Milan Avalon Verstappen
Urodzony szóstego czerwca tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego roku w Hadze w Holandii.
Syn dwójki zoologów, Barbary zd. Peterson oraz Andre Verstappen'ów.
Od czwartego do osiemnastego roku życia mieszkał w Kenii, a dokładniej w Mombasie.
Obecnie mieszka w Amsterdamie gdzie pracuje jako barman w klubie "Paradiso".
Student trzeciego roku na wydziale: Geologia, ze specjalizacją w kierunku: Ochrona Środowiska.
Przychodząc na świat jesteśmy niewinni niczym zwierze, tak jak one wolni i nie strawieni przez procedury świata. Nie ma w nas zepsucia, które powoduje obumieranie naszych najlepszych cech. Brak w nas nienawiści, nie odczuwamy strachu i nie zauważamy niesprawiedliwości.
Niestety dorastamy.
Barbara i Andre poznali się na studiach. Ponoć w najlepszym okresie życia człowieka. Czy zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia? Nie, nim do tego doszło, przeszli długą drogę. Od zwyczajnych kolegów przez przyjaciół, aż w końcu dotarli przed ślubny kobierzec. Wszyscy wokół mawiali, że są dla siebie stworzeni, że od początku było wiadomym, że w taki właśnie sposób zakończy się ich znajomość. Choć, może powinni powiedzieć, że dopiero się rozpocznie? Tuż po ślubie zamieszkali w rodzinnym mieście, Hadze. Decyzja o poczęciu dziecka nie przyszła im łatwo. Oboje pragnęli wyjechać poza Europę w ramach projektu "Dzika przyroda". Jako młodzi zoologowie mieli wielkie plany i marzenia skierowane w stronę pomocy zwierzętom. Mimo wszystko Barbara zaszła w ciąże i po okresie dziewięciu miesięcy urodziła swoje pierwsze i jednocześnie ostatnie dziecko, synka. Po wielu sporach i tysiącach propozycji świeżo upieczeni rodzice, postanowili nadać mu imię Milan.
Chłopiec rozwijał się prawidłowo. Zaczął chodzić zanim ukończył pierwszy rok życia, jednak na wypowiadanie przez niego słów, rodzicie musieli poczekać odrobinę dłużej. Milan był dzieckiem jak każde inne. Bawił się, jadł lody i płakał zawsze, gdy przetarł skórę na kolanie. Przez pracę rodziców wykazywał duże zainteresowanie fauną, co było kropką nad 'i' podczas dyskusji na temat wyjazdu. Chłopczyk nie miał jednak prawa głosu.
W wieku czterech lat, wraz z rodzicami wyjechał do Kenii, państwa we wschodniej części Afryki. Rodzina Verstappen osiedliła się w Mombasie, pierwszym co do wielkości mieście w tym kraju. Wtedy właśnie rozpoczęła się przygoda jego życia. Jako sześciolatek jeździł na safari, uczestniczył w wielu protestach i poznawał dziką stronę natury. Wszyscy stacjonujący tam dorośli mówili, że chłopak ma niezwykłe podejście do zwierząt. Chyba mieli rację. Milan bez trudu i cienia strachu podchodził do zwierząt by bawić się z nimi. Kiedy w schronisku wylądował czteromiesięczny lew, a raczej lwica, która została postrzelona podczas polowania kłusowników, to właśnie on najchętniej się nią zajmował. W jego małych, brązowych oczkach szkliły się łzy, kiedy jego przyjaciółkę wypuszczono na wolność. Wiele razy widział dominację wśród zwierząt i codzienne próby przetrwania. Często napotykał padlinę, która była przysmakiem, jak i samo przedstawianie, w których najczęściej grały silne lwy i szybkie antylopy. Przemoc nie robiła na nim wrażenia, w takiej kreacji była dla niego czymś normalnym. Wyrazem siły i zachowania równowagi w przyrodzie. Był świadkiem głodu, ubóstwa i zacofania, a jednocześnie miał wtedy przed sobą ludzi wolnych i cieszących się szczęściem.
Milan dorastał wśród natury. Uczył się w domu, czasami, gdy wraz z rodzicami mógł dłużej pozostać w miejscu, uczęszczał do szkół. Najwięcej jednak nauczyło go prawdziwe, dzikie życie. Nigdy nie narzekał, że wychowuje go Afryka, choć w sercu miał żal i chęć poznania czegoś innego. Mimo że Kenia była miejscem dla niego bliskim, nigdy nie czuł się w niej, jak w domu.
Przewrót w życiu Verstappen'ów nastąpił w dwa tysiące ósmym roku. Milan wraz z Barbarą i Andre udali się na wyprawę do Kongo, w którym dochodziło wówczas do wielu krwawych zamieszek. Podróż ta skończyła się dla nich z fatalnym skutkiem. Podczas buntu, pod tamtejszy budynek, w którym znajdowała się siedziba wolontariuszy, podłożono bombę, której wybuch zabił dwanaście osób, w tym jedną Holenderkę, Barbarę Verstappen.
Andre załamał się. Żona była dla niego natchnieniem do działania, jego osobistym narkotykiem, bez którego nie mógł prawidłowo funkcjonować. Była dla niego całym życiem, które stracił w przeciągu kilku sekund.
Ciało zmarłej kobiety przetransportowano do rodzinnej Holandii, gdzie urządzono pogrzeb. Ojciec Milana doszczętnie opadł z sił. Postanowił zostać w Europie i pozwolić Milanowi na rozpoczęcie własnego życie.
Chłopak wybrał samodzielność. Przeprowadził się do Amsterdamu, gdzie wynajmuje dwupokojowe mieszkanie i studiuje. Początki były dla niego niezwykle trudne. Nie potrafił przystosować się do życie w społeczeństwie, które było o wiele lepiej rozwinięte niżeli ludności afrykańskie. Wszystko przyszło z czasem. Powoli rozeznał się w dzisiejszym świecie i zaaklimatyzował się w nim. Zaczął nawiązywać kontakty z ludźmi, a nawet wplątywać się w krótkoterminowe związki. Zmienił się i on i życie, do którego był przyzwyczajony.
Mieszkając za oceanem nie przykładał wagi do tego jak wygląda. W tamtym otoczeniu nikt tego nie robił. Od zawsze jednak dużo ćwiczył, choć nie na siłowni. Biegał, przenosił ciężkie ładunki, zdarzało się, że pomagał rodowitym mieszkańcom stawiać nowe domy. To wszystko pozwoliło mu na osiągnięcie nienagannej sylwetki, którą podrasował już po przyjeździe do Amsterdamu. Brązowe włosy rzadko pokrywa żelem, woli kiedy układają się one tylko w sobie znanym kształcie. Jego fryzurę przeważnie układa wiatr i poduszka podczas snu. Nikt jednak nigdy się na to nie poskarżył. Czekoladowy kolor oczu odziedziczył po matce, Barbarze. Widać w nich wszystko. Można z nich czytać jak z otwartej księgi. Pozwalają one na odszyfrowanie uczyć chłopaka, co nie zawsze jest mu na rękę. Uroku dodają mu wystające kości policzkowe, które całej twarzy nadają ostrego charakteru, tak samo jak mocno zarysowane łuki brwiowe. Odrobinę wygięty nos także go nie szpeci, sam twierdzi jednak zupełnie inaczej. Jest także właścicielem, jak na razie jedynym, pełnych, delikatnych ust, które są obiektem pożądania. Cerę ma śniadą, co zawdzięcza wieloletniemu życiu pod gorącym, afrykańskim słońcem.
Ubiera się modnie, ale nie przesadnie. Przeważnie ma na sobie koszulę w kratkę, różnego koloru, bo do tej pory nie wybrał swojego ulubionego, oraz parę zwykłych dżinsów. Z butów upodobał sobie czarne trampki i mocno się ich trzyma. Kiedy przejdzie obok ciebie z pewnością wyczujesz jak zapach jego perfum delikatnie podrażni twój nos. Skropiony jest zazwyczaj mieszanką korzenną, wyrazistą, a jednocześnie lekką. Nigdy nie zobaczysz go z zarostem. Nie lubi widoku nieogolonej twarzy w lustrze, a pięć minut dłużej w łazience nie zrobiło mu do tej pory żadnej krzywdy.
Kiedy wrócił z Afryki, na lewym barku wytatuował sobie kontur tego kontynentu z wpisanymi w niego cyframi symbolizującymi jej położenie geograficzne. Prócz tego zdobienia, na jego ciele widnieje wiele blizn, które zawdzięcza mieszkaniu w Kenii. Każda z nich symbolizuje jakąś przygodę. Największa mieści się na jego prawym biodrze. Prócz tego ma kolczyk w lewym sutku. Zrobił go sobie jeszcze w Afryce, jest to symbol wierności rdzennym mieszkańcom tego kraju, którzy często przekłuwają właśnie to miejsce.
Najcenniejszą pamiątką, jaką przywiózł zza oceanu jest naszyjnik. Otrzymał go od córki wodza plemienia Bantu. Zawsze ma go przy sobie. Jeśli nie na szyi, to w plecaku lub kieszeni. Uważa go za talizman, który ma przynosić szczęście, ale i przypominać o tym czego nauczył się przez lata spędzone w Afryce. Z jego tylnej strony wygrawerowane, a raczej wyżłobione jest jego imię, Natangu, co znaczy czas.
Charakter jest u niego niezwykle wyrazisty. Ma swoje zasady i twardo się ich trzyma. Niewiele osób czy sytuacji jest wstanie oderwać go od reguł, które sobie wyznaczył. Kenia nauczyła go szacunku do świata, ludzi, zwierząt i natury. Jeśli wyrzucisz przy nim papierek na ziemię, momentalnie zmiesza cię z błotem. Nie ważne czy jesteś jego przyjacielem czy wrogiem. Takie zachowanie nie sprawi, że zyskasz w jego oczach. Nie toleruje także deptania trawników, niszczenia przyrody a najbardziej przemocy wobec zwierząt. Obecnie jest właścicielem Bahati, dwu i pół rocznej psiny rasy labrador. Jej imię także wywodzi się z kultury afrykańskiej i oznacza szczęście. Zwierzak ten jest oczkiem w głowie Milana. Chłopak nigdy nie zaniedbuje jej potrzeb.
Ten dwudziestodwulatek nie ma uzależnień, które posiada większość osób w jego wieku. Nie pali, nie wypija litrów kawy oraz nieczęsto sięga po alkohol, nie wspominając o mocniejszych używkach. Dba o swoje zdrowie i nie zamierza oddawać go za możliwość trzymania dymu w płucach czy upicia się do stanu nieprzytomności. Uważa, że potrafi bawić się bez różnego rodzaju dopalaczy. Wystarczy mu dobry humor i doborowe towarzystwo.
Wielu rzeczy nauczył się od rodziców. Barbara od zawsze wpajała mu hierarchię wartości według której powinien żyć. Jest świadom tego, że rodzina i najbliżsi są najważniejsi, że są oni cząstką nas, naszego życia i wspomnień. Wierzy w miłość i braterstwo, jednocześnie będąc świadomym, że istnieją też wrogowie i ludzie o nieprzyjemnych charakterkach. Brzydzi się kłamstwem. Nauczony jest szczerości. Nie ważne czy prawda ma zaboleć, lepiej usłyszeć ją, niżeli kłamstwa, które i tak wychodzą na jaw. Andre także miał wielki wpływ na syna. To dzięki niemu chłopak stał się mężczyzną. Nauczył go szacunku i wierności. Pokazał jak być dzielnym i w jaki sposób stawiać czoła nawet najtrudniejszym wyzwaniom. Sprawił, że chłopak wydoroślał i obrał w życiu cele do których wytrwale dąży. W dodatku, kiedy przychodził wieczór i Afryka szykowała się do snu, uczył syna grać na gitarze. Nie był w tym mistrzem, ale miał świetny słuch, który Milan z pewnością po nim odziedziczył.
Młody Verstappen jest zazwyczaj miły i przyjacielski. Nie szuka zwad i wrogów, choć to nie znaczy, że ich nie ma. W końcu nikt nie jest idealny, on także nie potrafi dogadać się z każdą osobą stąpającą po globie. Życie sprawiło, że stał się pomocny, nie potrafi odmówić człowiekowi w potrzebie. Jest także bardzo opiekuńczy i troskliwy. W zasadzie nie ma w nim cech, które wskazywały by na arogancję, cynizm czy egoizm. Wszystko to zawdzięcza otoczeniu, w którym się wychował.
Kiedy przywitał się z samodzielnością i Amsterdamem, zaczął gotować. Najpierw dlatego, że musiał jeść, później dlatego, że polubił to zajęcie. Ponoć to właśnie mężczyźni są najlepszymi kucharzami i specami od łączenia smaków. Je syto i smacznie, a mimo to zachowuje idealną sylwetkę. Wszystko to za sprawą codziennych ćwiczeń. Milan biega, pływa czasami chodzi na siłownie aby nie stracić kondycji.
Jest mężczyzną inteligentnym, jednak nie można powiedzieć, że oczytanym. Nie lubi wertować ani książek, ani podręczników. Jest za to słuchowcem i większość wiadomość z zajęć zapamiętuje własnie po przez ten sposób. Posługuje się umiejętnością logicznego myślenia. Rzadko wpada dzięki temu w tarapaty, a jeżeli już się w nich znajdzie, to z łatwością się z nich wyplątuje. Jest błyskotliwy.
Nie ma problemów z nawiązywaniem kontaktów międzyludzkich. Jeśli jednak chodzi o płeć piękną, szybko się zakochuje. Choć uczucie to nie do końca można nazwać miłością, może raczej zauroczeniem. Tak szybko jak przychodzi, tak szybko odchodzi. Nic nie może na to poradzić. Kobiety zawsze będą go otaczały i pokazywały swoje wdzięki, w starciu z którymi Milan nie ma najmniejszych szans. Kiedy po raz kolejny wypowiada słowa: to jednak nie to, czego szukałem; czuje się podle, ale usprawiedliwia się tym, że nie trzyma na siłę czegoś, co go nie satysfakcjonuje. Czeka jednak na prawdziwą miłość.
Zdarza się, że jest porywczy. Często puszczają mu nerwy i to właśnie jedynie chwile, w których potrafi być naprawdę nieprzyjemny. Miewa momenty, w których rzuca szklanymi przedmiotami i co gorsza, wyzwiskami. Później jednak przeprasza, choć wie, że wszystko może się powtórzyć.
Jest dżentelmenem. W stosunku do kobiet szarmancki i taktowny. Ma swój urok i potrafi go w odpowiedni sposób wykorzystać. Zawsze dystyngowany i grzeczny.
Jest dżentelmenem. W stosunku do kobiet szarmancki i taktowny. Ma swój urok i potrafi go w odpowiedni sposób wykorzystać. Zawsze dystyngowany i grzeczny.
Dodatkowo:
* jest wolontariuszem w tutejszym zoo;
* marzy o podróżach po całym świecie;
* jeździ samochodem typu Audi A6;
* po uszy zakochany w czekoladowych lodach;
* orientacji heteroseksualnej
Witam!
Wyszedł jaki wyszedł, taki będzie. Może mój pal do końca się nie urzeczywistnił, ale nie jest najgorzej, mam nadzieję. Na blogu jestem po raz pierwszy, więc mam nadzieję, ze szybko się zaaklimatyzuje.
Milan mieszka w Amsterdamie od trzech lat, więc mile widziane są różnego rodzaju powiązania.
Proszę nie zadawać pytań o wątek, tylko po prostu zacząć, jesteśmy tutaj by pisać.
Preferuję długie wątki, ale nie przesadne opowiadania.
Zdjęcia pobrane z weheartit.com
Całość będzie wielokrotnie zmieniana, lubię zmiany.
[Aktualizacja: 25.05.2012.]
33 komentarze:
[Przeczytałam tylko fragmenty karty, ale już lubię Milana <3 Swoją drogą, uwielbiam to imię. Och, będziesz kolejną osobą, które to zaproponuję, a mianowicie sąsiedztwo. Może Milan będzie chciał mieszkać piętro nad Evą lub w kamienicy obok? I wtedy można byłoby wymyślić jakieś powiązanko, o ;) Witaj!]
[No, albo zmienię miejsce pracy Evci na Paradiso i będą się stamtąd znać, co ty na to? ;)]
[Niech więc będzie bar. Jak widzisz ich relacje w takim razie? ;)]
[Okeeej, to zaczynam ;)]
Piątkowy wieczór. Eva żegnała się właśnie ze swoimi pociechami na oddziale onkologicznym, pomagając zasnąć swojej ulubienicy. Mała Daisy, trzymała kurczowo dłoń panienki Smit, co chwilę się przebudzając, kiedy ciemnowłosa wykonała jakiś gest, nawet ten najlżejszy. Kiedy jednak zbliżała się dwudziesta, a co za tym idzie, godzina rozpoczęcia zmiany w Paradiso, Evie udało się, nie budząc dziewczynki, wyjść ze szpitala.
Skierowała kroki do mieszkania, aby wziąć swój regulaminowy strój. Wrzuciła krótkie spodenki i koszulkę do torby, wybiegając z kamienicy w pocie czoła. Punkt dwudziesta zawitała na zaplecze, gdzie ubrała czarne szorty, białą koszulkę i zielony fartuszek, wiązany w biodrach. Wyszła na salę, wchodząc za bar, aby przygotować się do maszerowania między stolikami.
Podeszła do wysokiego chłopaka i po przyjacielsku cmoknęła go w policzek, wspinając się przy tym na palcach.
- Dobry wieczór - mruknęła z uśmiechem, zgarniając kosmyk ciemnych włosów za ucho.
Eva też do spóźnialskich nie należała, ale czasami nie miała na to wpływu, tak jak dzisiaj. Przybyła, jak najszybciej tylko mogła, będąc zaledwie dwie minuty po czasie. Oprócz niej powinna być dzisiaj jeszcze jedna kelnerka i jeszcze jeden barman. Nie widziała ani jej, ani jego, więc mogła sobie pozwolić na krótką pogawędkę z Milanem, zwłaszcza, że nie było zbyt wielu klientów. Nie o dwudziestej.
- Ja ci dam Mała... - uśmiechnęła się i szturchnęła go lekko łokciem w bok, kręcąc przy tym głową. Wyciągnęła spod blatu tacę, znalazła notesik i długopis. Oparła się dłońmi o bar, marszcząc lekko nosek. - Z Daisy jest coraz gorzej, jej rodzice pojawiają się naprawdę rzadko, a nie wiem, czy doczeka się kolejne operacji - uśmiechnęła się blado, starając się nie rozpłakać. Daisy była jej małym promyczkiem i naprawdę nie chciała tracić tej dziewczynki, ale prawda była taka, że w tym szpitalu straciła już pięcioro swoich podopiecznych, do których była przywiązana. To ją w pewien sposób hartowało, ale nigdy nie można było przyzwyczaić się do śmierci bliskich osób.
- Pomóc ci w czymś? - spytała od razu, chcąc zająć czymś innym myśli.
[Aaa, dziękować ;D pomysł i owszem nie narodził się w sekundę. W takim razie mogę również pogratulować twojej karty, chociaż szczerze ta drobna czcionka była dla mnie wyzwaniem xD]
Uśmiechnęła się, łapiąc ściereczki i przysuwając bliżej siebie papierowe ręczniki. Na razie rundka po sali była niepotrzebna, ale wiedziała, że za kilkanaście minut będzie musiała się wysilić i ruszyć na podbój stolików. Wolała jednak stać za barem, razem z Milanem. Wiedziała, czego podejmowała się, biorąc się za tę robotę, ale czasami miała dość poklepywań w tyłek od podchmielonych klientów.
Złapała pierwszy kufel do piwa i zaczęła go delikatnie wycierać, starając się go przy okazji nie upuścić.
- To dzisiaj ma być ten wieczór kawalerski? - spytała, widząc, że największa loża jest zarezerwowana.
Tematy może i faktycznie do najprzyjemniejszych nie należały i cieszyła się, że przynajmniej tutaj, w Paradiso Milan nie zmusza jej do przykrych opowieści. Bądź co bądź, ale za to była mu wdzięczna.
- O ile będzie jeszcze Sonia - mruknęła, mając na myśli drugą kelnerkę, która pojawiała się w pracy, wtedy, kiedy tylko chciała. Właściwie, zastanawiała się dlaczego szef Paradiso jeszcze ją tutaj trzyma. Ale cóż, trzeba było przyznać, że Rosjanka Sonia była niezwykle atrakcyjną kobietą. Co prawda, holenderski miała opanowany jedynie w podstawach i często nie spełniała wymagań klientów, ale prawdopodobnie spełniała te szefa.
- A właściwie to bez różnicy, czy będzie - mruknęła po chwili namysłu z lekkim uśmiechem. - Będę musiała dać sobie radę. W razie czego, mam przecież ciebie, Panie Duży - posłała mu pogodny uśmiech, wycierając któryś już tam kufel.
Kiedy przy barze pojawił się mężczyzna, do sali weszło około dwudziestu mężczyzn. Większość wydawała się być już wstawiona, a przyszły pan młody - tak, miał tę tandetną koszulkę z napisem, kluczył dość niezdarnie między stolikami ustawionymi dookoła parkietu, na który trzeba zejść po trzech stopniach. DJ, który dzisiaj puszczał muzykę uśmiechnął się, a Eva zauważyła to, bo wiedziała, że takie wieczory są okazją do dużych napiwków.
- Życz mi powodzenia - mruknęła, odłożyła ścierkę. Notesik i długopis ułożyła na tacy, którą złapała pewnie w dłoń i wyszła na salę. Obeszła parę stolików, zbierając z nich puste kieliszki i kufle, spisała też parę zamówień, a potem przyszło zmierzyć jej się z lożą. Na razie było w miarę spokojnie, panowie nie mogli się doczekać pań do towarzystwa, więc spytali nawet Evę czy jest jedną z nich. Zaprzeczyła, a oni nadal nie chcieli wierzyć. Wiedziała, że gdy spiją się bardziej, nie będzie wcale łatwo. Zebrała dość obszerne zamówienie i po kilkunastu minutach ponownie znalazła się za barem, zebrane szkło wkładając do zmywarki. A potem podsunęła Milanowi cztery karteczki.
Praca była męcząca, zwłaszcza w piątkowe wieczory, a kiedy ktoś urządzał sobie w Paradiso wieczór kawalerski, zwykle wracała padnięta. Rozniosła zamówienia, musząc zrobić to cztery razy, bo na jednej tacy nie pomieściłaby wszystkiego i wróciła za bar, mając teraz chwilę wytchnienia. Usiadła na jednym z taboretów, które kiedyś tam przynieśli i oparła się o jedną z lodówek, w których stały schłodzone napoje.
- Ja chcę do domuuu... - jęknęła, spoglądając z minką zbitego psa na Milana. Muzyka była faktycznie głośna, ale to chyba ona zwabiła pierwszy panów z wieczoru kawalerskiego na parkiet. Eva obserwowała ich wygibasy z dystansu, ale nie mogła pohamować rozbawienia.
- Trochę... Dam radę! - spytała i w tym momencie za barem znalazła się Sonia. Wysoka, dużo wyższa od Evy blondynka. Zabrała tacę i bez słowa poszła. Obiec miały wyznaczone rewiry, chociaż jak Rosjanka się nie pojawiała, Eva musiała krążyć po całej sali. Niestety, wieczór kawalerski należał do niej. Zeskoczyła ze stołka, musnęła ponownie policzek Milana, złapała tacę i poszła.
Pracowała tak jeszcze cztery godziny, o godzinie czwartej trzydzieści opuścili bar. Noc była chłodniejsza, niż się spodziewała. Stanęła obok chłopaka i odczekali, aż Sonia sobie pójdzie, chociaż wcześniej coś im opowiadała.
- Też masz jutro wolne? - spytała.
[ Genialna karta *.*]
Gdyby mogła wybierać zapewne ten sobotni wieczór spędziłaby w domu oglądając jakiś film, albo posłuchałaby muzyki, trochę porysowała, może nawet coś uszyła. Na pewno wolałaby jednak odpoczywać, a nie tułać się po mieście w towarzystwie ledwo jej znanych ludzi. Wszyscy dobrzy znajomi byli zajęci, bądź nie odbierali telefonu. Cała reszta ludzi, których miała okazję poznać miała ochotę świętować weekend i szaleć do białego rana. Wyjątkowo Amelie nie podobał się ten pomysł i wolała spędzić wieczór raczej spokojnie, ale niestety brat uparł się na kolejną randkę w ich mieszkaniu i musiała coś z sobą zrobić przez najbliższe kilka godzin. Problem tylko w tym, że nie miała ochotę na zabawę. Dlatego też, gdy tylko weszła ze znajomymi do kolejnego klubu, czym prędzej od nich czmychnęła, licząc, że uda jej się ukryć przy barze. Usiadła na stołku, kładąc swoją torebkę na blacie i tradycyjnie wyciągając z niej ołówek i szkicownik. Głupie. Nikt nie zachowywał się podobnie w tego typu miejscach, ale niestety Amelie zaczynała popadać w chwilową desperację. Nie mogła nawet wstąpić do mieszkania, by zostawić rzeczy z uczelni, czy chociaż się przebrać. Zwykłe szorty i t-shirt raczej nie zrobią na nikim piorunującego wrażenia, ale może to i lepiej? I tak nie miała ochoty na szaleństwa dzisiejszej nocy.
- Mogę prosić colę, albo coś bezalkoholowego?- wymamrotała zmęczonym głosem, gotowa lada moment położyć się na barze i zasnąć. Chyba niepotrzebnie zeszłą noc spędziła na szyciu, bo i tak nic z tego nie było. Ostatnimi czasy coraz bardziej zaczynała wątpić w swój talent i zdolności. Może rodzice mieli rację? Może faktycznie lepszym byłaby prawnikiem niż projektantką?
Poklepała się po policzku w celu otrzeźwienia i posłała barmanowi wesoły uśmiech, tak charakterystyczny dla jej promiennej osóbki. Pewnie zabrzmiała jak dzieciak, nie chcąc pić alkoholu, ale nie sadziła, by szukanie pocieszenia w trunkach okazało się skuteczne. I wtedy ją olśniło, że twarz chłopaka wydaje się jej dziwnie znajoma. Swoim zwyczajem zmarszczyła nosek, w ten wyjątkowy dla siebie sposób i wycelowała w barmana palcem w iście oskarżycielskim geście.
- Biegasz. Biegasz, prawda? Jestem pewna, że widziałam Cię parę razy rano w parku.- powiedziała z wesołym uśmiechem na malinowych wargach, dumna z tego, że rozpoznała chłopaka. Może i się nie znali, ale Amelie miała niesamowitą pamieć do ludzkich twarzy, a zaczepiając ludzi w podobny sposób zazwyczaj tworzyła liczne znajomości. Ot, taka specyficzna z niej była osóbka.
[ Mam nadzieję, że watek może być.]
[Dobry! Wątek postaram się zacząć, aczkolwiek pomysły na powiązania/relacje? :)]
Wydobyła z siebie dziwne mruknięcie, gdy musiała nieco się podnieść, by wyciągnąć z tylnej kieszeni spodni wskazaną sumę pieniędzy. I chociaż była wybitnym przykładem osoby szczupłej i tak wyciągniecie czegokolwiek z tylnej kieszeni nie należało do zadań prostych. Stąd i całe przedstawienie panny Morel, które niestety zwróciło na nią uwagę pobliskich gości klubu. Zaraz jej policzki przybrały urokliwy odcień pąsowej róży, a sama amelie, czym prędzej spuściła włosy, by zakryły jej zarumienioną twarzyczkę. Czym prędzej podała mężczyźnie banknoty i przeczekała chwilę, aż ludzie stracą nią zainteresowanie, by kontynuować rozmowę z chłopakiem. Co z tego, że musiał pracować. Szczerze mówiąc i ona przyszła tutaj z zamiarem stworzenia czegoś szczególnego, nie zamierzała się obijać. Przynajmniej nie dzisiejszego wieczoru.
- Ah, wiedziałam!- z tryumfalnym uśmiechem na ustach upiła łyk swojej coli.- Ja też biegam.- powiedziała dumnym głosem, jakby co najmniej było to zdarzeniem wybitnym. Zdając sobie sprawę z całej swojej paplaniny, a raczej z tego jak musiała dziwnie brzmieć, przygryzła lekko dolną wargę i zaśmiała się niepewnie.- Biegam po parku w znośną pogodę. Deszczu nienawidzę, ale... No, właśnie wiedziałam, że Cię skądś znam. Często Cię widuję, kiedy biegasz, choć jakoś nigdy nie zdarzyło nam się na siebie wpaść. Jestem Amelie.- przedstawiła się z wesołym uśmiechem na swoich malinowych wargach wyciągając w kierunku chłopaka dłoń.
[czeeeeść.. ja to bym chciała wątek, nawet bym i zaczęła, ale błagam o podrzucenie jakiejś podpowiedzi małej!]
[ jak na lato :P no to lets go z wątkiem ]
[ Witam :) Karta postaci bardzo ciekawa, dlatego też chciałabym zacząć z Tobą wątek. Mam nadzieję, że nie wyjdzie mi to najgorzej ;D ]
Noc - czas gwiazd, spokoju. Czas do przemyśleń, do zatopienia się we własnych fantazjach, marzeniach. Rozważania o przeszłości, teraźniejszości, ale też bliższej, jak i dalszej przyszłości. Niektórzy wpatrują się bezcelowo w granatowe niebo, inni szukają na nim odległych planet, może też jakichś znaków. Ale są też ci, którzy wcale nie zauważają mocy tej pory, jedynie biegną do przodu, przed siebie, zostawiając w tyle cały świat. Czasami nie mogą, a nawet nie chcą zatrzymać się na chwilę i odetchnąć, nabrać powietrza w płuca, przymknąć oczy i się wyciszyć. Może tego nie potrzebują? Lecz przecież każdy potrzebuje spokoju. Nawet na sekundę.
Gdyby cofnąć się o kilka lat, przenieść się do Diemen, można by dostrzec na pewnym wzgórzu dziewczynę, która samotnie gra na gitarze smutne, zapadające w serce melodie. Pełne pasji, kojących dźwięków, jakby wylane prosto z czyjejś duszy. A może tak właśnie było? Oddawała siebie, a przecież chyba o to chodzi.
Lecz cóż można dostrzec teraz? Również dziewczynę tą samą, może odrobinę zmienioną. Ale dalej siedzącą w samotności, grającą te same pieśni, tyle, że już nie na wzgórzu, a w zagłębieniu starej kamienicy. Siedzi w kącie i nawet nie zwraca uwagi na pojawiającego się co jakiś czas przechodnia, po prostu gra. Znika, odpływa, zamyka się na innych. Jak można się domyślić, nie zauważa chłopaka, który przechodzi właśnie obok niej. Ona dalej oddaje się swojej pasji, a z jej ust zaczynają wydobywać się ciche słowa, należące do jakiejś piosenki...
These wounds won't seem to heal
This pain is just too real
There's just too much that time cannot erase...
Wysokie blond dziewczę, już w zasadzie kobieta, szła spokojnym krokiem przez park miejski. Dochodziła dziewiąta, ale wieczór był bardzo ciepły. Wracała z pracy. Ręce miała całe obolałe przez robienie bukiecików na Dzień Matki, ale miała dobry humor. Był piątek, nie miała jutro zajęć, więc mogła spać trochę dłużej, a potem sprzedać wszystkie przygotowane przez nią zamówienia i znowu odpoczywać.
Naprawdę, czuła się tak normalnie i szczęśliwie. Jakby była zwyczajną studentką, która dorabia sobie do stypendium ciężką pracą, a nie jakby miała co chwile zmiany nastrojów i cierpiała od roku na depresję. Uwielbiała te chwile normalności.
Przysiadła na chwilę na ławce i odchyliła głowę do tyłu. Na niebie pojawiały się już pierwsze gwiazdy. Nagle z zadumy wyrwały ją pazury na kolanach.
Najpierw pisnęła, ale widząc przed sobą przyjazny pyszczek jakiegoś labradora, uśmiechnęła się i ostrożnie pogłaskała go po łebku.
- Cześć - mruknęła cicho i podrapała psiaka za łóżkiem. Nie wyglądał jakby miał złe zamiary. Teraz też zauważyła, że był zapięty na smyczy, komuś się wyrwało, biedactwo. Rozejrzała się więc dookoła, szukając zaniepokojonego właściciela i chyba znalazła. Już biegł w jej stronę. Na około, po chodniku, zamiast szybciej, przez trawnik. Maniak - pomyślała, ale nie było to złośliwe... Mila miała po prostu nieco skrzywione poczucie humoru.
Psiurek też odwrócił się w stronę swojego pana, ale łapkami nadal był oparty o pozbawione spodni czy rajstop nogi blondynki.
[A ja już napisałam, że skończyli pracę, a Milan dalej whiskey polewa... ;D Daj mi chwilę na odpisanie, w takim razie.]
Clayton pogrążony w lekturze książki - Historia muzyki się kłania - postanowił dłużej potrzymać dzwoniącego w niepewności, chociaż nie wiedział któż to może być. Telefon znajdował się na komodzie przed jego nogami i było to stanowczo za daleko by przerwać czytanie. Typowy syndrom leniwca. Tak czy siak, pomyślał, że jeśli to coś ważnego to owy ktoś mu tak łatwo nie odpuści.
Ciekawość jednak okazała się zbyt narwana (jak prawie wszystko w wypadku Brytyjczyka) i dokończywszy ostatnie zdanie w akapicie sięgnął prędko po telefon. Na szczęście w dalszym ciągu dzwonił.
Zerknął na wyświetlacz. O proszę.
- Siema - przywitał się krótko i rzeczowo, czekając na słowa Miliana.
- Nie ma sprawy, cudowna jest - powiedziała, uśmiechając się do chłopaka, potem znów spuszczając wzrok na psinkę. Doprawdy, uwielbiała zwierzęta.
- Brakuje mi takiej duszyczki w domu. Chwilę moja współlokatorka miała psiaka, ale... wyprowadziła się - skróciła historię. Lilian umarła, a Mila nie miała pojęcia co stało się z jej szczeniakiem. Ale to nie było miejsce, ani nie czas, żeby się nad tym rozdrabniać. Było, minęło. W końcu nie były bardzo zżyte.
- Jak się wabi? - podniosła się z ławki i dołączyła do chłopaka w tym wieczornym spacerze, nie odbierając od niego żadnych negatywnych sygnałów. Dobrze się czuła.
A Angel dalej zagłębiała się w swoich marzeniach, fantazjach, które być może chciałaby kiedyś spełnić. Bo kto wie? Przecież wszystko się może zdarzyć, nawet cuda - o ile ktoś będzie w nie wierzyć.
Lecz może lepiej nie wracać do marzeń? W końcu potem człowieka też spotyka zawód, styka się z szarą rzeczywistością, która nie zawsze jest tak cudowna.
Zaczęła coraz głośniej śpiewać. Słyszała jedynie brzmienia gitary, czuła potęgę muzyki. Dźwięki wypełniały ją całą, tylko tak mogła poczuć się naprawdę szczęśliwa. Bo to było jej. Jedyne, czego nikt nie mógł jej odebrać.
Po dość niedługiej chwili zakończyła swoje mini przedstawienie, ostatnie słowa piosenki wypowiadając prawie szeptem. A gdy już przestała grać, powtórzyła je jeszcze kilka razy. Westchnęła cicho, a następnie oparła głowę o ścianę. Dopiero wtedy zauważyła stojącego niedaleko niej chłopaka. Zrobiła wielkie oczy, nieco się wyprostowała. Nie miała tremu, kiedy śpiewała przed publicznością. Teraz jednak było to coś innego, bardziej osobistego.
Zaczesała nerwowo włosy do tyłu, wpatrując się w nieznajomego.
- Podobało się...? - spytała nagle, unosząc lekko jedną brew.
- Bo psy to w sumie fajne rozwiązanie. Nie płaczą, srają dopiero na zewnątrz i nie ciągną cię za suty jak nie masz ochoty. No i na co komu dzieci? - powiedziała żartobliwie i roześmiała się. W sumie musiało to zabawnie zabrzmieć w jej ustach. Kto ją znał, to ją znał, ale dla chłopaka pierwsze wrażenie musiało być mylące. Taka w końcu paniusia w obcisłej, a u dołu rozkloszowanej, kwiecistej sukience i na obcasach, która zdecydowanie nie używa zbyt zgrabnych i eleganckich słów. Ale cóż, shit happens, ya?
[Przepraszam, że dopiero teraz :)]
Nie, nie miała planów na jutrzejszy dzień, bo na swoje nieszczęście miała wolne i naprawdę nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Nie mogła przesiedzieć w domu całej soboty, bo po prostu zmarnowałaby swój dzień. Okej, czasami pozwalała sobie na odrobinę lenistwa, ale zwykle starała się coś robić.
- Nie. Robimy coś razem? - spytała z uśmiechem. Oboje opuścili już lokal, wychodząc na opustoszałą ulicę. Eva ujęła Milana pod ramię, uśmiechając się pogodnie.
Szczerze zdziwiła ją reakcja chłopaka. Początkowo zmarszczyła brwi, potem uśmiechnęła się lekko.
- Miejsce jak każde inne - wzruszyła ramionami, a potem spojrzała na swoją gitarę. Pogładziła ją trochę, lepiej nastroiła i z powrotem przeniosła wzrok na twarz chłopaka. - Nie ważne, gdzie się gra. Ważne, że robi się to z pasją - dodała, choć nie wiedziała czemu. Nie często zdarzało się, że mówiła otwarcie o muzyce w ten sposób. Raczej była małomówna, co ostatnio powoli się zmieniało. Przełamywała lody, chciała stać się normalna. Może wreszcie przyszedł na to czas?
Przejechała delikatnie dłonią po strunach, tworząc ciepłą, kojąca melodię. Tylko w ten sposób potrafiła pokazać swoją wrażliwość, na żadnym innym polu jej się to nie udawało. Grając wyrażała siebie, struny były jej ustami, a melodia głosem. Wtedy czuła się spełniona.
- Cieszę się - mruknęła cicho, a następnie oparła się o ścianę kamienicy. - Masz jakieś imię, wędrowcze? - uniosła jedną brew, patrząc na niego z uwagą.
- Ale w końcu przestaje. A zanim dziecko przestanie mija dużo czasu. Za dużo - stwierdziła wzruszając ramionami.
Nie lubiła dzieci. Było może jedno, które tolerowała, córka jej przyjaciółki. Ale z tą nie miała już kontaktu przez prawie rok.
Mało tego, sama była w ciąży! Patrząc na nią ciężko uwierzyć, że ten chudzielec był w stanie utrzymać ciąże. I prawidłowo, bo nie mógł. Tak bardzo nie chciała mieć dziecka, tak bardzo była rozdarta między mężem a prawdziwą miłością i tak słaba była psychicznie, że poronienie w tym przypadku było oczywistą oczywistością. Zwłaszcza gdy doszedł do tego stres, głodzenie się i litry kawy. Wyrodna matka, która, chwała Bogu, matką nie była i... oby, nie będzie.
- Wolałabym umrzeć, niż mieć dzieci - zmarkotniała nieco i wbiła spojrzenie w swoje buty, stukające cicho koturnami po asfaltowej alei.
- To może... - urwała, zastanawiając się co mu zaproponować. Ona również nie przepadała za hałaśliwymi klubami i towarzystwem, które tam się bawiło, a paradoksalnie pracowała właśnie w takim miejscu. Wiedziała, że i Milan nie jest zwolennikiem tego typu rozrywki.
- Co powiesz na spokojny filmowy wieczór u mnie? Z dobrym jedzeniem i odrobiną alkoholu? - spytała z uśmiechem, unosząc obie brwi ku górze. Wiedziała, że jeśli się nie zgodzi, będzie musiała myśleć od nowa. I proponować ponownie.
[ Ochota na wątek/powiązanie z którąś z moich bohaterek ? :) ]
Londyn czeka właśnie na Ciebie. Zapraszamy Cię do tworzenia historii o ludziach ich marzeniach, planach i szarej rzeczywistości, z którą muszą się zmierzyć! http://try-in-london.blogspot.com/
[To ja bym chciała wątek, a może nawet jakieś powiązanie! :) Zakochałam się w Milanie :3]
[Oboje są właścicielami labradorów, można by tu czegoś się uczepić :) poza tym, Liliana w swoim życiu nie miała okazji podróżować, więc z zafascynowaniem i zainteresowaniem mogłaby chłonąć opowieści Milana o Afryce :)]
Dzień był bardzo pogodny. Gdy tylko Liliana wróciła z uczelni, stwierdziła, że aż żal byłoby nie wziął swojego ukochanego czworonoga na jakiś spacer. Jak postanowiła, tak zrobiła. Już pół godziny później, spacerowała z psem po pobliskim parku. Apollo był wyjątkowo łagodną psinką, bez obaw więc, spuściła go ze smyczy. Sama opadła na trawę i obserwowała swojego ulubieńca. Apollo w pewnej chwili dostrzegł jednak coś ciekawszego, niż jego piłka. A co? Otóż, innego labradora. Nim Liliana zdążyła cokolwiek zrobić, ruszył w stronę psa i jego pana. Liliana ruszyła więc za nim. Musiała przyznać, że, no cóż, bardzo przystojnego pana.
[uuu.. widzę ciacho. haha może jakiś wątek? widzę, że pracuje jako barman. Może załóżmy, że pracują w jednym miejscu? :D]
Prześlij komentarz