Tony
Visser
15.06.1978,
Rotterdam
Przecież go znacie.
playboy
sto osiemdziesiąt siedem centymetrów żywego seksu
właściciel Bloaters i Broadway
rozwodnik
perkusista amator
arogancki skurczybyk
wraca po roku, bo… wciąż ją kocha
sto osiemdziesiąt siedem centymetrów żywego seksu
właściciel Bloaters i Broadway
rozwodnik
perkusista amator
arogancki skurczybyk
wraca po roku, bo… wciąż ją kocha
Tony Visser powraca. I będzie jeszcze większym playboyem i sukinkotem, niż był.
(Piszcie, piszcie - Toniek wątków się nie boi, a w razie czego sam może zacząć.
Witajcie z powrotem :D)
12 komentarzy:
{Hej! Sasha zna Claytona i Brandi, a i Tony ich zna, więc można byłoby coś wymyślić? ;D}
{Zdam się na ciebie, jeśli mogę ;)}
{Już coś wymyślam! ;) Zawsze może to być "Placebo", w którym pracuje Sasha, równie dobrze może być to jakikolwiek inny bar, park, sklep. Ewentualnie możemy też uznać, że jakiś czas temu się poznali i teraz spotkają ponownie.}
{No, to czekam :D}
[no to zaczynaj :D]
Rzeczywiście, nie zdążyła niczego upić. I nawet nie było mowy, by coś upiła. Była zaskoczona, bo przecież... Ich cała znajomość przebiegała pod hasłami seksu i alkoholu. Tam nie było "porozmawiajmy" czy "powaga"; to była wieczna zabawa podszyta jej strachem i pragnieniami, których nie potrafiła sprecyzować i jego wiecznie rosnącym libido. Tak, ich związek był totalnie niedojrzały i niepoważny i dlatego był, jaki był, ze wszystkimi wadami i zaletami. A on sobie wyskoczył teraz z "porozmawiajmy". Czyżby wreszcie skończył dojrzewanie, tak daleko, bo dwieście kilometrów od niej?
Nie, jednak nie udźwignie na trzeźwo. Wypiła duszkiem wszystko. Nie skrzywiła się.
- Jasne. Ale chyba nie tu?
Pozwoliła mu się wyprowadzić z baru, uliczkę dalej, by nie było słychać zbyt głośno muzyki. Nie mówiła nic, kontemplując właściwie to, jak alkohol ją rozgrzał. Była głupia, nie biorąc żadnej kurtki; w Amsterdamie znowu padało i mocno się ochłodziło. Cóż. Whisky dobrze rozgrzewała, ale zapewne za jakiś czas to minie. Nieważne.
Kiedy stanęli przy barierce, która zabezpieczała przed spadnięciem ze stromego wzgórza, Brandi spojrzała znowu na Tone'a. Może to ten alkohol, może ona sama... ale dalej widziała w nim tego samego przystojnego mężczyznę, koło którego lubiła się budzić. I który jako jedyny miał w sobie coś, co ją podniecało. I który nadal był przystojny i nadal miał piękne usta, i nadal uwielbiała jego zapach i oczy, i...
Ale przecież go nie kochała.
- Cieszę się, że wróciłeś. Dowiedziałam się kilka dni temu, ale miałam jeszcze egzaminy, więc uznałam, że przyjdę, gdy będę mieć wolny wieczór. Zatem jestem... - Uśmiechnęła się lekko. Oparła się rękami o czerwoną barierkę i spojrzała na wodę przed nią. - Pięknie tutaj. Nie wiedziałam, że koło Bloaters są takie piękne widoki.
Jej wyobraźnia podsuwała jej śmieszne, nieprzyjemne obrazy - tego, jak ją całuje, jak ją tuli, jak ją zaciąga na górę... To były wspomnienia, a jednocześnie... Bran, przecież go nie kochasz. Przecież nie czujesz do niego nic. Zostawił Cię, więc tym bardziej nie zasługuje na uczucia.
Znowu spojrzała na niego.
- O czym chciałeś porozmawiać?
W kwestii osób, które jej pomogły, miała podobnie jak Tony. Nie potrafiła ich zapomnieć. O ile pamiętała te osoby. Brzmi to nieco absurdalne, ale Sasha zazwyczaj potrzebowała pomocy, kiedy nie była w stanie funkcjonować, więc zdarzało się, że jej wybawcy pozostawali anonimowi, ale były też osoby, dzięki którym była teraz na powierzchni, i które pamiętała. Nawet bardzo dobrze. Weźmy na przykład taką Crystal, która udostępniła Sashy schronienie, opatrzyła pobitą twarz i pozwoliła wziąć długi, relaksujący prysznic. Weźmy, jako kolejny przykład, Caleba - Clayton miał do siebie to, że znikał, a potem wracał. Albo to ona znikała, a on się pojawiał. Ale pomagał jej, w jakiś sposób. Była też Brandi, która przytuliła i poczęstowała truskawkowym wypiekiem. I te osoby pamiętała, i tym osobom byłaby skłonna się odwdzięczyć w każdej chwili.
Wracając jednak do sedna sprawy - Sasha swojego szefa nigdy nie widziała. Rozmowę przeprowadziła z panią menager, która zapis rozmowy czy też nagranie, a także na szybko zrobione zdjęcie wysłała właśnie panu Leonardowi. Siemionow nie miała jeszcze okazji uprawiać seksu w klubowej łazience z klientelą Placebo. I była zadowolona, bo wcale jej się nie śpieszyło. Kiedyś nie miałaby oporów przed takim małym wyskokiem, ale pewnie to ona byłaby tutaj jako klienta, bo kto chciałby zatrudnić ćpunkę?
Krążyła między lożami i stolikami, godzina była w miarę młoda, ludzie dopiero schodzili się do tego miejsca i z każdym kwadransem przybywało ich więcej i więcej. DJ puścił żywszą muzykę, pierwsze odważne, czytaj pijane, duszyczki wybiegły na parkiet i próbowały uwodzić trzeźwych jeszcze kawalerów.
Blondynka poprawiła kucyka i krótką spódniczkę. Musiała kogoś poprosić o spodenki, bo obcisły materiał kusej spódniczki, wcale a wcale jej nie opowiadał. Złapała tacę i zauważyła kogoś w stoliku, na którym niedawno postawiła tabliczkę z rezerwację dla czteroosobowej grupy.
Niedawno skończyła okres próbny i wcale nie byłoby śpiesznie, gdyby teraz nawaliła.
- Ten stolik jest zajęty - powiedziała głośno i wyraźnie, rozglądając się za tabliczką. Dlatego też zignorowała wzrok mężczyzny. Zresztą, co by było, gdyby uderzyła klienta? Pewnie nie miałaby już pracy. Poprawiając materiał fioletowego topu, dała do zrozumienia mężczyźnie, żeby w końcu przestał gapić się na jej niezbyt duże piersi. Chociaż, odkąd przybrała na wadze i z kościotrupa zmieniła się w chudą dziewczynę, jej piersi wyglądały lepiej, można powiedzieć, że nawet kusząco.
- Przez... - rozejrzała się dookoła. - Ktoś organizuje wieczór kawalerski... I tu była taka karteczka. Nie wziął jej pan? - była miła. Starała się. No i próbowała nie pokłócić się z klientem, bo przecież wyznawano tutaj zasadę "klient nasz pan, póki trzeźwy i się nie awanturuje".
Zaskoczył ją tym pytaniem; spodziewała się wszystkiego, od wyrzutów, że z nim nie wyjechała, po oświadczyny, ale nie zarzut, że jest zdystansowana. Przecież zawsze była w takich sytuacjach; jakby zapomniał, jak mu opowiadała o poronieniu! Nienawidziła w takich chwilach okazywać jakiejkolwiek słabości, nienawidziła poddawać się uczuciom. Była pieprzoną dumną Brytyjką, która z całej tej popapranej kultury wyniosła tylko ten dystans w momentach, gdy go mieć pewnie nie powinna.
- Tone... - mruknęła bezmyślnie; zawsze się do niego tak zwracała, gdy chciała być czuła. Ot, to było zdrobnienie jej, tylko jej.
I zamknęła się. Nie wiedziała, co powiedzieć dalej. Westchnęła, spojrzała na niego, westchnęła po raz kolejny. Wbiła wzrok w horyzont.
Co miała mu opowiedzieć? Dlaczego chce go nie kochać i dlaczego jest tak chłodna? Dlaczego to wszystko jest popaprane i dlaczego żałuje, że jednak przyszła, że się starała? Dlaczego dostała kociokwiku na wieść, że on jest w mieście? Dlaczego chciała go przytulić i mu opowiedzieć wszystko, co się działo w ciągu tego roku, i wszystko, czego mu nie opowiedziała, gdy byli razem?
- Bo nie chcę wyjść na idiotkę, która po roku ciągle... - zawahała się. Nie chciała tego mówić, ale owijanie w bawełnę nie było jej domeną. - Bo ja Cię ciągle kocham, Tone. Jakoś tak... nie umiem się Ciebie pozbyć z serca.
Uśmiechnęła się lekko do siebie. Najwyżej ją wyśmieje. Albo zacznie pytać, dlaczego. Albo zacznie pytać, co w nim kocha. Albo jeszcze inne głupie możliwości. Bran nie chciała, by się wydarzyły.
Spojrzała na niego.
Pieprzona dumna Brytyjka.
Było jej coraz zimniej. Zwłaszcza, gdy kilka kropel deszczu spadło na jej nos.
Tak, poczuła cholerne motyle w brzuchu, ptaszki rozegrały w jej wnętrzu serenadę, wszystko nagle zazieleniło się. I deszcz, chociaż był zimny, wcale nie sprawiał, że było jej chłodno. Wręcz przeciwnie, gdyby nie on, Bran była pewna, że z przegrzania wysiadłyby jej wszystkie organy i nerwy.
Przez chwilę zastanawiała się, czy mu coś powiedzieć, czy mu opisać, jak cholernie tęskniła, jak nie była sobie w stanie znaleźć miejsca, że było jej ciężko i że nawet seks jej nie wychodził, nawet z kobietami, które w tych klockach były naprawdę świetne. Chciała mu opisać, że czasami nawet chciała do niego zadzwonić albo po prostu się wprosić. Chciała mu powiedzieć, że przecież długo czekała. Ale to wszystko wydało się jej cholernie sentymentalne, jakieś błahe, nijakie. Słowa były niczym przecież.
Cholera, utonęła w tych oczach. Utonęła i nie miała zamiaru wydostawać się na powierzchnię.
Pociągnęła jego koszulę do siebie i pocałowała go tak samo delikatnie, jak za pierwszym razem. Tak samo ostrożnie, jak gdyby ta bliskość była dopiero próbą, jakby się jej obawiała. Tak było, tak było za każdym razem. Musiała być ostrożna. Poza tym, delikatność była jej wyrazem miłości. Przynajmniej w tym wypadku.
No i komedia romantyczna. Deszcz, spotkanie po roku, moknięcie.
- Jako Twoja przyszła lekarka domowa - mruknęła w pewnym momencie - muszę zaprotestować przeciwko takiemu staniu na deszczu, Tone. Rozchorujemy się. I w mokrej kiecce źle się chodzi.
Jeszcze raz go pocałowała. Mocno, gwałtownie. Zimno jednak zaczynało jej doskwierać na tyle, że oderwała się od jego ust, chwyciła jego dłoń i zaczęła biec w stronę Bloaters. Byleby do ciepłego miejsca, gdzie będzie mogła choć trochę wyschnąć. Byleby do miejsca, gdzie będzie mogła być z nim bez możliwości przeziębienia się.
Dostali się tam dość szybko; Bran, już trzęsąc się z zimna, ociekając wodą, poprowadziła go do jego własnego mieszkania. Nie spojrzała na niego ani razu, pewna, że jeśli tylko to zrobi, znowu wpadnie w jego ramiona i będzie go całować; byle namiętniej, byle goręcej. Skostniałą dłonią mocno trzymała jego palce.
Dopiero kiedy znaleźli się przed jego mieszkaniem, zerknęła mu w oczy. A potem lekko popchnęła go na ścianę i znowu pocałowała. Nie, nawet nie pozwoliła mu otworzyć drzwi. Nie, cholera, nie mogła, pragnęła jego bliskości, jego ciepła, nawet, jeśli skóra wrzeszczała z zimna. Kurwa mać, myślała, jak gdyby cały ten rok nie istniał albo jakby był wakacjami, jakby widzieli się dopiero po nich, spragnieni siebie. Nieważne było to, że ją zranił, bo przecież wrócił tu do niej.
Zsunęła dłonie na jego pośladki, gotowa rozebrać go nawet jeszcze przed drzwiami, gdy się opamiętała. A jeśli to nie było tak? Jeśli on wcale jej nie kochał, tylko... ot, wrócił tu ot tak, chciał z nią tylko seksu, nic więcej? A jeśli całował ją, bo ona go całowała, bo uważał ją za seksowną, ale nie chciał znowu być jej? a może zagalopowała się i on zaraz jej powie, że za bardzo prze do przodu?
Westchnęła głośno, starając się pozbyć z siebie resztki podniecenia rozproszone obawami; odsunęła się. Wskazała na drzwi.
- Dlaczego właściwie wróciłeś? - spytała bez ogródek.
Nie lubiła słów, wolała czyny, to jasne. Ale w tym momencie nie było za bardzo możliwości, by jej udowodnił cokolwiek. Musiał jej wprost powiedzieć, czego właściwie chce; czy tylko seksu, czy jej całej, czy powrotu do ich romansu, czy związku. Bo przecież nic nie było ustalone, a Bran nienawidziła niejasnych sytuacji. Gdyby się z nim przespała, a on by ją wystawił za drzwi, życząc powodzenia... Nie byłoby jej łatwo z takim wstydem. Przecież, do cholery, przed chwilą mu powiedziała, że dalej go kocha. Przed chwilą powiedziała to, na co on rok temu musiał czekać trzy miesiące.
Drżała z zimna, czuła, że sukienka nieprzyjemnie przykleiła się jej do ciała. I wszystko stawało się coraz gorsze ze strachem, że jednak on chce tylko jej ciała.
Jak mu odmówić, jeśli okaże się, że chce tylko ją przelecieć? Jak wtedy wyjść z twarzą z całej tej cholernej sytuacji?
Nie przyjechał tu dla seksu. Kochał ją. wiedziała, że ją kochał, chociaż tego nie przyznał otwarcie. Wiedziała, że jej pragnął i jej kochał. Całe podniecenie, które przed chwilą zniknęło zapaliło się ponownie, nawet jeszcze mocniej, od tej jednej iskierki, myśli ,że jest tu dla niej.
Tyle czasu! Tyle czasu nie była w stanie czuć tego samego, co czuła teraz; tyle czasu nie była w stanie pragnąć, pożądać, zwariować z powodu czyjejś obecności. Czuła, jakby czekała na niego, na jego ręce, na jego palce, które bezczelnie wciskały się jej do majtek, które obezwładniały ją kilkoma prostymi ruchami. Może czekała? Może naprawdę nie chciała nikogo, bo czekała na te cholerne palce? Na to, aż znowu sprawią, że zadrży z podniecenia, że cicho jęknie i zawstydzi się z tego powodu?
- Jaki? - mruknęła, odchylając głowę do tyłu; masowała palcami skórę jego głowy. Nie chciała, by przestawał, więc ilekroć coś chciał powiedzieć, lekko przyciskała jego usta do swojej szyi. O, nie, nie, Visser, teraz nie masz nic mówić, teraz masz mnie całować i pieścić, bo przecież po to tu przyszłam. (Wcale nie, ale kto by się przejmował, Bran?)
Strasznie trudno było stać na nogach, gdy on bawił się pod jej sukienką; czuła, jak kolana jej drżą i robiła wszystko, byleby tylko do niego jakoś przylec, jakoś chwycić się go. Było jednak jej coraz trudniej, więc długo nie zajęło, gdy pociągnęła go w dół. Co z tego, że to dywan, że to będzie cholernie niewygodne. Musiała go mieć kilka kroków od wejścia; wątpiła w to, że wytrzymałaby całą drogę do sypialni.
Rozpięła z tyłu swoją sukienkę i przez chwile męczyła się z tym, by ją zdjąć, ale materiał przywarł do jej skóry. Zignorowała to więc i zdjęła tylko stanik. Rzuciła go gdzieś na bok, odszukała dłonią jego palce, jak gdyby chciała zażądać od niego, by ją pieścił. Tak, to było to. Ona żądała, by jej wynagrodził rok czekania na seks z nim. Jego obowiązkiem, cholernym obowiązkiem było ją doprowadzić na szczyt. Może nawet to był cały pieprzony warunek przebaczenia mu?
Jednocześnie zajęła się jego spodniami. Cholerny materiał jednak nie chciał puścić, zwłaszcza, że pomagało mu to piękne, podniecające (lesbę podniecało to!) wzniesienie. Pociągnęła więc raz, mocno, zrywając guzik. I uśmiechnęła się tryumfalnie.
Potem przyszyje mu ten pieprzony guzik.
[co co? wątek :D byle nie barowy, bo Mila nie szwenda się po barach i stara ię nie popadać w alkoholizm :P]
Prześlij komentarz