Ona była moim Słońcem, promieniami padającymi oświetlała najciemniejsze zakamarki mojego umysłu. Jej śmiech wywoływał dreszcz taki, jak skoki ze spadochronem, jak pływanie z orkami, jak pierwsze lekcje strzelania. Jej dotyk paraliżował, chociaż z dumy i z przekory nie przyznałabym się do tego. To ja rządziłam, chociaż duchem i ciałem poddawałam się jej każdego dnia. Ilekroć zamykam oczy, budzi moje oczy wspomnienie jej pocałunków składanych na powiekach, dłoni, które nieśmiało gładziły skórę. Od zawsze wiedziałam, że jej czułość miesza się z niechęcią, bo oto dla mnie porzuciła myśl o rodzinie, dzieciach, mężu, który nie rozumiałby jej smutków i zrzucałby winę na hormony. To jednak ja dawałam jej szczęście, okrywałam ją swoim płaszczem i chroniłam przed światem.
Ciemnowłosa kobieta, czując na twarzy przyjemne, ciepłe promienie słońca, wyciągnęła się w swoim łóżku. Podrapała się jeszcze po nodze, odetchnęła ciężko, dłonią przesunęła po twarzy, próbując się obudzić. Zdarła z siebie tym samym ostatnie resztki senności i usiadła. Rozejrzała się po pokoju, kompletnie nieposprzątanym, z ubraniami walającymi się po ziemi, z resztkami kolacji wsadzonymi w półki, z winem obok łóżka i szkłem rozbitym pod oknem. Firanki już dawno powinna wymienić, były żółte od papierosów, ale nie obchodziło jej to. Jej było dobrze w swoim małym chaosie pełnym zdjęć, przedmiotów budzących przyjemne wspomnienia i instrumentów codziennych zajęć.
Zwlekła się z łóżka i odszukała paczkę papierosów. Była pusta, rzuciła ją więc za siebie. Przeciągnęła się raz jeszcze, założyła koszulkę i wyszła z pomieszczenia.
Mieszkała z matką i bratem. Matka, kobieta pod czterdziestkę, mimo szans na wspaniałe życie, w wieku szesnastu lat zaszła w ciążę. Nie oddała dziecka, chociaż wszyscy ją do tego namawiali, uparła się; ta upartość z większą siłą przeszła na córkę. Matka jednak nigdy nie narzekała, mimo, iż zamiast pięknego domu wraz z dziećmi próbowała żyć w ciasnej klitce, zamiast portfela pełnego pieniędzy brakowało czasami na najpotrzebniejsze rzeczy. Nie była z tych kobiet, które kochają tylko szczęście - mimo, iż Brandi stanowiła przekreślenie marzeń, jej całe życie kręciło się wokół niej. Syn, młodszy, urodzony cztery lata po Brandi, nigdy nie był umiłowany tak bardzo, jak starsza córka. Nie potrafiła wyjaśnić, skąd biorą się w niej tak różne matczyne uczucia.
Klitka składała się z jednego holu i dwóch pokojów, kuchni. Łazienka była na korytarzu, dzielona z innymi mieszkańcami zapoconej kamienicy. Drugi pokój całkowicie wyremontowała Bran, za pieniądze, które zarobiła w wieku piętnastu lat. Tylko i wyłącznie dlatego miała własną sypialnię. Sypialnię, która z czasem stała się jedynym miejscem, gdzie Słońce mogło naprawdę wschodzić.
Bran przekroczyła próg kuchni. Uśmiechnęła się, widząc matkę szykującą śniadanie dla syna. On wciąż się uczył, w przeciwieństwie do siostry, i wciąż miał szansę zostać lekarzem. Nie porzucił marzeń dziadków.
- Cześć, mamo - powiedziała, podchodząc do niższej, o wiele niższej kobiety i całując jej policzek. - Tommy nie raczył jeszcze się nauczyć robić sobie kanapek?
- Och, Bran - szepnęła z wyrzutem Susan, krojąc chleb. - Twój brat to mężczyzna...
- ...co nie zmienia faktu, że kiedyś to tylko oni mogli trzymać ostre narzędzia w rękach. Facet musi umieć kroić chleb - dokończyła Bran, siadając przy stole i biorąc do ręki jabłko. Obejrzała je dokładnie, a potem odłożyła na miejsce. - Daj mi to, ja mu zrobię kanapki.
Susan uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Nie ma mowy. Tommy mi powiedział, ile pieprzu mu dorzuciłaś ostatnim razem.
Bran zaśmiała się tylko, robiąc jednocześnie minę niewiniątka. Zaraz potem odchyliła się na krześle i jeszcze raz przeciągnęła. Zaraz potem zawołała:
- TOMMY! Jest dziewiąta rano, co ty jeszcze robisz w łóżku!?
Wtem dało się słyszeć ciężkie kroki z pokoju obok.
Tommy był wysokim mężczyzną o pięknie skrojonych rysach twarzy. Miał ciemną skórę; efekt jednej nocy z jakimś amerykańskim urzędnikiem, którego korzenie sięgały Afryki. Włosy czarne, kręcone, ciemne oczy. Susan nigdy nie dziwiła się, że sąsiadki wzdychały za tym słodkim Tommy'm. Pomimo urody i bystrości umysłu nie wiązał się z nikim. Nauka, jak mówili dziadkowie, ma być dla ciebie najważniejsza. Taką zasadę przyjął Tommy i pomimo wielu dziewcząt, które z przyjemnością nagięłyby tę zasadę, on trwał niewzruszony w swym postanowieniu.
- Żartowałam - rzekła Bran, uśmiechając się jednocześnie na widok zaspanego brata. - Jest siódma rano. Ale nie pozwalaj mamie robić kanapek, wierzę, że uczą was na tych warsztatach z biologii trzymać nóż, co?
Tommy zmierzył wściekłym spojrzeniem siostrę. Podszedł do mamy, wymruczał jakieś "dzień dobry", ucałował jej policzek i zaczął sobie przygotowywać śniadanie.
Susan usiadła przy stole. Wzięła wcześniej oglądane przez Bran jabłko i ugryzła je.
- Dzisiaj wraca Mila, prawda? O której będzie na peronie? - zapytała kobieta. Tommy prychnął głośno za jej plecami.
- Tak, dzisiaj. Tommy, nie krzyw mordy, bo ci tak zostanie - odparła kobieta, siadając prosto na krześle.
- Brandi!
- Bardzo mi przykro, że moja siostra jest lesbą.
- Przynajmniej uwiodłam już jakąś kobietę i wiem, jak to jest dotknąć jej...
- BRANDI!
- Mamo!
- Och, serio? I co z tego, skoro najprawdopodobniej ona będzie ciebie utrzymywać, nierobie?
- Ja nierobem?! Powiedz mi, ile ty zarobiłeś przez całe swoje życie!
- Tommy!
- Mamo, przepraszam! Zaczęła!
Bran wstała gwałtownie, przewracając krzesło; już otworzyła usta, by odpowiedzieć jakąś kąśliwą uwagą, gdy nagle Susan uderzyła ręką w stół. I Tommy, i jego siostra zwrócili na kobietę oczy.
- Dość.
Spokój, z jakim Susan wypowiedziała te słowa, był czystym lodem. Ileż razy bowiem musiała godzić tę dwójkę niemogącą się zgodzić co do swojego stylu życia; ile razy wysłuchiwała tych krzyków. Jedynie ona potrafiła to przerwać, zanim Bran i Tommy stwierdzą zgodnie, że ich problemy może załagodzić jedynie rzucanie w siebie nożami.
- Idę się ubrać, Mila będzie o dziesiątej - powiedziała ostro Bran, po czym wyminęła i matkę, i brata, i wróciła do swojej sypialni. Zza drzwi słyszała jedynie ciche głosy wykłócające się o orientację kobiety. Ale Bran to nie obchodziło. Miała Milę, a to było największym szczęściem.
K-ska stacja należała do najnowocześniejszych w kraju. Do najbardziej obleganych również. Nie dało się tutaj przyjść i po prostu wyjść z osobą, na którą się czekało - w grę bowiem wchodziło szukanie pomiędzy setkami ludzi zgubionymi na peronach.
Bran stanęła przy wyjściu, na ławeczce tuż obok palarni, gdzie spotkała po raz pierwszy Milę. Zawsze tu śmierdziało; Mila była niepaląca, nie lubiła papierosowego smrodu, ale z tyloma bagażami nie miała wyboru, gdzieś na chwilę spocząć musiała. Tutaj też zawsze witały się po powrocie Mili od rodziny - czy z głupiej, niepisanej obawy, że więcej się nie spotkają, że się nie odnajdą na zaludnionej stacji, czy z jakiejś tradycji, nie wiedziały. To było po prostu ich miejsce, nieprzyjemne i śmierdzące, brudne, ale ich.
Gdy nastała dziesiąta, Bran zaczęła uważniej rozglądać się wśród pasażerów. Nie mogła się doczekać spotkania z Milą, jej opowiadania, jak bardzo rodzina naciska już, by znalazła sobie mężczyznę i jej smutku, że nie potrafi im wyjawić prawdy. Choć nie było to proste ani fair, Brandi cieszyła się z tego smutku - to oznaczało tylko tyle, że Mila wciąż jest jej, że porzuciła nędzny heteroseksualizm na rzecz jej. Ilekroć czuła wyrzuty sumienia, że jest nieco fałszywa, dusiła je stwierdzeniem, że przecież im obu daje szczęście. Nie zawsze, a na pewno nie w obecnym świecie, szczęście było proste.
Czekała kolejnych piętnaście minut, dwadzieścia, kolejną godzinę. W duchu próbowała siebie przekonać, że pociąg się spóźnił, pytała w informacji, gdzie jest pociąg z P-nia, dlaczego jeszcze nie przyjechał; ciągle dostawała tę samą informację - już zdążył odjechać z k-skiej stacji. Więc może Mila została jeszcze na chwilę? Może będzie za godzinę? Może za dwie? Może spóźniła się na pociąg? Tak, za chwilę ujrzy jej złociste włosy i pomoże jej z bagażami. Jeszcze chwilę.
Ale Mila nie pojawiła się ani o jedenastej, ani o dwunastej, ani wieczorem, gdy Bran zrezygnowana wróciła do domu. Smutek dopadał ją rzadko, częściej czuła gniew na świat, tym razem uczucie jakiejś pustki wypełniło ją po brzegi. Starała się nie martwić, ale mimo to uznała, że lepiej zadzwonić do rodziny Mili.
W domu nic nie odpowiedziała na pytanie, czy spotkała się z Milą, nie odpowiedziała na jakąś kąśliwą uwagę Tommy'ego. Weszła do pokoju, wyciągnęła drobniaki i wyszła do sklepu po kartę.
Nienawidziła rodziny Mili. Uznawali ją bowiem za najbliższą przyjaciółkę blondwłosej studentki, choć nieco zbyt biedną i trochę przegraną. Ich konserwatyzm doprowadzał Bran do szału, ale tylko dla ukochanej powstrzymywała wyznanie, że obie są homo i pieprzą się do białego rana, gdy tylko mogą. Mila zawsze powtarzała: daj mi czas. I chociaż Brandi zdawała sobie sprawę, że ten czas nigdy nie nadejdzie, wybaczała wszystko.
Stanęła w budce telefonicznej i wystukała numer rodziny Mili. Dźwięk w słuchawce przedłużał się niemiłosiernie.
- Dominic W-ski, słucham?
- Dzień dobry, panie W-ski. Jest może tam jeszcze Mila? Miała być dzisiaj, czekałam na nią na peronie, chcę zapytać, czy wszystko okej.
Po drugiej stronie aparatu dało się słyszeć kobiecy głos. Bran nie zrozumiała z niego nc, ale Dominic zaraz zawołał poza telefonem:
- Zaraz przyjdę! Bran, zgadza się? Mila nie dojechała? Wyszła z domu o ósmej przecież. Miała jechać wcześniej...
- Nie, nie dojechała. Czekałam na nią cały dzień.
- Może jest w akademiku? Sprawdzałaś?
Bran chwilę się zastanowiła. Mogła sprawdzić...? Nie, to niemożliwe. Mila nie poszłabym do akademika, nie witając się z nią, nie dając żadnego znaku życia.
- Nie, proszę pana. Ale nie pojechałaby do akademika, nie mówiąc mi nic o tym. Znam ją na tyle. Poza tym, nie widziałam jej na peronie.
W słuchawce dało się słyszeć westchnienie.
- Brandi, spróbuję się do niej dodzwonić, obiecuję. A ty sprawdź w akademiku. Będziemy się martwić, jeśli jej tam nie będzie, dobrze? I nie martw się. Mila to rozsądna dziewczyna.
Bran postukała palcami o szybę.
- Wiem, panie W-ski. Sprawdzę. Zadzwonię za godzinę, albo od Mili, jeśli czegoś się dowiem. Przepraszam, że tak do pana zadzwoniłam najpierw...
Zmrok już dawno okrywał niebo, gdy Bran zdecydowała się iść do miasteczka studenckiego w K-wie. Ciężko było dogadać się ze strażnikiem, by wpuścił ją do środka, ale udało się za wręczeniem kilku papierków. Potem udało się tym samym sposobem przekonać administratorkę, by sprawdziła w komputerze, czy Mila pojawiła się w akademiku. Okazało się, że jednak nie. Zanim jednak Bran zadzwoniła znowu do Dominica W-skiego, sprawdziła wszystkie hotele, motele i szpitale w mieście. Okazało się jednak, że i tutaj Słońca nie było.
Do domu wróciła o czwartej. Susan spała, Tommy też. Miała nadzieję zastać Milę w jej sypialni, śpiącą, zmęczoną; może się po prostu minęły? Tutaj jednak też ją czekał zawód. I gdy miała ponownie wychodzić, ot, choćby po to, by poszukać jej na ulicach, zziębniętej i niewiedzącej, co zrobić dalej, zadzwonił telefon.
Odebrała tak szybko, jak tylko potrafiła, nie zważając na to, że przewróciła krzesło i ledwo nie rozbiła dzbanka z wodą.
- Słucham?
- Bran? To ty?
- Tak, tak. Ma pan jakąś wiadomość od Mili?
Mężczyzna chrząknął; głos miał dziwny. Brandi poczuła nieprzyjemny ścisk w żołądku.
- Więc ty też jej nie spotkałaś? Telefon Mili milczy. Już zawiadomiliśmy policję.
Minął już rok, odkąd Słońce nie wschodziło. Bran, nie mogąc znieść miasta, w którym nie było Światła, wyprowadziła się. Sprzedała wiele swoich rzeczy, pamiątek, to, co zostało - spakowała do wielkiego kufra. A potem wyjechała, tak po prostu, nie bacząc na nic - na to, że policja może się dziwić, że matka i Tommy będą marudzić. Musiała wydostać się z miejsca pełnego nocy, pełnego istnienia, z którego się narodziła.
W Amsterdamie zaczęła pracować jako kelnerka w jednej z lepszych restauracji w mieście. Starczało jej na opłacenie skromnego czynszu i na powolne zbieranie pieniędzy na kilka rzeczy, bez których nie mogła żyć. Nie szukała w życiu celu. Nigdy więcej.
Zwlekła się z łóżka i odszukała paczkę papierosów. Była pusta, rzuciła ją więc za siebie. Przeciągnęła się raz jeszcze, założyła koszulkę i wyszła z pomieszczenia.
Mieszkała z matką i bratem. Matka, kobieta pod czterdziestkę, mimo szans na wspaniałe życie, w wieku szesnastu lat zaszła w ciążę. Nie oddała dziecka, chociaż wszyscy ją do tego namawiali, uparła się; ta upartość z większą siłą przeszła na córkę. Matka jednak nigdy nie narzekała, mimo, iż zamiast pięknego domu wraz z dziećmi próbowała żyć w ciasnej klitce, zamiast portfela pełnego pieniędzy brakowało czasami na najpotrzebniejsze rzeczy. Nie była z tych kobiet, które kochają tylko szczęście - mimo, iż Brandi stanowiła przekreślenie marzeń, jej całe życie kręciło się wokół niej. Syn, młodszy, urodzony cztery lata po Brandi, nigdy nie był umiłowany tak bardzo, jak starsza córka. Nie potrafiła wyjaśnić, skąd biorą się w niej tak różne matczyne uczucia.
Klitka składała się z jednego holu i dwóch pokojów, kuchni. Łazienka była na korytarzu, dzielona z innymi mieszkańcami zapoconej kamienicy. Drugi pokój całkowicie wyremontowała Bran, za pieniądze, które zarobiła w wieku piętnastu lat. Tylko i wyłącznie dlatego miała własną sypialnię. Sypialnię, która z czasem stała się jedynym miejscem, gdzie Słońce mogło naprawdę wschodzić.
Bran przekroczyła próg kuchni. Uśmiechnęła się, widząc matkę szykującą śniadanie dla syna. On wciąż się uczył, w przeciwieństwie do siostry, i wciąż miał szansę zostać lekarzem. Nie porzucił marzeń dziadków.
- Cześć, mamo - powiedziała, podchodząc do niższej, o wiele niższej kobiety i całując jej policzek. - Tommy nie raczył jeszcze się nauczyć robić sobie kanapek?
- Och, Bran - szepnęła z wyrzutem Susan, krojąc chleb. - Twój brat to mężczyzna...
- ...co nie zmienia faktu, że kiedyś to tylko oni mogli trzymać ostre narzędzia w rękach. Facet musi umieć kroić chleb - dokończyła Bran, siadając przy stole i biorąc do ręki jabłko. Obejrzała je dokładnie, a potem odłożyła na miejsce. - Daj mi to, ja mu zrobię kanapki.
Susan uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Nie ma mowy. Tommy mi powiedział, ile pieprzu mu dorzuciłaś ostatnim razem.
Bran zaśmiała się tylko, robiąc jednocześnie minę niewiniątka. Zaraz potem odchyliła się na krześle i jeszcze raz przeciągnęła. Zaraz potem zawołała:
- TOMMY! Jest dziewiąta rano, co ty jeszcze robisz w łóżku!?
Wtem dało się słyszeć ciężkie kroki z pokoju obok.
Tommy był wysokim mężczyzną o pięknie skrojonych rysach twarzy. Miał ciemną skórę; efekt jednej nocy z jakimś amerykańskim urzędnikiem, którego korzenie sięgały Afryki. Włosy czarne, kręcone, ciemne oczy. Susan nigdy nie dziwiła się, że sąsiadki wzdychały za tym słodkim Tommy'm. Pomimo urody i bystrości umysłu nie wiązał się z nikim. Nauka, jak mówili dziadkowie, ma być dla ciebie najważniejsza. Taką zasadę przyjął Tommy i pomimo wielu dziewcząt, które z przyjemnością nagięłyby tę zasadę, on trwał niewzruszony w swym postanowieniu.
- Żartowałam - rzekła Bran, uśmiechając się jednocześnie na widok zaspanego brata. - Jest siódma rano. Ale nie pozwalaj mamie robić kanapek, wierzę, że uczą was na tych warsztatach z biologii trzymać nóż, co?
Tommy zmierzył wściekłym spojrzeniem siostrę. Podszedł do mamy, wymruczał jakieś "dzień dobry", ucałował jej policzek i zaczął sobie przygotowywać śniadanie.
Susan usiadła przy stole. Wzięła wcześniej oglądane przez Bran jabłko i ugryzła je.
- Dzisiaj wraca Mila, prawda? O której będzie na peronie? - zapytała kobieta. Tommy prychnął głośno za jej plecami.
- Tak, dzisiaj. Tommy, nie krzyw mordy, bo ci tak zostanie - odparła kobieta, siadając prosto na krześle.
- Brandi!
- Bardzo mi przykro, że moja siostra jest lesbą.
- Przynajmniej uwiodłam już jakąś kobietę i wiem, jak to jest dotknąć jej...
- BRANDI!
- Mamo!
- Och, serio? I co z tego, skoro najprawdopodobniej ona będzie ciebie utrzymywać, nierobie?
- Ja nierobem?! Powiedz mi, ile ty zarobiłeś przez całe swoje życie!
- Tommy!
- Mamo, przepraszam! Zaczęła!
Bran wstała gwałtownie, przewracając krzesło; już otworzyła usta, by odpowiedzieć jakąś kąśliwą uwagą, gdy nagle Susan uderzyła ręką w stół. I Tommy, i jego siostra zwrócili na kobietę oczy.
- Dość.
Spokój, z jakim Susan wypowiedziała te słowa, był czystym lodem. Ileż razy bowiem musiała godzić tę dwójkę niemogącą się zgodzić co do swojego stylu życia; ile razy wysłuchiwała tych krzyków. Jedynie ona potrafiła to przerwać, zanim Bran i Tommy stwierdzą zgodnie, że ich problemy może załagodzić jedynie rzucanie w siebie nożami.
- Idę się ubrać, Mila będzie o dziesiątej - powiedziała ostro Bran, po czym wyminęła i matkę, i brata, i wróciła do swojej sypialni. Zza drzwi słyszała jedynie ciche głosy wykłócające się o orientację kobiety. Ale Bran to nie obchodziło. Miała Milę, a to było największym szczęściem.
K-ska stacja należała do najnowocześniejszych w kraju. Do najbardziej obleganych również. Nie dało się tutaj przyjść i po prostu wyjść z osobą, na którą się czekało - w grę bowiem wchodziło szukanie pomiędzy setkami ludzi zgubionymi na peronach.
Bran stanęła przy wyjściu, na ławeczce tuż obok palarni, gdzie spotkała po raz pierwszy Milę. Zawsze tu śmierdziało; Mila była niepaląca, nie lubiła papierosowego smrodu, ale z tyloma bagażami nie miała wyboru, gdzieś na chwilę spocząć musiała. Tutaj też zawsze witały się po powrocie Mili od rodziny - czy z głupiej, niepisanej obawy, że więcej się nie spotkają, że się nie odnajdą na zaludnionej stacji, czy z jakiejś tradycji, nie wiedziały. To było po prostu ich miejsce, nieprzyjemne i śmierdzące, brudne, ale ich.
Gdy nastała dziesiąta, Bran zaczęła uważniej rozglądać się wśród pasażerów. Nie mogła się doczekać spotkania z Milą, jej opowiadania, jak bardzo rodzina naciska już, by znalazła sobie mężczyznę i jej smutku, że nie potrafi im wyjawić prawdy. Choć nie było to proste ani fair, Brandi cieszyła się z tego smutku - to oznaczało tylko tyle, że Mila wciąż jest jej, że porzuciła nędzny heteroseksualizm na rzecz jej. Ilekroć czuła wyrzuty sumienia, że jest nieco fałszywa, dusiła je stwierdzeniem, że przecież im obu daje szczęście. Nie zawsze, a na pewno nie w obecnym świecie, szczęście było proste.
Czekała kolejnych piętnaście minut, dwadzieścia, kolejną godzinę. W duchu próbowała siebie przekonać, że pociąg się spóźnił, pytała w informacji, gdzie jest pociąg z P-nia, dlaczego jeszcze nie przyjechał; ciągle dostawała tę samą informację - już zdążył odjechać z k-skiej stacji. Więc może Mila została jeszcze na chwilę? Może będzie za godzinę? Może za dwie? Może spóźniła się na pociąg? Tak, za chwilę ujrzy jej złociste włosy i pomoże jej z bagażami. Jeszcze chwilę.
Ale Mila nie pojawiła się ani o jedenastej, ani o dwunastej, ani wieczorem, gdy Bran zrezygnowana wróciła do domu. Smutek dopadał ją rzadko, częściej czuła gniew na świat, tym razem uczucie jakiejś pustki wypełniło ją po brzegi. Starała się nie martwić, ale mimo to uznała, że lepiej zadzwonić do rodziny Mili.
W domu nic nie odpowiedziała na pytanie, czy spotkała się z Milą, nie odpowiedziała na jakąś kąśliwą uwagę Tommy'ego. Weszła do pokoju, wyciągnęła drobniaki i wyszła do sklepu po kartę.
Nienawidziła rodziny Mili. Uznawali ją bowiem za najbliższą przyjaciółkę blondwłosej studentki, choć nieco zbyt biedną i trochę przegraną. Ich konserwatyzm doprowadzał Bran do szału, ale tylko dla ukochanej powstrzymywała wyznanie, że obie są homo i pieprzą się do białego rana, gdy tylko mogą. Mila zawsze powtarzała: daj mi czas. I chociaż Brandi zdawała sobie sprawę, że ten czas nigdy nie nadejdzie, wybaczała wszystko.
Stanęła w budce telefonicznej i wystukała numer rodziny Mili. Dźwięk w słuchawce przedłużał się niemiłosiernie.
- Dominic W-ski, słucham?
- Dzień dobry, panie W-ski. Jest może tam jeszcze Mila? Miała być dzisiaj, czekałam na nią na peronie, chcę zapytać, czy wszystko okej.
Po drugiej stronie aparatu dało się słyszeć kobiecy głos. Bran nie zrozumiała z niego nc, ale Dominic zaraz zawołał poza telefonem:
- Zaraz przyjdę! Bran, zgadza się? Mila nie dojechała? Wyszła z domu o ósmej przecież. Miała jechać wcześniej...
- Nie, nie dojechała. Czekałam na nią cały dzień.
- Może jest w akademiku? Sprawdzałaś?
Bran chwilę się zastanowiła. Mogła sprawdzić...? Nie, to niemożliwe. Mila nie poszłabym do akademika, nie witając się z nią, nie dając żadnego znaku życia.
- Nie, proszę pana. Ale nie pojechałaby do akademika, nie mówiąc mi nic o tym. Znam ją na tyle. Poza tym, nie widziałam jej na peronie.
W słuchawce dało się słyszeć westchnienie.
- Brandi, spróbuję się do niej dodzwonić, obiecuję. A ty sprawdź w akademiku. Będziemy się martwić, jeśli jej tam nie będzie, dobrze? I nie martw się. Mila to rozsądna dziewczyna.
Bran postukała palcami o szybę.
- Wiem, panie W-ski. Sprawdzę. Zadzwonię za godzinę, albo od Mili, jeśli czegoś się dowiem. Przepraszam, że tak do pana zadzwoniłam najpierw...
Zmrok już dawno okrywał niebo, gdy Bran zdecydowała się iść do miasteczka studenckiego w K-wie. Ciężko było dogadać się ze strażnikiem, by wpuścił ją do środka, ale udało się za wręczeniem kilku papierków. Potem udało się tym samym sposobem przekonać administratorkę, by sprawdziła w komputerze, czy Mila pojawiła się w akademiku. Okazało się, że jednak nie. Zanim jednak Bran zadzwoniła znowu do Dominica W-skiego, sprawdziła wszystkie hotele, motele i szpitale w mieście. Okazało się jednak, że i tutaj Słońca nie było.
Do domu wróciła o czwartej. Susan spała, Tommy też. Miała nadzieję zastać Milę w jej sypialni, śpiącą, zmęczoną; może się po prostu minęły? Tutaj jednak też ją czekał zawód. I gdy miała ponownie wychodzić, ot, choćby po to, by poszukać jej na ulicach, zziębniętej i niewiedzącej, co zrobić dalej, zadzwonił telefon.
Odebrała tak szybko, jak tylko potrafiła, nie zważając na to, że przewróciła krzesło i ledwo nie rozbiła dzbanka z wodą.
- Słucham?
- Bran? To ty?
- Tak, tak. Ma pan jakąś wiadomość od Mili?
Mężczyzna chrząknął; głos miał dziwny. Brandi poczuła nieprzyjemny ścisk w żołądku.
- Więc ty też jej nie spotkałaś? Telefon Mili milczy. Już zawiadomiliśmy policję.
Minął już rok, odkąd Słońce nie wschodziło. Bran, nie mogąc znieść miasta, w którym nie było Światła, wyprowadziła się. Sprzedała wiele swoich rzeczy, pamiątek, to, co zostało - spakowała do wielkiego kufra. A potem wyjechała, tak po prostu, nie bacząc na nic - na to, że policja może się dziwić, że matka i Tommy będą marudzić. Musiała wydostać się z miejsca pełnego nocy, pełnego istnienia, z którego się narodziła.
W Amsterdamie zaczęła pracować jako kelnerka w jednej z lepszych restauracji w mieście. Starczało jej na opłacenie skromnego czynszu i na powolne zbieranie pieniędzy na kilka rzeczy, bez których nie mogła żyć. Nie szukała w życiu celu. Nigdy więcej.
Informacje, które mogą się przydać:
lubi kobiety
woli kobiety
pieprzy kobiety
choć zdarzają się wyjątki
a właściwie jeden
choć zdarzają się wyjątki
a właściwie jeden
ma 22 lata
jeździ na desce
ma sukę o imieniu Wasp
pracuje w pubie Tony'ego
rzadko budzi się w niej wersja seksowna
w jej życiu bywają ludzie (link do powiązań)
pracuje w pubie Tony'ego
rzadko budzi się w niej wersja seksowna
w jej życiu bywają ludzie (link do powiązań)
[Żart:
Idą dwa koty przez pustynię. Nagle jeden do drugiego:
- Ej, stary, nie ogarniam tej kuwety...
hohohoh :D
Jestem chętna na wątki na zasadzie Ty pomysł - ja zaczynam albo odwrotnie.
Jeśli nie odpiszesz przez tydzień, zacznij nowy wątek, please ;3
Jeśli napiszesz mi wątek, a nie będzie w nim nic o Brandi, żadnego spotkania, nic - to dostaniesz odpowiedź dokładnie taką samą (;]
Idą dwa koty przez pustynię. Nagle jeden do drugiego:
- Ej, stary, nie ogarniam tej kuwety...
hohohoh :D
Jestem chętna na wątki na zasadzie Ty pomysł - ja zaczynam albo odwrotnie.
Jeśli nie odpiszesz przez tydzień, zacznij nowy wątek, please ;3
Jeśli napiszesz mi wątek, a nie będzie w nim nic o Brandi, żadnego spotkania, nic - to dostaniesz odpowiedź dokładnie taką samą (;]
546 komentarzy:
1 – 200 z 546 Nowsze› Najnowsze»[Cześć Brandi ;D Znam cię z tego bloga, z którego jest notka ^^]
[Chwilowo mam pustkę w głowie, ale kiedy coś wymyślę, to dam znać ;)]
[Hej, świetna postać. Co powiesz na jakieś ciekawe powiązanie? Jakieś przyjazne stosunki, znajomość, albo odważnie- wakacyjny romans nawet jeśli Amelka to niby spokojne dziecko? xD]
[ Uwielbiam nietuzinkowe karty postaci, a twoja właśnie taka jest. Spodobało mi się także określenie Mii jako Słońca - rewelacja. Co powiesz na wątek lub powiązanie? ;]
[ Co do forum internetowego jestem za - mogłyby się tam poznać i umówić na spotkanie. Z tymi radami to raczej nie, bo Lilah to taki typ osoby, który nie lubi prosić o pomoc i uważa, że wszystko robi najlepiej ;D Zaczniesz? ;]
[ W porządku, to nie musi być randka ^^ ]
Lilah była uzależniona od Internetowego światka. Nie było dnia, kiedy by nie włączyła laptopa i nie przejrzała kilku najważniejszych dla siebie stron. Nawet wtedy, gdy rano szła na zajęcia, zaś popołudniami pracowała, znajdowała czas na odwiedzenie kilku forów lub chociażby sprawdzenie emaila czy komunikatora. Późnymi wieczorami czatowała, poznając nowych ludzi, z którymi niejednokrotnie umawiała się „w realu”. Kilkoro z nich okazało się naprawdę wspaniałymi osobami i utrzymywała z nimi kontakt od dawna; inni byli zwykłymi palantami i po krótkim meetingu usuwała ich ze swojego życia.
Jakiś czas temu załogowała się na portal, poświęcony lesbijkom. Ot tak, z ciekawości. W klubach zazwyczaj trafiała na dziewczyny heteroseksualne, a musiała przyznać przed samą sobą, iż zatęskniła za kobiecym towarzystwem. Zwłaszcza, że sypianie z mężczyznami zaczynało ją powoli nudzić. Po paru dniach zdążyła już poznać kilkanaście interesujących osób, lecz najlepiej dogadywała się z niejaką Brandi. Po długich rozmowach postanowiły wyskoczyć na drinka, ustalając jednak jednogłośnie, iż nie będą bawić się w żadne randkowanie. B. miała swoje powody, których nie chciała zdradzić, zaś Norweżka uważała to za coś banalnego.
Umówiły się w barze „Tunel” na sobotę, godzinę dwudziestą. Cassell postanowiła założyć na tę okazję wysokie lity, czarne pończochy zakończone koronką i podpięte do paska przy figach oraz tego samego koloru króciutką, obcisłą sukienkę. Kilka naszyjników, kolczyki, bransoletki i dobry perfum dopełniły stroju. Tak, niewątpliwie można było powiedzieć, że Lil wygląda wyzywająco. Nie wystroiła się jednak tak tylko ze względu na okazję – taki był jej styl na co dzień: krzykliwy, rzucający się w oczy.
Równo o ósme wieczorem wkroczyła do baru. Zatrzymała się przy wejściu i rozejrzała w poszukiwaniu znajomej twarzy.
Laptop Lil miał już swoje lata, ale jak dotąd dość dobrze się trzymał. Być może dlatego, że kupiła dodatkową pamięć i nie był już on tak zawalony plikami, jak wcześniej. Internet wykupiła jak najszybszy, bo do osób najcierpliwszych nie należała i szlag ją trafiał, gdy strona ładowała się pół godziny. Cassell musiała mieć stały dostęp do sieci. Zdarzało się, że lepiej odnajdywała się w świecie wirtualnym, aniżeli rzeczywistym. Tam mogła być kimkolwiek i nikt jej o nic nie posądzał. W życiu codziennym trzeba było zachowywać pewne pozory i wkładać różne maski, mimo że zapewniało się wszystkich dookoła, iż zawsze się jest sobą. To było tak banalne i żałosne stwierdzenie. „Nikogo nie udaję, jestem sobą”. Wierutne kłamstwo. Każdy miał takie momenty w życiu, w których musiał się zmienić w kogoś innego. Nawet Norweżka.
Delilah nie przeszkadzał fakt, że Brandi nie siedziała na forum każdego dnia. Może właśnie w tym tkwiła wyjątkowość ich znajomości – nie pisały codziennie, lecz gdy spotkały się na czacie jednego wieczoru, to pisały do późnej nocy. Może dzięki temu tematy im się nie kończyły, a jedynie sen przerywał ich długie konwersacje.
Lil lubiła dobrze wyglądać. Lubiła podobać się innym i być w centrum uwagi. Z pewnością dlatego ubierała się tak, a nie inaczej. Większość osób stroiła się na wyjątkowe okazje, Cassell zawsze wyskakiwała w świetnych ciuchach. Na dres pozwalała sobie jedynie w mieszkaniu lub wypadzie do sklepu obok bloku, w którym mieszkała. Oczywiście nie zawsze zakładała buty na nieziemsko wysokich obcasach, które sprawiały, że jej szczupłe nogi wyglądały jak patyki. Na uczelnię wkładała podniszczone trampki lub marteny, często na zajęciach można było ją zobaczyć w jeansach.
Zwróciła twarz do dziewczyny, która przysiadła się do niej. Od razu rozpoznała Brandi, która wyglądała identycznie jak na zdjęciach. Co za ulga! Nie raz jej się zdarzyło spotkać z osobą, która na profilu miała piękną fotografię, zaś w rzeczywistości okazywała się, cóż, najzwyczajniej brzydka.
Zlustrowała ją wzrokiem i uśmiechnęła się bezczelnie.
- Dziękuję – odparła, wbijając spojrzenie w tęczówki koleżanki. Ponownie wykrzywiła wargi w słodkim uśmiechu. – Co zamawiamy?
Faktycznie, Lilah zachowywała się tak w niemal w stosunku do każdego. Z pewnością dlatego bardziej wrażliwe i emocjonalne osoby już po jednym spotkaniu wyobrażały sobie zbyt wiele, a Lil miała na liście swoich grzechów kilka złamanych serc. Nigdy jednak nie kokietowała umyślnie, jeśli wiedziała, że nie będzie z tego nawet jednej słodkiej nocy. Taki był jej styl bycia, a niektóre słowa i gesty zostawały odbierane niewłaściwie. Ludzie odczytywali błyski w jej oczach i urocze uśmiechy jako zachętę, nawet gdy ona nie miała tego na myśli.
Brandi poprzez ich rozmowy jasno dała jej do zrozumienia, że nie szuka dziewczyny na jedną noc. Norweżka nie miała zamiaru naciskać, bo nie przeszkadzał jej fakt, iż ich znajomość miała się utrzymywać jedynie na poziomie przyjaźni. Owszem, ciemnowłosa była bardzo atrakcyjną kobietą i Lilah skłamałaby, gdyby powiedziała, że jej się nie podoba, ale nie zamierzała robić niczego na siłę. W Amsterdamie była masa innych kobiet i mężczyzn, z którymi mogła się umówić na coś więcej, niż tylko na zwykłą pogawędkę i drinka.
Zaśmiała się wesoło w odpowiedzi, następnie kierując swój wzrok na przystojnego barmana.
- Piwo dla tej pani, a ja poproszę wódkę z Red Bullem – powiedziała, gdy mężczyzna się zbliżył. Kiedy zajął się przygotowywaniem ich zamówienia, ponownie spojrzała na swoją koleżankę.
Cassell czuła się w klubach jak w niebie. To był jej żywioł. Była bardzo rozrywkową osobą, która kochała głośne i tłoczne miejsca, gdzie można było potańczyć, popić i poznać nowych ludzi. Prawdopodobnie dlatego niemal w każdy weekend wybierała się na jakieś imprezy lub koncerty.
Słysząc słowa Brandi, odwróciła minimalnie głowę, by spojrzeć na wskazywanego przez nią chłopaka. Prychnęła lekceważąco. Napalony siedemnastolatek, prawdopodobnie prawiczek, który udaje wielce doświadczonego.
- Najprawdopodobniej zignorowałabym go – odparła łagodnie, wzruszając ramionami. Taka sytuacja nie była dla niej nowością, toteż postanowiła nie zwracać na to uwagi. Może w innym wypadku podeszłaby do nieznajomego i puściła ładną wiązankę, ale nie dzisiaj.
Kolejne zerknięcie Delilah na owego młodzieniaszka utwierdziło ją w przekonaniu, że jest prawiczkiem. Oczywiście nie mogła mieć stuprocentowej pewności, ale instynkt podpowiadał jej, że to ten typ faceta, który opowiada o kobietach, których tak naprawdę nigdy nie miał. W liceach roiło się od takich typków, którzy udawali wielkich figo-fago, a gdy przyszło co do czego, kończyli po minucie.
Lil nie miała nic do mężczyzn i sądziła, że noce z nimi mogą należeć do nieziemskich, ale po pewnym czasie uciekała do kobiet. Prawdopodobnie ta różnorodność sprawiała, że rzadko w jej życiu seksualnym zapadała nuda. Zawsze coś się działo – obojętnie czy z osobnikiem płci pięknej czy brzydkiej.
Kluby przyciągały Norweżkę do siebie, choć wybierała tylko te najciekawsze, najbardziej gustowne. Nie chodziła do tych pospolitych, gdzie siedzieli zapijaczeni mężczyźni po czterdziestce i starali się swoim bełkotem podrywać młode barmanki.
Uśmiechnęła się szeroko w odpowiedzi na słowa Brandi. Przedstawienie? Nie trzeba było jej tego powtarzać, uwielbiała urządzać takowe. Skupiała wtedy na sobie uwagę wszystkich zgromadzonych, pełniła rolę pierwszorzędnej gwiazdy i czuła się w tym wspaniale. Od środka wypełniało ją uczucie spełnienia i satysfakcji, kiedy ludzie wpatrywali się w nią, nie mogąc odwrócić wzroku.
Powoli odwróciła się i zmierzyła chłopaczka bezczelnym wzrokiem. Z trudem hamowała śmiech, który siedział jej w gardle. Zamiast tego puściła nieznajomemu perskie oko i wygięła wargi w najbardziej kuszącym uśmiechu, na jaki było ją stać. Od razu zauważyła efekt – oczy licealisty zabłysły, najwyraźniej był pewny, iż osiągnie swój cel i ją zdobędzie. Niespodziewanie, gdy stanął już przed nimi, nachyliła się nad Brandi. Posłała jej nieco zaczepne spojrzenie, po czym przymknęła powieki, wpijając się w jej usta. Delikatnie rozchyliła je językiem, pogłębiając tym samym pocałunek. Jej dłoń powędrowała na udo dziewczyny, palce przesunęły się minimalne wyżej. Lilah żałowała w duchu, że nie może zobaczyć miny chłoptasia, który z pewnością był nieźle zaskoczony. Jednak gdyby otworzyła oczy, nie byłoby to już tak efektowne.
[Hardcorowo, ale genialnie to wymyśliłaś :D]
Ostatnie dni były naprawdę ciężkie. Nie dość, że musiała dokończyć swoją prowizoryczną kolekcję, powysyłać maile z prośbą o staż, to do tego wszystkiego doszła przeprowadzka i niemały mętlik w główce panienki Morel, która czuła pewne wyrzuty sumienia względem swojego brata, którego zostawiała teraz na pastwę losu. Niemniej, wiedziała, że musi odejść, inaczej nie będzie w stanie normalnie funkcjonować.
Wzdychając ciężko ustawiła się w kolejce po kawę w pobliskiej uczelni kawiarence, niecierpliwie przestępując z nogi na nogę i gorączkowo wpatrując się w zegarek. Nie mogła się spóźnić, pod żadnym pozorem. Nawet jeśli ledwo co stąpała po ziemi, ledwo co otwierał oczy i nie miała w zasadzie siły na nic, ale studia były priorytetem. W końcu chodziło o jej przyszłość, marzenia.
Uprzejmy głos ekspedientki wyrwał ją z rozmyślań, więc pospiesznie zamówiła ukochane latte z syropem kokosowym. Akurat jej miłość względem wszystkiego co kokosowe, nie zmieniła się pomimo upływu lat. Otrzymując papierowy kubeczek z ulubionym napojem, wybiegła czy prędzej na ulicę, chcąc jak najszybciej dostać się na drugą stronę, ale wtedy coś śmignęło jej przed oczyma, a gorąca kawa o mało co nie wylała się z pojemnika.
- Patrz, jak jeździsz pacanie!- wyraźnie zdenerwowana, krzyknęła w stronę osobnika na desce. Dopiero po chwili odkryła, że sylwetka wydaje jej się dziwnie znajoma, a gdy ujrzała twarz ów osoby, nie miała wątpliwości. Zabawne, że pomimo upływu lat nie zapomniała niczego z młodzieńczych ekscesów, nawet jeśli teraz nie powtarzała tego, z jakąkolwiek inną kobietą. Tylko z Brandi odważyła się wtedy na coś tak szalonego, ale bynajmniej nie żałowała. To była Brandi, Nieziemska Brnadi, która jeszcze kilka lat temu doprowadzała nastoletnią Amelie to prawdziwego obłędu, niesamowitej rozkoszy.
Momentalnie jej policzki zrobiły się czerwone, na wspomnienie wspólnie spędzonych chwil, z dziewczyną, która stała właśnie przed nią.
Nie mogła powstrzymać delikatnego uśmiechu, który pojawił się na jej twarzy, kiedy Brandi ścisnęła jej pośladki. Cała sytuacja wydawała jej się komiczna i ledwo hamowała się przed wybuchnięciem głośnym śmiechem. Kontynuowała jednak pocałunek i dopiero po dłuższej chwili postanowiła złamać swoją zasadę – uchyliła jedną powiekę, aby zerknąć na chłopaka. Stał w tym samym miejscu co wcześniej, jakby wmurowany do podłogi. Na twarzy malowało się niedowierzanie pomieszane ze zdezorientowaniem, a policzki zmieniały barwę od różowawej do ciemnopurpurowej, w pewnym momencie przybierając odcień ciemnozielonego. Norweżka żałowała, że barman nie wyciągnął spod lady aparatu i nie zrobił zdjęcia nieznajomemu, który wrócił do bandy rozochoconych koleżków z podkulonym ogonem.
To się nazywa urozmaicenie wieczoru!
Każdy pocałunek smakował inaczej. Lilah jeszcze nie trafiła na dwie różne osoby, które całowałyby identycznie. Oczywiście była diametralna różnica pomiędzy mężczyznami i kobietami – tutaj nie trzeba było się kłócić. Dla Delilah faceci charakteryzowali się większą brutalnością, ale w tym pozytywnym sensie. Dziewczyny były delikatne, jakby nieśmiałe, dopiero po pewnym czasie zmieniające się w diablice. Choć nie mogła powiedzieć, że płci brzydkiej brakowało czułości – wszystko zależało od osoby.
Cassell nie protestowała, gdy Brandi konturowała pocałunek. Było przyjemnie, wargi dziewczyny były cudownie miękkie, a język sprawny. Wolną rękę przesunęła na szyję ciemnowłosej i delikatnie przesunęła po jej karku opuszkami palców. Po pewnym czasie, gdy nastała chwila, podczas której powinno się zaczerpnąć trochę powietrza, odsunęła się. Zerknęła w błyszczące oczy koleżanki i uśmiechnęła się nieznacznie, prostując się. Sięgnęła po swoją szklankę z trunkiem i upiła kilka niedużych łyków drinka.
- Myślę, że nie dadzą mu o tym zapomnieć przez kilka kolejnych dni – powiedziała wreszcie, a na jej twarzy odmalowała się satysfakcja.
[ lecę spać, dobranoc i do jutra c; ]
Odetchnęła z niemałą ulgą na dźwięk wesołego głosu Brandi, która niemal od razu rzuciła się w jej ramiona, by przywitać się po ta długim czasie niewidzenia siebie nawzajem. Amelie uśmiechnęła się nieco pewniej, ciesząc się w duchu, że to spotkanie nie jest tak krępujące, jak mogła sądzić. Wszystko rzecz jasna za sprawką Brnadi, która jak zwykle była odważna i szalona, zdecydowanie bardziej niż panienka Morel. Od zawsze stanowiła dla niej inspirację i wzór do naśladowania.
- Studiuję. Projektowanie mody. Nie skończyłam tak jak rodzice chcieli na prawie, z czego jestem dumna.- przyznała z tryumfalnym uśmiechem na swoich malinowych wargach.
Na dźwięk jednak słów dziewczyny, które bez wątpienia miały być komplementem, roześmiała się tylko wesoło. Czy faktycznie urosły jej piersi? Raczej niespecjalnie. Wciąż była chudziutka, wysoka, zdaniem większości niezbyt atrakcyjna i nazbyt zwariowana. Niestety, niewiele zmieniła się od czasu ich wspólnych, namiętnych wakacji. Pewnie tylko urosła, no i zdecydowanie śmielej się ubierała, lubiąc prezentować swoje długie, szczupłe nogi, których można jej było pozazdrościć.
- Jesteś zajęta? Może byśmy gdzieś skoczyły?- momentalnie zapomniała o wykładach uczelni i projektowaniu. Zdecydowanie wolała spędzić ten dzień w towarzystwie Brandi, której nagłe pojawienie się, ewidentnie rozbudziło nieprzytomną do tej pory Amelie.
Z wesołym uśmiechem skinęła tylko głową, nie miała w końcu nic przeciwko spacerowi. Zawsze to więcej czasu spędzonego w towarzystwie Brandi. Więcej czasu na rozmowy, plotki, wyznania; więcej czasu na podziwianie wspanialej Brandi, która w znacznym stopniu ukształtowała charakter Amelie.
- W takim razie pójdę z tobą. Nie mam zamiaru stać tutaj i czekać jak ostatni ciołek.- mruknęła wyraźnie rozbawiona, kolejny raz łapiąc się na tym, że któryś to już raz z rzędu lustruje jej sylwetkę, nadal nie mogąc uwierzyć, że przyszło im się spotkać właśnie w takiej chwili.
Cóż w życiu panienki Morel wiele się nie wydarzyło. W kwestii miłości nadal miała pecha, zawsze trafiając na nieodpowiednie osoby i statecznie zostawała sama. Była zbyt łatwowierna, zbyt mocno chciała obdarzyć kogoś uczuciem, które przepełniało ją całą, ale nikt wydawał się niezainteresowany. Podobno była zbyt szalona, zbyt energiczna, ekstrawagancka, no i za chuda.
Powoli ukucnęła i wyciągnęła dłoń w stronę suczki, by ją pogłaskać. Ogólnie rzecz biorąc nie była fanką zwierząt, ale o dziwo miała z nimi całkiem dobry kontakt. Uśmiechnęła się delikatnie, widząc, że zwierzakowi Bran to jak najbardziej odpowiada.
- Skąd w ogóle pomysł na takie imię?- zmarszczyła lekko brwi, podnosząc się do pionu i spoglądając z zaciekawieniem na dziewczynę. Sama nie mogła wpaść na żadne sensowne rozwiązanie, wyjaśniające nadanie zwierzakowi właśnie takie, a nie inne imię. A faktycznie ją to zaciekawiło.
Amelie we flirtowaniu była naprawdę kiepska, wciąż nie potrafiąc jakoś zachowywać się jak prawdziwa, seksowna kobieta. Ona była jeszcze dziewczynką, psychicznie i fizycznie z resztą też. Owszem, czasami niepokorną i zdarzało się też, że lądowała z kimś w łóżku, ale to było zupełnie co innego. W końcu nie tak trudno rzucić się komuś na szyję, wpić w usta i pieprzyć się całą noc. To było zdecydowanie łatwiejsze od znalezienia kogoś, od budowania związku. Oczywiście starała się unikać tego typu sytuacji, ale niestety zbyt często czuła się zbyt samotna i kończyło się, tak, a nie inaczej...
[Po maturze xD Ale niestety chyba złapałam jakieś choróbsko i póki co leże grzecznie w łóżeczku, a myślałam, że zrobię coś kreatywnego dzisiaj. I duma -_-]
- Nie.- przyznała marszczą lekko nosek, w ten swój charakterystyczny i zarazem jakże uroczy sposób. Niestety nie kojarzyła powieści, nie ważne jak bardzo starała się znaleźć może jakiś punkt zaczepienia i chociaż przypomnieć sobie autora. Bezskutecznie.- Oh, no trochę się zmieniła.- przyznała z delikatnymi rumieńcami na twarzy, zakładając kosmyk włosów za ucho.- Wiem, że kiedyś może i byłam pyskata i wredna, ale rodziców zawsze się bałam i raczej słuchałam. No, ale decydowanie o mojej przyszłości to już lekka przesada. Tym bardziej, że ani trochę nie ciągnie mnie do prawa.- uśmiechnęła się lekko do Bran, powoli idąc obok niej w kierunku mieszkania dziewczyny.- Co u mnie?- westchnęła cicho, wsadzając dłonie do kieszeni swoich szortów i wzruszyła lekko ramionami. Sama w zasadzie nie wiedziała co ma powiedzieć. Nie widziały się lata, wiele zmieniło się przez ten czas.- Studiuję moje wymarzone projektowanie mody, aktualnie się przeprowadzam zostawiając mojego kochanego braciszka na pastwę losu i... nie wiem... Ostatnio raczej mniej imprezuję, a i tak rzadko sypiam. Często coś rysuję, czy szyję po nocy. To chyba wszystko...
[Oooooo, no nic, to się od jutra ładnie ucz :P]
Zaśmiała się wraz z Bran, choć nieco się zdziwiła słysząc, czym zajmuje się teraz dziewczyna. Nie uważała bynajmniej tego za coś złego, raczej nie wyobrażała sobie nigdy Bran w roli kelnerki, nawet jeśli miała bujną wyobraźnię i często zadziwiające pomysły.
- Przynajmniej się coś dzieje. Może kiedyś wpadnę do ciebie do restauracji i nie dam Ci pracować.- zaoferowała z wesołym uśmiechem, jak zwykle rozbawiona taką perspektywą. Często myślała mało racjonalnie i sądziła, że odrobina szaleństwa i dobrej zabawy jest dobra na wszystko.- Medycyna... To tez nie dla mnie. Wszystko takie odpowiedzialne, tak mało kreatywne, po prostu musisz wkuwać, a potem ratować ludzi. Nieee...- skrzywiła się z niesmakiem, choć nie był to żaden argument przeciwny zainteresowaniom Brandi i temu co ma zamiar robić w przyszłości. Amelka jak zwykle po prostu wyrażała swoje zdanie, niestety była gadułą, często gadająca od rzeczy, ale nigdy nie można się było z nią nudzić.
Weszła ostrożnie po schodach, a potem do mieszkania dziewczyny, starając się być cicho i niczego nie dotykać, by zaraz czegoś nie zepsuć. Jednocześnie z niemałym zainteresowaniem rozglądała się po pomieszczeniu. Bałagan akurat nigdy jej nie przeszkadzał. Sama często żyła w pokoju niemal doszczętnie zasypanym ubraniami i skrawkami materiałów. Nie sadziła, by cokolwiek mogło ją w tej kwestii przestraszyć.
[No, na jedno i tak wychodzi. Ucz się ładnie. Psychicznie masz zapewnione moje wsparcie :D]
- Wody, jeśli można.- powiedziała czym prędzej, wzrokiem nadal wiodąc po ścianach, podłodze i całym mieszkaniu z niemałym zainteresowaniem. Po chwili zastanowienia uznała, że z bratem mieszkali jednak w zdecydowanie gorszym miejscu, stąd nie rozumiała całkowicie tych ostrzeżeń Bran, żeby się nie wystraszyła.
O tym, że Brandi była niesamowicie ambitne, wiedziała od dawna. Od czas ich pierwszego spotkania była mocno zdziwiona, że są ludzie ambitniejsi od niej samej, jednak Bran była bezkonkurencyjna w tej kwestii.
- Całkiem tu ciekawie.- stwierdziła w końcu, znajdując sobie miejsce, gdzie mogłaby umościć swój chudy tyłek i w końcu usiąść. Stąd miała zdecydowanie lepszą perspektywę na wszystko, łącznie z samą Brandi.- W każdym razie... nic więcej ciekawego mi nie powiesz? Pewno wiele się zdarzyło, wiele też zmieniło od czasu naszego wspólnego wyjazdu.- uśmiechnęła się lekko, łaknąc tylko kolejnych informacji na temat życia dziewczyny.
[Powiedz mi, czy Brandi, jak jest w jakimś barze, to sobie zaczepia ludzi i do nich zagaduje? :D]
[Łeee... "Paradiso" nie jest dla lesb... ;< Muszę myśleć dalej, ale jak widzisz - postępy są ;D]
[No ja w tej kwestii Ci niestety nie pomogę.]
Na jej pytanie wzruszyła tylko ramionami. Szczerze powiedziawszy sama nie wiedziała jak to tak naprawdę z nią jest. Niby nie była nigdy więcej z kobietą, ale na dobrą sprawę tamte wspólne wakacje zapadły jej mocno w pamięć i naprawdę lubiła je wspominać. Ze wszystkimi ich pikantnymi szczegółami. Ale może to była po prostu kwestia Brandi, która wydawała się Amelie najbardziej intrygującą osobą jaką przyszło jej spotkać w swoim życiu.
- Nie wiem... Znaczy, na pewno nie jestem grzeczna, bo jak już w coś się pakuję, to raczej jest to mało odpowiednie. Ale więcej z żadną kobietą nie byłam.- spojrzała na siedzącą obok dziewczyną i uśmiechnęła się nieśmiało.- No, cóż, ja też bym się na jej miejscu bała. Z Tobą nie warto zadzierać.- zachichotała radośnie, zaraz przygryzając delikatnie dolną wargę i spoglądając na swoją wodę, której łyk upiła.
[no, ale co ja poradzę, biedna? xD]
Pewne Bran miała rację, choć Amelie zdecydowanie nie uważała siebie za grzeczną heteryczkę. I ani trochę się nie wstydziła, bo wtedy miałaby już rumiane policzki, a to nie nastąpiło. Poza tym, o ile wtedy nie była przyzwyczajona do dotyku kobiety, nie przeszłoby jej to wtedy nawet przez myśl, tak początkowa brutalność Bran nakręciła ją do tego stopnia, że potem chciała więcej, i więcej, ostatecznie czując się już całkiem pewnie. Ale znając życie, wraz z upływem tylu lat pewnie to wszystko czego nauczyła się przy Bran, cała ta odwaga przepadła.
- Oh, naprawdę?- zaśmiała się wesoło, patrząc rozbawionym wzrokiem na swoją towarzyszkę.- Skoro mówisz, że mam potencjał, może powinnam go wykorzystać... W sumie nigdy nad tym nie myślałam, bo nikt nigdy nie powiedział mi czegoś takiego.
[Superhiroł, bejbe ;D Postaram się jeszcze dzisiaj to zacząć.]
Techniki z pewnością były różne, jedne gorsze, inne lepsze. Lilah zauważała jedynie ogromną różnicę pomiędzy pocałunkami mężczyzn i kobiet, zaś nad pojedynczymi osobnikami się nie roztrząsała. No chyba, że ów persona była beznadziejna w tej dziedzinie – wtedy porównywała ją do innych swoich partnerów lub partnerek. Jednak z pewnością dało się dostrzec nieśmiałość w pocałunkach heretyczek – jak gdyby był ich to pierwszy pocałunek. Po części była to w sumie prawda.
Niebieskowłosa sięgnęła do swojej szklanki, na wpół opróżnionej. Upiła kolejne kilka łyków, czując, jak alkohol przyjemnie drapie ją w gardło. Uśmiechnęła się łagodnie, jakby w odpowiedzi do własnych myśli, które w danej chwili skupiały się na słodkim smaku, jaki pozostał na jej wargach.
Lil rzeczywiście była bardzo pewną siebie osobą, co niejednokrotnie uznawano za zaletę, jak i wadę. Bran odznaczała się tym samym i właśnie to polubiła w niej Norweżka. Siłę i zdecydowanie, które zwykły przyciągać pozostałych ludzi jak magnes. Może dlatego nie dała za wygraną, nawet gdy nowa koleżanka przez kilka dni nie wchodziła na forum i odpisywała po dłuższym czasie?
- To już zdążyłam zauważyć – przyznała ze śmiechem dziewczyna, przeczesując włosy smukłymi palcami. Kilka kosmyków opadło jej na twarz, toteż założyła je za ucho, pełne kolczyków. Cassell do facetów nic nie miała, a wręcz przeciwnie – to do nich zaczęło ją ciągnąć na samym początku. Dopiero nieco później zorientowała się, iż podobają jej się również kobiety. Początkowo sądziła, że to tylko taki okres, ale okazało się, że jest stuprocentową biseksualistką.
Zastanowiła się nad pytaniem zadanym przez Brandi. Choć odpowiedź była dla niej oczywista, wolała najpierw ubrać to ładnie w słowa, a dopiero później odezwać się.
- Seks jest bardzo istotną rzeczą w moim życiu, ale nie najważniejszą. Wydałaś mi się interesującą i ciekawą osobą, polubiłam nasze rozmowy – zaczęła, wzruszając delikatnie szczupłymi ramionami. Pociągnęła kolejny łyk drinka, odstawiając następnie pustą szklankę na blat.
– Nie wyznaję filozofii, że każde spotkanie i każda znajomość ma zakończyć się w łóżku – dodała, zaglądając w oczy Brandi.
[ Aleś sobie wybrała relację, bo akurat zrobiłam z niego potwora-szefa... ale ołkejka, pomysł ciekawy. Zaczynasz? @u@ ]
Delilah nie potrzebowała alkoholu do rozpoczęcia dnia. Za to nie potrafiła wytrzymać bez papierosów lub blanta. Wydawała fortunę na fajki i zioło, nie raz nie kupując jedzenia, byle by tylko mieć co zapalić po całym dniu nauki i pracy. Uczciwie przyznawała się do uzależnienia od nikotyny, ale bez marihuany potrafiła przeżyć. Skrętem jednak nigdy by nie pogardziła i jeśli zdarzał się lepszy okres – kupowała zapas, aby mieć na czarną godzinę. Na szczęście praca w studiu, mimo że ciężka i czasochłonna, dobrze zaopatrywała jej konto bankowe. Faktem było jednak też to, iż Norweżka ogromną ilość pieniędzy przewalała na imprezy, bilety koncertowe lub teatralne oraz alkohol i wypady do barów.
Lil doskonale pamiętała swoje pierwsze zbliżenie lesbijskie. Na początku liceum poznała dziewczynę, nie minęło długo nim stały się przyjaciółkami. Chodziły razem na spotkania „metalowców”, wkradały się do klubów, starając się uniknąć potężnych ochroniarzy pytających o wiek. Spędzały ze sobą każdą możliwą chwilę. Niebieskowłosa prawdopodobnie nigdy nie zapomni tych wszystkich nocy spędzonych u Anji na rozmowach i jaraniu. Pewnego razu zapadła między nimi długa cisza, wpatrywały się sobie głęboko w oczy. Były same w domu, zegar wybijał północ, a powietrze zrobiło się ciężkie od ich gorących oddechów. Wreszcie Lilah nie wytrzymała i nachyliła się, składając nieśmiały pocałunek na wargach przyjaciółki. Chyb a nie trudno się domyśleć, co działo się przez resztę nocy.
- Mogłaś szybciej powiedzieć, spotkałybyśmy się gdzie indziej – odparła z uśmiechem, podnosząc się. Naciągnęła minimalnie sukienkę, która opięła jej tyłek i wyciągnęła z niedużej torebki, naszpikowanej oczywiście ćwiekami, pieniądze, które podała barmanowi. Ruszyła do wyjścia, puszczając jeszcze oko chłoptasiowi, przed którym wcześniej odstawiły teatrzyk. Nieznajomy ponownie spalił buraka, a cała jego banda zaczęła rechotać.
Oczywiście, wcale mu się nie chciało, ale musiał. Jego wewnętrzny "skurwysyn", nie dawał mu spokoju. Jedni nazwaliby to pasją do pracy, drudzy zaś zwykłym przypierdalaniem się i uprzykrzanie życia pracownikom. Och, wiedział, że go nie lubili. Sam przed sobą musiał przyznać, że nie znosiłby takiego szefa. Nie miał wpływu na to, kogo właściciel restauracji zatrudniał, w końcu był tylko szefem kuchni, ale… on musiał mieć wszystko I D E A L N I E. Dostałby szału gdyby tak nie było. I nieważne, że był ledwo żywy, podirytowany i jedyne czego chciał, to wygodna sofka i kieliszek wina. Dążenie do perfekcji zawodowej było ponadto. Owy fakt wydawał się to całkiem zabawny, gdy ktoś zajrzał do jego mieszkania po takim wyznaniu. Istny pierdzielnik, nazywany fortecą kawalera.
Musiał jeszcze załatwić parę drobnych spraw, więc lekko się spóźnił. Zadyszany, ale jednak dobił na miejsce z minimalnym opóźnieniem. Nie lubił się spóźniać i to mu się akurat chwaliło. Zajrzał do pomieszczenia, zdejmując okulary słoneczne. To co zastał, wyglądało dość… kontrowersyjnie? Coś w ten deseń.
Nie no, ta pani byłaby dobrą kelnerką. Nie wiedział jednak, czy na pewno do tej restauracji, ale póki co – start to ona niezły miała. Gdyby nie zdążył wcielić się w swoją standardową rolę szefa łachudry, zapewne zagwizdałby z uśmiechem.
- Dobry – rzucił krótko i zajął miejsce na krześle obok. Zerknął na otwarte wino, a potem na delikwentkę z uśmiechem na ustach. – Na trzeźwo nie dasz rady, hm?
- Nie ten kieliszek – odsunął od siebie naczynie jakie przed nim postawiła i pokręcił głową z rozbawieniem. Oparł się łokciami o blat stołu i nachylił ku jakże uprzejmej i subtelnej panience. Pozwolił sobie na maksymalne pogwałcenie osobistej strefy i przybliżył swoją twarz do jej twarzy, chociaż nie stykali się nosami. Jeszcze. – Pozwól, że napiję się dopiero wtedy, gdy opanujesz przynajmniej w połowie to, co teraz ci przekażę.
Nie ma co, trafiła ci się uczennica. Tak, wiem, cieszysz się bardzo, bo chociaż ten czas umilą ci całkiem fajne cycki, no ale cycki to nie wszystko i jesteś na tyle blisko niej, że na pewno rozróżni, że patrzysz się trochę niżej niż to wskazane. I nie daj Boże, żeby nazywali ci Zboczeńcem. Koszmar, zaiste bardzo fajne pseudo zawodowe i przy nim zostańmy.
- Hm, myślę, że nie. Wiesz, Związek Zawodowy i te sprawy – mrugnął do dziewczyny nad wyraz uprzejmie, po czym ziewnął. – Okej, to może zacznijmy od tego, do jakiego kieliszka nalać czerwone, półwytrawne wino, gdy chcesz wkręcić szefa. Pomińmy nudną naukę, weź to na logikę. Wszystko jest kwestią skojarzeń i wyobraźni.
[Dobre zagranie. Sęk w tym, że nie mam pojęcia, jakie powiązanie mogłoby być. Musi być dość świeże, bo od roku czasu Noah jest nowym człowiekiem, haha, a w tym okresie niewiele robi, so... Nie mam pojęcia :<]
[Myślę, myślę, ale opornie mi to idzie. Ale coś wymyślę ;P]
Lil nigdy nie zastanawiała się, co by wybrała – czy alkohol, czy papierosy, a może marihuanę. Gdyby jednak nad tym pomyśleć z pewnością dłużej wytrzymałaby bez procentów , aniżeli fajek. Jej organizm był uzależniony od nikotyny i nie potrafiła wytrzymać jednego dnia bez kilku szlug. Na szczęście nie było to na tyle zaawansowane, aby wypalała jedną lub dwie paczki dziennie.
Nie przeszkadzało jej, że Bran trzymała ją za rękę. Było to nawet miłe, toteż na twarzy Norweżki błąkał się delikatny uśmiech, kiedy szły ulicą w stronę najbliższego sklepu. Nie zwracała uwagi także na fakt, iż co poniektórzy wskazują na nie palcami i szepczą między sobą. Była to jednak rzadkość, Amsterdam był raczej tolerancyjnym miastem.
Wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu.
- Ahoj! – zawołała, uznając to za jednoznaczne potwierdzenie jej pytania. Chwyciła jeszcze za paczkę chipsów, aby miały coś na przegryzką i z palcami wplecionymi w dłoń ciemnowłosej ruszyła do kasy.
- Ja zaproponowałam spotkanie, więc ja płacę – powiedziała jeszcze i nie czekając na odpowiedź ze strony znajomej, odebrała jej butelkę z rumem. Puściła jej oczko i podeszła do kasy, uśmiechając się promiennie do starszawego sprzedawcy, który patrzył się na nie dziwnym wzrokiem.
Ominęły ich komentarze, które z pewnością cisnęły się do ust zbulwersowanego ich zachowaniem pracownika, który kasował ich rzeczy z ogromnym rumieńcem na twarzy. Gdy wyszły ze sklepu zatrzymała się i spojrzała na Brandi błyszczącymi oczyma.
- Gdzie teraz?
- Powinienem powiedzieć coś w stylu „jestem pod wrażeniem”, ale przed nami jest jeszcze z piętnaście rodzajów win – skwitował rozbawionym głosem i na potwierdzenie swych słów, i oczywiście jej trafnego wyboru za pierwszym razem, skosztował łyk wina z kieliszka, który mu podała. Bueh. Wolałby wódkę. Wino pijał, ale podgrzane, przed telewizorem razem z… no, sam. Ostatnio stał się samosią, że tak to ujmijmy.
I nie wiedzieć czemu, wyczuwał w niej feminizm. Nie potrafił tego nawet dobrze uargumentować… Hm, a może coś o tym słyszał? Pracownicy często szepczą na zapleczu, ale on przeważnie ich nie słuchał, bo nie było czego. Plotki, ploteczki, kto z kim, po co dlaczego, na kogo dzisiaj rzuci się Koszmar. Trolololo. Kompletne bzdury. Jednakże nie mógł sobie przypomnieć. Chyba coś słyszał, ciekawe co to było? Może jest transwestytą?... Tranwestytką? Jeden chuj. Hm, a może lesbijką? Ha, dobre.
- Chyba nie muszę się martwić o upojenie alkoholowe… chyba, że zamierzasz mnie zaskoczyć? – Miał na myśli to, że po każdym dobrym trafieniu kosztowałby łyk wina. Cóż, tak słabej głowy nie miał, ale mieszanka win z rożnych stron świata mogła być wyjątkowo niebezpieczna.
Jeśli zaś chodzi o to, że miałby ją uwodzić, to cóż. Jak dotąd nie miał żadnego romansu z osobą z którą pracował. E tam, moralność. Chodziło o późniejsze "powikłania".
Lil nie była nigdy tak naprawdę zakochana. Owszem, bywały zauroczenia, które początkowo wydawały się wielkimi miłościami, ale po pewnym czasie fascynacja tą drugą osobą wygasała. Może dlatego nie do końca rozumiała Brandi, która i tak zdradziła jej tylko minimalną część tej historii. Wiedziała tylko, że była jakaś dziewczyna i… No właściwie to tyle wiedziała. Może i była ciekawa dalszej części opowieści, ale nie dopytywała się. Gdyby ciemnowłosa chciała jej powiedzieć, to już dawno by to zrobiła.
- Jestem jak najbardziej za, moja towarzyszko. A romantyczny nastrój jak najbardziej mi odpowiada! – zażartowała z szerokim uśmiechem, kołysząc lekko ich splecionymi dłońmi. Miała wyjątkowo dobry humor, może po części przez to zabawne przedstawienie, jakie wykonały w barze? Tak, to zdecydowanie miało na to wpływ, choć nie całkowity. Bran okazała się być wspaniałą osobą także na żywo, a nie tylko podczas internetowych rozmów i to również powodowało wesołe iskierki w czekoladowych tęczówkach Norweżki.
Pomimo, że miała buty na obcasach, bez problemu przeszła przez ogrodzenie. Dla niektórych lity wydawały się butami, w których nie dało się chodzić, ze względu chociażby na wysokość obcasa. W rzeczywistości były cudownie wygodne i dlatego tak często można było w nich zobaczyć Lil.
Rozejrzała się z zaciekawieniem dookoła. Kojarzyła park, ale w trakcie swojego całego pobytu w Amsterdamie zawitała tu może raz? Góra dwa. Było faktycznie spokojnie i w pewnym sensie uroczo, pomimo że w ciemnościach nie mogła wszystkiego dostrzec.
- Oczywiście, panie kapitanie! – zawołała, salutując siedzącej już na ławce dziewczynie. Posłała jej ciepły uśmiech i zajęła miejsce obok, wyciągając rum i chipsy. Odkręciła butelkę i upiła łyka, podając ją następnie Bran.
- Na zdrowie!
- Zawsze masz taki stosunek do swojego, bądź co bądź, pracodawcy? – E tam, że był zły czy coś tam. Zapytał o to z uśmiechem, a na twarzy niemalże malowała się mu wyrozumiałość… Och, w porządku, wtedy nie byłby nazywany Koszmarem, gdyby tak było, ale w sumie naprawdę zainteresowała go ta rozrabiająca bezpośredniość, tej, nasiąkającej feminizmem persony. Zwyczajnie go to zainteresowało, ot. Kto ją tu zatrudnił, dlaczego, na jakie podstawie, jakie miała kompetencje. Co do tego ostatniego, to akurat mógł tego doświadczyć. W zatrudnieniu zapewne palce w tym maczał Milian – właściciel restauracji – on miał w zwyczaju zatrudniać każdego, bo wydawało mu się, że pod ręką Willa wyjdą na w miarę porządnych pracowników. A przynajmniej takich, przez których nie musiałby słuchać narzekań klientów. Oczywiście, Holland nie wątpił w urok owej panienki, aczkolwiek nauczanie pracownika, który jest w stanie… cóż, właściwie to on nawet nie wiedział czy ona jest w stanie, czy może powinna dostać nominację dla najlepszej aktorki.
- Białe wino zawsze, no prawie, zamawiają kobiety – rzekł, opierając łokieć o stół, a następnie podparł sobie podbródek ręką, patrząc na pracownicę. – Na jakieś specjalne okazji, wieczór panieński i inne duperele. Jest do tego samego co musujące. W takim kieliszku musi być widać, że bąbelki pną się ku górze. – dokończył. Dało się zauważyć, że nie mówił tego jakby był wykuty na pamięć. On to po prostu wiedział, było dla niego naturalne niczym tlen. Można powiedzieć, że nabył to od Najwyższego w pakiecie „naturalne predyspozycje”.
- Tak swoją drogą, jak się nazywasz? – zapytał uprzejmie, jakby po godzinie rozmowy było to coś normalnego.
Każdy człowiek miał jakieś tajemnice, o których nikomu nie mówił. Z różnych powodów – tak jak w wypadku Brandi były to wspomnienia o byłej kochance, tak mogły to równie dobrze być wspomnienia o zmarłej osobie, o złym dzieciństwie, o wypadku… Długo by wypisywać. Wszyscy mieli za uszami coś, do czego nie chcieli się przyznać ze wstydu, strachu lub jeszcze innej emocji. Pewna siebie Lil, gadatliwa i opowiadająca nawet te najbardziej pikantne szczegóły ze swojego życia, miała swoje drobne sekreciki, o których nie wiedzieli nawet najbliżsi.
Norweżka była duszą towarzystwa. Owszem, bywały dni, gdy lubiła pobyć sama w mieszkaniu, ale raczej była to rzadkość. Uwielbiała spotykać się ze znajomymi, poznawać nowych ludzi, „ukulturniać się”. Wszędzie jej było pełno – kluby, kina, teatry, restauracje. Nigdy nie było wiadomo, kiedy odejdzie z tego świata, toteż korzystała jak najbardziej mogła z czasu, jaki był jej dany na Ziemi. Nie miała nic przeciwko takim wypadom jak ten dzisiejszy, ale znacznie swobodniej czuła się w większym gronie. W końcu wtedy robiła za gwiazdę, a to sprawiało jej satysfakcję.
Lil dość szybko nauczyła się chodzić w obcasach, choć oczywiście nie zaczynała od tych trzynastocentymetrowych, jakie teraz miała na nogach. Polubiła te buty głównie dlatego, że wyszczuplały nogi. Mogłoby się to wydawać śmieszne, ale tak – właśnie dlatego zakładała obcasy, by wyglądać na smuklejszą i wyższą, choć wzrost jak na dziewczynę miała odpowiedni – metr siedemdziesiąt.
Oczywiście niejednokrotnie słyszała później, że będzie miała problemy z kręgosłupem na stare lata. Prychała wtedy ostentacyjnie w odpowiedzi. „I tak umrę przed czterdziestką” zapewniała ze wzruszeniem ramion.
Obserwowała dziewczynę z rozbawieniem wymalowanym na twarzy. Miała jej coś odkrzyknąć, kiedy Bran postanowiła zacząć strzelać z bazooki, co zaś doprowadziło Delilah do napadu śmiechu.
- Zacna broń kapitanie!
[ Trochę tak, ale poprawiam to :) Chcesz powiązanie... Masz jakieś propozycję?]
- Powinno się lać całą lampkę. No, chyba, że mi żałujesz, madame – stwierdził rozbawionym głosem, ale jednak upił. I tym razem opróżnił naczynie. Być może będzie im szło lepiej, niż by się tego spodziewał. To znaczy, nie to, że spodziewał się jakiś ułomności, ale skoro tu była oznaczało, że miała problem z pewnymi rzeczami.
I oczywiście miała rację, bo gdyby nie Milian, Willa by tu nie było. W końcu to on mu kazał, a Holland mógł się tylko podpasować. Byli kumplami, ale był też jego szefem. Ludzie myśleli, że jak ktoś podpadnie Koszmarowi, może już pożegnać się z pracą. Jeśli ów ktoś podpadł w sposób nie negujący jego umiejętności, nie miał żadnego powodu do strachu.
- Nie zmienia to faktu, że ja jestem twoim przełożonym, a Capiszon, to mój stary kumpel. Jeśli wiesz o kogo mi chodzi – i miał tu na myśli Miliana, który też otrzymał zacną ksywkę, co by Holland nie czuł się zbyt samotnie. I tak, podłapał ją kiedyś przy zasłyszanej rozmowie pani od sosów i tej od warzyw. Przyjęło się nawet wśród nich, ale obaj jednogłośnie bali się ochrzcić Sarę. Reszta pracowników zresztą też. – Och, a co do Sary… no… Sara to Sara, nie?
- Co? – nachylił się jeszcze bardziej z wesołym uśmiechem na ustach. – Dla striptizerek?
Odwzajemniła uśmiech, opierając się wygodniej o ławkę. Odebrała butelkę rumu i upiła kolejny, spory łyk. Pokręciła głową na boki w geście zaprzeczenia. Znała się na muzyce rockowej i metalowej, z szantami nigdy nie miała nic wspólnego.
- Niestety, jestem majtkiem-niedorajdą, który nie zna żadnych przyśpiewek morskich – zażartowała, klepiąc dziewczynę po łydce. Ponadto śpiew był jedną tych rzeczy, w których Lil była beznadziejna i ciężko było się jej do tego przyznać. Wszystko zaczęło się od feralnej lekcji muzyki, kiedy pani stwierdziła, iż Delilah niezmiernie fałszuje. Odcisnęło się to w pamięci siedmioletniego dziecka i od tego czasu miała swoistą blokadę, która nie pozwalała jej przy kimkolwiek śpiewać. Po prostu nie potrafiła z siebie wydobyć głosu. Nawet głupie „sto lat” szeptała lub ruszała jedynie ustami, mając nadzieję, że nikt się nie zorientuje.
- Z resztą nawet po pijaku nie zmusisz mnie do śpiewu – przyznała z nieco krzywym uśmiechem i na moment odchyliła głowę w tył. Spojrzała na ciemne niebo, usłane pojedynczymi gwiazdami. Po paru sekundach z powrotem zwróciła wzrok na Bran, która postanowiła usiąść na ławce tak jak to powinno wyglądać.
Zaśmiała się głośno, słysząc jej stwierdzenie.
- O tak, to byłaby rola mojego życia – stwierdziła wesoło. – Ciebie bym postawiła na miejscu kapitana. Ja byłabym twoim zastępcą, pływałybyśmy po wszystkich morzach świata, wykorzystując wszystkie dziwki w okolicznych portach – dodała, wyobrażając je sobie jako dwie piracki w odległych czasach. Zachichotała pod nosem. Zabawna wizja.
- Cycki jak cycki, rozumiesz. Do popatrzenia, nie sądzisz?
Milian wodził ślepiami za każdą „dobrą dupą”, jak to zwykł mawiać. Ale w towarzystwie jego żony widział tylko i wyłącznie ją. Zresztą, spróbowałby nie, a skończyłoby się to dla niego tragicznie. I dla każdej osoby, która byłaby tego świadkiem w promieniu kilometra. Więc pewnie nikogo nie zdziwi fakt, że Holland oberwał nie raz za to, że zatrudniają za ładne kelnerki, za ładne panie do sosów, za ładne panie cukierniczki… Innymi słowy, wrodzona skłonność Miliana do ulegania kobietom, została uznana w jej oczach za dzieło Willa. Oczywiście, nie to, żeby się nie lubili. W chwilach, gdzie nie było żadnej zbyt ładnej kobiety, zachowywała się całkiem normalnie. Często wpadali do niego z dziećmi, gdy brał wolne choćby z powodu Dereka, jego młodszego brata, który został mu powierzony pod opiekę.
- Nie wiem, może „jaki-on-kurewsko-przystojny”, albo „ruchałabym”? Nie mam bladego pojęcia. – Pewnie nie nazywali go tylko Koszmarem, ale on nie wnikał w szczegóły i z ogólnych rozmówek na zapleczu podłapał tylko to. Co do jego jakże wyrafinowanego żartu, można powiedzieć, że chyba dawał Brandi pole do popisu. Zauważył również jej „subtelną” bliskość, ale zdawało się, iż całkowicie ignoruje ten fakt, kontynuując ich „zabawę”. Bo już na pewno nie naukę. – Jak masz do mnie mówić? Może szefie, panie Holland, jak to w… pracy. Wiesz.
[ nie wiem, nie oglądałam >D wolę kosza, albo siatkę, ale rzekomo remis, c’nie? ]
- Dobre i to – mruknął z uśmiechem, ledwo widocznym, acz uśmiechem. To znaczyło, że spełnia ludową, i nie tylko, mądrość o tym, że im facet starszy tym bardziej „seksiasty”. Cóż, zmarszczki to mu się robiły, bo nie szczędził sobie ani alkoholu, ani dobrej kuchni, ani papierosów, ani co najważniejsze - śmiechu. Będzie myślał o tym, jak już stanie naprawdę stary, brzydki, pomarszczony, a słowo „ruchałabym” + jego imię będzie odległym, mglistym wspomnieniem. Się ma, się korzysta, ot co. Chociaż w jego wypadku to również jest odległe, przynajmniej na tę chwilę. „Willy” nie miał czasu na kobiety a był już w pewnym wieku, że należałoby trochę znać osobę, z którą idzie się do łóżka. Och, takie tam małe, moralne zasady. Z wiekiem trzeba ja sobie dodawać. Mimo to, naprawdę miał dość wszelakich relacji a jedną noc i tym podobnych – ile można w tym, tkwić? A i owszem, gdyby się trafiła jakaś porządna, miła dziewczyna, to kompletnie co innego, a tak… Male, wredne, seksualne hieny.
Spojrzał na zegarek. Była już dwudziesta pierwsza. Wstał i chwycił płaszcz.
- Zwijaj się, idziemy.
[Za jakoś wątku przepraszam. Wena mnie coś opuściła.]
Wracając z zajęć około dwudziestej, kompletnie zmęczona nie wiedziała o Bożym świecie. Jak by mogła, to wydrapałaby dziś swojemu wykładowcy oczy. No co za palant każe zostawać do tej godziny?! Co on życia prywatnego nie ma? Zaraz, zaraz przecież to stary kawaler. Stary, obleśny i głupi. No cóż, nieważne. Z racji, że zwiał jej tramwaj, na metro musiała iść pieszo. Kiedy tylko doszła, a raczej dowlekła się na staję na środek lokomocji nie czekała zbyt długo. Wsiadła i rozejrzała się. Przed nią dwie starsze kobiety zawzięcie rozmawiające o jakimś nowym markecie, obok jakiś ciemnoskóry mężczyzna rozmawiający przez telefon, gdzieś niedaleko jakieś punki. Typowa amsterdamska rzeczywistość. Oparłszy się o szybę zamknęła na chwile oczy wyłączając się. Jej spokój jednak zakłócił damski głos wypowiadający jej imię. Otworzyła jedno oko. Znała ten głos. Zerkneła w bok i uśmiechnęła się lekko nie dowierzając. Brandi?! Z pewnością to była ona. A tak dawno się nie widziały.
[ Rzekomo, bo mi to mówili ludzie nietrzeźwi xD No, ale teraz wiem. Też lubię ręczną czasem pooglądać, ale kojarzę tylko paru zawodników, u know, jak się trafi w telewizorni przypadkowo, to zawsze obejrzę. ]
- Kto powiedział, że chcę się ciebie pozbyć? Chciałem cię zabrać do pubu – odparł rozbawiony, patrząc na nią. Cóż, stan w którym była, daleki był od trzeźwości. Nawet nie zauważył, kiedy wypiła tak dużo. A może wcale dużo nie trzeba jej było, ale raczej nie udawała. Zamknął drzwi i pociągnął za nie, tak dla pewności. Zamknięte. Zwrócił swój wzrok ku „towarzyszce”. Kto by pomyślał, że właśnie tak to się skończy? Ano, na pewno nie on – spodziewał się kogoś w stylu bezradnej owieczki, która tylko błaga Boga, by wilk zwany Koszmarem jej nie zagryzł. Nie lubił ludzi mało pewnych siebie – oczywiście przeginanie w drugą stronę również nie było pożądane, ale nic nie irytowało go bardziej niż pracownik, który boi się do niego podejść, odezwać, cokolwiek. W porządku, czasem krzyczał, dużo krzyczał, ale na Boga, toć nie zabijał.
Nawet jeśli wszystkie znaki mówiły inaczej. Prywatnie był naprawdę…uroczym facetem.
- Istnieją jeszcze taksówki – rzekł. – Jeśli masz ochotę już jechać do domu, oczywiście.
I tak miał wpaść tam po nadgodzinach w pracy. Tony, właściciel a zarazem jeden z lepszych kumpli, zapraszał go na dziś wieczór, bo ponoć ma grać dobry jazzowy zespół z nie byle jaką panią na wokalu. Ach, i dostawa dobrego łyskacza. Czego chcieć więcej?
[ Ja stale molestuję Wawę, jeśli chodzi o mecze siatkówki. Osz w mordę, 12 osób online :O ]
- Jakoś mnie to wcale nie dziwi – odparł ze śmiechem. Oczywiście, nawet nie śmiał wątpić, że Brandi była osobą, której alkohol był obcy. Chyba wystarczająco tego wieczoru przedstawiła swoje umiejętności w tym zakresie. No, ale noc jeszcze młoda bądź co bądź – przynajmniej dla niego. Gdy przychodził do Tony’ego, to wychodził bardzo późno; bywało nieraz i tak, że zostawał do samiuśkiego końca, gdzie pomagał czasem przyjacielowi ogarnąć sklep i nieco posprzątać. Potem już nie miał siły (i jasnego omysłu) trafić nawet do siebie, więc czasem sypiał u Tony’ego, który miał mieszkanie nad swoim lokalem. Zapewne ten bardzo by się ucieszył, gdyby dołączyła dodatkowa osoba… Ekhem.
- W pubach śmierdzi? Cóż… E tam, to tylko pot, wódka i trochę jazzu – uśmiechnął się do niej, po czym jej kolejne wyznania skwitował śmiechem, wyjątkowo szczerym. – Nie wybaczą? Przestań, Koszmarowi się zawsze wybacza. Awans? Pewnie, jeśli nauczysz się wszystkich gatunków wina i technik ich podawania – mrugnął do niej wesoło.
Co do plotek… plotki były zawsze. I może coś Will zasłyszał, ale wyleciało mu równie szybko z głowy, co wleciało. To przynajmniej tłumaczyłoby jego podejrzenia o skrajny feminizm występujący u owej panienki.
Było chłodno, ale byli już całkiem niedaleko. Z daleka właściwie dało się usłyszeć klarowne, jazzowe dźwięki perkusji i kontrabasu.
[ Że what? Gdzie idę? :D ]
Nie to, żeby Will za imprezami przepadał – zresztą nie wyobrażał sobie siebie na imprezę, gdzie puszczają techno, czy inne gówno i gdzie zaćpane nastolatki dobierają się mu do spodni. Bo ze swoich doświadczeń w czasach… pradawnych, powiedzmy, to właśnie zapamiętał. Wolał pijać ze znajomymi, u siebie w domu po ciężkim dniu w pracy, czy chociażby w klimatycznych pubach. I takim właśnie pubem był pub Tony’ego, a William odwiedzał go najczęściej jak się dało – by pograć, by się napić, albo i dwa na raz
Chodziło bardziej o Tony’ego. Tony nie odmawiał sobie kobiet, był nawet po dwóch rozwodach, ale każdy, który miał okazję go poznać, nie dziwił się ani trochę. William miał do tego znacznie mniej natrętny i „normalniejszy” stosunek, o ile można to tak ująć. I nawet do głowy mu nie przyszło, aby coś zacząć cwaniakować. Patrzenie na cycki, to patrzenie na cycki, ot co. Chciała się z im napić? I fajnie, towarzystwo kobiety, nawet tej powiewającej feminizmem, było miłe. Nie będzie jej bronił.
- Wiesz, to nie ta kwestia, w pubach bywa gorąco, duszno… ale klimatycznie – odparł z uśmiechem. Nie wiedzieć czemu, cokolwiek ona powiedziała, było dla niego nad wyraz zabawne. Nie to, żeby się upił, chodziło bardziej o fakt, że rzeczy które mówiła, mówiła całkowicie bez żadnych ogródek i wprost. A Rozkminanie o tym dlaczego ludzie nie biorą kąpieli w jej wydaniu było rozrabiające.
[ Że what? Gdzie idę? :D ]
Nie to, żeby Will za imprezami przepadał – zresztą nie wyobrażał sobie siebie na imprezę, gdzie puszczają techno, czy inne gówno i gdzie zaćpane nastolatki dobierają się mu do spodni. Bo ze swoich doświadczeń w czasach… pradawnych, powiedzmy, to właśnie zapamiętał. Wolał pijać ze znajomymi, u siebie w domu po ciężkim dniu w pracy, czy chociażby w klimatycznych pubach. I takim właśnie pubem był pub Tony’ego, a William odwiedzał go najczęściej jak się dało – by pograć, by się napić, albo i dwa na raz
Chodziło bardziej o Tony’ego. Tony nie odmawiał sobie kobiet, był nawet po dwóch rozwodach, ale każdy, który miał okazję go poznać, nie dziwił się ani trochę. William miał do tego znacznie mniej natrętny i „normalniejszy” stosunek, o ile można to tak ująć. I nawet do głowy mu nie przyszło, aby coś zacząć cwaniakować. Patrzenie na cycki, to patrzenie na cycki, ot co. Chciała się z im napić? I fajnie, towarzystwo kobiety, nawet tej powiewającej feminizmem, było miłe. Nie będzie jej bronił.
- Wiesz, to nie ta kwestia, w pubach bywa gorąco, duszno… ale klimatycznie – odparł z uśmiechem. Nie wiedzieć czemu, cokolwiek ona powiedziała, było dla niego nad wyraz zabawne. Nie to, żeby się upił, chodziło bardziej o fakt, że rzeczy które mówiła, mówiła całkowicie bez żadnych ogródek i wprost. A Rozkminanie o tym dlaczego ludzie nie biorą kąpieli w jej wydaniu było rozrabiające.
Przymknęła oczy i przysłuchiwała się opowieści Bran, śmiejąc się co chwila. Od razu wyobrażała sobie wszystkie scenki, o jakich mówiła ciemnowłosa i usta same wyginały się w uśmiechu. Wizje były rzeczywiście przekomiczne, tak jak cały ten pomysł. Piratki-lesbijki, tego jeszcze nie było w żadnej książce czy filmie.
- Powinnyśmy napisać taki scenariusz i wysłać do którejś z wytwórni. Potem zostałybyśmy głównymi aktorkami, aż w końcu wylądowałybyśmy na czerwonym dywanie w Cannes, a nastolatki brałyby z nas przykład – podsumowała wesołym tonem, unosząc leniwie powieki. Zerknęła na radosną Brandi, która wpatrywała się w granatowe niebo.
- Różowy statek… Wyglądałby ohydnie, ale przynajmniej byłybyśmy rozpoznawalne – stwierdziła, wytykając język koleżance, jak gdyby była małym dzieckiem. Zaraz jednak czar prysł, bo wzięła butelkę z rumem i upiła długi łyk, wracając tym samym do swojej dwudziestojednoletniej postaci.
- Och, z pewnością są to bardzo miłe wyobrażenia – odparła, poruszając znacząco brwiami. Zaraz potem zaśmiała się , odgarniając włosy z twarzy, gdyż kilka kosmyków wpadało jej do oczu. Oparła się policzkiem o ramię Bran i cicho westchnęła, wciąż z radosnym wyrazem twarzy.
Romantyzm? A gdzieżby tam. To pojęcie raczej nie istniało dla Lil. Kwiaty, gwieździsta noc i kolacja przy świecach były dla Norweżki czymś przereklamowanym. Może kiedyś, w innych czasach, takie gesty wzbudzały zachwyt. Obecnie było to coś żałosnego
[ Ach, o to się rozchodzi... ale przecie ja nie uciekam, koczuję tutaj stale już od 17 :D ]
I gdyby Brandi powiedziała mu właśnie tak, to wcale by się nie zdziwił, bo mimo, że nie wyraziła tego wprost, to dało się jakoś coś wyczuć, co wcześniej już zauważył Holland. Nie napawałoby go to zapewne nie do ogarnięcia smutkiem (chociaż gdyby Tony się dowiedział byłby bardzo zasmucony, bo dla niego każda ładna pani winna „ciągnąć” druty, a reszta, czyli te brzydkie, może sobie nawzajem wylizywać, ot co) , ale chętnie wszedłby z nią w dyskusję. Jako heteroseksualny mężczyzna zawsze odczuwał pociąg tylko do jednej płci, i w ogóle do głowy mu nie przyszło by zainteresować się facetem. Homofobem nie jest, a człowiekiem w gruncie tolerancyjnym, więc jego to wsio. A homoseksualni ludzie byli dla niego dość ciekawym zjawiskiem, bo mimo wszystko uważał, że to lekkie wynaturzenie jednak jest.
- I co w tym złego? – wzruszył ramionami z uśmiechem, słysząc jej jakże bezpodstawne oskarżenie. – Jesteśmy po to by podziwiać, nie?
Dotarli. Pub znajdował się w piwnicy, – otworzył jej drzwi, a gdy weszła, wszedł i za nią zamykając za sobą. Znajdowali się w wąskim przejściu, gdzie schody prowadziły ku dołowi, gdzie słychać było dźwięk saksofonu przeplatany z głosem wokalistki, o której pewnie wspominał Tony. Już było duszno, więc zrzucił z siebie płaszcz, który powiesił na stojaku będącym tuż przy „właściwym” wejściu. Pub wyglądał tak jak każdy, w miarę porządny lokal. Była scena, gdzie grali, niedaleko sceny bar, gdzie urzędował osobiście sam Tony, i mnóstwo stolików, gdzie większość była już praktycznie zajęta. Ciepłe, żółte światło (choć niezbyt oświetlało całe to pomieszczenie) sączyło się z lamp nad nimi, a Will od razu ruszył w kierunku baru.
- Chodź – rzucił do dziewczyny, przeciskając się przez parę osób, które do wolnego, romantycznego kawałka postanowiły zatańczyć.
[o, nie dodała mi się reszta zdania :D miało być: "Obecnie było to coś żałosnego, wykorzystanego w każdej komedii romantycznej aż do, tak zwanego porzygu. " ^^ ]
[ miała mówić, więc na razie spadam, będę późnym wieczorem i wtedy odpiszę, ciaoo ^^ ]
jak zwykle był spóźniony do klubu. Tak, akurat dziś kiedy miał bardzo ważne spotkanie ze sponsorami w całym mieście musiały być korki.
Tak, zdecydowanie najgorszą rzeczą w poruszaniu się po mieście w ciągu dnia były właśnie sznury różnokolorowych pojazdów, które wręcz w ślimaczym tempie posuwały się do przodu.
Ukochane volvo Blancharda nie mogło w pełni pokazać swoich umiejętności, a jego coraz bardziej zirytowany właściciel nerwowo wciskał pedał gazu jakby większymi obrotami i pomrukami sportowego silnika mógł zmienić sytuacje na drodze.
Dojeżdżał właśnie do ostatniego skrzyżowania, które dzieliło go od dojazdu do klubu, kiedy oczywiście jakiś niedzielny kierowca jechał na tyle wolno, że biedny Blanchard nie zdążył przejechać na palącym się zielonym świetle.
Kiedy w końcu po minucie, która dla Jonathan była wiecznością, zapaliło się zielone światło, Blanchard docisnął pedał gazu i szczęśliwy,że w końcu znajdzie się w pracy raptownie docisnął hamulec.
Tak, jeszcze tego mu brakowało. Jakaś dziewczyna wpakowała mu się przed maskę, już po chwili chłopak wyskoczył z samochodu by sprawdzić sytuację. Pierwszym co zarejestrował było szczekanie psa ów nieznajomej, a potem dość spora kałuża krwi i piękną twarz dziewczyny, na którą się zapatrzył.
Widząc, że czerwonej cieczy jest coraz więcej podjął szybką decyzję. Psa i deskę wrzucił na tył samochodu, a dziewczynę delikatnie podniósł i posadził na przednim siedzeniu, po czym z piskiem opon ruszył w stronę szpitala.
Po drodze zadzwonił do Thomasa, managera swojego klubu by ten odbył rozmowę ze sponsorami, bo sam miał ważniejsze rzeczy do roboty.
W szpitalu oddał dziewczynę pod opiekę lekarzy, a sam usiadł na jednym z pomarańczowych plastikowych krzesełek w poczekalni.
W końcu po kilkunastu minutach wyszedł lekarz mówiąc, ze dziewczynie nic się nie stało i pozwolił Jonathanowi ją odwiedzić.
Gdy Blanchard wszedł do sali spojrzał na łóżko, na którym leżała ciemnowłosa.
-Jak się czujesz?- zapytał cicho, podchodząc do szpitalnego łózka.
Popijanie rumu w parku, w środku nocy było dla Delilah o wiele ciekawsze, aniżeli wyjście do kina, zakończone wykwintną kolacją w luksusowej restauracji. Oczywiście każdy miał prawo do własnego poglądu i Lil to szanowała, ale jej zdanie na ten temat było właśnie takie. Może gdyby to wszystko nie było tak popularyzowane, pokazywane w każdym niemal filmie – miałaby do tego inne podejście. Tak czy siak w obecnej sytuacji czuła się wyjątkowo dobrze i komfortowo, choć musiała przyznać, że widok usłanego gwiazdami nieba w środku metropolii to było coś.
Chwila milczenia była przyjemna dla ucha. Norweżka wsłuchała się w plusk wody i cichy szum drzewa oraz równy oddech Bran. To najwyraźniej był ten moment, w którym alkohol panoszący się w organizmie wywoływał melancholijne nastawienie. Rozbudziła się jednak momentalnie, gdy panna Jones wstała i wyciągnęła do niej rękę. Zadarła głowę do góry, pozwalając by błękitne włosy opadły jej na plecy. Wysłuchała przemowy kapitana z nikłym uśmiechem, po czym przywołała poważny wyraz twarzy.
- Ależ oczywiście, droga pani. Będzie to dla mnie zaszczyt, móc z tobą chować się w głębokich wodach oceanu przed straszliwym Krakenem! – odparła najbardziej oficjalnym tonem, na jaki było ją stać.
Podniosła się i zamiast pobiec od razu do wody, zaczęła się rozbierać. Zsunęła ze stóp wysokie buty i stanęła na trawie. Następnie odpięła pończochy, zdjęła i przewiesiła przez oparcie ławki. Pozostała już tylko sukienka, którą ściągnęła przez głowę i również położyła przy pozostałych ubraniach. W samej bieliźnie pobiegła do fontanny, śmiejąc się głośno i wesoło.
Spodobała mu się jej pewność siebie. Jednak on nie czuł się winny. Daltonistą w końcu nie był,ale być może ona tak... W końcu kto normalny wjeżdża na deskorolce na skrzyżowanie kiedy ma czerwone światło?! No, ale trudno nie będzie tego roztrząsał, miał tylko nadzieję, że Thomas poradzi sobie z kontrahentami, w końcu to od tej rozmowy zależała przyszłość jego klubu, jego ukochanego klubu, warto podkreślić.
Przeniósł po chwili wzrok na ciemnowłosą dziewczynę i uśmiechnął się do niej.
- Hmm... zaryzykuję- powiedział ujmując delikatnie jej dłoń i składając na niej dialektalny pocałunek- Jonathan Blanchard- przedstawił się ponownie przenosząc spojrzenie piwnych tęczówek na twarz dziewczyny.
Tak, był dżentelmenem w każdym calu. W żadnym wypadku nie podrywał Brandi, po prostu starał się być miły, chociaż może nie zdawała sobie z tego sprawy. W końcu, ostatni raz jakakolwiek kobieta podobała mu się cztery lata temu, ale lepiej nie wspominać jak to się skończy.
- Oczywiście zrekompensuje wszystkie straty, a i psa mogę wyprowadzać- powiedział po chwili z łobuzerskim uśmiechem.
Słysząc ją otworzyła oczy. Faktycznie to była ona. Oświeciło ja.- Brandi!- Uścisnęła dziewczynę z uśmiechem. Wybacz, ja dzisiaj po prostu reaguje z wielkim opóźnieniem.- Przyznała spoglądając na nią. - Przeprowadziłam się przed paroma tygodniami tu.- Przyznała z uśmiechem lustrując ją wzrokiem.- Świetnie wyglądasz, co u Ciebie?- Zapytała ciekawa. Dawno, dawno jej nie widziała.
Zaśmiał się słysząc jej słowa. Bezpośredniość z jaką wypowiadała poszczególne zdania przypadał mu do gustu. I nie, nie był zdesperowanym facetem, który podrywa każdą kobietę. Był raczej zdystansowanym do kobiet, zranionym przez kobiety i nieufnym wobec nich mężczyzną.
Teraz było już lepiej, jednak jeszcze rok wcześniej w każdej doszukiwał się Emmy, w każdej widział dwulicowość i puszczalstwo. Gdyby wtedy potrącił Brandi jak nic bezceremonialnie nawet by się nie zatrzymał.
-no cóż po pierwsze dam sobie radę z twoim psem, już nie raz miałem z nimi do czynienia. a po drugie spieszyłem się na ważną rozmowę ze sponsorami, od której teoretycznie zależy los mojego klubu. Poza tym to ty wpakowałaś mi się przed maskę kiedy to ja miałem zielone światło, ale nie mówmy już o tym. Ważne że nic poważniejszego się nie stało, ale dasz się chyba zaprosić na kawę co?- zapytał z uśmiechem.
Skoczyła do fontanny, szczęśliwa niczym małe dziecko, które dostało upragnioną zabawkę w dzień swoich urodzin. Noc była chłodna, woda jeszcze bardziej, lecz rum przyjemnie rozgrzewał organizm od środka. Lil nie martwiła się faktem, że przez taką chwilę wariactwa może wylądować w szpitalu z poważnym zapaleniem płuc. Nie takie rzeczy już przeżyła, nie straszna była jej żadna choroba. A przynajmniej nie w tej chwili, gdy procenty przyćmiły zdrowy rozsądek, który nie miał już jakiegokolwiek prawa głosu.
Norweżka podniosła się, zgarniając mokre włosy na prawe ramię. Zachwiała się minimalnie, lecz zaraz odzyskała równowagę i podeszła bliżej Bran. Odebrała butelkę, w połowie już pustą, i pociągnęła dwa spore łyki.
- Zdrowie, kapitanie! – zawołała donośnie. Zaczęła podskakiwać na jednej nodze, później przeskoczyła na drugą, w końcu układając z tego jakiś dziwny taniec, do którego kroki znała tylko ona sama. Śmiała się przy tym dziko, jak uciekinierka z zakładu dla obłąkanych, ale nie bardzo się tym przejmowała.
Nie minęło sporo czasu, gdy odwróciła się przodem do ciemnowłosej i chwyciła ją za dłonie.
- Tańcz ze mną Bran, tańcz!
[ Czas pokaże, ale pewnie prędzej czy później do czegoś dojdzie XD ]
Cóż, pub Tony’ego nie był tego typu miejscem, gdzie tonęło się w rzygowinach i krwi zmieszanej z wódką, dlatego William je lubił. Co prawda jazzowa atmosfera jaka panowała mogłaby komuś nie podpasować, ale wszyscy musieli przyznać, że muzyka była klimatyczna i pasowała do radosnego sączenia alkoholu. Tudzież żłopania. Tony mógłby zmienić muzykę teg lokalu, ale zwyczajnie nie chciał. Lubił jazz, pierdolił wszelkie nowości, jak to zwykł mawiać. Hollandowi nie przeszkadzało to kompletnie, jak można się było domyśleć.
Zdziwił się, gdy zaproponowała taniec. Był pewien, ze chciała się napić, ale kiwnął głową, chwycił ją za talię, dopasowując się do melodii. Tańczyć akurat umiał – było to w gruncie rzeczy spowodowane wieloma ślubami w jego rodzinie, gdzie każda babcia miała po piętnaście wnucząt co najmniej. Cóż, rodzina Hollandów, z której akurat pochodził Will nie była tak reprodukcyjna, niestety, można rzec, że w klanie wybijali się małą „ilością” dzieci. Will dziękował rodzicom – dodatkowych czterech czy nawet jednej Beatrice chyba by nie zniósł. Nie to, żeby siostra była wyjątkowo niekomunikatywna, rzecz miała się w tym, że była jego siostrą i kobietą wyjątkowo złośliwą, ot co.
- Nie boisz się sterylizacji w pracy? – uśmiechnął się lekko ironicznie do Brandi. Cholera, jaka ona była drobna, tak, że o mało co się nad nią nie pochylał.
Cóż, William myślał tak a nie inaczej, bo Brandi sprawiała takie wrażenie właśnie – któż to tak beztrosko podchodzi do przełożonego, proponuje wspólne picie, a teraz sprawdza jędrność jego pośladków, czy coś? Nie, żeby mu przeszkadzało, delikatne, damskie dłonie na twoim tyłku to miła rzecz, ale po tej całej anty-męskiej otoczce zdziwiło go to. No, ale, narzekać nie zamierzał, w końcu Brandi była ekscentryczną postacią, więc tylko się cicho roześmiał i nie skomentował zaistniałego faktu. Chociaż zauważył zaciekawione spojrzenie Tony’ego, który go rozpoznał i gdy Brandi była odwrócona tyłem, zrobił dość znaczącą minę unosząc wyciągnięty kciuk do góry. Will uniósł brew w ironicznym wyrazie i pokręcił głową.
Mógł się spodziewać, że trafią na kogoś znajomego, w końcu pub miał całkiem dobrą renomę i ludzie lubili tu przychodzić i nawet przeżywali ten cały jazz właściciela. W końcu muzyka była znośna i nie grali cały czas tego samego. Tak czy siak, mógł się spodziewać, ale żeby od razu kogoś z pracy? Cóż, Sandrę akurat lubił, ale za to, że nie denerwowała go swoją pracą i w gruncie rzeczy obowiązki wykonywała jak należy – nie znał jej prywatnie i właściwie to było ich pierwsze spotkanie poza restauracją. Był zaskoczony, ale nie odskoczył od Brandi, jak oparzony.
- Cześć Sandra – powiedział z uśmiechem Holland. Nie zamierzał wtajemniczać jej w szczegóły, że czasem tutaj i grywa ten jazz, i całkiem sporo tutaj przesiaduje, bo nie daj Boże, nagle wszyscy jego pracownicy zaczną się tu schodzić. I tak było o jedną osobę za dużo, ot co.
- Ładne imię! – Ni stąd ni zowąd wyłonił się mężczyzna o niesamowicie czarnych i gęstych włosach oraz brodzie; William zamrugał kilkakrotnie oczami. Tony. – A ta panienka jak się nazywa? Will, muszę ci podziękować za to, ze przyciągasz tutaj takie piękne kobiety.
No i plan z tym, że przyszli tutaj przypadkowo spalił na panewce.
Cała akcja w fontannie nie została zarejestrowana zbyt dokładnie w pamięci Norweżki. Nagle jakimś cudem znalazła się w zimnej wodzie, w samej bieliźnie, a obok niej stała roześmiana Bran –także bez ubrań. Potem wszystko było rozmazane, chyba śpiewały i kręciły się w kółko, chlapiąc się nawzajem wodą. Było pięknie i ładnie, dopóki ciemnowłosa nie przyuważyła policji przy bramie do parku. Zaczęły uciekać, Lilah nawet nie wiedziała dokąd. Zdążyła jedynie zabrać swoje ubrania, toteż przez Amsterdam biegła w samej bieliźnie.
Nie miała pojęcia, jakim cudem znalazły się w nieznanym jej mieszkaniu, z pewnością należącym do Brandi. Obie były nieźle naprane, lecz umysł Cassell odzyskiwał już jasność. Sądziła, że to samo działo się z przyjaciółką, która stwierdziła, że idzie się przebrać i zaraz wróci. Cóż, Bran jednak zasiedziała się dość długo w sypialni, a gdy Delilah tam zajrzała, przyjaciółka już smacznie drzemała. Niebieskowłosa skomentowała to jedynie uśmiechem i bez jakiegokolwiek skrępowania poszła do łazienki. Zdjęła bieliznę i weszła pod prysznic, odkręcając gorącą wodę. Całkowicie straciła poczucie czasu, ale nie miała sił, aby się stamtąd ruszyć. Ciepłe krople rozluźniały jej mięśnie, koiły nerwy, usypiały i tylko chłodne kafelki, o które się opierała, pomagały jej w trzeźwieniu.
Gdy nogi zaczęły odmawiać jej posłuszeństwa, zakręciła kurek i wyszła z kabiny. Lustro było zaparowane, a całe pomieszczenie wypełnione gorącym, wilgotnym powietrzem. Wyjęła czysty ręcznik z szafki i owinęła nim ciało, wychodząc na boso do pokoju. Była pewna, że Bran wciąż śpi, toteż zdziwiła się, gdy zobaczyła ją wychodzącą z pokoju.
- Wyspana? – spytała, uśmiechając się nikle. Bezwiednie zmierzyła ją wzrokiem, błądząc leniwie spojrzeniem po jej ciele. Zrobiła kilka kroków w przód i zatrzymała się tuż przed nią, zaglądając tym razem w jej oczy. Nadal szumiało jej lekko w głowie, czuła się przyjemnie wyluzowana, a przed nią stała piękna dziewczyna na wyciągnięcie ręki. Jak mogłaby nie skorzystać z takiej okazji?
Zagryzła na moment wargi, wahając się, co nie było do niej podobne. Nim zdążyła jednak przeanalizować wszelkie za i przeciw, nachyliła się i złożyła gorący pocałunek na słodkich wargach Bran.
[ Ach, musiałam zacząć i znów wyszłam na zboczucha. No trudno -,- ]
- Tony Visser – Czarnowłosy mężczyzna wyszczerzył się radośnie, ściskając drobną, delikatną dłoń Brandi. Po chwili również zwrócił się do Sandry, która wydawała się być nim zauroczona, co nie umknęło wcale jego uwadze. Tej jednak ucałował dłoń i zdaje się, że tym marnym chwytem całkowicie uwiódł jej serce. Will uniósł brwi w lekkim zażenowaniu i zerknął na Brandi. Ona na szczęście zachowywała się normalnie. Miło z jej strony.
Słysząc komentarz Brandi, Tony wybuchł niepohamowanym śmiechem, a sam zainteresowany spojrzał na nią znad uniesionej brwi, ale wzrok akurat miał rozbawiony. Ba, a kiedy on nie miał, patrząc na nią? Uśmiechnął się i poklepał ją po głowie.
- Pogadamy o tym jutro w pracy – zażartował, co Tony również skwitował śmiechem.
- Mobbing w pracy? Nieładnie… przecie dziewczyna tylko pra…- Nie dokończył, bo musiał uciekać, przed ciosem w ramię, jakie zamierzał zadać mu Holland. Cóż, komentarz z jej ust przeżyć mógł, zwłaszcza, że uznał to za żart, ale Vissera, tą łajzę? Mowy nie ma.
Westchnęła cicho, kiedy Bran odsunęła się od niej. Niby faktycznie, ustaliły wszystko na samym początku, ale… Cóż, Lil nie potrafiła się pohamować. Ponadto nigdy wcześniej nie została odrzucona, a więc stanowiło to pewnego rodzaju wyzwanie. Oczywiście nie traktowała Brandi jako swojej zdobyczy, ale dlaczego miałaby trochę nie zawalczyć? Może nie było to dobre, lecz taka właśnie była natura Norweżki. Nie poddawać się.
Przetarła dłonią oczy i przeszła do salonu. Chłodne kropelki wody kapały na jej nagie ramiona, powodując gęsią skórkę na całym ciele. Nie przejmowała się jednak tym, zwłaszcza, że tej nocy była już w o wiele zimniejszym miejscu i coś takiego nie robiło na niej większego wrażenia.
- Bran… - zaczęła, siadając obok na kanapie. Poprawiła ręcznik, aby z niej nie spadł i przyjrzała się ponownie dziewczynie. Bez pożądania czy podniecenia w czekoladowych oczach, a jedynie z ciekawością w ciemnych tęczówkach. Odnalazła jej dłoń i zacisnęła na niej swoje palce. Wpatrywała się w nią, zastanawiając się, co też mogło tak wpłynąć na jej specyficzne zachowanie. Do wścibskich jednak nie należała i wszystkie rozmyślenia zachowywała dla siebie.
- Niech będzie – wymruczała pod nosem po dłuższej chwili milczenia, tak jakby odpowiadała na pytanie, zadane sobie w myślach. Bez słowa wstała i przeszła do sypialni, gdzie zsunęła z siebie ręcznik, kładąc go na krześle. W ciszy wsunęła się pod kołdrę i wtuliła w przyjemnie miękką poduszkę.
- Mój kumpel będzie za – tutaj spojrzał teatralnie na tarczę zegarka znajdującego się na jego lewym nadgarstku, oprawszy się tyłem o ladę baru – jakieś pół godziny, przynajmniej tak strzelam, dymał moją pracownicę, a twoją koleżankę. Patologia. Ciężko to zniesie, gdy na drugi dzień się do niej już więcej nie odezwie. Miły gość, nie?
Cóż, Tony kiedyś i był zakochany w kobiecie, byłej żonie, ale minęło – dawno temu i nieprawda. Uważał, że kobiety to persony w gruncie rzeczy płytkie i jedyne co mają do zaoferowania to cycki, dupa, ładne nogi i… dobrze, nie bądźmy już wulgarni, i tak wszyscy wiemy o co chodzi; wcale głośno tego mówić nie trzeba. Cóż, po co się zakochiwać, kiedy można podymać? A znalezienie wartościowej kobiety, to w gruncie rzeczy coś, co jest praktycznie niemożliwe. Przynajmniej według Tony’ego. William nie podzielał jego zdania, ale zabraniać mu też nic nie zamierzał. Robi co chce, chętne są i nawet czasem stoją w kolejce? No to enjoy!
- Nie pierdziel sama chciałaś pić z szefem – mruknął z uśmiechem i odwrócił się od uroczego obrazka jego przyjaciela i Sandry, by oprzeć się o bar i przeskoczyć go, tym samym wskakując do środka. Do raju dla wytrawnych graczy, jak to zwykł mawiać. – To co sobie pani życzy? – poruszył zabawnie brwiami. – I co by nie było, z ręką na sercu – w tym miejscu położył sobie rękę na klatce piersiowej, zaś drugą schował za sobą żartobliwie – że nie będziemy uprawiać rytuału, tego co oni na parkiecie – William wskazał ruchem podbródka na coraz to lepiej zabawiającą się parę. Oczywiście, Tony miał poczucie moralności i nie zamierzał wyprawiać w swoim pubie na parkiecie zbyt perwersyjnych póz, więc w momencie, w którym na nich patrzyli, szeptał już coś do Sandry i aż było widać jak jej miękną kolana. – Możesz mówić o nim co chcesz, bajer to on akurat ma.
I była to najświętsza prawda.
Delilah szybko zasnęła. Nie roztrząsała sytuacji, jaka wydarzyła się między nią a Bran, to nie byłoby w jej stylu. Zamiast tego wtuliła się mocno w miękką poduszkę i oddała się w objęcia Morfeusza. Śniło jej się coś przyjemnego, ale właściwie niezidentyfikowanego. Było to pomieszanie różnych barw i dźwięków, które działało bardzo pozytywnie. Z pewnością dlatego po obudzeniu się, czuła się wyjątkowo dobrze. Jako-takiego kaca nie miała, jedynie lekki ból głowy, który prawdopodobnie dało się wyeliminować jedną tabletką.
Zsunęła się z łóżka i przeciągnęła. Rozejrzała po sypialni, która zdecydowanie nie przypominała jej własnego pokoju. Niestety, swojej bielizny także tu nie znalazła, gdyż poprzedniej nocy pozostawiła ją w toalecie. Wymruczała kilka norweskich przekleństw pod nosem i podeszła do szafy. Wyjęła jakąś dłuższą koszulkę i narzuciła ją na siebie, stwierdzając z ulgą, że spokojnie zasłania jej tyłek. Wyszła z pomieszczenia, nie będąc pewna, czego powinna się spodziewać.
Wpierw zajrzała do łazienki, gdzie znalazła swoje figi, które od razu wciągnęła na tyłek. Stanik był jeszcze wilgotny, toteż pozostawiła go do wyschnięcia. Następnie skierowała się do kuchni, gdzie miała nadzieję znaleźć Brandi.
- Cześć – rzuciła jak gdyby nigdy nic, widząc ciemnowłosą dziewczynę. Przetarła zmęczone oczy i wcisnęła kilka błękitnych kosmyków za ucho.
- Pożyczyłam koszulkę, bo nie wiem gdzie moje ubrania – wyjaśniła, lekko wzruszając ramionami.
- Masz ochotę? – uniósł brew, patrząc na dziewczynę z lekka sarkastycznym uśmiechem. – Wiesz, raczej nie przyjdzie. Na górze ma mieszkanie. Nawet on zna pewne granice moralności. Zresztą, przyszłaś ze mną i zapewne podejrzewa to, co każdy na jego miejscu – wzruszył ramionami, a potem chwycił za butelkę Jima Beama, znajdując go niemal od razu. Znał ten pub jak własną kieszeń, a przynajmniej barek z trunkami. Tony ustawiał wszystko w tylko jemu znanej kolejności. Jack’a Daniels’a też miał, ale zepchniętego na ostatnią półkę. Akurat ani on ani Will nie przepadali za nim i bezkarnie pijali czasem i z colą, gdy nie było czegoś innego na składzie. Zaś dobre whiskey Holland uwielbiał, więc nalał im obu wybranego przez nich trunku – Brandi Walkera, a sobie Beama i wrzucił tam dwie kostki lodu do dwóch przeznaczonych do tego szklanek.
- Nie możesz zwyczajnie powiedzieć, że wypiliśmy whisky, pogadaliśmy a potem każde poszło grzecznie do domu palulu? – Holland upił odrobinę ze swojej szklanki i wyjąwszy dwa krzesła z zaplecza, postawił jedno dla Brandi, a drugie dla siebie i usiadł na nim. – Mi to wsio, do Koszmara w pracy i tak się nikt nie odzywa – kolejny łyczek, a potem sielskie westchnięcie.
- To powiedz, że jestem gejem czy coś tam – wzruszył ramionami. W tym kraju chyba na nikim to już wrażenia nie robiło, Will plotki miał gdzieś, a w pracy mimo wszystko mało na kogo zwracał uwagę. Gdyby było inaczej zapewne zginąłby mało zacnie w dżungli zwaną Amsterdamem… czy coś. – Takim bardzo zadeklarowanym, na pewno uwierzą. – I pewnie miał rację, bo w końcu ani dziewczyny nie miał, ani żony też nie, nie obracał się ostatnimi czasy jakoś szczególnie wśród kobiet, ani nawet dzieciaka żadnej nie zrobił, co mogło podsuwać pewne „wnioski” i wątpliwości.
- Mój imidź… przez lata kreowany imidź… – powiedział teatralnym głosem z nutką dramatyzmu. Po chwili jednak „spoważniał” i machnął ręką. – Jebać. W pracy to się nawet nie zbliżysz, bo będziesz się bała, ha. A po drugie, to pewno pomyślą, że „kombinujemy” na zapleczu… jeśli rozumiesz co mam na myśli… Kobiety – wywrócił oczami – Musisz żesz robić dramę z niczego? – zapytał ze szerokim uśmiechem i upił kolejny łyczek bursztynowego płynu.
- Powinnaś chyba siebie spytać, hm? – uniósł brew rozbawiony. Zauważył, że była lekko zamyślona, ale nie skomentował tego.
[ To ona jest homo, czy tłamsi w sobie pierwotne instynkty? :D ]
Nawet nie pomyślał, że jest cudowną istotą – właściwie to sądził, że to co teraz prezentuje, to akurat szczyty jej sympatyczności, bądź co bądź. I było mu nawet miło, że sobie na to zasłużył. Albo to przypadek alkohol cholera jedna wie. Ją szczególnie.
- Jesteś lesbijką? – zapytał wprost, nie bądź też jakoś szczególnie zaskoczonym, chociaż musiała sama przyznać, że niektóre z jej zachowań, takie jak macanie po tyłku mogły zbić z tropu, to jednak… no, jednak. Roześmiał się, gdy wspomniała o minie, a potem spojrzał na nią ze swoja firmową miną zbitego psiaka (w końcu po coć Bozia dała te niebieskie, duże oczy, nie?) i zatrzepotał rzęsami w ten sam sposób jaki robiła to Brandi. Albo chociaż podobny, bo nie mógł się równać z kobietą, ot co.
- A ja za mało – mruknął z uśmiechem i kolejny łyk złotobrązowego napoju trafił do jego gardła. I tym samym zakończył tą szklankę, ale nie chciało mu się wstawać i sobie nalać. – Brandi, bądź taka miła i nalej szefowi…
[nichuja, nie mam :< tyle co Ci napisałam w sb, że zapraszam do kwiaciarni, gdzie pracuje blondi. ewentualnie gdzieś na mieście (Mila daje korki, pije w lepszych barach, odwiedza też klinikę raz w tygodniu, na skraju miasta, gdzie nie jest tłoczno i głośno - do wyboru do koloru), a z pomysłami to u mnie najciężej...]
Już kończyła swoją zmianę. Tylko ostatnia klientka i miała spakować rzeczy, wrócić do domu i pójść spać. Następnego dnia zdać ostatni egzamin i świętować wakacje. W planach nie miała zawału serca i tego typu rzeczy. Ale cóż, shit happens, right?
- W porządku - powiedziała nieco zdumiona i przyjrzała się dziewczyny. Oczy miała jakieś puste, może zaszklone od napływających łez, a może tylko się jej wydawało. Ale jedno było pewne. Na pewno liczyła, że spotka kogoś najważniejszego w swoim życiu i zawiodła się. Mila też to przeżywała. Tylko gdy ona na ulicy spotkała niby-Rorego, to nazwała go chujem i dorzuciła kilka miłych epitetów. A potem miała ochotę spalić się ze wstydu i umrzeć. Więc, koniec końców, po części rozumiała dziewczynę, wcale nie znając jej historii.
- Hej, wszystko dobrze? - "głupie pytanie" pomyślała - Może chcesz usiąść? Napić się czegoś? - zapytała niepewnie, kładąc dłoń na ramieniu nieznajomej. Miała naprawdę ogromne pokłady empatii, zwłaszcza gdy widziała taką pustkę w oczach. Jakby nic się już nie liczyła. W końcu sama przez długi czas bardzo cierpiała.
[nosz kuźwa, aż się rozczuliłam!]
[Jaka konkretna, uohoho. Niech będzie. Powiązanie, hm. Może spotkali się w pociągu jadąc razem do Amsterdamu i utknęli w nim na parę dobrych godzin z powodu spóźnienia. Wszystko inne wydaje mi się banalniejsze od tego.]
[To dobrze żeś wytrwała! Przyjaciółka lesba dla Willa – muah! @u@ ]
Byli w Holandii, halo! Jaranie marychy, czy tolerowanie małżeństw homoseksualnych były tu na porządku dziennym, a jak wszyscy dobrze pamiętamy, właśnie tu, w stolicy urodził się Holland. I te właśnie miasto poniekąd nauczyło go tolerancji. Poniekąd, bo Will sam z siebie był człowiekiem tolerancyjnym i wi wciskał nosa w nieswoje sprawy. Kobieta wolała po prostu kobietę? Nie dziwił się – babki są fajne i William to rozumiał całkowicie. Nic dla niego nie było straszne, dziwne czy nie do przyjęcia, o ile oczywiście nie sprawiało innym krzywdy. A zdawało mu się, że lesbijki nikomu krzywdy nie robią. Cóż, co najwyżej mniej dzieci będzie się rodzić na świecie, nie?
- Nie wiem. Gdybyś nie była lesbą, już dawno byś mnie zgwałciła, nie? – roześmiał się na głos. Jakież to skromne, panie Holland. W sumie, sam nie wiedział, jego pytanie może i było bezpodstawne, ale hej, kto powiedział, że i faceci nie mają czegoś w stylu „męski instynkt” i te duperele. Zresztą… - I lesbijki są fajne. Zwłaszcza pornole z nimi, niach.
- A jak powiem, że nie będzie? – zapytał z szerokim uśmiechem, patrząc na Brandi – Tylko nie rozlej, bo to dobry rocznik jest.
Nie wiedziała co ma zrobić, pierwszy raz od dłuższego czasu. Wycofała się cicho na zaplecze, wytłumaczyła szybko szefowej o co chodzi i poprosiła ją, żeby odwiozła dziewczyny do domu. A potem wróciła do nieznajomej, podając jej paczkę chusteczek.
- Masz ochotę się wypłakać obcemu człowiekowi przy butelce wina? - zapytała, uważnie obserwując brunetkę. Nic innego nie przychodziło jej do głowy. A jej to przecież pomagało. Picie i zapominanie, chociaż na chwilę, o tym co złe, co niewłaściwe.
- Obiecuję nie być mordercą, który chce sprzedać Twoje nerki na czarnym rynku - uśmiechnęła się lekko do dziewczyny, chcąc jakkolwiek poprawić jej humor. Nawet swoimi beznadziejnymi żarcikami.
- A jeśli nie, to szefowa może zawieść cię do domu, jeśli chcesz oczywiście. Bo my już zamykamy...
Blondynka skarciła się w myślach. Czasami zdarzało jej się popadać w słowotok. Mówiła wtedy dużo i szybko. A że jej holenderski był raczej kiepski, często wychodziły z tego bardzo niezrozumiałe wyrazy.
[mam nadzieję, że podołałam. miło znaleźć kogoś kto lubi melodramaty, jak ja :D haha]
[ Te, niech się najebią oboje i będzie piknie, co? Później obudziliby się u Tony’ego w dwuznacznej pozycji, ale oczywiście nic z tych rzeczy - for fun :D co ty na to? ]
- Też tego nie rozumiem… - Will pokręcił głową, bo faktycznie nie rozumiał. Nigdy nie widział co prawda, ale wizja dwóch dopieszczających się facetów była wystarczająca aseksualna dla niego, a co dopiero… Rany boskie, won mi z myśli! - Ciupcianie, niekoniecznie w tyłek, jest fajne. Serio. Całkowicie. W końcu nie bez powodu Tony jest erotomanem – wskazał kciukiem na sufit, bo jak wszyscy wiemy, nad pubem znajdowało się mieszkanie Vissera. No i odpowiedź Brandi wydawała się jednoznaczna, ale nie skomentował tego. Bo i po co? W gruncie rzeczy była pijana. Zawsze można porozmawiać o tym na trzeźwo… chyba. Dobry temat w pracy.
Will westchnął i w końcu sięgnął za ladę jaka znajdowała się za nim. Trudno, wypije coś innego, a co. Akurat trafił na butelkę wódki. O, może być. Odkręcił, upił łyk, odstawił. Mimo wszystko, butelka trzymana przez Brandi kusiła.
- Daj…
[uu, ale i tak widać, że sprawiło Ci to frajdę - przede mną tego nie ukryjesz xD]
- To zaczekaj chwilę, wezmę tylko swoje rzeczy - oznajmiła dziewczynie i wróciła na zaplecze, oznajmując Lotcie sytuację, wzięła jeszcze swój ulubiony, szary płaszcz i torbę, po czym ruszyła na sklep. Widząc, że dziewczyna jest gotowa, wyszła z kwiaciarni. Wieczór był trochę chłodniejszy, a ulicę już puste.
- Tak poza tym to Mila jestem - powiedziała, nie zdając sobie nawet sprawy, że nieznajoma już o tym wie. Gdy dziewczyna przedstawiła się, blondynka posłała jej ciepły uśmiech, wymamrotała, że miło jej poznać, a potem ruszyła w stronę kamienicy w której mieszkała i która była tylko dwadzieścia minut drogi stąd. Gdy dotarły na miejsce, Mila zaprosiła dziewczynę do swojej sypialni, zaglądając do pokoju swojej lokatorki. Angel spała sobie smacznie ze słuchawkami na uszach, więc blondi zamknęła cicho drzwi, wzięła z kuchni różowe wino, z którego ubyły zaledwie dwie lampki i trochę ciasta własnej roboty. Potem zaniosła to do swojego pokoju i postawiła na parapecie, zbierając książki z łóżka i buty, porozrzucane obok piramidki z pudełek, jej specjalnej kolekcji butów.
- Wybacz za ten syf, ale ostatnio miałam egzaminy i zero czasu na sprzątanie - Uśmiechnęła się lekko, a gdy posprzątała, zdała sobie sprawę, że jeszcze kieliszki.
- Moment - mruknęła, by wyjść z pokoju i po chwili wrócić z dwoma kieliszkami na wino, tak często używanymi w jej domu. Nalała wina, usiadła na łóżku i spojrzała na Brandi.
- Tak więc jestem - i słucham. Szczerze, to nie jestem żadnym psychologiem, ale zawsze fajnie chyba wygadać się komukolwiek, kto gówno wie, nie? - puściła do dziewczyny oczko i podała jej kieliszek.
[ominęłam scenę spaceru, bo takowych nienawidzę]
- No, studiuję - przytaknęła, podążając za wzrokiem dziewczyny. Cóż, w jej pokoju nie było zbyt dużo do oglądania, była raczej pusty i urządzony bardzo minimalistycznie, uwagę mógł przyciągać jedynie jej garderobiany kącik, ale w sumie, jak się przychodzi do kogoś obcego, to zawsze wszystko wydaje się czymś fascynującym - nawet dwa kubki po kawie, stojące na podłodze, koło łóżka, obok butelki wina, w który wetknięta była jedna, żółta róża. Dom kwiaciarki. Ale nie zamierzała wiązać się całe swoje życie z tym zawodem. Jeszcze tylko rok i będzie mogła spełnić swoje marzenia, zacząć rywalizować z byłym mężem. Translacja, niektórym nie wydawała się zbyt fascynująca, dla niej była największą pasją.
Zmarszczyła brwi, gdy Brandi zapytała się o dziewczynę... chodziło o Lotte? Mila zaglądała przecież na zaplecze... a potem sobie przypomniała.
- Jejku, aż tak widać, że to mieszkanie dwóch dziewczyn - zapytała ze śmiechem. Faktycznie, niewiele było tu męskich akcentów, mimo tego całego minimalizmu. No i te kobiece zapachy unoszące się w powietrzu... zarówno perfumy jak i feromony.
- Ta obok? Moja lokatorka, Angie. Punia sobie, to nie ma sensu jej budzić - wzruszyła tylko ramionami, po czym dodała: - Tak bardzo widać, że nie mieszka tu żaden facet? - roześmiała się.
Zasady? Jakie zasady? Zasady są po to, żeby je ciupciać.
Dokończył swoją szklankę wódki, odstawił ją na miejsce, po czym wstał i to całkiem porządnie, bez żadnego zachwiania, aczkolwiek jego oczy były już jakby z lekka zamroczone i właściwie po tym można było wysunąć wniosek, że ten człowiek już pił. I chyba odrobinę za dużo.
- Ale ci zależy na tej podwyżce… - zaśmiał się jej do ucha, gdy znaleźli się na parkiecie, a potem zakręcił dziewczę wokół własnej osi. – Już przynajmniej wiem czemu tu jestem – dodał z rozbawieniem, kładąc swoja dłoń na jej biodrze i lekko zamrugał oczami. Można rzec, że właśnie został wstrząśnięty nie mieszany i kolejna porcja wódki…
William ledwo co powstrzymywał śmiech. Co prawda, Brandi nie tańczyła tak tragicznie jakby chciała połączyć styl kankana i styl pogo, ale efekt końcowy tak czy siak był komiczny. I w ogóle, wyglądali dziwnie, bo przy tej żywszej muzyce, ich pseudo przytulaniec w ogóle nie wpasowywał się w klimat. Cóż, za dużo od ludzi wstawionych, a nawet trochę naprutych wymagać nie można.
- Że też cię posądzałem o bycie striptizerką… – Nie wytrzymał, zaśmiał się, ale spojrzał na nią z przyjaznym uśmiechem, co by sobie nie pomyślała, że kpi czy jej dokucza, o nie. No, ale.. to było zabawne. Musiał się śmiać, chociaż sam do końca nie wiedział, czemu aż tak jest mu wesoło. – Po co ci traktor?
Boże, chyba nawet nie chciał wiedzieć. Traktor w rękach takiej uroczej osóbki mógł być narzędziem szatana. Albo czymś. / Will.
Brandi chyba naprawdę się wstawiła i Willa doszło to właśnie teraz (nie czepiać się, dobrze, że w ogóle). Sam nie widział jej tak całkiem wyraźnie i najchętniej strzeliłby sobie jeszcze jednego i chyba poszedł walnąć się w wyro. Najchętniej z Brandi, bo.. po prostu tak i już. I bez żadnych skojarzeń. Każdy facet wie, że fajnie pospać z cyckami. Nawet jeśli są tylko obok.
- Serio? – zapytał z lekko złośliwym uśmiechem. – Myślałem, że to kosiarka – dodał i okręcił dziewczynę wokół własnej osi, by przyciągnąć znowu do siebie. – Nie chcę wiedzieć, co ty byś mi zrobiła z głowy traktorem… – zachichotał ponowie sam do siebie, a potem próbował przyodziać na twarz powagę. – Widzisz, nie mogę dać ci podwyżki. Nie możesz mieć traktora. Abssssssolutnieee.
- Brandi, jesteś tam? Czy tylko ślinisz mi koszulkę? – zapytał, bo po przyklejona twarzą do jego torsu mogła już nawet zasnąć i wcale by go to nie zdziwiło.
- I ł-askotki, kurwa… haha… przestań – Odsunął się od niej na chwilę z wielce rozbawioną brodatą buźką. Zapijaczoną trochę też, ale Najwyższy czucia mu w tym momencie nie odebrał, a łaskotki nadal pozostały łaskotkami. Brandi właśnie odkryła jedną z największych tajemnic wszechświata, można by rzec. A Holland jeszcze przez chwilkę utrzymywał względy dystans, co by chciała powtórzyć ten „bolesny” dla niego precedens.
- To nie jest już prośba, to zwykły szantaż – rzekłszy to, spojrzał na nią, ale ona była jakaś po prostu poważna. Za poważna. Zmartwiło go to niezwykle, ale nie wiedzieć czemu jakoś tak styknęli się czołami i jakby muzyka ucichła, i Will patrzył w oczy Brandi; czuł, że chce zrobić coś bardzo durnego, ale...
Ktoś wpadł na Willa z pijackim rechotem zaczynając jakoś strasznie przepraszać.
- Nienormalna! – krzyknął tylko Will, ale właściwie był to wybuch śmiechu. Co jej do głowy przyszło? A właściwie co nie przyszło… Akurat rozmyślanie o tym nie było takie ważne w obliczu takiej, bądź co bądź groźnej, sytuacji. Złapał Brandi za rękę, a potem zaczął cofać się w stronę baru, do drzwi, które prowadziły schodami na górę do mieszkania Vissera. Nie myślał za wiele, ale – nigdy dobrze się nie bił, a potencjalnych przeciwników odstraszała jego postura, tak więc i okazji do nabicia doświadczenia dużo nie miał. Teraz jednak zdawało się, że nie ma żadnych szans biorąc pod uwagę liczebność jak i fakt, że co najmniej jeden z nich bił Willa o głowę. Jeśli Holland był wielkoludem, to nawet nie wiedział, jak nazwać gościa, który stał przed nim. Mutantem?
- Dzwonię na policję! – krzyknął nagle jakiś koleś, a William gwałtownym ruchem pociągnął Brandi jedną ręką, druga zaś otworzył szybko drzwi. Wepchnął dziewczynę do pomieszczenia i zaraz sam wlazł, trzaskając drzwiami. Wcześniej zgarnął jeszcze klucz i butelkę wódki, i zamknął owe drzwi. Nie wiedział już co się tam działo, ale było głośno. Trochę mu baru było szkoda. Chuj z tym.
- Aleś ty nerwowa, pomyślałby kto…
[ czyli dajmy na to, nawalą się jeszcze wódkę, poprzeszkadzają Tony’emu, a potem urwany film i WTF? ]
Blondynka tylko się zaśmiała. Podejrzenia, że Mila z nikim nie sypia nijak pokrywały się z rzeczywistością. Przez jej mieszkanie przewinęło się tyle fiutków, co w porządnym burdelu. No, może trochę przesadziła.
- W zasadzie sypiam każdej nocy z kim innym - mrugnęła do niej, a potem sama pomyślała, że powinna się zamknąć. Przecież tak nie lubiła tej swojej plakietki pod tytułem "puszczalska"... ale w sumie co miała ukrywać? Udawać, że jest kimś innym? Tylko przed Parkerem.
- No proszę, jak to szczerość wywołuje szczerość - prychnęła i dolała sobie i dziewczynie wina. Cholera, miała nie pić, miała nie pić... ostatnio coraz bardziej jebała tę zasadę, ale nie wiązała tego ze swoim ponownym wpadaniem w alkoholizm. Przerwała te alkoholowe praktyki dosyć szybko, więc nie musiała się teraz tak do końca ograniczać... ale czasami tylko się bała, że nie powinna, bo znów będzie zasypiać z pustą butelką.
- Czym się zajmujesz, Brandi? - posłała brunetce uśmiech.
- Medycyna, wow... ja nienawidzę przedmiotów ścisłych. W szkole średniej doprowadzały mnie do płaczu - mruknęła i zatopiła usta w kieliszku. Gdy usłyszała o tej drugiej Mili, z którą została pomylona, dopadła ją jakaś melancholia. Ale może to i lepiej? Przypomniała sobie o tabletkach.
- Przykro mi... u mnie wszyscy żyją, ale... to chyba gorsze, bo tak naprawdę nieistnieją dlla mnie - przyznała i spojrzała prosto w oczy Brand. Miała na myśli swojego ojca... swojego braciszka, którego nie widziała od kilkunastu lat, w sumie to nie miała pewności, czy żyją. No i Rory. Tak bardzo go kochała, a on zapadł się pod ziemię. Nie odbierał telefonów, nie dawał znaków życia. Ale wiedziała, że jednak żyje. Tylko nie chciał z nią rozmawiać.
- Przepraszam cię na chwilę - mruknęła i wyszła z kieliszkiem do kuchni. Otworzyła jedną z szuflad i wyciągnęła z niej swoje pigułeczki. Dwie rano, trzy wieczorem. - powtórzyła w myślach, wypykując jednak nie trzy, a cztery. A potem popiła je winem. Oparła się o blat i odchyliła głowę, przymykając oczy i czekając, aż przynajmniej sama świadomość tej mieszanki zacznie działać na jej umysł, zrobi jej się dobrze.
- Same dobre rzeczy - blondynka wyszczerzyła do niej zęby w uroczym uśmiechu, jednak bardzo zwinnie, zanim Brandi zdążyła zareagować, capnęła dwa opakowania w cholernie kościste palce, wrzuciła je szybko do szuflady, przed którą stanęła, zasłaniając ją. I nadal się szczerzyła, zła baba.
- Ale nie licz na to, nie podzielę się.
No tak, świadomość, że wzięła więcej leków i jeszcze popiła je alkoholem już na nią działała. A co dopiero będzie, jak leki same z siebie zaczną działać? Przynajmniej znowu będzie wesoło.
- Chodźmy do mnie, bo jeszcze nie spróbowałaś mojego zajebistego ciasta. A nie wypuszczam nikogo stąd, dopóki nie dziabnie nic mojej roboty - oświadczyła z uśmiechem, czekając, aż Brandi wyjdzie z kuchni pierwsza. Nie zamierzała chwalić się całemu światu, że ona, idealna Mila Drozd, najbardziej ułożona, najmądrzejsza i w ogóle najlepsza, ma jakiekolwiek problemy, musi odwiedzać psychiatrę i łyka sobie psychotropki i antydepresanty na dobranoc. Takiego chuja!
- Kurwa no - zaklęła po polsku, jak to miała w zwyczaju i wywróciła tylko oczami. Dobrze się czuła. Nie całkiem odurzona, tylko miło rozluźniona, szczęśliwa.
- Uspokój się. Sama mówiłaś, że nie wchodzisz buciorami do czyjegoś łóżka, tak? A teraz daj mi wytłumaczyć - leki od lekarza, bo od jesieni cierpię na deprechę, dlatego to ukrywałam. Miliony ludzi miesza leki z alkoholem, i to gorzej ode mnie. Grunt, że je biorę i nie próbuję się utopić w Amstelu. To normalne. Nie będę rzygać, czuję się dobrze. A jak będziesz wredna, to Angie mnie obroni - wyszczerzyła się ponownie i usiadła na blacie kuchennym, podwijając pod siebie nogi.
- Nie jestem naćpana, po prostu... często tak robię, to nic złego - powiedziała, przy okazji samą siebie przekonując. Przecież miliony ludzi mieszało leki z alkoholem, nie? I wszystko było dobrze. Nie przedawkowała. Nawet jeszcze nie była wystarczająco pijana, chociaż już nieco podpita.
- Wyluzuj, dobra? - spojrzała poważnie na dziewczynę, kładąc ręce na kolanach.
- Dobra? - powtórzyła mocniejszym głosem i w końcu uśmiechnęła się.
[ te, ale oni byli dopiero na schodach… trytyty, coś szybko przeskoczyłaś :P]
William zaprowadził Brandi na górę i także radośnie wdarli się do mieszkanka Tony’ego. Syf był tu niesamowity, ale za to cisza i spokój. Holland zdziwił się, bo był pewien, ze gdy tylko wejdą, będą słyszeli jakieś niecenzuralne słowa, steki, jęki, piski, wrzaski i co by tylko. Może skończyli?...
Po omacku nie chciało mu się szukać włącznika. Więc na „czuja” zaprowadził Brandi do salonu, gdzie ta usiadła na obszernej kanapie, sam zaś… chyba wolał postać i wcale, absolutnie nie chodzi o to, że stał, gdyby musiał nagle uciekać, a skąd. Tutaj właściwie bezpieczni byli… i czemu miał wrażenie, że Vissera tutaj nie ma? Ciekawe więc, gdzie był? Nieważne, lepiej nie wiedzieć.
- Znaczy się, w jakich? – zapytał, unosząc brew i podał jej butelkę.
- Dlatego też tak rzadko okazuję ludziom jakąś sympatię - mruknęła raczej do siebie niż do niej, zeszła z blatu, uważając, że maniaczce już nic nie wytłumaczy i wparowała do pokoju Angel.
- Wstawaj - trąciła blondynę ramieniem, a ta całkiem szybko, jak na nią się obudziła. Widocznie nie spała, tylko słuchała muzyki.
- Mamy jakąś pierdoloną maniaczkę w domu, która właśnie twierdzi, że naćpałam się uśmiechaczami. A ja wychodzę.
I wyszła, pozostawiając Angel ze zdziwioną miną, chwytając szybko w ręce buty i wychodząc szybko z mieszkania. Nie miała mieć ochoty do czynienia z maniakami.
Nie miała pieniędzy, żeby iść do jakiegoś baru, nie miała już żadnych przyjaciół pod ręką, oprócz biednej Angie, która teraz będzie się użerać z wariatką i może przy okazji ratownikami medycznymi. Później ją zabije. Ale blondynkę powoli to zaczynało jebać. O tak, działało. Ma dobry humor, to i uda jej się wyłuskać kilka darmowych drinków. O darmowy alkohol było u niej łatwo. Wystarczyła niewypowiedziana obietnica ruchanka. Cała Mila. Zadufana w sobie, egoistyczna i tania. Wiedziała o tym, ale nie przeszkadzało jej to już. Najważniejsze, że ona była zadowolona.
[blondi pewnie pójdzie się najebać, przeruchać z kimś i wróci nad ranem, jak to blondi ;)]
[jako, że żyjemy w cudownym, wyimaginowanym amsterdamie założę, że Angie wytłumaczy panom, że blondi nigdy nie brała narkotyków (trolololo), wzięła po prostu tabletki, Brandi jest przewrażliwiona, a panowie policjanci grzecznie uwierzą, obejrzą opakowanie po lekach i uznają, iście po polsku, możemy założyć nawet, że mają polskie korzenie, że w sumie to jebie ich to, bo skoro ma dobry humor po lekach to looz :D
kocham wyimaginowany świat ♥
btw, zrobiłabyś kiedyś coś w stylu Brandi?]
[osz kuźwa, okrutna z ciebie zawodniczka :D ja bym się pewnie sztachnęła z drugą osobą haha xD blondi za to odziedziczyła po mnie pragnienie życia krótko, ale intensywnie]
- Kończymy… co?
Jakoś też się do niej przytulił i wyglądali niczym ojciec z córką – komiczność osiągnęła zenitu. W ogóle, pan Holland spojrzenie miał wyjątkowo niewyraźnie. Mieszało mu się w głowie, w wątrobie, w nogach (da się?), wszędzie. I wyrwał jej butelkę, sam pociągnął z gwinta, odetchnął. Rozpaliło mu przełyk, więc chyba miał jeszcze jakieś tam czucie.
- Nie wpadną, nawet nie wiedzą gdzie wleźliśmy. Może jak Tony wróci z nocnej schadzki, toooo…. – Potężny ziew. Właściwie on nie mówił, tylko mamrotał coś patrząc się ślepo w ścianę i tuląc Brandi, oczywiście. I można powiedzieć, że właśnie w ten sposób przejawiała się u niego zbyt duża ilość alkoholu. Dziwne to zjawisko, aczkolwiek całkiem zabawne w całej swej istocie.
- Cnoty? Ty masz jeszcze coś takiego? – roześmiał się, jakby wybudził się z transu, ale trwało to tylko krótką chwilę. Nawet mu się nie chciało myśleć o tym, że ona mogła go nawet w jakiś sposób obrazić, albo chodziło jej ogółem, o ten pomysł z rycerzykiem. Kolejne ziewnięcie.
[ patrzę, że już Tony tu nieco narozrabiał :D muszę się dowiedzieć co i jak, to coś zacznę :P]
[ ja, czy Ty? :d ]
[to co, zaczniesz coś? :D albo chociaż podrzucisz pomysła?]
[ja też kartę przeczytałam i ciężko coś wymyślić...na razie na pewno mi się nie uda, pomyślę jeszcze, jak coś wpadnie do głowy to dam znać;)]
[uuu, czemu nie polubią? Koffler nie da się lubić, zwłaszcza jak się prowadzi lesbę!
swoją drogą - pomysł zacny! sama bym lepiej nie wykminiła]
Koffler nawet na egzaminy się nie starała ubrać elegancko. No, może trochę. Nie przykryła tylko oczu ciężkim makijażem, pomalowała jedynie rzęsy. I chuj, baleriny ubrała, zamiast martensów, to już duże poświęcenie z jej strony. To nic, że miała postrzępione dżiny i koszulkę z dekoltem jak stąd do Paryża, to nic. Ważne, że się postarała, nie?
Ikonografię zaliczyła w sumie bez problemu. Na upragnione trzy. Krótko mówiąc - nudy. Weszła do windy swoim niedbałym krokiem, oparła się o ścianę i wcisnęła ładny, okrągły guziczek z cyferką "0". Drzwi windy już się zamykały, aż tu wparowało coś do windy. Koffler uśmiechnęła się na widok czegoś, patrząc z aprobatą na koszulkę.
- Też nie lubię ciupciania w tyłek - powiedziała z uśmiechem wciskając ręce w kieszenie obcisłych spodni. Winda ruszyła... i nagle rozległ się huk i stanęła.
- No jasne, to zawsze musi się przytrafić mi - wywróciła zabawnie oczami i spojrzała na dziewczynę z rozbawionym uśmiechem.
- Les, bi, czy po prostu szpan? - zapytała nieco bezczelnie, ale taka była Koffler. Uroczo bezczelna, z tym swoim dziecinnym uśmiechem, który w ogóle nic nie mówił o jej charakterze.
[czyli jednak coś do głowy wpadnie.pomysł całkiem nie głupi, więcej powiem bardzo mi się podoba;) zaczniesz?]
[tak też można;)]
Daniel należał to chłopców z rodzaju tych grzecznych. Widok taki jak dziś, naprawdę należał do rzadkości. A jak wyglądał dziś? Zalany, mocno zalany siedzący przy jakimś ognisku, nie ogarniający w ogóle, dziękujący niebiosom za mocny żołądek, bo nie jeden jego zawartość zwróciłby już kilka razy. Pod tym względem jedynie się trzymał, reszta pozostawała wiele do życzenia.
Sophie ma dzwonić po ojca, który znając życie i tak nie bedzie mógł po nich przyjechać. Lubił wypić sobie szklankę lub dwie whiskey przed snem, wiec wątpliwe by odwazył się prowadzić. Najwyżej zostaną na miejscu do rana,na pewno można się tu gdzieś kilka godzin kimnąć? Jakaś dziewczyna, którą dziś poznał zaoferowała że się nim zaopiekuję. Ale przecież on nie potrzebował opieki, on nigdy nie potrzebował opieki. To on był tym, który zajmował się innymi, nie odwrotnie.
-Nie zaprzątaj sobie mną główki -mruknął pod nosem zerkając na dziewczynę.-Nie powinienem się zgubić, głównie dlateg że pewnie po prostu nie dałbym rady wstać.
[haha, Koffler wręcz przeciwnie - uwielbia szokować, często wpada w kłopoty - ale ostatnio jest ostrożniejsza - no wiesz... ciii :D]
- Czy ja wyglądam, jakbym kiedykolwiek mogła komuś poderżnąć gardło? - uśmiechnęła się niewinnie i uścisnęła rękę nieznajomej. Cóż, swoją przeszłość uważała, za rozdział zamknięty, nie wracała do tego. Czasami tylko gdy rozmawiała z synem przez telefon... wtedy wracały wspomnienia o Miguelu, ale były bardzo mgliste, niewyraźny. Tak jakby nie pamiętała przeszłości. Miała nowe życie oznakowane "Amsterdam, waginy". I wszystko było kolorowo.
- Lesbijki zawsze spoko - rzuciła, przyglądając się dziewczynie. Nie jej typ. Uwielbiała wysokie dziewczyny o fascynującej urodzie i jasnych włosach... co nie znaczy, że nigdy nie dawała nikomu innemu szansy.
[swoją drogą dziwne, że w tym naszym amsterdamie, takim otwartym mieście są tylko dwie homo :o swego czsu na haze-city co druga laska była bi.]
[gupia moda. większość tych panienek nawet nigdy nie wyobrażała sobie seksu z kobietą, lol]
Ona też nie chciała dzieci, przecież nie planowała zajść w ciążę. Chris był wpadką, ale urodziła go i wysyłała na jego utrzymanie część pieniędzy, które dostawała od ojca. Jednocześnie uważała, że wszyscy powinni mieć takie same prawa, niech sobie lesbijki mają dzieci ile dusza zapragnie, gejom też nie oszczędzajmy, Koffler była jedną z bardziej otwartych osób na świecie, tak przynajmniej uważała. Do nikogo nie miała uprzedzeń... może tylko do alfonsów. Sprawa wiadoma.
- Tak średnio raz w tygodniu - powiedziała całkiem szczerze. Budynek Uniwersytetu Amsterdamskiego powoli się sypał. Większość studentów, mimo lenistwa, wolała zapierdalać po schodach. Ale Koffler niczego się nie bała. Nawet spadających wind.
Najlepsze było to, że od miał możliwość przyzwyczajenia się do takiego traktowania dopiero niedawno. Być może dlatego, czasami się zapominał i odlatywał. Ale zdarzało się to naprawdę rzadko, zazwyczaj niechcący.
Zerknął na miskę chrupek, ale coś mu powiedziało że lepiej do żołądka nic już dziś nie dorzucać, więc pokręcił głową.
-Nie jestem jakimś pijakiem czy coś -zaczął mamrotać mrużąc nieco oczy. Obecne fakty mówiły co prawda coś innego, ale on naprawdę był przykładnym chłopcem.
-Rzadko się upijam, jestem odpowiedzialny i w ogóle.-nie wykluczone że zaraz pójdzie monolog na ten temat.
-Nie jest ze mną aż tak źle -wywrócił oczami niepewnie się podnosząc, stał było dobrze. Teraz tylko dojśc do Sophie i powiedzieć jej że wraca z buta do domu. Kilka kilometrów, co to dla niego. On nie dojdzie?
-Poradzę sobie, tylko niech ktos Sophie przypilnuje - mruknał zwracając się najbardziej do Brandi, która była najbliżej.
-Wezmę tylko coś na drogę i już mnie nie ma -z uśmiechem sięgnął po jakąś niepełną butelkę, po czym lekko chwiejnym krokiem ruszył w kierunku siostry.
- Przynajmniej cię nie okłamuję – przyznał z szerokim, firmowym uśmiechem. – Zresztą, ja jestem prawy i cnotliwy. Nie widać?...
Ano nawet widać, szczególnie teraz, bo rączki Holland miał przy sobie, no i ogólnie całkiem porządnie się zachowywał. Tak sobie prawił w myślach, dodając, że wcale z niego żadne seksualne zwierzę, bo inny jakiś to by zaraz sytuację wykorzystał, albo coś, a on nieeee. I wcale nie chodzi o to, że chce mu się spać, nie ma siły, oczy same mu się zamykają i w sumie nie mówi, a mamrocze sam do siebie. I kto by pomyślał, że właśnie w ten sposób to się skończy? Ha, na pewno on nie miał tego w planach. Strasznie szkoda mu było, że po pracy automatycznie wychodził ze swojej roli, jakby zwyczajnie zdął maskę Koszmara i był innym człowiekiem.
Jednak nie było mowy o spaniu; być czujny, o czym Brandi zaraz go przekonała.
- Te, teee – pomachał jej palcem przed oczami i oczywiście znów uskoczył z chichotem. – Nie ma pierdolonej mowy.
Gwałtowne sprowadzenie go do pozycji siedzącej sprawiło, że trochę mu się zakręciło w głowie, a to unieruchomi go przynajmniej na kilka dni. Oczy wolał jak na razie nie zamykać, helikopter niedałby mu żyć. Kiedy usłyszał pomysł z nocowaniem u dziewczyny pokręcił głową.
-Nie będę się nikomu na chate zwalał. Mogę wrócić do domu, poradzę sobie -z powrotem zaczął marudzić, co przerwała jego siostra.
-Jasne jasne, a przy okazji byś się conajmniej mocno poturbował. A twój ojciec by mnie zabił, gdyby przeze mnie coś Ci się stało. TO na pewno nie będzie kłopot? Rano się zwinie, daje głowę że nie będzie go już jak się obudzisz.
-Po prostu połóż go na kawałku podłogi, ja nie bardzo mogę zostać, jutro rano wcześnie muszę być na chodzie -Sophie westchnęła patrząc z rozbawieniem na Daniela. Można było spokojnie powiedzieć, że sprowadzała go na złą droga.
-Spróbuj jutro powiedzieć cokolwiek na ten temat, to nogi z dupy powyrywam -mruknął lekko podirytowany pod nosem, obie traktowały go jak dziecko,a on nawet nie miał siły się kłócić. Ostatni raz, kiedy się tak załątwił.
-Dobrze więc, prowadź.
No jeszcze nie spał. Miał trudności ze spaniem po pijaku, więc zazwyczaj kręcił się kilka godzin z boku nabok, zasypiał na krótko, a później budził się z kacem. Zazdrościł tym, którzy momentalnie zasypiali.
-Siostrzyczka nie uprzedziła Cię, że tak łatwo po alkoholu nie zasypiam co? -spytał ze śmiechem.
-Ale naprawdę nie rób sobie kłopotu, nie narozrabiam obiecuje. Będę sobie tu grzecznie leżał, a ty możesz iść spokojnie spać.
[ Co ty opowiadasz… :> ]
Jedno oko, drugie oko, a potem ostre, żółte światło. Światło, które okazało się być światłem słonecznym wpadającym do pomieszczenia przed odsłonięte okno. Zamrugał kilkakrotnie, po czym zmrużył niebieskie oczyska i ziewnął przeciągle. Zdecydowanie leżał na czymś miękkim. Próbował coś sobie przypomnieć, ale nic nie przychodziło mu do głowy. Tzn. wiedział, że przyszedł do pubu ze swoją pracownicą, że Tony wydymał Sandrę, że Brandi to pierdolona kamikadze, i że musieli uciekać z pubu, w którym zrobili burdel… Ściślej mówiąc – ona zrobiła. Więc jest w mieszkaniu Vissera. Nic mu nie jest. Pomacał się. Nie no, cały. Cóż, nie ma na sobie koszulki, ale nic poza tym.
Tak. Był w sypialni Tony’ego, na łóżku. Plecami do drzwi, przodem do okna. Odetchnął i oprawszy się o łóżko, podniósł się do pozycji siedzącej. Nie wiedzieć czemu bolały go sutki…
A obok niego na wyrku leżało małe poczochrane coś.
[ toć ubrany był, tylko koszulki nie miał przeca! I skąd ta malina przy sutku?! O.O ]
- Nie drzyjcie ryjów od samego rana! – zagrzmiał męski, dość znany obojgu głos. Will chwilowo zamarł, bo myślał że są sami. Po chwili drzwi się otworzyły i wtargnął Tony. Jakby go tutaj jeszcze brakowało. Kurwa.
- Ojejku. – powiedział tylko milusim głosikiem widząc zaistniałą sytuację. W sumie to nic nie widział oprócz Brandi, ale za chwilę znalazł się przy nim Will, bo krzyki dziewczyny nie ustępowały, a Visser pogarszał tylko sprawę. I Holland pierwszy raz w życiu cieszył się, że ma spodnie na dupie po nocy z kobietą, serio.
Gdy wypchnął kumpla z jego własnej sypialni i zatrzasnął drzwi za sobą nie starając się w ogóle patrzeć za siebie, odetchnął. Głęboko, ciężko… i dało się wyczuć, ze kompletnie nie znajduje się w tej sytuacji jaka go zastała. Spojrzał na zegarek na nadgarstku. Ósma rano.
- Fajnie było?
- Nie wiem – wymamrotał William, gdy doczłapał się do kuchennego stołu i usiadł na krześle. Co on właściwie zrobił?...
- Sandra mówiła, że to lesba – dodał po chwili Tony. – Ale taka pro lesba, nie taka dla mody czy pajacowania. Szkoda… - udał, że pociąga nosem ze smutku jak w kreskówkach.
W sypialni ucichło i oboje spojrzeli w stronę drzwi.
Nawet nie zorientował się, że coś na nim leży. Jak już go zmogło, to na maksa,więc spał jak zabity. Do momentu, kiedy coś po nim przebiegło. Chłopak poderwał się z łóżka, od razu tego żałując bo gwałtowna zmiana pozycji spowodowała nieprzyjemny ból w skroniach. Potrzebował też chwili, aby skojarzyć dlaczego nie jest u siebie. Nie pamiętał co prawda szczegółów, ale ogólny zarys wczorajszego wieczoru mu się ukształtował. Jest u koleżanki Sophie, imieniem Brandi.
[a dziękuję. i wiem, że mało, wiem. bardzo to boli, ale jakoś się nigdy nie chce, żeby wziąć dopisać.]
Lilah pamiętała cały wieczór doskonale, może z wyjątkiem epizodu przy fontannie, bo w tym wypadku nie wszystkie wspomnienia były jasne. Nie miała żalu do Bran o to, że ją odtrąciła, gdzieżby tam. Może czuła się dziwnie nietypowo z faktem, iż ktoś jej nie chciał (zwykle było odwrotnie), ale nie miała zamiaru robić z tego jakiegoś problemu. Nie wszystko kręciło się przecież wokół seksu.
- Kawy, proszę. Rozpuszczalnej, trzy czwarte wody i reszta mleka z łyżeczką cukru – powiedziała, uśmiechając się nieznacznie. Podrapała się po udzie i ziewnęła przeciągle, zamykając na moment oczy.
- Nie ma sprawy, mogę wrócić do domy nawet w tej koszulce. Nie robi mi to różnicy – przyznała, wzruszając ramionami. Z pewnością ludzie w autobusie dziwnie by zareagowali na niebieskowłosą dziewczynę w samym T-shircie i majtkach, ale pannę Cassell to nie ruszało.
Zaśmiała się, słysząc jej pytanie.
- Ja i gotowanie? – zapytała rozbawionym tonem. Pokręciła przecząco głową. – Mogę zrobić jajecznicę, to jedyne co mi świetnie wychodzi w tej dziedzinie.
[przykro mi, ale narzekanie to sens mojego istnienia hahaha :D i jak mam nie narzekać, jak mnie kurewsko wkurwia (ach, jakie bogactwo językowe! :D) pozerstwo, jako, że sama jestem zadeklarowaną bi. Nie ma chuja na mariolę, nie przeboleję tego! :D]
- Historia sztuki - oznajmiła niemalże z dumą. W zasadzie trochę nudziły ją studia, wolałaby tylko tworzyć, ale... potrzebowała kasy do spełnienia marzenia. Już sobie wyobrażała, jak jest profesorką tego samego uniwersytetu, na którym teraz studiuje, zarabia krocie, by przeznaczyć je na dom artystów. Czytaj melinę, gdzie promowałaby młodych i zdolnych. Ale z jej aktualnymi wynikami w nauce - cóż. Pech chciał, że poświęcała się ostatnio tylko malowaniu i dupczeniu. Shit happens, ya?
A jej syn już wiedział, że mamusia woli dziewczynki, że ojca nigdy mieć nie będzie i w zasadzie nie miał. Chyba nawet przyzwyczaił się do faktu, że matkę pozna, dopiero wtedy, gdy sam się do niej pofatyguję. Okrutne, ale... Koffler była bezwzględna. i nic nie było w stanie tego zmienić.
- Masz rację, flaki są naprawdę malownicze - przyznała ze szczerością, chociaż mogło to brzmieć dosyć głupio.
Koffler po prostu zignorowała komunikat. Już nieraz go słyszała. I nieraz schodziło dłużej niż piętnaście minut. Ale nie zamierzała mówić tego dziewczynie. Może z czystej złośliwości, a może wręcz przeciwnie - nie chcąc jej zamartwiać.
- Krew ma jeden z bardziej niepowtarzalnych i wyjątkowych kolorów. I jak mam być szczera - to jest to chyba mój ulubiony motyw w malarstwie surrealistycznym. Podobnie jak kości - uśmiechnęła się wręcz z rozmarzeniem. I naprawdę miała na myśli tylko sztukę, a nie własne doświadczenia odnośnie krwi i ewentualnych kości. Promise!
[Mi taki układ pasuje jak najbardziej :) Margot prawdopodobnie już mniej, ale któż powiedział, że nie wolno męczyć wykreowanych przez siebie postaci.]
- Nie, dzięki - pokręciła głową, usadawiając się wygodnie w kącie windy. Wyjęła z torby swój aktualny szkicownik (zmieniała je średnio co półtora, może dwa tygodnie), ołówek i spojrzała na dziewczynę tym typowym "krytycznym okiem" artystki. Bynajmniej nie w negatywnym świetle.
- Masz coś przeciwko, żebym cię narysowała? - mruknęła, trochę jak taki niesympatyczny mruk, którym przecież wcale nie była, stawiając już pierwsze kreski na nieco żółtawym papierze, który wprost uwielbiała.
Szkicowała kogo popadnie, nawet bez zastanowienia, jednak na obrazach znajdywały się tylko wyjątkowe osoby. Wyjątkowej urody, charakteru, albo po prostu o wyjątkowym dla niej znaczeniu. Czyli nie było ich zbyt wielu. Ale jak sobie kogoś upatrzyła - potrafiła iść za tą osobą przez całe miasto.
[ wiesz, skończ najpierw wątek z panem Hollandem, bo pojęcia nie mam jak teraz zacząć, a widzę że już Tony'm ktoś pokierował. i daj znać :D ]
Chłopak potrzebował dłużej chwili by się pozbierać z kanapy i po krótkiej wizycie w łazience dołączył do dziewczyny w kuchni. Chociaż nie powiedział tego na głos, w ciągu tych kilku którkich minut kilka raz już sobie obiecał, że nigdy więcej się tak nie załatwi.
W kuchni od razu łyknął podwójną dawkę leku,popijając sporą ilością wody, co miało niedługo przynieść ukojenie na biedną skacowaną główkę.
-Jeszcze raz dzięki za opiekę -uśmiechnął się niemrawo, bo w sumie to było mu trochę głupio że wyszło tak a nie inaczej.-I przepraszam za kłopot.
Spojrzała niechętnie na swoją wodę w której znalazł się teraz alkohol, za którym specjalnie nie przepadała. No może z wyjątkiem malibu, ale to było coś zupełnie innego. Dlatego też odstawiła swoją szklankę na pobliskie stolik, niezbyt będąc chętną na tą osobliwą mieszankę wody i szkockiej.
- Nie chodzi o kochanków.- pokręciła energicznie głową.- Ani o bycie heteryczką, czy kimkolwiek innym. Bardziej dobija fakt, że notorycznie nikt mnie nie chce, ani nie tratuje poważnie. Jak zwykle nie mam szczęścia.- westchnęła ciężko opadając na oparcie sofy, na której aktualnie siedziała. Nie rozumiała jakim cudem z bratem różnili się tak bardzo. On tak łatwo zjednywał sobie kobiety, podczas gdy ona mogła liczyć co najwyżej na przyjaźń ze strony mężczyzny. Była dobrą koleżanką do wygłupów, świetnym kumplem i na tym koniec. A nawet jeśli zdarzyły się jej jakiś związek, to jednak krótkotrwały i nie na poważnie, bo przecież nikt jej tak nie traktował. Później musiała tylko leczyć złamane serce i wściekać się na zmarnowany czas. Może powinna po prostu skupić się na karierze i nie myśleć o niczym innym?
[ Huh, już się od pewnego czasu zbieram, żeby wątek zaproponować. Przy okazji, podoba mi się forma karty - zwykle nie lubię ich akurat w formie opowiadania, ale tu pasuje bardziej niż suchy opis. I w ogóle, to postać nietypowa, lubię ją (bo "fajna" głupio napisać.
Toteż, po tym całym słodzeniu, przechodzę do sedna - wątek?]
Zmarszczyła brwi i posłała Brnadi gniewne spojrzenie. Że co? Że niby ona się nie stara? Oh, nic bardziej mylnego. Stara się, tylko nie desperacko i nie tak, by każdego dnia sypiać z kimś innym. Może i nie szukała jeszcze życiowej stabilizacji, ale chciała mieć kogoś przy swoim boku. Kogoś więcej niż przyjaciela.
Prychnęła gniewnie, osiągając chyba już apogeum irytacji, na wspomnienie szarej myszki. Czy ona na kogoś takiego wyglądała?!
- Może ty nie masz z tym problemów, to i tylko wypada się cieszyć. Ale ja jestem inna. Poza tym nikt nie może być dobrym we wszystkim. Jest wiele dziedzin, w których naprawdę świetnie sobie radzę, niestety nie zalicza się do nich uwodzenie. Co by nie poradzić. Nawet krótkie sukienki nie zawsze zdają egzamin. I nie, nie użalam się nad sobą. Po prostu mówię jak jestem, po to w końcu tu jestem. Miałyśmy rozmawiać. Chciałaś dowiedzieć się co u mnie, to teraz już wszystko pięknie zilustrowałam.- mruknęła zakładając ręce na piersi i odwracając wzrok gdzieś w bok. Niestety, wciąż więcej w niej było z dziewczynki niż prawdziwej kobiety.
Brandi miała akurat tą cechę charakteru, która tak mocno irytowała Amelie- dziewczyna doskonale wiedziała, co zrobić, by panience Morel natychmiast przeszła złość, by nie miała żadnych podstaw ku swoim fochom i obrażaniu się.
- Żadnych łaskotek.- powiedziała szybko, widocznie lekko przerażona tą groźbą, jednak nadal starając się nie pójść na ugodę i powiedzieć, że nic się nie stało. Do czasu, aż Brandi zaczęła ją gilgotać. Wtedy to, jak zawsze w takich momentach, z jej gardła wydobyły się nienaturalnie wysokie tony, gdy biedna Amelie wiła się jak oszalała na sofie.
- Przeestań! Już mi przeszło, naprawdę! Tylkooo, przestań...
- Mogę i z kanapką - stwierdziła, teraz już nieco więcej uwagi skupiając to na rysunku - to zaraz na twarzy dziewczyny. Gdy rysowała, czy malowała, była zupełnie w swoim świecie. Każda, najprostsza linia zabierała całą jej uwagę. Dlatego też dopiero po krótkiej chwili dotarły do niej słowa nieznajomej.
- W sumie nie - wzruszyła tylko ramionami, nie spuszczając teraz oczu z bazgroły. - Po prostu im dłużej mieszkam w Amsterdamie, tym częściej przekonuję się, że osoby kreujące się - głównie na biseksy - po prostu próbują się lansować. Więc jakoś mnie to odpycha. I z biseksami nawet nie próbuję rozmawiać. Może to podłe i takie typowo lesbijskie, ale nic nie poradzę. Chyba, że po takiej od razu widać, że to nie są puste słowa... to wtedy, czemu nie. A z reguły widać - stwierdziła. Kiedyś bardzo denerwowało ją, że lesbijki krzywo patrzą na dziewczyny, które raz spędzają noce z dziewczynkami, a raz z chłopcami. Ale teraz już nieco to zrozumiała. Większość dziewczyn biseksualnych - jeśli miałaby wybierać - na stałego partnera wybrałaby faceta. Natury nie da się jednak oszukać.
Tony i Will obserwowali ją bardzo uważnie, od kiedy wyszła tylko z sypialni. Holland spodziewał się jakiś gromów, ale na razie, z podkreśleniem NA RAZIE, Brandi przemieściła się z korytarza do kuchni, ominęła Tony’ego i wypiła wodę. Cóż, trudno się drzeć o suchym gardle, prawda? A może o tym zapomniała?... W sumie nie ma czego wspominać, a na pewno on nie wytłumaczyłby jej, co się konkretnie stało po tym jak zamknęła się w sypialni. Dobry Boże, gdyby chociaż on wiedział jak się w tej sypialni znalazł byłby naprawdę wdzięczny. No kumpla liczyć nie mógł. Nawet nie chciał.
Nie pamiętała Vissera, i się wcale nie dziwił. Gdyby był kobietą na kacu też by go nie chciał pamiętać. Chociaż zastanawiający jest fakt, że naprawdę go nie pamiętała i wyglądało na to, że wcale się nie zgrywała. Już w tamtym momencie była tak nagrzana? Nie, nie, nie, na pewno się zgrywa.
Chyba.
Miłe jest to, że chociaż pamięta Hollanda. Chyba, że też się zgrywa.
- Nie ma pojęcia kim jestem… No popatrz, dobrze, że pamiętała kiedy mi o… - Tony nie dokończył, bo Will rzucił w niego butem, który wciąż miał na sobie, o dziwo. Szkoda trochę laczka, ale też szkoda żywota, bo co by to było, gdyby dokończył to zdanie. Zawsze istnieje szansa, że nie dosłyszała, albo co.
- Szafka przed tobą Brandi – mruknął Will, kładąc głowę na blacie stołu.
[ Lol, to źle? ;P ]
- W porząąąądku – Tony uniósł ręce do góry w obronnym geście, ruszył zad i po chwili było słychać trzaśnięcie drzwiami wejściowymi. William westchnął. I niech go chuj strzeli. No.
Will westchnął, zmierzwił sobie włosy ręką, znowu westchnął i napił się wody. Nie, nie, nie. Nie tak ten ranek powinien wyglądać. Brandi winna obudzić się u siebie, a on u siebie jak to bywa w relacjach między pracownikiem a przełożonym. Dziwne, że dopiero teraz zaczął sobie zarzucać nieprofesjonalne podejście, ale… Cóż, ta plama była dość intrygująca. Irytująca też bo za cholerę nie mógł sobie przypomnieć skąd się ona wzięła. Na pewno nie on ją zrobił… a może?...
- Nie mam zielonego pojęcia – przyznał szczerze, przecierając zaspane oczy i westchnął po raz wtóry tego ranka. I dowiedziała się. Dowiedziała się, że szefu też nie ma tak mocnego łba jak można by przypuszczać, że prawdopodobnie mógł jej zrobić tyle rzeczy, a najlepsze jest to, że nie pamięta tego ani on ani ona. Mógł ją nawet zapłodnić.
Ale szczęśliwe, te nietknięte spodnie na jego tyłku świadczyły przeciw temu wnioskowi. Kurwa, uf.
Margot tego wieczoru pić zbyt wiele zamiaru nie miała. Wyjątkowo nie czuła się na siłach, jeżeli chodzi o procenty, lecz przyrzekła sobie, że nie będzie z tego powodu marudna. Póki co bawiła się świetnie, a znając już Bran, zapewne w tak samo szampańskim humorze zakończy tę noc.
- To gimbaza jeszcze na wypasie? O tej godzinie? - Posłusznie spojrzała we właściwym kierunku. Szybko oceniła chuderlawego chłopaczka, na którym ubrania zamiast się układać, wisiały w zdecydowanie nieciekawy sposób. - Albo poznał, ale że młody, to pewnie głupi.
Z niechęcią zauważyła, iż odległość pomiędzy ich stolikiem, a rzeczonym gimbusem zmniejsza się niebezpiecznie szybko. Im bliżej podchodził, tym więcej Margot była w stanie dostrzec w nim szczegółów. Uniosła brwi i ściągnęła usta w złośliwym współczuciu.
- Ej - stwierdziła nieco ciszej - jakby mu tę krostę niżej przeciągnąć, tak na nos, to w sumie mógłby Rudolfem zostać.
Kiedy zatrzymał się tuż obok, Marguerite przysunęła się bliżej Brandi, by już od początku dać do zrozumienia, iż towarzystwa wcale nie potrzebują. Wystraszyłą się na chwilę, czy przypadkiem ruch ten nie zostanie odebrany jako zaproszenie do wspólnego siedzenia, ale zdała sobie sprawę, że takich chłopaczków bardzo łatwo można przepędzić.
- Hej - odpowiedziała. - Nie, nie można.
Odwróciła się do niego bokiem, skupiając się na twarzy towarzyszki, przy okazji wymownie kończąc tę bardzo krótką znajomość. Oczekując rychłego odejścia, zdziwiła się nieco i oburzyła, widząc go nadal tam stojącego.
- Już. - Machnęła ręką, jak gdyby odganiając natrętną muchę.
- Nie masz pewności na to, że je dotknąłem A tak w ogóle, to ja się czuję dotykany… all time, wiesz? – poruszył zabawnie brwiami z uśmiechem i krzyżując ręce na piersi oparł się o krzesło i odchylił na nim, odpychając się lekko nogami. Groźba, nie groźba przekaz był jasny i czytelny, tak? Akurat dla Hollanda nie było to wcale problemem. O ile znowu się nie napije i urwie mu się film, ot co.
- Lubię dominować… ha, to niejako sukces – dodał po chwili śmiejąc się. Nie, nie będzie już pił przy Brandi. To wyjątkowo niebezpieczne pod różnymi względami. Na przykład, pamięta to, że ledwo uszedł z życiem, o.
- Pewnie coś ma. Sprawdź lodówkę, ale ostrożnie… Nie wiem co tam trzyma – odparł z lekką ironią w głosie.
[ w chuj XD ]
[Oh, jestem wdzięczna za ten pomysł!:D Jak najbardziej- tak. A może chcesz być jeszcze bardzobardzobardzo dobrą koleżanką i zacząć? :D ]
Amelie nigdy nie przepadała za alkoholem, który w żaden sposób nie poprawiał ani jej nastroju, ani nie zmieniał czegokolwiek w jej życiu. A już na pewno, nie na lepsze. Owszem, podpijanie, kiedy była jeszcze małolatą było zabawne, tak jak wszystko co niedozwolone. Z czasem jednak straciło swą wartość, a panienka Morel wiedziała doskonale, że najlepiej szaleje bez żadnych wspomagaczy. Grzeszyła tylko, gdy chodziło o malibu, do którego niestety miała słabość. Jak do wszystkiego co kokosowe.
Nie miała już ochoty na picie czegokolwiek, nawet wody. Posłała tylko Bran krótkie spojrzenie, w którym wciąż czaiła się lekka złość i niezadowolenie z jej łaskotek. Niestety, Amelie miała je chyba na całym ciele, co również doprowadzało ją do szału, bo wszyscy bez wyjątku lubili to wykorzystywać w perfidny sposób. A niestety nie przepadała za chwilami, gdy coś nie toczyło się po jej myśli.
- Zdecydowanie. Powinnyśmy gdzieś pójść. Choćby na spacer.- szybciutko podchwyciła pomysł Brandi, niemal natychmiast podnosząc się z siedzenia, gotowa wyjść choćby za chwilę. Nie lubiła spędzać bezużytecznie czasu i niestety nie potrafiła tylko rozmawiać przez cały czas. Potrzebowała ruchu i jakiś wydarzeń, tak jak na każdą energiczną osóbkę przystało.
- Jej to zabrzmiało bardzo okrutnie - roześmiała się na słowa dziewczyny.
- Trochę jakbyś, wies - bez urazy, była starym zboczeńcem, którego podnieca niedoświadczona i niewinna dziewuszka. Bo ja mam wręcz odwrotnie, uwielbiam doświadczone kobiety. Jak nie trzeba ich prowadzić za rękę tylko robią to, co trzeba - uśmiechnęła się szeroko, jednocześnie wymazując gumką niepotrzebną linię, która powstała na wskutek małego trzęsienia ziemi w windzie.
- Chociaż nie wiem, czy da się byś lesbą bardziej czy mniej... albo się jest sto procent homo, albo nie. Nie ma nic pomiędzy. Znaczy niby jest... ale to już jest biseksualizm. W sumie zniosę biseksa pod warunkiem, że dziewczyna będzie wiedziała czego chce, a nie próbowała nowości, tak o, żeby zobaczył. To bawienie się ludźmi, zupełnie niepotrzebne.
[Oh, no okayy. To w sumie sprawiedliwy układ. ]
Anthony był tylko praktykantem w dużej firmie prawniczej, jednak miał tyle pracy, że nie wiedział nigdy od czego zacząć. Tym razem przydzielono mu zadanie przesłuchania świadka, w sprawie zaginięcia jej dziewczyny. Chłopak był umówiony z niejaką Brandi na godzinę 16:00, jednak minęło ponad pół godziny, a ta nadal się nie zjawiała. Tony zaczął więc pakować swoje rzeczy, odznaczając sobie w głowie tę sytuację i to, że musi zadzwonić do niej i prośbą o kolejne spotkanie.
- Dżisus krajst, trochę wstydu, kobieto – zasłonił zaraz rączkami swoje patrzydełka, co by zaraz go o molestowanie wzrokiem nie posądziła i wykonał to niemalże natychmiast, żeby nie zatrzymać wzroku i się nie „zawiesić”. Faceci tak mają… pomijając gejów. Chyba, bo akurat tutaj William dużo doświadczenia nie miał – a praktycznie w ogóle – wiec nie mógł się wypowiedzieć.
Ale nie zmienia to faktu, że cycki ewidentnie – nawet gdy spojrzał przelotnie – były ssane. I nie wiedział czy to jego dzieło, ale był jedynym podejrzanym. Ewentualnie Tony. Albo… jego pies? Nie, ale już chyba wolałby, aby to był on, niźli Visser. Ot co.
- Na pewno coś ma. Dałem mu na święta jakieś, jak jeszcze chciał się uczyć samodzielnego gotowania – rozsunął palce, by spojrzeć na Brandi. – Szukaj po szafkach.
- Dlaczego mnie to w ogóle nie dziwi?... – mruknął, oparłszy się łokciem o stół i spojrzał na nią bez większego szału. Cóż, co prawda nie podejrzewał jej, ale teraz wydawało się to takie całkiem logiczne, bo w końcu kręciła się przy tych cholernych sałatkach. A on sobie biedny wyrzucał niekompetencję, masz ci los… A jaki ból dupy był! Chyba wydarł się na wszystkich, na jakich mógł i obyło się ledwo co bez przekleństw. Ale wytrwał i zrobił sałatkę ponownie. Gdyby wtedy wiedział, że to ona, to te bezczelne sutki by jej wyrwał. I gdy tak o tym pomyślał, zdał sobie sprawę, że naprawdę jest potworem. Koszmarem, po prostu.
- Może sama się rozebrałaś? Może zostałem zmuszony? A może to ja zostałem zgwałcony? – dodał z rozbawieniem. Bo żeby tak uważać od razu, że to on maczał w tym palce. Oboje nic nie pamiętali, więc oboje jednogłośnie i bez wątpliwości nie mogli wskazać sprawcy.
- No ty chyba nie myślałaś, że te wszystkie wódki, winiacze, whisky były za darmo? – uśmiechnął się tak „uroczo”, że spokojnie można się było aż od tego porzygać. – Ach, i ta sałatka. Chętnie popatrzę jak ty palisz patelnie.
[Czy można zająć postać brata Brandi?:)]
E tam, że oceniał ją źle. Takie tam, durne poczucie humoru, ot co. Co do lesbijstwa jednak, to w końcu Brandi nie powiedziała mu tego wprost i wciąż w tej sprawie „wodziła go za nos”. Domysły, spekulacje i jej dwuznaczne komentarze, tyle w temacie. Ale w sumie, to nie miało dla Willa większego znaczenia. Woli cipki? I on się nie dziwi, cipki są fajnie. Zajebiste, po prostu.
- Twierdzisz, żem brutal? – roześmiał się wesoło, słysząc to co mówi. Jej dedukcja i tok rozumowania po raz kolejny rozbawił go, choć może nie do łez w tym przypadku. Tak czy siak pokiwał głową, skrzyżował ramiona na piersi i kontynuował: – Jestem bardzo delikatny. Dlatego nie mogę uwierzyć w to twoje znalezisko na twoim cycku. I tak w ogóle, to od kiedy babki mają „siusiaki”? Chyba, że zaraz mi powiesz, że ja nie mam…
Pewnie, że by tak powiedziała, nie? Z drugiej strony, to jej komentarz mógł uznać, za przyznanie się do swej orientacji. Ale szału znowu nie ma i dupy nie urywa. W jej przypadku uznał to za tak naturalne, jak oddychalnie, ba! Nawet to pasowało jej do imidżu.
- Nie leniwy, a zmarnowany – dodał jeszcze i znowu główkę położył na blat, bo coś mu się lekki kacyk zaczął odzywać, a przynajmniej tak myślał.
[ Konkretny pomysł? Ostatnio jakieś same konwencjonalne rzeczy mi do głowy przychodzą, takie chociażby spotkanie na uczelni, albo w klubie jakimś, ewentualnie miejsce jakże złowrogie - warzywniak :D
Ale tak serio, to od dłuższego czasu żeruję na ludziach, jeśli idzie o zaczynanie. Potem się już rozkręcam, jakoś.]
[NIE WIEM, GDZIE SIĘ ODEZWAĆ, ALE NAWET TRZEBA! :D:D Wreszcie Bran będzie mieć swojego okropnego brata <3]
[To świetnie :D Btw, napisałaś, że ma ciemną skórę (czy coś w tym stylu)... jaka to ma być konkretnie skóra? Masz może na oku jakieś przykładowe zdjęcie?;)]
[Nie mam zdjęcia, wybieraj. Ale nie może być to kompletny białas, jest synem Murzyna :D Czy ciemnego Mulata, jak wolisz.]
[ Jutro nastąpi już za dziewięć minut, tak na marginesie]
- Pierdolić imidż. Ci ludzie mnie po prostu wkurzają – wzruszył ramionami, jakby mówił najprawdziwszą prawdę. W jego mniemaniu właśnie tak ona brzmiała – bo według Willa to była banda niekompetentów, gdzie tylko niektórzy robili wszystko tak, jak od nich tego wymagał, ale też z przebłyskami jedynie. Reszta to debile, debile, debile. Ale co poniektórzy poza pracą, wydawali się mu fajni. Tylko nie trudno się dziwić, ze oni nawet nie chcieli poznawać Willa poza pracą. Brandi określiliby pewnie jako samobójczynię, albo coś w tym stylu.
- Nie boisz się, ze następnym razem zostaniesz Amazonką przy takim stanie rzeczy? I co gorsza – tutaj uśmiechnął się nad wyraz „słodko i życzliwie” – sprawcą może być ktoś inny. Tonny na przykład, albo co.
- Noooo – powiedział z napchaną twarzą, smakując jajecznicy – Dha she heść.
- Seks to sztuka - powiedziała z przekonaniem, dalej mazgrając, faktycznie, z niemałym zafascynowaniem i zaangażowaniem. A sztuka to seks - dopowiedziała jeszcze w myślach. Do seksu nie potrzebowała miłości do człowieka, a miłości do ciała. Była wzrokowcem. Ale jednak odrzucało ją od biseksualistek, chyba, że takich naprawdę otwartych, prawdziwych, a nie udawanych.
- Dziewczyna, która spróbuje się przeruchać z facetem, na próbę, dla pewności, nie jest jeszcze biseksem. Ja jestem zadeklarowaną lesbijką, wiesz, tak na sto procent, a przez moje łóżko w dawnych czasach przeszły tabuny mężczyzn. Liczy się mentalność człowieka w danym okresie.
W pewnym momencie Koffler roześmiała się. Tak oto zatrzymanie się windy spowodowało wręcz intelektualną dyskusję na temat orientacji seksualnej kobiet.
Jego przygarbione ramiona, kiedy wracał do roześmianych kolegów, rozbawiły nieco Margot. Gimbus nie wyglądał na takiego, co często zabierałby kobiety do domu. Być może przez wygląd. Uroku osobistego, jak zauważyła podczas krótkiej rozmowy, też nie posiadał. Kolejna porażka zapewne nie przyspoży mu szacunku wśród kolegów. Marguerite jednak daleka była w tamtym momencie od współczucia.
- Mój rycerz na białym koniu jak zwykle na posterunku? No, to się mogę czuć całkowicie bezpiecznie.
Nawinęła na palec pasmo włosów Bran i założyła jej za ucho, tym samym reszcie gimbazy wybijając z głowy dalsze przeszkadzanie. Oraz bardziej odsłaniając twarz tamtej. Margot nie potrafiła obnażyć samej siebie, kiedy ściągała z siebie ubrania. Nie była pewna, jak sprawa miała się z jej towarzyszką, lecz teraz miała powód, by odradzać jej spinanie włosów. Dla Francuzki wyglądałaby nago i w pewnym sensie byłaby zazdrosna, bowiem lubiła przywłaszczać sobie niektórych ludzi. Nie musieli dochowywać jej wierności, spowiadać się z każdego grzechu, czy ze szczegółami opisywać każdą osobę, która choćby rzuciła okiem. Nie. Jednak niektóre strefy pragnęła zostawić tylko dla siebie, a Bran jako kobieta, która nie potrzebowała zakupywać się w cienie, pastele i maskary, by wydobyć głębie oczu, nieraz stawiana była jako wzór. Szczególnie gdy Margot miała wyjątkowo dość mężczyzn. Wszystkich.
O tym, że można łomotać do drzwi, Winter przekonała się w momencie, w którym ktoś zbudził ją głośnym pukaniem. Miała wrażenie, że cały blok słyszy ten sam hałas, choć tylko jej głowa przełączyła się na tryb turbo i łapała każdy dźwięk czy nawet szelest. Zaspana, wciąż jeszcze lekko pachnąca alkoholem, zwlokła się z łóżka, żeby otworzyć drzwi. Oczy miała półprzymkniętę, usta ziewające, a spojrzenie nieprzytomne. Nie rozbudził jej nawet widok siostry Tommy'ego, której nawet z początku rozpoznać nie mogła i dopasować do odpowiedniej szufladki.
- Hmm...? - zapytała, przesuwając się w drzwiach i przepuszczając ją, by weszła do środka, tłumiąc w sobie zapytanie, kto przychodzi budzić niewinnych o tak winnej porze.
Zazwyczaj sytuacja wyglądała tak, że Hope, pokładając wszystkie swoje nadzieje w Panu, ignorowała ogarniającą ją złość i pozostawała miłą przez całą rozmowę, doprowadzając tym nie jedną osobę do irytacji i jeszcze większego stopnia wściekłości. Tym razem, będąc aktualną posiadaczką zespołu nie tup kiciu, nie potrafiła nawet pomyśleć logicznie, jaki sens i cel ma wizyta Brandi w jej mieszkaniu o tak wczesnej porze.
- Znajdź go w którymś z pokoi, a obiecuję, że nie wypiję ani kropelki alkoholu do ukończenia trzydziestki. - wymruczała sennie, przecierając oczy i spoglądając, nieco trzeźwiej (a może grała?), na dziewczynę. - Thomasa tu nie ma.
Te oskarżenia zdawały się jej co najmniej bezpodstawne. Oboje byli dorośli i sami mogli decydować o swoim życiu, oraz decyzjach jakie podejmowali. Splotła ręce pod piersiami, spoglądając na nią już o wiele trzeźwiej, ze względu na krzyki kobiety i jej oskrażenia.
- To, co robi Thomas, to jego interes. Skoro tak bardzo zależy Ci, żeby wasza matka nie została sama, to jedź do niej i się nią opiekuj. Mam swoje życie poza twoim. - westchnęła cicho, przymykając na moment oczy. - Wchodzisz czy nie wchodzisz? - ponagliła ją, bo stanie w progu snie należało do przyjemnych. Zwłaszcze, że przez przeciąg wiało i półnagą Hope przewiewało.
Podążyła za nią, siadając przy niewielkim stoliku i opierając o ścianę. Przymknęła oczy, wzdychając co rusz i w duchu licząc, że kobieta wyniesie się jak najszybciej, dając jej wypocząć. Zwykle nie przeszkadzało jej towarzystwo Brandi, ale nie w wersji tak krzyczącej i z pretensjami o wszystko i o nic.
- Zrób dwie. - wymruczała, nie otwierając oczu. Nie potrafiła logicznego zdania ułożyć, żeby jej odpowiedzieć na każde pytanie wyczerpująco.
- Zadzwoń do niego. - poradziła jedynie.
[Nie lubi homo, ale akceptuje. Bo stworzenie Boże ^.^]
[Hejo:D To Tommy, ja z pytaniem: Thomas nie zna swojego ojca, prawda? I jego matka nie utrzymuje z facetem kontaktu? A więc Tommy może go poszukiwać?]
[To akurat mi lotto :D]
Objęła dłońmi kubek, spoglądając na siostrę Thomasa przez długą chwilę z mieszaniną przerażenia i niezrozumienia w oczach. Hope była zdecydowanie osobą znacznie spokojniejszą i nigdy chyba nie miała miejsca sytuacja, w której padłyby z jej ust takie słowa. Potrząsnęła głową, wypuszczając z ust powietrze ze świstem.
- To jedź do mieszkania Tommy'ego, a nie do mnie. - powiedziała z naciskiem. Nie rozumiała, o co tak naprawdę ma żal Brandi i czemu owe żale wylewa na nią. - Pracuję w wolontariacie, nie zarabiam, pani detektyw.
Wzruszyła ramionami, nie wdając się z Brandi w dyskusję na temat jej związku z Thomasem. Hope miała swoje zasady, wywodzące się głównie z chrześcijańskiej wiary i wpojonych reguł Dekalogu. W Anglii nigdy się nie zdarzyło, żeby jedno nocowało u drugiego, bądź drugie u jednego i choć tu mieli do tego okazję, to Hope nie chciała ryzykować, wiedząc, że ma mieszkać z bratem.
- Co masz do czystości? - zapytała, krzyżując ręce pod piersiami. Nie lubiła, kiedy ktoś przyczepiał się do jej braku zgody na seks, tym bardziej, że z rokiem na rok co raz ciężej było jej być oporną.
[w taki znaczy jaki? bo nie jestem pewna, czy powinnam jednak przytaknąć ^^]
[Hm... A oni są teraz oboje w Holandii, tak? To może Brandi wpadnie w odwiedzinki, trochę mu podokuczać, bo sama jest w złym nastroju np. z związku z Milą. Czy coś ;D]
- Akurat zarabianie fortuny to już... mi nie grozi - stwierdziła ze śmiechem. Nie wyobrażała sobie, że kiedykolwiek stanie się słynną malarką. Raczej słynnym doktorem historii sztuki. A potem słynną założycielką domu bohemy artystycznej, będzie promować młodych surrealistów. Ale sławna malarka? Nie, za mało malowała. Jej obrazy musiały mieć duszę a nie było wiele osób z duszą.
Gdy winda ruszyła, Jean była szczerze zdziwiona. Tym razem poszło naprawdę szybko.
Jean nawet nie zwróciła uwagi na mężczyznę, który przywitał je na górze. Ze znudzonym raczej wzrokiem minęła go, utrzymując w ramionach wszystkie swoje klamoty. Gdy wyszła i Brandi zapytała ją, tak czysto przyjacielsko:
- Masz ochotę umówić się kiedyś na jakąś kawę, herbatę?
[zabawne w sumie, że jedyne dwie lesby na blogu w ogóle nie mają do siebie ciągot :D ale może chociaż się zakumplują? :)]
Wieczór zapowiadał się bardzo dobrze, pierwszy raz od kilku tygodni. Wreszcie wyszedł wcześniej z pracy: mógł zatem zająć się swoimi sprawami, lub po prostu odpocząć.
Wybrał to drugie. Z reguły nie pił alkoholu, jeśli już, to bardzo rzadko. Akurat tego dnia wypił jednego drinka - niby niewiele, ale jak na niego całkiem dużo; na tyle dużo, że widząć zataczającą się Brandi przed wejściem do baru z początku uznał, iż coś mu się przywidziało.
- Siostra?! - Po chwili stał obok niej. Jakaś namolna laska z niebieską czupryną usiłowała utrzymać Brandi w pionie, choć - nie ma co się oszukiwać - sama potrzebowała podpórki.
- Ja nie wytrzymam. - Westchnął. Nie tego się spodziewał tego wieczora.
[Wybacz, ale brakowało mi weny na rozpoczęcie wątku, a autorka Hope mnie ciągle ponagla :|]
[Widzisz, widzisz sierotko, tyle mi nie odpisywałaś, że aż wyjechałaś z tekstem, że są w kawiarni, a były u Bran! W ogóle mam wrażenie, że ta odpowiedź jakoś tak się nie ima do wcześniejszego naszego wątku o.O]
[Ok, możemy coś nowego wymyślać. Pozwalam Ci zacząć :P]
[Nie wiem, mogą iść gdzieś pić, bo Amelie coś źle poszło na uczelni i jest w złym humorze, albo Bran może odwiedzić Amelkę w jej nowym mieszkanku, tyle ode mnie.]
Podniósł na nią wzrok i momentalnie przestał zajmować się zbieraniem papierów z blatu. Kiedy kobieta usiadła na przeciwko niego, ponownie je rozłożył, chociaż nie były mu do niczego potrzebne. Zapoznał się z tą sprawą wczoraj i pamiętał o każdym szczególe zawartym na tychże kartkach. Jednak spotkał się dzisiaj z tą kobietą po to, żeby opowiedziała mu wszystko po swojemu. Nie mógł więc ani zdradzić jej tego co wie, ani być stronniczym.
W porządku. -odpowiedział w końcu, patrząc na jej "zagubioną w akcji" postać. -Jestem Anthony Turner. -przedstawił się, raczej z zasady, bo nie sądził, żeby obchodziło ją to, jak ma na imię. -Więc zacznijmy może od tego, co łączyło cię z poszukiwaną? -zadał jej pierwsze pytanie, rozsiadając się nieco wygodniej na krześle.
Napila się kawy, nie chcąc w żaden sposób odpowiadać na to stwierdzenie. Hope nigdy nie pytała o to Thomasa, a jeśli odpowiedź brzmiała by przecząco, to dziewczynę to by bolało, co zapewne doprowadziłoby albo do zerwania, albo do sytuacji w której zaciagnelaby go do łóżka, żeby nie być gorsza.
Jedyne, co mogła mu na chwile obecna zaproponować to wspólne mieszkanie, ale i ta kwestia była wciąż omawiana i powolnymi kroczkami doprowadzana do skutku.
[Nie byłby to nasz pierwszy seks xD poza tym jak pisałan.... Wszystko małymi kroczkami :d]
Te słowa jej schlebily i aż uśmiechnęła się lekko.
- Chyba kocha. - powiedziała cichutko, z lekko zarumienionymi policzkami. Zastukała paznokciami w blat stolika i popatrzyła na Brandi.
- Idź się przespać. Zadzwonię do Thomasa, to wpadnie. - wstała, wskazując ręką w stronę swojego pokoju. Nie przeszkadzało by jej to, że kobieta się przespi, a ona w spokoju rozpakuje się. I zadzwoni do Toma, żeby się przygotował psychicznie.
[Hah, no bo to twarda sztuka, go trzeba przycisnac xD]
Cóż, Jean była... tak, tak, wiem, że z wyglądu ani trochę, ale na serio... była grzeczną dziewczynką. Nie wszystko musiało kończyć się rzyganiem i kacem. Może później. Wstępnie kawa. Albo herbata.
- And here comes that awkard moment - zażartowała, potem przygryzła dolną wargę, by w końcu się wytłumaczyć.
- Ja wiem, że to cholernie dziwne i w ogóle, ale... nie posiadam telefonu - roześmiała się. Była człowiekiem "niekontaktowym". Jak się czegoś od niej chciało, trzeba jej było zapukać prosto do drzwi, albo napisać maila. Jedyna droga kontaktu.
- Po prostu powiedz mi kiedy masz czas. No i wiesz, jak nie masz ochoty na nic "normalnie brzmiącego", możemy się napić czegoś z procentami - uśmiechnęła się w tym swoim słodko-anielskim, niewinnym stylu. Grzeczna Jean.
Ze wszystkich możliwych rzeczy, jakich Amelie w tej chwili nie chciała, było towarzystwo. Pogrążona w smutku, całkiem dobrze czuła się szlochając nad włączoną starą maszyną do szycia, ewentualnie przenosząc się na łóżko, gdzie zakopywała się pod stertą ubrań i skrawków materiałów, udając, że nie istnieje. Tak chyba byłoby dla niej lepiej. Wszystko byłoby lepsze od upokorzenia jakiego przyszło jej zaznać raptem kilka godzin wcześniej.
Niedoceniona.
I nagle usłyszała pukanie, na które nie miała zamiaru odpowiadać, uznając, że jeśli to Eva, to znajdzie klucze jak tylko dłużej poszpera w torebce, a jeśli to ktokolwiek inny, to w końcu sobie pójdzie. Ona będzie siedzieć, jak księżniczka w tej wieży, bo nie ma najmniejszego zamiaru wychodzić. Zaraz jednak usłyszała głos Bran i jej absurdalne tłumaczenia, dlaczego miałaby w ogóle ją wpuścić. Przynajmniej na twarzy panienki Morel pojawił się nikły uśmiech.
Zwlokła się z posłania i otworzyła Brandi, litując się nad sąsiadami, bo bynajmniej nie o czekoladę chodziło.
- Dzisiaj głodujemy.- oznajmiła tylko, gdy zauważyła opakowanie łakoci w dłoniach Bran. Pewnie wyglądała okropnie, z zaschniętymi zaciekami po tuszu, który wcale wodoodpornym nie był, z rozmazaną kredką i ustami wykrzywionymi w podkówkę. To nie był naturalny widok, zważając, że zazwyczaj była tryskającą życiem optymistką. Może Bran się nie wystraszy.
[Lubię takie karty postaci, ale wyłącznie do podziwiania, bo wyskubać coś z tego jest już trudniej. :D I żeś postawiła poprzeczkę, tak bez alkoholu... ;)
Dobra, klasycznie - proponuję sąsiedztwo. Możliwe?]
[ nie wiem co ;c ]
W tym wypadku Hope mogła tylko wzruszyć ramionami i zgromić psa złowieszczym spojrzeniem. Kapeć nie należał do niej, a do Richarda, najwyżej ten będzie się martwił, o rzeczy pozostawione na wierzchu.
- Skąd mam wiedzieć, jak ja tu nawet pełnego tygodnia nie mieszkam? - spytała, unosząc brwi. Zaniosła i swój kubek do zlewu, łapiąc za gąbkę i włączając wodę. Jak dla niej Brandi mogłaby już wyjść i ta nie zwróciłaby na to uwagi. A jak chce zostać, to zostanie. Tylko niech się nie drze, bo głowa jej wybuchnie i rozpryśnie się na milion kawałeczków. Wciąż czuła jak krew pulsuje jej w skroniach. Koniec z piciem. Koniec.
[ a dlaczego ja nic o tym nie wiem? o.O ]
Pytanie, na co komu pies? Ni to mądre, tylko śmierdzące i domaga się ruszania dupy o niemożliwych godzinach. I popada w depresję zostając sam w domu; kompletny brak odporności na samotność można uznać za słabość. Słabość niewykonalną do przeskoczenia dla Jamesa. Natomiast koty były niezależne, czasem tylko domagały się zainteresowania i uwielbiały, gdy wielki Jimmy wychodził do roboty, bo w końcu mogły pooddychać świeżym powietrzem. Były niezależne i nie zmuszały go do niczego, oprócz regularnego zmieniania żwirku w kuwecie i podawania jedzenia raz na jakiś czas. A gdy tylko spróbował zostawić jakiś talerz z żarłem na widoku, musiał pogodzić się z tym, że za chwilę go nie było. Żarła i talerza.
Tak, właśnie tak myślał sobie zmęczony Jimmy, gdy spotkał znajomą twarz modlącą się nad rozsypaną zawartością siatki przed klatką schodową. Kucnął i podał jej [właściwie to nie wiem co, pieroga? :D], uśmiechnąwszy się, zerknął na psa. Zło ostateczne. Nie to, żeby psów nie lubił, ale nie chciałby posiadać takiego sierściucha w domu. Koty przynajmniej bezkonfliktowo zapełniały powierzchnię pustego mieszkania.
- Urocza psina, co? – zapytał z rozbawieniem słyszalnym w jego głosie. A panią kojarzył, bo sąsiadka. No, w końcu.
- Nie chcę wódki.- jęknęła, by zaraz się rozpłakać i odsunąć się od Bran, bo tak naprawdę dobrze jej było tutaj samej, tylko, że nie miała jej serca trzymać tam na klatce, gdzie podobno marzła. A może nie chciała, by tam wywiązała się grubsza afera, gdy ktoś zacząłby dziewczynie zwracać uwagę. Wtedy to już w ogóle nie byłoby co liczyć na spokój.
Zaraz też rozpłakała się jeszcze bardziej, słysząc porównanie jej wyglądu do dziekanatu. Popadała tylko w większą desperację, a Bran wcale jej nie pomagała.
- Rozumiesz? Tak perfidnie powiedzieli, że im się nie podoba, że jest mizerne. A ta france perfidna, ta parszywa gida, zgarnęła oklaski, choć nie zrobiła niczego wybitnego. Ja dostałam określenie przeżytku i ekstrawagancji w złym guście. A ona? Ona nawet nie robi nic swojego. Wszystko jest tak perfidnie zerznięte od innych projektantów. Dlaczego świat jest taki niesprawiedliwy...- pociągnęła nosem, całkowicie ignorując słowa przyjaciółki, która właśnie pomagała jej wyglądać na ludzi. W taj chwili zupełnie ją to nie obchodziło. Mogła straszyć. I jej należą się gorsze dni.- Teraz nikt mnie nie przyjmie na wakacyjny staż... Nikt.
Cholera jasna już Tony'ego brała, kiedy usłyszał po raz pięćdziesiąty, że kufel do piwa spada na podłogę. Nie chciał wiedzieć, ile ma strat w sztukach, bo by pewnie większej kurwicy dostał, toteż konsekwentnie unikał pytania o to barmana, który z takim samym politowaniem patrzył, jak dziewczyna starająca się o pracę czerwieni się jak piwonia i bąka "przepraszam". No kurwa mać, takich ślimaków jeszcze w życiu nie widział. Pragnął jakiejś normalnej dziewczyny, która chce dorobić i umie nalewać piwo do kufla, a nie pokraki, która nie umie go nawet utrzymać w ręku. Zerknął jeszcze na zebraną grupkę i dostrzegł znajomą twarz. Bardzo znajomą. Dlaczego tylko nie potrafił przypomnieć sobie jej imienia? Na litość boską, pieprzyła się w JEGO łóżku z JEGO kumplem, a on nawet nie wiedział, jak się nazywa.
Chwila, chwila. Coś zaczęło mu świtać w tej pokręconej główce i w tej samym momencie jej imię skojarzyło się mu z alkoholem. Ba, a z czym innym cokolwiek mogłoby mu się kojarzyć? Brandi. No kurna, jak mógł na to nie wpaść?
- Odeślij wszystkie i powiedz tamtej, żeby została. - Tony nie był subtelny, pokazując brzydko palcem Brandi, ale wcale być taki nie zamierzał. barman spojrzał na niego dziwnie, ale co miał robić? Rozkaz szefa to rozkaz szefa, więc podreptał posłusznie w stronę grupki, powiedział że to koniec castingu na barmankę i tym samym Brandi znalazła się sama na polu bitwy.
[Nie wiem czemu, ale coraz bardziej podoba mi się rozhisteryzowana Amelka xD]
- Jakich kurwa fanów?- momentalnie przestała płakać, tylko głos miała lekko zachrypnięty, jednak w tym momencie pełen był raczej złości, a może niezrozumienia co się właściwie działo. Wiedziała tylko tyle, że Bran coś do niej mówiła, podczas gdy ona bardzo poetycko klęła w głowie na tych wszystkich parszywców. Przynajmniej Brandi nie musiała słuchać tej rzewnej serenady w czterech językach, która brzmiała pewno bardzo kanciasto i nieskładnie. Zupełnie tak, jak z Amelie było w tej chwili. Po prostu źle.- Mówiłam Ci, że nie chcę czekolady. Wódki też nie. Dzisiaj głodujemy, albo pościmy, jeśli wolisz to określenie.- mruknęła powoli się uspokajając. Nadal jednak wystarczyła chwila, by znów popadła w desperację.- Nie chcę oglądać tych komedii. Obejrzyjmy lepiej jakiś porządny film. Nie lubię marnować czasu na byle co. Poza tym... straszny tu bałagan. W sumie, chyba przeze mnie.- wyjrzała przez otwarte drzwi łazienki, patrząc w jak kiepski stanie jest nie tylko jej pokój, ale i sam salon, w którym również walało się wiele niepotrzebnych tam rzeczy. Oj, chyba zbiła lampkę. Evcia najwyżej ją zabije. Może to i lepiej?- To Ty u mnie nocujesz?... U mnie się nie zmieścimy... Trudno, coś się wymyśli.
[ ale chyba zobaczył to, co zobaczył xD ]
- Pewien nie jestem, ale wolę patrzeć na ciebie, niz na te wszystkie pokraki - odparł, a potem wręczył jej kufel. - Bądź taka dobra i pozostaw go całym, okej?
W sumie, nie wiedział, na ile zdolna jest robić to, czego w barze się wymaga. Jednak mówił prawdę - wolał już ją, niż to stadko blondynek, które pewnie nawet nie rozróżniały wkishy od ginu, a zamiast brandy podałyby zwykłą czystą. Oparł się nonszalancko o bar i patrzył na nią z zaciekawieniem. W sumie, sam się sobie dziwił, że dawał jej szansę. W końcu w tamtej grupce mogłaby być barmanka lepsza od Brandi, ale cóż poradzić. Jak się powiedziało a, to trzeba powiedzieć be i nie odpierdalać ze ściąganiem tamtych ponownie.
- No to do dzieła! - Klasnął w dłonie i czekał na popis Brandi. Cokolwiek to miało znaczyć.
[Tak bi! :) Fajną KP masz i oczywiście, że chcę wątku, jakżebym mogła nie chcieć? Dzisiaj też nie zacznę, ponieważ czuję się... dziwnie. Tak to nazwijmy. Więc może jutro coś razem sklecimy ;)]
No, z Brandi cwana była. Myślała, że jak mu da to piwo, które nalała całkiem sprawnie, to da jej pracę? Oj, była w błędzie. Chociaż kufel nie wypadł jej z rąk, był to jedynie plus na sporej liście. Tony wymagał od swoich pracowników rzetelności i każdy był dobry, jeśli nie najlepszy w swoim fachu. Otaczał się każdym, kto umiał zrobić porządnego drinka, dogadać się z każdym, kto przekroczy próg pubu, błyskawicznie podejmować decyzje i w razie czego poskromić niegrzecznego klienta. Co do ostatniego, Tony nie miał wątpliwości, ale resztę rzeczy musiał sprawdzić.
- Zrób mi lepiej porządnego drinka. PORZĄDNEGO, powtarzam - podkreślił celowo to słowo, żeby wzięła je sobie do serca. Porządne drinki musiały nieźle kopać.
Już się zastanawiał, jaką mieszankę panna Brandi wybierze. Miała do wyboru wszystkie alkohole świata, więc do dzieła.
Odebrał od niej szklankę i nie czekając dłużej, upił trochę. No, musiał przyznać, że było to coś. Doskonale wiedział, jakie alkohole mu nalewa, więc nie musiał specjalnie zgadywać, co ma w ustach. Uśmiechnął się pod nosem, czując, że może zrobić z niej niezłą pracownicę, o ile będzie tylko chciała. Nie mógł jednak pokazać, że jej tutaj chce, bo wydałoby sie to podejrzane, nawet dla niego.
Do baru zbliżyło się trzech mężczyzn. Cóż za idealna okazja.
- Obsłuż ich, zobaczymy, jak sobie radzisz.
Dobrze wiedział, że to jedni z tych, którzy lubią rozrabiać. Barmanki usłyszały już dużo słów pod swoim adresem, więc ciekawy był, jak sobie poradzi w tej sytuacji. Nie życzył jej źle, ale musiała wiedzieć, co robić, gdy jakiś podchmielony gość jej powie, że chce ją wziąć, albo zacznie sypać kurwami co drugie słowo.
A Amelie dalej się wierzgała, a już zwłaszcza, gdy wylądowała pod prysznicem. Do tego zaczęła przeraźliwie piszczeć, jakby co najmniej własnie konała, albo coś gorszego. Chyba nawet od wizji Bran.
- Ale Ty nie rozumiesz!- niczym małe dziecko, upierała się przy swoim, wcale nie chcąc słuchać wywodów Brandi, która ewidentnie znała się na rzeczy i miała rację. Amelie chciała pogrążyć się dzisiaj w swojej rozpaczy. Jakoś przeegzystować ten dzień, a jutro obudzić się jakby nic się nie wydarzyło. Trudno, będzie musiała spędzić te wakacje na niańczeniu dzieci. Nici z atelier Jasona Wu, czy Petera Dundasa. Jednym słowem, dupa.
- Nic nie będę jadła.- mruknęła tylko, choć uśmiechnęła się lekko słysząc o tym, jak skończą po czekoladzie.- Mnie nigdy, nie idzie tam gdzie trzeba. Ale tyłka mojego się nie czepiaj. Nie jest taki zły. A poza tym mam obłędne, długie nogi, których możesz mi zazdrościć, o.- pokazała Bran język i zdawało się, że już doszła do siebie, że zły nastrój minął. Ale może to było tylko chwilowe?
Brandi nie dawała sobie kaszę w dmuchać i był już nawet gotowy ją pochwalić, że daje sobie radę, gdyby nie ten nieszczęsny incydent. Kufel jednak zbity, a choć Brandi narobiła strat poważniejszych, niż przypuszczał, nawet się tym nie przejęła.
Delikwentem natychmiast zajęli się jego koledzy, którzy zaczęli się awanturować, ale ochroniarze jakoś doprowadzili ich do porządku. Wizyta w szpitalu była jednak konieczna, krew się lała strumieniami.
Tony nie udawał, że jest zły, bo był raczej wściekły. Podszedł do niej i spojrzał na nią krzywo.
- Wiesz, że wylewam za takie coś? - zapytał, choć było to raczej pytanie typowo retoryczne. - Przykro mi, nie zdałaś.
Wiedział, że z niej niezłe ziółko, ale przecież po to Visser tu stał, żeby jej ewentualnie pomóc. Tak samo inni barmani oraz ochroniarze, których obowiązkiem było utrzymać tu porządek.
[To pewnie zaskoczeniem nie będzie, jak powiem, że ja też mam koty i tak samo jak James – trzy. ;D]
Cóż, James na śniadanie zjadł suche płatki prosto z pudełka popite kawą z pastą do zębów. Następnie, korzystając z bufetu w klinice zajadł to wszystko kanapkami ze śledziem (przy okazji warto podkreślić, że podpierdzielił je koledze i po raz któryś pomyślał, że żona w domu to wcale nie taki zły bajer) i to tyle, jeśli chodzi o całe jego zdrową dietę na dzień dzisiejszy. Było późno a wizja pierogów wydawała się więc całkiem w porządku, tak samo jak sąsiadka. Mało mądrym posunięciem byłoby, gdyby odmówił, ba – on wcale nie przyjmował kwestii odmowy do wiadomości. Jego brzuch mówił zdecydowane tak i to powinno wystarczyć.
- Chętnie skorzystam – powiedział z uśmiechem. – Chociaż brak alkoholu jest wyjątkowo rażący – spojrzał na nią uważnie i uniósł brew wesoło. – Mogę przynieść coś od siebie. Jeśli chcesz, oczywiście. Rozumiem, że młodzi ludzie nie hołdują picia wódki przy każdej możliwej okazji…
Fakt, trunku w jego domu nigdy nie brakowało. W przeciwieństwie do papieru toaletowego, kociego żwirku i suchej karmy. Ach, kurzu też dużo było. I był okropnym gadułą, bo jak się już rozgadał, mógł prawić godzinami na dowolny temat.
- Zazwyczaj dziewczyny proszą o pomoc, a my najwyraźniej uznaliśmy, że jesteś w stanie obronić się sama - stwierdził.
Było w tym trochę chamstwa, ale sam też był zły, równie zły jak Brandi. Mógł jej oszczędzić takich przygód i sam ich obsłużyć, skoro wiedział, jakie to były ziółka. Jednak coś go podkusiło i wolał zostawić jej samej sobie. Było mu głupio, wściekł się przez to jeszcze bardziej i już chciał nawrzeszczeć na kogoś, ale w porę się powstrzymał.
- Przepraszam, jestem trochę poddenerwowany. Mogłem cię z nimi nie zostawiać, moja wina.
Tak, Visser miał uczucia, jak każdy człowiek. Tak samo jak każdy człowiek popełniał też błędy, chociaż niewinna Brandi aż tak całkiem nie była. Już chuj z kuflem, zrobiła krzywdę klientowi, który nawet jeśli sobie na to zasłużył, nie powinien być tak potraktowany. - Jeśli obiecasz, że nic podobnego się nie powtórzy, dam ci tę robotę.
Zawsze mógł ją przecież zwolnić. Święte prawo szefa.
[Wait! Ja się pomyliłam, ale komentarz się dla Bran zaraz wyprodukuje xD Jużem kończę. Ten łaskawie usunę.]
Ku zdziwieniu samej Amelie, zaśmiała się cicho i posłała Bran niezbyt mocnego kuksańca w bok. Sama nie rozumiała co ją w tym wszystkim bawiło, w zasadzie czemu to własnie Brandi tak skutecznie potrafi nad nią zapanować i poprawić jej nastrój.
- Ale ja zawsze byłam taka koścista. I może masz rację... Psy jakoś zawsze mnie lubiły.- zaśmiała się cicho, a zaraz potem zaczęła kaszleć i pluć, gdy mydło dostało się jej do ust, bo oczywiście musiała się rozgadać w najbardziej niedogodnej sytuacji, w chwili gdy Bran myła jej buźkę.- I nikt nie będzie dzisiaj rozkładać nóg. W ogóle może jakieś karaoke? Albo coś równie głupiego. Tylko błagam nie siedźmy przed telewizorem i nie oglądajmy filmów. Nie mam nastroju na bezczynne siedzenie na kanapie. To mnie tylko znów wprowadzi w desperację.
[ i want youuuu, kurde ;3] / Lilah
[ Zawsze i na zawsze! ALWAYS! Wymyślmy coś fajnego :D ] Lilka
[ Ale ja jestem zbyt leniwa, żeby cos wymyslić, huehuehuhue :D ] / Lilah
[Bardzo mi miło ;) Jak najbardziej jestem za poprowadzeniem wątku, jednak na wstępie chce powiedzieć, że Ramona nie jest zafascynowana kobietami i związku takiego raczej w jej życiu nie przewiduję ;-P Jeśli jednak Ci to nie przeszkadza to pasuje mi umieszczenie ich wspólnie w jednym miejscu w taki właśnie sposób ;)]
Jean nie miała pojęcia, czy wygląda na wojowniczą lesbę. Szczerze w to wątpiła. Nie z farbą za uchem, dziecięcym uśmiechem i malutkimi dłońmi. Sprawiała całkiem anty-wojownicze wrażenie. Może gdy się jednak uśmiechała jednym kącikiem ust. Zaczynała flirtować, albo się złościć. Wtedy może i była wojowniczą lesbą. Ale jej to w ogóle nie pasowało. Uważała siebie raczej za podstępną lesbę. Te gadki o sztuce, wrażliwej duszy, wlewane litry alkoholu. I miało się laskę dla siebie. Takie to proste.
- Nie, świetnie pasuje - powiedziała, uśmiechając się. - W takim razie do zobaczenia jutro.
I odwróciła się, a potem już jej nie było, zniknęła w tłumie studentów przepływających przez schody.
Cóż. James wiedział jak zrobić jajecznicę. Chleb z jajkiem. Owsiankę. Herbatę, czy zwykłą kanapkę. Umiał obrać kartofle, kwadratowe, to jednak umiał. Ale to było męczące. Łatwiejszym było, ruszenie dupska i wybranie się do jakieś knajpki, albo najbliższej budki z hot dogami. Jedzenie jest tylko paliwem, tak zwykł mawiać, chciał zapominał już, że chociaż te paliwo powinno być wartościowe w coś. Na przykład witaminy, ale James nie przykładał do tego zbyt wielkiej uwagi. Łatwiej było kupić po drodze kiełbasę, chleb, piwo i ewentualnie coś słodkiego i to zwyczajnie zjeść. Podzielić się czasem z kotami. Davey był zbyt zajęty, by martwić się takimi „pierdółkami”…
- Cóż, barek mam bogaty. Rzekomo alkohol łagodzi obyczaje, a ja lubię łagodzić obyczaje. W dużej ilości – odrzekł z uśmiechem czającym się zza brody. Znowu zapomniał się ogolić, znaczy, w sumie to zapomniał o płynie do podrażnień, stąd też brak czyściutkiej facjaty. Kiedyś się to nadrobi, nie? Ewentualnie zostanie tak do świąt Bożego Narodzenia i dzieci znowu będą wołały na niego „Panie Mikołaju!”. Chciał coś jeszcze dodać, ale usłyszał miauczenie. Jego koty znowu miauczały pod drzwiami, a dźwięki roznosiły się echem po klatce schodowej. Sąsiedzi nie będą zadowoleni pewnie, nie?... – Wchodzimy? Moje dzieci się za mną stęskniły.
Pokręciła głową, nie chcąc już komentować wypowiedzi Bran, choć wywołała ona lekki uśmiech na bladej i zapłakanej twarzyczce Amelie.
- Mam jakieś większe koszulki. Chyba nawet coś gwizdnęłam Gaspardowi i pewno i tak różnicy nie zauważył.- wzruszyła ramionami i opuściła na chwilę Brandi, by udać się do swojego pokoju i przynieść kilka męskich koszulek, które następnie rzuciła na sofę tuż obok dziewczyny.- Wybieraj co Ci pasuje.- mruknęła znów zostawiając Bran, teraz jednak idąc do kuchni, by wziąć dwie szklanki i butelkę wody. Wszystko to postawiła na niewysokim stoliku nieopodal sofy i dopiero wtedy wskoczyła na mebel, by usiąść, wziąć głębszy oddech i odpocząć.
- Nie chce nic jeść.- zakomunikowała zmęczonym głosem, przymykając powieki. Jak zwykle kilkugodzinne płakanie okazywało się niesamowicie męczącym zajęciem.
- Nie.- powiedziała wyjątkowo pewnym siebie głosem, nie znoszącym sprzeciwu. Nie miała najmniejszej ochoty jeść czegokolwiek. Zwłaszcza czekolady i ciastek. Jeśli już to truskawki. Nie, na nie też nie miała ochotę. Najchętniej znów zaszyłaby się pod stertą materiałów i popadłaby w rozpacz. Potem zasnęła. Obudziła się jutro i jakoś by to było. Rozejrzy się za jakąś pracą na wakacje. Poniańczy dzieci, trochę poszyje, może nawet pojedzie do rodziców? Może ktoś w Paryżu jednak ją przyjmie? Na piękny uśmiech, śliczne oczy, kilka projektów i pomoc od ojca. Nie, miała być samodzielna.
- Przestań Bran.- mruknęła i lekko dźgnęła dziewczynę palcem w ramię. Nie miała w tej chwili ochoty na takie żarty.- Z resztą i tak nie przytyłabym w godzinę. A w twojej wspaniałomyślnej trosce o mój brzuch, powiem Ci, że co najwyżej stworzy delikatny menisk wklęsły. OD tego się nie umiera. Jutro coś zjem. Może... Ale dzisiaj głodujemy. Znaczy ja głoduję, bo ty masz całą czekoladę dla siebie. I wrednie powiem, że wszystko pójdzie Ci w tyłek, a nie cycki.
{Czyli Sasha ma zacząć dobierać się Brandi do majtek, dobrze rozumiem? :D Ja jestem chętna na wszystko, serio, serio. Sasha też ;)}
[ jako, że inwencji własnej nie posiadam, to się zgadzam. Przez moje ślimaczenie się z odpisywaniem jest to trochę nie na miejscu, ale co tam.]
Projekty wszelakie - rzecz święta, co by nie mówić i nie sarkać, że durne i niepotrzebne; momentami bowiem bywają nawet... zabawne. Tak, Savva należał do tych dziwnych ludzi, którzy śmiać się potrafią z nieomal każdej rzeczy, bez zahamowań czy też wyczucia smaku. Tudzież uznają się niejako za stojących ponad wszystkim, mających przywilej śmiania się z każdej jednej rzeczy jako niskiej i żałosnej. Ale ten akurat projekt miał być nie tyle zabawny, co nawet intrygujący. Coś w rodzaju symulacji pierwszej wizyty u psychologa. Tworzenie rysu psychiki pacjenta. Ale najlepsze jest to, że jedyną informacją, jaką posiadał o ochotniczce do owego projektu, był jej wiek. Oraz to, że zdaje na, bodajże, medycynę.
Przyjazny grymas numer, pewności nie ma, ale chyba sześć, to podstawa. Tak samo, miłe, komfortowe miejsce, by przeprowadzić rozmowę. Wolał, co wydać się może dziwne, studencką stołówkę niż pustą salę wykładową - tak było mniej oficjalnie, bardziej... intymnie to złe słowo, bo ma już przypisany dosyć konkretny wydźwięk. Może inaczej - ludzie w miejscach tłocznych i głośnych jakoś częściej się otwierają, chociaż istnieje przecież większe ryzyko, że coś dotrze do niepowołanych uszu.
Ale, odstawiając to na bok - jego rozmówczyni się spóźniała. Nie jakoś skandalicznie, ale jednak.
[uff, ugotowało mi mózg. Komputer na poddaszu to zły pomysł]
[ Phhii, było tak od razu, a nie ja się męczyłam z odpowiedzią... za karę zaczynasz i tak myślę sobie, że może w komentarzach teraz napiszemy to, co chciałaś dać do notki, hm? ;) Willek może być jako "pocieszyciel"? xD ]
{Właściwie ona nie ma sposób ;D Chyba muszę tego fragmentu z notki się pozbyć, bo to w sumie z pijanymi i znarkotyzowanymi szło łatwiej, ale przecież nikt na naćpane chuchro nie poleci...}
Ponieważ miała zły humor, była całkiem niezadowolona z życia i grymasiła jak nigdy wcześniej, ani trochę nie zainteresowało ją to co robi Brandi, w żaden sposób nie zwracając na to uwagi. Normalnie, albo zaczęłaby się śmiać, albo z Bran droczyć, a jakby się to wszystko skończyło chyba wolała nie wiedzieć.
- Możesz spać na kanapie. Więcej miejsca dla mnie na łóżku. Dla mnie i moich szmatek.- mruknęła wielce oburzona, zakładając ręce na piersi. Nie chodziło w tej chwili o słowa Bran i fakt, że ta nie będzie chciała z nią spać, ale teraz przypomniała sobie brata, który jej projekty i materiały zawsze określał mianem "szmatek", a to tylko pogorszyło jej humor.
- Chyba mam Monopol...- odezwała się po dłuższej chwili ciszy. W zasadzie, to jedyna gra, która zawsze, ale to zawsze poprawiała humor. O ile, rzecz jasna wygrała. A wygrywała niemal zawsze.
[Nie ma szału w tym wątku, ale chociaż napisałam :)]
Dnia, kiedy nastąpiło ochłodzenie po tych wszystkich upałach, Katherine wybrała się na spacer. Nie był to taki zwykły spacer, ponieważ jechała na deskorolce przez uliczki Amsterdamu. Czasami lubiła, gdy ludzie odsuwali się jej z drogi robiąc miejsce przez sam środeczek chodnika. Dzisiaj, jednak nie miała na to ochoty i trasa „wycieczki” prowadziła najrzadziej uczęszczanymi miejscami.
Zatrzymała się dopiero w parku i tam usiadła na ławce. Przed nikim by się nie przyznała, ale czekała na dziewczynę, która od czasu do czasu wyczyniała różne akrobacje na własnej desce właśnie w tym miejscu. Kat lubiła ją obserwować, ponieważ tamta posiadała jakąś taką wrodzoną grację i wdzięk. Panna Black miała już ruszyć dalej, kiedy dziewczę się pojawiło. Cóż, czyżby szczęśliwy dzień? Raczej nie, ale blondynka została na swojej ławeczce i przeniosła wzrok na deskorolkę przybyłej. Widziała na niej taką samą naklejkę, jak na swojej, a może to wzrok ją już mylił? Nieważne…
{Wybacz jakość, ale ledwo co tutaj dyszę w tej duchocie :)}
Trzask palonego drwa przerywał ciszę, która zapanowała między dwiema młodymi kobietami, siedzącymi w pobliżu średniej wielkości ogniska. Za ich plecami stał rozłożony, niewielki namiot, który krył w sobie ich rzeczy. Wypad za miasto... Kto by pomyślał.
Sasha z rzadka opuszczała swój motelowy pokój, za który płacił nie kto inny, jak Bastian. Czuła się tam dobrze. Nikt jej nie przeszkadzał. Czasami tylko docierały do niej odgłosy pieprzenia się młodych par, które szukały zacisza, a w domach grasowali rodzice. Zdarzało się też, że klienci przychodzili tam z prostytutkami. Motel, w którym mieszkała nie należał do najprzyjemniejszych. Ale był jej zakątkiem, ot. Dziwiła się samej sobie, że dała się tutaj zaciągnąć, ale w pewnym sensie - nie żałowała tego.
Uniosła do ust butelkę wódki, alkoholem rekompensując sobie brak narkotyków. Lekko trzęsące się ręce i nieco wygłodniałe spojrzenie było efektem braku tego, co uważała za swoją codzienność. Chrząknęła, krzywiąc się nieznacznie, kiedy wysokoprocentowy trunek przedostał się do jej przełyku. Zadarła głowę ku górze, przyglądając się rozgwieżdżonemu niebu i uśmiechnęła się blado, mamrocząc coś pod nosem.
Dopiero po chwili skierowała spojrzenie na siedzącą obok, ciemnowłosą dziewczynę.
- Dorzucić drewna? - spytała cicho, odgarniając z twarzy kosmyk miodowych włosów. Odstawiła flaszkę na bok, uprzednio ją zakręcając. Lekki szum w głowie był zbawiennym doświadczeniem dla kogoś takiego, jak Sasha.
Sasha nie czuła się pijana. W gruncie rzeczy, była dość mocno wstawiona i można powiedzieć, że potocznie zwaną banię przeżyła godzinę temu, teraz po prostu poprawiając sobie humor, który był również neutralny. Jak zwykle, z resztą. Sasha nie potrafiła skakać i śmiać się, nie potrafiła biegać po łące i zrywać kwiatuszków, a przy tym świergocząc, jak życie jest piękne. Nie było.
Przynajmniej nie cały czas. Spojrzała na butelkę wódki i złapała ją w dłoń, a potem zerknęła na Brandi. Faktycznie, nie powinna już pić. Rzygania ze swojej strony się nie obawiała. Rzuciła butelkę za siebie, zastanawiając się nawet, czy nikogo nią nie trafiła. Ludzie, którzy ją tutaj zaprosili byli ludźmi. Zwykłymi, szarymi znajomymi. No i był też Peter. Ale Peter gdzieś zniknął. Pewnie pieprzył się pod sosną. Mniejsza...
Odetchnęła, posyłając Bran blady uśmiech. Było chłodno, a cienki, rozciągnięty sweter nie dawał tyle ciepła, ile można było sobie życzyć w takich warunkach. Na czworakach podeszła bliżej młodej kobiety i po chwili usiadła obok niej, nie przejmując się tym, że nie ma między nimi żadnej wolnej przestrzeni. Powoli, bez pośpiechu, oparła głowę na ramieniu Bran. Westchnęła przy tym, przymykając powieki. Była zmęczona, ale daleko było jej do tych osób, które pochrapywały w namiotach bądź na trawie.
Ciepło ludzkiego ciała i okrycie w postaci koca potrafiło zdziałać cuda. Przyjemne fale ciepła rozlały się po jej ciele, napawając ją uczuciem spokoju.
- Moje koty nie są miłe nawet dla mnie, tak swoją drogą – rzekł z rozbawieniem, ale nie żartował. Naprawdę tak myślał, ale nie przeszkadzało mu to, bo stworzenia potrafiły być wdzięczne. Przeważnie były „uprzejme” wobec siebie, i czasami Jamesa, jak pachniał jakoś ładnie albo jadł coś, co było w stanie ich zainteresować. Traktowały go jak kota, tyle że takiego większego i z futrem tylko na głowie… Hm, jakby się uparł, to dodałoby się z futrem na odnóżach i tułowiu, i gdzieśtam też, bo James bezprecedensowo spacerował przy swoich kotach w kompletnym negliżu. Może to by wyjaśniało, czemu go tylko tolerują, hm?...
- Ta, mam jakiś garnek – powiedział po chwili namysłu, bo musiał się zastanowić. W gruncie rzeczy nie był mu potrzebny, a swój ostatni, zielony spalił. Ale ostatnio znów jakiś kupił, bo chciał zrobić popcorn, stwierdzając, że na gumiaste gówno nie będzie wydawał pieniędzy. I zresztą, tego w ziarenkach było więcej. W takich błahych momentach odzywał się w nim rasowy Szkot, można było tak to ująć.
Sąsiadka wiedziała zapewne gdzie on mieszka, bo właściwie… mieszkał naprzeciwko niej. Ruszył do swoich kocich lokatorów dość szybko, bo gdy były zniecierpliwione, potrafiły być nieznośne.
Anthony zmarszczył lekko brwi, słysząc, że są dwie wersje. W jego głowie zaczęły wytwarzać się różne historie, w których nieodpowiednie osoby dowiedziały się o nieodpowiedniej dla nich wersji. Czy to oficjalnej, czy nie.
-Czy znasz osoby, które mogły przebywać w waszym towarzystwie i które znały wersję.. mniej oficjalną? -zapytał, przechodząc po prostu do następnego pytania, które wpadło mu do głowy. W tym samym momencie porzucił wzór, którego powinien się trzymać przy przesłuchiwaniu świadków.
Sasha nie zamierzała ruszać się z miejsca - skoro się uchlali, niech radzą sobie sami. Ona nawet w sytuacjach bardzo kryzysowych stawiała na samodzielność, o. Nie skomentowała zachowania Brandi, pozwoliła jej wstać i owinęła się kocykiem, spoglądając w dogasający ogień. Blady uśmiech błąkał się na jej ustach.
- Nie lubię leżeć sama - odpowiedziała i pozwoliła Brandi znowu wkraść się pod kocyk. - A kolejni sobie poradzą. Nie zginą tutaj - dodała cicho, odgarniając kosmyk miodowych włosów za ucho. - Mogę ci pomóc ich powrzucać do namiotów - stwierdziła po chwili myślenia. Była w stanie zrobić coś takiego, chociaż nie miała ku temu specjalnych zapędów. Wbrew pozorom, nie miała jednak serca zostawiać tego wszystkiego na barkach tej dziewczyny. Może i szumiało jej w głowie. Może i nie prezentowała się najlepiej, ale jakiś siły tam miała.
Holland nie miał w zwyczaju odwiedzać ukochanych lesb. Nawet jeśli miał tylko taką jedną do odwiedzenia, to mimo wszystko… znalazł się tu przypadkiem. Może w konkretnym celu, bo Brandi nie przyszła dziś do pracy, przez co zabrakło dodatkowej pary rąk, przez co się wkurzył i przez co, poczuwał ogromną potrzebę zajrzenia do personaliów pracowników, wyszukania jej miejsca zamieszkania i pojawienia się przed jej szanownymi drzwiami.
- Kurwa mać – zaklął, bo praktycznie wyważał te cholerne, a tu nadal nic, zero odzewu. Ale czuł, wiedział, że ktoś tam jest. Nawet jeśli tylko się przesłyszał, bo wydawało mu się, że słyszy szmer. – Braaaaandi! – zawołał jeszcze, po czym westchnął. A może wyjechała w pizdu, i tak po prostu nic nie powiedziała?...
Holland się wkurzył. Bo wcale nie przyszedł tu prywatnie, tylko służbowo. I nie myślał teraz o tonie Brandi, dobitnie wskazującym na to, że wszystko nie jest w porządku, co najmniej. Nie obchodziło go to jednak, bo…
- A co mnie to kurwa obchodzi, że nie możesz?! – zapytał wkurzonym, aż piskliwym głosem. O mało drzwi nie rozniósł, bo w nie kopnął. Był na nią zły. Nieodpowiedzialna, kurwa, lesba. – Ciekawe co ja kurwa miałem powiedzieć, gdy dzisiaj był bankiet i kurwa, brakowało rąk do pracy. Każdy jebany klient miał swojego kelnera, a jeden kurwa nie miał. I do kogo był ból dupy?! DO MNIE! – znowu walnął z buta w drzwi. Był bardziej wściekły nie dla tego, że w jego w chuj perfekcyjnej pracy poszło coś nie tak, tylko dlatego, że Brandi zachowywała się w ten sposób.
Nosz… kurde.
I chuj jeden wie (bo jak wiadomo, ogólnie chuj to istota wszechwiedząca na równi z Bogiem, a może i nawet nad nim), jak to się stało, że dopiero teraz ta dwójka skoczyła sobie do gardeł. Przeciez Will był taki spokojny, że nawet taka Brandi nie dawała rady z wkurzeniem go na tyle, że zaczął krzyczeć. Oprócz pracy, oczywiście, bo wtedy był szał, była drama i ogólna patologia w kuchni. A teraz jednak nie byli w pracy i wszystko działo się naprawdę, a całkowicie serio. I on był kompletnie podkurwiony, a widzieć go w takim stanie, to niemalże cud, coś w stylu Objawienia Matki Boskiej, albo Tony’ego, który jest w stałym związku czy jakieś inne, nie do wyobrażenia gówno.
- Chuja, nie dzwoniłaś! – wrzasnął, a przecież mogło być tak, jak mówi. Nie przyjmował tego jednak do wiadomości. To była jej wina i koniec, kurwa, kropka. Głupi, głupia lesba! – I kurwa nie obchodzi mnie to, ze ciebie to nie obchodzi! Kurwa! Skoro ty masz na to wyjebane, to ja tym bardziej, iw ogóle przestań mi tym machać przed twarzą – warczał, aż dziwota brała, że piana nie zaczęła mu lecieć z ust. Zachowywał się jak świr. Oboje zachowywali się ja popierdoleńce. Kompletne popierdoleńce. Wyrwał ją tą pieprzoną butelkę i cisną o podłogę, gdzieś tam za nią. I w chuju miał to, że zaraz godzina policyjna, że zakłócanie ciszy nocnej. Rozległ się dźwięk tłuczonego szkła.
- No, kurwa… – Tak się darł, że aż zmęczył. Odetchnął cicho i wielką łapą przytrzymał drzwi, co by ich teraz przypadkiem nie zamknęła. Teraz dopiero zwrócił uwagę na to, jak wygląda i zmarszczył brwi. – Jak ty kurwa wyglądasz?...
Biada temu, kto myślał, że limit przekleństw na dzisiaj został już przekroczony…
Już Willa by zabolało na samą myśl, że ona miała taką opcję w swojej główce. Dzięki Bogom (chujom!), że zrezygnowała z tego pomysłu, ale druga, alternatywna wersja wcale fajniejsza nie była. Nie to, że zaraz złamała mu szczękę, ale zabolało. I ją pewnie też, ale Willek pomyślał sobie, że nawet jeśli i bardziej, to ona tego nie czuje. Bo jest bardzo dobrze znieczulona.
Wsadził nogę pomiędzy szczelinę, dlatego nie dała rady, chociaż jak dawała, to Willa mimo, ze bolało, to wyjąć giry nie mógł. I syczał z bólu nie dając za wygraną. Że niby dać jej?! Za wygraną?! Już szybciej wolał poddać się kastracji, chociaż brzmi to szaleńczo. Więc może, podda kastracji Tony’ego, niż zrezygnuje z poddania się w „batalii” pomiędzy nim a Bran. Jemu na pewno nie będzie żal. Znaczy Willowi.
- Normalnie zedrę z ciebie te majty i zacznę skubać twoją dupę. Pęsetą. Wolno i boleśnie. Kurwa – masował sobie właśnie buźkę, a że brzmiał jak psychopata i gwałciciel w jednym, to już kompletnie inna sprawa. Wszedł do środka, trzasnął drzwiami, bo tak mu się podobało i spojrzał na nią, to i na psa. Wasp powinna się zapoznać z White, pewnie by się polubiły.
Prześlij komentarz