Eva Lotte Smit
Studentka ostatniego roku pedagogiki przedszkolnej
Dwudziestotrzyletnia Holenderka
Kelnerka w "Paradiso"
Wolontariuszka
Jeśli wydaje ci się, że znasz Evę Smit to jesteś w błędzie. W ciągu ostatnich trzech lat, dziewczyna przeszła niezwykłą metamorfozę, musząc uporać się z wyjazdem swojego chłopaka, chorobą mamy i tragiczną śmiercią dziadków. W ciągu trzydziestu sześciu miesięcy, jej życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, co wpłynęło na jej charakter, nastawienie do życia, ale przede wszystkim dodało jej znacznie więcej siły, nauczyło samodzielności i tego, aby nie bać się iść do przodu. Historia Evy Smit należała do tych nieco skomplikowanych, gdzie przeplatały się ze sobą różne etapy, poczynając od tych, kiedy była ułożoną córeczką, kończąc na tych, kiedy nie wracała do domu przez kilka nocy. Urodziła się w Hadze, wraz z nazwiskiem Smit dziedzicząc spory majątek i całkiem nieźle ugruntowaną pozycję społeczną.
Na świat przyszła dziesiątego sierpnia, nękając swoją matkę w upalny dzień, a potem przez całą noc, aby krzyknąć po raz pierwszy wczesnym rankiem. Uśmiechy, które pojawiły się na twarzy jej rodziców były tymi, które przywołuje się we wspomnieniach, o których mówi się całe życie, i mimo tego, że jesteś tylko dzieckiem, wyobrażasz sobie, jak to musiało wyglądać. Eva doskonale wie, że była wyczekiwanym dzieckiem, że jej matka miała kłopoty z zajściem w ciąże, więc zdaje sobie sprawę z tego, jaką radość przyniosła dwójce młodych ludzi. Pamięta też, jak wiele razy ojciec mówił jej, że mogłaby urodzić się chłopczykiem, a potem wybuchał śmiechem i całował w małe, zwykle podrapane czółko. Odpowiadała uśmiechem, zdając sobie powoli sprawę z tego, że nie spełnia wymagań, że jest dziewczynką, a w tej rodzinie z zasadami nie miała prawa do całej stadniny koni, którą przewodził teraz jej ojciec - Daan Smit, jako najstarszy z czwórki braci Smitów.
Eva zawsze była uśmiechniętą dziewczynką, zawsze dotrzymywała kroku swoim starszym kuzynom, który zwykli ją straszyć, nie bali się też wymusić na niej jakiejś rzeczy, aby potem musiała cierpieć, mając skręconą kostkę lub poobijane żebra. Nigdy jednak nie przylatywała do rodziców, swoje porażki przyjmowała z godnością. Może takie nastawienie kuzynów spowodowała, że kiedy nieco podrosła i wyrosła z zabaw z nimi, nabawiła się lęku przed wysokością i ciemnością. Od tamtej pory sypiała tylko przy świetle małej lampki. A potem spotkała swojego pierwszego chłopaka, jako piętnastolatka spotykała się z sześć lat starszym mężczyzną, ciesząc się, że ktoś taki, jak on zwrócił na nią uwagę, jednak nie było to nic dobrego. Jesse uważała Evę za swoją własność, boleśnie dając wszystkim o tym do zrozumienia, zwłaszcza samej zainteresowanej. Minęły trzy lata, kiedy dziewczyna zdecydowała się uciec. Uciekając od Jesse'go opuściła też rodzinne miasto i swoich bliskich, decydując się na studia w Amsterdamie.
Wystraszona i niepewna dziewczyna, która wyplątywała się właśnie z najmroczniejszego okresu swojego życia, wprowadziła na korytarze uczelni i akademików dużo śmiechu. Była nieobliczalna, skakała, biegała i śmiała się, zaczepiając każdego. Pozwalała sobie samej cieszyć się z życia i w ten właśnie sposób poznała Daniela Walsha - nadal sądzi, że to miłość jej życia. Mimo tego, że Daniel wyjechał do Londynu, aby rozpocząć tam aplikację prawniczą i dał jej pewną wolność, nie znalazła sobie nikogo innego, obce są jej też przygody łóżkowe. Trwa przy swoim uczuciu, wierząc, że blondyn kiedyś wróci i pokaże, że wcale o niej nie zapomniał. Co najgorsze, Eva myśli o nim całym czas i właściwie jest to najboleśniejsza myśl ostatnich trzech lat. W wieku dziewiętnastu lat, rok po przybyciu do Amsterdamu, doczekała się brata - obecnie czteroletni Milan jest jej oczkiem w głowie.
Amsterdam zmienił Evę, a zwłaszcza ostatnie trzy lata. Nieco spoważniała, nabrała pewnego dystansu do życia i ludzi, przestałą być aż tak boleśnie naiwna. Dorosła i zajęła się swoim życiem. Zrezygnowała z wymagającej pracy w filharmonii i skupiła się na studiach, które pozwolą przebywać jej wśród dzieci. Nadal kontynuuje wolontariat w szpitalu na oddziale onkologii dziecięcej, wspierając swoje małe pociechy, które są jej promyczkami i pozwalają słońcu wkraść się do jej życia. Obecnie pisze pracę magisterską, szykując się na roczny staż w jednym z przedszkoli, aby w końcu podjąć stałą pracę. Marzenia o założeniu własnej rodziny zepchnęła w kąt, najgłębiej jak potrafiła. Mieszka w dużym mieszkaniu na piątym piętrze odnowionej kamienicy w dość ładnej dzielnicy i szuka współlokatora. Warto też dodać, że towarzyszy jej mały szczeniak mieszaniec owczarka niemieckiego długowłosego z inną, bliżej nieznaną jej rasą - Fifo.
Jak już wcześniej było wspomniane panna Smit uległa totalnej metamorfozie. Zarówno, jeśli idzie o jej charakter, jak i wygląd. Co prawda, w tym pierwszym zestawieniu nie wszystko uległo zmianie, co to, to nie. Dziewczyna nadal pozostała pogodnym promykiem dla swoich przyjaciół, nadal wspiera wszystkich i poświęca wszystko, aby pomóc najbliższym. Nadal należy do tych roześmianych i uroczych dziewczyn, które rumienią się z byle powodu, ale jej słodkość stała się nieco bardziej wyważona, bardziej dorosła. Nadal jest ładną kobietą, bardzo dziewczęcą, ale teraz śmiało może nazywać się kobietą. Skończyła z naiwnością, nie dopuszczając ludzi do siebie już tak szybko, nie robiąc im miejsca w sercu po pierwszym spotkaniu. Jej myślenie, że wszyscy ludzie są dobrzy, uległo zmianie. Najpierw stara się poznać człowieka, a dopiero potem mu zaufać.
Na dobre wyszło jej to, że przestała ryzykować. Jeśli ma złe przeczucie, nie lekceważy go. Nie wychodzi też sama po zmroku, a jeśli już musi to zrobić, obiera uczęszczane miejsca. Nabierając dystansu do ludzi, nabrała też dystansu do samej siebie. Porażki, jak i sukcesy odbiera podobnie, stara się tym zbytnio nie przejmować/cieszyć, podchodzi do tego z marnym spokojem stoickim. Nie jest już też taka głośna i nie oznajmia wszystkim, że teraz zmierza właśnie ona. Stała się bardziej pospolita, skutecznie wtapia się w tłum, zbytnio nie wystając ponad zwykłych, szarych ludzi. Nie cechują ją przecież nic, co mogłoby czynić ją lepszą od innych. Utrapieniem dla innych może okazać się to, że dziewczyna nadal pozostała uparta. Może i zrezygnowała z naiwności, ale z uporem osła nie mogła się pożegnać. W swoim uporze jest głupiutka i może nieco egoistyczna, ale kiedy uważa, że ma rację, to musi ją mieć i koniec. Kiedy uzna, że pomoże temu komuś i zdecyduje się oddać ostatni grosz - zrobi to, a namowy bliskich osób zakończą się teatralnym fiaskiem, co wywoła tylko uśmiech zadowolenia na jej twarzy.
Nadal charakteryzuje się poczuciem humoru i nadal jest skora do wygłupów, owszem. Nadal też stara się utrzymywać kontakt ze znajomymi, i to właśnie z nimi nie boi się zaszaleć, i nie boi się wrócić momentami do starej Evy. Nie jest już jednak taka delikatna, nabrała sporo siły, ucząc się na swoich błędach i korzystając z bolesnych doświadczeń stała się twardsza i nie tak łatwo, ją skrzywdzić czy złamać. Nie poddaje się łatwo, nie boi się doznać bólu. Uznała, że im więcej złego ją spotka, tym bardziej będzie na to zło uodporniona. Nie jest jednak obojętna na krzywdę innych ludzi. Kiedy Eva kogoś pokocha, to kocha całym sercem - do grona kochanych przez nią osób, za którymi mogłaby skoczyć w ogień - zaliczają się przyjaciele i rodzina. Jest skłonną do poświęceń dziewuchą, która mimo wszystko nie odmawia sobie czerpania przyjemności z życia. Nie jest jednak przekonana do sypiania z innymi mężczyznami czy też kobietami. Jak kiedyś zwykła unikać alkoholu, teraz nie boi się sięgnąć po szklankę whiskey, ale definitywnie odłożyła w kąt papierosy, które jeszcze rok temu były jej śmierdzącą zmorą.
Wygląd nie jest tak obojętny, jakby się wszystkim mogło wydawać. Rozjaśnienie włosów i postawienie na mocniejszy makijaż też zmieniło Evę. Dodało jej pewności siebie, której wcześniej mogło jej brakować. Najczęściej kręcą się one w okół jej buźki, ale zdarza jej się sięgnąć po prostownicę. Panna Smit zaczęła też przykładać większą wagę do tego, jak wygląda, dlatego codziennie przed wyjściem z domu nakłada delikatny, aczkolwiek charakterny makijaż. Z dumą podkreśla swoje błękitne oczy odziedziczone po rodzie Smitów, czasami nie poskąpi czerwonej szminki.
Nadal jednak pozostała niezwykle drobniutką kobietą. Metr sześćdziesiąt wzrostu i filigranowa figura czynią ją kruchą osobą, jakby się mogło wydawać - łatwą do złamania, niestety, a właściwie stety, to tak nie jest, bo Eva twardo stąpa po ziemi, nie bojąc się żadnych wyzwań. Zmienił się też jej ubiór, owszem nadal można spotkać ją w zwykłych jeansach i trampkach, jednak od jakiegoś czasu stawia na kobiecość, nie boi się już szpilek i sukienek.
Więc mieliście zaszczyt poznać odmienioną Evę, która mimo wszystko, pozostaje nadal tą słodką dziewczyną, która nie ceni niczego bardziej, niż swoich przyjaciół.
POSTY
432 komentarze:
«Najstarsze ‹Starsze 201 – 400 z 432 Nowsze› Najnowsze»Jemu może i nic nie było, ale Eva nie mogła powiedzieć tego samego. Jedyne z czego powinien się teraz cieszyć to fakt, że dziewczyna wyglądała na silną, bo niejedna osoba na jej miejscu już dawno załamałaby się zarówno nerwowo jak i z bólu. Miał ochotę powiedzieć, że nic nie jest dobrze i nigdy nie będzie. Nawet jeśli jemu odpowiadało takie życie, to miał po prostu dość patrzenia na to, jak ludzie, którym zaczynał ufać przez niego cierpią, bądź co gorsza umierają mu na rękach.
Thor pojawił się chwilę później przy nodze Samuela nadal gotowy bronić swojego aktualnego właściciela. Jak na razie nie był takiej potrzeby, ale Shephard musiał przyznać, że wilczak naprawdę nadawał się do jego życia pełnego adrenaliny.
- Muszę was zawieźć do szpitala – powiedział o dziwo ciszej niż zamierzał. Dźwięk głosu wydawał się nawet dziwny, być może pierwszy nie licząc strzałów i innych bojowych odgłosów. Chciał też zaznaczyć, że żadne protesty na nic nie pomogą, bo jakby Eva nie zauważyła miała w nodze, jak i w innych miejscach dziury i zadrapania, a i mały Milan również powinien przejść obserwację.
[Trochę za późno napisałaś ;p]
[Wybacz, wchodzę tak często, jak tylko daję radę ^^]
Oczywiście, że była silna, bo jeszcze nie mdlała, prawda? Poza tym, zachowała zimną krew i dźgnęła nożem jednego z facetów, czyli zrobiła coś, o co Samuel nigdy by jej nie posądził. Zresztą, człowiek w sytuacji kryzysu jest zdolny do wszystkiego i Shephard o tym wiedział. Już nie raz był w sytuacji bez wyjścia, ale jak widać wciąż był na nogach, czyli nawet jeśli bomba ma wybuchnąć za pięć sekund to coś jeszcze można zrobić. W gruncie rzeczy pięć sekund to szmat czasu, chociaż nie każdy potrafiłby się z tym zgodzić.
On i dziecko? Ona chyba żartowała. Szczególnie teraz, kiedy zabił dopiero co paru facetów, ot tak, jakby były to zabawki, a nie prawdziwi ludzie z krwi i kości. Może i skoczył za nim do wody, ale zrobił to chyba dla Evy, w końcu to jej brat i była za niego odpowiedzialna, nie? Pewnie gdyby to było inne dziecko, zrobiłby to samo, ale na tym kończyło się jego zadanie.
Dlatego więc podał Milana dziewczynie, a sam wziął na ręce ją. Można powiedzieć, że niósł ich oboje, ale nie było to dla niego zadanie nie do wykonania, bo ani Eva nie ważyła dużo, a tym bardziej mały chłopiec. Sammy był w stanie podnieść więcej, ale Thor szedł przecież o własnych siłach, więc nie było potrzeby zabierania również jego. Wilczak wiernie stąpał przy nodze obserwując otoczenie.
Mało obchodziło go to, że nie chciała jechać do szpitala. On też tego nie chciał. Unikał tego miejsca i nawet jeśli był w stanie krytycznym to radził sobie sam. Nawet nie można było powiedzieć, że unikał szpitali, jak ognia, bo przecież w sam jego środek pchał się sam, prawda? Musiał przejść spory kawałek, bo zaparkował nieco dalej, żeby nikt nie usłyszał odgłosu silnika. Starał się postawić Evę jak najdelikatniej, żeby oszczędzić jej jak najwięcej bólu.
[Ucz się, ucz xD ]
Fakt, był milczącym typem. Teraz jednak starał się pohamować uczucie, które kazało mu spalić tę budę i zostawić ostrzeżenie dla ludzi, którzy przyjadą tutaj po swoich. Przecież zawsze tak robił, dzięki czemu każdy miał przed nim respekt. Nie ważne czy będą chcieli go zastrzelić z zaskoczenia, czy będą go śledzić, żeby dowiedzieć się, gdzie mieszka na stałe. To wszystko się nie liczyło, bo Sammy był doświadczonym facetem, który znał świat przestępczy, nie łatwo było go wykiwać.
Porozmawiać. Najpierw Shephard powinien coś ze sobą zrobić,żeby nie wyglądać tak jak teraz. Miał po prostu ochotę rozszarpać wszystko, co się ruszało, jechać dalej i znaleźć więcej ludzi, którzy wpadli na tak genialny pomysł, żeby wykorzystywać osoby trzecie. Miał ochotę wbijać im powoli nóż w serce i patrzeć, jak w oczach powoli pojawia się strach, a potem ciało staje się bezwładne!
Nie zrobił nic. Po prostu stał sztywny i nie mógł uwierzyć w to, że ona jeszcze mu dziękowała. Mogli zginąć oboje, albo mogła patrzeć na śmierć brata. Albo ona była nienormalna, albo to on nie łapał tych 'przyjaźni'.
- Wsiadaj - powiedział tylko odsuwając się. Czały czas miał na uwadze to, że Eva potrzebuje pomocy lekarza.
[To niezawodny znak, żebyś siadała do notatek ;p]
Oczywiście, że się zjawił, nawet jeśli wiedziałby, że musi poświęcić swoje życie to i tak by przyjechał. Tego był nauczony. Narażał siebie, żeby ratować innych i pewnie tym różnił się od wielu agentów czy strażaków, którzy czasami nie chcieli wchodzić do budynku, bo groził zawaleniem. On na to nie zważał, nawet jeśli nie był tym strażakiem. Nie potrafił stać i się przyglądać. Na tym polegało jego uzależnienie od adrenaliny.
Jeśli dziewczyna sądziła, że nic by sobie z tego nie zrobił to na pewno bardzo się myliła. Przyjechał łamiąc po drodze wszystkie przepisy po to, żeby 'skopać tyłek każdemu, kto ją tknie'. Zdaje się, że tak kiedyś powiedział, jak widać nie był to żart.
Kiedy tylko upewnił się, że znajdują się bezpiecznie w jego samochodzie nie tracił czasu na dojazd do najbliższego szpitala. Jego wzrok nadal pozostawał dziwny i wpatrzony w jeden punkt na drodze, chyba że rozglądał się za znakami, gdzie mógłby być umiejscowiony najbliższy szpital. Jedną dłoń miał mimowolnie zaciśniętą na drążku zmiany biegów, a drugą na kierownicy. W końcu zauważył odpowiedni znak i skręcił w równie odpowiednią ulicę, nadal nie przejmując się tym, że mógłby jechać wolniej. Teraz nawet nie potrafiłby zwolnić.
[To niezawodny znak, żebyś siadała do notatek ;p]
Oczywiście, że się zjawił, nawet jeśli wiedziałby, że musi poświęcić swoje życie to i tak by przyjechał. Tego był nauczony. Narażał siebie, żeby ratować innych i pewnie tym różnił się od wielu agentów czy strażaków, którzy czasami nie chcieli wchodzić do budynku, bo groził zawaleniem. On na to nie zważał, nawet jeśli nie był tym strażakiem. Nie potrafił stać i się przyglądać. Na tym polegało jego uzależnienie od adrenaliny.
Jeśli dziewczyna sądziła, że nic by sobie z tego nie zrobił to na pewno bardzo się myliła. Przyjechał łamiąc po drodze wszystkie przepisy po to, żeby 'skopać tyłek każdemu, kto ją tknie'. Zdaje się, że tak kiedyś powiedział, jak widać nie był to żart.
Kiedy tylko upewnił się, że znajdują się bezpiecznie w jego samochodzie nie tracił czasu na dojazd do najbliższego szpitala. Jego wzrok nadal pozostawał dziwny i wpatrzony w jeden punkt na drodze, chyba że rozglądał się za znakami, gdzie mógłby być umiejscowiony najbliższy szpital. Jedną dłoń miał mimowolnie zaciśniętą na drążku zmiany biegów, a drugą na kierownicy. W końcu zauważył odpowiedni znak i skręcił w równie odpowiednią ulicę, nadal nie przejmując się tym, że mógłby jechać wolniej. Teraz nawet nie potrafiłby zwolnić.
[Mhm i myślisz, że ci uwierzę? ^^]
W takim razie powinna brać na poważnie każde wypowiedziane zdanie przez Shepharda, bo ten człowiek nie rzuca słów na wiatr. Przykład tego już mogła zauważyć. Tak samo jak obiecał sobie, że kogoś znajdzie i zabije. Nie spocznie dopóki tego nie zrobi. Jak na razie trwało to rok, ale przecież Sammy nie zaprzestawał poszukiwań. Ktoś inny na jego miejscu już dawno by się poddał, ale nie on. Przecież walczył do końca, czyż nie?
Shephard dopóki był w stanie walczyć robił to i nie zważał na wszelkie dziury i ubytki w jego ciele. To, że był odporny w jakimś stopniu na ból to nie oznaczało, że go nie czuł, prawda? Po prostu potrafił go przezwyciężyć, szczególnie teraz, kiedy wiedział, że ból zawsze może być większy, nawet jeśli człowiek nie potrafił sobie tego wyobrazić.
Przez chwilę siedział wpatrzony przed siebie. Tak naprawdę nie musiała, prawda? Była dorosła i sama o sobie decydowała.
- Raczej tak - powiedział po chwili i wysiadł z samochodu, żeby pomóc dziewczynie.
Szpital. Starał się udawać, że to całkiem inne miejsce.
Przecież równie dobrze mogła dochodzić do siebie w domu, prawda? Co za różnica, czy leżała w szpitalu czy w mieszkaniu, że zawsze mogła znaleźć sobie coś do roboty? Chodziło tylko o to, żeby ktoś poskładał ją do kupy. Samuel nie chciał jej sprawiać jeszcze więcej bólu, co byłoby nieuniknione nawet ze znieczuleniem. Teraz przynajmniej mógł zwalić wszystko na lekarzy, a co.
Shephard nie pojawiał się w szpitalach tylko dlatego, że im nie ufał. Może i uratowali mu życie, ale tak naprawdę właśnie o to miał do nich żal. Bo po co go ratowali? Zasługiwał na śmierć bardziej niż Chris.
Stał przy samochodzie starając się przemóc i iść tam razem z Evą. W końcu była ranna, powinien jej pomóc. Więc stał i patrzył. Ocknął się dopiero wtedy, kiedy zauważył, że trudno jej utrzymać równowagę.
Złapał ją lekko w pasie i pomógł przejść ten kawałek do wejścia, otworzył drzwi i poczekał aż również Milan znajdzie się w środku. Zaraz obejrzał się w poszukiwaniu kogoś lekarzopodobnego.
Pewnie co drugiego pacjenta pobyt w szpitalu osłabiał bardziej niż leżenie w domu. W końcu kto chce oglądać białe ściany dwadzieścia cztery godziny na dobę? To było nie do zniesienia. Samuel wyszedł na własne żądanie po... tygodniu. A to tylko dlatego, że przez cztery dni był nieprzytomny, przez dwa kolejne dni nie mógł się ruszać (nie zapominajmy, że ma dwie dziury obok kręgosłupa) i dopiero kiedy mógł utrzymać się na nogach zerwał z siebie wszystkie kabelki i po prostu się wypisał, nie zwracając uwagi na to, że ledwie przeżył i potrzebuje opieki lekarskiej. Dał sobie radę sam. Lekarze tylko pogorszyli sprawę dając mu leki.
- A pan pójdzie z nami - usłyszał męski głos i spojrzał na lekarza wskazującego jakieś drzwi.
- Nie jestem ranny - wyjaśnił o dziwo spokojnie.
- Pan żartuje? Może pan nie zauważył, ale jest pan cały we krwi.
- To nie moja krew, zajmijcie się dziewczyną - powiedział tym razem nieco ostrzej, choć tego nie chciał. Dzięki temu lekarz już się z nim nie wykłócał. I całe szczęście, bo Sammy był jednak podatny na najmniejsze nawet słowa.
Spojrzał na Evę już nieco łagodniejszym, ale zmęczonym wzrokiem. Kiwnął powoli głową.
Samuel stał obok siedzącej Evy, żeby w każdej chwili posłużyć jej swoją pomocą. Nie musiała wiedzieć, że właśnie w tej chwili Sammy miał w głowie zupełnie inny obraz niż szpitalna sala. Wyobrażał sobie wszystko, żeby tylko zapomnieć o tym, że znajduje się w szpitalu. Nie, nie bał się, ani nic z tych śmiesznych rzeczy. Po prostu wolał, żeby wspomnienia do niego nie wracały, bo to tylko pogorszyłoby całą sytuację.
Wzrok Samuela mimowolnie się 'zaostrzył', kiedy dziewczyna wyraziła 'lekko', że ją zabolało. Dopiero, kiedy owy Fred popełnił drugi raz ten sam błąd popchnął go mimowolnie na ścianę i przytrzymał go za fraki.
- Jeszcze raz, a stracisz pracę na zawsze i już ja się oto postaram, rozumiesz? - warknął ani na chwilę nie myśląc, że mógłby być łagodniejszy.
Ależ nie było się czego obawiać, w końcu Fred wylądował 'tylko' przy ścianie i jak na razie miał wszystkie zęby, prawda? Sammy po prostu raz wytrącony z równowagi łatwiej wpadał w gniew, musiał odczekać jakieś dwadzieścia cztery godziny przy dobrym wietrze, żeby trochę się uspokoić.
Zignorował słowa lekarki, bo nadal przytrzymywał stażystę patrząc na niego intensywnie. O tak, jeden telefon i facet straciłby całą swoją przyszłą karierę, wylądowałaby na ulicy i do końca życia pracował w fabryce. Dopiero kiedy Eva się odezwała zdecydował się puścić Freda. Oczywiście, że trzeba było mu dołożyć i to mocno, Eva się nie znała, o.
Samuel spojrzał w końcu na dziewczynę przyglądając się jej ranom. Dosłownie przez ułamek sekundy jego twarzy wyrażała w jakimś stopniu ból, że Eva tak wygląda. Co prawda było to nic, co mogło ją spotkać, ale z drugiej strony aż za dużo.
- Przepraszam - powiedział w końcu, kiedy zrobił kilka kroków w jej stronę i dotknął opuszkami palców zadrapania na jej policzku.
Za dużo przemocy. Oj, to wcale nie było tak dużo. Chociaż jeśli patrząc na to oczami dziewczyny to faktycznie, mogłoby być jak na pierwszy raz w sam raz. A to tylko dlatego, że sama rzuciła się z nożem na faceta. Evcia z pazurem. Jeśli Sammy jednak nie wyprowadzi się z Amsterdamu to może dopilnować, żeby nauczyć ją paru przydatnych chwytów.
Shephard też nie chciał tutaj dłużej siedzieć. Co prawda mógł zostawić zarówno Evę jak i Milana na obserwacji, ale potrafił zrozumieć niechęć do tego budynku.
Nie doszukiwał się swojej winy, jeśli nie była ona widoczna. Tym razem jednak była i Sammy o tym wiedział. Pytanie tylko, co zrobi z tą wiedzą?
- Chodźmy - potwierdził i pomógł dziewczynie wstać.
Może i nie posądziłaby siebie o coś takiego, ale człowiek był zdolny do wszystkiego, musiał obudzić w sobie tylko niektóre uśpione cechy. Eva widać budziła je tylko w sytuacjach bardzo kryzysowych, Sammy nieszczególnie. On zazwyczaj budził je bardzo często.
Może i pozbył się tamtych ludzi, ale na świecie chodziła setka takich. Może i nie była to zbyt miła wizja, ale tacy wrogowie przechodzili z ojca na syna, o.
Pomóc wydostać się dziewczynie na zewnątrz i poprowadził ją, a w zasadzie ich do samochodu. Otworzywszy drzwi automatycznie poczochrał Thora, co mogła oznaczać, że Sammy powoli traci maskę seryjnego mordercy.
[Ma pewno dzisiaj nie odpiszę i nie wiem jak z przyszłym tygodniem ;p powinienem być do dyspozycji w środę xD]
Samuel jak zwykle upewniwszy się, że zarówno Milan jak i Eva są bezpieczni ruszył szybko spod parkingu, żeby jak najszybciej oddalić się od szpitala. O dziwo sam zapinał pasy, bo doskonale znał swój styl jazdy, który do najbezpieczniejszych nie należał, aczkolwiek dla Sama właśnie taki był. A pasy potrafiły ratować życie jeśli nie chciało się wyfrunąć przez przednią szybę. Może było to pewnego stopnia 'zboczenie zawodowe', kiedy to Sammy ścigał się nielegalnie, albo jeździł na torze.
Od czasu do czasu zerkał w lusterko, żeby spojrzeć czy brat Evy jest cały i zdrowy. A kiedy usłyszał pytanie wpatrywał się w drogę przed sobą.
Pierwszą myślą było to, że zostawia dziewczynę bezpieczną w domu, a sam wraca, żeby się spakować, albo co najmniej zniknąć z jej życia. Dopiero potem wpadło mu do głowy, że przecież Eva mogła czuć się jeszcze zagrożona, prawda?
- Jeśli chcesz - odpowiedział po chwili.
[Mogę liczyć na jakiś wątuś?:D]
Byli czasami do siebie podobni, ale w takich chwilach jak ta bardzo się od siebie różnili. Samuel wolał być sam, nie ważne czy cierpiał, czy coś go bolało, czy czegoś się obawiał jeśli już taka sytuacja się przytrafiała. Ale we wszystkich pragnął tylko samotności. Może tak trudno było mu zrozumieć, że dziewczyna wolała, żeby został. Dlaczego? Omal przez niego nie musiała patrzeć na martwego brata, a nadal prosiła go, żeby z nimi został. Nie zasługiwał na to. Nie zasługiwał na życie u boku ludzi i cieszył się z tego.
Jeśli jeszcze nie wiedziała, dlaczego Samuel wolałby ją zostawić w spokoju to był to fakt, że należała już do ludzi, których bronił bez względu na cenę. Ufał jej, chociaż może popełniał błąd. Trudno. I właśnie dlatego powinien zniknąć. Nie powinien przyzwyczajać się do ludzi i przyzwyczajać ich do siebie.
- W takim razie zostanę - odpowiedział nieco bardziej do siebie niż do dziewczyny, a chwilę później zatrzymał samochód przed mieszkaniem.
Oczywiście, że przez niego i to, że ona wcale tak nie myślała nie oznaczało, że tak nie było. Gdyby nie Sam to ci faceci nawet nie pomyśleliby, żeby porywać Evę czy tym bardziej Milana. To w ogóle nie powinno się zdarzyć. Koniec. Kropka.
To raczej nie była garstka wrogów. To była tylko zaledwie ich mała cząstka. Samych Włochów było co najmniej sześćdziesięciu, a przecież zalazł za skórę tylko jednej rodzinie. To oznaczało, że dużo osób wielbiło swojego dona.
Samuel patrzył chwilę jak Eva zmierza do mieszkania razem z bratem, sam nieco się z tym ociągał. Poczekał aż Thor załatwi swoją potrzebę, zamknął samochód i upewnił się, że wszystko gra. Mimowolnie szukał jeszcze jakiś intryg, dopiero jak Eva znalazła się już w środku zrobił to samo.
Jakby nie patrzeć Samuel miał teraz tylko trzy wyjścia. Lepsze to nic nic, prawda? Pewnie większość z tych opcji nie odpowiadałaby Evci. Pierwsza - Sammy będzie udawał, że jej nie zna, albo wyprowadzi się z Amsterdamu. Druga - Sammy wynajmie bardzo dobrego bodyguarda, który będzie łaził wszędzie za Evią. I trzecia - Sam będzie łaził wszędzie za Evą, przez co trudno będzie skupić mu się na pracy w szkole i wyjazdach na akcje.
- Nie przejmuj się mną, będzie się czuć jak u siebie - stwierdził tylko uchylając lekko okno i stojąc w przeciągu.
Dla niego żadne z tych wyjść nie były aż takie złe. Gdyby miał udawać, że jej nie zna to robiłby to, nie zwracając uwagi, że mogłaby się do niego przyczepić jak rzep, po prostu by ją ignorował. Mało razy to robił? Obojętny wobec wszystkiego, o. Gdyby wyjechał musiałby zacząć wszystko do nowa, nowe mieszkanie, nowa praca, nowe miejsce. Ale tyle razy już zmieniał swój adres, że powinien do tego przywyknąć. A jeśli chodziło o bodyguarda... Pewnie nikomu nie ufałby tak bardzo, żeby ktokolwiek chronił Evcię. A gdyby miał ją nauczyć czegoś odpowiedniego i dać jej broń... Owszem, umiałaby się bronić przed jakimś pijaczek, ale nie dałaby sobie rady wśród ludzi, którzy walczyli całe życie, jak Sammy.
Kiedy został sam, zapalił jednego papierosa przy oknie, żeby dym nie zadomowił się w mieszkaniu dziewczyny. Pozwolił błądzić myślom po każdym zakątku świata, dopóki nie usłyszał, że szum wody zanika, a chwilę później otwierały się drzwi do łazienki.
- Połóż się, odpocznij - powiedział zerkając w stronę Evy. On nie potrzebował posłania, bo albo wystarczyłby mu kawałek podłogi, ale bardziej prawdopodobne było to, że w ogóle nie będzie się kładł.
[Gracias! I jak poszło?]
Tak, ona najwyżej zginie albo szybko, albo cierpiąc, ale co tam. Przecież tylko umrze, prawda? A to, że Samuel znowu będzie musiał patrzeć na czyjąś śmierć to już nie miało znaczenia. Świadomość, że ktoś zginął tylko dlatego, że on postanowił rzucić swoje postanowienia też nie będą miały znaczenia. Po prostu dalej będzie żyć.
Przez tyle lat parę trupów nie robiło na nim większego wrażenia. Zresztą nie takie rzeźnie widział na własne oczy. Co prawda nie mógł spokojnie spać, ale to co widział w snach było tylko jego strzaskaną psychiką.
- Moi starzy znajomi - odpowiedział po chwili krzyżując ręce na wysokości torsu. - Nawiasem mówiąc, mam ich jeszcze kilku - dodał. Co prawda 'kilku' to nie było najlepsze słowo, ale nie zwracał na to szczególnej uwagi.
[Kolejne 'mam nadzieję na 3'? xD to nieźle ci idzie ^^]
A Sammy właśnie tak ich nazywał. Zresztą oni nazywali go tak samo. Starzy znajomi. W końcu kiedyś nimi byli, jeśli można tak mówić o tajnym agencie rozpracowującym jakiś gang, a potem przeszli na etap 'jeszcze mi za to zapłacisz'. Nie było czym się przejmować.
Nie do końca był tym dobrym i pewnie nie ważne co by zrobił, nadal będzie w oczach Evy wyglądał pozytywnie. Nie chciał tego. Może i nie był też wielkim potworem, ale nie zasługiwał na miano 'dobrego'. Nie chciał tego. Przecież nie zabijał tylko 'złych'. Miał na swoim koncie ciekawsze historie.
- W odpowiednim czasie, owszem - przyznał.
[Jasne, jasne ;p]
To, że nie widziała jego złych stron nie oznaczało, że był dobrym, więc nazywanie go w ten sposób nie było odpowiednie. To właśnie jest ocenianie człowieka po pierwszym wrażeniu, niekoniecznie zgodnym z realiami.
Nie chciał jeździć po świecie i zabijać każdego wroga zanim to oni zdecydują się szukać Sama, choć mógłby to robić. Kiedyś i owszem, robił tak, dla zabicia czasu i chęci mordu, ale teraz trzymał się wersji, żeby to oni go szukali, a Sammy będzie się tylko bronił. Dzięki temu mógł prowadzić życie, które wygląda na normalne dla większości społeczeństwa.
- Dobrze mi tu - stwierdził tylko nie ruszając się od okna. Jeśli już musiał siedzieć albo stać bezczynnie to wolał to drugie.
[Buu, nie xD a ty?]
Pierwsze wrażenie zanim zaczęła oczywiście uczestniczyć w kursie, bo pomimo tego jaki był Samuel to jednak nudno na jego lekcjach nie było. Tak samo jak uczniowie w szkole na jego widok dostawali już gęsiej skórki, ale pod koniec pierwszej lekcji odczuwali niedosyt i po raz pierwszy te kilkadziesiąt minut było za mało.
Więc stał. Patrzył przez chwilę na Evę, po jakimś czasie zamknął okno, żeby nie było jej zimno i poszedł do kuchni, gdzie spędził resztę nocy chociaż zmęczenie dawało mu o sobie znać. Nie czuł się na siłach, żeby przechodzić przez kolejny koszmar, dlatego nie pozwolił sobie zasnąć.
Oczywiście, że lepiej, kiedy nie śniło jej się nic. Mogła przeżywać ostatnie zdarzenie jeszcze raz, albo widzieć coś jeszcze gorszego. Brak snów był prawdziwym błogosławieństwem. Sammy już nie pamiętał jak to jest, ale wcale nie narzekał, chociaż miał do tego prawo.
Rzadko kiedy spoglądał na zegarek. Zerknął dopiero, kiedy usłyszał, że dziewczyna już wstała. Zdążyła przeczytać nawet gazety z dwóch dni, żeby zabić nudę. Co z tego, że już je czytał? W końcu prasę to on miał przed oczami często.
- Dzięki za komplement - stwierdził unosząc lekko kąciki ust i jak powiedział, że będzie czuł się jak u siebie wstał i nalał sobie szklankę wody.
Nie trzeba było mu powtarzać dwa razy, żeby czuł się jak u siebie. Jednak jeśli Eva zmieni zdanie to siądzie na tym krześle i będzie pytał o wszystko, nawet o to czy może się ruszyć. Chociaż nie, nie będzie tego robić, bo aż takie zabawy go nie kręciły.
W zasadzie nie musiała się nim przejmować. Nie był głodny, więc lepiej nie zje zarówno ona jak i Milan i to porządnie, bo po wczorajszym obojgu im się przyda. Sammy wejdzie do pierwszego lepszego sklepu i przeżuje bułkę, popiję okropną kawą i będzie świetnie.
Wyciągnął zarówno talerze, jak i miskę i położył na blacie.
- Dzwoniłem do Ricka. Powiedział, że posprząta - powiedział tylko, jakby mówił o sprzątaniu co najmniej pokoju.
Pewnie sam zająłby się 'sprzątaniem', ale skoro siedział tutaj, to mógł zadzwonić do kogoś, kto będzie wiedział jak po cichu zająć się trupami, prawda? Niekoniecznie całe FBI musiało o wszystkim wiedzieć. Wystarczył Rick i ewentualni kilka ludzi.
Usiadł sobie na krześle z nieszczęsną szklanką wody, która miała być jego śniadaniem i spojrzał na talerz. Zaraz jednak pojawił się przy jego nodze Thor i usiadł grzecznie domagając się przez chwilę uwagi.
Z ulgą przywitał kubek gorącej kawy. Chociaż kofeina już na niego nie działała to i tak lubił jej smak.
Czuł się źle w tej rodzinnej sielance. Nie mógł nic z tym zrobić. Tak już miał i tyle.
[Masz ochotę na wątek z Charlesem, hm?]
Może faktycznie sielanką to nie było, ale na pewno prawie rodzinnym i spokojnym śniadaniem tak. A już tyle wystarczało, żeby Shephard źle się poczuł. Po prostu dziwnie. Przywykł do faktu, że wpadał do mieszkania rano tylko po to, żeby wziąć prysznic i się przebrać, a potem już wybierał się do szkoły, żeby w między czasie zjeść coś na szybko i zapalić jednego papierosa. Kiedy ostatnio jadł coś, co sam ugotował?
Spojrzał na chłopca unosząc brew. Jak dobrze pójdzie to za pięć minut wyrzuci go do Evci, o tak.
- Co na przykład? - zapytał zabierając brudne talerze i zaczynając je zmywać.
[Yhym, spoko. Czekam ;)]
[Również witam. Ja rozumiem, że strzelimy sobie jakiś wątek, czyż nie? :>]
[Jeszcze chwila i zapomnę jak się nazywam ;D już oglądałem ;p]
Rozmowa z dzieckiem na pewno nie należała do jego ulubionych zajęć. Tak, on był od ratowania, a nie rozmawiania. Skoro sklejenie paru zdań z dorosłym było dla niego oporem, to gadanie z dzieciakiem można było nazwać jeszcze większym wyzwaniem.
Zajął się przynajmniej zmywaniem paru naczyń, co przyjął z ulgą, bo mógł zająć czymś ręce. A to lubił. To znaczy nie zmywanie, a zajmowanie czymś swoich rąk. I całego ciała. Bo przecież lubił wysiłek, nawet jeśli takie zmywanie nim nie było.
- Bardzo - odpowiedział tylko wycierając ręce i spoglądając na Evę. - Chyba pojadę już do siebie - odparł.
[ No ja bardzo chętnie przystałaby ma ten pomysł, choć wiem,że pan starszy rat nie będzie zadowolony, ale to nie ważne xD To kiedy Amelka może się wprowadzić? :)]
[Mam jeszcze mniej czasu niż do tej pory, chociaż już wiedziałem, że dwadzieścia cztery godziny to za mało to teraz czuję to jeszcze bardziej xD ale ja to uwielbiam ^^]
Oparł się o blat krzyżując dłonie na wysokości torsu. Przyglądał się Evie jak i Milanowi. Wypadek samochodowy. Oczywiście. Dziewczyna nawet nie miała pojęcia, jak Sammy bardzo chciałby, aby to był 'tylko' wypadek. Co prawda nie gryzło go to tak bardzo, bo Eva żyła, bardziej przejmował go fakt, że sytuacja zawsze mogłaby się powtórzyć. Gdyby nie to jakie życie miał za sobą, to mógłby nawet myśleć inaczej, ale swoje wiedział.
- Niczego nie mogę ci obiecać - powiedział, kiedy zostali sami. Wiedział, że najbliższe godziny będą dla niego decydujące. Albo wsiądzie do Impali i pojedzie przed siebie, albo zostanie tutaj.
- Uważaj na siebie - dodał ciszej, kiedy zatrzymał się przed nią i dopiero wtedy wyszedł z mieszkania.
[zaczynasz coś?]
[Ja nie mam wakacji ;p jeśli można tak powiedzieć, kiedy spędzam 3/4 roku poza Polską xD nie samymi egzaminami człowiek żyje ;p nie wiem, nooo xD]
[Z tym bestfriendowaniem nie mam nic przeciwko, to zrozumiałe i w ogóle, tylko wątek mogłybyśmy zacząć o dwprowadzania się Amelki i no jej początkowych problemów z asymilacją i troską o biednego braciszka. spytam się też ładnie czy ie chcesz zacząć, bo ostatnio mnie przypadła ten zaszczyt. Ah, i piękne nowe zdjęcia Evci *.*]
[Nie no, w Polsce też sobie potrafię znaleźć zajęcie, ale daleko mu od tego Kauflanda xD powodzenia życzę ^^ ja sobie przesiaduje aktualnie w mojej Hiszpanii ;D]
Oczywiście, że wyjechał. Ale prawda była taka, że w połowie z powodu Evy, a w połowie... z przyczyn osobistych. Bo taki powód podał w szkole i to przez telefon, bo już był trzysta kilometrów od Amsterdamu. Domyślał się, że przez trzy tygodnie na tablicy ogłoszeń będzie widniało jego nazwisko przy danych klasach i nazwisko nauczyciela, który miał zastępstwo. Tak, był wręcz pewien, że niektórzy będą chcieli zlinczować go za dodatkowe lekcje matematyki czy chemii zamiast przysposobienia obronnego. Ale nie zastanawiał się nad tym teraz, bo miał lepsze sprawy do załatwienia.
Pojechał. Szukał. Przez trzy tygodnie wyglądał jak zombie, kiedy łaził uliczkami miasta i próbował poskładać wszystko do kupy. Tak, był tutaj. Znalazł nawet mieszkanie, w którym się zatrzymał. Ale już go nie było. Shephard czuł złość, która w nim buzowała wiedząc, że był tak blisko celu. Co prawda miał kilka potyczek, co zakończyło się zadrapaniami, ale nie zwracał na to najmniejszej uwagi.
Nie pozostało mu nic innego, jak wracać i szukać dalej. Może następnym razem informacje, które zdobędzie będą bardziej szczęśliwsze.
Wrócił nad ranem, ale to nie przeszkodziło mu, żeby kilka godzin później pojechać do szkoły. Poczuł się dziwnie, kiedy widział zadowolone twarze młodzieży, bo akurat nie tego się spodziewał. Na chwilę zapomniał o tych trzech tygodniach pościgu, bo zagłębił się w tematy bardziej terenoznawcze. Sześć godzin i wyszedł. Kolejne sześć i siedział w parku z butelką tequili. Nie, do alkoholika brakowało mu dużo. On po prostu musiał się dzisiaj napić.
[Sammy pierwszy w powiązaniach ^^ ja jeszcze jestem w trakcie pisania Evci, bo jakoś nie mogę znaleźć zdjęć xD jak na razie mam fajnego gifa, ale jak na dzień dzisiejszy nie pasuje ;p będziesz coś jeszcze pisać czy tylko nazwisko i data urodzenia? ;p no i spadam]
Nie mógłby do końca stwierdzić czy Eva chciała sprawdzać jego mieszkanie i przychodziła do szkoły. W zasadzie był pewny, że tego nie robiła. Bo po co? A telefon... Cóż, to było akurat ostatnie o czym mógłby pamiętać. Zresztą ten numer, który miała Eva i inni ludzie z tego 'dobrego świata' był mu chwilowo niepotrzebny. Posługiwał się innym, takim, na który dostawał zaszyfrowane wiadomości, albo odbierał i jedyne co słyszał to ciąg cyfr. Informatorzy. Na ten telefon mógł też zadzwonić ewentualnie Rick.
Spojrzał na Evę, jakby nie bardzo rozumiał, że przed nim kucała. Tak dawno jej nie widział. Cóż, może też się stęsknił na swój sposób, rzecz jasna, bo akurat myślami błądził przez te tygodnie zupełnie gdzieś indziej.
- Eva - powiedział tylko, a jego wzrok mimowolnie spoczął na gojącym się zadrapaniu dziewczyny. Poza tym wyglądało na to, że była cała i zdrowa.
- Oczywiście, że nie - dodał po chwili, jakby było to całkowicie oczywiste.
Pociągnął łyk trunku zupełnie jakby pił piwo. Na jego nieszczęście miał mocną głowę.
[Wpadłem na łóżko i padłem na poduszkę, ale to się chyba nie liczy :P]
[Może... widzieli się, zostali sobie przedstawieni, ale Gaspard był zbyt zajęty rozpaczaniem po stracie siostry... jak on sobie poradzi bez dopływu gotówki?!?!?! Jak śmiała ukraść mu skarbonkę?!!?! :P]
[Tak, od kartonów możesz zacząć xD A zdjęcia poprzednie bardzo mi się podobały, ale i te nie są niczego sobie. Najważniejsze, że Tobie pasują,o.
Hahaha, ale się cieszę, że jednak mój pierwotny pomysł się ziścił. Podświadomie wykurzyłam konkurencję na współlokatorów Evci :D]
Pewnie nawet, gdyby robiła mu jakieś wyrzuty to nic by sobie z tego nie zrobił. Bo to był jeden z tych punktów, kiedy starał się nikogo do siebie nie przyzwyczajać. Nawet jeśli było już za późno to i tak mógł zachować pozory.
- Chyba nie o mnie - powiedział po chwili i pociągnął kolejny łyk z butelki. Nie pomyślał o tym, żeby wyspowiadać się ze swojego wyjazdu, bo jak dotąd tego nie robił i nie sądził, żeby było to potrzebne. Przecież każdy człowiek wyjeżdża, czasami na dłużej, prawda? A to, że praktycznie każdy mówi o tym innym to już inna sprawa.
[Jesteś pewna, że chcesz zobaczyć? fanfary...http://weheartit.com/entry/26252413
[co studiujesz? :)
a moja wena też już poszła w pizzzzzz.ekkhem]
- Spoko maroko - odparła wesoło i podniosła się z kanapy. Telefon już trzymała między ramieniem a uchem, a rękami, które teraz były wolne zapinała guziki swojego płaszczu. Potem jeszcze zawiązała pasek i widząc, że Eva też jest gotowa do wyjścia - ruszyła w stronę drzwi, prowadząc jednocześnie konwersację mającą na celu zamówienie pizzy. W pewnym momencie przerwała:
- Proszę zaczekać... Eva, nie mam pojęcia gdzie mieszkasz, a to istotna całkiem informacja, jeśli chcemy się najeść, nie zapierdalając przy tym przez całe miasto.
[wybacz, ze ta krótko..]
[wybacz wklejałam z worda i się taka ustawiła. Poprawione :D z czasem będzie dłuższa, to na pewno :P]
[ E tam, normalna :D a co do daty to dziękuje za zwrócenie uwagi, nie ta miała być :D to może jakiś pomysł na spotkanie lub powiązanie?]
[pokuszę o napisanie jakiegoś wątku bo już jakiś czas byłam na AC a moja postać nie miała nigdy kontaktu z panną Smit :)dopiszę tylko jakiś konkretny pomysł muszę na nią znaleźć :D]
Nie specjalnie blondynce paliło się iść przez park po zmroku, ale to jedyna droga by wrócić do swojego jakże się jej wtedy wydawało bezpiecznego miejsca gdzie jak najszybciej pragnęła się znaleźć. Oczywiście jej pech i wtedy ją nie zawiódł. Na ławce siedziało trzech mężczyzn, którzy trzymali butelki piwa w swoich dłoniach. Gdy przechodziłam obok jeden wstał i zaczął coś do mnie bełkotać. Zdenerwowana przyśpieszyłam kroku, ujrzałam za zakrętem postać dziewczyny. - Zaczekaj. -zdenerwowana zawołałam i podbiegłam do niej. - Idziesz prosto? -zapytałam z nadzieją przyłączenia się do dziewczyny i towarzyszenia jej.
[Dopra, ja ładnie czekam, aż zaczniesz, a póki co mam zaciesz, że Amelka jest w powiązaniach. Mhhh... sama muszę jakieś stworzyć :D
Tylko zdjęcie Karlie jakieś strasznie poważne wybrałaś.]
[To z dzieciakiem to chyba nigdy realne nie będzie ^^ No ale szukaj takich, gdzie ktoś jest chociaż ciut podobny do Jensa xD najlepiej bez twarzy ;p]
Może właśnie zaszkodziłby. Sammy nie myślał o tym, żeby zadzwonić do kogokolwiek, bo nigdy tego nie robił. Dlaczego teraz miałoby się to zmienić? Kiedy wyjeżdżał zapominał o całym życiu, gdzie udawał kogoś innego, jakiegoś przyzwoitego faceta, który uczy w szkole. Przecież był to tylko pewnego rodzaju kamuflaż. Nie chciał, żeby ktoś się o niego martwić, bo to nie zmieni faktu, że będzie przesyłał pozdrowienia z danego kraju. Dzięki temu mniej osób będzie ranił.
Spojrzał na nią przelotnie. Bo właśnie wpadło mu do głowy, że przecież taka była Eva. Nawet, gdyby był jakimś kryminalistą, który wyszedł po dwudziestu latach z paki, albo chorym psychicznie czubkiem, zwykłym nauczycielem po studiach czy jeszcze innym menelem, to ona i tak by go lubiła, jak pewnie tysiąc ludzi obok niego. Więc może nie powinien jej ufać? Przecież nie był nikim wyjątkowym, ot zwykły Sam wśród masy ludzi. Dlaczego więc wyjątkowo dobrze mu się z nią rozmawiało?
- Dobrze mi tu - odparł, co równało się jasno z tym, że on niczego nie planuje, ale ma zamiar siedzieć w tym parku dopóki mu się nie znudzi.
Ale skoro swoim szczęściem chciała uszczęśliwić i ją, to czemu ktoś miałby narzekać? Ważne, żeby w takim razie zyskały dwie osoby (jeśli to możliwe, a w tym przypadku chyba tak jest). Jeśli dziewczyna odczuwała brak przyjaciół, to niestety, ale Angel chyba nie sprawi, że nagle poczuje ich obecność. No cóż, blondynka czasami i się nawet zaśmiać mogła, ale wciąż nie potrafiła rozmawiać i czymś ważniejszym, nie dopuszczała do siebie z zasadzie nikogo, poza kilkoma wyjątkami. Taki miała charakter, ale też bała się tego, że ktoś mógłby ją naprawdę poznać. Nie wiedziała dlaczego, ale właśnie tak czuła.
Wzruszyła ramionami. Było jej naprawdę obojętne, co zje i czy zje kolację.
- Zrób to, na co masz ochotę - powiedziała, a potem westchnęła cicho.
[ Przyjmę, że już są w mieszkaniu Evci ]
Rozejrzała się po pokoju. Wnętrze chyba nie różniło się niczym specjalnym, przynajmniej dla niej samej. Nie zachwycała się drobiazgami, które inni tak ochoczo ustawiali na meblach. Dla niej to było obojętne.
Ale w pewnym momencie zauważyła zdjęcie. Fotografię, na której znajdowała się Eva i Mia. Angel zmarszczyła lekko brwi.
- Czego lubisz słuchać? - spytała nagle, odwracając się w stronę Smit.
[ Utknęłam na takim zadupiu, że blogspot nie ma ochoty otworzyć karty komentarzy, ale rysunek mieszkanka - spoko maroko, napisz tylko, czy genialny pomysł to był - chce się czuć zajebista! :D ] -- Mila.
Zapewne gdyby Samuel wiódł inne życie to lepiej udawałoby mu się zwykłego nauczyciela. Ale przez to, że jego życie wyglądało zupełnie inaczej było mu niezwykle ciężko. Może wydawało się to śmieszne, ale tak właśnie było. Rozmawiał z ludźmi, owszem. Tyle że tylko na neutralne tematy, nie mówił nic o sobie, albo gładko kłamał. Przywykł do tego, że za każdym razem jego życie było kłamstwem i miał już na swoim koncie tyle tożsamości, że wszystkich nie pamiętał. A mimo wszystko zrezygnował, chociaż tak właśnie wyglądało życie, które uwielbiał.
- Nie wiem, dlaczego to robisz, ale zgłoszę się do ciebie jak już wykończę tego, którego szukam, co? - odezwał się w końcu bawiąc się butelką, którą trzymał w dłoni. Wiedział, że to nie ma sensu. Nie potrafił udawać, kiedy jego myśli błądziły w zupełnie innym kierunku. Nie mógł pić sobie herbatek, jadać jajeczniczek i śmiać się z kreskówek.
Co prawda mogło to trwać tydzień, miesiąc, a nawet kolejny rok.
[Niezłe ^^]
[A czy ja krzyczę? Ja popadam w depresję!]
Samuel też nie lubił kłamstwa, jeśli można tak było powiedzieć. Po prostu był tak świetnym aktorem, że przekonanie kogoś do swoich racji było dla niego banalnie proste. Nie bez powodu został prawą ręką samego dona sycylijskiej mafii. Ale kiedy był poza 'pracą' mówił prosto z mostu, nawet jeśli komuś prawda się nie podobała. No i jeśli ktoś pytał o jego życie, również potrafił skłamać.
- Nie mogę ci tego obiecać - powiedział mając wrażenie, że już kiedyś użył takich słów. Naprawdę nie mógł. Żył tylko po to, żeby zabić. Jeśli już to zrobi, co będzie go na tym świecie trzymać? Do tej pory uważał, że zabije gnoja, albo zrobi wszystko, żeby to zrobić, zanim sam zginie. To było jego celem w życiu. Może kiedy będzie po wszystkich uda mu się zacząć od nowa?
- Muszę go zabić, Eva - powiedział nagle, nie wiedzieć czemu. Chciał jeszcze dodać, że zrobiłaby to samo na jego miejscu, ale coś czuł, że wcale by tak nie było. Na pewno nie dałaby drugiej szansy, tego był pewien. Ale nie zabiłaby człowieka, żeby pomścić innego.
[Kurde no, zapomniałem dodać nawias xD
http://i2.pinger.pl/pgr332/fe86d4b1002cc4204e9b15e4/tumblr_lpsp0gNFwE1r155e9o1_500.jpg
i uwaga.... http://i.pinger.pl/pgr406/0eb75d100023c6c84e9b1736/gif-dean-smirk.gif xD zajebiste, nie? xD]
[Heh, widziałem ostatnio ;D]
I dlatego nie nadawała się do życia, jakie prowadził Sam. Człowiek musiał umieć skłamać patrząc prosto w oczy i tak, żeby wypaść wiarygodnie, czasami nawet zrobić coś, co pomoże w tej wiarygodności. Wtedy wszelkie mięśnie twarzy musiały tańczyć tak, jak zagrał im Shephard. Pewnie dlatego praktycznie zawsze, kiedy szedł ulicą miał obojętny wyraz twarzy.
Każdy z boku mógłby pomyśleć, że Samuel pragnie zemsty za to, co przytrafiło się jemu. Tak, ten człowiek zniszczył mu życie, ale nie dlatego go ścigał. Dziwne, prawda?
Spojrzał na nią trochę nieobecnym wzrokiem, kiedy poczuł jej dłoń na swoim policzku.
Facet zaczął się bać, bo robił coraz więcej błędów. To tylko kwestia czasu, kiedy się spotkają. Pytanie tylko, kto wyjdzie z tego cały.
- Pracowaliśmy razem - powiedział cicho. - Mój dobry przyjaciel, którego muszę wykończyć - dodał, chociaż nie bardzo wiedział, po co. Przecież Eva chciała już iść, sam dawał jej to lekko do zrozumienia, że tak będzie lepiej.
[http://j-ackles.org/gallery/albums/photos/APPEARANCES/2010/backupplanpremiere/1.jpg
Postaram się ;)]
A Sammy miał po prostu dar. Każdy był w czymś dobry, prawda? Sammy może i nie miał ręki do roślin, ale za to do wielu innych kategorii i owszem. Takie aktorstwo na przykład. Ciężko stwierdzić, kiedy kłamał, a kiedy mówił prawdę. Rzadko się zdarzało, żeby akcja nie powiodła się przez chłopaków, to czynniki zewnętrzne o tym decydowały.
Tak miała to odebrać. Dziwne więc, dlaczego nadal się odzywał. Miał przecież butelkę, prawda? Nawet jeśli opróżnioną prawie do połowy, to i tak powinien się nią zajmować dalej.
- Nie, nie muszę - odparł po chwili. Faktycznie, nie musiał. Co prawda facet był od roku poszukiwany przez służby specjalne, ale więzienie nie satysfakcjonowało Shepharda. Ten człowiek nie zasługiwał na takie wygody jak więzienie.
- Chcę - poprawił się i spojrzał na Evę. Tak, nie był dobrym człowiekiem. To mógł być pierwszy dowód.
- Jest tchórzem. Pieprzonym tchórzem - dodał. Nie zwracał uwagi na jego siłę, w końcu bał się skoro tak długo pozostawał w ukryciu, prawda? Nie z takimi Sammy sobie radził.
[Nie będę cię zatrzymywać ^^]
Grał kiedyś na gitarze i parę osób pewnie powiedziałoby, że ma dobry głos, ale jakoś się tym nie zajmował. Wolał trzymać w dłoni colta, o. A do rysowania chyba też się nie nadawał. Potrafił naszkicować mapę i pomóc zrobić portret pamięciowy, jeśli się skupi to stworzy jakiś domek i kotka, ale to chyba byłoby wszystko.
Było łatwiej, kiedy ci tchórze próbowali go zabić pierwsi. Kumpel wolał wysyłać ludzi myśląc, że kiedy Samuel już zginie to będzie bezpieczny.
- On zabił Chrisa - powiedział po chwili patrząc na jakiś punkt lezący za dziewczyną.
Ścisnęła mocno za dłoń dziewczyny. - Boję się -krzyknęła głośno ze strachu, pędząc w przód ile sił. Bała się, że może któryś z mężczyzn podążył za nimi. Niestety zakładając rano obuwie na wysokim obcasie nie myślała o chwili obecnej. Biegnąc tak z nieznajomą nie zauważyła krawężnika chodniku, na który nieumyślnie stąpnęła a to doprowadziło do jej upadku. - Aućć -syknęła z bólu lądując na swoich czterech literach. - Moja kostka -pożaliła się ze łzami w oczach, trzymając się za obolałe miejsce. Nieudolnie wstała trzymając się dziewczyny - Pomożesz? -poprosiła z nadzieją w głosie. - Niedaleko stąd mam mieszkanie -powiedziała, próbując kuśtykać przed siebie.
[A co masz robić jutro? Żeby potem nie było na mnie xD]
Tak, ten facet, który był ulepiony ze skały i nic go nie obchodziło miał jednak jakieś uczucia. Nawet jeśli przeważnie była to nienawiść i chęć zemsty to i tak te uczucia w nim były. Chciał się ich pozbyć, nie raz próbował, ale zdołał tylko je ukrywać, bo był człowiekiem i choćby nie wiadodmo jak bardzo chciał to zmienić to i tak nim zostanie.
- To mi nie pomoże - powiedział mimowolnie. Taka była jednak prawda. Sammy mógł oszukiwać siebie, że kiedy już się zemści to poczuje się lepiej, ale wiedział, że tak nie będzie. To tylko kolejne morderstwo na jego długiej liście. Wiedział, że nie poczuje się dzięki temu lepiej, ale po prostu musiał zabić tego człowieka. Chciał.
- Słyszałaś coś rodzinie Scozzari? - zapytał po chwili jakby zmieniał temat, chociaż dotyczył on praktycznie tego samego. Sammy chciał tylko wiedzieć czy dziewczyna czytała gazety bądź oglądała wiadomości, w których rok temu było o nich głośno. Mafia. Takie ładne słowo.
[tutaj też zżera? xD]
Ostatecznie mógł ją ratować z innych powodów, ale prawda była taka, że przecież nie mógł jej zostawić. Poniekąd to była jego wina, więc musiał to naprawić. Nie przyznałby się do tego, że perspektywa jej śmierci bardzo mu się nie podobała. Nawet jeśli każda inna śmierć byłaby mu obojętna, to ta Evy na pewno nie.
- Bardzo szanująca się rodzina - uściślił. Co prawda każdy wiedział, że to nazwisko łączyło się z morderstwami i brudnymi interesami, ale jakoś nikt nie potrafił znaleźć dowodów, a Pablo zaś udawał, że niczego nie zauważa i chodził z głową do góry, jak na Sycylijczyka przystało, szczególnie jeśli było się wielkim biznesmenem.
- Pracowałem jako tajny agent dość długo, tak jak Chris. Razem byliśmy nie do pokonania - powiedział po chwili patrząc na dłoń Evy. - Któregoś dnia Fors zaproponował pomoc włoskiej policji. Kompletnie tracili nad wszystkim kontrolę, a władzę przejmowała mafia. Rodzina Scozzari. Ojciec Pablo i jego syn, Marcello. W zasadzie byli znani już wszędzie. Każdy głupi wiedział, co się działo, ale nigdzie nie było dowodów. Włoska policja była bezradna, poza tym wszędzie mieli wtyki, nikomu nie można było ufać. To już nie była zabawa, ale razem z Chrisem zgodziliśmy się na taką akcję. Nie było trudno dostać się do tego środowiska - stwierdził zupełnie spokojnie upijając potężny łyk alkoholu. - Jeden trup, dwa. I znaleźliśmy się w samym centrum. Po jakimś czasie stałem się prawą ręką samego dona - dodał.
[Będzie, będzie, tylko wciąż zastanawiam się co ^^]
Pewnie zdawała sobie sprawę, że nie może mu pomóc. Bo niby jak? Na psychotropy się nie zgadzał, a rozmowa wcale nie była dla niego dobrym lekiem. Nie czuł się lepiej mówiąc o tym i żaden kamień nie spadał mu z serca. Na coś takiego po prostu nie było lekarstwa. Chyba.
Właśnie nie chciał się wygadać. Nie chciał o tym mówić, nie znał słów, które wyraziłyby to czuł, ale po prostu mówił, choć nie wiedział dlaczego. Może po prostu rok to odpowiednia ilość czasu, żeby nie próbować zabić pierwszej lepszej osoby w przypływie gniewu? Albo chciał, żeby Eva należała do ludzi, którzy go znają. Tego nie był pewien.
Kiwnął tylko głową nie patrząc na dziewczynę.
- Mijały miesiące, my zdobyliśmy całkowite zaufanie. Po jakimś czasie Fors zaproponował kolejnego agenta do pomocy, ja miałem ostatnie zdanie i zgodziłem się - powiedział, a jego twarz nieco się zmieniła. Tak, zgodził się, chociaż nie powinien. Daliby sobie radę sami, jak zawsze. - Trzymał się bardziej z tyłu, żeby nie wzbudzać podejrzeń. A my byliśmy we trójkę, więc chcąc nie chcąc się razem. Przyjaciele, kurwa - stwierdził sucho i wypił kolejny łyk alkoholu. Albo dwa. - Minął rok, kiedy robiliśmy na dwa fronty. Mieliśmy coraz więcej dowodów na to, żeby zamknąć Scozzariego u nas, żeby nikt nie był w stanie mu pomóc. Mieliśmy niezłego haka na jego syna, planowaliśmy już akcję końcową. Któregoś dnia byłem na ulicy, wracałem do mieszkania, kiedy usłyszałem strzał - powiedział cicho, a jego oczy wydały się teraz puste.
[To może ja będę się wzorować na twoim opisie? xD]
Sammy tracił kontrolę, ale tym nad swoim ciałem, kiedy wpadał w jakiś dziwny amok i nic nie było w stanie go zatrzymać, a to zdarzyło się już kilka razy. Shephard wolałby jednak, żeby Eva nie widziała go w takim stanie, bo nawet jeśli chciał, żeby poznała całą jego osobę, to ten element mógł pozostać tajemnicą.
Zrobił krótką przerwę nie bardzo wiedząc, co ma mówić dalej. Jak mówić, jakich użyć słów.
- Od razu się odwróciłem wyjmując broń. Widziałem sylwetkę tego kto strzelał, nie widziałem twarzy, było ciemno, on stał w cieniu. Ale nic nie zrobiłem, bo Chris... On... - zacisnął wolną dłoń w pięść. - Nie zwracałem uwagi na zbiegających się ludzi, patrzyłem tylko na jego twarz, starał się coś powiedzieć. Zmarł na moich rękach - mówił patrząc na jeden punkt. Pamiętał, jak trzymał ciało martwego przyjaciela nie mogąc uwierzyć w to, że naprawdę zginął. Jedyny człowiek, który go akceptował, był jak brat.
- Wiedziałem, że coś poszło nie tak, może się domyślili, wiedziałem, że teraz zabiją mnie, ale nie zwracałem na to uwagi. Nie zrobili tego, zabrali mnie gdzieś, do jakiejś piwnicy. Oni... torturowali mnie przez długie szesnaście dni, uzależniali mnie od narkotyków, chcieli wiedzieć ile wie amerykańska policja - Sammy wstał odwracając się plecami do dziewczyny. Przypominało mu się to wszystko, cały ten koszmar. Miał to przed oczami i chyba dlatego wolał oddalić się od Evy, nie chciał jej skrzywdzić. - Miałem nadzieję, że Stieler [to jest ten trzeci agent, z którym się zaprzyjaźnili xD] jeszcze żyje, bo nigdzie go nie widziałem. Oni nie przestawali, a ja przez cały ten czas milczałem. Milczałem, żeby chronić drugiego przyjaciela - Jego mięśnie mimowolnie się napięły. - Nie mogłem nic zrobić, w końcu jakimś cudem udało mi się uciećc, ledwo trzymałem się na nogach, czołgałem się po schodach, osuwałem się po ścianie biegnąc korytarzem. Ale słyszałem ich za sobą. Zaczęli strzelać. Tchórze strzelali mi w plecy. Ucieszyłem się, że w końcu komuś udało się mnie zabić. Straciłem przytomność, a w tym czasie policja przeprowadziła obławę. Obudziłem się przykuty do łóżka, kule ominęły kręgosłup o milimetry - powiedział ciszej. Większego pechowca to on chyba nie znał, ot co. - A wiesz kogo chroniłem milcząc? Zdrajcę - warknął nagle. - To Stieler strzelał do Chrisa. Był przyjacielem, a został zdrajcą. To on nas wydał! - krzyknął i uderzył nieoczekiwanie butelką o drzewo, żeby choć trochę się rozładować. Sammy trzymał się nieźle biorąc pod uwagę fakt, że przyłożył czoło do kory i uderzył w nią pięścią. - A wiesz ile warta była nasza przyjaźń? - mówił dalej. - Pieprzone dwa miliony w diamentach - zakończył cicho, ale była to nieco streszczona wersja wydarzeń.
[Nie wiem, zobaczy się ;p]
[Znaj moją dobroć xD postaram się to na dniach jakoś skleić, ale nie wiem czy mi wyjdzie ^^ to ty wybierz najlepsze zdjęcia ;p]
Może jego życie nie należało do najbezpieczniejszych, ale to, że zawsze potrafił wyjść cało z każdej sytuacji powodowało myśl, że Sammy nie mógł uwierzyć w śmierć Chrisa. Tyle razy stali jedną nogą na tamtym świecie, ale zawsze potrafili się wybronić. Tamtego dnia zmieniło się wszystko. Zmienił się Samuel, który od tamtej chwili żył tylko po to, żeby znaleźć Stielera. Pewne było tylko to, że nie znał słów, żeby opisać jak bardzo bolała go śmierć przyjaciela. Oczywiście przez szesnaście dni, a raczej jeszcze dłużej, biorąc pod uwagę czas po tym, kiedy już odzyskał przytomność i wyszedł ze szpitala, ból fizyczny był ogromny, taki którego nigdy nie czuł wcześniej. Z drugiej strony, ból psychiczny był nie do porównania. Ból, który towarzyszył mu w nieszczęsnej piwnicy, a potem głód był nie do opisania. Za każdym razem kiedy zasypiał wracał swoją duszą do męczarni, za każdym razem odczuwał to samo cierpienie. Chociaż nie, za każdym razem bolało jeszcze bardziej. Ale żył dalej, bo musiał zabić człowieka. I nie przestanie, dopóki tego nie zrobi.
Najlepsze było to, że nie zabije dlatego, że za każdym razem, gdy zamknie oczy wraca do koszmaru, ale za to, że Stieler zabił Chrisa. Tylko dlatego go szukał.
Miał zamknięte oczy i oddychał nieco nierówno, ale tylko dlatego, że próbował się uspokoić. Samo wspomnienie tamtego okresu napawało go gniewem. Nie lubił, kiedy ktoś dotykał go bez jego zgody i pewnie dlatego mimowolnie napiął mięśnie, zupełnie jakby się bronił. Ale czy było to dziwne po tym, co przeszedł? Nie. Po chwili jednak przywykł do tego, że Eva się do niego przytuliła. Nie przeszkadzało mu to, o.
[Wybierz najładniejsze twoim skromnym zdaniem. I niestety musisz już iść spać, bo ja nie dam rady odpisywać przez jakieś trzy godzinki ;p]
Nie wyszedłby z tej wody, dopóki nie znalazłby Milana, żywego czy martwego. To było dla niego kolejne zadanie, które musiał wykonać. Kolejna poprzeczka, którą pokonał.
Samuel sam wybierał ścieżki, którymi podążał i pewnie dlatego wybierał te niebezpieczne. Wtedy czuł, że żył i to mu odpowiadało. Uczucie adrenaliny było dla niego paliwem potrzebnym dużo bardziej niż jedzenie. Nie chciał z tego rezygnować, nie mógł. Nawet szybka jazda nie dawała mu tego dreszczyku, który odczuwał spotykając się z nadchodzącą śmiercią.
Istniały też plusy całego zdarzenia we Włoszech, o tak. Przecież Sammy stał się dużo bardziej odporny na ból niż wcześniej. Fizyczny, rzecz jasna. Zresztą temu też nikt się nie dziwił. Był silnym człowiekiem, który nie jedno przeszedł.
Nie bardzo obchodziło go to, co ludzie mogliby pomyśleć, bo nigdy go to nie obchodziło. Niech myślą, co chcą.
- Nie musisz tego robić - powiedział cicho po dłuższej chwili.
[Byłem o trzeciej, ale sądziłem, że już nie ma sensu pisać xD]
Sammy nawet nie myślał o tym, co zrobiłby, kiedy nie udałoby mu się znaleźć Milana, albo gdyby go znalazł minutę później. Nawet, gdyby zaczął resuscytację... przecież w mózgu już dawno pojawiłyby się jakieś zmiany, to byłoby bez sensu. Wtedy naprawdę wyjechałby z kraju, tyle że w ogóle by tutaj nie wracał. Nie po tym, co się stało. Tchórzy pozbył się wielu, ale to, co robili żeby do niego dotrzeć nie było dobre.
- Zrobię z ciebie siłacza - powiedział po chwili namysłu, a jego wzrok mimowolnie spoczął na policzku, gdzie niedawno było okropne rozdarcie. Jeśli już była w jego życiu to musiała się umieć bronić, chociaż trochę. Wiedział, że źle robi. Ale co z tego?
[Teraz mam problem z czcionką, ale co tam xD]
Owszem, to byłaby głównie wina tych ludzi, którzy porwali Evę i Milana, którzy zresztą już nie żyli. Ale było to też winą Samuela, nawet jeśli tylko jednoprocentową i nawet jeśli Shephard starał się zrobić wszystko, żeby uratować ich oboje.
Był zmęczony. Może dlatego wolał, żeby Eva nie zawracała sobie nim głowy. Mimo wszystko w głowie pojawił mu się jakiś przebłysk myśli, że przecież może podzielić swoją uwagę, prawda? Skoro nadal spędzał w szkole kilka godzin i szukał Stielera jednocześnie...
- Jesteś jutro wolna? - zapytał po chwili. Chciał zmienić temat. Zapomnieć, chociaż na chwilę.
[zatem powróciła zajebista ja :D
a prawo... uu, ambitnie! ja tam zamierzam iść po najmniejszej linii oporu, na anglistykę :D]
- Ja do tej pory żyję, to i pioruny mi nie groźne - roześmiała się wesoło, gdy skończyła rozmowę, chociaż jakby tak popatrzeć głębiej na to stwierdzenie... wcale nie było wesołe. Cóż, Mila, która raz spontanicznie próbowała się utopić w wannie, innym razem - już mniej spontanicznie - a planowo, popiła sporą ilość leków wódką nadal chodziła po świecie i nawet nie miała kataru, więc pioruny nie były jej groźne.
- Daleko jeszcze? - zapytała dygocąc nieco z zimna.
[Hej! Znając życie pewnie usunęłam się z autorów, ale że ja to ja to nawet się temu nie dziwię:)Masz ochotę na wątek?]
[ No, ok niech wiec tak zostanie. To może ja rozpocznę nowy.]
Mieszkał w Amsterdamie już od pięciu lat. Początki jego bytności w tym mieście nie były dla niego zbyt miłe- w końcu ile razy w życiu facet w dniu swojego ślubu dowiaduje się, że narzeczona go nie kochała tylko chciała jego pieniędzy.
No cóż tamten okres był dla sąsiadów Blancharda niezbyt ciekawy. "Nieuprzejmy gbur"- tak go nazywano za jego plecami, choć było to jedno z łagodniejszych określeń na jego dawne zachowanie.
Jedyna osoba, której Jonathan nie odstraszał była Eva- sąsiadka z naprzeciwka. Dziewczyna potrafiła przychodzić do niego prawie codziennie by sprawdzić czy czegoś mu nie brakuje. Od tamtej pory zaprzyjaźnili się.
Blanchard siedział w sobotni wieczór w domu powierzając opiekę nad klubem swojemu managerowi.
Rozwalił się na fotelu i bezmyślnie przerzucał kanały w swojej plazmie nie zatrzymując się choćby na kilka minut.
Po kilku minutach wpadł na pomysł odwiedzenia Evy. Wyjął z barku butelkę słodkiego czerwonego wina i z nadzieję na zastanie przyjaciółki zapukał do drzwi naprzeciwko.
[Wybrałaś te zdjęcia? ;p]
Och, z pewnością spróbuje odpocząć, ale za kilkanaście godzin, kiedy zacznie się już faza, w której będzie czuł się zdecydowanie gorzej, w końcu halucynacje to nic przyjemnego. Dopiero wtedy, gdy padał zmęczony był w stanie przespać więcej niż trzy godziny zanim znowu zaczną męczyć go koszmary. Próbował już wszystkiego od tabletek nasennych począwszy, na alkoholu skończywszy. I nic. Zostało mu nim innego, jak przyzwyczajenie się do tego, co całkiem nieźle mu szło.
- To możesz wpaść do szkoły o czternastej - powiedział po chwili próbując przypomnieć sobie ile zajęć miał w dniu jutrzejszym. - A teraz proszę, zostaw mnie samego - dodał, jak gdyby nigdy nic.
[Ja wolę nie myśleć ile ty czasu spędzasz w wyrku ;p]
Mógł oczywiście rozmawiać z nią na siłę i robić wiele innych rzeczy, ale osobiście wolał powiedzieć wprost, że chce zostać sam. Bo właśnie tego potrzebował. Nie rozmowy, która niczego mu nie dawała, ani obecności drugiego człowieka, do której nie był przyzwyczajony. To jego własne towarzystwo był w stanie znieść.
Do tej pory nie mógł zrozumieć tego, że w szkole czy na zajęciach dla studentów był w stanie chociaż na chwilę się... odstresować? Jeśli można było tak nazwać ten stan. W życiu nie pomyślałby, że siedząc na jednej z ławek i mówiąc przez kilkadziesiąt minut do uczniów, którzy się w niego wpatrują będzie dla niego dość przyjemnie spędzonym czasem. Co prawda czasami trudno było wyciągnąć cokolwiek od danego ucznia, ale na jego lekcjach przynajmniej starali się współpracować.
Kolejny raz zarówno Shepharda, jak i młodzież znajdującą się w jednej z klas zaskoczył koniec zajęć, więc Samuel mógł tylko obiecać, że następnym razem dokończy dany temat jeśli tylko mu o tym przypomną. Pozwolił uczniom opuścić pomieszczenie, a sam zebrał swoje rzeczy i klucz, którym chwilę później zamknął drzwi.
Spojrzał mimowolnie na zegarek, a kiedy uniósł spojrzenie już zauważył Evę, więc ruszył w jej kierunku wrzucając plecak na jedno ramię.
- Potrzebuję minuty - odparł, jak zwykle bez zbędnego 'Cześć' i wskazał na oddalone drzwi pokoju nauczycielskiego.
[To drugie jakoś mi nie pasuje xD
żadnych sugestii ;p]
[wstawanie na siódmą wcale nie jest takie straszne, wiesz? ;p zawsze możesz wstać o czwartej i podziwiać wschód słońca ^^]
Czasów licealnych Sammy praktycznie nie pamiętał, bo sam wymazywał je ze swojej pamięci. Tamten okres wcale nie należał do najgorszych biorąc pod uwagę samą szkołę, w końcu Samuel nie uczył się najgorzej, nawet jeśli pojawiał się w budynku raz na jakiś czas, byle przejść. Nie był głupi, wręcz przeciwnie. Dziedziny, które go interesowały wchodziły mu do łowy szybko i nikt nie mógł mieć na niego żadnego haka. Bo nawet jeśli widywano go naćpanego w klubach czy innych spelunach to oceny miał dobre.
Może u Sama w klasie było to tak, że żeńska część widowni skupiała się na tym, żeby przez kilkadziesiąt minut wgapiać się w nauczyciela, a męska część wsłuchiwała się w tematykę broni? Opcji zapewne było wiele, ale najbliższa prawdy była ta, że jednak potrafił zainteresować.
Nie zwracał najmniejszej uwagi na to, że idąc korytarzem spora część uczniów odprowadza go wzrokiem, już tego nie zauważał. Robił swoje i tyle, a nastolatki raczej nie były w jego typie, nawet jeśli robiły wszystko, żeby to zmienić.
Wszedł dosłownie na minutkę do pokoju, żeby za chwilę z niego wyjść.
- Idziemy - powiedział podchodząc do Evy. - Ale nie wiem gdzie - dodał na pewności, bo przecież nie robił żadnych planów.
Ale kiedy ledwo ruszyli korytarzem, drogę przeciął im zdyszany uczeń. Uniósł rękę do góry, żeby zatrzymać Shepharda, a sam pochylił się i próbował łapać oddech. Brew Sama mimowolnie powędrowała w górę.
- Już myślałem, że pana nie złapię - wydyszał prostując się nieco i szczęśliwy podał Shephardowi karteczkę z długopisem. - Może pan podpisać zwolnienie? - uśmiechnął się naprawdę przesłodko.
Sammy zaszczycił swoim skromnym spojrzeniem ucznia, ale zabrał kartkę i rzucił na nią okiem, zanim złożył na niej swój podpis.
- Twoja matka ma już pięć różnych podpisów i wydaje mi się, że u dentysty byłeś dwa dni temu - powiedział oddając karteczkę uczniowi. - I powiedź Kate, że jeszcze raz podpisze ci zwolnienie to z nią też porozmawiam - rzucił jeszcze ruszając korytarzem.
- Dobra, powiem! - krzyknął jeszcze uczeń, zanim zniknął wśród masy innych.
[Chciałbym, ale nie potrafię ^^ ale nie martw się, ja tak po prostu mam xd]
Nie rozumiał tego całego straszenia młodzieży. Jeśli już tak bardzo chcieli przyjmować postawę dorosłych i egoistycznych ludzi to niech to robią, po jakimś czasie i tak się opamiętają, ale wtedy przynajmniej będą uczyć się na swoich błędach. Może Samuel nie był najlepszych przykładem takiego człowieka, bo mordercy tak nazwać się nie dało, ale przecież nie został nim tylko dlatego, że nie chciał się uczyć i użerać z ludźmi, którzy na każdym kroku starali się pokazywać jacy to oni najlepsi.
Sammy nie poszedł na studia, bo nie chciał spędzać całego swojego życia przy książkach. Bardziej odpowiadało mu to, że będzie ryzykować własne życie. Poza tym, wtedy nic innego nie przychodziło mu do głowy, nie mógł normalnie funkcjonować, kiedy musiał pogodzić się z pierwszą bolesną śmiercią.
- Idolem? - powtórzył i zaraz pokręcił głową. Nie chciał nim być. - Jeśli uważasz, że można tak nazwać człowieka, który zamiast uczyć pali sobie z uczniami za rogiem... - uniósł kącik ust. Tak, chyba nie był wzorem do naśladowania.
[Oj no, mnie też nikt nie rozumie, więc się ciesz xD]
- Nie jestem - powiedział mimowolnie, chociaż nie chciał się z Evą sprzeczać. Właśnie dlatego miał z nimi dobry kontakt, bo jako jeden z nielicznych traktował tych uczniów jak ludzi dorosłych. A ludzie dorośli sami o sobie decydowali, prawda? Jeśli chcą palić to proszę bardzo, byleby nie robili tego w szkolnych łazienkach, tylko taka była umowa. Dlatego Sammy tępił tych, co tej zasady nie chcieli się podporządkować. Ile razy tu już Shephard był tym 'złym'? Wystarczyło jednak przyjść na jego zajęcia albo zapalić sobie z nim na rogu, żeby od razu zmienić zdanie.
Samuel nie czuł się uzależniony. Palił, kiedy miał taką ochotę. Zdarzało się, że nie sięgał po fajki tygodniami, a kiedy indziej wypali jedną paczkę w ciągu dnia. To wszystko zależało od jego samopoczucia.
- A dlaczego miałby tego nie robić? - spojrzał na Evcię, a potem na masę uczniów, którzy tylko napotkawszy jego spojrzenie uśmiechali się szeroko i czasami rzucali 'do widzenia', chociaż Shephard mało komu odpowiadał, zazwyczaj tylko skinął głową.
- To nie będziesz się nudzić - zauważył po chwili. Nie mógłby powiedzieć, że to dobry pomysł, bo Sammy jednak miał nieco inne podejście do obecności ludzi. Wydawało mu się, że Eva nie lubi być sama, więc dla niej to jak najbardziej dobry wybór.
[Spadam, miłego jutrzejszego dnia pracy ;)]
Ally myślała, że dostanie zawału gdy nagle zobaczyła mężczyzn. Miała ochotę głośno krzyczeć i płakać, ale strach nie pozwolił jej na nic innego jak posłusznie słuchać tego co jej rozkazują. Gdy to naglę brunetka postanowiła postawić się jednemu i bez skrupułów starała się ich nastraszyć. Nie mogła uwierzyć w to co się dzieje, sama do końca nie rozumiała słów wypowiadanych przez dziewczynę lecz gdy oni odeszli zrozumiała, że podziałało.
- Masz w domu bandaż czy coś? -powiedziałam z nadzieją, marzyła tylko o zimnym kompresie na nogę i miejscu gdzie poczuje się bezpieczna. - Dziękuje za wszystko -powiedziałam już ze spokojem w głosie z trudem się podnosząc.
[Nicely :D Jakiś pomysł?]
[daccc rajt :D]
Mila weszła za dziewczyną na klatkę schodową, będąc pod niemałym wrażeniem takowych warunków studenckich... cóż, jej własne mieszkanie było zimne i puste, klatka schodowa była onura i cuchnęła moczem, a samo wejście do niej także nie zachęcało - mieszkała bowiem w rozsypującej się już, ponurej kamienicy. Ale nie narzekała. Lubiła wszystko co stare i zniszczone. Dlatego też lubiła siebie. No, gdyby tylko trochę jeszcze schudła. Może.
- Kurczę, ładnie tu... dużo płacisz za czynsz? - zapytała, rozglądając się po klatce schodowej, zastanawiając się jak wygląda samo mieszkanie dziewczyny.
[Sorry, że dopiero teraz, ale nie mogłam się zbierać, a i czasu ostatnio zbyt wiele nie mam.]
Zdecydowanie się na zmienienie mieszkania, nie było dla Amelie decyzją łatwą. Wprawdzie miała dość użerania się z bratem, ale z drugiej strony to był jej kochany starszy brat, wyklęty przez ich rodzinę, kto jeśli nie ona miał mu pomóc? I na nią rodzice byli wściekli, ale bycie uroczą dziewczynką i córeczką tatusia, zmniejszała rangę problemu. Ona nie musiała się o nic martwić, ojciec regularnie przesyłał jej pieniądze, często dzwonił i dopytywał się o zdrowie i stan ogólnego poczucia.
- Uważaj!- krzyknęła rozpaczliwie, gdy Eva chwyciła jeden z kartonów, w którym znajdowała się stara maszyna do szycia, prawdziwy antyk, a jednocześnie ukochany przedmiot dla panienki Morel.- Ostrożnie.- dodała pospiesznie widząc zdziwioną minę Evy. Amelie uśmiechnęła się jakoś krzywo, wciąż nie będąc pewną czy postępuje słusznie, ale zaraz wróciła jej trzeźwość umysłu, gdy wyciągając walizkę z bagażnika taksówki uderzyła się kółkiem w kostkę. Tradycyjnie zaczęła cicho klac po francusku, ale zaraz uśmiechnęła się przepraszająco do przyjaciółki i kierowcy, który patrzył na nią jakoś tak podejrzliwie.
- Gotujemy? Nie wiem... Nie obrażę się, jak po prostu coś mi zrobisz.- wyszczerzyła się głupkowato do Evci, ciągnąc za sobą walizkę, w której upakowana była prawie cała szafa Amelki.- No wiesz cała ta przeprowadzka mnie zmęczyła i w ogóle...
[Bardzo rzadko bywa w barach, jeśli już - to jest w takich dla lesb :D Chyba, że się upije, wtedy idzie wyrywać facetów. Oo Ale tak, zaczepia ;3]
[Możemy zrobić tak, że wypiła trochę za dużo i przyszła do takiego baru, gdzie flirtowała z jakimś facetem, którego Eva zna, ale ostatecznie Bran potraktowała go wrednie, bo w momencie, gdy myślał, że coś będzie, ona się wycofała. Z tego powodu on zaczął się z nią kłócić... Nie wiem, Eva to będzie taka mała bohaterka or sth :D]
Dezaprobata dezaprobatą, ale to Samuel miał na lekcjach ciszę i spokój bez półgodzinnego uspokajania uczniów. Jeśli już zdarzył się dzień, w którym para młodocianych naprawdę dawała w kość to upominał raz, a za drugim razem z jego ust padały ładne słowa w typie 'Kurwa, przeszkadzacie mi' po czym prowadził lekcję dalej. Bardzo rzadko wypraszał z klasy uczniów, bo równie rzadko było to potrzebne.
A gdyby mial brać sobie do siebie każde zdanie innych ludzi na temat jego osoby to już dawno nie starczyłoby mu na to życia. Dlatego spływa to po nim i tak naprawdę nie zwraca na to uwagi.
- Pewnie, że tak - odparł swobodnie. Oczywiście bez jej wysiłków na nic jego starania, ale o tym Eva chyba wiedziała. - Wątpisz w to?
[Nie, jakoś nie widzę Sophii Bush, jako Evci. Poza tym, co ty masz taki syndrom zmieniania tych zdjęć, co? :P
Słuchaj, możesz mi dać urlopik do tego 22, to potem skombinujemy notkę już na spokojnie, jak ja już będę w domciu, bo póki co i czasu nie mam i chęci ostatnio odlatują. Ale może czasem wpadnę. Przepraszam za zamieszanie i w ogóle :*]
[Mogę zniknąć na trzy/cztery dni to się nie przejmuj ;p]
[ Odpisuję teraz, bo jestem ślepa, ale - dziękuję i mam nadzieję na jakiś wątek ;) ]
Kiedy zobaczył otwierające się drzwi do mieszkania przyjaciółki uśmiechnął się z ulgą. Nie wiedział co by zrobił gdyby Evy nie było w domu, raczej nie dałby rady przeżyć w samotności kolejnego wieczoru, a na ponure rozmyślania i roztrząsanie wspomnień nie miał dziś ochoty.
Z łobuzerskim uśmiechem na ustach wyciągnął zza pleców butelkę czerwonego wina i pomachał nią przed oczami przyjaciółki.
- Co powiesz na wieczór z czerwonym winem?- zapytał patrząc na panienkę Smit.
Oczywiście, jego uwadze nie umknął fakt, iż dziewczyna była dość skąpo ubrana.
Walczyła z ogromnym bólem wdrapując się na trzecie piętro. Przeklinała pod nosem, chociaż była świadoma, że zawdzięcza brunetce bardzo dużo i nie wypada marudzić. Bezwładnie opadła na krzesło i wyrzuciła z rąk buty, które niosła w ręce. Po policzkach leciały jej samotne łzy, których naprawdę nie umiała powstrzymać. Nienawidziła tej swojej słabości. Nie umiała ukrywać swojej delikatności, przytrzaśnięty palec lub przecięty, nieważne co się jej nie przytrafiło zawszę kończyło się na rozmazanym makijażu. Zimne mrożonki zrobiły swoje, jakąż poczuła ulgę gdy do nogi przyłożyła zamarzniętą paczkę. Po ciele przeszedł ją dreszcz, a wraz z dreszczem poczuła ulgę. - Naprawdę jestem twoją dłużniczką, nie wiem w jaki sposób dam radę ci za to wszystko podziękować. -powiedziała patrząc na krzątającą się wokół niej dziewczynę.
Jedynym problem była wiara w siebie, czyli ten problem miała Eva. Tak naprawdę nie liczyły się umiejętności, bardziej to, że człowiek walczył do końca, nawet jeśli sądził, że szans na wygraną nie było. Shephard nie miał w swoim słowniku słów w stylu 'nie dam rady', nawet jeśli wiedział, że zginie to robił dalej swoje. Wiara w siebie była chyba najważniejsza. Co prawda jeśli ktoś nie potrafił się bronić to też dużo nie pomoże, ale w ostateczności można zrobić krzywdę przeciwnikowi przez przypadek,czyż nie? Wszystko wokół człowieka mogło służyć za broń, nie trzeba mieć w dłoni pistoletu. Sammy to zawsze rzucał się na broń palną z nożem.
- To dobrze - stwierdził po chwili. Jeśli Evcia nie poprzestanie swoich wysiłków po jednym dniu, a będzie ćwiczyć systematycznie to może jeszcze z niej coś wyjdzie, ot co.
[Cześć i pa, bo niestety nie dam rady już odpisać ;D]
[Błahy wątek jest zawsze dobry ;) Ale ilość komentarzy, które ujrzałem mnie powaliła. ;) To poczekam do jutra na zniewalający wątek, w takim razie.]
- I mieszkasz teraz z kimś jeszcze? Bo ja jak zwykle szukam lokatora - powiedziała ze śmiechem i rozejrzała się dookoła, ściągając swoje ulubione ostatnio, czarne koturny. Ostatnio przerzuciła się na ten rodzaj butów i teraz prawie zawsze takowe miała na nogach... chociaż jej kolekcja szpilek w żadnym stopniu nie zmalała, nigdy w życiu!
- Znaczy wiesz, szukam, ale mieszka ze mną siostra Mii Evans, tylko ma zamiar się niedługo wyprowadzić no i... lipa - wzruszyła ramionami.
[ no to lecimy z tym koksem :D ]
Co prawda, do balu charytatywnego pozostało jeszcze sporo czasu, ale trzeba było ustalić szczegóły – dlatego też Will został po godzinach i sam miał zamknąć restaurację (a potem podrzucić klucze Milianowi), gdy tylko porozmawia o wszystkim o czym trzeba, z pewną panią, jaka miała tu przyjść. Szykując się do takiego eventu, trzeba zaserwować jadłospis, który dzieci chętnie by zjadły, a także taki, który nie wygląda „nudno” na talerzu. Will coś o tym wiedział, bo w końcu sam miał młodszego, pięcioletniego brata, który miał gust akurat wybredny i nawet zwykła buźka ze śmietany na naleśniku wprawiała go w większy apetyt. Na nieszczęście, tylko trochę lepszy.
Cieszył się, że Milian się zgodził na pomysł balu dla dzieciaków z oddziału onkologicznego. Samego Willa zaś namówił lekarz tam pracujący, który często tu jada i właściwie nie musiał wcale długo prosić. Holland się zgodził, a potem omamił niezbyt do tego nastawionego szefa… ale odpowiednio dobrane argumenty robiły swoje. Zresztą, Milian zawsze przystawał do pomysłów Willa, bo bezgranicznie mu ufał, jeśli chodzi o kuchnię jak i samą restaurację, jako że sam odziedziczył ten interes niespodziewanie i z początku nie do końca chętnie. Były jednak zyski i to się opłaciło. Nie wyobrażał sobie teraz, że Holland miałby niby rzucić robotę i otworzyć własną knajpę.
Jako, że dzisiaj był dopiero czwartek, lokal był zamykany zdecydowanie wcześniej niż w piątki czy weekendy. Will sprawdził raz jeszcze czy wszystko zostało pozmywane, sprzątnięte, czy na jutro niczego nie brakuje i odetchnąwszy stwierdził, że nie. Przebrał się ze stroju kucharza w swój strój „powszedni” – niebieska koszula, dżinsy i najzwyczajniejsze w świecie trampki, w których czuł się najlepiej (w końcu, jako szef kuchni musiał chodzić w pantoflach – zabawnie wyglądałby w trampkach, gdyby musiał wyjść do klienta z kuchni na salę).
Usiadł sobie na jednym z krzeseł przy stoliku i obserwował pomieszczenie, i po chwili ziewnął. Był zmęczony, bo dzisiaj był duży ruch nie wiedzieć dlaczego. Spojrzał na zegarek. Niedługo powinna być.
Jeśli nie lubi się spóźniać.
- Nie, skądże, jest pani przed czasem – No, trochę, ale jednak, co ucieszyło Willa, bo strasznie niecierpliwa bestia w gruncie rzeczy z niego była. Zanim jednak jeszcze przyszła, zdążył na blacie stołu rozłożyć mnóstwo kartek i nawet książki; przeglądał właśnie jakieś potrawy, które mogłyby być smaczne dla dzieci, ale też i zdrowe. Przydałby się też jakieś słodkości – ciastka, ciasta, torty… Sporo tego było, gdy nad tym w końcu zasiadł i nie zdawał sobie nawet sprawy z tego, że może być. Dochodziła też sprawa, że restauracja dawała do dyspozycji tylko miejsce i kuchnię, a także zezwalała na małe przemeblowanie (w końcu, należałoby to zrobić), nie wiadomo jednak jak z pracownikami. Will postara się paru namówić i zapewne się zgodzą, powinno było wystarczyć z czterema-pięcioma pracownikami z dwunastką dzieci i oczywiście osobami, które by im towarzyszyły.
Kobieta zrobiła na nim wrażenie i stwierdził, że jest całkiem ładna. Ha, będzie mógł powiedzieć Tony’emu że zna urodziwą dziewczynę, która do tego pracuje w wolontariacie (bo już to o niej wiedział). Bo jak wiadomo, pan Visser uważał – dość prostacko powiedzmy sobie szczerze – że piękne kobiety, oprócz urody nie mają nic do zaoferowania, a te brzydkie, to go nie interesują. Cóż… ale my nie o tym.
- I tak gwoli ścisłości, Will Holland, jestem tutaj szefem kuchni. – Wstał i wyciągnął w jej stronę dłoń. – Proszę usiąść obok, przygotowałem już nawet parę opcji co do potraw. – odsunął jej krzesło.
- Cóż, to nie było do końca tak… – przyznał szczerze, uśmiechając się lekko do kobiety. Nie zamierzał wcale kręcić czy nad wyraz uszlachetniać swojej osoby, to nie było w jego stylu. – Właściciel restauracji zgodził się, jeśli będę brał w tym też jakiś udział i będę „obserwować” wasze poczynania – dodał rozbawiony, bo zdawało się, że Milian naprawdę przewidywał możliwość tego, że z jego restauracji miałaby zostać kupa gruzu i dymu. Dzieci to wciąż dzieci, ale Holland nie spodziewał się raczej takich efektów po pierwszym czerwca. Zresztą, zgodził się też dlatego, że chciał po prostu i trochę pomóc, i jakoś nie wyobrażał sobie by inny kucharz rządził w jego kuchni. Naprawdę przyzwyczaił się do tego miejsca przez te trzy lata.
- Dobrze, więc od czego chce pani zacząć? – zapytał z uśmiechem. – Nie planowałem też tego specjalnie dużo – tutaj miał na myśli potrawy – ale skoro dzieci są na dietach jak pani mówi, to z pani wiedzą i umiejętnościami ułożymy coś, co będzie dla nich smaczne i zdrowe.
Nie wziął tego w ogóle pod uwagę, fakt. Ale w końcu ona od tego tutaj była, prawda?
Będzie musiała bardzo uwierzyć w siebie, bo Sammy mógł jej nawet obiecać, że po jednym dniu treningu Shepharda będzie marzyć tylko o długiej kąpieli, łóżku i nie będzie chciała wyjść z niego przez tydzień, bo prawdopodobnie odezwie się jej każdy mięsień. Ale chciała być siłaczem? To wymaga poświęceń, ot co. Dzięki temu odniesie sukces i to już nawet nie mały.
Tego nie mogła być pewna. Przezcież Sammy nie będzie żył wiecznie, prawda? To znaczy o wiele łatwiej zabić go, kiedy nie jest w amoku, na przykład podczas spaceru w parku, wtedy istniała większa możliwość, że coś mu się w stanie. W innym przypadku był po prostu jak potwór, który zabijał wszystko, co stanie mu na drodze. A ten fart przy kręgosłupie to on uznał za przekleństwo, bo większego pechowca od siebie to on nie znał. Inaczej już dawno smażyłby się w piekle, jeśli oczywiście istniało i użerałby się z Luckiem zamiast stąpać po tej ziemi i siać strach, nawet jeśli nie zawsze tego chciał. Cud, że udało mu się przekonać do siebie młodzież, przynajmniej ci nie wzdrygali się na jego widok (przynajmniej po pierwszej lekcji).
- W zasadzie to pojawił mi się w głowie pewien pomysł. Ale musiałabyś zgodzić się, że wrócić do domu jakoś w środku nocy - powiedział po chwili.
[Nie ma to jak bardzo ambitny film ^^ powiązanie skończone, chyba xD]
Oczywiście mógł cały czas wytykać błędy Evy podczas prób, jakim będzie chciała się podjąć, ale to była metoda tylko dla niektórych ludzi, Eva się do nich nie zaliczała. Jakoś przeczuwał, że takie słowa nie pomogą jej w znalezieniu siły. Więc wystarczyło, żeby połączyć krytykę z pochwałami, jak robił to zazwyczaj w stosunku do studentów, których uczył podstaw samoobrony.
- Świetnie - skomentował namierzając swoim spojrzeniem Impalę, na którą zerkało paru uczniów. - Wszystko zależy od przepływu powietrza - dodał bardziej do siebie. Nie, to wcale nie był plan. Ot, takie spontaniczne coś.
Mila spojrzała na wyświetlacz swojej komórki, marszcząc brwi.
- E, pewnie jeszcze z pół godziny. Ale chuj ich tam wie w sumie - wzruszyła ramionami i wrzuciła telefon do torebki, którą odłożyła na szafkę w przedpokoju, jednocześnie ściągając buty, po czym poszła za Evą do kuchni i rzuciła niepewne spojrzenie na butelkę alkoholu. Zaraz jednak ta niepewność jej minęła. Co się będzie ograniczać? Ważne, żeby żyć intensywnie, a nie długo i zdrowo, prawda?
- Jak idzie związek na odległość? - zapytała, spoglądając z lekkim uśmiechem na Evę. Ona sama, na szczęście, miała już coś takiego za sobą. Ale była wtedy innym człowiekiem. Teraz, nawet jakby się starała jak nigdy, to i tak pewnie po którejś pijackiej nocy obudziłaby się przy boku gościa, który na pewno nie jest jej narzeczonym. Ale to była tylko Mila. Próżna i zajmująca się tylko czubkiem własnego nosa. Bez jakiejkolwiek skruchy, że kogoś mogła zranić.
Zupełnie jakby nie dosłyszał pytania, bo na pewno nie śpieszył się z odpowiedzią. Po co miałby mówić o wszystkim? Pewnie było to normalne, ale nie dla Sama, tak?
Cóż, on raczej nie wzdychał do młodych nauczycielek, bo miał innych dziewczyn na pęczki, poza tym rzadko bywał w szkole i nie bardzo śpieszyło mu się, żeby do niej wrócić. A jednak zrobił to, nawet jeśli pod postacią profesorka. W końcu był taaaaki wykształcony.
- Niedoczekanie ich - skomentował podchodząc bliżej, żeby zauważyć, jak towarzystwo robi kilka kroków do tyłu. Tak, jedna rysa i Sammy gotów był zrobić dużo więcej niż nagana. Albo uczniowie to przeczuwali albo sami się tego domyślili.
Otworzył dziewczynie drzwi i sam skierował się od strony pasażera odpowiadając na co trzecie 'do widzenia'. Rany, jakie to było irytujące...
[Spadam ;)]
[no myślę że wolontariatem najłatwiej będzie ich połączyć. mogłabys zacząć? nie mam dziś do tego głowy;/]
[ Proponuję wątek lekko rozkręcić, bo nuda powiewa, siostruniu D: MOAR fun! ]
Więc nad tym tak długo się zastanawiała? No, cóż, zwyczajne przyzwyczajenie z jego strony, ot co. Kiedyś tego nie lubił, ale teraz nawet nie zwracał uwagi. Pan? Ano, w porządku w końcu dobijała mu trzydziestka i walczyć z czasem nie zamierzał. A potem do innych zaczął zwracać się właśnie tym zwrotem i albo zwracał mu ktoś uwagę, albo i nie.
- Eva… więc dobrze. Will – wyciągnął w jej stronę dłoń jeszcze raz śmiejąc się. Skoro już do tego doszli, byłoby dla niego dziwne, gdyby ona zwracała się do niego „pan”. – Co prawda nie lubię takiej oficjalności, ale zdążyłem się do niej przyzwyczaić. Wybacz – mrugnął do niej przyjaźnie.
Przynajmniej teraz będzie się im luźniej pracować. A przynajmniej powinno i miał właśnie taką nadzieję.
- Tak, mam. Może p… możesz to przejrzeć? – zapytał z lekkim rozbawieniem w głosie. Przyzwyczajenie. Ot.
Podał jej kilka propozycji w których mieściły się krewetki w cieście kokosowym, zdrowa wersja tortilli, zupa brokułowa i włoskie risotto z kurczaka.
- Napijesz cię czegoś? Może lampka wina? – zapytał po chwili, gdy tak przeglądała karty, które jej podał. Cóż, sam też by się czegoś napił.
- Nawet nie wiesz, jak doskonale - uśmiechnęła się półgębkiem i popiła te gorzkie słowa whiskey. Słodszą od całej tej tęsknoty, która czasem na nią spływała. Sama już nie wiedziała za czym tęskni. Widocznie bardzo potrzebowała faceta. KONIECZNIE! Można by rzec, że facet na gwałt poszukiwany, i nie tylko na gwałt.
Uśmiechnęła się do swoich durnych refleksji i odezwała się w końcu:
- Wiesz, jak byłam z moim mężem, pewnie słyszałaś o nim od Ro... - nabrała głęboko powietrza w płuca, przypominając sobie tego delikwenta. - Sześć lat byliśmy ze sobą, widując się co pół roku. Ale codziennie gadaliśmy przez skype'a... tylko to nie to samo. I zabawne, że jebło akurat jak już mogliśmy być razem - wzruszyła ramionami i wbiła wzrok w szarość za oknem. Już mogła o tym mówić. Podchodziła do Vankleefa z dystansem. Czasami nawet miała ochotę do niego zadzwonić, ale nie po to by błagać, żeby wrócił, tylko zapytać co porabia, nad czym pracuje... tak po prostu. Ale jednak myśl, że on już o niej zupełnie nie pamięta, skupia się na swoim ukochanym synu strasznie ją blokował. Więc nie dzwoniła. Chociaż nawet nie wiedziała, czy to syn, czy córka... czy może żadnego dziecka nie ma, tamta też mogła poronić. Albo... nie ważne. Już miała to daleko za sobą. Pozostawał tylko niesmak.
[dobrze kojarzy :) Witam także.]
[Rany, właśnie próbowałem napisać trochę noty i pokazać dobrego Sama, ale jakoś mi to nie idzie xD]
Tak naprawdę nie można było być pewnym, co do tego, dlaczego uczniowie podziwiali jego samochód. Wątpił, żeby każdy interesował się starymi wozami i darzył większym uczuciem właśnie Impalę, więc skłaniał się ku temu, żeby stwierdzić jak duże wrażenie robi jego 'maleństwo' wśród innych samochodów. Nawet on musiał przyzna, że Chevrolet się wyróżnia, bo mało jeździło ich po świecie.
U niego zazwyczaj muzyka włączała się razem z uruchomieniem silnika. Chyba, że w uszach miał słuchawki, ale na mniejszy odtwarzacz decydował się przeważnie wtedy, gdy szedł do pracy na nogach.
- Wiesz, że siedzący za kierownicą wybiera muzykę? Tego się trzymajmy - stwierdził unosząc kąciki ust i przełączył na CD. Radia słuchał wtedy, gdy leciały wiadomości, ale i tak zdarzało się to bardzo rzadko, gdyż czytywał gazety.
Wyjechał z parkingu kierując się w tylko sobie znanym kierunku.
[Piszę, nie piszę. Pewnie wcisnę tak coś starego, bo jak na razie nie mam zbyt wiele weny. Evci jak na razie nie ma, ale Sammy będzie grzecznym chłopcem, żeby uczniowie się go nie bali ;D]
Pokręcił tylko głową, kiedy chciała wspomnieć o prowadzeniu. Ona i Impala? W życiu i musiała się z tym pogodzić, ot co. Mógł jej pożyczyć Sierrę, owszem. Jego maleństwa nie prowadził jednak nikt inny z wyjątkiem Sama.
Muzyka w życiu Shepharda była o tyle ważna, że towarzyszyła mu praktycznie cały czas. Spędził tak dużo godzin w samochodzie, że mógłby już nazywać to latami, a nieodłącznym towarzyszem był Bon Jovi czy inny klasyk, z którym nie potrafił się rozstać. Kiedy przesiadywał w mieszkaniu pierwsze, co robił wchodząc tam to nastawienie odpowiedniej płyty. Cóż, siedzieć w ciszy też potrafił, ale wolał ją zagłuszyć.
- A skąd on to może wiedzieć? - stwierdził po chwili. Pozdrowienia od Milana? Cudownie. Ale przynajmniej wiedział, że z małym wszystko w porządku, bo gdyby było inaczej to pewnie gryzłyby go wyrzuty sumienia.
[Kiedyś ^^]
Na pewno nie wziął tego na poważnie, bo jednak światopogląd czterolatka różnił się sporo od tego dorosłego człowieka. Po prostu nie przepadał za małymi dziećmi, a raczej za ich towarzystwem. Owszem, mógł je bronić, ratować i chronić ich niewinne duszyczki, ale rozmawianie z nimi, a tym bardziej dłuższe towarzystwo nie było dla Sama.
- Musiało by się stać coś naprawdę wielkiego, żebym zaczął martwić się czterolatkiem - stwierdził, bo i taka była prawda. Zresztą, co to za różnica, co powie czterolatek czy czterdziestolatek? Shephard przecież nie zwracał na to uwagi, nie?
Sammy zapinał pasy z przyzwyczajenia, bo jakoś nie ograniczał się do przepisów drogowych. Jeśli nie chciało się latać i zginąć w swoim maleństwie to lepiej zapiąć pas, nie? Jeśli oczywiście komuś chciałoby się taranować Impalę, w końcu Sam nie miał wpływu na innych kierowców.
Przejechał przez jedno skrzyżowanie, skręcił w mniej uczęszczaną uliczkę, by później zatrzymać się przed szlabanem. Otworzył więc okno i nachylił się w stronę dziewczyny, żeby dostać się do schowka. Nie powinna zdziwić się faktem, że była tam kolejna broń Samuela. Wyciągnął potrzebne dokumenty i mrugnął porozumiewawczo do dziewczyny.
Podał mężczyźnie w budce swoje dokumenty, poczekał na ich zwrot i chwilę później przejechał przez szlaban zatrzymując samochód przed jednym z budynków, które zasłaniały pola za nimi.
Dla niego nie robiło różnicy to czy czterolatek czy czterdziestolatek nazwie go 'starym', bo przecież życie kończyło się po trzydziestce, nie? Co prawda on już żył poza rachunek, ale jeszcze nie wyglądał na takiego, który miałby mieć zadyszkę po przebiegnięciu dwóch kilometrów.
- Och, jeszcze nie tam, gdzie będziemy niedługo. To tylko przystanek - wyjaśnił pokrótce i wysiadł i poczekał aż Evcia zrobi to samo.
Upewnił się, że nikt niedostanie się do środka Impali i wszedł do jednego z budynków, który nieco przypominał od środka coś w rodzaju poczty, tyle, że za okienkiem znajdował się umundurowany mężczyzna, a nie kobieta w średnim wieku.
- Shephard - przedstawił się bez żadnych powitań. - Dokumenty i licencja - dodał pokazując papiery nieznajomemu. - Interesowałby mnie BK 117, powiedźmy na dwadzieścia godzin.
Chwilę zajęło sprawdzanie wojskowemu papierów, licencji i tożsamości TEGO Shepharda, po czym zadzwonił tam, gdzie trzeba, wręczył małe kluczyki Samowi i na tym skończyła się ich długa rozmowa.
- W drogę - powiedział do dziewczyny i ominął budynek, żeby namierzyć wzrokiem odpowiedni śmigłowiec wśród dużej ich ilości. Strefa wojskowa nie należała do miejsc, które Sammy z chęcią odwiedzał, ale potrzebował przecież czegoś, co lata, prawda? Inaczej nie zdążą w jedną noc odwiedzić jednego miejsca. Co prawda Shephard nie należał do ludzi, którzy zabierają kobiety do Paryża na romantyczne kolacje, więc nie tego powinna się spodziewać.
- To chyba zawsze tak jest. Że wydaje się jeden jedyny, a potem okazuje się tylko chujem, który pozornie zmarnował ci czas - wzruszyła ramionami. - Ale potem przychodzi następny i on jest tym jedynym. Dopóki znów się to nie powtórzy. Każdy jest jedyny i na całe życie... w swoim rodzaju.
Może Mila nieraz nieco za bardzo filozofowała, ale cóż poradzić, taka już była. Miała swoje teorie i idee, według których żyła. Jak na przykład ta o mężczyznach. Wymyśliła ją stosunkowo niedawno, żeby już nie cierpieć. Nie żałowała już czasu, jaki niby to "zmarnowała" zarówno przy Marku, jak i Rorym. I zakładała, że już nie będzie się tak angażować. Ale cóż... somewhere between what you need and what you do know. Co innego wiedziała o sobie, a co innego podświadomie pragnęła.
[Spadam]
[Hahaha, taak :) Myślałam nad Spenc albą Arią, ale Em jakoś mi tutaj pasowała, ale w wersji hetero :D Jakiś pomysł na wątek?]
[Dobre jest ^^]
Jeśli chodzi o ten ogień... No tak, można powiedzieć, że sami właśnie rzuca się w ten ogień, żeby ratować uwięzione w nim dzieci. Zresztą, nie tylko dzieci, bo rzucał się po każdego, jeśli dany ktoś nie był jego wrogiem. Dzieci stanowiły dla niego tyle, co nic. Owszem, bronił je i uważał, że nie powinno wykorzystywać się ich do własnych celów, no nie potrafią się bronić. Prawie tak samo jak kobiety, chociaż w tym gronie znalazłoby się parę, które odbiegają od reguły.
- Nie jesteśmy nawet w połowie drogi - stwierdził unosząc kąciki ust. No tak, on traktował lot śmigłowcem jak coś zupełnie naturalnego, tak jak samochód na autostradzie, tyle, że bez korków. Chyba nawet lepiej, nie?
Podszedł do odpowiedniego śmigłowca i otworzył drzwi zaglądając do środka. O tak, brakowało mu tego i nagle dzisiaj sobie o tym przypomniał.
Spojrzał za siebie, a raczej na dziewczynę i ponaglił ją ruchem ręki.
- Chyba nie chcesz powiedzieć, że masz lęk wysokości - powiedział po chwili.
[Sure ^^]
Samuel po prostu nie wyobrażał sobie, jak można bać się wysokości, ale to tylko dlatego, że sam spędził większość czasu pilotując wojskowy śmigłowiec w czasie bombardowania/skakał po dachach w formie rozrywki i treningów/nie raz był postacią numer jeden w czasie, kiedy musiał załatwiać coś poza śmigłowcem (czyt. zwisał sobie głową w dół bądź też wyskakiwał ze spadochronem). On po prostu potrafił żyć też na górze, o. Co więcej bardziej mu się podobało, bo jak wiadomo Sammy lubi dreszczyk emocji. A powiew wiatru był dla niego obłędny (jeśli oczywiście znajdował się na zewnątrz maszyny).
- Spadniemy? Nie na mojej zmianie - mrugnął do niej wesoło i otworzył drzwi od strony drugiego pilota, gdzie usadowił Evcię i starannie zapiął ją pasami. - Możemy co najwyżej skoczyć - dodał unosząc kąciki ust i zamknął dokładnie drzwi.
Chwilę później znalazł się na siedzeniu obok podając dziewczynie słuchawki, żeby mogli rozmawiać nawet w górze, krzyczeć przecież do siebie nie będą.
- Skakanie jest świetne, nigdy nie wiesz, gdzie wylądujesz - odparł po chwili zastanowienia. Tak było szczególnie wtedy, kiedy jeszcze pracował dla 2 REP. Tam nie pytali o przeszłość, ani to kim był człowiek. Nie liczyło nic oprócz umiejętności. Podczas ataków Sammy nie raz wylądował na drzewie, przez co jego plecy często były nieźle poharatane.
- Rozluźnij się. Zaufaj mi - powiedział po chwili zakładając swoje słuchawki i sprawdzając czy wszystko gra. W tych dwóch słowach kryło się coś więcej niż tylko wypowiedziane literki. Bo Sammy już usłyszał zdanie od Ricka, który nie wątpliwie chciał, żeby Shephard mu ufał. 'Potrzebujesz ludzi, którzy ci będą ufać i którym będziesz mógł ufać. Ja ci zaufałem, Sam.'. Tak, Samuel też mu ufał, nawet jeśli tego nie okazywał.
Oczywiście, że wiedział dokąd lecą. Co prawda mógł po prostu pokazać jej parę ładnych widoków, ale tą podróż traktował jak trasę.
Parę guziczków i wirniki zaczęły pracować razem z silnikiem przygotowując się do startu. Sammy przełączył się na radiostację.
- BK 117 do wieży, potrzebuję pozwolenia na lot przez obszar B578 - powiedział obserwując wskaźniki na pulpicie. Nie trudno było zauważyć, że Samuel 'nie prosił', a 'potrzebował'.
- Tu wieża, masz pozwolenie - usłyszał odpowiedź, więc rozłączył się i spojrzał na dziewczynę. Jak zwykle uniósł kąciki ust. Latanie było super.
Po chwili już wznosili się coraz wyżej, chociaż nie było czuć żadnego większego szarpania. Sammy czuł maszynę, ot co.
[Spadam ;)]
Lot samolotem był dużo gorszy niż taki śmigłowiec. Samolot był wielki, nic się nie robiło prócz siedzenia i wpatrywania się w okrągłe okienko. I tak przez kilka godzin. Nudy. Nawet alkohol podawali byle jaki. Co innego helikopter, którym można było robić różne ciekawe rzeczy łącznie z ratowaniem ludzi.
Przez chwilę skupiał się na wskaźnikach, wysokościomierzach i tym podobnym lecąc nad Amsterdamem, który w szybkim czasie stał się miniaturową wersją.
Mógł pokazać Evie, jak on nauczył się latać. Kiedy jako młody wojskowy siedział na miejscu drugiego pilota, na pierwszej lekcji praktyczniej. Po prostu wzbili się w górę, po czym jego mentor najzwyczajniej w świecie puścił drążek i oparł się wygodniej o siedzenie. A potem spadali, spadali, spadali, dopóki Samuel nie zareagował łapiąc za stery.
Wolał jednak tego nie demonstrować, bo pierwsza pomoc w przypadku zawału mogłaby się okazać nieco utrudniona. Za to chwycił dłoń dziewczyny i położył ją na drążku pomiędzy nimi i nadal ją trzymając popchnął lekko do przodu przez co nieco się zniżyli.
[Właśnie wróciłem do domu i piszę przepraszając za nieobecność. Nadal chcesz zacząć jakiś wątek?]
[Jestem! Jestem!]
[hehe. Liczę na Ciebie :P]
[Oki, oki... czekam cierpliwie]
[Chyba wróciłam wcześniej :D I znowu masz nowe zdjęcia!:P]
Amelie potrafiła być taktowna i uważna. Ale tylko czasami. Na co dzień ludzie mieli do czynienia z chaotyczną osobowością panienki Morel, która niektórych mogła jednak zrażać do siebie. Tysiące pomysłów na minutę, robienie kilku rzeczy na raz, to było dla niej charakterystyczne. Tak samo jak wesoły śmiech i marszczenie noska w ten dziwny sposób. Wszystko to jednak sprawiało, że rozmówca Amelie wiedział, że ma styczność z wyjątkową osóbką, której nie sposób przeoczyć w tłumie.
- A nie może być jakaś sałatka?- nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła grymasić. Coś zawsze musiało jej nie pasować, choć Gaspard nigdy nie zwracał na to większej uwagi. Czy to przez wzgląd na przyzwyczajenie, czy czyste lenistwo i brak ochoty na spory, el teraz gdy była z Evcią mogła sobie już chyba pozwolić na pełnię swobody? W końcu starała się nie rozpaczać za starszym bratem i w ogóle nie myśleć o tym jak sobie poradzi. Był dorosłym mężczyzną, a jednak w głowie panienki Morel wciąż tliły się obawy o sytuację finansową panicza Morel.
Z cichym westchnieniem wtaszczyła swoje rzeczy na odpowiednie piętro, wlokąc się tuż za Evą.
- Nie mam dzisiaj ochoty na żadne mięso.
- Koniecznie pierdolić i to równo - uśmiechnęła się rozbawiona pod nosem i napiła się z Evą, uprzednio stukając o szklankę dziewczyny. Cóż, jej egzystencja ogólnie opierała się od dłuższego czasu na pierdoleniu facetów, którzy dając się jej wykorzystywać, uważali jeszcze, że to oni mają tyle szczęścia, mogąc pierdolić taką niby laseczkę, kiedy było zupełnie odwrotnie.
Mila podchodziła z pogardą do swoich kochanków na jedną noc, traktując każdego po równo - jakie tanie ścierwo, które pójdzie za pierwszą lepszą, która ma stosownie długie nogi i wystarczająco jasne włosy. Siebie, paradoksalnie, nigdy nie posądzała o to, że może być łatwą, tanią, puszczalską. Cały czas uważała, że ma nad wszystkim pełną kontrolę. Bo po części naprawdę miała.
- Mam wrażenie, że nieco się zmieniłaś - stwierdziła, uważnie przyglądając się dziewczynie.
[Ty przestań wydziwiać. Co Ci niby nie pasuje, hhh? Wszystko jest cacy moim zdaniem i nie masz co zmieniać, bo jest ok. Poza tym osobiście uważam, że te zdjęcia lepiej oddają charakter Amelki :P Poza tym, kto jak kto, ale ty się mnie nie czepiaj zmiany wizerunku :D]
[A Ty mi tu nie dupciuj! Wypraszam sobie :P]
[Ty tu nie kombinuj, tylko lepiej mi odpisz :P]
[Cóż, mam lekkie opóźnienie, ale jak sama dobrze wiesz, po prostu mnie nie było. Czas jednak w końcu się zabrać za wątki.. :) ]
- Wierzę w to - zaśmiała się cicho. - Znając ciebie spędzałabyś wśród tych dzieci cały swój czas, gdybyś nie miała innych zajęć.
Panna Darrieux nie miała nic przeciwko takiemu oddawaniu się pomocy innym. Uważała, że to dobrze, że na świecie są takie osoby jak Eva i w sumie to była dumna z tego, że się przyjaźni z panną Smit. Zawsze to miło wiedzieć, że ma się w swoim otoczeniu dobrą duszyczkę, prawda?
- No, nie tylko – uśmiechnął się kącikiem ust i podrapał po brodzie. Oparł się o krzesło i odchylił je nogami lekko do tyłu. Bycie dobrym czy uczynnym człowiekiem to jednak… nudna sprawa, a lampka wina zawsze to jakoś urozmaicała, nie? Oczywiście, absolutnie nic na siłę, ale jakoś dziwnie było pić samemu. Zaproponował akurat to, na co sam miał ochotę. – Ale sądzę, że wino jest dobrą opcją. Ale słucham propozycji… Koniak, whisky, wódka, brandy…?
Zaśmiał się wesoło. Zdawał sobie sprawę, że gdy zapytała o inne opcje w ofercie miała najpewniej na myśli wodę, colę, sok, czy cokolwiek bez procentów, ale hej, przezorny zawsze ubezpieczony, nie? Oby tylko nie pomyślała, że bezczelny z niego typ albo ktoś w tym rodzaju. Nie, nie dlatego, że chciał dobrze wyglądać jej w oczach. Bardziej chodziło o to, że trudniej pracuje się z człowiekiem, którego uważa się za dupka i z osobą, która za dupka uważa ciebie. Prosty wniosek, a jaki prawidzwy…
[Pewnie:D Panowie mogli się znać, ale może, żeby trochę rozwinąć tę sprawę, dodamy, że coś poszło między nimi nie tak, pokłócili się i są teraz wrogami? Hm, prawo rzymskie? Nie ma to jak nauka czegoś tak bardzobardzo mocno interesującego! I tak ciekawsze niż gady/płazy/głowonogi/cokolwiek na rozszerzeniu :| ]
Tabletki nasenne nie były dobrym przyjacielem Samuela, więc po nie sięgał, a przynajmniej do chwili, kiedy zorientował się, że i tak nie pomagają mu pozbyć się koszmarów. A kiedy leciał wolał być świadomy tego, co się działo. Przecież wolał wiedzieć, że ginie i czekać na nieuniknione niż po prostu zasnąć i obudzić się w piekle. Nieświadomość tego, co ma się zdarzyć nie należała do uczuć, które tolerowałby Shephard.
- Nie wiem, to zależy od ciebie - stwierdził po chwili zmieniając kurs. W końcu to nie była wycieczka po Amsterdamie. Zmierzał do całkiem innego miejsca, gdzie Evcia będzie mogła robić, co tylko będzie chciała, a Sammy skontroluje czy ludzie dbają o jego drugie cudo.
- Bo to ty jesteś panią swojego życia - odpowiedział zupełnie jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. Bo była. Przynajmniej dla Samuela, który właśnie robił ze swoim życiem, co chciał. Wiedział, jakie są jego możliwości, na co było go stać i robił wszystko, żeby być jeszcze lepszym. Dzięki temu potrafił to i owo.
Może repertuar nie należał do tego, który dominuje w głośnikach Shepharda, ale przecież nie zabroni jej śpiewać, jeśli dzięki temu czuła się winna, prawda? Jemu przecież też zdarzało się używać gardła i przekrzykiwać głos Scott'a razem z Chrisem jadąc autostradą. Ale to było kiedyś, nie?
Nie, nie chciał lądować na kolejnej sferze wojskowej, do której musiałby się zgłosić i prosić o pozwolenie na lądowanie. Nie, zostawi maszynę gdzieś, gdzie jest sporo miejsca, bo przecież nie zabawią tam długo, biorąc pod uwagę fakt, że musi wrócić przed dziewiątą rano, bo o tej godzinie zaczynają się jego zajęcia.
[Spadam xD]
[ Kurcze, ja też właśnie zupełnie nie mam pomysłów :< Wszystko, co było (o ile było) poszło na tę grafomańską kartę postaci.]
[Tak sobie myślę, że może Anthony zawsze zazdrościł chłopakowi Evy tego, jak dobrze dogadują się w swoim związku i może coś poczuł do Evy ;> ]
[Doutzen Kroes :)]
[Holland wybierał ;D]
Niedzielne popołudnie nigdy nie należało do łatwych, zwłaszcza jak się w sobotę piło i zwłaszcza, jak się wypiło za dużo. Na dodatek, Tony był cholernie głodny, a kiedy był głodny, to dzwonił po Hollanda. Holland jednak tego dnia przyjść do niego nie mógł - z przyczyn oczywistych. Miał zmianę w swojej restauracji i Visser, chcąc coś zjeść, musiał się pofatygować. Nie widząc innego wyjścia, ruszył w znajomym kierunku, po ówczesnym zimnym prysznicu i z nadzieją, że mu Holland nie zaserwuje macek ośmiornicy, jak ostatnio. Kretyn.
Kiedy przestąpił próg restauracji już wiedział, że łatwo nie będzie. Okazało się, że wszyscy wybrali sobie niedzielne popołudnie by przyjść tu na obiad, na dodatek z całymi rodzinami. Wolnych stolików było na lekarstwo, a kiedy już zobaczył jakiś wolny, okazało się, że właśnie zajął go starszy pan, który wyszedł z łazienki. Pech.
Ale Tony nie poddał się tak szybko. Swoim sokolim wzrokiem okrążył jeszcze raz salę, by stwierdzić, że gdzieś w kącie siedzi samotnie ładna i mile wyglądająca kobieta. Kobieta, która raczej nie strzeli go w pysk, a skomentuje sytuację śmiechem. Tony był za bardzo zdesperowany, by zrezygnować z kuchni Hollanda, więc nie czając ani chwili dłużej podążył w jej kierunku.
- Można? - zapytał z najlepszym uśmiechem, na jaki go było stać i nawet nie czekając na przyzwolenie, odsunął krzesło i na nie usiadł, a potem kiwnął na przechodzącego kelnera, by ten podał mu menu.
Cwana bestia z niego była. Cóż, może go za to nie pobije. Oby.
- Nic nadzwyczajnego - odparła dość wymijająco, ale za to z uśmiechem na twarzy. - Tu spotkanie, tam jakiś drink. Ot, zwykła rzeczywistość młodej kobiety.
Nie minęła się z prawdą. W jej życiu nie było żadnych stałych elementów. Spontaniczność i częsta improwizacja. Ale pannie Darrieux to nie przeszkadzało. Miała swoich przyjaciół, a tylko ich obecność potrzebna jej była do szczęścia.
- A Ty? Pośród swoich zajęć znajdujesz czas na jakieś romantyczne przygody?
[ Ah! Mogą, jak najbardziej;) ]
- Pewnie, że nie problem – roześmiał się, widząc jej entuzjazm. – Dobry gust, tak swoją drogą. – Ba, w końcu sam smakował się w alkoholach szlachetnych, piwo mając za zwykły sikacz (chociaż oczywiście nie marudził, jeśli oprócz piwa nie było nic innego). Dobre whisky nie jest złe, a smakowane w odpowiedni sposób potrafi poprawić humor i nawet wpłynąć pozytywnie na zdrowie, ha. Picie whisky jak wódki uważał, za zwykłą profanację, a co grosza, jeśli ktoś dobre whisky łączył z colą. Kompletny brak taktu i zabicie smaku. W takich kwestiach Holland bywał bardzo rygorystyczny, można to tak ująć. Cóż, jeśli alkoholu nie traktuje się jako środka wybijającego ze stanu trzeźwości, to raczej nic dziwnego, nie?
- Proszę – powiedział, gdy wrócił od barku i postawił jej szeroką szklaneczkę, z bursztynowym płynem i lodem, na stole. Uśmiechnął się kącikiem ust; w drugiej dłoni zaś miał swoją szklankę i samą butelką whisky. Wybór padł na limitowaną edycję Johny’ego Walkera.
[Ogłaszam wszem i wobec, że od 7 lipca do 22/23 raczej na pewno nie będę mieć neta ;)]
[Oczywiście, jak najbardziej ;> Chcesz może zacząć?:D ]
[Zniszczyła Transformerów? Może coś w tym jest. Choć będąc w kinie na części z jej udziałem, walce nie zastanawiałam się nad różnicą między nią, a Megan Fox ;) Raczej zastanawiałam się jak głęboko moge jeszcze wbić się w fotel - efekty wprost genialne.
Pasowała mi jednak jako urzeczywistnienie Ramony ;)
Tak, planuję dłuższy pobyt. Właśnie kończę praktyki i zaczynam wakacje, więc czasu będę miała zdecydowanie więcej. No i muszę się sprawdzić w roli opiekunki takiej odrobinę jędzowatej postaci :)]
Inni. Inni nie istnieli i Sammy się o tym przekonał. Może i nie żałował, że Eva pojawiła się w jego życiu, ale wiedział, że nie powinna się w nim pojawić. Naraża ją, z każdym dniem coraz bardziej, jeszcze trochę i będzie się to przejawiać egoizmem. Ale specjalnie udawał, że nie ma problemu.
Pewnie dlatego, kiedy powiedziała dla kogo między innymi żyje jego wzrok wydał się nieobecny. W takim razie, skoro nie żył dla innych to po co? Żeby nie dać satysfakcji wrogom, którzy pragną jego śmierci? Tak, to bardzo możliwe.
Samuel często po prostu włączał radio, żeby tylko nie siedzieć w ciszy. Ale to i tak stary, dobry klasyk do niego trafiał. Już taki był. Stare auto, w głośnikach stara muzyka.
Więc po prostu siedział kierując śmigłowcem i chyba nieco żałując, że nie można włączyć tutaj radia, żeby nie musieli rozmawiać.
[Ej, ja też chcę mieć wpisany urlop ;D]
[No tak, ale możesz już wpisać ^^ zresztą pojawiam się i znikam ;D w późniejszym czasie mogę się starać pisać z tel, ale nie wiem czy będę o tym myśleć xD]
Może nie odpisywał na każdą wiadomość i nie odbierał każdego telefonu, ale można powiedzieć, że i tak często się z nią kontaktował, do czego musiał w jakiś sposób przywyknąć. Jedyną osobą, która do niego często dzwoniła był Rick, ale i tak robił to raz na tydzień, żeby upewnić się czy wszystko w porządku. Evcia dzwoniła częściej, przez co łamała granicę. Ale skłamałby mówiąc, że wcale go to nie obchodzi. Inaczej nie siedziałaby tutaj, obok.
- Dobre pytanie - odparł. Cóż, to nie była autostrada, po której mógł łatwo orientować się w kilometrach, ale plusem było to, że omijał wszelkie korki. Ale nawet do innego kraju nie leciało się pięć minut.
[Spadam ;D]
Zerknął na towarzyszkę, a potem uśmiechnął się znad swojej karty.
- Oto i jestem.
Może lśniącej zbroi nie miał, ale przecież się wykąpał, założył czystą koszulę i spodnie i nawet użył tych perfum, które zalegały na półce, odkąd ostatnio podarowała mu je jakaś Sandra. W słowniku mężczyzny wszystkie te czynności widniały pod hasłem "lśnić". Więc powiedzmy, że lśnił, ale on lśnił i bez tego. Wystarczyło na niego popatrzeć.
Przeleciał wzrokiem po karcie dań, ale nie mógł znaleźć niczego ciekawego.
- poleca pani coś, czy mam zdać się na swój gust? - zagadnął, kartkując dalej kartę. - Nie chcę, by mi Holland znów zaserwował owoce morza. - Aż skrzywił się na wspomnie smaku tych obślizgłych, paskudnych macek.
Dobrze trafił. Nie kazała mu spadać ani nie zwyzywała od kretynów, jak to często bywało, więc założył, że dobrze im się będzie tu tak razem siedzieć. Dodatkowo wyczuł już, że ma poczucie humoru, a to przecież wyznacznik dobrego towarzysza. Ufał pierwszemu wrażeniu, a te nie było złe, więc może była materiałem na kogoś więcej niż tylko znajomą? W końcu lubił otaczać się pięknymi kobietami.
[Pfff... :P]
Oczywiście, z Amelie nigdy łatwo nie było, choć do tej pory, to ona głównie narzekała na swojego kochanego braciszka. Niemniej nie była osóbką świętą, raczej szaloną z masą pomysłów na minutę, więc nie ma co liczyć na spokojne i cisze wspólne mieszkanie. O nie, Amelie nie pozwoli się Evie nudzić. Pod żadnym pozorem!
- Mhm, ok. Nie mam nic przeciw zakupom i chodzeniu po schodach. Zawsze to odrobina ruchu.- stwierdziła z wesołym uśmiechem, traktując to zadanie bojowe raczej jako przyjemność niż przykry obowiązek. Wszystko było lepsze od stania nad garami i duszenia się w kuchni. Nadal w kwestii pichcenia amelie szło kiepsko, bo po prostu nie potrafiła w pomieszczeniu zwanym kuchnią zbyt długo wytrzymać, zwyczajnie dostając szału.
- Mój pokój...- szepnęła pełnym czułości głosem, delikatnie odstawiając swoje ostatnie bagaże w kąt pomieszczenia. Już planowała co pozmieniać, jak ozdobić ściany, co gdzie umieścić. Niemniej cieszyła się niezmiernie, że w końcu ma swoje własne zacisze, tu, w Amsterdamie; miejsce z którego nikt jej już nie będzie wyrzucał. I tak w przypływie radości rzuciła się przyjaciółce na szyję, gdy ta odstawiła już jej rzeczy.
- Dziękuję, że mnie przygarnęłaś!
[Jakby tak zliczyć godziny, które spędzam w domu, to chyba wyszłaby z tego marna liczba ^^]
No właśnie, przecież wystarczyło ją zabić i miałby problem z głowy. Jeśli mógł nazywać Evcię problemem, bo tego do końca nie był pewien. W każdym bądź razie rzadko kiedy myślał, jakby tu się tego rzepa pozbyć, widać tak bardzo to mu znowu nie przeszkadzało... Może po prostu Shephard się starzał? Na starość robił się bardziej... ludzki? Albo te godziny spędzone z młodzieżą działają na niego uspokajająco. Tego nie wiedział.
I tak sobie odpowiadał na jej pytania dotyczące śmigłowca (btw. jego ulubionego). Przynajmniej temat był neutralny i nie zmuszała go do rozmów bardziej prywatnych, bo i tak wtedy by nie gadał.
I lecieli sobie, frunęli niczym ptaszki odlatujące do ciepłych krajów, żeby im dupcie nie zmarzły, kiedy w końcu Samuel nad Hiszpanią zaczął szukać godnego miejsca lądowania. I w miarę blisko miejsca, gdzie powinni się znajdować.
[No niby ja też lubię siedzieć w domu, ale nie mam na to czasu ^^]
Właśnie, Sammy mówił wtedy, kiedy temat trzymał się z dala od jego życia. Mógł mówić godzinami (co przecież robił), opowiadać o broniach, bombach, nawet o pierwszej pomocy, jeśli tylko widział, że kogoś to interesuje. Ale wystarczyło zapytać o coś związanego z jego życiem to odpowiadał półsłówkami, wolał szybko zakończyć rozmowę. Do tego był przyzwyczajony. Tak gdzie pracował przeważnie nigdy nie pytali o przeszłość.
- Już - potwierdził krążąc nad sporym budynkiem w kształcie... jajka? Jeśli można było to tak nazwać. Musiał tylko przycupnąć sobie obok, na pewno nikt nie zauważy śmigłowca, prawda?
Spokojnie, bez gwałtownych szarpnięć obniżał lot, aż wszystko zaczynało odzyskiwać swój normalny kształt.
- Witaj w Hiszpanii - dodał po chwili wyłączając wirniki i wszystkie inne przełączniki.
[Leniwa, ty ;p]
Sam spędził w Hiszpanii sporo czasu ze swojego życia i to chyba tutaj lubił wracać, jak do 'domu'. Miał swoje mieszkanie, które stało puste. Leon to miasto, do którego naprawdę lubił wracać. Tyle, że wracał z Chrisem.
- Muszę odwiedzić moją miłość - odparł unosząc kąciki ust i wysiadł ze śmigłowca. Okrążył maszynę i otworzył drzwi od strony Evci, żeby odpiąć jej pasy. Objął ją ramieniem i po prostu wyciągnął z fotela, ot takie piórko.
- Ale jak chcesz to możesz połazić po sklepach, plażach, co tam tylko chcesz - dodał dla jasności. Jemu wystarczy oczywiście jakieś pół godzinki, bo pewnie bez chociażby jednego kółka się nie obędzie, ot co.
[Taki tyci ;P]
Wizja baraszkowania po sklepach wcale nie była taka miła, o. Co prawda Sammy nie unikał sklepów jak ognia, co to to nie. Po prostu szedł, kupował to, czego potrzebował i wychodził. Jeśli szedł po garnitur, to brał, który mu odpowiadał, jeśli szedł po jedzenie, to brał co mu do ręki wpadło. Żadnego zastanawiania się godzinami nad jedną półką.
- Znalazłbym cię po dwóch godzinach - stwierdził rozbawiony stawiając Evcię na ziemi. - Ale dopiero jutro wieczorem, bo pewnie śpieszyłbym się na zajęcia - dodał unosząc kąciki ust.
Zadbał o to, żeby odpowiednio zabezpieczyć śmigłowiec i ruszył w kierunku terenu zabudowanego. Najpierw musiał zobaczyć, czy jego cudo mechaniki ma się dobrze.
- A nie będziesz zazdrosna? Przestanę zwracać na ciebie uwagę - stwierdził po chwili zbliżając się do jednego z dużych budynków, gdzie znajdowały się garaże.
[Dobra, dobra ^^ ja tam zaraz idę biegać ;D]
W towarzystwie Samuela to wyszłaby z takiego centrum handlowego już po pół godzinie i to z mnóstwem toreb. Bo przecież trzydzieści minut to bardzo dużo czasu, w którym można rozbroić pięć ładunków saperskich. Ale to szczegół, nie? No i nie byłaby zmęczona, bo pewnie to Sammy musiałby te torby nieść. Zresztą, dlaczego nie można byłoby wsadzić rzeczy do jednej siatki? Przy odpowiednim ułożeniu, wszystko ładnie się zmieści.
- W kanałach jest bardzo ciekawie, bywają gorsze warunki, uwierz mi - stwierdził rozbawiony wsadzając dłonie w kieszenie spodni. Jakoś tak wygodniej mu się szło, szczególnie, że nie był na żadnym bankiecie to nie musiał iść prosty jak deska, nie?
- Wynagrodzę? Jak powiesz mi jak, to czemu nie - stwierdził po chwili podchodząc do pewnego rodzaju sejfu. Wyciągnął pęk kluczy, wybrał odpowiedni, przekręcił, wpisał długi kod i po chwili niczym z automatu biletowego wyleciał mały kluczyk, który Sammy zabrał i przeszedł jeszcze kilka kroków do garaży. Zatrzymał się przed numerem czternastym. Włożył mały kluczyk, włożył swój klucz, wpisał drugi kod, zamek zatrzeszczał i Shpehard mógł pociągnąć na klameczkę i popchnąć drzwi. Ich oczom chwilę później ukazało się błyszczące wręcz Lamborghini.
[Postaram się być wieczorkiem, chyba że ktoś wyciągnie mnie na miasto ;p]
Nie, nie, nie. Sammy nie byłby dobrym kompanem, bo na każdą rzecz powiedziałby, że wygląda świetnie, cudownie, itp. I mówiłby tak, bo byłaby po to prawda, oraz przez to, że chciałby już z zatłoczonego i głośnego miejsca wyjść. Przeważałaby oczywiście ta pierwsza opcja. W każdym bądź razie Shephard na takie zakupy się nie nadawał.
Jeśli biegało się codziennie, to chodzenie po centrum handlowym nie było problemem. Po jakiś trzech tygodniach pewnie Evcia czułaby się zupełnie inaczej. Dołączając do tego parogodzinne treningi...
- Kiedy mam się komuś odwdzięczyć, zdobywam informacje. Dlatego ty coś wymyśl - stwierdził unosząc kąciki ust. Tak, kolejna aluzja do tego, jak różnią się ich życia. Bo kiedy Shephard powie 'masz u mnie dług wdzięczności' bez żadnego słowa ten dług musi spłacić.
Podszedł do samochodu oglądając go. O tak, dbają o niego ładnie. Jedno kółeczko... Albo dwa, na pełnym gazie.
- Shephard! - rozległo się głośne wołanie, więc Sammy się odwrócił. - Mam rozumieć, że rewanżyk? Tylko pamiętaj, ja tu ćwiczę codziennie, ciebie długo nie było, mistrzu - zaśmiał się wesoło mężczyzna nie zrażając się tym, że Samuel bywał obojętny.
- Jasne, ale dwa kółka, nie jestem sam - wyjaśnił unosząc maskę i spoglądając na 'wnętrzności'.
[Za dużo ludzi xD później pobiegam ;p]
A on biegał, bo nie mógł usiedzieć na miejscu. Nie potrafił spędzić w mieszkaniu dłużej niż dwóch godzin naraz. Jeśli nie licząc nocy, kiedy udawało mu się przespać kilka godzin. Więc już chyba wolał biegać, albo znaleźć sobie coś równie ciekawego do roboty. Sięgał nawet po interesujące dla niego książki.
- Tylko trzy - stwierdził unosząc lekko kąciki ust. Tylko? W zasadzie mu wystarczało. Nie potrafił się pożegnać z samochodem, który wysika ponad trzysta, tak samo jak nie wyobrażał sobie, żeby oddać gdzieś Impalę. Sierra to samochód, który był na wszystkie okazje. Miał trzy wozy, które były mu potrzebne, ot co.
- Muszę cię na chwilę zostawić - dodał wskazując głową na samochód.
- To jak, mistrzu? Kółeczko? Tylko uważaj, znam już wszystkie twoje chwyty - facet uśmiechnął się szeroko do Shepharda i wskazał odległy tor.
- Idź tam, okey? - pokazał Evie coś w rodzaju trybun obok toru, bo sam musiał iść do budynku, żeby się przebrać i zabrać kask.
Wrócił po paru minutach, gdzie stało już jego wyprowadzone na tor Lamborghini i drugi wyścigowy samochód należący do mężczyzny. Sammy spojrzał jeszcze na dziewczynę, a chwilę później włożył kask i wsiadł do samochodu. Jak dawno już tutaj nie siedział... Mimowolnie uniósł kąciki ust patrząc przed siebie. Po starcie oboje szybko się rozpędzili, więc na zewnątrz musiało być nieco głośno. Jechali praktycznie równocześnie, Sammy nawet nie starał się o to, żeby wyprzedzić. Jak zwykle chciał zakończyć w pięknym stylu, więc prawie przy końcu odcinka został nieco w tyle, ale tylko po to, żeby zmylić przeciwnika i zajechać od wewnętrznej. Wjechał na ścianę tak, że tylko dwa koła jechały po torze, a on znalazł się głową w dół. W każdym bądź razie chwilę później był już przed samochodem mężczyzny i jako pierwszy przejechał przez linię. Zakręcił ostro kierownicą, przez co obrócił się praktycznie o sto osiemdziesiąt stopni i zatrzymał wóz. Jak on to uwielbiał.
[Nie, po prostu ludzie dziwnie patrzą, jak przeskakuje przez samochody, itp xD najczęściej się śmieją, bo Hiszpanie są fajni, ale może mnie to rozproszyć xd]
Może gdyby żył nieco inaczej to potrafiłby leniuchować. Ale prawda była taka, że nawet kiedy był zmęczony musiał coś robić. Sammy po ciężkich ćwiczeniach nie zwalał się na łóżko, żeby odpocząć tylko szedł jeszcze na poligon, żeby coś dopracować. Tak mu już zostało. Dlatego zawsze starał się coś robić, a kiedy już chciał odpoczywać to wymyślał, co mógłby zrobić z młodzieżą, planował survivale i obozy. Wszystko, żeby tylko nie zacząć myśleć.
Mogła być pewna, że pomagając jej kupić samochód, nie pozwoli jej wziąć byle czego. I będzie to albo bardzo dobry klasyk, ale coś nowszego, ale takiego, z czym dziewczyna sobie poradzi.
Oczywiście, że nie pozwoliłby jej wsiąść obok na wyścigu. Na zwykłej przejażdżce i owszem, mogą nawet teraz jechać na miasto. Ale podczas małego wyścigu, kiedy tylko liczyło się to, kto pierwszy przekroczy metę - Evcia nie miała wstępu. W końcu nie miał pewności czy nic się nie stanie. On do adrenaliny był przyzwyczajony.
Sammy w końcu wysiadł z samochodu ściągając kask, który umieścił pomiędzy swoim ramieniem a bokiem. Zmierzwił nieco swoje włosy i spojrzał na faceta, który kręcił z niedowierzaniem głową. Uniósł ręce w geście podziwu i chwilę później uścisnęli sobie dłonie.
Shephard odnalazł wzrokiem dziewczynę i oparł się o samochód czekając aż do niego podejdzie.
[Wątpię xD w mojej wsi to patrzyli dziwnie tylko przez chwilę, potem się przyzwyczaili xD]
Fakt, gdyby Sammy żył inaczej to już nie byłby tym samym Shephardem. I dotyczyło się to każdego człowieka. Jeśli żyłby inaczej, były zupełnie inną istotą, nie? Kto wie, może Samuel byłby zdecydowanie lepszym facetem, który mógłby mieć rodzinę i przyjaciół. Ale to tylko domysły.
Położył kask obok siebie, a ręce skrzyżował na wysokości torsu. Spojrzał na dziewczynę unosząc kąciki ust.
- Bezpiecznie? Ty nie widziałaś wyścigów, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone - mrugnął do niej porozumiewawczo i wyprostował się. Jak widać był cały i zdrowy.
- Jedziemy gdzieś? - zapytał chwilę później.
[No niestety nie znalazłam kilku zdjęć jednej osoby, dlatego musiałam użyć trzech, ale też według mnie za bardzo to one się nie różnią ;) Powiązanie, jak najbardziej tylko trzeba wymyślić coś fajnego, nie? ;D]
[Ta wieś, gdzie jest mój dom to taka rozrośnięta, że powinna mieć miano osiedli xD spadam ;p]
[Wybacz, ale wróciłem dopiero o czwartej xD]
- Nie uratuje? Nie znasz moich możliwości, Ev - stwierdził rozbawiony. Jeśli nie miałby pod ręką defibrylatora to pewnie kontynuowałby resuscytację przez najbliższe klika godzin, nawet jeśli nic by ona nie dała. Sammy po prostu nie mógłby uwierzyć w zawał Evci, o. - Po torze to każdy głupi potrafi jeździć, wiesz? Inne warunki są o niebo lepsze - dodał, doskonale wiedząc o czym mówił. W końcu kto, jak nie Samuel brał udział w nielegalnych wyścigach?
Pomasował miejsce, gdzie dźgnęła go palcem zupełnie tak, jakby go to bolało, chociaż musiałaby mu wywiercić naprawdę sporą dziurę, żeby go to zabolało.
- Nie puszczę cię do miasta tym samochodem - powiedział całkowicie poważnie chociaż kąciki jego ust powędrowały w górę. Sam miał zamiar oczywiście docisnąć pedał gazu więcej razy niż to konieczne, ale nie po to, żeby szpanować, o nie. Po prostu takim samochodem nie dało się jechać powoli. A na fotelu kierowcy mógł bardziej panować nad kierownicą niż obok, prawda? Nie, żeby wątpił w umiejętności dziewczyny, skąd. Po prostu... no.
- Wskakuj - dodał wskazując na miejsce pasażera.
[Rany, nie mogę się skupić, nie czytaj tego, co próbuje skleić xD]
Biedna Mila? Sama sobie zasłużyła. To się nazywa zła karma. Sama nieraz zrzucała wszystkie swoje problemy na ramiona Mii, Rorego... potem Angel. Teraz sytuacja się odwróci. Chociaż Mila chyba była słaba w te klocki. Ale to przecież nie jej wina.
- Wiesz, tak jakbyś wydoroślała... coś w ten deseń. Chociaż niby nie mi oceniać, nie jestem wiele starsza. Bo jesteś w wieku Ro, no nie? - zapytała. A może to jednak jej kwestia, czy ktoś się zachowuje dojrzale, czy nie? Ona właśnie była niby nad wiek poważna i dorosła, chociaż swoją chęcią skupiania na sobie całej uwagi przypominała małego, rozpuszczonego dzieciaka. Ale to był tylko kolejny fakt, z którym nie miała co zrobić, jak po prostu mu się poddać. Jak walczyć samemu ze sobą, hm?
[Okay, okay to się wysilę dzisiaj dla Ciebie :D ]
Anthony zazwyczaj nie bywał w tej okolicy, jednak dzisiaj zrobił wyjątek z tego powodu, gdyż nigdzie w pobliżu jego mieszkania nie było porządnej pizzerii. Złożył więc zamówienie przez telefon i zgłosił się po odbiór. Jasne, kierowca mógł podrzucić pizzę pod same drzwi jego domu, jednak Tony uznał, że trochę ruchu dobrze mu zrobi. Poza tym, potrzebował też trochę odpoczynku od nauki. Wszedł więc do restauracji i zgłosił się ze swoim zamówieniem do kobiety, która stała za ladą. Kątem oka zauważył znajomą mu sylwetkę, którą początkowo zignorował. Dostał swoje zamówienie i już chciał opuścić lokal, kiedy mało co nie wleciał na jakąś dziewczynę. Całe szczęście oboje zdążyli zatrzymać się na czas i nikomu nic się nie stało.
-Przepraszam! -powiedział, robiąc krok w tył. Podniósł wzrok na dziewczę, które stało przed nim i posłał jej uśmiech. -Eva? Miło cię widzieć. -dodał, raczej średnio zaskoczony. Słyszał, że pracuje ona w jednej z pizzerii, jednak nie wiedział, że własnie w tej.
[A no jest. Pierwszorzędnie :D Tylko nad komentarzem do zdjęcia w powiązaniach muszę jeszcze trochę pomyśleć :D]
Może i Amelie uchroniła Evę od samotności, ale na pewno przy temacie o zostaniu starą panną, mogłyby razem popłakać i wyżalać się godzinami. Z tym, że Amelie nie lubiła histeryzować i rzadko kiedy to w ogóle robiła, ale jeśli miało to już miejsce, nikt chyba nie mógł się z nią równać. Takie przechodzenie ze skrajności w skrajność. Bo w końcu nikt nie może być wiecznie szczęśliwy. Pewnym jednak było, że panienka Morel za żadne skarby nie chciała uciekać od Evci, wręcz przeciwnie, liczyła, że uda im się pomieszkać razem dobrze i w miarę długo. Wiadomo przecież, że nie wiecznie. Prędzej, czy później któraś kogoś znajdzie, wyprowadzi się, założy rodzinę lub nie... Ah, ale o były wyjątkowo odległe plany. Na chwilę obecną zdecydowanie ważniejsze było pójście do sklepu.
- Dobra.- wyciągnęła z kieszeni spodni kilka banknotów i drobnych, chcąc sprawdzić ile pieniędzy ma przy sobie, ale uznając tę wartość za marne grosze, pobiegła szybciutko do swojego nowego pokoju, by zabrać swoją torebkę.- Z tym alkoholem, to ja nie specjalnie. Wolę wodę, zdecydowanie. No, ale odrobinką wina ewentualnie nie pogardzę. Ale tylko tak ciut ciut.- uśmiechnęła się jeszcze wesoło do Evci, zapiszczała radośnie, wciąż ciesząc się perspektywą wspólnego mieszkania i zaraz jej nie było. Niczym struś pędziwiatr pobiegła do sklepu.
[Swoją drogą, może jednak udałoby nam się jakąś notkę o wspólnym mieszkanku sklecić. Ja bym jeszcze mogła Gasprda wciągnąć, to by może coś zabawnego wyszło, mhh?
Wybacz jeśli cię męczę, ale nie umiem pisać radosnych notek, albo raczej idzie mi to trudno :/]
[Trafia w jakim sensie? Dobrym czy złym?]
[Ja zdawałam maturę z łaciny i to z własnej woli... Masz ochotę na wątek czy coś?]
[Wierz mi - z tych dwojga bohaterów to Ren bardziej wkurzający, to ewidentnie najbardziej irytująca postać, jaką prowadzę. Jednak pomysłu na powiązanie lub miejsce spotkania niestety nie mam... :(]
- To w sumie ja czekam na twoje propozycje, bo na diecie dzieci z oddziału nie znam się za bardzo – odrzekł z uśmiechem i upił trochę ze swojej szklanki. – Jestem otwarty na wszystko i nic nie jest mi straszne… chyba. Ale nie każ mi robić niż ze szpinakiem. Nie dam rady – twarz Willa wykrzywiła się w grymasie, gdy pomyślał o tym warzywie. Akurat w dzieciństwie był ofiarą tego paskudnego… czegoś, już tak bez kolokwializmów. Naprawdę nie cierpiał szpinaku i to na tyle, że irytował go jego zapach, wygląd, nie mówiąc już o smaku. William z reguły nie miał jakiś nieulubionych potraw, ale szpinaku nie znosił. Oczywiście nie wymigiwał się, gdy trzeba było zrobić, bo szpinak figurował w karcie menu z wieloma potrawami. Ale jeśli istniała możliwość, że mógł tego nie dotykać, to z przyjemnością korzystał z tej opcji.
[Owszem odpisywałaś. I tak, ja jeszcze Ci nie odpisałam. Mam remont i mało czasu na AC :) ]
- Nikt nie chce Evci? - powtórzyła z zaskoczeniem na twarzy. - Każdego dnia przekonuję się, że rodzaj męski jest najzwyczajniej w świecie ślepy. Nie chcieć Evy, też mi pomysł! - prychnęła. Co prawda ostatnie zdanie mówiła bardziej sama do siebie niż do dziewczyny, ale cóż, tak jej się powiedziało na głos, o. Nie żeby miała jakieś problemy psychiczne i rozmawiała ze swoim drugim ja, ale... Z drugiej strony to kto wie? W przypadku panny Darrieux nie można być czegokolwiek pewnym, a już w szczególności stanu jej zdrowia psychicznego.
[Wybacz długość...]
-Trochę... -W odpowiedzi podniósł pudełko z gorącą pizzą, która siedziała w środku i uśmiechnął się do niej niewinnie. Dawno się nie widzieli, ale chyba wyszło im to na plus. Z jednej strony, Tony nie mógł patrzeć na to, jak taka dziewczyna jak Eva męczy się z Danielem, a z drugiej strony nie chciał rozbijać ich związku ze względu na starą przyjaźń. -Tak dawno się nie widzieliśmy. -westchnął mimowolnie, jednak utrzymując na twarzy uśmiech. -Powinniśmy się kiedyś umówić i pogadać. -zaproponował, chociaż nie był pewien, czy dziewczyna się na to zgodzi. Przecież była świadkiem ich kłótni...
[Dobry ^^ Houston, mamy problem ;D nie bardzo pamiętam ostatni wątek xD zaczynamy coś nowego?]
[Wiesz, nieładnie tak wykorzystywać człowieka, który niedługo zapomni jak się nazywa ;p to skoro zniknę na dłuższy czas to może zdążę opublikować jeszcze jedną notę, więc można tak wcisnąć ewentualnie Evcię ;p myślisz, że mogłaby się uczepić Ricka jeśli ten do niej przyjdzie szukać Sama? ;D]
[Dobra, dobra ;D wybacz, że krótko, ale nie mogę się skupić ^^]
W końcu musiał nadejść ten dzień. Ten długo wyczekiwany, którego Samuel nie mógł się doczekać. Co prawda to jeszcze nie ten dzień, w którym Sammy pozbędzie się człowieka, na którego polował, ale ten, w którym zacznie się do niego zbliżać. Nie ważne, że czekała go długa podróż, że być może już nie wróci. Czy coś go tutaj trzymało? Być może namiastki normalnego życia, ale przecież on do tego nie pasował. Miał swoją naturę.
Zasunął torbę i tylko ten dźwięk dało się słyszeć w przepełnionym ciszą pokoju. Nawet Thor siedział cicho patrząc na swojego właściciela. Jakby wiedział, że coś się działo. Coś nie do końca dobrego.
Nie odezwał się tylko uderzył ręką o biodro przywołując do siebie wilczaka. Zabrał swoje rzeczy i torbę z laptopem - cennym źródłem informacji. Zszedł na sam dół, gdzie wsiadł do Sierry. Potrzebował samochodu, który nie będzie się zbytnio rzucał w oczy. Zmienił tablice rejestracyjne i dopiero wtedy wsiadł. Nie obejrzał się na apartament, nie miał po co. Wyjeżdża i nie zastanawiał się nad tym czy wróci. Nie to się dla niego liczyło.
Zrobił tylko jeden przystanek. Musiał zostawić komuś wilczaka, prawda? Chociaż się od niego przyzwyczaił to musiał być sam. Nie potrzebował partnera.
Zapukał do drzwi Evy ukrywając oczy pod daszkiem czapki. Skórzana kurtka nadawała mu nieco tajemniczości, ale nie zwracał na to uwagi. Chciał mieć to za sobą.
Pierwszy rok szkolny miał już za sobą, więc nie musiał przejmować się szkołą. Jedyne co zrobił jak jeszcze myślał trzeźwo to zostawienie kartki, że nie będzie zajęć wakacyjnych do odwołania. Nie wiedział w końcu czy wróci. Jeśli w ogóle wróci. Jak wróci to o pracę nie będzie musiał się martwić, prawda? Zresztą... Przecież on już nie musiał pracować.
Wszedł do mieszkania, ale nie zagłębiał się do pomieszczenia. Nie było po co.
- Mówiłaś, że zajmiesz się Thorem - zaczął jak zwykle bez zbędnego 'cześć'. Unikał patrzenia na dziewczynę, sam nie wiedział dlaczego.
Wyciągnął z kieszeni komplet kluczy. Mogła domyślić się, że są od mieszkania i samochodów. On znikał i zostawiał jej dosłownie wszystko. W mieszkaniu nawet zostawił hasła do kont. Schowane, owszem, ale Evcia mogła je znaleźć.
Tak, wyjeżdżał. Mogła się już tego domyślić.
Jego szczęściu towarzyszył chyba czas. Shephard wiedział, że ten, którego szukał w końcu zacznie się gubić, będzie popełniał błędy, a Sammy tylko z tego skorzysta. I skorzystał. Ale teraz też liczył się czas. Nie układał żadnych planów, po prostu jechał, żeby zakończyć sprawę.
- Znalazłem - potwierdził cicho, żeby potem poczuć drobną Evcię przy sobie. Wiedziała, że nie mógł jej tego obiecać. Wróci albo nie. Połamany albo cały i zdrowy. Było mu wszystko jedno. Chciał tylko zrobić coś, co trzymało go przez ten czas przy życiu. Nie było to dobre pod względem moralnym, ale to się dla niego nie liczyło. Przyzwyczaił się do myśli, że był wyszkolonym robotem do zabijania. Jeszcze miesiąc w mafii, a jego druga tożsamość stałaby się tą pierwszą. Pracowałby dla ludzi, których miał zniszczyć. Dlaczego? Bo spodobało mu się to życie. A teraz chciał ich wszystkich wybić.
- Zakończę to tam, gdzie wszystko się zaczęło. Raz na zawsze - dodał bardziej do siebie niż do dziewczyny. Odsunął ją od siebie powoli, aczkolwiek stanowczo i spojrzał na nią nieco ciemnym spojrzeniem. Chciał jeszcze coś powiedzieć, ale zrezygnował i po chwili wyminął ją i wyszedł.
Fakt, nie zdążył zrobić z niej prawdziwego siłacza. Ale podobno wszystko zależało od niej, prawda? Jeśli ona będzie ćwiczyć systematycznie to będzie siłaczem nawet bez jego pomocy. Wcześniej o tym nie pomyślał, a przecież miał nie zostawiać niedokończonych spraw.
Zatrzymał się na chwilę, ale zaraz ruszył dalej. Nie mógł się odwracać ani cofać. Miał iść przed siebie i załatwić sprawę. Kto wie, może jedno pociągnięcie za spust wystarczy?
- Uważaj na siebie - powiedział tylko, co mogłoby wydawać się śmieszne. Kto z ich dwójki jedzie po prawie pewną śmierć? Ale i tak chciał, żeby Evcia dożyła szczęśliwej starości wśród przyjaciół i rodziny, których jej nie brakuje.
Zostawił za sobą przeszłość i teraz musiał do niej wrócić.
Normalnie wcale by się nie przejął tym, że Samuel nie odbierał od niego telefonów, ale zazwyczaj, kiedy dostawał współrzędne kolejnej szybkiej akcji oddzwaniał, żeby dowiedzieć się szczegółów. Pewnie dlatego pojechał najpierw do niego do mieszkania, a dowiadując się od ochroniarza, że 'pan Shephard nie pojawił się w apartamencie od kilkunastu godzin' włączył swój telefon, w którym wpisał odpowiednie hasło i spojrzał na punkt, który wskazywał nadajnik chipa.
Zmarszczył brwi widząc, że to tylko kilka ulic stąd i chwilę później pukał do drzwi mieszkania... Evy.
Widząc znajomą twarz dziewczyny, z którą Samuel był na jednym z bankietów uniósł brew. Cóż, tak zabalowali, że Shephard nawet nie chciał jechać na akcje? To raczej nie w jego stylu.
- Mogę porozmawiać z Samem? - zapytał po chwili, bo coś mu się jednak nie zgadzało.
- Wyjechał - powtórzył przetrawiając te słowa, bo wydawało mu się to kiepskim żartem. Przecież miał przed oczami miejsce pobytu Sama, tak czy nie?
- Co do jasnej... - wszedł do mieszkania Evy bez pytania i zbędnego zaproszenia, patrząc na ekran telefonu. Aż w końcu zatrzymał się patrząc przed siebie, bo właśnie tam powinien stać Samuel... A potem przeniósł wzrok niżej i napotkał... wilczaka. Resztę sobie dośpiewał sam. Shephard musiał schować chip w obroży psa.
- Idiota - mruknął pod nosem i wyłączył nadajnik. Miał związane ręce, ot co. Nie wiedział, gdzie był Samuel i co zamierzał. Z prostej przyczyny nie mógł mu pomóc dając chociażby alibi.
- Mówił dokąd jedzie? - zapytał chwilę później odwracając się w stronę dziewczyny. - Chcę mu pomóc, więc powiedz wszystko, co wiesz - dodał dla pewności.
Nie zdziwił się faktem, że Samuel znalazł człowieka i chce go zabić. Zaczął to podejrzewać, kiedy zrozumiał, że Shephard zrobił wszystko, żeby go nie namierzyć. Co z tego, że Sam mu ufał, skoro i tak uważał, że lepiej nic nie mówić? Na własne życzenie rozpęta piekło, zupełnie tak, jakby chciał zginąć. Tyle razy mówił, że nie da się zabić tak po prostu, ale właśnie to robił.
- Tam, gdzie wszystko się zaczęło - powtórzył, a wyraz zaniepokojenia pojawił się na jego twarzy. - Włochy. Samuel jedzie wprost do paszczy lwa. On chce zabić jedną osobę, a tam gdzie jedzie, co drugi Włoch pragnie jego śmierci - opisał w skrócie całą sytuację.
Nie chciał myśleć o tym, co będzie jak zwyczajny przechodzień rozpozna człowieka, który doprowadził do aresztowania wpływowego biznesmena, ojca wszystkich Sycylijczyków, bo co z tego, że don zlecał zabójstwa?
- Nie jestem jego niańką! - powiedział nagle. Tak, nagle wpadł w złość. Zrobił dla tego faceta tak dużo (co prawda gryzły go też wyrzuty sumienia, ale to nie dlatego mu pomagał), wsadził go nawet do szkoły z młodzieżą, żeby mógł zacząć normalnie funkcjonować, jako jedyny pomagał mu zmierzyć się z głodem narkotykowym i nawet obiecał, że da mu alibi, kiedy znajdzie swojego potwora z przeszłości. Ale co z tego, skoro Samuel nie potrafi współpracować?
- Jest w amoku, zrobi wszystko, żeby dorwać człowieka, który go sprzedał - mruknął pod nosem. Co miał niby zrobić? Włoska policja mu nie pomoże, bo ci pierwsi chcieliby zastrzelić Sama.
- Trzeba zrobić coś, żeby to Shephard wyszedł na ofiarę - spojrzał na Evę i kiwnął głowę w geście pożegnania i skierował się do drzwi. Tak, musiał skombinować swoich ludzi i coś im nagadać. Już raz wyciągali umierającego Samuela, mogą to zrobić drugi raz.
Spojrzał zdziwiony na dziewczynę nie bardzo rozumiejąc o co jej chodzi. Czy naprawdę myślała, że zabierze ją do środka włoskiej mafii?
- A potem to mnie będzie chciał zabić, że w ogóle z tobą rozmawiałem? Dzięki wielkie - stwierdził tylko nie zaprzestając zmierzać do swojego samochodu. Już pomijając sam fakt, że coś może jej się stać (przecież mogą ją trzymać z dala od zadymy, prawda?), ale o to, że jeśli tylko Sammy przeżyje to właśnie Rick oberwie. A wolał jeszcze przeżyć z miesiąc, dwa. W końcu jakby nie patrzeć, nie był taki stary, nie?
- Nie, zakazane jest wplątanie cię w jakiekolwiek ryzyko - odpowiedział spokojnie wyjmując z kieszeni kluczyki samochodu. - Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę z tego, co on mi może zrobić. Zgoda, wyciągnąłem go z bagna, ale sądzę, że zybko o tym zapomni, jeśli tylko zobaczy cię we Włoszech - dodał jakby mówił o pogodzie. Nie, nie bał się Sama. Ale wiedział, na co go stać.
Otworzył drzwi, ale trzymał rękę tak, żeby Eva nie mogła usiąść.
- Wyjaśnijmy sobie coś - powiedział całkowicie na poważnie. - Zginąć może każdy z wyjątkiem ciebie. Masz nie robić niczego na własną rękę i trzymać się mnie. Najlepiej nic nie mów w towarzystwie innych, bo stracę posadę, a tylko ja mogę pomóc Shephardowi. Jeden z agentów został porwany, moim zadaniem jest zapewnić mu bezpieczeństwo - dodał dobitnie i odsunął się.
- Możesz mi wierzyć albo nie, ale stać go na dużo więcej - odparł na pozór spokojnie. W końcu widział, jak w praktycznie w amoku szukał Brandta. Wtedy na prawdę nie wyglądał na człowieka. W końcu nieco się uspokoił, ale jego główny cel i tak był na pierwszym miejscu. Wolał nie myśleć, co teraz robił Samuel, żeby tylko dorwać tego faceta. Zresztą... Rick najchętniej zrobiłby to samo.
Wrzucił odpowiedni bieg od razu dociskając pedał gazu. W końcu liczył się czas, prawda? Przy okazji od razu zaczął dzwonić, gdzie trzeba. Musiał dostać się do Włoch i to bardzo szybko.
[Luzik, ja jakoś Rickiem nie umiem pisać xD]
- Właśnie to sprawdzają. Też wątpię, żeby jechał samochodem, straciłby kilka dni, na pewno sobie na to nie pozwoli - odparł spokojnie.
Postukał nerwowo palcami w kierownicę widząc całkiem spory korek przed sobą. Cóż, nie był na służbie, ale w jego fachu nagłe wypadki się zdarzały, prawda? Dlatego włączył magiczne niebieskie światełko na przedniej szybie i alarm głosowy, przez co mógł ładnie wymuszać pierwszeństwo.
- Dziwie się też, że ci zaufał - powiedział po chwili. - To znaczy, nie chodzi o ciebie. Tylko o to, że w ogóle komuś zaufał - dodał bardziej do siebie.
- Tak, ja też czekałem - przyznał. Chociaż jemu pewnie poszło łatwiej, ze względu na wcześniejszą znajomość. Jako jedyny wierzył w to, że Shephard się podniesie i wyjdzie cało z sytuacji. Skoro nie zabiły go śmiertelne kule to prawie tak, jakby już nic nie było w stanie go pokonać.
Zastanowił się chwilę nad pytaniem.
- Potrafił zabić człowieka, jeśli o to ci chodzi - stwierdził po chwili. - Ale tego nauczyło go wojsko. Jako snajper musiał potrafić to zrobić bez wyrzutów sumienia. - Był taki sam, ale jednocześnie inny. Nie obchodzili go ludzie, ale nie pozwalał, żeby coś stało się cywilom. Potrafił żartować, pozwalał sobie na śmiech - dodał nieco ciszej. - Chris potrafił do niego dotrzeć. W życiu nie spotkałem takich przyjaciół - wyznał.
- Życie dało mu popalić. Ale jeśli kiedyś zobaczysz jego uśmiechnięte oczy, w życiu nie uwierzysz, że ten człowiek jest zdolny do tak strasznych czynów... - stwierdził po chwili. Bo oczywiście Samuel musiał przeżyć. Nie było innej opcji.
- Bracia to mało powiedziane - odpowiedział. - Byli ze sobą tak zżyci... Jednocześnie gotowi w każdej chwili od swoje życie za tego drugiego. Nieprawdopodobne. Pomogłem mu parę razy, ale nie wiem czy potrafię do niego dotrzeć. Na pewno nie w taki sposób, jak Chris.
Bla, bla, bla, jadą po coś co fruwa
- Fors, FBI - powiedział zamieniając się w ważnego tajniaka i pokazując swoją legitymację. - Szczegóły akcji zostały już wysłane do waszej bazy danych.
Fruną, fruną, potem kombinują, aresztują już sporo ludzi i jadą do Sama. Powiedźmy, że tak jak w notce stoi sobie na klifie z Brandtem
Zatrzymał samochód wpatrując się w dwie postaci stojące na przeciwko siebie.
- Kurwa - powiedział wprost wysiadając z samochodu. - Ani waż mi się tam podchodzić - dodał jeszcze wyciągając swoją broń. Miał tylko kilka minut zanim pojawi się reszta radiowozów.
[Prawda? Ja po prostu mam talent ^^]
Samuel czuł, jak krew w nim buzuje. Widział twarz przyjaciela, którego ciało było całe we krwi. Widział siebie, kiedy oni mu to robili. Kiedy próbowali wyciągnąć z niego informacje i to na rozkaz Brandta! A on milczał. Milczał nie chcąc wydać drugiego przyjaciela. Przyjaciela, który został zdrajcą. Tego nie można wybaczyć.
Nie odwrócili od siebie spojrzenia, kiedy usłyszał za sobą kroki, czyli już ich dogonili. Nie obchodziło go, że może zginąć. Nie obchodziło go to, że będą świadkowie i nawet jeśli wyjdzie cało to prawdopodobnie trafi do więzienia. On chciał tylko jednego. Żeby nawet po własnej śmierci ten przeklęty drań smażył się w piekle!
- Scozzari nie żyje. Twój Don już cię nie obrani – wysyczał patrząc w oczu największemu wrogowi. Zostawił za sobą sporo trupów, ale kogo to obchodziło?
- No dalej, stary. Strzelaj. Teraz, kiedy patrzą… - szydził myśląc, że w ten sposób Samuel zrezygnuje. Czuł bowiem, że niedługo zginie i nie podobała mu się ta myśl.
- Po prostu to zrób – usłyszał za sobą, ale nie odwrócił głowy. Fors najwyraźniej był sam. Musiał go znaleźć. Trudno.
- Zwariowałeś? Ten koleś chce mnie zabić! – warknął Brandt tracąc resztki swojej odwagi.
- Serio? A ty Spieprzyłeś mu życie! – stwierdził komisarz. – Dam ci alibi, Sam.
Shephard nie sądził, że stanie po jego stronie. Mógł mówić, co chciał, ale czyny to co innego. Nie spoufalał się zbytnio z policją, bo wiedział, że nie można im ufać. Nawet jeśli Fors pomógł mu pozbierać się do kupy, zmienić nazwisko i dając pracę. To nie zmieniało faktu, że i tak nikomu nie ufał.
- Potrzebowałem tych diamentów. Potrzebowałem pieniędzy – zaczął mówić zupełnie tak, jakby się usprawiedliwiał. – Musiałem to zrobić. Moja siostra była chora. Mam rodzinę, Shephard. Zrobiłbyś na moim miejscu to samo…
- Wolałbym sczeznąć. Wolałbym umrzeć niż zdradzić przyjaciół! – warknął nie spuszczając broni. Bo niby dlaczego miałby mu odpuścić. Jeśli nie zakończą tego dzisiaj to następnego dnia kolejna osoba będzie próbowała zabić Samuela za rozkaz Brandta.
Parzył tylko na zdrajcę, którego kiedyś uważał za przyjaciela.
- Tylko tchórze strzelają w głowę. Profesjonaliści w serce – powiedział Samuel nie spuszczając wzroku. – No dalej, Brandt. Zakończmy to. Razem – dodał.
Wszystko albo nic.
Jego twarz nie wyrażała niczego prócz wściekłości. W oczach nie było widać żadnych uczuć oprócz żądzy krwi. Teraz nie mogła się w nim odezwać resztka człowieczeństwa. Już raz pozwolił ,żeby go zabrali do więzienia, z którego uciekł. Teraz na to nie pozwoli.
Strzelił. W tym samym czasie strzelił Brandt.
Siła uderzenia spowodowała to, że Samuel wypuścił z dłoni colta i zatoczył się tracąc przytomność. Zaczął spadać. Ale nie w ciemność tylko wprost do morza z wysokiego klifu. Tak samo jak Brandt. Na jego koszuli pojawiała się coraz większa plama krwi i spadał tak samo jak Sammy.
A Rick od razu zaczął biec w stronę brzegu i wody, do której wpadły dwa... ciała?
[Ło, dobre ^^ to ty odpisuj, a ja będę później xD]
Rick czuł tylko podmuchy wiatru, które uderzały go w twarz i jeszcze chwila, a zrzuciłby z siebie kamizelkę kuloodporną, która ograniczała jego ruchy. Ale że dobiegł do brzegu w miarę szybko to sobie to darował, za to nie zwlekając rzucił się do wody, żeby wyciągnąć dryfujące ciało nieprzytomnego mężczyzny. Tym drugim raczej się nie przejął.
- Ty idioto - warknął wściekły nawet jeśli ciągnął nieboszczyka. - Ciągle te akcje na własną rękę! - mówił zupełnie tak, jakby Sammy był przytomny i wcale nic się nie stało. Upadł obok nieprzytomnego dopiero wtedy, gdy znaleźli się poza obszarem wody.
Patrzył na pokiereszowaną twarz Shepharda, na zaschnięte ślady krwi na ubraniu. Był nieźle pokiereszowany, ale nic nie wskazywało na to, że krwawił. A przecież miał przedziurawioną koszulę w miejscu, gdzie było jego serce. I wtedy wyciągnął z małej kieszeni kawałek blachy.
- Sam?! Shephard! - potrząsnął mężczyzną i chwilę później Samuel zaczerpnął głęboko powietrza i wypluł resztki wody. Rick aż usiadł z wrażenia.
Na początku nie zwrócił uwagi na to, co się działo. Liczyło się tylko to, że Brandt nie żyje... Czekał na ten dzień tyle czasu. Nie było godziny, przy której nie myślałby o tej chwili. Nie czuł się dzięki temu lepiej, ale w końcu udało mu się spełnić swój cel. Zabił człowieka, który zniszczył mu życie. Pozbył się go raz na zawsze.
Dopiero kiedy wróciła mu świadomość i był w stanie podnieść się na łokciach spojrzał na Evę, a potem na Ricka.
- Musimy porozmawiać - stwierdził najspokojniej jak potrafił.
- Ciebie też miło widzieć, ale zbierajmy się stąd, zanim zjawi się reszta twoich kumpli - mruknął zbierając Shepharda z ziemi.
[Spadam. Będę chyba jutro]
[Mogę dodać dramatyczności? ;D]
Sammy nie musiał patrzeć na ciało. Doskonale wiedział, że go zabił, nie chciał więcej na niego patrzeć. Nie chciał nawet napawać się tym widokiem. Sam nie dał się zabić, więc chyba wszyscy byli zadowoleni, prawda?
Skłamałby mówiąc, że czuł się świetnie. Upadek z wysoka sprawił, że każda rana, zadrapanie i siniak spotęgował uczucie bólu. I chyba miał złamane żebro, o. Nic więc dziwnego, że zapomniał nawet o swoim colcie, za to wspierał się na komisarzu zmierzając w stronę samochodu.
Przez chwilę nawet miał nadzieję, że Evci wcale tutaj nie ma. Bo wtedy mógłby udawać, że zginął, prawda? Nie wrócić do Amsterdamu, dzięki czemu uwolniłby dziewczynę od swojej osoby. Byłaby bezpieczna.
A teraz? Zamiast siedzieć grzecznie w domu była we Włoszech. W miejscu, do którego nigdy nie pozwoliłby jej jechać.
- Jasne, że możesz pomóc. Jak będzie do mierzyć do mnie z broni to stań pomiędzy nami - mruknął pod nosem komisarz teraz już praktycznie dźwigając Sama.
[Ej, nie będę jej krzywdzić, bo potem będzie na mnie ^^]
Gdyby nie wróciłby, zadbałby o to, żeby pomyślała, że zginął. W jego mniemaniu tak byłoby najlepiej. Czemu się dziwić? Nie chciał nikogo obarczać swoją osobą wiedząc, że nie dość, że był mordercą (nie bójmy się tego powiedzieć głośno) to jeszcze ciągnął za sobą niebezpieczeństwo. Czy Rick powiedziałby wszystko Evci? Dobre pytanie, na które pewnie nie dostaną odpowiedzi.
- Wiecie co, wbrew pozorom ja też tu jestem - stwierdził słabo przysłuchując się jakże interesującej wymianie zdań. Zaraz jednak skrzywił się i opadł na kolona.
- Shephard, co z tobą? - zaniepokoił się.
- Zabierz stąd Evę, dopóki nie zarażam - mruknął po nosem starając się normalnie oddychać.
- Zarażam? Coś ty zrobił, kurwa?!
Chyba właśnie w tym momencie dotarło do niego, że to dziewczyna trzyma jego colta. Nie, żeby nie chciał, aby ktoś dotykał jego broni, ale dopiero co zabił z niej człowieka. Pistolet nadal był odbezpieczony i trudno, jeśli przez przypadek zabije nim Sama, gorzej jak odstrzeli sobie nogę.
- Ev, oddaj broń - powiedział po chwili wyciągając posiniaczoną rękę. Panienka Smit nie wyglądała na taką, która chadza sobie wieczorami do strzelnicy, więc chyba byłoby lepiej, gdyby nie miała colta przy sobie, prawda?
- Coś tym narobił, Shephard? - powtórzył pytanie Rick też opadając na piasek, żeby móc zrównać się z Samem.
- Pandora, Rick - odpowiedział słabo. - Pamiętasz? Ktoś musiał wykraść tą mutację wirusa, zanim wysadziliśmy laboratorium.
- Będą chcieli rozprzestrzenić wirus?
- Nie. Zadbałem o to. Ale nie znalazłem antidotum - odpowiedział całkowicie spokojnie. Być może wysadził je razem z wirusem, tego nie był pewien.
Cóż, kiedyś umierało na prawdę sporo ludzi na grypę hiszpankę, prawda? Wirus był akurat na tyle groźny, że bez odpowiedniego lekarstwa na nic miały się inne. Może udałoby się chociaż złagodzić objawy? Choć z drugiej strony, po co? Samuel wiedział, co to ból i potrafił się z nim zmierzyć twarzą w twarz.
Zacisnął palce na broni i chwilę później z cichym kliknięciem ją zabezpieczył i wsunął za pasek. Spojrzał na dziewczynę. Co ona tu robiła?
- A jeśli tak, to co? - zapytał cicho starając się podnieść. Przeniósł wzrok na nadjeżdżające radiowozy.
- Zawiozę cię do szpitala - odparł po chwili Rick.
- Po co? Wiesz, co się będzie działo. Myślisz, że będą leczyć mnie syropem na kaszel i żelkami? - zapytał tylko. Już raz przez to przechodził. Z Chrisem. Ale wtedy dali radę, prawda?
Właśnie do tego nie chciał dopuścić. Nawet jeśli on chciał za wszelką cenę obronić ją przed całym złem, to nie miał jak obronić jej przed samym sobą. Zamiast zniknąć na początku to pozwalał, żeby się do niego zbliżała i teraz choćby nie wiadomo co zrobił, będzie ją krzywdził.
Walczył. Zawsze walczył. Dlaczego teraz miałby się poddać? Dopóki jeszcze mógł ustać na nogach musiał próbować. Miał kilka godzin zanim zacznie zarażać. Żeby nie dopuścić do rozprzestrzenienia wirusa musiał zabić siebie. Ale miał jeszcze czas.
- Kluczyki - powiedział po chwili i spojrzał zmęczonym wzrokiem na Ricka.
- Co?
- Daj mi kluczyki - wyciągnął w jego stronę rękę. To mogłaby być prośba, ale raczej tak nie zabrzmiało. No i Fors miałby pozwolić, żeby wyglądający jak trup mężczyzna prowadził samochód. Ale w końcu je oddał i kiwnął głową.
Oczywiście, że ją skrzywił i to przez same pojawienie się w jej życiu. Chociaż doskonale wiedział czym to się może skończyć to udawał, że nic się nie stanie. Chodził sobie do szkoły i uczył dorastające dzieciaki tego, co w jakimś stopniu go interesowało, stwarzał pozory normalności, ale przecież wiedział, że takie życie nie było dla niego. Owszem, mógł udawać i starać się zapomnieć, ale wtedy nie byłby sobą.
Ruszył do przodu w stronę samochodu, ale zatrzymał się przed dziewczyną.
- Nie będziesz patrzeć jak zaczynam pluć krwią - powiedział dobitnie. Może i chciał przeżyć, żeby nadal ją chronić, ale jeśli mu się nie uda... Nie chciał, żeby Eva musiała na to patrzeć.
Jak dotąd nie zdarzało mu się złamać danego słowa, bo i odpowiednio je dobierał. Nie rzucał ich na wiatr, a jeśli już coś obiecał to właśnie to robił. Poprzysiągł zemstę i jak widać cel zakończony. Pytanie tylko czy chciał odchodzić z niedotrzymaniem słowa? Jeśli obieca Evci, że wróci, a tego nie zrobi, to wyrzuty sumienia na pewno dadzą o sobie znać w odpowiedniej chwili. Z drugiej strony... Mógł mieć motywację, prawda?
- Trzymaj się blisko Forsa, będzie na ciebie uważał - powiedział cicho starając się unieść kąciki ust do góry. Nie wiedział czy mu się udało, bo nie bardzo kontaktował, co się w ogóle obok niego działo. Zarejestrował tylko fakt, że musnął wargami czoło dziewczyny przymykając przy tym oczy. Nie, to nie było pożegnanie. Chociaż...?
[Spadam xD]
Nie wzruszał go zbytnio widok płaczących kobiet, ale naprawdę nie chciał patrzeć na twarz Evy w tej chwili. Zdecydowanie wolał, jak była uśmiechnięta, jak wtedy, kiedy jeszcze go nie znała. Nie znała jako zdecydowanie innego faceta niż ten, co prowadził zajęcia.
Czuł, że go trzymała, więc położył dłonie na jej dłoniach i przez kilka sekund tak po prostu stał. Dopiero potem odciągnął jej ręce i odsunął się, chwilę później zmierzając do samochodu. Tym razem znowu czas nie był po jego stronie, ale przecież zawsze mu się udawało. Co z tego, że ma do przeszukania prawie całe Włochy?
- Bądź pod telefonem - powiedział tylko Rick. Co jak co, ale on też miał zamiar szukać, nie?
Rick patrzył za odjeżdżającym szybko Samuelem. Wiedział, że ten nie chciał nikogo narażać i w odpowiedniej chwili sam zakończy swój żywot, ale jednak wolał być przy nim do samego końca, nawet jeśli bardzo gejowsko to zabrzmiało. Już nie raz widział Shepharda w kryzysowej sytuacji, ale zazwyczaj był w tedy z nim Chris. Jeśli byli razem, to byli nie do pokonania. A teraz?
- Szefie - usłyszał głos jednego z agentów i zaraz zuaważył, jak w jego stronę idzie jego człowiek w towarzystwie jakiegoś urzędnika.
- Niemożliwe, że już wiedzą - mruknął pod nosem automatycznie poprawiając garnitur.
- Inspekcja sanitarna. Mieliśmy zgłoszenie, że jeden z pańskich agentów, mianowicie B16-499 jest zarażony zmutowanym wirusem. Ma pan natychmiast podać miejsce, w którym się znajduje. Zabierzemy go do Rządowego Centrum Badawczego - powiedział nieznajomy mężczyzna niezwykle urzędniczym tonem.
- I co, będziecie go poić syropem na kaszel? - Rick mimowolnie zmarszczył brwi nie zdając sobie sprawy, że powtórzył słowa Shpeharda.
- Agent B16-499 ma w sobie zabójcze zarazki, może dojść do katastrofy ludzkości. Jeśli nie poda pan jego położenia, uznam, że utrudnia pan śledztwo i może pan pożegnać się z karierą, panie Fors.
- Po pierwsze, agent B16-499 ma nazwisko! - warknął mimowolnie. - Po drugie, to ja dowodzę akcją i może pan sobie wsadzić głęboko swój Instytut Badawczy i inne organizacje - kontynuował po czym wskoczył na maskę radiowozu, żeby każdy z agentów był w stanie go zobaczyć. - Shephard potrzebuje naszej pomocy! Do roboty! - krzyknął i zeskoczył. Zmierzył wzrokiem twarz mężczyzny. - I niech mi pan zejdzie z oczu, dopóki nie jestem zdenerwowany na tyle, żeby coś panu zrobić.
[A u mnie TYLKO 20 ^^ ale bardzo przyjemnie i cieplutko ;p]
- Najwyżej stracę odznakę, nic wielkiego - wzruszył ramionami i wyciągnął telefon, kiedy ten zaczął dzwonić.
- Znasz w ogóle włoski? - zapytał po chwili wiedząc, że w tym kraju taki język jednak się przyda. Nie każdy nawijał po holendersku, a nawet angielsku, prawda?
W oddali zauważył jak zbierają już trupka z wody, więc domyślił się, że to do niego będzie należało zadanie napisania raportu. Już wręcz nie mógł się tego doczekać.
Obserwował swoich ludzi pogrążonych w rozmowach, laptopach i papierach. Pracują jak mróweczki i to akurat Fors lubił. Gotowi, kiedy trzeba. Mimo wszystko Samuel był jego najlepszym człowiekiem.
[No patrz, to widzę, że jest do czego wracać xD]
- Tym lepiej. Mogą się sypać naprawdę nieciekawe słowa, więc im mniej zrozumiesz, tym lepiej - stwierdził po chwili zastanowienia. On bardzo łatwo zapewniłby rolę Evy tak, by do więzienia nie trafiła. Zresztą, ona tutaj była tylko świadkiem postronnym, prawda?
- Wiesz co, to ci się przyda - powiedział podając dziewczynie jedną z kamizelek kuloodpornych. Cóż, broni nie zamierzał jej dawać, miał ją tylko chronić, nie?
Sam założył swoją podwijając rękawy koszuli.
- Jedziemy - zarządził.
[Wracam za pół godziny, albo mniej xD]
Prześlij komentarz