JOSHUA HENDERSON
11.09.1983
gdyby jego życie miało być zawarte w chronologicznie ułożonych tagach
szpital
lego rower złamanie róże ogródek silnik gotowanie garnitur
tatuaż irokez perkusja martensy ramoneska alkohol prawo jazdy
samochód więzienie chłód architektura miłość aborcja biuro
samotność zauroczenie zmiana
powiązania, historia, album
zanim spróbujesz nawiązać rozmowę
Śpi? Nie. Je? Czasem. Bluzga? Jak każdy. Oszukuje? Może. Zdradza? Zależy. W każdym razie - nie jest typowym bad boyem, jakich kreuje współczesny świat. Ma tylko swój mocny charakter. Nie potrzebuje wzmacniać wizerunku narkotykami, kilkunastoma kochankami i alkoholem w znacznych ilościach. Jest panem architektem, trzeba jakoś z tym żyć. Nie interesuje go, ile razy w tygodniu uprawiasz seks, ilu masz kochanków, jakie lubisz lody, a jakie filmy (całe twoje życie osobiste to dla niego dosyć nużący temat). Właściwie najbardziej ciekawi go, ile masz pieniędzy, bo jeśli sporo, to możliwe, że przeznaczysz ich część na jego honorarium, a potem wylądujesz w perfekcyjnie zaprojektowanym domu. Chyba, że intrygująca osoba z ciebie, to wtedy ot, może zacznie się jakaś znajomość wykraczająca poza biznes.
Uśmiecha się, bo czemu nie? Wygląda wtedy przystojniej, to się szczerzy. Choć niezbyt nachalnie do nikogo, tylko lekko. Rozbawić go - średnio trudna czynność, choć nie wszystkie żarty go śmieszą, ma specyficzne poczucie humoru. Jest fanem bycia uprzejmym, bo choćby świat się walił, on wciąż nie zrezygnuje z samodzielnie ułożonych zasad obycia w społeczeństwie. Lubi się bawić, ale bez przesady, trzeba czasem zachować też klasę.Jozue. Niektórzy wolą Jezus, ale Jozue lepiej brzmi. Podobno to wymyśliła jakaś ciotka, co jej nigdy w życiu na oczy nie widział i prawdopodobnie nigdy nie zobaczy. Ciekawe, czy wiedziała, że kiedy mały J. dorośnie, to będzie równie nieugięty, jak jego poprzednik sprzed ponad dwóch tysięcy lat. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że nie weźmie z niego przykładu z długości życia, bo 110 lat to byłaby męczarnia dla wszystkich ludzi znajdujących się wokół niego. W końcu jest dosyć nieznośnym człowiekiem, tak czy siak. Jakimś tam despotą i tyranem także, bo spróbuj tylko podważyć jego decyzje, to będzie krucho. Doskonale wie, co robi, nawet jeżeli wydaje się to kompletnym wariactwem, to on widzi w tym korzyści. Od czterech lat wychodzi na takim sposobie życia na korzyść, więc jest pewny siebie. Być może też miły, choć to zależy, dla kogo, jednak istnieje tylko kilka osób, które potrafią z czystym sumieniem powiedzieć o nim "dupek", bo pomimo, iż nie stosuje na co dzień do przykazania miłości, to próbuje się nie denerwować, nie krzyczeć, nie być sarkastycznym i tak dalej.
Uśmiecha się, bo czemu nie? Wygląda wtedy przystojniej, to się szczerzy. Choć niezbyt nachalnie do nikogo, tylko lekko. Rozbawić go - średnio trudna czynność, choć nie wszystkie żarty go śmieszą, ma specyficzne poczucie humoru. Jest fanem bycia uprzejmym, bo choćby świat się walił, on wciąż nie zrezygnuje z samodzielnie ułożonych zasad obycia w społeczeństwie. Lubi się bawić, ale bez przesady, trzeba czasem zachować też klasę.Jozue. Niektórzy wolą Jezus, ale Jozue lepiej brzmi. Podobno to wymyśliła jakaś ciotka, co jej nigdy w życiu na oczy nie widział i prawdopodobnie nigdy nie zobaczy. Ciekawe, czy wiedziała, że kiedy mały J. dorośnie, to będzie równie nieugięty, jak jego poprzednik sprzed ponad dwóch tysięcy lat. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że nie weźmie z niego przykładu z długości życia, bo 110 lat to byłaby męczarnia dla wszystkich ludzi znajdujących się wokół niego. W końcu jest dosyć nieznośnym człowiekiem, tak czy siak. Jakimś tam despotą i tyranem także, bo spróbuj tylko podważyć jego decyzje, to będzie krucho. Doskonale wie, co robi, nawet jeżeli wydaje się to kompletnym wariactwem, to on widzi w tym korzyści. Od czterech lat wychodzi na takim sposobie życia na korzyść, więc jest pewny siebie. Być może też miły, choć to zależy, dla kogo, jednak istnieje tylko kilka osób, które potrafią z czystym sumieniem powiedzieć o nim "dupek", bo pomimo, iż nie stosuje na co dzień do przykazania miłości, to próbuje się nie denerwować, nie krzyczeć, nie być sarkastycznym i tak dalej.
zdjęcie jest po to, żeby nie musieć go opisywać, ale...
Jedno oko ma wyżej, drugie niżej, waha się to o dwa czy trzy milimetry, jest za wysoki na na jego gust, a nos jest krzywy. I co z tego? Ma sobie robić operację plastyczną? Poza tym - jego sylwetka to nic zaskakującego. Chyba, że nienormalnym wydaje się posiadanie czterech kończyn, głowy i tułowia. Pięć palców u każdej ręki się znajduje. Tylko proszę nie gadać, że ma hipnotyzujące, niebieskie tęczówki, bo one wyglądają na bezpłciowo szare. Może podpadają w ten błękit, ale nie są, cholera, turkusowe ani żadne inne. Normalne. Do patrzenia, jakby ktoś nie wiedział. Czasem przez okulary, bo wzrok już osłabł, nie wiadomo dlaczego. Ciemne też Joshua zakłada, ale nie zawsze. Ubrany w garnitur. Koszulkę z nadrukiem. Bez koszulki. W koszuli. W spodniach. W spódnicach nie chadza.
Odpisuję zazwyczaj po kolei (chyba, że nie mam pomysłu, to mnie schodzi z odpowiedzią), przyjmuję wszystkie wątki, odpowiadam mniej-więcej taką ilością tekstu, jaką dostaję, ewentualnie więcej, jeśli dostanę polotu czy coś, pomysłów zwykle mi nie brak. A powiązania akceptuję, jeśli postaci nie są zbytnio spoufalone, bo wtedy się męczę. Lubię się upominać, jeśli mnie ktoś zignoruje, ot co. I zachęcam do pisania tu, bo lubię mieć z kim rozmawiać.
Na zdjęciach - R. Gosling.
310 komentarzy:
1 – 200 z 310 Nowsze› Najnowsze»[Ahoj! Jak znajdę pomysł, dam znać ;3 Teraz się tylko tak witam.]
[Witaj na blogu! Skądś kojarzę zarówno imię i nazwisko bohatera, no ale.. Nie wnikajmy. Jak się zastanowię, to może uda mi się coś zacząć ;)]
[Może i głupio i banalnie, ale strasznie chciałam zacząć wątek xD]
Cechą charakterystyczną Amelie były niespożyte pokłady energii, które sprawiały, iż rzadko kiedy panienkę Morel było można zastać w mieszkaniu, gdzie notabene spędzała wyłącznie noce, ale też nie każde. Jeśli nie na uczelni, czas spędzała gdzieś między jedną kawiarnią, pubem, mieszkaniem znajomych, a drugą kawiarnią, klubem... Wszędzie zaś dostawała się o własnych siłach, najczęściej w biegu pokonując kolejne kilometry, by zdyszana dotrzeć na wyznaczone miejsce o czasie. Ceniła sobie punktualność, choć w praktyce, w jej wykonaniu, miała dość osobliwy wygląd. Zdana na wiarę we własne nogi, zawsze wychodziła z domu odrobinę za późno, a potem musiała zabawą w sprintera nadganiać stracony czas, by pojawić się punktualnie. Dzisiejszy wieczór, też pełen był atrakcji, a panienka Morel biegała od jednych znajomych do drugich, w międzyczasie uzgadniając jeszcze najważniejsze informacje dotyczące zbliżającej się imprezy jej znajomej, w końcu też decydując się na małe zakupy, aż przed oczami mignęła jej, jak się ciemnowłosej zdawało, znajoma postać. Czym prędzej zabrała kupione produkty, wrzuciła je niedbale do torby i pobiegła co sił w nogach, by dognić, jak myślała, przyjaciela. Z radosnym okrzykiem na ustach wskoczyła mężczyźnie na plecy, a dopiero wtedy zorientowała się, że chyba coś jest nie tak. Na moment zamarła i ze strachem w oczach spojrzała na twarz osobnika, którego zaatakowała, a który był jej całkowicie nieznany. Nawet jeśli niesamowicie przypominał Adi'ego, to ewidentnie Adim nie był.
- Przepraszam...- wymamrotała, potulnie i ze skruchą, a przede wszystkim ogromnym zawstydzeniem zeskakując na ziemię. Podniosła swoją torbę, która uprzednio upadła na chodnik, jednocześnie starając się unikać wzorku mężczyzny, w obawie, że jeszcze ją zwyzywa, albo będzie prawił morale, w taki sposób, by czuła się jeszcze gorzej. Choć... zastanawiając się nad tym głębiej, można by rzec, że w sumie to całkiem zabawne było. Całkiem, całkiem.
I nagle parsknęła śmiechem, sama nie wiedząc, co ją tak nagle w tym wszystkim rozbawiło, więc czym prędzej zakryła usta dłonią. To było głupie.
Czy powinna przepraszać jeszcze raz?
[ Hi. Pomysł na wątek, a ja zacznę, ok? ^^ ]
[ Tudzież powiązanie, jeszcze lepiej, o ]
[ Sernik się zgłasza <3 i nie dowierza własnym oczom XD ]
[ Ładnie trafiłeś, serio. Will gra w pubie na saksofonie co weekend, więc to jak najbardziej pasuje :D Przy odrobinie wolnego czasu zacznę... Chyba, że ty wolisz ;) ]
[ MARYJO!, jak to dla mnie? XD ]
[ och, jak miło <3 ]
- Ale nie wierzgnąłeś!- zauważyła Amelie z uśmiechem, marszcząc przy tym jeszcze nosek, w charakterystyczny, przezabawny sposób. Zawsze tak robiła, gdy nad czymś myślała, jak było w istocie i tym razem, kiedy to szybciutko rozważyła postawiony przez mężczyznę problem. Nie widziała żadnej racjonalnej przyczyn dlaczego niby miałby wierzgnąć a tym samym sprawić jej krzywde. Była zarówno za lekka i zbyt zwinna, by coś takiego mogło mieć miejsce. Poza tym nikt tak by nie zareagował! W sensie, że z tym wierzganiem.
Minęła chwila, a Amelie dalej czarując nieznajomego swoim pogodnym uśmiechem, mającym na celu zalagodzenie całej sytuacji, skorzystała z okazji i zlustrowala jego osobę szybkim spojrzeniem. Nie wyglądał ani na gbura, ani przesadnie poważnego człowieka- wesoły uśmiech na jego twarzy ewidentnie temu przeczył. No a do tego trzeba przyznać, że był przystojny. Ah, o czym ona w ogóle myślała?
- W każdym razie przepraszam jeszcze raz. Pomylilam Cię z moim przyjacielem. W sumie jest do Ciebie podobny tylko z tyłu i jest gejem...- policzki dziewczyny momentalnie się zarumienily, gdy zdała sobie sprawę, że jej gadulstwo mogło przyspożyc tylko większych kłopotów. Zagryzła więc nerwowo wargę, spuszczajac wzrok.- Nazywam się Amelie Morel, gdybyś jednak chciał mnie pozwać...
[ teraz jest ten moment, w którym cała sala, wraz ze mną, się śmieje? XD ]
[ też Cię kocham <3 ]
[Mam pomysł! Tak, żeby było śmiesznie.
Bran i Joshua mogą mieć bliskich znajomych, którzy i jej, i jemu będą chcieli znaleźć drugą połówkę. Umówią się z nimi w knajpce, a potem tak dramatycznie się zmyją... że niby coś im wypadło... wiesz... i Bran i Joshua zostaną sami :D:D Hm?]
Amelie należała do osób o niezwykle przyjaznym usposobieniu, do tego była wyjątkowo gadatliwa i zawsze z chęcią poznawała nowych ludzi. Do tego była jedną z bardziej energicznych osóbek, wszędzie jej było pełno, zawsze otoczona była gronem przyjaciół, czy znajomych, a do tego jeszcze szalała, często robiła rzeczy nieprzemyślane i głupie, ale zawsze towarzyszył jej dobry humor i optymizm, którym zarażala ludzi w swoim towarzystwie.
- Joshua...- dziewczyna wymówiła to imię niemal z nabożną czcią, uśmiechając się promocyjne pod nosem, nadal mając spuszczoną głowę. Ale nic nie potrafiła poradzić na to, że zawsze uwielbiała to imię. Niesamowicie uwielbiała.
Gdy zaś chodziło o kawiarnie, mężczyzna nie mógł lepiej trafić. Panienka Morel uwielbiała kawę, do której zresztą miała wyjatkową słabość. Latte z syropem kokosowym było stałą i niezmienną pozycją w jej menu.
Nie było sposobności, by mu odmówiła.
- Z wielką chęcią przejdę się z Tobą do kawiarni.- odpowiedziała, posylajac mężczyźnie delikatny, wesoły uśmiech, choć policzki wciąż miała rumiane.
Nie wierzyła w to, że się pożegnali. Jasna by ich cholera! Brandi chciała zawołać za nimi, co oni sobie myślą, aby zostawiać ją samą ze starym facetem, ale Monic i Sam już wsiedli do samochodu i odjechali. Kurwa by ich mać! Bran w życiu nie była potraktowana tak bardzo nie fair.
Spojrzała na mężczyznę z lekką paniką w oczach. Bo co niby miało znaczyć "kochana, wiesz, nie wyłączyłam żelazka?" Brandi otworzyła usta i spojrzała na kieliszek wina, który leżał przed nią. Dobrze, że przynajmniej trochę już wypili, bo inaczej naprawdę mogłaby coś zrobić tym... "znajomym", cholera by ich mać...
- No to zostaliśmy sami - powiedziała; kręciło się jej w głowie od wypitego alkoholu. Odwróciła wzrok od wina i uśmiechnęła się do Joshuego. - Jeśli mam być szczera, to właśnie zaczyna mnie to śmieszyć. Bezczelni!
Zaśmiała się, bo złość nagle się ulotniła. Zostawili ją samą! Z nim! Na randce! Parsknęła śmiechem i pokręciła głową. A potem upiła wina, zakładając nogę na nogę.
- No, Josh, teraz musimy dobrze się bawić, prawda?
Bran pomyślała, że to wszystko było wstrętnie ukartowane. Z rana Monic wpadła do niej z czarną kiecką z dużym dekoltem, twierdząc, że idą do drogiej restauracji i Sam nie chce mieć wstydu; po dwóch godzinach Brandi dała się namówić. Kto by pomyślał, że to dlatego, że chcą ją wcisnąć w randkę? Monic pomalowała ją, ułożyła włosy, sprawiła, że Brandi, która zwykle była ubrana byle jak, lśniła. A to wszystko dla jakiegoś trzydziestolatka!
Szkoda, że pominęli fakt, że Bran była lesbą. Ale co tam!
[ Gdyby się dało, od razu kliknęłabym 'lubię to', bo karta jest świetna! Chciałabym wątek, albo jakieś ciekawe powiązanie, ale nie wiem jak połączyć naszych bohaterów, których chyba więcej dzieli niż łączy. :D ]
[ śmiesz wątpić?! ]
[ Sąsiadami, niegłupie. To z rodzicami odpada, bo a) Lan jest z UK, b) jego rodzice byli szajbnięci i mieli go w dupie (tak w skrócie).
I przyznam, że ja też ciągle to robię :D
+ mam rozumieć, że jako sąsiedzi się będą lubić i pożyczać od siebie cukier? :D ]
[ dobra, dobra, doobraa! to sobie idę i się obrażam, ale wiesz, obrażam się tak, jak tylko ja potrafię, o! ]
[ Możemy spróbować z wątkiem, w którym nie będą się lubić, ale nie wiem jak długo to pociągniemy wtedy :D ]
[ jeśli w to wątpisz, to po co mam kochać?! ]
[Strasznie fajnie, że postać jest trochę starsza niż przeciętniak-student :) Może zrobimy tak, że nasi bohaterowie się już znają/kojarzą, jakieś powiązanie? Mogę też zacząć wątek jako nieznajomi ;D]
Amelie szarlotke... lubiła. Lubiła i jadała wręcz maniakalnie jako dziecko, dokarmiana bedac zwłaszcza przez kochaną babcię, która to martwiła się o ta cudzinkę. To ona zaszczepiła w Amelie namiętność do szarlotki, która jednak jak szybko się pojawiła, tak i szybko znikła, bo i wypiek ten panience Morel szybko się przejadl. Na chwile obecna nie cierpiała jednak na wrogości wzgledem szarlotki, nie krzywila się na sama jej nazwę, ale raczej traktowała ją jako coś, co od biedy mogła zjeść. Zdecydowanie bardziej wolała owoce, warzywa, rożne sałatki... Słodycze jakoś niespecjalnie były jej ulubiona pozycja w menu. Zaszczytne pierwsze miejsce zajmowało wszystko co kokosowe.
- Nie specjalnie...- stwierdziła, spogladając niepewnie na swojego towarzysza i nieco obawiając się jego reakcji na swoje słowa. W końcu na świecie istniało wiele maniakow szarlotki. Może Joshua był jednym z nich?- Wiesz... Zwyczajnie mi się przejadla. Moja babcia, ktora tutaj mieszka, znaczy w Holandii, w Hadze, robila mi ja bardzo czesto. A jak dlugo mozna jesc jedno i to samo?... Ale za to uwielbiam kawę. I owoce! Chociaż... W sumie nie wszystkie, albo wszystkie poza mango. Jakoś mi nie podchodzi smakowo. Ojej, chyba gadam za dużo i to jeszcze same głupoty.- zaległe dłońmi policzki, które znów stały się wybitnie różowe. Może i Amelie tego nie znosila, ale podobno nadawało jej to niewinnego dziewczecego uroku.
Landon na sąsiadów nigdy nie mógł narzekać. Odkąd wprowadził się do niedużego mieszkanka na jedynym z osiedli niedaleko centrum Amsterdamu, ani razu nie dali mu powodu do złości. Ponadto nikt nie skarżył się na jego brzdąkanie na basie, ani głośne zachowanie w nocy, gdy sprowadzał do siebie jakąś dziewczynę. Chociaż akurat ta druga sytuacja od dłuższego czasu nie miała miejsca, jako że w tej kwestii O’Callaghan się uspokoił, albo raczej wyrósł z takiego zachowania. Lepiej późno niż wcale, nie?
Na ich piętrze, brunet zajmował mieszkanie po prawej stronie, obok schodów prowadzących na kolejną kondygnację. Właścicielką środkowego lokum była przemiła starsza pani, którą Lanny traktował jak własną babcię. Kobieta była jedną z niewielu osób w podeszłym wieku, którym podobały się wszystkie tatuaże i kolczyki Brytyjczyka. Niejednokrotnie siadywał w jej schludnym salonie, pijąc jej nalewkę i wysłuchując historii o dawnych czasach.
Trzecie mieszkanie zajmował mężczyzna niewiele starszy od Landona. To właśnie od niego podkradał gazety, kiedy był zbyt leniwy na pójście do kiosku. Joshuę spokojnie mógł nazwać kumplem od pożyczania cukru i wymieniania uśmiechów na klatce schodowej. Och, o pogodzie także rozmawiali jednego dnia, gdy wpadli do swojego bloku w jednym momencie, oboje przemoczeni do suchej nitki.
[ Udało mi się coś takiego wymodzić, mam nadzieję, że może być :D ]
Amelie odetchnęła z ulgą, słysząc ze mężczyźnie nie przeszkadza jej gadulstwo, bo przecież nie zawsze tak było. Choć wielu nie narzekało, a wręcz lubilo, gdy panienka Morel opowiadała o najróżniejszych rzeczach, jednak nigdy nie prowadząc nachalnego monologu, który chyba nikomu nie mógł przypaść do gustu. Amelie lubiła po prostu rozmawiać, zwłaszcza z nowymi ludźmi, a tym samym chciała zawsze zdobc możliwie najwiecej informacji na ich temat, nie koniecznie tych najważniejszych. Tak jak i teraz, zupełnie przypadkiem dowiedziała się, że Joshua nie przepada za bananami, a lubi sorbet mango. Kto wie, może z czasem okaże się to istotną informacją?
Wchodząc do kawiarni, jak to miała w zwyczaju, od razu udała się w kierunku stolika przy szybie, krtóry był jej ulubionym miejscem w każdej restauracji, czy kawiarni. Amelie zwyczajnie lubiła obserwować przechodniów, zwłaszcza przy akompaniamencie dobrej kawy i muzyki.
- Sorbet i ja lubię, choć faktycznie sam owoc jest niedobry. Wiesz, że jesteś pierwszą osobą, która się ze mną zgodziła w tej kwestii? To niesamowite...- dziewczyna uśmiechneła się promiennie, siadając na krześle i zdejmujac z ramion z cienki sweterek, ukazując tym samym prosta górę niezwykle dziewczecej, kwiecistej sukienki.
- A Ty Joshua? Ty lubisz szarlotke? Jesteś maniakiem, czy raczej na odwrót?- otworzyła szerzej oczy, przyglądając się mężczyźnie z wyraźnym zainteresowaniem.
[ i tak Ci zalegam ;* ]
[ o to chodzi XD ]
Tak, to prawda, kobietom jest ładnie w dobrych ubraniach (a najlepiej bez). Ale Brandi nie chciała nikomu się podobać, wobec czego codziennie wyglądała na zadbaną, ale nieprzywiązującą wagi do stroju dziewczynę. Z tego powodu też nie bardzo odpowiadało jej to, że ktoś zwrócił uwagę na jej cycki, nogi czy tyłek. Wolałaby ukryć się w bluzie z kapturem i tak przesiedzieć ten wieczór.
Gdyby ją tak zostawił... Cóż, nie chciałaby go znać, ale nie zmyłaby się razem z nim. Zostałaby, sączyłaby wolno wino i patrzyłaby przed siebie, czekając, aż ktoś się dosiądzie. Wiedziała, że skoro dzisiaj wyglądała kobieco, ktoś na pewno by się dosiadł.
- Jak latający fretka! - powiedziała energicznie, patrząc na mężczyznę. - Nawet trochę przypominasz, wiesz? Chociaż nie, fretki nie piją wina, stanowczo... Chyba, że o czymś nie wiem...
Upiła wina i poprawiła sukienkę, by ta nie pokazywała jej cycków za bardzo. Jakiś facet siedzący po lewej co chwilę zerkał na nią, właśnie w miejsce, gdzie znajdował się jej biust. Cholerni staruchowie.
- Chcę Ciebie widzieć szalejącego, swoją drogą. Będziesz próbować tańczyć pogo na stolikach? Albo rumbę ze mną? Tylko ostrzegam, ja mam totalnie dwie lewe nogi. Nie umiem tańczyć. I pewnie się nie naumiem.
Landon na szczęście miał taką pracę, która nie wymagała wczesnych pobudek. Koncerty grali wieczorami lub nocą, a w studiu spotykali się raczej koło południa. Mógł spokojnie pozwolić sobie na spanie do dziewiątej lub dziesiątej, toteż sobota nie była dla niego żadnym szczególnym wyjątkiem. O tyle dobrze, że nie musiał się spieszyć i przez większość dnia mógł chodzić po mieszkaniu w samych bokserkach, bez żadnych konsekwencji i telefonów ze strony kumpli.
Tego dnia jak zwykle obudziły go promienie słoneczne, które wpadały do jego sypialni przez niezasłonięte okno. Przewrócił się na drugi bok, mrucząc coś niezrozumiałego pod nosem. Larkin wszedł dumnie do pokoju i wskoczył na łóżko, miaucząc znacząco, co w jego wypadku oznaczało domaganie się jedzenia. Landon skomentował to cichym westchnięciem, ziewnął i leniwie podniósł się, kierując swoje kroki do kuchni. Nalał kocurowi mleka i wsypał karmy do miski, następnie nastawiając sobie wodę na kawę. Przetarł oczy i oparł się o blat kuchenny, obmyślając plan dnia. Niestety nic szczególnego nie przychodziło mu do głowy, toteż postanowił najzwyczajniej w świecie leżeć przed telewizorem i poczytać jakąś książkę. Bardzo ambitne.
Wziął chłodny prysznic, aby się dobudzić, na tyłek wciągnął szare dresowe spodnie i z kubkiem kawy w ręce wyszedł na klatkę schodową. Wyjął listy ze swojej skrzynki, a widząc kilka gazetek u swojego sąsiada, zabrał także je ze sobą. Joshua nie będzie się gniewał – pomyślał, szurając klapkami, gdy wracał do siebie. Od czasu do czasu lubił poczytać bzdety w lokalnej gazecie, a że dziwnym trafem listonosz nie zostawiał ich u niego (chyba go nie lubił po tej zeszłorocznej bójce), pożyczał je od sąsiada z naprzeciwka.
Słysząc pukanie podniósł się z kanapy i przeszedł do przedpokoju. Uchylił drzwi i wyjrzał na zewnątrz, uśmiechając się na widok Josh’a.
- Wpadłeś po gazetki? – spytał, uchylając szerzej drzwi.
Wybiegła z pokoju lekarskiego, spoglądając na zegarek. Była już spóźniona piętnaście minut, jednak miała przeogromną nadzieję, że Pan Wyrostek - jak go pieszczotliwie nazywała w myślach - będzie jeszcze czekał w poczekalni. Bo przecież to nie jej wina, że Mark zażyczył sobie spotkania z nią i jej 'podwładnymi'. A już na pewno nie było jej winą, że owe spotkanie przedłużyło się ponad godzinę.
Pchnęła szklane drzwi, raźnym krokiem podchodząc do recepcji.
- Pan Wy... Znaczy Pan Henderson? - spytała jedną z pielęgniarek, w myślach klnąc na samą siebie, że nie przeczytała nazwiska z karty, a podała je z pamięci. Dziewczyna chyba jednak nie zauważyła jej pomyłki, bowiem z grzecznym uśmiechem wskazała jej siedzącego na jednym z krzeseł mężczyznę.
Przyjrzała mu się uważniej - czy on aby nie był za stary? Według karty jego wiek wynosił siedemnaście lat, a on miał co najmniej dwadzieścia pięć... Dziwne.
Wzruszyła jednak lekko ramionami, podchodząc do pacjenta z wózkiem. W końcu pomyłki mogą się zdarzyć, nawet sekretarkom wypełniającym kartę.
- Witam - uśmiechnęła się lekko do nieznajomego, po czym wskazała mu wózek. - Zapraszam pana tutaj - poklepała miejsce, a kiedy z szokowaną miną usiadł na wózku, gestem dłoni przywołała do siebie tą samą dziewczynę, z którą minutę wcześniej rozmawiała. - Na salę operacyjną numer dwa - powiedziała do niej, po czym poklepała mężczyznę po ramieniu. - Niech się pan tak nie przejmuje, wycięcie wyrostka to naprawdę drobnostka - skłamała płynnie. No ale przecież musiała go jakoś uspokoić, bo wyglądał tak, jakby zaraz miał jej zemdleć. Dlatego tym bardziej nie powinna mu opowiadać o tym jak ciężki jest jego przypadek. Lepiej było powiedzieć nieprawdę, a dopiero po udanym zabiegu przyznać się do drobnego grzeszku. W końcu wtedy nie będzie już paniki ani płaczu, a jedynie wdzięczność za udaną operację. - Nawet pan nic nie poczuje - dodała jeszcze, po czym przekroczyła próg sali, od razu podchodząc do anestezjologa.
- Zaczynamy - mruknęła do niego cicho, sięgając po trzymany przez niego płaszcz.
[ masz. i sam się pieprz. ]
[co powiesz na to, żeby josh i flo poznali się na basenie? zaczniesz? ;> prosiem!]
[ a ja miałam dać?
już na miejscu? ]
[ nie umiem! jakbyś nie wiedział, no!
nie lubię jeździć pociągiem. motorem wygodniej i szybciej <3 ]
[ a może i nawet mogę, Rodzynku.
to jedź od razu, bo po weekendzie Twoje nogi mogą już nie mieć siły na chodzenie <3 ]
[ a Ty mnie napastujesz? oO i okeej, czekam. a daleko jeszcze?
i dlatego właśnie nie lubię obcasów. zresztą, niewygodnie się w nich tańczy XD ]
[ mam się bać? bo brzmi groźnie..
czyli tak po 23 będziesz na miejscu?
i Jezu, one aż tak się kochają? XD ]
[ przekonam się jak dojedziesz. ale ten niski poziom coś mi mówi. ma związek ze wczorajszą rozmową? tą o niskim poziomie intelektualnym? XD
ale przecież Ciebie nie można tak traktować! ja zaraz tam pojadę i powiem parę słów! kochać siebie bardziej niż mojego P... nie do pomyślenia! ]
[ a może jednak Cię zaskoczę i się zgodzę? i taak, wiem. coraz częściej myślę podobnie.
A. jest aż taka? oO a przecież wydawała się taka słodka XD ]
[ ale najpierw mi wszystko ładnie napiszesz, bo przecież nie domyślam się wszystkiego XD chyba oO
na filmikach też jest słodziutka! ale skoro tak jest, to z panem T. dobrała się chyba dobrze ; D
em.. spierdalaj? XD ]
[ MARYJO! XD no ale dobra ; D tylko się pospiesz, bo zrobię to co tylko ja potrafię - usnę w najmniej spodziewanym momencie ; D
no widzisz, a tak narzekałeś, a tak narzekałeś! a tutaj się okazuje, że on jest dla niej wręcz idealny! i ciesz się, że dzisiaj mieli próbę a nie na przykład wczoraj, bo by znowu Cię o drugiej obudziła XD
widzisz jak ja ją znam?! <3 ]
[Wielbiciel spod okna? Dziksze propozycje, tzn. jakie? :> Ja zaraz doczytam kartę :D]
[ długo jeszcze będziesz jechał? ; D
ja im dam błogosławieństwo! w końcu Ty za dziesięć lat podobno umierasz XD.
i tak, wieem ; D. ale szczegóły to na gadu, bejb ^^ ]
[ masz się dostać na komputer A! nie ma innej możliwości!
i jasne, że nie pozwolę! po prostu sam stwierdziłeś, że umrzesz! no to w chwili, kiedy będziesz umierał, ja udzielę A. i T. błogosławieństwa, a potem zacznę Cię reanimować *.* ]
Akurat fakt, iż ktoś na nią spogląda, kiedy ta je czy pije, Amelie nie przeszkadzał ani trochę. Liczyła się z tym, wybierając taką miejscówkę, ale to własnie lubiła w niej najbardziej. Ludzie i tak z reguły nie zwracali na gości kawiarni uwagi, kiedy jednak zdarzał się wyjątek, panienka Morel miała okazję obdarzyć osobnika swoim promiennym, wesołym uśmiechem, co z resztą bardzo lubiła robić.
Widać musieli różnić się diametralnie, bo Amelie akurat lubiła chodzić samej po mieście, ale jeszcze bardziej lubiła włóczyć się z kimś po Amsterdamie. Samotność potrzebna jej była tylko w chwilach wielkiego natężenia umysłowego i prób tworzenia nowych szkiców, projektów, poza tymi chwilami zaś, jak na przyjazną osóbkę przystało, lubiła otaczać się gronem ludzi; nawet tych dopiero co poznanych.
"Szarlotka rozumie.". To akurat wydawało się dziewczynie dziwne i przez chwile odniosła wrażenie, że praktycznie mężczyznę irytuje jej trajkotanie, co jej tam tylko ślina na język przyniosła. No cóż... widocznie w tym wypadku nie ma co nawet konkurować z szarlotką, która jej zdaniem ogólnie była niezłym ciastem, tylko gdyby tak wyrzucić całą jabłkową papkę. Fujka.
- Poproszę zwykłe latte, po pewnie syropu kokosowego nie ma, prawda?- westchnąwszy cichutko, spojrzała na kelnera, który niestety musiał przyznać jej rację swoim przepraszającym uśmiechem.
- A Ty z tą szarlotką, to tak od zawsze? Znaczy to miłość, to od małego?- zwróciła się ponownie do Josha, kiedy tylko kelner sobie poszedł. Dla niej byłoby to coś zdumiewającego, by móc lubić szarlotkę przez tak długi okres, no ale każdy chyba tak ma, z czymś. Ona kochała kokosowe rzeczy, on szarlotkę. Ot, całkiem zwykli z nich byli ludzie.
[E Ty, ale zacznijmy coś nowego. Nie pamiętam już, o co w wątku chodziło :D]
[ej nie, ja nie dam rady :D błagam!]
Oh, nie, nie sądziła by Josh był człowiekiem dziwnym, czy nienormalnym, w jakikolwiek stopniu. Fakt, że uwielbiał szarlotkę, której ona nie znosiła, przecież nie czynił z niego dziwaka. A do tego osobliwe wyrażanie myśli i poglądów, zdaniem panienki Morel działało tylko na jego korzyść. Bo Amelie lubiła ludzi, którzy byli wyjątkowi, nie wpasowywali się w kanon ostatnich mód i zachowań, a do tego nie myśleli tylko o jednym. Innymi słowy lubiła ludzi z którymi mogła porozmawiać, nie mówiąc już o wspólnym piciu kawy.
Uśmiech mężczyzny zaskoczył ją rzecz jasna pozytywnie i Amelie aż sama uśmiechnęła się promiennie i niezwykle wesoło, widząc iż powoli przełamują pierwsze lody.
- Mh... Coś o mnie?- nie lubiła takich pytań, bo nigdy nie wiedziała co miałaby powiedzieć, na czym się skupić, a jakie kwestie pominąć. Może powinna traktować to jako jakiś mały kwestionariusz osobowy?- Wiesz, że nazywam się Amelie, mam dwadzieścia jeden lat, studiuję projektowanie mody, w przyszłości pragnę zostać światowej sławy projektantką, choć powinnam skończyć jako prawniczka. Wiesz, taka rodzinna tradycja. Rodzice strasznie nas z bratem ku temu cisnęli, ale oboje się zbuntowaliśmy. On studiuje w tej chwili architekturę... No i jestem rodowitą Paryżanką. Co jeszcze...- zamyśliła się, nie mając najmniejszych wątpliwości, czy postępuje słusznie mówiąc tak wiele o sobie niemal obcemu człowiekowi. Przecież jak inaczej mieliby się poznać, dowiedzieć czegoś o sobie? A Amelie lubiła mówić, więc chciała powiedzieć możliwie najwięcej najbardziej istotnych rzeczy.- Oprócz kawy lubię jeszcze zieloną herbatę, interesuję się kulturą koreańską i... Oh, od niedawna uczę się tańca brzucha.- stwierdziła wyraźnie zadowolona z całej swojej wypowiedzi, która jej zdaniem była jak najbardziej treściwa i dawała możliwość wyrobienia sobie jako takiej opinii na jej temat. Fakt, że należała do wybitnie energicznych i radosnych osóbek, był chyba oczywisty. To się po prostu widziało.
[Hahahaha, jak fajnie że Josh wrócił ^^]
Amelie nie tylko uśmiechnęła się uroczo na miłe słowa Josha odnoszące się do jej wyglądu typowej artystki, ale i zarumieniła się delikatnie. Niezwykle cieszył ją taki komentarz odnoszący się do jej osóbki, zważając, że w ostatnim czasie ciężko było u ludzi z akceptacją jej modowego powołania. Nikt nie miał nic do zarzucenia projektom panienki Morel, nikt się nie wtrącał, czasem tylko odważył się pochwalić, jednak wszyscy znajomi wiedzieli, że jest to temat niebezpieczny. Bo w tej jednej kwestii Amelei wychodziła z przeświadczenia, że wie lepiej i nic nie mogło tego zmienić. Ostatnio jednak bywało jeszcze gorzej, bo irytowała się niemal od razu, gdyż nie mogła pojąć jakim cudem ludzie nie potrafią dojrzeć w modzie sztuki, najprawdziwszej i najpiękniejszej, bo przecież użytkowej, codziennej. Dla niej to była magia, coś niezwykłego, podczas gdy większość uznawała to za zwykłe szmatki. A to bolało, niesamowicie raniło jej artystyczną duszyczkę młodej krawcowej, a przyszłej pani projektantki.
- Ojej, mechanikiem? Naprawdę?- z wymalowanym w swoich szmaragdowych tęczówkach niedowierzaniem, aż pochyliła się nad stolikiem w stronę mężczyzny.- A to z jakiej okazji? I w ogóle jak to się ima do twojej obecnej profesji?- pytania aż cisnęły się na te malinowe usteczka, gdy pełna ciekawości Amelie czekała tylko na pierwsze słowo, które padłoby z ust jej towarzysza. Intrygował ją niesamowicie, a do tego wydawał się doprawdy miłym człowiekiem i wyjątkowo miłym mężczyzną, z czym ostatnio niestety Amelie nie miała okazji mieć do czynienia.
Nie zastanawiała się nawet ile lat mógłby mieć Josh. Owszem wyglądał całkiem poważnie, dorosłej od niej, ale przecież nie musiało to o niczym znaczyć. A nawet jeśli, to co? Wiek nie gra przecież żadnej roli. Ważny jest człowiek, jego osobowość, stosunek do innych, a przede wszystkim stosunek do niej samej. Nic innego się nie liczyło. Choć trzeba przyznać, Amelie modliła się w duchu, mając cichą nadzieję, że jednak ten przystojny wielbiciel szarlotki choć trochę ją polubi.
[No ba! Melka to po nocach spać nie mogła z tej tęsknoty ;)]
Gdy tylko na stoliku pojawiła się ukochana kawa Amelie, ta łapczywi chwyciła kubek w dłonie i od razu upiła spory łyk gorącego napoju, jakby jego temperatura kompletnie jej nie przeszkadzała. Cóż, to była kwestia przyzwyczajenia. Zaraz jednak podniosła nieśmiało wzrok znad kubka, posyłając mężczyźnie pełne obawy i zmieszania spojrzenie, bo obawiała się, że jej zachowanie może zostać odebrane jako dziecinne i całkiem niepoważne. Ale to był odruch, całkiem niekontrolowany i nic na to nie mogła poradzić. Dlatego też uśmiechnęła się ładnie, w ramach przepraszającego gestu i usiadła prosto, odsuwając od siebie nieco kubek z kawą, by nie wypić jej zbyt szybko.
Skinęła głową, rozumiejąc całą sprawę z jego ojcem i mechaniką, bo tak naprawdę niewiele różniła się ona od jej sytuacji rodzinnej, stąd tylko kwestią, że dotyczyła innej branży, no i braciszek Amelie był raczej w gorszej sytuacji niż Joshua.
- Naprawdę twoje siostry też się tym interesują?- nie mogła uwierzyć w taki zbieg okoliczności, który niezwykle ją ucieszył.- To niesamowite. Z przyjemnością bym je kiedyś poznała.- zawołał wesoło, ale zaraz znów się opanowała,z dając sobie sprawę, że znów zachowuje się dziecinnie, więc czym prędzej pohamowała swój entuzjazm, choć wciąż jej malinowe wargi układały się w wesoły uśmiech.- w każdym razie... czym Ty się zajmujesz Joshua? I w ogóle, też może podzielisz się jakimiś tajemnicami ze swojego życia, tak jak ja przedstawiłam Ci masę nieistotnych informacji na mój temat.
[<3]
Amelie przysłuchiwała się temu wszystkiemu z rozmarzonym uśmiechem na ustach, opierając się też jedną ręką o blat stolika i układając na niej głowę, by mieć lepszą perspektywę na siedzącego naprzeciwko niej mężczyznę. Powoli zaczynała się już przyzwyczajać do jego towarzystwa, stąd i rumieńce na jej twarzy nie pojawiały się co chwila, choć trzeba przyznać, w tym jednym wypadku, w jego towarzystwie, nie wstydziła się ich tak bardzo, jak miało to miejsce zazwyczaj. Dziwnym trafem czuła się całkiem swobodnie, może aż nadto, ale szczęśliwie miała przebłyski samokontroli, jak to miało miejsce jeszcze niedawno.
- Tez lubię kuchnię włoską.- przyznała, gdy Joshua skończył swoją wypowiedź.- Tyle, że niestety jestem kobietą ułomną, w kuchni kiepsko sobie radzę, co innego gdy chodzi o szycie.- uśmiechnęła się lekko, będąc jednak nieco zawstydzona tym faktem, no ale co począć? Kuchnia po prostu jej nie lubiła. Każda. A co dopiero piekarnik. Dotkniecie się do niego mogło równoważyć się z puszczeniem dymem całej kamienicy. Dlatego wolała szukać łaskawych znajomych, którzy pomogliby jej z odżywianiem się, ewentualnie wyskoczyli gdzieś razem.- Ja mam tylko brata, w dodatku starszego.- skrzywiła się lekko, bo ostatnio stosunki rodzeństwa prezentowały się nader marnie.- Ale także uwielbiam nocne włóczenie się po mieście.- przyznała z delikatnym uśmiechem, spoglądając na mężczyznę, wciąż jednak nieco niepewnym, zawstydzonym spojrzeniem. Zmarszczyła zaraz jednak brwi, gdy dotarło do niej, że czegoś w tym wszystkim nie rozumie. Dowie się po drodze? To oni jeszcze gdzieś idą?
- reszty?- spytała lekko wytrącona z równowagi, nie wiedząc co też on kombinuje. Oczywiście, nie miała mu tego za złe, raczej ciekawiło ją to niezmiernie i chciała czym prędzej znać odpowiedź na swoje pytanie. Nie myśląc zbytnio, chwyciła więc swój kubek w ręce i szybciutko wypiła swoje latte.
No, to była gotowa na pozostałe atrakcje tego wieczoru.
Akurat Amelie spot lubiła, ale w tym nic dziwnego raczej nie było, zważając na jej energiczną naturę, która musiała zostać w jakiś sposób spożytkowana. Dlatego też najczęściej dziewczyna biegała, głównie rano, choć gdy dni stawały się cieplejsze, odkładała tą przyjemność na wieczory. Poza tym z chęcią wybierała się na basen, w między czasie oddając się też swojej nowej pasji jaką był taniec brzucha, a który pochłaniał Amelie do reszty. W tej kwestii, chodziło nawet nie tyle o sam taniec i uprawianie jakiś ćwiczeń, ale o dodanie sobie pewności siebie i posiadaniu jakiejś karty przetargowej w kontaktach z mężczyznami, które Amelie zwyczajnie nie szły. Bo wszystkim wydawała się zabawna i urocza, jak młodsza siostra, czy dobra kumpela. Nic poza tym.
- Iść, na spacer... Jasne, świetny pomysł.- uśmiechnęła się wesoło, już podnosząc się z krzesła, wygrzebując z torebki pieniądze za kawę, które zostawiła na blacie, a potem od razu założyła torbę na ramię i złapała Josha za rękę, ciągnąc go już do wyjścia. Nie było sensu siedzieć dłużej w kawiarni, zwłaszcza, że zapowiadał się uroczy wieczór. Na dworze nie było już tak ciepło, a słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Jak się pospieszą, to może nawet uda im się popodziwiać urokliwe amsterdamskie kamienice w naturalnym, ale jakże czarującym oświetleniu promieni zachodzącego słońca.- No, szybko, szybko, bo ja jeszcze nigdy nie chodziłam tutaj na żadne mosty, co by na nich posiedzieć i podziwiać uroki miasta. A kawę najwyżej Ci kiedyś odkupię.- posłała mu pełen ciepła, przyjazny uśmiech, spoglądając na niego pełnymi zachwytu oczami, bo Amelie była niezwykle podekscytowana na samą myśl takiego spaceru.
Chyba największym zaskoczeniem dla Amelie podczas całego tego wieczoru był fakt, że Joshua złapał ją za dłoń. I to nie byłe jak, tak jak zrobiła to ona, gdy nie zważając nawet na swój gest, chciała po prostu wyjść jak najszybciej z kawiarni i udać się na spacer, lecz w całkiem odmienny i miły sposób. Dla Amelie ewidentnie niecodzienny, ale ani myślała wyrywać dłoni z tego mocnego, ale jakże przyjemnego uścisku. Spuszczając głowę, przygryzła lekko wargę, gdy niesamowicie promienny uśmiech cisnął się jej na usta. Ale co by to było gdyby ją wtedy zobaczył? Pewnie by wyciągnął jakieś zgoła nieprawidłowe wnioski, a tego nie chciała, bo i nie było przecież czego sobie wyobrażać, prawda?
Wolną dłonią założyła kosmyk włosów za ucho.
- Oh...- wymamrotała tylko, sama nie do końca wiedząc, co też mężczyzna powiedział, bo bardziej skupiona była na całej tej sytuacji, na swoich kłębiących się w głowie myślach, na fakcie że trzyma ją za rękę i tym gdzie się znaleźli. Pokręciła lekko głową, chcąc odzyskać przytomność umysłu.
- Wybacz, ja tak zawsze. Znaczy z tym szybkim tempem... Choć, nie... Nie chodzę szybko, ale lubię biegać...- mówiła szybko, starając się wszystko wyjaśnić, ale tak naprawdę nie była pewna nawet, czy mówi z sensem, czy też nie. Wydawało jej się tylko, że mamrocze bez ładu i składu, a policzki znów stają się czerwone, bo aż poczuła jak gorące się zrobiły. Co za niefart.
Bez wątpienia należała do osób nad wyraz radosnych, cieszących się byle czym, czerpiących radość ze wszystkiego co je otacza. Do tego była optymistką, osóbką nad wyraz przyjazną i energiczną, ale to nie było nic nadzwyczajnego. Dało się to poznać patrząc tylko na Amelie. W każdym uśmiechu, drobnym geście przejawiała się owa wrodzona wesołość, którą zawzięcie starała się zarażać wszystkich dookoła.
Odetchnęła z ulgą, kiedy skwitował jej wypowiedź jednym słowem, w nadzwyczaj taktowny i przyjazny sposób, tak że Amelie nie miała się o co gniewać, a raczej cieszyła się, że pomógł jej wybrnąć z tego chaotycznego potoku słów. Przez chwilę, jeszcze obawiała się na niego spoglądać, ale gdy znaleźli się na moście, musiała w pierwszej chwili się opanować, by zwyczajnie nie wyrwać dłoni z uścisku i nie podbiec do barierki, na której z dziecinną radością zawiesiłaby się i spoglądała w ciemną toń wody. Uznała, że tym razem będzie poważna, a przynajmniej się postara. Dlatego też w spokoju podziwiała wyjątkowy widok roztaczający się przed nią, uśmiechając się promiennie i zwyczajnie ciesząc z tej wyjątkowej, pięknej chwili jaką zesłał jej los.
Nie wytrzymała jednak długo w swoim postanowieniu, bowiem zaczęła zaraz ciekawskim spojrzeniem wodzić dookoła, czasem nawet lekko się przekręcając, nadal jednak trzymała mężczyznę za rękę, nie chcąc jej pod żadnym pozorem puścić. Zupełnie jak dziecko, jak mała dziewczynka.
- Często tu przychodzisz?- wypaliła w końcu nie mogąc znieść ciszy, która towarzyszyła im już od dłuższej ciszy. Niestety Amelie należała do tych osóbek, które nie lubiły siedzieć cicho, choć rzecz jasna rozumiała, że są inni ludzie i że czasami trzeba nie tyle się dostosować, co siedzieć cicho. Ale jej zawsze marnie to wychodziło.
Jej spokojniejszy stan nie wynikał chyba aż z takiej obawy, jak Joshua zareaguje na jej zachowanie, ale raczej była to jej osobista chęć, by choć raz być nieco poważniejszą i cichszą. Nie tak zupełnie, bo przeczyłaby samej sobie, udając kogoś kogo nawet nie znała, a nie przywykła kłamać, nie kiedy chodziło o jej charakter. Była jaka była, z całym zasobem zalet i wad, ale pod żadnym pozorem nie chciała się zmieniać. Dobrze jej było w swojej skórze, z tym jaka była, nawet jeśli wydawała się dziwna i dość zabawna. Trudno. Lubiła gdy ludzie się śmiali. Lubiła zarażać dobrym nastrojem w każdy możliwy sposób.
Bez żadnych pytań, usiadła obok niego, jakby był to całkiem naturalna i codzienna czynność. Jednocześnie wzrokiem wciąż błądziła po uliczkach, kamienicach i pasmach zieleni, które znajdowały się wkoło. Uśmiechnęła się lekko, w końcu kierując swój wzrok na mężczyznę.
- Szczerze mówiąc, to zależy. Lubię otaczać się ludźmi, ale nie wyobrażam sobie szkicowani, czy szycia w czyimś towarzystwie. Dla mnie to całkiem prywatne czynności. Ale czasami też chodzę sama. Wtedy, kiedy chcę pomyśleć, albo po prostu posłuchać muzyki.
Zadziwiające jak dobrze się tutaj czuła. W oddali od całego zgiełku, tym samym od wszelkich problemów związanych z życiem w mieście. Teraz była tylko ona, On i przepiękny widok rozpościerający się tuż przed jej oczami.
- Myślę, że gdybym wcześniej odkryła to miejsce, pewnie robiłabym Ci za konkurenta na moście.- zachichotała cicho, posyłając mu wesołe spojrzenie.
Naprawdę mogłaby się stąd już nie ruszać. Wielka tylko szkoda, że za niedługo się ściemni.
Czegoś, czego Amelie nie znosiła najbardziej było zimno, na które była bardzo wrażliwa. Wprawdzie, często starała się nie zwracać na chłód uwagi, próbując sobie wmówić, że tylko się zahartuje, ale prawda była taka, że w zimę było z nią kiepsko. Zgrzytała wtedy zębami, nieustannie piła coś ciepłego i ubierała się na cebulkę, bo w innym wypadku najprawdopodobniej by zamarzła. W końcu należała do tych osób, dla których zimno zaczyna się już poniżej dwudziestu stopni Celsjusza.
- No, tak. Masz ewidentną rację. Nie dość, że jako artystka potrzebuję dużej swobody, to jeszcze masę miejsca zajmuje mój kościsty tyłek.- pokiwała głowę z wyraźnym przekonaniem o słuszności swoich słów, śmiejąc się z nich jednocześnie. Tak wesoło, swobodnie. Nie było się w końcu czego wstydzić, a akurat do żartów ze swojej szczuplutkiej figury nie miała żadnych zastrzeżeń. Nie brała rzeczy na poważnie, a do tego miała dystans do siebie, każdy temat do rozweselenia kogoś w jej towarzystwie był dobry.
W chwili gdy trącił jej ramię swoim, zaraz doczekał się lekkiego kuksańca w bok, a co za tym szło i jeszcze weselszego niż poprzednio śmiechu dziewczyny, której bardzo odpowiadał taki banalny sposób spędzania czasu.
- Mhh?- zamruczała ciekawie, wciąż słyszalną wesołością w głosie i zwróciła swoje spojrzenie na mężczyznę.- No jasne! Skąd w ogóle to pytanie? Z chęcią odkryłabym z Tobą jeszcze jakieś czarujące miejsce w Amsterdamie. A poza tym możemy wybrać się na pizzę, albo jakieś inne włoskie żarcie.- zaproponowała od razu, jednak całkiem swobodnie, nie ukrywając jednak faktu, jak wielką radość sprawił jej tym swoim pytaniem. Ale jeśli nie On, Amelie z pewnością by się dopomniała o kolejne spotkanie.- A jeśli nie to, to zawsze możesz wpaść do mnie. Swoją drogą, liczę, że nie zostawisz mnie na pastwę losu ciemnej i przerażającej nocy.- zrobiła najpierw przerażoną minę, by za chwilę uśmiechnąć się promiennie, czekając tylko na jego odpowiedź, an tą sugestię odnośnie odprowadzenia jej do domu. Zawsze to będą mieli więcej czasu na spędzenie w swoim towarzystwie.
Jak widać jednak się nie wystraszyła, na pewno nie jego osoby i w ogóle nie rozumiała jak coś takiego mogłoby być możliwe. Przecież był dla niej miły, uprzejmy, a z każdą chwilą coraz bardziej otwarty, a także weselszy. Nic więc dziwnego, że serce Amelie roznosiła radość, że udało jej się przywołać uśmiech na twarz, tego z pozoru niezwykle poważnego mężczyzny. Dla niej był to swoisty tryumf, nawet jeśli dość niewielki. Nie ważne, liczyło się tylko to, że Joshua czuje się w miarę swobodnie w jej towarzystwie i wraz z nią śmieje się wesoło. Jej to zupełnie wystarczało.
Amelie uwielbiała lato, właśnie ze względu na temperaturę, która pozwalała jej chodzić w ulubionych spódniczkach, a przede wszystkim szortach, które ceniła tylko za wygodę, ale i fakt, że chociaż raz do roku miała okazję pochwalić się najładniejszą częścią swojego ciała, jaką bezpretensjonalnie były właśnie długie, szczupłe nogi. Jedynym mankamentem upałów była niemożność biegania rano, ze względów zdrowotnych, bowiem panienka Morel cierpiała na pewne skłonności do mdlenia. Podobno było to rodzinne i mijało z wiekiem, jednak Amelie nie zamierzała kusić losu, więc decydowała się albo biegać wieczorem albo pójść na basen. Najgorszym jednak jej wrogiem letnim była klimatyzacja, która jej zdaniem była dziełem szatana. Niby chłodziła, niby przydatna i pomocna, kiedy tak naprawdę wystarczyło od pięciu do dziesięciu minut, by Amelie wyziębła cała, a na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Niestety należała pod tym względem do wyjątków, bo ogół ludzi nigdy się nie skarżył. Nie pozostawało jej nic innego, jak jakoś z tym wytrzymywać we wszystkich klimatyzowanych budynkach, gdzie musiała spędzić trochę więcej czasu.
Słysząc jego słowa, uśmiechnęła się wesoło, choć za wszelką cenę, chciała przywołać na twarz wyraz przerażenia. W efekcie wyszedł jej tylko jakiś zabawny grymas.
- Masz absolutną rację. Zgubię się, wpadnę do kanału, czy coś gorszego. Co, rzecz jasna, byłoby okropną stratą, bo kto by Cię dźgał łokciem, kto wpadał na Ciebie na ulicy i do tego jeszcze zajmował Twoje mosty. Nie możesz na to pozwolić.- z całych sił powstrzymywała śmiech, gdy poważnym głosem wygłaszała swoją wypowiedź. Ale z jej wesołego spojrzenia, którym obdarzyła mężczyznę, z oczu które same się śmiały, widać było, jak ją to bawi, w żadnym zaś razie nie mówi tego poważnie.
Potrzebowała chwili, by zastanowić się, w którą stronę powinni się udać, bo trzeba przyznać Amelie była tu po raz pierwszy w życiu. Dlatego też w pierwszej chwili nie bardzo wiedziała, gdzie powinna się udać, a jej zmieszanie objawiała się w nerwowym geście przygryzania dolnej wargi. Z orientacją w terenie było u niej średnio. Na szczęście miała pamięć fotograficzną, i tylko dzięki wizualnemu rozpoznawaniu pewnych miejsc jakoś się nie gubiła. Znajomość wszystkich alei, ulic i uliczek było dla niej czymś niemożliwym do zapamiętania. Uznała jednak, że najbezpieczniej będzie wrócić drogą do kawiarni, a stamtąd już jakoś sobie poradzi.
- To akurat racja.- przytaknęła mu, uśmiechając się niemrawo na samą myśl o tym, że za niedługo zrobi się faktycznie chłodno. A znając nią pewnie szybko zmarznie. Zajęta będąc jednak bardziej swoim niezadowoleniem, niż podnoszeniem się z ziemi, niechcący zahaczyła nogą o barierkę i nieco się zachwiała. W celu utrzymania równowagi złapała się jego ramienia, do którego wręcz się przykleiła.
- O, wybacz. Kradnę Ci ostatnie pokłady ciepła.- uśmiechnęła się wesoło, chcąc całą sytuację obrócić w żart. Wolała żeby nie skupiał większej uwagi na tym, że bywa nieuważna i nieroztropna, co później właśnie tak się kończyło. Gdyby jej nie trzymał i gdyby sama się go nie złapała, pewnie leżałaby teraz z rozbitym kolanem.- I jakby co wracamy tą samą drogą.- dodała szybko, patrząc na mężczyznę swoimi dużymi, szmaragdowymi oczami, oczekując od niego jakiejś reakcji, nie wiedząc też do końca, czy powinna go już puścić, czy też nie.
O kolejnym spotkaniu jeszcze nie myślała, choć nie wątpiła, że na pewno nastąpi i znając życie i ją raczej szybko. I choć teraz wiedziała, że najwyższa pora się zbierać, to obawiała się, że wróciwszy do mieszkania dozna uczucia, że niepotrzebnie tak szybko zdecydowała się wracać do domu i rozstawać ze swoim nowym znajomym. Póki co nie warto jednak było zawracać sobie tym głowy.
Amelie żadnego miasta nie znała zbyt dobrze, nawet rodzinnego Paryża. Dzieciństwo upłynęło jej na wielu zajęciach, ale żadnym z nich nie było poznawanie miasta. Wiadomo, że wiedziała znacznie więcej ponad przeciętnego turystę o swoim rodzinnym mieście, ale też nie była to jakaś wiedza szczególna. Miała pojęcie gdzie są najlepsze pączki, a gdzie można dostać wyśmienitą kawę nie tracąc majątku, ale i takich szczególików zbyt wiele nie znała. Nie mówiąc już o Amsterdamie. Prawda, mieszkała tutaj już pół roku, ale miasto poznawała bardzo powoli, głównie kręcąc się jedynie w okolicach centrum. To było najbezpieczniejsze miejsce, najprostsza lokalizacja, a do tego tu właśnie było najwięcej do roboty, zwłaszcza dla młodych ludzi. Owszem, czasami decydowała się na samotne spacery, ale też nie chciała błąkać się zbytnio po mieście, woląc jednak bezpiecznie wrócić do mieszkania.
Uśmiechnęła się lekko, sama do siebie, słysząc jego pytanie, a w głowie mając już jakąś zabawną odpowiedź, ale uznała, że może jednak nie warto wygłaszać swoich głupiutkich żartów. Przynajmniej nie w tej chwili.
- Szczerze mówiąc to bardzo kawiarni w której byliśmy... Niemal za rogiem ulicy.- wytłumaczyła, starając się wytłumaczyć to bardziej sobie, niż jemu, czyli w sposób wizualny. Ale nie można się jej było dziwić, bo z Evą mieszkała od niedawna całkiem i nadal nie mogła się jeszcze do wszystkiego przyzwyczaić.- Tam jest taka urocza kamienica. W zasadzie mieszkam z przyjaciółką, bo uciekłam od brata. Znaczy, wyprowadziłam się. Trochę nie mogliśmy się dogadać.- uśmiechnęła się blado posyłając mu przelotne spojrzenie.- Po kilku miesiącach wyszło jak bardzo się różnimy. W zasadzie prowadzimy cały czas taką cichą wojnę. Ogólnie nieciekawa sprawa.- podsumowała, uznając ten temat już za skończony, bo i nie chciała się użalać, ani myśleć o tym w tej chwili. Wykonała jakiś chaotyczny gest dłonią w celu pokazania mu, że faktycznie nie ma o czym mówić. Bo i lepiej by przy pierwszym spotkaniu miał pojęcie jedynie o jej zaletach i dobrych stronach jej życia. Reszta i tak wyjdzie. Ale chyba lepiej, by wychodziła powoli, w swoim czasie.
Najgorsze w całym tym jej sporze, był fakt, że dogadywali się świetnie przez całe dzieciństwo, w zasadzie przez cały okres ich życia w Paryżu w rodzinnym domu, a wystarczyło kilka tygodni w Amsterdamie by wszystko się popsuło. Wiadomo, że nadal kochała brata, martwiła się o niego, ale jednocześnie była zbyt uparta i dumna, by tak po prostu do niego pójść i przeprosić. Niestety on chyba cierpiał na to samo. W taki oto sposób męczyli się oboje, a nic z tej całej kłótni dobrego nie wynikło. Natomiast wszyscy wspólni znajomi mieli tego ewidentnie dość. Chyba tylko jedna babcia byłaby w stanie zakończyć tą wojnę rodzeństwa.
- Trudno się nie zgodzić.- skrzywiła się lekko, ale niestety taka była prawda. Z tym, że wszystkie te kłótnie zazwyczaj zaczynała ona, młodsza, jak się okazywało również mniej cierpliwa, siostra.- Swoją drogą studiuje architekturę, więc coś was łączy. Też jesteś starszym bratem.- wycelowała palcem wskazującym w jego ramie, a na jej ustach znów pojawił się uśmiech, choć nie tak wesoły jak to miało miejsce jeszcze pięć minut temu. Ale nie chciała by zrobiło się smętnie i ponuro. Nie znosiła takiej atmosfery, bo i ani trochę do niej nie pasowała.- A to twoje biuro architektoniczne do gdzieś niedaleko się znajduje?- zapytała ze swoim charakterystycznym, ciekawskim błyskiem w oku, spoglądając na mężczyznę. Chciała zmienić temat, a teraz nasunęło jej się na myśl, że dobrze by się było dowiedzieć, gdzie też Joshua pracuje, gdyby tak chciała go napaść znienacka. Tak w ramach niespodzianki. Może nawet z szarlotką? W sumie czemu by nie. Ma trochę czasu, ostatecznie są wakacje, a praca opiekunki nie pochłania całego dnia. Zawsze by miała pretekst do ich kolejnego spotkania.
[Czemu Ci się nie podoba? Ja tam nie widzę w niej nic złego, w przeciwieństwie do mojej, więc nie marudź :P Poza tym ja nie mam ostatnio na nic pomysłów. Bida straszna :(]
Oj tak, dumni byli wszyscy w rodzinie Morel, to nie podlegało dyskusji. Choć cecha ta uwidaczniała się dopiero z wiekiem, co stanowiło doskonałe wytłumaczenie, dlaczego w dzieciństwie rodzeństwo tak dobrze się dogadywało. Choć może wynikało to z faktu, że mieli tylko siebie. Wiecznie zapracowani rodzice, ogromny dom i ich dwójka zdana na siebie. Coś musieli robić, a zdecydowanie lepiej było zajmować się czymś razem, nie zaś w pojedynkę.
- Powiedzmy, że kojarzę.- uśmiechnęła się do niego, bo ku swojej uciesze nawet miała pojęcie, a przynajmniej tak się jej wydawało, o jakim budynku Joshua mówi. Widząc jednak jego niezadowolenie, które najprawdopodobniej wynikało z poruszonego tematu, uznała, że trzeba jednak zrobić coś, by nie zakończyć tego spotkania w smutny sposób. Zwłaszcza, że kamienica w której mieściło się mieszkanie Amelie była tuż tuż.
- Więc mój drogi Panie Architekcie od mostów, wypadałoby podziękować za dzisiejszy miły spacer i fakt, że poznałam ciekawe miejsce. Oczywiście musisz się teraz liczyć z tym, że będziesz miał we mnie konkurencję, ale może jakoś to przeżyjesz.- zaśmiała się wesoło, wyprzedzając go odrobinę i odwróciła się do niego przodem, tym samym ostrożnie idąc tyłem po chodniku w stronę kamienicy.- W razie czego szarlotka zrozumie, prawda?- mrugnęła do niego, a promienny uśmiech nie znikał z jej malinowych warg. Taką chciała by ją zapamiętał- wesołą i beztroską; wieczną optymistkę roztaczającą wokół siebie przyjazną aurę.
[No trochę się rozleniwiłam, prawda, ale z drugiej strony nawet bym nie wiedziała co zmieniać. W każdym razie sexy nowa fota *.* Melka chyba na zawał padnie ^^ Tylko, że ja muszę zmieniać w powiązaniach :(]
[Ah, widzę że się rozumiemy telepatycznie, bo też chciałam nowy wątek zaproponować, bo już nie wiedziałam co pisać. A coś nowego... no nie wiem, myślałam, że Melka mogłaby napaść Josha w biurze, tyle tylko, że mnie się nie chce zaczynać, bo i tamten wątek ja zaczynałam, a to za dużo wysiłku jak na mnie, zważając na fakt, że jestem jeszcze w trakcie pisania notki z blogowym bratem. Więc mogą pójść na jakieś włoskie żarcie, czy coś. Nie wiem. Melka się zgodzi dla Joshuy na wszystko *.*]
W ogóle to jak mi się będzie chciało to przesunę go wyżej w powiązaniach, a co. Jakaś hierarchia musi być :D]
[Przygotuj się będzie szał ^^]
Dla Amelie dzień ten zaczął się całkiem normalnie, bo tak jak zawsze wstała o siódmej, przekąsiła coś na szybko, skoczyła na basen, a potem w pośpiechu wracała do mieszkania, by ogarnąć się i wyglądać jak człowiek, a następnie udać się do Narcisse i zając jej uroczym synkiem. Lucas, bo tak też miał na imię owy uroczy mały osobnik, był Małym Księciem panienki Morel. Nie był on bowiem tylko dzieckiem, którym się zajmowała, ale jej małym przyjacielem, z którym szalała, bawiła się i spędzała czas z prawdziwą przyjemnością, nie zaś traktując to jako karę za grzechy, a jedyne źródło utrzymania. W dodatku pewnego razu Lucas nawet oświadczył się Amelie, która przyjęła zrobiony z cukierków pierścionek z uśmiechem na ustach. Bo jak mogłaby mu odmówić? Takiemu małemu mężczyźnie, który był nielicznym prawdziwym przyzwoitym osobnikiem płci męskiej na ziemi. No właśnie, problem w tym, że niedawno pojawiła mu się konkurencja.
W każdym razie po krótkiej zabawie w chowanego, Amelie zaproponowała, że pora udać się na wyprawę po zakupy, a potem wypróbować swoich sił w robieniu ciasta, mając przy tym cichą nadzieję, że nic nie wybuchnie. Dokładnie tak. Panienka Morel uznała, że dziś jest ten dzień, w którym zaszczyci Pana Hendersona swoją obecnością. I zrobi to nie sama, lecz z dobrą przyjaciółką mężczyzny, z którą Amelie chwilowo była w stanie się zaprzyjaźnić. A co tam, niech straci. Ostatecznie robienie szarlotki, to nie to samo co jej robienie.
Oczywiście zabawy przy tym było co niemiara, a kiedy Cyzia wpadła odebrać synka kuchnia wyglądała jak pobojowisko, a sama Amelie jak żywy trup, będąc cała w mące. Niemniej ku wielkiej uciesze dziewczyny ciasto wyszło, bez dwóch zdań wyglądało dobrze i podobno najgorsze też nie było, jak to stwierdziła ekspertka w tej dziedzinie, czyli Narcisse.
Zostając samą, z przerażeniem odnotowała fakt, jak późno już się zrobiło. Chcąc doprowadzić swój plan do skutku, musiała się pospieszyć. Nie wiedziała w końcu do której pracuje Joshua, a godzina trzecia wydawała jej się czasem optymalnym.
Jak zaplanowała, tak też zrobiła. Ubrana w idealnie dopasowaną do jej szczuplutkiej sylwetki sukienkę, kolorem odpowiadającym odcieniu jej tęczówek, na szpilkach i z nieco mocniejszym makijażem, wyglądała zdecydowanie doroślej, a już na pewno bardziej kobieco. Uznała jednak, że to nie miejsce na szaloną Amelkę, studentkę projektowania mody, która najchętniej wpadła by tu w trampkach i szortach. Tak było zdecydowanie bardziej na miejscu, choć zdecydowanie mniej wygodnie. Trudno było zachować stabilność na wysokich obcasach trzymając jeszcze w jednej dłoni blaszkę z ciastem.
Z uroczym uśmiechem na ustach podeszła do ochroniarza chcąc już się pytać o drogę, gdy niespodziewanie tuż obok niego dostrzegła mężczyznę, dla którego przecież było to wszystko.
- Joshua!- melodyjny głos Amelie, z wyraźnie słyszalnym francuskim akcentem, rozniósł się cichym echem po pomieszczeniu. Ona uśmiechnęła się tylko jeszcze szerzej, musnęła ustami policzek mężczyzny i z tryumfem stwierdziła, że różnica ich wzrostu nie jest już tak duża.- Patrz co dla Ciebie mam! Sama robiłam. Słowo honoru. No... z odrobiną pomocy mojego małego przyjaciela, ale to się nie liczy.- zapewniła z dumą spoglądając na blaszkę z ciastem, które podsunęła w jego stronę.
[Wiem, jestem okrutna, wybacz, ale dzisiaj naprawdę nie dałabym rady, nie przy męczeniu się z notką. Co do Amelki to... no jasne że go lubi. Jeden z nielicznych normalnych facetów. Jak mogłaby go nie lubić? Z resztą to też dość naiwne dziewczę.]
Wystarczyło powiedzieć, że Amelie jest niesamowita, a ta była już cała szczęśliwa. Nie mówiąc już o pozostałych miłych słowach, które usłyszała od Josha, a które tradycyjnie wywołały delikatne rumieńce na jej policzkach.
- Naprawdę? Oh, to się cieszę. Starałam się wyglądem pasować do tutejszego miejsca. Skoro Ty wyglądasz przyzwoicie, to i ja mogę czasem założyć ładniejszą sukienkę.- uśmiechnęła się pogodnie, wolną dłonią przeczesując włosy, które niestety leżały w lekkim nieładzie w wyniku jej zbyt szybkiego tempa, w jakim chciała się dostać do biurowca. Ale to już była jej domena- robić wszystko w pośpiechu.
- W każdym razie chciałam Ci zrobić małą niespodziankę i pozadręczać Cię trochę z okazji posiadania wolnego wieczoru. Moglibyśmy gdzieś skoczyć razem. Oczywiście po Twojej pracy, bo nie chcę w żaden sposób sprawiać Ci kłopotu.- wyrecytowała wszystko szybciutko, na koniec przygryzając lekko wargę, która tym razem miała karminowy odcień. Jej duże oczy jak zwykle wpatrzone były w jego postać, jakby szukając w jego osobie odpowiedzi na wszelkie jej pytania i wątpliwości.- Myślałam też, że...- zaczęła nieśmiało.- Mógłbyś mi pokazać swoje biuro i oprowadzić trochę tutaj.- wzrokiem szybko przesunęła przez całą szerokość budynku.
Była niesamowicie ciekawa jak to też wygląda i na czym polega praca Josha, a przy tym był to pretekst, by nie musieć czekać na niego, aż skończy swoją pracę na dziś. Tak przynajmniej minęłoby jej trochę czasu. Oczywiście pytanie swoje wyraziła niepewnym głosem, licząc jednak że się zgodzi. W końcu to dla niego wyglądała dzisiaj tak ładnie i kobieco, zupełnie dorośle. Zdaniem Amelie tak też zapewne wyglądały jego koleżanki z pracy, a więc pod żadnym względem nie mogła być od nich gorsza.
- Ah, mój pomocnik? To Mały Książę.- wyjawiła tajemnice swojej prawej reki w przygotowaniach szarlotki.- Lucas.- poprawiła się zaraz, zdając sobie sprawę, że przecież Joshua nic nie wie na ten temat. Cały czas trudno jej się było do tego przyzwyczaić, bo zdawało jej się, że tak naprawdę nie poznali się raptem kilka dni temu, lecz znają już całkiem długo. A zatem i wiedzą o sobie niemal wszystko, co niestety prawdą nie było.- To Lucasem się opiekuję.
[To teraz licytacja kto pierwszy padnie! Buhahaha xD Ale nie, chciałam trochę akcji i życia wprowadzić w to wszystko. Przynajmniej będzie zabawnie, jeśli nie szałowo ^^]
Jak wygląda praca w korporacji? O tym akurat Amelie nie miała najmniejszego pojęcia. Sama nie miała jeszcze okazji pracować w swojej branży, a póki co nawet nie było szans na dostanie jakiegokolwiek stażu. Doświadczenia z obserwacji rodziców też żadnego nie nabyła, a brat jakoś nie chwalił się swoim stażem, choć ona jako jedyny mógłby jej przybliżyć w jakiś sposób pracę architekta. Zważając jednak na fakt, iż rodzeństwo obecnie ze sobą nie rozmawiało, Amelie była zdana na Joshuę. Jego też własnie dostąpił zaszczyt wtajemniczenia jej w tajniki pracy w branży architektonicznej, o której panienka Morel nie miała najmniejszego pojęcia.
- Mi pasuje.- stwierdziła z wesołym uśmiechem, kierując się za mężczyzną do windy. Nie da się ukryć, iż uznała to za swój mały sukces, bo w końcu postawiła na swoim. Będzie miała możliwość zobaczenia jego miejsca pracy, co Amelie niesamowicie ciekawiło, choć sama nie wiedziała dlaczego. Wprawdzie było to małe zwycięstwo, osiągnięte za pomocą szarlotki i ładnej sukienki, ale tak przynajmniej Amelie wiedziała już czym przekupić na przyszłość pana Hendersona. Choć... może powinna się wykazać większą kreatywnością?
- Ale jesteś pewien, że wyglądam dobrze? Wiesz... Nie chcę żebyś miał później jakieś nieprzyjemności z mojego powodu, czy coś.- i znów przygryzła wargę, patrząc z pewną obawą na Joshuę. Niby powiedział, że wygląda oszałamiająco, co jednak nie znaczyło, że w pełni tutaj pasowała. Ona- ze swoją ciekawską naturą i wiecznym uśmiechem. Mimo wszystko będzie starała się jak to tylko możliwe, by wypaść jak najlepiej.
- Lucasie?- zdziwiła się, że mężczyzna w ogóle ma ochotę słuchać o jej podopiecznym. Chyba, że obawiał się szarlotki jej roboty, uznając, że jej mały pomocnik mógł coś do niej wrzucić. Jakiś arszenik np., czy coś... Pokręciła szybko głową, chcąc odgonić od siebie te myśli, bo nie mogłaby uwierzyć, by coś podobnego przyszło do głowy stojącemu obok niej mężczyźnie. Skąd w ogóle u niej takie głupie pomysły? I czemu tak bardzo się tym przejmuje?- Tu chyba nie ma co dużo mówić. Lucas, to Lucas. Mój Mały Książę, jeden z nielicznych przyzwoitych osobników płci męskiej na planecie i mój narzeczony, a przyszły mąż.- zachichotała wesoło. Oczywiście jemu mogło się wydawać to dziwne, ale dla amelie Lucas był wspaniałym, przecudownym i ukochanym jej dzieckiem, którym miała okazję się zajmować. A całe to narzeczeństwo... Cóż, skoro nikt jej nie chciał, to ona poczeka tych kilka lat, aż malec dorośnie. Przynajmniej będzie pewna, że ma do czynienia z właściwym mężczyzną.
[To zobaczymy :P Swoją drogą będzie ku temu okazja, bo najprawdopodobniej Melka będzie musiała się zaopiekować Lucasem na dłuższy czas, po tym jak Cyzia zaginie. Nie martw się. Joshua będzie pierwszą osobą na liście do której zadzwoni, skoro tak się rwiesz :D
W każdym razie ja się żegnam i mówię dobranoc.]
Oh, no tak, sukienki. Kryła się w nich magiczna moc, zwłaszcza gdy chodziło o pertraktowanie z mężczyznami. Ta, którą miała na sobie, na pewno też była perfidnym sposobem na przekonanie mężczyzny co do jej prośby o tą małą wycieczkę po biurze. Jak widać skuteczną, z czego Amelie była bardzo dumna. Mężczyźni, jak mężczyźni, nie na nich jej zależało, ale na specjalnym względzie Joshuy jej zależało. w końcu gdyby wpadła tutaj taka całkiem roztrzepana, to pewnie wcale by się nie ucieszył i odesłał do domu. A szarlotkę by zabrał. O tak... Na pewno dokładnie tak wyglądałby scenariusz ich dzisiejszego spotkania, gdyby nie wrodzony spryt Amelie, która wiedziała jak taktycznie podejść tego miłośnika szarlotki.
- Nie przychodzę tutaj tak często. To raptem pierwszy raz.- wzruszyła lekko ramionami. Wiadomo, że Lucas nie miałby jej niczego za złe, dopóki nadal spędzała z nim czas na wspólnych zabawach i szaleństwach.- A powinien być?- spytała niby od niechcenia, jednak na jej ustach malował się delikatny uśmiech.
Jeśli chodziło o dzieci, to nikt chyba nie miał z nimi tak dobrego kontaktu jak Amelie. Potrafiła się bowiem dogadać chyba z każdym brzdącem, każdego malucha sprytnie podejść, tak by ten nie wiedząc nawet kiedy przestał płakać, czy też stroić fochy. Miała swój mały sekret, jak zdziałać takie cuda, ale nie chwaliła się nim zbytnio. W końcu każdy mógł na to wpaść, wystarczyło tylko chwilę pomyśleć.
Poza doskonałym kontaktem z najmłodszymi, Amelie należała również do tych osóbek, które zachwycały się na widok noworodków, jak i starszych brzdąców. Bo zdaniem Amelie wszystkie dzieci były śliczne, urocze i kochane. Przeświadczenie takie być może wynikało z niedosytu miłości, której nie okazywano jej za jej najmłodszych dni, ale równie dobrze mogła być to najzwyklejsza cecha jej charakteru.
- Więc nie lubisz tutaj siedzieć?- spytała, mając na myśli biuro. Warto było zanotować ten fakt, bo może przydać się na przyszłość. Na drugi raz mogłaby zaskoczyć go w całkiem innym miejscu. Nie wyobrażała sobie jednak siebie na budowie. A już na pewno nie w tej sukience i tych szpilkach. Spojrzała uważnie na projekt, starając się z niego zrozumieć możliwie najwięcej i zanotować w pamięci jego wygląd, który zdaniem Amelie prezentował się całkiem wyglądnie. Nie trwało to jednak długo i zaciekawione spojrzenie panienki Morel zaraz skierowało się na stojącego obok Joshuę. Była ciekawa co za atrakcje zobaczy za chwilę.
[Haha, niemożliwe! Czego się niby miał stresować? Lucas to takie urocze dziecko :D Póki co Melka robi szał w biurze architektonicznym :P]
Oj, jaka była w tej chwili z siebie dumna, widząc wyraźne zakłopotanie na jego twarzy, którego była sprawcą. Aż uśmiechnęła się szeroko, powstrzymując się jednak od śmiechu, uznając że to byłoby już nie na miejscu, albo tylko go zirytowało. Niemniej, rozpierało ją uczucie samozadowolenia z całej tej gry słownej, którą ewidentnie wygrała. Wprawdzie odpowiedź jakiej udzielił nie była specjalna, ani w żaden sposób zadowalająca, jednak rozbawiła Amelie. Chyba jednak potrafiła być okrutna.
- Widać jednak całkiem kontaktowy z Ciebie człowiek, choć przyznam szczerze, że nie sprawiasz takiego wrażenie.- powiedziała całkiem szczerze, marszcząc lekko swój nosek, zdegustowana tym jak zabrzmiały jej słowa, po części też obawiając się jak Joshua na nie zareaguje. Ona naprawdę nie chciała źle!- Po prostu sprawiasz wrażenie człowieka raczej poważnego i mocno zdystansowanego. No i raczej nie rzucasz się na wszystkich tak jak ja.- uśmiechnęła się lekko, uznając, że lepiej rzucić jakimś humorystycznym zdaniem, by nie popaść w tarapaty i nie zostać wyrzuconą z biura. Co jak co, ale nie chciała kończyć tej znajomości tak szybko.- Choć, może to domena ludzi pracujących i dorosłych... Nie wiem, szczerze mówiąc, rzadko kiedy mam okazje obcować w takim gronie, przebywać z kimś spoza rówieśników... Rodzice niespecjalnie zabierali mnie z bratem gdziekolwiek, bo nudząc się na bankietach, często robiliśmy głupie rzeczy.- zachichotała mimowolnie na wspomnienie kilku żartów, które były genialne, a ich matkę doprowadziły do furii.
Czego Amelie spodziewała się od tego miejsca? Sama nie wiedziała, przemawiała przez nią jednak ciekawość. Lubiła poznawać nowe miejsca, nowych ludzi, a przede wszystkim szukać wszędzie inspiracji. Może się to wydawać zabawne, ale taka była prawda. Raz ją natchnęło w sklepie z lampami. W dodatku wyszło z tego coś całkiem ciekawego, wcale nie najgorszego. Przede wszystkim, wizyta tutaj była możliwością spotkania Joshuy i podręczenia go swoją osóbką. Bo jak niedawno odkryła Amelie, było to chyba jej ulubione zajęcie w owym czasie.
[Nie,nie, nie Melka się nigdy nie nudzi. Najwyżej coś popsuje, chociaż to by było okrutne. W razie czego zawsze mogą uciec na włoskie żarcie, o.]
Pod żadnym pozorem nie chciała dać mu do zrozumienia, ze w jej odczuciu jest starym mężczyzną w kwiecie wieku. Aż tak okrutna nie była, a poza tym nawet tak nie sądziła. Problem sprowadzał się do tego, że znów nie potrafiła dobrze się wysłowić. Nie ulegało jednak wątpliwości, że był od niej nieco starszy, a co za tym szło i poważniejszy. Ah, jak bardzo chciałaby, żeby i jej kochany braciszek też taki był. Ale słowo "stabilizacja" w wypadku Gasparda nie istniała, nie było go nawet w słowniku Amelie, która nie używała podobnych słów w towarzystwie brata.
- Wiesz, ja nie chciałam...- widząc minę mężczyzny, chciała się czym prędzej wytłumaczyć. Czując jednak jak ze wstydu pieczą ją policzki, kompletnie nie wiedziała teraz co mówić, by nie pogorszyć tylko sprawy.- Po prostu jesteś bardziej poważny od wszystkich moich znajomych... I nie mówię, że to źle, czy coś. Tak samo jak to, że jesteś ode mnie trochę straszy, bo wcale mi to nie przeszkadza, ja po prostu...- już pogubiła się w tym wszystkim, a czując się bardzo niezręcznie, zwłaszcza po tym swoim okrężnym i bardzo nieprecyzyjnym tłumaczeniu, spuściła głowę, chcąc zakryć czerwone policzki. Przede wszystkim chciałaby zapaść się teraz pod ziemię. Wszystko tak pięknie popsuła swoim gadaniem.
Nie chciała teraz pod żadnym pozorem patrzeć na Joshuę, a już w ogóle poczuła wyrzuty sumienia, że tu przyszła i zabiera jego cenny czas w pracy. Później będzie miał z tego powodu nieprzyjemności i znów, ona będzie wszystkiemu winna. Zauważając jak mężczyzna kieruje się do drzwi ruszyła za nim bez słowa, bo i uznała, że lepiej się nie odzywać. Palnie jeszcze coś głupszego niż poprzednio i dopiero będzie.
[Zaraz zwolnią, phi! Raz go wyciągnie, to może go nie zwolnią. Poza tym to jak możesz mówić, że taka prawa i cnotliwa osóbka jak amelie może sprowadzić kogoś na złą drogę? Skandal! xD]
W prządku... Własnie nie, nic nie było w porządku. Amelie nagle straciła całą swoją swobodę, wesołość, a przede wszystkim w ogóle nie chciała być już rozmowna. Bo znów z jej ust wydostanie się potok słów, coś zabrzmi nie tak jak trzeba,a potem będzie źle. A już bardziej pogrążać się nie chciała, nawet jeśli Joshua twierdził, że naprawdę nic się nie stało. Chciała mu wierzyć, naprawdę, szczerze chciała, tylko, że poczucie winy zagłuszyło wszystko i jakoś nie potrafiła w to uwierzyć. Cóż, pozostawało jej tylko liczyć na to, że szarlotka faktycznie będzie dobra i sprawi, iż Joshua puści w zapomnienie wszelkie jej głupie odzywki i zachowania z dnia dzisiejszego. Tak, to była jakaś optymistyczna wizja.
- Jasne.- mruknęła, a gdy zorientowała się, że z jej postanowienia nici, bo przecież się odezwała, przygryzła tylko wargę i tak rozejrzała się dookoła, starając się zwrócić jednocześnie na wszystko uwagę. Oczywiście w taki sposób, by tylko nie patrzeć na niego, a nie daj boże, już napotkać jego spojrzenia. Wtedy znowu będzie wyglądać jak Uroczy Rabarbarek, jak zwali ją znajomi.- Poczekam, nie ma problemu. Zawsze mam co poczytać. A jak nie, najwyżej pożyczysz mi kartkę i ołówek i będę szczęśliwa.- uśmiechnęła się niepewnie, z radością jednak odnotowując informacje, że niedługo będą mogli stąd wyjść i pójść na coś dobrego do zjedzenia, a potem, przy odrobinie szczęścia, Joshua pokaże jej kolejne ładne miejsce.
[Gdzie tam przekupuje, szczwana jest i tyle. I wcale jej nie za dobrze, już nie kombinuj. Ona niewinna wszystkiemu. To takie dobre dziecko...
Swoją drogą Melkę też łatwo przekupić :P Zobacz Joshua może jej kupić kawę z syropem kokosowym, co by mu piekła szarlotki xD]
Zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że nie będzie mogła od tak wyrwać go z pracy, nawet jeśli bardzo chciała, by miało to miejsce. Ona miała już obowiązki na dzień dzisiejszy z głowy, on niestety nie. Dlatego przed przyjściem tutaj uzbroiła się w cierpliwość i jeden z magazynów, którego nie miała okazji przeczytać. Była w pełni przygotowana na spędzanie czasu w samotności, czekając aż Joshua skończy pracę. O ten aspekt więc nie musiał się martwić. Amelie jakoś sobie czas zorganizuje.
Skinęła głową i odważyła się nawet zerknąć na niego, ale tylko na króciutką chwilę, a potem ruszyła za nim do wspomnianej sali konferencyjnej. Fakt, że wyciągnął do niej dłoń odnotowała z przyjemnością, wnioskując z tego, że najwidoczniej nie jest na nią bardzo zły i nie ma do niej wyrzutów. Nareszcie mogła odetchnąć z ulgą.
Wchodząc do sali, pierwszym co się jej rzuciło w oczy było ogromne okno, z którego roztaczał się wspaniały widok na miasto. Kompletnie nie kontrolując się w tej chwili, Amelie wydała ciche westchnienie zachwytu, a potem podbiegła do okna by móc lepiej przyjrzeć się panoramie Amsterdamu. Musiało to jednak wyglądać komicznie, zaważając jak nieudolnie szło jej bieganie na wysokich obcasach. Niemniej całej udało jej się dotrzeć do celu.
- Cudowne!- zawyrokowała jednomyślnie, nie potrafiąc oderwać wzroku od szyby, podziwiając widok rozpościerający się tuż przed jej oczami.
[E tam :P Marudzisz. Jaki on tam stary. Przy Amelce wszyscy dziecinnieją.]
Amelie zmrużyła lekko oczy, by móc wypatrzeć budynek o którym opowiadał jej właśnie Joshua. Zabrało jej to chwilę, ale kiedy w końcu odnalazła wzrokiem restaurację, uśmiechnęła się wesoło, na znak swojego tryumfu.
- Mhmm, skoro jest tam takie dobre tiramisu...- na samą myśl o deserze, którego nie miała okazji próbować od wieków, zrobiła się głodna, naprawdę głodna. Zdarzało się to w jej wypadku naprawdę rzadko, bo na co dzień, wiecznie będąc czymś zajętą, najmniejszą uwagę zwracała na jedzenie. Owszem, coś tam wzięła, czasem, przelotnie coś zjadła i jakoś się żyło. W zasadzie należała do osób, które mogłyby przeżyć wyłącznie na jogurcie i musli. Amelie nigdy nie należała do łakomczuchów, wręcz przeciwnie, była rodzinnym niejadkiem. Jakoś zwyczajnie nie czuła wielkiej miłości do jedzenia, które w jej przekonaniu było stratą czasu. Co innego było z kawą, albo malibu, które jako produkt kokosowy uwielbiała. Na tym też mogłaby żyć, jednak zdawała sobie sprawę, że najzdrowsza to ta dieta by nie była, dlatego w trosce o swoje zdrowie starała się w miarę przyzwoicie odżywiać. Ale oczywiście różnie to bywało. Oprócz babci, nikt nie potrafił smucić jej do jedzenia.- To chyba się skuszę.- uśmiechnęła się do niego wesoło, chcąc puścić w niepamięć to co miało miejsce, jeszcze przed chwilą, w jego biurze.- Choć oczywiście moja szarlotka jest bezkonkurencyjna. Nawet jeśli jej nie jem.- zaśmiała się.
[Już się Melka postara ^^]
Z pewnością z chęcią do niego wpadnie, by zjeść coś przyzwoitego. Na obiady zazwyczaj się wpraszała, albo zapraszała do siebie, gdzie pichciła coś ze znajomymi. Tak było bezpieczniej, a i nie nudno. Samej jednak nigdy nie chciało jej się nic robić. Marna z niej była kobieta, bo gotowanie nie szło jej za nic(chyba, że faktycznie jej zależało i się uparła). Zawsze jednak usprawiedliwiała się tym, że nie mozna być we wszystkim dobrym, inaczej musiałaby być Bogiem. Ona zamiast gotowania, świetnie radziła sobie z szyciem, rysowaniem, a do tego cierpiała na niepohamowaną chęć porządkowania wszystkiego. Była też nadzwyczaj sprawna ruchowo, ale to wynikało raczej z nieskończonych pokładów energii jaką miała w sobie.
Zachichotała wesoło słysząc nowe określenie swojej osoby. Jeszcze nikt do tej pory jej tak nie nazywał, więc było to miłą odmianą. Zwłaszcza, że na taki pomysł Joshua wpadł jako pierwszy.
- Nie wiem...- przyznała, wzruszając lekko ramionami. Naprawdę było jej tu dobrze, a i żyła w przekonaniu, że pokazał jej całkiem sporo. Panorama Amsterdamu, jaką miała okazję oglądać z tego okna, była jednak do tego stopnia czarująca, że Amelie nie miała ochoty się stąd ruszać. Ale jeśli było trzeba...- To Ty tutaj pracujesz i aktualnie robisz za przewodnika. I póki co, muszę przyznać, że sprawiasz się wyśmienicie.- posłała mu jeden ze swoim najładniejszych uśmiechów i w ramach podziękowania dała buziaka w policzek. W końcu mu się należało.
[Najwidoczniej nie zauważyłam komentarza, wybacz. ;) Zdjęcie cudowne.
Co do tego, to tam czy wielbiciel, czy nie to jest mi obojętne, wszakże trudno wymyślić jest teraz powiązanie, ale można założyć, że będzie to daleki znajomy jej brata lub syn przyjaciela rodziny, z którym często Lilianne się sprzeczała lub odwrotnie - bardzo dobry kontakt, który mógł zaginąć.]
[Mogłoby to być na jednym z bankietów, na które oboje zostali zaproszeni. ;)]
Amelie uwielbiała rozdawać całusy, choć otwarcie nigdy się do tego nie przyznawała, bo zawsze istniała szansa, że ktoś wykorzysta to perfidnie wobec niej. Bez wątpienia było dużo amatorów, którzy skrzętnie korzystaliby z tego przywileju. A jednak należał się on wyłącznie wybranym osobom. Chyba, że w porywach radości Amelie nie panowała nad sobą, gotowa wycałować ze szczęścia każdą osobę stojącą obok niej. Gdy chodziło o Joshuę, to ewidentnie należał mu się buziak, choć zdaniem szarlotka i fakt, że tutaj przyszła były ogromnym wynagrodzeniem i powinien to docenić.
Kiedy dotknął jej policzka wierzchem dłoni, ta momentalnie spuściła wzrok, czując, że znów się rumieni. Przygryzła lekko wargę, zaczęła bawić się pierścionkiem na palcu, nie wiedząc nawet jak powinna zareagować. To była dla niej tak całkiem nowa sytuacja, choć jednocześnie niezwykle przyjemna, choć sama nie chciała się przed sobą do tego przyznać. Ale czy nie dla niego tutaj przyszła? Czy to wszystko co zrobiła dzisiejszego dnia również nie było robione dla niego?
Nieśmiało i powoli podniosła wzrok, by spojrzeć na stojącego naprzeciw niej mężczyznę.
- Kawę... Nie, nie mam ochoty na kawę. Na pewno nie teraz. Ale jeśli Ty chcesz...- wymamrotała cichutko, ledwo słyszalnym cieniutkim głosikiem, cały czas nerwowo bawiąc się pierścionkiem na palcu lewej dłoni, jednocześnie starając się patrzeć mu prosto w twarz i możliwie najrzadziej spuszczać wzrok.- W każdym razie...- uśmiechnęła się niepewnie.- Tak. Możemy tu zostać.
[Może drugie spotkanie - ale wiesz, już umówione przez nich samych? :D]
[Tyyy :D]
Oczywiście, że Amelie nie żywiła wobec niego żadnych negatywnych uczuć, bo i nie było ku temu powodu. Nawet jeśli tak mocno różnili się od siebie, jej nie przeszkadzało to pod żadnym względem. Może faktycznie było coś w tym, że przeciwieństwa się przyciągają? Nie była niczego pewna, a już na pewno nie w tej chwili. Swoim drobnym gestem sprawił, że kompletnie nie wiedziała co myśleć o tym wszystkim. Bo raptem dopiero co się poznali, jednak ona w perfidny sposób się tutaj wprosiła, do niego do pracy, dając do zrozumienia, że nie chce by o niej zapomniał. A teraz jeszcze to... Skłamałaby gdyby powiedziała, że jej to nie schlebia, że nie podoba jej się taki obrót spraw, ale z drugiej strony wszystko działo się tak szybko, a Amelie zwyczajnie się bała. Bała co z tego wyniknie.
- Ojej, tyle pytań.- uśmiechnęła się lekko, siadając na krześle naprzeciw mężczyzny. Spojrzała na niego wzrokiem, w którym kryło się jednocześnie jej zmieszanie, jak i przeprosiny za to, że najwidoczniej nic nie wygląda tak, jakby Joshua sobie tego życzył. Ale niestety taka była Amelie. Wprawdzie naiwna, ale z drugiej strony niesamowicie strachliwa.
- Lucas jest synem Narcisse, która jest projektantką. Jakoś tak wyszło, że się zaprzyjaźniłyśmy, bo to niezwykle przyjazna osoba. A z racji tego, że jest samotną matką, chciałam jej pomóc. Wcześniej nie zajmowałam się nim jakoś specjalnie często, ale teraz, z racji, że są wakacje, chciałam jakąś ją odciążyć. A Lucas to urocze dziecko. Jak już mówiłam, to mój Mały Książę. I spędzanie czasu z nim to prawdziwa przyjemność.- uśmiechnęła się nieco pewniej, niż jeszcze chwilę temu i spojrzała uważnie na twarz Joshuy.
Cóż, trzeba przyznać, że pod jednym względem dobrali się idealnie. Ona uwielbiała mówić, a on słuchać.
Cudem udało mu się trafić na taki temat, który sprawił, że cała ta niepewność i zmieszanie, momentalnie się ulotniły, a on miał przed sobą znów tą wesołą, pełną życia Amelie, które doskonale znał.
- Nie. Ja nie piekę i rzadko pojawiam się kuchni, bo... zazwyczaj kończy się to porażką.- zaśmiała się wesoło, zakładając kosmyk włosów za ucho. Chyba powinna się wstydzić, akurat braku tak znaczącej dla kobiet umiejętności, ale niestety, Amelie w kuchni szło kiepsko i nie było co się oszukiwać. Mogła szyć godzinami, biegać, pływać, tańczyć, rysować i robić różne inne dziwne rzeczy, ale gotowanie, pieczenie, nie, to kompletnie jej nie szło.- Wiem, brzmi strasznie. I teraz jeszcze pewnie martwisz się, czy przypadkiem nie otruję Cię tą szarlotką, ale to całkiem co innego. Czasami, jak już się na coś zawezmę, to mi wychodzi. Nawet Narcisse stwierdziła, że jest zjadliwa, więc możesz spać spokojnie.- spojrzała na niego pełnym rozbawienia spojrzeniem. Chyba powinna się martwić, co też sobie o niej teraz pomyśli, ale wolała wierzyć, że Joshua jakoś to przeboleje i nie zrezygnuje z tej znajomości tak prędko.- On spokojnym dzieckiem? Nie... Jest trochę takim małym łobuzem, jak każdy chłopiec w jego wieku. Ale na każde dziecko są sposoby. A ja go po prostu lubię, uwielbiam... Tak jak wszystkie dzieci.- wzruszyła lekko ramionami, bo i nie wiedziała jak to wytłumaczyć. Tak miała i nic na to poradzić nie mogła. Kochała dzieci, a dzieci ją. I rzadko kiedy potrafiły porządnie ją wymęczyć. Dysponowała niemal tak samo wielkimi pokładami energii jak i maluchy. Może dlatego tak dobrze się z nimi dogadywała.
- Lucasem zazwyczaj zajmuję się od rana, aż do momentu, gdy jego mam wróci z pracy. Nie robimy nic specjalnego. Nie mam żadnego harmonogramu, bo to byłoby bezsensu. Zawsze lepiej robić rzeczy spontanicznie. Tak jak dzisiaj...- przerwała nagle, zdając sobie, że mogło to zabrzmieć dość dwuznacznie. Oczywiście chodziło jej o spontaniczne pieczenie szarlotki, o sukienkę którą miała na sobie i decyzje o odwiedzeniu go w biurze. Z drugiej strony zaś mogło się to odnosić do wydarzenia sprzed chwili. W takim wypadku znów delikatnie się zarumieniła, uznając jednak, że nie skończy tego zdania. Bo chyba nie chciała.
- No tak...- westchnęła cicho, nie wiedząc nawet kiedy minęło te dwadzieścia minut. Zawsze zadawało jej się, że to tak dużo czasu, a teraz miała wrażenie, że minęła raptem minuta, może dwie. Nie chciała kończyć rozmowy, tak jak i nie chciała żeby zostawiał ją samą. Z drugiej strony wiedziała, że chyba towarzyszenie mu, raczej dobrym pomysłem nie będzie. Jeszcze coś popsuje, albo palnie, a potem będzie tylko gorzej. Bezpieczniej byłoby gdyby zajęła się sobą.
- Chyba zostanę. Nie chcę Ci przeszkadzać.Ostatecznie i tak niedługo wrócisz, prawda?- spojrzała na niego uważnym wzrokiem, szukając potwierdzenia jej przypuszczeń na jego twarzy.- A ja... Ja jakoś sobie poradzę.- uśmiechnęła się delikatnie, chcąc mu dać do zrozumienia, że ani trochę nie przeszkadza jej taki stan rzeczy. Naprawdę lepiej będzie jeśli zajmie się swoimi sprawami nie musząc myśleć o niej. Przecież byłaby mu całkiem zbyteczna.
- Teraz bezczelnie wyganiam Cię do pracy.- zaśmiała się wesoło, wskazując dłonią na drzwi.- Im szybciej skończysz, tym szybciej pójdziemy zjeść coś dobrego. A jeśli to Cię nie przekonuję, mogę jeszcze dołożyć do tego buziaka na zachętę.
Oho, mania na rozdawanie całusów, właśnie się zaczęła.
Amelie nie ruszała się na krok z sali konferencyjnej, w której ją zostawił. Choć należała do ciekawskich osób i z pewnością przeszłaby jeszcze raz przez całe piętro chcąc je zwiedzić, ale póki co nie miała na to ochoty. W jakiś dziwny sposób nagle wolała siedzieć tutaj, gdzie za rozrywkę miała co najwyżej własną gazetę. Zawsze nosiła jakąś ze sobą, od tak, na wszelki wypadek, wiedząc, że musi ją przeczytać, nie znajdując na to nigdy czasu, wierzyła, że gdzieś w drodze, czekając na kogoś, zawsze to posunie się do przodu z lekturą. Problem jednak w tym, że nawet wyciągając gazetę z torebki i kładąc ją na kolanach, nie miała za grosz chęci do czytania, czy choćby przejrzenia jej. Fakt faktem, nie było w niej zbyt wiele do czytania, bo znaczną część zajmowały kolorowe obrazki, niemniej i tak należało wytężyć swoją uwagę. Amelie zaś, za nic to nie szło. Zamiast czytania, przesuwała tylko bezmyślnie wzrokiem po kolejnych stronach myśląc o zupełnie innych rzeczach. Perspektywa wspólnego wieczoru, znacznie bardziej zaprzątała jej myśli.
Widząc, że lektura w tej chwili jest czynnością całkiem bezsensowną, odłożyła ją na krzesło i podniosła się z miejsca, chcąc na chwilę się przejść. Kilka minut zajęło jej ponowne zachwycanie się panoramą miasta, widoczną zza okna w pomieszczeniu. Potem jednak, wyraźnie znudzona, zaczęła sobie cicho nucić pod nosem i podrygiwać, z czego w ostateczności wyszedł bardzo ostrożny i ubogi w ruchy taniec. Tak też zastał ją Joshua.
- To już? Możemy iść?- zapytała pełnym podekscytowania głosem, uśmiechając się wesoło. Nie czekając nawet na jego odpowiedź i tak pobiegła, by zebrać swoje rzeczy, a potem znaleźć się przy jego boku, gotowa na spędzenie wspólnie czasu.
Słysząc jego słowa, spojrzała na niego z lekkim zaskoczeniem, które pomieszane było po części z pewnego rodzaju współczuciem. Przykro bowiem było słyszeć, że zawód, który tak lubi, na dobrą sprawę nie sprawia mu radości. Niezbyt pochlebnie wypowiadał się o biurowcu, o tym co musi tam robić. Zerknęła jeszcze na budynek, jakby chcąc odgadnąć co może być w nim takiego złego, a jednocześnie zastanawiając się, czy sama pasowałaby do takiego miejsca. Zawsze jej się wydawało, że świetnie odnajdywałaby się wśród ludzi, na pewno miałaby liczne znajomości, tylko jak naprawdę wyglądałaby jej praca? Cóż, były to tylko domysły, bo raczej jej przyszły zawód nie będzie w żaden sposób powiązany z wielkimi biurowcami i tego typu podobnymi miejscami. No chyba, że coś pójdzie nie tak i będzie starała się o pracę stylistki w jednej z gazet, które aktualnie sama prenumerowała. W końcu nikt nie powiedział, że musi odnieść sukces, nawet jeśli gorąco w to wierzyła.
- Ale lubisz prace architekta.- zasugerowała z uśmiechem, chcąc mu jakoś poprawić humor.- Nie powiem, żebyś z dani na dzień rzucił tą pracę i zajął się czymś na własną rękę, ale... może będzie lepiej. Albo wpadniesz na jakiś genialny pomysł!- radosnym i pełnym podekscytowania głosem przedstawiała mu właśnie optymistyczną wersję wydarzeń.- Zobaczysz, zrobisz coś wspaniałego. A poza tym... Jesteś dobrym i miłym człowiekiem. Jestem pewna, że ludzie Cię lubią. Ja na pewno. Nawet bardzo, więc... tym bardziej inni.- uśmiechnęła się wesoło i w całkiem swobodnym geście złapała go pod ramię.- Swoją drogą możesz mi opowiedzieć jak zostałeś architektem i co w tym jest takiego niezwykłego.- zasugerowała, licząc, że i w ten sposób uda jej się jakoś poprawić mu nastrój. No, a do tego była niesamowicie ciekawa jego historii.
[wielkie dzięki :)]
A ona uwielbiała upały. Dobrze się wtedy czuła, spacerując po parku w jakiejś kwiecistej sukience i w okólarach przeciwsłonecznych. Upinała włosy wysoko do góry, by nie lepiły jej się do szyi i cieszyła się słońcem. Gorące powietrze przeszkadzało jej tylko w pracy, gdzie całkowicie się rozleniwiała. Zwłaszcza, że musiała siedzieć w swoim dusznym gabinecie z oknami na południe i dusić się w rajstopach, bluzkach z zakrytymi ramionami i pełnych butach. Mimo, że kochała swoją pracę, nie znosiła garniturów, w których musiała tam chodzić. A jeszcze jak przyszło nosić togę... dajcie spokój.
Dlatego w piątek, kiedy najdłużej siedziała w kancelarii, najprzyjemniej siedziało jej się potem w wodzie.
Przepłynęła już chyba dziesiąty basen, już była bardzo blisko brzegu, gdy złapał ją cholerny skurcz w łydce. Krzyknęła mimowoli i zaczęła machać rękami bardzo szybko, byle jak najszybciej dostać się na brzeg i nie zwrócić uwagi żadnego z ratowników. Wstydem byłoby dla tak doświadczonego pływaka zostać wyciągniętym z wody przez ratownika. Ujma dla honoru Johnsonów.
Dzięki Bogu, mężczyzna odpoczywający przy torze obok podał jej rękę i wyciągnął ją z wody. Siadła na brzegu i zaczęła rozmasowywać bolącą łydkę, przy okazji uśmiechając się. Zapewne nie wyglądała teraz zbyt atrakcyjnie, w jednoczęściowym, szarym kostiumie kąpielowym, odsłaniającym lekko umięśnione uda i ramiona, w fioletowym czepku, który chowając pod sobą włosy ukazywał w całej krasie obficiee obsypaną piegami twarz.
- Wielkie dzięki. Jestem ci winna kawę - powiedziała z lekkim uśmiechem, nadal masując bolące miejsce.
Z radością przyjęła do wiadomości fakt, że Joshua się śmieje, w dodatku za jej sprawą. Nie było nic co bardziej cieszyłoby Amelie, niż poprawa komuś nastroju, wywołanie uśmiechu na jego twarzy. Banalna rzecz, a jak cieszyła. Sama Amelie mawiała, że alternatywnym zajęciem dla niej jest bycie wesołym promyczkiem, który wywoływałby uśmiech na ludzkich twarzach i zarażał ich optymizmem. Wprawdzie nie zarobiłaby na tym, ale za to radość jakiej by jej to dostarczyło byłaby nieopisana. Jednak zdecydowała się na projektowanie.
- Sądzę, że jesteśmy strasznie do siebie podobni. Przynajmniej pod względem traktowania zawodu.- uśmiechnęła się wesoło, pełna ekscytacji z faktu, że właśnie tak opisał swój stosunek do swojej profesji.- Chociaż zazwyczaj ludzie mnie nie rozumieją, sądząc, że zajmuję się tylko jakimiś szmatkami...- skrzywiła się lekko, niesamowicie nie lubiła bowiem tego określenia, ale niestety występowało ono najczęściej wśród jej przyjaciół, którzy nie potrafili pojąć zainteresowania Amelie.- Ale kieruje mną przeświadczenie, że to niezwykła rzecz i najwspanialsza ze sztuk, bo jak najbardziej użytkowa. Domy, ubrania są potrzebne ludziom, ale można też stworzyć coś więcej niż tylko budynek, czy kawałek materiału. Bo to kreatywność, oryginalność i swoista magia, która potrafi czasami poprawiać nastrój.- z lekkim rozmarzeniem na twarzy podzieliła się z nim swoimi poglądami, których nie zdradzała każdemu, bo i mało kto był w stanie je zrozumieć. Była jednak pewna, że Joshua ją rozumie; rozumie nie tylko to, ale i wiele innych rzeczy. Rozmowa z nim przychodziła jej całkiem naturalnie, a przy tym zawsze była niezwykła, bo dowiadywała się o nim czegoś nowego, coś ją zaskoczyło, coś zachwyciło. Sam Joshua był jej zdaniem niezwykłym mężczyzną i cieszyła się niezmiernie, że miała okazję go poznać. I nie kłamała ani trochę mówiąc, że lubi go i to bardzo. Co z tego, że poznali się niedawno. W takich chwilach jak ta, wydawało jej się, że znają się naprawdę świetnie, choć długość trwania ich znajomości temu przeczył. Zdaniem Amelie musiała to być jakaś magia, bez dwóch zdań.
- No tak i lepsze to od mechanika. Choć pewnie całkiem nieźle by Ci się powodziło w tej branży. Chodziłbyś z odsłoniętą klatą, w jakiś sexy jeansach i miał byś z pewnością tłum klientek. Byłbyś całkiem przystojnym mechanikiem.- stwierdziła wesoło i puściła do niego oczko. Oczywiście w żadnym razie nic takiego nie chodziło jej po głowie. Ona tylko stwierdzała fakty.
Czy jej projekty były świetne? W to ostatnio szczerze wątpiła, przede wszystkim zaś wątpili jej wykładowcy, którym najwidoczniej nie pasowała jej wizje i poglądy na wiele spraw. Ale Amelie starał się być oryginalna, wbrew temu co zarzucali jej profesorowie, choć skądś inspiracje trzeba czerpać. Nie wytrzaśnie ich znikąd, na czymś musi się wzorować. Poza tym nie uznawała za coś specjalnego stworzenie rzeczy ładnej, ale nie praktycznej. Jej zdaniem te dwa aspekty zawsze musiały iść ze sobą w parze, rzadko kiedy zdarzały się wyjątki.
- W takim razie musisz kiedyś wpaść do mnie i przestraszyć się jak wygląda mój pokój, po którym rozrzucone są rozliczne skrawki materiałów, a także ubrania, albo... Albo wymyślisz jakąś niecodzienną okazję, która zmusi mnie do uszycia sobie ładnej sukienki.- zasugerowała, wciąż tryskając wesołością i dobrym humorem, choć przygryzła lekko wargę, zastanawiając się czy przypadkiem właśnie go nie kokietowała. Nie, to nie możliwe... Ona nie potrafiła takich rzeczy. Zawsze była naturalna i mówiła, co jej ślina na język przyniosła, co różnie się kończyło. Sam Joshua przekonał się o tym. W każdym razie, teraz chciała tylko jakoś sprytnie zasugerować jak mogłoby wyglądać ich kolejne spotkanie, ale najwidoczniej mało delikatnie to wyszło. Jak zwykle nie tak, jak sobie tego życzyła. W tych kwestiach zawsze była kiepska.
- Nie...- najpierw całkiem niepewnie odpowiedziała na jego pytanie, potem zlustrowała go wzrokiem i zmarszczyła lekko nosek,w bardzo charakterystycznym dla siebie geście.- Nie. Koszule i teczki nie są takie sexy. Co innego garnitur albo brak jakiejkolwiek koszulki. Z całym szacunkiem Joshua, ale rozmawiasz z ekspertem w taj sprawie.- powiedziała pewnym siebie głosem, uśmiechając się delikatnie, choć rzecz jasna żartowała. Bo czy wyglądała na eksperta? Ona, biedna ptaszyna, która rumieniła się przy byle okazji? Nie miałaby nawet gdzie oglądać wszystkich tych mężczyzn z gołymi klatami, ale przez to chyba jej wypowiedź była tak komiczna. Niemniej perspektywa zobaczenia Joshuy w garniturze, albo co lepsze bez koszuli była naprawdę ciekawa. Bez dwóch zdań.
- Oj, kiedy taka prawda.- wzruszyła lekko ramionami, choć już się tak ładnie nie uśmiechała, uznając, że pora trochę przystopować. Tak, na wszelki wypadek. Jeszcze poruszą takie tematy, w których Amelie potrafiła być dosadna do bólu, a przecież nie chciała nikogo ranić. Na pewno nie jego, ani nikogo w jego obecności.- Z resztą spytaj się kogokolwiek. Masz siostry, one bez wątpienia potwierdzą moją tezę. Każda potwierdzi.- powiedziała chcąc zabrzmieć jak doświadczona osoba w tej kwestii, ale gdzieś zabrakło jej tej pewności w głosie.- Tylko znów nie interpretuje tego źle. Ja nie mówię, że wyglądasz źle, tylko... Na mnie jeszcze ta teczka z rysunkami robi wrażenie, ale na mniej artystycznych duszach może już niekoniecznie.- jak zwykle dość nieudolnie starała się bronić,by jakoś przyzwoicie wybrnąć z tej sytuacji, ale w efekcie znowu tylko bardziej się zaplątała we własnych słowach. Policzki pokryły delikatne rumieńce złości i zakłopotania zarazem.
- Mhm.- mruknęła tylko niewyraźnie, słysząc jego sugestię na temat okazji szycia sobie sukienek. Była to na tyle wymijająca odpowiedź, że nawet nie wiedziała jak się do niej ustosunkować, ale chyba jej się nie spodobała, o czym z resztą świadczył blady uśmiech na jej ustach.
- Daleko jeszcze?- zapytała po chwili ciszy, niczym małe dziecko, które miało już dość podróży. Tylko, że jej nie przeszkadzał spacer, w zasadzie wcale nie musiała jeść, ot chciała jakoś podtrzymać rozmowę, a nic innego nie wpadło jej do głowy; nic sensownego.
Nieraz w ramach stażu była posyłana na takie bankiety. Nie oponowała i nie sprzeciwiała się jedynie ze względu na to, że zdobywała doświadczenie, a dla dziewczyny było to ważne.
Najgorsza jednak była świadomość, że ma zadać danej osobie kilka pytań. I nie chodziło tu o fakt zadawania, aczkolwiek o to, jakie samopoczucie ma wyznaczony osobnik. W końcu, odpowiadając na miliona dwieście pytań od innych dziennikarzy, któż podchodziłby na spokojnie do kolejnych? Już wtedy byli poddenerwowani.
Dzisiaj jednak miała szansę uczestniczyć na uroczystości jedynie jako gość, nie mając żadnego obowiązku przeprowadzenia krótkiego, treściwego wywiadu, choć nie zdziwiłaby się wiadomością tekstową od zleceniodawcy, zawierającą taką treść.
Nie był pierwszą osobą, która sądziła, że dziewczyna się zmieniła. Niektórzy mówili, że tylko trochę, inni trzymali się "bardzo", a inni, że coś się w niej zmieniło, ale nadal nie wiedzą co. Ostatnie było zazwyczaj rozbawiające.
Gdy sama zobaczyła mężczyznę, uśmiechnęła się delikatnie pod nosem. Mógł to być nawet uśmiech pełen kpiny, ale także wspomnień, jakie narzucały się przed jej oczami. Nieraz zdarzyło się, że Joshua musiał sprawować nad nią pieczę, bo ich rodzice wspólnie zadecydowali gdzieś wyjść, a Charles zdążył się zmyć. Wtedy było temperowanie i pomimo różnicy wieku, Lilianne potrafiła się odgryźć nieźle, umacniając z każdym ich spotkaniem inwektywy lub intonację.
Byli sobie wdzięczni, choć wątpię, żeby któreś z nich kiedykolwiek za to mogło podziękować.
- Sądzę, że osoba, będąca na twoim stanowisku, powinna stać tam i sztywno się poruszać. - oznajmiła, znajdując się obok mężczyzny.
Dłonie skupione na niewielkiej kopertówce, bawiły się jej łańcuszkiem, gdy w butach na obcasie przestępowała z nogi na nogę, jakby wyliczała minuty do wyjścia z budynku.
W jej przypadku, powinna nieco chodzić pomiędzy innymi dziennikarzami, wdając się z nimi w dyskusję, aczkolwiek rzadko kiedy było to przez nich chętnie praktykowane. Oni bowiem, uważali, że ich informacje to świętość i to wszystko zostawiają jedynie sobie, jakkolwiek mogliby to tłumaczyć.
Zapewne, gdyby się do tego przyznał, do dzisiaj Lilianne, przy każdym spotkaniu, mogłaby swoje wygarnąć i się przechwalać, ażeby jeszcze trochę poddenerwować.
Owszem, zdarzało się, że z Hendersonem dogadywała się w wielu sprawach, ale zarówno jedna, jak i druga strona wolała się trochę posprzeczać, czasem odpuszczając z bezradności i lenistwa, a czasem dając sobie spokój z poirytowania.
Uniosła kącik ust do góry, spoglądając na niego leniwym wzrokiem.
- Każdy ma jakiś obowiązek. - odparła pewnie, bez cienia niepewności.
Każdy, nawet jeśli tak nie uważa, musi coś zrobić. Czy było to sprzeczne czy nie, z jego zasadami, które sobie kiedyś wyznaczył. Nawet nieświadomie ludzie dawali się manipulacji i żądaniom, nie zważając na to uwagi.
Uniosła dłoń i westchnęła z rozbawieniem.
- Nic nie mów najlepiej. - mruknęła - Bo znowu zaczniesz mówić o swojej niezależności i świetności. A powinieneś chociaż zamilknąć i pójść, kiedy cię nawołują. - dodała, spoglądając znacząco na mężczyznę, który jakimikolwiek sposobami niewerbalnymi chciał zwrócić uwagę Josha.
Chyba uznał, że za dobrze mu się rozmawia z Lily i nie chciał im tego przerywać.
Nie było znowu tak, że straciła cały swój entuzjazm, bo zdarzało się to doprawdy rzadko. Ot, lekko się rozczarowało, ale zaraz też wszystko minęło, gdy tylko znalazła się w nieznanej sobie restauracji. Jej ciekawski wzrok już lustrował dokładnie całe pomieszczenie, starając się zauważyć i zanotować możliwie najwięcej szczegółów. Uśmiechnęła się nawet lekko, uznając miejsce za wyjątkowo klimatyczne. Musi zapamiętać, by wspomnieć mu o tym, że pokazuje jej zdecydowanie zbyt wiele wspaniałych miejsc, a tym samym robi stwarza sobie konkurencje. Sama ta myśl sprawiła, że Amelie znów stała się pogodna, jak zwykle.
Z lekkim zawodem odnotowała fakt, że zajmują stolik w głębi lokalu, ale nie chciała już nic mówić. W dodatku stolik tuż koło okna zajęty był przez jakąś zakochaną parę. Patrząc na spaghetti, które mieli na talerzach i wyraźnie widoczne uczucie łączące dwójkę młodych ludzi, skojarzyło jej się to pewną sceną z "Zakochanego kundla". Westchnęła cicho, z pewną dozą rozczulenia, a potem skarciła się w myślach. Za dużo bajek oglądała ostatnio, zdecydowanie za dużo.
- Co?- palnęła, jakoś tak machinalnie zajmując miejsce, jednak przez dłuższą chwilę mając wzrok skierowany w zupełnie inną stronę, niż twarz Joshuy. Potrzebowała chwili, by skojarzyć, że mówił coś o Amsterdamie i Paryżu, więc bez wątpienia dotyczyło to jej osoby.- Ja, oh, to... Nie wiem nawet od czego zacząć.- przyznała lekko zakłopotana, spoglądając w końcu na siedzącego naprzeciw niej mężczyznę.- Amsterdam, dlatego, że wcześniej przeprowadził się tutaj mój brat, żeby studiować. Rodzice nie daliby mu żyć w Paryżu. Widzisz, pochodzimy z rodziny prawniczej, a my jako jedyne dzieci nie podzielaliśmy chęci kontynuowania rodzinnej tradycji. Ani mnie, ani Gasparda niespecjalnie zajmowało prawo i nadal twierdzę, że jest straszliwie nudne, niemniej rodzice straszliwie wściekli się, gdy mój brat powiedział, że wybiera się na architekturę. Uznał, że wybiera Amsterdam, bo w razie czego nasza babcia mieszka w Hadze. Ojciec straszliwie wściekł się na Gasparda i do tej pory nie rozmawiają ze sobą, w ogóle nie utrzymuje z nimi kontaktu. Ze mną z kolei nie było tak źle, a wszystko przez to, że darzy mnie nadzwyczajną miłością, robiąc ze mnie córeczkę tatusia. Dlatego nie było aż takiego zamieszania, gdy wybrałam się tam na wymarzony kierunek studiów. Ale przy mojej apodyktycznej i nie tolerującej sprzeciwu matce, wytrzymałam tylko rok. Potem uciekłam tutaj, do brata. Potem uciekłam też od niego, bo nie szło nam za nic mieszkanie razem. I chyba tyle.- nie była pewna, czy uwzględniła wszystko, czy wyjaśniła się jasno, ale naprawdę się starała, by przedstawić wszystko zrozumiale, tak by Joshua czuł się usatysfakcjonowany z jej odpowiedzi. Nie miała żadnych skrupułów przed dzieleniem się z nim tą historią, bo i nie uważała, by należało się z czymkolwiek kryć. Tak już wyglądała jej mocno pogmatwana historia rodzinna, którą na co dzień raczej się nie chwaliła, ale skoro był ciekawy, uznała, że nie ma sensu nie powiedzieć mu prawdy. Z resztą może w ten sposób szybciej nabierze do niej przekonania i odważy się jej zaufać? Jedyne co ją martwiło, to fakt, że mówiła zdecydowanie więcej o sobie i tak naprawdę niewiele co wiedziała o nim, większość i tak wnioskując na podstawie własnych obserwacji. Z drugiej strony nigdy nie była zbyt dobra w zadawaniu pytań. Zawsze wolała mówić.
Przecież znał już na tyle pannę Holmes, by stwierdzić, że ją nie jest tak łatwo zniechęcić. Były na to sposoby, jak na każdego, żeby dowiedzieć się czegoś, co ta osoba skrzętnie ukrywa. Równie dobrze mogłaby wycisnąć z mężczyzny znacznie więcej, niżeli spodziewaliby się oni oboje.
Powiodła wzrokiem do tych mężczyzn, na których spoglądał Joshua. Ona nie zastanawiała się czy ich zna, czy też nie, czy kiedykolwiek mijała się z którymś z nich na ulicy Amsterdamu. Jedynie zainteresowała niedokładnym doborem ubrań u jednego, a u drugiego źle zapiętymi guzikami koszuli, co od razu rzucało się w oczy.
Wywróciła oczami i zaśmiała się, nieco z kpiną i niedowierzaniem.
- Sądziłam, że choć trochę zachowujesz się inaczej, ale przeceniłam cię. - zaczęła, przesuwając dłonią po swoich włosach, które wpadały w jej oczy - Nadal pozostałeś tym samym, mało empatycznym, niemalże popadającym w aspołeczność, dupkiem. - dodała, spoglądając na niego z jakimś osądem.
Lilianne zdążyła przez ten czas się zmienić. Była poważniejsza, choć poczucie humoru nadal się jej trzymało; potrafiła być złośliwa i wredna, ale nikt na to już nie zwracał uwagi.
Zapewne mogłoby się znaleźć kilka inwektyw, które adresowane byłyby w jego stronę, aczkolwiek w tym momencie nie widziała żadnych powodów, by ich użyć. Nawet jeśli ta zachęta wyrwała się z jego gardła.
- Chyba kpisz. - prychnęła, kręcąc głową.
Ludzie sami chcieli, żeby inni wobec nich byli szczerzy i bezpośredni. Nieraz to podkreślali, zawsze prosząc o najszczerszą prawdę. Tylko że gdy przychodziło co do czego to byli oni wielce urażeni tymi słowami. Wtedy witki dziewczynie opadały i powstrzymywała się przed kolejnymi pretensjonalnymi spostrzeżeniami. Po co właściwie zawracali jej cztery litery z tą całą szczerością, skoro jej namiastka urażała ich niesamowicie?
Nagle rozległ się dźwięk sygnału, zagłuszony przez materiał kopertówki, w jakim się znajdywał, także dość sprawnie wyciągnęła go, mogąc udowodnić tym samym, że jej nietrudno znaleźć jakąś rzecz. Przecież mężczyźni uważali, że nawet w takiej małej torebce, w której nie ma miejsca, cokolwiek jest trudno znaleźć.
Wdała się w jakąś rozmowę, zaciskając dłonią drugie ucho, by usłyszeć lepiej swojego rozmówcę. Następnie wyciągnęła jakąś kartę, długopis, co było u niej normalne, że zachowywała.
Spojrzała na korytarz i nie znalazłszy żadnego stolika w pobliżu, stanęła za Hendersonem, kładąc na jego łopatkach kartkę i coś kreśląc naprędce.
- Widzę, że nie tylko umysłem postanowiłeś zostać architektem. - oznajmiła, pijąc do łatwości wypisania ciągu liter.
- Ojciec ostatnio pytał o ciebie. - mruknęła, gwoli ścisłości, choć sama nie wiedziała, po co właściwie była starszemu Holmesowi informacja o jego osobie.
- Tak, ale i tak nie byłoby to coś wielkiego. Tata, to tata. Mam, by się trochę powściekała i tyle.- wzruszyła lekko ramionami, nie widząc sensu w gdybaniu, a poza tym wiedząc, że była młodszym dzieckiem, w dodatku dziewczynką i jakkolwiek głupie mogło się to wydawać, naprawdę nigdy nie oczekiwano od niej czegoś specjalnego. Jasne, dobrze by było, gdyby została tym przeklętym prawnikiem, ale tak, czy siak, obeszłoby się bez większych ekscesów. Była tylko Amelie. Z samego charakteru już nie nadawała się do tej profesji. Nie była zbyt często asertywna, w dodatku ufała ludziom zanadto, wierząc, że w każdym człowieku więcej jest pozytywów i je starała się zawsze tylko dostrzegać. Jedynym argumentem przemawiającym za, była jej zdolność do mówienia i przegadania chyba każdego, nic poza tym.
Wzięła menu do rąk i powoli, ale jakże dokładnie zaczęła je studiować szukając czegoś ciekawego. Znając życie i tak zaraz się podda, jęknie cicho skołowana ilością tak wielu pysznych rzeczy i ostatecznie pośle Joshule spojrzenie błagające o pomoc. Zwłaszcza, że nawet miała ochotę na wiele rzeczy, tyle że i tak namęczy się niesamowicie z jedzeniem jednej. W jej wypadku jogurt i musli naprawdę były dobrym rozwiązaniem. Przynajmniej nie wyglądała przy nich tak żałośnie, jak nad talerzem pełnym jedzenia. Już taki był z niej niejadek, ale czasami zdarzały się dni, kiedy miała naprawdę na coś chęć, jak n a przykład dzisiaj. W dodatku zapachy jakie roznosiły się po lokalu, dodatkowo mąciły jej w głowie, sprawiając, że czuła się dziwnie głodna. A do tej pory sądziła, że przyszła tutaj wyłącznie w celach towarzyskich. Widać jednak się nie dało.
- Swoją drogą jak znalazłeś to miejsce?- zamykając menu, rozejrzała się jeszcze raz po pomieszczeniu. Naprawdę jej się tu podobało i powzięła już pomysł, że kiedyś tu wpadnie. Wtedy jednak zajmie stolik pod oknem, koniecznie.- W zasadzie mam wrażenie, że znasz pełno klimatycznych miejsc tutaj, w Amsterdamie. Ja co najwyżej testuję kawę w różnych kawiarniach. Rzadko kiedy chodzę coś zjeść, czy pozwiedzać miasto. W Paryżu z resztą nie było specjalnie lepiej. Choć tam wiedziałam, gdzie są najlepsze pączki.- uśmiechnęła się wesoło na samo wspomnienie pysznych łakoci, na które od czasu do czasu sobie pozwalała. Najchętniej zaś spożywała je w zimie, gdy nie istniało nic lepszego nad ciepłego, świeżego pączka, podczas, gdy an dworze panował mróz.
Gdy zjawił się kelner powiedziała, że chce spaghetti, zupełnie się nad tym nie zastanawiając, a robiąc to całkiem odruchowo. Nie miała w tym żadnego celu, nie stanowiło to żadnej aluzji, tak jakoś wyszło przypadkiem. Ojej.
Mimo wszystko nie sądziła by mogła się nadawać na prawnika, w ogóle na kogokolwiek, kto musiałby sprawować niezwykle odpowiedzialną pracę na poważnym stanowisku. Nawet jeśli bywała czasem uparta, zawsze dążyła do powziętego celu, ale nie wyobrażała sobie siebie jako osoby asertywnej, nawet jeśli odziedziczyła po matce małe zapędy apodyktyczne. Zdawała sobie doskonale sprawę ze swojego charakteru, który dla wielu mógł wydawać się rażący, a ona sama dziecinnie naiwna i trochę głupiutka, ale nie chciała nic zmieniać. Było jej dobrze z tym optymizmem, niekończącymi się wręcz pokładami radości i przyjacielskim nastawieniem do każdego napotkanego na swej drodze osobnika. Nawet jeśli przypominała momentami małą dziewczynkę ze swoimi irracjonalnymi pomysłami i naiwnym sposobem postrzegania świata. Trudno. Już dawno powzięła sobie za punkt honoru, że nic i nikt jej nie zmieni. Bo bycie taką radosną duszyczką pośród szarej i poważnej rzeczywistością znaczyła dla niej więcej niż sława, pieniądze i uznanie. Nie było bowiem nic cenniejszego nad ludzki uśmiech i błysk radości w oczach, a przede wszystkim świadomość, że poprawiło się komuś humor, a jego życiu nadało odrobiny kolorytu.
- No tak, pan architekt.- uśmiechnęła się lekko, kiedy wspomniał, że lubi gdzieś wejść, choćby tylko po to by zobaczyć wnętrze.- Ja tak nie mam, pod żadnym względem. I to wcale nie prawda, że mieszkając gdzie zna się wiele klimatycznych miejsc. Ja tam zbyt wielu w Paryżu nie kojarzę, albo zwyczajnie może już nie pamiętam...- zmarszczyła lekko brwi, ubolewając nieco nad tym faktem, ale nie sądziła by było sens zaprzątać sobie dłużej tym myśli.- Wiesz, że jednak powinieneś uważać, gdzie mnie zapraszasz. Jeszcze mi się wszędzie spodoba i potem będę bezczelnie zajmować ci twoje miejscówki.- pokiwała głową z poważnym wyrazem twarzy, chcąc mu pokazać, że ona tu wcale nie żartuje. Może trochę wyolbrzymia sprawę, ale na pewno nie żartuje. Bo jak dotychczas każde z miejsc, czy to most, czy ta restauracja, a nawet sala konferencyjna w jego biurze bardzo jej się spodobały i nie miała wątpliwości co do tego, że będzie tam wracać. Wyliczając jego pracę, bo chyba nie powinna go tam zbyt często nękać, o ile w ogóle się tam pojawiać. Praca to praca i pod żadnym pozorem nie chciała, by z jej powodu miał jakieś nieprzyjemności. Co to, to nie. Amsterdam jest dużym miastem, mogą się spotykać w jakimkolwiek innym miejscu.
Powiadają w końcu, że kto się czubi, ten się lubi, tak? Oni się czubili zanadto. Wykłócali się, sprzeczali i puszczali nieraz ostre inwektywy, aczkolwiek nigdy nie były one na tyle mocne, na tyle obraźliwe, ażeby Lilianne uraczyła go siarczystym policzkiem lub wymierzeniem kolanem jego krocza. Jakby ktoś miał się spytać, czy oni siebie lubią, jaka jest między nimi więź, to dziewczyna z pewnością miałaby trudność z udzieleniem odpowiedzi.
Nie wiedziałaby, co właściwie jest dobrą odpowiedzią. Czy są wrogami, czy dalekimi znajomymi, czy - co jest nad wyraz absurdalne - przyjaciółmi. Gdyby w jej towarzystwie był Joshua, zapewne czekałaby na jego odpowiedź, by ją potwierdzić skinieniem głowy.
Gdzie tam najmniej odpowiedni moment? Oni stali koło siebie, ona go zagadywała, a on zachowywał się tak jakby ją jednym uchem słuchał, a drugim wypuszczał wszystko, co mówi. O ile w ogóle kwapił się do tego, by słuchać długowłosej kobiety.
- Powiedziałam to, co zwykle. - odparła, machając lekceważąco ręką - Taki jak zawsze, dupek, arogant, narcystyczny człowiek, który myśli tylko o sobie - dodała, posyłając mu uśmiech.
Nawet jeśli jej słowa były wredne, to nikt nie mógł zaprzeczyć, że uroczy uśmiech, jak i cały urok dziewczyny potrafił zelżeć na całej złości.
Nawet w rozbawieniu, ułożyła dłoń na jego ramieniu.
- Tak na poważnie powiedziałam, że u ciebie jest chyba dobrze, a nie wiem, bo w ogóle się nie widujemy. - dodała, poważniejąc nieco.
Nie okłamywała ojca. Bo kiedy widuje się z Hendersonem? Czasem się zdarzy, że jedynie na przyjęciach, a tak? Chyba padłaby na zawał, ze zdziwienia, zobaczywszy mężczyznę lub usłyszawszy jego głos, jak zaprasza ją gdzieś na kawę, by porozmawiać.
Amelie naprawdę obojętnym było to jak wygląda jej mieszkanie, czy też budynek w którym znajduje się lokum. Wiadomo, że nie byłaby zachwycona widokiem rudery, czy podupadającej kamienicy, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Monza by nawet rzecz, że los był dla niej łaskawy i trafiło jej się całkiem urocza okolica w której znajdował się zamieszkiwany przez nią budynek, który również nie był wcale taki zły. Wiadomo, cudem architektonicznym nazwać tego nie było można, ale poza tym prezentowała się wcale nie najgorzej. Nie miała jednak specjalnych życzeń, czy marzeń co do miejsc zamieszkania. Gdzieś tam marzył jej się biały domek z ogrodem, ale były to odległe plany na przyszłość, kiedy będzie już mogła na coś takiego sobie pozwolić. Póki co chciała mieć tylko dach nad głową, łózko i miejsca, gdzie mogłaby szyć sobie w spokoju, reszta była jej zbyteczna. Lubiła jednak stare budynki, często ubolewając, że mają one już dni świetności za sobą, a nikt nie troszczy się o ich renowację. Kiedy już wybierała się na spacery to zazwyczaj zwracała uwagę na budynki, na ich wykonanie i zawsze zastanawiała się jaką też kryją w sobie historię. Niestety nie często miała okazję do podobnych wycieczek, czy to rano, czy wieczorem. Przede wszystkim zaś brakowała chętnych na podobne wypady. Większość jej znajomych wieczór wolała zarezerwować na dobrą imprezę, na którą i wyciągano Amelie, która długo nie była w stanie obstawiać przy swoim pomyśle, bo co, będzie się włóczyć sama po mieście?
- Przysiadłbyś się nawet jeśli, siedziałabym pod oknem?- spojrzała na niego uważnie, uśmiechając się cwanie, ciekawa co też jej odpowie. O, znów perfidnie łapała go za słowa.- Zawsze może być taka okoliczność, że nie będzie miejsc, a wtedy byśmy byli na siebie skazani.- uśmiechnęła się wesoło, bo jej by to w pełni odpowiadało. Sama nie lubiła jadać, więc rzadko zaglądała do jakichkolwiek knajp, czy restauracji, ale może teraz powinna zacząć? Jeszcze gdzieś przez przypadek na niego wpadnie i... będzie zabawnie, bez wątpienia. Zawsze gdy byli razem było ciekawie.
Co do dzisiejszych odwiedzin Joshuy w jego pracy, nie była pewna, czy faktycznie ucieszył się na jej widok, czy bardziej zainteresowała go szarlotka, ale starała się wierzyć, że jednak raczej ją lubi i sprawiła mu jakąś tam radość. I chętnie by jeszcze kiedyś wpadła, mając coś w zanadrzu oczywiście, pod warunkiem, że ją zaprosi. Nie chciała w końcu wyjść na nachalną, choć i tak nie była pewna, czy przypadkiem już nie jest.
Była pewna, że to jakieś jego perfidne zagranie, jakaś okropna forma zemsty za to wszystko co dzisiaj głupiego powiedziała, bo nie ulegało wątpliwości (przynajmniej w jej mniemaniu), że zdawał sobie doskonale sprawę, że jego słowa wywołają rumieńce na jej twarzy. Jak inaczej mogłaby zareagować? W żadnym wypadku nie była gotowa na coś takiego. Oczywiście jego słowa były miłe i schlebiały jej, ale w głównej mierze sprawiły, że Amelie poczuła się zmieszana i lekko zawstydzona. Bo co niby miała sobie myśleć, albo ja zareagować?
Spuściła tylko wzrok i jak zwykle w chwilach niepewności zaczęła bawić się pierścionkiem, kręcąc nim na palcu. Uśmiechnęła się jednak grzecznie, bo nie sądziła, że wypadało tak po prostu udawać, że nic nie słyszała, że nic się nie stało.
- Oh, to bardzo miłe... Miłe, że nawet ja jestem w stanie skłonić Cię do siadania przy oknach.- nieśmiało zerknęła na niego, starając się ze wszystkich sił wsiać w garść i zachowywać przyzwoicie. Gdyby tylko jeszcze policzki jej tak nie piekły, wszystko byłoby świetnie.
Oh, oczywiście, że nie miała o nim tak złego mniemania. Jej zdaniem Joshua był kimś naprawdę wyjątkowym, szczególnym mężczyzną, choć nie potrafiła tego najlepiej w słowach. Przynajmniej zdawał sobie sprawę z tego, że go lubi, do czego przyznała się otwarcie. A szarlotka, to już całkiem inna sprawa. Po prostu wiedziała, że ją lubi i może trochę wyolbrzymiała to uczucie względem ciasta, ale tak już robiła zawsze. Ona kochała swoje latte z kokosem, albo malibu. Gdyby przyszedł do niej z którymś z tych napoi pewnie cieszyłaby się niesamowicie, a on sam miałby wątpliwości z jakiego powodu. Choć jej zdaniem oczywisty byłby fakt, że priorytetem byłoby jego towarzystwo, jednak cieszyłaby się, że pamięta co sprawia jej radość, wykazując w ten sposób, że jednak jej słucha i zapamiętuje to co mówi.
[Co za nędza, to już koniec? Ale spoko, spoko, mogę zaczynać, ale nie mam pomysłu, a nie chcę żeby Melka notorycznie zadręczała Joshuę swoją osobą i wpadała do niego do pracy. Masz jakieś propozycje?]
[Mhmmm... no dobra, to może niech się napatoczy na nią skoro wie, gdzie Melka mieszka, a potem najwyżej pójdą gdzieś o. Albo i nie :D]
To nie był jeden z jej najlepszych dni, bo Amelie miała poczucie, że spędziła go całkiem bezproduktywnie, a tego uczucia nie znosiła najbardziej. Niby wstała rano, niby ogarnął trochę mieszkanie, choć i tak panował w nim względny porządek (wyliczając jej pokój), w końcu próbowała coś poczytać, potem poszkicować, ale jak na złość nic jej nie szło. Była zła, w głowniowe mierze jednak na siebie, że gdy nagle traci swój stały plan dnia, wszystko się rozpada, a ona nie potrafi funkcjonować. Akurat dzisiaj Narcisse jej nie potrzebowała i poradziła Amelie zając się swoimi sprawami, ale dziewczyna nawet nie wiedziała co można by było takim mianem określić. Jasne, miała już mało czasu, by coś zaprojektować i zmienić stosunek swoich profesorów do jej osoby, a także faktu utrzymania się na studiach, ale nie potrafiła tworzyć niczego na zawołanie. Niestety, była kapryśną artystką, która musiała najpierw znaleźć inspirację, by potem stworzyć działo z którego byliby dumna. W innym wypadku nie miałoby to sensu.
W końcu uznała, że najrozsądniejszym pomysłem będzie jeśli pójdzie pobiegać. To zawsze ją uspokajało, a przy okazji mogła wtedy sobie spokojnie wszystko przemyśleć. Normalnie jakoś nigdy nie miała do tego zapału, ani czasu, za to wysiłek fizyczny pozwalał jej nareszcie się wyciszyć i przemyśleć to i owo.
Niestety wszystko to zajęło raptem pół dnia i wczesnym popołudniem Amelie znów popadała w rozpacz, kiedy leżała na swoim łóżku wpatrując się bezmyślnie w sufit. Zaraz jednak jej się to znudziło, więc włączyła laptopa, żeby posłuchać muzyki. Przypadkiem natknęła się na piosenkę z jednego ze swoich ulubionych seriali. Uświadamiając sobie, jak wiele z niego zdążyła już pozapominać, postanowiła zrobić sobie dzisiaj mały maraton i obejrzeć wszystkie szesnaście odcinków, bo i tak nic lepszego nie miała do roboty.
Trzeba przyznać, że szło jej całkiem nieźle, aż do dziesiątego odcinka, gdzie jak zawsze rozpłakała się na końcówce. Widząc jednak, że zrobiło się już całkiem późno, a lodówka była prawie pusta, uznała, że wypadałoby zrobić małe zakupy. Zostawiła więc wszystko licząc, że zaraz wróci, więc i niespecjalnie stroiła się do wyjścia. Związała tylko włosy w niedbały kok, założyła szybko trampki i wyszła z mieszkania, kompletnie nie przejmując się swoim wyglądem. Co z tego, że oczy miała cale czerwone od tego płakania, przecież i tak nikogo nie spotka, a i pani w sklepie nie zwróci na to większej uwagi, tak jak i na to, że miała na sobie za luźny t-shirt, który zawiązała sobie tak, by mieć odsłonięty swój płaski brzuch i straszyć nim ludzi. Było jednak zbyt ciepło, by Amelie miała jakieś skrupuły. Z resztą wyszła tylko na piętnaście minut. Nikt jej nie spotka, nikt nie będzie prawił kazań, ani rzucał docinek. Wszyscy mieli przecież masę spraw na głowie i tylko ona jedna się tak potwornie nudziła.
[Haha, musiałam Amelkę rozpłakać, inaczej by nie było zabawnie xD]
[Jaką połowę? Ty piszesz więcej! :P
Poza tym ja długo tylko zaczynam, potem się skracają, bo i z czasem mi się już nie chce tak pisać.
Wiem, wiem, ale musiało być jakoś... mhh, inaczej? Zawsze to jakieś urozmaicenie.]
Ze wszystkich możliwych scenariuszy na jej dzisiejszy wieczór, żaden nie dotyczył Joshuy, bo i Amelie nie wierzyła, by przyszedł tutaj, do niej, ot tak po prostu. Niby znali się już trochę, wiedzieli o sobie całkiem sporo, ale dziewczyna w żadnym wypadku nie spodziewała się spotkać go własnie dzisiaj, a w dodatku w tak dziwnej i kompromitującej sytuacji.
W pierwszej chwili była zbytnio zaskoczona, by powiedzieć cokolwiek, więc tylko uśmiechnęła się niemrawo w odpowiedzi na jego powitanie, odnotowując jednocześnie, że niesamowicie podoba jej się, kiedy nazywa ją "Kotem". Po chwili wróciła jej jednak trzeźwość umysłu, a z jej gardła wydał się krótki, rozpaczliwy okrzyk. Z niezadowoloną miną, stanęła na palcach i wyciągnęła ręce, by móc zasłonić mu oczy. Nie chciała, by na nią patrzył, nie gdy była w takim stanie.
- Tak... Nie... Znaczy co tutaj w ogóle robisz?- wyraźnie zakłopotana, że przyszło mu oglądać ją w tak kiepskim wydaniu, zaczęła gubić się w słowach. W dodatku to pytanie zabrzmiało chyba nazbyt szorstko, zupełnie jakby nie cieszyła się na jego widok, co prawdą nie było, chodziło tylko o jej wygląd. Czemu ze wszystkich dni musiał sobie wybrać ten? I jeszcze właśnie ten moment? Co za parszywy zbieg okoliczności.
- Wybacz.- dodała jednak po chwili, zdając sobie sprawę, że mogła wydać mu się niemiła. Ale teraz, skoro już do niej przyszedł, nie chciała go pod żadnym pozorem puścić. Ostrożnie i powoli odsunęła dłonie od jego twarzy, cały czas spoglądając na niego uważnie, jakby oczekując chwili w której mógłby się jej w końcu przestraszyć.- Chciałam iść tylko do sklepu. Nie spodziewałam się żadnych gości dzisiaj.- wyznała zgodnie z prawdą. Przygryzła dolną wargę, nadal będąc jednak odrobinę zakłopotaną. Musiała wyglądać strasznie- z tym artystycznym nieładem na głowie, z zaczerwienionymi oczami i jeszcze ubrana tak byle jak, byle tylko nie było jej za ciepło, bo nie było w tym ani krzty artyzmu. Nie rumieniła się jednak, co uznała za swoisty sukces. Zawsze to jakiś progres. Znaczyło to bowiem, że coraz bardziej przyzwyczaja się do jego osoby i sposobu w jaki się do niej zwraca. Chyba, że zaraz znów rzuci jakimś miłym słowem, wtedy znów będzie miał przed sobą Rabarbarek.
Oh, co za dziwna sytuacja.
[nie, no jasne. Tylko tak zawsze jest, że z opisywaniem niczego, wychodzi najwięcej xD Wiem z autopsji, nie tylko własnej.]
- Ojej.- wymamrotała tylko na widok malibu, ale zaraz też uśmiechnęła się szeroko. Jak łatwo było uszczęśliwić Amelie.- Więc dzisiaj pijemy? Świetnie!- podekscytowana, aż zaklaskała w dłonie i obróciła się wokół wlanej osi, wyrażając w ten sposób swoją aprobatę, co do tego pomysłu. Zatrzymała się tylko na chwilę, uświadamiając sobie, że istnieje jednak pewien problem.- Tylko ja miałam iść po zakupy, bo szczerze mówiąc nic już prawie nie mam. A do tego chyba jestem trochę głodna.- złapała go za dłoń i pociągnęła w dół schodów. Zakupy były tutaj kwestią priorytetową i nie było nad czym się nawet zastanawiać. Z resztą sklep jest blisko i kupią tylko najpotrzebniejsze rzeczy. Malibu musi poczekać, w przeciwieństwie do Joshuy, którego Amelie nie miała zamiaru puścić. Skoro już odważył się do niej przyjść, to teraz czy chce, czy nie, będzie musiał z nią robić wszystko. Poza tym dostąpi też zaszczytu zobaczenia jej mieszkania, a także królestwa, jakim był jej zagracony pokój, w którym jednak czuła się nad wyraz dobrze, pomimo ogólnego zamiłowania do porządku. Co za szczęście, że dzisiaj akurat zabrała się za ogarnięcie lokum.
- A ze mną wszystko w porządku. Nie mając lepszego zajęcia zabrałam się za oglądnie takiej głupotki, która uwielbiam.- uśmiechnęła się do niego wesoło, uznając jednak, że nie należy mówić mu co to takiego, bo i tak prawie na pewno tego nie zna, z streszczanie fabuły byłoby zbyt skomplikowane. Gdy Amelie opowiadała o oglądanych przez nią serialach, nikt nie miał bladego pojęcia, o czym mówi dziewczyna i czego dotyczy film. A ona chciała tylko powiedzieć możliwie najwięcej, tak dla jasności, ale zamiast klarownej wypowiedzi, powstawał chaos, dlatego ostatnimi czasy unikała podobnych tematów rozmów.- I nie, nie chcę żebyś sobie poszedł.- zapewniła go, z przekonaniem kręcąc głową i ściskając mocniej jego dłoń. Nie chciała by miał podobne wątpliwości podczas tego wieczoru, który mieli spędzić razem, w jej mieszkaniu. Ojej, teraz dopiero zdała sobie sprawę jak dawno nikt jej nie odwiedzał, a już na pewno, żaden osobnik płci męskiej. Poczuła się trochę dziwnie z tym faktem, niemniej wesoły uśmiech cały czas utrzymywał się na jej twarzy, gdy z zapałem prowadziła go do sklepu.
Zrobiła wielkie oczy słuchając go uważnie i po chwili ciszy, podczas której to zastanawiała się nad jego propozycją, w końcu skinęła niepewnie głową, ale zaraz powtórzyła ten gest, w pełni świadoma na co się pisze.
- No dobra, skoro chcesz... Tylko później nie twierdź, że Cię wyzyskiwałam.- spojrzała na niego podejrzliwie, czy przypadkiem niczego nie knuje, bo była to dla niej całkiem dziwna i niespotykana sytuacja. Ktoś, w dodatku sam z siebie, chce dla niej coś ugotować. Zazwyczaj to ona się wpraszała, albo wyciągała znajomych na miasto, by coś przekąsić. W weekendy mogła jeździć do babci, która skutecznie dbała o to, by jej wnuczka nie była zbyt chuda, strasząc banalnymi pogróżkami, tyczącymi się choćby i tego, że takiej chudzinki na pewno nikt nie ze chce, a wypadałoby za niedługo zatroszczyć się o wnuczęta dla kochanej babci. Amelie zawsze się wtedy obrażała, choć wiedziała doskonale, że jakaś prawda w tym była, zważając na fakt, że nadal była sama.
- W takim razie kupię jeszcze mniej niż przewidywałam. Jak dla mnie świetnie.- wzruszyła lekko, uśmiechając się pogodnie i weszła do sklepu, od razu chwytając koszyk w dłonie.- Mogę podglądać co tam będziesz sobie wybierał, czy to tajemnica?- spytała konspiracyjnym szeptem, by nadać swojej wypowiedzi lepszy wyraz.
Ona i gotowanie. Nie, to nie było nic dobrego i jeśli Joshua chciał szukać na to potwierdzeń, wystarczyło by spytał jej brata. Coś tam umiała, nie za wiele i niezbyt specjalnie, eksperymentować też nie lubiła, w ogóle nie przepadała spędzać czasu w kuchni, oprócz siadania na blatach, które jej zdaniem były bardzo wygodne. Szarlotka zaś to było zupełnie co innego. Przede wszystkim jej zależało, a ponad to wypytała się o wszystko kucharki babci, co i jak robić, bo książki kucharskie kłamały. Zdaniem Amelie to była nawet jakaś teoria spiskowa wszystkich tych autorów piszących o gotowaniu. Zawsze czegoś nie dopowiedzieli, a potem skazywali ją na rozpacz. Bo nie, nie wszystko było jej zdaniem tak oczywiste. Zdecydowanie nie lubiła gotować.
- Nie. Jadam w zasadzie wszystko, jeśli już trzeba. Uczulona jestem tylko na poważnych, pozbawionych humoru osobników. Poza tym nie jadam specjalnie dużo mięsa... Ah i nie lubię mango, jako owocu, choć przetworzone w sokach nie jest takie złe.- powiedziała mu wszystko to, co odnośnie jej kwestii żywieniowych, było najważniejsze. Gdyby nie to, że jadała niewiele, poza tym była złotym dzieckiem bo nie była na nic uczulona, wszystko praktycznie lubiła, no ale, idealna być przecież nie mogła, prawda?- Ja nie wiem na co mam ochotę. Choć bardziej przemawia do mnie malibu. I masz, teraz pewnie wychodzę na alkoholiczkę.- zachichotała wesoło, bo narobił jej już takiej ochoty na ten trunek, że zupełnie zapomniała o tym, że była głodna. Oczywiście nie wątpiła w zdolności kulinarne Jaoshuy, wręcz przeciwnie, niesamowicie cieszyła się, że chce ją dożywiać i w ogóle, spędzać z nią w ten sposób czas, ale malibu, kokos, pychota.
- To ja pójdę po zrobić swoje zakupy, a Ty sobie bezstresowo wszystko wybieraj. W końcu mamy cały wieczór, a potem i noc jest długa.- uśmiechnęła się i wspięła na palce, by dać mu całusa w policzek, sama nie wiedząc czemu to robi. To był odruch, jakiś całkiem bezwarunkowy, bo przecież nie musiała się z nim żegnać, bo i nie miała zamiaru zostawić go tutaj, ani tym bardziej ginąć śmiercią haniebną w sklepie. Zrobiła to, całkiem bezmyślnie, ale czuła się z tym dobrze. Może znów dopadła ją mania na rozdawanie buziaków? To było nawet możliwe... Dziwne tylko, że zazwyczaj dopadała ją w jego obecności. Biedny Joshua.
W zasadzie Amelie mogłaby mieć już swoją własną rodzinę, mieszkać gdzieś na przedmieściach, zajmować się małym brzdącem i zwyczajnie cieszyć się miłością tego jednego mężczyzny. Nie martwiłaby się nawet tym, że jest jeszcze młoda, być może zbyt młoda na to by mieć już rodzinę, dzieci... Póki co, jednak nie musiała o nic się martwić i spokojnie mogła zając się swoją karierą, wiodąc nieco zwariowane życie studentki.
Bez wątpienia był dla niej kimś wyjątkowym, a sama Amelie była święcie przekonana, że Joshua doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Przecież już w najróżniejszy sposób zapewniała go o tym, jak bardzo go lubi, a także jak bardzo zależy jej na tej znajomości. A kwestia buziaków była czymś zupełnie innym. Faktycznie uwielbiała je rozdawać, ale też nie byle komu i bez żadnej przyczyny, trzeba było sobie zasłużyć. Z resztą i tak w ostatnim czasie nikogo takiego, poza nim, nie było, więc nie musiał się obawiać o konkurencję. Ale i jego bała się za często zasypywać buziakami, bo nie była pewna, czy to na miejscu, czy tak wypada i czy nie staje się w ten sposób nachalna; a pod żadnym pozorem nie chciała, żeby stał się dla niej chłodniejszy w obyci, albo w ogóle, żeby ją zostawił. To by dopiero była katastrofa.
Słysząc jego głos, obróciła się tak gwałtownie, że aż na niego wpadła. Zadzierając głowę do góry, by na niego spojrzeć, tylko zachichotała cicho, rozbawiona zaistniałą sytuacją.
- Tak, mam wszystko.- zapewniła go z wesołym uśmiechem. Odsuwając się od niego ruszyła powoli do kasy, jednocześnie wciąż rozglądając się po pulkach z produktami, licząc, że może jeszcze coś ciekawego uda się jej wypatrzeć.
- To co dziś dobrego jemy?- zapytała pełnym podekscytowania głosem, przerywając tym samym ciszę, która miała okazję na chwilę zapanować. Zerknęła w stronę jego zakupów, starając się wypatrzeć co tam powybierał. Ona nic tam nadzwyczajnego nie kupowała, miała tylko swoje ukochane jogurciki, musli, a do tego mleko, kawa rozpuszczalna i obowiązkowo zielona herbata- cały jej niezbędnik do przeżycia. Naprawdę nie musiała jadać jakiś wyszukanych potraw, tak też dałoby się przeżyć, ale skoro już ktoś proponował, nie zwykła odmawiać. Nie tyle przez grzeczność, co fakt, że była z niej trochę interesna osóbka. Nigdy jednak nie wykorzystywała ludzi, na pewno nie wbrew ich woli, a dzisiaj to Joshua sam wyszedł z tą propozycją. Ona tylko na nią przystała.
No właśnie, z nią wszystko było takie proste. Zawsze mówiła to co myśli, czasami będąc przesadnie szczerą, ale wszystko było oczywiste, i dla niej, i dla drugiej osoby. Gdy zaś chodziło o niego to Amelie nie była niczego pewna. Raz był przyjazny, później nagle stawał się poważny i taki mało przyjazny. Ona co najwyżej się rumieniła i czuła zakłopotana, nic wielkiego. tym samym, nie była w stanie zbyt wielu rzeczy wywnioskować, a już na pewno nie z jego wypowiedzi; bo czasami serce zaczynało jej już bić szybciej, aby chwilę potem zaznać tylko rozczarowania. A mimo to lubiła go, naprawdę i szczerze, bardzo go lubiła. Nie miała jednak bladego pojęcia o co w tym wszystkim chodzi.
Skoro to miała być niespodzianka, nie zamierzała w nic wnikać. Poczeka spokojnie, bo i nigdzie jej się nie spieszyło. No może trochę zrobiła się głodna i jeszcze malibu pewnie tęskniło, poza tym jednak nie musiała tak gnać do mieszkania, ale skoro on chciał, to postanowiła siedzieć cicho.
Mieszkanie, które zajmowała wraz z przyjaciółką, nie wyglądało jakoś wykwintnie, ani też specjalnie pięknie, ale wszystko w miarę do siebie pasowało i nadawało miejscu przytulny wyraz. W doborze mebli Amelie nie maczała palców, bo i to nie wychodziło jej najlepiej. Niby tam znała się na kolorystyce, wiedziała co i jak, ale gdy przychodziło co do czego, jakoś tak nic przyzwoitego nie wychodziło. Musiała mieć zapał i natchnienia, zarówno by siedzieć w sklepie z meblami, czy wybrać się na poszukiwanie sukienki. Nie lubiła robić zakupów od tak, wtedy traciły cały swój urok i sens.
- Dostąpiłeś własnie tej unikatowej przyjemności bycia w moim mieszkaniu.- uśmiechnęła się wesoło, gdy tylko weszła do pomieszczenia i szybko zdejmując buty, od razu poszła do kuchni. Nie musiała mu raczej wszystkiego pokazywać, bo i mieszkanie było nie duże. Ryzyko, że by się zgubił było zerowe.- Ogólnie to rozgość się, chyba, że na gwałt chcesz już gotować.- wyjrzała zza framugi drzwi kuchennych, by odnaleźć go wzrokiem.
Na pewno nie zaliczała się do tych osób, które z uwielbieniem starałyby się o jego uwagę. Amelie była naturalna, zawsze i wszędzie, o czym z resztą miał okazje się przekonać. Mówiła zawsze dużo, często o niczym, często głupoty, albo źle formułowała myśli z czego wynikały niejasności i kłopoty. Nie miała jednak zamiaru udawać kogokolwiek, albo być zbytnio natarczywa, bo wiedziała, że to irytuje, a przynajmniej ją by irytowało. Jeśli się zaś komuś nie podobało, to trudno, jego problem, ona nie zamierzała dostosowywać się do każdego.
Zaśmiała się wesoło, widząc jak wyciąga butelkę i pokręciła z dezaprobatą głową.
- No wiesz! Robisz ze mnie strasznie interesną osóbkę, a w dodatku alkoholiczkę.- ze śmiechem na ustach wyraziła swoje niezadowolenie, przy okazji podchodząc do niego i dźgając go lekko palcem w bok.- To tak jakbym w ogóle nie cieszyła się na twój widok.- mruknęła, zakładając ręce na piersi, jednocześnie posyłając mu wyzywające spojrzenie. Bo jak mógł myśleć, że ona tu tylko dla tego kokosowego cuda żyje i w ogóle, tylko tym ją przekupił na dzisiejsze spotkanie. Czysty skandal.
- Nie.- mruknęła po chwili, starając się wyglądać na obrażona, ale ilekroć na niego spoglądała, to nie mogła wytrzymać i zwyczajnie, w pewnym momencie się roześmiała. Kolejna jej wada, albo też zaleta, w zależności jak patrzeć; nigdy nie potrafiła się zbytnio gniewać, o cokolwiek, zwyczajnie nie umiała.- Myślę, że malibu może poczekać. Aż tak mi się nie spieszy. No... chyba, że Ty tam masz jakiś niecny plan w tej swojej główce, żeby mnie spić, albo zrobić coś gorszego.- ponownie posłała mu uważne spojrzenie, ale tym razem musiała z całych sił powstrzymywać się od śmiechu. Żartowała rzecz jasna, bo nigdy by nie posądziła Joshuy o coś takiego, ani tym bardziej nie byłaby w stanie sobie czegoś takiego wyobrazić. Zawsze jednak lepiej było się upewnić, tak na wszelki wypadek.
Kwestia przyjaźni między kobietą a mężczyzną była sporna niemalże od zawsze. Trudno było utrzymać takową relację na jednej płaszczyźnie, ponieważ występowała możliwość pociągu seksualnego względem drugiej osoby czy też za duże przywiązanie do tej osoby. Trudnością wtedy było odnalezienie złotego środka dla takiego powiązania. Zazwyczaj taka przyjaźń była udana, gdy - jak już wcześniej wspomniano - jedna ze stron jest zajęta albo też, gdy jedna z nich jest odmiennej orientacji.
Wtedy całkiem inaczej na to wszystko się patrzyło. Było nawet łatwiej, o wiele.
Spojrzała na niego, unosząc wysoko brwi i nie ukrywając swojego zdziwienia. Czy aby się przesłyszała, czy właśnie Joshua Henderson wyraził jako-taką chęć na częstsze widywanie się? Miała prawo się zdziwić, być wręcz zszokowaną, że takowa propozycja, nawet jeśli nie była dokładnie ujęta w te słowa, wydobyła się z jego ust.
- Jest sens chociażby? - spytała, mrużąc oczy i doszukując się jakiegoś niepisanego podstępu z jego strony. Zazwyczaj ludzie chcieli odświeżyć kontakty, żeby dostać to, czego nie mogą, a ta osoba byłaby skłonna im to załatwić.
Spojrzała na osoby podnoszące się z krzeseł, a potem zerknęła na Josha.
- Chodźmy zobaczyć, co się dzieje. - odparła i nie czekając na niego długo, skierowała się w stronę głównej sali, mijając dwójkę mężczyzn, którym posłała życzliwy uśmiech; ot, taki dobrotliwy, na poprawę dnia.
- Skurcz, skurcz - przyznała niechętnie, chociaż faktycznie - zdarzało się każdemu, nawet tym najlepszym. Widocznie powinna więcej pływać, ćwiczyć, mniej siedzieć w miejscu, ale trudno to było pogodzić z jej pracą, w której głównie się siedziało.
- Super - ucieszyła się, gdy przystał na jej propozycję. Noga przestała boleć więc powoli weszła z powrotem do basenu. - Myślę, że będę wychodzić się wysuszyć za jakieś piętnaście minut, a fajna kawiarnia jest całkiem niedaleko. Pasuje ci? - zaproponowała przyjaznym tonem, jak zwykle nie zdradzając, że jest podstępnym, złowieszczym stworem.
Jęknęła cicho, starając mu się nie dać dotknąć, a już w ogóle, żeby rozplatał jej ręce. Chwile się nawet szarpała, ale ostatecznie odpuściła i musiała pogodzić się z przegraną.
- Pfff... Chciałbyś.- mruknęła tylko, wywracając oczami. Zaraz też wyciągał jakieś dziwne wnioski. Nie mówiła przecież, że tęskniła bardziej za nim, niż za malibu. Nawet jeśli była to prawda, nie mógł się tego domyślić.- Wyciągasz pochopne wnioski mój drogi. Ja tylko chciałam Ci udowodnić, że nie jestem taką interesną osóbką, a Ty zaraz swoje... skąd wiesz, że nie tęskniłam za Tobą i za malibu na równi?- znów posłała mu to butne spojrzenie, ale nie wytrzymała długo, nie kiedy przychodziło jej patrzeć na Joshuę. Nie wiedziała czemu, ale zwyczajnie nie potrafiła się ani na niego gniewać, ani tym bardziej oszukiwać i jego, i samą siebie.- Albo może i nie...- dodała ciszej, spuszczając wzrok, ale tylko na chwilę. Tym razem uznała, że najwyższa pora przezwyciężyć swoją nieśmiałość i zakłopotanie. W końcu nie pierwszy raz znajdowała się w dziwnej sytuacji w jego towarzystwie. W zasadzie dochodziła do wniosku, że to chyba jego specjalność, że faktycznie lubi, kiedy ona staje się taka nieporadna.
- I wcale nie robię z Ciebie takiego złego człowieka. Po prostu nie wiem, co siedzi w tej twojej głowie. Jesteś za trudnym człowiekiem do rozszyfrowania Joshua. To wszystko.- wzruszyła lekko ramionami, kompletnie ignorując tą docinkę na temat jej rzekomego gniewania się. Nie, nie udawała, ale tez i nie gniewała się, raptem tylko trochę obrażała, psociła. A to tylko dlatego, że wprawił ją w zakłopotanie.
W jednej chwili wszystko się zmieniło. On przepraszał, ona się wystraszyła, że znowu wszystko pięknie popsuła, że on zaraz będzie chciał sobie pójść i nici ze wspólnego wieczoru, a co gorsza nawet całej znajomości. Co tam malibu, czy wspólny obiad, liczyło się tylko jego towarzystwo, nawet jakby mieli siedzieć w ciszy i wpatrywać się w sufit.
- Nie!- krzyknęła wręcz w akcie ogólnej desperacji i nie myśląc specjalnie nad tym co robi, zwyczajnie przytuliła się do niego. Objęła go na tyle mocno, by nie mógł się tak łatwo jej pozbyć i gdyby jednak chciał zostawić ją na pastwę losu i wyjść z mieszkania, to ona by go nie puściła, jakkolwiek głupio musiałaby taka scena wyglądać. Trudno, w takim wypadku nie estetyka jest najważniejsza.- Ja też przepraszam, przepraszam za wszystko. Też tęskniłam, tak bardzo, bardzo tęskniłam...- mówiła bardzo szybko, zaciskając powieki i wtulając się w niego mocniej. Pewnie brzmiało to wszystko głupio, pewnie się mocno zdziwił i miał w tej chwili bezcenną minę, ale ani trochę się tym nie przejmowała. Pal licho, że w efekcie wygadała się ze wszystkim, że Joshua się dowie, jak bardzo jej na nim zależy i być może zaraz jej coś powie na temat jej zachowania i emocji, jakie nią w tej chwili targały. Trudno, trudno, trudno. Ważne było tylko to, by jej nie zostawiał.- Proszę, tylko nie idż...- dodała znacznie ciszej, tym razem już wcale się nie spiesząc.
Potrzebowała chwili, by jego słowa do niej dotarły i e pełni zrozumiała ich znaczenie. Początkowo ani na chwilę na chciała go puścić i sądziła, że właśnie powiedział jej coś bardzo niepochlebnego; zbyt była zaślepiona jakimś dzikim poczuciem winy,a także obawą, że być może ma jej dość. Dopiero potem dotarło do niej, jak bardzo się myliła, a żadne z jej przypuszczeń nie jest prawdziwe. Wtedy też na jej usta wkradł się delikatny uśmiech, który może nawet nie tak wesoły, wyrażał pełnię szczęścia i zadowolenie z takiego obrotu spraw. Niewyobrażalnie cieszyła się, że i on był z nią szczery, że powiedział coś, co normalnie pewnie nie wyszłoby od niego tak szybko. Może to i dobrze, że tak trochę pogrymasiła, że doszło do spięcia, które w efekcie pozwoliło obojgu odetchnąć z ulgą.
Odsunęła się nieco od niego, zadzierając głowę do góry, by móc na niego spojrzeć, wzrokiem pełnym niepewności, jak i radości zarazem. Poza tym nie chciała go jeszcze puszczać, czy to na wszelki wypadek, gdyby jednak zmienił zdanie, czy zwyczajnie chcąc jeszcze przez choćby krótką chwilę, mieć go tak blisko siebie, na swoją wyłączność.
- Cieszę się.- odparła uśmiechając się promiennie, dla niego i tylko wyłącznie. A potem pisnęła w wyrazie ekscytacji i ogólnej radości, że nigdzie się nie wybiera, zarzuciła mu ręce na szyję i wycałowała w oba policzki.
Tak, była nieprzewidywalna i zawsze potrafiła porządnie człowieka zaskoczyć.
Zachichotała wesoło, kiedy usadowił ją na kuchennym blacie, bo i bardzo jej się to spodobało. Potem zaś słuchała uważnie jego słów, patrząc na niego z dziecinna naiwnością wypisaną na twarzy. W tej chwili zgodziłaby się na wszystko, cokolwiek by nie zaproponował.
- Zgoda.- skinęła w odpowiedzi głową, a uśmiech ani na chwilę nie znikał z jej oblicza.- Ale to całe nie przeszkadzanie ma się opierać an tym, że mam siedzieć cicho i pić sobie malibu, czy mogę mówić?- wolała się upewnić co może, a czego nie, by przypadkiem czegoś nie popsuć,a tym samym i nie zirytować Joshuy.- No i mogę się ruszać, albo Cię tykać, czy mam siedzieć, tu, cicho i czekać?- zmarszczyła lekko brwi, nie wyobrażając sobie tak spokojnej i cichej wersji siebie, ale sadziła, że byłaby w stanie to zrobić. Albo chociaż spróbować; dla niego.
Korzystając z okazji, oplotła nogi wokół jego ud. Uśmiechnęła się przy tym uroczo i doprawdy niewinnie. Ale co zrobić, nie potrafiła odmówić sobie przyjemności podroczenia się z nim, choćby jeszcze przez chwilkę. Przede wszystkim jednak, chciała się jeszcze trochę nacieszyć tym momentem bliskości.
Kiedy zbliżył się jeszcze bardziej, zamrugała kilka razy z rzędu, nieco tym zaskoczona, ale jak najbardziej pozytywnie. I już chciała się jeszcze przysunąć w jego stronę, gdy usłyszała cały wywód na temat tego, co potencjalnie może robić i po kuchni rozniósł się jej wesoły śmiech.
- Ta epopeja chyba najbardziej przypadła mi do gustu.- stwierdziła rozbawiona, dłonie kładąc na jego ramionach, gotowa w każdej chwili albo przysunąć się bliżej, albo zeskoczyć z blatu. Zaraz jednak usłyszała, że powinna go puścić i lekkie niezadowolenie wymalowało się na jej twarzy, ale nie sprzeciwiała się, tylko od razu go puściła, samej podsuwając się tak, by wygodniej siedziało jej się na blacie. Spuściła głowę i pomachała nogami, nie chcąc by zobaczył, jak bardzo jej nie odpowiada taki obrót spraw. Zdawała sobie jednak sprawę, że Joshua doskonale wie co robi i raczej ma rację. Powinni zwolnić; to wydawało się rozsądne, ale Amelie wcale nie była przekonana czy właściwie tego chce. Na pewno nie myślała w tej chwili racjonalnie, jak zwykle zdając się na własne emocje. Logicznie byłoby przystopować, tylko... zastanawiał ją fakt, co będzie gdy te wszystkie uczuci się w niej skumulują i jak w ogóle da radę z nimi wytrzymać. Nagle wydało jej się to wszystko niesamowicie skomplikowane.
Przekrzywiła głowę w bok, by móc na niego spojrzeć i uśmiechnęła się lekko, w końcu nie miała prawa być na niego zła, bo i o co?
- Zanim zacznę swoje błyskotliwe wywody, wolałabym, żebyś ty coś zaczął i powiedział mi co o jakimś ze swoich ulubionych filmów, albo jakimś hobby, ewentualnie wyjawił jakąś tajemnicę. Ja odwdzięczę się tym samym i znając siebie, pewnie w mocno obszerniejszej wersji. Pasuje Ci taki układ?
Uznała, że lepiej będzie, kiedy sama wszystko powyciąga, a on w tym czasie zajmie się rozpakowywaniem zakupów. W innym wypadku wyglądałoby to zwyczajnie głupio, gdyby ona siedziała sobie w najlepsze, machała nogami i palcem tylko wskazywała, gdzie i co może znaleźć. Poza tym nie lubiła za długo siedzieć w jednym miejscu. Dlatego też zeskoczyła z blatu i powyciągała wszystko to o co ją prosił.
- Masz zwierzaka?- wyraźnie się zdziwiła, bo i nigdy jakoś nie przyszło jej do głowy, że Joshua może mieć u siebie w mieszkaniu jakiegoś futrzaka.- Naprawdę? I co to za zwierz?- spytała z wesołym uśmiechem, coraz bardziej zainteresowana tym faktem. Cóż, ona nie miała żadnego czworonożnego przyjaciela, żadnego chomika, ani ptaszyska, doskonale dogadując się ze swoimi maszynami do szycia. W dzieciństwie też nie miała żadnego pupila, bo rodzice nie chcieli się zgodzić na zwierzaka w domu. Niemniej lubiła zwierzęta, choć bez jakiejś przesadnej miłości i fanaberii, ot, lubiła pogłaskać przyjazne w dotyku futerko, pobawić się i poganiać, nic wielkiego.
- Ja tam nie mam się czym pochwalić. Nie mam żadnych zwierząt, ani nic nie chowam po kątach.- wzruszyła lekko ramionami, zajmując swoje wcześniejsze miejsce.- Ale od dawna już marzy mi się jakiś niewielki tatuaż. Poza tym... chciałabym kiedyś spontanicznie wybrać się z kimś w podróż dookoła świata. A póki co, marzy mi się jakiś mały wyjazd do Włoch, ale na to raczej szans nie ma.- westchnęła cicho, recytując wręcz swoje ostatnie pragnienia i marzenia, które pielęgnowała od dawna. Zgodnie z tym, co przewidywała, mówiła więcej. Ale to już tak zawsze z nią było.
Nie uważała siebie za jakąś specjalnie ciekawą osobę, bo i zainteresowania miała raczej zwyczajne, marzenia też nie były jakieś specjalnie wyszukane, a ona mogła się raptem pochwalić tylko tym, że studiuje projektowanie mody- to jej zdaniem była największa niecodzienność w jej osobie. Poza tym była zwykłą śmiertelniczką, może tylko bardziej wesołą i energiczną, niż większość ludzi, niczym więcej się jednak nie wyróżniała. Za to wyjątkowo miłe doświadczenie stanowiło dla niej to, ze tak chętnie jej słuchał, a co więcej wyglądało na to, że faktycznie ciekawiła go jej osoba. To było dla niej coś nowego, ale jak najbardziej pozytywnego. Cieszyła się jak małe dziecko, że znalazła sobie takiego dobrego słuchacza.
- Miałam kiedyż znajomą, która miała fretkę. W sumie... To całkiem mile zwierzaki.- uśmiechnęła się lekko na wspomnienie, tego osobliwego zwierzaka, który w zależności od nastroju, albo czmychał przed nią pod łóżko, albo kręcił się kolo jej nóg domagając się zainteresowania.
- Nie wiem.- wyznała zgodnie z prawdą, bo choć od dłuższego czasu marzył się jej ten tatuaż, to nadal nie miała na niego żadnego pomysłu. Wciąż liczyła, że inspiracja przyjdzie pod wpływem chwili, czy też jakiegoś wydarzenia.- Kompletnie nie mam na niego pomysłu. Wiem, że nie chcę żeby był za duży i też niespecjalnie rzucał się w oczy. Myślałam o czymś na łopatce, ale sama już nie wiem.- westchnęła w akcie desperacji, przypominając sobie jednocześnie jak długo już męczy się z tym zamiarem wytatuowania sobie czegoś na ciele.- Nie sądzę Joshua. To w teorii może mogłoby być osiągalne, ale nie w praktyce. W tej chwili niespecjalnie stać mnie na tego typu wypady, a nie chcę męczyć rodziców o pieniądze, skoro tak długo walczyłam o to, by być samodzielną. Z resztą muszę zająć się studiami i jakoś przekonać całe grono pedagogiczne, że nie powinni się mnie pozbywać.- uśmiechnęła się kwaśno, niezadowolona zarówno z tego, że przyszło jej myśleć teraz o tak nieprzyjemnych rzeczach, a także z faktu, że się wydało i Joshua się dowie, że jej życie wcale nie jest takie świetne i nieproblematyczne, nawet jeśli ona zawsze tryska optymizmem. chociaż takich nieprzyjemnych informacji na swój temat chciała mu oszczędzić, ale się wygadała, całkiem nieświadomie.
- Naprawdę? Masz tatuaż?- wydawało się, że z całej jego wypowiedzi, tylko to ją zainteresowało. Zrobiła nawet wielkie oczy i wpatrywała się w niego przez dłuższą chwilę, nie dowierzając temu co przyszło jej usłyszeć.- A pokażesz?- spytała, już tylko zastanawiając się, gdzie przyjdzie jej zobaczyć jego tatuaż. Teraz to dopiero ją zaskoczył, w zasadzie wywarł piorunujące wrażenie, bo i w życiu by go o coś takiego nie posądziła, choć nie wiedziała jaki był kiedyś.
Przechyliła się w jego stronę i opierając swoją brodę na jego ramieniu, przyjrzała się uważniej temu co znajduje się w misce, nie mając bladego pojęcia, co też zamierza zrobić. ale przynajmniej nie wyglądało na trujące, więc uznała, że nie ma się czym martwić.
- Ja wiem, że marzenia są ważne i naprawdę staram się co jakiś czas jakieś spełniać, ale nie wszystko da się zrobić tak od razu. Poza tym... miałabym jechać tam sama? Nawet jeśli autostop, to wcale nie głupie rozwiązanie. Nie byłoby żadnej frajdy. Nawet, jeśli mogłabym poznać kogoś na miejscu. Zawsze lepiej podbija się świat z przyjaciółmi, czy innymi bliskimi osobami.- spojrzała na niego, a potem wzdychając cicho, ułożyła głowę na ramieniu, zupełnie nie przejmując się tym, że jemu może być niewygodnie, że ma zajęte ręce i nieustannie coś robi. Trudno, jej tak było wygodnie i bardzo, ale to bardzo dobrze. Chwilę może z nią tak wytrzymać. A może dwie...
- Więc kiedyś byłeś łobuzem i niepokornym dzieckiem?
Uznała, że nie ruszy się z miejsca, bo gdyby faktycznie przeszkadzała mu taka jej pozycja, zwyczajnie by ją o tym poinformował. Tymczasem nic podobnego nie miało miejsca, więc Amelie nie pozostawało nic innego, jak z uśmiechem zadowolenia wymalowanym na jej jasne twarzyczce, siedzieć tak i obserwować co też Joshua wyczynia.
- Nigdy bym nie przypuszczała. Sprawiasz wrażenie raczej poukładanego i trzeźwo myślącego, ale różne rzeczy się robi, a ludzie się zmieniają. Chociaż ja zawsze byłam gadatliwa, zawsze tryskałam energią i tryskałam dobrym humorem. Specjalnie się nie zmieniłam i pewnie też nie zmienię.-
Chciała już pytać kiedy pokaże jej swój tatuaż, by mogła się nim pozachwycać, ale uznała, że może nie pora na to, że lepiej wspomni o tym, jak już zjedzą.- Swoją drogą miało być malibu, panie szefie.- przypomniała mu, podnosząc głowę z jego ramienia, uświadamiając sobie to niedopatrzenie. W końcu jej to obiecał i taki był punkt programu, sądziła więc, że należało się przypomnieć.- Pewnie chciałeś zatrzymać wszystko dla siebie, co?- posłała mu wyzywające spojrzenie, jakby starając się domyślić co tam potencjalnie mógł knuć, żeby jej ukraść malibu. Zaśmiała się jednak wesoło, bo tylko się z nim tak droczyła, co swoją drogą lubiła robić.
To nie miało być tak. Z Joshem dobrze się jej rozmawiało, chciała, by został jej kumplem, nieco starszym, ale kumplem. Nic więcej. Zapomniała jednak, że on nie wie nic o lesbijstwie - czy pseudolesbijstwie, jak to mówił Caleb - i kiedy zapytał, czy chce z nim iść do kina, nie zrozumiała, że on chce iść na randkę. Uznała, że to zwykła, kumpelska propozycja. Kiedy odkładała telefon, było już za późno, aby wycofać zgodę.
Byli zatem umówieni do kina. Brandi po raz pierwszy odczuła, co to znaczy nie wiedzieć, jak się ubrać na randkę, bo mimo, iż wcale nie chciała, aby była to randka, nie chciała jego obrazić swoim strojem czy zachowaniem. Kto w ogóle wpadł na pomysł, aby się z nim umówić, jasna cholera? Dlaczego on nie pomyślał, że ona nie chce? Kurczę, ale pytał. Powinna była wyjaśnić. Teraz było trochę za późno. Cholera po raz drugi.
Przyszła ubrana ładnie, zestresowana do tego stopnia, że obawiała się najgłupszych rzeczy - że się spóźni, że zaczną coś robić w kinie, że jeśli będzie to horror, będzie się bać, że on ją pocałuje, że tego nie zrobi. Sama nie wiedziała, skąd się biorą takie obawy, ale cóż poradzić? Było jej głupio. Strasznie głupio, a nie mogła nic z tym zrobić.
Przyszła trochę przed czasem. Zrobiło się chłodniej, wnet mogło się rozpadać. Rozglądała się, czekając na niego.
[A masz! Pamiętałam, tylko nudzi mi się :D]
Lilianne raczej była neutralna względem bankietów. Mogła wyjść, mogła zostać, choć i tak to pierwsze spełniało się prędzej czy później, kiedy uznawała, że nic tu po niej lub też zrobiła to, co miała zrobić - przeprowadzić z kilkoma osobami wywiad i skwitować w całym artykule imprezę; jaka wywarła na niej wrażenie, co prezentowało i tak dalej, i tak dalej.
Zapewne, gdyby się zaparła i chciała iść dalej to dłoń trzymająca jej przedramię od razu spowodowałaby, że Lilka wywróciłaby się prosto na kość ogonową, na którą swego czasu, w dzieciństwie, nieraz przy grzmociła wieńcząc to rykiem lub soczystym przeklęciem w późniejszych latach.
- Miałabym to zinterpretować jako domniemane zaproszenie na ucieczkę z uroczystości? - spytała z uśmiechem, co od razu oznaczało, że nic przeciwko temu nie ma.
Obejrzała się jedynie, a harmider jaki zapanował w głównej sali jeszcze upewnił piegowatą, by jak najszybciej stąd wyjść, także sama odwróciła się w odpowiednim kierunku i pociągnąwszy tym razem mężczyznę za ramię, skierowała się w stronę szatni, w której to nie nie zostawiła, ale możliwe, że Josh tam coś odłożył, by mu nie wadziło.
Nie miała nic przeciwko paradowaniu Joshuy bez koszuli, do czego pewnie przyzwyczaiłaby się po piętnastu minutach bezczelnego wpatrywania się w jego obnażony tors. Zapewne z początku znów, by się zarumieniła, ale w miarę upływu czasu przeszłoby jej to samoistnie. Jednak nie chciała nawet wychodzić z takim pomysłem, jeszcze by sobie o niej pomyślał nie wiadomo co i zamiast grzecznej, dobrze urodzonej panny, wyszłaby na jakąś osóbkę, w głowie której tylko kłębią się jakieś perwersyjne myśli.
- Więc praca Cię zmieniła?- spytała, gdy upiła mały łyk swojego ukochanego malibu, a potem odstawiła kieliszek obok siebie. Nie lubiła pić za dużo, a już na pewno nie naraz. Nawet nie chodziło o delektowanie się smakiem, tylko po prostu Amelie miała słabą głowę i nie chciała odstawiać przy nim żadnych, dziwnych scen.- Rodzynki? Tak, jak najbardziej.- uśmiechnęła się i wyciągnęła dłoń, by wziąć sobie parę. Rodzynki lubiła zawsze i wszędzie, czy to w ciastach, musli, albo nawet jakiś sałatkach. Nie rozumiała zaś tego maniakalnego wydłubywania ich z sernika. Przecież nawet nie było ich tak mocno czuć. Też ludzie mają problemy. Jej by się nawet nie chciało, z czystego lenistwa.
- Jak można nie lubić malibu?!- zmarszczyła brwi, patrząc na niego z niedowierzaniem. W jej mniemaniu, to była jakaś herezja, coś kompletnie niewyobrażalnego i, jej zdaniem, nielogicznego.- Przecież jest dobre ze wszystkim. Colą, mlekiem, sokiem... Wszystkim!- zapewniła go, kiwając ochoczo głową i chcąc przekonać do swojego twierdzenia, wiedząc, że ma racje. Jej zdaniem, zwyczajnie nie wiedział, co traci.- No jak można nie lubić...- nadęła policzki z całego tego niedowierzania, a za chwilę wypuściła głośno powietrze. Zacmokała, wyraźnie niezadowolona i przesunęła się tak, by jej twarz znalazła się tuż naprzeciw jego, na tyle blisko, by widział tylko ją i na chwilę przestał przejmować się robieniem obiadu.- Wytłumacz mi to!- wycelowała palcem w jego mostek, domagając się wyjaśnień.
- Mhmm... może...- wzruszyła lekko ramionami, starając się już nie wykłócać o takie banały, bo i nie było sensu. Nie przepadał... No trudno. Nie mogli w końcu lubić wszystkiego, w takim samym stopniu, bo choć z początku Amelie ogarnęłaby ekscytacja, że znalazła kogoś tak podobnego do siebie, bardzo szybko okazałoby się to zwyczajnie nudne. Tak on zaskakiwał ją, a ona jego. Zawsze się coś działo, czegoś ciekawego mogli się dowiedzieć o sobie nawzajem, na nudę nikt nie mógł narzekać.
- Ej!- zawołała, gdy ubrudził jej nos mąką. No pięknie, musiała teraz wyglądać naprawdę głupio, a może raczej komicznie? Zwłaszcza, że ściągnęła brwi i z chytrym uśmieszkiem na ustach, już rozglądała się po blacie, w poszukiwaniu czegoś, by odpłacić mu się pięknym za nadobne. Poza mąką, nie było jednak nic interesującego, bo co niby mogła zrobić z orzechem, czy rodzynką? Postarała się więc tak ubrudzić dłonie w białym proszku. Zeskoczyła szybciutko z kuchennego blatu i zakradając się do niego od tyłu, delikatnie klepnęła go w oba policzki, zostawiając białe ślady na jego twarzy. Cichym chichotem skwitowała swoje dzieło, z którego była dumna. Odsunęła się też od niego trochę, gdyby jednak chciał się jej odwdzięczyć, za tą haniebną zniewagę. Zawsze będzie miała jakąś minimalną przewagę, gdy przyjdzie jej uciekać.
Jeśli zaś chodziło o to, jak wyglądała złoszcząca się Amelie, to bez wątpienia był to widok komiczny. Bo jęczała, wzdychała, tupała nogą, czasami zaczynała krzyczeć, a czasami też w niegroźny sposób obkładać ludzi (jednak nie na tyle mocno, by wyrządzić komuś krzywdę). Oczywiście po tym wszystkim strzelała focha i szła zamknąć się gdzieś w samotni. Cudem byłoby, gdyby wytrzymała tam godzinę. I własnie to było w tym wszystkim najzabawniejsze- nie mijało dziesięć minut, a ona wracała ze spuszczoną głową i nawet przepraszała, nie za swoje winy. Byle tylko nie tracić bliskiej osoby, a przede wszystkim by mieć z kim rozmawiać.
Zapiszczała wesoło, kiedy tylko ją złapał, chwilę się pośmiała, a potem zaczęła wierzgać nogami i odpychać się od niego.
- To pan od gotowania zaczął. Ty, tu jesteś tym złym, a teraz na mnie wszystko zwalasz!- jak zwykle próbowała się bronić, bo przecież była ledwo co winna. On wszystko zaczął! On jeden! Czemu teraz miała być za to karana?
Zapiszczała ponownie, kiedy ją podrzucił, ale wtedy już była sprytniejsza i nie dość, że oplotła ręce wokół jego szyi, to jeszcze zaplotła nogi wokół jego bioder, teraz będąc bezpieczna, bo ani nie będzie nią już tak podrzucał, ani tym bardziej mógł straszyć, że upuści.
- Przecież jestem grzeczna.- wymamrotała, odwracając głowę tak, by móc na niego spojrzeć. Zdawała sobie sprawę, że ich twarze znajdują się zdecydowanie zbyt blisko siebie, ale nie miała za specjalnie jak inaczej się obrócić, żeby przypadkiem nie spaść. Przełknęła więc tylko nerwowo ślinę, ale w końcu i tak posłał mu swój popisowy uśmiech- ten pełen dziewczęcego uroku i niewinności, któremu mało kto był w stanie się oprzeć. Taka jej mała, tajna broń.
- Swoją drogą wyglądasz całkiem... mhhm, uroczo z tymi białymi policzkami.- zachichotała, jedną rękę odsuwając od jego szyi, bym opuszkiem palca przesunąć po jego policzku, wyraźnie dumna ze swego dzieła.- Wnoszę sprzeciw w sprawie mojej banicji z twojego kuchennego królestwa. Proszę, ładnie... Pókim dobra.
Może i nie dopuścił się jakiegoś strasznego czynu, ale Amelie nie należała do osób, które takie rzeczy ignorują. I nie chodziło tutaj o żadną dumę, nic z tych rzeczy, ot, widziała w tym wszystkim możliwość zabawy, bo co mogłoby być ciekawsze niż wojna na mąkę? Nie ważny był wiek, to zawsze było zabawne. Zaczynało się od kropek, a kończyło na białych twarzach, rękach, wszystkim, wyglądając jak jakiś nieboszczyk. Bezcenne.
- Mam wrażenie, że moje towarzystwo źle na Ciebie wpływa. Powoli robi się z Ciebie interesny człowiek.- mruknęła, marszcząc lekko brwi.
Przyglądała mu się uważnie, kiedy tak się uśmiechał i patrzył na nią, czekając co też wymyśli, by wyswobodzić się z jego objęć. Zbyt wielu kreatywnych pomysłów powiadała, a ewentualnie mogła go tylko zaskoczyć tym, że jej tak dobrze i może tak być przyczepioną do niego, choćby i cały dzień. Wtedy jednak przyciągnął ją bliżej siebie, a z ust Amelie wydobyło się westchnięcie, które najprawdopodobniej miało symbolizować jej zaskoczenie. Tego akurat się po nim nie spodziewała.
- Kiedy ja mówię prawdę!- nawet nie miała możliwości, by kiwnąć głową, w obawie, by przypadkiem nie wyrządzić im obojgu jakiejś krzywdy, więc spojrzała mu prosto w oczy. Jej zdaniem wyglądał naprawdę uroczo, z tymi umazanymi na biało policzkami. A także trochę komicznie, ale o tym wolała już nie wspominać, bo jeszcze wymyśli jej jakąś okrutną karę.- Kiedy ja nie wiem...- jęknęła, naprawdę nie wiedząc co ma robić, by Joshua zmienił swoje zdanie. Postanowiła jednak zaryzykować.
Przygryzając w zakłopotaniu wargę i zaczynając oddychać trochę szybciej, z całego tego zestresowania o swój los(bo nie myślało jej się, być wysiedloną z kuchni za swoje złe zachowanie), błądziła wzrokiem po całej jego twarzy, by w pewnej chwili cmoknąć go w usta. Krótko, pospiesznie. Bojąc się jego reakcji, na ten jakże śmiały gest z jej strony, zamknęła zaraz oczy, ale po chwili odemknęła jedno, by móc oberwać jak się zachowa i jaką wyda ostateczną decyzję, co do jej przyszłego losu.
- I?
W pierwszej chwili w ogóle nie wiedziała, co się dzieje. Była pewna, że się zaśmieje, skinie głową i ją puści, będzie po wszystkim. Tymczasem ją pocałował, a ona zrobiła tylko wielkie oczy ze zdziwienia, że coś takiego miało miejsca. Do tej pory wolała nawet na taki obrót spraw nie liczyć, co by się przypadkiem nie rozczarować. Ostatecznie mógł ją traktować jako świetną pocieszycielkę, osóbkę poprawiającą mu humor, może już nawet już jako przyjaciółkę, a nie tylko dobrą znajomą, tymczasem on... czy naprawdę ją pocałował? To nie żadna bajka, ani chora imaginacja Amelie, która naoglądała się dzisiejszego dnia romansideł?
Patrzyła na niego w osłupieniu, kiedy minimalnie się od niej odsunął i coś tam powiedział, nawet nie zanotowała co dokładnie. Zmarszczyła brwi i otwierała parę razy usta, jakby chcąc coś powiedzieć, ale ostatecznie nie wydobyła z siebie żadnego dźwięku. Jakby trochę nieprzytomna, przesunęła opuszkami palców po swoich wargach. Wyglądało na to, że to jednak prawda.
- Ty!- wydawało się, że jest zła, marszcząc tak brwi i ten swój nosek. W dodatku klepnęła go całkiem mocno w pierś. A potem to ona wpiła się w jego wargi, najwidoczniej chcąc mieć pewność, że to nie jakiś głupi żart, czy kolejna przekomarzanka. Wszystko jednak działo się tu i teraz, w dodatku było całkiem prawdziwe. Nie pozostało jej więc nic innego, jak tylko zaśmiać się cichutko, ciesząc się z własnego szczęścia, nawet jeśli miało trwać tylko tą krótką chwilę. Musnęła jego wargi jeszcze raz. I jeszcze jeden.
Wiadomo, że teraz to już sobie nie pójdzie, za żadne skarby. Musiałby się mocno natrudzić, by wygonić ją z kuchni, a co dopiero odkleić od siebie, bo ona nie miała zamiaru nigdzie się ruszać. Wręcz przeciwnie, tylko mocniej zaplotła nogi wokół jego pasa, dalej kurczowo trzymając go za szyję. Cała za to promieniała. Obiad zaś, nie obchodził ją w tej chwili już ani trochę. Nie, gdy miała go tak blisko siebie, gdy serce waliło jej jak szalone, a ona upajała się tym wyjątkowym momentem w swoim życiu.
- Jesteś parszywym człowiekiem Joshua.- pokazała mu język, a za chwilę zaśmiała się wesoło.- Już się bałam, że wcale mnie tak nie lubisz. A tu proszę. Taka niespodzianka.
Sama Amelie bała się, jak to teraz z nimi będzie i czy skończy się szczęśliwie, w co całym sercem chciała wierzyć. Bo Joshua był inny, inny od całej zgrai jej męskich znajomych, od wszystkich mężczyzn, których do tej pory miała okazję spotkać, i to najbardziej ją w nim pociągało. Bo podobało jej się to, że jest jednocześnie poważny i dojrzały,z drugiej zaś strony przy niej potrafił zajmować się takimi głupotkami jak brudzenie się nawzajem mąką, śmiać się i żartować. W dodatku z nikim się tak fajnie nie droczyło. Przede wszystkim zaś, nikt nie sprawił jej takiej niespodzianki, jak ta którą zafundował jej przed chwilą; nikt wcześniej jej tak nie całował. Jasne, nie był doskonały, bo nikt taki nie był, ale zdaniem Amelie niewiele mu brakowało do perfekcji. Dla niej był po prostu kimś wyjątkowym.
Cieszyła się jak dziecko, kiedy szeptał jej do ucha, jakie żywi względem niej uczucia. Te i tak dostarczyły jej niewyobrażalnej radości, bo i nie było się co oszukiwać, że dostanie nagle wyznanie miłośne. Nawet jeśli, to byłoby zwyczajnie głupie. Nic nie mogło dziać się tak szybko, choć Amelie zdawało się, że była nim kompletnie zauroczona od ich pierwszego spotkania. Potem tylko utwierdzała się w swoich przekonaniach.
- W takim razie, niezmiernie mi miło.- uśmiechnęła się wesoło i ułożyła głowę na jego ramieniu, chciała się po prostu przytulić. Tak jej było dobrze, bardzo dobrze, jak nawet nie lepiej, o ile w ogóle to możliwe. I choć była niecierpliwa, to co właśnie się wydarzyło, w pełni ją zadowalało. Mogła już bowiem bezkarnie wtulać się w niego, całować, kiedy dusza zapragnie, nie było więc na co narzekać. Reszta przyjdzie z czasem, jest w stanie poczekać, aż tak jej się nie spieszyło. Cierpiąc męki, oczekiwała tylko chwili, kiedy ją pocałuję, kiedy powie, że jednak mu na niej zależy, zrobi coś więcej niż zwykły, dobry znajomy. A skoro to wszystko miało miejsce, nie miała na co narzekać. Była przeszczęśliwa.
Tylko na moment, rozsądek dał znać o sobie, chcąc jej dać do zrozumienia, że cała ich relacja najprawdopodobniej wcale łatwa nie będzie. Komuś się pewnie nie spodoba różnica wieku jaka ich dzieliła, ktoś się krzywo spojrzy, nawet jeśli dla nich nie miało to żadnego znaczenia. Choć i to prawdą nie było, bo Amelie co jakiś czas martwiła się, czy przypadkiem nie uważa jej za zbyt dziecinną i głupiutką, nawet jeśli tego nie okazywał.
- Trochę się boję Joshua.- wyznała po chwili, mówiąc to całkiem spokojnie, chcąc być w tej chwili szczera i podzielić się z nim wszystkimi swoimi obawami. Bo jeśli coś mu się nie spodoba, lepiej zakończyć wszystko już teraz, by nikt nie cierpiał.- Boję się tego, że tak bardzo Cię lubię...- wyznała ciszej, dłonią delikatnie przesuwając po jego karku, sama zaś mocno się w niego wtuliła. Nie chciała go wystraszyć tym nagłym wyznaniem, zależało jej tylko na tym by miał świadomość, co ona czuje, a przede wszystkim, że jej zależy. Tak naprawdę, mocno.
Gdy chodziło o znajomych i bliskich Amelie, to nie miała bladego pojęcia, jak by zareagowali. Nie wiedziała, czy Gaspard się ucieszy, czy nagle stanie się zazdrosnym i troskliwym starszym bratem. Ojciec, raczej nie będzie zachwycony, to mogła przewidzieć, choć ręki by sobie nie dała uciąć, tak samo z resztą było i z matką. A przyjaciele? Ktoś pewnie się ucieszy, ktoś pewnie mniej, ktoś rzuci nieprzyjemny komentarz. Postanowiła się jednak nie przejmować opinią innych, a przede wszystkim jeszcze niczego światu nie rozgłaszać. Wolała najpierw się upewnić, że to ma przyszłość, że nie skończy się za chwilę i nie przyjdzie jej płakać w pokoju przez najbliższy tydzień. Niby, coś takiego nawet jej nie przychodziło na myśl, by mogło w ogóle mieć miejsce, ale przecież nie mogła niczego przewidzieć. Mógł się nią zachwycać dziś, jutro, a pojutrze stracić zapał do wspólnie spędzanego czasu. Tego nie mogła wiedzieć, nikt nie mógł, dlatego lepiej się nie zadręczać na zapas. Powinna dalej cieszyć się i rozkoszować tą chwilą czułości, a nie wybiegać myślami w przyszłość. Lepiej, by zatroszczyła się o to, co jest tu i teraz.
- Nie będę.- obiecała z promiennym uśmiechem na ustach, odsuwając się na tyle od niego, by móc patrzyć mu prosto w oczy; by wiedział, że mówi szczerze.- W takim razie od dziś jesteś moim panem H.- stwierdziła, zadowolona ze swojego pomysłu i pocałowała go po raz kolejny, tak na wszelki, gdyby przypadkiem miał jakieś obiekcje wobec jej zamiaru tytułowania go w tenże sposób. Ona była jego Kotem, miała więc pełne prawo do tego, by wymyślić sobie jak go nazywać. A to jej się podobało, bo było niby poważne, trochę tajemnicze, ale Amelie bardzo dobrze się kojarzyło, a przede wszystkim podobało. Tak samo jak i jego imię, ale gdyby przypadkiem ktoś się o niego pytał, najpierw będzie musiał się trochę natrudzić, nad dojściem, o kim właściwie mowa. Nie wyobrażała sobie, by wymyślić mu coś związanego z jakimkolwiek zwierzakiem. Wydawało jej się to nie na miejscu, do tego nie pasowało nijak do jego osoby. Tajemniczy wielbiciel szarlotki, pan H. był jej zdaniem idealny, nie ważne co Joshua by sądził na ten temat.
I chociaż było jej tak przyjemnie w pozie, w jakiej znajdowali się w chwili obecnej, to jednak zdecydowała się najpierw spuścić nogi na ziemię, a potem i wyswobodzić ręce z uścisku, którym oplatała jego szyję. Poza była wracać na ziemię.
- Kończysz pichcić, czy robimy co innego? W sumie nie bardzo wiem nawet co Ci zaproponować, ale w ostateczności mam jakieś filmy. A poza tym mogę puścić jakąś muzykę, jeśli masz ochotę, mhh?- nie była w żaden sposób przygotowana na jego dzisiejszą wizytę, ani tym bardziej n to co miało miejsce, dlatego też musiał jej wybaczyć, że nie przygotowała zbyt wielu atrakcji na żadne nawet nie miała pomysłu. Jej jednak w zupełności wystarczyłaby rozmowa, ale może Joshua ma jeszcze jakieś plany, albo niespodzianki, o których amelie nie miała bladego pojęcia.
Zadziwiające, że w pewnych kwestiach, to jego cechował większy optymizm i wiara w powodzenie, niż Amelie, która przecież była zawsze dobrej myśli. Gdy zaś chodziło o reakcję jej rodziny, to trzeba przyznać, że jej bała się najbardziej, zapewne dlatego, że znała wszystkich i wiedziała, czego ewentualnie można się po nich spodziewać. Oh, zapomniałaby, babcia na pewno się ucieszy, a pierwsze jej pytanie będzie dotyczyło dzieci, a jej prawnucząt. Aż się lekko zarumieniła na samą myśl o tym, ale mniej była zawstydzona, bardziej zaś chciało jej się z tego śmiać.Gdyby jednak przyszło co do czego, to i tak spłonęłaby rumieńcem i zmarszczyła gniewnie brwi, uznając to za głupie i bezsensowne pytanie. W każdym razie, nie było to istotne w tej chwili. Mieli zdecydowanie więcej ciekawszych rzeczy do robienia tego wieczoru.
- Ok.- uśmiechnęła się wesoło i znów usiadła na blacie, dokładnie w tym samym miejscu, co uprzednio.- Swoją drogą, mieliśmy na początku rozmawiać o filmach. Ja zbyt wielu nie mam, a większość i tak pewno Cię nie zainteresuje, ale może coś się znajdzie. Pewnie jakaś komedia, czy coś... Ale musisz wiedzieć, że nie oglądam żadnych horrorów. Nigdy, przenigdy. To nie dla mnie.- wyjawiła mu, kolejną swoją tajemnicę, bo i mało kto o tym wiedział. Jednak chyba łatwo byłoby coś takiego wywnioskować, patrząc na to jaką osóbką Amelie była. Lubiła wszystko co było zabawne i dobrze się kończyło, ewentualnie czasem trafił się jakiś dramat, niby życiowy, ale w głównej mierze prowokujący tylko łzy. Niemniej takie rzeczy lubiła. Tak, jak i pewne kultowe filmy.- Ale damy radę. Tylko najpierw mnie dokarmisz.- spojrzała na niego i zaśmiała się wesoło, sama nie wiedząc nawet dlaczego. Po prostu była szczęśliwa i radośniejsza niż zazwyczaj, co z pewnością zauważył i zapewne był niesamowicie dumny, że to wszystko za jego sprawą.- No chyba, że masz ochotę na spacer, choć jeśli o mnie chodzi, to nie specjalnie chce mi się ogarniać do tego stopnia, by móc pokazać się ludziom na ulicy. Wolę zostać tutaj i... Obiecałeś pokazać mi tatuaż!- przypomniała sobie nagle i niemal z wyrzutem skierowała te słowa w jego stronę.
W pierwszej chwili porządnie się wystraszyła, nie rozumiejąc kompletnie co się dzieje i dlaczego nagle zaczyna rozpinać guziki swojej koszuli. Czemu miał zamiar obnażać przed nią, w dodatku tutaj, w kuchni. Już chciała coś robić, zeskakiwać, piszczeć, zasłaniać dłonią oczęta, ale wtem się opamiętała, w końcu rozumiejąc o co tak naprawdę chodzi. A więc o tatuaż tutaj chodziło... Naprawdę musiał być aż tak schowany? Choć może, to i lepiej, w końcu zobaczy co też tam kryje pod tymi swoimi koszulami, a jej wizja Joshuy jako mechanika, przynajmniej będzie miała jakieś podstawy do racji bytu, przynajmniej w jej wyobraźni. Przy okazji nie będzie musiała na to wspomnienie, już więcej rozbierać go wzrokiem.
- Nie. Niestety nie.- pokręciła głową, bardziej jednak niż rozmową, zainteresowana teraz zdejmowanym przez niego odzieniem. Zapomniała nawet pochwalić się, że wiedziała, że będą naleśniki. Wiedziała, po prostu czuła to, kiedy tylko weszli do sklepu, nawet nie wiedząc, co on tam zamierza sobie kupować.- Ja...- zapowietrzyła się tylko, zamiast powiedzieć coś sensownego. Z tego wszystkiego, aż poklepała się po policzkach, by jakoś zwrócić sobie trzeźwość umysłu. A on zapewne miał z niej teraz niezły ubaw.- Ja też.- mruknęła, nie wiedząc nawet czy to ma sens, czy faktycznie jakoś wiąże się z tym co mówił, ale wydawało jej się, że chyba tak, a przynajmniej miała taką nadzieję.- I... lubię też bajki.- dodała szybciutko, w końcu odrywając od niego wzrok i by zająć czymś innym myśli, wzięła się za wyciąganie talerzy i sztućców.
Zamruczała, trochę niewyraźnie, powoli odwracając się w jego stronę i skinęła głową.
- Takie Disneya są najlepsze. Ale poza tym jest parę innych, równie dobrych.- przyznała, zaczesując kosmyk włosów za ucho, wciąż będąc lekko zawstydzona i nie mając bladego pojęcia, co powinna teraz zrobić. Oblała się tylko rumieńcem, ale na szczęście nie mógł tego zauważyć stojąc do niej tyłem. Na szczęście, zamiast wodzić wzrokiem na jego sylwetce i odsłoniętej części ciała, udało jej się odnaleźć wzrokiem wspomniany tatuaż i na nim się skupić. Oczywiście nie byłaby sobą, gdyby tylko stała w miejscu i w kuchennym zaciszu podziwiała tego kolibra, dlatego całkiem podświadomie ruszyła się z miejsca i podeszła do Joshuy. Wyciągając niepewnie dłoń, przesunęła ostrożnie opuszkami palców po miejscu na jego skórze, gdzie znajdował się rysunek.
- Jest ładny, naprawdę mi się podoba. Nawet jeśli nie lubię ptaków.- uśmiechnęła się lekko, podziwiając jeszcze przez chwilę jego tatuaż. Sama się sobie dziwiła, że faktycznie, coś takiego może jej się spodobać, choć gdyby o nią chodziło, to chyba nie miałaby odwagi na podobny tatuaż. Ale kto wie?
Ekscytacja jej jednak nie trwała zbyt długo, bo chwilę później, Amelie wyciągnęła rączki tak, by szybciutko go objąć i przytulić się do niego, szczęśliwa jak nigdy, że może go tak tykać, ściskać i maltretować, w dodatku całkiem bezkarnie. To jej w pełni odpowiadało.
- A wiesz, że od początku czułam, że będą naleśniki? Wtedy, jak znalazłeś mnie w sklepie, akurat wpadło mi to na myśl, tak całkiem przypadkiem. Ale wiedziałam.- zaśmiała się wesoło, dumna z tego, że udało jej się całkiem przypadkiem odgadnąć, co też Joshua ma zamiar dla niej przyrządzić do zjedzenia. Uwolniła jedną rękę z uścisku i wyciągnęła ją po jego koszulę, którą zamachała mu przed nosem.
- Wiem, że starasz się udowodnić mi, że byłbyś sexy mechanikiem i świecił gołą klatą, ale wierzę Ci na słowo, więc możesz się już ubrać.- stwierdziła wesoło, uznając jednak, że jeszcze go nie puści, ot, tak dla zabawy, co by się jeszcze trochę z nią pomęczył, zanim spokojnie zjedzą naleśniki.
[Melcia w powiązaniach!:D]
- Nie prawda!- oburzyła się, gdy z wyraźnym rozbawieniem, pozwalał sobie na obalanie jej teorii odnośnie przewidzenia naleśników. Zamiast się ucieszyć, stroił sobie teraz z niej żarty i wcale jej się to nie podobało. Pokazała mu nawet język w całym tym swoim napadzie gniewu, związanym z jego niedowiarstwem.- A co? Przeszkadza Ci?- kiedy jej dotknął, odsunęła się nieco, zgrywając w tej chwili niedostępną i złą na całą świat. Nie sądziła, by dostała odpowiedź twierdzącą, ale gdyby jednak przyszło mu na myśl się teraz z nią tak droczyć, to pewnie faktycznie strzeliłaby focha, poszła do pokoju i wróciła po dwóch minutach. Norma.
- Wcale nie mam!- zawołała rozpaczliwym głosem, starając się w tej chwili brzmieć na rozgniewaną, ale za żadne skarby nie potrafiła, nie gdy chodziło o łaskotki. Wymyślił sobie najgorszą torturę dla Amelie, bowiem ta miała łaskotki dosłownie wszędzie. Przynajmniej jego działania były skuteczne, bo dziewczyna zamiast się rumienić z tytułu, że Joshua właśnie przesuwa placami po jej brzuchu, tylko chwilę się chmurzyła, by w końcu uśmiechnąć się najpierw lekko, a z każdą chwilą coraz szerzej. Zadziwiająco, jak łatwo i sprytnie potrafił sobie z nią poradzić.
Odskoczyła do tyłu z wesołym śmiechem.
- Przestań!
[A że zmieniam zdjęcia, to norma. U mnie częste i znając życie Melce się zmieni wizerunek jeszcze z dziesięć razy, choć powoli brak mi pomysłów o.O Bo mi się karta nigdy nie podoba, a już w ogóle na tym tle, bo mam wrażenie, że nic do niego nie pasuje :/ A animacje... tak, nie mogłam się powstrzymać. Ta pierwsza, z patelnią, była zbyt urzekająca ;>]
Spojrzała na niego, a następnie machnęła ręką lekceważąco.
- Czepiasz się. - odparła, wzruszając ramionami. - Równie dobrze, jeśli tak bardzo tego pragniesz, możemy wrócić. Poza tym, w moim obowiązku nie było przesiadywanie na bankiecie, Henderson. - wyjaśniła, sceptycznie zacieśniając usta w wąską linię.
Od razu na hipokrytkę mu tutaj wychodzi, choć niedokładnie nią była. Zresztą, wszyscy są hipokrytami. W mniejszym czy większym stopniu, zależnie także od sytuacji, w jakiej się znajdują.
Dziewczyna nie miała żadnego żakietu, marynarki i innych tego typu odzień wierzchnich, więc wyszła tak, jak widział ją na samym początku Joshua. Nie było jej - jak na razie - zimno, także nie brała tego pod uwagi.
Chłodny wiatr jedynie orzeźwił jej osobę, a ta aż uśmiechnęła się delikatnie czując, jak muska z lekkością jej piegowate policzki i mierzwi niesforne włosy splecione w misterny warkocz na boku.
- Zawsze tak wychodzisz? - spytała, bo nie miała pojęcia. Zazwyczaj widywała go do tego momentu, aż sama nie wychodziła z bankietu.
Mimowolnie zaczęła iść bezcelowo w którymś kierunku, stawiając powolne kroki.
[Co rusz muszę przeszukiwać te komentarze u ciebie, by sobie przypomnieć, co napisałam wcześniej, bo tak wolno dostaję odpowiedź! XD]
Nawet nie zaczął ją na dobrą sprawę łaskotać, ale wystarczyło, że tylko zbliżył się do niej, a Amelie popadała już w szaleństwo. Wiła się, piszczała i śmiała na przemian, błagając go o odrobinę litości. Nie lubiła łaskotek, a już najbardziej sposobu w jaki ludzie wykorzystywali je wobec jej biednej osóbki. Takie okrutne tortury. Gdyby ktoś jej nie znał, mógłby być mocno zaniepokojony odgłosami, jakie wydobywały się z kuchni. Ale to i tak było jeszcze nic, potrafiła głośniej krzyczeć, a tak się wiercąc w efekcie komuś przywalić. Nie raz, nie dwa, ktoś oberwał od niej w nos, albo oko, albo nawet szczękę, nic przyjemnego.
- Marudzisz.- mruknęła, wygładzając materiał koszulki na swoim ciele, ale i tak nie na wiele się to zdało przy mocno wygniecionym materiale. I tak nie wyglądała dzisiaj za pięknie, nie zaszkodzi to jej ogólnemu marnemu wizerunkowi, jaki dzisiaj prezentowała.- Nie widziałam, żeby przez cały ten czas w jakikolwiek sposób Ci to przeszkadzało.- wytknęła mu, celując palcem wskazującym w jego ramię, ale bez słowa sprzeciwu dała mu się pocałować; przynajmniej w jednej kwestii się tak nie buntowała.- Z resztą, ja tutaj cały czas miałam zasłoniętą jeszcze wyższą partię ciała, Ty nie. Brzuch to nic strasznego. No chyba, że mój Ci się nie podoba...- z przestrachem zerknęła na płaski, jeśli nie odrobinę wklęsły fragment jej ciała, podnosząc na moment koszulkę. Przesunęła dłonią po skórze na brzuchu, jakby chciała w ten sposób znaleźć odpowiedź na to, co w tej części jej ciała było takiego złego. Jej zdaniem był niczego sobie. Zupełnie jak jej nogi. Co innego, gdy chodziło o bardziej kobiece atuty, którymi raczej szczycić się nie mogła.
- Whoa...- pełne zachwytu, wypowiedziane niemal z nabożnym szeptem, westchnienie wydobyło się z jej ust, gdy wręczył jej talerz z naleśnikiem. Wyglądał naprawdę smacznie, to musiała przyznać.
Chwilę jeszcze popodziwiała swój obiad, po czym zabrała z blatu sztućce i ruszyła z talerzem do salonu, gdzie znajdował się stół. Chociaż posiłek należało spożyć przyzwoicie.
[Nie, nie trzeba, ja szukam zdjęć ilekroć mi się nudzi ^^ A ty znowu marudzisz :P
Ale cieszę się, że wszystko się podoba :D]
Oczywiście, że nie była niczym zażenowana, a już na pewno wyglądem Joshuy, który jej zdaniem był naprawdę przystojnym mężczyzną. Nie wspominając już w ogóle o jego ciele, ale na ten temat wolała się nie wypowiadać głośno. Jeszcze by się zaczął z niej śmiać, że jednak jakieś mroczniejsze myśli chodzą jej po tej główce, a ona musiałaby tylko zaprzeczać, choć zarumienione policzki wskazywałby na co innego. Gdy zaś chodziło o dyskutowanie na temat jej wyglądu, to było całkiem co innego. Kobiety zawsze narzekały, więc i nie było czemu się dziwić, że Amelie nagle zaczęła wątpić w swojej uroki, których w zasadzie i tak, nigdy nie była pewna.
- Nie. Na pewno czegoś tam dosypałeś, wycałowałeś mnie dla własnej korzyści, a teraz przyjdzie mi umrzeć.- wygłosiła swoją teorię, na temat posiłku, ale po jej wesołym uśmiechu, widać było że żartuje. Trochę bezczelnie, ale nie rozumiała kompletnie jego wątpliwości dotyczących naleśników. Ona była przekonana, co do tego, że są wyśmienite, nawet jeśli jeszcze nie spróbowało. Wystarczało jej, że ładnie wyglądały i robił je Joshua. W końcu jednak ukroiła kawałek i wsadziła sobie do ust, żeby spróbować. Kiedy przeżuła, co miała w buzi, zapadła dramatyczna cisza, którą przerwał cichy jęk zawodu Amelie.
- A niech to, jednak nie zginęłam.- zacmokała, kręcąc głową, jakby było to coś naprawdę złego. Zaraz jednak zaśmiała się wesoło i zjadła kolejny kawałek swojego naleśnika.- Naprawdę są dobre. Bardzo, bardzo dobre. Szczerze mówiąc, mógłbyś częściej dla mnie coś gotować.- wyznała nieco ciszej, nie chcąc by zabrzmiało to apodyktycznie, ani władczo. To była tylko subtelna aluzja, a on nie musiał się wcale zgadzać. Tak tylko powiedziała. Niemniej, gdyby jednak się zgodził, to byłoby miło, a sama Amelie skakałaby z radości.
Amelie chciało się śmiać, gdy widziała ten przestrach wypisany na jego twarzy. Nie sądziła, że może tak stresować się jej werdyktem na temat naleśników. Skoro był tak pewny siebie, kiedy je robił, to czemu nagle miałby wątpić teraz w swoje zdolności. Wiedziała jednak, że gdyby się tak bezwstydnie wtedy z niego roześmiała, to wcale nie byłby zadowolony, a nie chciała mu w żaden sposób psuć humoru.
- Joshua, żartowała i naprawdę... naleśniki są wyśmienite, więc powinieneś się rozchmurzyć. Jak nie, to przyjdę tam do Ciebie i pokażę, że mam rację.- wycelowała w niego widelcem, uśmiechając się wesoło, choć uznała, że kara, jaką go straszyła, też była niczego sobie.- No tak, przy mnie ciężko coś robić, to fakt. A dzisiaj to już w ogóle byłam niewyobrażalna.- zachichotała wesoło. Naleśnika jadła, ale w tradycyjnym dla siebie, niezwykle powolnym tempie. Musiał niestety jej to wybaczyć, ale tu nie chodziło o to czy coś jej smakowało, czy też nie, ale zawsze jadała bardzo wolno. Bo i była takim rodzinnym niejadkiem, ale teraz i tak było z nią lepiej niż kiedyś. W dodatku przy nim jadła więcej, niż gdyby robiła to w samotności. Niewątpliwie babcia Amelie będzie mu za to wdzięczna. Joshua dokona tego, czego ona nie była w stanie zrobić przez dwadzieścia jeden lat życia wnuczki.
- To się zastanów. Porządnie. Bo wiesz... za drugim razem mogę bardziej Cię rozpraszać. To prawdziwe wyzwanie.- spojrzała na niego i na chwile odstawiła sztućce, a sama podniosła się z miejsca. Nie, nie kończyła jeszcze, ale przypomniała sobie, że malibu zostało w kuchni, a nie wypadało, by spędziło tam samotnie wieczór. Amelie jednak miała zamiar je wypić. Z tryumfalnym więc uśmiechem na twarzy, wróciła trzymając w ręce kieliszek. Teraz było idealnie.
Już żeby nie był taki pewny, Amelie miała jeszcze wiele różnych pomysłów, jak mogłaby go rozproszyć. I była wręcz pewna, że w końcu udałoby się jej go zagiąć. Prędzej, czy później, bez znaczenia, ale by się jej udało. Jeszcze by się zdziwił.
- Ok. Trzymam Cię za słowo.- posłała mu znaczące spojrzenie, choć tym razem już nie celowała w niego widelcem, co by już go tak nie straszyć i nie wychodzić na jakąś wielce brutalną osóbkę. Przecież była oazą spokoju. Tylko taką wesolutką, trochę energiczniejszą czasem.- Korzystając z okazji, może mi coś ciekawego powiesz, mmh? O sobie, albo coś jeszcze o swojej rodzinie. Potem będziesz mógł mi zadać kolejny zestaw pytań, chętnie odpowiem, ale to zawsze ja mówię, a chciałabym się dowiedzieć czegoś o tobie. Chociażby czegoś na temat tego twojego tatuażu, albo twojego bycia niepokornym nastolatkiem.- szybciutko zjadając kolejne dwa kęsy swojego naleśnika, podniosła wzrok znad talerza i spojrzała na niego uważnie, oczekując odpowiedzi.
Oh, Amelie nie miała zamiaru go wykorzystywać. No, najwyżej tylko troszeczkę. Na pewno jednak, nie zmuszałaby go do czegoś wbrew jego woli. Raczej sama bała się być wykorzystaną, bo to niestety miało miejsce wielokrotnie w jej wypadku, choć wcale go o to nie podejrzewała. Miała do niego pełne zaufanie, już teraz, wierząc mu wręcz bezgranicznie. Taki już miała charakter- nie trudno było zdobyć jej zaufanie, bo Amelie zawsze widziała w ludziach tylko ich dobre strony, a w dodatku we wszystkich wierzyła. Może i była naiwna z tym zaufaniem jakim obdarzała ludzi, ale nic na to poradzić nie mogła. Taka się już urodziła.
Nie rozumiała o co chodziło, czemu tak nagle poważniał, czemu akurat te tematy skutecznie omijał. Przecież nie wysnuwałaby żadnych wniosków z jego przeszłości, było minęło i nic już się z tym zrobić nie dało. Oczywiście nie chciała naciskać, bo wiedziała, że to tylko irytuje, choć była ciekawa, niesamowicie ciekawa akurat tych aspektów jego życia. Najwidoczniej jednak będzie musiała trochę poczekać zanim czegoś więcej się dowie, zanim Joshua uzna, że może w pełni jej zaufać. Poczeka, cierpliwie, bo wie, że warto.
Skinęła głową, gdy spytał się czy pamięta, to co wcześniej wspominał o swojej rodzinie; niczego nie zapomniała. Z uśmiechem zaś przyjęła wszelkie informacje na temat jego sióstr.
- Tak dalej?- spytała z szerszym uśmiechem, posyłając mu ukradkowe spojrzenie znad swojego talerza. Doskonale wiedziała, o co mu chodziło, ale chciała, by powiedział coś więcej, albo nawet pomęczył się, mówiąc na głos o co rodzice mają do niego pretensje. A była to sprawa doskonale znana Amelie z jej własnej rodziny, tylko, że tutaj chodziło o jej brata, nie o nią samą. Zanim ojciec pozwoli w końcu zgodzi się komuś ją oddać, pewnie stuknie jej czterdziestka. A wtedy już będzie brzydką, starą panną.- Może chociaż powiesz kiedy bierze ślub, albo cokolwiek więcej?- zachęciła go, jednocześnie krzywiąc się zniesmaczona, że trochę czekolady pociekło jej na brodę, którą musiała wytrzeć. Na szczęście serwetka była pod ręką. Ale i tak zapewne wyglądała zabawnie, z tą swoją nieporadnością. Z nią naprawdę często było jak z dzieckiem. Może to przez to, że ostatnio spędza zbyt wiele czasu z maluchami?
- Swoją drogą, w wolnej chwili możesz przekazać siostrom, że mają super imiona. Przynajmniej mnie się niesamowicie podobają.
Westchnęła cicho, na moment wstrzymując się z jedzeniem, choć zjadła dopiero połowę swojego naleśnika. Nic dziwnego, że szło jej jeszcze bardziej opornie niż zazwyczaj, skoro tak dużo mówiła.
- Przecież możesz się z nim spotkać, prawda?- upiła łyk swojego malibu, nie spuszczając swojego wzroku z Joshuy choćby przez moment. Nie chciała mu prawić zbędnych kazań, ani tym bardziej pouczać, ale może warto, zamiast się krzywić, wyrobić sobie jakieś większe zdanie na temat człowieka, a przede wszystkim go poznać.- W końcu i tak ma być członkiem twojej rodziny, więc może lepiej gdybyś go poznał? Z resztą jako starszy brat, chyba jesteś to winny siostrze, co?- była pewna, że gdyby o nią chodziło Gaspard byłby wyjątkowo zainteresowany jej wybrankiem. Nawet jeśli różnie się pomiędzy nimi układało, wciąż jednak była jego młodszą siostrzyczką, którą zawsze się opiekował, w większy lub mniejszy sposób.
Zaśmiała się, słysząc jak narzekał na rodziców i ich pogadankę, na temat stabilizacji życiowej i założenia rodziny.- Rodzice tak mają, a jak nie oni, to kto inny zawsze Cię będzie męczyć. W sumie, ja sama z całego serca życzyłabym bratu, by znalazł kogoś przyzwoitego i trochę się ustabilizował, choć trudno mi sobie to wyobrazić. Babcia nas zawsze dręczy. Gasparda o żonę i dzieci, a mnie o to, bym zaczęła jeść i w końcu znalazła sobie kogoś przyzwoitego.- wzruszyła lekko ramionami, upijając kolejny łyk swojego trunku.- Myślę, że to normalne. Po prostu się martwią. Nie można żyć samą pracą, co nie?- uśmiechnęła się tajemniczo i wyciągnęła rękę przez stół, by móc go złapać za dłoń.- Czasem na przykład, należy zrobić takim okropnym i przeszkadzającym osóbkom naleśniki.
Nie sądziła, by mógł kiedyś zrobić coś strasznego, na pewno nie na tyle, by zmienił się jej pogląd na jego osobę. Każdy popełniał błędy, ona też nie była święta, wbrew temu niewinnemu wyglądowi i urokliwym rumieńcom, co i rusz pojawiającym się na jej policzkach. Jeśli ją zapyta o cokolwiek z przeszłości, odpowie, mniej lub bardziej chętnie. Trochę się będzie bała jego reakcji, ale wolała być szczera.
Joshua pewnie mocno by się zdziwił, gdyby Amelie powiedziała mu, że Gaspard jest od niej tylko dwa lata starszy,a mimo to babcia już go męczy. W zasadzie męczyła od zawsze, a raczej od chwili, gdy uzyskał pełnoletność. Zdaniem Amelie, to był to sprytny zabieg starszej kobiety, która i wiedziała, że im dłużej będzie nękać wnuka, to w kocu odniesie sukces, bo Gaspard będzie miał tego już po dziurki w nosie.
- Coś zaskakującego o mnie?- uśmiechnęła się lekko, kompletnie nie mając pojęcia, co mogłaby mu takiego powiedzieć. Na powrót wzięła się za swojego naleśnika, chcąc go skończyć jak najprędzej.- Z ciekawszych rzeczy mogę Ci powiedzieć, że... uwielbiam film "Pół żartem, pół serio" z Marilyn Monroe, jestem szaleńczo zakochana w kulturze koreańskiej i równie mocno uwielbiam utwory jednego z tamtejszych pianistów. Poza tym... nie wiem... O rodzinie nic specjalnego nie mogę powiedzieć, bo i wszystko co ważne już chyba wiesz. W zasadzie wiesz już o mnie bardzo dużo.- zmarszczyła brwi, uświadamiając sobie, że taka jest prawda. Joshua wiedział już o wszelkich jej słabościach, zainteresowaniach, czy innych błahostkach dotyczących jej osoby.- Ah, wiem! Z tą szarlotką, to nie do końca prawda, że jej nie lubię. Znaczy, nie lubię samego ciasta, jako efektu końcowego. Lubię samo nadzienie z jabłek, tak jak i ciasto, pod warunkiem, że są osobno.- z uśmiechem, wsadziła sobie kolejny kawałek naleśnika do ust. Była dumna, że w końcu wpadła na coś, co mogła mu jeszcze wyjawić.- Mam łaskotki i to straszliwe, w dodatku wszędzie, więc, żeby nie było, że Cię nie ostrzegałam. No, a poza tym, mam kilka dziwnych relacji i związków za sobą. Swojego czasu byłam zakochana w jednym z moich nauczycieli. I nawet by coś z tego było, gdyby nie interwencja moich rodziców. Ja byłam wtedy niepełnoletnia, nawet nie kończyłam szkoły, a on prawie o połowę starszy. Ale to było tylko zauroczenie, bo i szybko przeszło. A wcześniej, cóż... miałam dość bliskie stosunki z jedną z koleżanek na obozie. Ale to było tylko wtedy, tylko raz. Już nie ważne.- powiedziała, jakby to wszystko były zupełnie błahe rzeczy, których w ogóle nie należało się wstydzić. Przeszłości zmienić nie mogła, więc nie chciała się z nią kryć, choć oczywiście niesamowicie się stresowała jak też Joshua zareaguje. Niby wyglądała na spokojną, ale serce waliło jej jak oszalałe. Przez to wszystko nie mogła już jeść, więc chwyciła za kieliszek i dopiła do końca swoje malibu. Zdecydowanie za dużo na raz. Wiedziała, że z tego wynikną jakieś kłopoty. Była jednak szczera, tego nie mógł jej zarzucić. Jak to wszystko przyjmie, nie miała pojęcia. Liczyła na zrozumienie, ale różnie to mogło być.
Wzruszyła tylko niechętnie ramionami i dokończyła swojego naleśnika, by potem podnieść się z miejsca i zabrać swój i jego talerz. Wolała ulotnić się do kuchni, choćby na chwilę, a tak miała przynajmniej miała pretekst, musiała pozmywać.
- Nie ma o czym mówić Joshua. Powiedziałam Ci już wszystko. Dosłownie wszystko.- spojrzała na niego tylko przelotnie; jej głos choć cichy, wydawał się jednak dziwnie szorstki i nieprzyjemny dla ucha. Amelie była jednak zła, sama nie wiedząc do końca za co. Liczyła chyba, na coś więcej, niż zwykle "Ach". Poza tym, faktycznie, nie wiedziała już nawet o czym mu opowiadać, przynajmniej gdy rzecz tyczyła się stricte jej osoby. Chyba najbardziej zezłościło ją w tym momencie, że wiedział o niej już tyle, podczas, gdy nie działało to w drugą stronę. Bo co mogła o nim powiedzieć; że lubi szarlotkę, że jest architektem, ma tatuaż i trzy siostry? Chyba jej to nie wystarczało, a nie chciała wyciągać niczego na siłę z niego, bo i tak by jej pewnie nie powiedział. W takim wypadku, pewnie zwyczajnie ze złości. Wolała więc na chwilę zniknąć, by nie doprowadzić do żadnej kłótni, której żadne z nich raczej nie chciało.
Gdyby wyznał jej podobne rzeczy, cóż, pewnie też w jakiś sposób by ją to zabolało. Miała jednak świadomość, że coś musiał w swoim życiu robić, nie czekał raczej na nią przez ten cały czas, nie było nawet co się łudzić. I mimo wszystko chyba wolałaby wiedzieć, mieć świadomość jak się zachowywać na przyszłość; w ogóle mieć jakieś większe pojęcie o jego osobie. Ale nie. Najistotniejszych i najbardziej interesujących ją tematów wolał unikać jak ognia. Mogła mieć tylko pretensje do siebie, za swoją otwartość i łatwość mówienia. Opowiadała o wszystkim, każdą informację można było z niej wyciągnąć, a w dodatku kiepska z niej była aktorka, więc i łatwo było się poznać, kiedy starała się ludzi oszukać. Z nim było zupełnie inaczej. I po raz pierwszy Amelie poczuła, że wcale nie będzie tak kolorowo i przyjemnie, jak jej się z początku zdawało. Nikt nie mówił, że będzie łatwo.
Nie zamierzała uciekać, a jeśli nawet, to tylko na chwilkę, małą, malutką, jedną. Wróciłaby, usiadła i uśmiechnęła się tak jak wcześniej. Potrzebowała tylko chwili, by wszystko do niej doszło, by była w stanie zaakceptować, taki, a nie inny stan rzeczy. Owszem, była trochę rozczarowana, bo wolała usłyszeć co innego, ale chyba nie pierwszy raz przekonała się, że nie jest w stanie przewidzieć jego reakcji i zachowań. Może w jego oczach była spontaniczna i nieprzewidywalna, ale w jej oczach on był podobny. Nigdy, nie wiedziała czego się spodziewać.
- Nie uciekam.- mruknęła ciszej, wyraźnie wystraszona, tą całą sytuacją. Zostawiła naczynia w zlewie i więcej ich nie tknęła. Oparła się tylko o blat i spojrzała na niego. Początkowo niepewnie, ale postanowiła nie spuszczać wzroku, że będzie mu patrzeć prosto w oczy podczas całej tej rozmowy.- Po prostu chciałam posprzątać.- chciała brzmieć przekonywująco, ale jak zwykle nijak jej to nie wyszło. Nie umiała kłamać, ani grać, a już na pewno nie przed nim, kiedy czuła na sobie to jego spojrzenie, mając wrażenie, że przeszywa ją na wskroś.- Chciałam Ci tylko dać chwilę na przetrawienie tego całego natłoku informacji na mój temat. Nie wyglądałeś na zbyt zadowolonego po usłyszeniu tego wszystkiego.- w końcu się przyznała. Nie wytrzymała też dłużej i w końcu spuściła głowę, by, jak to robiła zwykle w stresujących dla niej momentach, znacząc się bawić własnymi placami, skoro nie miała na nich żadnego pierścionka.- Teraz mam poczucie, że powiedziałam za dużo. Po prostu chciałam żebyś wiedział. I chciałam mieć to za sobą. Może niepotrzebnie tak się ze wszystkim pospieszyłam...
Wychodziło na to, że jest bardziej niecierpliwa niż jej się zdawało. było więc czego żałować i czego się wstydzić. Przygryzła nerwowo wargę, wpatrując się w podłogę i czekając, aż Joshua coś powie, licząc także na to, że nigdzie sobie nie pójdzie, mimo wszystko. To chyba z resztą byłoby najgorsze. Po całym dzisiejszym dniu, po tym wszystkim co się wydarzyło, gdyby miało się skończyć tak... źle. A tego nie chciała, za nic w świecie, nie chciała, by po prostu, w jednej chwili wszystko miało się od tak skończyć.
Gdyby to wiedziała, na pewno nie ściskałaby tak mocno pośladków. Ale nie wiedziała, przez co było jej totalnie głupio. Bo nie chciała, aby mężczyzna myślał, że jest jakąś wredną krową, która nie potrafi się zachować - co byłoby najlepszym sposobem, aby pozbyć się jego z randki. Chciała, żeby wiedział, że ona jest lesbą i niekoniecznie chce się umawiać. Poza tym, miała kochanka.
Plan był prosty - będzie go traktować jak kumpla, nic więcej. A potem się zobaczy.
- Cześć, Joshua - powiedziała, obejmując go po przyjacielsku. Uśmiechnęła się. - Już myślałam, że się nie pojawisz. Praca, hm?
W kinie było już wiele ludzi, kolejka przed seansem nie była aż tak duża, jak zwykle. Brandi weszła do środka i stanęła na końcu, patrząc na Josha.
- Właściwie, na co idziemy? Bo mówiłeś tytuł, ale go nie załapałam.
Nawet, gdyby go zrozumiała, poszłaby. Głównie dlatego, że lubiła kino, o ile było z kim iść. Wszelakie filmy - romantyczne, przygodowe, dla dzieci, dla dorosłych, sensacyjne... Nie miała specjalnych wymagań; o ile film jej nie nudził, mogła oglądać. Tak, nawet Zmierzch by mogła obejrzeć, bo w końcu nie jest to usypiający twór. Nie horror, jak piszą w recenzjach, prędzej komedia, ale na pewno nie jest usypiająca.
Westchnęła ciężko i podniosła na niego wzrok, naprawdę żałując całej tej sytuacji. Nie powinna, teraz to wiedziała, ale i tak nie mogła przecież nic zmienić.
- Rozumiem.- dodała jeszcze ciszej niż poprzednio, w tej chwili bojąc się już w ogóle odzywać, by nie było jeszcze gorzej. Chciała żeby ta nieprzyjemna sytuacja się już skończyła, by nie było między nimi tej dziwnej bariery. Najchętniej, po prostu by się w niego wtuliła i przeprosiła za wszystko, ale nie miała odwagi zrobić chociażby kroku na przód, w obawie że ją odtrąci. Wydawał się jej teraz zbyt poważny i oziębły. Tylko, że chyba nie mogła mu się dziwić.
Chciała jeszcze coś dodać, powiedzieć o tym, że o żadnej miłości nie mówiła, bo i nic takiego nie miało miejsca jeszcze do tej pory w jej życiu, ale za to w tej chwili, po raz pierwszy w życiu, doświadczała uczucia chorobliwego wręcz strachu przed utratą kogoś bliskiego. Naprawdę nie chciała żeby jej zostawiał, ani dzisiaj, ani w ogóle, nawet jeśli jednoznacznie ich relacji określić nie było sposób.
- Nadal chcesz oglądać film? Ewentualnie jestem w stanie się gdzieś przejść...- dodała po chwili ciszy, uznając, że najbezpieczniej będzie zmienić temat, a może jeszcze uda się wszystko uratować.
[Buuu :(]
Sama nie wiedziała, czy może odetchnąć już z ulgą, czy jeszcze za wcześnie na to. Niby Joshua podchwycił jej zmianę tematu, ale i tak nie była przekonana, co do jego stosunku wobec niej. Jej zdaniem wcale nie wyglądał dużo lepiej niż jeszcze chwilę temu i wciąż bała się podejść bliżej, jakby w obawie, że coś może jej zrobić, choć były to przypuszczenia całkowicie absurdalne.
- Ale mogę zmienić zdanie.- dorzuciła, bo nie wiedziała już teraz, czy przypadkiem wyjście na miasto nie byłoby lepszym pomysłem, niż siedzenie tutaj, po tej całej dziwnej sytuacji jaka miała miejsce.- A jeśli o filmy, to są w salonie. Przynajmniej jakieś. Nie za wiele, ale zawsze.- postarała się uśmiechnąć i nawet nie wyszło jej to tak najgorzej. Na pewno, nie tak ładnie i uroczo, jak robiła to normalnie, ale nie była już tak posępna, ani przerażona, jak jeszcze przed chwilą. Odważyła się nawet zrobić nieduży krok w jego stronę. Nie chciała się tym razem na niego rzucać, ani przytulać znienacka, zwyczajnie bojąc się, że Joshua sobie tego nie życzy i nawet nie będzie chciał odwzajemnić jej gestu. A tego pewnie by ni zniosła.
[Nie lubię smętnej Melki, bo za ciężko się nią wtedy pisze :(]
[ No dobra, tylko ja nie mam pomysłów,o :/ A nie chce mi się jeszcze robić wątku z Lucasem. I jestem zła, niedobra i w ogóle, tak że zwalam wszystko na ciebie i każę ci myśleć o tak późnej porze. No chyba że by gdzieś razem pojechali :D]
[Omo o.O! Ja nie wiem... Lucasa nie chcę, bo się zastanawiałam nad notką w ogóle w tej sprawie, więc jeszcze nie :P To może wpaść do niej w nocy, będzie zabawnie, o :D
Na drugi raz będę ja się mogła czuć wykorzystana, jeśli poprawi ci to humor.]
Dzień, jak dzień, upłynął jej jak zwykle na tym samym i niczym szczególnym zarazem. Postanowiła jednak tego wieczoru pójść wcześniej spać, bo wierzyła w to, że z rana na pewno trafi jej się jakiś genialny pomysł, taki totalnie obłędny. Z resztą, miała wrażenie, że i tak ostatnio nabiegała się straszliwie, nawet nie tyle za pewnym młodym i uroczym młodzieńcem, ile załatwiając jeszcze rozliczne sprawy i biegając spotkać się z kim popadnie, bo przecież nie będzie siedzieć znowu cały wieczór w domu. A jednak w końcu siedziała, albo raczej wpadła tylko do mieszkania, by czym prędzej móc pójść spać. Co z tego, że słonce jeszcze na dobrą sprawę nie zaszło. Zanim się umyje i oporządzi, będzie już pewno ciemno. Z taką perspektywą, liczyła, że się wyśpi. Tyle że los chciał inaczej, albo raczej jej pan H. nie chciał na to pozwolić.
Pukanie w środku nocy trochę ją przeraziło, ale była pewna, że to musi być brat, który zapewne nie miał siły wracać do swojego mieszkania po nocnej imprezie. Z trudem zwlokła się z łóżka, ciągnąć za sobą koc, w który się opatuliła, bo przecież o tej porze było już straszliwie zimno. Otworzyła drzwi i chciała już wracać do łóżka, kiedy ostatkiem sił i przytomności umysłu, rozpoznała sylwetkę mężczyzny, która raczej nie wyglądała jej na brata.
- Joshua? Co Ty tutaj robisz?- wymamrotała cichym, zaspanym głosem, osłaniając oczy przed światłem, które wpadało z korytarza. Skończyło się jednak na tym, że i tak zostawiła mu otwarte drzwi, nie czekając nawet na odpowiedź i poszła do salonu, gdzie bylo najbliżej, by zwinąć się w kłębek na kanapie i ewentualnie, w tym na pół przytomnym stanie, słuchać co tam miał jej do powiedzenia. Bo jeśli liczył, że będzie tryskała energią o tak dzikiej porze, to się grubo mylił. Nawet ona spała. Zwłaszcza, że należała do rannych ptaszków i ludzi przeciętnych, takich którzy wiedzą do czego służy noc i łóżko.
[Jestem przerażona, serio ^^. Już się boję.
No dobra, to najwyżej będzie na drugi raz Lucas, już obiecuję ładnie, no. A notkę chcę pisać, ale mi nie idzie, więc to są zawsze wątpliwe pomysły. A pisać można o czymkolwiek, nawet o niczym, byle było :)]
- Cieszę się, naprawdę, że do mnie tak wpadasz.- nawet się do niego odwróciła, kiedy tak ją złapał i musnęła jego usta w przelotnym pocałunku, ale i tak, nie zmieniła swojego postanowienia i poszła położyć się na sofie, gdzie zwinęła się w kłębek. Może z tym Kotem, to sobie tak całkiem nieprzypadkowo wymyślił?- Ale mógłbyś to robić o jakiś normalniejszych porach. I wybacz, ale to "bo tak", nie jest w stanie mnie na chwilę obecną wprowadzić w stan niezwykłej euforii. Ty z resztą też. Nawet jakbyś kusił malibu, wizją dzikiego seksu, czy czymkolwiek innym. Jestem zmęczona i... Ty nie wybierasz się do pracy, czy co?- chciała spać, potwornie, chciała się zwinąć w kłębek, czy to tu, czy u siebie w pokoju i pójść spać. No, ale zamiast znów pogrążać się w błogich objęciach Morfeusza, z każdą kolejną chwilą tylko robiła się bardziej przytomna. Też sobie wymyślił! Nie miał już kiedy przychodzić, tylko budzić ją w środku nocy. Ciekawa była tylko, jak w takim wypadku będzie nad ranem, kiedy będzie trzeba ruszyć tyłek do codziennych obowiązków. Wątpliwe, by mieli wtedy siłę na cokolwiek.
- Jesteś okropny, wiesz?- spojrzała na niego gniewnie, marszcząc brwi i usiadła na sofie. Owinęła się możliwie najszczelniej kocem i czekała, jakie to jeszcze atrakcje na dzisiejszą noc dla niej przewidział, oprócz swojej wspaniałej persony, rzecz jasna.
[Ja się z kolei boję tego wątku. Zacznę, ale póki co odpoczywam od pisania za dzieci. Szło mi kiedyś dobrze, z moją dzieciatą postacią na innym blogu. Ale to straszliwie męczy.
Teraz mi się nie chce spać -__- A ja mam dziś lekarza i imprezę. Zły Ty! :P
Posłała mu swoje zmęczone i pełne powątpiewania spojrzenie, nie wyglądając na specjalnie przekonaną jego słowami, ale ostatecznie westchnęła tylko cicho.
- Ta, wybaczam. Ale tylko ten jeden raz. I tylko przez wzgląd na jutrzejsze malibu i nasz dziki seks.- zaśmiała się wesoło i pokręciła z niedowierzaniem głową, nie wierząc w to jak żałosne pomysły i żarty trzymają się jej o tej godzinie.- W takim razie, chociaż mi coś poopowiadaj. Na tyle ciekawego, bym znowu nie usnęła.- przekręciła się tak, by było jej wygodniej siedzieć, ewentualnie zasnąć, a przede wszystkim jednak go słuchać; głowę oparła na jego ramieniu, usiadła mu na kolanach i oboje ich przykryła kocem, bo co jak co, ale jej było zimno. Będzie to musiał dla niej wycierpieć, z tytułu tej pobudki o nieludzkiej godzinie.
[Ja to cierpię ogólnie na lenia ostatnio, a to już co innego. Z resztą i tak się dziwię, że tak długo Melką piszę i mi się nie znudziła. W ogóle po raz pierwszy w życiu mam tak wesołą postać o.O
Wybacza, wybaczam :D]
O czym chciała słuchać? Sama nie wiedziała do końca. Na pewno miałaby to być coś, co tyczyłoby się jego, chociażby jakaś krótka anegdota. Nie musiało to być nic specjalnego, a już sama Amelie wolała się nie narażać i nie proponować żadnego tematu, który potem mógłby się okazać zwyczajnie zły, a Joshua znów nie chciałby jej odpowiadać. Nie ma mowy, by się drugi raz tak sparzyła.
- Cokolwiek, na co masz tylko ochotę i co tyczyłoby się w jakiś sposób Ciebie. Bajki na dobranoc raczej znam i sama je opowiadam, więc sądzę, że to możemy sobie odpuścić.- uśmiechnęła się lekko, z braku lepszego zajęcia bawiąc się guzikiem jego koszuli. Ale przynajmniej nie spała i gotowa była go wysłuchać, cokolwiek by jej teraz nie mówił. Nawet jeśli miałby to być jakiś wyjątkowo kiepski żart. Przyszedł i w gruncie rzeczy Amelie się cieszyła, tylko niespecjalnie szło jej okazywanie tego. Byłą w końcu zmęczona, choć nie narzekała. Wpadł do niej, bo miał kaprys, ale niech już zostanie. Najwyżej zasną, oboje, w tej jakże miłej, choć niewygodnej na dłuższą metę pozycji. Później się będą martwić o konsekwencje.
[Eeee... z przerwą to chyba z 4 lata? o.o Aż się sama dziwię. Ogólnie nie lubię zbyt radosnych postaci, bo nie ma potem o czym not pisać. Wolę jakieś psychozy i próby samobójcze xD Jest ciekawiej i coś się dzieje. Brzmi strasznie, ja wiem, no ale lubię jakieś trochę takie niepoprawne osóbki.]
Udawała, że trochę ją to interesuje, ale nie jakoś zbytnio. Dalej bawiła się guzikiem jego koszuli, najwidoczniej upatrując sobie w tym, wyjątkowo ciekawe zajęcie. W duchu jednak się cieszyły, i to jeszcze jak! No bo miała rację, prawda? Miała rację od początku, tylko on jak zwykle musiał powiedzieć swoje i uznać, że wie lepiej. Pff...
- Mhm, coś tam pamiętam. I czemu nagle Cię tak w tej kwestii olśniło?- zapytała starając się miarkować swoją radość, przynajmniej na tyle, by nie wychwycił tej ekscytacji w jej głosie. Uznała, że lepiej też będzie nie zadzierać głowy, bo by się wszystko wydało, a Joshua wtedy na złość jej by nie powiedział. Tym razem wolała być spokojna i bezpieczna, co by nie doszło do żadnych sprzeczek, na pewno nie o tej nieludzkiej porze.
[E nie, ja lubiłam tylko psychiczne problemy, nic ponadto, a i tak przyszło mi to z czasem :D Co za dużo problemów, to też niedobrze, bo postać jest zbyt przerysowana i się szybko traci zapał, przynajmniej moim zdaniem. A Melcia to taki odmieniec i jest fajnie, ale dziwnie. I z nią naprawdę nie można się kłócić, bo to nie jest postać stworzona do tego typu rozmów xD]
Nadal nic z tego nie zrozumiała, a przynajmniej niewiele więcej niż wcześniej. Widziała jednak, że w jakiś sposób ciężko mu szło mówienie o tym, więc wolała się nie odzywać, by przypadkiem nie popsuć sobie szansy, którą dostała teraz od losu. Zaczął mówić, a to dla niej liczyło się najbardziej.
Zaplótł mocno dłonie na jej biodrze, przez co Amelie automatycznie podjechała do góry i przylegała do niego swoim ciałem jeszcze mocniej. Zdecydowała się jednak go przytulić, nawet jeśli zmuszona była wtedy do siedzenia w niezwykle niewygodnej pozie. Nie miało to jednak dla niej żadnego znaczenia, wolała jedną rękę luźno opleść wokół jego szyi, a drugą powoli i delikatnie przeczesała jego włosy.
Nie miała pojęcia, co też tak strasznego mógł wyrządzić siostrze, bo znając go, wydawało się jej wręcz niemożliwe, by dopuścił się jakiegoś okropieństwa względem tak bliskiej osoby. Z resztą nie miała nawet pomysłu, co mógłby jej zrobić, zważając na jego tłumaczenie. Zmarszczyła tylko brwi, ale nie odezwała się słowem. Z lekkim przerażeniem, które objawiało się głośnym i przyspieszonym biciem serca, czekała na to, co dalej jej powie.
[I padłam w końcu na ryjek xD Ale i tak w odpowiednim momencie.
Odpiszę pewnie dopiero w sobotę.]
[ Hej hej, może jakiś wątek? :) ]
Westchnęła ciężko słysząc to wszystko, ale pod żadnym pozorem nie wpłynęło to, na sposób w jaki go postrzegała. Każdy popełniał błędy, bo życie nie może być zbyt idealne. A że spotkała go takowa życiowa tragedia... W gruncie rzeczy, nie przerażało ją to aż tak bardzo, bo choć sama nie wiedziała czego się spodziewać, to obawiała się, że będzie to coś gorszego; coś co faktycznie ją przerazi.
- Joshua... nie możesz się o to obwiniać. Zwłaszcza, że teraz twoja siostra jest szczęśliwa. Znalazła sobie kogoś, zamierza wziąć ślub i mieć wspaniale życie. Wiem, że to coś strasznego, ale... to na pewno nie twoja wina. Na pewno nie w całości. Może zwyczajnie musiało tak być, jakkolwiek okrutnie to brzmi.- powiedziała cicho i spokojnie, mocniej się do niego przytulając. Chciała mu dać do zrozumienia, że naprawdę nic pomiędzy nimi się nie zmieniło, nie za sprawą tego wyznania. Była mu raczej wdzięczna za szczerość i to, że w końcu wyznał jej coś wyjątkowo osobistego.- Nie ma sensu wiecznie się o to obwiniać, zwłaszcza, że czasu nie cofniesz. Możesz tylko postarać się mieć możliwie najlepsze stosunki z siostrą.- odsunęła się minimalnie, tak by móc na niego spojrzeć i posłać mu pełen ciepła uśmiech. Liczyła, że to pomoże, że poprawi mu jakoś humor i zmieni ogólne spojrzenie na tę sprawę. Nie chciała, by się zadręczał, zwłaszcza, że nie widziała w tym wszystkim specjalnie jego winy. To był nieszczęśliwy wypadek, taki jak tysiące innych, tylko pech chciał, że spotkał właśnie jego i najbliższe mu osoby.
- No już, nie smutaj się.- przesunęła nosem po jego policzku, uśmiechając się delikatnie, choć wesoło. Nie chciała dalej ciągnąć tego przygnębiającego tematu.- Jeszcze mi się zachce tego dzikiego seksu, ale bez malibu i co wtedy?- zachichotała cichutko, ponownie sunąc nosem po jego policzku.
[Ooooo... No nic, trzeba czasem wyemigrować i odpocząć xD I no jasne, że będę tęsknić :> Melcia też ^^]
Amelie żadnej większej tragedii w życiu nie przeżyła, żyjąc w zasadzie niczym księżniczka, co niestety czasami się ujawniało w jej zachowaniu. Zawsze miała wszystko co chciała, mogła robić co jej się podoba, mieszkała we wspaniałym, wielkim domu w swoim ukochanym Paryżu, ojciec stanąłby dla niej na głowie, byle tylko była szczęśliwa, a mimo to, zawsze chciała samodzielności. Dlatego też byłą tutaj i o dziwo radziła sobie całkiem nieźle, czasami tylko trochę narzekając, ale to robił przecież każdy. Poza tym, wszystko wydawało się być w najlepszym porządku. Bez większych problemów, czy trudności.
W takim wypadku, nie mogła mu powiedzieć, że rozumie, ze wie jak to jest, bo nigdy nie była w podobnej sytuacji. Mogła jedynie zapewnić go o swoim zapatrywaniu się na tę sprawę i to, że w żaden sposób nie widziała go winnym. I w jakiś sposób bolało ją, że się obwinia, bo nie mogła nieść tego jak bardzo zrobił się nagle przybity i smutny. Nie chciała, by kiedykolwiek w jej towarzystwie była markotny, by było mu źle.
- Trudno żebym była, po tym wszystkim.- uśmiechnęła się delikatnie. Spojrzała na niego z nadzieją, że ten ponury nastrój zaraz minie, że dalej beztrosko będą się śmiać, rozmawiać i robić inne dziwne rzeczy, których normalni ludzie o tej godzinie nie wyczyniają. Zaśmiała się cichutko i pocałowała czule.
Teraz wychodziła na jakąś nimfomankę, którą przecież nie była, nie mówiąc już o tym, że chyba nikt nie byłby sobie w stanie wymyślić Amelie w takiej roli. Była przecież taka delikatna, niewinna i urocza, a ten cały tekst z dzikim seksem, był tylko kiepskim żartem, na jaki udało jej się wpaść o tej późnej godzinie. Choć trzeba przyznać, nawet jej się ten pomysł spodobał, ale raczej w kontekście ciekawej wizji przyszłości, bo póki co, była zdania, że jeszcze na to za wcześnie.
[No wiesz! Ja tu jestem miła i w ogóle, a Ty taki okrutny. Złamałeś mi serduszko :(
Jak taki będziesz to ci powiem, że nie będę tęsknić, tylko nareszcie sobie książkę dokończę,o :P]
- Pewnie sobie chwalą ciebie jako architekta-uciekiniera, którego nie obchodzą inni ludzie. - skwitowała krótko, odwracając się w jego stronę i zerkając przez ramię na jezdnię, ponieważ z tej zaczął dobiegać wrzask pijanych nastolatków, siedzących za kółkiem i radujących się wolną ulicą.
Dopiero teraz, Holmes zdała sobie sprawę, jak trudno znaleźć jej i Hendersonowi wspólny język, temat, w którym mogą się rozgadać porządnie, z zaciekawieniem. Nie jest to faktem satysfakcjonującym, a raczej żałosnym - zważając na długość ich znajomości.
Zerknęła na niego i pstryknęła palcami bezczelnie przed jego nosem.
- Henderson, do cholery, nie bądź taki nudny. - zażądała, kręcąc głową z niedowierzaniem i w zastanowieniu, czy kiedykolwiek uda im się wymienić kilka porządnych zdań bez konieczności wciskania między nimi złośliwości.
[Wybacz, że krótko. Raz dziennie, a potem mykam na górę szukając. E tam, nie będę cię męczyć XD]
Nie było tak, że nie lubiła robić czegoś po nocach, gdzieś wyjść, zabawić się. Często przecież chodziła na różne imprezy, czy szwendała się ze znajomymi po mieście, albo skupiała się na pracy. Musiała jednak mieć sprecyzowany cel, bo nie lubiła siedzieć bezczynnie. Oglądanie z nią filmów do późna nie było nigdy dobrym pomysłem, bo zasypiała w takich warunkach bardzo szybko. Ktoś siedział obok, było ciepło milo i przyjemnie, a do tego jeszcze ciemno; film zazwyczaj nie miał wartkiej akcji, więc oczy Amelie nie wiadomo nawet kiedy, same się zamykały.
- Oj, to nie tak... Miałam zwyczajnie męczący dzień i chciałam się wyspać, by wstać wcześnie i trochę poszkicować. Ale przyszedłeś, z czego się cieszę, tylko że teraz pewnie już nie zasnę.- uśmiechnęła się lekko, wcale nie mając mu za złe tego, że wpadł o takiej, a nie innej godzinie. Inaczej będzie musiała sobie zaplanować dzień, co może nie bylo zbyt pocieszającą perspektywą, ale wszystko zostało przyćmione faktem, iż Joshua w końcu wyjawił jej większy sekret ze swojego życia i zaczął się przed nią otwierać. Dla Amelie nie było nic istotniejszego.- Zastanawiam się tylko, co Ty robisz o takich porach i czy w ogóle sypiasz.- zaśmiała się wesoło i pokręciła głową, zastanawiając się, jaki to Joshua może mieć sekret, który pozwala mu tak cieszyć się pełnią sił i energii przez cały dzień, a zwłaszcza noc. Bo nawet ona potrzebowała kiedyś pójść spać i się wyciszyć, chociaż zawsze była pełna życia i energii.
[No już, już, bez takich tutaj tekstów :P Melka i tak pewnie będzie tęsknić bardziej, o.
A książka ujdzie :D]
Lepiej, żeby Brandi sobie nie przypominała. Wtedy straci humor i dupa z tej kawy, bo nagle okaże się, że zostawiła wieszak na gazie albo niezakręconą szafę. Czy coś w ten deseń. Byleby tylko nie pokazać komuś, że wciąż cierpi po śmierci Mili, Słońca.
- Nie mam pojęcia, naprawdę, ale... wydaje mi się, że tak, gdzieś musieliśmy. Na pewno, bo ja poznaję Twoją twarz. Ale nie wiem, skąd się znamy.
Dobrze, więc mu zaufa, więc mu zaufała. Szła za nim, teraz mocniej ściskając torebkę, tak na wszelki wypadek. Bo chociaż raz się jej udało uratować przed kradzieżą, kto wie, jaki będzie kolejny raz?
Owszem, była trochę niezadowolona z faktu, że obudził ją w środku nocy, ale nie zamierzała narzekać. Prawdę mówiąc, jeśli chodziło o niego, to mogła budzić się i każdej nocy o tak chorych porach, albo i nie spać w ogóle po nocach. Nie byłaby zapewne gotowa na takie poświęcenie dal każdego, no, ale on był jej panem H., dla niego zrobiłaby przecież wszystko.
Nadęła policzki i zmarszczyła gniewnie brwi, kiedy powiedział, że sen jest dla słabych. Dźgnęła go palcem w żebra, a potem pokazała mu język. Przy okazji przekręciła się tak, by siedzieć teraz okrakiem, a w dodatku zabrała cały koc, którym się owinęła.
- Marznij teraz, zły człowiecze!- mruknęła, uśmiechając się wesoło, wielce zadowolona ze swojej, jakże okrutnej kary dla niego, za tę okropną zniewagę dotyczącą snu i jej osóbki. A co by być jeszcze gorszą i podroczyć się z nim jeszcze bardziej, odpięła jeden guzik jego koszuli i spojrzała na swoje dzieło z tryumfalnym uśmiechem na ustach.
- No chyba od święta.- wywróciła oczami, szczelniej owijając się kocem, bo nagle zrobiło się jej niewyobrażalnie zimno, do tego stopnia, że aż się cała wzdrygnęła.- Dzisiejszy dzień, a raczej noc, nie jest na to najlepszym przykładem.
[A czytam teraz "Starcie Królów", choć ogólnie to dalej przeżywam wciąż niedawno skończoną "Annę Kareninę", za którą, przeze mnie, nagle wszystkie znajome chcą się zabrać xD]
Naprawdę chciała chociaż spróbować udać załamaną tym faktem, że go teraz tak okropnie męczy, ale zamiast tego po prostu się uśmiechnęła, tak ładnie, uroczo i niewinnie. Ona i zło wcielone? Gdzie tam... Przecież wyglądała na taką dobrą i cnotliwą osóbkę. Czasem się tylko psociła, ale aż tak straszna to być nie mogła. Nawet jeśli parę osób poparłoby jego stanowisko w tej sprawie. Sam jednak sobie był winien, bo przyszedł i ją obudził, a teraz to już Amelie nie miała zamiaru spać. Będzie go więc męczyć, aż do rana, kiedy najprawdopodobniej będzie musiał iść do pracy. O ile w ogóle go puści.
- To było za to spanie dla słabych.- wzruszyła lekko ramionami, teraz byli kwita, więc naprawdę było jej to już obojętne.- Teraz z kolei moglibyśmy coś porobić ciekawego. Tylko, że trochę mi zimno. Mhm... Może masz ochotę napić się czegoś ciepłego, albo czegoś innego?- spojrzała na niego, z dziwnie błogim uśmiechem na swoich malinowych wargach i ponownie objęła go za szyję, wpatrując się w niego. Już ją roznosiło, już nie wiedziała co z sobą począć, a coś ewidentnie chciała robić, w dodatku nie sama. Skoro chciał się z nią zobaczyć, musiał się liczyć z konsekwencjami. Może na drugi raz będzie mądrzejszy i nie obudzi Amelki, chyba, że naprawdę nie będzie chciał spać w nocy.- Chyba, że chcesz iść na spacer. Musiałabym się tylko ubrać.- odruchowo zerknęła w dól, naciągając nieco na uda swoją piżamę, za którą robiła za duża na nią koszula brata, którą mu zwędziła jeszcze, kiedy mieszkali razem. Oczywiście Amelie delikatnie się zarumieniła, a potem okryła szczelniej kocem, ale wyjątkowo nie spuściła wzroku, tylko oczekiwała co też powie na jej pomysły odnośnie spędzania tego poranka razem.
[Ja czytam póki są wakacje, bo potem nie dam rady znając życie :/
To mega uczucie, kiedy zaczyna się coś oglądać jako pierwsza osoba z otoczenia... Bezcenne xD]
Nie musiał jej specjalnie prosić, zgodziłaby się od razu, bo i nie widziała lepszego pomysłu na spędzenie tych kilku godzin razem. Zawsze chciała pojechać nad wybrzeże, tylko nigdy nie było z kim, ani kiedy, a teraz nadążyła się okazja więc nie zamierzała jej zmarnować.
- Taak!- z radosnym okrzykiem na ustach, który zapewne zbudził chociaż jednego sąsiada, zaczęła całować każdy skrawek jego twarzy, na sam koniec dopiero trafiając na jego usta, by złożyć na nich czuły pocałunek. Potem szybciutko się podniosła i skocznym krokiem pobiegła do pokoju w coś się ubrać, w łaskawości swojej zostawiając mu jednak koc.
Wprawdzie nie miała pojęcia jak się dostaną na wybrzeże, w ogóle nie miała żadnego pojęcia jak będzie wyglądać ta ich poranna wycieczka, ale ani trochę nie przeszkadzało jej to w ekscytacji samą myślą o tym wspólnym, spontanicznym wypadzie. Zaśmiała się cichutko, sama do siebie, z tej całej radości, by chwilę później oddać się poszukiwaniom czegoś ciepłego do założenia na siebie. Nie chciało jej się nawet specjalnie stroić, uznając, że i tak Joshua widział ją w zdecydowanie gorszym stanie, więc raczej się nie załamie. Najwyżej zostawi ją tam nad wodą i powie, że się do niej nie przyznaje. No ale, to był ten najgorszy ze scenariuszy, a ona jako optymistka wolała nie brać go pod uwagę.
Włożyła na siebie pierwszą, lepsza koszulkę jaka nawinęła się jej pod ręce, do tego jakąś w miarę ciepłą bluzę i jeansy, które akurat leżały w pobliżu. Kiedy była gotowa wybiegła z pokoju, by założyć trampki, przy okazji jeszcze przejrzała się w lustrze i przeczesała palcami włosy, a będąc już wyszykowaną, zwartą i gotową, pobiegła po Joshuę.
- Idziemy, idziemy!- złapała do za dłoń, chcąc jak najszybciej znaleźć się już u celu ich wycieczki.
[Ja jestem zbyt leniwa na oglądanie, chociaż mam straaaszne zaległości w wielu serialach, pare chce obejrzeć i jeszcze filmy są. Ale wolę czytać. Póki co, przynajmniej.]
Poziom jej ekscytacji całym tym wypadem gwałtownie spadł, gdy usłyszała co jeszcze ich czeka, że jednak nic się samo nie wykombinowało i trzeba trochę spojrzeć na sprawę przytomnie i trzeźwo. No cóż, w takim wypadku dobrze, że on miał chociaż głowę na karku, bo gdy chodziło o Amelie, to zdecydowanie wybiegała już myślami w przyszłość, nie zastanawiając się choćby przez chwilę, co z tera teraźniejszością i samym sposobem na dotarcie do celu.
- Oh...- westchnęła cicho, zamykając drzwi mieszkania.- No tak. Masz rację, jak zawsze...- przygryzła lekko wargę i spojrzała na niego nieco zakłopotana, nagle nie wiedząc co ma teraz robić.- Ale wiesz jak tego dokonać?- spojrzała na niego nieufnie, obawiając się, czy wszystko nagle nie skończy się na jej wspanialej wizji i samym fakcie opuszczeniu jej mieszkania. Nie... tak na pewno nie będzie. Pokręciła aż głową, chcąc odgonić od siebie te złe myśli. Przecież dadzą sobie radę! We dwójkę na pewno!
Wspięła się jeszcze na palce i cmoknęła go jeszcze raz, bo miała taki kaprys i była aż tak szczęśliwa, a przede wszystkim podekscytowana.
- W takim razie, mam tylko nadzieję, że twoja siostra nie mieszka specjalnie daleko i nie będzie na nas specjalnie zła, co?- spojrzała na niego, trochę obawiając się reakcji Marjolijn, na ten ich, jakże genialny wypad na wybrzeże o tej pięknej porannej godzinie. Był jednak przy niej, więc nie powinna się niczego obawiać, prawda? Nic jej się nie stanie, a jej pierwsze spotkanie z częścią jego rodziny, nie będzie chyba aż tak tragiczne. Przynajmniej chciała na to liczyć.
Westchnęła cicho i uśmiechnęła się wesoło. Mimo wszystko, nie potrafiła przestać cieszyć się ta ich wspólną wycieczką.
[Ja wychodzę z założenia, że jestem zbyt leniwa na oglądanie. To takie nudne. Ale kiedyś skończę. Może xD]
Zmarszczyła brwi i skrzywiła się, wcale nie będąc jakoś specjalnie przekonaną co do tego wszystkiego, ale nie było już co rezygnować z raz powziętego pomysłu. Chciała jechać z nim na wybrzeże, ale jakoś nie podobało jej się budzenie jego siostry w środku nocy. Zwłaszcza, gdy usłyszała od niego cały scenariusz tego, jak najprawdopodobniej dziewczyna zareaguje. Aż się wzdrygnęła, choć jemu wydawało się to całkiem naturalne i w ogóle się tym nie przejmował. Jej jednak zależało, by nie podpaść od razu jego rodzinie, a zwłaszcza siostrom. Już chciała się zapytać, czy może nie ma jakiegoś innego wyjścia z tej sytuacji, albo chociaż innego środka komunikacji, ale sama nie miała lepszego pomysłu, więc ostatecznie się nie odezwała w tej kwestii. Pomyślała jednak zupełnie o czym innym.
- A czy ona... no wiesz...- spojrzała najpierw znacząco na niego, a potem przeniosła wzrok na czubki swoich butów.- Ma jakieś pojęcie o mnie?- spytała nieśmiało.
Schowała klucze do kieszeni spodni, poprawiła swoją bluzę i ścisnęła jego dłoń, gotowa iść, gdziekolwiek ją zaprowadzi.
[Haha, norma :D]
Nie opuściła jej całkowicie cała ta ekscytacja związana z ich wypadem nad wybrzeże, ale nie ulegało wątpliwości, że mocno przejęła się faktem tego nocnego nawiedzania jego rodziny i spotkania z młodszą siostrą. Zestresowała się trochę, obawiając się co z tego wyniknie i jak wszystko się skończy. Zależało jej przecież na nim, a tym samym ważna była dla niej opinia najbliższych mu osób. Nie sądziła jednak, by takie męczenie siostry w środku nocy, przypadło dziewczynie do gustu. Prędzej Marjolijn wyrobi sobie o niej negatywne zdanie, no ale... teraz było już za późno, żeby się wycofać. Z resztą była ciekawa, tego gdzie kiedyś mieszkał, jak wygląda Marjolijn, tylko, że pora chyba nie była zbyt odpowiednia na podobne odwiedziny. Trudno.
- Oh.- przygryzła nerwowo wargę, nie wiedząc, czy w tej chwili bardziej przejmuje się tym, że to już niedaleko, czy że Joshua powiedział siostrze o niej.- Ja nic nikomu jeszcze nie mówiłam...- Bo i nie wiedziała nawet co by miała powiedzieć. A mimo to znajomi widzieli, że coś się stało, bo Amelie była nad wyraz radosna i cała w skowronkach, co było zastanawiające. Nawet jak na nią, poziom radości jaki ostatnio osiągnęła, był zdecydowanie zaskakujący, choć zawsze była przecież wesolutką osóbką.
- W każdym razie, jakby zaczęła na mnie krzyczeć powiem, że to twój pomysł. I, że to wszystko twoja wina.- uśmiechnęła się do niego uroczo, uznając, że to będzie najlepsze wyjście z sytuacji. Najlepiej zwalić całą winę na niego. w końcu będzie wiedział, jak w razie czego poradzić sobie z siostrą. Ona najwyżej będzie stała i przyglądała się wszystkiemu z uśmiechem na ustach.
Nie opuściła jej całkowicie cała ta ekscytacja związana z ich wypadem nad wybrzeże, ale nie ulegało wątpliwości, że mocno przejęła się faktem tego nocnego nawiedzania jego rodziny i spotkania z młodszą siostrą. Zestresowała się trochę, obawiając się co z tego wyniknie i jak wszystko się skończy. Zależało jej przecież na nim, a tym samym ważna była dla niej opinia najbliższych mu osób. Nie sądziła jednak, by takie męczenie siostry w środku nocy, przypadło dziewczynie do gustu. Prędzej Marjolijn wyrobi sobie o niej negatywne zdanie, no ale... teraz było już za późno, żeby się wycofać. Z resztą była ciekawa, tego gdzie kiedyś mieszkał, jak wygląda Marjolijn, tylko, że pora chyba nie była zbyt odpowiednia na podobne odwiedziny. Trudno.
- Oh.- przygryzła nerwowo wargę, nie wiedząc, czy w tej chwili bardziej przejmuje się tym, że to już niedaleko, czy że Joshua powiedział siostrze o niej.- Ja nic nikomu jeszcze nie mówiłam...- Bo i nie wiedziała nawet co by miała powiedzieć. A mimo to znajomi widzieli, że coś się stało, bo Amelie była nad wyraz radosna i cała w skowronkach, co było zastanawiające. Nawet jak na nią, poziom radości jaki ostatnio osiągnęła, był zdecydowanie zaskakujący, choć zawsze była przecież wesolutką osóbką.
- W każdym razie, jakby zaczęła na mnie krzyczeć powiem, że to twój pomysł. I, że to wszystko twoja wina.- uśmiechnęła się do niego uroczo, uznając, że to będzie najlepsze wyjście z sytuacji. Najlepiej zwalić całą winę na niego. w końcu będzie wiedział, jak w razie czego poradzić sobie z siostrą. Ona najwyżej będzie stała i przyglądała się wszystkiemu z uśmiechem na ustach.
Uroczy uśmiech na jej twarzy momentalnie przeistoczył się w wesoły śmiech, gdy usłyszała, że ma jej za złe zrzucanie winy na niego. Wybitnie się tym nie przejęła, raptem wzruszyła lekko ramionami i przytuliła się do jego ramienia, dalej będąc w szampańskim nastroju.
- Jakoś sobie poradzisz. Wierzę w Ciebie.- zapewniła go, co do swojej wiary w jego umiejętności, jednak gdyby chodziło o niesienie mu pomocy, z tym pewno byłoby gorzej. Od oberwania kamykiem, raczej by nie umarł, ale jeśli faktycznie, spowodowałby to jakiś uszczerbek na jego zdrowi, co najwyżej byłaby w stanie zaproponować buziaka. Niesienie pomocy, a Amelie, jakoś tak do siebie nie pasowało, a zdecydowanie lepiej szło jej panikowanie, choć było bezużyteczne.
Prychnęła cicho, słysząc, że ma mu pomagać.
- Jeśli chcesz mieć całe szyby, to lepiej nie proś mnie o pomoc. Ja mogę co najwyżej stać i ładnie się uśmiechać.- nawet mu zademonstrowała swój popisowy uśmiech, by potem przytaknąć ochoczo głową. Jasne, że była gotowa! Gotowa jak nigdy wcześniej i jeszcze bardziej podekscytowana. Puszczając go na moment, zaklaskała radośnie z tej całej radości i nawet okręciła się raz wokół własnej osi. Na pierwszy rzut oka, widać było jak już nie może się doczekać całej ich wyprawy.
[cześć, Pyśku!]
Oj, przejmowała się, naprawdę przejmowała się, przynajmniej czasami. Póki co nie była w stanie, bo upojona była zanadto szczęściem i faktem, że w jej życiu pojawił się taki pan H., co chce spędzać z nią większość swojego wolnego czasu. Dla niego przecież potrafiła obudzić się o tej nieludzkiej godzinie i nawet rozmawiać, choć prawdopodobnie dla nikogo innego, tak dobra by nie była. Jeśli zaś chodziło o jej obecne żarty, to nie mógł jej winić za to, że miała zbyt szampański nastrój, który utrzymywał się mniej więcej od momentu, gdy zaproponował, by razem pojechali na wybrzeże. Ale kiedy będzie trzeba to spoważnieje, bez dwóch zdań. Joshua musi jej dać tylko trochę czasu, by w pełni przyzwyczaiła się do jego osoby i przestała tak wariować ze szczęścia. I tak przez niego zachowywała się, jakby się czegoś naćpała i każdy znajomy patrzył na nią z rozbawieniem. Bo jasno było widać, że w życiu Amelie coś znaczącego się wydarzyło i każdy chyba nawet domyślał się co.
Jęknęła cicho, gdy tylko przez moment w oknie zamajaczyła jasna czupryna, a chwilę później zostało ono zatrzaśnięte. Zaczęła się już obawiać, że nici z tego wszystkiego, ale jakimś cudem usłyszała po chwili usłyszała swoje imię i tak jak mu obiecała, uśmiechnęła się uroczo i pomachała jego siostrze, kiedy ta wyjrzała po raz ponowny. A gdy Joshua zdobył w końcu kluczyki, zaklaskała radośnie w dłonie, jednak niezbyt głośno, by przypadkiem kogoś nie obudzić. W ostatniej chwili też powstrzymała się przed radosnym okrzykiem zwycięstwa i w ostateczności rzuciła mu się na szyję i pocałowała po raz kolejny tego dnia. Ewidentnie miała dobry dzień, bo rozdawała buziaki w niezliczonych ilościach, ale liczyła, że nie będzie na nią za to zły. W końcu musiała jakoś okazywać swoje zadowolenie.
- Więc jedziemy, mhh?- dodała cichutko, spoglądając na niego swoim wesołym wzrokiem.- Myślisz, że długo to zajmie?
Nie dziwię się, że nie miał ochoty nic zaczynać. Amelie, Amelie, Amelie mu była w głowie! Chociaż Brandi o tym jeszcze nic nie wie. Ale ja wiem.
- No wiesz, każdemu zdarza się zapomnieć, czy coś, albo być przetrzymanym w pracy... Ale nieważne. Nie grają tutaj. Tutaj za to grają jakąś komedię romantyczną, proszę, nie skazuj mnie na to, jakiś horror i... i nie wiem, co, bo te dwa były tylko wywieszone...
Właściwie, nie przypatrywała się specjalnie plakatom, bo... nie była zainteresowana. Kino, owszem, to rzecz fajna, ale Brandi nie pociągała aż tak, szczerze powiedziawszy. Nawet powiem więcej - Bran nie lubiła filmów, uważała je za marnotrawienie czasu. Bo po co siedzieć w jednym miejscu przez dwie godziny, skoro można w tym czasie coś zjeść, napić się, zabawić w lepszy, ciekawszy sposób?
Z okazywaniem emocji Amelie zazwyczaj się nie kryła, bo i nie uznawała, że jest ku temu jakikolwiek sens, choć wiedziała, że czasami nie można było skakać z radości, bo zwyczajnie nie wypadało. w większości wypadków jednak i tak robiła co jej się podobało, śmiejąc się, skacząc i ściskając osoby znajdujące się najbliżej. Joshua był w o tyle uprzywilejowanej pozycji, że zawsze był blisko, zawsze mógł dostać buziaka, często nawet całkiem bezinteresownie, bo Amelie miała taki kaprys.
W pierwszej chwili skrzywiła się, kiedy założył jej kask na głowę, bo uznała, że musi wyglądać komicznie, a on tylko się teraz z niej śmieje, ale w momencie, kiedy to uznał, że całkiem jej tak uroczo, aż podskoczyła radośnie i zaprezentowała mu cały szereg urokliwych min w swoim wykonaniu. Potem zaśmiała się cichutko i pobiegła za nim, by przypadkiem nie zrobił jej jakiegoś okropnego żartu i jej tutaj nie zostawił. Tego by mu nie wypaczyła. Do tego stopnia, że następnym razem by go nie wpuściła do mieszkania. Chyba. Przynajmniej liczyła, że byłaby w stanie tak się na niego pogniewać. Przerażona tą myślą, pokręciła szybciutko głową, chcąc od siebie odgonić takie czarne wizje i czym prędzej zajęła miejsce przeznaczone dla niej.
- Tylko nas nie zabij. I bez zbędnych fanaberii.- dodała na wszelki wypadek, wychylając się tak, by jeszcze na niego spojrzeć i posłać mu w miarę poważne spojrzenie, by potraktował jej słowa poważnie. Jakby nie patrzeć, jakoś jej się nie uśmiechało zakończyć życia, nawet jeśli był to jeden z piękniejszych dni w jej życiu. Miała jeszcze parę genialnych pomysłów, na to jak spędzić swoje przyszłe dni.
Było ją stać tylko na otwarcie ust. Ze zdziwienia. Przez dobrą chwilę nie mogła wykrztusić ani słowa. Pierwszy raz w życiu jej się to zdarzyło. I pierwszy raz w życiu tez spotkała ją sytuacja, ze barman poprosił o dowód, zanim jej sprzedał drinka. Nigdy nie miała takiego problemu, zawsze wszystko szło gładko.
Nawet uroczy uśmiech i krótkie "został w domu" (bo przecież bała się go zgubić, prawda?) nie poskutkowały. Nie i koniec. Drinka nie będzie.
Ale jak to?!
Miała taką ogromną ochotę właśnie tego wieczora coś ze sobą zrobić. Nawet jeśli rzadko piła, właśnie taki miała nastrój, że po prostu musiała. Wewnętrzna ochota, coś takiego. Potrzeba nawet.
Miała zamiar spróbować jeszcze raz. Poprosić grzecznie, uśmiechając się jeszcze bardziej uroczo, pochylić odrobinę bardziej, tym samym wysuwając te niepodważalne argumenty, a potem użyć jeszcze mruczącego, odrobinkę zachrypniętego głosu. Przecież nie wyglądała wtedy na niepełnoletnią, prawda? Musi się udać.
Odwróciła się jeszcze na chwilę, rozglądając po sali. Niby to kontrolnie, czy nikt nie widział tej sytuacji i jej wpadki, ale również z jakąś cieniuteńką niteczką nadziei, że zobaczy kogoś znajomego i ten ktoś przybędzie na ratunek.
Fakt, wiedziała o wszystkim, ale w ogóle przez myśl jej nie przeszło, że może odebrać jej słowa w ten sposób. Powiedziała to, bo wolała czuć się bezpiecznie i podobne kazanie wygłosiłaby każdemu, no ale w tym wypadku faktycznie nie było to na miejscu. Tylko, że do niej dotarło to dopiero w chwili, gdy zostawił ją samą, a cały pomysł ze wspólnym wyjazdem spełzł na niczym.
- Joshua... Przecież wiesz, że nie chciałam... To wcale nie tak, jak myślisz...- wyszeptała, mocno w tej chwili zestresowana całą tą sytuacją, w głównej mierze jednak zła na samą siebie, że postąpiła tak idiotycznie, jak zwykle nie myśląc nad tym co mówi. Zdjęła ostrożnie kask i podeszła do niego, chcąc wszystko wytłumaczyć, by jakoś załagodzić sytuację. W końcu miała być przygoda, wyjątkowy początek dnia, ale najwidoczniej z nią zawsze coś w pewnym momencie nie wychodziło. Może przez fakt, że jednak mocno się od siebie różnili, albo przez zwykłą głupotę Amelie, która czasami nie potrafiła trzymać języka za zębami, czy zachować się odpowiednio do sytuacji.
- Doskonale wiesz, że nie miało to żadnego odniesienia do tego o czym mi dzisiaj mówiłeś. Nie obarczam Cię wina o cokolwiek, a Ty jak na złość doszukujesz się jakiejkolwiek aluzji w moich słowach. Niepotrzebnie cały czas się zadręczasz i obwiniasz, o coś, na co nie miałeś najmniejszego wpływu.- chociaż bała się, co z całej tej sytuacji wyniknie, głos miała spokojny, bo i nie chciała się kłócić, a już w szczególności nie tutaj.
Wyciągnęła dłoń w jego stronę, w nadziei, że jednak ją uściśnie, weźmie ją w ramiona i jakoś sobie z tym poradzą. Nie chciała być jednak nachalna, nazbyt bojąc się w tej chwili dorzucenia.
- Tak nie można. Ty nie możesz, tracić całego życia na egzystowanie w tym poczuciu winy, chociaż wiesz świetnie, że nie miałeś na nic wpływu. A już w ogóle nijak ma się to do mojej osoby. Wiesz, że nie chcę Cię zranić, ani tym bardziej o nic Cię nie winię.- uśmiechnęła się niepewnie, spoglądając na niego w równie niepewny sposób. Nie chciała, by przez taką jedną jej głupotkę, te nieprzemyślane słowa, nagle wszystko miało się skończyć.
[Kiedy to nie było specjalnie, no! :( Pochłonęła mnie rozmowa z Bran xD]
Spuściła głowę, wiedząc i czując się winną, choć i tak musiała się bronić. Chociaż zachowała się lekkomyślnie, nie sądziła, by należało się jej aż tak chłodne i niemiłe traktowanie. Bo przecież ni zrobiła nic tak strasznego, zwłaszcza, że nie potrafiła pojąć, czemu wciąż to tak przeżywa. I z całego serca chciała mu jakoś pomóc, by w końcu przestał winić siebie za to wszystko. Tym bardziej, że jej zdaniem wiedział doskonale, iż nie przyczynił się do tego wypadku. No, ale nie chciał jej słuchać, a ona nie chciała naciskać. Skinęła więc tylko nieśmiało głową i podniosła ręce do góry w geście kapitulacji. I jak zwykle w takiej chwili powzięła zamiar siedzenia teraz cicho, by znowu z czymś głupim nie wyskoczyć. Bo szczerze nienawidziła tych chwil, kiedy chciała dobrze, a wychodziło na opak i nagle wszystko się sypało. To zawsze bolało najmocniej.
Usiadła za nim i objęła go w pasie, mocno się do niego przytulając. Nie tyle ze strachu, co chcąc już o tym, co miało miejsce przed chwilą, zwyczajnie zapomnieć. Nie znosiła chwil, kiedy się na nią złościł, choć zdawała sobie sprawę, że jej lekkomyślne zachowaniu mogło dawać ku temu powody. Może jednak dzięki temu, przy jego pomocy, ona trochę dorośnie. Państwo Morel, w takim wypadku, na pewno byliby mu dozgonnie wdzięczni.
Uśmiechnęła się blado, ale nic nie powiedziała. Bała się nawet przepraszać, obawiając się, że nie usłyszy tego "nic się nie stało", bo przecież coś jednak się wydarzyło. Nie sądziła również, że od tak puści to w niepamięć, więc pozostało jej jedynie mieć świadomość tego, że musi zacząć bardziej uważać na to co mówi. Póki co, wolała jednak myśleć o ich wyprawie, która pomimo tej jej niefortunnej słownej wpadki, nadal zapowiadała się w jej mniemaniu obiecująco, a sama Amelie, liczyła, że będzie wspaniale, pomimo tego co miało miejsce, będą się świetnie bawić. On zapomni o tych wszystkich złych chwilach, chociażby na te kilka godzin razem, których w żaden sposób nie chciała już zepsuć. I tak ciążyła jej świadomość, że tak go zirytowała, że w jakiś sposób przez nią cierpiał. Pewnie powinna już się oswajać z myślą o porannej kąpieli za karę, prawda?
[Ojoj... Było trzeba się wtrącać, byłoby śmiesznie xD
Póki co, jednak patrząc na to co się dzieje, to jakoś ślubu nie widzę. W dodatku... Nie... To by było głupie. Ale i tak najlepsza była propozycja trójki dzieci xD]
Brandi zaśmiała się, a potem odsunęła się z kolejki. Para, która za nimi stała, od razu zajęła ich miejsce.
- Tak wygląda z Tobą wyjście do kina, tak? - zapytała. - Wyjście do kina polega na tym, że nie oglądaqmy filmu i w ogóle nie idziemy do kina. Coś zatem proponujesz?
Uśmiechnęła się, patrząc na Josha. Kto by pomyślał, że ten facet jest aż tak niezdecydowany? Brandi miała go za lekko dziwnego mężczyznę, którego nie da się pojąć, jeśli jest po alkoholu, który w dodatku jest nieco służbistą, który nie lubi zmieniać zdania. A tu co? Ale to nie była wada, nie. Czasami lubiła się zawodzić na ludziach i na własnych opiniach.
- Jeśli nie, to niedaleko jest taka fajna lodziarnia. Tam możemy się zastanowić, co dalej. Choć ja bym proponowała lodowisko, jest ze dwa przystanki stąd. Fajne, o tej porze nie powinno nikogo być... Ale najpierw lody. Jest gorąco, nie wiem, czy zauważyłeś.
[Nie plotkujcie o mnie, ej]
Oczywiście, że było jej przykro i źle, w innym wypadku przez całą drogę by się jej buzia nie zamykała, a tak siedziała cicho, nie mówiąc nic, ani nic specjalnie nie robiąc. Była wyjątkowo spokojna, aż zadziwiająco, jak na nią, no, ale teraz to ona cierpiała ze swoim poczuciem winy, które nie minęło jej do momentu, aż Joshua przeczesał jej włosy. Wtedy mogła odetchnąć z ulgą i uśmiechnąć się wesoło, tak jak wcześniej.
Nie sądziła, by cokolwiek mogłoby być im potrzebne, bo Amelie ani głodna nie była, ani nie miała zamiaru siedzieć w jednym miejscu i przyglądać się wodzie. W dodatku nie było tak strasznie zimno, choć i tak stąpała z nogi na nogę, ale tylko i wyłącznie z nudów, czekając, aż Joshua się nią zainteresuje i już zostawią ten skuter w spokoju. Choć, może całkiem niepotrzebnie tak jej się spieszyło. Jeszcze zachce od razu wrzucić ją do wody i co wtedy? Bo choć przez całą drogę oswajała się z tą myślą, nadal jednak jej się to nie podobało. Woda z pewnością była lodowata. W takim razie, jak się przeziębi i będzie umierać przez katar i kaszel, to on będzie się musiał nią opiekować. Niech przynajmniej ma tego świadomość.
- No chodź, bo się spóźnimy.- podała najbardziej irracjonalny argument, który skwitowała uśmiechem, najwyraźniej rozbawiona tym co właśnie powiedziała. Uczepiła się jego ramienia, ciągnąc go już w stronę wybrzeża.- No chodź, Joshua...
[No nie wiem, ja pewno nie zauważyłam, albo uznałam, że nie mam co komentować :P
Dzieeeci xD Nie no koniecznie musi kiedyś być wątek z dziećmi, jakimikolwiek.]
Uśmiechnęła się uroczo, cala rozanielona z powodu takiej, jakże przyjemniej, niespodzianki. Zdecydowanie mogłaby mieć ich więcej.
- No, to dobrze, bo jeszcze bym się zgubiła i co wtedy?- kiedy tylko objął ją w pasie, zachichotała wesoło i przez chwilę chciała się nie dać złapać, trochę powyrywać, ale uznała, że już nie będzie dzisiaj taka zła i okrutna, zważając na fakt, że i tak dała dzisiaj popalić. Powinna się trochę wstrzymać i zachowywać przyzwoiciej. Tylko nie była pewna, czy potrafi.
- Jakieś atrakcje zaplanowałeś w międzyczasie?- spytała z cichą nadzieją, że o wodzie nic nie wspomni, bo już lepiej lepić zamek, chodzić, a nawet leżeć i patrzeć się w niebo, wszystko, byle tylko nie lądować w wodzie. Amelie była pewna, że w takim wypadku umrze. Nawet jeśli ogólnie lubiła pływać, czy zwyczajnie w jakiś sposób bawić się w wodzie, tak sądziła, że dnia dzisiejszego coś w tym stylu równało się z powolną i jakże okrutną jej śmiercią. Aż wzdrygnęła się na samą myśl. Zaczynając powoli panikować, zastanawiała się, czy przypadkiem nie da się go, w razie wypadku, jakoś przekupić.
[Dzieeeeci *.*]
Może on i starał się, co by to nie zabrzmiało zbyt głośno i nikogo nie pobudziło, ale gdy chodziło o Amelie, która w dodatku została tak zaskoczona, to w pierwszej chwili musiała pisnąć, zdecydowanie głośniej niżby wypadało, a na tyle donośnie by kogoś obudzić i zrobić zamieszanie.
- Eeej!- choć nie miała nic przeciw jego spontaniczności, która naprawdę jej się podobała, to całe to porwanie jakoś już mniej jej przypadło jej do gustu, albo raczej sposób w jaki została własnie pochwycona. Liczyła, że jak już ją będzie porywał, to chociaż tak przyzwoicie, na rękach, a nie przewieszoną przez ramię, jak worek ziemniaków.- Co ja jestem, że przewieszam mnie sobie przez ramię jak... jak jakiś ręcznik, czy co?!- zaczęła machać nogami i nawet kilka razy, choć niezbyt mocno, oberwał od niej w plecy, ale szybko przestała się szarpać, uznając że wymaga to od niej zbyt wiele wysiłku. Trudno, powisi tak sobie trochę, może jakoś to przeżyje.- Co to w ogóle za porwanie, mhh? Mam się bać, czy jednak dobrze się pan mną zajmie, panie Porywaczu?- uśmiechnęła się lekko i poklepała go jeszcze parę razy po plecach, nie widząc lepszego zajęcia dla siebie, bo i co niby mogła robić w takiej pozie?- Mam nadzieję, że bez gwałtów się obejdzie.
[No jasne, że tak! Dzieci są mega. Tylko nie wszystkie dzieci lubią mnie :/ Taki mój chrześniak, to np. bardzo niewyrodne dziecię.]
No jasne, że skoro porywał ją, to powinien to robić w iście wyrachowany i wspaniały sposób. W końcu to była Amelie i jeśli choć trochę mu na niej zależało, to mógł się postarać, by wyglądało to w miarę ładnie, o tak jakby na filmach chociażby. No, ale przyszło jej zostać brutalnie porwaną, w sposób ani trochę nie estetyczny.
- E tam, w końcu Ci się znudzi, a ja zacznę Ci ciążyć.- starała się chociaż brzmieć obojętnie, choć świadomość tego, że zbliżyli się do brzegu, wcale nie działała kojąco.- Nie mam Cię nawet czym przekupić, co byś mnie puścił, albo chociaż był łaskawy dla mojej skromnej persony. Biedna jestem, wiesz?- westchnęła z rozpaczą w głosie, przykładając wierzch dłoni do czoła, w iście teatralnym geście. Szkoda, że nie mógł tego zobaczyć.- Nie mam nic do jedzenia, śpiewać nie potrafię, bida, jak widzisz. Rozebrać, też się nie rozbiorę, bo jest za zimno, więc... chyba nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na haniebną mą karę, albo śmierć. No chyba, że pan, panie Porywaczu, masz mi coś do zaproponowania,mhh?
[Omo, omo ^^ Nie no dzieci są fajne, tak ogólnie rzecz biorąc. Tylko smutno jak nie nie lubią, nie wiadomo za co :(]
Nadęła policzki, a potem głośno wypuściła powietrze, by ostatecznie uśmiechnąć się delikatnie.
- No, a jaka mam być, kiedy zostałam porwana, co?- podniosła na niego wzrok, spojrzenie równie niewinne, jak ona sama. Nie czuła się może jakoś specjalna wystraszona tym całym porwaniem, które pomimo noszenia jej jak worek ziemniaków, chyba nie była, ani będzie, takie złe. Nie przeszkadzało jej nawet to, że bawi się jej włosami. Zdążyła się już przyzwyczaić i w zasadzie nawet całkiem jej to odpowiadało. Nie zamierzała bowiem zaraz krzyczeć, że psuje jej misterną fryzurę, bo i takie z rzadka nosiła. Zazwyczaj była roztrzepana, niemal w każdym tego słowa znaczeniu. On ją tutaj trochę do pionu stawia, o. Bardzo dobrze.- Wiesz, wszystko bardzo kuszące i w ogóle, ale...- spojrzała na niego podejrzliwe, przysuwając się do niego, chociaż i tak trzymał ją w objęciach, ale chciała być bliżej.- Myślisz, że porywaczowi to tak można zaufać. Bo przyznam, że trochę się boję. Nawet jeśli mój porywacz wydaje się przystojnym i niezwykle czarującym mężczyzną. Tylko, że porywacz, to porywacz.- westchnęła, jakby co najmniej musiała się w tej chwili zmagać z jakimś wielkim konfliktem tragicznym i sama nie wiedziała, co ma już robić. Prawda jednak była taka, że zgodziłaby się na wszystko od razu, tylko, że liczyła, że może po drodze spotka ją jeszcze jakaś niespodzianka. Byle tylko całym tym swoim gadaniem nie doprowadziła znów do tego, że zostanie przewieszona przez ramię i będzie neisiona jak nie wiadomo co.
Może właśnie to był powód, dla którego Brandi tak rzadko była w kinie? Nie bawiły jej komedie, w których ktoś z kimś wiecznie się sprzeczał, a potem mieli niby tworzyć wspaniałą rodzinę; to było nierealistyczne. Kino LGBT prezentowało się lepiej, ale i tam wkraczała ta cholerna komercja. Zwłaszcza ostatnio, kiedy bycie gejem stało się modne i ludzie, którzy normalnie byliby heterykami albo najwyżej bi, nagle zostawali homo...
- A co, jestem w tajskiej dżungli, czy w Amsterdamie i miałam iść do kina? Czy i tutaj powinnam mieć dobre obuwie i siatki na muchy tse tse? - zapytała ze śmiechem. - Jej... Nie wiem. Sześć lat temu chciałam przynieść do szkoły broń i udawać, że chcę wszystkich zastrzelić. Broń byłaby nabita wodą... Uznałam jednak, że to trochę niebezpieczne dla mnie samej. Ktoś mógłby strzelić do mnie na poważnie w końcu.
Poprowadziła ich do lodziarni najpierw. Brandi bowiem uwielbiała lody do tego stopnia, że zdarzało się jej je jeść nawet zimą; robione przez siebie, czy nie, wszystkie były dobre prócz takich, które za długo leżały w lodówce obok mięsa.
- Teraz Twoja kolej. Zastrzel mnie jakąś informacją.
Och, dokładnie! Brandi tak samo uważała i czasami tak robiła. Na jej nieszczęście, jej Słońce uwielbiało komedie romantyczne i kiedy Brandi wysuwała swoje wnioski o tym, że miłość tak idealna nie istnieje, Mila podchodziła, obejmowała ją i szeptała, że przecież one same mają idealną, cudowną miłość niczym z filmów... Dlatego przestała. Miłość istniała, cholera. I raz na tysiąc lat zdarzała się tak idealna, jak ich.
- Wiesz co... Nie uchodziłam za taką osobę, jak teraz. Byłam raczej grzeczna... rozbestwiłam się, jak to lubi mówić moja mama, dopiero w wieku osiemnastu lat. Wcześniej nie byłam pyskata, a moje pomysły nie wchodziły w życie, nawet, jeśli były dość oryginalne...
To była prawda. Brandi swego czasu chodziła z kołnierzykiem zapiętym pod szyję, w lakierkach i z miłą i grzeczną mową w ustach. Niestety, zmieniło się wszystko pewnego dnia, Jones stała się pyskata, rozbawiona życiem, przestała doń podchodzić tak poważnie. I tak już jej zostało, na szczęście; gdyby nadal udawała poważną, pewnie w wieku dwudziestu lat jej organizm dokonałby samozniszczenia z nudów.
Kiedy opowiedział jej o swoich wspomnieniach z zespołu punkrockowego, Brandi zaczęła się śmiać. W międzyczasie poprosiła o lody cytrynowe.
- Ty? Może jeszcze śpiewałeś, co? Co robiłeś? Tak, wyobrażam to sobie, Josh krzyczący 'God save the Queen!'... Ty i irokez... Ojej...
Może i była wybitnie energiczną osobą, ale nie wymagała aż nieustającego zainteresowania, które jednak wcale, a wcale jej nie przeszkadzało. Na pewno nie z jego strony. I nie musiało być zbyt wielu niespodzianek, sam w sobie jej wystarczał, ale lubiła kiedy coś się działo. Nie na raz i za wiele, bo wtedy wszystko traciło urok, no, ale jak ją straszył porywaniem, ewentualnością wrzucenia do wody, to jej się to podobało, choć akurat wcale nie uśmiechało się kapanie w tak lodowatej wodzie. Może jednak zmieni zdanie, kiedy minie trochę czasu i uzna, że ma ochotę wskoczyć i trochę się potaplać. Z nią nigdy nie było wiadomo. A co do przyszłego porywania jej osóbki, to nie miała nic przeciwko.
- Ooo, w takim razie nie będę już powątpiewać w twoją szczerość i dobroduszność.- kiwnęła głową, żeby pokazać, że jest co do tego pewna. Nie kłamał, a ten jego czarujący uśmiech wprost powalił ja na kolana i zrobiłaby dla niego w tej chwili wszystko.- Cieszę się, że jesteś taki zaborczy względem mojej skromnej osóbki.- uśmiechnęła się delikatnie i wskoczyła na niego, obejmując nogami w pasie, by przykleić się do niego niczym rasowa małpka, tak jak już to kiedyś robiła, wtedy w kuchni w jej mieszkaniu. Cóż, najwidoczniej lubiła go męczyć, zwłaszcza w ten jakże okrutny fizyczny sposób. Tylko, że jej było tak bardzo wygodnie, bo i zdecydowanie lepszą perspektywę miała, nie musząc już tak zadzierać głowy do góry, a i sam Joshua był tak blisko niej.
- To teraz możemy tutaj tak postać. Mnie to w pełni odpowiada.- stwierdziła z subtelnym uśmiechem na ustach, jednocześnie przygryzając delikatnie dolną wargę w nieco zalotnym geście.
Zaśmiała się cicho, ilekroć musnął ustami kawałek skory na jej twarzyczce. Naprawdę nie interesował ją w tej chwili tak bardzo wschód słońca, choć nie wątpiła, że wyglądał niesamowicie. No, ale to tylko wchód słońca, jeszcze nie raz się na niego napatrzy, a Joshua już drugi raz może nie zechcieć jej już tutaj zabrać. W takim wypadku wolała jednak wspominać to zabawne porwanie i słodkie pocałunki, a promienie słońca majaczyły tylko gdzieś w tle.
- Bo ja lubię cię maltretować.- wyznała, całkiem szczerze z resztą. Lubiła go męczyć, lubiła się do niego tulić, całować, ilekroć nadarzyła się sposobność. Wszystko to wskazywało tylko na to, iż najprawdopodobniej jest niedokochaną osóbką, co niestety było prawdą. Nawet nie chodziło o księcia z bajki i miłość od pierwszego wejrzenia, wystarczała jej w pełni świadomość, że ktoś jest blisko i odwzajemnia wszelkie jej czułe gesty.- Lubię się też przylepiać i lubię kiedy dostaję buziaki za ładne oczy.- zaśmiała się wesoło, zaplatając ręce na jego szyi.- A dostanę jeszcze jednego całusa?- spojrzała na niego wymownie, a za chwilę nawet ułożyła suta w dzióbek i przymknęła nieco powieki. Idealna poza.
Zaśmiała się cicho z kolejnego żartu lekarza prowadzącego, wyciągając parę lateksowych rękawiczek ze stającego na blacie pudełka. I już miała je zakładać na swoje dłonie, kiedy nagle usłyszała czyjeś chrząknięcie. Odwróciła się chcąc zidentyfikować któż to taki był sprawcą owego dźwięku i o mało nie padła na zawał, gdy dostrzegła, że jej pacjent, JEJ pacjent, który miał naprawdę POWAŻNY problem z wyrostkiem, na tyle, że nie mógł się poruszać, podniósł się z wózka i jak gdyby nigdy nic stał przed nią.
Pokręciła z niedowierzaniem głową, od razu ujmując mężczyznę pod ramię.
- Co pan sobie myśli?! - podniosła głos, chcąc znów usadzić go na wózku. Po chwili jednak dotarły do niej słowa pana Hendersona. - Że co proszę? - spytała, puszczając jego rękę. Spod pachy wyjęła swój notes, w którym miała wszystko dokładnie opisane, otwierając go od razu na historii choroby mężczyzny. - Przecież tutaj jak wół pisze, że mam wyciąć panu wyrostek, jakim więc cudem pan już go nie ma? - zmarszczyła brwi, wzrokiem śledząc tekst, w poszukiwaniu jakiejś informacji którą pominęła. Ale tutaj wszystko jej pasowało, no nie licząc tego przeklętego wieku... - Jest pan pewny, że już go panu wycięli? - spytała, przenosząc na niego wzrok. Przecież on też mógł się pomylić. Może to nie wyrostek mu wycinali? Jednak jego mina wskazywała na to, że był świadom tego co ma, a czego nie ma w organizmie. Westchnęła więc cicho, zamykając notes z cichym trzaskiem. - Przepraszam pana bardzo... - mruknęła niezadowolona z własnej pomyłki. - Mogę panu jakoś wynagrodzić zaistniałą sytuację? - gestem dłoni wskazała salę operacyjną. Co prawda nie miała zbyt wiele czasu na jakiekolwiek przeprosiny, ale po czymś takim chyba powinna się wysilić i postawić mu chociażby kawę.
Może i nie był królewiczem na białym rumaku, a całą ta historia nie wyglądała niczym wyjęta z pięknej bajki, ale w żaden sposób jej to nie przeszkadzało. Tak było nawet lepiej, zdecydowanie. Choć początki były trudne, a już na pewno osobliwe, pomimo faktu jak bardzo się różnili, to jej to wszystko odpowiadało. Ba! Swojego pana H. nie zamieniłaby nawet na setkę dzielnych rycerzy. Wolała swojego porywacza, co kochał szarlotkę i łaskawie postanowił ją dożywiać. Nie miała pojęcia jakim cudem z nią wytrzymuje, zważając na fakt, ile już razy coś się jej wymsknęło, palnęła coś przez nieuwagę i doprowadzała do nieprzyjemnych sytuacji. Była zdania, że mógłby mieć każdą, ładniejsza od niej, do tego poważniejszą i rozsądniejszą panią architekt, no, ale nie, jakimś cudem wolał tego dzikusa, jakim była ona sama.
- Na chwilę tak.- zgodziła się, śmiejąc się radośnie, gdy tylko Joshua zaczął się kręcić. Zdecydowanie lubiła tego typu zabawy, które dostarczały jej niesamowitej radości, choć przecież było to zwykłe kręcenie się w kółko. Tylko, że ona to uwielbiała, jak wiele innych banalnych czynności.
- To my gdzieś idziemy?- spojrzała na niego szczerze zaskoczona, bo szczerze mówiąc myślała, że samo wybrzeże im wystarczy. Usiądą sobie na piasku, ktoś dostanie wodą, porozmawiają... A tymczasem on chciał ją gdzieś zabierać. No tak, mógł z nią robić co mu się żywnie podobało, bo w końcu została porwana.
Było jej tak całkiem wygodnie, kiedy ją niósł, a ona nie musiała się o nic martwić, ani marudzić, kiedy zostałaby daleko w tyle, jęcząc, że po piasku nie da się chodzić, jednak miała małe wyrzuty sumienia, że jednak go tak męczy. Ale gdyby teraz tak po prostu zeskoczyła, to nie byłoby to, wszystko straciłoby swój urok.
- Czyli prowadzisz mnie nie wiadomo, gdzie i po co?- zrobiła przerażoną minę i zakryła dłonią usta nadając tym gestem większego dramatyzmu, ale zaraz uśmiechnęła się wesoło obejmując go za szyję.- No trudno. Zgodziłam się tutaj przyjść, więc już pójdę z Tobą wszędzie.- zapewniła z promiennym uśmiechem na ustach i cmoknęła go w policzek, o tak, bo miała kaprys.- Wiesz... kiedyś jak byłam mała, to strasznie chciałam mieszkać nad morzem. Oglądać wszelkie wschody i zachody słońca, wyglądać z okna i mieć wspaniały widok przed sobą... Kiedyś to wszystko wydawało się takie niesamowite i intrygujące. Wprawdzie nadal ma swój urok, ale teraz to co innego... Teraz na pewno będzie miało dla mnie bardziej romantyczny wyraz.- uśmiechnęła się nieśmiało i delikatnie zrumieniła. Widać jednak nie do końca jeszcze była całkiem swobodna i beztroska w jego towarzystwie, a niektóre tematy nadal wywoływały rumieńce na jej twarzyczce.
Oj tam, twardo-miękko, jest z Amelie, więc kto wie? Może wnet i ich miłość stanie się jak z tych cudnych filmów romantycznych i będą żyli długo i szczęśliwie? W końcu panna Morel była jak najbardziej królewną, księżniczką, damą, którą trzeba ratować z opresji, która potrzebuje białego rumaka i księcia. O! Może nawet ich związek nie będzie jak z filmu, ale jak z bajki?
Brandi doskonale rozumiała ten brak głosu. Jej był normalny, choć nieco niższy niż większości kobiet, gdy jednak próbowała śpiewać... Cóż, obdarzona talentem muzycznym nie była. Ani toto grac nie mogło, ani śpiewać. Jedynie wyczuwała rytm, ale co po rytmie? Dawno skończyły się czasy, gdy jedynym instrumentem były bębenki. I nie, nie nadawała się na perkusję. Gdyby dano jej pałeczki i posadzono przed wielkimi talerzami, przyciskami, bębnami, skończyłoby się to pewnie tak, że zrobiłaby punkową rozpierduchę. Więc, w sumie... może jednak...?
- Nie no, zawsze możesz założyć jakąś kapelę. Skoro było to punkrock, to nawet, jeśli gra się nieczysto, wystarczy stwierdzić, że to dla anarchii i po sprawie. Więc... Ja bym mogła grać na gitarze, nie potrafię, ale powiemy, że to specjalnie. Banalne rozwiązanie, nie?
Weszła za nim.
Przez całą drogę do tego sekretnego miejsca, Amelie starała się z całych sił zapamiętać w jaki sposób dostać się tam, w razie gdyby kiedyś zapragnęła wybrać się tutaj na spacer, czy mieć zwykły kaprys by po prostu się tutaj pojawić. Prawdopodobnie przyjdzie jej wtedy przyjść tu o własnych siłach, ale chyba jakoś da sobie z tym radę. W końcu zamierzała go tak męczyć ten jeden, jedyny raz. Nawet jeśli bardzo jej się to spodobało. Nie robiąc scen, ani się nie psocąc, grzecznie go puściła i usiadła na piasku. Kiedy ją objął, nie byla w stanie nie powstrzymać się od pełnego zadowolenia uśmiechu i tylko przysunęła się bliżej, głowę opierając na jego ramieniu. Przez dłuższą chwilę przyglądała się tylko bajkowemu widokowi, jaki rozpościerał się na wprost niej. Dopiero potem zwróciła swój wzrok na Joshuę i posłała mu ciepły, radosny uśmiech.
- Naprawdę?- nie kryła się ze swoją radością, nie tyle zdziwieniem, zarówno odnośnie jego słów o niej i o jego planach mieszkania tutaj.- Mhm... w takim razie może kiedyś będziemy sąsiadami. A wtedy każdego dnia mogłabym Cię budzić rano, razem moglibyśmy jeść obiady, a potem wieczorami włóczyć się bez celu po wybrzeżu.- pełnym ekscytacji głosem przedstawiła mój swój pomysł, a raczej wizję na przyszłość.- Byłoby naprawdę fajnie, prawda? Tak zadręczać siebie nawzajem przez cały czas. Wbrew pozorom to całkiem miłe zajęcie.- przygryzła lekko wargę, odwracając wzrok znów w stronę morza. Trochę się bała jego reakcji, bo w końcu jej pomysł wcale mógł mu nie przypaść do gustu, choć jej się bardzo podobał. Wizja mieszkania tak blisko siebie była bez dwóch zdań ekscytująca.
Amelie zaś uwielbiała wybiegać myślami w przyszłość, snuć odległe plany i marzenia, w które zaparcie wierzyła. Liczyła, że los okaże się łaskawy, a jeśli nie, to ona mu pomoże i pokieruje wszystkim tak, by było jak to sobie wymarzyła. Perspektywa mieszkania obok siebie wydawała jej się zupełnie możliwa do ziszczenia, faktycznie może nie teraz, ale w całkiem niedługiej przyszłości, czemu nie? Wiadomo, najwspanialszą wizją byłoby mieszkanie razem, ale na wypowiedzenie tego marzenia Amelie nie miała odwagi, obawiając się, że jest ono zbyt śmiałe. W końcu i tak wszystko działo się tak szybko, chyba nie było sensu wszystkiego przyspieszać jeszcze bardziej.
- Mhm, no dobrze, choć ja tam nie widzę w tym nic złego. Wiem, że to raczej nieprzyjemny czasownik, ale... chyba lubię tak robić, a właściwie mówić. Nadawać negatywnym rzeczom pozytywne brzmienie.- uśmiechnęła się delikatnie, palcem rysując coś bezmyślnie na piasku.- Najszybciej jak się da?- zaśmiała się, odsuwając się od niego, by móc spojrzeć na niego wesołym i pełnym ekscytacji wzrokiem.- Jestem za. Tylko w takim wypadku, ty masz na pewno znacznie więcej oszczędności niż taka biedna studentka jak ja. Pierwszy postawisz sobie domek, a zanim na mnie przyjdzie pora to pewnie minie trochę czasu... Nie sądzisz, że to trochę niesprawiedliwe? Chyba, że w zamian przygarnąłbyś mnie na trochę... Zanim uzbierałabym na swój domek...- spojrzała na niego wymownie, uśmiechając się wesoło. Taki obrót spraw całkiem by jej nie przeszkadzał, choć nie wiedziała jakby na taki pomysł zareagował Joshua. No bo, tak spędzać dzień i noc w towarzystwie księżniczki Morel, to mogło być męczące.
Uśmiechnęła się szeroko, cała szczęśliwa, że Joshua zgodził się ją przechować, a właściwie, że wystarczyłby im jeden domek, w którym mogliby spędzać czas razem. Z tej całej radości, aż serduszko zabiło jej szybciej, jednak sama dziewczyna starała się nie okazywać specjalnie, jak wielką przyjemność jej sprawił swoimi słowami. Przez chwilę jeszcze rysowała coś na pisaku ze spuszczoną głową, dzięki czemu nie widział aż tak bardzo jak jej twarz promieniała od uśmiechu.
Kiedy Joshua położył się na piasku, Amelie jeszcze przez chwilę zajęła się rysowaniem palcem po piasku, a potem otrzepała rączki i z nieznikającym z twarzy uśmiechem, oparła jedną rękę obok jego głowy, drugą ostrożnie przesuwając od jego skroni, aż po policzek.
- Cieszę się, że chcesz mnie przygarnąć.- stwierdziła wesoło, a potem śmiejąc się cichutko, ułożyła głowę na jego torsie i przytuliła się do mężczyzny. Przez dłuższą chwilę zapanowała cisza, a Amelie, tak jak i Joshua, wpatrywała się w niebo. Podziwiała powoli znikające z nieboskłonu gwiazdy, a przy tym napawała się bliskością mężczyzny.
- W tajemnicy mogę Ci zdradzić, że...- zaczęła trochę niepewnie, palcem przesuwając po materiale jego koszuli od torsu, aż po podbrzusze, jakby starając się skupić swoją uwagę na innym zajęciu, by wysławianie się przychodziło jej z łatwością. Wprawdzie nigdy nie miała trudności z wysławianiem się, bo i okropna była z niej gaduła, ale z drugiej strony bała się jego reakcji na to co zamierzała powiedzieć. Nawet jeśli był to dla większości fakt oczywisty; nawet jeśli ona nigdy nie miała problemów z wyrażaniem uczuć i targających nią emocji. Tym razem jednak istniała obawa, jak też Joshua zareaguje. Strach ją ogarniał na samą myśl o tym, że przecież może ją odtrącić, ale z drugiej strony wolała zaryzykować. Raz się żyje, czy nie?- Z każdym kolejnym dniem i chwilą, coraz bardziej zakochuję się w moim panu H.- na koniec nieco ściszyła głos, zarówno ze strachu, a także chcąc by jej wypowiedź miała swój indywidualny, niepowtarzalny charakter, tak jak i dla niej chwila ta była znacząca. Nie mówiła bowiem podobnych rzeczy codziennie, a tym bardziej i nie byle komu. Joshua był kimś wyjątkowym w jej życiu, które zaczęło zmieniać się na lepsze od kiedy tylko się w nim pojawił, bo i Amelie była weselsza, i więcej pomysłów miała, i w ogóle była jeszcze lepszą osóbką dla ludzi niż przedtem. Wszyscy widzieli, że w jej życiu miało miejsce jakieś przełomowe wydarzenie i choć ona sama nie chciała się przez długi czas do tego przyznać, uznała, że najwyższy czas postawić sprawę jasno. Trudno, że wszystko działo się tak szybko. Z jednej strony niby się bała, ale z drugiej wcale jej to nie przeszkadzało. Wszystko było dobrze, dopóki był obok niej. Choć trzeba przyznać, że niecierpliwa była strasznie, wyczekując, kiedy to po raz pierwszy ją pocałuje. A gdy już to zrobił, to cieszyła się jak głupia. Zupełnie jak teraz, gdy uznał, że potencjalnie mogą spędzać tutaj weekendy, we dwoje, w jednym domku.
W zupełności wystarczyło jej to co usłyszała i tak będąc niesamowicie szczęśliwą, że powiedział jej tak wiele wspaniałych słów, nawet jeśli były bezpieczniejszym wyrażeniem uczuć i nie stanowiły jednoznacznej odpowiedzi na jej wyznanie. Nie mogła go przecież do niczego zmuszać, w dodatku nie sądziła, by powiedział jej to samo, choć rzecz jasna byłoby wtedy cudownie. Było jednak dobrze, bardzo dobrze, z tym co jej powiedział, oznajmiając, że mu zależy i że ją uwielbia. to i tak wystarczało, by wprawić ją w wybitnie radosny nastrój, jeśli nie w ogóle w apogeum radości, jak sądziła w tej chwili Amelie.
Wtuliła się w niego jeszcze bardziej, maszcząc się niczym rasowa kotka, a z jej malinowych warg uśmiech nie znikał choćby na chwilę. Zdecydowanie wolała temu podobne chwile, kiedy wszystko układało się pomyślnie, kiedy słyszała słodkie słówka, które upijały ją wręcz nieopisanym szczęściem, kiedy była przytulana i czuła się zwyczajnie potrzebna. Lubiła posiadać tą świadomość, że komuś jednak na niej zależy, że chce mieć u swojego boku, bo tego zawsze jej brakowało i czuła niedosyt przez całe swoje krótkie życie; zawsze chciała być kochaną.
- W takim razie Kot jest bardzo, ale to bardzo zadowolony.- zadarła lekko głowę do góry, by móc na niego spojrzeć i nawet zaśmiała się krótko, ot, tak po prostu ze szczęścia, że może tu tak sobie z nim leżeć.- I Kot zostanie. Tak długo, jak tylko mu pozwolisz.- ścisnęła mocniej jego dłoń, chcąc by wiedział, że bynajmniej nie żartuje w tym momencie, nawet jeśli na jej twarzy wciąż widniał uśmiech. Dzieliła się z nim w końcu czymś niezwykle osobistym i ważnym, jakim były jej uczucia.
[Już nawet nie wiem co pisać o.O]
[I ja mam zaczynać, prawda? Phhh... pomysłów nawet nie mam :( Pomocy?]
[Oooo, jakie urocze pomysły *.* Kocham Cię za łaskawą pomoc w wymyślaniu :* Bo mój mózg nie funkcjonuje :(]
Wszystko ostatnio układało się zadziwiająco pomyślnie, wszystko było ładniejsze i lepsze, a sama Amelie jeszcze szczęśliwsza. Z łatwością przychodziło jej ostatnio nawet tworzenie i rysowanie, do dostała niespodziewanego kopa kreatywności, którego starała się możliwie najlepiej spożytkować. Dni zazwyczaj mijały też swoim ustalonym tempem, a sama panienka Morel nie mogła nigdy doczekać się wieczoru, kiedy to nareszcie miała okazję usłyszeć głos swojego pana H. czy to osobiście, czy to przez telefon, zawsze jednak z namaszczeniem wyczekiwała chwili, gdy w końcu mogła do niego zadzwonić, czy napaść znienacka w pracy. Nigdy jednak nie przeszkadzała wtedy, kiedy mogła być narażona na gniew, czy niezadowolenie z jego strony, dlatego tez zawsze czekała cierpliwie chwili, kiedy była już pewna, że Joshua skończy pracę. Zatruwałaby mu wtedy czas tylko, gdyby wydarzyło się coś naprawdę wielkiego, tyle że nic takiego miejsca nie miało. Doskonale zorganizowane przedpołudnia pozwalały Amelie skupić myśli na czymś pożytecznym, zajmować się czymś, a nie notorycznie bujać w obłokach i wyglądać na osóbkę obłąkaną z powodu radości, choć i tak większość jej znajomych kwitowała śmiechem zachowanie zakochanej Amelie, ilekroć przyszło im ją spotkać. Wprawdzie ani jej brat, ani rodzice o niczym nie wiedzieli, co nieco napawało ją strachem, ale i tak rzadko kiedy zaprzątała sobie tym głowę. Zwłaszcza, kiedy wieczory zarezerwowane były dla Joshuy, a ze wszystkimi nie miała czasu przecież codziennie się widywać.
Dzisiaj uparła się, że chce pozwiedzać starówkę, a raczej przejść się na mały spacer, a potem najwyżej skoczyć na jakiś film, czy ewentualnie skończyć miło spotkanie u któregoś z nich w domu. I chociaż druga opcja bardziej do niej przemawiała, to i tak najważniejszy był spacer. W końcu na samym początku ich znajomości Joshua zapowiedział, że może ją trochę oprowadzić i pokazać kilka przyjemnych miejsc, albo nawet kilka kolejnych mostów. Zwłaszcza te ostatnie dobrze jej się kojarzyły, a w zasadzie od razu przywodziły na myśl samego Joshuę, choć na chwilę obecną trudno było stwierdzić co by się jej z nim nie kojarzyło.
W umówione miejsce przybiegła ciut spóźniona, bo jak zwykle za późno zaczęła się szykować (choć tak naprawdę, w ostatniej chwili uznała, że nie ma się w co ubrać). Mimo to na miejsce przybiegła mniej roztrzepana niż zazwyczaj, a i ukochane trampki zamieniła na gustowne sandałki, które doskonale komponowały się z kwiecistą, dziewczęcą sukienką. Biegnąc w stronę ich miejsca spotkania, dłońmi przytrzymywała kapelusz, żeby przypadkiem nie spadł jej z głowy. No cóż, dziś postanowiła wyglądać ładnie, uroczo i dziewczęco, licząc, że jemu się takie wydanie Amelki spodoba. Zwłaszcza, że miała odsłonięte nogi, które uważała za największy atut swojej osoby.
- Cześć!- zawołała radośnie, grzecznie zatrzymując się naprzeciw niego i wyjątkowo ani się na niego nie rzucając, ani nie wskakując znienacka na plecy, choć uwielbiała to robić. Wspięła się tylko na place i cmoknęła go w policzek na powitanie. Tak całkiem niewinnie jak na nią, a przecież uwielbiała się przytulać, a już w ogóle całować. Uznała jednak, że dzisiaj będzie grzeczna. Przynajmniej do czasu.
[Cukierkowo idyllicznie. Świat zakochanej Amelki xD Nic lepszego na ten czas nie wymyślę. A za notkę nie mogę się zabrać, choć chęci jakieś tam mam :(]
Dopóki zmiany były korzystne, nikt nie mógł narzekać, a już zwłaszcza Amelie. Nie dość, że zaczynała wychodzić na prostą, nie mając już więcej problemów z projektami, a i z przyjaciółmi i znajomymi układało się coraz lepiej, to jeszcze szalenie cieszyła się z nowego wizerunku Joshuy, o czym nigdy nie omieszkała mu mówić, ilekroć tylko miała okazję zobaczyć go w garniturze. W końcu uznała to za stosowanie się do jej niegdyś wygłoszonego monologu na temat tego, co jest sexy, a co nie. I zdecydowanie bardziej wolała żeby nosił garnitury, niż świecił klatą dla wszystkich panien. Dla niej mógł, ale jako mała księżniczka i osóbka z zapędami apodyktycznymi, mnie chciała, by ktokolwiek inny miał taką przyjemność. No cóż, czasami bywała lekko zaborcza, ale bynajmniej nie groźnie. Wolała mieć świadomość, że jest jedna jedyna.
Nie pozostawało jej nic innego, jak zaśmiać się wesoło, kiedy to przyciągnął ją do siebie. Na to w końcu liczyła, że nawet jeśli ona będzie przez chwilę spokojna i grzeczna, to i tak nie pozwoli jej zbyt długo nacieszyć się takim stanem. Tak, bliżej niego, było zdecydowanie lepiej. Z jej ust wydobyło się ciche westchnięcie zaskoczenia, kiedy pokazał jej kwiaty, których najmniej się chyba spodziewała. Dawno już nikt, nie sprezentował jej podobnego prezentu.
- Są piękne!- zawołał podekscytowanym głosem, ostrożnie zabierając od niego bukiet i w pierwszym odruchu przystawiając nos do kwiatów, by móc je powąchać.- Naprawdę nie musiałeś...- stwierdziła po chwili, uśmiechając się od ucha do ucha, cała uszczęśliwiona. Zaraz też uznała, że to trochę niesprawiedliwe, że on jej tutaj takie niespodzianki sprawia, a przecież wypadałoby się jakoś odwdzięczyć, zwłaszcza, że nawet nie przywitała go dzisiaj jakoś szczególnie wylewnie. To jednak nie przeszkadzało jej w tym, by teraz wspiąć się na place, ręce opleść wokół jego szyi i złożyć na jego ustach czuły pocałunek. Tyle chociaż mogła dla niego zrobić na chwilę obecną.
Kiedy się odsunęła, dopiero wtedy dostrzegła aparat, który miał zawieszony przez ramię. Nie miała nic przeciwko zdjęciom, a nawet uznała to za ciekawy pomysł, ale było to kolejne zaskoczenie, w tym jak najbardziej miłe, jakie zafundował jej tego wieczoru. Może nawet nie jedyne?
- Widzę, że przyszedłeś w pełni przygotowany na tą naszą wycieczkę. To dobrze.- pokiwała z przekonaniem głową, uśmiechając się wesoło. Złapała go za dłoń, splatając jego palce ze swoimi.- Najpierw spacer, czy wycieczka, w zależności jak wolisz to nazwać.
[No niby wiem, że nie ma się co męczyć, ale z drugiej strony chciałam napisać o tym jak Melka zostaje wyznaczona do opieki nad Lucasem i zostaje dzieciata xD Byłoby ciekawie.
Tak, tak, Gosling jak najbardziej ^^]
Bywała bezlitosna, ale tylko na tym jednym polu, a to i nie zawsze. Joshule trochę się oberwało, ale w gruncie rzeczy Amelie nie miała na celu go urazić, czy sprawić by zmienił cały swój pogląd na swoją osobę, pod względem stylistycznym rzecz jasna. Wtedy, kiedy jeszcze zbyt dobrze się nie znali, rzuciła to od tak, szczerze, choć trochę bezmyślnie. Niemniej nie narzekała na efekty, bynajmniej.
- Nie cały plan, bo kwiatów, ani aparatu w nim nie było.- pokazała mu język, śmiejąc się przy tym wesoło, by pokazać mu, że aż tak strasznie apodyktyczna to ona wcale nie jest, a plan, jak plan, chciała po prostu najpierw pozwiedzać, reszta miała wyjść w praniu.- Ja i niespodzianki? Nie, chyba nic dla ciebie nie mam. Musisz mi wybaczyć. Zawsze jestem taka mało przygotowana.- westchnęła cicho, spuszczając wzrok, by poprzyglądać się swoim nogom, a przy okazji przygryzła wargę. Trochę poczuła się zakłopotana, że faktycznie, rzadko kiedy, sprawiała mu jakieś przyjemne zaskoczenia. Szarlotka była w końcu tylko raz.- Myślałam, że potem... potem pójdziemy do kogoś, czy coś w tym stylu... O ile nie masz innych planów... Liczyłam, że trochę pochodzimy po mieście, a potem najwyżej poszalejemy w mieszkaniu. U ciebie, u mnie, gdziekolwiek.- uśmiechnęła się lekko, trochę nieśmiało, kiedy spojrzała na niego. Odruchowo ścisnęła w drugiej dłoni mocniej bukiet kwiatów, by mieć pewność, że wciąż go ma. Świadomość, że dostała kwiaty, kompletnie podniosła jej morale, a samą panienkę Morel uszczęśliwiła do granic możliwości. Dal niej była to nowość, o której wprawdzie marzyła od zawsze, ale jednak coś nowego, niecodziennego, ale niezwykle przyjemnego.
W gruncie rzeczy nie było trudno ją uszczęśliwić. Sama z natury była radosna i zadowolona z życia, a by sprawić by była jeszcze bardziej radosna i jeszcze bardziej zadowolona, wystarczył zazwyczaj prosty gest, czy jakieś miłe słowo. Gdy zaś chodziło o samego Joshuę, wystarczało jej by był, a wtedy już cała była rozanielona i pijana wręcz od tego swojego szczęścia i radości. Nie była pewna, czy sam sprawca tego wszystkiego był tego świadomy, choć szczerze liczyła, że jednak tak. W końcu nie trudno było się zorientować, zwłaszcza, gdy w jego towarzystwie wiecznie się śmiała i uśmiechała, i bynajmniej nie dlatego, że już taka była.
[No widzisz?! Ja wiem co dobre, a Lucas to ewidentnie ciekawe urozmaicenie w życiu Amelki. No i zabawnie by było, nawet bardzo, tylko z początku tak trochę dramatycznie, ale co to tam xD Może się dzisiaj wieczorem przemogę i posiedzę trochę, to się coś wymodzi.
Zdjęęęcie <3 Aż mi wstyd za moje :p]
Co chodziło jej teraz po głowie? Nic szczególnego nie miała konkretnie zaplanowanego. Liczyła jednak, że coś razem wymyślą, albo wyjdzie spontanicznie, bez większych planów. I tak, cokolwiek by nie robili, byłaby zadowolona, jednak miała nadzieję, że coś szalonego wpadnie im do głowy; jak nie jej, to chociaż jemu.
- Oh, szczerze mówiąc nie myślałam nad tym zbyt wiele... Szalone rzeczy są szalone, dlatego, że nie są oczywiste.- wzruszyła ramionami, uśmiechając lekko ramionami.- Jak np. bitwa na poduszki, albo bieganie przez zraszacze, czy kapanie się w cudzym basenie.- zachichotała wesoło.- Liczyłam, że wyjdzie samo, w zależności do tego gdzie pójdziemy. A tutaj się nie wypowiadam, bo Ty tu jesteś kierownikiem wycieczki mój panie H.- zaśmiała się wesoło. Nie mogła mu nic powiedzieć, bo i na chwilę obecną nie miała żadnych pomysłów, ale liczyła, że te przyjdą same w odpowiednim momencie. Nie musieli się w końcu spieszyć, prawda? Mieli cały wieczór, a jeśli dobrze pójdzie i noc, dla siebie. Amelie lubiła działać spontanicznie i nie przejmować się tym co ma być za godzinę, czy dwie. Niezaplanowana przyszłość wydawała się zdecydowanie ciekawsza.
Skocznym krokiem przemaszerowała kawałek, cała rozpromieniona, z bukietem kwiatów dumnie prezentującym się w dłoni, trzymany tuż przed nią, tak by wszyscy widzieli jaka to jest szczęśliwa i jakiego to ma wspaniałego Joshuę. aAdal nie wiedziała jakim mianem określać go, gdy ktoś się pytał kim jest ten tajemniczy pan H., ale teraz bez ogródek mogła się przyznać, że jest zakochana po uszy, choć to było widać na pierwszy rzut oka.
- Swoją drogą liczyłam, że opowiesz mi coś ciekawego o sobie, żeby wiedzieć jeszcze więcej na twój temat.- spojrzała na niego, z nadzieją, że zgodzi się jej wyjawić jakiś sekret ze swojego życia, albo zwyczajnie opowie swoją historię. Jakby nie patrzeć wciąż czuła niedosyt informacji na jego temat, choć nie przeszkadzało jej to ani trochę, by uwielbiać jego osobę.- Wypadałby bym wiedziała coś więcej, nie sądzisz? Zwłaszcza teraz, kiedy być może będę miała szansę dołożyć się do twojego domku na wybrzeżu.- uśmiechnęła się tajemniczo, mimowolnie rumieniąc się delikatnie. Ot, miała taki mały sekret, który może jednak okaże się miłą niespodzianką.- To w końcu poważna inwestycja. W takim wypadku wypadałoby wiedzieć coś więcej. Powiedz mi cokolwiek, a będę szczęśliwa.
[4, chyba... Musiałabym Cyzi jeszcze spytać.
Aaa, no bo musiałam zmienić prawda, co by i Melcia była teraz bardziej przyzwoliwszy :P Po raz pierwszy jestem zadowolona z karty Amelki z tym wizerunkiem o.O]
Ani trochę nie poczuła się zgorszona tym, że zaczął się śmiać, nawet jeżeli ona, czy jej słowa były tego powodem. Szczerze mówiąc cieszyła się, że udało jej się tak go rozbawić, bo po raz pierwszy widziała go tak wesołego, a takie wydanie pana Hendersona podobało jej się chyba najbardziej. Nie mogła się więc powstrzymać od tego, by nie śmiać się razem z nim, choć nie wiedziała, co w zasadzie jest głównym sprawcą tej wesołości.
- Omo, napadać po nocy? Ah, ja wiem co Ci chodzi po głowie.- wycelowała w niego oskarżycielsko palcem wskazujący, ale nie była poważna zbyt długo. Kiedy tylko trącił biodrem o jej biodro, krzyknęła pełen oburzenia "Ej!", po czym odwdzięczyła mu się tym samy, śmiejąc się przy tym radośnie.- Tobie to na pewno chodzi o ten dziki seks, co mi go kiedyś obiecałeś.- prychnęła cicho, niby zdegustowana, ale i tak po chwili znów śmiała się wesoło.- Zgoda. Mogę być modelką, choć niespecjalnie nadaję się do tej roli. Niespecjalnie jestem fotogeniczna. Ostrzegam, żebyś potem nie narzekał. W takim razie... ja jestem modelką, ale Ty obiecujesz odpowiedzieć ładnie na pytania. Zgoda?
[Notka? Nijak, ale cały czas próbuje się za nią zabrać. Chce napisać przed wyjazdem, bo od piątku znikam na 2 tygodnie, to tak już uprzedzam. A nie wiem czy neta gdzieś złapie. Joshua będzie musiał trochę potęsknić za Melcią :P]
Zasłoniła dłońmi usta, na znak, że jest przerażona jego groźbą i faktycznie już się boi. Wprawdzie nie miała nic przeciwko napadaniu na nią, nawet w środku nocy, ale wypadało przynajmniej zachować pozory, albo chociaż je udawać, choć i to kiepsko jej szło. Widać było, że panienka Morel wciąż chciała się śmiać i nic nie zapowiadało, by miała ochotę szybko tego zaprzestać.
Nie wydawała się specjalnie przekonana, gdy uznał ja za kłamczuchę w kwestii nie bycia osóbką fotogeniczną, no, ale że dostała buziaka, to nie miała zamiaru się kłócić. Z resztą, obiecała mu tą jedną sesję. Zobowiązała się do tego, więc po chwili odeszła parę kroków i zaprezentowała mu cały szereg uroczych i słodkich wręcz min i poz, co i tak skończyło się jej głośnym śmiechem. Potem zaczęła się trochę wygłupiać, pokręciła się w kółko i ostatecznie się zmęczyła, więc spojrzała na swojego pana H., zastanawiając się nad pierwszym pytaniem.
- No dobra... to jakim byłeś nastolatkiem? O, i grasz na czymś, albo grałeś chociaż? Może jeszcze coś na temat twojego gustu muzycznego i... tyle póki co.- podbiegła do niego, zatrzymując się naprzeciwko, by nie musieć mówić już tak głośno. Pytania nieznajomi mogli znać, odpowiedzi już niekoniecznie.
Gdyby jej powiedział, co też sądzi na temat jej wyglądu, pewnie by się trochę speszyła i zarumieniła, ale i tak ostatecznie uznała to głupstwo. Bo była wyjątkowo przeciętna, niezbyt ładna, a już w ogóle pociągająca. Ładne miała tylko nogi, no i może uśmiech. Poza tym była zbyt chuda i zdaniem samej Amelie pełna wad. Co innego tyczyło się Joshuy, który dla niej był najprzystojniejszym architektem w cały Amsterdamie, jak nie całym bożym świecie. I cokolwiek, ktokolwiek by twierdził, ona i tak obstawiałaby na swoim, bo zauroczona była nim kompletnie.
[Ojoj, może jednak nie uschnie? Teraz mam wyrzuty sumienia...
Ano trochę. Trochę tam się ogarnę, dokończę wszystko czytać, już wszystkie biblioteki w dzielnicy obskoczyłam by dostać potrzebne książki xD Ale jakby się internet cudem znalazł to odpiszę :)]
Szok, tak, ewidentnie była mocno zaskoczona, tym co usłyszała. Oczy miała jak pięć złotych, a usta rozdziawione szeroko. Tego to by w życiu nie przypuszczała, no, ale nie po raz pierwszy ją zaskoczył. Potrzebowała chwili, by dojść do siebie, co w rezultacie skończyło się zmarszczonymi brwiami i uważnym spojrzeniem, jakie mu posłała, kiedy to starała się z całych sił, by wyobrazić sobie jak wyglądał jako punk. I chociaż wyobraźnię miała naprawdę wielką, to za Chiny Ludowe nie potrafiła.
- Nie żartuj!- jęknęła, choć wiedziała doskonale, że nie stroi sobie tutaj z niej żartów, choć sam śmieje się wesoło. Ona potrafiła się tylko lekko uśmiechnąć, przynajmniej z początku, bo gdy dotarło do niej znaczenie tych słów, sama się roześmiała.- I co? Nadal grasz na tej perkusji?- zainteresowała się nagle, uśmiechając się tajemniczo, kładąc obie dłonie na jego ramionach.- Bo wiesz... Ja bardzo lubię panów od perkusji. Są baaaardzo pociągający.- powiedziała szeptem, jakby faktycznie była to jakaś jej wielka tajemnica. W każdym razie na pewno nie kłamała, by specjalnie go kokietować, ot samo wyszło.- Więc wcale nie taki spokojny z ciebie człowiek, choć sprawiasz wrażenie walkiem niegroźnego.- zacmokała z udawany zdegustowaniem, ale jako, że aktorka była z niej marna, cmoknęła go tylko w oba policzki i złapała za dłoń, uznając, że mogą iść dalej.
[O nędza by była, jakbyśmy się minęli :( Tylko, że ja już od września jak wrócę, to siedzę w domu, internet mam, więc luz ;)]
No no, niech już tutaj takich planów na przyszłość sobie nie wymyśla, bo oczywiście, że załamałaby się psychicznie, kiedy wróciłby do niej gwiazdor z przerośniętym ego i całą rzeszą fanek. Za nic jej się to nie podobało, bardzo kiepska wizja najbliższych lat. Zdecydowanie bardziej odpowiadał jej pan architekt z ciekawą przeszłością, który będzie miał swój domek na wybrzeżu i z którym spokojnie będzie mogła spędzać tam całe weekendy, jak już ją przygarnie. Wtedy będzie jej i tylko jej, bez żadnych fanek i innych osób, z którymi wypadałoby się nim dzielić. O, wychodziło nagle, że z Amelie była nieco zaborcza osóbka. Zwłaszcza, gdy chodziło o kogoś tak straszliwie ważnego w jej życiu. Nie ciesząca się powodzeniem w kwestiach miłosnych, bała się, żeby i tym razem nie zostać samą, zwłaszcza, że z każdą chwilą spędzoną w towarzystwie Joshuy, zdawało się jej, że znalazła swojego księcia z bajki.
- Ja?- zrobiła dziwną minę, jakby stwierdzenie tego faktu było dla niej czymś nadzwyczaj trudnym. Wzruszyła tylko niedbale ramionami i zrobiła dziwną minę.- Raczej taka sama. Szalona, niepokorna, robiąca wszystko na złość rodzicom. Choć, kiedyś byłam chyba odważniejsza. No i moje życie wyglądało trochę inaczej. Teraz mam mnóstwo swobody, wtedy, kiedy mieszkałam jeszcze w Paryżu z rodzicami, każdy dzień był wypełniony zajęciami. A to pianino, balet, tenis, takie różne rzeczy... Trochę się buntowałam, ale z drugiej strony lubiłam to wszystko. Początkowo najbardziej lubiłam tańczyć i myślałam, że zostanę światowej sławy baletnicą, czy specjalistką w innej dziedzinie tańca.- zaśmiała się na to wspomnienie, teraz za nic nie wyobrażając sobie siebie w takiej roli. Było jej zdecydowanie dobrze przy obecnym stanie rzeczy.- A potem moja ciocia zabrała mnie na pokaz mody, a ja totalnie zauroczyłam się tym wszystkim. To było jak miłość od pierwszego wejrzenia.- uśmiechnęła się delikatnie, ukradkiem spoglądając na niego, czy przypadkiem nie nudzi go ten jej monolog na temat jej wcześniejszego życia. No cóż, akurat tak wielkimi zmianami swojej osóbki zbytnio chwalić się nie mogła.- Kiedyś tylko miałam przebłysk, czy by nie zostać przedszkolanką i nie zajmować się dziećmi. Ale uznałam, że najwyżej kiedyś będę miała dużo swoich i tym się zadowolę. I chyba tyle.- rozłożyła ręce, nie wiedząc co jeszcze mogłaby dodać, choć jeśli zadałby jej kolejne pytanie na pewno udzieliłaby mu odpowiedzi. Póki co musiał się zadowolić tylko tymi, mało szokującymi informacjami na jej temat.
[A wrzesień to mam wolny, pierwszy raz w moim krótkim życiu :D
Uuu... jakoś sobie poradzisz, wierzę w Ciebie, ja cały próbuję zacząć pisać notę, o. Powoli do przodu idzie ^^]
Zdecydowanie tak burzliwe ich przyszłe losy jej nie odpowiadały, bo wolałaby żeby widywali się jak najczęściej. Robienie kariery jednak zawsze to uniemożliwiało, z czego zdawała sobie doskonale sprawę. Z tym że póki co była jeszcze na studiach, a przed nią długa droga zanim faktycznie uda jej się coś osiągnąć. Kto wie jak do tego czasu będą stały sprawy w związku z ich relacjami?
- Trójka? Mhm, wolałabym, żeby czwórka to było takie minimum. W dodatku koniecznie chciałabym adoptować dzieci. I domek nad morzem, i ogródek też by się przydały. Biała weranda z resztą też. Tylko kwiatki nie muszą być czerwone.- uśmiechnęła się wesoło, trochę się z nim drocząc, ale mimo wszystko miał rację. Choć banalnie, tak własnie widziała swoją przyszłość. Nawet jeśli chciała się spełniać zawodowo, zawsze wierzyła w to, że dla rodziny potrafiłaby rzucić wszystko. Wynosząc z domu raczej przykre doświadczenia na temat tego jak wyglądały jej relacje z rodzicami, obiecała sobie, że pod żadnym pozorem ona nigdy nie pozwoli na taki stan rzeczy. Dramatycznie wręcz potrzebowała trochę ciepła, czułości i miłości, której nie tylko pragnęła zaznać, ale i kogoś nią obdarzyć.
- Dziecko-orkeistra? Nie wiem... Ilekroć się nad tym zastanawiałam, widziałam siebie raczej jako maszynę, którą moja matka skrupulatnie wykorzystywała do swoich marzeń i wyznaczonych celów. Miałam być taka, jaką mnie sobie zaplanowała. Gaspard z resztą też to całe zamieszanie w mojej rodzinie, choć w zasadzie to chyba nawet taka cicha wojna. rodzice bardzo źle znieśli nasz wybór odnośnie studiów i dalszej przyszłości.- uśmiechnęła się blado, wyjaśniającą mu całą sytuację panującą w rodzinie Morel. Nie było sensu jednak się tym zadręczać. Na pewno nie tu i teraz.
Złapała go pod ramię, przytulając się do niego, chcąc mieć tą świadomość, ze jest blisko i on jeden jej nie zostawi.
- A Ty? Jak byś chciał żeby wyglądała twoja przyszłość. Jakieś dzieci, wyrafinowany dom, czy cokolwiek z tych rzeczy?- wprawdzie nie spojrzała na niego, tylko mocniej przycisnęła się do niego, niemniej była ciekawa. Interesowało ją to jakie on ma wizje na swoją przyszłość, bo nie wątpiła, że były zdecydowanie bardziej wyrafinowane i intrygujące, w przeciwieństwie do jej, tak banalnych marzeń.
[Ano *.* Lenię się do potęgi entej ^^
Ave ja! :D Działam cuda. Chyba telepatycznie.]
Zabrzmiało dziwnie, ale Amelie zamiast się wystraszyć, tylko zaśmiała się wesoło.
- Mhm, Joshua, jeszcze niedawno mówiłeś, że za dziećmi niespecjalnie przepadasz, a teraz co?- spojrzała na niego z niejakim wyrzutem, ale uśmiech nie znikał z jej oblicza.- Mówię ci dzieci nie są takie złe, a ja umiem sobie dać z każdym szkrabem radę.- zapewniła go całkiem pewna tego faktu, co potwierdzał również jej pogodny uśmiech.
Trochę ją z tym całym wyznaniem zaskoczył. Ona sama nie była pewna, jak się do niego ustosunkować, ale wolała nie wyciągać pochopnych wniosków, a do całej jego wypowiedzi podejść z odrobiną humoru, ale ostrożnie, nie chcąc go przypadkiem urazić.
- Eeej, ale z tymi dwunastoma kochankami, to chyba nie poważnie co?- spojrzała na niego wielce oburzona, że w ogóle tak sobie z niej tutaj perfidnie żartuje i tylko patrzy jak mimowolnie policzki jej się rumienią ze złości.- Ja wiem, że jestem poprawnie ułożoną osóbką, cnotliwą i w ogóle, ale już bez przesady. Ze ja ci nie wystarczam...- prychnęła nawet cicho, niby wielce obrażona, ale i tak ostatecznie roześmiała się wesoło.
- Więc co masz zamiar teraz robić, mh? Szukać potencjalnej żony i dochować się takiego małego Hendersona?- jakoś trudno przychodziło jej zrozumieć, że może faktycznie ma takie plany. Ją to raczej bawiło, zwłaszcza, że jeszcze niedawno tak krzywił się na samą myśl o maluchach. Skąd więc teraz taka zmiana?
Szczerze mówiąc Amelie sama nie wiedziała czego w zasadzie od niego chciała, poza tym, by był przy niej, najdłużej jak tylko się dało. Nie sądziła jednak, że może wyniknąć z tego coś poważniejszego, nie tak szybko. Nawet nie miałaby nic przeciwko, tylko że ją zaskoczył i to porządnie. Zdecydowanie bardziej niż z byciem punkiem i posiadaniem irokeza. To było coś znacznie poważniejszego.
- Oh...- wydusiła z siebie ciche westchnięcie, kiedy spojrzała mu prosto w oczy, tak jak tego od niej oczekiwał. Potrzebowała chwili, by jakoś zebrać myśli wykrztusić jakąś sensowną odpowiedź. Nie chciała, żeby sądził, iż ona sobie tutaj tak perfidnie z niego stroi żarty. Po prostu nie sądziła, że mówi to tak całkiem poważnie, a już na pewno, że nie odnosi się to do jej osoby.- Jestem pewna, że do czterdziestki zdążysz... mieć chociaz trójkę uroczych szkrabów.- wydusiła z siebie w końcu coś, co miała nadzieję, nie brzmiało aż tak strasznie źle. Do tego uśmiechnęła się lekko, choć nieco nieśmiało. Jak zwykle w stresującej dla niej chwili zaczęła bawić się pierścionkiem na palcu, gdy starała się szybko wymyślić coś sensownego, sposób w jaki powinna się teraz zachować. Skończyło się i tak na spontanicznej reakcji, kiedy to wspięła się na palce, objęła go za szyję i pocałowała, na tyle czule, by miał świadomość tego, że ma ją, a ona nie ma zamiaru go wcale zostawiać. W dodatku była gotowa na wszystko.
- Nie mów już, że jesteś samotny, bo masz mnie. A swojego Kota się tak łatwo nie pozbędziesz.
Prześlij komentarz