie, sama mam kameleona, więc spoko - dodała.

Anonimowy pisze...

Nie oznaczało, że był zły. Ale dobry też nie był. Dobrzy ludzie nie zabijają innych bez żadnych skrupułów, patrząc swoim ofiarom w oczy, w których widzi się strach. To nie było typowe zachowanie dobrych ludzi.
Pewnie dałby jej swoją marynarkę, ale równie dobrze mógł włączyć ogrzewanie. Zresztą, teraz najmniej myślał o tym, czy otworzyć okno czy nie. Powinien się zastanowić nad tym, gdzie jechał, bo jak do tej pory brnął przed siebie.
Słysząc jej pytanie kiwnął po chwili głową. Zlokalizował, gdzie się znajdowali i bez ostrzeżenia nagle zawrócił. Co z tego, że był to manewr mało dozwolony? Po chwili skręcił w mniej uczęszczaną uliczkę.
//Samuel Shephard

Anonimowy pisze...

Zabijanie ludzi to nie była jego praca. Nie był przecież płatnym mordercą, prawda? Może i we Włoszech za kogoś takiego uchodził, ale nadal był agentem. On miał tylko łapać ludzi. Ale większość przy tym zabijał, tak po prostu wychodziło, rozwój sytuacji. Nie jego wina, że uciekali, albo podkładali ładunki, prawda?
To nie był jego pupil. To znaczy wyglądało na to, że tak, ale Sammy wciąż bronił się przed tą myślą. Bo przecież nie wyrzuci wilczaka z mieszkania, szczególnie teraz, kiedy ten ewidentnie mu zaufał.
- Nie wiem - przyznał szczerze i zerknął automatycznie we wsteczne lusterko. Zmarszczył lekko brwi. Nie, samochody, które za nim jechały były różne. Ale miał wrażenie, że trzeci z kolei ciągle jest ten sam.
- Jak na razie nie narzeka, że nie ma imienia - dodał, jakby uznał to za całkiem neutralny temat. Włączył kierunkowskaz i skręcił obserwując znowu lusterko. Tym razem czarny samochód pojawił się jako drugi.
//Samuel Shephard

Anonimowy pisze...

Samuel nie zastanawiał się nad tym, co będzie później, bo nie lubił planować. A to się ze sobą praktycznie łączyło. Wolał żyć z dnia na dzień, szczególnie, że o gotówkę nie musiał się martwić.
- Nie narzeka jak zwracam się do niego bez imienia - stwierdził. Bo przecież wiedziałby, gdyby było inaczej. Psy są mądre, Sammy o tym wiedział. - Trzeba coś wymyślić.
Nie podobało mu się to, że ma ogon. I wychodziło na to, że ludzie znali się na swojej robocie, bo trzymali się czasami bliżej, a czasami dalej od Impali. Shephard jednak miał oczy dookoła głowy. A nie podobało mu się dlatego, że Eva była w samochodzie. Nie, żeby miał złe przeczucia, ale wątpił, żeby obserwujący go ludzie chcieli tylko go śledzić.
- Zniż się - powiedział po chwili również spokojnym głosem. Przyśpieszył nieco, żeby sprawdzić czy czarny samochód również to zrobi.
//Samuel Shephard

Anonimowy pisze...

[Które na przykład? xD]

Cóż, jako dziecko dawał sobie radę bez pieniędzy, co również nie robiło z niego aniołka. Nie przykład do nich zbyt dużej wagi, bo przecież nauczył się żyć nawet w spartańskich warunkach. Teraz przecież większe kwoty wydawał tylko na swoje samochodu i wcale nie nosił milionów w portfelu rozdając banknoty na lewo i prawo, żeby każdy o tym wiedział. Oczywiście, że nie. Ale jego 'maleństwo' miał mieć przecież najlepsze części, czyż nie?
- Ja zazwyczaj brałem imiona z mitologii nordyckiej - stwierdził po chwili zastanowienia. Loki, Fenrir, a nawet Delling. Żaden piec nie wydawał się tym faktem mało zadowolony.
- Nie nas, mnie - poprawił co jakiś czas zerkając w lusterku. Wjechał w końcu w praktycznie polną drogę, więc trudno było dalej go śledzić. Napastnik musiał się pokazać. Sammy zmarszczył brwi i wyciągnął colta kładąc go na kolanach. Obserwował kierowcę i zauważył tyle, że jest również pasażer.
//Samuel Shephard

Anonimowy pisze...

- Mhm, całkiem fajne - odpowiedział tylko, bo myślami był zupełnie, gdzie indziej. Swoją drogą na jego nadgarstku od czasu do czasu pojawił się młot Thora, który należał do Chrisa. Nosił go bardzo często, choć nie cały czas. Ale jeśli go nie nosił to dbał o to, żeby się nie zgubił. Nie wiedział dlaczego, ale głupi wisiorek był dla niego niezwykle ważny.
- Mam. Myślenie i improwizacja w biegu - odpowiedział na jej pytanie i po prostu docisnął gaz. Wiedział, że był górą, bo nie jechali po asfalcie tylko po polnej drodze. Jeśli kierowca nie należał do tych, co się ścigają po nierównych powierzchniach na pewno zacznie działać, zanim Sammy mu zwieje. I tak też się stało. Shephard zauważył, jak z okna pasażera wychyla się postać z całkiem imponującą snajperką.
- Tylko nie w mój samochód - warknął obserwując poczynania. Tak, Samuela właśnie zdenerwował fakt, że ktoś chce strzelać w jego 'maleństwo'. Wcale nie przejął się faktem, że może zginąć. Chwilę później rozległy się pierwsze strzały, których Sam starał się uniknąć. Na ich korzyć będzie to, jeśli nie trafią w samochód, o.

[Niestety, ale nic innego oprócz anonimowego mi nie wchodzi z tel aktualnie xd a gify niezłe ;p]

Anonimowy pisze...

[To niech go nie słucha i wyjdzie z samochodu xD]

Wiedział, że nie da rady cały czas omijać kul, szczególnie z takiej broni, więc zrobił coś, co przyszło mu do głowy i wydawało się najlepszym wyjściem z aktualnej sytuacji. Wrzucił odpowiedni bieg, dodał gazu i nagle skręcił kierownicą. Normalnie mogliby wpaść w poślizg, ale Sammy zawsze czuł samochód i potrafił nad nim zapanować. Odbił kierownicą, wrzucił wsteczny i teraz jechali szybko tyłem. Shephard mógł widzieć napastnika i otwierając okno sam chwycił broń.
- Po prostu patrz, czy nie ma gdzieś drzewa - powiedział jakby chcąc rozładować napięcie. Wyciągnął rękę za okno i trzymając colta w lewej dłoni postarał się trafić. Dwa strzały wystarczyły, żeby ranny napastnik zgubił broń i prawdopodobnie padł martwy na siedzenie. Potem zmienił tor i strzelił w opony. Na nieszczęście wrogów samochód zaczął dachować, a kiedy już się zatrzymał to ogień zaczynał się tlić spod maski.
- Zostań tutaj - powiedział zatrzymując gwałtownie Impalę i wyskakując z wozu. Nie, nie miał zamiaru ratować tego, co ewentualnie przeżył. Musiał tylko sprawdzić kto znowu próbował go sprzątnąć.
Widząc kierowcę jego ciśnienie mimowolnie skoczyło do góry. Pewnie dlatego wyszarpnął z samochodu mężczyznę, ledwo przytomnego i przycisnął go do ziemi nie bacząc, że niedługo prawdopodobnie będzie wielkie 'bum'.
- Gdzie on jest?! - krzyknął szarpiąc za ubranie faceta. Wiedział, że i tak nic nie powie, bo po pierwsze, ledwo się trzymał, a po drugie był tolerancyjny. Nie wydaje się przyjaciół, nie?
- Gdzie on jest?! - powtórzył, ale gostek niestety kopnął w kalendarz. Sammy zaczął szybko przeszukiwać jego kieszenie aż znalazł telefon komórkowy. Dopiero wtedy rzucił okiem na wrak samochodu i zebrał się z ziemi, żeby zacząć uciekać. Nie ubiegł daleko, kiedy dosyć głośno huknęło, a samochód wyleciał sobie w powietrze. Cóż, dosyć sporo części leciało teraz własną drogi, takie jak szyby, kawałki zderzaka i pewnie jakieś śrubki. W zasadzie łącznie z Sammym, którego siła uderzenie zniosła parę metrów dalej.

Alison Owen pisze...

Milan nie był typem chłopaka, który w sobotnie wieczory szwenda się po Amsterdamskich klubach w poszukiwaniu przygód czy innego rodzaju rozrywek, szczególnie po wcześniejszym upojeniu się znaczną ilością alkoholu. Wychodząc z klubu narzucił na siebie, czarną, skórzaną kurtkę, jednak nie zapiął jej suwaka, nie było aż tak zimno. Spojrzał na Evę i wyraźnie zastanawiał się nad odpowiedzią, kiedy w oczy wpadł mu średniej wielkości kamień, idealnie nadający się do kopania po drodze.
- W zasadzie po południu miałem wybrać się na małe zakupy - powiedział, zastanawiając się jakiego koloru koszulę kupić sobie tym razem.
- Ale wieczorem jestem do dyspozycji - dodał i kątem oka spojrzał na dziewczynę jednocześnie posyłając jej lekki uśmiech.

Anonimowy pisze...

W takim razie skoro zero drzew, tylko same pola, to czego tu się obawiać? Przecież prosta jazda tyłem w czasie, w którym nie grozi wjechała do czyjeś stodoły było banalnie proste. Tak samo jak jednoczesne strzelanie do jadącego z tyłu (w zasadzie z naprzeciwka) samochodu.
I właśnie dlatego nie lubił pracować z kimś. Bo musiał uważać na tych drugich. Kiedy był sam, to robił co chciał i nikt mu nie przeszkadzał. Oczywiście mógł się domyślić, że dziewczyna go nie posłucha, ale nie wpadł na taki genialny pomysł. W końcu kobiety uwielbiały pchać się tam, gdzie nie powinny, prawda?
Przeturlał się parę razy po dosyć nieprzyjemnych kamyczkach, a potem kaszlał, żeby pozbyć się resztek dymu z płuc. Nadal trzymał w dłoni telefon komórkowy.
Usiadł jedynie otrzepując się, kiedy zauważył czerwoną plamę na koszuli. Był wręcz pewien, że nic mu się nie stało, więc przeniósł wzrok na dziewczynę.
- Co z tobą? - zapytał od razu. Ile razy już 'fruwał' po wybuchu i potem lądował plecami na dachu samochodu? Lądowanie na polach było wręcz przyjemne i wbrew pozorom mało bolesne.

Anonimowy pisze...

Och, Sammy nawet nie zdążył poczuć adrenaliny. Powiedziałby 'Dzień, jak co dzień', ale ostatnimi czasy zdarzało się to jednak raz na jakiś czas. Dzięki temu się nie nudził, prawda? Zawsze to jakaś rozrywka w nudne wieczory, czy coś... Co z tego, że troszkę niebezpieczne. Gra w koszykówkę też była niebezpieczna, gdyby dostać taką piłką w głowę... śmierć na miejscu, o.
Nie zadowolił się zbytnio odpowiedzią dziewczyny, bo przyglądał się jej chwilę, żeby zlokalizować krwawienie. Dopiero, kiedy upewnił się, że żadna kończyna nie wisi na jednym ścięgnie wyciągnął swój telefon, żeby napisać krótkiego smsa do Ricka o pięknej treści 'Dwa trupy'. Podał też mniej więcej lokalizację owego zdarzenia.
- Zawiozę... zawiozę cię do lekarza - powiedział po chwili jakby zdając sobie sprawę, że Eva mogła zginąć. Może i tym razem było to skaleczenie, ale co będzie następnym razem?

Anonimowy pisze...

Pewnie lepiej, że para ludzi nie żyje, ale oni mają się świetnie, prawda? Przynajmniej tak trzeba było myśleć w świecie Shepharda. Każdy ratował siebie, a przynajmniej mniej więcej wyglądało. Niech więc zaczną skakać z radości, dopóki ich życie nie wisiał na włosku i nikt nie przykładał im broni do skroni, nie?
Potrafił zrozumieć jej niechęć do lekarzy. Przecież sam omijał ich szerokim łukiem, prawda? Ale nie mógł też zostawić jej w tym stanie. A zadrapaniem na pewno tego nazwać nie można.
Pozbierał się z ziemi i to samo zrobił z dziewczyną. Wolał mieć pewność, że nie zacznie mu mdleć czy coś.
- Mogę się tym zająć? - zapytał po chwili prowadząc ją do auta. Wolał jednak oddalić się z tego miejsca i oszczędzić sobie na razie rozmów skąd wzięły się tutaj dwa trupy.

Anonimowy pisze...

Eva żyła i pewnie tylko to było plusem całej sytuacji dla Samuela. Tego mu tylko brakowało, żeby przez niego coś jej się stało. I czy nie miał racji starając się trzymać ludzi z dala od siebie? Mógł mieć tylko nadzieję, że nie będzie mieć do niego żalu, ani nic z tych rzeczy.
- Krwawisz, jest taka potrzeba - zauważył pilnując, żeby wsiadła do samochodu. Miał zamiar pojechać bardzo szybciutko, do któregoś z mieszkania, żeby zaoszczędzić dziewczynie większej ilości stresów. A że jego mieszkanie było bliżej to pojechał właśnie tam.
- Przepraszam cię - powiedział po chwili pędząc drogą. Chciał jak najszybciej pozbyć się krwi z ręki Evy.

Anonimowy pisze...

Tak, takie wypadki się zdarzają. Co prawda Samuelowi dosyć często, ale co tam. W końcu to byli tylko ludzie, którzy chcieli zabić Sama, prawda? Nic takiego. A to, że swoją osobą ściąga też niebezpieczeństwo na innych to już druga sprawa. Ale nią na pewno też nie trzeba się przejmować.
Rany, gdyby jakaś ciężarówka wjechała w Impalę to Sammy, gdyby tylko żył na pewno poszedłby dokopać kierowcy. Kiedy miał już zderzenie czołowe, gdzie samochód nadawał się do kasacji, ale Shephard siedział godzinami w garażu, żeby naprawić swoje maleństwo.
- Przepraszasz mnie za to, że ktoś próbował mnie zabić i przy okazji skrzywdzili ciebie - podsumował, chociaż nie wydawało mu się to zabawne. Zauważył, że dziewczyna się trzęsie, ale miał nadzieję, że to efekt uboczny adrenaliny, w końcu nie była to niej przyzwyczajona.
Zaparkował samochód i pomógł wysiąść dziewczynie. Jeśli myślała, że ją tak zostawi, to była w błędzie.
[A jakby tam... Braciszka Evy porwią, bo pomyślą, że Evcia jest z Samem? dobra, ponosi mnie xD]

Anonimowy pisze...

[Spadam, prawdopodobnie będę tylko jutro rano ;p]

- Dokładnie za to cię przepraszam - stwierdził cicho. Z ich dwojga to jednak on miał więcej na sumieniu. Co prawda nie wyszukiwał specjalnie swojej winy, bo do takich ludzi nie należał. Ale tam, gdzie ta wina była to nie zamierzał udawać, że jej nie ma. Z każdym problemem dawał sobie radę.
No i masz, po co ten kurs robił skoro i tak nie wiedziałaby, co robić? Przecież wystarczyło zachować zimną krew i myśleć logiczne.
Upewnił się, że wilczak ma się cały i zdrowy, poczochrał po chwilę, ale zaraz wszedł do łazienki razem z Evą. Podsunął jej nogą taborecik jednocześnie zabierając swoją apteczkę. Usiadł obok niej spoglądając na ramię, które w porównaniu z ręką Samuela było niezwykle malutkie.
- Mam ci zrobić znieczulenie? - zapytał niepewnie. Wątpił, żeby musiał to szyć, ale na pewno musiał wyciągnąć ten odłamek, który sobie wystawał z ciała Evy.

Anonimowy pisze...

[Nie wiem o której, ale wiem, że na pewno do 10, potem znikam i wracam może w pt wieczorem ;p zobaczy się ^^ do napisania ;)]

Anonimowy pisze...

Może ktoś inny na ich miejscu zacząłby się właśnie śmiać. A dlaczego? Samuel nie zauważył (albo nie chciał zauważyć), że praktycznie każde ich spotkanie kończy się praktycznie rozlewem krwi. Nie ważne czy to Samuela, Evy czy jeszcze kogoś innego (na przykład psa). Ale dziewczyna ciągle miała z nią styczność i Sammy nie był do końca pewien, czy tak powinno być. Szczególnie jeśli wcześniej nie widywała człowieka, który sam siebie szył.
Skoro nie chciała znieczulenia, to wyjął odłamek i oczyścił ranę, żeby nie wdało się zakażenie. Gaza, bandaż i gotowe. Miał tylko nadzieję, że nie będzie pokazywała się teraz rodzicom, bo jakoś nie bardzo chciał mieć kolejnych wrogów.
- Prze kilka dni może cię boleć - powiedział nadal przed nią siedząc. Chyba sam powinien się przebrać i wrzucić koszulę do pralki. - Zgodzisz się tu zostać? - dodał po chwili. Tak, chciał mieć ją na oku. Może był to wynik stresu, ale i tak wolał na nią uważać. Nawet jeśli nic jej nie było.

laqueum pisze...

No tak, Jackie doskonale wiedziała co znaczy nie zgadzać się z niektórymi przyzwyczajeniami bliskich, ale jednocześnie nie mieć możliwości zmiany tego. Poza tym, ludzie są jacy są i zmienianie ich na siłę byłoby okrutne, a przynajmniej tak uważała panna Darrieux.
Słuchała z uwagą Evy, zresztą tak jak to miała w zwyczaju. Zazwyczaj starała się być skoncentrowana i zainteresowana tym, co ktoś mówi. Czasami jej się to nie udawało, ale to raczej ze względu na zły dzień.
- To musi być ciężkie. Na pewno jest ciężkie - stwierdziła w zamyśleniu. Śmierć jest czymś, co trudno zrozumieć i z czym trudno jest się pogodzić, ale w końcu jest nieunikniona. Zaś śmierć dziecka.. Jackie, chyba najbardziej w takich sytuacjach, przytłoczona była myślą o tym, jak wiele te istoty straciły. Co mogły zrobić w życiu, co zobaczyć, co przeżyć..
- Chętnie się z tobą wybiorę - powiedziała szczerze. Cieszyła się, że Eva to zaproponowała, naprawdę była jej wdzięczna.

lilac sky pisze...

- Skąd wiesz?- wycelowała w Evę wskazującym placem, starając się przybrać groźny wyraz twarzy.- Może wcale nie mam kolorowego półmiska? A wtedy truskawki już nie będą takie smakowite.- przez chwilę jeszcze udawała skupioną na odrywaniu tej głupiutkiej scenki, po czym roześmiała się wesoło, ujmując nowo poznaną koleżankę pod ramię. Zawsze uwielbiała w ten sposób spacerować ze znajomymi, nie ważne jak dziwnie mogłoby to wyglądać.
- Swoją drogą też uwielbiam truskawki, choć raczej jadem je dość sporadycznie. Ostatnio i tak niespecjalnie jest ku temu czas.- skrzywiła się niezadowolona, odwracając na chwilę głowę, by sprawdzić, czy przypadkiem jej brat może nie wyszedł. Niestety znów się przeliczyła. Ostatnio rozczarowywał ją nazbyt często, co doprowadzało ją do irytacji. Zaczęły się kłótnie, a Amelie w przypływie gniewu obwieściła, że chce znaleźć własne mieszkanie i spróbować żyć na własną rękę. Ma dość takiej byle jakiej niańki.
- Niestety poza truskawkami nie mam czym specjalnie się chwalić. Raczej głodujemy z bratem. Zakupy zdarzają nam się naprawdę rzadko, bo zazwyczaj nikt nie ma na to czasu, więc kończy się jedzeniem na mieście i wiecznymi pustkami w lodowce. Uwierz mi, zajrzałabyś do niej i jeszcze byś się wystraszyła, że lodówka może być tak pusta.- westchnęła cicho, nie tracąc jednak pogodnego uśmiechu.

Gaspard Morel pisze...

[Może wróćmy do tej rozmowy w przyszłym tygodniu? Ty trochę nadrobisz, a ja wrócę do domu :)]

Gaspard Morel pisze...

[Oki :P François Arnaud...]

Anonimowy pisze...

[Good idea ;D zaczynamy od razu? wciąż mam tylko tel, więc sorka, że bez podpisu ;]

Byłoby wręcz śmieszne, gdyby to Sammy mdlał a widok krwi, w końcu miał z nią bardzo często styczność. A może właśnie dlatego było to dla niego naturalne? Bo stosunkowo wcześnie mógł się do niej przyzwyczaić. Zresztą, krew jak krew, widok całkowicie normalny. Jak można mdleć na widok tego, co ma się w środku?
Doskonale wiedział, że Fifo poradzi sobie doskonale sam. Ale przecież mógł po niego podskoczyć, prawda?
- Mogę go tutaj przywieźć - stwierdził po chwili wyrzucając zakrwawione waciki i chowając apteczkę z powrotem do szafki. Nie było to znowu tak daleko, poza tym Shephard jeździł stosunkowo szybko. Szczeniak raczej go nie zje.

Anonimowy pisze...

[To mam odpisywać czy zaczynasz? ]

Anonimowy pisze...

[Sure! Mam co robić xD]

Anonimowy pisze...

[Najprostsza wersja... chcą jego xD]

Samuel raczej nie wiedział, co to wolny czas. Albo raczej nie chciał go mieć, dlatego szukał sobie zajęcia w każdy możliwy sposób. Nie trudno było zauważyć, że w mieszkaniu nie było go praktycznie w ogóle. Wracał na kilka godzin, żeby móc się zdrzemnąć, wziąć prysznic i takie tam, które wymagały od niego powrotu do pustych ścian. Był oczywiście jeszcze Thor. Tak, zabierał go ze sobą wszędzie, albo raczej to wilczak chodził za nim wszędzie. Kiedy wchodził do szkoły to pies najzwyczajniej w świecie siedział sobie na portierni bądź siedział na dziecińcu. Dziwne, ale prawdziwe. Nie wiedzieć czemu nieświadomie się uzupełniali. Sammy znowu dostał nową prawą stronę.
Dlaczego miałby nie pożyczyć Evie samochodu? Przecież miał ich trzy, prawda? To znaczy jeden się nie liczył, bo był w Hiszpanii i doglądali go najlepsi ludzie. No a Impali jej pożyczyć nie mógł, z czysto jasnych powodów, prawda? To znaczy, nie żeby brał dziewczynę za kiepskiego kierowcę, skąd. Impalę po prostu prowadził tylko Sammy.
Pięć minut. W ciągu pięciu minut mogło zdarzyć się naprawdę wiele, a Sammy coś o tym wiedział. Przecież dla niego była ważna każda sekunda. Pięć minut to szmat czasu.
Był już zmęczony. Ale tym razem nie przez mało spania, a raczej tym, że szukał, ale nie mógł znaleźć. Ile osób miało u niego dług wdzięczności? Dużo. Bardzo dużo. Ale ani jedna osoba nie mogła mu teraz pomóc, chociaż wiedział, że się starali. Ale co mu po staraniach? On potrzebował efektów. Nie rozstawał się z telefonem, gdzie tylko nieliczny znali ten numer. Małe grono ludzi, przeważnie oddziałów specjalnych czy detektywów. Starał się omijać szerokim łukiem drogówki i innych policjantów, którzy nie za bardzo znali się na robocie nie licząc wystawiania mandatów.
Dlatego zaciągając się papierosem patrzył w ulice Amsterdamu, z najwyższego piętra.
Słysząc telefon spojrzał na komórkę. To był niestety numer, który mógł mieć każdy. Nie ten, z którego oczekiwał informacji, a szkoda.
Nie potrzebował wiele czasu, żeby zrozumieć, że Eva nie dzwoni z miłą wiadomością. Zerwał się i wkroczył do środka z zamiarem wyciągnięcia swojej torby z szafy. Torby na wszystkie okazje. Nawet nie odpowiedział, bo to i tak nie miało sensu.
- Thor! - zawołał wychodząc z mieszkania i zabierając się szybko do windy. Było jasne, że nie będzie ograniczał prędkości. Szczególnie teraz, kiedy nikogo nie było na drodze.
- Masz ratować dziewczynę i chłopca, rozumiesz? Mają przeżyć, Thor - powiedział poważnym głosem, kiedy był już w samochodzie.
Teraz człowiek przechodzący obok mógł się przestraszyć. Bo to już nie był Sammy, który udawał w miarę łagodnego człowieka na co dzień. Teraz jego oczy były wręcz czarne, a twarz nie wyrażała żadnych emocji.

Angel Evans pisze...

[ O kuuurka... ^^ Mam nadzieję, że mój błąd wybaczysz :D ]

Gdyby tak dłużej się nad tym zastanowić, to i w rodzinie Angel było nie mało artystów. Jej siostra malowała i całkiem nieźle śpiewała, ona sama też jest całkiem całkiem, a matka kiedyś grała na skrzypcach. Podobno nawet walnięta ciotka wygrała w młodości jakiś konkurs, jednak co do tego nie można być pewnym. Raczej nikt już tego wydarzenia nie pamięta, a znając ciotkę, wygrana nie musiała być wyróżnieniem jej talentu, zaś nagrodzeniem jej przez siłę perswazji w wykonaniu staruszki. Bo kto zna Christy, dobrze wie, że z tą kobitką się nie zadziera.
A panna Evans całkowicie rzuciła szkołę. Nie ma nawet matury. Tak, jej postępowanie jest godne naśladowania, nie ma co. Ale dla niej nauka nie była ważna. Na pewno nie ważniejsza od muzyki. I to właśnie liczyło się dla niej najbardziej, to ją wybrała jako swój cel w życiu. Muzyka ją uzupełniała, sprawiała, że blondynka mogła być wolna, mogła przenieść się w miejsca tak bardzo odległe, które dostarczały jej pozytywną energię. Bardzo jej tego brakowało w życiu codziennym, wszystko zazwyczaj robiła na pozór, przyodziewała maskę. Lecz gdy grała - istniała tylko ona i melodie, które koiły zmysły, czasami nawet poruszały serce. Nie mogłaby tego porzucić.
To prawda, nie uśmiechała się zbyt często, jednak robiła to zdecydowanie częściej, niż jeszcze rok temu. Lecz jeśli Eva miała ochotę jakoś ją uszczęśliwić - proszę bardzo! Odrobina wesołości jej nie zaszkodzi. Wręcz przeciwnie.

Unknown pisze...

- A ja proponuję gyrosa - jest dużo sałaty, pomidorów, ogórków i kurczaka - uśmiechnęła się radości, wkładając na siebie swój ulubiony, wiosenno-jesienny płaszcz. Kupiła go już dawno, ale był na tyle drogi, że słowa "zeszły sezon, nie ten fason" go nie dotyczyły. Cóż, jak się nie ma nadzianego męża, to trzeba chociaż trochę rzadziej oddawać ubrania dla potrzebujących. Niezbyt to szlachetne w sumie, ale... ale która bezdomna założy cekinową sukienkę od Prady, etc?

[hahaha, wybacz, miało wyjść długo i mądrze, a zamiast tego zrobiłam z Mili tępą laseczkę. hahhaa :D żeby nie było - celowo! ona naprawdę jest głęboką postacią z zawiłą psychiką! serio!]

Anonimowy pisze...

Chciał im pokazać, że nie zależy mu na życiu dziewczyny, ot co. To było jedyne wyjście, żeby wyszła z tego cało. Tak na prawdę był to jeden z powodów, dla których Shephard naprawdę trzymał ludzi z dala od siebie. Gdyby nie widywał się z Evą tak często, nikt nawet nie pomyślałby, żeby coś jej zrobić. Jeśli nie mogli dostać Sama, to będą próbować go zabić na wszystkie możliwe sposoby. Jeden ze sposobów był widoczny jak na obrazku. Nawet lepiej.
Oczywiste było to, że przyjedzie. Oczywiste było to, że będzie uzbrojony.
To nie Eva będzie oddawać życie, ale Sam. Bo to akurat było jego winą. Dopuścił ją w jakimś stopniu do swojego świata, nie powinien tego robić. Dziewczyna nawet nie miała pojęcia, co to za życie. Nie znała Shepharda. Nie znała go całego.
Był zły. No dobra, wkurwiony był. Ale czy to jego wina, że tak łatwo się denerwuje i wpada w szał? Do tego naprawdę nie trzeba było dużo, wystarczył jeden człowiek i sprawy z przeszłości. No i bardzo łatwo tracił nad sobą kontrolę, co zazwyczaj źle się kończyło dla tych osób trzecich, jeśli można to tak ładnie ująć.
Zatrzymał samochód gdzieś za drzewami i wręcz wyskoczył z niego razem z bronią i psem, który naprawdę zachowywał się przyzwoicie. Nie bardzo wiedział czy wilczak zaszkodzi czy nie, ale w tej chwili był jego jedyną pomocą. Podbiegł bezszelestnie do linii garaży rozglądając się dookoła i w miarę możliwości zaglądając do środka przez okna, żeby móc zorientować się w sytuacji. Zmrużył mimowolnie oczy. Tak, polowanie czas zacząć.
Musiał myśleć w biegu. Jak zwykle zresztą. Nie wiedział ilu jest tu ludzi, ale najlepiej pozbyć się od razu większości. Jeśli to oczywiście możliwe. Potem zwraca się na siebie uwagę i cały plan diabli biorą. Dlatego Samuel obszedł jeszcze resztę budynku zapamiętując miejsce, w którym się znajdował, żeby potem to wykorzystać.
Widząc jednego mężczyznę, który filował przed wejściem zatrzymał się w odpowiedniej odległości. Spojrzał na wilczaka i jeden gest wystarczył, żeby pies usiadł i czekał. Podszedł cicho i uderzył faceta od tyłu bronią przez co skutecznie i może niezbyt cicho stracił przytomność. A to oznaczało, że dalej trzeba działać szybko. Był jeden, więc nie mógł się rozdwoić. Przez jeden z mężczyzn zabrał chłopca drugą strona i poszedł z nim na pomost. W tym samym momencie Sammy usłyszał krzyk dziewczyny. To mu wystarczyło, żeby po prostu tam wbiec i strzelić do pierwszego człowieka, którego napotkał.

[Mogę więcej dramat? ;d btw. zdj Sama w powiązaniach się nie wyświetla xD]

Anonimowy pisze...

[A niech ratuje, bo Sammy musi żyć, żeby ratować Milana xD]

Czym było dla niego zabicie kilku osób pod rząd? Fakt, nie był to zbyt miły widok (dla postronnego obserwatora) i może nie należało to do odpowiednich zajęć trzydziestoletnich mężczyzn, ale wychodziło na to, że ciągle muszą eliminować siebie nawzajem. Shephardowi to nawet nie przeszkadzało, dopóki ktoś nie wpadł na genialny pomysł, żeby porywać Evę z młodszym bratem. Do tej pory uznawał, że nikt nie posunie się do tego stopnia, żeby krzywdzić dziecko, które nie potrafi się bronić. Z każdym krokiem Sammy pogłębiał myśl, że ma do czynienia z samymi tchórzami.
Samuel dosłyszał głośne szczekanie psa, co dało mu jasno do zrozumienia, że przynajmniej jeden człowiek jest na zewnątrz. Musiał szybko analizować faktu, nauczył się tego dawno temu. Tutaj dzieciaka nie było. Odpowiedź nasuwała się sama.
Nie przejmował się tym, żę Eva była tego świadkiem i właśnie patrzyła na kogoś, kogo uznawała za przyjaciela. Tego kogoś, który strzelając z bliskiej obecności miał na sobie krew ludzi, których zabił. Do drugiego nie zdążyłby wycelować, dlatego w jego dłoni znikąd pojawił się sztylet. Sztylet, który chwilę później zagłębił się w ciele mężczyzny. Sammy zadbał o to, żeby bardzo bolało. Zmrużył oczy odpychając od siebie faceta, który zatoczył się u również upadł. A w rękach Sama pozostał zakrwawiony nóż.
Czas. Liczył się czas.
Milan. Musiał o nim pamiętać. Nie mógł pozwolić, żeby emocje nim zawładnęły. Nie teraz.

Anonimowy pisze...

Film akcji. Cudownie. W takim razie Samuel Shephard gra w takim filmie dobrych parę lat. W zasadzie... trzynaście, bądź coś koło tego. W końcu w wojsku nie grywali w karty. Już tam zaczął swoją dziwną egzystencję.
Samuel obrócił się momentalnie, kiedy tylko wyczuł, że ktoś jest z tyłu, ale zdążył zaobserwować tylko padające ciało. I co z tym zrobił? Strzelił. Chyba głównie po to, żeby Eva nie miała na sumieniu jego śmierci. Z ich dwójki to on był potworem.
Wolał nie rozmyślać teraz nad tym, co ci dranie zrobili Evie, bo to tylko pogorszyłoby sytuację. Mimo wszystko każdy ślad i krew na ciele dziewczyny potęgowała w nim tylko większą złość, z którą nie potrafił walczyć. A musiał przecież dopilnować, żeby dziecku nic się nie stało! Jak miał to zrobić, kiedy w jego głowie pojawiały się obrazy rzeźni?
Nie mógł zostawić broni. Wsunął ją na chwilę za pasek, żeby podejść do Evy i najnormalniej w świecie wziąć ją na ręce. Przecież nie zostawi jej wśród trupów, prawda? Dopiero wtedy spojrzał w jej oczy. Jego były ciemne, nieobecne, jakby nie należały już do Sama. I tylko przez chwilę pomyślał, że dziewczyna mogłaby się go przestraszyć. Ale mimo wszystko wyciągnął ją z pomieszczenia i znowu zaczął obserwować. Nieprzytomny facet sprzed garażu zniknął. Szkoda. Shephard posadził dziewczynę na ziemi i pośpiesznie zmienił magazynek w colcie. Robił to tak często, że trwało to dosłownie sekundy. Było ciemno. Tylko na korzyść Sama, bo noc była po jego stronie. Wpatrzył się w jeden punkt i lokalizował krzyki dziecka i szczekanie psa. Milan był po prawej stronie. Ktoś skradał się po lewej. Samuel wyprostował dłoń, a chwilę później strzelił, by niedaleko nich upadł owy mężczyzna, który zdołał już nabić sobie guza. Teraz można mu było wykopać mogiłę.
Dopiero wtedy Samuel spojrzał na pomost.
- Nie - powiedział mimowolnie, bo w tym momencie mężczyzna wrzucił dziecko do wody. Chwilę później wilczak rzucił się na faceta i dosyć niemiło go potraktował biorąc pod uwagę krzyki. Samuel bez zastanowienia rzucił się biegiem. Zdążył tylko wycelować, strzelić, zabić. Potem na pomoście rozległy się jego kroki, upuścił broń i po prostu wskoczył do wody.

Anonimowy pisze...

[Są, są xD ale jakieś takie dziwne ;p]

Anonimowy pisze...

[Niestety muszę kończyć.]

laqueum pisze...

- Podejrzewam, że to wypadnie jakoś w przyszłym miesiącu, ale dam ci znać - obiecała, również się uśmiechając. Ten pomysł był naprawdę dobry.
Ktoś ratować ten zły świat musiał i jeśli owym kimś chciała być właśnie ta siedząca przed nią Eva Smit, to czemu nie? Co stało na przeszkodzie? Nic.
Krew była potrzebna, podobnie zresztą jak i szpik kostny, tak samo ludzie, którzy spędzają czas z chorymi dziećmi. Jackie zaś uważała, że jej przyjaciółka się do tego świetnie nadaje.
- Strach pomyśleć, co by się okazało, gdyby te spotkania odbywały się częściej - zażartowała. - Obawiam się, że mogłoby nam nie wystarczyć czasu na życie codzienne - roześmiała się.

[Te komentarze nie są takie złe..]

Anonimowy pisze...

Kwestia przyzwyczajenia. Samuel nie miał porównania do innego życia. Albo i miał, bo przecież już około roku stara się żyć jak normalny obywatel, pracując i płacąc podatki. Tyle, że takie życie mu nie odpowiadało, dlatego pomagał czasami FBI i jak widać nadal miał na głowie swoich wrogów, którzy urazę potrafili trzymać bardzo długo. Ale czy chciał to zmienić? Nie. A jeśli przez to zagrażał innym, to miał zamiar trzymać ich z daleka od swojego życia. Nie będzie patrzył, jak giną ludzie, którym poniekąd ufał, prawda?
Nie miał innego wyjścia jak rzucić się do wody po chłopca. Tak naprawdę to było jedyne rozwiązanie, biorąc pod uwagę fakt, że to było dziecko, poza tym było ciemno, a i woda nie należała do najczystszych. Jednym słowem, Sammy szukał na oślep, bo nic w wodzie nie widział.
Wynurzył się raz, żeby zaczerpnąć powietrza, ale chwilę później znowu nie było go widać. Jedynie bąbelki na tafli. A kiedy już Eva mogłaby stracić nadzieję, Samuel wynurzył się z dzieckiem głęboko łapiąc powietrze.

Anonimowy pisze...

Nie traktował jej jak studentki, która przyszła odebrać certyfikat. Dowód mogła widzieć praktycznie wszędzie, bo nie dość, że dość często z nią ‘rozmawiał’ to jeszcze zabrał ją na ten głupi bankiet i ‘wspomniał’ o swoim przyjacielu, o którym przecież w ogóle nie mówił. Może nie zdawała sobie z tego sprawy, ale powiedział jej o wiele więcej niż jakiemukolwiek innemu studentowi czy innej osobie, nie wliczając w to wszystko Ricka, rzecz jasna. I skutki były widoczne na załączonym obrazku. Tym razem Milan wyszedł z tego cało, jeśli nie patrząc na jego stan psychiczny. Gorzej z Evą, która była zakrwawiona. A co jeśli następnym razem nie będzie tak kolorowo? Wiele osób nienawidziło Shepharda i miał to głęboko gdzieś. Mimo wszystko podświadomie nie chciał, żeby do tego grona dołączyła również Eva.
Wyczołgał się na pomoc i pozbył się resztek wody. Przymknął na chwilę oczy starając się unormować oddech i nabrać powietrza, którego zaczynało mu brakować. Już myślał, że nie da rady. Nie widział w wodzie nic, a chłopiec mógł być dosłownie wszędzie. Teraz był razem z Evą i chyba to było najważniejsze. Mimo to, Sammy nadal czuł w sobie gniew. Pomimo tego, że nie pokazał wszystkiego, na co było go stać, nie pojawił się w nim cały potwór to i tak Eva widziała nieco inną wersję Sama. Właśnie, jeśli to był tylko zalążek tego, na co stać Shepharda…
Uniósł wzrok napotykając spojrzenie dziewczyny. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że przecież musi zawieźć ich do szpitala. Najchętniej jeszcze popatrzyłby na ciała poległych, podpalił tą budę i zrobiłby coś, żeby dać również innym ostrzeżenie, ale to Eva była najważniejsza. Musiał ich stąd zabrać. Podniósł się i podszedł do dziewczyny, żeby móc ją podnieść.

«Najstarsze ‹Starsze   1 – 200 z 432   Nowsze› Najnowsze»