LISTA POSTÓW

niedziela, 19 maja 2013

but i have grown too strong


 - Tone? - szepnęła Jones, wzdychając lekko. - Myślę, że znowu zgubiłam majtki u ciebie.
Tony uśmiechnął się zadziornie, a potem zagarnął Brandi ku sobie.
- Nie zgubiłaś, chowam je po szafach, bo lubię Cię bez majtek.
Co się potem zaś działo, tego nawet najstarsi górale i Milka nie chcą wiedzieć.


Brandi Jones
# 23 lata # studentka drugiego roku medycyny # Angielka #
posiadaczka psicy o imieniu Wasp # wierna miłośniczka jazzu i seksu z kobietą
# lesba jakich mało # amsterdamski hero # muzyczne cielę #
gimnastykuje się... jakoś # problemy finansowe # ma jednopokojowe mieszkanie
# w którym trzyma materac, komodę i psa, i nic więcej # 
nienawidzi pić brandy # lubi częstować jedzeniem # i lody cytrynowe # pije alkohol
# czasami budzi się w niej wersja seksowna #
kocha Go # kocha jego myśli # włosy # usta # nos # oczy # dłonie # palce # paznokcie# pępek




udaje, że Słońce nie zaszło



Wy wiecie, że Was kocham. Chuje.

historia Słońca
Brandi ma znajomkóff
Krowa, czyli witaj tatusiu 
Wiersz przyzywający autorów
Robert Downey Jr - galeria 


PROPOZYCJE WĄTKÓW

Brandi ma teraz praktyki w szpitalu, więc jeśli ktoś chce tam zacząć - proszę bardzo. Codziennie biega z Wasp po okolicach. Chwilowo bezrobotna. Szuka pracy.




Ania jechała rowerkiem. Spadła, ale dlaczego nie płacze? 

Bo kierownica przebiła jej płuco! :)

90 komentarzy:

muminek pisze...

[Jenny uwielbia sporty, ale nie może ich uprawiać. Ale można założyć, że ktoś ją gdzieś wyciągnął, żeby przynajmniej poobserwowała:D]

Jenny

muminek pisze...

[Tyyyy, ja już nie dam rady :c]

Lester pisze...

[Wiedziałam, że wrócisz, pało.
Szykuj się na wątek z Adasiem, prędzej czy później coś musi Nam się udać.
Teraz widzę ich w jakiejś hardkorowej akcji, kiedy to Lester próbuje ściągnąć swojego kociaka z drzewa/dachu/wiaty, a że wychodzi mu to mizernie, superhero Amsterdamu wkracza do akcji. Co Ty na to?]

red shoes pisze...

{Po co wszystkim aspołeczna Sasha? o.O}

Noah Zamoysky pisze...

[Cześć, cześć. Winda to dobry pomysł. Tylko nie wiem, gdzie ta winda mogłaby się znajdować. Może w jakimś centrum handlowym? Co Ty na to?]

lilac sky pisze...

[Brandzia :)]

red shoes pisze...

{Ale wiesz, że Julia to nie Sashka i ona na imprezach podpiera raczej ściany, bo po prostu nie wie, jak się bawić? A ćpać, też raczej nie ćpa? :D}

equilibrium pisze...

[ Ahoj, piracie! ]

lilac sky pisze...

[Skoro jednak preferujesz przy zostaniu przy Bran, to tak sobie myślę, że na wątek można się pokusić :>]

Anonimowy pisze...

[chuje : )]

H. F. pisze...

[jak ludzie poruszają temat homoseksualizmu, to niepełnosprawności też powinni xd
ja nie jestem niepełnosprawna, jednak znam dość dobrze kogoś kto jest i mam nadzieje że dam radę z tą postacią ;)
dawaj pomysł na powiązanie, bo wolałabym żeby się juz znały, cokolwiek !]

H. F. pisze...

[można zrobić tak, że dziewczyny się poznały gdzieś w szpitalu, ale w sumie nie utrzymywały kontaktu i teraz H. ogarnie, że to przecież jej była 'lekarka', hm?]

Noah Zamoysky pisze...

[Domyśliłem się.]

Każdy, nawet taki Claude, który wydawał się być kompletnie nie z tego świata ze względu na nietypowe miejsce pracy, musiał od czasu do czasu zrobić jakieś zakupy w centrum handlowym. Nie chodziło tutaj o napakowanie do walizy miliona ubrań z drogich sieciówek czy nałożenie na stopę pięciu par butów (śmierdzących skórką i jeszcze z metkami) jednocześnie, żeby dodać sobie te plus dziesięć do bycia fajnym, ale o zwyczajne, najnormalniejsze w świecie zakupy spożywcze. Wszyscy przecież doskonale wiedzą, że każda szanująca się galeria handlowa w Amsterdamie (i w ogóle każda szanująca się galeria) ma w swoich ścianach tani supermarket. I owi wszyscy, którzy zawsze wszystko wiedzą, cały tydzień przygotowują się do tego, aby w weekend wyjechać z niego z koszem jedzenia typu zupki chińskie czy spaghetti do mikrofalówki. Traiylor być może był pracownikiem sklepu okultystycznego, ale nie znał czarów na to, aby zakupy robiły się same. Musiał więc, jak każdy przeciętny obywatel, ruszyć dupę sprzed telewizora, założyć łańcuch na przyrdzewiały rower i przejechać się do centrum handlowego na zakupy.
Zgodnie z zapowiedzią, Claude podjechał pod galerię, przypiął swój niepierwszej młodości środek transportu i wszedł do środka z zamiarem kupna niezdrowego pół-gotowego żarcia dla siebie i kilku kilogramów solidnie otłuszczonej kiełbasy dla psa. Pierwsze co zrobił, to rozejrzał się dookoła, do czego zmusiła go przechodząca grupka dziewczyn, za którymi aż żal było nie patrzeć. Dopiero potem, kiedy już się otrząsnął z letargu, bo trzeba wiedzieć, że ładne kobiety zawsze wprawiały go w osłupienie, zaczął planować trasę, którą powinien iść, aby dojść do supermarketu.
Wtedy właśnie w oczy rzuciła mu się winda.
Nawet nie wiedział, że w tym centrum jest coś takiego. Zawsze zasuwał schodami - ruchomymi czy zwykłymi, ale jednak schodami, nigdy jednak nie jechał windą. Ponieważ trochę mu się spieszyło (do pustego domu, bo Damon został na noc w sklepie), ponieważ miał dużo do zrobienia (o tak, bo przecież leżenie na łóżku i wgapianie się w sufit mogło mu zająć w cholerę czasu), szybko podjął decyzję o przetransportowaniu swojej osoby tym blaszanym urządzonkiem, które miało być zdecydowanie szybsze.
Automatyczne drzwi rozsunęły się przed nim chwilę po tym, jak znalazł się przed nimi. Wnętrze było na tyle przestrzenne, że mogło pomieścić kilka osób - na szczęście w środku znajdowała się tylko jakaś kobieta. Claude, nie wysilając się ani na dzień dobry, ani na pocałuj mnie w dupę, stanął na środku maksymalnie wyprostowany, z głową uniesioną do góry, jakby chciał powiedzieć: patrzże na mnie, jestem królem tej windy!.
I wtedy jego królestwo wydało z siebie dziwny dźwięk. Wydawało z siebie dziwnym dźwięk i zatrzymało się gwałtownie.

red shoes pisze...

{Jak już coś wymyśliłaś, to rozpocznij :D Mogę cię o to prosić? ;P}

red shoes pisze...

{Nie mam dzisiaj do tego głowy.}

Angel Evans pisze...

[ To jak, zaczynamy coś? Może tak: Brandi była przypadkowo, bądź też z jakiejś innej przyczyny na czymś w stylu "koncert młodych talentów", gdzie udział brałaby Angie. A że dziewczyna gra całkiem nieźle i w ogóle rzuca się w oczy, to Brandi mogłaby ją jako tako zapamiętać. Potem, spotykając się na jakimś koncercie/ulicy/przystanku/bądź jeszcze gdzie indziej, Jones by ją zauważyła/Angel by o coś ją poprosiła i wtedy twoja postać by sobie ją przypomniała. Chyba tylko taki pomysł mam ;d ]

H. F. pisze...

Dzień jak co dzień. Pogoda nie była ani zbyt ładna, ani nazbyt trudna do zniesienia przez spiesznie przechadzających się ludzi. Większość pewnie gna na jakieś spotkania biznesowe, bo dochodziła właśnie godzina 14. Część może skończyła już pracę i jak najszybciej chciała by przemieścić się do domu, by zjeść obiad i usiąść w swym ulubionym fotelu i odpocząć po męczącym przedpołudniu, jednak korki na głównych ulicach stanowczo to uniemożliwiały. Każdy ganiał za swoimi sprawami i nawet nie miał czasu się zatrzymać. Pewnie gdyby ktoś nagle zasłabł, albo jakaś sławna osoba pojawiłaby się na jednym z przystanków metra ludzie by jej nie rozpoznali. To było chyba najbardziej przykre zdaniem brunetki, przynajmniej teraz, bo jeszcze jakiś czas temu sama była totalnie zabiegana i bardzo to lubiła. Gdy ledwo znajdowała czas na oddychanie czuła, że żyje, że jest coś warta, że w czymś jest dobra i to coś właśnie sprawia, że czuje się spełniona i daje jej szczęście. Teraz? Został jej wózek, nic więcej. Kilka fioletowych rurek, cztery kółka, siedzenie i uchwyty. Teraz to jej świat i chce czy nie musi się z tym pogodzić. Chodziła na rehabilitacje, starała się – dobra nie starała się, ale pozwalała by robili jej wszelkiego rodzaju zabiegi, nawet nie narzekała na ból i nie była zbyt niemiła dla lekarzy, choć i tak wmawiała im już od początku, że to nic nie da. I miała rację. Sprawności w lewej nodze jest tyle co wrażeń na wędkowaniu.
Co teraz robiła brunetka? Jechała na uczelnie. Musiała pozałatwiać kilka spraw związanych ze studiami i ostatecznie zdeklarować się, że to właśnie tam chce się uczyć. Nie była niczego pewna, niczego prócz tego, że już nie zatańczy, dlatego została zmuszona do innych studiów. Na wydziale artystycznym niestety nie zagrzeje miejsca, choćby chciała. Straciła nadzieje , a to podobno najgorsze stadium. Pech. Powinni się cieszyć że wybrała jakiekolwiek inne studia, bo przecież nie wyobrażała sobie życia bez tańca. Ale jak widać, można żyć bez powietrza.
Powoli, niczym zmęczona czymś, wjechała podjazdem dla osób niepełnosprawnych i rzecz jasna musiała poczekać przed drzwiami, bo jacyś nazbyt rozbawieni studenci musieli przepchnąć się przed nią. Nie chodziło by otwierali drzwi inwalidzie, ale może chociaż poczekali aż dziewczyna przejdzie? Czy tam przejedzie. Gdzie wychowanie? Zamiast ludzi, kobiety rodzą stado niewychowanych palantów.

[przepraszam, że dopiero teraz i za wszystkie błędy]

Angel Evans pisze...

[ Kurde, ona zespołu nie ma xD To może... hmmm... hmm... No nie wiem, ciotka znowu jej najazd na mieszkanie zrobi, kot będzie uciekał przez okno, przewali doniczkę i spadnie na ulicę, prawie że zabijając Brandi? XD ]

zgniły anioł pisze...

[Wymyśl, bo co coś tam, nie lubię niedopracowanych znajomości, nigdy nie umiem się w nich poruszać. A potem chlać, pewnie, mogą - Adaś jest do tego pierwszy. Choć są czynności, do których jest pierwszy jeszcze bardziej.
I mów mi, co z Wirginią, mam się tam produkować, rozruszasz coś czy sobie odpuścić?]

H. F. pisze...

Brunetka zawsze miała to co chciała – chodziła na balet. Problemy finansowe jej nie dotyczyły, mimo iż ojciec biologiczny zwyczajnie zawiał jak dowiedział się o fasolce znajdującej się w brzuchu jej mamy. Obraz totalnego tchórzostwa? No raczej. Proszę państwa mamy dwudziesty pierwszy wiek, a facet nie potrafi nawet zachować odrobiny honoru i chociażby wspomagać finansowo kobiety, której zrobić dziecko. Cóż. Prócz takowych zachowań świat jest nosicielem o wiele większego zła. Od utraconych marzeń, po fałszywych ludzi, na których widok brunetkę zaczyna po prostu nosić. Tej cechy po prostu nienawidzi. Zakłamanie oraz fałszywość to chyba najgorsze z połączeń, dlatego gdyby brunetka mogła to by wstała z tego cholernego łóżka i pozabijała wszystkie parszywe kurwy, bo inaczej takich ludzi nazwać po prostu nie można.
Dość, że ludzie byli fałszywi to jeszcze nie potrafili się zachować i zwyczajnie przepuścić dziewczynę pierwszą. Banda goryli i takie tam. Nie ma co ich wyzywać, Feving. I tak nic im nie powiesz, choć tyle przykrych słów na ich temat ciśnie ci się na usta.
Gdy ktoś zaczyna za tobą krzyczeć zagryzasz wargę. Nie potrzebujesz pomocy, a ktoś odwala za ciebie robotę opieprzenia niewychowanych dzieciaków. Nieładnie Feving. To było Twoje zadanie a ty nie chciałaś by ktoś znów nadmiernie zwracał na Ciebie uwagę, bo i tak robisz szum tym wózkiem.
- Nie, dzięki.. - pomocy kategorycznie odmawiasz i szybko wjeżdżasz wózkiem do środka. Chcesz chociaż sprawiać wrażenie samodzielnej. Oj, biedna istotko.

lilac sky pisze...

[A skąd takie pomysły na sceny prosto z amerykańskich filmów? :P W zasadzie to ja myślę, że może Amelkę uratować od jakiegoś natrętnego gościa. Pijaczyny czy coś xD]

Noah Zamoysky pisze...

Claude maksymalnie wytrzeszczył oczy, co musiało wyglądać naprawdę komicznie, kiedy kobieta podeszła do konsoli, popykała, popykała i postawiła szybką diagnozę, przedstawiając po tym swoje zdanie na temat rychłej przyszłości, która najpewniej ich czekała. Plus całej tej sytuacji był taki, że tym oto sposobem Traiylor uświadomił sobie, że to nie on tutaj jest dziwny. Wszyscy zawsze zarzucali mu, że tylko osoba niespełna rozumu (czasem używali słów zdecydowanie mocniejszych, zdecydowanie mniej przyzwoitych i zdecydowanie bardziej uderzających) może sprzedawać w sklepie okultystycznym, w dodatku nie dla pieniędzy, ale dla frajdy. Otóż w tym momencie światopogląd Claude'a (z pewnością spotkałoby to również innych ludzi, gdyby tutaj byli) legł w gruzach. Nie trzeba było spędzać w cholerę czasu w Trzecim Oku. Księgach i Ziołach., aby być zdrowo pogrzanym.
- Brandy? - zapytał Traiylor po chwili milczenia, bo tak był zaaferowany pykającą nieznajomą, że aż mu na chwilę odebrało mowę. Zerkając raz za razem to na wyciągniętą w jego stronę dłoń, to na resztę, do której owa dłoń była przyczepiona, zastanawiał się, ki diabeł przywiódł go w to okrutne miejsce. - Napiłbym się brandy.
Wyminął kobietę, ignorując jej rękę, i podszedł do konsoli z miną: jesteś babą, nic nie umiesz. Najpierw przyjrzał się uważnie przyciskom, potem przesunął palcem w powietrzu, zastanawiając się, który wybrać, i nacisnął.
JEBUT. Światło w windzie zgasło.
- Na wszystkie allahy, buddy i jezusy! - krzyknął, walając w guziki. Gdy uświadomił sobie, że robi z siebie idiotę, wyprostował się ponownie i spojrzał - jak mu się wydawało - na towarzyszkę niedoli: - Brandy. Tak, wypiłbym sobie brandy.

Owca. pisze...

[ Cóż, ja już nie wiem, z kim wątek miałam, a z kim nie, sklerozę mam.
No, ale pomysł brzmi spoko. Mam zacząć czy mnie wyręczysz? C: ]

Sava

lilac sky pisze...

Amelie nie wyobrażała sobie, by znaleźć się w podobnej sytuacji jak Bran i przyjąć ją z takim spokojem. Dla niej zawaliłby się wtedy cały świat, wszystko straciło sens, a ona pewnie skończyłaby jako wrak człowieka. Ciąża była bowiem czymś, o czym, zaraz po ślubie, panienka Morel wielce marzyła. I choć to pierwsze marzenie miało się już za całkiem niedługo spełnić, to jednak na dzieci czas nie przyszedł. No chyba, że los zdecyduje inaczej. Nie wszystko w końcu było można zaplanować co do joty.
Pech chciał, że znowu musiała zostać dłużej w pracy, więc wracała wieczorem, niemal padając ze zmęczenia. Cały dzień biegania, załatwiania rozlicznych spraw, to było wykańczające, choć dostarczało niesamowicie wiele radości. Nie zwracała chyba zbytniej uwagi co się dzieje sokoła niej, wracając drogą tą samą co zwykle. Nie zauważyła nawet kiedy dokładnie, grupa mocno wstawionych mężczyzn zaczęła najpierw za nią iść i rzucać mało przyjemnymi komentarzami, by w końcu znaleźć się zdecydowanie zbyt blisko niej i wprawić panienkę Morel w prawdziwą panikę.
Na szczęście przybyła z odsieczą Bran, której w tym momencie Amelka spodziewała się chyba najmniej, a której w pierwszym momencie nawet nie poznała. Niesamowite jak bardzo się zmieniła. Zupełnie nie jak Brandi. Gdyby nie cięty język i zachowanie, pewnie nawet nie byłaby w stanie uwierzyć, że stoi przed nią nie kto inny, jak własnie ta dobra znajoma.
- Chyba nie...- wymamrotała, wciąż będąc w wielkim szoku, nie do końca wiedząc, co bardziej wprawiło ją w ten stan. Widok zmienionej Brandi, czy grupa naprzykrzających się pijaczków.- Dobrze Cię widzieć.- wykrztusiła w końcu, siląc się na lekki uśmiech.
Nie wiedziała zbytnio co do końca robić, jak się zachowywać, niemniej jej wypowiedź była jak najbardziej szczera. Pomimo różnych historii i zajść, stęskniła się za Bran.

lilac sky pisze...

Na słowa Brand, Amelie zareagowała delikatnym uśmiechem, spoglądając na przyjaciółkę z wdzięcznością za uratowanie z opresji, a potem nawet odważyła się zaśmiać cichutko. Ot, brakowało jej tego bezczelnego języka i jasnego wyrażania myśli przez Bran.
- Nie, karate się nie nauczyłam. Prędzej bym zginęła, niż coś zrobiła.- stwierdziła z kwaśną miną, pierwszy raz w życiu faktycznie się nad tym zastanawiając. Gdyby zdarzyła się podobna sytuacja, a nikt z otoczenia by nie zareagował... Amelka mogła snuć tylko coraz gorsze czarne scenariusze, ale jaki to miało sens? Ciarki i tak przeszły jej po plecach, więc wolała zmienić temat.
- Zmieniłaś się.- palnęła, choć w gruncie rzeczy były to stwierdzenie kwestii, która mocno ją intrygowała. Skąd taka przemiana u Bran?- No wiesz, wizualnie. Kiedyś sukienki średnio Ci podchodziły. A teraz... Dobrze, że chociaż deskę wciąż masz. No i swój niepowtarzalny charakter. Inaczej bym Cie nie poznała. Zupełnie.

lilac sky pisze...

Na pewno nic, dla Amelki nie znaczyłoby to nic, bo Bran mogła robić ze swoim życie i seksualnością co jej się tylko podobało. W tej kwestii Morelka nic mówić nie mogła, nawet nie chciała i nie uważała, że w ogóle ma coś do powiedzenia. Każdy szukał szczęścia na swój sposób. dla każdego też inaczej ono wyglądało.
Zaśmiała się wesoło, gdy Brandi poruszyła w sugestywnym geście brwiami, tłumacząc dlaczego to niby tak nagle polubiła sukienki. Wydawał się to mocno racjonalny argument.
- Jak dobrze, że ja mam studia już za sobą. Ale to prawda, bez wątpienia zmieniają człowieka.- przyznała czarnobrewce(masz, ciesz się xD) rację i posłała jej swój wesoły uśmiech.- W ogóle dużo rzeczy ostatnio się zmienia...- dodała, momentalnie się rumieniąc. Długo i tak by nie wytrzymała, tając fakt o zaręczynach, z których była potwornie dumna, ale zwłaszcza przeszczęśliwa. Już bawiła się pierścionkiem na palcu, trochę w nerwowym geście, chyba licząc, że Bran sama się domyśli, a Amelka nie będzie musiała wszystkiego streszczać.

lilac sky pisze...

No cóż, w życiu Amelki, poza tą jedną, większych zmian nie było od czasu, kiedy widziały się po raz ostatni. A już na pewno nie gdy chodziło o pana architekta, który z resztą nigdzie nie wyjechał, jak głosiły zasłyszane przez pannę Jones ploty, wręcz przeciwnie.
- Może być i kawa.- przyznała ugodowo Amelka, jak to ona już miała w naturze i ruszyła wraz z Bran do najbliższej kawiarni. Poza tym, na kawę zawsze była dobra pora.- Chyba, że wolisz coś zjeść. Mnie to naprawdę obojętne. W sumie, lepiej żebym nic nie jadła, bo i tak jak wrócę do mieszkania będę musiała wzorowo zjeść kolację.
Było z nią trochę jak z przedszkolakiem, ale w gruncie rzeczy nie było na co narzekać. Chociaż pilnowana z jedzeniem przez narzeczonego, to przecież nie musiała gotować, wszystko miała zawsze zrobione i podane. Aż takie udogodnienie, podczas, gdy i tak miała ostatnio masę spraw na głowie. A co to dopiero będzie, jak do wszystkiego dojdą jeszcze przygotowania do ślubu?

lilac sky pisze...

No tak, problemy z którymi Amelka nigdy się zmagać nie musiała, patrz, pieniądze od rodziców zawsze miała, a jak nie od nich to od babci, a też nigdy nie szalała tak, by wszystko przepić, czy wydać na innego rodzaju rozrywki, czy czasoumilacze. Była zawsze względnie grzeczną i dobrze ułożoną osóbką. Wyskoki zdarzały się stosunkowo rzadko, a już na pewno teraz, jednak Bran była takim jej jednym wyjątkiem od reguły.
Zaśmiała się, tak trochę nerwowo, na reakcję Bran odnośnie kolacji. No bo niby kto mógłby jej robić kolacje? Przecież nie brat, który ledwo o siebie mógł się zatroszczyć. Do tego lenistwo na pewno nie pozwoliłoby mu, by z zapałem biegał wieczorami do siostry, byle tylko ją nakarmić. Już prędzej w drugą stronę.
- Joshua.- mruknęła niezbyt głośno czy wyraźnie, ale od razu uśmiechając się od ucha do ucha.

lilac sky pisze...

To chyba nie była kwestia Bran, ani tego, że sprowadza grzeczne dziewczynki na złą drogą. Każdy przecież, nawet taka Morelka, chciał kiedyś spróbować czegoś nowego, zaznać smaku nieznanego, zakazanego owocu. W szczególności, gdy było się ciekawą świata gówniarą.
- W zasadzie to nie cały rok.- sprostowała, rumieniąc się tylko bardziej, teraz musząc już chyba wyglądać naprawdę głupio. Jak taki rabarbarek. Może i na swój sposób uroczy, ale jednak, rabarbarek.- Co nie zmienia faktu, że- tu wzięła głęboki oddech, by z prawdziwą dumą zaprezentować czarnobrewce(bosz, chyba też mi się to spodobało xD)dłoń na której widniał zaręczynowy pierścionek.- możesz rozglądać się za sukienką na wesele.- oznajmiła radośnie, w jednej chwili cała promieniejąc. Po raz pierwszy w życiu Amelka była tak bardzo, prawdziwie szczęśliwa. Zaśmiała się nawet radośnie, potem zapiszczała niezbyt głośno, jak jakaś głupia nastolatka, ale trudno było nie dzielić się tą euforią, która wprost ją rozpierała. Do tego Bran była pierwszą osobą, która się o tym zacnym fakcie dowiedziała.
Nareszcie życie panienki Morel zaczynało się pomyślnie układać.

lilac sky pisze...

Takiej reakcji ze strony Bran, Amelka spodziewała się chyba najmniej. Owszem, trudno było zazwyczaj przewidzieć zachowanie czarnobrewki, ale to akurat wykraczało poza wszelkie potencjalne scenariusze, jakie miała w głowie panienka Morel. Mimo to z radością przyjęła jej entuzjazm i przytuliła, gdy ta z piskiem rzuciła się jej na szyję.
- Nie.- stwierdziła rozbawiona, kiedy to Brandi zarzuciła ją tymi wszystkimi pytaniami, na które przecież nie znała jeszcze odpowiedzi.- Póki co, jesteś pierwszą osobą, której o tym mówię. Nic jeszcze nie jest zaplanowane. A sukienkę, a i owszem zaprojektuję, a właściwie wykonam, bo projekt mam już od dawien dawna w głowie.- zaśmiała się jeszcze raz, ciesząc się, że przyjaciółka podziela jej szczęście.
Trzeba przyznać, że Amelka jeszcze niewiele myślała nad całą uroczystością, raczej rozkoszując się nową okolicznością w jakiej się własnie znalazła. Nie była już bowiem dłużej panną, ale narzeczoną, a przyszła panną młodą i nie da się ukryć, bardzo jej to odpowiadało. Ślubem zaś zamierzała przejmować się później. W swoim czasie.

Unknown pisze...

Mila wpadła w odwiedziny do swojej starej szefowej, teraz już tylko dobrej znajomej. Przyjaciółka to za duże słowo w tej relacji, bo w zasadzie nie wiedziały o sobie zbyt wiele. Mniejsza z tym, faktem było, że odwiedziła Lotte i przy okazji postanowiła kupić mały, wiosenny bukiecik konwalii do swojego mieszkania. Stała oparta o ladę z kwiatami w ręce i gawędziła z kwiaciarką, dowiadując się, że szefowej nie ma. Była nieco zawiedziona, ale szybko o tym zapomniała, gdy usłyszała znajomy głos za sobą.
Odwróciła się gwałtownie i wyszczerzyła białe zęby w przepełnionym radością uśmiechu:
- Brandi Jones, Toniek zrobił z ciebie kobietę! - mrugnęła do niej i rzuciła się dziewczynie na szyję. Nie miała przecież na myśli nic złośliwego, taki ot żarcik. Przecież Mila wiedziała, że Bran jest kobietą, oj, dokładnie to sprawdziła! Co prawda było to już jakiś czas temu, ale jej jedyne lesbijskie doświadczenie nie zostało ot tak wymazane z pamięci.
- Ładne perfumy, tak swoją drogą.

lilac sky pisze...

Sukienkę przecież zawsze było można poprawić, a jeśli nawet nie, to kupić nową. A do tego skąd Bran mogła wiedzieć, czy Amelce nie strzeli do jej pięknego łebka pomysł, żeby i kreację dla czarnobrewki nie zaprojektować? W tej chwili wszystko było możliwe. Pełna euforii i zachwytu ze zmian w swoim życiu, Amelka skłonna była góry przenosić. I nie tylko.
- Nie sądzę byśmy teraz były jakoś stare, ale to fakt, byłyśmy młóde i głupie.- przyznała wesoło, a potem roześmiała się nie tylko z samej reakcji Bran, ale również zapędów do pomocy przy całym przedsięwzięciu, które na dobrą sprawę nie było nawet zaplanowane.
- Spokojnie. Pomoc na pewno się przyda, ale to w swoim czasie.- dodała spokojnie, dalej cała promieniejąc bardziej niż zwykle, a znając życie pewnie szybko jej taki stan nie przejdzie.- Co do zaręczyn, to cóż... Joshua oświadczył mi się dopiero co, kilka dni temu, w moje urodziny.

Angel Evans pisze...

Trzeba przyznać, że ostatnio nie chodziła na żadne imprezy. Nawet do klubów wybierała się bardzo rzadko, ot, chyba po prostu przestało jej się chcieć. Kto by pomyślał... Jeszcze dwa lata temu, albo rok, nikt by nie powiedział, że ta rozkapryszona, chamska, zamknięta w sobie blond czupryna może stać się spokojnym człowiekiem, które być może kiedyś będzie przypominać aniołka. Dobra, może z tym aniołkiem to lekka przesada... Jednak widać było naprawdę dużą zmianę.
Co prawda, nie można powiedzieć, że tak całkowicie skryła się w domowym zakątku, dzierżąc w ręce książkę kucharską i zapieprzając z mopem po kafelkach niczym perfekcyjna pani domu. Co to, to nie. Coś przecież wciąż musiało pozostać w niej z byłego diabełka, pewien pociąg do ekstremalnych rzeczy, czy chociażby chęć spędzenia czasu z pewnym towarzystwem zostało.
Dlatego też od razu dała się wyciągnąć na imprezę organizowaną przez jednego z jej starych kumpli. Kończył właśnie dwadzieścia pięć lat, które zechciał hucznie świętować. Tłum ludzi i przelewany z puszek do gardeł alkohol wypełniał cały dom organizatora imprezy, nie zapominając o głośnej muzyce i napalonych nastolatkach, które nie wiadomo skąd się wzięły.
Bosko.
Angel obserwowała jakąś całującą się parę zastanawiając się, czy może jednak się wzajemnie zaduszą, czy zrobią sobie małą przerwę na schadzkę do łazienki. Cóż, nie było to jednak zbyt pasjonujące zajęcie, więc po krótkiej chwili wstała z fotela, na którym siedziała i udała się do kuchni obecnie całkowicie opuszczonej. Sięgnęła po jeden z kubków, zwilżyła usta w alkoholu, a potem skierowała się w stronę holu. W pewnym momencie zgasło światło - padły korki, można było się tego spodziewać.
Będąc w całkowitej ciemności Angel nie wiedziała, w którą stronę powinna iść. Była tutaj pierwszy raz, a dom cieszył się naprawdę sporymi rozmiarami, więc krocząc korytarzem (jak jej się wydawało), po prostu się zgubiła.
- Jasna cholera... - warknęła, przygryzając dolną wargę. Oparła się o ścianę. Zaraz. Chyba jednak nie o ścianę, bo chwilę później upadła na podłogę i usłyszała jakiś trzask.
Drzwi się zamknęły, a otworzyć je można tylko od strony zewnętrznej. Super.
Wstała z podłogi próbując zobaczyć cokolwiek. Nagle dostrzegła jakąś postać w rogu pomieszczenia.
- Przynajmniej mam kompana... - mruknęła do siebie.
- Nie zabijesz mnie, prawda? - spytała, krzyżując ręce na wysokości piersi.

Unknown pisze...

To nie tak, że nie kontaktowała się z Tonym przez Brandi. Przynajmniej miała nadzieję, że tak nie jest. Po prostu nie byli nigdy zbyt blisko siebie, w sensie... fizycznie to i owszem, ale to chyba jedyne co ich łączyło. Więc gdy wyjechała na początku mailowali przez chwilę, ona poznała faceta potem faceta i jakoś się... urwało. Więc nie miała pojęcia, że Tony uciekł, a i jak rozmawiała z Brandi, jakoś omijały ten temat. Więc nie miała pojęcia. Teraz, po roku przerwy uczucie do Bran uleciało i bardzo była z tego rada, bo mogła na nią patrzeć bez bólu serca, jak na dobrą starą przyjaciółkę.
- Wyglądam jakbym wiedziała? - powiedziała, bo minę miała zaskoczoną i nieco speszoną, w końcu wiedziała ile znaczył dla dziewczyny, ale zaraz się uśmiechnęła wesoło.
- No to musimy to uczcić! Może wpadniesz dzisiaj na kolację - zaproponowała i spojrzała na zegarek. Była szesnasta dopiero, więc zdążyłaby spokojnie wszystko przygotować. Fajnie byłoby mieć dla kogo co gotować, bo sama Mila jadła tyle co kot napłakał. Co chyba widać na załączonym obrazku...

red shoes pisze...

{Może spotkanie po latach? Przysłowiowe spotkanie po latach, po prostu Sasha była na tym odwyku drugi raz i się trochę ustabilizowała, i dopiero wtedy wróciła do Amsterdamu. Znalazła pracę, mieszkanie, odnowiła trochę kontakt z rodziną. Lepiej wygląda, nie ćpa, taka promienna się zrobiła - z wyglądu, w gruncie rzeczy dalej jest małomówna. No i może Brandi będzie ze znajomymi w "Placebo" i zaczepi Sashę, a dopiero potem ją pozna? ;P}

red shoes pisze...

{No to kolega, który miałby urodziny, stawiałby Bran drinki? ;P Hm.. Jaka impreza?}

red shoes pisze...

{Jakiś niezależny festyn czy coś? Dalej z motywem spotkania "po latach"?}

red shoes pisze...

{Ognisko też może być ;D Ale dlaczego ty nie zaczniesz? ;D Czy nie ja pierwsza coś zaproponowałam? ;D}

red shoes pisze...

Ciężko powiedzieć, czy Sasha lubiła ogniska. Nie była ich totalną przeciwniczką, to na pewno. Nie lubiła w nich momentów, kiedy ogień przygasał, robiło się chłodno i wcale nie tak cicho, bo docierały do niej wtedy najprzeróżniejsze odgłosy. Niektórych z nich nie miała ochoty słuchać. Dała się namówić na tą imprezę znajomemu z nowej pracy. Było tutaj kilka osób z "Placebo", stanowili zgraną ekipę, nikt nie odkładał drugiej osobie kłód pod nogi, ale mimo to Sasha czuła się tutaj nieco wyobcowana. Sama.
Trzymała w dłoniach chłodną butelkę z piwem, przesuwając palcami po szkle, zbierając resztkę osiadłej na nim wody. Sasha była prawie trzeźwa, trzymane przez nią piwo było drugim, po które dzisiaj sięgnęła, ale lepsze to, niż sięgnięcie chociażby po marihuanę...
Przestała zwracać uwagę na otaczających ją ludzi, część z nich spała, część śpiewała i na widok dwóch śpiewających chłopaków, uśmiechnęła się, jednocześnie odgarniając jasny kosmyk włosów za ucho.
Kiedy ktoś okrył ją ciepłym kocem, doznała wrażenia, jakby przeżywała to po raz drugi. Dokładnie w tym miejscu, w podobnej sytuacji. Z tym, że wtedy stan Siemionow był straszny.
Wrzucone od ognia suche gałązki po chwili strzelały i od razu zrobiło się przyjemniej, ale Sasha milczała i tylko sięgnęła po ciastko, wgryzając się w nie. Wtedy też spojrzała na siedzącą obok "nieznajomą".
- Brandi?

red shoes pisze...

Sasha dopiero stawiała swoje pierwsze kroki w świecie klubów, jako pracownik takiego miejsca. W "Placebo" pracowała od dwóch miesięcy, ale pierwszy miesiąc był tym okresem próbnym, po którym bezpardonowo mogła zostać zwolniona. Ale nie została i dziwiła się samej sobie, w końcu czując, że żyje. Wiedziała, że wtedy, kiedy sięgała przy każdej okazji po narkotyki, czuła się wolna i sądziła, że oddycha pełną piersią. Ale do pewnego momentu. Potem osiągnęła swoje własne dno i musiała przyznać się do tego, że jest uzależniona, że jest śmieciem. Nikim.
Było trudno, o ile z przyznaniem się do tego poszło w miarę gładko, wyleczenie się z tak wstrętnej choroby zabrało jej rok, ponad rok życia. Jeśli nie dwa. Zresztą, nadal nie była normalna, nadal czuła głód i nie mogła znieść myśli, że nie powinna brać...
Sasha była w szoku. Nikt nigdy nie rzucił jej się na szyję w ten sposób i tak ciepło nie przywitał. Zignorowała fakt, że prawie leżała na wilgotnej trawie przygnieciona ciężarem Brandi. Niepewnie objęła ciemnowłosą ramionami, przytulając się do niej. Uśmiechnęła się.
We wszystkim co teraz robiła, brakowało jej pewności siebie. Oczywiście, w pracy zmieniała się nie do poznania, bo skupiała się tylko i wyłącznie na pracy, a tutaj? Tutaj musiała okazać jakieś uczucie.
- No tak. To ja, a kogo się spodziewałaś? - spytała cicho. Ciastko, które nadgryzła, teraz leżało gdzieś na trawie, bo przecież Sasha musiała działać, kiedy Bran się na nią rzuciła. A szkoda, bo saszki były naprawdę smaczne. I mogłoby otworzyć cukiernię, w której podają tylko saszki.

red shoes pisze...

Ale obie, zarówno Sasha, jak i Brandi, odbiły się od tego dna. Bo ciemnowłosej nie dostrzegało się piętna kryzysu. Brandi chyba zawsze, kiedy Siemionow miała z nią styczność, uśmiechała się i wyglądała promiennie. I zawsze miała przy sobie ciastka.
- Nie byłam daleko - odpowiedziała cicho, ale chyba nie chciała wdawać się w relację swojego pobytu w klinice, które zafundował jej ojciec. W końcu zatroszczył się o córkę. Co nim wtedy kierowało? Sasha nie miała pojęcia, ale mogła przypuszczać, że przyczyną takiego zachowania była interwencja jej brata bliźniaka, który w dalszym ciągu nie pojawił się w Amsterdamie, chociaż obiecał.
- Naprawdę? - spytała, sunąc dłońmi po materiale jeansów, który opinał jej uda. - Modelkę? - dodała rozbawiona, kręcąc głową. - Przecież przytyłam.
Sasha na pewno nie posiadała zbędnych kilogramów, ale też nie przypominała tamtego kościotrupa. Polubiła jedzenie i to właśnie przekąskami, smakołykami tłumiła głód. A przynajmniej próbowała. Na razie daleko było jej do puszystego pączusia, ale chyba faktycznie wyglądała lepiej bez worów i sińców pod oczami, bez spierzchniętych ust i lekko skołtunionych włosów.

Kotofil pisze...

[No to na co czekasz :D]

Kotofil pisze...

[Brandi wbija do Tońka, a tam Clayton rozwalony na kanapie. Btw, przecież Clayton z Brandi... ha...haha...hahahahahaha! :D]

lilac sky pisze...

- Będę panią Henderson.- odpowiedziała z niemałą dumą, szczerząc się od ucha do ucha, wyglądając naprawdę jak idiotka, z tymi iskierkami w oczach, trochę nieobecnym spojrzeniem, rumieńcami na policzkach i rozmarzeniem wypisanym na twarzy. Słowem, Amelka zakochana po uszy, w tej chwili szczęśliwa jak nigdy wcześniej. O takiej w chwili w końcu marzyła od dawna, choć rzeczywistość przerosła jaj najśmielsze oczekiwania. Nie skłamałaby mówiąc, że jest jak w bajce.
- Dziękuję, choć nie wiem czy praktyki cię nie pochłoną. Różnie to bywa, słyszałam. Nie wiadomo też na kogo trawisz. Niektórzy lubią znęcać się nad studentami, ponoć.- spojrzała na Bran, w jednej chwili schodząc myślami na ziemię, przedstawiając dość brutalne realia, które to ponoć zasłyszała. No pięknie, zamiast mówić coś miłego, to pojechała po bandzie. Pewnie ją teraz Bran znienawidzi kompletnie.- To nie tak, że nie chcę byś mi pomagała, wręcz przeciwnie! Po prostu nie chcę, byś miała z tego powodu jakieś nieprzyjemności.- zaraz też zaczęła się gorączkowo tłumaczyć, jednocześnie spuszczając wzrok ze wstydu.

lilac sky pisze...

Amelka mogła więc odetchnąć z ulgą, bo co jak, co, ale ostatnią rzeczą jakiej chciała, to obarczanie innych swoimi problemami, choć, samego ślubu za taki nie traktowała, ale znając życie przed samą uroczystością popadnie w desperację, że się nie uda, że nie wyjdzie i cały świat zacznie się jej walić. Czyli- wiele hałasu o nic, coś w czym Morelka się specjalizowała.
Weszła potulnie za Brandi do jej mieszkania, a ten minimalizm w środku, ani trochę jej nie przeszkadzał. Pamiętała jeszcze, jak mieszkała z bratem w cale nie w lepszych warunkach, nawet jeśli teraz wiodła wręcz wymarzone życie. Początki jednak zawsze są trudne. Tak jak i powroty.
- W takim razie skuszę się na kawę.- stwierdziła z uśmiechem, a potem z wrodzoną ciekawością zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu.- Rozumiem, że skoro praktyki po częsci odbyłaś, to na studiach wszystko gra. A poza tym?
Amelka owszem, lubiła się chwalić, opowiadać o sobie, własnym szczęściu, ale przecież równie mocno chciała usłyszeć o nowościach z życia przyjaciółki, o tym co też dobrego, czy też złego się wydarzyło, by móc dzielić z nią smutki, jak i radości.

lilac sky pisze...

Kiwała głową, słuchając tego wszystkie uważnie, z zapałem, chcąc wyłapać jak najwięcej informacji, by po prostu wiedzieć, teraz, jak i na przyszłość, bo nie wiadomo jak szybko przyjdzie im się znowu spotkać. W ogóle to, jakże nieoczekiwane natknięcie się na siebie, było jednym od dłuższego czasu. Bo przecież ich ostatnie, nie należało do najprzyjemniejszych. Amelka jednak wychodziła z założenia, że nie należy tego wspominać, czy rozpamiętywać niepotrzebnie, bo przecież nie chciała mieć w Bran wroga, wręcz przeciwnie, bez niej bywało smutno jakoś tak. Nawet jeśli miała narzeczonego, Lucasa do opieki, a i fretka szczęśliwie wróciła do tej wesołej ferajny. No, ale bez Brandzi nie było już tak fajnie.
- No tak, medycyna, to medycyna. To trochę jak prawo. Dlatego mnie to tak przeraża i na żaden z podobnych kierunków nie chciałam iść. Wydaje mi się, że zawsze byłam bardziej artystyczną duszyczką. Do tego marzycielką. A krew, trupy i inne, ble.- tu skrzywiła się na samą myśl, że musiałaby się takimi rzeczami zajmować. Nawet ciarki jej przeszły po plecach. To były nazbyt poważne i odpowiedzialne zajęcia jak dla niej. Dlatego też sprawdzała się w roli projektantki.

lilac sky pisze...

Wina leżała najpewniej po dwóch stronach, ale nie było sensu teraz o to dociekać. Było minęło, ważne jest teraz, a póki co układa się pomyślnie.
Wizja Bran zajmującej się dziećmi była dla Amelki czymś zupełnie nowym i trzeba przyznać, również niedorzecznym. Ciężko jej było sobie coś takiego wyobrazić, zwłaszcza iż w jej mniemaniu Brandi była jedną z tych osób, którym w dzisiejszych czasach nie zależało na stabilizacji, rodzinie, a już dzieciach. Niby praca to co innego, ale jednak, musiałaby zajmować się dziećmi przez pół swojego życia. To było prawdziwe wzywanie, zwłaszcza, że większość z maluchów będzie widywać w ciężkich chwilach ich życia, niekiedy śmiertelnych.
Nie, lekarz to nie zawód dla Amelki, która by się w szpitalu najzwyczajniej w świecie rozpłakała, załamała ręce, a potem popadła chyba w depresję. Na szczęście przy obecnym zajęciu jej to nie groziło.
- Chirurgia jest straszna, też. Gdy zaś chodzi o prawo, masz całkowitą rację. Strasznie poważne i nieciekawe.- zabrała swój kubek i poszła do Bran, choć nie usiadła obok niej, tylko jeszcze się porozglądała.
- Wiesz, ostatnio coraz więcej myślę o tym, czy by jednak nie zdecydować się na tworzenie pod własnym nazwiskiem. Tak mi się marzy taki niezwykły pokaz, jakiego nikt wcześniej na oczy nie widział.
Brandi była pierwszą osobą, która usłyszała o tych skrytych pragnieniach, bo tymi nie podzieliła się nawet z narzeczonym, woląc się zdecydowanie bardziej rozkoszować stanem narzeczeństwa, a sprawy tego typu odstawić na bok. Z resztą, kwestia ta byłaby niemożliwa, gdyby Amelka zaszła w ciążę. Wtedy planowała dać sobie ze wszystkim spokój. Póki jednak to nie miało miejsca, rzeczą całkiem logiczną wydawało się, że ktoś pokroju Amelki chce osiągnąć w życiu jak najwięcej.

Unknown pisze...

Cholera. Cholera. Cholera.
Uwielbiał ją mieć w ramionach, nawet jeżeli obracała się wokół niego tak szybko i musiał niekiedy sprawnie pochwycić jej ręce, by mu nie uciekła za daleko. Nie patrzył w jej oczy, choć bardzo chciał złapać jej spojrzenie. Chciał zobaczyć cokolwiek w jej oczach – złość, pożądanie, smutek lub rozżalenie. Naprawdę cokolwiek. Cokolwiek, by ocenić, w jakim nastroju jest i co skłoniło ją do tego, by jednak tu przyjść i się z nim spotkać.
Te dziesięć minut zleciało stanowczo za szybko i nie zdążył się obejrzeć, a jej już nie było. Stała przy barze i czekała na swoją kolejkę, a on miał ochotę zajebać faceta, który szeptał jej coś na ucho. Był tu z nią? Przyszła z kimś, czy może to zwykły napalony kutas, szepcący na ucho Jones jakieś niemoralne propozycje?
Momentalnie znalazł się za barem i pomógł swoim pracownikom obsłużyć gości. Kiwnął na Chrisa, że to on zajmie się Brandi i stanął przed nim, pochylając się nad blatem i wreszcie udało mu się złapać jej wzrok, bo chyba nie za bardzo skojarzyła fakt, że to jemu przyszło ją obsłużyć.
- To samo, co zwykle?
Nie czekał na odpowiedź. Sięgnął po drugą butelkę od siebie i złapał ją mocno w dłoń, drugą chwytając grubościenną szklankę. Podsunął ją pod nos Brandi i nalał brązowego płynu. Miał nadzieję, że przez ten czas nic się nie zmieniło i nadal lubi whisky tak, jak lubiła.
- Porozmawiajmy.
Nie zdążyła podnieść szklanki do ust, a on już wypalił z tym cholernym słowem, które spotykał czasami w dennych mydlanych operach. Teraz już na pewno mu stąd ucieknie, był tego pewien. Bo o czym niby miała z nim rozmawiać? O pogodzie, która była tak samo chujowa, jak on?
Mógł zamknąć tę swoją seksowną japę chociaż raz i pozwolić sobie na to, by wszystko potoczyło się samo. Ale nie, on koniecznie musiał wziąć sprawy w swoje ręce. A teraz srał w gacie w oczekiwaniu na odpowiedź i bał się, że przez głośną muzykę coś mu umknie. Kurwa jego w dupę mać.
Brandi Jones zrobiła z niego ciotę.

lilac sky pisze...

No tak, nie da się ukryć, że obie panie miały całkiem różne poglądy, zapatrywania na życie, jak i odmienne priorytety. Bo gdy chodziło o Amelkę, ta nigdy nie bała się stabilizacji, wręcz przeciwnie, od zawsze do niej darzyła, marząc, by w końcu mieć normalną, kochającą rodzinę. Nie była też typem osóbki, która odnajdywała przyjemności we flirtowaniu, bo to po prostu nie leżało w jej naturze. Owszem, lubiła wychodzić, ale w gruncie rzeczy chodzenie do zoo, parku, czy na spacery z dziećmi też jej w pełni odpowiadało. Tym bardziej, że Morelce marzyła się aż piątka pociech, choć i trójką przyszłoby jej się zadowolić. Poglądy zupełnie nie dzisiejsze.
- Nie sądzę bym pracowała na to ciężej niż inni.- zaczęła nieśmiało, zakładając kosmyk włosów za ucho. Było przecież całe mnóstwo młodych, zdolnych artystów, nawet tam gdzie sama pracowała. Sukces więc nie był wcale rzeczą tak całkiem oczywistą.- Naprawdę mówisz, że byś przyszła?- uśmiechnęła się od razu, spoglądając na swoją rozmówczynię.- W takim razie naprawdę musiałabym się postarać, by to było coś niesamowitego.

Angel Evans pisze...

Angel najpierw patrzyła się na nią, jak na jakiegoś ducha, zdziwiona wiedzą dziewczyny na temat zapasów właściciela domu. Ale dosłownie po kilku sekundach na jej twarzy pojawiła się lekki uśmiech.
- Angel - rzuciła przyjaźnie, podchodząc bliżej i zabierając jedno morelowe ciasteczko, a potem powoli je pożerając. Spoglądając na telefon Brandi przewróciła oczami i puknęła się delikatnie w czoło. No tak, jak zwykle Angie nie pomyślała o tym, co przydatne, a wolała błądzić. Ale co tam.
Oparła się o kuchenny blat, po chwili wyjmując i swoją komórkę, a potem ją włączając i kładąc obok.
- Od dawna tu buszujesz? - spytała, spoglądając na dziewczynę. - Myślę, że Daniel i tak nie miałby nic przeciwko temu. Chyba po całej imprezie bardziej będzie go martwił fakt, że ktoś rozbił jego auto - uniosła jedną brew ku górze, przypominając sobie sytuację sprzed godziny. Jakaś spita laska wsiadła razem z kilkoma chłopakami do mercedesa a potem... Zaliczyli drzewo. Nic im się nie stało, jechali ze zbyt małą prędkością, jednak zderzak poszedł.
Blondynka przypominając sobie ów zdarzenie pokręciła głową i zaśmiała się cicho.
Stwierdziła, że jest jej jakoś niewygodnie. Dlatego też już nie opierała się, a usiadła na blacie mając lepszy wgląd na otoczenie.

lilac sky pisze...

Amelka może i za ścisłymi zasadami nie przepadała, ale lubiła pewnego rodzaju porządek, a i nie miała nic przeciwko wielu staromodnym poglądom. Wolała najpierw wyjść za mąż, niż wylądować na porodówce, choć marzyła, szczerze pragnęła dzieci. Nie chciała jednonocnych przygód, wolności, która na dobrą sprawę nie wnosiła nic szczególnego do życia. Chciała rodziny, miłości, kochać kogoś i być kochanym ze wzajemnością, bo przecież na tym polegał cały urok życia. Dla tego wspaniałego uczucia, tej jednej osoby, warto było czekać, poświęcić niejedną rzecz, marzenie, bo to było największe szczęście jakie mogło spotkać człowieka w życiu. Nic piękniejszego nie istniało na tym świecie. Tak przynajmniej twierdziła Amelka i była święcie przekonana co do swojego zdania.
- O tak, wtedy koniecznie go zabierz. Może objaśni Ci to na inny sposób niż ja, co sprawi, że bardziej Ci się to spodoba.- uśmiechnęła się lekko.- Co do panów, to i owszem, mam w planach kolekcję dla mężczyzn, ale to dopiero w swoim czasie. Najpierw jednak kobiety. Bo inaczej tworzone są ubrania dla nich z perspektywy mężczyzn, a inaczej kobiet. To naprawdę wiele zmienia, choć trzeba przyznać, że zazwyczaj to jednak płeć męska ma przewagę w tej kwestii. A już na pewno Elie Saab, który moim zdaniem jest prawdziwym mistrzem, jeśli nie prawdziwym bogiem swojego fachu.

Angel Evans pisze...

Angel wzruszyła ramionami, uśmiechając się wesoło.
- No tak. Sama widziałam. Tylko, że on chyba jeszcze naprawdę o niczym nie wie, bo inaczej już słyszałybyśmy ryk na cały dom. Co najmniej taki, jaki wydaje Yeti w górach - stwierdziła, robiąc usta w dzióbek. Co prawda nie wiedziała, jak drze się wspomniana istota, ale to był chyba najlepszy sposób wyobrażenia sobie przejęcia Daniela. - A co dopiero powiedzą jego rodzice! - przewróciła oczami, udając wielkie przejęcie. Bo co jak co, ale ten bogaty panicz mieszkał jeszcze z rodzicielami. Przecież sam by na taką furę nie zarobił, na te "wypasione" imprezy także. Cóż... staruszkowie raczej nie będą pocieszeni wybrykami ukochanego syneczka.
Ale kogo to tak naprawdę obchodzi?
Machnęła ręką na znak, że wcale nie przeszkadza jej picie ze szklanki. W końcu ciemno jest, nikt ich nie widzi... Zresztą teraz i tak chyba nikt nie miałby nic przeciwko takiemu zachowaniu. Nie były gorsze od reszty, naczynie jak naczynie, ma taką samą funkcjonalność jak kieliszki. Nawet jak się rozbiją, to mniej będzie ich szkoda.
Blondynka uniosła nieco brwi, próbując dojrzeć w mroku dziewczynę. Cóż, na samym kiślu to chyba rzeczywiście niezbyt przyjemnie było żyć, więc nie dziwiła się Brandi, że teraz grasuje w czyjejś kuchni w poszukiwaniu prowiantu. Sama pewnie też by zachowała się podobnie. Na szczęście jednak sama Mila od czasu do czasu ją dokarmiała, a poza tym miała jeszcze innych przyjaciół, do których chodziła żerować. Oczywiście, sama też sobie gotowała, żeby nie było! Wolała jednak czyjeś specjały - były dużo smaczniejsze od jej własnych.
- Jak to dobrze, że ja nie jestem studentką... - Wyrwało się dziewczynie. Chwilę później zaśmiała się. - Nawet matury nie mam. Jestem właścicielką sklepu muzycznego i czasami gościnnie występuję na jakichś koncertach. No i podróżuję. Jakoś mi się udaje przeżyć, co i tak uważam za sukces - przyznała, kiwając lekko głową. Chwilę później uniosła naczynie z alkoholem i zadziornie się wyszczerzyła. - W takim razie- zdrowie studentek żyjących na kiślu - mrugnęła do brunetki, a potem utopiła usta w trunku.

Nicpoń pisze...

Za to on lubił Milę. Nieważne, że lubiła bardziej kobiety od mężczyzn? Czy to było czymś złym? W jego oczach nie. Zwłaszcza, że mieszkał już od wielu lat w Holandii, gdzie to wcale nie było niczym zaskakującym. To, że para lesbijek i para gejów wymieniała się dziećmi - to tam też już było czymś często spotykanym. Przywyknął i nie zwracał na to uwagi jak na coś niepoprawnego. A czy Mila miała powody, aby się zamartwiać o to, że je wyda? A jaki miałby w tym cel? Żaden. Tak samo jak i często potrafił dostrzec więcej niż inni, tak samo wiedział kiedy, co powiedzieć i jak to wykorzystać. Może też dlatego potrafił jako tako przetrwać najpierw morderstwo rodziców, a później zaginięcie i śmierć Mili.
Oczywiście nie pogodził się z tym, nie rozumiał jak drugi człowiek mógł zrobić tak ogromną krzywdę drugiemu człowiekowi... Ale teraz? Teraz zdarzało się tak, że i on nie bywał od nich wcale lepszym.
Pamiętał Brandi, mimo że nie widywał jej zbyt często. Nawet nie zawsze gdy bywał u rodziny w Londynie. No... Może czasami wymieniali się bladymi uśmiechami na korytarzu, czasem wymienili parę dłuższych zdań, ale to wszystko.
Pamiętał także ich ostatnie spotkanie, którego wspomnienie rozbudził jej ostatni telefon i prośba o spotkanie. Nie wyglądała najlepiej, ale nic w tym dziwnego. Wiedział, że Mila była dla niej kimś naprawdę ważnym, pokusiłby się nawet o stwierdzenie, że kimś najważniejszym w jej życiu... Choć pewności nie miał. Nie wiedział nawet czy powinien do niej podejść i czy coś powiedzieć? Jednak przełamał się i z ręką na jej ramieniu powiedział coś mniej więcej: "Póki świeci słońce, ona tu będzie...".
Nie wiedział po co... Nie wiedział nawet i dlaczego. Odszedł. Więcej się nie widzieli, aż do dziś.
Zjawił się. Elegancki jak nigdy, jednak ten jego wyraz twarzy się nie zmienił. Chodzący spokój. Usiadł przy stoliku, gdzie siedziała znajoma mu kobieta.
- Witaj... - Kącik jego ust drgnął lekko, jednak ciężko było to nazwać uśmiechem.

Steve

Nicpoń pisze...

Może to i lepiej, że nie usłyszała jego słów? Pewnie by się tylko jeszcze bardziej by się pewnie załamała, o ile to w ogóle było możliwe.
Trochę go zaskoczyło tak "czułe" powitanie z jej strony. Nie przywykł do takiego czegoś. Zwłaszcza w ostatnich latach, może i brakowało mu jako takiej bliskości, chociażby tej rodzinnej... Jednak nie mógł za bardzo na nią liczyć, no chyba, że u babci w Londynie, jednak jeździł tam tylko raz do roku.
- Brandi - Pokręcił lekko głową, siadając tuż obok niej.
Dziwnie się poczuł, jednak wystarczyła chwila, ten potok słów dziewczyny by to on czuł się w tym towarzystwie dużo pewniej.
Zauważył nie tyle w jej słowach, co w spojrzeniu to co tak naprawdę chodziło po jej myśli. W pierwszej chwili milczał, pozwolił jej doprowadzić do końca te pytania, które i tak nie miały w tym momencie sensu. Nic by nie zmieniły. Nie musiała wiedzieć jak żył, co robił i czy sobie radził. Zdawał sobie sprawę, że pewnie jej to nawet nie interesuje.
Wbił wzrok w jej oczy i uniósł nieznacznie swe brwi. Tym razem byli sami i nie miał zamiaru robić czegoś, co mogłoby być dla Bran wygodniejsze.
- Tęsknisz... We mnie jedynie płynie podobna krew - Pokręcił głową, marszcząc brwi. - Szukam tych skurwysynów... I oni za to zapłacą. Nie wiem jak, ale zapłacą.

Steve

lilac sky pisze...

Roześmiała się, bo jakżeby inaczej? Do tego było jej niezmiernie miło, że Bran żartuje w podobny sposób odnośnie jej przyszłości, wróżąc jej już teraz taki sukces. Coś, o czym skrycie marzyła, choć bała się opowiadać, by przypadkiem nie zapeszyć, nie zepsuć wszystkiego.
- Imprezę? W zasadzie dawno nigdzie nie wychodziłam.- przyznała lekko chyba nawet tym faktem zawstydzona. Gdzieś po drodze zatraciła swoją młodość, szaleńczość, która cechowała wszystkich jej znajomych, rówieśników, kursując tylko między domem, przedszkolem i pracą. Wprawdzie bardzo jej to odpowiadało, była w końcu przeszczęśliwa, ale nie było chyba nic złego w tym, że czasem i ona potrzebowała odmiany.- Skoro tak twierdzisz... Myślę, że mogę być chętna.
Uśmiechnęła się lekko i w końcu usadowiła się obok Bran na materacu. Obejrzała już w końcu wszystko z perspektywy stojącej. Mogła trochę teraz odpocząć. Chyba, że czarnobrewka nagle stwierdzi, że wychodzą.

Nicpoń pisze...

Ale zapytał i wcale nie miał wyrzutów sumienia. W jakimś stopniu stał się obojętny na śmierć ludzi, o ile jest to w ogóle możliwe. Oczywiście czuł nienawiść za to, że to jego rodzinę to wszystko spotkało, dlatego już na samym początku sobie postanowił, że się zemści.
To, że mieszkał w Amsterdamu nie przeszkadzało mu w szukaniu w Londynie. Miał znajomości i to u tej wpływowej części ludności w Wielkiej Brytanii. Nie musiała się martwić. Owszem... "Śledztwo" na własną rękę mogło się ciągnąć latami, ale nie miał zamiaru się poddawać. Nie miał już nic do stracenia. Nie miał przecież bliskiej rodziny czy ukochanej, by żałować na przykład to, że trafił do więzienia.
- Nie chcesz o tym rozmawiać, to o tym rozmawiać nie będziemy - odparł, wzruszając swoimi szerokimi ramionami.
Uśmiechnął się lekko do kelnerki, która do nich podeszła. Jak dobrze, że Holendrzy doskonale rozmawiali po angielsku, bo Steve nie miał zamiaru się uczyć ich dziwnego języka, który był jeszcze gorszy od niemieckiego.
- Co podać?
- Ja poproszę mocną czarną kawę... - powiedział, rozpinając swoją marynarkę. Przyszedł tu prosto z pracy, gdzie mimo wszystko musiał się dobrze prezentować.
- No więc żyję jak widzisz... - Popatrzył na nią, unosząc nieznacznie brwi. - Co mam ci powiedzieć? Praca, jak praca... Chociaż czasami mam wrażenie, że już się przesyciłem widokiem nagiego kobiecego ciała... - mruknął, przesuwając dłonią po swoim gładkim policzku - A ty? Co ty robisz w Amsterdamie i dlaczego akurat tu?

Steve

Angel Evans pisze...

Angel co prawda nie mogła powiedzieć, że jest super bogata, ale też biedna nie była. Po prostu - zadowalała się tym, co miała w domu, nigdy jakoś nie czuła się gorzej z tego powodu, że nie miała drogiego zegarka, czy limuzyny odwożącej jej do szkoły. Nawet tego nie potrzebowała. Babcina nalewka i towarzystwo wszystko wyrównywało, chociaż chyba to nie jest zbyt dobry przykład...
W każdym razie, gdyby nawet nie miała za co żyć (a raz już tak było), to i tak nie dostałaby jakiegoś psychicznego skrzywienia. Już je ma, no tak, ale przecież też nie o to chodzi...
Czyli widać, Mila stanowiła centrum zapotrzebowania energetycznego dla kilku osób. Ciekawe, bo Angie do tej pory nie słyszała, żeby jej przyjaciółka... Zaraz! Przecież panna Evans już raz się spotkała z Brandi. No, tylko oczywiście nie wiedziała, że to ona!
Angel zamyśliła się, przypominając sobie pewne zdarzenia z czasów, kiedy jeszcze była współlokatorką pani Drozd/ Vankleef. Zmarszczyła lekko brwi, skupiając wzrok na jakiejś ścianie przed sobą. Mogła wyglądać tak, jakby olewała swoją towarzyszkę, ale tak nie było. Ożywiła się nawet w momencie, kiedy Brandi mówiła o tworzeniu muzyki.
- Ja tworzę - powiedziała nagle, uśmiechając się kącikiem ust. - Gram na gitarze. W zasadzie to jeszcze na pianinie i skrzypcach, ale tym akurat się nie chwalę. Jesteś pierwsza - stwierdziła, spoglądając na dziewczynę. I znowu się zamyśliła.
- Wiesz... Wydaje mi się, że ja cię już gdzieś widziałam - stwierdziła, robiąc usta w dzióbek. - Czy to nie ty spa... spędzałaś noc z Milą, a potem minęłaś mnie w drzwiach, kiedy ja jeszcze u niej mieszkałam? - spytała z ciekawością.

lilac sky pisze...

Czy było sens wierzyć w Amelie? znajomi z reguły znali tylko te jej projekty, które panienka Morel nosiła na sobie, poza tym nie mieli z zasady zielonego pojęcia, cóż takiego dokładnie ona tworzy i czy faktycznie jest to coś ładnego. Amelka z kolei nie lubiła się tak znowu chwalić, a już najbardziej to, gdy projekty nie były skończone, bała się bowiem zawsze, że to przyniesie pecha i coś nie wyjdzie. Pewnie to głupie zabobony, ale cóż począć, ona wolała się tego trzymać. Choć i tak póki co wielkiego sukcesu nie odniosła, jeszcze nie pchając się nawet ku wielkiemu światu mody. Póki co tworzyła w domowym zaciszu, pracowała zaś jako podwładna w jednej z lepszych marek na świecie, holenderskiej. Nie było to zajęcie aż tak bardzo kreatywne, ale Amelie dawało możliwość poznania, jak naprawdę wygląda praca projektanta i jak wiele wiąże się z nią obowiązków.
- Nie, nawet nie pomyślałabym, że to mogłoby być dzisiaj. Szczerze mówiąc, sama musiałabym się zastanowić, kiedy tak naprawdę mam czas, do tego uprzedzić Joshuę, że będzie musiał spędzić męski wieczór z Lucasem.- zaśmiała się lekko.- Ale jestem chętna. Za tydzień. Jak najbardziej.

red shoes pisze...

Brandi była skryta, ale pełna ciepła i serdeczna. I dlatego Sasha pamiętała ją do tej pory. Zresztą, z tego co wiadomo, to przecież Jones pojawiła się w mieszkaniu Siemionow, kiedy Eric, po udanym dla niego stosunku wychodził. W tamtym okresie Sasha była upokarzana, ale nie wiedziała, co ma robić. Przecież Eric jej pomógł, wyciągnął ją z bagna, dał dach nad głową, znalazł pracę. Nie wymagał opłacania rachunków, nic. Chciał jedynie seksu. W każdym momencie, kiedy naszła go ochota i w taki sposób, jaki mu się podobał. Przystała na to. Przecież wcześniej potrafiła iść z nieznajomym do klubowego kibelka lub zrobić to przy śmietniku, a Erica przecież znała. Nie był starym, obleśnym, śmierdzącym grubasem. Była upokarzana i tak się czuła, ale przetrwała i wyrwała się. Powoli, ale stanowczo. Dała sobie radę.
Dzięki innym.
- Naprawdę mogłabym zostać modelką? - spytała roześmiana. Dziwne, roześmiana Sasha. Brakowało jej chyba dwóch centymetrów do niezbędnego minimum, ale może program w tylu Tap Madl, otworzy jej drogę do kariery?
Upiła łyka piwa i dokończyła ciastko, którym się przed chwilą częstowała. Skrzywiła się jednak, bo trunek był już z lekka niegazowany, czyli w gruncie rzeczy niesmaczny.

Nicpoń pisze...

Może miał własne życie, ale strasznie nudne i monotonne. Jemu to nie robiło różnicy tak naprawdę, a lepiej by się czuł... Wiedząc po prostu. A przecież i tak nie poświęcał temu całego swojego wolnego czasu.
- A ty co? Dieta? Woda gazowana? - zapytał z nieco ironicznym uśmieszkiem.
Oczywiście się z niej nie naśmiewał, ale po prostu widział, że jej diety nie były nigdy potrzebne.
- Nie wyobrażałaś sobie mnie w garniturze, ale to dlaczego? - Uniósł nieznacznie swe brwi. Wydawało mu się, że zawsze do niego garniak dobrze pasował, ale... Ale faktycznie bywał fleją i tak naprawdę miał w dupie to jak wygląda. No dobrze, garnitur może wcześniej do niego nie pasował. Zwłaszcza jak ktoś go znał takiego jak wcześniej. A wracając jeszcze do tego gangstera... No tak, trafiła w sedno, ale póki co nie było potrzeby aby jej to uświadamiać.
- Nie żartuję... - pokręcił lekko głową - Kiedyś gdzieś czytałem, że gdy ma się bogatsze życie erotyczne tym więcej się chce, a mnie się nie chce, bo go nie mam - przyznał szczerze. Nie wstydził się tego jakoś. Ot, ludzka rzecz nie mieć chyba ochoty na seks? A może jakoś nie miał z kim, a starać też mu się nie chciało? Dziwne, ale jednak prawdziwe.
- Medycyna... Ambitne... A jaką specjalizację później byś chciała? - Zainteresował się tym.
Wyobrażał sobie Bran umorusaną krwią w lekarskim kitlu. Cóż... Interesująca wizja, ale może to dlatego, że on po prostu lubił krew? Krew bywała nawet podniecająca, nieprawdaż?

Steve

red shoes pisze...

- Ja też kiedyś raz - odpowiedziała, kręcąc lekko głową, ale dopiero po chwili zdała sobie sprawę z tego, że Brandi mogła jej nie zrozumieć. - Mi też raz zaproponowano pozowanie do aktu i właściwie byłam już rozebrana, ale nic z tego nie wyszło - machnęła ręką.
Faktycznie, impreza stała się nawet trochę zbyt sztywna. Dwóch kompanów od przyśpiewek pochrapywało, wspierając się na sobie wzajemnie, odgłosy seksu z krzaków nie cichły, wręcz przybierały na sile. Krzyki osób, które chyba wpadły do pobliskiego jeziora, budziły nocne ptaki. Poza tym, ogień wcale wesoło już nie trzaskał, a jedynymi osobami, które kontaktowały były własnie Sasha i Brandi. Co do tej pierwszej pani, było to naprawdę dziwne, że to ona jest trzeźwa, czysta i mogłaby pilnować pozostałych. Ale Matką Polką nie była, wolała się stąd ulotnić, niżeli wylądować w krzakach.
- Chodźmy. Spacer zrobi nam dobrze? - spojrzała na Brandi, której twarz była ładna. I pewnie niejeden fotograf/artysta chciałby uwiecznić ją na zdjęciu/obrazie/czymkolwiek. Sasha nie pogardziłaby aktem Brandi lub chociażby jej portretem.
Zsunęła koc z ramion i wstała powoli, przeciągając się i okręcając w okół własnej osi. Posłała uśmiech ciemnowłosej i wyciągnęła dłoń w jej stronę.
- Nie mam ładnych stóp - mruknęła. - Ani cycków, ani tyłka. Myślisz, że można zostać modelką oczu albo nosa? - spytała, wolną dłonią zakładając kosmyk włosów za ucho.

Nicpoń pisze...

- Niby woda zdrowa, tak mówią... To się kłócić nie będę - Wzruszył jedynie ramionami, dziękując później skinieniem głowy za przyniesioną kawę i szklankę z mineralną.
Jeszcze mleko, w jego życiu jeszcze mleko było ważne. Dobre było, jak wiele rzeczy na tej ziemi.
Uśmiechnął się pod nosem nieco rozbawiony.
- No tak... Koszulka była czarna, a keczup a sos pomidorowy dało się bez problemu wytrzeć, to po co miałem się przebierać? - zapytał i popatrzył na dziewczynę - A co do mojego dzisiejszego garnituru... To to jakieś cudo techniki, bo jest plamoodporny płyny tak szybko nie wsiąkają. Idealne dla mnie - roześmiał się pierwszy raz tego dzisiejszego dnia.
Uniósł nieznacznie brwi, gdy Brandi wspomniała o pracy z dziećmi.
- Jesteś pewna? Ja jakoś z dziećmi się nie widzę... Więc swojej partnerce, jeżeli jakaś ze mną dłużej wytrzyma, oczywiście... Wybiję z głowy dzieci na początek. Może sobie kupić psa, kota, małpkę, świnkę, węża, pająka... Ale na dzieciaka mnie szybko nie namówi - mruknął, drapiąc sie znowu po swoim policzku.
No tak, ale zazwyczaj ci, co się tak zaklinali, że dzieci szybko nie chcą... Wpadali z nimi bardzo szybko, jednak... On wcale już taki najmłodszy nie był i w sumie można by powiedzieć, że późno za dziecioróbstwo by się i tak wziął.

Steve

red shoes pisze...

- Niekoniecznie. Ostatnio przez szybę widziałam jedno zdjęcie z jakiej wystawy. Było piękne - powiedziała cicho, chyba wiedząc, że powinna do tej galerii zaciągnąć Brandzię, bo może jej się tam spodobać. Sasha również sięgnęła po torbę, zarzucając ją przez ramię. Sasha różne rzeczy robiła na tego typu imprezach, a większości nawet nie pamiętała, więc w sumie nie ma tutaj o czym opowiadać. Trzeźwego, romantycznego seksu na łonie natury nie przeżyła, ale kto wie... Przecież była młoda.
- O, niebawem zgłoszę się ze swoim portfolio do jakiejś agencji modelek. Problem jest jeden, Brandi - zauważyła w żartach, chociaż mówiła poważnie, bo kiedy chciała, to potrafiła udawać. - Nie mam portfolio - wzruszyła ramionami, wyciągnęła z kieszeni swój telefon, aby pomóc ciemnowłosej w oświetlaniu drogi, którą musiały wyjść na miejsca oświetlane latarniami, a przecież tutaj takich nie było. Blask ogniska, które dogasło, nie sięgał już dwóch dziewczyn, które zniknęły z zasięgu wzroku. Jeśli ktoś je obserwował.

{Wybacz tą kichę}

lilac sky pisze...

Nikt chyba nie lubił spokoju, bo przecie zbyt monotonne życie, zwyczajnie zaczynało człowieka nużyć, męczyć, a on sam poczynał tracić wiarę w siebie i chęci co do dalszej egzystencji. Każdy pragnął, by coś się działo, choć wielu zwyczajnie nie chciało się do tego przyznać, być może obawiając się, że zmiany będą zbyt wielkie. Ale kto nie ryzykował, ten nie żył prawdziwie.
- Bran...- Amelie spojrzała na dziewczynę, marszcząc przy tym nosek,w ten swój zabawny sposób, by dać czarnobrewce do zrozumienia, że ta aż nazbyt wybiega z planami w przyszłość.- Ja nawet nie wiem, czy chcę cokolwiek z tej racji robić. Wieczór panieński to nie dla mnie. Przynajmniej nie w takim wydaniu, jak to barwnie opisałaś.- wytłumaczyła się, uśmiechając się przyjaźnie do dziewczyny, nie chcąc chyba jednak aż tak emocjonujących atrakcji.
Zabawne, że większość jej znajomych bardziej angażowała się w całą kwestię ślubu i wesela, zdecydowanie bardziej niż ona, czy Joshua, którzy przecież mieli tutaj najwięcej do powiedzenia. Prawda była taka, że ledwo co Amelka się zaręczyła, a wszyscy chcieli już znać datę ślubu i bóg wie, co jeszcze. A oni przecież w ogóle jeszcze o tym nie myśleli. Ba, Amelie nie miała jeszcze okazji nawet poznać teściów, więc co dopiero mówić o przygotowaniach do uroczystości.

[Bosz, ja nie wiem o czym piszę xD Ale piszę dalej.]

Angel Evans pisze...

I tu życie pokazuje, jak bardzo się różniły. Brandi nie chciała pomocy - Angel o nią zabiegała. Chociaż początkowo trudno było jej się do tego przyznać, ba! Nawet była zła, kiedy jej siostra, Mia, razem ze swoim narzeczonym wyrwali ją z Diemen, a potem przywieźli do Amsterdamu, żeby wybić jej z głowy sposób, w jaki do tej pory żyła. No cóż, jak na siedemnastolatkę, to dużo przeszła. Potem zresztą było jeszcze ciekawiej, ale chyba już nie ma sensu o tym mówić.
Wracając; dziewczyna tak bardzo przywiązała się do ludzi, przyzwyczaiła do ich pomocy, że potem bardzo ciężko było jej stanąć na nogi samej. Lecz przecież kiedyś musiał nadejść ten moment, chciała się usamodzielnić. I udało się.
- Umiesz walczyć? - uniosła obie brwi, spoglądając na dziewczynę z podziwem. Bo zawsze podziwiała tych, którzy potrafili się obronić, znali jakieś sztuki walki, byli szybsi i zręczniejsi od innych. Angel to imponowało.
- I tańczyć? - dodała już nieco mniej entuzjastycznie. - Ja nie umiem. Moja siostra mnie próbowała na uczyć, ale za cholerę mi nie wychodzi. Cóż, nie da się mieć wszystkiego - stwierdziła, wzruszając ramionami.
Uśmiechnęła się delikatnie i machnęła dłonią.
- W porządku. Ja za to pamiętam zbyt wiele rzeczy i to chyba jest mój minus. - No proszę. Od kiedy Angie zrobiła się taka wylewna? Widać, brunetka dobrze na nią działa. A to chyba dobrze.
Oczywiście bez większych podtekstów!
- Czasami chciałabym wymazać część życia z pamięci. Byłoby prościej...

red shoes pisze...

- Może i - odparła, nie chcąc kłócić się z Brandi o to, czy zdjęcia są lepsze, czy też inne formy ukazania piękna ludzkiego ciała. Nie znała się na tym. Była tylko kimś, kto może zachwycać się bez żadnego konkretnego, profesjonalnego uzasadnienia. Taki zwykły człowieczek, co to nawet porządnego wykształcenia nie, ani doświadczenia.
- Co nie zmienia faktu, że pójdziemy razem na tą wystawę, prawda?
Spytała cicho. Miało to być zaproszeniem, ale nie była pewna, jak sobie poradziła z tą formą, bo jeszcze nigdy nikogo nie zapraszała na jakieś kulturalne wydarzenie. Jasne, zdarzało jej się zaprosić kogoś na seks, na wciągnięcie działki lub zapalenie skręta przy jednoczesnym wypiciu butelki wódki, ale to było coś innego.
- Przejdziemy się. Może schudnę - odparła z uśmiechem, poprawiając torbę na ramieniu i zapięła bluzę, układając jakoś kaptur, żeby nie wyglądał źle. Wsunęła dłonie do kieszeni bluzy i rozejrzała się, a dopiero po chwili dostrzegła torbę z ciastkami. Sięgnęła po jedno i idąc asfaltową drogą w kierunku miasta, zamilkła.

red shoes pisze...

Sasha bezbronna i delikatna? No może trochę. W sumie czuła się zagubiona w tym całym świecie, który musiała w sumie poznawać na nowo, bo przecież kiedy wylądowała na dnie, nie bardzo kontaktowała, a dopiero teraz uczyła się na nowo zwracać uwagę na niektóre elementy otoczenia, życia i takie tam. Zresztą, zrobiła się faktycznie bardziej delikatna i podatna na zranienia, zwłaszcza te na psychice, dlatego też nie szukała kłopotów, w tym związków i innych tego spraw, chociaż...
- Chętnie przyjechałabym do takiego miejsca na twoje ciastka - uśmiechnęła się. Mieszkanie za miastem to nie był taki głupi pomysł. Własne podwórko, trawniczek, hamak, koc, cokolwiek. Cykady, szum drzew... Sasha też potrafiła się rozmarzyć, ale nie zwalała winy na okres.
- A może po prostu się zakochałaś - mruknęła, zerkając na Brandi, kiedy pochłonęła ostatni kawałek ciastka, znowu wsuwając dłonie do kieszeni bluzy, która był zdecydowanie na nią za duża.

Nicpoń pisze...

Uniósł nieznacznie brwi, nie spuszczając wzroku z dziewczyny.
- A te plany nie dodawały jej uroku? - zapytał, ale sam w to raczej wątpił. Nie znał się na ubraniach, a na modzie to już w ogóle.
Steven o dzieciach po prostu nie myślał. Wiedział, że jego aktualne życie nie jest przygotowane na przyjęcie jeszcze małego człowieka. Mogłoby się po prostu znaleźć w niebezpieczeństwie, a tego z pewnością by nie chciał.
- Pewnie, nie wykluczam tego, że kiedyś zostanę ojcem. Na emeryturze może - odparł, uśmiechając się blado pod nosem.
Nie przesadzajmy jednak... Mimo że Steve nie interesował się aktualnie kobietami (albo po prostu nie miał na nie czasu) to nie znaczy, że zafascynowałby się kobietą siedemdziesięcioletnią. Nie ubliżał starszym kobietom, ale co on niby miałby robić z taką babcią, hm?

Steve

lilac sky pisze...

Amelka jakoś nie potrafiła myśleć w ten sposób o samej uroczystości zaślubin, bo przecież to było jej marzenie, to było szczęście samo w sobie, od lat planowała wszystko, więc tutaj chodziło o nią, w drugiej kolejności zaś o gości i ich dobrą zabawę. Po raz pierwszy w życiu panienka Morel chciała być na pierwszym miejscu, postawić siebie samą na piedestale, gdy na co dzień troszczyła się o innych, dbając o to by im było jak najlepiej, dopiero potem zaś im. Oczywiście, goście byli bardzo ważni, bez nich nic by nie było, samo wesele pozbawione byłoby sensu, ale przecież nie o to w głównej mierze chodziło. Zawsze to państwo młodzi byli najważniejsi.
- To dziwne...- zauważyła Amelka, spoglądając uważnie na Brandi, choć wcale ciekawski czy ironiczny uśmieszek nie malował się na jej ustach. Nie chciała przecież z przyjaciółki kpić, śmiać się czy poddawać pod wątpliwość jej orientację seksualną; Morelka po prostu chciała się czegoś dowiedzieć.- Jakoś strasznie dużo mówisz o tym Tony'm. O szefach z reguły zaś nikt nie lubi opowiadać...

Mila pisze...

- Spoko, też nie jem mięsa - powiedziała, zdziwiona nieco tym, że Brandzia nie wie o tych upodobaniach Mili. Dawniej była semiwegetarianką i wpieprzała tylko kurczaki, ale potem stwierdziła, że kurczaków też jej szkoda, a poza tym lepiej i tak jej się żyje na sałacie. Co w zasadzie było po niej widać. Mimo skończonych studiów i dobrze płatnej pracy ona i tak była ciągle cholerną anorektyczką, wyglądającą trochę jakby większość życia spędziła w biednej afrykańskiej wiosce. Tylko nigdy nie wychodziła z lepianki, bo ta jej anemiczna bladość nie bardzo pasowała do wizji jej jako "Białej Masajki".
W tej swojej anoreksji jednak tak bardzo lubiła kuchnię włoską, że żarła ten okropnie kaloryczny makaron, potem za to robiąc sobie trzydniowy detoks od jedzenia.
Nie wiadomo kiedy, bo tak szybko wyjęła z torebki czarny, żelowy długopis i zapisała na nadgarstku Brandi swój nowy adres. Burżua, bo teraz budynek w którym mieszkała nie groził zawaleniem się w ciągu najbliższych kilku miesięcy.
- Wpadnij koło ósmej - wyszczerzyła usta w szerokim uśmiechu, szybko pożegnała się i jeszcze szybciej wyszła. Cholera, dobre były te nowe leki, była na nich trochę jak na speedzie.

Angel Evans pisze...

Angel kiedyś próbowała sprawiać wrażenie samodzielnej, ale jak już zostało wspomniane, wszystko i tak niedługo wyszło na jaw. Nie było się z czym kryć, w końcu każdy jest inny, inny ma charakter.
A to, że się niemal przy niektórych spowiada? Cóż, z tego tez nie była dumna. Nie chciała wpadać ze skrajności w skrajność, a powoli jednak zaczynała to robić. Najgorsze, że nie potrafiła tego zatrzymać, chociaż bardzo chciała. Coś z niej wypływało, ot tak.
A w tym punkcie akurat są podobne. Widać, większość dzisiejszych młodych kobiet woli takie poronienie, od wychowywania dziecko. To też, oczywiście, tyczyło się blondynki. Jasne, mogła opiekować się jakimiś, przede wszystkim nie swoimi dziećmi. Nawet wychodziło jej to całkiem nieźle... Ale i tak nie potrafiłaby na dłuższą metę zająć się takim małym potworkiem, który wymaga uwagi 24h na dobę. Prędzej by zwariowała, niż miałaby urodzić dziecko. Chyba. W końcu los tej dziewczyny jako tako ją posłuchał...
- To świetnie - stwierdziła, uśmiechając się lekko. - Zawsze chciałam nauczyć się walczyć. Wcześniej głównie po to, żeby móc przylać kumplom i im zaimponować - wywróciła oczami kręcąc lekko głową i przypominając sobie stare, dziecięce czasy. Ale głupia wtedy była! - Teraz zrobiłabym to głównie dlatego, żeby ewentualnie posłać jakiegoś nachalnego typka w trzy diabły - wzruszyła lekko ramionami unosząc jeden kącik ust. Rozejrzała się po kuchni, potem sięgnęła po telefon i spojrzała na wyświetlacz.
- Nie dziwi cię to, że jeszcze nie zapalili światła? - spojrzała na Brandi, przygryzając delikatnie dolną wargę. - Co jak co, ale bez przesady. Nie wszyscy są tak pijani, żeby nie móc odnaleźć głupich korków. Może już się wynieśli... Jest jakoś ciszej - powiedziała cicho, nasłuchując.

lilac sky pisze...

[Powodzenia z mężem Włochem :P Zacna ta twoja poezja.]

Czy nie tak samo było z Amelką, która już od dłuższego czasu była w siódmym niebie? Teraz, za sprawą zaręczyn, wcześniej przez sam fakt odnalezienia miłości w życiu, co wydawało jej się wielce nieprawdopodobnym przeżyciem. I choć z zasady Morelka była osóbką zadowoloną z życia, zarażającą swoim optymizmem, przez co może niekiedy trudno było jednoznacznie stwierdzić poziom jej radości, jednak pojawiające się tylko w pewnych sytuacjach rumieńce i nieobecne spojrzenie ewidentnie wskazywały na to, że coś jest w jej życiu ważne, wyjątkowe.
- Aha.- palnęła, mocno zdziwiona, co wyraźnie było słychać w jej głosie, nawet jeśli sprawiał wrażenie spokojnego. Zmarszczyła do tego brwi, dziwiąc się jak to też Brandi może mówić o tym o tak, jakby to nie było nic wielkiego, choć Amelce zdawało się, że może być całkiem inaczej. No, ale, podejście do świata i większości spraw miały rozbieżne, dlatego też nie chciała jej prawić morałów, które z resztą mogły wywołać kolejną, niepotrzebną kłótnię.
- Skoro tak twierdzisz...

lilac sky pisze...

[Kiedy ja nigdzie nie odchodziłam przecież! Ot, udaję, że uczę się do sesji :D]

E tam, nie chodziło o to, że Melcia coś sobie złego o Bran pomyślała, raczej ze wszystkich sił starała się ją zrozumieć, choć zwyczajnie nie potrafiła. Nie była w stanie zrozumieć jak można o drugiej osobie mówić z taką obojętnością, choć przecież łączyło z nią tak wiele. Samo zbliżenie cielesne w przekonaniu Amelki było sprawą ogromnej wagi, choć w dzisiejszych czasach było aż nadto bagatelizowane, ot seks jak seks. W mniemaniu panienki Morel było to znacznie więcej, coś bardzo ważnego, coś czego nie należało robić z byle kimś, no chyba że nie miało się szacunku do własnej osoby.
No tak, współcześni określiliby ją mianem ostrowieckiej. I trudno. Taka była, takie miała poglądy, nie zamierzała się zmieniać.
- No jasne.- mruknęła, trochę rozbawiona tymi gorącymi zapewnieniami Bran, jakoby wciąż była zagorzałą lesbą, a sprawa z Tone'm to w ogóle inna bajka, coś co w żaden sposób nie zamącało pewnych schematów jakie tyczyły się jej osoby.- W każdym razie cieszę się. W sensie, jeżeli to faktycznie miłość, to i także coś dobrego. Wypada się więc cieszyć. Do tego, życzę Ci by Wam się ułożyło, żeby było z tego coś naprawdę dobrego. Uważam, że zasługujesz na szczęście Bran. Bardziej niż ktokolwiek z nas. A już z pewnością na prawdziwą miłość.- zakończyła swój wywód promiennym uśmiechem, ciesząc się przecież, że i bliskim jej sercu osobom układa się w życiu. Ona wychodziła za mąż, Bran była zakochana, Angel miała własny sklep muzyczny- nic tylko się weselić.
- Ja?- zaśmiała się, słysząc uwagę, że i ona nie oparłaby się urokowi temu wspaniałemu mężczyzny, który skradł serce Brandi.- Nie sądzę. I nie tylko jest to kwestia pierścionka, ale nie ważne. W każdym razie, to nie prawda że do siebie nie pasujecie. Patrząc na mnie i na Joshuę, to też mocno się od siebie różnimy, a mimo to, jakoś nam razem dobrze.

[Fioletowy tyłek z gwiazdkami xD A nie w kolorach tęczy :P]

Unknown pisze...

No właśnie, o czym on chciał rozmawiać? Chciał rozmawiać o tym, że jest chujem, bo ja zostawił ten rok temu? Dlaczego ostatniej nocy nie poprosił jej, by z nim pojechała? A dlatego, że był tchórzem. Bał się, że wyśmieje go i każe spierdalać, bo Brandi nie należała do kobiet, które latały za mężczyzną, jeśli on tak postanowił. Nie reagowała na kiwnięcie palcem, chyba że chodziło o sytuację, gdy palec zahaczał o gumkę jej majtek i wędrował tam niżej.
Czyli co, niepotrzebnie ją tu wyciągnął. Po co ona tu w ogóle przyszła.
Wróóóóóć. Przecież wiedział, co ma zrobić. Nie miał żadnej kurtki, by ją okryć i ogrzać, a zagarnięcie w ramiona nie wchodziło w rachubę. Musiał więc szybko zacząć rozmowę i zrobić to, na co miał ochotę każdego cholernego dnia te cholerne dwieście kilometrów dalej. Przecież po to tu przyjechał. Żeby znowu było jego.
- Dlaczego udajesz, że to cię nie rusza? - zapytał, zaciskając dłonie na barierce i patrząc ze wzgórza na rozświetlone miasto.
Może nie znał jej dobrze, ale znał ją na tyle, by wiedzieć, że gra. Nie wierzył, że potrafi tak beztrosko wmawiać mu, że wszystkie wydarzenia sprzed roku nic ją nie kosztowały, a przecież kosztowały.
Pieprzona, dumna Brandi. Dumna Brandi, którą miał kurewską ochotę pocałować i sprawić, by poczuła się cała jego. Nie chciał ryzykować i nie chciał dostać po pysku, więc zacisnął zęby i czekał. Na co, nie wiedział. Bo Jones na pewno nie zamierzała rzucić mu się w ramiona i szepnąć „Tone, jak dobrze, że tu jesteś”.
Czuł się nieco zagubiony. Od dawna nie starał się o kobietę tak, jak o nią i jeszcze nigdy nie czuł takiego strachu ze względu na to, co zrobił. Przecież zawsze bawił się, bez względu na konsekwencje, a zrozpaczonym kochankom zamykał drzwi przed nosem. Od rozstania z Lisbeth nie wchodził dwa razy do tej samej rzeki, a teraz sam wrócił jak zbity pies do Brandi i chciał błagać o powrót.
I, to dziwne, ale nie chciał użyć do tego celu swoich nadprzeciętnych warunków i nie chciał zaciągnąć jej od razu do łózka.
Cóż, gdyby jednak się udało, byłoby świetnie.

Unknown pisze...

Kochała go.
KOCHAŁA GO.
Kochała go?!
Nie umiał powstrzymać uśmiechu, który wstąpił na jego usta. Uśmiechnął się głupkowato, a gdy usłyszał z jej ust „Tone” już wiedział, że to była stara Bran. I że nie ma zamiaru obić mu mordy parą szpilek i nie obetnie mu fiuta za to, że jest tchórzem.
Mógłby skakać z radości, gdyby nie fakt, że był już dorosłym facetem i raczej głupio to by wyglądało. Serce wykonało dziki obrót, a nogi same powiodły go na tyle blisko dziewczyny, by obrócić ją do siebie i objąć ją jedną ręką w talii, a drugą ująć podbródek i pogłaskać kciukiem policzek.
- Tęskniłem.
Tak wielką miał nadzieję, że nie odepchnie go i nie każe iść do diabła; Jones była nieprzewidywalna i nigdy nie wiedział, co ma zamiar zrobić. To nadal się nie zmieniło i nadal był niepewny jej ruchów, a ona zawsze uwielbiała się bawić tą swoją władzą i zaskakiwała go każdego dnia.
Deszcz rozpadał się na dobre, mocząc ich oboje, ale nie przejmował się tym, póki stał z Brandi w objęciach i patrzył w jej oczy.
To zakrawało na jakąś durną komedię romantyczną. Brakowało tylko mokrych pocałunków i tańca w deszczu.
Chuj z tym. Miał właśnie w rękach największy skarb na świecie i nie zamierzał go wypuścić.

lilac sky pisze...

[Łee zazdroszczę. Ja dupe obijam tylko w zasadzie, chociaż niby coś tam zrobiłam.]

Nikt nie potrafił sobie radzić ze cierpieniem, bólem, zwłaszcza tymi wielkimi, dotkliwymi zwłaszcza dla serca, a w następstwach również i duszy. Amelka, porzucona teraz pewnie też nie byłaby w stanie się pozbierać, choć tak mroczne scenariusze nigdy jej przez główkę nie przemknęły. Niemniej, jako osóbka optymistyczna, ta, której w życiu zawsze się powodziło, na tragedię zareagowałaby w niezwykle emocjonalny sposób, i kto wie co by się wtedy z nią stało.
- No.- zachwycona podejściem Brandi do sprawy, aż zaklaskała z całego tego entuzjazmu, bo przecież teraz BRAN MA FACETA.- Więc skoro jest dobrze nie pozostaje nam nic innego jak tylko się cieszyć. Więc już wiadomo za co będziemy pić w przyszłym tygodniu.
Zaśmiała się radośnie, na ten swój uroczy sposób, jak to tylko Amelka umiała i rzuciła się Brandi na szyję. OT, tak. Szalona, chciałoby się rzec. Cóż jednak począć, kiedy obie były zadowolone z życia, zwłaszcza teraz, kiedy już w końcu się zobaczyły, Amelka, w której aż nadto radości się skumulowało, musiała znaleźć jakoś dla niej upust. Ale to chyba nic złego, prawda?

lilac sky pisze...

[No już, już, proszę się tu ze mnie nie śmiać :P]

W przekonaniu Amelie to był bardzo dobry pomysł. Należało jakoś się poznać, zwłaszcza, że przecież Bran była jedną z najbliższych jej osób tutaj, w Amsterdamie, a skoro Amelka miała okazję poznać najlepszego przyjaciela swojego narzeczonego, to dlaczego i on nie miałby poznać kogoś niezwykle ważnego dla Morelki. Logiczne.
- Urobię, urobię. W ten, czy inny sposób, ale damy radę.- mrugnęła znacząco do Bran, a potem znów się roześmiała. Głupia.- To będzie co prawda dość szalony wypad, ale jestem jak najbardziej za. Będę tylko musiała pomyśleć co z Lucasem począć na ten czas. Poza tym nie widzę jednak żadnych obiekcji.
W końcu młodzi ludzie powinni spędzać czas w swoim towarzystwie. Z resztą Amelce od dłuższego czasu marzył się ponowny wypad nad morze, liczyła więc, że zebranie się większą ekipą na podobną wyprawę to dopiero wspaniały pomysł. Jedyny problem stanowiły praktyki Bran, ale może jednak da się coś urobić?
- Może być i kolacja. W sumie czemu nie, to dobra myśl. Wtedy też i Lucas mógłby zostać z nami. Po prostu poszedł by spać.
W sumie, to było nawet wygodniejsze. Amelka nie lubiła oddawać komukolwiek panicz Bleuberg pod czyjąkolwiek opiekę, nawet jeśli marzyła o tym, by pobyć czasami sam na sam ze swoim panem H. To było dziecko, w zasadzie prawie jej dziecko, więc kochała chłopca całym sercem, z resztą, jak to Amelka kochała wszystkie dzieci. Lucas, był jednak Lucasem. Oboje z Joshuą przyzwyczaili się do jego obecności i traktowali chyba jak własną pociechę. W każdym razie wszyscy byli zadowoleni. Tak przynajmniej sądziła Morelka.

[Coś mi internet muli, że hej :/]

lilac sky pisze...

[No, mnie też teraz działa jak należy :D]

Amelka nie widziała nic złego we wspólnym spotkaniu i nie sądziła, by wybranek Bran mógł mieć coś przeciwko podobnemu wspólnemu wypadowi. Przecież to nic strasznego, ot miłe spędzenie czasu w gronie znajomych. Bez względu na relacje, jakie łączyły ludzi, chyba każdy by się zgodził, bo przecież nic złego z podobnej sytuacji wyniknąć nie może, czy nie tak? tutaj są same pozytywy.
- Jasne. Będę cierpliwie czekać.- skinęła głową, zapewniając czarnobrewkę gorliwie, że nie ma się czym przejmować, spokojnie wszystko da się załatwić. Nie musieli przecież się z niczym spieszyć.
Amelka i dzieci. No tak, zapowiedziała już swojemu przyszłemu mężowi, że marzy jej się tak piątka, albo chociaż trójka potomstwa, na co ten ani nie przytaknął, ani nie mówił nie, choć widziała w jego oczach, że chyba nieco przytłoczyła go ta informacja. Kto bowiem w dzisiejszych czasach ma podobne plany, marzenia na przyszłość? Kto w ogóle ostatnio myśli o rodzinie, jej zakładaniu?
Amelka była specyficzna, z tego zdawała sobie doskonale sprawę, nie mając zamiaru ani trochę się zmieniać, bo przecież nie było się czego wstydzić. Posiadanie dzieci to bardzo piękna i jak najbardziej dobra rzecz.
No tak, ale najpierw ślub. Potem dopiero należało myśleć o potencjalnym powiększaniu rodziny.

lilac sky pisze...

Niby od kiedy to Bran tak przejmowała się czymkolwiek, a już zwłaszcza kimś, osobą przy prawie przecież tak błahej? Owszem, Amelka nie miała najmniejszej ochoty słuchać o poczynaniu seksualnym Brandzi, ale przez myśl by jej nie przeszło, że dziewczyna może spotykać się z kimś podobnym. Normalni ludzie raczej nie rozgłaszają podobnych kwestii na prawo i lewo, szanując zwyczajnie własną prywatność i kwestie intymne.
Tak przynajmniej się Morelce zdawało.
- Ja?- wyrwana z zamyślenia, spojrzała nieprzytomnym wzrokiem na Bran, powoli analizując to co przed chwilą usłyszała.- Nie, od jesieni mieszkam wraz z Lucasem i Joshuą u niego w mieszkaniu.- wypowiedziała każde słowo powoli i uważnie, nie będąc do końca pewna, czy aby odnalazła się w temacie. Może Bran pytała o coś innego?- Więc skoro to taka... dość osobliwa miejscówka- Amelka nie chciała używać złych słów na określenie budynku i jej mieszkańców, których Brandi i tak określiła jako "chuje", ale przecież panienka Morel jako osóbka natury delikatniejszej wolała dobierać słowa ostrożniej. Kto wie, może mimo wszystko Brandzia lubiła tutaj mieszkać?- czemu nie poszukasz jakiegoś innego mieszkania? Jestem pewna, że są lepsze okolice i opcje wynajmu.

Angel Evans pisze...

Angel przez chwilę zastanawiała się nad propozycją brunetki. Uniosła wysoko brwi, skrzyżowała ręce na wysokości piersi i oparła się o wiszące szafki kuchenne.
Cóż, nie ukrywała, że dalsze siedzenie w jednym miejscu zaczyna ją lekko denerwować. Chciała jak najszybciej stąd wyjść i nie było to bynajmniej spowodowane towarzystwem Bran. Bała się trochę o Lea - w końcu miała go nakarmić. Kiedy nie dostawał odpowiedniej porcji świerszczy zaczynał robić spory hałas, chociaż mogło wydawać się to trochę nieprawdopodobne. Jednak nawet kameleony miały tendencję do obrażania się, jak nazwała to Angel.
Wzruszyła ramionami, ostatecznie wybierając jedną z opcji.
- Wydaje mi się, że jeśli wydostaniemy się z tej kuchni, to z pozostałą częścią domu powinnyśmy też dać radę. Ale cholera wie, czy tu nie pojawi się zaraz policja, albo jakieś inne dziadostwo. A z nimi wolałabym nie mieć do czynienia - skrzywiła się nieco. - Może faktycznie lepiej się gdzieś zaszyć i udawać, że nas nie ma. Rano trzeźwiej się myśli - stwierdziła, po czym uśmiechnęła się lekko. Może Leo nie zwariuje?
Zeszła z blatu chcąc ogarnąć wzrokiem pomieszczenie. Podeszła bliżej ściany naprzeciwko chcąc otworzyć okno. Już miała nadzieję, że mogą się nim wymknąć - wtedy wszystko było by bardzo proste. Jednak było to niemożliwe, bo:
1. Kuchnia widocznie znajdowała się dość wysoko, bo trawnik i cała reszta znajdująca się na nim (ludzie, sprzęty imprezowe itp.) była jakoś dziwnie mała.
2. W oknach były kraty. I to jakieś porządne. Rany, co bogatym ludziom do głowy strzela... Nie wystarczyłyby rolety antywłamaniowe?
Angel podeszła do drzwi, ale i one ani drgnęły. Pokręciła głową ze zrezygnowaniem.
- Musimy coś z tym zrobić - rzuciła do Bran, wskazując na drzwi. - Wyważyć, rozwalić zamek, znaleźć magiczny klucz... Jeszcze ten brak światła! - warknęła niezadowolona. - Nie masz ze sobą przypadkiem klucza uniwersalnego? Albo spinkę do włosów... Cokolwiek. - Dziewczynie zaczęło robić się gorąco. Sięgnęła do kieszeni dżinsów wyjmując gumkę do włosów i robiąc sobie kitkę. No, od razu lepiej.
A co do odpowiedzialności - blondynka nie potrafiłaby być odpowiedzialna na dłuższą metę. Za bardzo by się przeraziła. I pewnie uciekła, jak zwykle. A tego ma już dość.

lilac sky pisze...

No dobra, Bran to Bran, była zdolna do wszystkiego, ale Amelka nie sądziła by zaraz posuwała się do podobnych rzeczy na spotkaniu. Chociaż... kto wie. Melci jednak najwidoczniej to tak bardzo nie przeszkadzało, chyba zdążyła się przyzwyczaić, bo czarnobrewka była jaka była, nikogo na siłę nie dało się zmieniać, a i było to zwyczajnie głupie, bo co, panna Jones utraciłaby wtedy cały swój urok osobisty. Tego to już chyba nikt nie chciał.
- No tak.- Amelka sprawiała wrażenie, że całkiem wierzy w to co Bran właśnie próbowała jej wmówić. Czy faktycznie tak było, to raczej nieistotne.- Skoro tak mówisz, to się już nie wtrącam.
Odstawiła grzecznie kubek poza materac, a potem sama się podniosła, poprawiła ubranie, przeczesała włosy i posłała wesoły uśmiech do Bran, dając jej tym samym znać, że jest gotowa.
- Szczerze mówiąc to jest kawałek. Całkiem spory. wiesz, miałam ochotę na spacer, nie podejrzewałam, że będę miała podobne przygody. A teraz już trochę późno się zrobiło. Moi panowie pewnie czekają na mnie z kolacją.- zaśmiała się wesoło.

lilac sky pisze...

Amelka, jak na panienkę z dobrego domu przystała, raczej nieswojo czuła się w podobnych miejscach, nie tyle nawet czując odrazę, co zwyczajnie się bojąc. Przecież nie widziała winy w ludziach, którym po prostu się w życiu nie powodziło, bo w końcu nie każdy mógł mieć piękny dom, rodziców, którzy dokładali wcale nie małe sumki na twoje utrzymanie, a do tego dzieciństwo prawie jak z bajki; Amelka wszystko to pojmowała, ale przeraźliwy wzrok niektórych osobników zwyczajnie powodował u niej poczucie bezradności, obezwładniający strach.
Posłuchała się więc Bran, szła obok niej, w duchu wierząc, że nawet chory pies w razie czego ich obroni, nie licząc rzecz jasna Bran- jej hero w spódnicy.
- Mam nadzieję, że jednak i Ty i Wasp dacie radę.- jakoś nagle wcale nie podobało się Melci wracać po nocy do domu samej. Niby mogła zadzwonić, no ale z drugiej strony miała Bran, więc chciała i z nią spędzić jak najwięcej czasu, a do tego wykazać się jednak pewną niezależnością, by nie być dalej uważaną za tą nieporadną, choć słodką panienkę. NA miłość boską, miała właśnie wychodzić za mąż! Do tego posiadała całkiem odpowiedzialne zajęcie i pracę.
- W razie czego, jak będziemy już blisko to możesz zawrócić. Nie chcę Cię specjalnie fatygować. A i tak już dziękuję, że jednak ze mną wyszłaś.

lilac sky pisze...

Ona też starała się być samodzielna, jednak pieniądze się przydawały, tego nie da się ukryć, nie tylko na same studia, czy materiały, ale również na to, by część funduszy znalazła się w kieszeni brata, który prowadził jednak życia w zdecydowanie gorszych warunkach jak Amelka. Jako córeczka tatusia mogła mieć wszystko, dlatego też, w trochę bezczelny sposób, ale tak jak tylko potrafiła, starała się pomagać Gaspardowi.
- Ruda Cass?- od razu zmarszczyła nosek i brwi, wiedząc dokładnie o kogo chodzi. O ile rudowłosa nie lubiła Amelki, tak ta odwdzięczała jej się podobnymi uczuciami.- Uh, ma zapłon, nie da się ukryć.- mruknęła, oczywiście wyglądając teraz na wielce obrażoną. Bran mogła spotykać się z kim chciała, ba sypiać nawet z Tońkiem i to było w porządku, ale Cass? Wszystko tylko nie ten rudowłosy pomiot szatana. Może i nie były razem, wiele przeszly i ich relacja była dość osobliwa, ale Ameka nie wyobrażała sobie, by Bran miała się widywać z Cass, by Melcia musiała się dzielić Brandzią z Rudą.
- I co zrobisz?- spytała, jakby w ogóle chciała znać odpowiedź. Nie, wolała nie wiedzieć, choć jednocześnie zapewnienie, że nie poczyni nic w tej kwestii byłoby kojące. Ale przecież to nie jej sprawa, nie jej życie.

Unknown pisze...

W tym momencie był najszczęśliwszym mężczyzną na ziemi.
Ten pocałunek był najlepszym pocałunkiem na ziemi.
Brandi była najpiękniejszą i najbardziej porąbaną kobietą na ziemi, jaką udało mi się spotkać, ale jeśli miała dawac mu szczęście na ten swój porąbany sposób, był w stanie nosić ją na rękach.
Zakochał się. Znowu się, kurwa, zakochał. A przecież wmówił sobie, że po Lisbeth jedyną kobietą, którą może pokochać, będzie whisky. Albo brandy.
Albo Brandi.
Niech ją szlag i niech szlag jej usta, jej nos, jej oczy i to spojrzenie, od którego się topił. Naprawdę zrobiła z niego ciotę. Powinno się za takie rzeczy kastrować. Ćóż, może lepiej nie. Jego przyjaciel przyda mu się, by zadowalać jego kobietę. Bo była jego, prawda?
Tym razem to on ujął jej podbródek i wpił się w jej usta, masując je brutalnie i językiem drażniąc podniebienie. Jakby chciał tym przekazać całą swoją tęsknotę za nią, gdy był tam daleko i robił karierę. Tak bardzo tęsknił za jej smakiem i jej paznokciami sunącymi po lędźwiach, za gorącym oddechem i słodkimi westchnieniami, gdy położył swoje dłonie na jej pośladkach, a potem poderwał ją do góry.
- Jako twój przyszły pacjent zgadzam się na to, byśmy postali gdzieś indziej – powiedział, gdy udało mu się od niej oderwać. I cholera, było to trudne jak skurczysyn. Po takiej przerwie nie chciał wypuszczać jej z rąk. I z łóżka. Ale z tym drugim był pewien, że tak szybko mu nie zaufa. Nie po tym, co się między nimi działo przez ten rok.

lilac sky pisze...

Gaspard jednak nigdy specjalnie nie narzekał, a nawet jeśli Amelka i tak by postawiła na swoim, bo co by nie było troszczyła się o brata. Był w końcu jej najbliższą rodziną tutaj, w Amsterdamie. Babcia mieszkała przecież w Hadze, a rodzice zostali w Paryżu. Nie miała nikogo więcej.
- Nie jestem zazdrosna.- burknęła i spojrzała na Bran z niejakim oburzeniem, że ta w ogóle mogła dojść do podobnych wniosków.- Po prostu jej nie lubię, tyle.
Zdaniem Amelie Cass zmienić się nie mogła, bo ruda pewnie była nadal, wredna jeszcze bardziej, a głupia to już doszczętnie. Pomiot szatana.Bez dwóch zdań. Ale co tam, niech sobie Brandzia robi co chce.
Amelka psem ogrodnika? Gdzie tam. Brandzi ruchać nie chciała, raczej wolała obecny stan rzeczy, zależało jej przecież na tej znajomości, przyjaźni, bo wbrew pozorom przyjaciół miała tutaj nielicznych. A zwłaszcza w tak wyznam momencie jej życia chciała mieć kogoś obok siebie, by móc się wypłakać i raziłem pośmiać, skoczyć na ploty czy piwo, czasem nawet zaszaleć bardziej.
- Z resztą, będę miała teraz inne rzeczy na głowie. W ogóle mnie Cass nie obchodzi.

Unknown pisze...

Zaciągnęła go pod jego mieszkanie. Sama. Nie zdążył wykonać żadnego ruchu, a już stał pod swoimi drzwiami, przemoczony do suchej nitki i smakował jej ust i palców na swoim tyłku. Gdyby nie to, że na korytarzu było ciemno, a on chciał widzieć dokładnie każdy grymas na jej twarzy, wziąłby ją nawet i na ścianie. Tak bardzo go pociągała.
Przyznać się jej nie mógł, dlaczego wrócił. Wolał pewne rzeczy zostawić dla siebie, żeby potem nie zostały wykorzystane przeciwko niemu. Taki już był.
- Lubię Amsterdam – stwierdził. - A skoro tutaj jesteś ty, lubię go jeszcze bardziej – dodał, sięgając do jej boku i przysuwając ją do siebie gwałtownym ruchem. Ręce go świerzbiły, a Brandi wyglądała tak pociągająco w przemoczonej sukience, że nie mógł się jej oprzeć. Jakimś cudem udało mu się wyjąć z kieszeni klucze i otworzył drzwi, a potem pociągnął ją w głąb mieszkania i nogą kopnął drzwi, które zatrzasnęły się z hukiem.
- Musimy wysuszyć ciuchy i jakoś się rozgrzać, co o tym sądzisz? - wymruczał w jej skórę, muskając ją oddechem i cmokając co chwila. Wyglądała tak, jak zawsze i pachniała tak samo.
Jego palce powędrowały aż do ud i wsunęły się pod cienki i mokry materiał sukienki. Zatoczył na nich kilka małych kółek, nie przestając pastwić się nad jej szyją. Wyczuł pas do pończoch i uśmiechnął się, bez trudu radząc sobie z odpięciem ich. Nie takie rzeczy przychodziło mu już odpinać.
Dobrze wiedział, że w jego spodniach jest już pokaźny problem i specjalnie ocierał się o dziewczynę na tyle mocno, by mogła to odczuć. Nie mógł się powstrzymać przed tym, by odsunąć lekko materiał majtek i musnąć jej nabrzmiałą kobiecość.
- Masz ochotę na eksperyment? - zapytał i odnalazł w ciemności jej błyszczące oczy.

zgniły anioł pisze...

- Mały, złośliwy sukinkot. - Te słowa atakują ją dokładnie w momencie, w którym otwiera drzwi. Adam Lester stoi w progu w ubraniu, które jak zwykle głośno krzyczy o jego orientacji, choć przecież nie musiał się tak stroić, bo jeśli przychodzi do Brandi, to prawie oczywistym jest, że skończą pijąc u niej. Zsuwa z nosa ciemne okulary, które w pomieszczeniu tak czy inaczej mu się nie przydadzą i wchodzi do środka, nie czekając na zaproszenie.
- Nigdy, absolutnie nigdy, nie chce wychodzić na zewnątrz, kiedy go do tego zachęcam, a dzisiaj wystarczyło, że otworzyłem dachowe okno i już wpakował się na firanę, zrzucił karnisz, jednocześnie dziwnymi akrobacjami wydostając się na dach. Więc wspinam się tam za nim, a ten złośliwy skurwiel przede mną ucieka! Dachówki zrzucam, żeby go dorwać, a podły pchlarz mnie jeszcze drapie! I oczywiście skończyło się na tym, że musiałem przeklętej dewotce z drugiego piętra tłumaczyć, że wcale nie zamierzam z tego dachu skakać. - Nakręca się, dynamizując swoją historię przekleństwami i ekspresywnymi gestami dłoni. Jednocześnie zsuwa ze stóp buty i pozwala sobie wejść w głąb mieszkania.
- Ale mam tequilę. I cytryny. Lubisz? - Stawia siatkę z zakupami na stole, dopiero teraz spoglądając na gospodynię. Lustruje ją długim spojrzeniem, po czym marszczy pytająco brwi.
- W ogóle cóż to za "nagląca sytuacja"? - dodaje, bo jego koleżanka tym właśnie uargumentowała przez telefon swoje niespodziewane zaproszenie, a cała opowieść o bezimiennym kocie, który powoli przestaje być kociakiem, to niejako usprawiedliwienie dla jego teraźniejszego spóźnienia.

zgniły anioł pisze...

Coś ostatnio niepokojąco często ma okazję oglądać kobiece gabaryty w całej ich okazałości. Nie, żeby narzekał, bo Brandi jest przecież skrojona idealnie, ale jednak preferowałby, żeby miała między nogami coś więcej. Dlatego właśnie jej nagość nie budzi w nim krępacji. Jeszcze przez moment bada spojrzeniem wyraźne siniaki na jej brzuchu, by wreszcie skupić się na Wasp, której naturalnie nie lubi: jak każdego psa.
- Pozwolę sobie zignorować tę bardzo wyraźną dwuznaczność i uznam, że chodzi o moje legendarne umiejętności w kwestii masażu - kwituje, rzuciwszy psu zabawkę z nadzieją, że ten rzeczywiście da mu spokój. W następnej kolejności brnie do kuchni i poruszając się w niej praktycznie po omacku odszukuje nóż oraz deskę, dalej zabierając się za wprawne krojenie cytryn. Zupełnie ignoruje nieprzyjemne szczypanie, które dotyka go w chwili zetknięcia się kwaśnego soku z zadrapaniami po kocie, bo kto jak kto, ale on z bólem potrafi koegzystować niemal harmonijnie.
- Nie tantrycznego - dodaje jeszcze dla pewności, kiedy niczym olśnienie spływa na niego niedawna próba zrobienia masażu Luftowi, a to już ciągnie za sobą ściśle ukierunkowane skojarzenia.
- Dlaczego nie pijasz brandy? - pyta, skończywszy krojenie i wytarłszy dłonie w materiał spodni, po czym zabiera się za przeszukiwanie szafek w celu odnalezienia kieliszków oraz soli.

Angel Evans pisze...

Właśnie, niby nic się nie działo, ale co zrobią, kiedy im się już tak bardzo, baaaaardzo zachce do tej łazienki, a dalej będą uwięzione? Wykorzystają wtedy jeden z garnków? Cóż... Wtedy będą musiały też sobie jakoś poradzić. Może się uda. Chociaż Angel nie ukrywała, że najchętniej wyrwałaby się stąd jak najszybciej, bo, tak jakby, zaczęło jej się robić gorąco.
Angel uniosła wysoko brwi, przez chwilę się zastanawiając, a potem przenosząc niespiesznie wzrok na brunetkę.
- Chyba nie. Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek ją miała - wzruszyła ramionami, choć odczuwała coraz większe gorąco, które napierało na jej ciało, jakby zalegało w płucach nie chcąc z nich się wydostać.
Niektóre wieczory bywały straszne. Może i nie przerażające, ale takie, że człowiek nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Skwar niekiedy odczuwało się nawet późną nocą, a zwykły wiatrak nie wystarczył, żeby powietrze rozrzedzić, czy jakoś wyraźnie je schłodzić. Wtedy Angel niemalże zdychała, leżąc na łóżku i mając szczerą nadzieję, że nadejdzie przynajmniej jakaś burza i zmyje cały gorący świat.
Teraz czuła się podobnie.
- Lepiej nie wyważaj drzwi... - powiedziała, gdy towarzyszka skierowała się do blatu, a potem... Potem Angie sama szeroko się uśmiechnęła. Rany, żeby te klucze pasowały!
Blondynka tylko wzruszyła ramionami mając wielką nadzieję, że Brandi uda się otworzyć te pochrzanione drzwi. A na drugi raz zabierze ze sobą zestaw jakiegoś małego majstra, żeby być przygotowaną na wszelkie okazje.
U panny Evans z tą cechą było różnie. Czasami reagowała, jednak częściej była przerażona, paraliżował ją strach, poddawała się emocjom. Lecz bywało i tak, że była twarda, umiała się postawić, jakoś obronić. Może czasami nie używała do tego najlepszych środków, ale jednak. Ważne, żeby próbować.
A poza tym, dla Angel najważniejsze było to, żeby po prostu odnaleźć się w muzyce, całkowicie zatopić się w jakiejś melodii, stworzyć nie tylko sobie, ale też innym, unikalny świat bez tych wszystkich paskudztw otaczających życie. Wtedy to poddawanie się emocjom było plusem, była "giętka" zmysłowo, łatwo wpadała w różne odczucia, tworzyła prawdziwą muzykę. Cała była muzyką. Kruchym, delikatnym brzmieniem.

zgniły anioł pisze...

Wzrusza delikatnie ramionami, nawet nie starając się tłumaczyć. Brandi jest kobietą i jest z Wenus, tak więc to niemal naturalne, że Lester zakłada, że w jej głowie może zalęgnąć się wszystko: z masażem erotycznym w wykonaniu geja włącznie.
Zgarnia deskę z pokrojonymi cytrynami i alkohol, by kolejno przemieścić się na podłogę tuż obok jej materaca, tam też stawiając niesione przedmioty.
- Właśnie z tego tytułu bym go pił - prostuje zwięźle, dopiero teraz zrzucając z ramienia torbę. Wtedy też lokuje się po turecku na ziemi i zaczyna skrupulatnie przeszukiwać jej zawartość.
- Gdybyś powiedziała wcześniej, to bym się przygotował, a tak mam tylko... hmm... lawendowo-sandałowy. Jeśli Ci odpowiada, oliwa nie będzie potrzebna - kwituje spokojnie, by wreszcie unieść na nią wyczekujące spojrzenie.
Lester ma swoistą tendencję do noszenia ze sobą rzeczy zazwyczaj zbędnych, a nieposiadania tych z reguły koniecznych. Nic więc dziwnego, że wśród kilku par okularów przeciwsłonecznych, szmatławych czasopism i śmieci wydobył i olejek. W końcu nie wiadomo kiedy i komu będzie trzeba zrobić masaż stosunkowo satysfakcjonujący dla obu stron. Nawet jeśli w tym wypadku ceną są tylko ciasteczka.