Człowiek niewidzialny, tło dla życia innych. Codziennie rano wstaje, wykonuje zaklinające zwyczajność rytuały, wypływa z przystani małego mieszkania na przestwór wszechoceanu świata. Bezbłędnie odnajduje swoją niszę, znika w fali szarych ludzi.
W tłumie człowiek niezauważalny, bo niski. Metr sześćdziesiąt w kapeluszu, a kapelusz jest zniszczony, przetarty, z lekko oberwanym rondem, czarny, stary i paskudny, tak w skrócie. A jego właściciel jest po prostu śmieszny w tym świecie filigranowych panienek na dwudziestocentymetrowych obcasach i mężczyzn wysokich a postawnych. Bo przecież prawdziwy facet zaczyna się od metra siedemdziesiąt minimum, a nie, chuchro takie, które musi zadzierać głowę, żeby prowadzić normalną rozmowę. I żeby jeszcze jakoś wyglądał, ale nie. Żaden książę z bajki, chyba, że bierzemy pod uwagę wersję ekonomiczną, tak na czasy kryzysu. Chudy i żylasty, skóra niezdrowo blada, różowiejąca lekko od mocnego słońca, na złość jednak powracająca szybko do stanu poprzedniego. Strzecha włosów mysiej barwy, które wyglądają, jakby szalony fryzjer przycinał je tępymi nożyczkami, opada na okrągłą twarz o wyjątkowo plastycznej mimice i rysach bardziej chłopięcych niż męskich. Błyskają osadzone symetrycznie oczy o prostym wykroju i szarej barwie, skłonne do wytrzeszczania się z niedowierzaniem lub też kpiącego mrużenia. Wziął z dostępnej puli genów to, co najgorsze.
Ale, paradoksalnie, jest człowiekiem, którego należy określić słowem "odpowiedni", jeśli nie wręcz "oficjalny". Starannie odprasowane koszule i marynarki, spodnie niemal zawsze na kant, wyglancowane buty. I ten nieszczęsny kapelusz, w którym ma szczególne upodobanie. Nie dostrzeżesz tego indywiduum, póki nie zanurzysz się w tłumie. Wtedy dopiero przyciągnie wzrok, elegancki, śmieszny człowiek. Ustawi futerał na skrzypce tak, by metalowe klamry odbiły światło wprost w czyjeś oczy. A potem uśmiechnie się grymasem przepraszająco - kpiącym, bynajmniej nie słodkim i odpowiednim.
Masz dwa wyjścia - albo pokochać, albo znienawidzić. Większość wybiera to drugie, może dlatego, że jest łatwiej i wygodniej. Poza tym, to taki typ, co zazwyczaj denerwuje.
Żart, żart, nieśmieszny żart. Przynajmniej to pierwsze, bo wyjść masz wiele, możesz go nawet lubić, chociaż brzmi to jak absurd. To trudny człowiek jest, chociaż pierwsze wrażenie mówi co innego. Ludzie jakoś tak uparcie trzymają się pierwszego wrażenia, jakby bez niego miał się świat zawalić. Mają więc przed sobą uprzejmego do bólu, uczynnego, chociaż może trochę zbyt poważnego i zdystansowanego studenta. Marzenie wykładowców i rodziców, dla większość ludzi po prostu ktoś bezdennie nudny, acz przydatny.
Gad. Ociekająca jadem paskuda, cynizmem zionie na kilometr, uważaj, bo się tymi oparami przytrujesz. Zadziwiające, ale przez swoje niedostosowanie, poprzez wrodzoną złośliwość, przez sposób bycia nieprzyjemnie oślizgły, przyciąga do siebie ludzi. Jest w pewien neurotyczny sposób intrygujący dla innych, inni zaś są intrygujący dla niego.
Bystry jest, ale bystry złośliwie i jedynie wtedy, gdy tego chce. Lubi obserwować. Skrzętnie odnotuje każdą anomalię, jak i rzecz zupełnie normalną. Będzie oglądał pod lupą z chłodnym zainteresowaniem naukowca, wciąż analizując, cierpliwie oczekując chwili, gdy będzie mógł wykorzystać to wszystko. Uczucia, zachowania, wiara, sekrety... na wszystko to spogląda w sposób do bólu analityczny. Wylicza arytmetykę współczucia, ocenia opłacalność nawiązania relacji.
Indywidualista. Koty, które wszakże chodzą własnymi drogami, są dlań konkurencją niebywałą, bo liczba własnych ścieżek jest ograniczona. Ironista. Bo to bynajmniej nie tak, że kpi tylko z innych, sam sobie z lubością przygląda się w krzywym zwierciadle. Błazen. Przetrącone poczucie humoru, prawda, ale zawsze jakieś. Zawsze potrzebny jest ten ktoś, kto zrobi coś z atmosferą. Sprawi, że będzie napięta, nagle się rozładuje lub też istnieć będzie w ogólnym braku zrozumienia. Maskotka. Jest uroczy, z tym zawadiackim, acz eleganckim wyglądem, z tym szelmowskim błyskiem w oku, a to, jak gładko spływają z języka słowa... Słowa inteligentne, słowa ostre, słowa kłamliwe. Szybko zjednuje sobie ludzi, jeszcze szybciej czyni z nich wrogów. Kaprys chwili.
Złośliwy chochlik. Oczy gruźlika, długie, zimne paluszki i zgniłe serduszko. Kiedyś był bardziej dziki, jeśli można to tak określić. Nieskrępowany, otwarcie buntowniczy. Taki romantyk, a nie dziwaczny dadaista, porównanie to można uznać za pokręcone, lecz trafne. Oczywiście, nie chodzi o czasy, kiedy to był uroczym cherubinkiem z burzą loków do łopatek, cichym i posłusznym. Nie, wtedy w poszarpane, rozwiane kudły zdarzyło mu się wsadzić pióro. A ślady po nieudanym przebiciu uszu zarosły już dawno. Kurtkę z dziadowskiej skóry, kupioną na bazarze, ciągle trzyma w szafie. Nie z sentymentu; nie było czasu na porządki.
Mógłby być jakąś inkarnacją Hendrixa, nowym Whitmanem albo i Kesey'em, ale nie, musiał urodzić się w Rosji, w tym cholernym, pachnącym naftaliną Petersburgu. Przy nazwie miasta niemal zawsze dodaje "cholerny"; nieeleganckie słowo w ustach eleganckiego człowieka razi, lecz wypowiadane jest z czułością. Kocha skostniały Petersburg, kocha wilgotny Amsterdam, może nawet i bardziej, bo tutaj nikt nic od niego nie wymaga.
Czarna owca w rodzinie. Zyskał świadomość siebie, nie chciał dopasować się do wymagań. Psychologię wybrał, żeby nie iść na farmację. Albo medycynę, brrr. Mogło być wszystko, byle dalej od domu. Codzienne drobne sprzeczki, od niedawna starcia dwóch silnych charakterów, wymuszona radość tamująca wybuch... Porzucił to bez żalu. Tylko mostów nie może za sobą spalić.
Istotę człowieka kreują nałogi i przyzwyczajenia. Dobra herbata, każdego dnia, o każdym czasie. Papieros, zawsze trzymany pomiędzy placem wskazującym a środkowym, strzepywany dziwacznie kobiecym ruchem nadgarstka. Istotę człowieka tworzą lęki. Strach przed widokiem krwi, przed nadmiernym przywiązaniem i psychicznym obnażeniem.
Istotę Savvy kreują jeszcze skrzypce. Cholerny muzykant ze skrzypeczkami od diabła. Wysiadasz? Ależ, zabawa dopiero się zaczyna...
Ale, paradoksalnie, jest człowiekiem, którego należy określić słowem "odpowiedni", jeśli nie wręcz "oficjalny". Starannie odprasowane koszule i marynarki, spodnie niemal zawsze na kant, wyglancowane buty. I ten nieszczęsny kapelusz, w którym ma szczególne upodobanie. Nie dostrzeżesz tego indywiduum, póki nie zanurzysz się w tłumie. Wtedy dopiero przyciągnie wzrok, elegancki, śmieszny człowiek. Ustawi futerał na skrzypce tak, by metalowe klamry odbiły światło wprost w czyjeś oczy. A potem uśmiechnie się grymasem przepraszająco - kpiącym, bynajmniej nie słodkim i odpowiednim.
Masz dwa wyjścia - albo pokochać, albo znienawidzić. Większość wybiera to drugie, może dlatego, że jest łatwiej i wygodniej. Poza tym, to taki typ, co zazwyczaj denerwuje.
Żart, żart, nieśmieszny żart. Przynajmniej to pierwsze, bo wyjść masz wiele, możesz go nawet lubić, chociaż brzmi to jak absurd. To trudny człowiek jest, chociaż pierwsze wrażenie mówi co innego. Ludzie jakoś tak uparcie trzymają się pierwszego wrażenia, jakby bez niego miał się świat zawalić. Mają więc przed sobą uprzejmego do bólu, uczynnego, chociaż może trochę zbyt poważnego i zdystansowanego studenta. Marzenie wykładowców i rodziców, dla większość ludzi po prostu ktoś bezdennie nudny, acz przydatny.
Gad. Ociekająca jadem paskuda, cynizmem zionie na kilometr, uważaj, bo się tymi oparami przytrujesz. Zadziwiające, ale przez swoje niedostosowanie, poprzez wrodzoną złośliwość, przez sposób bycia nieprzyjemnie oślizgły, przyciąga do siebie ludzi. Jest w pewien neurotyczny sposób intrygujący dla innych, inni zaś są intrygujący dla niego.
Bystry jest, ale bystry złośliwie i jedynie wtedy, gdy tego chce. Lubi obserwować. Skrzętnie odnotuje każdą anomalię, jak i rzecz zupełnie normalną. Będzie oglądał pod lupą z chłodnym zainteresowaniem naukowca, wciąż analizując, cierpliwie oczekując chwili, gdy będzie mógł wykorzystać to wszystko. Uczucia, zachowania, wiara, sekrety... na wszystko to spogląda w sposób do bólu analityczny. Wylicza arytmetykę współczucia, ocenia opłacalność nawiązania relacji.
Indywidualista. Koty, które wszakże chodzą własnymi drogami, są dlań konkurencją niebywałą, bo liczba własnych ścieżek jest ograniczona. Ironista. Bo to bynajmniej nie tak, że kpi tylko z innych, sam sobie z lubością przygląda się w krzywym zwierciadle. Błazen. Przetrącone poczucie humoru, prawda, ale zawsze jakieś. Zawsze potrzebny jest ten ktoś, kto zrobi coś z atmosferą. Sprawi, że będzie napięta, nagle się rozładuje lub też istnieć będzie w ogólnym braku zrozumienia. Maskotka. Jest uroczy, z tym zawadiackim, acz eleganckim wyglądem, z tym szelmowskim błyskiem w oku, a to, jak gładko spływają z języka słowa... Słowa inteligentne, słowa ostre, słowa kłamliwe. Szybko zjednuje sobie ludzi, jeszcze szybciej czyni z nich wrogów. Kaprys chwili.
Złośliwy chochlik. Oczy gruźlika, długie, zimne paluszki i zgniłe serduszko. Kiedyś był bardziej dziki, jeśli można to tak określić. Nieskrępowany, otwarcie buntowniczy. Taki romantyk, a nie dziwaczny dadaista, porównanie to można uznać za pokręcone, lecz trafne. Oczywiście, nie chodzi o czasy, kiedy to był uroczym cherubinkiem z burzą loków do łopatek, cichym i posłusznym. Nie, wtedy w poszarpane, rozwiane kudły zdarzyło mu się wsadzić pióro. A ślady po nieudanym przebiciu uszu zarosły już dawno. Kurtkę z dziadowskiej skóry, kupioną na bazarze, ciągle trzyma w szafie. Nie z sentymentu; nie było czasu na porządki.
Mógłby być jakąś inkarnacją Hendrixa, nowym Whitmanem albo i Kesey'em, ale nie, musiał urodzić się w Rosji, w tym cholernym, pachnącym naftaliną Petersburgu. Przy nazwie miasta niemal zawsze dodaje "cholerny"; nieeleganckie słowo w ustach eleganckiego człowieka razi, lecz wypowiadane jest z czułością. Kocha skostniały Petersburg, kocha wilgotny Amsterdam, może nawet i bardziej, bo tutaj nikt nic od niego nie wymaga.
Czarna owca w rodzinie. Zyskał świadomość siebie, nie chciał dopasować się do wymagań. Psychologię wybrał, żeby nie iść na farmację. Albo medycynę, brrr. Mogło być wszystko, byle dalej od domu. Codzienne drobne sprzeczki, od niedawna starcia dwóch silnych charakterów, wymuszona radość tamująca wybuch... Porzucił to bez żalu. Tylko mostów nie może za sobą spalić.
Istotę człowieka kreują nałogi i przyzwyczajenia. Dobra herbata, każdego dnia, o każdym czasie. Papieros, zawsze trzymany pomiędzy placem wskazującym a środkowym, strzepywany dziwacznie kobiecym ruchem nadgarstka. Istotę człowieka tworzą lęki. Strach przed widokiem krwi, przed nadmiernym przywiązaniem i psychicznym obnażeniem.
Istotę Savvy kreują jeszcze skrzypce. Cholerny muzykant ze skrzypeczkami od diabła. Wysiadasz? Ależ, zabawa dopiero się zaczyna...
Savva Borysowicz Rogożkin 12. 12. 1990 r., Petersburg, Rosja Student; III rok psychologii Mieszkanie wynajęte, dwupokojowe, kamienica Grywa w jazz - clubach, bawi się w muzyka sesyjnego |
Sto twarzy.
Dziesięć palców.
Jedna dusza.
The End
Powiązania || Kulisy życia
_________________________________________________________________
Długie wątki, powiązania - to lubię.
31 komentarzy:
[Witaj! Zakochałam się w zdjęcia, ot co. Poczekam aż mi przejdzie i zacznę myśleć nad wątkiem ;d ]
[*zdjęciach]
[ach, Savva, mój idol! ♥ też wątku pragnę, ba, z miłości do niego to może i coś sklecę :) miło, że jesteś!]
Był wiosenny dzień, chociaż ponury i wietrzny. W przerwie między zajęciami blondi postanowiła sobie wyjść na dziedziniec uniwersytecki i zapalić papierosa. Ostatnimi czsy paliła mniej niż zazwyczaj, bo tylko dwa dziennie. Koło południa i koło wieczora. Teraz miała smaka na te wiśniowe. Akurat te, które spoczywały gdzieś na dnie jej torby, pewnie już mocno zdewastowane przez ciężkie podręczniki. O tak, Mila Drozd była studentką nietypową. Uczyła się w chuj, a na dodatek nosiła na uczelnie podręczniki. Ci profesorowie, którzy nie przyjaźnili się z jej mężem, tak jak sam dziekan wydziału filologicznego, uważali, że jest chyba najpilniejszą studentką i w ogóle całkowitym ideałem. Ale dziekan miał informacje z innych miejsc i o swojej najlepszej studentce mniemanie miał fatalne.
Koniec końców, Mila stanęła sobie w miarę odsłoniętym od wiatru miejscu i próbowała odpalić papierosa zapałkami. Ale dosyć marnie jej wychodziło, zwłaszcza z tym efektem trzęsących się z zimna rąk. Ucieszyła się więc, jak kątem oka zauważyła skrytą za drzewem niską postać w kapeluszu z papierosem. Już wiedziała kto to.
- Savva! - pomachała doń i znowu zawołała: - Masz zapalniczkę?
[Miło mi powitać ponownie! ;)]
[ Ochota na wątek/powiązanie z którąś z moich bohaterek ? :) ]
Londyn czeka właśnie na Ciebie. Zapraszamy Cię do tworzenia historii o ludziach ich marzeniach, planach i szarej rzeczywistości, z którą muszą się zmierzyć! http://try-in-london.blogspot.com/
[A, niesamowita postać :3 skoro większość, jak jest napisane, wybiera opcję nienawidzenia Savvy (jak to możliwe?!), to może Liliana wybierze jednak opcję pokochania :D]
Był piątkowy wieczór, jednak Liliana nie zamierzała imprezować. Kilka dni temu, wracając z uczelni odkryła niesamowity, klimatyczny jazz club. I już wtedy postanowiła, że to tak spędzi najbliższy wolny wieczór.
Tak też się stało. Nie mogła znaleźć nikogo, kto chciałby jej towarzyszyć. Ale nie przejęła się. Pojawiła się tam sama i zajęła jedno z miejsc, kupując uprzednio szklankę wody. Wpatrzyła oczy w grającego chłopaka i kompletnie odpłynęła, zatapiając się w muzyce.
[ A tak tak, chyba coś było :D I to jest chyba telepatia, bo właśnie czytałam Twoją kartę i to samo chciałam zaproponować :) Więc... masz jakiś pomysł? ]
[ Lioness oczywiście może być, właściwie to jest mi to bez różnicy
:).
Oba pomysły są naprawdę dobre, ale ja sądziłam, że można by użyć czegoś co ma związek z naszą psychologią, sama nie do końca wiem co mam na myśli. Jakaś chwila grozy, czy coś - lubię wątki pełne akcji, mam nadzieję, że ty także :). Jakby co to mogę zacząć, ale jeżeli masz ochotę na któryś z tamtych pomysłów i ten Ci się nie podoba, to proszę zacznij, a ja się dostosuje, a jeżeli podoba Ci się mój - mogę ja zacząć :). ]
- Jak pech to pech - westchnęła, kręcąc z niezadowoleniem głową. Ostatnio miała wrażenie, że jednak prześladuje ją jakieś fatum i - niestety - nie miała na to wpływu.
- Mam zapałki, ale na tym wietrze to może być karkołomne zadanie... chyba, że mnie dobrze osłonisz, a potem odpalisz ode mnie! - rzuciła całkiem wesołym tonem, dumna ze swojego pomysłu i skuliła się nieco miedzy jedną z kolumn a Savvą, z trudem rozpalając papierosa. Udało się dopiero przy użyciu ósmej zapałki, ale jednak sukces.
- To co, odpalasz?
[wybacz, wiem że suabe, ale nie myślę dzisiaj trochu :P]
[ Hm.. myślę, że ten pomysł z współlokatorką jest okej :D Zaczniesz, czy ja mam to zrobić? :D ]
[ Ogromnie mi miło z tego powodu. Ja po twojej karcie mam ciągle niedosyt i pierwsze, co pomyślałam po przeczytaniu, było to, że miałabym ochotę przeczytać książkę, która byłaby napisana właśnie w takim stylu. Jestem absolutnie zakochana w tym, jak przedstawiłeś/aś (?) postać Savvy.
Wątkowi mówię tak, zaś proponuję wymyślić wspólnie jakieś powiązanie. Zaczynanie znajomości od podstaw staje się powoli nudne moim zdaniem, no chyba, że wpadnie się na świetny pomysł pierwszego spotkania ;]
[ Daje efekty, oj daje ;D
Żeby to jeszcze na powiązanie był pomysł! O tej porze mój mózg organizuje strajki i ciężko mi cokolwiek wykminić.
Jedyne co mi przychodzi do głowy, to coś w ten deseń: Lil musi oddać jakąś pracę na zaliczenie i ma ona dotyczyć portretu człowieka. L. jest perfekcjonistką i chce, aby jej praca była wyjątkowa, toteż szuka osoby, która pomoże jej znaleźć "to coś" w człowieku. Trafia jakimś tam cudem na Savvę (kolega koleżanki kuzynki ciotki...) i on pomaga jej patrzeć na ludzi z psychologicznego punktu widzenia.
Coś porządniejszego może wymyślę jutro, bo już zasypiam przed klawiaturą ^^ Plus jestem otwarta na twoje propozycje ;]
[ I rozumiem, że to ja mam zacząć? xD ]
Lilah malowała od momentu, w którym nauczyła się trzymać pędzel w swoich drobnych rączkach. Wszystko wydawało jej się wtedy idealnym miejscem na dzieło – szafa, podłoga, obrus, okno, praca magisterska Mikkaela. Gdzie tylko się dało mała Norweżka pozostawiała za sobą kolorowy ślad z farb, a rodzinny dom pełen był jej prac. Wisiały dumnie na ścianach, oprawione w antyramy, przyciągając wzrok wszystkich gości. Początkowo myślano, że to tylko chwilowy okres, który przechodzi każde dziecko. Z czasem dostrzeżono w niej niesamowite pokłady talentu, którego nie można było zmarnować. Plastyka stała się jej pasją, jedyną rzeczą, która tak naprawdę liczyła się w jej krótkim życiu. Cały okres dorastania minął jej na tworzeniu, co niejednokrotnie pomagało jej w daniu upustu negatywnym lub pozytywnym emocjom, które w danej chwili ją wypełniały.
I tak właśnie skończyła tutaj – w jednym z lepszych amsterdamskich college’ów na wydziale edukacji artystycznej w zakresie sztuk plastycznych. Sama nazwa mogła brzmieć nieco przerażająco i zniechęcająco, lecz wybranie się na właśnie ten kierunek było jedną z najlepszych decyzji, jakie Delilah mogła podjąć. Nigdy jej nie żałowała i nie sądziła, by kiedykolwiek tak się stało.
Prace zaliczeniowe były czymś zupełnie normalnym i jeśli temat był ciekawy, Cassell uwielbiała je wykonywać. Oczywiście wiązały się z nimi godziny nerwów, związanych z brakiem pomysłu oraz milion zużytych kartek i połamanych ołówków, gdy nic jej nie wychodziło. Teraz było bardzo podobnie. Dostali temat, na pozór banalny – „obraz człowieka”. Norweżka jak zwykle chciała zrobić coś wyjątkowego i niezapomnianego, coś wyróżniającego się. Jedną z jej wad było to, iż zawsze chciała być najlepsza i sprawdzało się to właśnie w takich sytuacjach jak ta opisana powyżej. Nie znosiła, gdy inni studenci przynosili prace, które były o niebo lepsze od jej własnej. Przeklinała się wtedy za to, że nie wpadła na równie genialny pomysł.
Został miesiąc do ostatecznych terminów, a ona nadal nic nie miała. Siedziała w parku, obserwując ludzi, a mimo to nic nie przychodziło jej do głowy. Choć nie przepadała za tym, postanowiła zwrócić się do znajomych o pomoc. Przepytała wszystkich, aż ktoś podpowiedział jej, by spojrzała na ten temat z bardziej psychologicznego punktu widzenia. W końcu najbardziej ciekawym zjawiskiem było to, co działo się w naszej psychice. Niedługo później, po odbębnieniu paru spotkań i obdzwonieniu kilkunastu osób, dostała adres studenta psychologii. Przyjaciółka obiecała jej, że wspomni Savvie, bo tak ów chłopak się zwał, o problemie Lil.
Niestety, Norweżka do cierpliwych nie należała. Ubrana w cienkie, czarne rajstopy i przydługą męską koszulkę, w której standardowo pozbyła się rękawów i wycięła dekolt pojawiła się parę dni później przed mieszkaniem Rogożkina.
Zapukała, nie mając pojęcia, czego powinna się spodziewać.
- Powiem ci, że nawet chętnie - uśmiechnęła się i lekko zadrżała z zimna. - Mam nawet parasol! - powiedziała wesoło i wyciągnęła z torebki mały, czarny przedmiot, który dosyć szybko zamienił się w sporych rozmiarów parasol.
- Voila! Zechcesz trzymać? - podała mu parasolkę, sama zaś zaciągnęła się trującym dymem, chociaż w tej chwili ostatnią rzeczą jaka ją interesowała, były właściwości dymu papierosowego w jej płucach, którymi już od dawna dziewiczymi nie można było nazwać.
- Gdzie masz ochotę iść?
[haha, wczoraj zdałam sobie sprawę z czegoś zabawnego - mój kolega z podstawówki i gimnazjum przypomina do reszty Savvę - jest niski, ma bardzo bogatą mimikę twarzy, kręcone, sterczące na boki włosy i tylko nie jest... złośliwym chochlikiem, za to mózgiem matematycznym]
[ Przepraszam, że zaczynam dopiero teraz, ale miałam urwanie głowy ;/ Mam nadzieję, że pomysł z poszukiwaniem mieszkania jest jeszcze aktualny, jeśli nie - przeinaczaj wątek jak chcesz :D ]
Po dość ciężkiej nocy, która opierała się głównie na koszmarach, kilku butelkach trunku, oraz niezliczonej liczbie wyrzuconych z ust słów w kierunku pewnego mężczyzny, przyszedł czas na wytrzeźwienie. Jak można się domyślić, nie będzie to najprostsze, ponieważ ból głowy zdaje się być nieustępliwy. Ale trzeba wziąć się w garść i zrobić coś porządnego.
Gdy już jako tako doszła do siebie przeszła uliczkami Amsterdamu, w celu odnalezienia chociażby najmniejszej wskazówki, która umożliwiłaby jej natknięcie się z potencjalnym współlokatorem.
Rozglądała się po różnych tablicach, słupach. Nie znalazła nic ciekawego - wszystko było albo zbyt drogie, lub nie nadawało się do zamieszkania. Zrezygnowana chciała już odejść, ale w pewnej chwili zauważyła coś ciekawego. Może warto spróbować?
Wybrała się pod podany na kartce adres, a potem zapukała cicho do drzwi. A nóż to będzie jej szansa.
[Mnie oficjalnie nie ma, ale jestem, bo muszę odpocząć od kucia na egzamin. Coś konkretnego proponujesz? ^^]
- Zatem udajmy się tam, a jak nie wyjdzie, to ja zapraszam na moje śmieci, w sumie jest fajna restauracja włoska na moim osiedlu... tania na dodatek. Ale się okaże. Chociaż sama nie wiem, czy jeszcze jej nie zamknęli, już z pół roku tam nie byłam - uśmiechnęła się rozbawiona swoim drobnym słowotokiem. O ile słowotok mógł być wielki. Bo Mila z zasady mówiła bardzo niewiele. I czasami już więcej niż trzy słowa z własnych ust - potrafiła nazwać słowotokiem. Można ny rzec, że to kobieta idealna. Mało mówi, za to dużo się kocha. Żyć, nie umierać.
Co do restauracji zaś - jej długiej nieobecności tam chyba nie trzeba było tłumaczyć. Wystarczyło zerknąć na jej nienaturalnie chude nogi i wystające żebra. Ale ostatnimi czasy zaniknęły dołki w miejscach policzków, czyli było co świętować!
[Mila Drozd]
[ha, właśnie przeczytałam notkę, prze fajna :) zwłaszcza z doorsami się super komponuje. jak będziesz miała kiedyś fanpage'a na facebooku to i'm in, nawet jako pierwsza!]
Cóż, Angel raczej nie miała się czym przejmować, miała mnóstwo czasu, który zajmowała sobie muzyką, czy też upijaniem się do nieprzytomności z osóbką, która jako tako ją tolerowała. Praca w sklepie muzycznym również w niczym jej nie przeszkadzała, a przecież każdy dopływ gotówki się przyda. Koncerty? Nie była wziętą gwiazdą rocka, czy sławną diwą oper mydlanych. Jeśli jednak się postarała, potrafiła zgromadzić niezłą sumkę w portfelu, za co potem podróżowała. Była wolna, ale czy ciągle można jechać na tym samym wózku? Przecież kiedyś trzeba spoważnieć, być odpowiedzialnym... Szkoda tylko, że przychodzi jej to tak ciężko. Chyba potrzeba jej czasu, ot co.
A teraz, z nutką niecierpliwości czekała, aż wreszcie jej ktoś otworzy. Westchnęła bezgłośnie, mając zamiar się oddalić. Myślała, że właściciel mieszkania okaże się kolejnym głupkiem, który wystawia ogłoszenia dla zabawy, a potem nie otwiera drzwi. Tak więc została mile zaskoczona, gdy przed jej oczyma pojawiła się nieznajoma postać. Angel najpierw zmierzyła go wzrokiem, a następnie nieco się wyprostowała, uśmiechając się kącikiem ust. Uniosła także jedną brew.
- Ty jesteś Savva? - spytała po chwili, nie spuszczając z niego wzroku. - Znalazłam ogłoszenie, które dotyczy wynajmu... - ciągnęła, przechylając głowę lekko na bok.
[ Angel Evans ]
[Jutro pomyślę nad powiązaniem :D]
[ Te, a ja ci napisałam pod notką z opowiadaniem. Nie widziało się, co? Asz ty ty ;P ]
Oczywiście, że zareagowałaby śmiechem. W końcu żadna z niej pani, a to, że skończyła jakiś czas temu osiemnaście lat naprawdę nic dla niej nie zmienia. Robiła różne rzeczy dużo wcześniej niż kilku innych dorosłych, ale czy warto tym się szczycić? Przeszłość należy zostawić w tyle, ot co.
- Wydaje mi się, że po to tu jestem - stwierdziła, unosząc obie brwi. Kątem oka spojrzała na wnętrze, zaraz jednak swój wzrok przenosząc na rozmówcę. - To jak? Oprowadzisz mnie? - spytała, nieco się prostując. Nie chciała być zbytnio namolna, więc w każdej chwili mógł ją odesłać z kwitkiem. Zrozumiałaby to, lecz milej by było, gdyby wpuścił Angel do środka.
[Nie mam lepszego pomysłu niż to, że Bran przed zapisaniem się do szkoły zgodziła się na rozmowę ze studentem psychologii w ramach jakiegoś projektu przystosowywania przyszłych psychologów do zawodu.]
Ruszyła za nim, nieco kuląc się z zimna, ale zaraz mieli być w ciepłym - i co najważniejsze! - suchym miejscu, żeby sobie bezstresowo posiedzieć, porozmawiać i żyć szczęśliwie suchym i zagrzanym, popijając coś i popalając. Bo pogoda zupełnie nie wskazywała na to, że jest późna wiosna.
- Na którym roku jesteś, Savva? Bo nawet nie wiem - przypomniała sobie nagle, przy okazji w myślach oceniając na który rok jej wygląda. Drugi, albo trzeci. Pierwszy nie, przecież znali się jeszcze rok temu, więc najwyżej wtedy musiał być na pierwszym... a zresztą, co za różnica?
[ Aktualne ;D Savva mógłby zagrać w pubie, w którym często gra Will i przez to mogą się znać, o. Co ty na to? ]
Trzy minuty spóźnienia. Cholera jasna! Jak tak dalej pójdzie, to zacznie spóźniać się wszędzie. Dlaczego wcześniej nie miała z tym problemów? Dlaczego spóźnia się zawsze, jeśli ma załatwić coś z uczelnią lub na uczelni?
Przybiegła pięć minut po czasie. Najpierw usiadła (nie ma to jak zrobienie researchu przed spotkaniem na temat studenta, który ma ją przepytywać), potem zabrała mu kawę sprzed nosa, upiła łyk, odkaszlnęła i odgarnęła włosy z twarzy.
- Wybacz, że Ci tak kawę, ale nie wymówiłabym ani słowa... Zatrzymała mnie jakaś gruba baba, żeby przypomnieć, że mam się z Tobą spotkać. Brandi Jones jestem, tak w ogóle.
Wyciągnęła w jego kierunku dłoń.
Nie była skandalistką, choć jej zachowanie mogło o tym świadczyć - rzadko ktoś był tak pewny siebie i tak szczery, i tak gorący, i tak głośny, i zwracający na siebie uwagę. Ale Brandi nie chciała robić szumu wokół siebie, chodziło raczej o to, że... jak się szczerze podejdzie do drugiego człowieka, to i on będzie szczery. Prosta dewiza życiowa. Nie zawsze się sprawdzała, właściwie prawie nigdy, ale przynajmniej była oryginalna i jej, Brandi.
Jeśli o nią chodzi, to akurat najmniej uwagi poświęciła właśnie tej marynarce, czy kurzowi. Sama nie była jakimś wielkim pedantem (w przeciwieństwie do jej obecnej współlokatorki, czy choćby jej własnej siostry), ale nie można od razu powiedzieć, że prędzej jej do świni, niż pospolitego człowieka. Dbała o czystość, lecz nie przywiązywała do niej aż takiej wagi. Dużo bardziej pociągała blondynkę gra na gitarze, czy podróże.
I oczywiście wspomniane eksperymenty na własnej wątrobie.
Spokojnie rozglądała się po pomieszczeniach, skupiając swoją uwagę raczej na detalach. Musiała przyznać, że mieszkanie było dość... przyjemne? W każdym bądź razie odpowiadało Angel.
Uśmiechnęła się kącikami ust, a potem oparła o jedną ze ścian, wzrok przenosząc na chłopaka.
- Nie mam stałych zarobków, utrzymuję się z dorywczej pracy w sklepie muzycznym. Czasami też gram - poinformowała, nieco się prostując. - Byłabym zainteresowana wynajmem... Tylko pytanie, czy Ty widzisz mnie jako swoją współlokatorkę. No i, czy ten brak pracy nie jest jakimś problemem... - uniosła jedną brew, krzyżując ręce oraz wciąż uważnie śledząc jego ruchy.
Lilah problemów ze spaniem nie miała, choć w jej wypadku często było to zasypianie w cudzym łóżku. Do swojego mieszkania obcych sprowadzać nie lubiła, więc zawsze lądowała u tej drugiej osoby. Sztukę łączenia nauki, imprezowania i pracy miała doskonale opanowaną, dzięki czemu nie musiała wyglądać jak żywy trup na porannych zajęciach. Tego dnia postanowiła jednak zrezygnować z wykładów z jednym z najbardziej nudnych belfrów, jakich miała okazję spotkać w swoim życiu, na rzecz spotkania z domniemanym studentem psychologii, który jakoby miał jej pomóc. Nie pomyślała, że o godzinie dziewiątej rano niektórzy ludzie jeszcze śpią lub odpoczywają. Spieszyło jej się z pracą i nie zważała na nic i na nikogo. W końcu działała w słusznej sprawie, czyż nie?
Bezwiednie zmierzyła chłopaka wzrokiem. Potargane włosy i nieprzytomny wzrok wskazywały na to, iż prawdopodobnie przeszkodziła mu w drzemce. Ewentualnie mógł mieć taką urodę, albo „stajla”, bo kto wie – może bycie zombie było teraz trendy? Cassell postanowiła się nad tym nie zastanawiać, tylko od razu przejść do rzeczy.
- Delilah Cassell – przedstawiła się, podając mu rękę. Kusiło ją, by powiedzieć coś w stylu „Czy chciałby pan porozmawiać o prawdziwym, miłosiernym obliczu Boga?”, ale tę myśl skwitowała jedynie nieznacznym uśmiechem.
- Danielle powiedziała, że pomożesz mi w odkryciu psychiki człowieka, co pomoże mi w stworzeniu pracy zaliczeniowej – wyjaśniła szybko.
Prześlij komentarz