Frank Lawler
to obecnie dwudziestoczteroletni mężczyzna, student dziennikarstwa. Pochodzi z niezbyt zamożnej rodziny z Los Angeles. Mając
siedem lat, razem z rodzicami (Allie i John Davies) oraz dwoma siostrami
(Catherine; Elizabeth), przeniósł się do Bostonu.. Nie zabawiwszy
jednak tam zbyt długo, bo zaledwie rok, postanowił jechać dalej.
Zwiedził niemalże pół kraju, by ostatecznie osiąść w Amsterdamie, gdzie w końcu podjął studia.
Frank to typowy nocny marek, zależny od swojej weny. Na koncie ma jedną książkę, burzliwy debiut z 2005 roku zatytułowany "Apogeum wieczności", dzięki któremu jego sytuacja finansowa w końcu uległa znacznej poprawie. Obecnie szuka natchnienia przechadzając się pełnymi turystów ulicami, próbuje zebrać myśli w chaosie (to w nim lepiej ostatnio się odnajduję), co jakiś czas odpoczywając, uczęszcza na wykłady.
Frank to typowy nocny marek, zależny od swojej weny. Na koncie ma jedną książkę, burzliwy debiut z 2005 roku zatytułowany "Apogeum wieczności", dzięki któremu jego sytuacja finansowa w końcu uległa znacznej poprawie. Obecnie szuka natchnienia przechadzając się pełnymi turystów ulicami, próbuje zebrać myśli w chaosie (to w nim lepiej ostatnio się odnajduję), co jakiś czas odpoczywając, uczęszcza na wykłady.
Ku
wielkiej rozpaczy całej rodziny, a, o dziwo, ogromnemu zadowoleniu
ojca, odziedziczył wszystkie cechy charakteru po matce. Zawsze był
przygotowany na każdą ewentualność, prawdopodobnie wyssał to z
jej mlekiem. Jest niemalże równie zawzięty jak Allie, co za tym
idzie Frank do tej pory najlepsze relacje ma z rodzicielką, z którą
stara się rozmawiać kilka razy w tygodniu przez telefon, z
siostrami zaś kontaktuje się sporadycznie. Odkąd przestał
obchodzić chrześcijańskie święta i stał się pełnoprawnym
(nie)posiadaczem żadnej wiary raczej nie wpada już do rodzinnego
domu.
Był
dziwnym dzieckiem, nie znoszącym zabawy na świeżym powietrzu. Od
najmłodszych lat wiadomo było, że to typ indywidualisty,
intelektualisty. Zamiast zabawy w śniegu preferował ustronne
zacisze własnego umysłu. Częściej zamieniał podwórkowe wrzaski
w srogą, kojącą ciszę niż parkowe bijatyki. Pomimo młodego
wieku potrafił docenić piękno licznych słownych potyczek i przy
ich pomocy tworzył swoją własną, całkowicie awangardową sztukę,
wysnutą z pajęczyny czarnych myśli. W jego umyśle kłębiły się
nieraz przerażające wizje, których sam potrafił się naprawdę
przerazić. Dorastał wierząc, że może liczyć i ufać tylko
sobie, pozbywając się jednocześnie wszelkich uczuć i naiwnie
wypełniającej pustkę w sercu nadziei. Zdążył znieczulić samego
siebie na każde okrucieństwo przewijające się od setek lat przez
zbroczoną krwią historię ludzkości. Oczami wyobraźni odnajdywał
własne miejsce pośród wybitnych indywidualności, zdolnych podążać
za swymi przekonaniami bez zważania na wszystko. Zaślepiony podłą
władzą nad słabszymi już dawno wymazał wyrzuty sumienia z kart
swego umysłu. Jednak nie wszystko poszło tak, jakby to sobie
wymarzył.
Obecnie
Frank zaniechał traktowania ludzi z góry, zaczął patrzeć na nich
przez nieco inny pryzmat, zwracając większą uwagę na wnętrze
aniżeli piękną okładkę. Zweryfikował swoje priorytety i pomału
zaczyna rozglądać się za kimś, z kim mógłby spędzić razem
choć połowę swego życia. Stał się nieco bardziej życzliwy i
uczynny, ale dalej potrafi niespodziewanie (dla siebie i innych) wbić
komuś nóż w plecy. Czasem nieumyślnie rani ludzi swą
szczerością, bądź sarkastyczną uwagą. Uwielbia słowne gierki,
drobne przekomarzania się. Jeśliby mógł, to najchętniej wcale
nie wychodziłby z mieszkania, tylko zakopywał się pod stertą
milionów książek i chłonął je niczym gąbka wodę.
Podświadomie lubi zaskakiwać
ludzi. Jest nieco zamknięty w sobie, sprawia wrażenie wycofanego,
jakby specjalnie był dwa kroki w tyle, co poniekąd wiąże się z
jego zawodem. Nigdy nie potrafił otwarcie mówić o własnych
uczuciach czy też problemach i o tej pory ma z tym pewne problemy i
wcale nie stara się ich rozwiązywać. Wychodzi z założenia, że
wszystko co przytrafia się w życiu człowieka ma jakiś sens,
bardzo często niewidoczny na pierwszy rzut oka, ukryty między
wierszami.
Mierzy ponad metr osiemdziesiąt pięć. Ciemnobrązowe, niemalże
czarne oczy okalają długie rzęsy, czasami tuż pod nimi można
zauważyć również ogromne worki. Jego włosy, przypominające
kolorem poranną kawę, wiecznie pozostając w nieładzie. Frank
rzadko kiedy zalicza bliższe spotkanie z jakąkolwiek żyletką czy
golarką toteż jego twarz najczęściej pokrywa dwu-trzydniowy
ciemny zarost. Fioletowawy tatuaż po lewej stronie szyi pamięta
jeszcze szalone czasy wczesnej młodości, choć on sam nie potrafi
przypomnieć sobie okoliczności jego powstania.
"Apogeum
wieczności" ukazało się nakładem wydawnictwa "Scribble"
w 2009 roku. To historia siedemnastoletniej Sophie, którą czytelnik
poznaje, gdy w wypadku samochodowym ginie jej matka, Anabelle. Od tej
pory Sophie mieszka sama ze swoim ojczymem, Johnem. Zaczyna szukać
sposobu, by ukoić ból. Pomału odtrąca od siebie po kolei
wszystkich przyjaciół i biednego Angela, który już od kilku lat
bezskutecznie próbuje zdobyć jej serce. Pewnego dnia nieświadomie
zaczyna uwodzić Johna. Zaskoczona odkrywa, że w podobnych momentach
potrafi na chwilę wyłączyć swój umysł.
Sophie
znajduje się w środku błędnego koła, z którego nie może uciec,
w którym pozostanie już na zawsze zawieszona gdzieś pomiędzy tym,
co można, a tym, czego się pragnie. To książka nieetyczna,
opowiadająca o poszukiwaniu siebie, odkrywaniu pomału własnych
uczuć i chęci wyzbycia się ich korzystając z najkrótszej
możliwej drogi. "Apogeum wieczności" to rozbudowana
metafora, w której odzwierciedlenie znajduje sens niektórych
wydarzeń z życia Franka Daviesa.
5 komentarzy:
[Frankie, mój ty najdroższy!]
[Powiązanie/wątek?]
Dobrze, że pomimo upalnego dnia, gdzie to człowiek nie mógł oddychać spokojnie, noc należała do tych znacznie chłodniejszych. Ludzie nawet skłonni byli założyć grubsze bluzy, gdy podmuch nocnego, letniego wiatru okalał skórę człowieka, ziębiąc ją, przez co pojawiała się gęsia skórka na ciele.
Lilianne szła niewzruszona taką pogodą, ponieważ uwielbiała chłodne wieczory. Z pewnością lepiej było coś więcej założyć, niż ściągać więcej aż zostać nagim, a i tak się czuje ten upał, prawda? Wtedy to nawet modlitwy do tego, w którego się wierzy, nie pomogą.
Akurat dzisiejszy wieczór oraz noc spędzone miały zostać w łóżku, gdzie rudowłosa wczytywałaby się w jakąś nużącą lekturę, która wprowadziłaby ją w senny stan. Zdała sobie sprawę, że pozostawienie Henriksenowi numer telefonu, by dzwonił, kiedy zajdzie potrzeba, było złym pomysłem. Plusem jednak było zarobienie kolejnych pieniędzy, żeby móc sobie odłożyć na jakieś bibeloty.
Po kilku godzinach w klubie, gdy klientów było ponad maksymalną stawkę, wjechała na miejsce parkingowe naprzeciw kamienicy. Człowiekowi mogłoby się zdawać, że nocą jest święty spokój. Prawda była taka, że jeśli to było centrum stolicy to nigdy nie można było zaznać spokoju. O tym dziewczyna się przekonała, żyjąc dwadzieścia lat w Londynie i kolejny rok w Amsterdamie. Kilku mężczyzn kroczyło w stronę dzielnicy Czerwonych Latarni, inni stamtąd wracali, a młodsi mieszkańcy Holandii kroczyli ze świeżo zrobionymi skrętami.
Holmes sięgnęła do bagażnika, z którego wzięła zakupy, jakie zdążyła zrobić w drodze do domu. Dopiero zauważyła, że ona od wyjścia ranem, nie była jeszcze w swoim lokum, więc teraz z pewnością zachce jej się wracać szybszym krokiem. Trzasnęła drzwiami bagażnika i skierowawszy się do klatki schodowej, zaczęła wchodzić po odrestaurowanych schodach.
Była pewna, że Frank już dawno skończył robić swoje, więc poszedł spać.
Będąc pewną swojej myśli, wkroczyła do mieszkania dość cicho, jedynie przeklinając w myślach na te klucze, co tak niemiłosiernie brzęczały z każdym krokiem. Jeszcze ten mrok panujący w mieszkaniu zmusił ją do tego, by machnęła dłonią po ścianie kilka razy szukając włącznika. Gdy już to zrobiła, wystarczyły trzy kroki by dostać się do kuchni, jednak zanim tam wkroczyła, zaniosła się krzykiem i natychmiast odwróciła plecami.
- Frank, do cholery jasnej - zaczęła z jakimś to skrępowaniem w głosie - Może i mieszkamy już kilka miesięcy pod jednym dachem, ale naprawdę... zaoszczędź mi - dodała, powstrzymując się od śmiechu, bo chyba samej sobie przeczyła.
No ale nago, w kuchni? Bez przesady, o.
[Liczyłam na pomysł z Twojej strony, a ja bym zaczęła ;]
[masz jakiś pomysł na wątek? a ja wtedy - promise - zacznę :)]
Prześlij komentarz