LISTA POSTÓW

niedziela, 10 czerwca 2012

Siła jest lepsza od słabości.

Ona była moim Słońcem, promieniami padającymi oświetlała najciemniejsze zakamarki mojego umysłu. Jej śmiech wywoływał dreszcz taki, jak skoki ze spadochronem, jak pływanie z orkami, jak pierwsze lekcje strzelania. Jej dotyk paraliżował, chociaż z dumy i z przekory nie przyznałabym się do tego. To ja rządziłam, chociaż duchem i ciałem poddawałam się jej każdego dnia. Ilekroć zamykam oczy, budzi moje oczy wspomnienie jej pocałunków składanych na powiekach, dłoni, które nieśmiało gładziły skórę. Od zawsze wiedziałam, że jej czułość miesza się z niechęcią, bo oto dla mnie porzuciła myśl o rodzinie, dzieciach, mężu, który nie rozumiałby jej smutków i zrzucałby winę na hormony. To jednak ja dawałam jej szczęście, okrywałam ją swoim płaszczem i chroniłam przed światem.

Ciemnowłosa kobieta, czując na twarzy przyjemne, ciepłe promienie słońca, wyciągnęła się w swoim łóżku. Podrapała się jeszcze po nodze, odetchnęła ciężko, dłonią przesunęła po twarzy, próbując się obudzić. Zdarła z siebie tym samym ostatnie resztki senności i usiadła. Rozejrzała się po pokoju, kompletnie nieposprzątanym, z ubraniami walającymi się po ziemi, z resztkami kolacji wsadzonymi w półki, z winem obok łóżka i szkłem rozbitym pod oknem. Firanki już dawno powinna wymienić, były żółte od papierosów, ale nie obchodziło jej to. Jej było dobrze w swoim małym chaosie pełnym zdjęć, przedmiotów budzących przyjemne wspomnienia i instrumentów codziennych zajęć.
Zwlekła się z łóżka i odszukała paczkę papierosów. Była pusta, rzuciła ją więc za siebie. Przeciągnęła się raz jeszcze, założyła koszulkę i wyszła z pomieszczenia.
Mieszkała z matką i bratem. Matka, kobieta pod czterdziestkę, mimo szans na wspaniałe życie, w wieku szesnastu lat zaszła w ciążę. Nie oddała dziecka, chociaż wszyscy ją do tego namawiali, uparła się; ta upartość z większą siłą przeszła na córkę. Matka jednak nigdy nie narzekała, mimo, iż zamiast pięknego domu wraz z dziećmi próbowała żyć w ciasnej klitce, zamiast portfela pełnego pieniędzy brakowało czasami na najpotrzebniejsze rzeczy. Nie była z tych kobiet, które kochają tylko szczęście - mimo, iż Brandi stanowiła przekreślenie marzeń, jej całe życie kręciło się wokół niej. Syn, młodszy, urodzony cztery lata po Brandi, nigdy nie był umiłowany tak bardzo, jak starsza córka. Nie potrafiła wyjaśnić, skąd biorą się w niej tak różne matczyne uczucia.
Klitka składała się z jednego holu i dwóch pokojów, kuchni. Łazienka była na korytarzu, dzielona z innymi mieszkańcami zapoconej kamienicy. Drugi pokój całkowicie wyremontowała Bran, za pieniądze, które zarobiła w wieku piętnastu lat. Tylko i wyłącznie dlatego miała własną sypialnię. Sypialnię, która z czasem stała się jedynym miejscem, gdzie Słońce mogło naprawdę wschodzić.
Bran przekroczyła próg kuchni. Uśmiechnęła się, widząc matkę szykującą śniadanie dla syna. On wciąż się uczył, w przeciwieństwie do siostry, i wciąż miał szansę zostać lekarzem. Nie porzucił marzeń dziadków.
- Cześć, mamo - powiedziała, podchodząc do niższej, o wiele niższej kobiety i całując jej policzek. - Tommy nie raczył jeszcze się nauczyć robić sobie kanapek?
- Och, Bran - szepnęła z wyrzutem Susan, krojąc chleb. - Twój brat to mężczyzna...
- ...co nie zmienia faktu, że kiedyś to tylko oni mogli trzymać ostre narzędzia w rękach. Facet musi umieć kroić chleb - dokończyła Bran, siadając przy stole i biorąc do ręki jabłko. Obejrzała je dokładnie, a potem odłożyła na miejsce. - Daj mi to, ja mu zrobię kanapki.
Susan uśmiechnęła się i pokręciła głową.
- Nie ma mowy. Tommy mi powiedział, ile pieprzu mu dorzuciłaś ostatnim razem.
Bran zaśmiała się tylko, robiąc jednocześnie minę niewiniątka. Zaraz potem odchyliła się na krześle i jeszcze raz przeciągnęła. Zaraz potem zawołała:
- TOMMY! Jest dziewiąta rano, co ty jeszcze robisz w łóżku!?
Wtem dało się słyszeć ciężkie kroki z pokoju obok.
Tommy był wysokim mężczyzną o pięknie skrojonych rysach twarzy. Miał ciemną skórę; efekt jednej nocy z jakimś amerykańskim urzędnikiem, którego korzenie sięgały Afryki. Włosy czarne, kręcone, ciemne oczy. Susan nigdy nie dziwiła się, że sąsiadki wzdychały za tym słodkim Tommy'm. Pomimo urody i bystrości umysłu nie wiązał się z nikim. Nauka, jak mówili dziadkowie, ma być dla ciebie najważniejsza. Taką zasadę przyjął Tommy i pomimo wielu dziewcząt, które z przyjemnością nagięłyby tę zasadę, on trwał niewzruszony w swym postanowieniu.
- Żartowałam - rzekła Bran, uśmiechając się jednocześnie na widok zaspanego brata. - Jest siódma rano. Ale nie pozwalaj mamie robić kanapek, wierzę, że uczą was na tych warsztatach z biologii trzymać nóż, co?
Tommy zmierzył wściekłym spojrzeniem siostrę. Podszedł do mamy, wymruczał jakieś "dzień dobry", ucałował jej policzek i zaczął sobie przygotowywać śniadanie.
Susan usiadła przy stole. Wzięła wcześniej oglądane przez Bran jabłko i ugryzła je.
- Dzisiaj wraca Mila, prawda? O której będzie na peronie? - zapytała kobieta. Tommy prychnął głośno za jej plecami.
- Tak, dzisiaj. Tommy, nie krzyw mordy, bo ci tak zostanie - odparła kobieta, siadając prosto na krześle.
- Brandi!
- Bardzo mi przykro, że moja siostra jest lesbą.
- Przynajmniej uwiodłam już jakąś kobietę i wiem, jak to jest dotknąć jej...
- BRANDI!
- Mamo!
- Och, serio? I co z tego, skoro najprawdopodobniej ona będzie ciebie utrzymywać, nierobie?
- Ja nierobem?! Powiedz mi, ile ty zarobiłeś przez całe swoje życie!
- Tommy!
- Mamo, przepraszam! Zaczęła!
Bran wstała gwałtownie, przewracając krzesło; już otworzyła usta, by odpowiedzieć jakąś kąśliwą uwagą, gdy nagle Susan uderzyła ręką w stół. I Tommy, i jego siostra zwrócili na kobietę oczy.
- Dość.
Spokój, z jakim Susan wypowiedziała te słowa, był czystym lodem. Ileż razy bowiem musiała godzić tę dwójkę niemogącą się zgodzić co do swojego stylu życia; ile razy wysłuchiwała tych krzyków. Jedynie ona potrafiła to przerwać, zanim Bran i Tommy stwierdzą zgodnie, że ich problemy może załagodzić jedynie rzucanie w siebie nożami.
- Idę się ubrać, Mila będzie o dziesiątej - powiedziała ostro Bran, po czym wyminęła i matkę, i brata, i wróciła do swojej sypialni. Zza drzwi słyszała jedynie ciche głosy wykłócające się o orientację kobiety. Ale Bran to nie obchodziło. Miała Milę, a to było największym szczęściem.

K-ska stacja należała do najnowocześniejszych w kraju. Do najbardziej obleganych również. Nie dało się tutaj przyjść i po prostu wyjść z osobą, na którą się czekało - w grę bowiem wchodziło szukanie pomiędzy setkami ludzi zgubionymi na peronach.
Bran stanęła przy wyjściu, na ławeczce tuż obok palarni, gdzie spotkała po raz pierwszy Milę. Zawsze tu śmierdziało; Mila była niepaląca, nie lubiła papierosowego smrodu, ale z tyloma bagażami nie miała wyboru, gdzieś na chwilę spocząć musiała. Tutaj też zawsze witały się po powrocie Mili od rodziny - czy z głupiej, niepisanej obawy, że więcej się nie spotkają, że się nie odnajdą na zaludnionej stacji, czy z jakiejś tradycji, nie wiedziały. To było po prostu ich miejsce, nieprzyjemne i śmierdzące, brudne, ale ich.
Gdy nastała dziesiąta, Bran zaczęła uważniej rozglądać się wśród pasażerów. Nie mogła się doczekać spotkania z Milą, jej opowiadania, jak bardzo rodzina naciska już, by znalazła sobie mężczyznę i jej smutku, że nie potrafi im wyjawić prawdy. Choć nie było to proste ani fair, Brandi cieszyła się z tego smutku - to oznaczało tylko tyle, że Mila wciąż jest jej, że porzuciła nędzny heteroseksualizm na rzecz jej. Ilekroć czuła wyrzuty sumienia, że jest nieco fałszywa, dusiła je stwierdzeniem, że przecież im obu daje szczęście. Nie zawsze, a na pewno nie w obecnym świecie, szczęście było proste.
Czekała kolejnych piętnaście minut, dwadzieścia, kolejną godzinę. W duchu próbowała siebie przekonać, że pociąg się spóźnił, pytała w informacji, gdzie jest pociąg z P-nia, dlaczego jeszcze nie przyjechał; ciągle dostawała tę samą informację - już zdążył odjechać z k-skiej stacji. Więc może Mila została jeszcze na chwilę? Może będzie za godzinę? Może za dwie? Może spóźniła się na pociąg? Tak, za chwilę ujrzy jej złociste włosy i pomoże jej z bagażami. Jeszcze chwilę.
Ale Mila nie pojawiła się ani o jedenastej, ani o dwunastej, ani wieczorem, gdy Bran zrezygnowana wróciła do domu. Smutek dopadał ją rzadko, częściej czuła gniew na świat, tym razem uczucie jakiejś pustki wypełniło ją po brzegi. Starała się nie martwić, ale mimo to uznała, że lepiej zadzwonić do rodziny Mili.
W domu nic nie odpowiedziała na pytanie, czy spotkała się z Milą, nie odpowiedziała na jakąś kąśliwą uwagę Tommy'ego. Weszła do pokoju, wyciągnęła drobniaki i wyszła do sklepu po kartę.
Nienawidziła rodziny Mili. Uznawali ją bowiem za najbliższą przyjaciółkę blondwłosej studentki, choć nieco zbyt biedną i trochę przegraną. Ich konserwatyzm doprowadzał Bran do szału, ale tylko dla ukochanej powstrzymywała wyznanie, że obie są homo i pieprzą się do białego rana, gdy tylko mogą. Mila zawsze powtarzała: daj mi czas. I chociaż Brandi zdawała sobie sprawę, że ten czas nigdy nie nadejdzie, wybaczała wszystko.
Stanęła w budce telefonicznej i wystukała numer rodziny Mili. Dźwięk w słuchawce przedłużał się niemiłosiernie.
- Dominic W-ski, słucham?
- Dzień dobry, panie W-ski. Jest może tam jeszcze Mila? Miała być dzisiaj, czekałam na nią na peronie, chcę zapytać, czy wszystko okej.
Po drugiej stronie aparatu dało się słyszeć kobiecy głos. Bran nie zrozumiała z niego nc, ale Dominic zaraz zawołał poza telefonem:
- Zaraz przyjdę! Bran, zgadza się? Mila nie dojechała? Wyszła z domu o ósmej przecież. Miała jechać wcześniej...
- Nie, nie dojechała. Czekałam na nią cały dzień.
- Może jest w akademiku? Sprawdzałaś?
Bran chwilę się zastanowiła. Mogła sprawdzić...? Nie, to niemożliwe. Mila nie poszłabym do akademika, nie witając się z nią, nie dając żadnego znaku życia.
- Nie, proszę pana. Ale nie pojechałaby do akademika, nie mówiąc mi nic o tym. Znam ją na tyle. Poza tym, nie widziałam jej na peronie.
W słuchawce dało się słyszeć westchnienie.
- Brandi, spróbuję się do niej dodzwonić, obiecuję. A ty sprawdź w akademiku. Będziemy się martwić, jeśli jej tam nie będzie, dobrze? I nie martw się. Mila to rozsądna dziewczyna.
Bran postukała palcami o szybę.
- Wiem, panie W-ski. Sprawdzę. Zadzwonię za godzinę, albo od Mili, jeśli czegoś się dowiem. Przepraszam, że tak do pana zadzwoniłam najpierw...
Zmrok już dawno okrywał niebo, gdy Bran zdecydowała się iść do miasteczka studenckiego w K-wie. Ciężko było dogadać się ze strażnikiem, by wpuścił ją do środka, ale udało się za wręczeniem kilku papierków. Potem udało się tym samym sposobem przekonać administratorkę, by sprawdziła w komputerze, czy Mila pojawiła się w akademiku. Okazało się, że jednak nie. Zanim jednak Bran zadzwoniła znowu do Dominica W-skiego, sprawdziła wszystkie hotele, motele i szpitale w mieście. Okazało się jednak, że i tutaj Słońca nie było.
Do domu wróciła o czwartej. Susan spała, Tommy też. Miała nadzieję zastać Milę w jej sypialni, śpiącą, zmęczoną; może się po prostu minęły? Tutaj jednak też ją czekał zawód. I gdy miała ponownie wychodzić, ot, choćby po to, by poszukać jej na ulicach, zziębniętej i niewiedzącej, co zrobić dalej, zadzwonił telefon.
Odebrała tak szybko, jak tylko potrafiła, nie zważając na to, że przewróciła krzesło i ledwo nie rozbiła dzbanka z wodą.
- Słucham?
- Bran? To ty?
- Tak, tak. Ma pan jakąś wiadomość od Mili?
Mężczyzna chrząknął; głos miał dziwny. Brandi poczuła nieprzyjemny ścisk w żołądku.
- Więc ty też jej nie spotkałaś? Telefon Mili milczy. Już zawiadomiliśmy policję.

Minął już rok, odkąd Słońce nie wschodziło. Bran, nie mogąc znieść miasta, w którym nie było Światła, wyprowadziła się. Sprzedała wiele swoich rzeczy, pamiątek, to, co zostało - spakowała do wielkiego kufra. A potem wyjechała, tak po prostu, nie bacząc na nic - na to, że policja może się dziwić, że matka i Tommy będą marudzić. Musiała wydostać się z miejsca pełnego nocy, pełnego istnienia, z którego się narodziła.
W Amsterdamie zaczęła pracować jako kelnerka w jednej z lepszych restauracji w mieście. Starczało jej na opłacenie skromnego czynszu i na powolne zbieranie pieniędzy na kilka rzeczy, bez których nie mogła żyć. Nie szukała w życiu celu. Nigdy więcej.


Informacje, które mogą się przydać:
lubi kobiety
woli kobiety
pieprzy kobiety
choć zdarzają się wyjątki

a właściwie jeden
ma 22 lata
jeździ na desce
ma sukę o imieniu Wasp
pracuje w pubie Tony'ego

rzadko budzi się w niej wersja seksowna
w jej życiu bywają ludzie (link do powiązań)



[Żart:
Idą dwa koty przez pustynię. Nagle jeden do drugiego:
- Ej, stary, nie ogarniam tej kuwety...

hohohoh :D

Jestem chętna na wątki na zasadzie Ty pomysł - ja zaczynam albo odwrotnie.
Jeśli nie odpiszesz przez tydzień, zacznij nowy wątek, please ;3 
Jeśli napiszesz mi wątek, a nie będzie w nim nic o Brandi, żadnego spotkania, nic - to dostaniesz odpowiedź dokładnie taką samą (;]

546 komentarzy:

«Najstarsze   ‹Starsze   201 – 400 z 546   Nowsze›   Najnowsze»
Kotofil pisze...

- Ej, ja żartowałem…- wymamrotał, wybałuszając na nią te swoje niebieskie ślepia i mrugając oczami. Serio się tym przejęła? Ale przecież mówił to w złości i właściwie to on ma wyjebane, że ktoś mu dupę zawracał o to, że Bran nie ma… Oj tak. Kobiecy płacz to była jedna z pięciu podstawowych rzeczy, których faceci bali się w kobietach. I Will również się bał, bo wcale nie chciał doprowadzić jej do płaczu. To znaczy… normalna kobietę pewnie już dawno by doprowadził, ale kompletnie nie spodziewał się takiej reakcji po Brandi. To było tak dziwne, że aż nie wierzył, że to widzi.

Kotofil pisze...

Chciał najpierw zapytać jaka kurwa Mila, i w ogóle o co cho. Powstrzymał się jednak od tego nietaktu i zagryzł wargę, próbując coś sobie przypomnieć o tej Mili, Słońcu, czy czymśkolwiek tam podobnym. Bo trzeba wam wiedzieć, że Will o Brandi tak naprawdę wiedział niewiele. Wiedział, że jest wredna, głupia, szalona, rozkapryszona, stuknięta, bezpośrednia, bez zahamowań, całkowicie szczera, alkoholiczka, lubiąca kobiety, pyskata, odważna, pojebana w ogóle, jeżdżąca na desce, i że ma psa. Ale to wszystko , co było dane mu o niej wiedzieć. A ona mu tu ze Słońcem jakimś wyskakuje. Spojrzał to na nią, to za okno za nią, ale słońca nie było widać. Podrapał się po policzku, westchnął, próbując ubrać w słowa to, co chciał powiedzieć, by brzmiało to delikatnie i subtelnie, i żeby dzięki temu mógł się czegoś dowiedzieć.
Zerknął jeszcze na suczkę, jakby ona mogła coś wiedzieć. Niestety, kurwa, nie ma Wigilii i zwierzaki trzymają mordy na kłódkę.
- Była dla ciebie ważna?... Co cię z nią łączyło? – zapytał cicho, przybierając spokojny ton głosu. Żeby go tylko nie zjadła, bo w tych bajerach, to był cienki. I najchętniej by stąd spierdolił. Ale postanowił być dobrym kumplem i stwierdzając, że to przez niego się rozkleiła kompletnie, usiadł na jakimś krześle i patrzył na Bran wyczekująco.

Kotofil pisze...

Musiał aż kurwa zapalić, bo takiej dramy się nie spodziewał. Brandi skacząca za kimś w ogień? Zakochana Brandi? I co najważniejsze: morderstwo?...Gdy zadała pytanie czy coś ma, to owszem miał, bo w pacy jednak się wkurwił i wtedy zakupił sobie świeżutką paczkę Malboro, chociaż sam nie wiedział jakich dokładnie. Zdążył też zresztą i wypalić pół tej paczki, ale jednak cos było. I chyba starczy dla niego i dla niej.
Wyciągnął papieros, wsadził sobie do ust, zapalił zapalniczką, a potem wsadzając ją do opakowania rzucił w stronę Brandi. Potężnie się zaciągnął, wypuścił kłąb szarawego dymu z ust i spojrzał na nią.
Chyba nie musiał nic mówić. Zwykłe i jakże wkurwiające „przykro mi”, albo jeszcze gorsze „będzie dobrze” nie bardzo tu pasowało. Nawet Holland był na tyle taktowny żeby z tym wyjechać.
Trwał więc w ciszy, trawiąc to, co mu właśnie przekazała. I może nawet czekając, że powie coś jeszcze.

Turner pisze...

[Oh, trup! YAY! Brandi już wie o tym, prawda? :>]

Tony przyjrzał jej się sceptycznie. Czasem nie wierzył w to, że niektórzy przez miłość potrafią być tak niewinnie naiwni.
-Serio? I nie uważasz, że któryś z twoich znajomych mógł się wyłamać i w końcu puścić parę z ust? Pewnie jej rodzina, albo znajomi wpadliby w szał. W końcu to nie jest mały szczegół, który można ukrywać przez całe życie. -podzielił się z nią swoimi spostrzeżeniami. Nie oszczędzał jej. Turner nie był typem delikatnej osoby, która będzie pocieszała osobę, mówiąc, że nic się nie stało, kiedy w rzeczywistości zginął człowiek. Podsunął jej pudełko z chusteczkami, które całe szczęście, było stałym wyposażeniem tego pokoju.

Unknown pisze...

[Dziękuję bardzo! A obrzezanych też trzeba kochać, jeszcze zaczną szybko odchodzić.
I mi tam takie lekcje pasują. Izaak to beznadziejny nauczyciel, ale Bran sobie da radę. I z Żydkiem i ze swoim brakiem talentu.]

Kotofil pisze...

Trwali tak sobie w ciszy, bo William nie miał nic do dodania. Nie wiedział co mógł powiedzieć w takiej sytuacji. Trochę głupio poczuł się, gdy zdał sobie jeszcze sprawę, że uważał to za babskie pms, problemy z dupy wzięte czy jakieś inne załamanie przedmiesiączkowe. Westchnął, zaciągnął się i znów wypuł z płuc chmarę szarej chmury.
- Co teraz zamierzasz? – zapytał, bo wypadałoby wiedzieć, co tym razem odwali Bran. A może i co nie odwali. Ta cała sprawa była nie do przełknięcia dla niego i już nawet nie chciał myśleć, co ona musiała czuć. Okej, może minął już rok od tego „rozstania”, ale gdyby on się teraz dowiedział, że Aria… wyglądałby chyba jeszcze gorzej od Brandi. O zachowaniu nie wspominając…

Unknown pisze...

[Ehehe, od tego są żarty, żeby były niesmaczne. A w szczególności te o Żydach.
Ale ja wiem, oczywiście, że tak. Tylko może się wykażesz dobrą wolą dla nowej? Choćby na wzgląd, że mam jutro imieniny (głupi powód, ale zawsze jakiś).]

Izaak Laufer pisze...

[chuje muje dzikie węże. dobra, niech będzie ^^]

Izaak w mieszkaniu miał fortepian. Stał w pokoju, przypominając konia pociągowego, jakiego Laufer widział będąc jeszcze dzieckiem. Tak samo ogromny i czarny, brakowało jedynie lśniącej od potu szyi. Pamiętał, że ojciec uparł się, by zabrał instrument ze sobą do mieszkania. Skoro już gra, to musi mieć go przy sobie. Tylko nie przewidział wciągania kurewsko ciężkiego sprzętu przez okno kuchenne. Blat stojący najbliżej nadal straszy ciągnącym się przez całą powierzchnię pęknięciem.
Do tego Dawid Laufer przyzwyczajony do pomieszczeń o dużej ilości wolnego miejsca nie uwzględnił, jak bardzo fortepian może być nieporęczny w niewielkim mieszkaniu studenta. By dotrzeć do niektórych półek, trzeba porządnie poszorować tyłkiem o ścianę.
Izaak zgodził się na lekcje z niejaką Brandi Jones z jednego powodu - dla pieniędzy. Niby w rodzinie ich nie brakowało, jednak jak bardzo znienawidziłby sam siebie, gdyby musiał prosić o jakąkolwiek pomoc finansową. A jako że większość hajsu zwykle wydawał na papierosy, to jakakolwiek możliwość zarobku malowała się w jasnych barwach.
Pomimo tego, że lekcje mógł prowadzić bez wychodzenia na zewnątrz, wolał robić to w bardziej neutralnym dla niego podłożu. Pokombinował, popytał i udało mu się znaleźć wolny fortepian na jakiejś świetlicy.
Siedział na krześle okrakiem, podpierając brodę na oparciu i wysłuchując kolejnego z kolei wykonania "Piosenki o świerszczu".
- Dobra, stój - przerwał w pewnym momencie. - Już lepiej, już lepiej. Przestałaś gubić dźwięki i nie machasz tak nadgarstkami, ale nadal gubisz rytm. Przyspieszasz. Czekaj.
Obrócił krzesło i przysiadł się obok. Zagrał kilka pierwszych dźwięków.
- Jak się uczyłem, to liczyłem w myślach jedynkami.

Izaak Laufer pisze...

Na stwierdzenie o beznadziejności pokręcił głową, być może trochę za szybko i nazbyt gwałtownie.
- No ej, nie od razu beznadziejna. Uproszczoną wersję marszu pogrzebowego byś pewnie zagrała o tak! - Pstryknął palcami. - Już i tak lepiej niż poprzednio.
- Ile? Niedługo. Ale ja byłem dzieckiem, to się wszystko szybko wchłonęło. Jak to mówią, jak w gąbkę.
Poza tym palce mieściły mu się łatwiej pomiędzy klawiszami. Fakt faktem, że siedząc na stołku przez pierwsze dwa lata nie sięgał nogami do pedałów, a przewracanie stron z nutami jakiś czas sprawiało problem. Mimo to nadal wydobywał z fortepianu monotonne dźwięki, prawdopodobnie dlatego, że musiał.
Za głupotę uważał twierdzenie, że ścisłowcy nie są zdolni do grania. Być może nie przychodziło to im z taką łatwością, lecz zawsze łatwiej zwalić na rodzinną spuściznę. Z opowieści ojca Izaak mógł wywnioskować, iż tylko babka Rachel od czasu do czasu pobrzdękiwała na wiolonczeli, a to i tak bardzo rzadko, więc on także jakichś specjalnych predyspozycji nie posiadał.
- Chcesz dalej wałkować świerszcza, czy może posuniemy się dalej? - Przekartkował stary podręcznik z nutami. - O widzisz, na przykład do koników polnych?
Nie przepadał za wszystkimi tymi nazwami. Sam pamiętał, jak przez długi czas ciągnęły się zanim świerszcze, koniki, żaby, bociany. Wszystko tak wesołe, nudne i wiosenne. Ropuchy rechotały w stawie w metrum dwie czwarte nawet wtedy, gdy za oknem ciskało śniegiem.

Kotofil pisze...

Pewnie nikogo nie zdziwi fakt, że do kudłatej czupryny Willa przyszła myśl, że wszystko co do tej pory robiła Brandi, było robione pod dyktando owego słońca, Mili, nieważne. Chodziło o sam fakt, że Brandi mogła tak dla kogoś się poświęcić, a jednocześnie kreować się na niezależną, zbuntowaną kobietę. Nie tyle co kreować, co po prostu sprawiać takie wrażenie. Nie pasowało mu to do obrazka Bran jaki przyjął sobie umownie, więc w sumie (po raz kolejny) nie wiedział co powiedzieć.
Z drugiej strony nie mógł zauważyć tej jawnej głupoty ze strony Jones. Raz, że robiła to, nie wiedząc, co z jej ukochaną się dzieje... nie, nie, nie. On tego nie rozumiał, dla niego było to prawie jak uzależnienie, nie miłość. Chociaż… chyba te dwie rzeczy się łączą? Sam w końcu tak na serio zakochany był tylko raz, a skończyło się to dla niego tragicznie. Przynajmniej w jego mniemaniu.
- Odkąd jej nie ma?... – zapytał i zerknął na Brandi pierwszy raz od dłuższego czasu. I zaraz pożałował, bo jednocześnie coś w nim pękało w środku, gdy widział Bran, która w mniemaniu winna być silna i niezależna, a teraz rozklejała się kompletnie.

Kotofil pisze...

W porządku, Holland nigdy nie był wybitnym specjalistą w sprawach miłości i jej pochodnych, ale stawianie całego swojego życia na jedną osobę na pewno zdrowe nie było. I nie daj Bóg, gdy ta osoba wtedy zniknie. Właśnie tego świadkiem był teraz Will – depresja, czarna rozpacz i to uczucie, że nijak nie może jej pomóc. Bo co miałby jej powiedzieć? Gdyby nie było to szczytem nietaktu, zapewne opierdoliłby ją za to, że swoją niezależność oddała innej osobie całkowicie, nie zostawiając nic dla siebie. Tylko, czy tak się da?...
- Napijmy się – westchnął. Żadna super rada nie wchodziła tutaj w grę. Jedyną pociechą duchową wydawał mu się alkohol. Nieco prymitywne to było, ale w tym momencie tak właśnie sądził. – Masz coś?...
W sumie, bardzo chętnie by wyszedł do monopolowego, gdyby nie miała. Sam by ochłonął z tego wszystkiego co mu przekazała i może wpadłaby mu do głowy jakaś cudowna, złota myśl, która mogła podnieść by ją na duchu.
Kurwa.

Kotofil pisze...

- Nie żartuj tak nawet – burknął oburzony. Oczywiście, że oburzony, jakżeby inaczej. Wstał, gdy tylko ona wstała. Jakby się bał, że wyskoczy przez okno, albo nie daj Boże, inne kurestwo jej do głowy wskoczy. Patrząc na Brandi w takim stanie, każdemu właśnie to przyszłoby do głowy. – Siadaj durna babo – chwycił ją za rękę, zaprowadził z powrotem do kanapy, popchnął ją lekko tak, by usiadła. – Po prostu… nigdy o niej nie mówiłaś. Jakby była nieważna. A teraz nagle…

[ weź ty Willkowi ułatw sprawę! xD ]

Kotofil pisze...

Poczochrał ją po głowie (w gruncie rzeczy chciał pogłaskać, ale że mu nie wyszło…), pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym podniósł się i ruszył do kuchni, spoglądając jeszcze tylko przez ramię, i zniknął w pomieszczeniu. Wychylił się jednak jeszcze zza framugi drzwi, czy oby na pewno niczego głupiego nie planuje. Stwierdziwszy, że nie, zajął się poszukiwaniami chusteczek.
Kuchnia była jaka była, a chusteczki walały się tu i tam, więc nie miał problemu z jakimkolwiek odnalezieniem tego produktu. Wziął jakieś pudełko i oczywiście zajrzał do lodówki. Musiał zobaczyć co tam jest. Było wino. Otwarte ale było, zawsze coś. Kieliszków nie chciało mu się szukać, nawet nie wiedział gdzie, a w kuchni Bran nie orientował się kompletnie. No, trudno. Chwycił jakieś kubki, wsadził butelkę wina pod pachę i z chusteczkami w drugiej ręce wyszedł z pokoju.
- Gdyby wróciła?... Nie rozumiem? Wszystko by o niej wiedzieli? – zapytał, gdy nalał im trochę wina. Podał chusteczki i usiadł obok na kanapie, wręczając kubek z trunkiem. Coraz bardziej się w tym plątał, ale chciał wiedzieć. W gruncie rzeczy Bran była mu bliska i na swój sposób, uważał ją za dobrego kumpla. Kumpla, tak. Lubił jej podejście do życia, jednocześnie kobiece, ale i z męskim spojrzeniem na wszystko.

zgniły anioł pisze...

[1. Piękna gafa z tym "Nitzsche", nie ma co. Nawet nie wiem, skąd mi się to wzięło.
2. Mnie osobiście też zabiły, kiedy zobaczyłam takie po raz pierwszy.
3. Wszystkie literówki zostały poprawione, serdecznie dziękuję za zwrócenie uwagi.

Moja dobra znajoma jest córką dwóch tłumaczy i w wieku 11 lat potrafiła płynnie władać 9. językami. Nie przeczę, że ciut się nią inspirowałam. Z Charlesem miało być podobnie. Ale jako że jego historii w karcie brak, dla świętego spokoju usunęłam kilka z nich. A do Gary'ego Stu naprawdę mu daleko, tylko trzeba go bliżej poznać. ;>
Wybieram miejsce publiczne i serdecznie zapraszam do rozpoczęcia wątku.]

Kotofil pisze...

Sączył z kubka czerwone wino i przetrawiał to, co Brandi do niego mówiła. Takie związki są chyba powszechnie znane wśród homoseksualistów, ale chyba hetero też?... Willa można było przyrównać do Brandi, chociaż nie wbił się jeszcze na taki level co ona, a Milę do Arii. Tak po prostu wpadło to mu do głowy, z tą różnicą, że on z byciem z Arią miał zdecydowanie łatwiej. A Bran z Milą pewnie nie. Pewnie na pewno. Już wyobrażał sobie całą wykurwiście konserwatywną rodzinę tej dziewczyny. Do obrzygania tradycyjną i pewnie pełną homofobów. Zawsze tak było.
- Niezbyt to ambitne – zerknął na nią, unosząc kącik ust do góry. – Musisz nauczyć się żyć bez niej. I wierzę, że potrafisz.

Kotofil pisze...

Oto doskonały przykład, czemu to faceci kobiet nie ogarniają. Nosz kurwa, doskonały.
I nie, żeby go to jakoś szczególnie zdziwiło. A że skąd! Miał matkę, miał siostrę, więc był doświadczony przez życie, które go właśnie tak „hojnie” obdarowało. I nie, żeby to miało jakieś złe strony, ale człowiek chce zrozumieć tok myślenia takiej persony, a tu nagle…
- Dooooobra – przeciągnął ów wyraz, dopił wino z kubka i spojrzał na nią. Klasnął w dłonie, wstał , rozprostował się i zerknął na nią. – Bierz kapsko w troki, jedziemy.
Do kobiet trzeba umieć się szybko dostosować. Ot co.

zręczna kanalia pisze...

Młody od dłuższego czasu posiada natrętny, niemały problem. Nieustępliwy, odpychający starszy facet nachodzi go z zaskakującą częstotliwością. Normalnie Charles nie narzekałby, bo wiadomo - stały klient to stała pensja. Sęk w tym, że ów delikwent po prostu nie posiada pieniędzy. I choć chłopak odmawia mu setki, może tysiące razy, ten wciąż nie daje za wygraną. Co gorsza, ostatnimi czasy zwykł bywać agresywny. Charles ma jednak to szczęście, że otoczony przez podobnych sobie żigolaków, nie daje mu możliwości do ataku. Zresztą nawet nie bierze jego gróźb na poważnie. Być może w tym tkwi jego największy błąd.
Po jednej z gorszych nocy wraca do mieszkania wcześniej niż zwykle. Nawet nie daje słońcu szans na wychylenie się ponad horyzont. Nie widzi sensu w dalszym koczowaniu na obskurnej ulicy. Gdyby któryś z klientów miał na niego ochotę, z pewnością już by go o tym poinformował. Zaspane spojrzenie wbija w czubki własnych, startych tenisówek, nieszczególnie zwracając uwagę na otaczającą go przestrzeń. Przecież zna ją na pamięć. Wtem jednak ktoś zastępuje mu drogę, bez skrupułów popychając go na ścianę pobliskiego budynku. Ledwo nadąża za zarejestrowaniem powyższych faktów, a śmierdzący oddech już atakuje jego twarz. Wtedy go poznaje i jest niemal pewien, że wpadł w poważne tarapaty.
- Mam Cię, ptaszku - charczy tamten sarkastycznie, następnie już wpychając swój wstrętny język do ust Młodego. Ten drobny impuls wystarcza, by chłopak wpadł w niepohamowaną panikę. Z całych sił zaciska zęby tym samym raniąc mężczyznę i kolejno częstując go zgrabnym prawym sierpowym. Nieprzemyślany atak mimo to nie popłaca, a jedynie wprawia napastnika w szał. Gdy ten łapie szatyna za włosy i brutalnie przyciska do ściany budynku, chłopak wie, że jest już przegrany. Nawet sens krzyków agresora do niego nie dociera. Gdy ten zdziera z niego ubranie, jest niemal pewien, że to koniec, tak więc przestaje się nawet szarpać. Niezbyt trzeźwe spojrzenie wbija w odchodzącą z muru farbę i czeka na pierwsze, najbardziej bolesne pchnięcie. A jednak to, ku jego zaskoczeniu, nie nadchodzi. Słyszy tępe uderzenie i czuje, że uścisk mężczyzny słabnie, dlatego z dzieciną łatwością wyswabadza się z niego. Rozwój wypadków jest dla niego na tyle zaskakujący, że dopiero po chwili dostrzega swoją wybawicielkę, stojącą po drugiej stronie nieprzytomnego (?) ciała. Nerwowym ruchem pociera nagie ramię, zupełnie jak gdyby chciał zetrzeć z niego niewidzialny brud. Skołowanym spojrzeniem wodzi po bezwładnym ciele ogłuszonego mężczyzny, sprawiając przy tym wrażenie jak gdyby nie do końca był świadomy tego, co się wydarzyło. W rzeczywistości jest wręcz przeciwnie - jego głowa pęka od nadmiaru wrażeń wciąż intensywnie je analizując i przeżywając. Dopiero po kilku dłuższych chwilach podnosi spłoszony wzrok na powrót na kobietę. I właściwie nie wie, co powinien powiedzieć, bo nic nie wydaje mu się w tym momencie odpowiednie. "Dziękuję" czy "przepraszam za problem" wydaje mu się zbyt banalne jak na ogrom wyczynu nieznajomej. Nie ma jednak zbyt wiele czasu na dobór słów, bowiem u swoich stóp słyszy cichy jęk bólu. A więc cios nie był wystarczająco mocny, by zabić skurczybyka. Spłoszony odskakuje w bok, pośpiesznie naciągając na siebie ubranie. Jednocześnie zdecydowanie popycha kobietę w tył, tym samym nawołując do ucieczki.
- Szybko. Zaraz się obudzi - rzuca cicho i lakonicznie.

Turner pisze...

Pokiwał lekko głową ze zrozumieniem wypisanym na twarzy. Chciałby jej jakoś pomóc. Jego przełożony zawsze mu powtarzał, że za bardzo angażuje się w sprawy, które go nie dotyczą. W jego zawodzie nie może istnieć coś takiego jak współczucie. Klienci będą przychodzić i odchodzić. Niekorzystnie jest przywiązywać się do ludzi, bo każdy może być podejrzany.
-Miałyście jakieś problemy w swoim związku? -zapytał, bardziej "ludzki" niż formalnym głosem, przysiadając się do niej nieco bliżej. Póki co zostawił temat przyjaciół i postanowił nie kwestionować ich lojalności, bo klientka widocznie zamykała się w sobie przez jego słowa.

zręczna kanalia pisze...

Zaciąga luźny kaptur na głowę, jednocześnie nerwowo zaciskając palce na krawędziach rękawów bluzy. Przez moment ma cichą nadzieję, że być może po prostu utopi się w ubraniu, zniknie. Jednak nic takiego się nie dzieje. Ślepo brnie za nieznajomą, jednak do czasu. Słysząc słowa kobiety, waha się. Propozycja alkoholu jedynie wzmaga jego wątpliwości. Nie dość, że nie zna nie tylko jej, ale i pobudek, które nią kierują, to jeszcze ta również ma przewagę we wzroście, co nie jest znowu takim wielkim wyczynem, zważając na posturę Charlesa. Nerwowo przenosi ciężar ciała z pięt na palce i z powrotem. Jednak słysząc za sobą potok przekleństw, wchodzi za kobietą do budynku. Bo choć jest pewien, że dzielący go od mężczyzny dystans z łatwością pozwoliłby mu uciec, woli nie ryzykować.

zręczna kanalia pisze...

Monolog kobiety i dziwne zachowanie psa wprawia go w konsternację, jednak mimo to wchodzi za nimi wgłąb mieszkania. Wszechobecny chaos przypomina mu raczej legowisko mężczyzny, aniżeli reprezentantki płci pięknej, ale chwilowo odsuwa to wrażenie na dalszy plan. Jedynie notuje gdzieś w głowie, by później baczniej go rozważyć. Tymczasem skupia się na poczynaniach Brandi, a szczegółowej temu, z jaką prędkością pochłania sporą ilość wódki. Podchodzi do niej i bez słowa wyciąga jej z rąk zarówno kieliszek jak i butelkę. Daruje sobie gadkę o tym, że alkohol w 90% jest przyczyną większości patologii społecznych - po prostu odstawia go na bok. Zamiast tego wciska jej w dłoń woreczek ze sporą ilością suszonego zioła, który nie wiadomo kiedy wyciągnął z kieszeni spodni.
- Gatunkowo dobra marihuana. W ramach podziękowania. Nic więcej nie mam do zaoferowania, bo zgaduje, że mną nie jesteś zainteresowana. - Oczywiście fakt, iż zioło jest nielegalnie hodowane i nieopodatkowane, przemilcza. Zresztą jaki sens ma płacenie państwu, które nawet nie zapewnia Tobie osobistego bezpieczeństwa?
- Poproszę kawy - dodaje po chwili zdecydowanie ciszej, jak gdyby to, że w ogóle o coś ją prosi było co najmniej nie na miejscu.

zręczna kanalia pisze...

Prostuje się, tym samym uciekając od jej dotyku. Sam nie wie, dlaczego ten tak go płoszy. Wciąż jest roztrzęsiony czy może to jakieś zboczenie zawodowe i po prostu nie pozwala się dotykać za darmo?
- Dwie łyżeczki kawy i ciepła woda, nic więcej - rzuca krótko, wciąż czując się nieswojo w związku z prośbą o odrobinę kofeiny. Odmowa przyjęcia zielska ze strony kobiety wprawia go w jeszcze gorszy nastrój, co jest dość zabawne, zważając na fakt jak intensywnie musiał wyzyskać swój zjawiskowy talent do wykorzystywania swojego języka w dosłownym znaczeniu tego stwierdzenia. Zawsze jest to mniej uciążliwe niż gwałt w środku nocy, może ze względu na urok osobisty dilera. A jednak wciąż kosztuje.
- Spalmy ją razem - mówi, bo czuje, że właśnie powinien coś powiedzieć. Po za tym nic przecież nie rozluźnia bardziej niż ta drobna używka.
[Czaiłam się na plakat tej pani (http://koncert.pl/doc_images/16117_0_med.jpg), który swego czasu porozwieszany był po całym moim mieście (a może wciąż jest) reklamując jakiś koncert. Niestety był przyklejony na ciepły klej, w związku z tym, kiedy chciałam go zgrabnie podpieprzyć za każdym razem nieudolnie darłam go. Co zabawne, mimo wielu chęci jakoś nie sprawdziłam czyj koncert reklamuje. No i właśnie mnie oświeciłaś. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że WSZYSTKO jest jakimś cholernym znakiem z przyszłości i zapowiedzią czegoś.
A Słodziak jest zdecydowanie kilka klas niżej od towarzystwa w teledysku, ale skojarzenie słuszne. Schlebia mi to, bo piosenka całkiem przyjemna.]

zręczna kanalia pisze...

Marszczy nos w komicznym geście niezadowolenia, chowając torebkę z powrotem do kieszeni spodni. Nic nie poradzi na niechęć Brandi do marihuany zwłaszcza, że podobna odpycha go od alkoholu. Wreszcie lokuje się na jednym z krzeseł, smukłymi palcami obejmując kubek z ciepła kawą i upijając łyk płynu. Tak dawno nie czuł w ustach tego dosadnego aromatu, że ponowne zetknięcie się z nim wprawia go w jeszcze bardziej nieswój nastrój. W dodatku ma wrażenie, że siedząca naprzeciwko kobieta przesadnie idealizuje jego osobę, tym samym kompletnie przekształcając obraz rzeczywistej sytuacji. Nerwowo uderza opuszkami palców o strukturę kubka, granatowymi tęczówkami intensywnie wpatrując się w twarz swojej wybawicielki, zupełnie jak gdyby chciał wyczytać z niej nie tylko jej życie, ale i swoje.
[Zdążyłam się doinformować. Ciut niedokładnie się wyraziłam. Mówiąc "tej pani" miałam na myśli po prostu grafikę przedstawiającą tą kobietę na plakacie.]

zręczna kanalia pisze...

Dopóki kobieta jest w zasięgu jego wzroku, Charles podąża za nią spojrzeniem. Słysząc jej słowa, jedynie kiwa krótko głową, dając jej spokój. Oczywiście na niekorzyść psa, na którym to skupia swoją uwagę. A przynajmniej wzrok.
- Właściwie dostarczyłaś mi tylko dodatkowego problemu. Zrobiłby to dzisiaj i byłoby z głowy. Może i bolałoby, ale tacy jak on zazwyczaj kończą szybko. Teraz z kolei nie da mi spokoju, a kiedy wreszcie się z nim zetknę, będzie cholernie wkurwiony. Reasumując: wyjdzie mi to na gorsze. - Sam nie wie, w którym dokładnie momencie ta konkluzja utworzyła się w jego głowie. Przed sekundą czy w chwili, gdy przekraczał próg tego mieszkania? Upija krótki łyk kawy, odstawia do połowy opróżniony kubek na stół, po czym nachyla się i powoli zatapia dłoń w futerku psa.
- Jak ma na imię? - pyta, uważnie obserwując reakcję zwierzęcia.

Izaak Laufer pisze...

- A widziałaś kiedyś poetycką świnię? Albo krowę? - spytał. - Gdyby któraś się wykazała tęsknotą za ojczyzną, to może by i coś skomponowali, a tak to nie ma mowy.
Tak jakby jakiś owad wykazywał znikomy artyzm, czy w jakikolwiek sposób mógł zostać inspiracją. Prawdę mówiąc, jedynie początkowe przygrajki, jak stwierdziła Bran, grało się w duchu optymizmu. Później im dalej człowiek znikał pomiędzy znanymi twórcami, tym bardziej zostawał otaczany patosem, śmiercią, nostalgią oraz złamanymi sercami.
- Czekaj, wiem. - Z plecaka, z którym przyszedł, wyciągnął kilka kartek zadrukowanych pustymi pięcioliniami. - W imię walki przeciw wszelkiemu owadztwu rozkręcimy rebelię i skomponujemy piosenkę, nie... Odę! Odę do knura. Zobaczysz, pokolenia nam podziękują.
Według Izaaka Brandi mogłaby grania nauczyć się o wiele szybciej, jeżeli sama zapoznałaby się z dźwiękami, bez mało potrzebnych nut.

Karzeł pisze...

[No po prostu żaaaal...]

Hope cieszyła się wakacjami, które nadeszły wraz z ciepłymi promieniami słońca i czasem przyjemnym wietrzykiem, który schładzał w bardziej upalne dni. To, że nie miała jeszcze żadnych zajęć pozwalało na to, że pracowała na zasadzie wolontariatu w jednej z placówek dla dzieci, działających na zasadzie polskiego pogotowia rodzinnego, a także na zarobienie kilku groszy w jednym z hoteli na posadzie recepcjonistki. Doświadczenie wyciągnięte z domu przynosiło, skromną bo skromną, ale pensje, a także umiejętność zarządzania zarobionymi pieniędzmi tak, by nie zawsze coś można było odłożyć.
Dostała wolny ranek, bo dzieci z placówki wyjechały na obóz i nie potrzebowali pomocy. Dawało jej to kilka godzin wolnego przed pracą w hotelu, wiec po raz pierwszy zabrała się za zwiedzanie Amsterdamu, który już od dawna zachęcał ją, żeby dala się mu porwać.

[Wtf. Jeszcze 4 dni i wrócę do domu. Mam dość potworków -.-]

Tony Visser pisze...

Visser był przyzwyczajony do faktu, że zarywa noce, siedząc w swoim barze. Dzisiaj jednak pracował za trzech, bo zadziwiająco dużo osób pojawiło się w lokalu, ale przecież nie będzie się tym faktem martwił. W międzyczasie zdążył odebrać telefon, że artysta mający tu występować następnego dnia jednak wystąpi, choć wcześniej występ był zagrożony. Cudownie.Chociaż dla jego pracowników ta wizja nie musiała być aż taka świetna, bo niektórzy z nich mieli mieć wolne. taka Brandi, na przykład. Obiecał jej noc wolną, bo ostatnio pracowała tutaj co wieczór i powoli przestała przypominać dawną siebie. Kiedy więc zapukała do jego drzwi i weszła do jego kanciapy, a on zobaczył jej stan, naprawdę nie miał pojęcia, jak jej to powiedzieć.
- Zabijesz mnie za to, co teraz powiem, ale zapłacę ci podwójnie.
Jego obietnice były bardzo hojne, ale na gwałt potrzebował jutro kilku dodatkowych barmanów, bo wiedział, jakie tłumy ściąga dobry jazz.

Tony Visser pisze...

Ruszył w stronę małego barku, pełniącego rolę magazynu wówczas, kiedy się Tony'emu nie chciało wędrować aż do baru. Wyjął kieliszek i czystą, a potem ruszył w stronę swojej pracownicy.
- Skarbie, jak będzie to konieczne, to sam cię podrzucę na lotnisko.
Podlizywał się, oj tak. Chociaż dobrze wiedział, że słówko o podwójnej stawce nie zostanie zignorowane, to jednak wolał nie ryzykować i zapewnić Brandi wszystko, byleby mu tylko pomogła. Pech, dwóch kelnerów akurat było poza krajem, a jeden rozłożył się całkowicie. jakaś grypa czy inne paskudztwo.
Nalał dziewczynie kieliszek czystej, a potem spod biurka wyjął butelkę coli i podał jej. Sam nie mógł pić, bo w końcu jeszcze dzisiaj rano musiał prowadzić. Ciężkie jest życie szefa, uch.
- Może być, czy wyciągnąć jeszcze coś?

Tony Visser pisze...

- Rozebrać? - Uśmiechnął się pod nosem. - Nie jestem pewien, czy zrobi to na tobie jakiekolwiek wrażenie.
No jasne, że żartowała. Wiedział doskonale, kim Brandi jest i nie zamierzał się łudzić, że zmieni zdanie. Wiedział tez, że mimo tego iż nie pokazywała po sobie jakichkolwiek uczuć, przeżywała ten pogrzeb. kurwa, sam by przeżywał, ale do tej pory był tylko na jednym pogrzebie. Nienawidził ich, tak samo jak tych wszystkich ludzi udających, że współczują. Hipokryci.
- Przecież wiesz, że zawsze jeżdżę ostrożnie.
Nie mógł nie zareagować na wzmiankę o tym, że niby jest piratem drogowym. Lubił szybką jazdę, to fakt, ale jeszcze nikomu z jego pasażerów nie stała się krzywda. I nie zamierzał tego zmieniać.

Tony Visser pisze...

- Wiesz, was kobiety trudno jest zrozumieć. - Stwierdził po krótkim zastanowieniu, rozpinając jeden guzik, tuż przy kołnierzu koszuli. I to wcale nie dlatego, że Brandi o tym mówiła - po prostu nagle zrobiło mu się gorąco. Cholernej klimy tutaj nie było, bo jego kanciapa była najbardziej zapyziałą klatką w tym budynku.
- Mhmm, skoro nie dajemy ci tego, czego chcesz, no to właściwie... czego ty chcesz?
Zabrzmiało jak masło maślane, ale chuj z tym. Głupia przecież nie była, żeby go nie zrozumieć, zresztą Tony zawsze mówił wszystko w prostych słowach. A przynajmniej się starał. Starał się zrozumieć jakoś dziewczynę, ale jej filozoficzne myśli jakoś mu nie ułatwiały zadania. Zresztą, był w tym momencie tak zmielony, że ledwie co rejestrował. Nawet gdyby pojawiła się tutaj jakaś niezła laska, pewnie nie mrugnąłby okiem, a zabrał się na górę i walnął na łóżko. właściwie, dlaczego do tej pory tego nie zrobił?

Tony Visser pisze...

- W sumie, masz sporo racji. Ale z tego, co mówisz, wynika, że nie spotkałaś prawdziwego kochanka.
Celowo podkreślił przedostatnie słowo. Cóż, czy uważał się za dobrego kochanka? Można go było posądzić o nadmierną pewność siebie, bo bywało, że chwalił się, kogo to nie zaliczył. Ale jak było naprawdę? Czuł, że może dużo, że umie dać kobiecie to, czego chce, ale czasami one były zbyt wymagające, a on zbyt nerwowy i zirytowany, by spełniać ich zachcianki. Tak naprawdę, od czasu rozwodu z Lisbeth nie spotkał jeszcze takiej kobiety, która spełniałaby jego oczekiwania, jeśli chodzi o seks. Było ich całkiem sporo, to fakt, ale jeszcze nie poczuł tego, co czuł, kochając się z byłą żoną. No kurwaz, że też w tym momencie mu się zebrało na myślenie o niej.
- Mój rekord to półtorej godziny.
Był szczery aż do bólu, pamiętał doskonale tę noc, kiedy na orgazm czekał najdłużej. Nie mógł zgodzić się z Brandi. Nie czekał tylko na orgazm, czasami wolał sprawić kobiecie przyjemność, a odmówić jej sobie. Nie był aż taką świnią, za którą wszyscy go uważali. I chociaż faceci myśleli wyłącznie fiutem, Tony posiadł szczątkowe części szarych komórek i zdarzało mu się ruszać głową.
Z Vissera to był dziwny typ i już sam zaczął się zastanawiać, czy nie ma jakiejś ukrytej paranoi. Nawet nie zarejestrował faktu, że zbliżył się do Brandi bardziej niż powinien. Wyczuł tylko to, że zrobiło mu się jeszcze bardziej gorąco, ale powstrzymywał się jeszcze od całkowitego rozpięcia koszuli.

Tony Visser pisze...

- Zaproponowałbym ci osobiste przekonanie się w tej kwestii, ale jeszcze posądzisz mnie o molestowanie - mruknął z rozbawieniem. - Nie, oszczędzę sobie.
Pewnie, że gdyby chciała, to by jej nie odmówił, bo była na tyle atrakcyjna, że szkoda byłoby takiej okazji. Była już jednak z lekka wstawiona, co widział po okazałych rumieńcach na jej policzkach, a on nie chciał ryzykować ciosem po ryju. Bolało to jak diabli, a potem jeszcze długo czuło się to pierdolone zażenowanie.
Nie chcąc jej dłużej peszyć, oklapł na rozklekotane krześło biurowe i odchylił się, przymykając powieki. Był pewien, że jeśli za chwilę nie zabroni jej pić, będzie musiał ją odtransportować w bezpieczne miejsce. Chyba, że chciała spać na niezbyt wygodnej i czystej podłodze. Szczerze wątpił. Zresztą, blisko stąd było do jego mieszkania, jedno wolne łóżko czekało na zagubionego gościa i wcale nie chodziło mu tutaj o jego sypialnię, choć już skorzystała z tej usługi.

Unknown pisze...

Skłamałby, gdyby powiedział, że jej zachowanie go nie zdziwiło. jak siedziała, tak wstała, machnęła sobie kieliszek, chyba na odwagę i poszła. Do jego mieszkania. Żeby się wykąpać. Trochę go to zamurowało, ale w końcu się otrząsnął, podniósł z swojego miejsca, wyszedł z kanciapy i zgasił po sobie światło. Sprawdził jeszcze, czy w barze wszystko w porządku, a kiedy okazało się, że ochroniarz zamyka już drzwi, powędrował w stronę schodów. Pewnie, że był podniecony. Troszeczkę. No dobra, trochę więcej niż troszeczkę. Był ciekawy, co Brandi wymyśli.
Wchodząc do mieszkania usłyszał szum wody, a to znaczyło, że nie kłamała. Nie miał zamiaru jej przeszkadzać w prysznicu, bo to dzisiaj było zupełnie nie w jego stylu. Rozebrał się z koszuli i rzucił ją gdzieś w kąt, a potem runął na kanapę. I pewnie by usnął, gdyby drzwi od łazienki nagle się nie otworzyły, a jego oczom nie ukazała się Brandi. Nagusieńka, jak ją pan Bóg stworzył. Na moment znieruchomiał, a potem roześmiał się cicho, chcąc rozładować atmosferę. Czuł się dziwnie speszony, aż to do niego niepodobne. Obserwował kropelki wody cieknące po jej ciele i przełknął ślinę
No kurna, ta to wie, jak mężczyznę pobudzić. Czuł się, jakby wziął zimny prysznic.
- Patrzę, że nie próżnujesz.
A co tam, podroczy się z nią. I nacieszy jej widokiem.

Unknown pisze...

Też go brała na przetrzymanie. Niedobra, oj niedobra. Intelektualnie próbowała go przechytrzyć, ale on się przecież nie da. Jak gdyby nic podniósł się, odnalazł wzrokiem butelkę wody i nie zwracając uwagi (przynajmniej próbując) na stojącą niedaleko całkiem NAGĄ kobietę, ruszył w jej kierunku. Może po to, by ochłonąć, w końcu był mężczyzną, a takie widoki działały stymulująco. Chciał jednak, by to ona zrobiła pierwszy krok. Ten jeden jedyny raz postanowił być całkowicie biernym, czekając na to, co się wydarzy. A jeśli miało się wydarzyć nic, to trudno. Już od niej zależy, co zrobi z tym, że sam pozbył się koszuli. I zmierza do tego, by zdjąć spodnie. Z jej pomocą.
- Ty właściwie cokolwiek pamiętasz? - zagadnął wesoło. Był pewny, że w tamtym momencie na pewno nie zwracała uwagi na zawartość jego biblioteczki, a jego kumpla, którego śmiało można było wyruchać, gdy tamten się napił. Ajaj, był wstrętny, że tak myślał.

William Holland pisze...

Przyjechał, bo uznał, że należałoby to zrobić, chociaż spodziewał się, że obrazek Bran jaki zobaczy, nabawi go pewnie jeszcze gorszą depresją niż sam już był. Chyba, właściwie nie był odpowiednim dla niej kompanem, ale nie widział żadnych innych chętnych, którzy wyczekiwaliby na Brandi. Cóz, ponoć dwie „zdeperesowane” osoby mogą siebie zrozumieć. Albo wpakować w jeszcze większego doła, ale wszystko miało wyjść w praniu. Nie zamierzał manifestować swojego i tak nie najlepszego nastroju, ale też nie zamierzał ukrywać, że tryska energią. Ot, taki Holland zobojętniay przyjechał na lotnisko po wojowniczą lesbę. Serio, nic godnego uwagi.
- Cześć – powitał ją bez żadnych głębszych precedensow, poczochrał po łbie, a potem przytulił się, obejmując ją jednym ramieniem i przyciskając do swej prawdziwie mężnej piersi. W drugą rękę chwycił jej bagaż.

William Holland pisze...

- I tak nie miałem nic innego do roboty, bo mam wolne czy coś w tym rodzaju – powiedział z lekkim, prawie niewidocznym uśmiechem. Kąciki ust mu delikatnie zadrgały, ale czy można już było zakwalifikować to pod uśmiech, to akurat ciężko powiedzieć. Tak czy siak lepsze to niż nic, a od paru dni nie potrafił z siebie nic „ambitniejszego” wykrzesać. Ach, te męęęskie depresje…

Anonimowy pisze...

Kontakt z Brandi urwał się po ich pierwszym spotkaniu. To nie tak, że Lilah była na nią zła czy miała jakieś pretensje, bo było zupełnie inaczej. Bran najzwyczajniej w świecie przestała odwiedzać forum, a Cassell nie należała do tych osób, które starały się o względy drugich. Zazwyczaj było odwrotnie, a i tak zrobiła wyjątek, bo jako pierwsza napisała do ciemnowłosej. Teraz był kolej na jej ruch, a że ta nie dawała znaku życia, Norweżka nie zamierzała się narzucać.
Piątkowy wieczór Lil jak zwykle postanowiła spędzić w jakiejś knajpie. Ubrana w czarną, obcisłą sukienkę i wysokie buty, przyciągała wzrok większości osób. Nic nowego, spojrzenia zawsze szły na nią, chociażby przez specyficzny kolor włosów. Przy wejściu do lokalu przyczepiła się do niej jakaś nastolatka, uparcie paplająca o „świetnym wyglądzie Delilah” i „cudownym klimacie Amsterdamu”. Norweżka miała jej serdecznie dość, a fakt, iż nieznajoma się do niej przysiadła, dolał tylko oliwy do ognia. Nie siląc się na delikatność Cassell warknęła chamskie „spierdalaj” i niewinne dziewczę uciekło w popłochu.
Nareszcie. Uśmiechnęła się figlarnie i zamówiła drinka.

Anonimowy pisze...

Lil jeżeli miałaby wybierać, także wskazałaby na zboczeńców – z propozycji seksu można było się chociaż pośmiać, a widok schlanych facetów po czterdziestce, uważających, że ich podryw działa, był rzeczywiście komiczny. Za to narzekania nie znosiła. Oczywiście czasami gdy za dużo wypiła i włączał się w niej tryb „smutku”, także wywlekała przed kimś wszystkie swoje problemy, lecz działo się to bardzo rzadko. Z resztą – to było co innego. Przecież jej było wolno. Zaś wysłuchiwanie o małżeńskich problemach lub niegrzecznych dzieciach wcale jej nie odpowiadało.
Cassell była pewna, że nastolatkę ma z głowy. Zatańczyła kilka razy z jakimś chłopakiem, który wpadł jej w oko, potem z nieznajomą kobietą, aż w końcu wróciła na swoje miejsce przy barze. Zamówiła kolejnego drinka i nim zdążyła wypić choć łyk, natrętne dziewczę wróciło. Delilah potraktowała ją niezbyt delikatną wiązankę, ale to najwyraźniej także nie działało. Na szczęście po paru minutach pojawił się ochroniarz, który wyprowadził wstawioną nastolatkę.
Słysząc obok siebie znajomy głos, odwróciła się w stronę baru. Zmierzyła wzrokiem Bran, przez moment jeszcze siedząc bez słowa. Upiła łyk niebieskiego drinka.
- Cześć – powiedziała w końcu, uśmiechając się krzywo. Zły humor znów dawał się we znaki.

Anonimowy pisze...

Lilah wpatrywała się w nią przez dłuższą chwilę. Tak bez większego celu, po prostu przesuwała spojrzeniem po jej twarzy, od czasu do czasu zatapiając wzrok w jej oczach. Bawiła się jednocześnie palemką, wciśniętą do szklanki z jej drinkiem.
- Niech będzie. Zajmę się czymś przez te dwie godziny, potem gdzieś wyjdziemy – stwierdziła, wzruszając ramionami. Posłała chłodne spojrzenie napitemu mężczyźnie, który domagał się barmanki. Wywróciła teatralnie oczami, nie komentując jednak tego zachowania.
- Miłej pracy – posumowała z nieznacznym uśmiechem i dopiła przez rurkę swojego drinka. Zsunęła się z wysokiego krzesła i przeszła na parkiet, gdzie zaraz znalazła sobie odpowiedniego partnera. Wysoki mężczyzna z wąskimi biodrami, dłuższymi włosami i kilkoma kolczykami. Zdecydowanie jej typ.

Anonimowy pisze...

Niebieskowłosa potrafiła sobie zapełnić czas. Na te dwie godziny znalazła sobie towarzystwo i spędziła je na dość… przyjemnych czynnościach, można by rzec. Nawet nie zdawała sobie sprawy z tego, jak szybko to minęło. Kiedy odsunęła się od chłopaka, aby zaczerpnąć oddechu, dostrzegła kątem oka Brandi. Dziewczyna siedziała gdzieś z boku i sączyła piwo, najwyraźniej na nią czekając. Lilah wymruczała parę słów do ucha nieznajomego, który zapisał sobie w telefonie jej numer telefonu. Kolejny znajomy z pewnymi przywilejami do kolekcji, cudnie.
Bezwiednie przesunęła językiem po zaczerwienionych od pocałunków wargach i podeszła do znajomej. Stanęła obok, wpatrując się w nią.
- Wychodzimy? – spytała, widząc jak ta dopija do końca swoje piwo.

Anonimowy pisze...

Bez zbędnych słów ruszyła za Bran do wyjścia. Objęła się ramionami, kiedy wyszły na chłodne powietrze. W lokalu może i było duszno, ale przynajmniej ciepło, za to atmosfera na zewnątrz diametralnie się różniła. Nie była to gorąca lipcowa noc, bowiem wiatr postanowił o tej godzinie trochę przyszaleć.
- Jest mi to obojętne – przyznała, wzruszając lekko ramionami. Mogły siąść w parku, albo spokojnym barze.
- Mi też już wystarczy procentów jak na jeden wieczór – stwierdziła Norweżka, wyjmując z niedużej, czarnej torebki pokrytej niemal w całości ćwiekami, paczkę papierosów. Wyjęła sobie jednego, po czym skierowała opakowanie w stronę Brandi.

Anonimowy pisze...

Skinęła lekko głową i wetknęła szluga między pełne wargi, odpalając go zapalniczką z kościotrupem. Do parku szły w milczeniu, ale Norweżce to nie przeszkadzało. Wsłuchiwała się w wiatr i szum drzew, które jakby szeptały między sobą. Ciekawe o czym tak zawzięcie dyskutowały tej nocy. Niebieskowłosej przemknęło przez myśl, iż chciałaby rozumieć mowę natury. Pokręciła jednak lekko głową, odganiając tego typu myśli od siebie.
Zajęła miejsce naprzeciwko Bran, powoli wypalając żarzącego się papierosa. Długo się nie odzywała, patrzyła na dziewczynę z przymrużonymi oczami, zerkając od czasu do czasu na dym, który unosił się ku granatowemu niebu.
- Nie szkodzi, wybaczam – odparła nareszcie, całkiem pogodnym tonem, który nie pasował do jej wcześniejszego zachowania. Uśmiechnęła się delikatnie i nachyliła, przytulając ciemnowłosą.

Anonimowy pisze...

Uśmiechnęła się nieznacznie, mocniej ściskając Bran, jakby nie widziały się od wielu lat. Po ostatnim razie nie miała zamiaru doprowadzać do sytuacji łóżkowych, bo ciemnowłosa najwyraźniej nie była zainteresowana. Czysta przyjaźń.
Odsunęła się i zgarnęła kilka błękitnych kosmyków za ucho. Bez namysłu podała dziewczynie swój numer telefonu, zastanawiając się nad jej propozycją. Następnego dnia czekało ją sporo pracy w studiu, ale za dwa dni powinna znaleźć trochę czasu.
- No to wstępnie jesteśmy umówione na pojutrze, tak? – zapytała, unosząc wyżej kąciki warg. Podniosła się i naciągnęła nieco czarną sukienkę, mając nadzieję, że choć trochę uchroni ją to od chłodu. Niestety, nic bardziej mylnego.

Anonimowy pisze...

- Może o dwudziestej pierwszej, tutaj w parku? Przy tej fontannie na środku – zaproponowała dziewczyna, wskazując palcem odpowiednie miejsce. Odległość od domu nie była problemem, zawsze przecież mogła dojechać autobusem, a w ostateczności taksówką.
Nie każdy chciał, aby wszyscy zwracali na niego uwagę. Lilah należała do takich osób i pewnie dlatego miała taki styl, Bran była w tym wypadku jej przeciwnością. Każdy był piękny na swój sposób – Norweżka w czarnej sukience, ciemnowłosa w wytartych dżinsach. Nie wszystkim pasowało to samo.
Cassell wzruszyła ramionami.
- Bo ja wiem… Daniel się nazywał – stwierdziła po chwili namysłu. – Jakoś nie było czasu na pytanie o szczegóły – dodała, uśmiechając się nieznacznie. Ruszyła za Bran w stronę jej mieszkania.

Anonimowy pisze...

Właśnie tak, to była Lil w kilku słowach. „Lubię twój tatuaż, chodź się ruchać” i tego typu sprawy były dniem powszednim dziewczyny. I to nie tak, że była łatwa. Po prostu lubiła seks (a kto nie lubi rzeczy, które sprawiają przyjemność, a dodatkowo są darmowe i nie tuczące?), ale jednocześnie dokonywała świadomej selekcji. Nie poszłaby przecież do łóżka z byle kim. Musi to być atrakcyjne i ogarnięte, nie prześpi się z jakimś flejtuchem o móżdżku wielkości tego ptasiego.
Delilah zawsze piła. Burzliwe dorastanie minęło jej z alkoholem, zaś w Amsterdamie w tej kwestii nic się nie zmieniła.
Norweżka rozważała propozycję Bran. Odwróciła się i omiotła wzrokiem puste ulice. Szkoda jej było pieniędzy na taksówkę, autobusy nocą nie jeździły tak często. Jakby tego było mało wiatr stawał się coraz chłodniejszy i mocniejszy.
- Dzięki, nie uśmiecha mi się powrót do domu w tej zimnicy – zgodziła się, uśmiechając się wdzięcznie do dziewczyny.

Anonimowy pisze...

Tego samego zdania była także Lil. Łączenie przyjemnego z pożytecznym, bo w końcu to dobrze działało na cały organizm.
Czasami zdarzało się, że Norweżka stosowała taką samą taktykę jak Bran. Pierwszy dzień – spotkanie, parę drinków, rozmowa; drugi to samo, a następnie ocena. Jeśli wszystko grało i buczało, można było przejść do najważniejszego. Jeśli jednak nie, Lil zwyczajnie urywała kontakt lub pozostawała na szczeblu „znajomych z fejsbuka”.
Nieład artystyczny to ona miała na co dzień, także w żadnym wypadku jej to nie przeszkadzało. Zsunęła ze stóp lity, zostawiając je w przedpokoju i pogłaskała po łebku psa, merdającego ogonem. Lubiła te czworonogi, choć swoje serce zdecydowanie oddała kotom.
- Herbatę poproszę. I jakąś koszulkę oraz ręcznik, poszłabym się umyć – stwierdziła, przeczesując włosy dłonią.

Kotofil pisze...

- Motorem – odparł lakonicznie, kierując się z nią w stronę wyjścia. Widział, że jest przybita, ale co on mógł jej powiedzieć… Chyba powiedział wszystko co mógł. Boże, czemu nie dałeś mu tej jakieś taktowności? Umiejętności empatii czy innego gówna? Zawsze ułatwia kontakty interpersonalne. Cóż, Holland w pocieszaniu był słaby, a co dopiero gdy sam był „niepocieszony. Najlepsze co umiał, to niedźwiedzi ścisk zwany potocznie przytuleniem, ale bez żadnej ścieżki dźwiękowej w postaci monologu.
- W porządku, dziękujemy za troskę – powiedział z serdecznym uśmiechem do starszego mężczyzny po czym kiwnął mu głową na pożegnanie. – Czemu staruszków przyprawiasz o zmartwienia? – spojrzał na Brandi z rozbawieniem po czym dodał: - I tak wystarczy im to całe bagno z impotencją, wierz mi.

Anonimowy pisze...

Lilah bez zbędnych słów udała się do łazienki. Rozebrała się, zmyła makijaż i weszła pod prysznic. Przyjemnie ciepła woda koiła jej zmysły, a Lil stawała się coraz bardziej senna. Umyła więc szybko włosy i całe ciało, następnie wycierając się ręcznikiem, który wcześniej otrzymała od koleżanki. Włożyła figi, wciągnęła na siebie koszulkę, zaś sukienkę poskładała i wraz ze stanikiem odłożyła na wolną półkę. Osuszyła wilgotne włosy ręcznikiem, który następne odwiesiła. Wyszła z gorącego pomieszczenia i przeszła do chłodniejszej kuchni, gdzie siedziała Bran.
- Kiepsko wyglądasz – stwierdziła, siadając naprzeciwko. Przysunęła do siebie szklankę z herbatą i upiła drobny łyk. – Schudłaś. I zmizerniałaś – dodała, opierając łokieć na stoliku, zaś policzek kładąc na otwartej dłoni. Spojrzała na ciemnowłosą i uśmiechnęła się leniwie, bez większego entuzjazmu.

Kotofil pisze...

- Do tego wystarczy bezpośredni ojciec – mrugnął do niej porozumiewawczo i pozwolił sobie na kolejny uśmiech, ale znowu nie za wiele i nie za bardzo pozytywny, bo za każdym razem, gdy miał przypływ dobrego humoru, przypominał sobie o tej chujowej sprawie, karcąc się w duchu. Nie wypada się cieszyć przy takim stanie rzeczy, o nie. To nietaktowne… – Zresztą, kto wie? Może moja utajona impotencja uratowała cię od bycia naznaczoną męskim… - urwał, bo omijali grupkę turystów seniorów, a nie chciał żadnego z nich zgorszyć. Chociaż panowie by się pewnie uśmiali. – Męskim brzemieniem, o - dokończył mało klarownie, marszcząc przy tym nos. – Widzę, że jakoś dałaś radę. Ledwo – dodał, przyglądając się Brandi uważnie. Wkroczyli na parking, kierując się w stronę motoru.

Kotofil pisze...

Dobrze, że Will nie słyszał myśli Brandi, bo uznałby je za co najmniej durne i kompletnie pozbawione sensu, a potem przełożyłby ją przez kolano i zbił kapsko. Ojcowski obowiązek, ot co. Oczywiście, nie uważał, ze od razu jej tak minie, bo to było przecież oczywiste, że nie. Widział, że ta dziewczyna dużo znaczyła dla Brandi, ale gdyby tylko usłyszał co kotłuje się w głowie Jones, najpewniej napoiłby ją wódką i kazał się położyć. Najlepsza terapia ever. I niech nikt nie śmie wątpić. Bo pomaga. Czasem. Akurat mu nie pomogła, ale to nic.
Na swojego ojca Will narzekać nie mógł. W sumie, miał całkiem fajną rodzinę ogółem, trochę mniej fajną siostrę nawiasem mówiąc, ale wszyscy się kochali, mimo, że kłótnie się zdarzały, jak u wszystkich. Szanowali się jednak, swoje decyzje i wybory. Sven Holland, jego ojciec był dobrym ojcem. Owszem, nie idealnym, ale dobrym. Will go szanował, chociaż dostał od niego parę razy. Ale to było wtedy gdy był gówniarzem, a co najśmieszniejsze, raz mu oddał i do dzisiaj żałował. Wiedział, że wtedy Sven miał rację, ale w końcu był nastolatkiem, a potem studentem. Bunty młodzieńcze i te inne gówna. Chyba każdy przez to przechodził, a niektórych nawet trzymało dużo później.
- Trzymaj się mnie mocno – powiedział do Brandi, zakładając kask, zaś jej podał drugi będący w bagażniku pod siedzeniem. Usiadł za „sterami” i po chwili odpalił motor, i wyjechał z parkingu. Zatrzymali się na czerwonych światłach na skrzyżowaniu, niedaleko lotniska.
- Tak, słyszałem coś – mruknął z rozbawieniem, patrząc na sygnalizację. – Uważaj, żeby cię nie przeleciał. Albo coś.

Izaak Laufer pisze...

Machnął ręką.
- A tam, się nie znasz. To ma nie być poprawne, to ma płynąć z duszy. - Uśmiechnął się, widocznie rozbawiony tym stwierdzeniem. Przybrał ton kaznodzieji. - Wyrwij się z okowów własnej niemocy twórczej! Pozwól melodii płynąć!
Uderzył w kilka klawiszy, wydobywając głośny i fałszywy dźwięk. Oda do knura, czyli zmodernizowana Etiuda rewolucyjna miała przysporzyć im sławy, Izaak był tego pewien. Brakowało tylko czegoś, czym można by te wydarzenie ukoronować.

[mogą spalić fortepian. a jak za mało szalenie, to mogą i spalić mieszkanie Izaaka. tylko biedak bez lokum zostanie.]

Anonimowy pisze...

W odpowiedzi wywróciła teatralnie oczyma. Lil nie musiała się silić na szczerość, bo ona sama wypływała spomiędzy jej ust. Potrafiła kłamać, ale nie w takich sprawach jak ta. Może i większość osób przemilczałaby fakt, iż ciemnowłosa wydaje się być przemęczona pracą, ale nie Norweżka. Cassell waliła prosto z mostu, bez żadnych ogródek.
- Smacznego – mruknęła, kiedy Bran zaczęła jeść kanapkę. Ona sama nie była głodna, co dziwne zazwyczaj po alkoholu nie mogła nic przełknąć, podczas gdy jej znajomi wcinali chipsy, paluszki i inne tego typu duperele.
- Jakie studia wybierasz? – spytała, upijając łyk gorącej herbaty.

zręczna kanalia pisze...

- Wsadzą mnie do poprawczaka czy sierocińca. - "Albo deportują" dopowiada sobie w myślach, bo powiedzenie tego na głos byłoby czymś więcej niż czystą głupotą. Ta ostatnia opcja z pewnością ucieszyłoby nie jedną osobę. Niestety nie Charlesa. Może dlatego, że taka wizja tylko pozornie jest zdecydowanie przyjemniejsza od brutalnego gwałtu.
Wasp wyjątkowo przypada mu do gustu. Być może bezpośrednią przyczyną jest fakt, że Młody po prostu lubi zwierzęta. Tak, ich niewinność i pozorne oderwanie od kłopotliwej rzeczywistości naprawdę go fascynują. A może polubił tą suczkę ze względu na z pewnością urokliwą osobowość? Bez względu na przyczynę, ewidentnie kontakt z nią sprawia mu przyjemność. Dowodem na to jest ledwo widoczny uśmiech, który pojawia się na jego wargach, kiedy po raz kolejny wtapia palce w jej futerko i drapie ją za uchem. [Nie znikam, nie bój nic.]/Charles Soleil

lilac sky pisze...

Wzdychając ciężko Amelie podniosła się z sofy i powolnym krokiem pomaszerowała w stronę swojego pokoju. Przez chwilę wydawało się, że znów wybuchnie płaczem, co w zasadzie miała ochotę zrobić jak tylko znajdzie się w swoim zaciszu, ale resztkami świadomości powstrzymała się od tak haniebnego kroku. Powinna jednak zachowywać się rozsądniej, albo raczej starać się pokazać wszystkim naokoło, że wcale nie jest taką delikatną panienką, za jaką ją brano. Jeszcze kiedyś wszyscy będą się bić byle tylko mieć w szafie jej kreacje. Będzie niczym Coco Chanel, albo Peter Dundas, czy Elie Saab. Tak! Dokładnie tak!
Jęcząc cicho schyliła się pod łóżko w celu odnalezienia wspomnianej gry, ale jak się okazało niestety jej tam nie było. A przerzucać całej sterty ciuchów nie miała ochoty. Najwidoczniej planszówki zostały u Gasparda. No nic, mówi się trudno.
- Obawiam się, że jednak będziemy musiały sobie poszukać jakiegoś innego zajęcia.- wzruszyła w geście zrezygnowania ramionami, wchodząc do salonu w którym siedziała Bran.

zręczna kanalia pisze...

Kręci przecząco głową, podnosząc wzrok na kobietę.
- Nie dostanę w tym kraju legalnej pracy. A bycie dziwką nie jest takie złe, jak mogłoby się wydawać. Bycie pożądanym daje dużo satysfakcji. - Uśmiecha się delikatnie, jednocześnie opuszkami palców nerwowo uderzając o wewnętrzną stronę swojego uda. Ewidentnie jest to dobry uśmiech do złej gry. Ale przecież nie może jej tak po prostu powiedzieć, że nie ma paszportu i że uciekł ze swojego kraju ze strachu, bo w Paryżu naprawdę nie czuł się bezpiecznie. Gdyby to zrobił, nie tyle naraziłby się na deportację, ale po prostu stałby się od niej zależny. A to pociągnęło by za sobą konsekwencje takie jak przywiązanie i chęć ochrony owej nieznajomej, która zapewne skończyłaby się nieudolnie. Bo chwilami ma wrażenie, że jest po prostu toksyczny. [Pracuję od rana, z kolei ostatnie trzy wieczory spędziłam w obozie Międzynarodowego Towarzystwa Świadomości Kryszny. Ale spokojna głowa, już odjechali. Także jestem.]

Kotofil pisze...

Tony ruchał wszystko, albo prawie wszystko, bo jednak się szanował i był jego kumplem, ale nie był jakoś wyjątkowo wybredny w przeciwieństwie do Willa. Przynajmniej Will tak sądził. Gdyby zapewne zobaczył twarz Brandi, w drugiej minucie spowodowałby wypadek, ale był zbyt skupiony na jeździe i sygnalizacji, by nawet się odwrócić i w ogóle coś dojrzeć w tym kasku.
Ta cisza była dla niego jednak jakaś dziwna, bo z reguły Bran winna coś powiedzieć, a zamilkła na to. Nie wiem, może coś w stylu, że nie kręcą ją faceci a zwłaszcza tacy, czy coś. A tu nic, cisza.
Zanim sygnalizacja zdążyła się zmienić, zapytał:
- To może pojedziemy do Bloaters?

zręczna kanalia pisze...

Sam powiedziałby, że po prostu omija znaczącą część prawdy. Kłamstwo to trochę dużo powiedziane.
Z początku karmi psa z ręki, jednak gdy przekonuje się, że bieganie za kawałkami karmy po całym mieszkaniu rzeczywiście sprawia mu wiele radości, postępuje zgodnie z instrukcją kobiety. Kolejno sięga po kanapkę i zaczyna powoli napełniać żołądek. Kończy kawę, odstawia kubek na stół i rozgląda się po pomieszczeniu. Po krótkiej chwili wahania decyduje się na pobieżne obejrzenie mieszkania. Wertuje spojrzeniem każdy szczegół, który mógłby mu powiedzieć coś istotnego, starając się niczego nie dotykać, a tym bardziej nie przestawiać w niepożądane miejsce. Przejrzawszy wszystko nie czuje się usatysfakcjonowany, mimo to po raz ostatni głaszcze psa po głowie i śpiesznie, a jednak wciąż cicho, opuszcza mieszkanie kobiety.

zręczna kanalia pisze...

[Właśnie mam, inaczej bym nie kończyła. Ale zacznę jutro, teraz oczy mi się kleją jak cholera.]

Unknown pisze...

- To wypij więcej, tam jest barek.
Wskazał jej ręką dość pokaźnych rozmiarów kredens, nadal starając się nie zrobić nic, by pokazać, że ma na nią ochotę. No popatrzcie, nawet się na nią nie rzucił. Cały czas trzymał się swojej wersji - bądź bierny, zobacz co się stanie, a pan Bóg Ci w dzieciach wynagrodzi.
Hola, hola, nie tak szybko.
Wiedząc, że zanim Brandi się ruszy, on się raczej zestarzeję, więc wyjął z barku to, co mu się nawinęło, czyli tequilę, dwie szklanki i podążył w stronę dziewczyny. Nalał jej dużą ilość trunku, żeby potem nie tracić czasu na dolewanie i stuknął się z nią szklanką.
- Za dobry seks. Bo chyba masz taki zamiar, co? - zapytał cwanym tonem, upił kilka łyków, a potem przesunął wzrok niżej. I jeszcze niżej. I nagle stwierdził, że chyba nie wytrzyma.
No kurwa, Brandi, masz zamiar się dobrać do mnie dzisiaj, czy mam iść spać?

Unknown pisze...

No pewnie, że JEGO dłoń na JEJ piersi, położona tam przez NIĄ zrobiła na nim wrażenie. Ale nie pokazał tego po sobie, uśmiechnął się tylko głupkowato, bo twardym trzeba być, nie miękkim.
- Oj Brandi, bądź dzika. Wyraź swoje emocje. No chyba nie powiesz mi, że zawsze jesteś taka spokojna i opanowana?
W to akurat nie wierzył. każda kobieta, która za chwilę miała się z kimś przespać, robiła z siebie drapieżną kocicę, rzucała się na faceta i przejmowała inicjatywę. zaczął jednak rozumieć, że Jones wcale nie musiała być taka, jak inne. Może to nawet i lepiej? Po drapieżnych kocicach zazwyczaj zostawały ślad, a on nie chciał obudzić się podrapany tak niemiłosiernie, że wstydził się zdejmować koszulkę.
Pora więc na jego ruch. Tym razem to on chwycił ją za nadgarstek, a potem jej dłoń położył w okolicy swojego krocza, chcąc ją trochę odważyć. Uśmiechając się pod nosem z miną typowego cwaniaczka, zbliżył się bardzo powoli i zanim dotknął jej ust swoimi wargami, popatrzył ostatni raz w jej oczy. Następnie ujął jej twarz w dłonie i wpił się w jej usta tak gwałtownie, że mógł jej zrobić tym krzywdę.
Czas na jazdę, Brandi.

lilac sky pisze...

Wystarczyło banalne słowo jak pokaz, by Amelie chciała wyjść z mieszkania, albo raczej rzucić wszystko i pójść tam gdzie planowała zabrać ją Bran. Wystarczyło to jedno magiczne słowo, które Amelie kojarzyło się tylko z jednym- modą. Z całej wypowiedzi Brandi, która proponowała wspólny wypad, Amelie pamiętała wszystko do tego jednego słowa. Dalej się wyłączyła i myślami powędrowała do swojego pięknego, strojnego świata, który kochała całym sercem. Słowa o deksach i skateach jakoś do niej nie dotarły, choć Amelie wydawała się być bardzo skupiona na tym co mówi do niej Bran. Niestety tylko pozornie.
Miało to jednak swoje pewne plusy. Bowiem amelie z tej okazji wybrała swoją najładniejszą, niedawno otrzymaną kreację (od kochanego ojczulka, rzecz jasna), do tego najlepsza biżuteria i najlepsze buty. Bez wątpienia wyglądała zjawiskowo, choć jak się przekonała wchodząc do podanego budynku, całkiem nieodpowiednio. Nie o taki pokaz bowiem chodziło.
W pierwszej chwili na jej twarzyczce wymalował się szok, potem rozczarowanie, aż w końcu zmarszczyła brwi i poruszając bezgłośnie ustami klęła we wszystkich znanych sobie językach. Ani trochę nie była w tej chwili zainteresowana osobami popisującymi się swoimi umiejętnościami na desce. Nie na to miała ochotę przyjść!
Jedno wielkie nieporozumienie.
Rozglądając się dookoła, próbowała odnaleźć wzrokiem Brandi.

lilac sky pisze...

Amelie zaskoczona tym nagłym pojawieniem się Bran i równie szybkim jej zniknięciem tylko uśmiechnęła się niemrawo i odprowadzając wzrokiem dziewczynę westchnęła cicho. Nie widząc lepszego wyjścia ruszyła przed siebie z zamiarem zajęcie jakiegoś dobrego miejsca, by chociaż obejrzeć występ Brandi, no bo przecież nic więcej ją tutaj nie interesowało. Pomimo jej wielkiej tolerancji i wyrozumiałości, to nie był jej świat i czuła, że ani trochę tutaj nie pasuje. Trudno, sama była sobie winna, o czym doskonale wiedziała.
Omijając zręcznie mężczyzn, którzy jakoś dziwnie na nią patrzyli, w końcu zajęła miejsce, gdzieś pomiędzy dwoma piszczącymi dziewczętami, które jej zdaniem były odrzucające, ale nic nie mówiąc, a jedynie wykrzywiając usta w wyrazie grymasu, usiadła grzecznie i przyglądała się na popisy młodych ludzi na desce.
Mhm... że też jej nigdy nie ciągnęło do tego sportu. Zastanawiając się nad tym wnikliwie, zdała sobie teraz sprawę, że w swoim krótkim, aczkolwiek szalonym życiu nigdy tego nie próbowała. Ta banalna myśl sprawiła, że nagle na twarzy Amelie pojawił się promienny uśmiech, a ona sama zaciekawiła się całym pokazem.

Kotofil pisze...

- Rozumiem – odparł tylko, bo wytłumaczenie Bran było nad wyraz logiczne i nie miał co szukać, jakby mogło się wydawać, dziury w całym. Pokiwał tylko głową i na cel obrał mieszkanie Jones. Z Tonym nie rozmawiał o niej w ogóle, jedynie co, że zabawna z niej lesba, albo, że właśnie zaczęła u niego pracować i to wszystko. Nie zauważył nic, bo mogłoby świadczyć o tym, że pomiędzy ową dwójką coś zaszło. Visser był wybornym kłamcą, więc sprzedawał najbardziej absurdalne bajki w sposób, że aż chciało mu się wierzyć. Więc z reguły Holland nie wierzył Tony’emu w błahszych sprawach, albo trzymał do tego odpowiedni dystans.
Jako, że dzisiaj było mało, o dziwo, korków i sygnalizacja postanowiła być wyjątkowo łaskawa dla Willy’ego dotarli pod blok Brandi w tempie prawie że ekspresowym. Zresztą, Will nie raz zbierał punkty za przekraczanie prędkości i gdyby sumować wszystkie te mandaty, których cudem nie dostał, musiałby prawo jazdy zdawać po raz trzeci. A może i czwarty.
- To co? Zaniosę te twoje pierdoły i zostawię cię, idziesz spać? – zapytał Will, bo nie miał zamiaru czuwać przy Brandi. Wydawała się w miarę normalna i pogodzona z tym wszystkim… jako tako. Sam zresztą był wyprany, wymięty, przeżuty i wypluty i sam chętnie by się kimnął.

Anonimowy pisze...

Przyjrzała się z zainteresowaniem psu, który siedział przy nodze Bran i pałaszował kanapkę. Twarz Lil w momencie złagodniała – właśnie tak działały na nią zwierzaki.
- Ciężki kierunek, co? – mruknęła, uśmiechając się pogodnie. Bezwiednie zaczęła mieszać herbatę łyżeczką, zatapiając spojrzenie w cieszy. Westchnęła cicho i przetarła oczy.
- Nigdy nie należałam do ścisłowców – przyznała Norweżka, zakładając za ucho kilka kosmyków włosów.
- Ale w Ciebie wierzę – dodała jeszcze, śmiejąc się cicho. Upiła łyk ciepłego napoju, przyglądając się jednocześnie ciemnowłosej.

Unknown pisze...

[ Cieszę się, że się spodobała :D I oczywiście dziękuję za opinię! :) Hm... A może uda nam się jednak wymyślić jakiś wątek? ]

Anonimowy pisze...

Lil pamiętała swoją radość po zdaniu egzaminów wstępnych na uczelnię, jakby to było wczoraj. Wtedy właśnie zaczęły spełniać się jej większe marzenia – studia, samodzielne życie, Amsterdam… Jak dotąd jeszcze nigdy nie żałowała swojego przyjazdu do tej metropolii. Robiła to, co kochała – zarówno w pracy, jak i w szkole. Oddała się sztuce całkowicie.
Zaśmiała się, odrzucając głowę do tyłu. Wilgotne włosy opadły ciężko na jej plecy, skręcając się w delikatne fale.
- Wierz mi, te buty są naprawdę wygodne, choć na takie nie wyglądają – przyznała rozbawionym tonem. Powiodła leniwie wzrokiem po twarzy ciemnowłosej.
Zsunęła się z krzesła i zrobiła parę kroków, stając tym samym tuż przy Brandi. Wygięła malinowe wargi w szerokim uśmiechu.
- Jakoś daję sobie radę bez tych obcasów – stwierdziła wesoło.
[ To ty coś zacznij, bo jak ja ostatnio coś próbowałam, to mi Bran Lilkę rzuciła :< Twoja kolej, o! ]

Anonimowy pisze...

Lil pamiętała swoją radość po zdaniu egzaminów wstępnych na uczelnię, jakby to było wczoraj. Wtedy właśnie zaczęły spełniać się jej większe marzenia – studia, samodzielne życie, Amsterdam… Jak dotąd jeszcze nigdy nie żałowała swojego przyjazdu do tej metropolii. Robiła to, co kochała – zarówno w pracy, jak i w szkole. Oddała się sztuce całkowicie.
Zaśmiała się, odrzucając głowę do tyłu. Wilgotne włosy opadły ciężko na jej plecy, skręcając się w delikatne fale.
- Wierz mi, te buty są naprawdę wygodne, choć na takie nie wyglądają – przyznała rozbawionym tonem. Powiodła leniwie wzrokiem po twarzy ciemnowłosej.
Zsunęła się z krzesła i zrobiła parę kroków, stając tym samym tuż przy Brandi. Wygięła malinowe wargi w szerokim uśmiechu.
- Jakoś daję sobie radę bez tych obcasów – stwierdziła wesoło.
[ To ty coś zacznij, bo jak ja ostatnio coś próbowałam, to mi Bran Lilkę rzuciła :< Twoja kolej, o! ]

Tony Visser pisze...

[ niezdecydowana jesteś ;p]

Czyli jednak. Miał do czynienia z kobietą, która wolała pieścić się godzinami. Skucha, panie Visser. Ale można to jeszcze było naprawić, a on miał zamiar to zrobić.
Nigdy by nie pomyślał, że za chwilę będzie kochał się z lesbijką. A jednak, pozory mylą. Czuł jej delikatną skórę pod swoją dłonią, prowadzoną przez jej rękę i mógłby stać tak dalej, obserwując rysy jej twarzy oraz usta, proszące o więcej. Seks na ostro nie wchodził w rachubę, więc nie chcąc bardziej ryzykować, wziął ją na ręce. Delikatnie, bardzo delikatnie. A potem ruszył wzdłuż korytarza, by po chwili znaleźć się w jego sypialni i położyć ją na niezaścielonym nigdy łóżku. Nie spiesząc się, dotknął wargami jej szyi, a potem bardzo powoli zaczął schodzić w dół. Językiem zatoczył krąg wokół jednego sutka, a jego dłoń ugniatała drugą pierś. Podobnie rzecz miała się potem, kiedy zmienił obiekt. Przesunął językiem od rowka między piersiami aż do linii pępka, na którym pastwił się kilka minut. Jej ciało było tak kuszące, że nie mógł wytrzymać, ale nie chciał zrobić jej krzywdy. Tony potrafił być czuły, kiedy chciał i kiedy od niego tego wymagano. Nie był jednak przyzwyczajony do takiej delikatności, bo ostatnio nie zdarzyło mu się spotkać takiej kobiety, jak ona.
Jego dłoń powędrowała do jej łona, a jego palec dość szybko odnalazł jej łechtaczkę, a potem powolnym ruchem zaczął się z nią bawić, podczas gdy usta Tony'ego znalazły się przy wargach dziewczyny.

Unknown pisze...

[Cholera. Miałam mysleć nad wątkiem, a tak się w kartę zaczytałam, że zgłupiałam. Pomysł świetny, wykonanie jeszcze lepsze. Pyskówki z bratem rodem z mojej kuchni ;)
Hym, cóż ja teraz mogę tu wymyślić... Nie lubię lecieć w banały, ale jakoś nic mi nie przychodzi do głowy, wybacz więc poniższy twór.]

Chiara, Włoszka z krwi i kości, nie miała cudownej figury. Wszystko jednak można było naprawić! By więc zachować wyrzeźbione już uda, które wcześniej były nieproporcjonalnie masywne, zmuszała się do codziennego biegu. W zasadzie... Zmuszała się przez pierwsze dwa, trzy tygodnie. Po tym czasie nie potrafiła wyobrazić sobie dnia bez przynajmniej trzech kilometrów.
Szczęśliwie światowe metropolie przygotowane zostały na najazd miłośników zdrowego stylu życia poprzez budowanie rozległych parków. Z uroków takiego właśnie miejsca skwapliwie korzystała Chiara dżdżystego ranka. Po stosownej rozgrzewce puściła się biegiem betonową alejką; wsłuchiwała się w dźwięki płynące z jej słuchawek.
I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie pies, który z rozbiegu rzucił się na jej nogę, ledwie raniąc ją pazurem. fakt faktem jednak, iż się wystraszyła.

Unknown pisze...

Prawda była taka, że psiak bardziej przestraszył Chiarę niż rzeczywiście skrzywdził.Dla pewności jednak zerknęła na udo, badając opuszkami palców skórę - zdobiło ją jedynie podłużne zaczerwienienie. I nic więcej. Machnęła więc lekceważąco dłonią, unosząc kąciki ust w delikatnym uśmiechu.
- Spokojnie, jestem cała. Pytanie, czy suczka się nie uszkodziła - odparła łagodnie, przykucając nad psinką. - Szczęście w nieszczęściu, że napatoczyła się na mnie, przynajmniej to ją zatrzymało - zauważyła, patrząc w psią mordkę.
Jako dziecko panicznie bała się nawet ratlerka. Kiedy dotarło do niej, że koń, którego kochała, jest znacznie większy i może wyrządzić jej ogromną krzywdę, skapitulowała i zaakceptowała je, nie na tyle jednak, by decydować się na posiadanie jednego z nich.

Unknown pisze...

[ No cóż, Mia jest przykładną matką, więc teraz najczęściej ją można spotkać w parkach, ale też księgarniach, uczelni, miejscach związanych z naturą. A co powiesz na to, żeby się spotkały w pewnej dzielnicy, gdzie rządzą artyści? Jacyś miejscowi grajkowie, taniec, różne sztuki... Czas nocny. Może być takie coś? ]

Unknown pisze...

[ są zajebiste! XD znaczy: mi się podobają, więc nie ómieraj ; D ]

Unknown pisze...
Ten komentarz został usunięty przez autora.
Unknown pisze...

[ B. może spotkać ją w kawiarni, gdzie Carlie dorabia ; > ( tak, w karcie o tym nie pisze, bo jest stara, nieaktualna i beznadziejna, ale wrzuciłam ją na bloga, bo jutro czasu bym już nie miała, a nie byłam pewna, czy dam radę dzisiaj napisać nową. ) ]

Unknown pisze...

[ Roczek ]

Unknown pisze...

[ to była luźna propozycja, przecież równie dobrze mogą się obudzić w jednym łóżku po jakiejś imprezie, mi to obojętne XD ]

Unknown pisze...

[ taaak, wiem XD ja i moja głupota ; D do tego trzeba się przyzwyczaić ^^ ]

Unknown pisze...

[ No.. mogłaby spróbować, ale raczej ciężko by jej było na desce się utrzymać :D Pewnie, może być :) Zacząć? ]

Unknown pisze...

[ A czemu by nie :D W takim razie zaraz coś napiszę ; ) ]

lilac sky pisze...

Krzycząc wesoło i śmiejąc się radośnie, Amelie klaskała zacięcie, dumna z faktu, że Brandi, może i nie wygrała, ale zajęła zaszczytne miejsce na podium. Co z tego, że amelie nie miała pojęcia na temat jeździe na desce, wszystkiego typu wyczynach, które miała okazję oglądać na własne oczy, liczyło się tylko to, że bliskiej jej osóbce udało się dokonać czegoś znaczącego, odnieść swoisty sukces. Nie pozostawało nic innego jak tylko się cieszyć, co panienka Morel akurat miała we krwi i chyba biła teraz wszystkich na głowę swoim radosnym piskiem i szerokim uśmiechem na jaśniutkiej twarzyczce. Może jednak była z niej taka mała fanka?
- Było nieźle, znaczy naprawdę świetnie, choć ja się i tak nie znam. Pierwszy raz w życiu coś takiego widziałam.- wyznała szczerze, patrząc na swoja rozmówczynię i w ogóle nie dostrzegając zbliżającego się chłopaka.- I co wygrałaś roczny zapas czekolady i wódki?- miała zamiar się roześmiać i poprzedrzeźniać trochę z Bran, kiedy wydarzył się niefortunny wypadek. Amelie zdążyła tylko pisnąć, a potem nie myśląc wiele wskoczyła wyrostkowi na plecy i zaczęła okładać go pięściami po głowie.
- Ty parszywa szowinistyczna świnio!!!

lilac sky pisze...

Przez chwilę amelie bardziej była skupiona na swojej irytacji i złości, zapominając całkowicie o tym, że przecież coś mogło się stać Bran. W swoim zaślepieniu powyrywała chłopakowi parę kłaków, poobijała do reszty i w rezultacie o mało co też nie została wyprowadzona przez ochronę. Jedynie jej umiejętność szybkiego biegania sprawiła, że udało jej się znaleźć koło Brandi.
Oczywiście w pierwszej chwili musiała zacząć rozpaczać, dlatego też pielęgniarka straciła kilka cennych minut ze swojego życia, musząc je poświęcić uspokajaniu panienki Morel. A gdy ta w końcu w miarę się uspokoiła, spojrzała ze współczuciem na przyjaciółkę.
- Nie martw się Bran, trochę mu przyłożyłam moimi kościstymi piąstkami.- mruknęła, starając się brzmieć jak zwykle wesoło, a tym samym i poprawić samopoczucie dziewczyny, która raczej dobrze się nie czuła.

Unknown pisze...

[ mi tam pasuje, możesz zaczynać :D ]

Unknown pisze...

Wiele rzeczy od jej wyjazdu się zmieniło. Co prawda nadal uczyła się na tej samej uczelni, odwiedzała znajome kawiarenki, a przyjaciele przyjęli ją z otwartymi ramionami. Były jednak i takie miejsca, które pod upływem czasu znacznie zmieniły swój kształt, rozbudowały się, lub zostały całkowicie zburzone, robiąc tym samym miejsce nowym, ekskluzywnym sklepom, czy domom. Mia przechodząc obok tyko obejmowała je wzrokiem. Nie zatrzymywała się, chciała jak najbardziej zwiedzić Amsterdam. Nie mogło zabraknąć przy niej małej dziewczynki, która swoim charakterkiem i ruchliwością mogła dorównać wściekłemu psu. Ale czemu się dziwić? Gdy ma się takich rodziców ciężko jest o normalność.
Nawet w tej chwili, gdy chciała już wracać do domu, coś przykuło wzrok dziewczyny. Jednocześnie Nathalie zaczęła płakać, tak więc brunetka wyjęła ją z wózka, przytulając do siebie.
- Zaraz idziemy, spokojnie - wymruczała cicho do dziecka, patrząc wciąż w jeden punkt. Nagle poczuła, że ktoś wyrywa z jej objęć małą istotkę. - Hej! - krzyknęła, jednak złoczyńca był zbyt silny, aby mogła utrzymać córkę, która teraz właściwie mogłaby robić za syrenę alarmową. - Zostaw ją! - wrzasnęła. Chłopak zaczął uciekać, a Mia biegła za nim. Tylko, cholera, jak go dogonić? Zaczęła w myślach błagać o cud. Być może ktoś stanie na jej drodze?

Unknown pisze...

Landon lubił dobre domówki, bo te nie każdemu się udawały. Były osoby, u których każda impreza równała się z doszczętnym zdemolowaniem domu, wypadkiem kończącym się w szpitalu i innych nieprzyjemnych sytuacjach. Wbrew pozorom do robienia impreza też trzeba było mieć swojego rodzaju talent, który, cóż, nie wszyscy posiadali.
Tego wieczoru niestety znalazł się właśnie u takiej osoby. Miejsce było nieduże, ludzi zbyt wiele. Już w pierwszych godzinach zostały potłuczone obrazy, żyrandole i kilka wazonów, nie wspominając o naczyniach w kuchni. O’Callaghan właściwie nie był pewien co tutaj robi, dopóki nie zauważył mężczyzny po czterdziestce, który za wszelką cenę starał się wpasować w tańczący tłum młodych. Wyglądał przy nich jak paralityk z napadem padaczkowym i jeszcze kilkunastoma innymi schorzeniami. Widok ten był całkiem zabawny, toteż brunet usiadł na wolnym fotelu z piwem w ręce i przyglądał się tej scenie z rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
Po pewnym czasie i to go znudziło, więc wstał i przeszedł się po domu. Miał już wychodzić, gdy kątem oka dostrzegł jak jeden z tych naprutych chłopaków przystawia się do dziewczyny, która ewidentnie tego nie chciała. Najwyraźniej dobre serce odezwało się w Brytyjczyku, bo odstawił prawie pustą butelkę i ruszył w tamtą stronę.
- Koleś, nie dociera do ciebie, jak kobieta mówi nie? – warknął, łapiąc nieznajomego za koszulkę. Zmusił go tym samym do wstania. Spojrzał mu w oczy i wymruczał jeszcze parę nieprzyjemnych słów, po czym rzucił jak szmacianą lalką na podłogę.
- Wszystko okej? – spytał znacznie łagodniejszym tonem, spoglądając na ciemnowłosą.

Unknown pisze...

Landon lubił dobre domówki, bo te nie każdemu się udawały. Były osoby, u których każda impreza równała się z doszczętnym zdemolowaniem domu, wypadkiem kończącym się w szpitalu i innych nieprzyjemnych sytuacjach. Wbrew pozorom do robienia impreza też trzeba było mieć swojego rodzaju talent, który, cóż, nie wszyscy posiadali.
Tego wieczoru niestety znalazł się właśnie u takiej osoby. Miejsce było nieduże, ludzi zbyt wiele. Już w pierwszych godzinach zostały potłuczone obrazy, żyrandole i kilka wazonów, nie wspominając o naczyniach w kuchni. O’Callaghan właściwie nie był pewien co tutaj robi, dopóki nie zauważył mężczyzny po czterdziestce, który za wszelką cenę starał się wpasować w tańczący tłum młodych. Wyglądał przy nich jak paralityk z napadem padaczkowym i jeszcze kilkunastoma innymi schorzeniami. Widok ten był całkiem zabawny, toteż brunet usiadł na wolnym fotelu z piwem w ręce i przyglądał się tej scenie z rozbawieniem wymalowanym na twarzy.
Po pewnym czasie i to go znudziło, więc wstał i przeszedł się po domu. Miał już wychodzić, gdy kątem oka dostrzegł jak jeden z tych naprutych chłopaków przystawia się do dziewczyny, która ewidentnie tego nie chciała. Najwyraźniej dobre serce odezwało się w Brytyjczyku, bo odstawił prawie pustą butelkę i ruszył w tamtą stronę.
- Koleś, nie dociera do ciebie, jak kobieta mówi nie? – warknął, łapiąc nieznajomego za koszulkę. Zmusił go tym samym do wstania. Spojrzał mu w oczy i wymruczał jeszcze parę nieprzyjemnych słów, po czym rzucił jak szmacianą lalką na podłogę.
- Wszystko okej? – spytał znacznie łagodniejszym tonem, spoglądając na ciemnowłosą.

lilac sky pisze...

Prychnęła cicho i zaśmiała się nerwowo słysząc niby ostatnie słowa Bran, jednak traktując je jako żart. Jej zdaniem średni, ale mniejsza o to.
- No już, już, nie wygłupiaj się.- mruknęła nad wyraz poważnie i szturchnęła dziewczynę w ramię, chcąc tym samym dać jej znak, że pora się zbierać, a nie odgrywać role życia, w dodatku przed tak kiepską publicznością.
Kiedy jednak Brandi nie zareagowała na jej słowa, ani tym bardziej nie uśmiechnęła się, czy nie zaśmiała, tryumfalnie wykrzykując, że tak tylko żartowała, a Am dała się nabrać, wtedy panienka Morel faktycznie nieco się przestraszyła. Szturchnęła przyjaciółkę raz, drugi, nieco mocniej i jeszcze raz.
- Brandi?- roztrzęsionym głosem wymówiła imię swojej ulubionej szalonej przyjaciółki. No przecież nie miała prawa jej teraz umierać!

Unknown pisze...

Mia, gdy tylko nadarzyła się okazja, podbiegła do dziecka i szybko je podniosła, przytulając zaraz do siebie. Zrobiła kilka kroków w tył, by uspokoić małą. Wciąż jednak przyglądała się bójce. Miała tylko nadzieję, że nieznajoma dokopie temu debilowi. Chce dziecko, to niech sobie zrobi! Będzie cudze porywać...
Kiedy do akcji wkroczyli policjanci, brunetka zmarszczyła brwi, wypatrując swojej wybawczyni. Nathalie ucichła, dlatego dziewczyna podeszła bliżej, aby móc wszystko widzieć lepiej. Nie spodobało jej się to, że jakiś skunks wydziera się do ów nieznajomej, a sam sprawca całego zajścia jedynie leży i udaje niewinnego. Evans znieść czegoś takiego nie mogła!
Z tłumu wyłoniła koleżankę, która w szybkim tempie podeszła do niej. Mia podała dziewczynie dziecko, a potem sama zbliżyła się do policjanta.
- Niech pan ją puści, to niedorzeczne! - warknęła, gestykulując przy tym żywo.
- Proszę nie przeszkadzać, my już się tym zajmiemy - odparł. Brunetka tylko zmarszczyła brwi i się skrzywiła. Czy on sobie jaja robi? Nagle usłyszała jakiś śmiech. Wiedziała, do kogo należał. Podeszła do bandziora, który nie leżał, a prowadzony był do radiowozu. W tym momencie Mia podbiegła do niego, chwyciła w rękę swoją wypakowaną po same końce torebkę i przywaliła nią z całej siły mężczyźnie w twarz.
Ach, jak to dobrze, że z niektórych przyzwyczajeń się nie wyrasta!

lilac sky pisze...

Na głos Bran, Amelie natychmiast wręcz cofnęła ręce i gotowa już była się nie ruszać, byle tylko nie popsuć stanu zdrowia dziewczyny. Co jak co, ale pielęgniarka patrzyła na nią jakoś krzywo, zwłaszcza niechętnie lutując jej srebrny, delikatny naszyjnik. Amelie uznała, że jednak nie nią należy się przejmować, lecz biedną, połamaną Brandi... Znaczy na szczęście nie połamaną, tylko lekko pokiereszowaną.
- Jasne, idziemy. Gdzie? Do mnie, Ciebie, do baru, czy gdzie tylko chcesz...- Amelie gotowa była w każdej chwili podać swoje ramię Brandi, by ta spokojnie wstała i mogła bez problemów wyjść z tego okropnego miejsca.
- Ta... Znaczy ty jeździłaś, ja się biłam... Brzmi dziwnie i nienaturalnie w naszym wypadku.- Amelie tradycyjnie zmarszczyła swój nosek, zastanawiając się chwilę nad własnymi słowami, aż w końcu uśmiechnęła się wesoło. Głupi fakt, a cieszy.

Unknown pisze...

Brunet nie znał dziewczyny, ale nie lubił widoku śliniących się, upitych gości, do których nie docierało proste „spadaj”. Już parę razy znalazł się w takiej sytuacji i reagował na takie zdarzenia automatycznie, bez głębszego zastanowienia. W takiej chwili nie można było go określić mianem zapatrzonego w siebie, jak to co poniektórzy robili.
- Nie ma sprawy, koleś znacznie przesadził – odparł, wzruszając lekko ramionami. Gdy dziewczyna wstała, stwierdził, ze nic tu po nim i zaczął się przepychać przez tłum do wyjścia. Kiedy wreszcie udało mu się wyjść spomiędzy spoconych osób, nad którymi unosił się odór alkoholu i papierosów, spotkał tę samą nieznajomą przy wyjściu. Przepuścił ją w drzwiach, a kiedy sam znalazł się na świeżym powietrzu, wziął głębszy oddech.
- Odprowadzić cię? O tej porze niekoniecznie jest bezpiecznie – zaproponował, spoglądając na ciemnowłosą.

Unknown pisze...

Brunetka tylko stała i przyglądała się dalszym poczynaniom policjantów. Potem w ciszy wysłuchiwała, jaką to straszną rzecz zrobiła, że uderzyła oskarżonego. Świetnie. Może miała jeszcze paść na kolana i całować mu stopy za to, że chciał uprowadzić jej dziecko? Niedoczekanie.
Gdy mężczyzna skończył nawijać, Mia wróciła po dziecko. Nie poszła jednak do domu, a czekała, aż gapie się rozproszą, atmosfera trochę opadnie, a ona sama będzie mogła skierować się do jednego z radiowozów. Gdy i tak się stało, bez zbędnych ceregieli zaczęła przedstawiać swoją wersję wydarzeń, oczywiście oczyszczającą ze wszystkich zarzutów nieznaną jej dziewczynę. Główny dowodzący, nie chcąc bardziej przeciągać całego zajścia, tylko wywrócił oczami, starając się jednocześnie nie wyprowadzić z równowagi. Dziewczyna tak trajkotała, że ledwo za nią nadążał. Wyłapał może co drugie, trzecie słowo? Coś w ten deseń.
- Dobrze, rozumiem, wszystko rozumiem - przerwał jej nagle, unosząc ręce w geście obronnym. Westchnął cicho i przewrócił oczami. - Hej, Diego! Ta pani jest wolna - wskazał na dziewczynę siedzącą w radiowozie. Evans, zadowolona z siebie, uśmiechała się teraz od ucha do ucha. Ha! Postawiła na swoim.

Anonimowy pisze...

[Jejku, jejku.... niech go przejedzie rowerem albo coś albo jej pies będzie chciał mu odgryźć wacka, tak bardziej na "ostro" :p]

Unknown pisze...

Landon obecnie lubił udziału w bójkach. W przeszłości owszem, często zdarzało mu się wrócić do domu w środku nocy z limem pod okiem i zaschniętą krwią pod nosem czy wargą. Te czasy jednak minęły i w duchu dziękował, że napity chłopak zaczepiający Brandi, nie stawiał mu się. Spranie kogoś na kwaśne jabłko już nie sprawiało mu frajdy.
Wzruszył ramionami.
- Do domu wracać mi się nie chce, kolejnej imprezy też nie będę szukał. Przejadę się autobusem z tobą, jeśli to nie problem – powiedział, wsuwając jedną dłoń do kieszeni ciemnych jeansów.
Kiedy przyjechał ich transport, wszedł do środka zaraz za ciemnowłosą. Pokazał kierowcy miesięczny bilet i siadł na krześle obok nowo poznanej koleżanki.
- Landon tak właściwie jestem – przedstawił się, wyciągając rękę w jej stronę. Uśmiechnął się pogodnie.

Unknown pisze...

- Ja do imprez nic nie mam, powiedziałbym nawet, że jestem stałym bywalcem – przyznał, cicho się śmiejąc. Przekrzywił głowę, by móc swobodnie przyjrzeć się nowo poznanej dziewczynie.
– Niemniej ta zdecydowanie należała do nieudanych i raczej do tego domu już nie zawitam – dodał bez głębszego namysłu. To raczej było oczywiste – jeśli jedna zabawa się komuś nie udała, to druga prawie w stu procentach również będzie klapą. Brytyjczyk zaś nie lubił marnować swojego czasu.
O’Callaghan i tak był zdania, że dziewczyny są gorsze od chłopaków. Faceci pobili się raz, a porządnie, a następnego dnia szli razem na piwo. Kobiety stosowały przemoc psychiczną, która niejednokrotnie była bardziej niebezpieczna od tej fizycznej.
- Nie ma sprawy, serio. Wkurzają mnie tacy kolesie, to była normalna reakcja – wyjaśnił, wzruszając lekko ramionami.

lilac sky pisze...

Chyba po raz pierwszy w życiu Amelie tak bardzo ucieszyła się, słysząc, że Brandi nie ma ochoty na alkohol. I zapewne była to jedna z tych niepowtarzalnych chwil. Bo gdyby nie ten niefortunny wypadek, zapewne Amelie zmuszona byłaby do picia, na co jak zwykle miała nikłą ochotę. A tak przynajmniej nie było problemu.
Wchodząc do małej restauracji, której nie znała, najpierw rozglądała się z zaciekawieniem po całym lokalu, niczym mała dziewczynka, by w końcu zająć miejsce gdzieś w rogu sali, wyjątkowo nie mając ochoty na siedzenie przy szybie.
- Oj, tam gadasz... Może jednak prześpij się z tą myślą, bo i nagroda okaże się przydatna? A ja naprawdę nie muszę jeść...- zapewniła Amelie posyłając dziewczynie ciepły uśmiech i chcąc ją upewnić w tym, że wcale nie jest tak źle i że naprawdę jest jeszcze szansa na miłe spędzenie tego wieczoru. Nawet jeśli we dwie doznały pewnych rozczarowań względem niego.

Unknown pisze...

W tej kwestii Landon był taki sam – nie znosił owijania w bawełnę i sam zawsze walił prosto z mostu. Mówi się, że faceci są niedomyślni i zdecydowanie coś w tym jest. O’Callagan wolał mieć podane wszystko na tacy, aniżeli kazano by mu zgadywać. Właśnie to momentami drażniło go w płci przeciwnej – przedstawianie wszystkie okrężną drogą i zmuszanie ich do domyślenia się celu całego zamieszania.
- Nie znam organizatorki – przyznał, zgarniając czarne włosy do tyłu, aby nie przysłaniały mu oczu. – Kumpel mi dał znać o imprezie, więc wpadłem – wyjaśnił, spoglądając na swoją towarzyszkę.
Zaśmiał się, słysząc wzmiankę o bohaterstwie.
- Skoro tak, to przydałby mi się jakiś strój. I jakaś nazwa, najlepiej przykuwająca uwagę – stwierdził, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.

Unknown pisze...

Jean ruszyła dupsko trochę za późno, więc na miejsce dotarła mocno zasapana - ale mimo wszystko - na czas. Zeskoczyła z czarnego (a jakżeby inaczej) roweru, nawet nie przypinając go do bramki, wiadomo Amsterdam to nie Monachium, nie ma tu tylu przejezdnych Polaków, lubiących kraść wszystko co popadnie (ona na serio nie jest niemiecką nacjonalistką, promise!), a potem podeszła do Brandi z uśmiechem. Tym uroczym, nie podłym, podstępnym, figlarnym, jak zwał tak zwał. Nie, teraz był to słodki i niewinny uśmiech dzieciaka, co jeszcze nie skończyło osiemnastki. Ale jak każdy wiedział - pozory mylą.
- Mam nadzieję, że się nie spóźniłam. Zegarek mi siadł - przygryzła ledwo dolną wargę i wbiła ręce w kieszenie obcisłych, granatowych rurek, jedynej rzeczy, która nie miała czarnego koloru, a przylegała do ciała Koffler.

[wybacz, że tyle czekałaś, u ojca siedziałam]

Unknown pisze...

Brytyjczyk przez takie podejście do życia już nie raz został okrzyknięty „dupkiem” i ogólnie niemiłym gościem. Nie jego winą jednak było to, że nie potrafił skłamać i powiedzieć dziewczynie, że wygląda dobrze, choć w rzeczywistości sprawiała wrażenie dorodnego buraka w danej sukience. Kilkakrotnie dostał za różnego rodzaju teksty z liścia, lecz ostatnimi czasy takie sytuacje nie miały miejsca. Chyba trafił po prostu na odpowiednich znajomych, który rozumieli jego bezpośredniość.
- W sumie… - zaczął, drapiąc się po policzku. – Nie takie głupie. Jam BigBen wybawca świata! – zawołał, a kilka osób spojrzało w ich stronę.
- Będę drugim Jezusem – stwierdził z chorym entuzjazmem w głosie, a niebieskie oczy błysnęły złowieszczo.
Zaśmiał się, słysząc szczegółowy opis super bohatera z wielkimi, damskimi majciochami.
- Masz stu procentową rację. Powinniśmy zrobić swój własny, prawdziwy komiks!

Kotofil pisze...

Will uznał, że Brandi zachowuje się jak babka, ale hetero. Jakaś taka bardziej nie do zrozumienia niż zwykle. Przed chwilą chciała spać, a teraz chce chlać. Stwierdził jednak, że po tym wszystkim co przeszła, to naturalne. Byleby tak nie zostało na zawsze. Tego by nie zdzierżył.
Rozgościł się u niej od razu zajmując miejsce na kanapie; rozłożył ręce na oparciu, położył głowę tak, ze patrzył teraz w sufit i zastanawiał się nad tym wszystkim. A właściwie to nad niczym. Właściwie, to sam nie wiedział co teraz dzieje się w jego głowie.
- Umiesz chociaż przyrządzać? – zapytał, unosząc głowę z oparcia kanapy i zerknął na Jones z rozbawieniem. Odnosił się oczywiście do kawy z whisky. Instynkt obsesyjnego kucharza, coś w tym stylu, zapewne. Tak zwana Caife Gaelac odpowiednio wykonana była naprawdę pyszna. A skoro Brandi jest Brytyjką, to pewnie ma to we krwi, nie? Najwyżej będzie rzygać, co za różnica?
Przynajmniej miał o czym myśleć oprócz tego, że... no.

Unknown pisze...

- Trochę tandeta - stwierdziła ze śmiechem, ale przystała na bycie Michaelem. Zresztą, jakby przedstawiła się swoim nazwiskiem, jak zwykle to robiła, to szoku by nie było. Tyle tylko, że nie wyglądała jak facet, nichuja.
Jean padła na kanapce i zaraz podciągnęła nogi pod tyłek. Całe szczęście sofa była brązowa, to nawet jeśliby ją upierdoliła - to nic, nie byłoby widać. Ale jej Martensy były względnie czyste. Może tylko troszeczkę zakurzone. Troszenieńkę.
Zaraz podszedł do nich kelner, ewidentnie gej, na dodatek taki stereotypowy, z dziwnymi włosami, w różowej koszuli i jakoś tak dziwnie chodził, ale Koffler nieszczególnie się tym przejęła. Homo musi tolerować homo, nie?
- Czerwoną herbatkę proszę - powiedziała z uśmiechem, nawet nie przejmując się tym durnym zdrobnieniem. - A Ty Bran?

Kotofil pisze...

- Nie jest źle – powiedział, upijając łyka. No bo źle nie było, a nawet i dobrze. Chociaż specjalnie też nie miał ochoty dyskutować o kuchni. Sam już nie wiedział co chce. Najchętniej patrzyłby się w sufit, bo ani jej duchowo nie pomoże, albo co gorsza swoim nastrojem jeszcze pogorszy. Sięgnął po ciasteczko znajdujące się na kolanie Brandi, wymacał, wymacał, znalazł i wziął ugryzł.
Will był typowym facetem. Uważał, że dziwne zachowanie Brandi, to po prostu ta cała sytuacja i nie wyszukiwał w tym czegoś więcej. Nie lubił zresztą szukać dziury w całym. W najbardziej absurdalnych, według niego, sytuacjach nie wyobrażał sobie kombinacji Tony-Brandi, no kurwa way. Gdyby mu ktoś powiedział, on czy ona, nieważne – pewnie by nie uwierzył.

Mila pisze...

Blondi miała trochę dziwną sytuację. Niezbyt jej odpowiadała. Już za bardzo robiła z facetów wrogów w swoim życiu, więc teraz już nie zamierzała. Musiała się zdecydować. Albo rucha Willa, albo Tonego, no musi być jakaś logika.
Dlatego teraz, po pracy wpadła do pubu Tonego. Dobrze im w sumie było na blacie. Nie, dość, nie ważne.
Na razie w pubie nie było prawie nikogo, prócz odwróconej do niej plecami barmanki. Ale może Tony był na zapleczu? Albo u siebie w mieszkaniu? Nie ważne.
Przetuptała przez długość bary na tych swoich cholernych szpilkach i usiadła na wysokim krześle. Nie ma co, lubiła ten pub, sami fajni faceci się jej tu napataczali.
- Przepraszam, jest Tony? - zapytała kobiety nadal odwróconej do niej tyłem.

[masz. zakomunikuj blondi, żeby poczekała, bo jeszcze go nie ma, a będą się musiały przez chwilę znosić w wątku :D sorry, nudzi mi się :P]

Unknown pisze...

- Nie jestem, uwielbiam jeść - tylko zapominam (ale tego drugiego już nie dodała, bo po co?). - Ale uwielbiam czerwoną herbatę. Właśnie, może na jakieś ciastko reflektujesz? - zapytała, a zanim Brandi odpowiedziała na pytanie, Jean już zamawiała dwa kawałki tortu czekoladowo-wiśniowego. - Ja stawiam - uśmiechnęła się.
- Szczerze mówiąc, to nigdy mi się nic takiego nie zdarzyło, bo niekoniecznie się afiszuję. A druga sprawa, że nie mam z kim - teraz uśmiech przerodził się w śmiech. Lekki i przyjazny.

[tak mi przyszło do głowy, że Brandi przypomina mi taką lesbijkę, którą poznałam w tym tygodniu. babeczka ma włosy takie jak Bran na zdjęciu, zachowuje się nawet i podobnie, tyle tylko, że jest fanką wszelkiego rodzaju używek, w tym i dragów :< więc musiałam się obejść smakiem hahaha. na serio chyba to jednak ja pod tym względem przypominam twoją lesbę, bo też jako tako trzymam się z dala od kłopotów]

Mila pisze...

Mila miała ochotę zrobić fejspalma. Takiego całkowitego, pełnego bólu i załamania. Dlaczego facet, z którym jednak postanowiła może i przedłużyć znajomość, oczywiście bez żadnych tam miłości czy tego typu innego gówna, akurat musiał zatrudniać wariatkę i histeryczkę. Przecież wiadomo, jak jest w barach, przyjdzie jeden napruty, drugi, nie wiadomo czym, czy to tylko marihuana, czy może jednak ecstasy, a taka zaraz zadzwoni na policję, czy na pogotowie. To chyba odstraszy klientów. Tak jej się przynajmniej wydawało.
- A mogłabym do niego dostać numer? Ewentualnie byłaby możliwość zadzwonienia do niego? To raczej pilne - zaproponowała spokojnym tonem, chociaż była nieco poirytowana, nie chciało jej się czekać. Nie w tym towarzystwie.
I to nie jest tak, że ruchała wszystko, co by się napatoczyło, serio nie! Może wcześniej. teraz była bardziej wybredna. W przeciwieństwie do Tonego. Z tego co już jej było wiadomo, to był tak samo nieroztropny, jak i ona - jeśli nie bardziej. Złe zdanie można było mieć i o nim. Ale to jakiś chory standard, że babeczkom obrywało się bardziej.

Kotofil pisze...

Właśnie sobie zaczerpnął większego łyka, żeby się tak z tym nie pieprzyć i był to błąd. Nie zakrztusił się, ale wypluł zaraz całą zawartość tego, czego nie zdążył przełknąć, przed siebie. Szczęście, że Brandi siedziała obok.
- Dobry żart – wymamrotał z rozbawieniem biorąc to za dobry dowcip ruszył do łazienki, by wytrzeć się ręcznikiem, a potem wyszedł i ręcznik rzucił na mokry dywan. Holland, skoro to żart to czemu tak dziwnie chadzasz po tym lokum? Zerknął na Brandi.
Nie, nie… to niemożliwe.
PRAWDA, BRAN?...

Unknown pisze...

Oho, a jednak. Spodobało jej się. Lubił, kiedy w kobietę wstępuje duch alfy, więc uśmiechnął się, kiedy znalazł się pod nią. Jej pocałunki były całkiem miłe, jeśli takowymi je można było nazwać. Uczucie, jakie go ogarniało, kiedy pieściła jego ciało, było nie do opisania. Zawsze był na to łasy, ale Brandi robiła to w taki sposób, że mogło się to dla niego nie kończyć. Ale nie, przecież tej nocy miało go spotkać o wiele więcej dobrego, niż zwykły dotyk dziewczyny.
Powstrzymał się od jęknięcia, kiedy Brandi dotknęła jego męskości. Nie mógł pokazać, jak bardzo mu się to podobało, a poza tym nie chciał za szybko mieć orgazmu i wyjść na ostatniego kretyna. jednak ruchy dziewczyny były coraz intensywniejsze i Visser musiał natychmiast coś zrobić, zanim ona doprowadzi go do tego apogeum.
Kiedy wiedział, że za chwilę nie wytrzyma, przerwał dziewczynie, wpił się w jej usta i spowodował, że siedziała na jego podbrzuszu. No, teraz mógł działać. Znowu zaczął ją pieścić, dłonie przesunął na biodra, a język zataczał kręgi wokół nabrzmiałych sutków. Zorientował się po chwili, że już jej w niej, ale miał zbyt ograniczone pole do manewru, by móc się zacząć poruszać. Zresztą, siedziała na nim, więc czekał na jej ruch.

Kotofil pisze...

Nie mógł nic z siebie wydusić, bo nawet nie wiedział co.
Nie miał pretensji do Tony’ego, bo w końcu jej do tego nie zmusił, ale… Nie, jednak trochę miał mu za złe. Jak mógł wyruchać dziewczynę, która właśnie się dowiedziała, że jej ukochana kopnęła w kalendarz rok temu i zmanipulowanie Bran było prostsze nic posłodzenie herbaty? Nie wiedział na kogo być złym – na Vissera za to, że nie ma żadnych zahamowań, czy na Bran, która dała się potraktować jak pierwsza lepsza, która wiedziała jaki jest Tony i którą uważał za dobrą… przyjaciółkę może? Sam już, kurwa, nie wiedział.
- Rozumiem, że gdybym ja się napatoczył też byś mi dała? – prychnął ironicznie w końcu i teraz na spokojnie upił sobie ze swojej szklanki. – Coś cienkie te twoje całe lesbijstwo.

Unknown pisze...

Visser był człowiekiem niecierpliwym, więc jej powolne ruchy zaczęły go trochę irytować. Ale tylko trochę. Chciał jej pokazać, że nie jest mistrzem tylko kilkuminutowych numerków, bo za takowego go uważali. Sam nie wiedział, dlaczego. Nigdy nie byli z nim, kiedy się z kimś kochał, więc skąd nagle taka wiedza o nim o tym, jak to robi, kiedy to robi? Nienawidził tego, że ludzie wydawali się wiedzieć więcej o nim, niż on sam.
Nie, nie będzie teraz myślał o tym, że mają go za ruchacza wszystkiego, co się rusza. Teraz miał inne zajęcia do roboty. Postanowił znowu być na górze i tak zrobił. Nie przyspieszył jednak tempa, chociaż on przejął inicjatywę. Nadal był tak samo delikatny, nie chcąc zrobić jej krzywdy. Przysunął się bliżej, a potem zaczął muskać oddechem jej szyję i składać milion drobnych, słodkich pocałunków, biodrami nadając nadal to samo wolne tempo. Skoro ona tak chciała, to zamierał jej to dać. Nie umiał odmawiać kobietom. taka tam wada. Albo zaleta, jak kto woli.

Unknown pisze...

Nie trzeba było mu dwa razy powtarzać, w końcu na to czekał. ale nie zrobił tego w jakiś szybki i niekontrolowany sposób. Przyspieszać zaczął nie za szybko, nie za wolno, ale w końcu naprowadził ich dwojga na taki rytm, który podpasował i jemu i Brandi, przynajmniej takie miał wrażenie. Poczuł tylko, jak oplata go nogami w biodrach, a to jeszcze bardziej go pobudziło. Widział już powoli mgłę w jej oczach, a to dobrze znaczyło. Znaczyło, że jej się podoba i że chce więcej, a on zamierzał jej to dać. Zamierzał jej dużo dac, jeśli go o to poprosi. Przysunął się do jej szyi, a prawą dłoń wplótł w jej włosy. Znowu ją pocałował i cholernie mu się to podobało.

Unknown pisze...

- Pewnie, że tak! To byłaby moja życiowa rola, moje… Powołanie! – stwierdził rozmarzonym tonem, błądząc wzrokiem gdzieś po suficie autobusu. Spojrzał zaraz na Brandi, która ewidentnie za parę sekund miała przysnąć. Uśmiechnął się pod nosem, planując w myślach swój debiutancki komiks – BigBen w babcinych gatkach. Geniusz.
- Postaram się wymyślić jakieś dobre budzenie – obiecał jej z zadziornym uśmiechem, po chwili śmiejąc się cicho. Sam oparł głowę o fotel i na moment przymknął powieki; znużenie dopadało również i jego.
Słysząc nad sobą czyjś głos, otworzył leniwie jedno oko i spojrzał na nieznajomego, który najwyraźniej stwierdził, iż O’Callaghan jest na niezłym haju.
- Dzięki za radę… Stary – wymruczał rozbawionym tonem, starając się nie wybuchnąć głośnym śmiechem. Świetnie, nawet gdy był zupełnie trzeźwy, uważano go za ćpuna.

Kotofil pisze...

Will nie pomyślał, tylko sobie durnie zażartował w tym swoim spaczonym humorze na dokładkę z męską depresją, więc dopiero po fakcie, czyli dokładniej rzecz ujmując, po tym jak Brandi zareagowała. Zaklął sobie w duchu, bo wcale nie chciał, aby tak to zabrzmiało. Wcale nie chciał jej… no! Wcale nie miał zamiaru mieć pretensji o to, że przespała się z Tonym, a nie z nim. No, ale było już za późno. W pysk nie dostał, ale został wyproszony. Dopił zawartość szklanki do końca i się grzecznie pożegnał.
Chociaż tyle, co?
Tydzień później był w pubie. Brandi nigdzie nie widział, Tony pojechał negocjować warunki z swoim dostawcą, a on sam. Cóż, czuł się już na pewno lepiej, bo pewne rzeczy się poukładały, ale… ale… sprawa z Bran nie dawała mu spokoju. Siedział tam gdzie zwykle przy barze i popijał burbon.
Ciekawe czy ją zobaczy? Co się w ogóle z nią działo?...

Unknown pisze...

Zaśmiał się pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Podzielę się towarem, jak już dojdzie do mnie fakt, iż właśnie zostałem narkomanem – rzucił rozbawionym tonem. Zakrył zaraz usta dłonią, ziewając przeciągle. Oj, chyba nadchodził kryzys w spaniu. Przetarł oczy, mając cichą nadzieję, że go to rozbudzi.
Otwierał już buzię, aby coś powiedzieć, jednak trafnie zauważył, że jego towarzyszka oddała się w ramiona Morfeusza. Trochę czasu jeszcze miał, toteż mógł obmyślić jakąś ciekawą pobudkę.
Kiedy zbliżali się w stronę odpowiednio przystanku, uśmiechnął się zadziornie pod nosem. Nachylił się nad dziewczyną i bardzo delikatnie odsunął jej włosy, dzięki czemu jego wargi znalazły się tuż przy uchu Brandi. Choć chciało mu się śmiać, przywołał się do porządku i swoim najbardziej seksownym, mrukliwym głosem, który zawsze działał na kobiety w połączeniu z Brytyjskim akcentem (w tym wypadku nie był pewien, czy to będzie plus, czy odwrotnie, bo z tego co słyszał to Bran również była z Wysp) zaczął śpiewać… czołówkę My Little Pony. I nie, nie miał pojęcia skąd znał tekst.
- Przyjaciel mój ogoon maa i kocham goo ponad świaaat – mruczał, uśmiechając się kącikami warg.

Unknown pisze...

Mina Brandi po przebudzeniu była po prostu zabójcza i O’Callaghan nie był nawet w stanie dokończyć przeuroczej pioseneczki, gdyż wybuchnął gromkim śmiechem. Odsunął się od dziewczyny, trzęsąc się ze śmiechu. Otarł wilgotne oczy i spojrzał ponownie na ciemnowłosą, starając się uspokoić.
- W porządku – odparł rozbawionym tonem, nadal kręcąc lekko głową. Sam nie był pewien, jakby się zachował, gdyby prawie obca mu osoba, zaczęła nucić melodię z durnej bajki wprost do jego ucha. Pewnie stwierdziłby, że jest naćpana albo najzwyczajniej w świecie nienormalna.
- Nie chcę ci przeszkadzać, bo pewnie jesteś zmęczona – zaczął. – Ale dzięki za zaproszenie – dodał szybko, uśmiechając się wdzięcznie.

Mila pisze...

Milę zawsze cholernie wkurwiało patrzenie na ludzi z góry. Ale była twardą babką, to też po takim tonie rozmowy nie poszła skulona do swojego mieszkanka, by zaszyć się i płakać, bo w końcu twarde babki (już) nie płaczą. Rozsiadła się za to wygodniej na stołku i odłożyła niedużą, jaskraworóżową torebkę na blat. Jasne, nieprofesjonalność. Chociaż Mila też nie mogła podawać nikomu numeru swojej szefowej, ale to już była inna sprawa. Za Lotte Omond ciągnęły się problemy z przeszłości, nie łatwo jest byłej prostytutce (nawet ekskluzywnej) żyć w świecie dla "normalnych" ludzi.
- W takim razie poczekam; proszę colę z lodem.
Tak jest, Mila w barze nie pijąca wódki. Albo czegoś co ma w sobie jakieś tam ilości wódki. Ale to była jej jedyna zasada. Nie pić alkoholu w samotności. Przez to wpadła w gówno, nie zamierzała powtarzać. Jak picie, to tylko z facetami. Albo babami, byle fajnymi.

[swoją drogą - niech się Brandi nie zdziwi, jak znajdzie pod barem, za barem, czarne, koronkowe majtki. to wina Tonego! wszystko jego wina!]

Unknown pisze...

Właściwie zmęczenie już mu przeszło i nie był pewien, czy to konsekwencja dużej ilości śmiechu, czy śpiewania tej durnej pioseneczki z bajki. Właściwie połączenie tych dwóch rzeczy mogło dać taki skutek.
- W sumie to nie jestem – przyznał, wzruszając lekko ramionami. Podniósł się, uderzając przypadkiem głową w jedną z barierek. Cóż… Prawie dwa metry nie zawsze służyły dobru. Przesunął dłonią po potylicy, sycząc cicho jakieś przekleństwo.
- Szczerze powiedziawszy na mnie zrobiłaś dobre wrażenie i nie, nie mówię tego, bo „tak wypada” – zapewnił ją, uśmiechając się nieco krzywo, z powodu tępego bólu w tylnej części głowy.
- I chyba jednak skuszę się na tą herbatkę – dodał, spoglądając na ciemnowłosą jasnymi oczyma.
Już nie raz spotkał się z opinią, iż tatuażami i kolczykami się oszpecił. Nie przejmował się czymś takim, bo dla niego było to sztuką. Sztuką, którą na swój dziwaczny sposób kochał. Oczywiście rozumiał, że nie dla każdego dziary i piercing były atrakcyjne, ale w jego środowisku – muzyków rockowych i metalowych – zdecydowanie działało to na korzyść.

Aaron Meyer pisze...

[ dość nietypowy pomysł, ale ja lubię takie :D więc dla mnie jest w sam raz ;) ]

Unknown pisze...

Mila siedziała znudzona nad swoją szklanką i odpisywała na smsa, gdy jej uwagę zwróciła pewna scenka za barem. Przedmiot żartów szybko został rozpoznany przez blondynkę. I wcale jej się to nie podobało. Kurewsko lubiła te majtki, były wygodne, nigdzie się nie wrzynały, a przy okazji były z tego kompletu, który kupił jej były mąż. Czyli wychodziło na to, ze zgubiła najdroższe ze swoich majtek. I dlatego nie powinno się kupować drogiej bielizny. Postanowiła się jednak nie wychylać z tekstem w stylu "ej, to moje!", ażeby przypadkiem nie narazić się na śmieszność, przecież musiała utrzymać wizerunek nie łamiącej się suki, no nie?
- Myślę, że wasz szef nie byłby zadowolony, gdyby się dowiedział, że w pracy bawicie się "jego" majtkami - stwierdziła dosyć ozięble do tej dwójki i zatopiła czerwone usta w coli, zostawiając na szklance ledwo widoczny, czerwony ślad. No bo na serio, to było dziwne uczucie, jak ktoś się bawił twoimi ulubionymi majtkami!

[to jest bardzo dziwny wątek o.O]

Unknown pisze...

Mila opróżniła szybko swoją szklankę i mając dość tego towarzystwa - chociaż u Tony'ego w barze zazwyczaj trafiała na naprawdę fajnych ludzi - wyjęła z torebki małą karteczkę i odnotowała na niej coś swoim ozdobnym i bardzo ładnym, nawet jak na ten pośpiech w pisaniu, stylem:
Zapraszam cię do mnie na herbatę. Tak się mówi. Moje majtki wylądowały u Ciebie w koszu. Fajnie, jakbyś mi je przyniósł. Miłego wieczoru, blondi. Na wszelki wypadek zagięła kartkę i podpisała ją na wierzchu swoim imieniem, w zasadzie zdrobnienia. Bo imieniem w całej swej okazałości raczej się nie chwaliła.
- Byłabym wdzięczna, gdyby ta kartka została przekazana Visserowi. To ważne - przekazała ją dziewczynie, zapłaciła tyle, ile winna była za colę i wyszła, zabierając z blatu torbę w kolorze jaskrawego różu.

koffler pisze...

- A niech odchudza. Zobaczymy jak się będzie to miało do faktu, że wsypię do niej trzy łyżeczki cukru - powiedziała ze śmiechem brunetka i rozsiadła się wygodniej.

[kurwaaaa, nie wiem, jak ci odpisać, obiecuję, ze następny będzie w chuuuuj długi, bo to tutaj, to jakaś porażka. weźmy rozkręćmy ten wątek!
o wiem nawet jak :D haha, jak nie podejdzie, to załóżmy, ze liczy się tylko ta pierwsza część :P]

Jej śmiech został przerwany głośnym trzaśnięciem drzwiami, co trochę ją zdziwiło w tak kameralnym miejscu. Podniosła głowę i przy wejściu zobaczyła pięciu rosłych skinów... i zdecydowanie nie wyglądali jak zjazd homoseksualistów z Polski. Zwłaszcza z tymi pałkami bejzbolowymi w rękach.
- Czarno to widzę - zmarszczyła czoło Jean i opuściła nogi na ziemię. Nie dość, że wyglądała jak brudaska, to na dodatek była lesbą, siedziała obok drugiej lesby, pod zdjęciem dwóch gejów. Poza tym była obcokrajowcem. I Brandi też. Po prostu ideał do nienawidzenia dla pijanych skinheadów. Chociaż nie, skinheadzi to jeszcze jakaś subkultura, można było powiedzieć, ze mają jakieś tam wartości. Kurewsko wypaczone, ale wartości. A ci wyglądali na zwykłych dresów, którzy chcieli komuś obić mordę. I dlaczego akurat popatrzyli na nią?
- Wypierdalać homosie z tego miasta - wrzasnął prawdopodobnie ich dowódca, bo chamstwo i głupotę miał wymalowaną na twarzy. Od razu nie spodobał się on Koffler. A ona przecież unikała kłopotów jak ognia.

koffler pisze...

Jean także rozglądała się bardzo uważnie, a jednak szybko i ze zdenerwowaniem na boki. Mogły wskoczyć za kanapę i jakoś to przeczekać, ale to nie było zbyt bezpieczne. Szybko przecież można było je zdemaskować.
Przetłumaczenie tym panom, ze są heteryczkami, które po prostu wpadły na ciasto też wydawało się niezbyt możliwe. Zanim by otworzyły usta, albo by je zgwałcili, albo pobili. Ani jedno, ani drugie się Jean nie uśmiechało - i jak zgadywała - Brandi pewnie też nie.
Przynajmniej siedziały w tym ciemniejszym zakątku, nie zostały od razu zauważone. Ale już jakiś mocno najebany jegomość popatrzył Koffler prosto w oczy. Dziewczyna szybko przekalkulowała - łazienka jest marnym miejscem do ukrycia się, ale od kuchni musiało być wyjście. Albo chociaż przejście do mieszkania właścicieli. A stamtąd na pewno będzie wyjście.
- Mam nadzieję, że szybko biegasz - szepnęła Jean, łapiąc Brandi za rękę. Rosły mężczyzna już szedł w ich stronę, rozwalając pałką tandetną wystawę w barwach tęczy. Jeanny pociągnęła Brandi za rękę i ile sił w nogach pobiegła za ladę. Schyliła się w samą porę, bo o mało nie dostała szklaną salaterką w głowie.
- Musi być stąd jakieś wyjście - powiedziała cholernie przerażona, popychając jakieś drzwi, ale za nimi była tylko toaleta dla personelu. A kuźwa, miało tu być tolerancyjnie. I nie mogła pakować się w żadne kłopoty. Nawet jako ofiara!

Unknown pisze...

Niestety sytuacje taka jak ta, co jakiś czas się powtarzały, szczególnie w dni, kiedy Landon był zupełnie nieogarnięty i nie kontaktował ze światem. Ale co on mógł na to, że framugi drzwi zazwyczaj były takie małe, a on nie zdążył się schylić? Dobrze, że nie wyskakiwały mu od razu guzy, bo po pewnym czasie miałby zniekształconą czaszkę.
Okolica faktycznie średnio ciekawa i nie zazdrościł nikomu, kto szedł nocą tutaj samotnie. Nastolatkowie w grupie stawali się bardziej odważni, zwłaszcza jeśli wspomagały ich procenty albo jakieś narkotyki. Na szczęście do nich nikt się nie przyczepił i w spokoju doszli do mieszkania Bran.
- Spoko – rzucił, ściągając buty w przedpokoju. Cieszył się, że ciemnowłosa nie uraczyła go standardowym „przepraszam za ten bałagan, nie miałam kiedy posprzątać, bla bla”. Gówno prawda. Jakby ktoś chciał, to wszystko by uporządkował. Z resztą, co mu przeszkadzało kilka ciuchów na ziemi czy kanapie? Normalna sprawa, każdemu się zdarzało i nie powinno się przepraszać za coś takiego.
Zajął miejsce na kanapie, rozglądając się po mieszkaniu. Ładnie, musiał przyznać.
- Doskonale wybrałaś soczek – stwierdził, uśmiechając się łobuzersko. Widząc słodkiego psiaka, pogłaskał go po łebku.

Unknown pisze...

Zaczął się śmiać.
- Trzymasz ten sok pomarańczowy w dziwnej butelce – stwierdził, wskazując skinięciem głowy na butelkę whisky. Gdy nalała im obu trunek, podziękował i sięgnął do jednej ze szklanek. Upił łyk bursztynowego płynu, oblizując usta.
- Brandi, czytasz mi w myślach – stwierdził, słysząc wzmiankę o pizzy. Faktycznie odczuwał głód, zwłaszcza że na imprezie nie zjadł nic oprócz paru chipsów i paluszków, które standardowo gościły na każdej ważnej zabawie.
Gdy ciemnowłosa wróciła z kuchni wraz z pizzą, wziął sobie jeden kawałek, zdobią go sosem czosnkowym i keczupem – ulubiona mieszanka. Wgryzł się w ciasto, mrucząc z zadowolenia pod nosem.
- Serio? – zapytał zdziwiony, drapiąc się po policzku. – Nie będzie ci przeszkadzać jak zostanę? Bo wiesz, trochę leniwy ze mnie człek i faktycznie nie chciałoby mi się wracać. I nie ma problemu, mogę spać na kanapie. Nie chcę żebyś czuła się jakoś nie komfortowo czy coś w tym stylu – powiedział szybko, wzruszając lekko ramionami. Dokończył swój kawałek i zabrał się za kolejny.

Unknown pisze...

Ręce Jean cholernie się trzęsły. Wrzasnęła, gdy mężczyzna zaatakował Brandi. Sama chwyciła jakiś widelec (wiem, nieodpowiedzialne, ale ona miała już złe skojarzenia z nożami. nie chciała znów nikogo mordować) i walnęła mocno w jakieś drzwi, które się zacięły. Pod jej kopniakiem, hurra!, otworzyły się. Może i wyglądała na drobniutką i słabą, ale jej siła była całkiem niezła. Nawet ją samą to dziwiło.
- Brandi, tutaj - krzyknęła i weszła do pomieszczenia, zamykając drzwi za nową znajomą. Podsunęła pod drzwi jakąś komodę i rozejrzała się dookoła. Najwidoczniej były w mieszkaniu właścicieli.
- Nie wiem jak ty, ale ja nie mam zamiaru siedzieć tu i czekać na policję - powiedziała cholernie zdenerwowana i wkurwiona, gdy Brandi skończyła rozmowę, po czym otworzyła okno. Na zewnątrz stał tylko jeden skin, jakby na czatach, ale był zbyt zamyślony paląc swojego skręta. Od kiedy to skini palą trawę? Była przekonana, że oni "walczą" z narkomanami. No cóż.
Strąciła niedbałym ruchem kwiatki i wlazła na parapet. Nie było zbyt wysoko. Ktoś zadudnił do drzwi, akurat w momencie, kiedy skoczyła.
- Brandi? - wrzasnęła do okna, czekając aż noga dziewczyny pojawi się w nim. Zupełnie zapomniała, że zwróciła na siebie uwagę łysego.

Tony Visser pisze...

Tylko faceci wiedzieli, jak bardzo pobudza ich dźwięk ich imienia i jęki proszące o więcej. Tony'ego strasznie to kręciło, czuł satysfakcję, a jak satysfakcję, to i spełnienie. Tak, w tym momencie czuł się spełniony. Ignorował paznokcie Jones wbijane w jego skórę, chociaż nie było to zbyt przyjemne i jej zęby, kiedy dorwała się do jego obojczyków. I jakoś w tym momencie kompletnie mu to nie przeszkadzało, bo dał się ponieść chwili. Szybciej, mocniej, więcej. Paleta usług, mrs Jones.
Coraz głośniejsze i częstsze jęki dziewczyny utwierdziły go w przekonaniu, że jej dobrze. Mu też było dobrze, kurewsko dobrze. Był tak doświadczony w tych sprawach, że można go było posądzić o brak jakichkolwiek uczuć i machinalne odrobienie obowiązku. Że niby chodziło mu tylko o zaspokojenie swoich potrzeb, a potem do widzenia, koniec znajomości. Prawda była inna. Kobiety bardzo rzadko opuszczały go po stosunku, robiły to tylko wtedy, kiedy były bardzo... nieśmiałe i wstydziły się potem spojrzeć mu w oczy. Tony umiał dać dużo czułości. Wbrew pozorom nie był napalonym samcem, a że kochał się z dużą ilością kobiet. On nie był kurwiarzem, on był miłośnikiem płci pięknej.
Spojrzał na przymknięte oczy dziewczyny i na jej dorodne rumieńce, rozpalające twarz. Jego pchnięcia stawały się coraz gwałtowniejsze, a on powoli zaczynał czuć, że dochodzi. Zajebiście byłoby mieć orgazm w tym samym momencie, a wydawało się, że mogło się to stać faktem rzeczywistym.

Unknown pisze...

Landon nie wiedział jaki był głodny, dopóki nie zaczął jeść pizzy. Pierwszy kawałek uświadomił go, że żołądek ma zupełnie pusty, dlatego w tejże chwili pałaszował już trzecią część.
- Nie ma mowy. Moja męska duma mi na to nie pozwoli. Ty śpisz normalnie w sypialni, ja na kanapie. Bez sprzeciwów – zagroził jej palcem, jednak uśmiechnął się łagodnie. Upił kolejny łyk trunku i opadł plecami na kanapę, masując się po brzuchu. Nie był jeszcze pełny, ale nie lubił się najadać na noc. I bynajmniej nie chodziło o odchudzanie, bo takowe zupełnie nie było mu potrzebne, a o jakość snu. Lepiej mu się spało, gdy nie był nażarty jak świnia.
- Usiądź sobie i zjedz spokojnie, a nie tak latasz co chwila – zawołał za nią ze śmiechem.

Unknown pisze...

- Nie mogę tam iść. Jestem nielegalnym imigrantem - powiedziała na pół serio, a na pół skłamała. Bo i była tutaj nielegalnie, ale nie jako Jean Koffler. W sumie argument trochę bez sensu, biorąc pod uwagę unię europejską, wolne granice i tak dalej, ale... ale może przejdzie. A nuż się wytłumaczy, że jednak nie jest tak do końca z Niemiec.
- Kurwa mać - przypomniała sobie nagle o jednej rzeczy i z całej siły walnęła pięścią w chropowatą ścianę. Zabolała ją od tego tylko ręką, bo przy okazji zdarła sobie trochę skóry.
- Zostawiłam tam torbę. Błagam, możesz mi ją odebrać? Leży na kanapie, gdzie siedziałyśmy. Błagam, mogłabyś to dla mnie zrobić? A wtedy wszystko ci wytłumaczę. I postawię piwo. Albo nawet dwa. Tylko błagam, zrób to dla mnie. Ja poczekam za tamtym budynkiem - wskazała palcem jakąś pomalowaną na łososiowy kolor kamienicę i zniknęła za nią szybko, tak, że nawet Brandi nie miała jak jej odpowiedzieć. Cholernie liczyła, że może na niej polegać.

Unknown pisze...

Przyjrzał się koszulce. Zmieścić może i się zmieści, gorzej będzie z długością. Trudno, najwyżej będzie wyglądał jak jakaś licealistka z odkrytym pępkiem. Do tego zabawny napis i już mamy komiczny widok pana O’Callaghana. Pięknie!
- Dzięki i za koszulkę, i za milczenie – odparł ze śmiechem. Dopił do końca swoją whisky i odstawił szklankę na stolik, pozwalając aby Bran dolała mu trunku.
- Powiem ci, że nieźle się ustawiłem, to musze przyznać – mruknął żartobliwym tonem, przeciągając się. Coś mu strzyknęło w kościach, ale to nie była żadna nowość.

Kotofil pisze...

Nie lubił się kłócić z kobietami – na przykład siostrą, znajomą, kimkolwiek. Zawsze musiały chodzić obrażone przynajmniej tydzień, jakby to cokolwiek miało dać, i dopiero im mijało. Zaś z facetami bywało zawsze tak, że obydwaj dali sobie sowicie po mordzie, a potem poszli sobie na piwo i „drama” się kończyła. A te mały, oczywiście, nie! Jakieś foszki, przytupy i chuj wie sam co jeszcze. Holland nie miałby nic przeciwko temu, gdyby Brandi dała mu po mordzie, bo to by zrozumiał, ale jednocześnie zdał sobie sprawę, że to ona opacznie zrozumiała jego słowa. Wcale nie miał zamiaru jej ruchać, nic z tych rzeczy, a gdy powiedział co powiedział, chodziło mu o to, że zachowała się jak panienka lekkich obyczajów, którą przecież nie była. A nie, ruchanie od razu w głowie.
- Zapłacę za panią – Holland rzucił na ladę odpowiednią kwotę, a owa nieznajoma spojrzała na niego i zamrugała kilkakrotnie oczami. Już chciała nawet zaprotestować, ale mrugnął do niej, pierdolnął coś o dobrym humorze, więc czemu miała się sprzeciwiać? Wzięła te dwa piwa i poszła do swojej koleżanki siedzący przy jednym ze stolików.
- Co słychać? – zwrócił się do Brandi. Oczywiście, spodziewał się wszystkiego. Prawdopodobnie go oleje, albo się na niego wydrze, albo mu przyjebie, a może na niego splunie? Opcji jest wiele.

Unknown pisze...

- Dzięki – powtórzył po raz kolejny tego wieczora, uśmiechając się. Dopił do końca swoją whisky i odstawił naczynie z powrotem na stolik. Następnie wstał i wziął koszulkę, jaka przyniosła mu dziewczyna.
- Postaram się nie zasnąć, słowo harcerza – zapewnił ze śmiechem, kierując się w stronę łazienki. – Daj no mi jeszcze jakiś ręcznik, dobra kobieto – poprosił, zatrzymując się w drzwiach, w których standardowo musiał się pochylić. Ach te kochane, burzliwe hormony wzrostu, które świrowały w trakcie dojrzewania Brytyjczyka.

Kotofil pisze...

- Myślisz, że jestem zły, bo uważasz, że to ja chciałem cię przeruchać? – uniósł jedną brew, patrząc na nią jak na wariatkę, dosłownie. Jednak wierzył, ze Brandi wkurzyła się dla zasady, a nie dla czegoś co wytworzyła w swojej główce. Absolutnie nie myślał, ze jego słowa mógłby tak brzmieć, ale… Cóż, na pewno nie miał tego na myśli, gdy tak mówił, ale teraz wychodzi na to, że miało to taki wydźwięk. W uszach kobiety. – Jestem po prostu nieco… zawiedziony. Ale nie dlatego, że mnie nie kopnął taki zaszczyt, a dlatego, że nie sądziłem, że właśnie ty pójdziesz z nim do łóżka. Jasne, jesteście dorośli. Tylko czemu wstydziłaś mi się to powiedzieć? Sama wiesz jaki jest Tony. Więc po co?...

Mila pisze...

Mila siedziała u Tonego - z Tonym rzecz jasna i oglądała telewizję. Co prawda w tym oglądaniu telewizji mało było oglądania telewizji, skupiali się oni głównie na macaniu i ślinieniu się nawzajem, ale Mila naprawdę była ciekawa co robią z tymi mordercami na Filipinach.
Nie, dobra, serio, jebać programy dokumentalne.
- Masz jakieś winko dobre? - zapytała machając przyjaźnie rzęskami.
- Na dole, ale nie chce mi się iść.
- To pójdę - oznajmiła mu i nie czekając na ewentualne protesty, naciągnęła na siebie zwiewną bluzkę, nie fatygując się niepotrzebnie ze stanikiem. Potem znalazła na podłodze dżinsy, ja też na siebie wciągnęła i zupełnie na boso wybrała się na zaplecze pubu Tony'ego.
Przeglądała sobie luzacko roczniki i smaki, szukając czegoś odpowiedniego, gdy nagle usłyszała szloch. Tak jakby komuś kot umarł. Albo może i gorzej. Mila zajrzała za półkę zza której wydobywał się stłumiony dźwięk i po drodze niemalże nie wdepnęła w telefon, leżący na posadzce. Burza ciemnych włosów przysłaniających twarz płaczącej osoby coś powinna jej przypomnieć i kazać spieprzać ile sił w nogach, ale cóż, Mila ni cholery nie poznała szlochającego człowieka.
- Hej, wszystko w porządku? - podeszła do dziewczyny kucając przed nią zaniepokojona.

Kotofil pisze...

Zaskoczyła go tą niespodziewaną, bądź co bądź, reakcją, ale odwzajemnił jej uścisk .
- Jaką narkomanką? – Will uniósł brew i spojrzał na Brandi. Akurat z tego całego wywodu to najbardziej go zdziwiło. Reszta była nad wyraz logiczna, chociaż jeszcze wymagała konsultacji z Tonym, bo jednak dalej był jego kumplem. Sprawa z lekka pokręcona i popieprzona, ale nie chciało mu się w to wnikać. Było i minęło, ot. Tylko, jakoś ten tekst o narkomance to niepokojący był. Tony Tonym, ale jednak miał pewne granice odnośnie płci pięknej.

Mila pisze...

Mila nie chcąc przerywać jej rozmowy wyszła na bar i nieco zdezorientowana stanęła po jego drugiej stronie. Tej bardziej nieodkrytej, ale jakże wspaniałej, pełnej alkoholi. Dwóch barmanów spojrzało na nią w stylu "babo, co ty tu robisz, wypierdalaj", ale widząc jej bose stopy ewidentnie stwierdzili, że jest jednym z TYCH gości szefa. Tych nietykalnych.
Mila więc bez problemu rozglądała się po półkach, a gdy podeszła do niej ta maniaczka, Brandi, Mila zupełnie nieświadomie i nie złośliwie stwierdziła, że przydałby się jej jakiś odświeżający makijaż. Ale chuj z tym. Pewnie i tak nie przyjęłaby pomocy od "narkomanki".
- Szukam jakiegoś winka dobrego. Najlepiej jakby było półsłodkie.

Tony Visser pisze...

Ta noc należała do rodzaju tych szalonych, kiedy następnego dnia Tony budził się i zastanawiał, ile razy to zrobił. Obudził się wcześniej niż Brandi, ale cały czas trzymał swoją dłoń w jej talii. Zdaje się, że zasnął w pozycji, kiedy głaskał ją po krzyżu. Jacię, to było mega.
Zarejestrował fakt, że dziewczyna obudziła się i za chwilę usiadła na łóżku. Zrobił to samo i oparł się o drewno za sobą, a potem z rozbawieniem patrzył, jak Jones ogląda straty. A było ich sporo. ta lampa kosztowała fortunę, a choć Visser zazwyczaj nie przyzwyczajał się do przedmiotów, to teraz spojrzał z żalem na rozbite szkło i ponury kikut. Szkoda mu było. ale było warto.
- Może tak śniadanie do łóżka? - zapytał, zamiast zwyczajowego dzień dobry, albo pytania, jak się spało. Jakoś uznał to za zbędne i postanowił przejść do konkretów.
Nie czekajac na odpowiedź, postanowił pofatygować się do kuchni i zobaczyć, czy w lodówce coś nadaje się do jedzenia. Oby, bo jakoś nie chciało mu się iść do spożywczego. Na pożegnanie, choć mieli się nie widzieć raptem minutę, wpił się w wargi dziewczyny i pocałował ją czule, a potem wysunął się z łóżka, pamiętając, że na podłodze leżą szkła i ma się od nich trzymać z daleka, za nim nie sprzątnie.
I kurwa jego mać, spojrzał na Brandi, a potem wdepł w jedno z nich.
- Auć, kurwaaaaa! - zawył jak porażony.
Wyglądało na to, że zamiast śniadania będzie wizyta na izbie przyjęć.

Mila pisze...

No cóż, to było ciekawe wyznanie. Takie jakoś... wcale nie wypowiedziane nienawistnym tonem, mimo pierwszych słów, jakie padły. Mila usiadła na posadzce po turecku, sama nie wiedząc dlaczego. Powinna brać wino i uciekać do Tońka od tej szurniętej lesby. A jednak została. I znowu włączyła jej się kontrolka "empatia" i tak migała i migała. Kurwa, Drozd, Vankleef, jak zwał, tak zwał, ale weź się opanuj! Nie bądź takim miękkim kluchem, weź to winko i olej babę. Ale nie, musisz tu siedzieć i próbować jej posłać jako taki przyjazny uśmiech mimo tego, jak ostatnio potraktowała cie jak chciałaś się skontaktować z Visserem.
W zasadzie już miała powiedzieć, ze to jej sprawa, że śpi z Tonym i będzie to robiła tak długo, jak będzie jej pasować, ale jednak się powstrzymała i powiedziała coś zupełnie innego.
- Przykro mi, Brandi.

Kotofil pisze...

Will o mało nie zakrztusił się powietrzem. Dosłownie.
- M-Mila? – wymamrotał i podrapał się po brodatym policzku. Cóż, niezbyt dobrze, że Brandi tak o niej myśli, ale jak miałaby myśleć? Mila była postacią, bądź co bądź, kontrowersyjną, ale lubił ją. Po prostu ją lubił i nie potrzebował do tego głębszego powodu. Widocznie Tony też ją polubił o czym coś tam wiedział Will, ale to na tyle. Zalatywało lekko patologią, a przynajmniej tak mógłby ktoś pomyśleć, ale w końcu nikt nie musiał wiedzieć. A po drugie, na świecie zdarzają się gorsze „tragedie”. To, że obaj ją przelecieli, z tym, że Tony robi to teraz czynnie, nie stanowiło dla Willa problemu, gorzej z tym całym ględzeniem „umoralnionych” osób.
I ważne, żeby Aria nic nie wiedziała. Akurat nie mogła mieć o to do niego pretensji. Przynajmniej według Willa, ale… w końcu to kobieta. Kobiety zawsze znają problem.
Zawsze.

Unknown pisze...

Zaśmiał się jedynie w odpowiedzi i przeszedł do łazienki, zamykając za sobą drzwi. Rozebrał się i wszedł pod prysznic, odkręcając kurek z czerwoną kropką na środku. Przymknął oczy, czując jak rozluźniają się jego mięśnie, a ciepła woda przyjemnie koi jego nerwy. Mógłby stać tak godzinami, ale nie chciał narażać Brandi na wysokie koszty z powodu zużycia wody, toteż szybko się umył. Po wytarciu całego ciała, wciągnął na tyłek bokserki, następnie starając się ubrać również koszulkę. Niestety, choć początkowo wydawała się dobra, za nic w świecie nie był w stanie jej założyć. Uchylił więc drzwi i wystawił tylko głowę.
- Bardzo będzie ci przeszkadzać, jak będę bez koszulki? – zapytał, szczerząc zęby w głupim uśmiechu.

[ ale co ma się dziać? XD]

Unknown pisze...

[ to zaraz walniemy jakiś wybuch czy coś XD ]

Odetchnął z ulgą i szybko pozbył się za małej koszulki, która ledwo co przeszła mu przez głowę. Przeszedł z łazienki do salonu w samych bokserkach w kolorze czerwonym z nadrukowaną flagą Wielkiej Brytanii na tyłku. Nie ma to jak akt patriotyzmu, hoho. Zajął miejsce na kanapie, sącząc powoli resztkę whisky, jaką wlał sobie do szklanki. Spojrzał na Bran, gdy wróciła i usiadła obok.
- Początkowo. Z czasem przyzwyczaiłem się do bólu – przyznał, wzruszając lekko ramionami. Automatycznie spojrzał w dół na tatuaże, które pokrywały jego klatkę piersiową i brzuch.
Landonowi nie zależało na tym, aby ciemnowłosa wyskoczyła przed nim w samych stringach i seksownym gorsecie. Uśmiechnął się tylko na widok koszulki z Kubusiem Puchatkiem, uznając w myślach Brandi za bardzo pozytywną osobę.

Kotofil pisze...

- Moja sprawa w co lub kogo wkładam, pozwolę sobie użyć metafory, siurka, tak? – Will wzruszył ramionami, bo co w tej sytuacji mógł zrobić? Bran dobitnie dała mu do zrozumienia, że Mili nie znosi. W porządku, sytuacja nie należała do normalnych, ale sam Holland nie zamierzał rozpaczać. Stało się co miało stać, on był pijany, ona była ładna i fajna, i chciała, więc?... Był tylko i wyłącznie facetem, i to wcale nie jego wina. – Czy to takie ważne? – Kolejne, bardzo znaczące pytanie. Z Milą już nie sypiał, ale ją lubił. Trochę dziwnie było teraz, ale nie zamierzał z tego robić jakiejś wielkiej sprawy. Skoro on mógł z tym żyć, to czemu Brandi nie?

Kotofil pisze...

- W przeciwieństwie do ciebie ja się tego nie wstydzę i nie żałuję – odparł normalnym głosem, może trochę nieco znużonym, bo wcale nie miał zamiaru kłócić się z Brandi. W ogóle, sens tej dyskusji uznawał za zbędny, a kłócenie się z Jones za naprawdę… wyczerpujące. O tak, naprawdę potrafiła być „wyczerpującą” osóbką, ale nie miał jej tego za złe i wcale nie zamierzał się czepiać. – Może trochę na początku mnie przestraszyłaś z tymi lekami z wódką i tak dalej, ale… to już nie moja sprawa – mrugnął do Brandi wesoło, tak, żeby się już nie złościła. – Powiedz to Tony’emu, ja mam teraz inne… problemy.
Również w kolorze blond warto dodać. I warto dodać, że wcale nie uważał tego za problem.

Kotofil pisze...

- Kurwa, no! Dobijasz mnie! – zawył zdruzgotany, patrząc się w sufit i jakby pytając Najwyższego: „kurwa, dlaczego, no?”. – Trudno, ruchałaś się z nim, to ruchałaś. Mam to już gdzieś. Możesz to nawet robić na zmianę z Milą, nie zależy mi, naprawdę. – Bo mu nie zależało. Miał Arię i całkowicie to mu do szczęścia wystarczało. Teraz te wszystkie problemy, wcześniejszego jego, teraźniejsze Brandi, Tony’ego czy Mili miał zdecydowanie w poważaniu. Skoro wszyscy żyją, nikt nie poniósł start (może moralnych, ale da się z tym żyć) i w sumie da się z tym przejść do porządku dziennego, to nie ma co robić dramy czy wyolbrzymiać. Był chyba w zbyt dobrym humorze, by kłócić się z Jones czy z kimkolwiek. – Brandi, przestańmy już. To nie ma sensu.

Unknown pisze...

Kiedy jakaś starsza kobiecina zaczęła obrzucać nieznajomą dziewczynę stekiem wyzwisk, a potem odeszła,Mia podeszła do brunetki, jednocześnie mocno przytulając do siebie dziecko.
- Może ja pomogę? - spytała. Zmarszczyła lekko brwi i przygryzła delikatnie dolną wargę. Starała się w miarę możliwości odwracać Nathalie, aby ta nie miała zbyt dużej możliwości spoglądać na nieznajomą. - Szpital jest niedaleko - oznajmiła, uśmiechając się kącikami ust. Wtedy mała dziewczynka odsunęła się minimalnie od Mii, tym samym zyskując możliwość zobaczenia dziewczyny. Ale nie płakała, ani nie krzyczała. Posłała jej tylko radosne spojrzenie. - I bardzo dziękuję za pomoc! Nie wiem, co bym bez pani zrobiła! - przyznała. Gdyby nie ona, to kto wie, może nigdy by już nie ujrzała córeczki? Chyba by się wtedy zabiła, bo Nathalie była jej największym skarbem, marzeniem... Wszystkim tym, dzięki czemu mogła żyć.

Mila Drozd pisze...

- Jakiegoś wina szukam - rozejrzała się i już chciała się podnosić, ale zatrzymała ją pewna myśl. Myśl świdrująca jej mózg cholernie ciężko i sama nawet nie wiedziała z jakiego powodu, bo przecież nie znosiła całej tej Brandi i obiecała sobie, że przecież jest wredną, nieczułą suką, co martwi się tylko o siebie. Przecież nieźle jej to szło, wszyscy ją za taką uważali... więc co do kurwy, szło nie tak?
- W sumie nie mam prawa się rządzić, ale może wolisz wziąć sobie wolne? Ja jakoś załagodzę sprawę, pogadam z Tonym, chociaż wątpię, żeby robił problemy.
Problemy będą tylko z jednego problemu, jakby Tony miał wejść za Brandi, musiałby się pożegnać z ruchaniem, ewidentnie musiałby to sobie przełożyć na późniejszą godzinę. Szczerze mówiąc jej kontakty z Tonym opierały się tylko i wyłącznie na seksie, przecież dopiero się poznali... ale może by dało radę go przekonać. Widok płaczących i łamiących się ludzi zawsze jakoś ją ruszał. Zwłaszcza, jeśli znała trochę historię tych ludzi. Tak jak było to z Brandi. Cały jej imidż padał w takich sytuacjach.

Mila Drozd pisze...

Mila wzięła kieliszek od dziewczyny i spróbowała wina. Nie była szczególnie obeznanym smakoszem. Lubiła wszystko co słodkie (chociaż nie wyglądała na to), a to...
- Wytrawne. Obstawiałabym coś półsłodkiego. Ale niekoniecznie bardzo drogiego. Jeszcze wkurzę Tonego i na koniec mi wystawi rachunek za wszystko, co wypiłam z jego baru - zaśmiała się i rozejrzała po półkach. - O, tamto wydaje się fajne. Kalifornijskie, no nie?
Sięgnęła po wino, jednocześnie odstawiając kieliszek na półkę. Na tyle niefortunnie, że z niej zleciał i rozbił się tuż obok bosej stopy Mili.
- Kurwa mać - zaklęła po Polsku, tak jak zwykle to robiła i schyliła się, wyciągając spory kawałek szkła z krwawiącej stopy.
- To musiałaby być ktoś inny, żeby się to nie zdarzyło - mruknęła i podciągnęła rękawy kremowej bluzki, ażeby nie uwalić jej krwią. Słabe strony wydawania prawie całej pensji na drogie ubrania. O wszystko trzeba było tak cholernie dbać.

Mila Drozd pisze...

Mila usiadła na jakiejś skrzynce i zagryzała wargi, żeby przypadkiem nie wrzasnąć. To prawdopodobnie poodstraszałoby klientów pubu. Gdy wszystko się skończyło, blondi odetchnęła z ulgą, chociaż w oczach miała łzy, które szybko otarła. No przecież twarda babka, taka jak ona nie może się tak łatwo poddawać. Już wystarczy, że musiała pokazać trochę słabości Brandi tłumacząc się ze swoich leków. Przecież twarde babki nie mogą mieć depresji, załamań nerwowych i wahań emocjonalnych, no nie?
- Strasznie? Mało powiedziane, to było kurewsko przerażające. Krew toleruję tylko podczas okresu - zaśmiała się i przyjrzała się bandażowi. Jak na razie był biały, czyli nic nie przeciekało. Dobra robota.
- Dzięki. Nie taka z ciebie wariatka, jak na początku przypuszczałam - stwierdziła z przyjaznym uśmiechem.

[spoko, nie miałabym pojęcia jak zacząć taką akcję Milą xD hahaha, to będzie miazga]

Mila Drozd pisze...

Nawet nie pomyślała o cholernych butach. To faktycznie będzie problem. Zwłaszcza, że buty jakie miała na sobie tego dnia były ciężkie w użytkowaniu w warunkach normalnych - nie mówiąc o krwawiącej i krzyczącej "boli!" stopie. Kurwa.
- Możliwe. Do wariatów przyzwyczajam się bardzo szybko - mrugnęła do niej, chociaż tak szczerze mówiąc, to z żadnym nie miała zbyt wielkiego kontaktu. No, chyba, że mowa o matce. Też lesbijka. W dodatku artystka. Popieprzone to to było jak nie wiem. Ale koniec końców Mila się do niej przyzwyczaiła. A jak już zamieszkała w Amsterdamie, z dala od niej, to nawet i ją polubiła.
Wzięła od Brandi kieliszek i spróbowała wina. Dobre było. Czyli teraz musiała dokuśtykać na górę, nie rozbjając drugiej butelki. Challenge accepted.
- Wypadałoby zacząć znajomość od nowa, no nie? - uśmiechnęła się do dziewczyny i wystawiła ku niej prawą rękę. Chudą, kościstą, ale na swój sposób ładną, w końcu bardzo zadbaną - jak każdy kawałek ciała Mili. Cholerna lalunia.
- Mila jestem.

koffler pisze...

Też objęła Brandi, uważając to za najnaturalniejszy odruch w takiej sytuacji. I była cholernie wdzięczna, że nie musiała nic tłumaczyć, z niczego się tłumaczyć, nie kłamać od nowa. Doceniała ten brak wścibskości u ludzi. I poczuła, że polubi tę całą Brandi.
- To może chodźmy do mnie? Możemy sobie zamówić coś do jedzenia. I kupić piwo, potem wypić je, jak już będziemy w stanie. Mam wrażenie, że na najbliższy miesiąc będę miała dosyć wchodzenia do jakichkolwiek lokali, jeśli nie będą one miały pięciu par drzwi na zewnątrz - zaproponowała.

[nie no, spoko, wątek nam się nudził, to zabiliśmy dwie osoby xD]

Mila Drozd pisze...

Mila siedziała chwilę w osłupieniu. W sumie to niby wiedziała, że ma branie. Ale jejku, u facetów. Poza tym ten pocałunek zdecydowanie nie było spowodowany jakimiś jej walorami, a po prostu tym podobieństwem do TAMTEJ Mili. Jej, to nawet trochę ją przerażało. Takie kripi trochę to było. Ale spodobało jej się. Kobiece wargi zdecydowanie różniły się od męskich. Były jakby słodsze, delikatniejsze, przyjemniejsze. A przecież w całym swoim życiu przywykła do tych męskich, uwielbiała je.
Poderwałą się nagle, cholernie szybko ze skrzynki, ale ból nogi zdecydowanie ją spowolnił. Złapała butelkę wina, bardzo pewnie i uważnie, po czym podeszła od tyłu do brunetki, pociągnęła ją bardzo lekko za ramię i odwzajemniła pocałunek. Niby nieśmiało, ale jednocześnie z jakąś umiejętnością, w końcu długo ćwiczyła. I to wszystko było takie cholernie dziwne, nieswoje, ale podobało jej się. Cholera, jak u Katy Perry, tylko dziwniej i jakby z większym znaczeniem. A może tylko się jej wydawało.
- Dzięki za wszystko - uśmiechnęła się szeroko, pokazując rządek idealnych zębów. Idealna Mila z idealnymi zębami. Jasne, jasne.
Odwróciła się na pięcie i pokuśtykała w stronę mieszkania Tonego. Szczerze, to chyba odechciało jej się seksu. Powie mu, że to przez tą nogę. Może zawiezie ją do domu. O ile uwierzy, że może się Mili odechcieć seksu. Mało realne, no ale... nie znał jej przecież tak dobrze.

[uwielbiam jak piszesz o Słońcu <3]

Mila Drozd pisze...

- Cholera, tak to jest umawiać się z facetami. Mógł zadzwonić - wywróciła oczami i wzięła kieliszek od Brandi. Ona o pocałunku zapomniała całkiem szybko. Męczyło ją to przez cały wieczór, bo zrobiło to na niej spore wrażenie, w końcu nigdy nie całowała się z babeczką. Ale następnego dnia poszła do pracy, a tam w ogóle o wszystkim zapomniała. Dopiero przypomniało jej się gdy zobaczyła Brandi tego dnia do pubu Tonego. Trochę męczyło ją to, że ruchają się za często, przecież z takich rzeczy nigdy nic dobrego nie wychodziło. Na przykład z Rorym. Miał być taki przyjacielski seks i co? Frajer się zakochał. Bo to frajer. I potem powstało z tego mnóstwo nieporozumień, płaczu i kłopotów. Tak więc jeszcze trzy ruchanka i znajomość Mila-Tony trzeba było zakończyć. Przynajmniej na stopie seksualnej. Nie chcemy powtórki z rozrywki, nie? Chociaż niby Tony nie jest aż taki kochliwy, ale Ro też miał nie być.
- No trudno. Zawsze są inni chętni nie? - puściła do niej oczko, jakby to miało coś znaczyć, ale zaraz rozejrzała się po pubie i uśmiechnęła się do mężczyzny przy drzwiach. Wszyscy to byli frajerzy.

[ej, to nie był gwałtowny pocałunek! :P]

Unknown pisze...

Landon zdawał sobie sprawę z tego, iż dla kogoś bez tatuaży stwierdzenie “przyzwyczaić się do bólu” może brzmieć dość dziwnie. Taka jednak była prawda, bo od tego specyficznego rodzaju bólu można było się spokojnie uzależnić. Z resztą w wypadku O’Callaghana to zjawisko już dawno miało miejsce, co widać było po sporej ilości dziar na ciele. A jemu nadal było mało.
Brytyjczyk lubił właśnie takie osoby – z dystansem do siebie, które nie wstydziły się koszulek z Kubusiem Puchatkiem czy dość nietypowym nadrukiem dotyczącym ciupciania w tyłek.
- Tribale są nudne. Małpka byłaby znacznie ciekawsza – stwierdził z uśmiechem.

Kotofil pisze...

Rany. Will, naprawdę uwierzyłeś, że to wszystko załatwi sprawę?
Oczywiście, kurwa, że nie. Brandi jest kobietą. One mają wahania nastrojów, krwawią co miesiąc, zmieniają zdanie przeciętnie co minutę, zawsze szukają drugiego dna, a jak jesteś odrobinę zbyt śmiały, to posądzą cię o napastowanie. I co najlepsze – wymagają od ciebie, byś to wszystko zrozumiał, pogodził się z tym i zaakceptował. Gdzie tu szukać logiki?...
Will stwierdził, że to nie w końcu Brandi wina, że jest kobietą i w końcu to słaba płeć, więc lepiej będzie nie zostawiać jej samej. Nawet jeśli teraz uważał, że ona kompletnie dramatyzuje, a on po prostu już nie chciał się kłócić o coś, co nie było nawet tego warte.
Gdzie tam, że gonił za nią od razu, ale gdy w końcu doszło to do niego i to, że właśnie został spoliczkowany (swoją drogą, ciekawe kogo bolało bardziej?), wyszedł z pubu, wsiadł na motor i stwierdził, iż widzi Brandi w oddali. Bądź raczej, że prawdopodobnie to ona. Zawsze można było spróbować. Podjechał nieco i bardzo szybko ją dogonił, czego nie zauważyła.
- Bran, przykro mi, jeśli cię uraziłem – zaczął, gdy wyrównał z Jones idącą hardo przed siebie. Oparł łokcie na kierownicy, jadąc dość wolno, tuż przy chodniku. – Ale jestem tylko facetem. Chciałem się z tobą po prostu pogodzić. Nie warto się o to kłócić.
Jak chciał, to potrafił mieć naprawdę kojący i brzmiący nad wyraz dojrzale głos.

Unknown pisze...

Uśmiechnął się pod nosem i wzruszył tylko ramionami.
- Zawsze możesz wytatuować małpkę w takim miejscu, którego w wieku czterdziestu lat nie będziesz pokazywać publicznie – zasugerował, siadając po turecku na kołdrze. Chwycił za swoją szklankę, do której chwilę wcześniej Brandi nalała złotawego płynu i przytknął ją do warg, upijając dwa nieduże łyki.
- Nie każdy przecież musi mieć kolczyka. Czy tam dziarę – stwierdził, przeczesując smukłymi palcami ciemne włosy.
- Popatrz na mnie, też nie mam seksownej bielizny! High-five! – zawołał ze śmiechem, wyciągając w jej stronę otwartą dłoń.

Kotofil pisze...

[ Jaka ona „tulaśna” ostatnimi czasy! ;d ]

Takimi sytuacjami utwierdzał się tylko w przekonaniu, że jego myślenie wcale nie jest błędne. I cieszył się niezmiernie, że matka wraz z siostrą zahartowały (właściwie to nawet i wyćwiczyły, ale tego określenia nigdy by nie użył) go na tyle, aby mógł sobie zgrabnie radzić z tymi wszystkimi szałami i dramatami kobiet. W gruncie rzeczy to nie było trudne (a przed chwilą to niby co było?...) i zawsze za którymś razem działało. Tak czy siak, cieszył się, że Brandi już minęło, jemu też minęło, nawet wcześniej więc… wszystko mogło wrócić do normy, tak?
- W porządku, nie ma sprawy. – Mimo wszystko myślał, że znowu dostanie po mordzie, ale obyło się bez tego, co go wystarczająco zadowalało. Chociaż, ta wersja Bran nieco go przerażała, to zwalał wszystko na to, co ostatnimi czasy się wydarzyło.

Mila Drozd pisze...

Nie no, kurwa, zdarza się. Nie? Że jak mówisz, że nie, nie chcę przeruchać ciebie i twoich kolesi, to chcą sami sobie wziąć. Zazwyczaj kopniak w jaja wystarczał, ale teraz miała utrudnione zadanie. Nie trafiła w te jaja i chuj capnął ją za nogę. Którą na dodatek przyjebała w krzesło, więc ostatnie ranki cholernie bolały. A przez nie i ten cholerny bandaż miała na nogach sandałki na zupełnie płaskim obcasie.
Gdy w końcu nadeszła jakaś pomoc, kilka guzików jej koronkowej bluzki zostało zerwane, więc musiała ją przytrzymywać tak, żeby przypadkiem nie pokazać wszystkim gościom lokalu swojego stanika. Nie była ekshibicjonistką, mimo tego, że cyckami chwaliła się dosyć często. No ale nie w miejscach publicznych.
I jedyne co teraz czuła to cholerny gniew i upokorzenie. Miała ochotę zapaść się pod ziemię, rozpłakać, zniknąć. Gdy podeszła do niej Bran, chwyciła swoją torebkę i od razu, bez zbędnych zaproszeń ruszyła w stronę zaplecza, które prowadziło do mieszkania Vissera. Gdy już tam się znalazły Mila z całej siły przywaliła pięścią w futrynę i zawołała po polsku:
- Kurwa jego jebana mać!
Nie płakała, nie użalała się nad sobą, jedyne na co miała ochotę to wziąć jakieś niebezpieczne narzędzie i rozjebać każdemu po kolei i twarz - i genitalia. Bardzo porządnie.
- Kolejny raz muszę ci dziękować - wywróciła oczami i ściągnęła z siebie rozpieprzoną bluzkę, odsłaniając gładki stanik i kilka chorobliwie wystających żeber.

Mila Drozd pisze...

Mila rozpięła swoje ciemne dżinsy i obsunęła je trochę w dół, odsłaniając czarne majtki. Prawie wszystkie jej majtki były tego koloru. Miała widocznie mroczną cipkę. [hahah, wybacz xD] W sumie nie powinna się tak obnażać w obecności czołowej lesby Amsterdamu, zwłaszcza takiej, która ją mizia po ręce i zaczyna całować, ale chuj. Mila nie liczyła tego dnia na więcej niespodzianek. Włożyła koszulę, zostawiając trzy guziki rozpięte, by coś tam było widać jej cycki, ale żeby nie kusić losu ponownie, po czym podwinęła rękawy i naciągnęła spodnie na koszulę, układając to wszystko na sobie. I nie wyglądała tak głupio.
- Wiesz co, pójdę jeszcze do łazienki - przeszła więc tamże i zatrzymała się pod lustrem, wyciągając z torby te wilgotne chusteczki do demakijażu, po czym starła nieco roztartą kredkę do oczu i poprawiła makijaż. Teraz znów wyglądała świeżo i seksownie. Awesome. Takie cuda to tylko babeczki potrafiły chyba robić. Usiadła jeszcze na wannie, by chwilę odsapnąć.
- Myślisz, że mogę tu poczekać na taksówkę? - zapytała, wyciągając z torebki swój telefon. Chciała znaleźć się już w domu.

Mila Drozd pisze...

Miłość, jak widać, robiła z ludzi totalnych popierdoleńców. A w zasadzie jej koniec. Mila po odejściu Rorego stała się alkoholiczką i lekomanką, a nie twardą babką, a Brandi rozmawiała i pomagała alkoholiczce i lekomance. Wszystko było inne, do chuja niepodobne.
- Bran, jak się trzymasz? Ostatnio miałam wrażenie, że jest chyba gorzej niż wtedy... wiesz, w kwiaciarni... - rzuciła nieśmiało, zupełnie jak nie ona. I w sumie od razu jak zadało to pytanie pożałowała. Powinna nie wtrącać nosa w nie swoje sprawy. Zamknąć buzię, przekręcić kluczyk i wyrzucić za siebie, jak to robiła jako mała dziewczynka, gdy przeszkadzała matce malować. Nie tak na serio z tym kluczykiem. Taka mała pantomima na życzenie.
- Z resztą, przepraszam, nie powinnam pytać - mruknęła i wybrała numer jednej z najbardziej znanych sieci amsterdamskich taksówek i zamówiła jedną pod bar Vissera.

Mila Drozd pisze...

-Naprawdę, przepraszam - mruknęła i odwzajemniła pocałunek, potem kolejny i kolejny. Nie chciała nic więcej mówić. Tylko się z nią całować. To było chore. Nie miała nic do homoseksualistów, ale nie chciała skończyć jak jej walnięta matka. Chciała mieć męża, w przyszłości, odległej, ale przyszłości. Była stworzona dla mężczyzn. Dogadywała się z nimi idealnie, uwodziła, rozbrajała uśmiechem i czułymi gestami. Była idealną dziewczyną hetero. Ale te pocałunki cholernie się jej podobały. I sprawiały, że tak bardzo kręciło jej się w głowie. Tęskniła za tym uczuciem.
Trzymała się kurczowo wanny, także nie dotykając ciała Brandi. Nie chciała niczego zepsuć, nie chciała jej teraz odstraszyć, nie chciała niczego przerywać. Nie wyobrażała sobie tego, co może nastąpić dalej, pierwszy raz nie myślała o seksie całując obcą w zasadzie osobę. Nieraz osądzała, czy ktoś będzie dobry w łóżku, czy w ogóle lepiej nie marnować na niego nocy. A teraz nic takiego nie przyszło jej do głowy. Całe to całowanie było tak niewiarygodnie niewinne. I tak cholernie się bała, że spodoba jej się to na dłużej. Nowości zawsze w końcu nieco przerażały.

Kotofil pisze...

- Czemu nie? – zapytał z uśmiechem i sam wyjął swój kask, zakładając go na głowę. Tekstu o wariatce nie skomentował, bo nie zamierzał mieszać jeszcze bardziej tego, co już się względnie ustabilizowało. Jak było każdy widział, no i Willy postanowił zostawić to już za sobą. Whisky, burbon, zabawa do rana i inne pierdoły. To teraz wydawało się najbardziej odpowiednie.
- Gdzie jedziemy? – zapytał, nie jadąc też zbyt szybko, bo byli w terenie zabudowanym, w którym można było rozpędzić się tylko do sześćdziesięciu na godzinę. Pamiętał ten przepis doskonale, bo jakoś dziwnie się składało, że policja lubiła go o tym upominać…

Mila Drozd pisze...

No i koniec, aż jej się smutno zrobiło, serio, chociaż nie wiedziała dlaczego. Przecież w sumie nie przepadała za tą dziewczyną. Była nieco dziwna. Ale każdy jest po trochu dziwny. Mila też. Ona to może i nawet bardziej, ale nie odczuwała tego zbyt boleśnie.
Poderwała się z krańca wanny i ruszyła szybkim krokiem do drzwi, wyprzedzając po drodze Bran. Trzasnęła z nimi z całej siły i powiedziała całkowicie pewnym siebie tonem, chociaż nogi nadal trochę jej drżały:
- Nie rozumiem cię. Najpierw całujesz mnie w taki chory sposób, tak się ludzie nie całują, nie na chwilę i nie dla zabawy, a potem zachowujesz się jak jakaś zimna suka. No bez jaj. Nie żebym ja czegoś od ciebie oczekiwała, jestem hetero, tylko jak już odpierdalasz takie cyrki, to chociaż szanuj ludzi, dobra? Bo ja się naprawdę starałam być w porządku. A ty mnie całujesz, a potem tak jakbyś kazała mi spierdalać.
Osz, to było dopiero kazanie. Na twarz blondynki wstąpiły lekkie rumieńce i ramiona też jej trochę drżały, nie miała pojęcia czy z nerwów, czy z zimna. Nie była przyzwyczajona do takiego traktowania. NIKT jej tak nie traktował. Ona była od uwielbiania, nie od bawienia się nią. Ona bawiła się ludźmi. Koniec.
- Przepraszam - szepnęła na koniec i przeczesała kościstymi palcami blond włosy. Potem dodała już opanowanym, spokojnym głosem. - Nienawidzę gdy ludzie mną pomiatają. To wszystko.

[ej, Bran wie o łilu i blondi?]

Kotofil pisze...

- Wybaczcie, ale… chyba mam dziewczynę – Will patrzył dokładnie na zawartość swojej szklanki, która niebezpiecznie, wręcz drastycznie znikała, dokładnie tak jak pieniądze z jego portfela. Nie wiedział ile wypił, ale było tego trochę. Dopóki mógł szastać pieniędzmi nie patrzył ile tego było, więc… Obawiał się, że nie jest wystarczająco wstawiony by pokusić się o upojną noc z dwiema lesbijkami. – Mogę popatrzeć, jakby co – uśmiechnął się wesoło, tak jakby poprzednie zdanie jakie wypowiedział nie miał żadnej głębszej wartości. Potem mu się przypomniało, że chyba Brandi o tym nie wie, no ale...

Mila Drozd pisze...

Wypiła raptem dwa kieliszki wina. Na nią to nic. Gdyby było inaczej, pewnie by dała o wszystkim zapomnieć i rzekłaby coś w stylu: "jejku, naprawdę uważasz, że jestem piękna? i myślisz, że nie za gruba? bo wiesz, przytyłam ostatnio pół kilo i boję się, ze poszło mi w boczki". Ale była zbyt wkurwiona.
- Co ty o mnie w ogóle wiesz? Że sypiam z twoim szefem, a jestem podobna do Twojej dziewczyny? - wspomnienie tamtej Mili było prawdopodobnie ciosem poniżej pasa, ale było to tak oczywiste, że tyle mogła powiedzieć. - To cię boli? Kurwa, nie wiesz kogo mam w łóżku, nie wiesz jaka naprawdę jestem i dlaczego to robię. Jedyne co o mnie wiesz to kilka zlepków informacji i to co sama sobie wymyśliłaś. Nie jestem tanią puszczalską czy głupiutką blondyneczką, wbrew temu co sobie myślisz po może trzech rozmowach. Kurwa, kto ci dał prawo tak traktować ludzi?
Za oknem rozbrzmiał ponaglający dźwięk klaksonu, ale miała to gdzieś. Mogła zadzwonić po kolejną taksówkę, cokolwiek. I może trochę za bardzo się rozdrażniła, cały ten wieczór był do dupy. Miał być odmużdżający seks z Tonym, a byli Ci trzej napruci kolesie i całująca ją lesba. To za dużo. Zwłaszcza, że ta całująca lesba była całkiem niezła w tym co robiła. Jak na oko heteryczki, oczywiście.
- Też jesteś piękna. I widzę, ze inteligentna. Ale to nie daje ci prawa traktować ludzi w ten sposób.

Kotofil pisze...

Nie chciał jej oszukiwać, więc walnął prosto z mostu, tak, by nie było żadnych niedomówień:
- To moja była narzeczona, z którą byłem w Paryżu, ale która teraz jest tutaj. I pieprzymy się kiedy tylko możemy, bo nie wiem czy kochamy, bo sam nie wiem czy ją kocham, ale gdy jestem przy niej, to po prostu czuję się szczęśliwszy… nawet jeśli rozstaliśmy się z jej powodu. Ale trochę i mojego, wiesz, urażona męska duma i te sprawy, a ona to typowa córeczka rodziców.
I właściwie, Brandi nie pytała o to tak dokładnie, a o bardziej ogólne rzeczy, więc Will syknął sobie pod nosem i zaraz się zreflektował:
- Ma na imię Arianne, ma dwadzieścia sześć lat. Jest pediatrą w szpitalu, kompletnie czuła i troskliwa, jest po prostu urocza i słodka i jak ją widzę… rany, coś… coś świetnego! Była pierwszą kobietą, w której się tak na serio zakochałem. Chujowo zniosłem nasze rozstanie, a teraz, Bran… ranyyy… Nie wiem, jak mogłem sobie wmawiać to, że jej nienawidzę.
I kolejny błąd. W tymże czasie Brandi zdążyła się pocałować z jakąś inną lesbijką, na co Will nie zwrócił uwagi, patrząc krytycznie na szklankę. Wszyscy, którzy słyszeli o historii Arianne, uważali ją za wyuzdaną blondi. Na przykład Tony. Tony opierdolił Willa ostatnio za to, że, cytując „wychodzi do tego samego gówna już drugi raz”. A William po prostu tęsknił za Arią, cały ten czas. Mógł sobie wmówić, że jej nienawidzi, ze jest dla niego kompletnie aseksualna i wszystko między nimi skończone, ale… gdy tylko pojawiła się przed nim, nie mógł… po prostu wszystko co ustalił zwyczajnie poszło się jebać, ot.

Mila Drozd pisze...

Mila popatrzyła na nią teraz już całkiem zdziwiona. MINDFUCK. W głowie jej się pokazywałą tylko taka migawka, czarny napis na białym tle, ERROR 404. No co do chuja?
Ale w sumie nie przeszkadzało jej to tak bardzo. Nie wiedziała co przyniesie ten wieczór, ale... zgodziła się na to. Nawet jeśli miały się dalej kłócić w jej mieszkaniu. To w sumie wydawało się najbardziej prawdopodobne. Ale zgodziła się. Odwróciła się na pięcie i zeszła ze schodów. Nie tak szybko jak to zazwyczaj robiła, bez przeskakiwania co drugiego schodka - ból po powbijanym szkle był gorszy do zniesienia od dwunastocentymetrowych szpilek, sorry no.
Przeszłą przez pub, licząc na to, że zostanie nie zauważona, a gdy wyszła - odwróciła się za siebie, nadal nie wierząc. Ale Bran nadal szła za nią. Weszła więc do taksówki, a gdy brunetka dogoniła ją, podała adres kierowcy i spuściła wzrok na swoje dłonie. Czerwony lakier nieco zszedł z czerwonego paznokcia. Tak jak i schodziła z niej ta chora pewność siebie.

Kotofil pisze...

- Ja… nie wiem – zaciął się nagle, a podobno o Arii zwykł gadać jak „popierdolona katarynka”, jak to niegdyś trafnie określił Tony, będący równocześnie głównym odbiorcą wszystkich monologów na temat blondynki z ust Willa.
Pytanie, która zadała mu Bran, było po prostu… trudne. Nagle stało się trudne. Generalnie to nie uzgodnił z Arią niczego, po prostu zaczęli się spotykać, zaczęło być jak dawniej, jednak żadnych konkretów… Nie wiedziała o tym nawet jego matka, rodzina, właściwie, to nie wiedział nikt. No, teraz wiedziała już Brandi i Tony, oczywiście.
- To trochę skomplikowany – zakończył i dopił resztkę whisky ze swojej szklanki. Ostatnia kropla alkoholu, bo więcej forsy nie miał. Musiał to teraz wszystko wyrzucić z siebie na „pół-trzeźwo”. Niedobrze.

Mila Drozd pisze...

- Angie dzisiaj śpi u siostry. Ma u mnie mieszkać inna babka... trochę się stresuję, wiesz, będę musiała ją przyzwyczaić do różnych dziwnych rzeczy, które zachodzą w tym mieszkaniu - zaśmiała się, ale jakoś tak krótko i nerwowo. Chociaż w domu powinna przecież czuć się pewniej, nie? Była na znanym jej gruncie. Chociaż to tylko pozory. Ściągnęła sandały i zaświeciła lampkę stojącą na parapecie, przy jej łóżku. Było zdecydowanie bardziej nastrojowo.
- Może napijesz się czegoś? - zapytała, siadając najpierw na łóżku, obok którego odstawiła buty. Mimo tego, że były tymi mniej ulubionymi, nie kosztowały majątku i nie miały obcasów - i tak obchodziła się z nimi bardzo delikatnie. Miała cholerny szacunek do swoich ubrań.
Spojrzała na swoje stopy. Gdyby to był film właśnie tak chciałaby by to ujęcie wyglądało. Równiutko przy sobie stopy na drewnianych panelach, wyglądały wręcz symetrycznie... gdyby nie bandaż. Faktycznie, była jak zagubiona we mgle. Cholernie zdenerwowana i podekscytowana jednocześnie.
- Soku? Wody? Wina? Herbaty? - łapała się napojów jak tonący brzytwy, chociaż powinna być przecież wyluzowana. Nie raz i nie dwa sypiała z obcymi. Ale to zawsze byli faceci. Oni nie oczekiwali niczego szczególnego. Szybki numerek, ewentualnie - gdy byli wystarczająco sympatyczni - miłość francuska. A czego miała się spodziewać teraz? Serce jej biło nawet na myśl o kolejnym prostym, nijak nieskomplikowanym pocałunku.

Mila Drozd pisze...

Mila podczas nieobecności Brandi ściągnęła z siebie koszulę Vissera i mocno przylegające do jej ciała dżinsy, co zamieniła na luźną tunikę w jakimś kremowym kolorze. Prawie wszystko co nosiła Mila było kremowe, albo łososiowe. Dobrze się czuła w tym kolorze. Oprócz bielizny. Bielizna z reguły była czarna.
Potem poszła do kuchni rozważając napicie się czegoś mocnego. Ale zrezygnowała jednak z tego pomysłu i pociągnęła naraz z pół butelki wody. Ale tej mniejszej, więc spoko, nie zachce jej się tak szybko sikać. Z leków tego wieczoru zrezygnowała, nie chciała mieć kolejnych konfliktów z Brandi.
- Wolałabym nie - powiedziała, gdy dziewczyna wróciła do niej z łazienki. - Nie czułabym się tam zbyt pewnie.
Tylko raz kochała się w pokoju Angel i nie wspominała tego jakoś szczególnie fajnie. Wolała jednak zostać w swojej sypialni. Było tu coś jej, nie była tak całkiem odosobniona od wszystkiego co znała. Była jednak w domu.
- Czy ofiarą nie jest to, że obie jesteśmy trzeźwe? - zapytała i znowu się zaśmiała. Tym razem śmiech udało jej się opanować i brzmiał już lepiej, pewniej.

Unknown pisze...

Wizja siebie samego w seksownej damskiej bieliźnie przyprawiła go o atak śmiechu. Z trudem przełknął whisky, cudem się nie krztusząc.
-Ten stanik to nie taki głupi pomysł, zwłaszcza, że zachęciłaś mnie tymi Wikingami – stwierdził, kręcąc z rozbawienia głową. Odstawił szklankę z powrotem na stolik i miał coś właśnie powiedzieć, kiedy poczuł łaskotanie w okolicach stóp. Okazało się, że to pies Bran znalazł sobie nowe zajęcie, jakim było lizanie jego stóp. Zaśmiał się ponownie, głaszcząc suczkę po głowie i odsuwając od niej stopy.

Unknown pisze...

Landon patrzył za biegnącym psem, po czym przeniósł wzrok na Bran. Kiwnął lekko głową, widząc jak zbiera się do spania.
- Chyba dam radę zasnąć bez bajki – stwierdził rozbawionym tonem, zagryzając wargi. Przesunął wzrokiem po twarzy ciemnowłosej i uśmiechnął się nieznacznie.
- Śpij dobrze. I jeszcze raz dzięki – dodał, wsuwając się pod kołdrę.

[ No to rano coś się musi wydarzyć, co by nudno nie było :D]

Mila Drozd pisze...

Cóż, Mila jeśli nie po pijaku, to przynajmniej pod lekkim wpływem miała zwyczaj. I dobrze jej z tym było. Zabijała jakiekolwiek myślenie, wyrzuty sumienia, oddawała się samej przyjemności. No pustak jak nic. Ale oczywiście, nieraz zdarzały się wyjątki. Bo wyjątki potwierdzają regułę, czyż nie?
No i znowu to dziwne uczucie, że to jednak inne zupełnie usta niż zazwyczaj - ale cały czas przyjemne. Odwzajemniała pocałunki, wciąż delikatnie i ostriżnie, jakby bała się Brandi spłoszyć, ale gdy i Brandi przyspieszyła, Mila także. Przesunęła palcami po ramionach Bran, badając uważnie jej skórę, delikatną i bardzo cienką - jak jej własna.
- Jesteś jak jakiś sen - szepnęła między jednym pocałunkiem a drugim, a potem dodała, tak samo cicho, znów bojąc się, że mogłaby uciec. - Ale za to cię lubię.
No proszę. Lubi! Polubiła wariatkę maniaczkę!

Mila Drozd pisze...

To tak jakby zupełnie coś innego. Taki dowód na to, że seks ma jeszcze prawo być czymś więcej. Czymś tak oszałamiającym i niezwykłym. Ostatnio robiła to w sumie tak, jakby udowadniała samej sobie i postaciom w jej wyobraźni, że mimo tego iż została sama, że od niej odeszli - ona ciągle miała cholerne branie i mogła sobie robić z tym co chciała. Mogła sobie pozwolić na sypianie z kim popadnie i nie musiała przypisywać się do żadnych norm. Mściła się, chociaż nikogo tak naprawdę to nie ruszało. I wszystko stawało się już takie automatyczne i bezsensowne. A nadal w tym tkwiła. A to co działo się teraz - było zupełnie inne. Ekscytujące i pociągające. A dawno czegoś takiego nie czuła.
Leżała wgapiając się bezmyślnie w sufit, bo jedyne na czym się skupiała to czucie dotyku Brandi na swojej skórze. Oddychała jak na razie spokojnie, ale czuła, że to wszystko zaraz się zmieni.
Po chwili uniosła się lekko na łokciu i bardzo delikatnie pociągnęła Bran w kierunku swoich ust, by znowu i znowu móc ją całować.

Mila Drozd pisze...

Pamiętała jak dawno, dawno temu, jeszcze przed rozwodem powiedziała Mii, że w dupie ma facetów, są do niczego, zostanie lesbą. Śmiały się potem z tego, bo przecież to absurd. Mila z dziewczyną? Ona nie znosiła większości dziewczyn. Zwłaszcza takich pokroju Brandi. No ale... nigdy nie wiesz, czego się spodziewać po rozchwianej emocjonalnie blondynce.
Spojrzała prosto w oczy Brandi i to chyba był błąd. I tak zarumienione policzki teraz już całkiem okryły się czerwienią. Dziwne, nigdy nie odczuwała wstydu. Może dawno temu, tak w liceum. A teraz po prostu opadła całkiem na łóżko, mając nadzieję, że nie będzie już musiała patrzeć w oczy Bran. To za bardzo ją stresowało. To nawet zabawne, bo przecież sytuacja nie była jakaś bardzo stresująca. Kurwa, nowa. To wszystko.
Mila zaczęła oddychać już płyciej i szybciej i w sumie czynność którą była teraz obdarowywana była jej dobrze znana, a jednak inna. Wszystko inne i nowe. Trzeba się po prostu przyzwyczaić.

Mila Drozd pisze...

No i oczekiwania Brandi ziściły się całkiem szybko. Najpierw wzdychanie zmieniło się w zduszone jęki, które dosyć szybko przemieniło się w niemalże krzyk. Krzyk na samym końcu, ale pod koniec było to głównie szeptane w myślach "kurwa kurwa kurwa" i głośne wzdychanio-jęczenie. Cholera, w życiu nie było jej z kimś tak dobrze. Nie z Markiem, nie z Rorym, nie z żadnym z przypadkowych jegomościów. Tylko z dziewczyną.
W decydującym momencie zgięła nogi i mocno zacisnęła palce na białej pościeli. Cholernie szybko poszło. Czuła jak jej soki mieszają się z śliną Brandi, była w środku, teraz i na zewnątrz, cała mokra i lepka. Odsunęła od siebie nieco Bran, żeby tylko trochę odetchnąć, zawsze potrzebowała tych kilku sekund po wszystkim, bez dotykania, żeby ochłonąć. A gdy już to zrobiła podniosła się dosyć szybko i wciągnęła Brandi na łóżko, tuląc ją do siebie. Chciała jej powiedzieć jak cudownie jej było, podziękować, ale przecież miała siedzieć cicho. Więc pragnęła się odwdzięczyć. Tylko ten nieznośny, nieznany jej wstyd przed pomyłką, jakimś złym ruchem, wszystko utrudniał. Tak okropnie bała się, że zrobi coś źle.
Pocałowała usta Bran, czując wyraźnie na nich swój smak. Potem pocałowała jej nos, policzek, szyję i w końcu ucho do którego wyszeptała, ciągle zasapana:
- Wybacz jeśli popełnię jakiś błąd... ja nigdy... - nie kończyła. Czuła, że to zbędne. Czuła, że Brandi wie.

Mila Drozd pisze...

Trzeba przyznać, że te słowa nawet i ją pocieszyły. Leżała tak wtulona w dziewczynę i badała uważnie dłonią jej sutka. Zabawne, nigdy nie dotykała sutka kobiety... nie licząc swojego. A fiutków za to od groma. I cóż, to faktycznie było obrzydliwe. Brandi widocznie miała wcześniej rację. Ale do Mili nigdy wcześniej to tak naprawdę nie dotarło.
Piersi Brandi były zupełnie inne od tych Mili. Były zdecydowanie większe i to wydawało się niezwykłe. Te Mili mogły robić co najwyżej za jagody w lesie. No cóż, dieta ma też swoje minusy, nie? Ale przecież minusy były niczym w porównaniu z idealnie szczupłą sylwetką, nie?
Przewróciła Bran na plecy i ściągnęła jej koszulkę. A potem wszystko wydawało się łatwiejsze, prostsze. Jakby już wiedziała, co ma robić. Przesuwała palcami po ciele dziewczyny, od ud po ramiona, całowała szyję, potem dekolt dochodząc do piersi, z którymi nieco się drażniła, najpierw uparcie omijając sutki, a potem całując je z nadzwyczajną delikatnością - licząc na to, że Bran coś poczuje i nie będzie to przypadkiem ból. Jej lekarz powiedział, że powinna zacząć jeść choćby po to, żeby jej partnerzy w łóżku nie byli narażeni na ewentualne urazy z winy jej wystające kości, ale ona miała to gdzieś. Pod wszystkimi innymi względami, Mila była niesłychanie ostrożna, nie chcąc komukolwiek sprawić bólu.

Mila Drozd pisze...

Mila wydała z siebie jakiś zduszony dźwięk, gdy noga Brandi dotknęła jej kobiecości, przez co zrobiło jej się jeszcze bardziej głupio - ale też przyjemnie.
Przyssała się na trochę dłużej do jednego z sutków Bran, potem przenosząc się na drugi. To było fajne, mogła robić to, co chciała nieraz by jej robili mężczyźni. A oni zabawiali się tylko jedną piersią,a potem robili coś zupełnie innego. A Mila-pedantka nie mogła znieść tej asymetryczności, no bo co z drugim sutkiem?! Musi być po równo.
Dziwne, dłonie miała zimne. Zawsze marzła po orgazmie. Zwłaszcza jej stopy i dłonie. Ale liczyła na to, że je rozgrzeje, uciskając lekko piersi Brandi. Prawą dłoń dla odmiany jednak wsunęła w majtki Bran, dotykając bardzo ostrożnie jej wilgotnej kobiecości i cholera - okropnie jej się to spodobało. Co innego było czuć, że facet ma twardo - ini mieli twardo od byle czego. U kobiet nie było tak łatwo. A jej się udało.
Zsunęła do kolan majtki Bran, sama zaś opadła na kolana przed łóżkiem i ucałowała jej kobiecość, bardzo uważnie jej samkując. Była słodka, w przeciwieństwie do mężczyzn, którzy zawsze smakowali słono. I spodobało jej się to. Uwielbiała słodycze.
- Wow, pięknie pachniesz - szepnęła, owiewając łechtaczkę Bran ciepłym oddechem. Gdy ta lekko zadrżała Mila ucieszyła się i było to widać - na jej twarzy pojawił się uśmiech zadowolenia. Wow. Była z dziewczyną. I wow, tej dziewczynie jak na razie się podobało. Mila więc bardzo nieśmiało przesunęła po niej językiem, kosztując tych wszystkich nieodkrytych wcześniej dla niej skarbów, palcami zaś masowała uda swojej nowej, ha, swojej pierwszej w życiu kochanki.

Joshua Henderson pisze...

[ Proszę Cię, umarłem tu ; D
A to pisz, tylko zrób ich tak, żeby byli już chociaż trochę spici, będzie lepiej, J. się rozluźni XD ]

Mila Drozd pisze...

Mila uśmiechnęła się i naprawdę, nie miała pojęcia czy Bran może wyczuć ten uśmiech prosto w jej łechtaczkę. To ojej wydawało jej się tak cholerie słodkie i niewinne. W ogóle to takie zabawne, że to co robiły - sprawiało wrażenie czegoś niewinnego. Jak zabawa. A jeszcze dziwniejsze było to, że tę "zabawę" potraktowała bardzo poważnie. Jak już dawno seksu nie traktowała.
Zamknęła oczy, próbując sobie przypomnieć jak to robili faceci. Językiem w górę i w dół, potem pionowo. Mila zassała się lekko, wsuwając dwa palce w Brandi, ale bardzo delikatnie i płytko, by przypadkiem nie sprawić jej żadnego bólu. Nie znała jej ciała tak jak swojego, nadal więc była ostrożna. Ona lubiła, gdy ktoś traktował ją z nieco większą siłą, ale to była ona. A co jak była w tym jedyna?
Czując, że Brandi coraz bardziej się rozkręca, blondynka przycisnęła palce do sklepienia jej pochwy i przyssała się już trochę pewniej i mocniej, sama czując, jak jej własne soki bez skrępowania spływają jej po udach. W życiu nie przeżyła czegoś bardziej podniecającego.

Mila Drozd pisze...

To już zaczęło sprawiać Mili pewną trudność. Nie tak łatwo było wziąć się do roboty, kiedy to jęczała, wzdychała i wiła się - zapewne utrudniając zadanie Brandi. Ale z drugiej strony, to było też bardzo podniecające. Że dawała przyjemność drugiej osobie i to było tak namacalne. Z mężczyzną nie czuło się tego samego. Każdy jakby robił na siebie, poruszał się tak, by jemu było dobrze. A teraz była całkiem zależna od Bran - a ona od Mili. I czuło się, że ta druga osoba wariuje tak pod twoim dotykiem. Hm, może to nie taki głupi pomysł przerzucić się na babeczki?
Mila już całkiem bez zahamowania, bez wstydu, ściskała jędrne pośladki Brandi, lizała ją, ssała, chwilami drażniła palcami, gdy musiała oderwać od niej usta, gdy nie potrafiła już wytrzymać z rozkoszy.

Mila Drozd pisze...

I dlatego Mila lubiła seks. Jednał ludzi. Hasło "make love not war" traktowane bardzo dosłownie miało taki sam sens jak i potraktowany metaforycznie. Mila akurat była pacyfistką. Ba, miała nawet mały tatuaż po wewnętrznej stronie ręki, między łokciem a nadgarstkiem. Wypisane tam były litery - jej zgrabnym charakterem pisma - składające się w podobne hasło, "stop war - hug more". Przytulanie było tak fajne jak seks. Ale kończąc już ten wątek o jednaniu - zabawne - jeszcze dwie godziny temu Brandi stwierdziła, że Mila najzwyczajniej w świecie się kurwi, teraz były po wspólnym seksie i nazywała ją już "Miluś". Coś niesamowitego i wspaniałego.
Wspaniałe było też to, że Mila nie odczuwała tym razem zimna. Raczej przepełniało ją gorąco, zupełnie nie przeszkadzała jej nagość. Jedyne co w tym wszystkim było nie tak, to lekki zapach jej własnego potu. Pot Brandi za to wręcz przeciwnie - podobał jej się, trzymał ją w ciągłym podnieceniu. Już nie tak brutalnym, nasilającym się, ale takim przyjemnym, "grzecznym" podnieceniu.
- Dzięki - wymruczała tylko z uśmiechem i wtuliła twarz we włosy dziewczyny, ją samą zamykając w swoich ramionach.

Mila Drozd pisze...

Mila bała się poranka. Cholernie długo nie mogła zasnąć, przypominając sobie o tym wszystkim, co dopiero zaszło. I o tym, jak bardzo jej się to spodobało. Koniec końców zasnęła, a wydawałoby się, że zaraz po tym obudził ją radosny pisk. Dziwne, nikt się już tak nie cieszył na jej widok o poranku. Nikt się nigdy nie cieszył. Znaczy, nie w entuzjastyczny sposób. Ale Mila gdy tylko sobie przypomniała gdzie jest... z kim jest... doskonale wiedziała, że te słowa nie były skierowane do niej.
Gdy Bran wyszła, Mila podniosła się i rozejrzała dookoła. Lampka nadal świeciła się, więc ją zgasiła. Chciała się ubrać, ale cała była przepocona. Czyli najpierw prysznic. Skoro musiała czekać, wciągnęła na siebie majtki i jakąś koszulkę, a potem wstawiła wodę na kawę i usmażyła im na śniadanie tosty francuskie. Dla Brandi dwa, dla Mili połowa. W końcu to miało w sobie sporo tłuszczu, nie? Ale Bran nadal nie wychodziła.
Mila wzięła ze swojego pokoju jej spodnie i biustonosz, a potem swoje majtki i luźniejszy sweterek, w który dziewczyna zmieściłaby się bez problemu. Wczorajsze ubrania Jones nadal były mokre. Mila zapukała do drzwi łazienki, ale nie słysząc odpowiedzi weszła do środka.
- Hej, przyniosłam ci ubrania. A tutaj masz ręcznik - powiedziała, wyciągając z szafki pod zlewem miękki, biały ręcznik o sporych rozmiarach. Potem siadła na brzegu wanny [bo nie wiem czy bran korzysta z wanny czy prysznica] i spojrzała niepewnie na dziewczynę.
- Zrobiłam ci śniadanie. No, nam śniadanie.

Kotofil pisze...

- Nawet nie wiem od czego zacząć – mruknął Will, upijając trochę ze szklanki. – Nie, to nie ma sensu. W gruncie rzeczy, trochę się boję. Znowu zacznie mi za bardzo zależeć, ona spierdoli z powrotem do Paryża… - Gdy to mówił, wiedział, zę absolutnie by tego nie chciał. Ona nie mogła wrócić, nie teraz, gdy było im tak dobrze. Ale w gruncie rzeczy, ich stosunki teraz opierały się na seksie i wspólnym spędzaniu czasu; żadne z nich nie wpływało na poważniejsze tematy. William bał się cokolwiek mówić, bo do końca sam nie wiedział… Jednocześnie był pewien, ale nasuwały mu się wątpliwości, których nawet przy najszczerszych chęciach nie mógł się pozbyć.

Mila Drozd pisze...

Mila ze śmiechem weszła do kabiny, ale zaraz odwróciła się przodem do Brandi. Zdecydowanie fajniejsze było przytulanie kogoś, niż zimnych i mokrych w dodatku kafelków.
- A jak wróci moja współlokatorka? - zaśmiała się, zakładając włosy Bran za uszy. - Ona zejdzie na zawał, od razu się wyprowadzi. Ona wariuje, jak na noc zostaje u mnie mój przyjaciel, tylko dlatego, że jest ode mnie sporo starszy... nie wiem czy przeboleje dziewczynę - wytłumaczyła chichocząc, a potem odsunęła się od Brandi, uprzednio całując ją lekko w usta. Nalała na rękę szampon i spieniła go na włosach, by zaraz natrzeć pianą dziewczynę.
- Mam nadzieję, że nie ośmieszyłam się jakoś w nocy - przyznała ciągle się śmiejąc i ciągle bawiąc się pianą na piersiach Bran.

Unknown pisze...

- Nie wierzę ci - zaśmiała się, ale te słowa jej się spodobały. Cholera, Bran jej się spodobała. Było w niej jednak coś, czego na początku nie odkryła. I to tak cholernie ją pociągało. Mimo tego, że była, na Boga!, dziewczyną.
- Jesteś wredną, małą kłamczuchą - zawołała i przyparła Brandi do ściany, by zacząć ją całować. W zasadzie to raczej Mila była w porównaniu do niej mała. Była chuda, koścista. Tyle tylko, że przy okazji wysoka.
Powtórka z rozrywki? Mila zwątpiła, bo nagle szum wody i jej śmiech został przerwany przez gwizdanie czajnika. Nie dorobiła się elektrycznego jeszcze, ale tak szczerze, nie przeszkadzało jej to.
- Chodź na to śniadanie - szepnęła do jej ucha i spłukała z siebie pianę, po czym wyszła spod prysznica, zakręcając jeszcze wodę. I wbrew temu, co zapowiadała Bran, jednak okryła się ręcznikiem. Dla większej pewności. Dla tego ostatecznego poczucia, że nie jest tak całkiem od niej zależna, że nie jest tak uległa.

Unknown pisze...

Mila już nic nie powiedziała na dołożonego tosta, uznając, że czasem warto ustąpić. Przynajmniej w ewentualnych kłótniach. Tosta jeść i tak nie miała zamiaru. Niedajboże jeszcze przytyje. A to ostatnie pół kilograma ostatnio cholernie nie dawało jej spokoju. Ale Bran nie musiała o tym wiedzieć. Nikt nie musiał.
- Miałam w domu chwilę psa... znaczy moja lokatorka miała. Ale ona... zresztą nie ważne - wzruszyła ramionami i upiła spory łyk kawy z mlekiem. Lilian, jej poprzednia współlokatorka nie żyła. A Mila nie wiedziała co stało się z psem. Cieszyła się jedynie, że jej więzi z Lil nie były szczególnie ciasne.

Gdy Bran już się ubierała, w drzwiach przekręcił się kluczyk. Mili na chwilę serce podeszło do gardła, ale potem pomyślała, że zaraz, przecież to jej mieszkanie, przecież może robić co jej się podoba.
- Cześć Angie - wyszczerzyła zęby w stronę przyjaciółki, ale jak tak na nią patrzyła... cóż, noc u siostry chyba jej się nie udała, wyglądała na zupełnie niewyspaną. Wyraz jej twarzy jednak ożywił się, gdy zobaczyła ubierającą się Brandi za ramieniem blondynki. Ubierającą sweterek Mili.
- Dobra, nie pytam - powiedziała i wyszła do swojego pokoju. A Mila zaśmiała się tylko i wróciła do Bran, by pożegnać ją na pożegnanie. Sama powinna zacząć się już ubierać, bo jeśli tego nie zrobi - wkrótce spóźni się do pracy.
- Czekaj na mnie, to wyjdziemy razem.

Unknown pisze...

Mila przygryzła wargę. I co by tu odpisać? Przyznać się? Napisać,, że faktycznie, zły numer? Wrócić z podkulonym ogonem do Piotrka i prosić o wspólny wyjazd? E, nie. Nie.
Trudno, jak się ośmieszy. Nie pierwszy raz w swoim życiu. Wtedy... wtedy na złość pójdzie się przeruchać z Tonym...
NIE! Nie będzie ruchania z Tonym, z Willem, z Piotrkiem, z kimkolwiek. Wewnętrzna zmiana blondi, pamiętasz?
"Nie, serio. W zeszłym tygodniu wygrałam w sprawie rozwodowej domek w Toskanii. Nie mam z kim tego uczcić. :<" - odpisała, ale jeszcze chwilę zastanawiała się, czy wysłać. Serce biło jej jak wtedy trzy dni temu, gdy były razem... W tej kabinie, którą teraz miała przed sobą. Kurwa, to chore. Mila upiła łyka wina i wysłała jednak sms-a, po czym odłożyła telefon i kieliszek na półkę, a głowę zanurzyła na chwilę pod ciepłą wodą.

Unknown pisze...

Poderwała się z wanny, wychlapując część wody na posadzkę. Niedługo pewnie przyjdą sąsiedzi z dołu, narzekając na przeciekający sufit. Odczytała sms-a. No tak, czego się spodziewała. Odłożyła telefon na półkę i wyszła z wanny, spuszczając wodę. Przetarła zamglone lustro i przyjrzała się krytycznie swojemu odbiciu. Na ustach miała trochę sosu bolognese. Zjadła talerz jedzenia. Chciała walczyć z anoreksją. A teraz czuła do siebie obrzydzenie. Nic dziwnego, w końcu to był prosiak. A ona go zjadła. I teraz przytyje. Będzie wielką, tłustą świnią.
Pierwsze co jej przyszło do głowy - to wymioty. I już podleciała do sedesu, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Nie, to bez sensu. Bulimia była ohydna. Wolała już być anorektyczką, taka zamiana nie wchodziła w grę.
Wyszła do swojej sypialni, wytarła się porządnie i ubrała w koszulkę nocną. Wieczór był dosyć wczesny, ale nie zamierzała nigdzie wychodzić. I nie zamierzała się denerwować. Spokojnie.
Blondi, wiedziałaś, że tak będzie, nie? Ona cię nie znosi. Spała z tobą tak o, dla zabawy. Tak, jak ty spałaś z tyloma facetami. I nigdy nie odpowiadałaś na ich zaproszenia na wspólne weekendy, nie mówiąc już o kolacjach z przyjaciółmi, albo co gorsza - z rodziną.
Mila, opanuj się. Właśnie zakończyłaś etap pod tytułem "Rory Parker", nie pakuj się w coś innego. Przecież się nie lubicie. To tylko ta noc...
...noc która nie daje ci spokoju, Mila. Odpisz.
"Rozumiem. Tonego nie chcę. Jeszcze by uciekł, stwierdzając, że chcę za niego wyjść i mieć piątkę dzieci :D" - odpisała, a potem, bardzo szybko napisała drugą wiadomość:
"No to chociaż zapraszam cię na piwo, jak będziesz mieć czas. Z nikim nie da się świętować pognębienia byłego męża jak z kobietą. Wiesz, faceci jednak trzymają razem".
Padła twarzą na łóżko i jęknęła sama do siebie:
- Kamila, ogarnij się kurwa...

Tony Visser pisze...

Kiedy sięgnął pamięcią wstecz o jakieś trzy tygodnie, pamiętał, że nie była to przyjemna rozmowa. Rzadko się z kim kłócił od czasu rozstania z Lisbeth, Hollanda nie liczył, bo były to zwykłe przyjacielskie sprzeczki, nie urastające do jakichś specjalnych rozmiarów. W przypadku Brandi było inaczej. Może to wynik tego, że mieli podobne charaktery? To, że żałowała, Visser uznał za próbę wyparcia z siebie faktu, że było jej dobrze. Bo chyba było, przynajmniej się starał. Cóż, od tamtej pory wiało między nimi chłodem, co może wyglądało dość dziwnie, bo w końcu parę tygodni temu mieli dość dobre relacje. Dziwiło to wszystkich pracowników, ale nie chcieli się wtrącać. Bo po co? Żeby oberwać? I tak każdy wiedział, o co chodzi. Bo jak nie było wiadomo o co, to zawsze chodziło o seks. Albo o pieniądze. Ale częściej to pierwsze.
Wejście Jones do jego kanciapy skwitował tylko krótkim spojrzeniem, wracając do swojej czynności, czyli obliczania tego, ile pieniędzy wyda w tym miesiącu na rachunki.
- Nie przepadam za rudymi - skomentował jej uwagę, nawet na nią nie patrząc. - Siadaj. - Wskazał jej ręką krzesło naprzeciwko niego.

Tony Visser pisze...

Patrzył na jej monolog lekko zdziwiony, a potem sam dobrą chwilę nie wiedział, co ma powiedzieć. Nigdy nie należał do osób pielęgnujących urazę, ale skoro Brandi zachowywała się tak, on zachowywał się tak samo. Nie lubił naciskać, bo mogło się to spotkać z sprzeciwem i daniem w mordę. Wolał tego uniknąć.
- Nie mogłaś mi po prostu... powiedzieć?
Nie mogła powiedzieć, że jej trudno? Że wcale nie chciała tego seksu właśnie przed pogrzebem? Cóż, wiedział co nieco o tym, co się w życiu Brandi działo, ale tylko tyle, ile mu powiedziała i ile chciała, by wiedział. Teraz poczuł się głupio, że ją zaciągnął do łóżka, bo wiedział, że za kilka dni ma pogrzeb. Kogoś bardzo ważnego.
Tony się zakłopotał. To aż dziwne, prawda? On nigdy nie był zakłopotany, ale miał w sobie chociaż krztynę empatii i wiedział, że musi być jej trudno. Przecież pamiętał, jak czuł się po rozwodzie. No tak, ale Lisbeth nadal żyła. Z kimś innym, ale żyła. I to było zgoła coś innego.

Unknown pisze...

Przewróciła się na plecy i dopadła swojego telefonu. Przeczytała odpowiedź i opadła na łóżko.
Powoli, blondi, powoli. No tak na serio - nie możesz jej pokazać, że na czymś ci zależy. Bo ci nie zależy, no nie? W ogóle. Więc w czym problem? Po prostu szukasz przyjaciół. A jak ci się zachce, to ruchniesz się z Tonym, Piotrkiem, albo kimkolwiek innym. Nadal masz predyspozycje.
A tak na serio,, blondi, jak uwodziłaś facetów? Nie, głupie pytanie. Z żadnym nie poszło ci ciężko, oprócz pana psychiatry. Ale to inna sprawa, jesteś pacjentką, jasne, ze cię nie ruchnie. Nichuja.
"W sam raz, akurat o dziewiątej jestem umówiona. - bulszit Mila, bulszit, ale cel uświęca środki - Gdzie? Byle nie u Vissera. Po ostatniej wizycie tam mam małego stracha przed najebanymi jegomościami". Wyślij.
Spoko, blondi. Udawaj, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Bo się nie stało. Nie zakochałaś się w dziewczynie, której na dodatek nie lubisz, po jednej nocy, nie? To po prostu nadal szok tak na ciebie działa. Ogarnij, mała, ogarnij.

Unknown pisze...

W zasadzie to sama Mila nie wiedziała, czy chce spać z Brandi tak na stałe. W sumie noc była wspaniała, ale chyba wygodniej jej było z facetem. Wygodniej, chociaż nie było w niej wtedy tyle uczuć. O tą uczuciowość jej chodziło. O coś specjalnego. Zresztą, sama nie wiedziała o co chodzi.
- Cześć, miło cię widzieć - powiedziała z uśmiechem blondynka, całując Bran w policzek. Tak o, po przyjacielsku rzecz jasna.
- Proponuję zająć tamten stolik - powiedziała, wskazując na miejsce pod oknem. Lubiła siedzieć przy oknie, obserwować ludzi za szybą, zawsze ją to jakoś odprężało.
- Wiesz, muszę cię przeprosić, jeśli wcześniej byłam dla ciebie kurewsko wredna. Nie chcę się już tłumaczyć... po prostu przepraszam - powiedziała i machnęła ręką na kelnera, ściągając luźny, fioletowy żakiet z szerokimi rękawami za łokcie. Miała na sobie jeszcze krótką, białą, koronkową sukienkę, a włosy spięła w kok na czubku głowy. Cholernie się starała, żeby wyglądać tak, jakby się nie starała, ale jednocześnie, żeby się spodobać Brandi. I sama nie wiedziała dlaczego. Nie rozumiała siebie i to ciągle jej przeszkadzało.
- Piwo z sokiem imbirowym - zamówiła i oparła się wygodniej na krześle.

[hahahaha, swoją drogą, zauważyłam, że Bran robi za superhero Amsterdamu - ciągle kogoś ratuje :D]

Unknown pisze...

Mila zrobiła wielkie oczy, w których odbijało się nieme pytanie: "Spałaś z Tonym Visserem?!". Nic jednak nie powiedziała. Uznała tylko, że to trochę nie fair, że dziewczyna, która spała z kimś takim jak Visser - i w sumie z kimś takim jak ona - miała czelność stwierdzić, że Mila śpi z kim popadnie. Bez urazy, bardzo lubiła Vissera, ale on zaliczał się do tych osób "kto popadnie". Przecież on zawsze był chętny!
W odpowiedzi zaśmiała się tylko. Na drugą wypowiedź Bran - także.
- O dziwo znalazłam go w Krakowie. A to holender był - powiedziała z uśmiechem, chociaż wspomnienie Marca Vankleefa niekoniecznie przywoływało uśmiech. Przynajmniej nie w ostatnich miesiącach ich znajomości.
- Wyobraź sobie, że on ten dom mi dał na dwudziestedrugie urodziny. A rok po rozwodzie zechciał mi go odebrać - wywróciła oczami i zupełnie odruchowo uśmiechnęła się do kelnera, który podał im piwo. W sumie to miała nadzieję, że nie zabrzmiała, jakby się chwaliła. Nigdy nie chciała tak brzmieć, mimo swojego wielkiego zadufania w sobie.

Joshua Henderson pisze...

Rzeczywiście - świetni znajomi, skoro tak (nie)zręcznie ominęli orientację panienki i postanowili ją odlesbić. Czy tam cokolwiek mieli na celu, bo dla Josha także wiele rzeczy było w tej sytuacji niezrozumiałych. Dał się namówić na wypad do restauracji jednej znajomej, bo nie chciał spędzić akurat tego wieczoru sam we własnym mieszkaniu, po raz kilkunasty wertując ulubioną książkę w poszukiwaniu coraz to lepszych fragmentów, które właściwie znał na pamięć. A przy okazji może poznać kilkoro nowych ludzi, bo podobno mieli nie tylko być ci jemu znani, ale też kompletnie obcy. To mogło być interesujące, zważając na fakt, że on i alkohol to ciekawe połączenie - może nawet uda mu się oczarować całe grono, na pewno - zwłaszcza, jeśli nie chodziło o jego śladowe ilości, tylko co najmniej kilkanaście drinków.
O, o, a może zamówi shoty. Będzie lepiej. Jakieś wściekłe psy czy co, wypije, to prędziutko się stanie rozrywkowym człowiekiem.
Niech się tak Brandi nie buntuje wewnętrznie, w końcu może i taki wygląd jej służył, nawet bardzo. Trudno, żeby nie spodobała się komuś z tego lokalu w tej wersji z mocno wykrojoną, czarną sukienką i zgrabnie wykonanym makijażem. W końcu kobieta to kobieta, a one prezentują się właśnie w takim stroju chyba najlepiej. A on to wciąż ma dwadzieścia osiem lat, niech więc mu tu wieku nie zaokrągla, o.
Uśmiechnął się tylko chłodno do wychodzących, zastanawiając się, czy samemu także nie zakpić sobie z towarzyszki i powiedzieć, że ma w domu chorą fretkę i koniecznie musi do niej wracać. Wewnętrzne zasady jednak powstrzymały go przed tego typu ruchem, więc siedział dalej na dupie i mieszał dodaną do drinka parasolką w napoju. Kto normalny daje mu takie zabawki?
- Oczywiście - pokiwał głową w uznaniu do jej słów, oczywiście jak człowiek już lekko pijany. - Zaraz będę szaleć tu niczym... - ręka wyciągnięta niczym ta starożytnego oratora, jakby naprawdę próbował wykorzystać sztukę retoryki, by coś jej wmówić. Ale gdy nagle zabrakło mu słowa, trzeba było się ratować inaczej. - Dobra, tu jest moment, w którym powinnaś dokończyć, zdajesz sobie z tego sprawę?
I zwalić winę na nią, ha.

Turner pisze...

Anthony w międzyczasie uzupełniał protokół, dopisując tam coraz to nowe informacje. Na liście właśnie znalazła się pozycja "związek trzymany w tajemnicy". Osoby, stojące aktualnie wyżej niż on w prawniczej karierze nie lubią takich stwierdzeń, raczej źle świadczą o zeznającym.
Tony zrobił kilkanaście sekund przerwy, żeby upewnić się, że z dziewczyną wszystko w porządku.
-Dasz radę kontynuować? -zapytał cichym tonem, zniżając się nieco niżej, żeby lepiej widzieć jej twarz.

Unknown pisze...

[Może to dziwne, ale moją uwagę w Twojej karcie zwróciło imię psa. Wasp. Lisbeth Salander i trylogia Millenium?

I dziękuję za miłe słowo.

Jakaś propozycja wątku się znajdzie?]

lilac sky pisze...

[Nie wiem, jaki to będziesz miała humor, a mnie dłużej nie było, więc mam odpisać, czy znów zaczynamy coś nowego? xD]

Rory Parker pisze...

Roro postanowił ruszyc tyłek i wreszcie zrobić coś pożytecznego dla własnego zdrowia. Czyli zwyczajnie ruszyć się z kanapy w biały dzień, kiedy to zazwyczaj odsypiał swoją nocną pracę. Nie tym razem, Parker. Weź deskorolkę i zrzuć ten tworzący się piwny mięsień.
Jeździł sobie spokojnie, kiedy zauważył, że jakieś dziecko zabrało deskę pewnej dziewczynie. Jeżeli masz okazję być dżentelmenem, bądź nim!
Podjechał pod trasę tego chłopaczka, a kiedy ten przejeżdżał koło niego, zwyczajnie złapał go pod ramiona i postawił na asfaltowej powierzchni.
- Jak się kradnie deski takim paniom, to w życiu się z nikim nie umówisz, mały. A teraz weź tą deskę i odnieś ją, a jak tylko spróbujesz uciec, to znajdę Cię wszędzie, zamknę Cię w Twoim własnym pokoju i będę przy Tobie palił papierosy, dopóki nie dostaniesz astmy i w życiu już sobie nie pojeździsz - odparł z uroczym uśmiechem na ustach.
O dziwo przekonująco, bo deskorolka trafiła do właścicielki.

Mila Drozd pisze...

Mila była święcie przekonana, że instynktu lesby nie ma za chuja, no bo niby skąd mogła ją wziąć? Poza tym Bóg nie byłby taki litościwy - już dał jej instynkt do namierzania panów ładnych - co trudne nie było - i przy okazji chętnych na bliską znajomość z nią. Ale instynkt lesby... nie, serio, szczerze wątpiła. Jest jednak jeszcze druga strona medalu - przecież Mila także wątpiła, że może się odnaleźć w seksie z kobietą, a okazało się to nadzwyczaj proste.
- Ładna jest. Ale domyślam się, że to nie jest wyznacznik. O, i ma ten kombinezon z nowej kolekcji H&M-u, chciałam sobie go kupić, ale już mi nie starczyło, bo jak chciałam mieć wodę, gaz, światło i zapłacić prawnikowi, kurczę musiałam się obyć smakiem. Chociaż tak szczerze, to na niej nie wygląda najlepiej. Źle się marszczy na plecach - stwierdziła marszcząc czoło, a potem spojrzała na Brandi, w której oczach spoczywało zwątpienie. No cóż, sama kazała Mili obserwować, niech się teraz pogodzi z efektami...

[specjalnie dla ciebie przykład mili słodkiej idiotki :D]

lilac sky pisze...

[Sorry ale miałam urlop, który był widoczny nawet na blogu, więc mi tu nic nie wyrzucaj :P A nad wątkiem póki co pomyślę, bo i specjalnie nadal okazji nie mam do odpisywania.]

Kotofil pisze...

[ To wymyślaj :D ]

Anonimowy pisze...

[Rozumiem, że mam "wymyślić coś nowego", bo tamten wątek... cóż, czerstwy trochę.]

Anonimowy pisze...

Zaczęło się całkowicie niewinnie. Ubrał jakąś koszulę, jakiś krawat, założył spodnie w kant, pasującą marynarkę również, i był gotów. W ostatniej chwili jeszcze stępił maszynkę na swojej brodzie, chcąc nadać jej jakiegoś konkretnego kształtu, bo jej obecny przypominał brązowy, włochaty mech. Spryskał roślinki, pożegnał swoje wszystkie dzieci, które miauczały jak podczas rui jakieś. A on przecież na żadną takową się nie szykował.
Nie z Brandi.
Zaprzyjaźnił się z tą młodą istotą, kontrowersyjną w swej kwintesencji i nade wszystko lubującą się w personach płci pięknej. Była taką przyjaciółką. Kobietą-przyjaciółką, bez żadnych erotycznych podtekstów, bo to w końcu niemożliwe. Szanował jej przekonania i preferencje, więc wyjście do restauracji było dla niego czymś normalnym. Z innymi „przyjaciółkami” istniało ryzyko, że te mogłyby pomyśleć, iż Jamesowi może o coś chodzić.
Tak czy siak, wracali. Napchani do granic możliwości włoskim żarciem na przemian z eksperymentami kuchni francuskiej. Oczywiście, granice możliwości nie imały się do alkoholu, którym również się doprawili i w wesołym nastroju wracali do kamienicy. Pod ramię, gdzie czasami Davey musiał się zatrzymać i na nowo wyznaczyć sobie drogą, którą ma chodzić prosto.

Anonimowy pisze...

Zmiany są podobno dobre, ale w przypadku Brandi dostawały miano co najmniej dziwnych. Jamesa zastanawiało to, co działo się w tej głowie, po co to całe strojenie się – czy nie wystarczała sama jej rozczochrana godność w trampach? Sam uważał to nawet za urocze, ale nie osiągalne dla męskiego plemienia. Był jednak pewien, że innym kobietom musiała się podobać ta „naturalność”, bo w erze dmuchanych cycków, a nawet i pośladków, takie rzeczy bardzo się ceniło. Chociaż sukienki czy błyszczyki nie były złe, Broń Boże.
Chociaż nie, James nie lubił błyszczyków. Trudno potem doprać to gówno, kompletnie nieżyciowe. I tak ściera się po pierwszym drinku, czy… czymkolwiek innym. I te buty na obcasie… to chyba tylko po to, by Davey wpadał w kompleksy na punkcie wzrostu. Niby to nic, ale jednak jakaś anomalia, żeby kobieta była z tobą, prawie że, równa. Kiecki były natomiast w porządku, bo odsłaniały nogi. A nie ma nic piękniejszego niż śliczne, długie odnóża kobiety, prawda?
Gdy go puściła, oparł się wewnętrzną stroną ramienia o mury kamienicy, a no to przyparł swoje czoło, patrząc w dół, na swoje wybitnie niewygodne buty. A miały się rozchodzić.
- Jestem Szkotem. Szkoci tak mają, nawet jeśli nie noszą spódniczek – odparł, niby to rozbawiony, ale jakby też zdołowany zaistniałą sytuacją, gdy alkohol konkretnie mieszał mu w głowie. Już chyba wolałby stracić kontakt z rzeczywistością i obudzić się już rano.

Anonimowy pisze...

[Dlaczego zabiłaś tą babkę z notki? Ile mnie ominęło przez miesiąc…]

Omińmy więc ten niedogodny punkt narracji, bo autora nie było i autor nie wiedział, że dziewczę z notki kopnęło w kalendarz, i przyjmijmy w takim razie, że James doskonale wiedział, co i jak działo się z Brandi, i oczywiście – z jakiej przyczyny.
Ale wracając.
James jakoś tracił grawitację, gdy wypił ciut za dużo. Tym razem poplątały mi się kroki, a to dlatego, że nie zatrzymał się i znowu nie wytyczył sobie prostej ścieżki, a gdy jeszcze do gry wchodziły schody, to level podnosił się do niewiarygodnej trudności. Trudno było przecież trzymać się Brandi, która zdawała się nie wiedzieć dokąd zmierza, a dodatkowo nie dała się mu zatrzymać, by ocenić szanse przebycia tej drogi w wyprostowanej pozycji. Gdyby wiedział, że tak to się skończy, najpewniej by się przeczołgał.
Dopiero po chwili zorientował się co się stało, z jakiej przyczyny i kto na nim leży. Trochę zaskakujące to było, ale również się roześmiał, bo co innego mógł zrobić w takiej sytuacji? Cóż, ewentualnie zwymiotować, ale nie byłoby to zbyt estetyczne…
- Widzisz. Szkoci są zawsze w niedogodnej pozycji… - wymamrotał z uśmiechem.

«Najstarsze ‹Starsze   201 – 400 z 546   Nowsze› Najnowsze»