Eva Lotte Smit
Studentka ostatniego roku pedagogiki przedszkolnej
Dwudziestotrzyletnia Holenderka
Kelnerka w "Paradiso"
Wolontariuszka
Jeśli wydaje ci się, że znasz Evę Smit to jesteś w błędzie. W ciągu ostatnich trzech lat, dziewczyna przeszła niezwykłą metamorfozę, musząc uporać się z wyjazdem swojego chłopaka, chorobą mamy i tragiczną śmiercią dziadków. W ciągu trzydziestu sześciu miesięcy, jej życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, co wpłynęło na jej charakter, nastawienie do życia, ale przede wszystkim dodało jej znacznie więcej siły, nauczyło samodzielności i tego, aby nie bać się iść do przodu. Historia Evy Smit należała do tych nieco skomplikowanych, gdzie przeplatały się ze sobą różne etapy, poczynając od tych, kiedy była ułożoną córeczką, kończąc na tych, kiedy nie wracała do domu przez kilka nocy. Urodziła się w Hadze, wraz z nazwiskiem Smit dziedzicząc spory majątek i całkiem nieźle ugruntowaną pozycję społeczną.
Na świat przyszła dziesiątego sierpnia, nękając swoją matkę w upalny dzień, a potem przez całą noc, aby krzyknąć po raz pierwszy wczesnym rankiem. Uśmiechy, które pojawiły się na twarzy jej rodziców były tymi, które przywołuje się we wspomnieniach, o których mówi się całe życie, i mimo tego, że jesteś tylko dzieckiem, wyobrażasz sobie, jak to musiało wyglądać. Eva doskonale wie, że była wyczekiwanym dzieckiem, że jej matka miała kłopoty z zajściem w ciąże, więc zdaje sobie sprawę z tego, jaką radość przyniosła dwójce młodych ludzi. Pamięta też, jak wiele razy ojciec mówił jej, że mogłaby urodzić się chłopczykiem, a potem wybuchał śmiechem i całował w małe, zwykle podrapane czółko. Odpowiadała uśmiechem, zdając sobie powoli sprawę z tego, że nie spełnia wymagań, że jest dziewczynką, a w tej rodzinie z zasadami nie miała prawa do całej stadniny koni, którą przewodził teraz jej ojciec - Daan Smit, jako najstarszy z czwórki braci Smitów.
Eva zawsze była uśmiechniętą dziewczynką, zawsze dotrzymywała kroku swoim starszym kuzynom, który zwykli ją straszyć, nie bali się też wymusić na niej jakiejś rzeczy, aby potem musiała cierpieć, mając skręconą kostkę lub poobijane żebra. Nigdy jednak nie przylatywała do rodziców, swoje porażki przyjmowała z godnością. Może takie nastawienie kuzynów spowodowała, że kiedy nieco podrosła i wyrosła z zabaw z nimi, nabawiła się lęku przed wysokością i ciemnością. Od tamtej pory sypiała tylko przy świetle małej lampki. A potem spotkała swojego pierwszego chłopaka, jako piętnastolatka spotykała się z sześć lat starszym mężczyzną, ciesząc się, że ktoś taki, jak on zwrócił na nią uwagę, jednak nie było to nic dobrego. Jesse uważała Evę za swoją własność, boleśnie dając wszystkim o tym do zrozumienia, zwłaszcza samej zainteresowanej. Minęły trzy lata, kiedy dziewczyna zdecydowała się uciec. Uciekając od Jesse'go opuściła też rodzinne miasto i swoich bliskich, decydując się na studia w Amsterdamie.
Wystraszona i niepewna dziewczyna, która wyplątywała się właśnie z najmroczniejszego okresu swojego życia, wprowadziła na korytarze uczelni i akademików dużo śmiechu. Była nieobliczalna, skakała, biegała i śmiała się, zaczepiając każdego. Pozwalała sobie samej cieszyć się z życia i w ten właśnie sposób poznała Daniela Walsha - nadal sądzi, że to miłość jej życia. Mimo tego, że Daniel wyjechał do Londynu, aby rozpocząć tam aplikację prawniczą i dał jej pewną wolność, nie znalazła sobie nikogo innego, obce są jej też przygody łóżkowe. Trwa przy swoim uczuciu, wierząc, że blondyn kiedyś wróci i pokaże, że wcale o niej nie zapomniał. Co najgorsze, Eva myśli o nim całym czas i właściwie jest to najboleśniejsza myśl ostatnich trzech lat. W wieku dziewiętnastu lat, rok po przybyciu do Amsterdamu, doczekała się brata - obecnie czteroletni Milan jest jej oczkiem w głowie.
Amsterdam zmienił Evę, a zwłaszcza ostatnie trzy lata. Nieco spoważniała, nabrała pewnego dystansu do życia i ludzi, przestałą być aż tak boleśnie naiwna. Dorosła i zajęła się swoim życiem. Zrezygnowała z wymagającej pracy w filharmonii i skupiła się na studiach, które pozwolą przebywać jej wśród dzieci. Nadal kontynuuje wolontariat w szpitalu na oddziale onkologii dziecięcej, wspierając swoje małe pociechy, które są jej promyczkami i pozwalają słońcu wkraść się do jej życia. Obecnie pisze pracę magisterską, szykując się na roczny staż w jednym z przedszkoli, aby w końcu podjąć stałą pracę. Marzenia o założeniu własnej rodziny zepchnęła w kąt, najgłębiej jak potrafiła. Mieszka w dużym mieszkaniu na piątym piętrze odnowionej kamienicy w dość ładnej dzielnicy i szuka współlokatora. Warto też dodać, że towarzyszy jej mały szczeniak mieszaniec owczarka niemieckiego długowłosego z inną, bliżej nieznaną jej rasą - Fifo.
Jak już wcześniej było wspomniane panna Smit uległa totalnej metamorfozie. Zarówno, jeśli idzie o jej charakter, jak i wygląd. Co prawda, w tym pierwszym zestawieniu nie wszystko uległo zmianie, co to, to nie. Dziewczyna nadal pozostała pogodnym promykiem dla swoich przyjaciół, nadal wspiera wszystkich i poświęca wszystko, aby pomóc najbliższym. Nadal należy do tych roześmianych i uroczych dziewczyn, które rumienią się z byle powodu, ale jej słodkość stała się nieco bardziej wyważona, bardziej dorosła. Nadal jest ładną kobietą, bardzo dziewczęcą, ale teraz śmiało może nazywać się kobietą. Skończyła z naiwnością, nie dopuszczając ludzi do siebie już tak szybko, nie robiąc im miejsca w sercu po pierwszym spotkaniu. Jej myślenie, że wszyscy ludzie są dobrzy, uległo zmianie. Najpierw stara się poznać człowieka, a dopiero potem mu zaufać.
Na dobre wyszło jej to, że przestała ryzykować. Jeśli ma złe przeczucie, nie lekceważy go. Nie wychodzi też sama po zmroku, a jeśli już musi to zrobić, obiera uczęszczane miejsca. Nabierając dystansu do ludzi, nabrała też dystansu do samej siebie. Porażki, jak i sukcesy odbiera podobnie, stara się tym zbytnio nie przejmować/cieszyć, podchodzi do tego z marnym spokojem stoickim. Nie jest już też taka głośna i nie oznajmia wszystkim, że teraz zmierza właśnie ona. Stała się bardziej pospolita, skutecznie wtapia się w tłum, zbytnio nie wystając ponad zwykłych, szarych ludzi. Nie cechują ją przecież nic, co mogłoby czynić ją lepszą od innych. Utrapieniem dla innych może okazać się to, że dziewczyna nadal pozostała uparta. Może i zrezygnowała z naiwności, ale z uporem osła nie mogła się pożegnać. W swoim uporze jest głupiutka i może nieco egoistyczna, ale kiedy uważa, że ma rację, to musi ją mieć i koniec. Kiedy uzna, że pomoże temu komuś i zdecyduje się oddać ostatni grosz - zrobi to, a namowy bliskich osób zakończą się teatralnym fiaskiem, co wywoła tylko uśmiech zadowolenia na jej twarzy.
Nadal charakteryzuje się poczuciem humoru i nadal jest skora do wygłupów, owszem. Nadal też stara się utrzymywać kontakt ze znajomymi, i to właśnie z nimi nie boi się zaszaleć, i nie boi się wrócić momentami do starej Evy. Nie jest już jednak taka delikatna, nabrała sporo siły, ucząc się na swoich błędach i korzystając z bolesnych doświadczeń stała się twardsza i nie tak łatwo, ją skrzywdzić czy złamać. Nie poddaje się łatwo, nie boi się doznać bólu. Uznała, że im więcej złego ją spotka, tym bardziej będzie na to zło uodporniona. Nie jest jednak obojętna na krzywdę innych ludzi. Kiedy Eva kogoś pokocha, to kocha całym sercem - do grona kochanych przez nią osób, za którymi mogłaby skoczyć w ogień - zaliczają się przyjaciele i rodzina. Jest skłonną do poświęceń dziewuchą, która mimo wszystko nie odmawia sobie czerpania przyjemności z życia. Nie jest jednak przekonana do sypiania z innymi mężczyznami czy też kobietami. Jak kiedyś zwykła unikać alkoholu, teraz nie boi się sięgnąć po szklankę whiskey, ale definitywnie odłożyła w kąt papierosy, które jeszcze rok temu były jej śmierdzącą zmorą.
Wygląd nie jest tak obojętny, jakby się wszystkim mogło wydawać. Rozjaśnienie włosów i postawienie na mocniejszy makijaż też zmieniło Evę. Dodało jej pewności siebie, której wcześniej mogło jej brakować. Najczęściej kręcą się one w okół jej buźki, ale zdarza jej się sięgnąć po prostownicę. Panna Smit zaczęła też przykładać większą wagę do tego, jak wygląda, dlatego codziennie przed wyjściem z domu nakłada delikatny, aczkolwiek charakterny makijaż. Z dumą podkreśla swoje błękitne oczy odziedziczone po rodzie Smitów, czasami nie poskąpi czerwonej szminki.
Nadal jednak pozostała niezwykle drobniutką kobietą. Metr sześćdziesiąt wzrostu i filigranowa figura czynią ją kruchą osobą, jakby się mogło wydawać - łatwą do złamania, niestety, a właściwie stety, to tak nie jest, bo Eva twardo stąpa po ziemi, nie bojąc się żadnych wyzwań. Zmienił się też jej ubiór, owszem nadal można spotkać ją w zwykłych jeansach i trampkach, jednak od jakiegoś czasu stawia na kobiecość, nie boi się już szpilek i sukienek.
Więc mieliście zaszczyt poznać odmienioną Evę, która mimo wszystko, pozostaje nadal tą słodką dziewczyną, która nie ceni niczego bardziej, niż swoich przyjaciół.
POSTY
432 komentarze:
«Najstarsze ‹Starsze 401 – 432 z 432[Nie, nie lubię ;p ale dam radę ^^]
Jazda wyglądała mniej więcej tak, że Rick cały czas z kimś rozmawiał. To krzycząc na tego kogoś, tłumacząc lub też wysłuchując. Pedał gazu wciskany był więcej razy niż powinien, ale Evcia się tym zbytnio nie przejęła, prawda?
szukają, przesłuchują, bla, bla, bla. w końcu trafiają na ślad, jadą do wielkiej hali, rozdzielają się do różnych sektorów, Sammy ledwo zipie.
Lodówka za lodówką, Rick przeszukiwał dosłownie wszystko razem z innymi agentami, nawet nie spoglądając na zegarek. Trzy sektory, gdzie oni przebywali w pierwszym, a Samuel w ostatnim, chociaż ten ledwo trzymał się na nogach.
Aż w końcu Fors chwycił w dłoń strzykawkę z różowym i jakże magicznym płynem.
- Jest - powiedział, jakby w to nie wierzył. Wyciągnął krótkofalówkę i starał się wywołać Shepharda.
- Sam! - krzyknął w końcu i wybiegł z pomieszczenia. Nie wiedział czy ktoś ruszył za nim czy nie, pewne było, że biegł przez całą długość sali szukając Samuela.
Shephard szedł wzdłuż ścian, żeby móc utrzymać pion, co bardzo utrudniały mu zawroty głowy. Czuł jak mocno biło mu serce, czuł, że z nosa już dawno puściła się krew. Mrużył oczy starając się widzieć to, co znajdowało się przed nim, ale wiedział, że to koniec. Upewnił się w tym przekonaniu, kiedy przed oczami zamajaczył mu sufit.
tralalala
Rick wpadł do jednego z pomieszczeń i spojrzał na nieprzytomnego mężczyznę. Rzucił się w jego stronę i nie zważając na nic, wbił mu igłę prosto w tętnicę szyjną i wstrzyknął płyn. Pochylił się, żeby sprawdzić czy Shephard oddycha.
- Nie, nie, nie... - powtarzał i najnormalniej w świecie zaczął uciskać mu klatkę piersiową. Kiedy chciał się pochylić, ze zdziwieniem stwierdził, że Samuel uniósł dłoń z coltem i celował wprost na niego chociaż oczy nadal miał zamknięte.
- Ani się waż - wymamrotał i opuścił broń, bo był to dla niego zbyt duży wysiłek. - Albo zamień się z Ev - dodał żartobliwie, chociaż nadal wyglądał jak trup. Tak, Samuel ocknął się w momencie, kiedy Rick gotów był kontynuować resuscytację.
Nigdy wcześniej Rick nie cieszył się na widok colta Samuela tak bardzo jak teraz. Jeśli był w stanie mu grozić to znaczyło, że jeszcze się trzymał. Ba, że był w świetnej formie! Co z tego, że wygląda strasznie i powinien w końcu przebrać się w coś czystego i doprowadzić się do ładu? Nawet zakurzony był, o.
- Co z tobą, dziewczynko? - mruknął pod nosem ignorując jej groźby. Nie, żeby wątpił w jej siły i w ogóle, ale... no.
Całkiem wygonie leżało mu się na tym zimnym podłożu, więc nawet nie próbował wstawać. Objął tylko dziewczynę, na ile pozwalała mu siła. Właśnie doszedł do wniosku, że miał chyba wybity bark, bo coś go tak rwało... Zresztą, nie pierwszy i nie ostatni raz, nie?
Oczywiście, że była. Może tylko dla niego, ale była. W pewien sposób też silną, bo chyba nie każdy na jej miejscu dałby radę przejść przed to wszystko, jak Eva. Nie wspominając o porwaniu i wbijaniu noży nieznajomym mężczyzną. Nie musiało to oznaczać, że nie była dziewczynką.
- Kłamać też mam cię uczyć? - spytał próbując się podnieść, kiedy już przestał widzieć podwójnie, a pulsujące bóle głowy minęły. Zdołał tylko usiąść nadal trzymając Evcię, ale Rick musiał go podtrzymywać, żeby z powrotem nie znalazł się na ziemi.
- Nastaw mi bark - powiedział po chwili, jakby prosić go co najmniej o podarowanie gumy do żucia.
- Na trzy? - spytał Rick usadawiając się za Samem. Ten tylko kiwnął głową. - Raz - zaczął i ledwo skończył wypowiadać 'z' nastawił bark Shepharda, który tylko mruknął coś pod nosem. Tak, od razu lepiej, chociaż nadal bolało, ot co.
[Jestem zmuszony się ładnie pożegnać ;p ale za to znikam w wielkim stylu notkowym ^^]
[postaram sie jakos bywac, ale nic nie obiecuje. i zmien prosze urlop do 29 ;d]
[To co z tym obiecanym wątkiem? :P]
[Rany, nie musicie naskakiwać na mnie na obu blogach i na priv, zrozumiałem za pierwszym razem ;P ale serio, nie wiem ile tak pociągnę, bo dwa blogi to raczej ostatnie sprawy, jakie załatwiam przed kompletnym wyczerpaniem ;p i aż śmiać mi się chce, jak po raz kolejny wrzucę tą samą notkę tym razem na MS xD chyba czas napisać coś nowego xD]
- Mnie i tak nie oszukasz - stwierdził automatycznie. Cóż, nawet gdyby nauczyła się naprawdę świetnie kłamać to Samuel był nie lada dla niej wyzwaniem. W końcu potrafił przejrzeć najlepsze szychy mafiozów, nie?
Poruszał barkiem ignorując ból, który się teraz pojawił. Przynajmniej każdą kość miał na swoim miejscu, a było to naprawdę miłym uczuciem.
- Właśnie po raz kolejny stałem ze śmiercią twarzą w twarz. Jak ja mogę się czuć? - uniósł brew nieco do góry. Zaraz jednak kąciki ust również tam powędrowały. - Czuję się świetnie - odparł, co było najszczerszą prawdą.
- Za to ty, chyba gorzej - dodał przyglądając się jej badawczo. Właśnie wychodziło na jaw, że nic o niej nie wiedział, o.
[Ale wiesz, niby odgrzewany, ale zawsze coś poprawię i dopiszę, żeby nie było xD]
Nie nadawał się do przyjaznych rozmówek między ludźmi. Jeśli miał się czegoś dowiedzieć, to pięć minut przed komputerem i już znał cały życiorys danego człowieka. Proste. Jakoś jednak nie odczuwał potrzeby, żeby sprawdzać dziewczynę. Może wystarczyło mu to, że po prostu kręciła się obok niego i nie chciała się odczepić?
Przyglądał się badawczo Evci i podniósł się z podłogi. Dopiero, kiedy upewnił się, że sam utrzyma się nogach i nie będzie żadnych niespodzianek wstał i pomógł dziewczynie.
- Bierzesz jakieś leki? - zapytał wprost obejmując Evę w pasie, żeby mogła się na nim oprzeć.
[ mówiłam, że jestem głupia XD zaraz je zmienię ; D ]
Podczas swojego pobytu za granicą wiele razy zastanawiała się, co w danej chwili robią jej przyjaciele. Czy Roro jednak wrócił do Mili, gdzie się podziewa Eileen, co słychać u Liv... Prawda była taka, że z częścią już dawno straciła kontakt. Ale co poradzić? Los rozdziera nas na wszystkie strony świata, wyrzuca gdzieś poza wspólny obszar. Wiedziała jednak, że za swój prawdziwy dom uważa Amsterdam, chociaż pochodziła z Diemen. Stolica Holandii wywarła na niej od samego początku duży wpływ, nauczyła ją radzić sobie z sytuacjami innymi, niż dotychczas. To tutaj naprawdę chciała żyć.
A teraz, spacerując swoimi ulubionymi uliczkami, rozglądała się dookoła, szukając adresu Evy. Chyba odwiedzała ją ostatnio jeszcze w akademiku... Aż tak długo się nie widziały?
Kiedy była już pod właściwymi drzwiami, zapukała cicho w nadziei, że zastanie w środku przyjaciółkę. Kąciki jej ust lekko drgnęły, gdy usłyszała zbliżające się kroki.
Jeśli wysiadało jej serce to chyba podpadało to pod chorobę. Nie, żeby Sammy był wielkim znawcą, bo przecież chorował naprawdę, naprawdę rzadko, ale nie był też na tyle głupi, żeby nie zdawać sobie sprawy z powagi sytuacji.
W zasadzie takie sytuacje były u niego na porządku dziennym, prawda? Ratował wszystkich, łącznie z samym sobą. Ratował świat od katastrof, ot co. A potem i tak musiał działać dalej. Mógłby być cały połamany, ale i tak znalazłby siłę, żeby nieść Evcię.
- O nazwę mi chodziło, Ev. Leków na serce jest na pewno sporo - stwierdził cierpliwie i wcale by się nie zdziwił, gdyby stopy dziewczyny przestały dotykać podłoża, bo przenosił na ciebie większość jej ciężaru.
Oczywiście, bo przecież lepiej doprawić się do takiego stanu i potem leżeć przypiętym do miliona rurek, a całe dnie spędzać na oglądaniu białych sufitów w czterech ścianach niczym w wariatkowie. Naprawdę tego chciała? Jeśli zamartwianie się o Samuela, który tego nie potrzebował było warte takiego poświęcenia, to niech będzie.
Pytanie w głowie Shepharda pojawiło się tylko jedno. Czy miała zamiar mu tutaj zejść bez leków. Bo te zawsze można było załatwić, prawda? Ale jak długo może wytrzymać? Omdlenia to tylko stan chwilowy, czy może straci przytomność na dłużej? A jednak, pytań było zdecydowanie więcej.
Nic więc dziwnego, że Sammy tylko czując, że Eva stała się prawie szmacianą lalką wziął ją na ręce jednym, zwinnym ruchem, a Forsa mało grzecznie wysłał po owy magiczny środek. Sam kierował się do wyjścia, żeby dotrzeć do świeższego powietrza i teraz zastanawiał się nad faktem, czy będzie gdzieś w pobliżu AED w razie konieczności. Chwila, czy on właśnie założył, że Evcia będzie miała zamiar kopnąć w kalendarz?
- Eva? - odezwał się w końcu spoglądając na jej twarz i kładąc ją na ziemi. Rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś, co będzie mogło mu pomóc.
Chcieć to nie zawsze to samo, co móc. W zasadzie mogła nie chcieć umierać w takich okolicznościach, ale co z tego?
- Spokojnie - powiedział od razu widząc, że Eva 'wróciła' do świata żywych.
Potrafił zachować zimną krew, to było oczywiste. No i przeszedł w swoim życiu tyle szkoleń, nawet medycznych, że już nawet przestał liczyć. Pewnie dlatego podarował sobie wszystkie sprzęty i sam usadowił się za głową dziewczyny, nieznacznie ją podnosząc. Potem sprawnie przysnął ją do siebie, żeby jej klatka piersiowa znalazła się nieco wyżej, czyli na jego kolanach, a głowa bardziej na brzuchu. Później najzwyklej w świecie pochylił się i rozpiął pasek jej spodni [ma mieć pasek i spodnie! xD]. To była krępująca część garderoby, tak? Sammy myślał, ot co.
- Tylko się teraz nie przestrasz, że cię zgwałcę, bo może ci się pogorszyć - stwierdził unosząc kąciki ust. Jego dłonie wróciły grzecznie do bezpiecznej strefy i jedna usadowiła się na jej tętnicy kontrolując puls, a druga na ramieniu podtrzymując całe ciało.
A Sammy właśnie sobie obiecał, że jeśli Rick, nie pojawi się tutaj za dwie minuty, własnoręcznie go zabije, o.
Może nie czuła się lepiej, ale nie musiała też poczuć się jeszcze gorzej, prawda? Mógł zapobiegać, chociaż nie zbyt długo. Zawsze jednak chwilę mógł pomóc, dopóki nie pogorszy jej się bardziej, co miał nadzieję nie nastąpi.
- Ja to wiem, ty to wiesz, wszyscy to wiemy - odparł spokojnie wpatrując się w jej twarz od góry. - Ale poleżeć nie zaszkodzi, nie? Przecież lubisz leniuchować - dodał po chwili spoglądając też czasami na zegarek i licząc w głowie słabe uderzenia serca.
- I nic nie mów - dodał po chwili twierdząc, że powinna zachować resztki powietrza dla siebie.
Gdyby tylko miał sobie któryś ze swoich samochodów, mógłby skorzystać chociażby z głupiej aspiryny, jeśli tylko Evcia nie była na nią uczulona, czego też nie wiedział. Samochodów jednak nie był, apteczek też. Czyli musieli tylko czekać, aż Rick znajdzie aptekę i wymusi odznaką lek bez recepty. A na pewno to zrobi, miał przecież siłę przekonywania, prawda? Prawie taką, jak Sammy.
- Tak, to da się słyszeć - odparł unosząc kąciki ust. Oczywiście, z ust Evci padło już tyle słów, że Sammy wypowiedział może jedną trzecią tego, co dziewczyna.
W zasadzie to teraz on powinien mówić, żeby dziewczyna się nie denerwowała.
- Myślałem, że wyślę ci pocztówkę z Włoch. Teraz przynajmniej nie muszę wyskakiwać z kasy, bo samą ją kupisz - zauważył po chwili.
Spojrzał na drogę, gdzie zbliżał się samochód komisarza.
- Moje ciężko zarobione pieniądze? Potem nie starczyłoby mi na chleb - stwierdził żartobliwie, bo z pewnością nie męczył się będąc w pracy, nawet jeśli narażał życie, no i nie zbiedniałby od jednej pocztówki, prawda? Może nie afiszował się zbytnio tym, że miał na koncie trochę zer, ale samochody trzy musiał mieć. Mieszkanie załatwił mu Fors.
Podniósł dziewczynę jeszcze trochę wyżej, żeby mogła połknąć tabletkę razem z wodą, ale żeby nie obciążać jej serca. Dlatego oparł ją sobie na torsie, zapominając, że cały uwalony jest krwią.
Uniósł kąciki ust. Nie zaprosi go na śniadanie? A po co mu zaproszenie? Przyjdzie do niej w środku nocym jak to miał w zwyczaju i zostanie do pory śniadaniowej, o. I wcale się nie przejmie, że teraz Evcia ma współlokatorkę.
- Na ciebie? - uniósł nieco brew spoglądając na jej twarz. - Nie potrafię - dodał wprost. Bo przecież taka była prawda. Mógł ją ranić, starać się odpychać i wszystko inne, ale złościć się na nią nie potrafił.
Jakby nie patrzeć to właśnie był ten moment, w którym Sammy powinien albo zostawić tutaj Evcię z Forsem, żeby odwiózł ją do Amsterdamu, albo porozmawiać z nią na bardzo poważny temat.
- Mogłem - przyznał odwracając na chwilę wzrok. - Ale wydaje się, że wrócę. Tym razem - zaznaczył nieco ciszej.
Teraz mógł wrócić, mógł nadal udawać grzecznego chłopca. Oboje jednak wiedzieli, że nie na długo.
- Tak, tym razem - powtórzył spokojnie nie odwracając wzroku. Tak naprawdę czego od niego oczekiwali wszyscy ludzie? Że naprawdę będzie tym profesorkiem, który co roku gada to samo? Może miałby jeszcze założyć rodzinę? Śmieszne żarty. On po prostu był inny.
- Eva, tak wygląda moje życie - powiedział ciszej i mimowolnie objął ją jednym ramieniem. Cały czas miał wrażenie, że widzi w nim tylko tą lepszą stronę człowieka. Może i ją miał. Był nawet o tym przekonany. Ale jego życie musiało być pełne adrenaliny. Po prostu musiało.
Można powiedzieć, że on bardzo często ignorował tą dobrą. To wychodziło mu automatycznie, a to wszystko przez życie jakie prowadził. Nie męczyła go ciągła walka o przetrwanie niczym jakieś polujące zwierzę, bo był do niego przyzwyczajony. Nie znał innego i nie chciał poznać. Spokojne odpoczywanie w domku pełnym przyjaciół i zimnego piwka... To mógłby być największy koszmar.
- Masz lepszych przyjaciół. Mnie nie potrzebujesz - odparł po chwili patrząc gdzieś przed siebie. - Wiesz, rok temu całkiem niedaleko stąd byłem wielkim gościem. I poznałem kobietę, która nie miała być tylko na jedną noc. Nikt o tym nie wiedział, a ja dostałem kolejne zadanie, w postaci pozbycia się kolejnego człowieka. Tym gościem był ojciec ten kobiety. I wiesz co? Zabiłem go - przyznał najnormalniej w świecie. - Masz lepszych przyjaciół - pozwtórzył.
Ech, nie lubił patrzeć jak płakała. Normalnie nie robiło to na nim żadnego wrażenia, ale Evcia należała już do tego grona ludzi, których Shephard chciał bronić, no. I to nie dlatego, że była dla niego taka mała i krucha. Bo była siłaczką. W jakimś stopniu...
Również się podniósł, ale po to, żeby w razie czego łapać dziewczynę. Wiedział, że nie mógł zostać tutaj we Włoszech, bo byłoby to co najmniej głupie. Ale bardzo chętnie poleciałby do innego miejsca, gdzie mógłby się na dłuższą chwilę zaszyć.
- Uważaj na siebie - powiedział po chwili. Tak, ni potrafił inaczej. Rany, co z nim było nie tak?
Prawie osiągnął to, czego chciał, czyż nie? Starała się mieć oschły ton, nie zwracać na niego uwagi. Ze swojej strony powinien jeszcze dorzucić kilka niemiłych słów i pozwolić jej odejść. Dzięki temu mógłby ją chronić, prawda? Ale nie zrobił tego. Po prostu stał, dopóki nie podszedł do niego Fors.
- Jedzie tu włoska policja, znikaj - powiedział krótko. - Eva... - zaczął niepewnie chcąc dać jej do zrozumienia, że muszą wracać do Amsterdamu.
Samuel spojrzał jeszcze na dziewczynę. Bo oczywiście nie mógł jej tego obiecać. I nie lubił słowa 'Sammy', ale tego też nie skomentował. Tylko ruszył w kierunku jednego z radiowozów. Wiedział, że wróci do Amsterdamu. Bo działo się z nim coś niedobrego.
Był totalnym kretynem, idiotą, itd. Ale to nie powstrzymywało go przed tym, żeby wyciskać z Sierry ile się dało i często jechać pod prąd, żeby w ostatniej chwili wyprzedzania zjechać na drugi pas. Ile razy już słyszał klakson? Mało go to obchodziło. W zasadzie nawet zapomniał, że powinien wstąpić do swojego mieszkania chociaż na chwilę, w końcu długo go nie było jeśli podsumowując cały czas.
Zatrzymując się nieco dalej od mieszkania Evy obserwował jej okno. Wysiadł, oparł się o maskę samochodu i nadal patrzył przy okazji paląc. Kilka godzin później nic się nie zmieniło, a współlokatorka Evci jak na złość nie chciała wyjść. Cóż, mógł tutaj spędzić zbliżającą się noc, ale zaczynało mu strzykać w karku, o.
Dlatego zamknął samochód, i nie przejmując się niczym zaczął wspinać się po budynku. Nie ukrywajmy, że to też była dla niego codzienność. Parapet, rynna, mini balkon, parapet, rynna... Aż dotarł sobie do odpowiedniego okna i do niego zerknął. Schylił się w ostatniej chwili, inaczej nieznajoma mu panienka zaczęłaby zapewne krzyczeć na widok nieznajomego mężczyzny w oknie, prawda? Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że nie był to parter.
Podciągnął się ponownie, kiedy światło w kuchni zgasło. Chciał otowrzyć okno, ale musiał niestety użyć scyzoryka. Dopiero wtedy znalazł się w pomieszczeniu i poruszając się niczym jak mysz ruszył w dobrze znanym kierunku.
Zapomniał o wilczaku. No dobra, zapomniał. Zdarza się, nie? Miał rękę do psów, ale to było dawno temu, o. Teraz po prostu przykucnął czochrając zwierzaka, żeby nie był zbyt głośno. Parę sekund później wpadł do pokoju Evy w ostatniej chwili przed zauważeniem przez współlokatorkę. A jeśli już wpadł to pozostało mu tylko zamknąć drzwi i podejść do zaskoczonej dziewczyny z obojętnym wyrazem twarzy. A potem po prostu ją pocałował.
Jak zdążyła już zapewne zauważyć, rzadko mówił coś w stylu 'cześć'. Teraz do dziwności Sama można było zaliczyć jeszcze wchodzenie do pomieszczeń oknami. Ale przecież Sammy chciał wejść tylko nie zauważony, prawda? Niepotrzebna była mu widownia w postaci dziewczyny, która notabene mogła dziwnie na niego zareagować.
Może właśnie po to zamknął jej usta? Wydawało się, że był to najodpowiedniejszy sposób... Krzyki mogłyby zaalarmować współlokatorkę, a tego nie chciał, o.
- Zepsułem okno w kuchni - stwierdził tylko cicho idąc przed siebie, dopóki Evcia nie miała za plecami jednej ze ścian. Wtedy dłonie oparł po obu stronach jej głowy. - Ale nadal da się je zamknąć - dodał najnormalniej w świecie.
Wcale nie przeszkadzał mu widok Evci. Co prawda wyglądała blado i jakby była nieco chora, ale przecież nie było to jego winą...?
Przytaknął głową na to wspomnienie o zepsutym oknie. W zasadzie wyglądał teraz prawie niewinnie, jeśli było to jeszcze możliwe. W końcu czy to jego wina, że zamknęły okno w kuchni? Jakby było chociaż uchylone to nie musiałby go niszczyć, prawda?
- Jasne, nic trudnego - wzruszył ramionami. Nie uszło jego uwadze, że pod drzwiami dało się słyszeć ciche człapanie psów.
Skoro do tej pory udało mu się przemknąć niezauważonym (może wcale nie był taki duży?), to po co teraz zawracać głowę współlokatorki?
- W zasadzie to dopiero co - potwierdził po chwili zniżają swój wzrok. Nie omieszkał obejrzeć teraz jej stroju od stóp do głów.
- Zawsze miałaś takie włosy? - uniósł kąciki ust, mając na myśli oczywiście ten artystyczny nieład.
- Złamałaś szczotkę, grzebień? - rzucił od niechcenia przyglądając się jej poczynaniom. Wcale nie było tak źle. Tylko inaczej. Zwykle pokazywała mu się w pełni gotowa do ratowania świata. Teraz była bardziej... domowa? Wolał nie myśleć o tym, że Evcia wyglądała, jakby nie oglądała słońca od dłuższego czasu.
Nie przejął się wspomnieniem o jego uśmiechu, a skupił się bardziej na dłoni Evci, która ciągle naciągała i tak za długą koszulkę.
- Męska - stwierdził po chwili unosząc na nią wzrok. Nie, żeby był zazdrosny. On? Skąd. Po prostu zauważył fakt, o.
Najwygodniejsza piżama? Bardzo ciekawe. Właśnie, dlaczego Sammy nie miał piżamy? To było chyba całkiem normalnie odzienie w każdej szafie, a taki Shephard nie miał ani jednej. Pewnie jeszcze kilka lat temu mógłby się z tej myśli roześmiać.
Chyba nie bardzo mógł trzymać wzrok na jednym punkcie, więc dobrze, że chociaż ręce trzymał przy sobie. Albo raczej przy głowie Evy, bezpiecznie na ścianie.
- Twoja współlokatorka tu idzie - odpowiedział, chociaż nie miało to nic wspólnego z tym, czy zostaje czy nie. Po prostu zarejestrował fakt, że zbliżały się bose kroki. Nasłuchiwanie to było już zboczenie zawodowe. Musiała mu wybaczyć.
Jakoś nie potrafił teraz ani odwrócić wzroku od dziewczyny, a tym bardziej się od niej odsunąć. Jeśli już wszedł tutaj przez okno, to nie po to, żeby rozmawiać o pogodzie. Chociaż byłby to całkiem kuszący i neutralny temat.
Przymknął na chwilę pozwalając się obejmować. On pewnie też tęsknił, chociaż nie do końca wiedział jak rozpoznać to uczucie. Ale skoro mieszkanie Evci było pierwsze, które odwiedził...
Teraz przynajmniej nie musiał mówić cicho, żeby nie zostać zdemaskowanym. Amelia jednak wróci w końcu do mieszkania, nie?
Evcia miała chyba tendencję to zadawania nieodpowiednich pytań, na które odpowiedzi były niezwykle trudne do sprecyzowania. Gdyby zapytała go z czego składa się najprostsza bomba, albo jak działa broń atomowa, czy jeszcze coś innego byłby w stanie odpowiedzieć bez zająknięcia.
- Źle robię - stwierdził tylko, bardziej do siebie niż do dziewczyny. Teraz spokojnie można było go nazwać egoistą, bo będąc tutaj narażał Evcię na niebezpieczeństwo. Narażał ją podwójnie, przez swoich wrogów i samego siebie. Bo czy nie przez niego nie chciała wychodzić z domu?
Gdyby miał nie zostać już dawno by sobie poszedł, nie?
A on włóczył się po mieście. A w zasadzie miastach, bo przecież był w kilku miejscach, gdzie próbował zająć się czymkolwiek. Z marnym skutkiem co prawda, ale liczyły się chęci, prawda? Nawet nie myślał o tym, że zostawił u Evy wilczaka, klucze do mieszkania, a nawet Impalę, bo to ona miała wszystkie klucze, których on nie potrzebował.
- Bo jestem cholernym egoistą - odpowiedział całkiem szczerze. Chciał tu być, więc był. Udawał, że nie zwraca uwagi na konsekwencje, niebezpieczeństwo i całą resztę.
..
Prześlij komentarz