Candice 'Candy' Stanford
1.06.1981.
Pierwszą i prawdopodobnie najważniejszą kwestią jest to, że Candy nie ogarnia. Nie, nie jest głupia, nic z tych rzeczy. Po prostu nie ogarnia swojego życia, swojego ekspresu do kawy i swojej zabawnej pracy. Ale od początku. Przyszła na świat trzydzieści jeden lat temu w Vancuouver. Miasta nie pamięta bo wyprowadziła się stamtąd mając zaledwie trzy lata. Jej ojcec był policjantem, został jednak zastrzelony w czasie napadu na jubilera. Mama Candy postanowiła wynieść się z Kanady jak najdalej, tylko po to, żeby przestać żyć przeszłością. I tym prostym sposobem znalazły się w Amsterdamie. Dla małej dziewczynki nie było większej różnicy w tym gdzie chodzi do przedszkola i szczerze mówiąc, Candy dalej jest bez różnicy to gdzie mieszka. Jej matka, Elisabeth, znalazła tu drugą miłość swojego życia. Wyszła więc za mąż za prawnika a kilka lat później na świat przyszła jej druga dziewczynka - Victoria. Lata mijały, Vicky dawała nieźle popalić, Elisabeth spełniała sie w roli zadowolonej z życia kury domowej a Candy zaczęła studia na Uniwersytecie. Biomechanika: studia zupełnie nie w jej stylu. Pięć lat męki, kolokwiów i zakuwania do samego rana a później? Miesiąc po skończeniu studiów Candice znalazła pracę w małym antykwariacie muzycznym, co oznacza że pięć lat poszło się... Zostało zmarnowanych, bo Candy stwierdziła, że woli pracować z muzycznymi starociami. Twierdzi, że nie osiągnęła w życiu jeszcze niczego na tyle ważnego, żeby mogła rozpisywać się godzinami na temat swojej biografii. Ot zwyczajne życie, zwyczajnej dziewczyny, która nie bardzo może zrozumieć dlaczego jej młodsza o pięć lat siostra bierze niedługo ślub, z przystojnym i dobrze zapowiadającym się lekarzem. I kiedy tak przypatruje się Vicky, przypomina jej się specyficzny zapach domu i smak nalewki przygotowanej przez dziadka., Przypominają jej się poranki, gdy o siódmej rano mama ściągała je z łóżek i kazała zjeść śniadanie. Przypomina sobie dziewięćdziesiąt osiem tysięcy sześćset pięćdziesiąt siedem niezapowiedzianych uśmiechów, oraz całkiem mądre bajki lecące w telewizji. I nastrój ostatniej dziecięcej wiosny. Majowe dni, majowe wieczory. Majowe noce przy ognisku. Tysiąc osiemset czterdzieści osiem mniej lub bardziej konstruktywnych rozmów. Smutek siostry, gdy jak miała sześć lat spadła z huśtawki i dobre słowo gdy przyklejała jej kolorowy plaster na kolanie. Oraz te wszystkie rzeczy, których nie jest w stanie sobie przypomnieć. Wszystko było małym epizdem w nieogarniętym życiu Candy, a teraz jej młodsza siostrzyczka wychodzi za mąż. ZA MĄŻ. I jak tu ogarniać cokolwiek?
Candice chciała, żeby jej życie przypominało obraz. Od zawsze marzyła o tym, by tworzyć kolorową plamę barw, dobraną kolorystycznie, idealnie. By tworzyć dokonałą całość, taką która była zamierzonym celem a nie wypadkową kilku przypadkowych zdarzeń. I być może jej prośby zostały wysłuchane, jednak zamiast tworzyć idealną konstrukcję, jej życie jest raczej dziełem Picassa.
Candy jest prawdopodobnie najbardzej nieogarniętym człowiekiem świata. Zapomina dokumentów, gubi kluczyki od auta, prowadzi rozmowy na poziomie z rudym kotem o wdzięcznym imieniu Mr.Cat i uważa, że jest najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Trzydzieści jeden lat przecież o niczym nie świadczy. Wciaż można biegać po placach zabaw i pracować tam, gdzie nie płacą zbyt wiele. Jej siostra za to jest jej odbiciem w krzywym zwierciadle. Vicky jest poukładana, jest idealnie ubrana, zarabia pieniądze i nosi na palcach prześliczny zaręczynowy pierścionek. I marudzi w słuchawkę o tym, że Candy w końcu powinna się ogarnąć, bo przecież nie można wiecznie zacztywać się w biografiach Schuberta. Rudy kot na kolanach i kubek kawy w ręce pasują, owszem, ale raczej dwudziestolatce, która właśnie uczy się do sesji. Candy nigdy nie lubiła sesji, pewnie dlatego że biomechanika nigdy nie była tak ciekawa jak życie Schuberta. A szkoda.
Oprócz bycia wybitnie nieogarniętą (słowo to prawdopodobnie sponsoruję tę postać), Candy zawstydza się wręcz zawodowo. Głównie dlatego jest słaba we wszelakich flirtach i randkowaniu. Jakiś czas temu dała sobie spokój z szukaniem miłości swojego życia i zaszyła się w antykwariacie, twierdząc że książe z bajki i tak kiedyś wkroczy szturmem do jej życia. Tymczasem jedynym facetem w sercu Candy jest kot. Na pół etatu zajmuje się też byciem 'uroczą', choć ona twierdzi że wcale urocza nie jest, za to chętnie przyzna się do bycia upartą i wredną. Czasami. Candy lubi swoje życie. Wcale nie uważa, że do pełni szczęścia potrzeba miliona wrażeń i setek wyborowych imprez. Dobrze jej w tym miejscu, w którym teraz jest i nie chce niczego zmieniać. Co prawda Dziadek u którego pracuje wciąż odgraża się, że przez to jej 'marzycielskie' podejście do życia strac głowę, albo przynajmniej pracę - ale Candice uśmiecha się jedynie pod nosem, niewinnie spuszcza włosy i obiecuje poprawę. Kolejny raz.
Candice zdaje sobie sprawę z tego, że pewnego dnia jej bajka się skończy i przyjdzie jej zmierzyć się z rzeczywistością, która prawdopodobnie zmiażdży ją brutalnie swoją szarością. Stara się więc czerpać z życia całymi garściami, nie przejmując się niezapłaconym mandatem, za przechodzenie na czerwonym świetle.
Dodatkowo?
- Nie wie do czego służy połowa kosmetyków leżących na półkach drogerii. Osobiście używa jedynie maskary i błyszczyka do ust. Eyeliner jest dziełem szatana a zalotka zapewne chce zjeść jej oko.
- Od dziesięciu lat nie je mięsa. Nie z powodów religijnych, po prostu pewnego dnia stwierdziła, że co jak co ale chyba jej to nie smakuje.
- Zaczytuje się w romantycznych powieściach, uwielbia też kryminały.
- Kocha siedzieć na parapecie okna kiedy mocno pada deszcz. Wtedy wystarczy jej ciepły koc, kubek kakao i może bez celu przesiedzieć cały dzień.
- Od dziesięciu dni próbuje umówić się na zrobienie tatuażu, czyli spóźnionego prezentu urodzinowego. Dwa razy zmieniała już termin spotkania, bo o ile jest przekonana że tatuaż chce, to jest rónież świadoma tego, że pewnie spanikuje i umrze z bólu.
---
Witam :) Kristin Kreuk dumnie użycza buźki dla Candy :) Chętna jestem na wszelakie wątki i powiązania, nawet te najbardziej pokręcone :)
14 komentarzy:
[Podoba mi się ta karta. I w ogóle, roześmiana ta Candy. Lubię ją ;)]
[To w takim razie ja się na wąciszcze piszę, coby trochę niedzielowo powspierać. Właściwie już wcześniej pisać miałam, ale mi z głowy całkiem wypadło ^^]
[ może wątek? zaraz przeczytam kartę i pomyślę nad ewentualnymi pomysłami, chyba że ty będziesz szybsze :) czekam na wszelkie sugestie. :)
[Ciężko mi je jakoś powiązać, więc pomysł raczej wygórowany nie będzie. Skoro Candy tak lubi siedzieć w oknie, kiedy pada, to może podczas jednej z ulew zobaczyłaby na ulicy przemokniętą Ann i w akcie litości zaprosiła ją do siebie?]
[ hm.. przeczytałam kartę i stwierdzam, że zapowiada się bardo ciekawie. proponuję, żeby Ryan po prostu wpadł do antykwariatu, w którym pracuje Candy, a potem czas pokaże... co ty na to? ]
Bywały dni, kiedy Ryan nie miał żadnego punktu zaczepienia i zwyczajnie nudził się w swoich pustych czterech ścianach. Życie bywa bardzo skomplikowane – a u niego było to prawdopodobnie genetyczne, więc wyszedł z domu. Wszystko niż siedzenie, patrzenie w sufit i rozmyślanie o beznadziejności sytuacji wydawało mu się lepsze.
Nie był jeszcze dokładnie rozeznany w mieście, znał tylko centrum Amsterdamu, ale dzisiaj postanowił pójść trochę dalej niż zazwyczaj. Ruszył wąskimi ścieżkami, które wywiodły go z centrum miasta, a na każdym rogu czuć było zapach prawdziwego miasta – nie tego przeznaczonego jedynie pod turystów…
Przyglądał się wystawom sklepowym nadmorskich kamienic, rozkoszował się zapachem gotowanego jedzenia w restauracjach i wonią palonej trawki, którą czuć było na każdym rogu. Tego nie zobaczysz jeżeli przyjedziesz na wycieczką z przewodnikiem…
W końcu jego uwagę przykuł mały sklepik, chyba antykwariat, który był nieco schowany z tyłu i nie wyróżniał się zbytnio. Ryan bez zastanowienia wszedł do niego, a gdy otworzył drzwi rozległ się dźwięk małego dzwoneczka, zawieszonego pod sufitem…
- Dzień dobry… - powiedział na wstępie i rozejrzał się po wnętrzu. W takim sklepie jeszcze nie był…
Choć pomieszczenie było duże to w każdą wolną wypełniały książki oraz inne leciwe przedmioty, które przeznaczone były na sprzedaż. Rozglądał się z zaciekawieniem, czekając aż ktoś zejdzie z poddasza.
W takim miejscu spodziewałbyś się raczej miłego, starszego pana z długą siwą brodą i pykającą fajką. Ku jego zdziwieniu na końcu schodów stała kobieta, chyba nieco starsza od niego, ale za to bardzo piękna. Uśmiechała się promiennie, a pod pachą trzymała wysłużony wolumin o sporej grubości. Od razu widać było po niej, że musi lubić swoją pracę…
- Przechodziłem tędy przypadkiem i tak się zastanawiam… Czy nie znajdę tu przypadkiem starych taśm filmowych z filmami z lat dwudziestych i trzydziestych…
[No i dobra :) zaczniesz?]
Ann, jako najmłodszej, a zarazem pełnoletniej osobie w cyrku, przypadał obowiązek zakupywania reszty trupy w różnorakie wyskokowe napoje. Dlatego w większość wolnych dni chodziła od przyczepy do przyczepy, spisywała wszelkie zachcianki, zbierała pieniądze do portmonetki i ruszała w miasto. Bez względu na warunki pogodowe. Tego dnia nie zaufała swej jakże niezawodnej kobiecej intuicji, przez co do plecaka nie zapakowała parasolki, uważając, iż bluza z kapturem wystarczy jak najbardziej oraz mając nadzieję na nic większego niż lekką mżawkę.
To wydarzyło się momentalnie. Amsterdam w jednej chwili spowił mrok, a ciężkie krople zaczęły tworzyć na chodnikach dziko pędzące strumienie. Annelie, grzechocząc butelkami, wbiegła do najbliższego sklepu. Małego, wyposażonego we wszystkie drobiazgi, poczynając od upominkowych kubków, kończąc szczęśliwie na parasolkach. Blondi złapała za najtańszą, rzuciła wygrzebane z kieszeni drobne na ladę, po czym wyszła z powrotem w nawałnicę, by już za moment pożałować własnego wyboru. Dlaczego nie mogła wziąć tej ze stabilniejszą rączką? Cięższej, ale za to odporniejszej? Wiatr chłostał silnymi podmuchami, wyginając wszystkie druty i siekając deszczem pod ostrym kontem. Ann walczyła z parasolką, by zapewnić sobie choćby jeszcze jedną suchą sekundę, gdy usłyszała głos. Zbawienie, chociaż nie dotarł do niej dźwięk anielskich trąb. Zmrużyła oczy, by zobaczyć coś przez ścianę deszczu. Rozmazana sylwetka kobiety. W innej sytuacji Heidenstam uzbroiłaby się w ostrożność, tym razem jedna bez zastanowienia wbiegła do budynku, czerwoną parasolkę wyrzucając do kosza stojącego tuż przed wejściem.
- Dziękuję - stwierdziła, dysząc ciężko. Przerzuciła włosy na jedną stronę i wyżęła je niczym szmatę, tworząc na posadzce kałużę. - Tylko ja może dalej wchodzić nie będę i tu poczekam, bo jeszcze mieszkanie zaleję. - Wymownie wskazała na ociekające ubranie.
Gdy wszedł po schodach na antresolę od razu poczuł zapach starych książek. Tak dobrze znana mu woń z czasów dzieciństwa, gdy wraz ze starszymi braćmi odkrywali skarby na strychu u dziadków. To tam znalazł dzienniki z okresu II Wojny Światowej, które natchnęły go do nakręcenia jego ostatniego filmu.
Cała podłoga zawalona była stertami płyt winylowych w lepszym i gorszym stanie. Niektóre prawdopodobnie nawet nie będę nadawały się do odsłuchania, a jedynie mają wartość sentymentalną dla wytrwałych kolekcjonerów. Gdzieniegdzie, zalegały także niewielkie stosy książek.
- Jestem Ryan… - przedstawił się. Rzadko kiedy był śmiałym facetem, który jako pierwszy zagaduje, ale wydawał mu się bardzo miła i trochę zamknięta w czterech ścianach zakurzonego antykwariatu. Zastanawiał się czy dziewczyna tylko tu pracuje czy może sklep należał do jej rodziny…
[jakieś pomysły?]
[jakbyś jeszcze zaczęła, to by było megawyczepiście. :x]
Owinęła się kocem, z góry spoglądając na kota. Dawno temu sama takiego miała. Dobrze pamiętała ile błagań, płaczu i obietnic ją kosztował. A i tak zniknął po kilku tygodniach. Rodzice powiedzieli, że prawdopodobnie uciekł. Ann uważała te tłumaczenie za bzdurne i po dziś dzień zastanawiała się, gdzie jej własna przylepa została przeniesiona.
Kiedy kobieta zniknęła ze sklepu, Heidenstam pozwoliła sobie na dokładniejsze oględziny. Nie dziwiła się sobie, że pomyliła pomieszczenie z mieszkaniem. Krzesła, szafki, zegary, stare radia i figurki zdobiły wnętrze. Pod jedną ze ścian Ann dostrzegła wygodnie wyglądającą kanapę, na którą jednak nie odważyła się usiąść w trosce o materiał, który przecież nie musiał dobrze reagować na wilgoć. Wzrok za to przykuła jedna z lamp, z misternie zdobionym abażurem. Annelie lubiła ozdabiać i uprzytulniać niewielkie wnętrze własnej przyczepy.
- Ile za to? - zapytała, kiedy tamta wróciła.
Możesz ponownie wcielić się w postać żyjącą w sercu Nowego Jorku. Pamiętasz High-School-Life i atmosferę tam panującą? Jeśli tak, to zapraszam ponownie, jeśli nie to koniecznie musisz sprawdzić!
www.bradley-high-school.blogspot.com
Prześlij komentarz