Ona była moim Słońcem, promieniami padającymi oświetlała najciemniejsze zakamarki mojego umysłu. Jej śmiech wywoływał dreszcz taki, jak skoki ze spadochronem, jak pływanie z orkami, jak pierwsze lekcje strzelania. Jej dotyk paraliżował, chociaż z dumy i z przekory nie przyznałabym się do tego. To ja rządziłam, chociaż duchem i ciałem poddawałam się jej każdego dnia. Ilekroć zamykam oczy, budzi moje oczy wspomnienie jej pocałunków składanych na powiekach, dłoni, które nieśmiało gładziły skórę. Od zawsze wiedziałam, że jej czułość miesza się z niechęcią, bo oto dla mnie porzuciła myśl o rodzinie, dzieciach, mężu, który nie rozumiałby jej smutków i zrzucałby winę na hormony. To jednak ja dawałam jej szczęście, okrywałam ją swoim płaszczem i chroniłam przed światem.
Ciemnowłosa kobieta, czując na twarzy przyjemne, ciepłe promienie słońca, wyciągnęła się w swoim łóżku. Podrapała się jeszcze po nodze, odetchnęła ciężko, dłonią przesunęła po twarzy, próbując się obudzić. Zdarła z siebie tym samym ostatnie resztki senności i usiadła. Rozejrzała się po pokoju, kompletnie nieposprzątanym, z ubraniami walającymi się po ziemi, z resztkami kolacji wsadzonymi w półki, z winem obok łóżka i szkłem rozbitym pod oknem. Firanki już dawno powinna wymienić, były żółte od papierosów, ale nie obchodziło jej to. Jej było dobrze w swoim małym chaosie pełnym zdjęć, przedmiotów budzących przyjemne wspomnienia i instrumentów codziennych zajęć.
Zwlekła się z łóżka i odszukała paczkę papierosów. Była pusta, rzuciła ją więc za siebie. Przeciągnęła się raz jeszcze, założyła koszulkę i wyszła z pomieszczenia.
Mieszkała z matką i bratem. Matka, kobieta pod czterdziestkę, mimo szans na wspaniałe życie, w wieku szesnastu lat zaszła w ciążę. Nie oddała dziecka, chociaż wszyscy ją do tego namawiali, uparła się; ta upartość z większą siłą przeszła na córkę. Matka jednak nigdy nie narzekała, mimo, iż zamiast pięknego domu wraz z dziećmi próbowała żyć w ciasnej klitce, zamiast portfela pełnego pieniędzy brakowało czasami na najpotrzebniejsze rzeczy. Nie była z tych kobiet, które kochają tylko szczęście - mimo, iż Brandi stanowiła przekreślenie marzeń, jej całe życie kręciło się wokół niej. Syn, młodszy, urodzony cztery lata po Brandi, nigdy nie był umiłowany tak bardzo, jak starsza córka. Nie potrafiła wyjaśnić, skąd biorą się w niej tak różne matczyne uczucia.
Klitka składała się z jednego holu i dwóch pokojów, kuchni. Łazienka była na korytarzu, dzielona z innymi mieszkańcami zapoconej kamienicy. Drugi pokój całkowicie wyremontowała Bran, za pieniądze, które zarobiła w wieku piętnastu lat. Tylko i wyłącznie dlatego miała własną sypialnię. Sypialnię, która z czasem stała się jedynym miejscem, gdzie Słońce mogło naprawdę wschodzić.
Bran przekroczyła próg kuchni. Uśmiechnęła się, widząc matkę szykującą śniadanie dla syna. On wciąż się uczył, w przeciwieństwie do siostry, i wciąż miał szansę zostać lekarzem. Nie porzucił marzeń dziadków.
- Cześć, mamo - powiedziała, podchodząc do niższej, o wiele niższej kobiety i całując jej policzek. - Tommy nie raczył jeszcze się nauczyć robić sobie kanapek?
- Och, Bran - szepnęła z wyrzutem Susan, krojąc chleb. - Twój brat to mężczyzna...
- ...co nie zmienia faktu, że kiedyś to tylko oni mogli trzymać ostre narzędzia w rękach. Facet musi umieć kroić chleb - dokończyła Bran, siadając przy stole i biorąc do ręki jabłko. Obejrzała je dokładnie, a potem odłożyła na miejsce. - Daj mi to, ja mu zrobię kanapki.
Susan uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Nie ma mowy. Tommy mi powiedział, ile pieprzu mu dorzuciłaś ostatnim razem.
Bran zaśmiała się tylko, robiąc jednocześnie minę niewiniątka. Zaraz potem odchyliła się na krześle i jeszcze raz przeciągnęła. Zaraz potem zawołała:
- TOMMY! Jest dziewiąta rano, co ty jeszcze robisz w łóżku!?
Wtem dało się słyszeć ciężkie kroki z pokoju obok.
Tommy był wysokim mężczyzną o pięknie skrojonych rysach twarzy. Miał ciemną skórę; efekt jednej nocy z jakimś amerykańskim urzędnikiem, którego korzenie sięgały Afryki. Włosy czarne, kręcone, ciemne oczy. Susan nigdy nie dziwiła się, że sąsiadki wzdychały za tym słodkim Tommy'm. Pomimo urody i bystrości umysłu nie wiązał się z nikim. Nauka, jak mówili dziadkowie, ma być dla ciebie najważniejsza. Taką zasadę przyjął Tommy i pomimo wielu dziewcząt, które z przyjemnością nagięłyby tę zasadę, on trwał niewzruszony w swym postanowieniu.
- Żartowałam - rzekła Bran, uśmiechając się jednocześnie na widok zaspanego brata. - Jest siódma rano. Ale nie pozwalaj mamie robić kanapek, wierzę, że uczą was na tych warsztatach z biologii trzymać nóż, co?
Tommy zmierzył wściekłym spojrzeniem siostrę. Podszedł do mamy, wymruczał jakieś "dzień dobry", ucałował jej policzek i zaczął sobie przygotowywać śniadanie.
Susan usiadła przy stole. Wzięła wcześniej oglądane przez Bran jabłko i ugryzła je.
- Dzisiaj wraca Mila, prawda? O której będzie na peronie? - zapytała kobieta. Tommy prychnął głośno za jej plecami.
- Tak, dzisiaj. Tommy, nie krzyw mordy, bo ci tak zostanie - odparła kobieta, siadając prosto na krześle.
- Brandi!
- Bardzo mi przykro, że moja siostra jest lesbą.
- Przynajmniej uwiodłam już jakąś kobietę i wiem, jak to jest dotknąć jej...
- BRANDI!
- Mamo!
- Och, serio? I co z tego, skoro najprawdopodobniej ona będzie ciebie utrzymywać, nierobie?
- Ja nierobem?! Powiedz mi, ile ty zarobiłeś przez całe swoje życie!
- Tommy!
- Mamo, przepraszam! Zaczęła!
Bran wstała gwałtownie, przewracając krzesło; już otworzyła usta, by odpowiedzieć jakąś kąśliwą uwagą, gdy nagle Susan uderzyła ręką w stół. I Tommy, i jego siostra zwrócili na kobietę oczy.
- Dość.
Spokój, z jakim Susan wypowiedziała te słowa, był czystym lodem. Ileż razy bowiem musiała godzić tę dwójkę niemogącą się zgodzić co do swojego stylu życia; ile razy wysłuchiwała tych krzyków. Jedynie ona potrafiła to przerwać, zanim Bran i Tommy stwierdzą zgodnie, że ich problemy może załagodzić jedynie rzucanie w siebie nożami.
- Idę się ubrać, Mila będzie o dziesiątej - powiedziała ostro Bran, po czym wyminęła i matkę, i brata, i wróciła do swojej sypialni. Zza drzwi słyszała jedynie ciche głosy wykłócające się o orientację kobiety. Ale Bran to nie obchodziło. Miała Milę, a to było największym szczęściem.
K-ska stacja należała do najnowocześniejszych w kraju. Do najbardziej obleganych również. Nie dało się tutaj przyjść i po prostu wyjść z osobą, na którą się czekało - w grę bowiem wchodziło szukanie pomiędzy setkami ludzi zgubionymi na peronach.
Bran stanęła przy wyjściu, na ławeczce tuż obok palarni, gdzie spotkała po raz pierwszy Milę. Zawsze tu śmierdziało; Mila była niepaląca, nie lubiła papierosowego smrodu, ale z tyloma bagażami nie miała wyboru, gdzieś na chwilę spocząć musiała. Tutaj też zawsze witały się po powrocie Mili od rodziny - czy z głupiej, niepisanej obawy, że więcej się nie spotkają, że się nie odnajdą na zaludnionej stacji, czy z jakiejś tradycji, nie wiedziały. To było po prostu ich miejsce, nieprzyjemne i śmierdzące, brudne, ale ich.
Gdy nastała dziesiąta, Bran zaczęła uważniej rozglądać się wśród pasażerów. Nie mogła się doczekać spotkania z Milą, jej opowiadania, jak bardzo rodzina naciska już, by znalazła sobie mężczyznę i jej smutku, że nie potrafi im wyjawić prawdy. Choć nie było to proste ani fair, Brandi cieszyła się z tego smutku - to oznaczało tylko tyle, że Mila wciąż jest jej, że porzuciła nędzny heteroseksualizm na rzecz jej. Ilekroć czuła wyrzuty sumienia, że jest nieco fałszywa, dusiła je stwierdzeniem, że przecież im obu daje szczęście. Nie zawsze, a na pewno nie w obecnym świecie, szczęście było proste.
Czekała kolejnych piętnaście minut, dwadzieścia, kolejną godzinę. W duchu próbowała siebie przekonać, że pociąg się spóźnił, pytała w informacji, gdzie jest pociąg z P-nia, dlaczego jeszcze nie przyjechał; ciągle dostawała tę samą informację - już zdążył odjechać z k-skiej stacji. Więc może Mila została jeszcze na chwilę? Może będzie za godzinę? Może za dwie? Może spóźniła się na pociąg? Tak, za chwilę ujrzy jej złociste włosy i pomoże jej z bagażami. Jeszcze chwilę.
Ale Mila nie pojawiła się ani o jedenastej, ani o dwunastej, ani wieczorem, gdy Bran zrezygnowana wróciła do domu. Smutek dopadał ją rzadko, częściej czuła gniew na świat, tym razem uczucie jakiejś pustki wypełniło ją po brzegi. Starała się nie martwić, ale mimo to uznała, że lepiej zadzwonić do rodziny Mili.
W domu nic nie odpowiedziała na pytanie, czy spotkała się z Milą, nie odpowiedziała na jakąś kąśliwą uwagę Tommy'ego. Weszła do pokoju, wyciągnęła drobniaki i wyszła do sklepu po kartę.
Nienawidziła rodziny Mili. Uznawali ją bowiem za najbliższą przyjaciółkę blondwłosej studentki, choć nieco zbyt biedną i trochę przegraną. Ich konserwatyzm doprowadzał Bran do szału, ale tylko dla ukochanej powstrzymywała wyznanie, że obie są homo i pieprzą się do białego rana, gdy tylko mogą. Mila zawsze powtarzała: daj mi czas. I chociaż Brandi zdawała sobie sprawę, że ten czas nigdy nie nadejdzie, wybaczała wszystko.
Stanęła w budce telefonicznej i wystukała numer rodziny Mili. Dźwięk w słuchawce przedłużał się niemiłosiernie.
- Dominic W-ski, słucham?
- Dzień dobry, panie W-ski. Jest może tam jeszcze Mila? Miała być dzisiaj, czekałam na nią na peronie, chcę zapytać, czy wszystko okej.
Po drugiej stronie aparatu dało się słyszeć kobiecy głos. Bran nie zrozumiała z niego nc, ale Dominic zaraz zawołał poza telefonem:
- Zaraz przyjdę! Bran, zgadza się? Mila nie dojechała? Wyszła z domu o ósmej przecież. Miała jechać wcześniej...
- Nie, nie dojechała. Czekałam na nią cały dzień.
- Może jest w akademiku? Sprawdzałaś?
Bran chwilę się zastanowiła. Mogła sprawdzić...? Nie, to niemożliwe. Mila nie poszłabym do akademika, nie witając się z nią, nie dając żadnego znaku życia.
- Nie, proszę pana. Ale nie pojechałaby do akademika, nie mówiąc mi nic o tym. Znam ją na tyle. Poza tym, nie widziałam jej na peronie.
W słuchawce dało się słyszeć westchnienie.
- Brandi, spróbuję się do niej dodzwonić, obiecuję. A ty sprawdź w akademiku. Będziemy się martwić, jeśli jej tam nie będzie, dobrze? I nie martw się. Mila to rozsądna dziewczyna.
Bran postukała palcami o szybę.
- Wiem, panie W-ski. Sprawdzę. Zadzwonię za godzinę, albo od Mili, jeśli czegoś się dowiem. Przepraszam, że tak do pana zadzwoniłam najpierw...
Zmrok już dawno okrywał niebo, gdy Bran zdecydowała się iść do miasteczka studenckiego w K-wie. Ciężko było dogadać się ze strażnikiem, by wpuścił ją do środka, ale udało się za wręczeniem kilku papierków. Potem udało się tym samym sposobem przekonać administratorkę, by sprawdziła w komputerze, czy Mila pojawiła się w akademiku. Okazało się, że jednak nie. Zanim jednak Bran zadzwoniła znowu do Dominica W-skiego, sprawdziła wszystkie hotele, motele i szpitale w mieście. Okazało się jednak, że i tutaj Słońca nie było.
Do domu wróciła o czwartej. Susan spała, Tommy też. Miała nadzieję zastać Milę w jej sypialni, śpiącą, zmęczoną; może się po prostu minęły? Tutaj jednak też ją czekał zawód. I gdy miała ponownie wychodzić, ot, choćby po to, by poszukać jej na ulicach, zziębniętej i niewiedzącej, co zrobić dalej, zadzwonił telefon.
Odebrała tak szybko, jak tylko potrafiła, nie zważając na to, że przewróciła krzesło i ledwo nie rozbiła dzbanka z wodą.
- Słucham?
- Bran? To ty?
- Tak, tak. Ma pan jakąś wiadomość od Mili?
Mężczyzna chrząknął; głos miał dziwny. Brandi poczuła nieprzyjemny ścisk w żołądku.
- Więc ty też jej nie spotkałaś? Telefon Mili milczy. Już zawiadomiliśmy policję.
Minął już rok, odkąd Słońce nie wschodziło. Bran, nie mogąc znieść miasta, w którym nie było Światła, wyprowadziła się. Sprzedała wiele swoich rzeczy, pamiątek, to, co zostało - spakowała do wielkiego kufra. A potem wyjechała, tak po prostu, nie bacząc na nic - na to, że policja może się dziwić, że matka i Tommy będą marudzić. Musiała wydostać się z miejsca pełnego nocy, pełnego istnienia, z którego się narodziła.
W Amsterdamie zaczęła pracować jako kelnerka w jednej z lepszych restauracji w mieście. Starczało jej na opłacenie skromnego czynszu i na powolne zbieranie pieniędzy na kilka rzeczy, bez których nie mogła żyć. Nie szukała w życiu celu. Nigdy więcej.
Zwlekła się z łóżka i odszukała paczkę papierosów. Była pusta, rzuciła ją więc za siebie. Przeciągnęła się raz jeszcze, założyła koszulkę i wyszła z pomieszczenia.
Mieszkała z matką i bratem. Matka, kobieta pod czterdziestkę, mimo szans na wspaniałe życie, w wieku szesnastu lat zaszła w ciążę. Nie oddała dziecka, chociaż wszyscy ją do tego namawiali, uparła się; ta upartość z większą siłą przeszła na córkę. Matka jednak nigdy nie narzekała, mimo, iż zamiast pięknego domu wraz z dziećmi próbowała żyć w ciasnej klitce, zamiast portfela pełnego pieniędzy brakowało czasami na najpotrzebniejsze rzeczy. Nie była z tych kobiet, które kochają tylko szczęście - mimo, iż Brandi stanowiła przekreślenie marzeń, jej całe życie kręciło się wokół niej. Syn, młodszy, urodzony cztery lata po Brandi, nigdy nie był umiłowany tak bardzo, jak starsza córka. Nie potrafiła wyjaśnić, skąd biorą się w niej tak różne matczyne uczucia.
Klitka składała się z jednego holu i dwóch pokojów, kuchni. Łazienka była na korytarzu, dzielona z innymi mieszkańcami zapoconej kamienicy. Drugi pokój całkowicie wyremontowała Bran, za pieniądze, które zarobiła w wieku piętnastu lat. Tylko i wyłącznie dlatego miała własną sypialnię. Sypialnię, która z czasem stała się jedynym miejscem, gdzie Słońce mogło naprawdę wschodzić.
Bran przekroczyła próg kuchni. Uśmiechnęła się, widząc matkę szykującą śniadanie dla syna. On wciąż się uczył, w przeciwieństwie do siostry, i wciąż miał szansę zostać lekarzem. Nie porzucił marzeń dziadków.
- Cześć, mamo - powiedziała, podchodząc do niższej, o wiele niższej kobiety i całując jej policzek. - Tommy nie raczył jeszcze się nauczyć robić sobie kanapek?
- Och, Bran - szepnęła z wyrzutem Susan, krojąc chleb. - Twój brat to mężczyzna...
- ...co nie zmienia faktu, że kiedyś to tylko oni mogli trzymać ostre narzędzia w rękach. Facet musi umieć kroić chleb - dokończyła Bran, siadając przy stole i biorąc do ręki jabłko. Obejrzała je dokładnie, a potem odłożyła na miejsce. - Daj mi to, ja mu zrobię kanapki.
Susan uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Nie ma mowy. Tommy mi powiedział, ile pieprzu mu dorzuciłaś ostatnim razem.
Bran zaśmiała się tylko, robiąc jednocześnie minę niewiniątka. Zaraz potem odchyliła się na krześle i jeszcze raz przeciągnęła. Zaraz potem zawołała:
- TOMMY! Jest dziewiąta rano, co ty jeszcze robisz w łóżku!?
Wtem dało się słyszeć ciężkie kroki z pokoju obok.
Tommy był wysokim mężczyzną o pięknie skrojonych rysach twarzy. Miał ciemną skórę; efekt jednej nocy z jakimś amerykańskim urzędnikiem, którego korzenie sięgały Afryki. Włosy czarne, kręcone, ciemne oczy. Susan nigdy nie dziwiła się, że sąsiadki wzdychały za tym słodkim Tommy'm. Pomimo urody i bystrości umysłu nie wiązał się z nikim. Nauka, jak mówili dziadkowie, ma być dla ciebie najważniejsza. Taką zasadę przyjął Tommy i pomimo wielu dziewcząt, które z przyjemnością nagięłyby tę zasadę, on trwał niewzruszony w swym postanowieniu.
- Żartowałam - rzekła Bran, uśmiechając się jednocześnie na widok zaspanego brata. - Jest siódma rano. Ale nie pozwalaj mamie robić kanapek, wierzę, że uczą was na tych warsztatach z biologii trzymać nóż, co?
Tommy zmierzył wściekłym spojrzeniem siostrę. Podszedł do mamy, wymruczał jakieś "dzień dobry", ucałował jej policzek i zaczął sobie przygotowywać śniadanie.
Susan usiadła przy stole. Wzięła wcześniej oglądane przez Bran jabłko i ugryzła je.
- Dzisiaj wraca Mila, prawda? O której będzie na peronie? - zapytała kobieta. Tommy prychnął głośno za jej plecami.
- Tak, dzisiaj. Tommy, nie krzyw mordy, bo ci tak zostanie - odparła kobieta, siadając prosto na krześle.
- Brandi!
- Bardzo mi przykro, że moja siostra jest lesbą.
- Przynajmniej uwiodłam już jakąś kobietę i wiem, jak to jest dotknąć jej...
- BRANDI!
- Mamo!
- Och, serio? I co z tego, skoro najprawdopodobniej ona będzie ciebie utrzymywać, nierobie?
- Ja nierobem?! Powiedz mi, ile ty zarobiłeś przez całe swoje życie!
- Tommy!
- Mamo, przepraszam! Zaczęła!
Bran wstała gwałtownie, przewracając krzesło; już otworzyła usta, by odpowiedzieć jakąś kąśliwą uwagą, gdy nagle Susan uderzyła ręką w stół. I Tommy, i jego siostra zwrócili na kobietę oczy.
- Dość.
Spokój, z jakim Susan wypowiedziała te słowa, był czystym lodem. Ileż razy bowiem musiała godzić tę dwójkę niemogącą się zgodzić co do swojego stylu życia; ile razy wysłuchiwała tych krzyków. Jedynie ona potrafiła to przerwać, zanim Bran i Tommy stwierdzą zgodnie, że ich problemy może załagodzić jedynie rzucanie w siebie nożami.
- Idę się ubrać, Mila będzie o dziesiątej - powiedziała ostro Bran, po czym wyminęła i matkę, i brata, i wróciła do swojej sypialni. Zza drzwi słyszała jedynie ciche głosy wykłócające się o orientację kobiety. Ale Bran to nie obchodziło. Miała Milę, a to było największym szczęściem.
K-ska stacja należała do najnowocześniejszych w kraju. Do najbardziej obleganych również. Nie dało się tutaj przyjść i po prostu wyjść z osobą, na którą się czekało - w grę bowiem wchodziło szukanie pomiędzy setkami ludzi zgubionymi na peronach.
Bran stanęła przy wyjściu, na ławeczce tuż obok palarni, gdzie spotkała po raz pierwszy Milę. Zawsze tu śmierdziało; Mila była niepaląca, nie lubiła papierosowego smrodu, ale z tyloma bagażami nie miała wyboru, gdzieś na chwilę spocząć musiała. Tutaj też zawsze witały się po powrocie Mili od rodziny - czy z głupiej, niepisanej obawy, że więcej się nie spotkają, że się nie odnajdą na zaludnionej stacji, czy z jakiejś tradycji, nie wiedziały. To było po prostu ich miejsce, nieprzyjemne i śmierdzące, brudne, ale ich.
Gdy nastała dziesiąta, Bran zaczęła uważniej rozglądać się wśród pasażerów. Nie mogła się doczekać spotkania z Milą, jej opowiadania, jak bardzo rodzina naciska już, by znalazła sobie mężczyznę i jej smutku, że nie potrafi im wyjawić prawdy. Choć nie było to proste ani fair, Brandi cieszyła się z tego smutku - to oznaczało tylko tyle, że Mila wciąż jest jej, że porzuciła nędzny heteroseksualizm na rzecz jej. Ilekroć czuła wyrzuty sumienia, że jest nieco fałszywa, dusiła je stwierdzeniem, że przecież im obu daje szczęście. Nie zawsze, a na pewno nie w obecnym świecie, szczęście było proste.
Czekała kolejnych piętnaście minut, dwadzieścia, kolejną godzinę. W duchu próbowała siebie przekonać, że pociąg się spóźnił, pytała w informacji, gdzie jest pociąg z P-nia, dlaczego jeszcze nie przyjechał; ciągle dostawała tę samą informację - już zdążył odjechać z k-skiej stacji. Więc może Mila została jeszcze na chwilę? Może będzie za godzinę? Może za dwie? Może spóźniła się na pociąg? Tak, za chwilę ujrzy jej złociste włosy i pomoże jej z bagażami. Jeszcze chwilę.
Ale Mila nie pojawiła się ani o jedenastej, ani o dwunastej, ani wieczorem, gdy Bran zrezygnowana wróciła do domu. Smutek dopadał ją rzadko, częściej czuła gniew na świat, tym razem uczucie jakiejś pustki wypełniło ją po brzegi. Starała się nie martwić, ale mimo to uznała, że lepiej zadzwonić do rodziny Mili.
W domu nic nie odpowiedziała na pytanie, czy spotkała się z Milą, nie odpowiedziała na jakąś kąśliwą uwagę Tommy'ego. Weszła do pokoju, wyciągnęła drobniaki i wyszła do sklepu po kartę.
Nienawidziła rodziny Mili. Uznawali ją bowiem za najbliższą przyjaciółkę blondwłosej studentki, choć nieco zbyt biedną i trochę przegraną. Ich konserwatyzm doprowadzał Bran do szału, ale tylko dla ukochanej powstrzymywała wyznanie, że obie są homo i pieprzą się do białego rana, gdy tylko mogą. Mila zawsze powtarzała: daj mi czas. I chociaż Brandi zdawała sobie sprawę, że ten czas nigdy nie nadejdzie, wybaczała wszystko.
Stanęła w budce telefonicznej i wystukała numer rodziny Mili. Dźwięk w słuchawce przedłużał się niemiłosiernie.
- Dominic W-ski, słucham?
- Dzień dobry, panie W-ski. Jest może tam jeszcze Mila? Miała być dzisiaj, czekałam na nią na peronie, chcę zapytać, czy wszystko okej.
Po drugiej stronie aparatu dało się słyszeć kobiecy głos. Bran nie zrozumiała z niego nc, ale Dominic zaraz zawołał poza telefonem:
- Zaraz przyjdę! Bran, zgadza się? Mila nie dojechała? Wyszła z domu o ósmej przecież. Miała jechać wcześniej...
- Nie, nie dojechała. Czekałam na nią cały dzień.
- Może jest w akademiku? Sprawdzałaś?
Bran chwilę się zastanowiła. Mogła sprawdzić...? Nie, to niemożliwe. Mila nie poszłabym do akademika, nie witając się z nią, nie dając żadnego znaku życia.
- Nie, proszę pana. Ale nie pojechałaby do akademika, nie mówiąc mi nic o tym. Znam ją na tyle. Poza tym, nie widziałam jej na peronie.
W słuchawce dało się słyszeć westchnienie.
- Brandi, spróbuję się do niej dodzwonić, obiecuję. A ty sprawdź w akademiku. Będziemy się martwić, jeśli jej tam nie będzie, dobrze? I nie martw się. Mila to rozsądna dziewczyna.
Bran postukała palcami o szybę.
- Wiem, panie W-ski. Sprawdzę. Zadzwonię za godzinę, albo od Mili, jeśli czegoś się dowiem. Przepraszam, że tak do pana zadzwoniłam najpierw...
Zmrok już dawno okrywał niebo, gdy Bran zdecydowała się iść do miasteczka studenckiego w K-wie. Ciężko było dogadać się ze strażnikiem, by wpuścił ją do środka, ale udało się za wręczeniem kilku papierków. Potem udało się tym samym sposobem przekonać administratorkę, by sprawdziła w komputerze, czy Mila pojawiła się w akademiku. Okazało się, że jednak nie. Zanim jednak Bran zadzwoniła znowu do Dominica W-skiego, sprawdziła wszystkie hotele, motele i szpitale w mieście. Okazało się jednak, że i tutaj Słońca nie było.
Do domu wróciła o czwartej. Susan spała, Tommy też. Miała nadzieję zastać Milę w jej sypialni, śpiącą, zmęczoną; może się po prostu minęły? Tutaj jednak też ją czekał zawód. I gdy miała ponownie wychodzić, ot, choćby po to, by poszukać jej na ulicach, zziębniętej i niewiedzącej, co zrobić dalej, zadzwonił telefon.
Odebrała tak szybko, jak tylko potrafiła, nie zważając na to, że przewróciła krzesło i ledwo nie rozbiła dzbanka z wodą.
- Słucham?
- Bran? To ty?
- Tak, tak. Ma pan jakąś wiadomość od Mili?
Mężczyzna chrząknął; głos miał dziwny. Brandi poczuła nieprzyjemny ścisk w żołądku.
- Więc ty też jej nie spotkałaś? Telefon Mili milczy. Już zawiadomiliśmy policję.
Minął już rok, odkąd Słońce nie wschodziło. Bran, nie mogąc znieść miasta, w którym nie było Światła, wyprowadziła się. Sprzedała wiele swoich rzeczy, pamiątek, to, co zostało - spakowała do wielkiego kufra. A potem wyjechała, tak po prostu, nie bacząc na nic - na to, że policja może się dziwić, że matka i Tommy będą marudzić. Musiała wydostać się z miejsca pełnego nocy, pełnego istnienia, z którego się narodziła.
W Amsterdamie zaczęła pracować jako kelnerka w jednej z lepszych restauracji w mieście. Starczało jej na opłacenie skromnego czynszu i na powolne zbieranie pieniędzy na kilka rzeczy, bez których nie mogła żyć. Nie szukała w życiu celu. Nigdy więcej.
Informacje, które mogą się przydać:
lubi kobiety
woli kobiety
pieprzy kobiety
choć zdarzają się wyjątki
a właściwie jeden
choć zdarzają się wyjątki
a właściwie jeden
ma 22 lata
jeździ na desce
ma sukę o imieniu Wasp
pracuje w pubie Tony'ego
rzadko budzi się w niej wersja seksowna
w jej życiu bywają ludzie (link do powiązań)
pracuje w pubie Tony'ego
rzadko budzi się w niej wersja seksowna
w jej życiu bywają ludzie (link do powiązań)
[Żart:
Idą dwa koty przez pustynię. Nagle jeden do drugiego:
- Ej, stary, nie ogarniam tej kuwety...
hohohoh :D
Jestem chętna na wątki na zasadzie Ty pomysł - ja zaczynam albo odwrotnie.
Jeśli nie odpiszesz przez tydzień, zacznij nowy wątek, please ;3
Jeśli napiszesz mi wątek, a nie będzie w nim nic o Brandi, żadnego spotkania, nic - to dostaniesz odpowiedź dokładnie taką samą (;]
Idą dwa koty przez pustynię. Nagle jeden do drugiego:
- Ej, stary, nie ogarniam tej kuwety...
hohohoh :D
Jestem chętna na wątki na zasadzie Ty pomysł - ja zaczynam albo odwrotnie.
Jeśli nie odpiszesz przez tydzień, zacznij nowy wątek, please ;3
Jeśli napiszesz mi wątek, a nie będzie w nim nic o Brandi, żadnego spotkania, nic - to dostaniesz odpowiedź dokładnie taką samą (;]
546 komentarzy:
«Najstarsze ‹Starsze 401 – 546 z 546[No bo nie mam siły, ani pomysłu jak zacząć. Czekam aż mnie natchnie. Nie, żebym zapomniała.]
[Właściwie nasuwa mi się tylko jedna myśl. Może Brandi chce wynająć komuś pokój? Tudzież ktoś w jej bloku/kamienicy będzie miał taki zamiar, a Lena zapyta B. o lokalizację mieszkania?]
[W sumie, nie lubię powiązań, więc jeśli nie widzisz w tym problemu, to wolałabym, żeby się nie znali. Co najwyżej mogliby kojarzyć swoje twarzyczki z jakiegoś obskurnego baru, w którym kiedyś pracował Patterson. Tak mi po głowie chodzi łączka tudzież polanka. Za miastem na przykład. Tylko co tam miałaby robić Brandi? Niby coś banalnego. A może nad jakimś jeziorkiem. Kąpiel nago <3 Oczywiście któreś z nich myślałoby, że jest samo. Nie wiem... Trochę takie z dupy, co?]
Carllton ułatwiały one natomiast życie. W końcu XXI wiek był erą komputerów i internetu, więc można było znaleźć tu wiele przydatnych na studia informacji. W obecnych książkach bowiem nie było już niestety wszystkiego, a i w nowym wydaniu biologii Villego nawet zabrakło wielu informacji jakie umieszczone były tam jeszcze parę lat temu. Było to dla niej oczywiście wielkim ciosem - przecież tak bardzo uwielbiała zapach starego papieru, kochała charakterystyczny dźwięk przewracanej kartki. A teraz? Teraz musiała korzystać z laptopa, który ani ładnie nie pachniał ani nie szeleścił przy zmianie internetowej strony. Tragedia, doprawdy tragedia.
Jednakże od jakiegoś miesiąca miała dodatkowy powód do korzystania z sieci. Mianowicie została wyznaczona - spośród tylu set studentów! - na osobę, która będzie odpowiadać na oficjalnej stronie college'u na pytania przyszłych pierwszoroczniaków i, w razie potrzeby, będzie się z nimi spotykać.
Westchnęła cicho, stając przed klubem, w którym miała się spotkać z Bran, pierwszą chętną, niedoszłą jeszcze studentką medycyny. Spojrzała jeszcze przelotnie na wydrukowane uprzednio zdjęcie dziewczyny, po czym żwawo wkroczyła do środka, od razu spoglądając w stronę baru. Tam też, jak się spodziewała, dostrzegła ledwo jej znaną dziewczynę.
Przepchnęła się przez tłum zebranych tutaj ludzi, by następnie zająć wolne miejsce obok brunetki.
- Wybacz za spóźnienie - mruknęła do niej, spoglądając na wiszący na ścianie zegarek. Dziesięć po ósmej - czyli nie było aż tak tragicznie. - Zamówiłaś coś? - spytała, lustrując przy okazji ją wzrokiem. Bo przyciągała uwagę żółtym kolorem, w którym było jej nawet ładnie. Ona sama była jednak ubrana normalnie, po swojemu. Bez żadnych kobiecych akcentów, po portu zwykłe spodenki, ciemna bokserka i trampki, jej ukochane trampki. Jedynym ekscesem w jej wyglądzie były jej włosy, ale to już nie było jej winą.
Impreza? Impreza bez Gasparda? Co to za impreza? Dlatego właśnie pan Morel stawił się na niej osobiście w liczbie jednej. Nie widział sensu w przychodeniu z osobą toarzyszącą, ponieważ oznaczało to przypisanie do jednej kobiety przez całą noc.
Będąc jednak na miejscu jakoś stracił ochotę na czyste szlaeństwo. Po pewnym czasie wziął szklaneczkę jakiegoś szlachetnego trunku i poszedł, aby usiąść na brzegu basenu. Korzystając z tego, że założył krótkie spodnie, włożył nogi do wody.
Zobaczył jakąś dziewczynę. Wydawało mu się, że kiedyś już ją widział, ale... nawet nie pamiętał jej imienia. Ponieważ nikogo nie było pod ręką, aby zapytać o jakieś szczegóły dotyczące owej osóbki zdecydował po prostu zapytać. I tak nie miał nic lepszego do roboty.
- Hej... tam na górze. - Powiedział i uśmiechnął się lekko.
[no oczywiście, że pisamy! kontynuujemy stary wątek, czy coś nowego kombinujemy?]
[Może niech będzie, że mu to mieszkanie poszło z dymem i teraz Bran będzie wysłuchiwać cierpień młodego Laufera w jakimś barze czy cuś. Chociaż Izaak Żydem jest, to w sumie do spalania powinien być przyzwyczajony, no ale.]
Brandi i sukienki... To zupełnie nie pasowało Amelie, która uznała to w pierwszej chwili za kolejny głupi żart, albo raczej za kolejną parszywą ironie losu. Bran wyprowadziła panienkę z równowagi tak samo jak Angel zakomunikowała jej, że od tej pory mieszka z jej bratem. Genialnie...
Na szczęście Amelie miała pracę, a nic tak nie poprawiało jej humoru jak opieka nad synkiem Cyzi, którego uwielbiała i gdyby nie moralne hamulce, najprawdopodobniej ukradłaby sobie tego malucha. Niestety, na chwilę obecna musiała się zadowolić tylko wizą wspólnej przyszłości, gdy Lucas już podrośnie. Zawsze to jednak optymistyczne zapatrywanie. Niemniej, dobra zabawa z chlopcem nie trwała wiecznie, bo i Amelie przypomniała sobie o innych zobowiązaniach i chcąc, nie chcąc, musiała opuścić Narcisse i Lucasa, by pójść na spotkanie Bran, której obiecała buszowanie po sklepach. Problem tylko w tym, że projektowanie, a stylizowanie to dwie, całkiem różne działki. Bo w tej drugiej niestety panienka Morel kiepsko się sprawdzała. Umiała dobrać coś dla siebie, bo na niej wszystko leżało jednakowo, ale dobieranie czegoś pod czyjąś figurę, to był koszmar. Zwłaszcza, że Brandi w przeciwieństwie do niej płaska nie była.
- Nie specjalnie, ale pogodziłam się z tym psychicznie.- uśmiechnęła się lekko, dość niemrawo, gdy zjawiła się w wyznaczonym miejscu, jak zwykle punktualnie.- gdzie w zasadzie chcesz szukać tego wszystkiego?
Lesbijek się nie rusza, lesbijki się szanuje za jawne manifestowanie swej orientacji w tym zacofanym, upośledzonym świecie. Co prawda, Amsterdam jest mniej zacofany i upośledzony, no ale zawsze się znajdą jacyś pierdolnięci heretycy, zawsze. Niczym jakaś zaraza, albo inny syf.
Ale serio – Clayton już tyle nie używał, ba, spokojny taki był, więc skąd ta plotka, że przez jego zacne mieszkanie przechodzi cały tabun dziewcząt, które „bałamuci” niby co noc? I przecież to nie jego wina, że mają spaczone poglądy i mylą seks z przysięgą ślubną? Babcie z drugiej strony nie zawsze były oburzone, bo i żyją jeszcze te normalne, które rozumieją słowo „młodość” w każdym możliwym wymiarze. Szkoda, że babcie nie były młodsze z jakieś sześćdziesiąt lat, bo z pewnością by się dogadali. Z pewnością.
Po co podziwiać to, co niedostępne, co schowane za warstwą ubrań? Żadna frajda, można by rzec. Ano można, ale przecież Caleb wyobraźnię miał sporą, czyż nie? Nie, nie – dziewczyny, które nie chciały, to dziewczyny niezdolne, i mówi się trudno. Caleb umiał powiedzieć sobie „trudno”, nawet jeśli inni mówili inaczej. Właściwie, to najlepiej było go poznać – i albo przed nim spierdolić, albo się z nim zaprzyjaźnić. Innej opcji nie ma.
Rory wziął jakąś koleżankę, Caleb wziął swoją z roku i się ładnie wymienili, ponieważ nie lubili burdelu we własnej piaskownicy. Ani kradzieży zabawek – pełnowartościowa i sprawiedliwa wymiana, ot co. Żeby marudzenia nie było. Obecna towarzyszka Claytona nazywała się Minnie i całkiem miło się z nią rozmawiało, tzn. oprócz cycków miała też coś w głowie, a to było całkiem miłym zaskoczeniem, że Rory posiada i takie koleżanki, bo w końcu mieli spędzić razem wieczór.
Hipotetycznie.
I wtedy objawiła się niczym Matka Boska w słonecznej sukience. A że Matka Boska przeważnie nie paraduje w sukienkach, było to jeszcze bardziej… szokujące?
Najpierw myślał, że mu się przywidziało, ale nie – to była Jones.
Armagedon, świat się kończy, Chrystus nadchodzi?...
Według własnej skali beznadziejności dał radę sięgnąć dna. Przebił się nawet przez kilka metrów mułu, by wbić się tyłkiem w najgłębsze odmęty żałości. Wiecznie walczący o straconą wolność, teraz stał się zależny od sprężyn w kanapie Brandi. No i przede wszystkim od dobroci samej zainteresowanej. I tak całe szczęście, że ją znał. W końcu ego nie pozwoliłoby mu na pomieszkiwanie z ojcem, a innych możliwości nie posiadał.
Położył się stosunkowo wcześnie, coby zbyt długo nie być wrzodem na dupie. Dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że wszystko co udało mu się zdobyć, kupić, zachomikować przez te wszystkie lata, obróciło się w proch i raczej nie powwstanie niczym feniks z popiołów. Że teraz wszyscy go będą żałować i patrzeć z politowaniem, i że, co gorsza, sam zacznie się nad sobą użalać jeszcze bardziej niż zwykle. Laufer nigdy nie uważał siebie za sentymentalistę, ale człowiek to człowiek, każdy się do czegoś przywiązuje. Do tego stracić praktycznie cały swój dobytek, to jakby wyciąć z życia kilka lat.
A to wszystko przez zapłon w lodówce.
Nie miał ochoty na spanie, a ciągłe przekręcanie się z boku na bok z boku na bok z boku na bok jakoś przestało go ekscytować. Toteż wtoczył się do kuchni, gdzie zastał Bran siedzącą nad butelką wina. Jakże los się potrafi czasem uśmiechnąć!
- Dzień dobry, promyczku - przywitał się grzecznie, po czym zasiadł naprzeciw niej, butelkę z alkoholem przeciągając bliżej siebie.
- Patrz, nawet dzięki mnie nie będziesz musiała pić sama.
Spokojnie przyglądał się poczynanim dziewczyny. Dlaczego miałby oglądać jej majtki? Jeżeli potrzebował doznań estetycznych to było na to wiele bardziej praktycznych sposobów niż podglądanie.
Uśmiechnął się łagodnie. - Widać, ale jakoś dajesz sobie radę. Nie będę proponował Ci więcej napitków. - Obiecał rozbawiony. - Tak w ogóle to jestem Gaspard. Chyba nie mieliśmy okazji się poznać. - Wyciągnął do niej po męsku dłoń.
Problem Gasparda tego wieczora polegał przede wszystkm na tym, że był stanowczo zbyt trzeźwy i nawet nie mial specjalnej ochoty zmieniać ten stan rzeczy. Czyżby sie starzał?
Dziewczyna w basenie była interesująca, ale zajęta, a Gaspardowi nie chciało się walczyć o chwilę przyjemności. Opinia, iż jest skończonym kobieciarzem i myśli tylko o se.ksie była nieco przesadzona. Oczywiście lubił spędzać miłe wieczoro- ranki z pięknymi kobietami w bardzo przyjemny sposób, ale nie lubił zmuszać płci przeciwnej do czegokolwiek ani za bardzo się starać. Szedł na łatwiznę. Kobieta musiała szczerze urzec go swoim pięknem, aby wysilił się dla krótkiego romansu. Nie wierzył w długie związki...w swoim wykonaniu.
- To bardzo ciekawa praca. - Odpowiedział nieco złośliwie. Gaspard w gruncie rzeczy za dnia był całkiem poprawnym obywatelem. Nie chodził pijany lub skacowany do pracy ani na uczelnię... ewentualnie nie szedł wcale. Teraz walczył o staż w biurze projektowym i wyglądało na to, że jeszcze wyjdzie na porządnego człowieka... o ile nie będzie zbyt wielu dobrych imprez w jednym tygodniu. Ponieważ z przyczyn finansowych musiał załatwić sobie współlokatorkę, nie chętnie sprowadzał kogoś do domu, co oznaczało niewiarygodny spokój w jego życiu. - Palisz? - Zapytał wyciągając zwykłe papierosy. Nie trawka... nawet na to nie specjalnie miał ochotę. Czyżby dzień negowania wszystkiego?
Wzruszył ramionami i włożył końcówkę papierosa między wargi. Zapalił i zaciągnął się. Odetchnął i dopiero spojrzał ponownie na dziewczynę.
-Dzięki, ale praca w podejrzanych lokalach mnie nie kręci. - Odparł zupełnie się nie przejmując jej "triumfem".
Oczywiście nie wszystkie piersi kobiece są ładne, a Gaspardowi wcale nie zależało, żeby były koniecznie duże...ale na pewno jędrne. To podstawa. Było też kilka innych czynników, które były mile widziane, ale z drugiej strony nie zawsze można mieć wszystko, prawda?
Spokojnie palił i obserwował ludzi leniwym wzrokiem.
-Brandi, tak? - Spojrzał na rozmówczynię. - Więc... Czym się zajmujesz? - Nudno mu się siedziało w ciszy. Między kolejnymi pociągnięciami dokończył trunek ze szklaneczki.
Miłość? Przywiązanie? Takie dziwne przypadłości dotąd go nie dopadły. Kochał swoją siostrę, ale to zupełnie inny rodzaj uczucia. Reszta ludzi... Hmm... żyła. Miał kupla, z którym widywali się często, ale do przyjaźni też było daleko.
-Spędzał mało pożytecznie wakacje i pewnie zacznę staż w jakimś biurze projektowym, ponieważ ogólnie zajmuję się studiowaniem architektury. - Zgasił wypalonego papierosa. Wszystko co miał pod ręką mu się skończyło. Co więc robić?- Tańczysz? - Zapytał nagle.
Złym tancerzem nie był, ale królem parkietu też nie. Z drugiej strony nigdy nie tańczył w basenie, dlatego kiedy usłyszał jej propozycję, mimowolnie się uśmiechnął. Pomysł od razu przypadł mu do gustu. Rozejrzał się. Koło nich akurat nikt nie stał. Wyjął telefon i portfel z kieszeni i położył przedmioty w jednym ze swoich butów, a potem zsunął się do basenu we wszystkich ubraniach. Wyciągnął dłoń do dziewczyny. - Zapraszam, Panią. - Powiedział nieco rozbawionym tonem. W końcu nie byli pijani, dlatego wszystko było całkowicie pod kontrolą. Poza rozsądkiem.
Pokręcił rozbawiony głową. Może i było nieco chłodno, ale grunt to dobra zabawa. Chwycił ją w pasie i obrócił wokół siebie. Wyglądała zabawnie tak przemoczona.Odgardnął mokre kosmyki z jej twarzy. Śmiejąc się podrzucił ją lekko ochlapując samego siebie, a potem objął ją aby mogli zacząc poruszać sie w rytmie muzyki. - Boskim tancerzem chyba nie jestem. - zauważył rozbawiony.
Parsknął i roześmiał się. - Paskuda. - Mruknął i ochlapał ją wodą, a potem chwycił pod kolanem i "upuścił" z pluskiem. Zdziecinienie nie jest złe, kiedy występuje w dobrym towarzystwie. - Tobie ze zmokłą kurą na głowie też jest do ładnie. - Odpowiedział wesoło i zanurkował, aby po chwili wynurzyć się ponownie ochlapując dziewczynę.
To nie tak, że Amelie nie chciała spędzać czasu z Brandi, czy poświęcała się musząc spędzić kilka godzin na buszowaniu po sklepach. Wbrew pozorom, Amelie wcale maniaczką zakupów nie była, a raczej na wybieranie się do łażenia po centrach handlowych musiała mieć nastrój, niemniej zawsze była to jakaś okazja do pooglądania różnych krojów i poszukania inspiracji, która teraz była jej niezbędna.
Wręczając Bran kilka sukienek, zajęła miejsce na wygodnym pufie, który znajdował się w przymierzalni i westchnęła cicho, oczekując prezentacji przyjaciółki w proponowanych jej kreacjach. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie zaczęła mówić, o czymkolwiek, co tylko pierwsze przyszło jej do głowy.
- Ta sukienka to tak bez okazjonalnie? Bo wiesz w razie czego zawsze mogłabym Ci pomóc i coś i uszyć, o ile rzecz jasna miałabyś zamysł w głowie. Tym bardziej, że jest masa świetnych pomysłów i propozycji na jesienne kolekcje, tylko że te jeszcze nie wchodzą. Tak przynajmniej można się czymś zainspirować, podchwycić, zmienić co nieco na własne upodobanie i z powodzeniem cieszyć się niepowtarzalną kreacją... No chyba, że dla kogoś stroisz się specjalnie...
Żałował nieco, że muszą zakończyć zabawę w wodzie, ale było to warte widoku przemoczonej dziewczyny. Mimowolnie podążył za nią wzrokiem i dopiero po chwili opanował się przed patrzeniem na jej dziewczęce krągłości. Poszedł za nią do domu i do łazienki, nie widząc lepszego wyjścia, skoro woda zwyczajnie z niego kapała.
Nawet jemu robiło się chłodnej.
- Rozbierz się z tych mokrych rzeczy, a ja poszukam. - Zaproponował i zaczął otwierać wszystkie szafki po kolei. W końcu wyjął dwa ręczniki i bez chwili zastanowienia ściągnął z siebie t-shirt. Rzucił spojrzenie na towarzyszkę i jej ładnie odznaczające się piersi.
- W mokrym Ci na prawdę ładnie. - Powiedział i okrył ją suchym materiałem. Pochylił się nad nią, delikatnie wycierając. - I przyjemnie pachniesz... jak na zmokłą kurę. - Dodał rozbawionym tonem.
Parsknął cicho rozbawiony. - Na pewno przeuroczo. - Oplótł ją ręcznikiem i cofnął się o krok. - Jeśli Ci to nie przeszkadza to sam się nieco rozdzieję. - Stwierdził i odwrócił się tyłem do niej. Zdjął spodnie i został w samych mokrych bokserkach. Zawiązał ręcznik w pasie, żeby nie krępować dziewczyny. - Mówię poważnie z tym zdjęciem sukienki. Rozchorujesz się. I może warto złapać ciepły prysznic? - Zastanawiając się podszedł do kabiny i puścił wodę... Kuszące ciepełko. Spojrzał na Brandi. - Mogę wyjść jeśli przeszkadzam. - Dodał. Ominął ją rozwieszając mokre ubrania. Ponownie koło niech przechodząc nieco poślizgnął się na mokrej podłodze. Aby nie stracić równowagi oparł się na dziewczynie przez co ponownie czuł jej zapach... i zziębnięte ciało. Chętnie zobaczyłby ją nago.
- A gdzie tam, chodzisz całkowicie w porządku. Nie spałem i tak, to pomyślałem, że się przyłączę.
Izaak rzadko przesypiał całe noce, ale gdy już udało mu się zasnąć, żadna siła nie była w stanie doprowadzić Laufera z powrotem do stanu pełnej świadomości. Przynajmniej nie w środku marzeń. Między innymi dlatego Bran o głośność swych kroków martwić się nie musiała. Zresztą gdyby mu przeszkadzała, nie omieszkałby wspomnieć.
Zdziwił się tak "wielkim" wybuchem uczuć, w pierwszym odruchu nieznacznie się odsunął. Nie przeraził i zdecydowanie nie miał zamiaru odtrącać, lecz w przypadku Bran było to tak niespodziewane, jak ujrzenie baletnicy pozbawionej baletek. Albo conajmniej niczym frytki bez keczupu.
- Słodki jezu, dziewczyno. Z tobą wszystko w porządku? Coś się stało? - Odchylił się, by móc na nią lepiej spojrzeć.
Rzeczywiście się zmartwił. Sam nie był w najlepszym humorze, a dwie osoby to jednak zbyt wiele jak na jedno mieszkanie. Miał nawet ochotę zrobić coś, aby polepszyć sytuację. Na tyle, na ile potrafił, w podzięce za wyciągnięcie do niego pomocnej dłoni. Laufer nigdy nie zapominał. Czy to chodziło o rzeczy dobre, czy złe, zawsze musiał się odwdzięczyć, a że akurat teraz nadażyła się okazja, to postanowił skorzystać. Dla własnej satysfakcji oraz by pokazać, iż docenia.
O ile ona próbowała się uspokoić, Gaspard nawet się nie starał. Z przyjemnością "przypadkowo" dotykał jej piersi. Nieco zmartwiła go informacja "zero seksu", ale szybko stwierdził, że dziewczyna może w końcu jeszcze zmienić zdanie. Uśmiechnął się lekko i zdjął z siebie ręcznik, po czym rzucił go na bok. Podobnie zrobił z jej ręcznikiem. Puścił ciepłą wodę z kranu i pewnie objął Bran i stanął za jej plecami. - Zdejmę. - Zaproponował. Zadanie wcale nie było łatwe, ponieważ materiał mocno kleił się do jej gładkiej skóry. W końcu jednak zrzucił go z niej i zdjął z siebie bokserki. Objął ją mocno i bardzo łatwo podniósł, aby postawić już pod prysznicem. Co pewien czas jego palce dotykały jej skóry zupełnie swobodnie. Powoli zdjął z niej ostatni element bielizny. Uśmiechnął się szerzej podziwiając jej ciało. Sięgnął po mydło i nim przesunął po jej ramionach i piersiach...Lubił oglądać piękne kobiety.
Nie trzeba było być geniuszem, żeby zauważyć ich podniecenie. Gaspard po chwili odłożył mydło i objął ją, układając dłonie na pośladkach dziewczyny. Przycisnął ją do siebie, jednocześnie całując jej szyję i ramiona. Trudno było panować nad sobą, mając przed sobą tak uroczą kobietę. Następnie mocno ją pocałował, przesuwając ich w stronę ścianki, o którą w końcu mogła się oprzeć. Jedna z jego dłoni znalazła się na piersi dziewczyny. Zaczął delikatnie ją masować, zaczepiając kciukiem o sterczący sutek.
Dobrze, że Marie zaprowadziła ich do łazienki. Gorzej gdyby rzucili się na siebie na środku trawnika. Tu mieli choć trochę prywatności i zero widzów. Nie przejmował się faktem, że właściwie się nie znają. W końcu właśnie przeprowadzali dokładną analizę swoich cech zewnętrznych. Gaspard coraz silniej pieścił jej pierś, ściskając ją, pociągając i masując sutek. Jego włąsne pewnie były czerwone od "pracy dziewczyny". Przekręcił kurek na nieco chłodniejszą wodę.
Popatrzył jej w oczy i mimowolnie się uśmiechał. Pociągnął zębami płatek, a potem językiem lekko muskał jej ucho. Dłoń trzymał na jej zgranym tyłeczku i lekko go ściskał. Palcami sunął po delikatnej skórze, muskając to jej uda, to pośladki, dotykał podbrzusza. Starał się myśleć o jej pięknie, a nie chęci wzięcia dziewdzyny w tej sekundzie.
Visser na chwilę obecną miał dość Amsterdamu. Choć do tej pory nie narzekał, od kilku dni miał powyżej uszu szumu tego miasta, wspomnień z nich związanych oraz tego, że ust nie miał do kogo otworzyć. Holland, ten rybi chujek, wyjechał w siną dal i zostawił go samego.
Nie wiedział, co nim kierowało, kiedy wszedł na stronę biura podróży, zabukował dwa miejsca na dwutygodniowy urlop na Costa Brava, a potem powierzył swój bar jedynemu człowiekowi, który był w stanie zapanowac nad tym bałaganem i któremu Visser ufał tak samo, jak Willowi.
Pozostawała tylko jedna kwestia. Jedno wolne miejsce czekało, a Visser doskonale wiedział, kto to będzie. Szybko wsiadł do swojego samochodu i po kilkunastu minutach był w tej znanej dzielnicy i w budynku, w którym ostatnio bywał nie raz i nie dwa. Przeskoczył co dwa schodki, a potem nawet nie czekając, aż mu właścicielka mieszkania otworzy, wtargnął do mieszkania. Bo drzwi były otwarte. ot, takie wytłumaczenie.
- Brandi?
Kiedy znalazł dziewczynę w kuchni, oparł się nonszalancko o framugę drzwi i spojrzał na nią. - Pakuj się. Wyjeżdżamy. Oboje, za kilka godzin.
Na słowa Bran, Amelie skrzywiła się tylko zniesmaczona, najwidoczniej podzielając zdanie starszej pani, która postanowiła czym prędzej opuścić ich zacne grono. Amelie nie miała pojęcia czym spowodowana jest ta zmiana jej zachowania, a raczej fakt, że takie teksty Brandi już dłużej jej nie śmieszą. Może to przyjaciółka się zmieniła, a może to z nią było coś nie tak? W każdym razie jakoś nie potrafiła połączyć Bran i sukienki, nawet, kiedy patrzyła na ubraną ciemnowłosą.
- Nie ta odpada...- mruknęła zmęczonym głosem, taksując dziewczynę szybkim spojrzeniem.- W ogóle sukienki i Ty... Nie obraź się Bran, ale... jakoś tak... mnie to nie przekonuje...
Roześmiał się, patrząc, jak bardzo jeszcze jest nieogarnięta. Nie przeszkodziło mu to jednak w tym, by do niej podejść, objąć ją od tyłu w biodrach, a potem cmoknąć ją w policzek.
- Niespodzianka - powiedział cicho.
Nie chciał za dużo ujawniać, a zresztą lubił, jak kobiety do końca nie wiedzą, o co mu chodzi. To było na swój sposób pociągające.
- Idź się spakować, nie chcemy się przecież spóźnić na lotnisko.
Gorąca wyspa czekała. Zapowiadało się świetne czternaście dni, pełne słońca, alkoholu no i... seksu. Jak się kochać, to tylko na hiszpańskich plażach.
Tony wywrócił oczami, odsuwając się od Jones.
- Litości, mogłabyś tak nie dociekać? - wyjęczał. - Wyluzuj, nie mam zamiaru sprzedać cię do niemieckiego burdelu, a zabrać cię na urlop.
Czasami Brandi tak go irytowała, że ten pomysł z burdelem go niezmiernie kusił. Dało się z nią dogadać, jeśli chodziło o stosunki seksualne, jednak jeśli coś działo się nie po jej myśli i wbrew jej regułom, stawała się denerwująca i najchętniej Visser dałby za wygraną, ale nie teraz. Może i miał kogo zaprosić, ale z większością kobiet widział się nie więcej niż dwa razy, a Brandi stała się w jego życiu kimś wyjątkowym.
I do żywego zabolało go to, że mu nie ufała. Czyżby sobie nie zasłużył na zaufanie? O ile zdążył zauważyć, to po niej można było się wszystkiego spodziewać. Bardziej, niż po nim.
- Ale jeśli nie chcesz... sam to zrobię.
Odwrócił się, chcąc ruszyć ku drzwiom i wyjść, ale miał nadzieję, że go jednak zatrzyma i sama spakuje swoje manatki. Oby szybko.
Niestety Bran dotknęła tej najwrażliwszej kwestii, w której z Amelie nie było o co się sprzeczać, ani tym bardziej krytykować jej osoby. Moda i sposób ubierania panienki Morel były raczej tematami tabu, przynajmniej jeśli komuś życie było miłe, albo też zależało na znajomości z Amelie. Przynajmniej jeśli nie było się osobą stojącą wyżej od niej w modowej randze. Dlatego też prychnęła teraz i to wcale nie cicho, zakładając już torbę na ramię gotowa w każdej chwili wyjść.
- Nie, sądzę, ze tak jak pasuje teraz, pasowało i wcześniej.- mruknęła wyraźnie podirytowana.
Bran poczuła się dotknięta? A co niby miała mówić Amelie? Ona też cieszyła się z ich spotkania, wierząc, że dobrze będzie mieć dawną znajomą u swojego boku. Okazało się jednak, że wieczne żarty o tle seksualnym ani trochę Amelie nie bawią. Tak jak i całe obnoszenie się z faktem bycia lesbijką. Wiele rzeczy nie było takich, jakimi je sobie wyobrażała, a to chyba zawsze bolało najbardziej. Jednak marzenia Amelie na temat tego jaki świat powinien być, to już całkiem innego.
Problem w tym, że Amelie nie była już tak mała, choć nadal słodka i cnotliwa jak wcześniej, stąd i wiele rzeczy uwłaczało jej w obecnym świecie. Niemniej, nie chodziło dziś o to, że miała zły dzień, była raptem tylko trochę zmęczona, bardziej irytowało ją zachowanie Brandi, a już najdotkliwiej była uwaga na temat tego co miała na sobie, a czego kiedyś by na siebie nie założyła. I była to nie tylko wrażliwa dla niej kwestia, bo i zahaczała o modę, ale głownie dlatego, że ukazywało jak wiele ciemnowłosa o niej nie wie. A zdaniem Amelie była to kwestia wyjątkowo istotna. Zwłaszcza, gdy było się kobietą. Niemniej obiecała Bran pomóc z tą sukienką, wiec już zostanie. Trudno, najwyżej nie będzie się odzywać, albo rzuci jakąś niemiłą uwagą, ale zostanie. Obiecała.
Spojrzał jej w oczy, unosząc brwi.
- To jak, pakujesz się, czy mam jechać sam?
Naprawdę nie wiedział, dlaczego ma do niego tak mało zaufania. W końcu nie zrobił niczego takiego, co mogłoby ją do niego zrazić. Lubił ją, a nie tylko seks z nią, więc o co chodziło? Myślał, że darzy go tym samym uczuciem, bo bliższych relacji między nimi nie było. Może to i lepiej.
Cieszył się na samą myśl, że na te czternaście dni uwolni się od miasta i ludzi, pobędzie w ciepełku i spędzi wakacje tam, gdzie powinien je spędzić. Bez obaw o wszystko.
- Wyprowadzę psa, a ty się zajmij pakowaniem. Wylatujemy za piętnaście czwarta.
Wylatywali po czwartej, ale nie musiała o tym wiedzieć. Z kobietami bywało różnie, więc wolał być pewien, że będzie gotowa na czas.
Gwizdnął na suczkę, by ją wyprowadzić, a kiedy już przywiązał ją do smyczy, pochylił się nad Brandi i cmoknął ją w usta. - Niedługo wracam.
[ Gdyby Will tu był, to by się załamał XD ]
Babki to mają konkret nasrane we łbie – przynajmniej w jednej kwestii – i to wszystkie, wszyściuteńkie. Skoro Clayton rucha, bo lubi, to latawiec jest i rucha wszystko. Bez przesady! Nie tykał zakonnic, rudych, lesbijek, rencistek i emerytek, a także kobiet w stanie nietrzeźwym (o ile sam w takowym nie był). A, i chrześcijanek też nie ruszał. Nie chciał gromadki dzieci, no way.
Brandi robiła wrażenie, bo Brandi w takim wydaniu była… niecodzienna, bądź co bądź. I na Calebie zrobiła również, głupi i ślepy byłby gdyby nie.
- W końcu poznałaś moc męskiego argumentu, czy jak? – zażartował w swoim stylu, jak to zwykle. Caleb zawsze był bezpośredni, nawet jeśli nie było to do końca taktowne czy dobrze przyjmowane. Ale było szczere do bólu, do granic możliwości. I zdecydowanie miał gdzieś w tym momencie swoją towarzyszkę, jeśli o to chodzi. Swoją drogą, nie wyglądała ona na szczególnie zadowoloną, gdy podeszła do nich Brandi i, uwaga, Clayton był jednym z tych facetów, którzy zauważali takie rzeczy, aczkolwiek byli na tyle mądrzy, że się z tym nie afiszowali. Doświadczenie nauczył go, że to się zawsze źle kończy, nieważne jak to rozegrasz.
Nic nie widzisz, nic nie słyszysz. Chyba, że ci na ryj srają.
- Taaaak… to piwo mnie dobiło, po pięciu butelkach wódki. Nawet jeśli to Reeds – uśmiechnął się nad wyraz szeroko, i wierzcie było to niemożliwe dla zwykłego śmiertelnika, po prostu. Z tym się trzeba urodzić. Z dystansem do siebie również.
- Brandi, to jest Minnie, Minnie to jest Brandi – przedstawił sobie pobieżnie te dwie panie i dopiero zauważył, że Rory gdzieś zniknął ze swoją towarzyszką.
[to ty mi nie odpisalas :P]
A Mila - jak to Mila - dosyć często odwiedzała różne imprezy, zwłaszcza domówki, chociaż nie zawsze wiedziała kto je organizuje. Ale to było cudowne - po co znać właściciela, i tak każdy zapraszał każdego.
Też miała na sobie sukienkę, ale to w sumie nic dziwnego. Mila przecież zawsze nosiła sukienki. Krótkie, obcisłe na górze, z dużym dekoltem, a zazwyczaj rozkloszowane na dole. Teraz miała na sobie taką granatową, bez ramiączek, która jakoś tak podkreślała jej świeżą opaleniznę. Poprzedniego wieczoru wróciła do kraju po dwóch tygodniach nieobecności i zaraz została gdzieś zaproszona. Miała multum znajomych. Brakowało jej tylko takich przyjaciół, z którymi mogłaby rozmawiać o wszystkim. No, może oprócz Piotrka.
Gdy zobaczyła znajomą twarz, cholera, twarz, która ciągle siedziała w jej głowie podczas urlopu, natychmiast postanowiła podejść. Podeszła więc, ale cicho i ostrożnie, by potem odstawić piwo obok kanapy i położyć dziewczynie dłonie na oczach.
- Zgadnij kto to - zawołała nieco zmienionym, bardzo grubym i zabawnym tonem, licząc na to, że Bran jednak ją rozpozna.
Chociaż Visser był śpiochem, w samolocie jakoś nie udało mu się zasnąć. Może to dlatego, że Brandi pochrapywała na jego ramieniu, a on w końcu robił za jej bodyguarda? Nie, żeby był kimś, kto węszy spiski tam, gdzie ich nie ma. Po prostu na cel obrał sobie ochronę Jones, skoro już ją ze sobą wziął.
Nie wiedział jednak, że ta mała jędza potrafi wywijać takie numery. Oczywiście nie chodziło mu o łóżko, bo w tym to oboje byli całkiem nieźli, a o sytuację z mężczyzną, który uznał ich za ojca i córkę. Naprawdę aż tak bardzo rzucała się w oczy różnica tylko paru lat? Tony lubił żarty, ale tylko te z dobrym smakiem, a żart Brandi takowym nie można było nazwać. Wyprowadził go ten incydent z równowagi, nawet bardzo.
- Powiesz jeszcze jedno słówko, a rzeczywiście będziesz błagać, bym ci nic nie zrobił - syknął jej do ucha, a potem jak gdyby nic uśmiechnął się szeroko i skierował w stronę mężczyzny.
- Lubi żartować, mała bestia. Proszę wybaczyć, to było niesmaczne, ale przeżywa ten bunt młodzieńczy i jest jeszcze trochę głupiutka.
Pewien był, że go zdzieli, ale wolał uciszyć ją w porę. Gotowa jeszcze wykrzyczeć, że są parą terrorystów.
Oby tego nie powiedział w złą godzinę.
Mila też uścisnęła dziewczynę, ciągle jednak pamiętając o tej śmiesznej taktyce "udawaj, że to nic, a ona sama w końcu przyjdzie". Potem podniosła z podłogi swoje piwo i usiadła na kanapie.
- Faktycznie, trochę słonko przygrzewało - stwierdziła przyglądając się lekko zabrązowionym ramionom. Ale na serio, nie przeszkadzała jej bladość. Zwłaszcza, że przez pierwsze dni i tak była cała w czerwone plamy. Ale o tym postanowiła jednak nie wspominać. No bo po co?
- Co słychać? - zapytała siadając zupełnie nieelegancko, bo po turecku, przytrzymując jednak materiał sukienki, by nie chwalić się przed Brandi swoimi majtkami, jak zwykle czarnymi i jak zwykle koronkowymi. Można by przypuszczać nawet, że Mila chodzi ciągle w tych samych majtkach. Oczywiście jeśli ktoś nie przyjrzałby się koronkom. Każda była inna. Mniejsza jednak o to, cała ta sprawa z ukrywaniem bielizny nie była tym razem żadną taktyką, a ot, przyzwyczajeniem, w końcu po cholerę świecić majtkami przed wszystkimi w okół?
- Wygląda na to, że będę jechać jeszcze na dwa tygodnie na początku września, bo sama też mam zrezygnować z pracy w kwiaciarni, więc zapraszam - powiedziała z szerokim uśmiechem upijając kilka łyków piwa. O dziwo było polskie, a wcale niełatwo było znaleźć takowy wyrób. Organizatorka imprezy miała ewidentnie dobry gust.
- Chcesz spróbować? Piwo z mojej ojczyzny - podsunęła jej butelkę, okraszając ostatnie zdanie nieco rzewnym tonem. Nigdy nie była szczególną patriotką, w zasadzie to odkąd pamiętała marzyła o wyniesieniu się z Polski. A gdy poznała Marca Vankleefa - już wiedziała, gdzie chce spędzić resztę swojego życia.
- Swoją drogą, przepraszam za ostatni raz... wiesz, potem zdałam sobie sprawę, że to wyszło trochę... po jednej nocy zaproponowałam ci wspólny wyjazd - zaśmiała się, odbierając od Bran butelkę z piwem. - Wybacz, jeśli postawiłam cię w niezręcznej sytuacji. Zapewniam, że to było... czysto przyjacielskie posunięcie.
Jasne, jasne, Mila, tak sobie mów, może sama sobie jeszcze uwierzysz, co?
[ Ależ kurwa kierujesz przebiegiem tego wątku. Coś knujesz czy po prostu tak, o? ;d ]
Tak skarbie, sponiewieraj mną przy towarzyszce, którą chcę wyruchać. Brawa dla Brandi.
Minnie była wściekła, bo wyglądali jak para na „trudnych warunkach”, cokolwiek to znaczy. Dla Claytona generalnie było to nic, ale zdawało się, że dla blondynki to jakaś wielka sprawa jest, skoro ona jeszcze w ogóle Caleba nie tarmosiła, a ta oto lesba w sukience robiła to tak bezkarnie. A on nie protestował. Zresztą, co miał zrobić? Taki urok Londyńczyków, right?
Grzecznie się pożegnał, chociaż widząc nieco spiżdżoną minę swej towarzyszki zaniepokoił się nieco.
Nie wiedział co się stało, ale Minnie po prostu wyszła. Może chodziło o to, że zamiast napastować jej cycki oglądał film, czyli robił coś co generalnie robi się w kinie? Nieodkryta tajemnica, którą niestety musiał odkryć, albo przynajmniej udawać, ze odkrywa – że coś go to obchodzi. A chuja obchodziło.
Dlaczego one ciągle robią problemy? Kurwa?
Wyszedł pięć minut po Minnie i oczywiście czekała na niego na siedzeniach przy wejściu do sali kinowej. Zaczęła coś pierdolić o tym, że w ogóle nie zwracał na nią uwagi i nie tego oczekiwała. Potem, że niech nie myśli, że jest taka łatwa, co ogólnie trochę nie zgadzało się z jej poprzednimi spostrzeżeniami na temat jego zachowania, bo według niej co miał robić? Rozpędziła się w swych krzykach i okrzykach na tyle, że Caleb po prostu pochylił się i ją pocałował. Właściwie, to chamsko wpił się w te rozwydrzone, durne wargi, żeby po prostu zamilkła i ogólnie, żeby obalić teorię o jej łatwości.
Okej, jego może oszukiwać, ale po co siebie?...
Przypierdoliła mu, a raczej chciała, bo zadrapała mu paznokciami podbródek i poszła. Auć.
A potem zobaczył roześmianą Brandi, patrzącą w jego stronę, tuż przy wyjściu do sali.
- Lepsza drama niż na ekranie – uśmiechnął do niej i podrapał się za kark. Zapaliłby. – Dowiedziała się, że mam impotencję, bo piję za dużo mleka. I jestem delikatną ciotą, bo nie grzebałem jej w cipce w kinie.
Cóż, w Jean był taki problem, że sama kiedyś zabiła człowieka. Ale to było jednak coś innego. Miguel wykorzystywał ją, znęcał się nad nią, zmuszał do rzeczy, do których nikt nie powinien być zmuszany. Miguel był złym człowiekiem. A tamten chłopiec... był cholernie młody, a Koffler pewna - że też całkiem niewinny, nie zdążył pewnie jeszcze nic w życiu przeskrobać i jedyne co mogło sprawić problem jego rodzicom to jego orientacja seksualna. Mimo to - nadal było to tak cholernie wstrząsające. Ale przecież się trzymała, musiała. Dużo już przeżyła, nie?
Gdy dotarły do jej mieszkania, Koffler wpuściła Bran jako pierwszą, przypominając sobie przy okazji o swoim rowerze, który zostawiła przed kawiarenką. Najwyżej odbierze go następnego dnia.
- Wybacz, mam mały burdel - powiedziała, wprowadzając dziewczynę do swojego pokoju. Wszędzie unosił się zapach farb i rozpuszczalnika, ściana była za to obklejona rysunkami, które przedstawiały twarze różnych kobiet. Większość z nich to blondynki, ale przeważała jedna, szczególnie piękna twarz. Pociągła, o ciemnych oczach i wąskich ustach, okolona czarnymi falami. Uśmiechała się, albo patrzyła zasmucona, na niektórych rysunkach, większych, była naga, na innych trzymała na rękach dziecko.
Jean położyła torbę z zakupami n czerwoną kanapę stojącą przy ścianie pomiędzy dwiema częściami na które podzielony był pokój - jedna sypialniana - z łóżkiem obrzuconym częściami garderoby Koffler i druga, którą zajmowała sztaluga i stół z farbami, pędzlami, zużytymi szkicownikami.
- Palisz? - zapytała brunetka, wyciągając z torby wiśniowe papierosy.
Jemu było równie ciężko się powstrzymać jak jej. Dobrze wiedziała, że oboje są podnieceni. Brandi okazała się tak gorącą i pobudzającą osobą. Chciał więcej jej dotyku i ciała. Gdy odsunęła się nieznacznie, wyskakując z tym swoim "już", objął ją pewnie od tyłu i przysunął się, aby delikatnie muskać wargami jej kark i szyję. Opuszkami przesunął po jej szczupłym brzuszku i w dół po jej udach. - Przecież tego chcesz. - Szepnął jej do ucha. - Co w tym złego? - Mruknął odgarniając jej włosy na bok.
Nie no, to nie tak, że była zakochana. Zakochanie to takie wielkie słowo, a ona przecież nie wierzyła w wielkie słowa. To raczej było takie lekkie zadurzenie. Podniecenie przy każdym następnym spotkaniu, jakieś takie ukryte pragnienie. A nawet i do tego tak trudno było jej się przyznać. Przejdzie ci. Jeszcze kilka spotkań z Turnerem i będziecie ze sobą sypiać na stałe. Albo twój psychiatra wreszcie zechce pójść z tobą na randkę. I cała ta Brandi będzie mogła się wypchać. A na serio - wierzyła w to.
- Będę teraz na ostatnim roku studiów, więc zajmę się moją pracą magisterską. I pewnie poszukam jakiegoś stażu. Nie wiem, może w szkole. Ale wolałabym w jakiejś firmie zajmującej się tłumaczeniami. Więc na kwiatki nie będę miała czasu - stwierdziła z uśmiechem, wpatrując się w swoje dłonie. Były całkiem ładne, zadbane, szczupłe, ale po wewnętrznej stronie nieco szorstkie, miejscami skóra była twardsza, grubsza. Kwiatkowanie wcale nie było takie delikatne, subtelne i miłe jakby mogło się wydawać. Ale i tak całkiem lubiła tę pracę.
Westchnął ciężko, ale wyszedł za nią z kabiny. - Szkoda. - Stwierdził. Nie miał zwyczaju nikogo zmuszać, choć tym razem było szczególnie ciężko się powstrzymać. Spojrzał na swoje rzeczy. Mokre. Jej też. - To może chociaż pogadamy przy suszeniu ciuchów jakąś suszarką? - zaproponował obwijając się ręcznikiem. Spojrzał na Bran. - Nie musisz uciekać. Przecież Cię nie zgwałcę.- Ostatnie słowa powiedział z lekką kpiną. Musiał nad sobą zapanować, więc nie miał siły na miły ton.
- Jak chcesz. - Wzruszył ramionami. - Na prawdę nie miał zwyczaju zmuszać kobiet do seksu. - Powiedział poważnie. Zaczął otwierać szafki w poszukiwaniu suszarki. - Choć nie będę ukrywał, że to proste. Jesteś piękną kobietą, która widać nie do końca wie, czego chce, ale sądzę, że oboje byśmy z przyjemnością zakończyli to razem. - Mówił coraz spokojniej. Kiedy nie patrzył, napięcie nieco opadało, choć nadal czuł jej wargi na swojej klatce. Był ciekaw, jak wyglądałby stosunek z tym chochlikiem w ludzkiej skórze.
W końcu wyjął suszarkę. Rozłożył swoje spodnie. - Na pewno nie chcesz? - Zapytał mając do niej podłączonym urządzeniem.
Boks? E, to było takie do dupy nie podobne. Jean jak chciała, potrafiła się obronić. Tu kopniak w jaja, pięścią w nos, łokciem w plecy. Była wystarczająco silna, chociaż wcale nie wyglądała.
No ale boks? Przecież Koffler była leniem patentowanym. Na boksie chyba nie wolno nosić ciężkich butów, i chyba trzeba robić rozgrzewkę, nie? To nie było w jej stylu. Jedyny wysiłek fizyczny jakiego się podejmowała to jazda na rowerze i seks. Obie te czynności bardzo ceniła, lubiła, bo dawały jej sporą satysfakcję. Ale boks? No dobra. W sumie mogłaby się zgodzić, dlaczego nie. Udowodni Brandi, że to jednak nie dla niej. Jak wykona jakiś niedozwolony ruch i jej się oberwie. Ale liczą się nowe doznania, nie?
Spakowała do torby tym razem nie szkicownik i piórnik, ale getry i dużą, luźną koszulkę z logiem Joy Division. Na nogi wcisnęła za to trampki i nie bawiąc się w robienie jakiegokolwiek makijażu, ruszyła na podbój... sama nie wiedziała czego. Po drodze odbiła swój rower z tej felernej kawiarenki i już na nim pognała w umówione miejsce. Usiadła na murku przed szkołą, w której odbywały się zajęcia i zaczęła rozglądać się dookoła w poszukiwaniu Brandi, nucąc przy okazji tylko w swojej głowie "she's lost control".
Ani trochę jej nie zrozumiał, ale nie przejmował się tym specjalnie. Wysuszył się, a potem zaczął suszyć, żeby, kiedy Bran wróciła. Spojrzał na nią zdziwiony, kiedy okazało się, że twarz dziewczyny przybrała czerwony kolor.
- O co chodzi? - Zapytał, biorąc od niej rzeczy. Ubrał się. - I po co? Coś się stało? - Nie lubił być nie doinformowany, a to właśnie był taki moment. Mentalnie szykował się do wyjścia. Nie miał już ochoty wracać na imprezę.
[Oj... moja klawiatura nie lubi wszystkich literek...]
- Cholerni łysi - stwierdziła z lekkim grymasem na twarzy, ale zaraz potem został on zastąpiony przez szeroki uśmiech, który całkiem często widniał na jej twarzy, chociaż podobno ludzie jej pokroju się nie uśmiechają. A gówno prawda.
- Niech tylko spróbuje, ja mu już dam - mruknęła i poszła za dziewczyną do budynku szkoły, bodajże podstawówki. - Jest tu gdzieś szatnia, nie? - zapytała, związując jednocześnie ciemne włosy fioletową frotką, którą wyjęła z kieszeni swojej torby.
[wybacz mi, że tak krótko, ale coś mi nic nie przychodziło do głowy]
[ Kocham twoje literówki ;D ]
- Słabo to zabrzmiało – mruknął z lekkim uśmiechem na ustach wyciągając z paczki papieros. Wyjął zapalniczkę i zapalił go, już po chwili się zaciągając. Zerknął na Brandi. – Właściwie jesteś tu, bo?... Film nie był wcale taki zły, a twoja koleżanka ma pr0 cycki. Na twoim miejscu bym jej nie zostawiał – uśmiechnął się szeroko i było oczywiste, co miał na myśli. Caleb dostawał w pysk cały czas, a właściwie to nie, bo przeważnie nie, bo potencjalne agresorki nie dosięgały do jego twarzy i działo się to, co zaistniało przed chwilą – podrapana broda. Generalnie kopały go, biły po klacie, a raczej brzuchu i… rany, mówienie o tym jest bolesne. Biedny Fred. Tak czy inaczej, był przyzwyczajony. Zawsze zrobił coś nie tak, ale nie zrobił, co też było be, więc musiał oberwać.
Clayton był jednak dzielny i nie oddawał. Nigdy, nawet jeśli babka byłaby najdurniejszą i najbardziej wkurzającą na świecie. W gruncie rzeczy, nie pieprzył się z takimi, z którymi by rozmawiał jakoś często. Przypadkowe, koleżanki koleżanki etc, z którymi po prostu się ruchał. Bo na pewno nie kochał. Gdyby się odezwały z pewnością przeszłaby mu cała ochota, bo poniektóre z owych panien… były irytujące. Nad wyraz.
- Nie wiem o co jej chodziło. Nie chcę wiedzieć. To był chyba ten gatunek kobiet z najdurniejszych powodów do zarzucania fochami, albo coś. Nie wnikać – wzruszył ramionami, wypuszczając kłęby dymu z ust. – Pewnie nie wiedziała, że jesteś lesbijką, tyle. Swoją drogą, nie pozwoliłbym jej uderzyć ciebie – mrugnął do Jones wesoło.
Przez dłuższą chwilę patrzył na nią szczerze zdziwiony. Cóż jak na lesbijkę, potrafiła nieźle go pobudzić. Widząc jej czerwone policzki, zawstydzenie i lekkie zagubienie, usiadł na podłodze i zaczął się śmiać. Szczerze i bez złośliwości. Przez dłuższą chwilę nie mógł się opanować. - Nieźle. - Stwierdził wesoło i wstał. - To wyjaśnia czemu mnie nie chcesz, ale nadal jest zabawne. - Przyznał całkiem bez żalu. Nie miał uprzedzeń. - Ale to wino nie może się zmarnować. - Pogłaskał ją po policzku. - Co powiesz na to, żeby pokazać im jak bardzo napaleni i zakochani w sobie jesteśmy? - Zaproponował. Odsunął się i zaczął składać ich rzeczy, żeby zabrać je ze sobą. - Możemy zaczepić jakąś dziewczynę i zaprosić ją do trójkąta. - Dodał i mrugnął do Bran.
Coś co dla niej było dramatem jego śmieszyło. Jakoś nie miał zwyczaju przejmować się opinią innych, szczególnie, że jego własna siostra rozgłaszała plotki na jego temat... jaki jest zły i niedobry, wyrzuca ją z domu i myśli tylko o jednym. Nic tej opinii już nie mogło zaszkodzić.
Wyszedł więc za dziewczyną, zabierając ze sobą rzeczy. Ludzie spojrzeli na nich, a Gaspard tylko ukłonił się nisko i starał się nie parsknąć śmiechem. Poszedł za Bran do tego pokoju. W sumie myślał o wyjściu, ale to wino nieco go kusiło. Po wydarzeniach z basenu i łazienki upicie się nie było takim złym pomysłem.
Niech lepiej zostanie jeszcze na razie w ubraniach, tak będzie lepiej. Klienci restauracji byliby oburzeni, gdyby nagle zachciało jej się rozbierać w tymże kącie, w którym siedzieli. Niestety, ale ludzi razi tego rodzaju ekshibicjonizm (niektórych także psychiczny, choć jemu to w gruncie rzeczy wszystko jedno, czy ktoś się przed nim wynurza, czy nie).
- Fretki i bez wina mają dobrze poprzestawiane w głowach - mruknął i wysączył jeszcze trochę trunku z kieliszka, po czym pokręcił głową w reakcji na jej następne słowa. - Rumbę nie, tango mogę z tobą tańczyć. Jakoś się odnajdziesz, gwarancja najlepszego tancerza Amsterdamu - uśmiechnął się do niej jednym kącikiem ust, a potem odstawił trzymany w palcach przedmiot z powrotem na stół.
Nie doceniała starszych koneserów kobiecej urody? Okrutna z niej kobieta, doprawdy. Mężczyźni to mężczyźni, musieli nieraz spojrzeć tu czy tam, a ona już kompletnie nic na to nie może poradzić. Chyba, że chciała chodzić w golfie cały czas.
- W sumie mogę chcieć - przyznała z uśmiechem, odstawiając swoje piwo obok kanapy. Parka, która kręciła się chwilę temu w pobliży okna ulotniła się i teraz zostały już same.
- Podziwiam cię. Trzeba być hardkorem, żeby studiować medycynę. Ja jestem typowym filologiem. Lubię się uczyć języka, lubię się bawić w tłumaczenie... to przy cięciu ludzi i grzebaniu w ich wnętrznościach wygląda jak zabawa dla przedszkolaków - powiedziała ze śmiechem i wzięła kieliszek od Brandi. Lubiła swój kierunek, swój przyszły zawód, ale zdawała sobie doskonale sprawę z faktu, że nie było to szczególnie skomplikowane i większość ludu bez problemu poradziłaby sobie z czymś takim.
- W ogóle, czy mi się zdaje, czy jesteś angielką? Bo tak twój akcent trochę cię zdradza, ale to trudno ogarnąć jak się mówi po holendersku - skrzywiła się nieco. Nie przepadała za tym językiem i opanowanie go nadal sprawiało jej lekkie trudności.
Rzucił się na łóżko i spojrzał w sufit. Nie specjalnie interesowały go poczynania dziewczyny. Materac okazał się całkiem wygodny i Morel uznał, że mógłby spokojnie się na nim przespać. - Co? - Spojrzał pytająco na Bran. - Nie... Przeszła i ochota na cokolwiek. Zastanawiam się czy wstać i iść czy najpierw się zdrzemnąć, poczekać aż obeschną rzeczy. - Odpowiedział szczerze. - Z drugiej strony... ludzie mają różne upodobania... Po co coś takiego oglądać, kiedy przy tej kasie można załatwić sobie na żywo? - Zapytał rzuciwszy jedno spojrzenie na telewizor.
[ Wariactwo, no. Nie mam pomysłu ani jakoś specjalnie nastroju do zaczynania, może jutro czy coś. ]
- W takim razie stałaś się biseksualistką, a tutaj masz sporę konkurencję, niestety – wzruszyła ramionami ze śmiechem, trzymając w zębach papieros. Skrzyżował ręce na piersi, przyglądając się bacznie Brandi. Wcześniej w końcu nie mógł, bo z grzeczności nie zrobił tego przy Minnie, ale jak widać… niewdzięcznica. – Wow, masz cycki – pokiwał po chwili głową z uznaniem. – Gdybym wybrzydzał w ten sam sposób co ty, musiałbym się stać ascetą. Jeśli wiesz, co mam na myśli – spojrzał tutaj na nią znacząco i uśmiechnął się lekko. Seks to seks, Caleb nie nadawał jemu większego sensu od tego, który miał.
- Sory, ale jednak bym do tego nie dopuścił – uniósł brew rozbawiony. – Nie toleruję mordobicia u kobiet. Chyba, że mam na myśli te w kisielu. – roześmiał się. Brandi mogła założyć kieckę, ale dalej była Brandi… która sypia z facetami. Z facetem. Chyba, nie wiedział. Ciekawe kim był ten szczęśliwiec? To było takie trochę dziwne, przyzwyczaił się do tego, że była lesbijką i tego się wiernie trzymała.
[ I odpowiadając na pytanie - fajnie neologizmy towarzysz XD ]
Spojrzał na nią nieco niechętnie, ale w końcu westchnął i usiadł. - A kiedy planujesz powtórkę? - Zapytał i uśmiechnął się nieznacznie. Nawet nie miał ochoty udawać urażonego czy obrażonego, skoro po odejściu napięcia, zwyczajnie stało mu się to wszystko obojętne. - Daj. - Wziął od niej butelkę i korkociąg. Po chwili napełnił dwa kieliszki. Odstawił butelkę na szafkę obok łóżka. - To co mi o sobie opowiesz? - Zapytał. - Oprócz tego, co już wiem...gdzie masz pieprzyki i wolisz kobiety? - Podsunął, uśmiechając się łagodnie.. Mogła uznać jego słowa za złośliwość, ale nie to miał na celu.
- A mi pod tym względem Anglia bardzo pasuje. Chciałabym kiedyś wieść takie proste, idealne życie. Wiesz, na jakiejś zabitej dechami wsi, mieć konia i dwie krowy, przy tym koniecznie świnkę, przy domu mieć staw i pić herbatę zamiast wódki - powiedziała ze śmiechem i napiła się wina. Dopiero po chwili zdała sobie, że przez chwilę nawet prowadziła taki tryb życia: mieszkała na wsi z mężem, piła herbatę i zrobione przez siebie nalewki, a obok dużego domu był staw z drewnianym pomostem. A jednak nie była szczęśliwa. Bo do pełni brakowało jej uwagi drugiej osoby. Po cholerę jej duży dom, jak nie miała w nim zbyt dużo miłości.
- Ale do Holandii wyjechałam z zupełnie innych powodów, chyba nawet odwrotnych. Tylko po to, żeby wyjść za mąż - zaśmiała się. - Wiesz, z moją matką nie dało się żyć tradycyjnie. Ona też jest lesbijką. I przy okazji artystką. To chyba najgorsze połączenie dla nieśmiałego dzieciaka. Też z nadwagą - wyszczerzyła zęby w uśmiechu. Cóż, dawnej nadwagi nie było po niej już wcale widać. Na szczęście.
[dobra, zapomniałam dopisać, blondi przeszła na angielski, bo wcześniej wspomniałam, że kaleczyła po niderlandzku :P]
Słuchał ją grzecznie. W pewnym momencie zamknął oczy, ale kiedy skończyła uchylił jedną powiekę. - Nawet część zapamiętałem. - Odpowiedział i uśmiechnął się lekko. - To była dość długa historia, ale nawet mnie nie zanudziłaś. - Nie była to kwestia treści, ale faktu, że dziewczyna potrafiła dzielić się tym, co dla niej ważne. Umiała opowiadać. - Czyli wiedziesz sobie w miarę spokojne życie... masz swoje pasję i od czasu do czasu znajdujesz sobie jakąś kobietę do przygód łóżkowych? - Podsumował. - A.. i masz kochanka. Wydaje mi się, że załapałem ogólny sens wypowiedzi. - Stwierdził z przekonaniem. Napił się wina.
[ A ty wiesz, że Caleb zna Tołniego? To jego sensei, mwahaha ;d ]
- To brzmi w chuj dziwnie, wiesz? – mruknął z rozbawieniem, zerkając na nią kątem oka. Oderwał peta od ust, lekko się uśmiechnął. Kurde, to naprawdę ciekawe kim był ten facet. Miał chuja od Wrocławia do Opola czy jak? Co on musiał w sobie mieć, że Brandi wskoczyła w sukienkę i promiennie mówiła mu, że sypia z jakimś facetem. Normalnie chciał poklepać gościa po plecach, podziękować, że nie pozwala nagina to, co czasem natura spierdoliła, nie pozwala się marnować takim cyckom. Okej, był tolerancyjny, bo uważał, że każdy powinien być taki jak chce, ale czasem aż żal brał, gdy widział jakieś piękne, homoseksualne cycki. Smuteczek!
- Zaiste, piękna historia – tym razem głośno się roześmiał. Pięknie sobie poczynia z osobnikami płci męskiej a on dowiaduje się dopiero teraz? Aż żal bierze, serio. Tyyyle widoków go ominęło, no niepojęte… Dlaczegoż, dlaczegoż no nie było go na tej imprezie? - Obrońca uciśnionych jestem, zawsze.
- Sorrry, nie widzę dokładnie – powiedział z uniesioną brwią patrząc na Brandi i ręką „odgarnął” chmarę dymu. – Co, mam ci powiedzieć, że chętnie bym cię przeleciał?
Uśmiechnął się rozbawiony. Wyobraził sobie minę tego faceta. - Powiedziałaś mu to? - Zapytał wesoło. - Co do mojej krótkiej historii... Mieszkam tu od pewnego czasu, studiuję architekturę, szukam dopływu gotówki, grałem w siatkę... miałem wątpliwą przyjemność dotykać się do instrumentów... W życiu stawiam na chwilę, czerpanie z okazji i zabawę. Sypiam z pięknymi kobietami i nie jestem w żadnym stałym związku. Mam w rodzinie małego terrorystę, będącego moją siostrą. Aktualnie dorobiłem się współlokatorki z małym kameleonem, który uwielbia spać mi na głowie. To chyba byłoby na tyle. Chyba, że masz jakieś pytania. - Opróżnił kieliszek. - Może jakaś muzyka? Bo raczej nie interesują nas pornosy.
[dobra, mila siedziała, ale chuj z tym :D]
Blondynka usiadła obok dziewczyny ziewając. Sama była już trochę podpita, ale na razie nic groźnego. Nie mówiła ani nie robiła głupich rzeczy, ale w końcu noc jeszcze młoda, nie?
Mila popatrzyła na Bran z szeroko otwartymi oczami, gdy usłyszała wzmiankę o ciąży i o Tonym. Zakodowała sobie w głowie, że gdy Brandi skończy mówić, zada jej pewne interesujące pytanie.
- Moja matka odcięła się od rodziny. Nawet od mojego ojca. I brata. Wiesz, zostawiła swojego syna, pierworodnego w imię kobiecości. Mam nadzieję, że nie jesteś aż taką maniaczką, co? - zaśmiała się mimo dosyć ponurego wspomnienia.
- I nie jestem bi. Jestem 100% straight - powiedziała ze śmiechem, bo ostatnio to powiedzenie, które maglowała tak często w swojej głowie stało się jej ulubionym. - No, przez ciebie tylko 99. Ale i tak.
- Muzyka... brzmi zupełnie inaczej na żywo. Uwielbiam słuchać czegoś, ale nie zawsze mam nastrój. - Przyznał. - A... moja siostra? Amelie. Takie małe niby miłe, a wredne i złośliwe. - Wzruszył ramionami. - Jak tak Cię słucham to może dobrze, że mi odmówiłaś? - Powiedział nieco rozbawiony. - Jeszcze miałbym doła przez najbliższy tydzień... i jakieś zachwianie poczucia wartości, jeśli nie spełniłbym Twoich oczekiwań. - Spojrzał na nią i widać było, że nie bierze tej rozmowy na poważnie. Zwyczajnie wino po innych alkoholach sprawiało, że wpadał w lepszy nastrój.
Oho, tego to się nie spodziewał. Siostro, co tak ostro? Claytonowi oczywiście wcale to nie przeszkadza, ale Jones była trochę taka nieprzewidywalna, więc chwilowo nie czuł się pewnie na tym gruncie, ale podkreślamy – chwilowo. Właściwie nie zastanawiał się, co chce powiedzieć, bo było to zbędne. Na jego wargi wpłynął zawadiacki uśmieszek. Kiedy ona się nauczyła takiej kokieterii? Naprawdę miała dobrego nauczyciela, nie ma co.
Żeby lesbijki wpływały tak na mężczyzn? Niepojęte, co nie?
Nie powiedział nic, po prostu się pochylił, spojrzał jej w oczy, a potem językiem przejechał po jej pełnych wargach. Szybko, lecz nie gwałtownie się wyprostował, co by nie sięgnęła, jakby chciała go uderzyć. Obawiał się, że od niej bolałby dość mocno. Zresztą, był szczery, jego zachowanie było najzupełniej szczere, a tego właśnie oczekiwała, czyż nie?
Skoro chciała, by nagle zaczął rozpatrywać w kategoriach mocno erotycznych, Clayton nie miał żadnego problemu z zmianą nastawienia. Żadnego.
- Nie piłaś, nie ćpałaś. Więc mówisz poważnie? – roześmiał się wesoło, patrząc na chwilowo zdezorientowaną minę Brandi.
Podobno Caleb dobry był w te klocki. Podobno, podobno…
- Nigdy nie chciałam mieć dzieci, przeraża mnie odpowiedzialność i to, co musiałabym utracić. To był jeden z głównych powodów dla których rozeszłam się z mężem. On chciał koniecznie dziedzica, wiesz, z jego nazwiskiem, majątkiem i krwią. A ja chciałam dalej studiować, zdobywać świat i zrobić taką karierę jak on. W większości anglojęzycznych w oryginale książek, przynajmniej tych nowszych, przy tłumaczeniu stoi jego nazwisko. Nie podobał mi się pomysł, że on robi to, o czym ja marzę, a ja wychowuję gromadkę wrzeszczących dzieci - jęknęła, próbując rozluźnić się mimo pozycji w jakiej utknęła. I zapach, dotyk Brandi był naprawdę przyjemne, dobrze jej było, ale męczyła ją tylko taka prozaiczna rzecz. W ciągu wakacji utyła cztery kilo. Oryginalne włoskie jedzenie robiło swoje.
- Jezu, nie jestem dla ciebie za ciężka - zapytała, unosząc się nieco. A tak cholernie chciała pozbyć się już tej manii na punkcie wagi. - Sporo przytyłam w czasie wakacji i nie chciałabym cię przypadkiem zagnieść.
Mila słysząc to oparła się z powrotem swoim ciężarem na Brandi, nadal niepewnie, ale już nieco spokojniej. Sama wiedziała doskonale, że długo ten stan nie potrwa. Wystarczy, że znów coś zepsuje jej humor a ona wtedy znowu porzuci węglowodany.
- Myślę, że to jakimi matkami będziemy zależy w dużej mierze od tych naszych. Nie wiem jaka była twoja, więc może moja hipoteza jest błędna, ale na przykład moja była przykładem "jak matka nie powinna się zachowywać". A że mam słaby wzór, to i słabą matką bym była. Chociaż z drugiej strony są jeszcze przypadki, gdzie kobiety nie chcą w żadnym wypadku przypominać własnych rodziców. Ale to już są chyba przypadki patologiczne, nie? - zastanowiła się, ale zostawiła ten temat, skupiając się już na swoim kieliszku, który opróżniła dosyć szybko.
- Dolejesz, miła ma? - zapytała, po czym uśmiechnęła się szeroko.
- Boks, mówisz? - Mila zadumała się, próbując powiedzieć coś sensownego, ale nic nie przychodziło jej do głowy. Widocznie bliskość Brandi też jakoś robiła jej wodę z mózgu, bo na serio. Nie mogła wymyślić niczego sensownego. Była to też oczywista oznaka sporej już ilości alkoholu, jaki miała we krwi. Kurwa no, a miała przecież pić już tylko w męskim towarzystwie. Oczywistym było, że picie z Brandi naginało tę zasadę, chociaż z drugiej strony podpadało to pod kategorię "osoby, z którymi był/będzie seks". A potem olśnienie!
- Nie wierzę w przemoc, nawet taką czysto sportową. To trochę pojebane, bić się po mordach dla sportu.
W tym momencie blondynka wyciągnęła przed siebie lewą rękę, gdzie pomiędzy łokciem a nadgarstkiem miała wytatuowane proste, raczej hipisowskie hasło. I to akurat też miała po matce.
Takie to trochę… dziwne było, tak, Clay, znowu użyjesz tego słowa, ale przyznaj sam, ta sytuacja jest dziwna. Wczoraj lesbijką, a dzisiaj… właściwie czym? A raczej kim. Jednakże, nie przeszkadzało mu to wcale, a wcale. Nie przeszkadzało mu w momencie, gdy koniuszkiem języka dotknął jej warg, jak i nie przeszkadzało wtedy, gdy pomachała mu tym swoim zadem, wciśniętym w nad wyraz seksowną kieckę. I nie mógł zrobić nic innego, jak tylko zwyczajnie za nią pójść. Czyli zrobić to, co każde zdrowy i heteroseksualny facet na jego miejscu.
Miło, że go nie uderzyła, tak w ogóle. Miło.
Ruszył zwyczajnie za nią i klepnął ją w tyłek, gdy udało mu się ja dogonić. I natentychmiast schował rączki krzyżując je za sobą i uśmiechnął się szeroko, gdy tylko na niego spojrzała.
- Tak, pamiętam, nigdy mi się nie zdarzył atak trzech napalonych palantów, ale jak byłaś w pobliżu - zaśmiała się, przypominając sobie tamtą sytuację w barze Tonego. Mila uśmiechnęła się nagle, bo coś raczej strasznego przyszło jej do głowy. Nie mów tego Mila, nie mów tego, nawet się nie waż... Mila więc ugryzła się w język. A potem, mimo tego ugryzienia, powiedziała:
- Wiesz co? Żeby teraz nas ktoś nie napadł. Może się ulotnijmy gdzieś. W domu też mam wino - to ostatnie mruknęła prosto do ucha Brandi, ale potem czując się raczej głupawo zaśmiała się po prostu, bagatelizując wszystko. Cholera jasna, wszystko z facetami było takie proste. Zero wstydu, proste układy, niczego się nie bała, na nic specjalnie nie uważała. A przy Brandi odstawiała jakieś cyrki.
- Wiem, że to niezbyt dyskretne pytanie, ale... sypiasz z Tonym tak na stałe? Bo wywnioskowałam tak z naszej rozmowy - zapytała po chwili, chcąc zmienić temat.
To było cholernie podniecające – ona była cholernie podniecająca w tym momencie.
Jednakowoż, Caleb sobie cenił prywatność, owszem tutaj była jako taka, ale… było z lekka niebezpiecznie. A chuj tam, adrenalina i inne gówna. Nie chciał jednak, aby Brandi rozbierała się tutaj całkowicie, bo potem trudno byłoby jej się z powrotem ubrać i oboju udawać, że nic się nie stało z odpowiednim do tego repertuarem muzycznym, który już słyszał w głowie i zaśmiał się. To mogło być wzięte za dziwne czy bezczelne przez Brandi, bo zrobił to w momencie, w którym ona odwróciła się do niego tyłem, ukazując suwak sukienki.
- Nie – mruknął lakonicznie, chwycił ją za ramiona i odwrócił przodem do siebie, po czym pochylił się nieco nad nią, musnął jej wargi swoimi, a potem elegancko poprawił ramiączka. Miała prawo być zdezorientowana i taką właśnie miała minę przez jedną krótką chwilę. Bo potem Clayton nieco podwinął jej sukienkę i sięgnął ręką do jej majtek, które zgrabnie i szybko nieco zsunął i natrafiając opuszkami na jej kobiecość zaczął ją powoli, acz stanowczo pieścić. Patrząc przy tym wszystkim cały czas jej w oczy, nie spuszczając praktycznie wzroku. – Pokażę ci, dlaczego kobiety lubią pianistów – zaśmiał się cicho do jej ucha, a w sumie zamruczał, przygryzając lekko płatek.
- O tak - zaśmiała się, kiwając głową. Faktycznie, Tony był jednym z tych mężczyzn, którzy potrafili zatrzymać w łóżku dziewczynę na dłużej. Nawet jak była lesbą, jak widać. - To trochę chore. Zrobił się z tego dziwny trójkącik - stwierdziła, a potem zastanowiła się nad propozycją Bran. W sumie nie była fanką zostawania na noc u kogoś obcego, ale z drugiej strony - Bran bardziej trzymała się rozsądku. Faktycznie, ich sukienki nie nadawały się na spacer o tej porze.
- No dobra, możemy w sumie iść - skinęła głową i podniosła się z kanapy, biorąc ze sobą kieliszek, a potem zabierając ze stolika małą, wściekle różową kopertówkę.
Ruszyły po schodach na górę i zajrzeli do kilku pokoi. Jeden był pokojem dziecinnym, co od razu odstraszyło blondynkę, ale kolejny wyglądał całkiem w porządku. Zwłaszcza, że miał gigantyczne łóżko, które okazało się przy okazji cudownie miękkie, gdy Mila usiadła na jego brzegu, by rozpiąć swoje sandałki. Cudowne to było uczucie, ściągać szpilki po całym dniu.
Gdy Brandi przekręciła klucz w drzwiach - Mila ponownie poczuła to okropne zdenerwowanie, chociaż przecież już raz to zrobiła, nie było to już tak zupełnie nowe. A jednak ciągle peszyła ją nieco perspektywa bycia z inną dziewczyną. W zamkniętej sypialni, na domówce u kogoś, kogo nie znała. Prawie jak w amerykańskich filmach.
No chyba nie myślała, że Caleb zadowoli się jakimiś ochłapami? Jakkolwiek źle to brzmi, chodzi o jakieś resztki jej seksualności, tylko kawałeczek, kawalątek i nic więcej? I on, jako samiec ma się z tym tak po prostu pogodzić? No, kurwa, way. Skoro już go tutaj przywlekła i krew mu napłynęła ku dołowi tak, że jego przyjaciel, którego dumnie nazywa Fredem, stanął na baczność, to musiała się tego spodziewać. Ale Brandi sypiała z kobietami, więc nie wiedziała nic o facetach. O różnych facetach, nie tylko tamtym gościu, który zakończył jej „celibat” na płeć brzydszą.
Musnął jej brodę, językiem przeciągnął po linii jej szczęki, a także wsadził palce głębiej, stymulując jej łechtaczkę, lekko ją podszczypując i po prostu drażniąc. Bo uwielbiał drażnić kobiety, tak po prostu. Wedle prośby. To było po prostu kurewsko przyjemne. Tak samo jak to, gdy obserwował jej twarz, w pełni zadowoloną z tego co robi i nie mająca kompletnie żadnego sprzeciwu. I musiała mu wybaczyć, jeśli „coś” ją kuło w brzuch, czy coś.
Mila zastanowiła się. No bo co mogła o sobie opowiedzieć? Powiedziała chyba wszystko co najważniejsze. Jest rozwódką, lubi się ruchać, ma matkę wariatkę. Opowiedziała o swojej uczelni, o tym co chce robić w życiu. Cóż, Mila po prostu nie była przesadnie interesującą personą.
- Na przykład... urodziłam się na pogrzebie mojej babci. Mama mówi, że to reinkarnacja. I teraz jestem tak pojebana jak babcia. Ale babcia, wiesz, ona po Auschwitz skończyła ze schizofrenią. Więc widać jak własna matka mnie uwielbia - zaśmiała się, odgarniając nieśmiało włosy Bran za uszy. Czuła jakiś ścisk w żołądku i bliskość tej dziewczyny znowu moczyła jej majtki. Cholerna Brandi!
- Dzieciństwo spędziłam nad morzem. A potem mama zabrała mnie do Krakowa. Tam przez sporą część mojego okresu dojrzewania próbował się do mnie dobrać kumpel matki. Ale trzymał łapy przy sobie. I się okazało, że jednak zaczęliśmy się ze sobą spotykać. W Amsterdamie. Jest pisarzem i kupuje naprawdę dobrą bieliznę. Tylko wiesz, jest trochę chujem. Lubi sobie ze mnie żartować. Zwłaszcza w momentach, gdy w kimś się zakochuję - i na koniec wzruszyła ramionami. Paplała zupełnie bez sensu, a potem trochę zaczęło kręcić się jej w głowie. Znak, że wystarczy może już tego wina.
- Nie wiem czy to jakoś cię zainteresowało - uśmiechnęła się, a potem zapytała:
- Możemy otworzyć okno?
Mila zaczęła śmiać się, słysząc tę opowieść.
- Cóż, to trzeba ci przyznać, byłaś bardzo ambitnym dzieckiem - stwierdziła, próbując sobie przypomnieć, co ona robiła jako dziecko. I w sumie nic nie przychodziło jej do głowy szczególnego, bo była raczej zwykłym, nudnym dzieckiem, tyle tylko, że...
- Ja lubiłam gotować. Do tej pory mnie to jara - oznajmiła i opróżniła całkiem szybko swój kieliszek, wierząc w to, że jak pije się szybko, działa z lekkim opóźnieniem. A była już wystarczająco senna.
- Niech się bawią, my też możemy się bawić - powiedziała, odstawiając kieliszek i pocałowała bardzo delikatnie Brandi w policzek. Zupełnie jak nie ona. Grzecznie, niewinnie. Mila, biedactwo, co ci się dzieje?
[Brandi chyba nie odpisała Turnerowi :D Ale ja się nie czepiam- jak będzie gotowa to odpisze. Sama odpisuję praktycznie co tydzień, eh :< ]
- Owszem, Amelie Morel. Czyli znasz moją siostrzyczkę? - Uśmiechnął się lekko, obserwując zmieszanie dziewczyny. Nigdy specjalnie nie wtrącał się w życie Amelie, tak jak ona w jego. Teraz jednak był zaintrygowany. - Powiesz mi coś o niej? Podoba Ci się? A może spędziłyście pełną rozkoszy noc? - Zapytał szczerze rozbawiony. Nie często dochodziły do niego głosy o siostrze, a już na pewno nie o jej związkach i przelotnych romansach.
- Owszem, Amelie Morel. Czyli znasz moją siostrzyczkę? - Uśmiechnął się lekko, obserwując zmieszanie dziewczyny. Nigdy specjalnie nie wtrącał się w życie Amelie, tak jak ona w jego. Teraz jednak był zaintrygowany. - Powiesz mi coś o niej? Podoba Ci się? A może spędziłyście pełną rozkoszy noc? - Zapytał szczerze rozbawiony. Nie często dochodziły do niego głosy o siostrze, a już na pewno nie o jej związkach i przelotnych romansach.
Ponieważ nie był draniem, postarał się nieś miać skoro dla dziewczyny to "ozstanie"było w pewien sposób bolesne. Przygryzł wargę i przez chwilę milczał. - No... Zgodzę się, że neco jej odbiło na punkcie tych fatałaszków. Z resztą nie tylko Ciebie zostawiła. - Wzruszył ramionami. - Mnie też uznała za niegodnego jej towarzystwa. - Dodał i uśmiechnął się do Bran. - Można przywyknąć.
Pomimo, że taki stan rzeczy trwał już od dawna, czasami było mu szkoda, że ta fajna Amelie zmieniła się i już nie byli tą dwójką zgranego rodzeństwa. Z drugiej strony... życie to życie i nie warto tracić czasu na rozpamiętywanie.
Napił się wina. - Co do seksu to nie wiem... nie często wpadam na jej znajomych. - Dodał i polał im.
Pokręcił z rozbawieniem głową. - Wcześniej szalała, ponieważ wszystkiego jej zabraniano, a teraz jest wolna, więc się wywyższa. - Westchnął. - I owszem... jesteśmy wstawieni. - Zgodził się bez zastrzeżeń. - Z drugiej strony będę ją szantażować, gdy ją spotkam gdzieś przypadkiem. - Zapowiedział. - Poza tym... chyba mogę załatwić, żeby to doszło do jej uszu. - Pomyślał. - Wynajmuję pokój jej koleżance... chociaż z nią też się ostatnio nie dogaduje, ale to może nawet lepiej? Niech jej rzuci to w formie złośliwości...- Zaczął się zastanawiać. Plotka nie powinna zniszczyć delikatnej Amelie, a przynajmniej pokaże jej, że inni ludzie też coś znaczą.
Spojrzał na Bran i lekko uderzył swoim kieliszkiem o jej. - Twoje zdrowie była kochanko mojej głupiutkiej siostrzyczki. - Wypił całą zawartość na raz.
Spojrzał na nią rozbawiony. - Nie wiem... ale wino nam się kończy. - Spojrzał smutno na butelkę, w której zostało najwyżej po kieliszku. - No i stajemy się żałośni. - Zauważył. Podniósł się z łóżka i zaczął przeglądać szafki. Skoro były pornosy to może są ukryte jakieś trunki? - No... na pewno ludzie lubią się bawić. - Zauważył wyjmując duże pudełko prezerwatyw. Parsknął cicho. Szukał dalej. W końcu znalazł butelkę jakiegoś koniaku. - Masz ochotę? - Zapytał uśmiechając się lekko. Podszedł z butelką do łóżka i usiadł. Bez wahania nalał sobie w kieliszek powinie, nie zwracając uwagi na tę profanację. - Całkiem dobre. - Stwierdził i podsunął jej swoje szkło. - Spróbuj. - Zachęcił.
- Lubię dupy, no ale jak nie chcesz, to cię przecież zmuszać nie będę.
Zastanowił się nad każdą jej propozycją, po kolei odrzucając wszystkie.
- Żartu ci nie opowiem, bo się do takich rzeczy nie nadaję. Nie połaskoczę, bo jeszcze krzywdę zrobię, a żeby gdziekolwiek iść, to się nie chcę. Za zimno, za wcześnie, a ja jestem za ładny. Ale, ale! - Momentalnie wpadł na pomysł. - Nie martw się! Jak chcesz, to ci tu mogę jebnąć szpagat na poprawę humoru.
W swej karierze gimnastyka Izaak niegdyś potrafił założyć także nogę za głowę. Fakt, robił to mając sześć lat i podejrzewał, że przez wszystkie lata zdążył się zestarzeć, spowolnić, a tym samym stracić jakieś poważniejsze zdolności fizyczne. Najwyżej przełamie się w pół. Rozedrze na dwie części, albo zostanie skazany na życie w wiecznym rozkroku. Co z tego, skoro w tamtej chwili czuł się, jak gdyby był w stanie dokonać wszystkiego.
Napił się jeszcze koniaku i polał im obojgu. - Czekoladki? - Jęknął. - To sobie po nie idź. - Mruknął i ukrył twarz w poduszce. - Nie chce mi się iść i robić szopki tam na dole... a Ty szybko się przemkniesz i zaraz wrócisz. - Stwierdził z przekonaniem. Na prawdę nie miał ochoty pojawiać się wśród tego głodnego sensacji tłumu.
Ponownie zaczął rozważać sen. Na seks tej nocy i tak nie miał już szans... a chyba i ochoty. Bran... cóż... pewnie chętnie znalazłaby sobie jakieś dziewczątko... na to mógłby ewentualnie popatrzeć,ale raczej dziewczyna nie zgodziłaby się na widza. Co więc miał robić?
Jęknął kiedy upadła, ale to go podniosło. Kiedy ona zwijała się ze śmiechu, Gaspard wziął ją na ręce i rzucił na łóżko. - Wariatka. - Stwierdził, ale sam uśmiechnął się szeroko... nadal szczerze mu się nie chciało iść. Rozejrzał się i sięgnął po jakieś dwie koszulki... Usiadł dziewczynie na brzuchu i zaczął przywiązywać ją do łóżka. Po krótkiej szarpaninie mu się udało. I nigdzie nie musi iść. Uśmiechnął się zadowolony i zszedł z niej. Usiadł w takiej odległości, żeby nie mogła go kopnąć.
Lubił też swoją mocną głową. Szumiało mu nieco, ale nie był strasznie pijany.
- Jeśli ładnie poprosisz to może pójdę po te czekoladki. - Stwierdził.
Zdarzały się chwile kiedy Amelie naprawdę zaczynała wątpić we wszystko, zwłaszcza w dzisiejszy świat, w dzisiejsze społeczeństwo, w głównej mierze właśnie w ludzi. Własnie teraz, kiedy była bliska pogodzenia się z bratem, a także wpadnięcia do Bran z chęcią porozmawiania na temat ostatniego ich wypadu, który skończył się kiepsko (choć do winy wcale się mocno nie poczynała, gdyż kwestia mody od zawsze była drażliwym tematem gdy o nią chodziło i to akurat wiedział każdy jej przyjaciel i ten komu życie miłe), jednak cały plan pojednania legł w gruzach. A wszystko przez głupią plotkę, którą usłyszała dzisiejszego ranka, kiedy przypadkiem natknęła się na jedną ze znajomych. Opowiadała o niednawej imprezie, o jej bracie i Brandi. I w tamtej własnie chwili cały światopogląd, cała wiara w ludzi, jaką Amelie miała w sobie, upadły. Ona nie wiedziała tylko, czy powinna rozpaczać, czy też gotować się ze złości. Bo była zła zarówno na Gasparda, jak i na Bran. W takiej sytuacji widziała tylko jedno rozwiązanie- z bratem dalej nie będzie rozmawiać, a Brandi złoży poranną wizytę.
Godzinę później stała pod drzwiami mieszkania Bran. I choć denerwowała się z początku, bardziej wzbierała w niej złość, niż przerażenie tym, co wyniknie z całej tej rozmowy. Dlatego też zaczęła głośno pukać do drzwi, nie mając zamiaru przestać dopóki dziewczyna jej nie otworzy.
Jaka znowu perwersja? Sposób samoobrony przed szaloną kobietą. Kiedy zaczęła płakać ze śmiechu, pokręcił tylko głową. - Nie przekonałaś mnie. - Powiedział z uporem i potrząsnął głową. To ostatnie nie było dobrym pomysłem, bo nieco mu świat się zakręcił. - Ale ślicznie się śmiejesz. - Stwierdził i starł jej łzę z policzka.
Potem napił się koniaku. Sam. Ona miała przecież zajęte ręce.
- Dobra... idę. - Stwierdził. - Ale tylko dlatego, że też bym coś zjadł. - Stwierdził. Wyszedł. 5 minut... 10 minut...Wrócił. Z miską czekoladek, chipsów i jakiś owoców. Usiadł po turecku na łóżku, a miskę postawił przed sobą.
Widać było, że leżenie nieco jej pomogło.
Spojrzał na skarby w misce. - Jak mnie kopniesz to nic nie dostaniesz. - Stwierdził i wyjął jedną z czekoladek. Pomachał jej przed oczami, a potem zjadł. - Mniam.... Pychota. - Stwierdził i uśmiechnął się lekko. Wyjął kolejną czekoladę. - Otwórz buzię to Ci włożę do tych słodkich ustek. - Zaproponował. - I nie waż się kopać. - Pogroził jej palcem. Zbliżył się jednak, odpakował czekoladkę i wsunął jej między wargi... Co by nie marudziła za bardzo. Napił się koniaku, ponieważ czekoladka go zasłodziła.
- Wiesz.. na dole mało kto jest jeszcze w stanie chodzić. - Stwierdził. - Jeżeli chcesz jakąś laseczkę to mogę zejść i porwać jakąś dla Ciebie. Przywiążemy ją tutaj i zobaczymy kto ją rozbudzi. - Zaproponował. Oczywiście żartował. Na prawdę nie lubił zmuszać kobiet do seksu.
Starał się nie zwracać uwagi na fakt, że materac trzęsie się przy jej "buncie"
- Nie dostaniesz żadnego faceta. To mało zabawne. - Stwierdził i włożył jej kolejną czekoladę do budzi, żeby się zamknęła. Jaką korzyść miałby z faceta? Pornos na żywo? Mało atrakcyjne. Wolałby popatrzeć na kobiety... i ewentualnie potem sobie pożyczyć od Bran towarzyszkę. - I nie boję się Amelie. - Stwierdził. Znowu napił się koniaku. - Uwolnię Cię i co z tego będę miał? Zjesz mi wszystkie czekoladki. - Wzruszył ramionami. - Przedstaw mi jakąś ofertę to się zastanowię. - Poradził dobierając się do owoców. O patrz... wisienka. Mniam.
- Ugotuję ci makaron z sosem ziołowym... śmietanowym... jakim tylko będziesz chciała - wymamrotała, gdy Bran sunęła po jej ciele językiem już zupełnie rozluźniona, bez żadnego stresu... gdy Bran nagle odsunęła się od niej i zaczęła myszkować po szafkach Mila poczuła lekki zawód, więc zaczęła w międzyczasie rozpinać guziki swojej sukienki. Gdy sześć górnych było już rozpiętych, tak, że Mila miała teraz na wierzchu swój czarny biustonosz, Bran akurat wyjechała z czymś takim... A Mila zareagowała zwyczajnym szokiem. Bo jakby na to nie patrzeć - perspektywa ta całkiem ją kręciła, zwłaszcza, że byli w obcym miejscu, w czyjejś sypialni - jakby to nigdy nie miało miejsca, ale z drugiej strony nie wiedziała co robić.
- Ja wiem... to jest CZYJEŚ. Na tym mogą być bakterie - wycedziła z siebie, mimowolnie zaciskając uda. Ale z drugiej strony... cholera, ta Brandi tak jej kręciła w głowie, że dla niej mogłaby się nawet zgodzić...
On nie chciał facetów, ona kobiet... czyli byli skazani na noc spokojną i bez doznań. Nieco smutne biorąc pod uwagę, że na dole pewnie niedługo rozegra się orgia wśród tych, którzy jeszcze byli w stanie.
Parsknął cicho. - Musiałabyś najpierw się uwolnić. - Zauważył. - Poza tym zamiast grozić mogłabyś coś wymyślić, żebym chciał Cię wypuścić. - Stwierdził dalej zajadając się zawartością miski.
W końcu spojrzał na Bran. - Obiecasz, że będziesz grzeczna? - Zapytał. - Nie chce mi się słuchać Twojego marudzenia, a trochę szkoda czekoladek, żeby zatykać Ci nimi buzię.
- Zwariowałaś - szepnęła blondynka, ale po chwili już była pod Brandi. Odwzajemniła jej pocałunek, a potem wplotła palce w gęste włosy dziewczyny, całując ją tym razem pewniej. Pociągnęła czerwony materiał jej sukienki i Bran była przed nią już tylko w bieliźnie. Mila przewróciła lekko dziewczynę na plecy, będąc teraz nad nią i sama zaczęła składać na jej ciele gorące, szybkie pocałunki. Jak Brandi chciała się zabawić... proszę bardzo! Przecież to tak samo jak z facetem, tylko bez fiutka. Nie marz się, blondi, twardą babką bądź, a nie ciepłą kluchą! To też była.
- Rozepnij resztę guzików - zamruszałą, mając na myśli swoją sukienkę, sama odchyliła materiał biustonosza Bran i zaczęła trochę ugniatać, trochę całować jędrne piersi dziewczyny. I tak całkiem szczerze mówić - zaczęło jej się to bardzo podobać.
W tej chwili najmniej obchodziło ją to jak wygląda Brandi, zdecydowanie bardziej ugodziło ją jej zachowanie, tak całkiem obojętne, wręcz nieprzyjemne. Wciąż jednak była zła i w pierwszej chwili chciała nawet się na nią rzucić, ciągnąć za włosy, dopuścić się okrutnych rękoczynów, ale złość szybko minęła, ustępując miejsca rozpaczy.
- Bran, jak mogłaś?- nawet nie tyle pełnym wyrzutu, co raczej rozczarowania i zawiedzenia głosem, Amelie spojrzała na ciemnowłosą, kiedy jej zazwyczaj radosne oczy nagle przeszły łzami. Bo Amelie czuła się oszukana, zdradzona, rozczarowana... Najmniej w tym wszystkim było złości, choć panienka Morel chciała by było na odwrót.- Jak w ogóle... mogłaś coś takiego zrobić?!
Co było w tym wszystkim najgorsze nie wiedziała co ją tak najbardziej ugodziło. Czy chodziło o Gasparda, czy fakt, że nagle Brandi wydała jej się całkiem inną osobą, całkiem jej nieznajomą. Bo nie była zazdrosna, pod żadnym pozorem. Bran była dla niej przyjaciółką, jedną z najlepszych, nie zaś obiektem westchnień, ale przerażała ją myśl, że wszystko się tak popsuło, że sprawa wygląda tak nędznie, marnie, żałośnie wręcz. Dlaczego?
Wszystko byłoby takie piękne i proste gdyby tylko nie bała się tych dodatkowych kilogramów. Wcale nie nadprogramowych, po prostu dodatkowych. Przerażała ją wizja pełnych kształtów i nic nie mogła z tym zrobić. Zwłaszcza gdy miała gówniany humor. Ale ostatnio przecież było lepiej, nie?
Jeśli zaś chodzi o sypialniane odgłosy - cóż, wyprowadzenie się z akademika było mądrą akcją w stylu - mam już dość jak ludzie słyszą moje jęki przez tekturowe ściany tego zawszonego budynku. Dlatego mieszkała w kamienicy o grubych, grubych murach. A teraz? Teraz muzyka z ogrodu i roześmiane pokrzykiwania zagłuszą dziewczęce jęki wystarczająco dobrze.
Blondynka osunęła się trochę niżej, zostawiając już piersi Bran w spokoju, zajęła się raczej z lubością jej brzuchem. Nie był tak niezdrowo wklęsły jak jej własny, ale - cholera - i tak strasznie się jej podobał. Złożyła na nim kilka pocałunków, a potem przejechałą językiem do linii jej majtek.
- May I, madame? - wymruczała i nie czekając na odpowiedź zsunęła majtki dziewczyny, ciesząc się widokiem krótkich włosków na jej łonie.
Seks ma być seksem, czyli być przyjemny. Do tego nie były potrzebne Claytonowi nazwiska, dochody, narodowość czy inne pierdoły. Lesbijki, rude, czarna, fioletowe, nieważne. Liczyło się pożądanie i nie ukrywajmy – aparycja. Brandi Jones miała to wszystko, a dodatkiem było, że się z nią znał. I była lesbijką. Powinien sobie gdzieś zapisać, że lesbijki koniecznie trzeba nawracać… W sumie, nie musiał sobie tego wcale zapisywać. Język Brandi na trwałe uwiecznił ten moment w pamięci Caleba.
Oprawszy się rękoma o ścianę, pochylił się nieco i stęknął cicho, gdy zajmowała się jego penisem. Nie spodziewał się tego właściwie, ale to zaskoczenie właśnie spotęgowało uczucie rozkoszy i błogości jakie go w tej chwili ogarnęło. Czuł jej wilgotne wargi na swoim przyrodzeniu, czuł jak go ssie. Czuł, jak jego członek twardnieje, a krew w nim aż wrze. Jakoś przestało mu przeszkadzać, że są w dość publicznym miejscu (chociaż niezbyt uczęszczanym), chociaż chciał to zakończyć na wspólnym „pomizianiu” się.
Gdy odłożyła dolną część swojej bielizny nie zastanawiał się zbyt długo, o ile w ogóle. Pomógł jej wstać z pozycji klęczącej, a potem odwrócił ją i przygwoździł do ściany, dłońmi unosząc jej sukienkę, wchodząc w nią właściwie bez większego problemu, co go nieco zdziwiło, gdyby nie fakt, że moment później rozmazał coś na jej udzie.
- Czyżby pani drżała?... – wymruczał jej do ucha lekko rozbawiony, poruszając się w niej powoli, tak by ją rozdrażnić, by poczuć jak cała drży, jak tam w środku pulsuje od pożądania. W pewnym momencie wyjął swoją męskość i zaczął drażnić jej łechtaczkę samym czubkiem, co chwila wchodząc tylko do połowy i znów powtarzając.
Pokręcił rozbawiony głową. Rozwiązał ją i podsunął miskę. - Częstuj się. - Rzucił wesoło.
Orgie akurat i jego nie specjalnie interesowały. Uważał to za mało zabawne i uderzające w godność uczestników. Lubił jednak spędzić noc z jedną kobietą i to nie tylko na seksie, choć oczywiście to było głównym punktem programu.
Położył się na łóżku i zamknął oczy.
- Poważny? Nie wiem czy wiesz, ale właśnie zrobiłaś ze mnie jakiegoś gwałciciela, a oczy tego pana zaraz wywiercą mi dziurę w czole - mruknął, nadal zdenerwowany. - Jeszcze gotowy jest zrobić raban i ogłosić na cały pokład, że gwałcę swoją... córkę.
Myśl, że Brandi w oczach mężczyzny wyglądała na jakie dziecko była nieco abstrakcyjna dla Vissera, który nie mógł pojąć, skąd ten pomysł. Jones była jednak na tyle MIŁA, że wyjaśniła mu sytuację. Dosadniej chyba nie mogła tego zrobić. Kurwa, uświadomił sobie, że tak naprawdę w ogóle nie zna tej dziewczyny. Wie o niej tylko tyle, że bardzo lubi jak dotyka się ją TAM i uwielbia seks. Ponadto ma psa, straconą miłość i... No właśnie, nic o niej nie wiedział. A powinien, w końcu zabierał ją właśnie na wakacje. Skąd mógł wiedzieć, do czego jest zdolna? Nie chciał żadnych dziwnych i żenujących sytuacji, a wyglądało na to, że trudno ją będzie poskromić.
Uch, w co on się wpakował? Przecież nie zamknie jej w hotelowym pokoju i nie będzie jej pieprzył całe czternaście dni do utraty tchu, nawet ktoś taki jak Tony nie byłby w stanie wytrzymać takiej dawki seksu na raz.
[ Powiedzmy, że jak rzucisz mi jakiś pomysł, to zacznę : > ]
[Mogą się znać z laboratorium medycznego, kiedy to Brandi przyszła na badania. Może miała pobieraną krew i Fleur trzymała ją za rękę, oczywiście jeśli Brandi boi się krwi/igieł? A to też zależy czy życzysz sobie początek znajomości czy już w jakimś tam stopniu koleżeństwo? :)]
[Hej. Ja na pewno dziś nic nowego nie zacznę, więc sorki...]
Wszystko to było kwestią wmówienia sobie, że to przecież nic dziwnego - że przecież robi to od dawna, tylko teraz po prostu nie facetowi. Coś zupełnie innego, ale przecież pocałunki zawsze zostaną jej pocałunkami, nie będzie całować inaczej. I skoro raz przełamała ten wstyd, to zdenerwowanie - kolejny i kolejny raz wcale nie będą trudne.
Mila ucałowała jakby na przywitanie kobiecość Jones, bardzo delikatnie, jak gdyby była to największa świętość. Tak jakby weszła na zupełnie nowy grunt, gdzie seks nie był już tylko powtarzającą się do znudzenia w jej życiu czynnością. Jakby to było coś wyjątkowego, specjalnego. I myśl ta cholernie kręciłą Milę, podniecała ją do niewyobrażalnego stopnia.
Przejechała dłońmi po udach dziewczyny, wwąchując się w ich ciepły, słodki zapach, mieszający się z zapachem potu i perfum Mili, co razem odurzało jeszcze bardziej. Jej zmysły szalały, już zupełnie nie słyszała wrzawy za oknem, była tylko Brandi i jej przyspieszony oddech, gdy Mila zanurzyła w niej język, bardzo powoli, z należytą temu miejscu ostrożnością.
Była tak bardzo spragniona tej dziewczyny o brązowych włosach, ze chyba nawet gdyby Brandi krzyczała jej imię, myśląc o jego innej posiadaczce - pewnie w ogóle by jej to nie przeszkadzało. Jedyne czego teraz chciała to zatopić w niej jeszcze raz usta, co bez namysłu od razu zrobiła.
[ Dobra. Może być. To mam coś kombinować jutro czy Ty może? ]:-> ]
A ona zaskoczyła znowu i jego – potrafiła być kompletnie nieprzewidywalna i nie mógł mieć jej całkowicie pod kontrolą, choćby i chciał. Choćby już prawie mu się udawało, choćby jej ciało ulegało, wyginając się i drżąc na przemian. Dyszał cicho do jej ucha i mówiąc jej tyle sprośnych rzeczy, że w pewnym momencie zrobiło się to po prostu zabawne – roześmiał się do jej ucha. Jednakże, lepsze było to, niż cisza. Rękoma sięgnął do jej piersi, ugniatając je rytmicznie i pieszcząc sutki; to je podszczypując, to łaskocząc.
Była… nieokiełznana. Jakkolwiek to ująć, to właśnie ten przymiotnik najlepiej opisywał Jones w tym momencie. Nie chodziło wcale o to jaka jest na co dzień, bo mimo wszystko, to wszystko się różniło. Teraz była inną Brandi i nie mógł powiedzieć, że mu się nie podobało. Podobało mu się cholernie i przedłużał to jak tylko mógł, potęgując wszystkie możliwe odczucia.
Już czuł, że nie wytrzyma zbyt długo, bo natężenie tego wszystkiego… to było zbyt dużo. Jego członek niemal pulsował, wręcz ział żywym ogniem, ale tylko pogłębiał swoje pieszczoty, wciąż masując jej piersi dłońmi, ale dołączył do tego i pocałunki składane na jej karku i szyi. Właściwie, to było zabawne – była ciasna, ale w żadnym wypadku mu to nie przeszkadzało.
[ PF. Wykorzystywanie jak nie wiem. To jutro, dziś już nie rozpoczynam nic. ]
Zdążył z niej wyjść, ale całe jego nasienie spływało teraz po jej udach i nie, nie ubrudził sukienki jak i siebie samego, chociaż nieco „ciasno” pomiędzy nimi było i miejsce trzeba przyznać niezbyt przytulne. Ale jeśli ktoś chcę trochę adrenaliny i rozrywki, to zawsze może tu wpaść. Dyszał teraz cicho i usiadł sobie przy ścianę na chwilę. Na chwilę, bo nie chciał, żeby to wyglądało jak zwykłe pieprzenie. Chociaż właśnie nim było i nie da się temu zaprzeczyć. Po prostu, przez szacunek do Brandi. Nie była tępą blondyną i nie oczekiwała od niego wyznań, czułości czy innych bzdet.
- Wybacz, ja się nigdy nie kocham – wzruszył ramionami. Nie lubił tego określenia. Durnie brzmiało, jak nie wiem. – Pieprzyłem cię na ścianie, nie zaprzeczysz – mruknął z rozbawieniem, poprawiając jeszcze rozporek i zaciskając pasek. Pociągnął nosem; przydałby się jakiś skręt, papieros, cokolwiek. Dalej czuł się nieco dziwnie w tej sytuacji, ale było mu kurewsko dobrze i na tym postanowił się skupić. – Nie wmawiaj sobie czegoś, czego nie ma – ucałował ją w czółko, po czym wstał i otrzepał się. Zerknął na nią i wyciągnął w jej stronę rękę. – Wstawaj, przeziębisz się.
Pokręcił powoli głową. W takim momencie musiałby być skończonym chamem, gdyby gdziekolwiek poszedł.
- O tak, wzdychaj jeszcze głośniej, to uważaj, bo na pewno mnie wygonisz. Spaliło mi się mieszkanie, możemy się pozałamywać razem. Wspólnie popłaczemy nad tym cholernie spierdolonym światem.
Z nim sprawa była prosta - stracił cały swój dotychczasowy dobytek. Potrzebował jedynie pieniędzy i trochę czasu, by otrząsnąć się z resztek sentymentu. Nic nad wyraz skomplikowanego, szło mu coraz lepiej. Jeżeli zaś chodzi o Brandi, to zaczynał podejrzewać, że całe to załamanie jest o wiele bardziej zagmatwane niż popiół wirujący w ulicznym powietrzu. Wykracza poza strefę materialną i trafia w najgłebszą część duszy ludzkiej. O ile takowa istnieje.
Laufer nie był całkowicie pewien, co w tej sytuacji powinien zrobić. Rzadko kiedy przebywał z osobami o tak spieprzonym humorze jak Bran.
- Z tą różnicą, że o ile ja sobie mogę nowe mieszkanie za niedługo kupić, to już nie mam pojęcia, jak tobie pomóc. Co, Bran? Powiesz mi, co cię gryzie? Czy chcesz mieć na sumieniu moje krocze? - zagroził.
Zaskoczenie wymalowane na twarzy Bran, tylko bardziej ją zirytowało. Jak mogła się nie domyślać o co chodzi, skoro połowa znajomych amelie, połowa znajomych Gasparda, doskonale wywiedziałaby o czym jest mowa. Tylko, że wszystkim wydawało się to całkiem obojętne, nikogo to specjalnie nie zajmowało, dla niej znaczyło niesamowicie wiele. Bo jak Bran mogła przespać się z jej bratem?! Ta Bran, która notorycznie rzucała jakieś lesbijskie żarty, która pewna była swojej orientacji, nagle sypia z mężczyznami, a co gorsza padło na jej brata właśnie. Nie chodziło w żadnym wypadku o ich przeszłość, to było, minęło. Tyle, że Bran była jedną z najbliższych jej osób w Amsterdamie. A teraz to... Wydawało się jej, że świat znów jest okrutny, że wszyscy bez wyjątku kłamią. A to bolało.
- Jesteś tak okrutna, czy to kolejny z Twoich głupich żartów, co? W ogóle... Jak mogłaś... Ty... mój brat...- z tego wszystkiego nie wiedziała już co mówić i w efekcie plątała się w słowach.
Laufer słuchał. Cały czas uważnie, ze zmarszczonymi brwiami, nie śmiąc nawet głośniej odetchnąć, by jej nie przerwać.
- O żesz kurwa - wymsknęło mu się cicho na koniec, zanim zdążył poukładać wszystkie rozwrzeszczane myśli.
Nie, nie rozumiał. Nie wiedział nic o takich uczuciach, o utraceniu godności, o lawinie konsekwencji po tak wielkiej stracie.
Izaak musiał sobie niegdyś radzić ze śmiercią matki. Mówią, że dzieci łatwiej znoszą takie sytuacje, co jest największą bzdurą ze wszystkich. Właśnie przez to Laufer dwukrotnie zmuszony był do pożegnania. Raz, kiedy jeszcze nic nie rozumiał; drugi raz, kiedy dorastając wyraźnie odczuł brak matczynej miłości. Długi czas tęsknił za czymś, czego nie było mu dane doznać, co znał tylko ze słodkich opowieści innych dzieci. Jeszcze bardziej bolesne było to, że drobne wspomnienia w żaden sposób przez ojca nie były pielęgnowane. Musiał przedrzeć się przez wielu krewnych, by dowiedzieć się czegoś więcej o Ewie Laufer, z domu Kacner. Miał o to gorzki żal, nadal nie potrafił wybaczyć, chociaż coś mu mówiło, że to był swoisty mechanizm obronny na śmierć kogoś bliskiego. Niektórzy godzą się z tym trzymając zmarłego w pamięci, inni zaś całkowicie od przeszłości się izolując.
- Nie, nie przepraszaj. Ale chyba dobrze, że komuś o tym powiedziałaś.
Wiedział, że dobrze. Z drugiej strony poczuł się jak ostatni idiota. W tak niekomfortowej sytuacji odnosił wrażenie, iż każdy kolejny ruch zostanie uznany za niestosowny.
- I ja, wybacz, ale ja nie wiem, co mam teraz zrobić, czy powiedzieć, więc jak czegoś potrzebujesz, cokolwiek, to mów, okej?
To była przyjemna noc - myślała Mila, wgapiając się w sufit. Na suficie odbijało się żółte światło latarni, które wpadało przez okno sypialni dziewczyny. Nie mogła zasnąć tej nocy, jak prawie każdej innej, ale tym razem nie męczyło jej to za bardzo. Po prostu leżała i myślała o tym, ze w zasadzie - czuje się szczęśliwa. Obok leżała Brandi. Ta Brandi, która tak cholernie jej się podobała, która tak przyciągała Milę, a Mila przez to wariowała, bo nie wiedziała, co z tym faktem zrobić.
Przytuliła się do dziewczyny, nakrywając na nie prześcieradło. Noc była gorąca, ale nie mogła ulec pokusie bliskości. Zatopiła twarz w ciemnych włosach dziewczyny rozkoszując się ich zapachem i myśląc o tym, co będzie dalej. Obie spotykają się z Tonym. Przestałą go już tak uwielbiać. Robiła się zazdrosna, chociaż próbowała zdusić to głęboko w sobie. Miała ochotę podbić mu nawet oko, żeby tylko zostawił Bran. Bran to lesba, kuźwa, nie może tego zmienić! - mówiła sobie w myślach, po chwili używając na samą siebie różnych epitetów, że przecież zdurniała, że tak nie wolno, że na razie nic ją z Brandi prócz łóżka nie łączy. Mila podniosła się i otworzyła okno. Było naprawdę duszno. Włączyła wiatrak i postawiła go naprzeciwko łóżka, a potem wsunęła na siebie majtki. Zamiast pójść spać jak człowiek siedziała i wpatrywała się w pogrążoną we śnie dziewczynę i marzyła, że może kiedyś wyjdzie coś więcej z tej dziwnej relacji. Że obie odsuną się od Vissera i zajmą się tylko sobą. Bo byłoby naprawdę fajnie... tylko sama nadal nie umiała się tak do końca do tego przyznać, nawet sama przed sobą.
- Śpij - szepnęła, gdy Bran nagle przebudziła się, a na jej twarz wstąpił jakiś dziwny grymas, jakby coś ją zabolało. - Hej, wszystko okej? - szepnęła, widząc, że jej kochanka zaczyna się budzić.
Widok Brandi, cieszącej się jak małe dziecko, wprawił go w dobry nastrój. W ofercie wycieczki był przejazd limuzyną z lotniska do hotelu, w którym mieli się zatrzymać. Był zmęczony podróżą, więc wejście do klimatyzowanego samochodu było dla niego niczym niebo.
Objął dziewczynę ramieniem i cmoknął ją w policzek. Skąd w nim tyle czułości, sam nie wiedział.
- Na razie pojedziemy do hotelu, odświeżymy się, a potem może mały spacer po plaży? - zaproponował.
Na wakacjach nie był pewnie już od trzech lat, więc wręcz doczekać się nie mógł, aż zanurzy nogi w ciepłym piasku.
- A jeszcze potem... zobaczymy.
Uśmiechnął się pod nosem, doskonale wiedząc, że Brandi domyśla się, co w jego słowniku znaczy słowo "zobaczymy". Nagle wizja tego, że Jones niekoniecznie będzie grzeczną dziewczynką, przestała go przerażać.
W końcu, miał na nią sposób.
- Co?! - mruknęła zdezorientowana, a potem, ie czekając nawet na wyjaśnienia, rzuciła się do swojej torebki leżącej gdzieś za łóżkiem i dobrała się do telefonu. Po chwili wzywała już karetkę. Nie trzeba jej było teraz nic tłumaczyć, nie zadawała pytań. Niepotrzebnie piły to wino wieczorem. Niepotrzebnie Mila pchała tam palce. Blondynka poznała już ten ból, i strach towarzyszący utracie kogoś, kogo w zasadzie się nie zna.
- Chodź, musisz się ubrać - klęknęła przed dziewczyną i wciągnęła na nią koszulkę, a potem majtki, nie zwracając większej uwagi na krew. Potem sama na siebie wciągnęła tunikę i majtki, a gdy usłyszały karetkę za oknem, znalazła także w ciemności dżinsy, które wcisnęła na kościsty tyłek, a potem podała Bran szorty i zaczęła ją mocno tulić, bo na serio, nic innego nie przychodziło jej do głowy. Serce podchodziło do gardła, ręce niemiłosiernie się trzęsły. Bo jedyne co wiedziała, to to, że Brandi teraz cholernie cierpiała. A całą ta sytuacja przypomniała jej o tym, gdy to ona straciła kogoś małego, kogo wydawałoby się, że nienawidziła.
Pukanie... Mila poderwała się, łapiąc w ręce szczekającą Wasp i otworzyła ratownikom drzwi.
Visser poznał już Brandi na tyle, że wiedział, co przyjdzie mu zobaczyć, kiedy będzie gotowa. Wyciągniętą koszulkę, dżinsowe spodenki i japonki. On sam zresztą wyglądał podobnie. Zdziwił się więc, kiedy z łazienki wyszła zupełnie inna Brandi. Przez chwilę nawet zastanawiał się, to rzeczywiście ona, czy w ramach tej wycieczki nie podstawiono jeszcze jakiejś dziewczyny do towarzystwa. Nie powiedział nic. Uznał, że nie ma po co. Podszedł do niej, przyciągnął ją do siebie delikatnie i pocałował. To był długi pocałunek, ale nie gwałtowny. Tony już wiedział, jak ma się wobec niej zachowywać, więc niezbyt był nachalny z wpychaniem jej języka do gardła. Kiedy się od niej odsunął, zanurzył nos w jej włosach.
- Wyglądasz świetnie - stwierdził w końcu, szepcząc seksownie.
Już on wiedział, jak to na nią podziała. Przecież zawsze działało.
Machnął ręką.
- Dobra, idę spać, masz rację. Ale idę z tobą. Jak powiedziałem, że cokolwiek, to cokolwiek. Poza tym nie mam nic przeciwko.
Zdziwiony propozycją był przez krótki moment. Potem zdał sobie sprawę, że i tak spodziewał się czegoś gorszego. Skoro Bran potrzebowała utulenia, zaśpiewania kołysanki, pogłaskania po główce to miał zamiar jej to dać. Tak samo zachowywał się przy młodszej siostrze, kiedy miała jakiś problem. Jakkolwiek by to głupio nie zabrzmiało, to w jednej chwili poczuł wobec kobiety pewnego rodzaju zobowiązanie.
- I musimy przestać się przepraszać. Zrobiliśmy to chyba z dziesięć razy w ciągu jednej rozmowy. Jeszcze nam to, nie daj boże, w krew wejdzie - stwierdził w drodze do sypialni.
Mila weszła po cichu do sali, w której leżała Bran. Zdrzemnęła się może z pół godziny w poczekalni, ale wciąż była senna, postanowiła jednak chociaż na chwilę powstrzymać ziewanie.
Stuknęło, gdy blondynka położyła klucze Brandi na szafce nocnej. Zaraz potem usiadła na jej łóżku i przesunęła zimnymi jak zwykle dłońmi po ramieniu dziewczyny, które zaraz ucałowała. Bardzo delikatnie, bardzo nieśmiało, bojąc się, że Bran zaraz ją wyrzuci. Bo właściwie - nie znały się. Wpuścili ją tej nocy tutaj tylko dlatego, że przedstawiła się jako przyrodnia siostra Jones, chociaż nie były do siebie w żadnym stopniu podobne.
- Mogę coś dla ciebie zrobić? - szepnęła niepewnie. - Przywiozę ci ubrania, ale nie wiem, coś jeszcze? Mogę się zająć Wasp... nie wiem, mam do Niego zadzwonić? - zapytała, mając na myśli oczywiście nikogo innego jak Vissera. Nie sądziła, że może być ktoś inny. Nienawidziła go teraz. Ciężko jej było pogodzić się z tym, że sypiał z Bran, kiedy to ona pragnęła jej w taki prawdziwy, czysty sposób, ale nie wykazywała oznak jakiejkolwiek zazdrości, bojąc się reakcji Bran, nie chcąc wyjść na jakąś, och nie, zakochaną. Ale teraz miała ochotę go udusić. Nienawidziła go.
Nie, wcale nie miał zamiaru rzucić jej teraz na łóżko, chociaż domyślał się, że tak zrozumiała jego gest. Na to czas był potem, jak już wrócą. W końcu umówieni byli na plażę, nie? Ścisnął więc jej rękę i poprowadził do wyjścia.
- A co to, przesłuchanie? - zaśmiał się, kiedy usłyszał litanię jej pytań. Kompletnie nie wiedział, dlaczego właśnie teraz zebrało jej się na zbieranie wiadomości z jego życia.
I właściwie, sam nie wiedział, co miałby na to odpowiedzieć. Nigdy się nad takimi rzeczami nie zastanawiał. Kurwa, kobiety nigdy nie przestaną go zadziwiać, a już szczególnie Brandi.
I co, nawet nie zdążył jej odpowiedzieć. Widać nie pragnęła tak bardzo odpowiedzi, skoro zaraz, nawet nie czekając na niego, rzuciła się w stronę wody jak mały dzieciak. Śmiał z niej, kiedy porwała ją fala, ale poszedł do niej. Wolał popatrzeć, a widoki miał rzeczywiście niezłe. Narobiła zamieszania, przeganiając dzieci z ich miejsca, kiedy rzuciła się wodę, rozchlapując ją dookoła. Jeszcze nigdy nie widział w niej tyle entuzjazmu, nawet w łóżku. Rzeczywiście jej nie znał. Wydawało się, że cieszy się z najgłupszych rzeczy. A może to tylko próba odepchnięcia najdalszy kąt umysłu złych wspomnień? Tony wiedział, że je miała, tak jak każdy. Tylko na sekundę w jego głowie pojawiła się Lisbeth. Znikła szybko, bo Visser nie miał ochoty o niej myśleć. Jego wzrok skupił się na Brandi, beztrosko bawiącej się w wodzie.
- W porządku, nie tłumacz się - mruknęła z delikatnym uśmiechem i przeczesała włosy dziewczyny, próbując jednocześnie stłumić ziewnięcie. Przez chwilę nie wiedziała jak się zachować, że skoro nie Visser, to jeszcze ktoś? Nie, Mila, ona nie jest Twoja - powtórzyła sobie w myślach i jakby próbując przekonać samą siebie, uśmiechnęła się.
- Jeśli chcesz, to pójdę. Ale serio, mogę Ci pomóc w domu. Ile czasu tu zostaniesz? - zapytała, nie wiedząc jak wygląda procedura w takich wypadkach. Ona sama musiała jeszcze przez trzy dni leżeć w szpitalu i odpoczywać. I tak samo nie chciała nikogo przy sobie... oprócz Marca. Ale to było przecież inaczej. Przecież wiedziała o tej ciąży i może, nie tyle, że jej chciała, co zachowanie jej oznaczało zachowanie przy sobie męża.
- Naprawdę, chcę coś dla ciebie zrobić - powtórzyła, układając dłonie na podołku, nie chcąc Bran bardziej denerwować. Dać jej chwilę spokoju. Czasu na jakieś przemyślenia, cokolwiek.
Objął ją, zamykając oczy, gotowy do zaśnięcia pierwszy raz tej nocy. Dawanie komuś poczucia bezpieczeństwa, uspokajało także jego.
- To masz swój pierwszy raz - odpowiedział. Czując ciepło jej pleców zdał sobie sprawę, że będzie w stanie zasnąć twardo, bez niepotrzebnego budzenia i innych zwyczajowych sennych ekscesów. Czujność zająca jaka zawsze budziła się w nim po przymknięciu powiek, tym razem została ukojona. Aż dziwne jak wiele potrafi dać obecność drugiej osoby. Z korzyściami dla dwóch stron, bez wyzysku i manipulacji.
- A proszę bardzo, cała przyjemność po mojej stronie - powiedział odnośnie podziękowań.
- To Anglicy też tak przepraszają? Myślałem, że tak mają tylko w Kanadzie.
- No dobra, jak wolisz. Śpi dobrze, mała - powiedziała cicho i podała jej telefon, który leżał na szafce, a potem pocałowała dziewczynę w czoło i wyszła.
Wróciła następnego dnia. Pełna energii, ale nadal trochę przestraszona. Z jednej strony liczyła na to, że Brandi będzie się czuła lepiej, z drugiej bała się, że może wręcz przeciwnie, będzie na nią z jakiegoś powodu wściekła. Kobiety w końcu były nieobliczalne. Nawet dla innych kobiet.
Zapukała cicho w otwarte drzwi i weszła do pustej sali, w której tylko jedno łóżko było zajęte, łóżko Brandi.
- Cześć, piękna - przywitała się z uśmiechem, mrugając do niej, żeby nie było żadnych wątpliwości, czy przypadkiem nie odczuwa ogromnej miłości czy chuj wie czego. Żeby Brandi przypadkiem jej nie rozszyfrowała. To by było najgorsze.
- Przyniosłam ci coś tak banalnego jak owoce, ale serio, nic mi innego do głowy nie przychodziło, a chciałam ci zrobić niespodziankę - powiedziała i usiadła na krześle obok dziewczyny.
Całe szczęście, że Visser umiał pływać, bo inaczej igraszki z Brandi mogłyby się źle dla niego skończyć. Miała w sobie tyle siły, że wciągnęła go do wody. A potem zniknęła sobie ot tak, zostawiając go samego, jakieś dwadzieścia metrów od brzegu.
Od dawna nie czuł się tak beztrosko, jak w tej chwili. Nie martwił się niczym, chociaż w głowie miał myśl o Bloaters, to chyba było już przyzwyczajenie. Nie był jednak jakimś panikarzem, żeby dzwonić co pięć minut do jego zastępcy i pytać, czy sobie radzi. Mógł mieć tylko nadzieję, że nie puści go z torbami. Cóż, na koncie miał jeszcze taką ilość pieniędzy, że mógł otworzyć jeszcze jeden pub. Ale nic nie dorówna Bloaters. O czym on w ogóle myśli? Miał się bawić, a nie zamartwiać. A jak się bawić, to...
Nie wypłynął nadal z wody, chcąc trochę Jones nastraszyć. Udało mu się wynurzyć i nabrać powietrza akurat w chwili, kiedy ta nie patrzyła w jego stronę.
Ciekawe, kiedy zacznie się o niego naprawdę martwić.
- A jednak ojciec sadysta coś dla ciebie znaczy? - zapytał ze śmiechem, ale nie czekał na odpowiedź. Złapał ją w talii i podniósł, a kiedy oplotła go w biodrach i objęła za szyję, pocałował ją zachłannie.
Zmartwiła się. To miłe. Od kilku lat żadna kobieta się o niego nie martwiła. Pragnęły tylko seksu, chociaż zdarzały się przypadki, kiedy to od niego oczekiwały większej troski, a on im jej nie dawał. powód? Nie dorównywały JEJ. Nie uwiodły go, były tylko partnerkami do łóżka, na parę godzin. Nie na całe życie.
Zastanawiał się, co właściwie czuje do Jones. Przywiązał się, to fakt, inaczej by jej nie zabrał ze sobą. Przez te kilka tygodni znajomości zdążył już zauważać, że nie mógłby się jej pozbyć ze swojego życia. zakochał się? Nie. Nie biło mu szybciej serce na jej widok, ale jednak cieszył się, kiedy miał ją zobaczyć. Była taką trochę... przyjaciółką. Z którą dzielił radości, alkohol i łóżko. To ostatnie szczególnie.
- Hiszpańskiego może nie, ale za to francuski znam perfekcyjnie - odparł, również wyszczerzając zęby w jej stronę.
We francuskim miał już stopień mocno zaawansowany, jeśli taki można było mieć. Cholera, pewnie, że można. W końcu nazywał się Visser.
- Nie wiem jak inni, ja preferuję figi. Czarne, z koronką. Takie, jak ostatnim razem.
Huk z tym, że się gdzieś potem zapodziały, a potem się okazało, że to Buddy wyniósł je z mieszkania. Niedobre psisko. Brandi nie musiała wiedzieć, że uwielbiał, jak je miała na sobie. A raczej, kiedy ich nie miała. Cholernie go podkręcały, no ale przecież to nie jedyne czarne figi. Kupi jej drugie. I trzecie i czwarte. I dziesiąte, jak będzie trzeba.
Właściwie, niepotrzebna jej była ta sukienka. Dla niego mogła chodzić nago. Albo lepiej nie. Spojrzeń tych wszystkich mężczyzn by nie wytrzymał, w końcu przyjechała tu z nim i była jego. Przynajmniej na te czternaście dni.
[które dokładnie? :D]
[ on cały jest fajny, mrrr :D ]
Ciekawe ile osób uznało, że Tony wybrał się na wakacje z młodszą o kilkanaście lat od swojej żony kochanką. Chociaż takie związki już nikogo nie dziwiły, to jednak niektórzy byli ograniczeni i pewnie w myślach psioczyli, że zachciało mu się młodej, a żonę zostawił samą. Sęk tkwił w tym, że Visser nigdy by tak nie postąpił. zawsze był wierny jednej kobiecie. A że obecnie nie był z nikim stale związany, a okoliczności pozwalały na to i na tamto, to działo się tak, jak się działo. A teraz szedł sobie plażą, w towarzystwie swojej dziewczyny-niedziewczyny, bo właściwie nie byli razem. Czuł się jednak dobrze w tej relacji i nie miał zamiaru niczego zmieniać jakimiś deklaracjami, które jedna osoba mogła mieć w głębokim poważaniu. Jak Lisbeth. No i kurwa, znowu ona.
- Jutro? Niespodzianka.
Właściwie, sam nie wiedział. Jednak w ofercie było tyle atrakcji, że na pewno coś na jutro wymyśli. Coś, co zwali ją z nóg i dzięki czemu znowu ujrzy jej uśmiech.
Nie wiedział czemu, ale bardzo lubił, kiedy się uśmiechała.
Chyba nie musiał nikomu mówić, jak bardzo go kusiła, paradując prawie z nagim tyłkiem po pokoju hotelowym. Ale zmuszać jej nie będzie, chociaż mógł z nią pertraktować. Wiedział jednak, że ze zmęczonej kobiety nie ma pożytku.
- Jasne. Dobranoc. - Pochylił się nad nią i pocałował ją w czoło, a potem niewiele myśląc wyszedł na hotelowy taras, wliczony w cenę pokoju. Nie wiedział, co w ogóle ma zamiar robić, bo na razie spać mu się nie chciało. Mógł co prawda iść do salonu, sąsiadującego z sypialnią i obejrzeć jakiś film, ale nie miał ochoty. Z dwóch opcji wolał zostać tutaj i wgapiać się w fale oceanu uderzające o brzeg. W sam raz na rozmyślania o życiu.
Uśmiechnął, się kiedy znajome ramiona objęły go w talii.
- Stęskniłaś się? - odparł pytaniem na pytanie, obracając się w jej stronę. Miał cichą nadzieję, że tak.
Lubił czasami odciąć się od rzeczywistości i popłynąć myślami gdzieś daleko. Przypominał sobie wtedy wszystko, co miało wpływ na to, kim teraz był. Co osiągnął, w jaki sposób, ile osób przez to poznał. Była żona w tych myślach też się pojawiała, niezmiennie. Trudno było pogodzić się z tym, że twoja wielka miłość wolała kogoś innego. Visser był jednak surowym względem siebie człowiekiem i nie pozwalał, by myśli o Lisbeth coś zmieniały w jego życiu. Zwłaszcza teraz.
- Masz rację, chodźmy spać. Jutro też jest dzień.
Objął ją ramieniem i podążył w stronę balkonowych drzwi. Po chwili leżeli już oboje na łóżku, Jones wtulona w jego nagą klatkę piersiową.
Nawet nie pamiętał, kiedy zasnął.
Było mu autentycznie dobrze. Wyglądało na to, że ktoś mu obciąga i było to na tyle wiarygodne uczucie, że mu się całkowicie poddał. A miał wyjście? Sen był rzeczywiście bardzo realny i Visser nie chciał, by się kończył. Coś jednak mu przeszkadzało i sam nie wiedział, co. Może to ten dziwny ból w nadgarstkach?
Nie miał pojęcia, jak się ocknął, ale kiedy widok przestał być rozmazany, Tony ujrzał pochyloną nad jego przyrodzeniem brunetkę. I doskonale wiedział, kim ona była.
- Jones? Co ty wyprawiasz?
Próbował się wyswobodzić, ale okazało się, że jego dłonie przywiązane są czymś do poręczy łóżka. I było to bardzo niewygodne. Nie na tyle jednak, by Visser nie jęknął, kiedy usta Brandi przesunęły się na jego członku i poczuł mrowienie w podbrzuszu. Lubił, kiedy przejmowała inicjatywę, ale żeby tak? Wykorzystała go, kiedy spał. Leżał na łóżku goły jak święty turecki, przywiązany, a ona mu obciągała. I gdyby nie było to tak cholernie rozkoszne uczucie, to pewnie by na nią wrzasnął, żeby go odwiązała. A tak - nie zrobił nic. Czekał, co zrobi, dziwiąc się, że tak nagle zachciało się jej seksu. Jeszcze niedawno była przecież zmęczona. A teraz? Robi mu loda jak profesjonalistka. Niech ją szlag.
Visser jęknął, czując jej język przesuwający się po skórze jego przyjaciela, który nabrzmiewał jej w ręku.
- Cieszę się - powiedziała Mila, także szeroko się uśmiechając. Nie, nie wymagała od Bran rozpaczania po stracie, matczynych uczuć, czegokolwiek, czego sama by nie odczuwała. Żadnych zwierzeń, nic. Cieszyła się, że ma dobry humor i nie zamierzała o nic pytać. Było dobrze, jak było.
- Jak chcesz, możemy potem do mnie wpaść. Upiekłam dzisiaj rano ciastka, czekoladowo-miętowe. Dobre, bo mam wysypkę na całej szyi i plecach - zaśmiała się, odchylając cienki szal, który oplatał jej szyję. Największą zmorą jej życia było uczulenie na czekoladę.
[Nic mi nie przychodzi teraz do głowy. Możesz wymyślić, ja zacznę - oczywiście ;)]
Niedługo miał jechać do Londynu. Nie wiedział właściwie dlaczego jego matka koniecznie chciała widzieć go wcześniej (a konkretnie pół roku wcześniej przed świętami), ale nie niuchał podstępu. Jeśli już kupiła mu bilet i podstępem zmusiła go w ten sposób, by urlop w pracy spędził w rodzimym mieście, to się zgodził. Zresztą, to była dobra alternatywa od tego, co sobie pierwotnie wymyślił odnośnie swojego wolnego. Tak czy siak, tego piątkowego wieczora po prostu się nudził. Jako, że miał spory zapas energii i dobrego humoru, nie mógł zdzierżyć tego, że siedzi na dupie i nic nie robi. Wolał siedzieć na dupie gdzieś indziej. Pierwsza osoba jaka wpadła mu do głowy była chwilowo niedostępna. Więc postanowił odwiedzić Brandi; nie zraził się tym, że nie odbierała telefonu. Znał jej adres i bywał parę razy w jej mieszkaniu.
Stał pod drzwiami i zadzwonił parę razy dzwonkiem do mieszkania. Albo jej nie było, czego by nie zdzierżył, albo nie spieszyła się szczególnie z otwarciem drzwi. A on już prędziutko przebierał nóżkami, już chciał panienkę Jones zabrać na jakieś balety, cokolwiek… Byleby ruszyć dupę. Więc, Jones, kurwa, otwieraj te drzwi ty pseudolesbo.
Czego się spodziewałaś, Mila? Że z jakiegoś powodu nagle staniecie się sobie bliskie, że będziesz osobą, która jej w jakikolwiek sposób pomoże? Dlaczego tak myślałaś, naiwna? Idiotka. Idiotka. Idiotka.
W tym momencie Mila miała ochotę przyjebać z całej siły głową w ścianę, o którą opierała się - niestety plecami - gdy Bran podpisywała papiery. Dziwne, ostatnio miała bardzo agresywne myśli, głównie względem siebie.
Ale na serio, poczuła się gównianie. Nie przez Brandi,m ale przez samą siebie. Szlag by to jasny trafił.
- Nie ma sprawy. W razie czego, wiesz, zawsze możesz zadzwonić. Wpieprzę wszystkie sama, a potem nie będę się pokazywać nikomu na oczy - zaśmiała się, a potem opatuliła jednak szyję trochę szczelniej. Całe szczęście nie było dzisiaj zbyt upalnie, więc nie wyglądała jak jakaś pozerka.
- Przepraszam, nie chciałam ci się narzucać - powiedziała, gdy wyszły w milczeniu ze szpitala i podała dziewczynie papierową torbę wypełnioną owocami.
- Ja po prostu kiedyś byłam w podobnej sytuacji... i nie chciałam być wtedy sama. Wiesz, jak człowiek znajduje się w identycznym położeniu, wydaje się, że ma doświadczenie i wie co robić. Serio przepraszam - uśmiechnęła się blado, wbijając wzrok w plecy mężczyzny, który szedł przed nimi. Zaraz się zmyje. Pójdzie do domu i wpieprzy wszystkie ciastka... albo lepiej, zadzwoni do Piotrka i na nim się wyżyje. Seksualnie, żeby pozbyć się jakichkolwiek wkurwiających myśli.
Zdawała sobie świetnie sprawę z tego, że nie miała do czynienia z dzieckiem. To jej nie bolało, ta strata była jej nawet na rękę. Problem w tym, że pociągała za sobą coś o wiele gorszego. Stratę ukochanego mężczyzny. I to było najgorsze. Ale nie widziała sensu tłumaczenia tego komukolwiek, nawet Bran.
- Nie ważne - machnęła głową, jakby strzepywała te myśli. Marc był daleką przeszłością i gówno obchodziło ją jak ma się teraz ze swoim życiem, z tą rudą pizdą i ich dzieckiem. Niech idą precz.
- Pewnie, kino zawsze spoko. Ale wiesz, będę sama spadać, bo wzięłam klucze z pracy, a szefowa musi zamknąć - pomachała Brandi pękiem kluczy, które znalazła w kieszeni żakietu i w sumie była za to wdzięczna opatrzności.
- W razie czego, masz mój numer - powiedziała z uśmiechem i skręciła w stronę najbliższej taksówki, wsiadając do niej czuła czerwień, która napływała na jej policzki. Była tak cholernie na siebie wściekła. Zbytnio się uzewnętrzniasz Mila, nie czas na to.
Wyglądała autentycznie dziwnie, więc przez chwilę nic nie mówił – musiał po prostu ogarnąć co tu w ogóle się dzieje, a ona w tym czasie coś mówiła. I nie słuchał jej niestety, więc nieco się zdziwił, że chce mu zamknąć, ot tak, drzwi pod nosem. Zareagował (na szczęście?) już w odpowiednim momencie i zatrzymał zamykające się drzwi dłonią. I mogła się przekonać, że wzrost i trochę mięśni to nie wszystko co Caleb ma do zaoferowania. Prawdziwy kawał chłopa, którego tak łatwo się nie pozbędzie.
Chyba, że kopnie go w krocze. Wtedy będzie z pewnością po sprawie.
- Nie wyglądasz na chorą. I co masz w tej reklamówce? – zmarszczył brwi, ruchem podbródka wskazując na owy przedmiot. Naprawdę to dziwnie wyglądało, i zaniepokoiło go to wszystko.
- O co ci chodzi? – uniósł brew. Naprawdę nie wiedział o co jej chodzi i czemu jest taka niemiła. Okres, pms, czy inne gówna? A może chodziło po prostu o to, że dała mu z tyłu za kinem i była to wyłącznie jej inicjatywa? Lesbijskie sumienie, albo lepiej – pseudolesbijskie, bo nie ma co mówić o Brandi jak lesbijce. Brandi Jones jako lesbijka już dla niego nie istniała. Ciekawe, czy w ogóle kiedykolwiek istniała? Jeśli całe życie miała takie obrzydzenie do kutasów, to dziwne było jej nagłe nawrócenie. To wszystko w ogóle było dziwne i dla Caleba trudne do rozkminy.
Skurwielem nie był i nie godził się nigdy z takowym twierdzeniem. To, że ludzie oceniali go przez pryzmat tego, że kobiety traktował rzekomo „przedmiotowo”, było dla niego kpiną. Był szczery, co uważane było za chamstwo i okej, godził się z tym, miał to gdzieś. Ale denerwowało go, kiedy to jakaś dziewczyna i to średnio rozgarnięta, nazywała go męską kurwą, podczas gdy sama wyszła z deklaracją i sięgała mu ręką do gaci. Zawsze mówił, że wystarczy mu seks i nie zamierza włączać to jakichkolwiek uczuć. Jak grochem o ścianę.
[ Btw, w drugim akapicie nie chodzi o Brandi, tylko ogółem ;d ]
Zastygł, słuchając tego co mówi. A raczej słuchając jej okrzyków, bo głosowi Brandi w obecnej chwili daleko było do tonu, jaki używa się w normalnej, przyjaznej rozmowie. Całkowicie zdezorientowany, o mało na zakrztusił się powietrzem. Patrzył na nią, i nie, nie tępo, bo z przerażeniem. Autentycznie przerażenie i szok skrywało się w jego oczach, przede wszystkim spowodowane tym co właśnie mu obwieściła. Dziecko, dzidziuś, niemowlę. Z biologii wiedział jednak, że takiemu płodowi mało było jeszcze do pełnoprawnego człowieka, ale… Rany, to była jakaś zygota czy coś tam, ale… to był człowiek, dla niego to był człowiek! Gdyby dostał jeszcze więcej czasu, miałby małe ręce, potem małe nogi, oczy, potem nos…
To mogło być jego, jasne, nie musiało. ALE MOGŁO. I to było najgorsze.
- Ty… chciałaś. Ty chciałaś… – wymamrotał, łapiąc się za tył głowy. Zaczął ciężej oddychać i zrobiło mu się niedobrze. Czuł jak oblewa się potem, a ziemia się pod nim rozstępuje. – Ja… cię nie zmuszałem. Dlaczego mówisz tak, jakby to była moja wina… co… co zrobiłem nie tak?
Oparł się o framugę drzwi i patrzył w ślepo coś, co mogło być jego dzieckiem.
Kurwa.
Nie miała najmniejszej ochoty na lody. Nie miała ochoty jeść, martwić się o swoje ciało, tyć. Tak jak zawsze, gdy czuła się chujowo. Cudem znalazła resztkę swoich leków i wzięła rano dwie tabletki, licząc na to, że może poprawią jej jakoś humor, że może nie będzie się czuć tak gównianie i da radę patrzeć Bran prosto w twarz? Bo w sumie nie miała powodów do złości. Brandi nie była jej, ona nie była Brandi. I koniec. Bardziej jednak niż jakaś ukryta w środku niej zazdrość męczyło ją coś innego.
Mila odmachała Bran, by zaraz potem usiąść przy niej na wiklinowym fotelu. Kręciło jej się w głowie pewne pytanie, ale nie powiedziała go na wstępie. Bez sensu by to było. Najpierw powitała nową przyjaciółkę, a potem, gdy podeszła do nich kelnerka - zamówiła wodę z lodem i cytryną. Potem wymieniły kilka nawet uprzejmych zdań, ale Mili taka rozmowa zupełnie nie wychodziła. Odpowiadała lakonicznie, zdawkowo i szlag ją trafiał za każdym razem, gdy przypominała sobie o tym dręczącym pytaniu. I dopiero gdy kelnerka przyniosła im zamówienia, Mila nagle wypaliła:
- Słuchaj, to nadal myślisz, że jestem puszczalska, łatwa, etc, etc?
Ot, takie pytanie. W końcu Bran tak nazwała kiedyś Milę. A Mila ciągle nie mogła o tym zapomnieć i tylko dlatego, że były to słowa Brandi, a nie jakiejś przypadkowej osoby.
Tym sposobem Mila została spacyfikowana. Pewnie gdyby jednak nie została z tych zarzutów "oczyszczona", rzuciłaby coś w stylu, że Clayton i Visser też święci nie są, więc ma dziwny gust. Ale zamilkła. Była wściekła, tak cholernie zła, ale tylko na siebie. Bo pozwalała sobie na tę wściekłość, chociaż Brandi nie była jej... ale ten argument coraz mniej dla niej znaczył i to było chyba w tym wszystkim najgorsze.
Mila jednak uśmiechnęła się i rozejrzała dookoła. Nie znała żadnego z klientów kawiarni, więc mogła odetchnąć ulgą.
- Przepraszam, ostatnio czuję się jak gówno - wypuściła z siebie powietrze, by napełnić się w zamian wodą cytrynową. W sumie... może warto byłoby wyjaśnić sprawę tej cholernej Jones?
Nie, Mila, nie rób głupot, bo potem jej już nie zobaczysz.
- Przejdziemy się? - zapytała, po czym opróżniła swoją szklankę. Cholernie ją nosiło i nie mogła usiedzieć na miejscu. Co Ty sobie Mila myślisz? Że możesz się tak o zakochiwać i robić potem jakieś sceny zazdrości? Dobrze, że tego zaniechałaś.
- Ostatnio mnie jakoś... nosi. Dowiedziałam się, że mój eks mąż prawdopodobnie przyjeżdża do Amsterdamu i cały czas boję się, że natknę się na niego, jak pcha wózek ze swoim bękartem - skrzywiła się, wyciągając z małej, szarej torebki portfel i płacąc przywołanej kelnerce.
[A więc zaczynam i z góry przepraszam za jakość i inne niedociągnięcia.]
Jak ona tego nie lubiła. Tych głupich żarcików, które robili sobie w pracy, a w których ona udziału nigdy nie brała, a mimo tego byłą poszkodowana praktycznie za każdym razem. Nie rozumiała jak to możliwe, że ludzie w jej wieku, mogą zachowywać się tak dziecinnie, by zabierać i chować sobie ubrania? Jak nie chłopaki dziewczynom, to dziewczyny chłopakom i tak w kółko i w kółko, a ona nigdy nawet palcem nie kiwnęła w stronę ubrań chłopaków, a mimo to i tak jej znikały.
Z niezadowoloną miną szła przed siebie w stroju, w którym pół godziny temu występowała i różowych baletkach niepewnie rozglądając się dookoła, powoli zapadał zmrok, dlatego też Nanna chciała jak najszybciej znaleźć w swoim mieszkaniu, a mimo tego, miała dziwne przeczucie, że z każdym swoim krokiem jest coraz dalej od domu, błagam! Tylko niech się nie zgubi znowu, bo po raz kolejny będzie musiała błąkać się pół nocy szukając własnego mieszkania, nienawidziła Amsterdamu i to nie dlatego, że coś jej zrobił, ale dlatego, że była tak roztrzepana i miała tak słabą orientację w terenie, że mimo mieszkania tu trzy miesiące, to wciąż gubiła drogę do domu.
- Nie szukam rady. Chcę sama przed sobą się usprawiedliwić - wymamrotała i ruszyła oświetloną gorącym, sierpniowym słońcem aleją.
- Nie zależy mi na nim, na tym co sobie pomyśli, czy co mi powie. Tylko nie mogę... zresztą, to teraz nie ważne - wbiła wzrok prosto przed siebie, chociaż wcześniej utkwiony był w jej stopach.
Weź się w garść Drozd, nikt nie powinien mieć wpływu na Twój humor, ani Vankleef, ani Brandi, ani ten błazen co idzie naprzeciwko i gapi się prosto na Twoje odsłonięte przez szorty uda.
Zacisnęła pięści powtarzając sobie to dwa razy i w końcu spojrzała Bran w oczy, uśmiechnęła się nawet, pomimo tego, jak beznadziejnie zaczynała się czuć. Trzeba to dusić w zarodku i uwieść Brandi sposobem obmyślonym wcześniej - mam cię w dupie, dopóki Boża opatrzności mi ciebie nie ześle. To może podziałać. A jak nie... cholera, zawsze mogła znaleźć kogoś innego na to miejsce. Wiele jej nie było trzeba.
- Co powiesz na ogromny talerz makaronu z sosem pomidorowym, albo śmietanowym? - zaproponowała, samą siebie próbując przekonać, że to wcale nie taki głupi pomysł.
- Naprawdę? - zdziwiła się, nie mogąc sobie przypomnieć, kiedy ostatnio miała ochotę się nażreć, a potem, bam!, olśnienie.
- No tak, faktycznie - pokręciła lekko głową i nasunęła na nos okulary przeciwsłoneczne, które wcześniej tkwiły w jej jasnych włosach.
Rzeczywiście, w Tonym coś było, coś co przyciągało kobiety. Nawet lesby, takie jak Bran, i nawet zakochane, takie jak Mila (siebie lesbą by nie nazwała). Chociaż to do Brandi ją ciągnęło i chociaż to z Piotrkiem najlepiej się rozumiała, to wystarczył jeden uśmiech Vissera... te jego miny powinny być karalne!
- Ja lubię taki śmietankowy, ze szpinakiem i łososiem, polecam - rzuciła Mila, nadając ich spacerze nowy kierunek, gdy skręciła w mniej ruchliwą uliczkę.
Nie minęło dużo czasu, a Amelie na powrót stała się tą samą wesołą i promienną osóbką, która to tryskała optymizmem i energią, nie pozwalając sowim znajomym ani zbyt długo spać, ani siedzieć w domu. Wyglądało na to, że okres rozpaczy i podupadającej samooceny Amelie miała za sobą, a wszystko zmierzało ku lepszemu. Sama Amelie, stała się nawet jeszcze bardziej weselsza niż kiedyś, a dodatkowo i bardziej wyrozumiała i tolerancyjna. Można by nawet rzec, że miała głowę w chmurach i chodziła wiecznie lekko pijana, bo taki dziwny stan szczęścia jaki nią ogarnął, dla ludzi nie znających jej osoby, mógł się wydawać co najmniej dziwny. Zadziwiające, co potrafiły zdziałać obiadki u babci, kiedy to Amelie w końcu nie dość, że się najadła, to i pogodziła z bratem. W ogóle ostatnio spotykały ją same dobre rzeczy. Nie widziała więc innego rozwiązania, jak dzielenie się tą radością z wszystkimi naokoło. Pierwsza na odstrzał miała pójść Bran, której Amelie chciała wynagrodzić jakoś swoje poprzednie wyrzuty względem jej osoby i to jak się zachowywała. Jak jakaś zrozpaczona, podrzędna dewotka! Jednak miała wtedy trudny okres w swoim życiu, bo i toczyła cichą wojnę z bratem, Evcia zostawiła ją samą z mieszkaniem, ona nie miała pomysłu jak się obronić na studiach, a Angel wystraszyła ją, że chyba wyjedzie. Słowem, zdarzyło się zbyt wiele złych rzeczy na raz, a Amelie nie potrafiła sobie z tym poradzić. Pech chciał, że najmocniej dostało się niczemu niewinnej Bran. Ale los się znów do panienki Morel uśmiechnął, więc nie zamierzała wspominać tych niesnasek, tylko puścić ja w niepamięć, przy odrobinie czekolady i wina, czy czego tam sobie Bran wymarzy.
Z Brandi umówiła się przy wejściu do parku, bo tak jej było najwygodniej. Nie chciała marnować czasu na wracanie do domu i strojenie się bez powodu, wolała od razu spotkać się z przyjaciółką, po tym jak skończyła opiekować się Lucasem.
- Braaan!- zawołała radośnie, gdy tylko dojrzała brunetkę i od razu rzuciła się jej na szyję w ramach powitania. Brandi już dawno chyba nie widziała takiej rozanielonej Amelki.
- Twój wybór - oświadczyła z uśmiechem i pchnęła znienacka najbliższe drzwi. Były teraz w trochę staroświeckim lokalu, a w okół roznosił się cudowny zapach jedzenia. Od tego wszystkiego aż zaburczało Mili w brzuchu, chociaż ostatni posiłek jadła przecież rano i - serio! - wcale to nie był listek sałaty!
Gdy usiadły przy stole wskazanym przez szesnastoletniego może kelnera, Mila od razu zatopiła nos w karcie, chociaż przecież wiedziała czego chce.
- Penne z łososiem i szpinakiem. I do tego jakieś dobre wino. Bran? - spojrzała na dziewczynę uśmiechając się ciepło, a gdy ta zamówiła, a mężczyzna odszedł, Mila zupełnie nieświadomie, że taką jest paplą, rzuciła:
- Fascynujesz mnie trochę. Z jednej strony jesteś taką przykładną dziewczyną, a z drugiej strony zadajesz się z czołowymi ruchaczami Amsterdamu. Ja wcale nie jestem aż taka "rozrzutna" jak sam Visser, albo Clayton - wyszczerzyła zęby, ściągając przy okazji swój cienki sweter. - Podnieca cię to jakoś? Wiesz, bez urazy, po prostu jest możliwość, że kręci cię zadawanie się z szumowinami - zaśmiała się, chociaż przecież przyjaźnie, chociaż wcale nie chciała być złośliwa. Oparła brodę na dłoni wspartej na łokciu i przyjrzała się Bran, zastanawiając się, czy zaraz nie dostanie w twarz. Oby nie. Przecież nie miała nic złego na myśli.
- Ale nie uważasz, ze ten nasz trójkąt jest trochę chory? Tak na serio? Ja i Tony, Tony i ty, ty i ja. Z Claytonem nie sypiam tylko dlatego, że to najlepszy przyjaciel mojego byłego chłopaka. A nie wybaczyłabym sobie, gdyby męczyły go przeze mnie wyrzuty sumienia.
W razie czego zawsze mogła kłamać, wmówić Claytonowi, że to na pewnie nie mogło być jego dziecko. Byłoby o wiele prościej, prawda? Mało tego, Tonemu mogła wmówić coś całkiem odwrotnego.
- Wiem o co ci chodzi - zaśmiała się. - To jednak przyjemne uczucie, poprawiające nastrój, gdy wiesz, że taki facet jak on, który może mieć każdą, facet, który zmienia laski jak rękawiczki... jednak nie odcina się po jednym seksie. Chce od ciebie więcej... a przy okazji nie chce cię zaciągnąć do ołtarza.
W zasadzie - nie robiło jej to większej różnicy, bo i tak mogła mieć każdego. Nie do końca było to dla niej zrozumiałe, bo jednak nie była jakąś specjalną pięknością, miała brzydki nos i była bardzo koścista, a jednak ciągnęło do niej facetów jak muchy do gówna. Straszne, ale prawdziwe. Postanowiła jednak zachować to dla siebie, ażeby przypadkiem nie zabrzmiało, jakby była w siebie zapatrzona aż za bardzo. Faktem jednak było - że zgadzała się z Bran w zupełności.
A jeśli chodzi o powtarzalność seksu z Claytonem... była raczej pewna, że się nie powtórzy. I nie miało to tyle wspólnego ze słowami Brandi, co raczej z tym, że Mila jako tako uświadomiła Caleba o swoich uczuciach względem Brandi.
- Co nie zmienia faktu, że cała ta sytuacja i tak jest nieźle popaprana. Zwłaszcza, że chyba każdemu z nas to pasuje - roześmiała się całkiem wesoło, zwracając na siebie uwagę grupy emerytów przy osobnym stoliku.
Nie był to atak paniki, ale zwyczajny szok. Może trochę… ból?
- Ale mógł być człowiek… gdyby miał… może miała szansę… byłoby człowiekiem, wiesz? Jak możesz mówić w taki sposób? I mogło być moje. Moje – mówił dziwnym, spokojnym głosem, choć nie drżącym. Brał tylko chwilę na oddech i zastanowienie się; chciał aby jego słowa były odpowiedni do sytuacji i nie chciał powiedzieć coś nietaktownego.
Skrzywił się, gdy kopnęła TĄ reklamówkę i dotknęła jego twarzy. Strącił dłoń Brandi patrząc na nią… z obrzydzeniem? Odrazą? Zawodem? Gdy on był dla tej sprawy delikatny, to Brandi miała to kompletnie gdzieś. Przejęła się dopiero wtedy, gdy zobaczyła jego reakcję. A wcześniej na niego krzyczała, jakby to była jego, kurwa, wina. A wiedział, że nie była, tylko… nie powinien mieć seksu z Brandi, nigdy. Boleśnie zdał sobie sprawę, że takich dziewczyn jak Jones mogło być mnóstwo w jego życiu, a on nawet o tym nie wiedział. Kurwa.
- Nie dotykaj mnie – strącił jej dłoń. – Jesteś, kurwa, kompletnie nieczuła. Przepraszam, że zawracałem twój czas. Nie musiałabyś robić tej szopki.
Wstał, rzucił Jones przelotne spojrzenie i wyszedł. Jej towarzystwa w tej chwili akurat najmniej potrzebował. Miał dość tego, jak traktują go ludzie, tego co przed chwilą doświadczył… miał dość kobiet. Jedyne czego chciał, to… sam nie wiedział.
[ no to dawaj nowego wąta :D ]
Przyszedł do niego kumpel i się uchlał, ot, tak po prostu. Jasne, brzmi dość niewiarygodnie, ale właśnie tak było – ów kumpel uznał, że Caleb potrzebuje pocieszenia, bo ostatnimi czasy jest zbyt posępny i mało rozrywkowy, więc potratował pod claytonowe drzwi z zgrzewką wódki i popcornu. I wypił to wszystko sam, bo Caleb miał już dość topienia swoich smutków, bo chujostwa jeszcze, nie daj Boże, nauczą się pływać, i obiecał Eli, że alkohol na razie sobie odpuszcza. Kumpel imieniem Harry wychlał wszystko sam i jego stan był wielce niepokojący, aż w końcu Caleb przeraził się na tyle, że przyprowadził go na pogotowie. Niech mu przeczyszczenie zrobią, cokolwiek, a on sobie pójdzie do domu siedzieć i grać. Tak, muzyka to jedyne czego teraz potrzebował. Lepsze niż seks, lepsze niż miłość, lepsze niż ludzie. Rany, Caleb zaczął martwić się o samego siebie, ale nie przerywał. To nie był ten moment. Jeszcze nie.
Zauważył ją i chciał już zawrócić z Harrym na plecach, ale… nie, skoro udało mu się dotrzeć aż tutaj, nie mógł zrezygnować, bo jakaś tam Jones. Nie, postanowił, że ma ją gdzieś i nie będzie sobie psuł swojego jakże zajebistego życia przez jej osobę. W końcu musiał ja kiedyś spotkać, ale w żadnym wypadku nie zamierzał udawać, że wszystko jest w porządku, bo nie było. Po prostu… miał do niej uraz. Tak, to dobre słowo. Najodpowiedniejsze na tę chwilę.
Usiadł razem z Harrym i czekał, aż ktoś zechce ich przyjąć, zawołać, cokolwiek. Sam zaś uda, że Brandi po prostu nie zauważył i już. Może ona nie zauważy i jego… Dopiero potem przyszło mu do głowy, dlaczego tak właściwie ona tutaj jest. Nie wyglądała za dobrze, ale… hej, są w szpitalu, tak? Sztab specjalistów jest lepszy niż wymuszona troska Caleba.
Praca w pubie miała swoje wady i zalety. Jej godziny wydawały się być dość wygodne, jeśli człowiek był śpiochem - mógł swobodnie odsypiać dobrych kilka godzin po swojej zmianie i jeszcze gdzieś się wybrać bez obaw, że zdążą przed nim zamknąć dany lokal. Była możliwość skosztowania różnego rodzaju trunków, drinków, a także stworzenia swoich własnych dzieł, które nieraz dodawane były do menu. Poza tym - ludzie! Mnóstwo ludzi można było poznać; różnego rodzaju, orientacji, poglądów.
Nie można jednak zapomnieć o minusach. Klienci pojawiali się natarczywi albo stawali się po nadmiarze alkoholu. Sprzątanie i ogarnianie całego syfu, by na następny wieczór wszystko było w jak najlepszym porząku. Harmider i ich niecierpliwość gdy tylko się zespoliła, mogła być nie do zniesienia. Coś okropnego, istny armagedon! Człowiek wracał przemęczony, bez chęci do życia, a do tego jeszcze był przesiąknięty wonią alkoholu, nikotyny, marihuany i ktokolwiek wie, czym jeszcze, o czym nie chciałby taki Yakov wiedzieć. Do tego życie towarzyskie, które najczęściej miało swoje miejsce nocą, gdzieś tam zanikało na rzecz zawodu, odpoczynku.
Yakov panoszył się po klubach i barach od siedemnastego roku życia, choć na początku jemu samemu wszystko było trudno ogarnąć, tak to on - uczący się w trybie natychmiastowym - przywykł do norm, zachowań oraz zręcznego i sprawnego przygotowania drinków, by po czasie także robić jakieś pokazy, sztuczki, których wyuczył się od innych, co zechcieli powierzyć mu tajemnicze sztuki barmańskiej.
I tak się on udoskonalał.
Właśnie siedział na zapleczu, popalając sobie papierosa z istną ulgą i "orzeźwieniem" dla jego płuc, rozgrywając kolejną partyjkę zwykłego, "kanciapowego" pokera, byleby tylko zabić czas. Na razie nie był potrzebny za barem, a dostawa już była odebrana i wniesiono wszystkie trunki do magazynu.
Po kilku minutach padnięta kelnerka przyszła i coś mruczała, żeby w końcu tam zaszedł, bo za dużo jest tych ludzi złaknionych alkoholu i nie dają sobie rady. Także, zakończył z uroczym uśmiechem i triumfalnym tonem grę, dopalając papierosa i gasząc w metalowej popielniczce. Sięgnął paczkę papierosów, którą wcisnął w spodnie i poprawił jeszcze koszulkę, wychodząc do lokalu.
- Jones, jak zwykle. - zaśmiał się, przechodząc obok dziewczyny i poprawiając czarną szmatę, którą przewiesił przez swoje ramię, ażeby w każdej chwili móc jej użyć bez zbędnego poszukiwania. - Lepiej ci się pracowało jako kelnerka, zanim zadecydowałaś stanąć tutaj i spowalniając ruch. - zacmokał, biorąc się za jakieś zamówienia i pochylił się do pierwszego klienta, który wręcz mruczał pod nosem.
Może i było to złośliwe, ale zarazem takie przyjacielskie. Poza tym - jak można sądzić, że Levovic to wredny dupek?
Ha, no i wszystko jasne, dlaczego Tony zatrzymywał je dla siebie obie. Z Brandi miał spokojne ruchanko, Milę za to mógł trochę "bardziej" pochędożyć, bo Mila w końcu lubiła szybko, mocno i intensywnie. Wszystko robiła w takim tempie i stylu, więc dlaczego miałaby TO robić inaczej. Ale te uwagi zatrzymała już tylko dla siebie.
- Naprawdę nie odpowiada mi? - zdziwiła się. W zasadzie to była całkiem przyjemna relacja. Seks i przyjaźń, ale to było o wiele bezpieczniejsze niż taki sam niby układ, jak ten, który miała z Parkerem. Rory za bardzo się w to zaangażował, a Tony nie miał żadnych wyrzutów w związku z tym, że w międzyczasie bawi się z innymi dziewczynami. Parker za to nie mógł się przełamać, by w międzyczasie zabrać się za kogoś innego, i to go zniszczyło.
Ale Brandi chyba nie o to chodziło. Czyżby się domyślała, że blondi poprzestawiało się coś w główce? Nie, nie możliwe.
- Właśnie bardzo mi odpowiada. Wiesz, nie muszę się bawić w obietnice, ani szczerość czy wierność. Mam ochotę spędzić miło czas - wystarczy, ze zadzwonię, albo przyjdę do pubu. To układ idealny. Nie pomyślałaś chyba, że jestem o niego zazdrosna? - roześmiała się wesoło. Oczywiście, że nie o niego, tylko o Bran. Ale nie zamierzała puścić pary z ust, w żadnym wypadku!
To już nie można zadzwonić i zaprosić dziewczyny do kina, bo od razu jej jakieś wyimaginowane obrazy do głowy przychodzą, jakieś pocałunki przy horrorach i tak dalej. Swoje randki zabierał w trochę ciekawsze miejsca niż sala kinowa, doprawdy. Mogła zostać przy myśli, że to zwykłe spotkanie, bez żadnego stresu, w co ma się ubrać, bez ścisku żołądka, że nagle przyjdzie mu do głowy ją całować (ale nie, ona musi od razu biec w kierunku jakiś odmiennych stosunków niż zwykła znajomość między nimi). Po prostu - chciał obejrzeć jakiś dobry film w dobrym towarzystwie, a uznał, że ona się nadaje, bo ostatnio całkiem dobrze im się rozmawiało, nawet, jeśli byli wtedy trochę nagrzani. Poza tym, chyba wiedział o niej trochę więcej niż ona myślała, w końcu wspólni znajomi to wspólni znajomi, zawsze coś człowiekowi powiedzą i tak jakby nie miał zamiaru za bardzo się wtrącać w jej życie, już na pewno nie włazić tam jako jakiś kochanek czy cokolwiek w tym stylu.
Kiedy wyszedł z pracy, miał stosunkowo niewiele czasu do umówionego seansu, ale oczywiście zdążył wyrobić się dziesięć minut przed ustaloną z Bran godziną. Trochę krótko, ale zdąży, jak trochę przyspieszy swojego zwykle niezbyt dziarskiego kroku. I proszę, dał radę, zauważył ją czekającą już na niego przed budynkiem kina, gdzie mieli się spotkać.
Zerknął na zegarek. Nie spóźnił się, to dobrze. Nie znosił tego robić.
- Brandi? - powiedział głośno, zanim stanął tuż przy niej, żeby już wtedy zwróciła na niego uwagę. Uśmiechnął się do niej lekko, co by nie wyglądał już tak poważnie, o.
Prześlij komentarz