[Joshua <3 Amelka jest przeszczęśliwa. To ja się ładnie przywitam, choć pewnie mnie i tak już nie lubisz :P Ogólnie to przejdę od razu do rzeczy i wątek jakiś zaproponuję, nawet mogę zacząć, żeby się jakoś zrehabilitować. Nie wiem tylko co wolisz, jakiś spokojny wieczór w trójkę, czy ktoś by do nich wpadł, albo oni kogoś odwiedzili czy coś... Zawsze rodzice mogą wpaść xD]
[witamy z powrotem na pokładzie. a ja mam słabość do punkowych chłopców, nawet wydoroślałych, więc od razu pytam - mam w sumie pomysł na wątek, ale mi powiedz, czy Ci pasuje.. :> Mila się dopiero wprowadziła do nowego mieszkania i może się ugadywać z dekoratorką wnętrz, którz pracuje z Joshem i może tym sposobem się poznają? :> mogę zacząć.]
[Wiedziałam! No, nie mam zamiaru jej zaniedbywać, ale pewnie będę musiała zrobić jej gruntową renowację, bo mając chyba miesięczną przerwą, ciężko mi odpisywać na te wszystkie długie wątki. A z 5 razy się już za to próbowałam zabrać. O taaak, będzie świetnie. Ale rozumiem, że wpadną pierwszy raz, to się Melcia pewno strasznie stresować będzie.]
Zabawne, że wystarczyło tylko jedne imię, jedna zapowiedź odwiedzin, a tak otwarta na ludzi i wesoła Amelka, nagle cała się spinała, zapominała zupełnie, że należałoby oddychać i dostawała wręcz prawdziwej desperacji. Oczywiście, bardzo chciała poznać Mervina, jego żonę i brzdąca. Nie wątpiła też, ani trochę w to, iż para ta była bez wątpienia bardzo przyjazna i fascynująca, ale zaraz w główce panienki Morel rodziły się wszelkie obawy przed tym spotkaniem. Tym pierwszym, najważniejszym- spotkaniem, które miało jednoznacznie zawyrokować o niej, niejakim Kocie pomieszkującym ze swoim podopiecznym u Hendersona. Z początku wszystko wyglądało względnie normalnie. Amelie, nawet nie rozpaczała, z powodu faktu, iż to Joshua zajmował się przyrządzaniem potraw na tą okoliczność. Nie da się ukryć, oboje, a jeśli nie cała trójka mieszkańców, wiedziała doskonale, że Josh był w tym lepszy od niej. Oczywiście, miała przez to pewne głupie poczucie bycia niewartościową, kiepską panią domu, ale by nadto nie zatracać się w tych przykrych myślach zabrała się najpierw za sprzątnięcie całego mieszkania, ewentualnego rozplanowania usadzenia gości, tak by młodej matce było wygodnie. Następnie ganiała przez dobre piętnaście minut Lucasa, chcąc go ubrać w jedną z nowych koszul, które to zakupiła niedawno, ale chłopczyk za nic nie chciał jej włożyć. Musiało się więc skończyć na kompromisie, gdzie Amelie przyszło zaakceptować zwykły t-shirt, przynajmniej czysty. Ale to były dopiero początki trudności. Potem, pozostała jej najważniejsza kwestia ogarnięcia samej siebie. O ile szybki prysznic, fryzura i makijaż nie stanowiły takiego problemu, o tyle kwestia znalezienia czegoś odpowiedniego do ubrania była znacznie bardziej problematyczna. Amelka popadała wręcz w istną histerię, co minutę wzdychając, że nie ma się w co ubrać, co drugą minutę będąc gotową krzyczeć do Joshuy, że nie powinni zgadzać się na to spotkanie, że należało znaleźć inny termin. Skończyło się jednak na niezbyt długiej, ale jakże urokliwej sukience w pastelowym odcieniu zieleni, z wcięciem w pasie, subtelnie rozkloszowanej, która bez wątpienia dodawała panience Morel czaru i gracji, może nawet nieco ją odmładzając. A mimo to, Amelie i tak nie była zadowolona. Przyszła do Joshuy do kuchni, opierając się czołem o jego bark i wzdychając ciężko. - Ja nie chcę.- mruknęła niczym mała dziewczynka, teraz dopiero naprawdę czując niesamowity zastrzyk przerażenia, stresu i powagi całej sytuacji. Bo co jeśli się nie spodoba? Co jeśli Mervin uzna ją za głupią pannicę, a jego pociecha zacznie płakać na jej widok? Nie ważne, że dzieci kochała i zazwyczaj bez trudu potrafiła się z nimi dogadywać. To było coś zupełnie innego; coś znacznie poważniejszego.- Poza tym, uprasowałam Ci koszulę. W zasadzie trzy, bo nie wiedziałam, co będziesz chciał założyć.- dodała, odsuwając się nieco, tak by nadto nie przeszkadzać mu w pracy. Sama oparła się o blat kuchenny i spojrzała beznamiętnie na jedzenie. Póki co, miała wrażenie, że nie da rady nic dzisiaj zjeść. Stres ewidentnie wziął nad nią górę.
Uśmiechnęła się lekko słysząc wszelkie te słowa mające na celu podnieść jej pewność siebie i wyzwolić z niewoli stresu, który na chwilę obecną przejął nad nią kontrolę. Dziabnęła truskawkę, choć mało chętnie, ale nie chciała robić teraz problemów natury jedzeniowej, tylko tego by im do szczęścia brakowało. - Lucas w koszuli?- jęknęła wręcz zdesperowana, chowając na chwilę twarz w dłoniach, wyglądając jakby miała ochotę się zaraz rozpłakać, co z resztą było bardzo prawdopodobne.- Lucas jest czysty. To i tak sukces.- stwierdziła, spoglądając przez otwarte drzwi na wesolutką twarz malca. Sama nie wiedziała z czego ten się tak cieszy, ale dobrze, że chociaż on miał tutaj pozytywne nastawienie do całej sprawy. No, Joshua pewnie też. W końcu Mervin to jego przyjaciel, więc czego ten mógłby się obawiać. Zaraz też Lucas ze śmiechem wparował do kuchni i stanął Joshule pod ramieniem, też chcąc dostać jedną z truskawek. - Bo Amelka dostała.- przedstawił jasno sprawę, bo o ile do tej pory Hednerson skutecznie wyganiał go z kuchni i nie pozwalał podjadać, tak teraz nie mógł stracić, kiedy pozostali domownicy korzystali. - Ja po prostu bym chciała, by wszystko wypadło świetnie.- dodała ciszej, starając się uśmiechnąć wesoło, jak to miała w zwyczaju. Lucas podreptał nawet do niej i objął za nogę, by jakoś poprawić Amelce humor. I w zasadzie prawie mu się udało. Tylko dzwonek do drzwi popsuł wszystko, a Amelie w jednej chwili stała się blada jak ściana. No pięknie! Teraz dopiero się zacznie.
O ile, do jeszcze niedawna, to Amelka stanowiła wzór dla Lucasa, tak od tych kilku miesięcy mieszkania we trójkę, to właśnie Henderson stał się głównym autorytetem dla chłopca. Nie było w tym z resztą nic dziwnego. Wychowywany przez te pięć lat swojego życia głównie w towarzystwie kobiet, nagle miał przy sobie męskiego opiekuna na pełen etat, czy był rzecz jasna zachwycony. Dlatego nic dziwnego, że na słowa Joshuy, w końcu wykonał polecenie, nie chcąc być od niego zwyczajnie gorszym. Potem wszystko potoczyło się w zaskakującym tempie. Amelie nawet nie wiedziała, kiedy w mieszkaniu zaroiło się od tylu osób. Wzrokiem tylko starała się szybko zarejestrować wszystkich gości, tych najmłodszych, jak i starszych. Uśmiechnęła się delikatnie na widok dwóch brzdąców, oddychając z niejaką ulgą, widząc, że małżonka Mervina stoi w jego cieniu, niemalże robiąc dokładnie to samo, co Amelka w tej chwili, czując się bezpieczniej tylko przy swoim panu H., zwłaszcza za jego plecami. Niespodziewanie jednak pan van de Leur pojawił się tuż u jej boku, a ona aż spłonęła rumieńcem, spuszczając w nieśmiałości spojrzenie. - Tak, jestem Amelia.- przyznała, starając się jakoś zapanować nad własnym ciałem i swoją nieśmiałością w tejże chwili. - A ja jestem Lucas.- stwierdził nagle, bardzo wesoły panicz Blueberg, który pojawił się przy swoich opiekunach we wzorowo założonej koszuli. Amelie zerknęła na Joshuę, starając się szukać u niego wsparcia i siły, by zmierzyć się poznaniem całej tej wesołej gromadki i jak najlepszym zaprezentowaniu siebie, choć i tak miała wrażenie, że póki co nie wypadła najlepiej. Przygryzła lekko wargę, po czym zawzięła się w sobie i o dziwo, nawet uśmiechnęła całkiem promiennie, wesoło. - Nie wiem, czy ta, ale nie da się ukryć, że tak mam na imię.- starała się nawet dzielnie żartować, co było zdecydowanie pozytywną oznaką.- Myślę, że możemy póki co przejść do salonu, prawda?- spojrzała na Hendersona szukając u niego przyzwolenia, co to tego planu. Zawsze mogło mu przecież coś innego chodzić po głowie. A do tego, nawet jeśli mieszkali już trochę razem, Amelie wciąż uważała mieszkanie za jego własność, a samego Joshuę za pana domu, nawet jeśli czuła się tutaj całkiem swobodnie, naprawdę bardzo dobrze. Wzięła głęboki oddech. Może nie było wcale tak źle?
Amelie niby należała do osób niezwykle rozmownych i otwartych, ale były też takie momenty jej życia, takie sytuacje, kiedy zwyczajnie nie wiedziała co powiedzieć, albo też nazbyt się czuła niepewna, czy też okoliczność wydawała się jej niezręczna. Wszystko jednak dało się przejść, poradzić sobie ze wszystkim, potrzebowała tylko czasu- momentu na przystosowanie się do nowych warunków.Tak też było i tym razem, bo faktycznie z każą chwilą Amelie czuła się pewniej, choć nadal pełna była uczucia stresu, bowiem chciała przecież wypaść jak najlepiej przed najlepszym przyjacielem Hendersona, by ten mógł być z niej naprawdę zadowolony i dumny. Sprawą zupełnie drugorzędną, choć wcale nie jakoś mniej ważną, wydawał się jej fakt poznania ludzi. Przede wszystkim, dobre pierwsze wrażenie. Amelka uśmiechnęła się nieśmiało na komplement, który padł z ust Mervina, a potem kierując się do salonu, złapała Lucasa za koszulę i przytrzymała, by ten ze swojej zbytniej ciekawości i rozpędu nie wpadł ani na gości, ani na ścianę. Trzeba przyznać, że pociechy van der Leurów wzbudziły w nim niemałą ciekawość. W końcu w domu był ktoś w jego przedziale wiekowym! - Naprawdę?- Amelka spojrzała na Joshuę wzrokiem pełnym wdzięczności, za te miłe, wiele znaczące słowa. Uśmiechnęła się lekko i na chwilę oparła głowę na jego ramieniu wpatrując się w parę naprzeciwko nich. Była świadoma, że Henderson ją zaraz zostawi, że pójdzie do kuchni, by zająć się kwestią ugoszczenia kulinarnego ich wszystkim. Póki jednak jeszcze był przy niej wolała rozkoszować się chwilą i brać z niej siłę do przyszłej, samotnej rozmowy z gośćmi. - Macie wspaniałe dzieci.- stwierdziła pogodnie Amelka, po krótkiej chwili ciszy, spoglądając z niemałym zainteresowaniem i radością na pociechy Mervina i Adriany. Amelie, jako osóbka uwielbiająca dzieci, nie ważne, że przy całodobowej opiece nad Lucasem, wychodziły wszelkie plusy i minusy posiadania potomstwa, to jednak zawsze lubiła zabawiać najmłodszych, rozśmieszać dzieci i bawić się z nimi, bo najzwyczajniej w świecie kochała najmłodszych. I trzeba przyznać, że miała z nimi dobry kontakt. Od zawsze.
Amelie się zaśmiała. Tak szczerze, wesoło, choć niezbyt głośno. W końcu tak nie wypadało i goście jeszcze by sobie coś złego pomyśleli. Niemniej to matczyne stwierdzenie na temat dzieci było owszem, jak najbardziej prawdziwe, ale też odrobinę zabawne. Przecież z Lucasem było podobnie, to mogli z Joshuą potwierdzić oboje. Z początku niby takie nic, a z każdym kolejnym dniem wychodziło na jaw, jak bardzo maluch potrafił być nieobliczalny. Po chwili też Amelka znalazła się tuż kolo Adriany, patrząc z zachwytem na jej młodszą córeczkę, która faktycznie była niesamowicie pogodnym dzieckiem. Do tego jeszcze trzeba dodać fakt, że panienka Morel, jak to ona, kochająca maluchy, od razu zaczęła dziewczynkę zaczepiać, stroić różne miny i robić wiele rozmaitych rzeczy, by tylko w salonie co i rusz rozbrzmiewał wesoły śmiech najmłodszej członkini rodziny van de Leur. Natomiast Lucas wyjątkowo zainteresował się swoją rówieśniczką, oferując pokazanie swojej znamienitej kolekcji klocków i ostatkiem sił powstrzymując się pod pociągnięciem jej za jasnowłosy kucyk. Musiało minąć trochę czasu, nim Amelka w końcu rozpoczęła normalną rozmowę i zainteresowała się w końcu Adrianą, nie zaś jej dziećmi. Cóż jednak miała na to poradzić, jeśli całkiem szczerze zwyczajnie kochała szkraby? Może powinna jednak zostać przedszkolanką... Choć zawsze wychodziła z założenia, że duża rodzina wystarczy. Trzeba było jednak najpierw taką posiadać. - Prawda? Zawsze tak z nimi jest. A mimo to, i tak nie kocha się je przez to mniej. Dzieci, to dzieci, one zawsze są wspaniałe.- stwierdziła pogodnie Amelka, spoglądając na swoją rozmówczynię.- A coś poza dziećmi zajmuję Cię na chwilę obecną? O proszę, już się robiła ciekawa. W gruncie rzeczy, chcąc, nie chcąc musiała przyznać swojemu panu H., że miał rację. Bo wcale tak strasznie nie było.
[Oczywiście, będę tęsknić :> W ogóle nice, że informujesz ;)]
Amelie potakiwała głową wraz z kolejnymi zdaniami Adriany, dając jej tym samym znak, że rozumie jej punkt widzenia. Wiadomo, każdy chciał jakiegoś spełnienia, miał jakieś cele w życiu. Chęć pracowania i zwyczajnego robienia czegoś poza opieka nad dziećmi, nie znaczyła przecież o byciu złą matką, czy braku miłości do pociech. Uśmiechała się więc przyjaźnie do swojej rozmówczyni, uznając, że już źle być nie może, że faktycznie nie ma się przejmować. Właśnie wtedy, zupełnie nieświadoma Amelka usłyszała pytanie, które wytrąciło ją wręcz z równowagi. W jednej chwili policzki dramatycznie się zaróżowiły, a sama panienka Morel spuściła wzrok, patrząc na własnie dłonie, którymi to niezdarnie próbowała się własnie bawić, jak to robiła zawsze w stresowych momentach. - Nie.- przyznała cicho. Nawet jeśli Adriana była kimś bliskim dla Joshuy, tego typu rozmowa wydawała jej się niesamowicie niezręczna. Dzieci- oczywiście, że o nich myślała, w dodatku nie raz. Był to jednak temat, którego bała się poruszać. Nauczona doświadczeniem z kwestią wypadku, o którym przecież nie miała pojęcia, zwyczajnie nie chciała doprowadzić do podobnej sytuacji- kiedy Joshua tracił swój humor, robił się drażliwy, a ona na dobrą sprawę nie wiedziała nawet o co mu chodzi. Bo wyciąganie czegokolwiek z Hendersona było rzeczą nader trudną. Dlatego też uznała, że nie należy w nic zbytnio wnikać, integrować, jak Joshua będzie chciał, to powie. Tak żyli już przecież kilka miesięcy i Amelie nie mogła narzekać. - Szczerze mówiąc, chyba zwyczajnie się boję.- dodała po chwili, równie cicho co niepewnie.- To wszystko prawda, co powiedziałaś, ja naprawdę niesamowicie kocham małe dzieci i marzę o własnych, najlepiej o całej gromadce. Dla tego mogłabym porzucić pracę, całą karierę i siedzieć w domu, zajmować się pociechami. Wprawdzie Joshua średnio przepada za dziećmi, ale w gruncie rzeczy potrafi sobie z nimi poradzić. Skoro mieszkamy tu już tyle z Lucasem, a do tej pory zyskał sobie tylko miano autorytetu w jego oczach, to tylko same plusy. Z resztą sądzę, że byłby naprawdę świetnym ojcem. Bo wraz z prawdziwą miłością, cała reszta przychodzi naturalnie.- uśmiechnęła się delikatnie, zapewne mało widocznie, ale jednak. Pierwszy raz, od bardzo dawna prowadziła podobną, kobiecą rozmowę z kimkolwiek.- A ja chciałabym mieć w końcu prawdziwą rodzinę. To było największe marzenie Amelki, odkąd ta sięgała pamięcią. OD zawsze brakowało jaj bliskości, wzajemnego ciepła, czegoś, co Henderson doświadczał aż nadto Henderson i do końca nie mógł jej przez to zrozumieć. Tymczasem ona skrycie marzyła o ślubie, dzieciach, prostym a zwyczajnym szczęściu. Westchnęła cicho, czekając niczym na wyrok, co też stwierdzi na to Adriana, jednocześnie chyba licząc na to, że Joshua wróci do niej. Wtedy będzie zdecydowanie bezpieczniej.
[Ja nie zniknę. Chyba, że mi kot ostatecznie ruter rozwali -__-]
Jakkolwiek Adriana miała rację, Amelka tylko jeszcze bardziej się zarumieniła, o ile w ogóle było to możliwe, czując się nader nieręcznie. Że niby ona? Tak po prostu... miała porozmawiać z Joshuą o dzieciach? O ich potencjalnym potomstwie? To wydawało jej się niedorzeczne, przerażające i tak bardzo nie pasujące do niej. Miałaby wrażenie, że mu się narzuca, że próbuje coś na nim wymusić, a przecież tak nie było. Wprawdzie miło było słyszeć zapewnienia kobiety co do stałości Hendersona, które rozwiewały jakieś tam nikłe obawy Amelki, ale na dobrą sprawę chyba nie czuła się na siłach na taką rozmowę. Fakt, faktem nic jej raczej nie groziło ze strony Joshuy, ale co jeśli okaże się, że Adriana nie miała racji? Z taką porażką Amelka raczej by już sobie nie poradziła. Przygryzła nerwowo wargę, a potem westchnęła ciężko, czując się mocno zakłopotana i zagubiona w zaistniałej sytuacji. Na szczęście przeszedł Joshua, więc poczuła się nieco pewniej, wciąż jednak rozmyślając nad tym co usłyszała od Adriany, przez co ledwo co skupiała się na spożywanym posiłku i tym co działo się przy stole. Ocknęła się dopiero słysząc swoje imię padające z ust Mervina. - Ja?... Oh, no jestem młodszą projektantką u pary holenderskich projektantów. Viktor&Rolf, o ile coś wam to mówi. Ogólnie zajmuję się różnymi rzeczami, choć wkład w projekty mam raczej nikły. Rzucam raczej sugestiami. Poza tym, zajmuję się tam wieloma rzeczami związanymi z prowadzeniem własnego domu mody. Właściwie, można uznać, że zdobywam po prostu doświadczenie.- uśmiechnęła się delikatnie do swoich rozmówców, jednocześnie kręcąc widelcem w jedzeniu. Zaraz jednak przestała, orientując się, że przecież nie wypada. Nie wszyscy musieli być świadkami tego, jak nieraz opornie szło jej jedzenie. Zwłaszcza w takich stresujących chwilach. I tak cudem było, że Joshua względnie to akceptował.- Poza tym, uważam, że kolekcja an wiosnę/lato, tegoroczną, jest naprawdę piękna. Zdecydowanie jedna z lepszych od lar. W miarę zwięźle streściła, czym też zajmuje się na co dzień, skoro już van de Leur chciał wiedzieć. W gruncie rzeczy, lubiła mówić o swoich osiągnięciach, nawet jeśli niewielu z jej znajomych miało świadomość, co to tak naprawdę znaczy. Amelka najpierw spojrzała na Joshuę, uśmiechając się blado, a potem przysuwając możliwie najbliżej niego. Chciała mieć go jednak za wsparcie, zwłaszcza w tej chwili, gdy miała kompletny mętlik w głowie i chyba wcale nie była w nastroju na spotkania. Zasiana w sercu Amelie nadzieja, że w końcu może ją spotkać szczęśliwe zakończenie, nie dawała jej spokoju i panienka Morel, chyba również wolałaby już zostać tylko z Joshuą, by odważyć się porozmawiać całkiem poważnie. Westchnęła cicho kładać jedną dłoń na swoim brzuchu i spoglądając na niego, zastanawiając się jakby to też było, gdyby ten był trochę bardziej okrągły, a w środku siedział przyszły, mały rozrabiaka. Póki co, jednak nici z tego, bo brzuch był płaski, idealnie płaski, taki, którego mogłaby pozazdrościć jej niejedna mieszkanka Amsterdamu. A ona głupia, chciała czegoś całkiem innego, od tej szczuplutkiej figury.
[Szczęściarz. Mój ruter jest już nie tylko molestowany, ale w pełni wszedł w posiadanie kotki -__-]
Szczerze mówiąc, Amelka nigdy nie podejrzewała, że Joshua mógłby nie pojmować jej wielkiej miłości do dzieci, a chęci posiadania własnych jako jedno. Myślała, że to oczywista, oczywistość, ale przecież wcale tak nie musiało być. Wgłębiając się w całą sprawę bardziej, może faktycznie należało zwyczajnie porozmawiać, choć Amelka chciała to zrobić po swojemu. Do tego nie chodziło tylko o dzieci, czy bycie w ciąży. Zdecydowanie bardziej interesowała ją rodzina z prawdziwego zdarzenia, a także chęć posiadania nazwiska zaczynającego się na H. Oczywiście, że chodziło o stres, w innym wypadku panienka Morel wcinałaby wszystko z niesamowitym zapałem. Joshua i tak mógł być z siebie dumny, bo dzięki niemu Amelie jadała zdecydowanie więcej niż kiedyś, do tego zdecydowanie lepiej. To, że była takim małym niejadkiem nigdy też nie wynikało z chęci dbania o figurę, a raczej z naturalnej fizjologii. Po prostu nie jadała wiele i już. Była szczuplutka, może nie aż tak wysoka jak większość modelek, ale wyglądem plasowała się gdzieś tam. A mimo to, zawsze narzekała na brak krągłości, twierdząc, że przecież nikomu się to nigdy nie spodoba, a ona umrze samotnie. To była chyba jedyna pesymistyczna wizja jaką kiedykolwiek miała panienka Morel. Utrzymywała się z resztą dość długo. Do momentu, aż poznała Joshuę. - Skończyłam studia na kierunku projektowania. Zajmuję się tym już od dłuższego czasu i skromnie przyznam, że mam zamiar ciągnąć to możliwie najdłużej, uznając to za ciekawą odmianę sztuki, taką użytkową, która potrafi dostarczyć człowiekowi niesamowicie dużo radości. Choćby na jedno wyjście, wieczór, czy dzień. Ale to zawsze jedna chwila szczęścia więcej.- Amielie, jak zwykle z z zapałem opowiadała o tym, czym się zajmowała, jak realizowała swoje marzenia, zupełnie jakby taka była własnie kolej rzeczy. Przez to też była szczęśliwa. Choć przede wszystkim dzięki Hendersonowi.- Rodzice chcieli żebyśmy razem z bratem również skończyli jako prawnicy. W rezultacie, żadne z nas tego nie robi.- westchnęła cicho, myśląc o nieszczęsnym Gaspardzie, wręcz wyklętym przez własnych rodziców. W imię czego, tak naprawdę? Bo niby co było takiego złego w architekturze? Amelka spojrzała na Joshuę, kiedy tylko Mervin wspomniał o męczeniu się na stanowisku. Poczuła się nieco winna, za to, że Joshua musiał tkwić w korporacji, której na dobrą sprawę nie lubił, a wszystko tylko dlatego, żeby mogli mieszkać razem i zajmować się Lucasem. A przecież ona zawsze chciała dla niego jak najlepiej. Pragnęła by i on realizował swoje marzenia i życiowe cele. Teraz zaś miała wrażenie, że za każdym razem musiał coś dla niej poświęcać i wcale nie było jej z tym poczuciem dobrze na sercu. Wyglądało na to, że szykowała się dzisiaj długa rozmowa, która ewidentnie miała zmienić wiele w ich życiu.
[Przyznam, że coś w tym jest :D Fajnie, że mam kogoś od rozmów o kotach xD]
Amelie przecież też pracowała. Może kroci nie zarabiała, ale z drugiej strony tak źle wcale nie było, a do tego, nie robiła tego przecież, by pieniądze wydawać na jakieś zachcianki bóg wie jakie. Chciała przecież pomóc Hendersonowi w utrzymaniu tego wszystkiego, skoro już tak bezczelnie się tu wprowadziła i nadal pomieszkiwała. Ładne oczy przecież nie wystarczały, o tym doskonale wiedziała. Nawet jeśli Joshua zrobił to ze szczerych i pięknych intencji, dla niej, to jednak nie mogła pozwolić, by wszystko spoczywało tylko na jego głowie. Jeśli faktycznie miało wyjść z tego coś większego, Amelka zdecydowanie chciała mieć w to znaczący wkład, również ten materialny. Amelie zaśmiała się słysząc o plantatorze warzyw. Tego chyba się nie spodziewała, jednak taka wypowiedź Mervina skutecznie rozweseliła panienkę Morel, również ożywiając jej zamyśloną do tej pory osóbkę. - To w sumie chyba najbardziej znany holenderski dom mody.- stwierdziła Amelka, wzruszając jednak tak ramionami bardzo obojętnie, jakby zupełnie nic to nie znaczyło. Cóż, w tej chwili jej uwagę zdecydowanie bardziej przykuła uwagę najmłodsza spośród pociech van de Leurów, która znajdowała się u Joshuy na rękach. - Tak, mam ich od groma. Wiecznie się czymś zajmuję w wolnej chwili.- dodała jeszcze, by nie być niegrzeczną i nie odpowiedzieć na zadane jej pytanie. Konwersację należało bowiem podtrzymywać. Uśmiechała się jednak cały czas, wzrok mając zwrócony wcale nie na swojego rozmówcę, ale Joshuę, który zabawiał małą. Obraz ten tylko rodził marzenia i chęci do posiadania takich uroczych szkrabów, z nikim innym, ale właśnie Hendersonem. - Swoją drogą... długo znacie się z Joshuą?- zapytała po chwili, spoglądając w końcu na Mervina, uznając, że chyba chciałaby się w końcu dowiedzieć czegoś na temat najlepszego przyjaciela jej pana H., a także zażyłości, która ich łączyła.
[Dachowiec, ze skłonnościami do spacerów po parapecie. Ona ogólnie jest dziwna, pomijając całą kwestię z okupowaniem rutera :P W ogóle, tak w kwestii najmłodszych dzieci, to przypomniała mi się ostatnio widziana mała, bezzębna dziewczynka, która rzucała się na hamburgera i chusteczki higieniczne xD]
Czternaście lat. Amelie wydawało się to niesamowicie długim okresem. Gdy o nią chodziło, to niestety nie miała takich przyjaciół. Mało było tych prawdziwych, a nawet jeśli, wszyscy się porozjeżdżali w ostatnim czasie, więc i kontakt się urwał. Paradoksalnie, tak otwarta na świat i ludzi Amelka, choć znała niesamowicie wiele osób, mało posiadała tych naprawdę bliskich. OD zawsze był starszy brat i pomimo wielu poróżnień był chyba dla niej kimś na wzór najlepszego przyjaciela. Poza tym, była jeszcze Angel. Na tym się chyba wszystko kończyło. Dlatego też okres czternastu lat prawdziwej przyjaźni wydał jej się niesamowicie fascynujący. Na cały wypadek, Amelie zareagowała w tempie ekspresowym, by zaraz pobiec po zmiotkę i papier i jakoś ogarnąć cały ten mały chaos. Dzieci, jak to dzieci, były nieobliczalne, ale to akurat był standard. - To naprawdę nic wielkiego, damy sobie radę.- zapewniła Amelka, zakładając kosmyk włosów za ucho i uśmiechając się delikatnie. Zdążyła wstać, wyprostować się i stanąć obok Joshuy, a pogodnym wyrazem twarzy zapewnić Adrianę, że spokojnie sobie z tym poradzą we dwójkę. Chwila i będzie po sprawie.- Ważne, że małej nic się nie stało.
[Co do fastfoodów sądziłam to samo. Ale żeby rzucać się na mokre chusteczki?! xD]
Amelie westchnęła zawiedziona, kiedy próby uspokojenia małej spełzły na marnym, a Adriana z mężem uznali, że pora się zbierać. Wbrew pozorom, chciała jeszcze porozmawiać, czy choćby poprzebywać w ich towarzystwie, dowiedzieć się może czegoś ciekawego, zawsze też zrobić jakieś lepsze wrażenie, a nawet wymienić jeszcze kilka zdań na osobności z panią van de Leur. Nawet jeśli z początku była tym wszystkim przerażona, tak teraz wcale nie chciała żeby goście sobie szli. Ale mus to mus. Kiedy drzwi się zamknęły Amelka spojrzała nieco zawiedziona na brudną koszulę Joshuy, zacmokała z niezadowoleniem, ale na koniec i tak obdarzyła go promiennym uśmiechem, jakby zupełnie nic się nie stało. Przecież to była tylko koszula. Zostawiając sprzątanie na później, podeszła do Hendersona i niczym niezrażona objęła go w pasie. - Kto by pomyślał, że taki brzdąc da mi pretekst, by pozbawić Cię koszuli.- zaśmiała się cicho, patrząc na ubrudzony materiał, by za chwilę swoje spojrzenie skierować na twarz mężczyzny. Ostatecznie i tak wspięła się na palce, by obdarować go delikatnym pocałunkiem.- Bo faktem oczywistym jest, że wolę Cię bez niej. Tak więc... łaskawie się rozbieraj, a ja zajmę się koszulą.- stwierdziła tym samym wesołym głosem, wyciągając dłoń w oczekiwaniu an otrzymanie materiału.
[Może?... Nie wiem, nie znam dziecka, widziałam tylko w jakimś środku transportu miejskiego, jak akurat gdzieś jechałam xD W każdym razie zapadło w pamięci. Haha, jaką masz siostrę, mój miszczu. Czemu kiedyś na to nie wpadłam? :<]
Oczywiście, to nie podlegało wątpliwości, każdy pretekst był dobry, by tylko trochę roznegliżować Hendersona. A w ich wynajdywaniu panienka Morel akurat nie miała sobie równych. Bo przecież tak było zdecydowanie subtelniej, ciekawiej i urokliwiej prosić Joshuę by się rozebrał, niż gdyby mówić to od tak po prostu. Z resztą, w inny sposób Amelka zwyczajnie by nie potrafiła. Ona była z tych raczej delikatnych osóbek, wstydliwych w pewnych kwestiach. I pomimo tych kilku miesięcy wspólnego mieszkania, to akurat się nie zmieniło. Zaśmiała się słysząc jego sugestie, na której jednak nic nie odpowiedziała. Cmoknęła go jeszcze tylko raz, a potem poszła do łazienki zając się koszulą, by ta nie straciła ani trochę na swojej urodzie. W gruncie rzeczy, szybko się z tym uporała, choć była mocno zdziwiona, wychodząc z łazienki i widząc porządek w salonie, a większość talerzy już umytych. Weszła do kuchni, od razu zmierzając na swoje stare miejsce- blat, na który wskoczyła zgrabnie i z wesołym uśmiechem na ustach przyglądała się Joshule. - No, no, mieć takiego mężczyznę na zmywaku. Chyba każda by chciała.- Amelie zaśmiała się wesoło i nawet poruszyła sugestywnie brwiami. W gruncie rzeczy, to był komplement, bo nie ma co mówić, panienka Morel była święcie przekonana, że 3/4 płci pięknej Amsterdamu zazdrościło jej takiego pana architekta.- Więc mówisz, że tak Cię wykończyli? Ja tam widziałam, że świetnie szło Ci zajmowanie się małą.- stwierdziła pogodnie, opierając głowę o szafki, a dłońmi wygładzając materiał sukienki na udach.- Zastanawiałeś się kiedyś nad tym?- zaczęła niepewnie, spoglądając w jego stronę.- Wiesz, żeby mieć dzieci, rodzinę, taki dom z prawdziwego zdarzenia?- westchnęła cicho, nieznacznie się uśmiechając.- Albo chociażby jak przekomicznie musiałabym wyglądać z dużym brzuchem. To była poważna rozmowa, ale Amelka, jak to Amelka, wplatała w nią odrobinę humoru, by nie była taka straszna, w razie czego, gdyby coś się nie powiodło i usłyszała ciężką do przełknięcia odpowiedź. W końcu, to mówiła Adriana to było jedno, a życie to całkiem coś innego. Amelka, w której jednak zasiano, aż nadto nadziei, musiała się jednak dowiedzieć. Czym prędzej, jak to sprawa faktycznie wygląda.
[Też jesteś tą zdolną osobą, co została potrącona przez rower? xD Ja mam takie wspomnienia z dzieciństwa. Uczę się, uczę ^^ W ogóle przypomniałam sobie, że Amelka ma 27 maja urodziny. I nie, to wcale nie jest sugestia żadna :P]
Amelie wzruszyła tylko delikatnie ramionami, w ogóle nie uznając całego wypadku za kwestię wyjątkowej wagi. Przecież każdemu mogło się to zdarzyć. Wystarczyła chwila nieuwagi, a czasem nawet i nie to. Dzieci potrafiły wyczyniać milion niestworzonych rzeczy, które dorosłym nigdy nie przemknęłyby nawet przez myśl. - Raczej najpierw o męża, a potem o dzieci, jakkolwiek staroświecko by to nie brzmiało, ale... tak. Zdecydowanie chciałabym.- powiedziała spokojnie, całkiem poważnie, dopiero na koniec pogodniejąc i uśmiechając się od ucha do ucha.- Szczerze mówiąc, od zawsze chciałam mieć własną rodzinę, dom, pełen ciepła i miłości, taki normalny. No i oczywiście dzieci. Najlepiej piątkę, ale trójka też ujdzie.- zaśmiała się wesoło, zarzucając mu ręce na szyję, choć akurat tutaj nie żartowała. Chciała mieć sporo dzieci, naprawdę mocno tego chciała. - Wydaje mi się tylko, że w gruncie rzeczy raczej kiepska by była ze mnie żona. Wiesz, gotowanie mi nie bardzo wychodzi, do tego lubię wcześnie wstawać, czasem gdzieś wyjść, i modela też potrzebuję niekiedy. Zdarza się też, że znajomi wpadają mnie odwiedzać. A do tego, mam naprawdę straszncyh rodziców. Wymieniała te wszystkie negatywne aspekty swojej osóbki, w zasadzie śmiejąc się z tego wszystkiego, aż do ostatniej kwestii, która niestety była poważna, prawdziwa i nieciekawa. Na nieszczęście, państwo Morel nie mieli okazji jeszcze poznać Hendersona, choć Amelka coś tam o nim napomknęła. Nie za wiele jednak, by nie doprowadzić ojca do furii, bo będąc córeczką tatusia wiedziała, że ten mocno przeżywałby fakt, iż teraz jakiś inny mężczyzna jest najważniejszy w jej życiu.
[Bosz, to ja przynajmniej przez dorosłego rowerzystę. Chociaż nie wiem co gorsze o.O Haha, no już. Bez takich tam. To była chwila nagłego olśnienia. Gdyby miała wtedy co i ja, to bym pamiętała lepiej :P]
W gruncie rzeczy, od kiedy mieszkała już z Joshuą, miała Lucasa pod swoją opieką, rzadko kiedy gdzieś wychodziła, zwłaszcza bez obstawy z którego z wyżej wymienionych panów. Z reguły była zbyt zmęczona na jakiekolwiek wypady po tygodniu pracy, choć w gruncie rzeczy jak najbardziej zadowolona z takiego własnie życia. Musiała jednak odrobinę ponarzekać na własną osóbkę, bo od zawsze żyła w przekonaniu co do swojej niezbyt wysokiej wartości osobistej. Gdy zaś chodziło o rodzinę Amelki, nie należało się bać ani babci dziewczyny, ani też starszego brata, który w gruncie rzeczy ponarzekałby najwyżej piec minut, a potem by mu przeszło. Z państwem Morel była zaś kwestia niebywale trudna. Po pierwsze, Amelce z trudem szło określanie ich rodziny, rodziną, bo w porównaniu do domu Hendersona, u niej panowała istna patologia. Dzieci w przypadku państwa Morel były inwestycją w ich własną przyszłość. Traktowane były chłodno, z rozsądkiem i w zasadzie mało czasu spędzały w towarzystwie rodziców. Mimo to, Amelie twierdziła, że ma całkiem dobry kontakt z ojcem, na którego umiała wpływać. Z matką było jednak zdecydowanie gorzej. Po drugie, oboje z Gaspardem byli niejako wyklęci za nieposłuszeństwo, choć przecież nie żyjemy w średniowieczu i wydaje się to aż absurdalne. A jednak... Nie ważne jednak, co orzekliby państwo Morel, Amelka była pełnoletnia, w tej chwili już na całym globie, więc mogła robić co jej się żywnie podobało. A już na pewno, gdy w grę wchodziła reszta życia przy boku Hendersona. - Oczywiście. To świetni prawnicy. Ludzie niesamowicie dobrze ułożeni, genialnie wszystko planujący. I to by było na tyle.- spuściła wzrok, wcale nie chcąc rozmawiać na ten nieprzyjemny temat, nad którym z resztą nie dało się rozwodzić. Dlatego teraz to ona zaczęła bawić się rąbkiem swojej sukienki. - Nie możemy porozmawiać o czymś innym, przyjemniejszym? Chociażby o tym, że jesteś bez koszuli...
[Teraz to padłam xD Ja kiedyś brałam od lubianych aktorów, ale teraz to tak abstrakcyjnie totalnie. Potem kwiatki takie wychodzą. Bo z moją pamięcią to kiepsko, niestety :/]
Nie chciała po prostu rozmawiać o swoich rodzicach, to zawsze był dla niej temat nieprzyjemny, albo raczej zwyczajnie smutny, a teraz zwyczajnie nie chciała się smucić. Nie w chwili, kiedy dowiedziała się tylu ciekawych i dobrych rzeczy. O dzieciach mogli rozprawiać, ona nie miała nic przeciwko, choć sama uznała, że póki co wszystko w tej kwestii wyjawiła już. Nie wiedziała co więcej powiedzieć. Oprócz tego, że raczej z samozapylenia się nie wezmą. Mimo wszystko, gdy już chodziło o poważne tematy, te życiowe, przyszłościowe, najpierw musiał być ślub. Amelie chciała wygłaszać wszelkie formułki, mieć obrączkę na palcu i świadomość, że to wszystko ma być już na zawsze, że dwójka ludzi zobligowała się do takiego, a nie innego życia razem. Potem dopiero mogły być dzieci, w momencie, gdy życie było stabilne i pewne. Nikt bowiem nie chciał porzucenia, a już na pewno nie młoda kobieta w ciąży. Bynajmniej nie posądzała o to Joshuę, ale mimo wszystko wolała, by wszystko odbywało się w ten sposób. Co wcale nie znaczyło, że należało sobie odbierać pewne przyjemności. - Tak, tylko stwierdzam.- mruknęła niby to obojętnie, wzruszając lekko ramionami, jednocześnie tłumiąc uśmiech przez z przygryzienie dolnej wargi, uważnie obserwując Hendersona.- Bez koszulki bardzo Ci do twarzy. Przynajmniej mnie się podoba. Chociaż Ty w ogóle cały jesteś ładny.- stwierdziła, przeczesując dłonią jego włosy.- Bez spodenek też...- dodała po chwili, uśmiechając się wesoło. Taka perfidna się coś nagle zrobiła.
[Aaaa, umieram xD Ja nie, w sumie tylko te lepsze. Trochę żałuję, bo czasem by się przydały, ale tam. Trudno. Ej zdjęć to chyba jutro poszukam, dziś to mi się nie chce już. Mózg mam wyprany po nauce. I internet zamula.]
Ona się z nim tak tylko droczyła, licząc na dobrą zabawę, nie do końca chyba świadoma do czego to wszystko prowadzi. Albo raczej świadoma, choć nie w pełni, może zwyczajnie nie dowierzająca, że do czegoś więcej mogło to prowadzić. Ah to naiwne Amelkowe myślenie w pewnych kwestiach. Zarumieniła się delikatnie na słowa o sukience, a raczej o niej samej bez niej. I chciała już coś powiedzieć, zażartować, ale nagle Joshua znalazł się tak blisko niej, że kompletnie straciła nad sobą kontrolę. Serce zaczęło bić szybciej, wręcz łomotało w klatce piersiowej, oddech niekontrolowanie przyspieszył, w głowie przyjemnie się kręciło, a temperatura ciała diametralnie wzrosła. I choć nieco zaskoczona tym wszystkim, nie protestowała, oddając się całkowicie Hendersonowi, będąc podatną na każdy jego pocałunek, czy najmniejszy gest. W tej chwili pragnęła tylko więcej pieszczot, całe jej ciało aż ich łaknęło, choć umysł podpowiadał, że przecież nie powinni posuwać się za daleko, za ścianą było bowiem dziecko. A mimo to nie była w stanie nic powiedzieć. Westchnęła głośniej, zupełnie niekontrolowanie, kiedy dłonie mężczyzny powędrowały na zapięcie jej sukienki. I chociaż usilnie chciała coś powiedzieć, w ostateczności z jej ust wydobył się tylko gardłowy pomruk i jego imię wypowiedziane szeptem.
[Si, si anatomii. Jeszcze długo z nią będę romansować :/ Haha, astronomia... z tego to już w ogóle nic nie umiem xD O matko, fizyka. Zło. ]
[wiem, jestem okropna i jak tak sobie pomyślałam, to w sumie średnio ten wątek :P nie wiem jak i zacząć i trochę mało wciągający się wydaje... więc w sumie co powiesz na zaczekanie aż nadejdzie lepsza inspiracja? :P]
Z ich dwójki, to Joshua był zdecydowanie tą bardziej rozważną osobą, a przecież w tej chwili nie postępował bynajmniej w ten sposób. W zasadzie brnął dalej, coraz to sprytniej rozbierając panienkę Morel z sukienki. A ona nawet nie protestowała, zwyczajnie nie będąc w stanie, nie w chwili, gdy obdarowywana była całą serią pieszczot, doprowadzających ją do istnej rozkoszy. Mimo to próbowała zebrać się w sobie, powiedzieć coś rozważnego, zaproponować jakąś alternatywę, bądź też zwyczajnie przerwać to wszystko, ale w momencie, gdy już otwierała usta, poczuła delikatne pocałunki w tak wrażliwym punkcie tuż za uchem i w ostateczności wykrztusiła z siebie tylko cichy pomruk zadowolenia. Wtedy też zupełnie przestała przejmować się wszystkim dookoła, nie myślała już o niczym, a jedynie skupiała się na upojnej chwili jaka miała miejsce tu i teraz. Uwięziona w silnym uścisku Joshuy, nie mając najmniejszych chęci co do ucieczki, przysunęła się jeszcze bliżej, jakby było to coś całkiem naturalnego, oplatając go w pasie nogami. Dłonie, zaciskane do tej pory gorączkowo na krawędzi blatu, ilekroć Henderson serwował jej kolejną, subtelną, ale jakże wyrazistą w swojej istocie pieszczotę, ostatecznie ulokowała na odsłoniętym torsie mężczyzny, powoli przesuwając je w dół jego ciała. Niby nie miała doświadczenia, niby rumieńce wciąż widniały na jej buzi, a mimo to Amelka posuwała się do coraz śmielszych czynów, jakby była to rzecz jak najbardziej zwyczajna, naturalna.
[To masz, znaj mój wybredny gust po przejrzeniu steki zdjęć i gifów :P http://ryangoslingisgod.tumblr.com/post/24997773848 http://ryangoslingisgod.tumblr.com/post/24997499928/fuckyeahmcgosling-29-50-pictures http://ryangoslingisgod.tumblr.com/post/25125591351 Zdecydowanie uwielbiam ostatnie <3]
I ona nie była już nastolatką, a mimo to z trudem przyszło jej oderwanie się od mężczyzny i trzeba przyznać, że zrobiła to z wielką niechęcią, choć zdrowy rozsądek był mu za to wdzięczny. Należało bowiem zająć się Lucasem, nie zaś w iście egoistyczny sposób dbać jedynie o własne potrzeby i zachcianki. Problem był jedynie taki, że niesamowicie trudno było z tych wszystkich dobrodziejstw zrezygnować. Zwłaszcza, że Joshua, bez koszulki, stał tak blisko niej, czuła jego magnetyzujący zapach, a do tego te same delikatne pieszczoty, którymi obdarowywał ją jeszcze przed chwilą zdejmując z niej ubranie, teraz zaś robiąc rzecz zupełnie odwrotną. No nic, tak być musiało. Odetchnęła cichutko, szczerze mówiąc z ulgą, że jednak za daleko się nie zapędzili, że nie doszło do żadnej dwuznacznej sytuacji z udziałem Lucasa, bo przecież samej Amelce trudno było się na ten moment wycofać i zrezygnować z rozkosznych doznań w towarzystwie Hendersona. Niestety, była dość słabą pod względem charakteru osóbką. Ale na szczęście miała Joshuę. Choć była już ubrana, wyglądała przyzwoicie, tak jak należało, to jednak nadal oplatała go nogami w pasie, a opuszkami palców przesuwała powoli po odkrytej skórze na klatce piersiowej. Chciała się chyba nacieszyć jeszcze tym wszystkim przez chwilę, skoro przed nią, a raczej nimi, kilka godzin rozłąki, tej w sensie mocno fizycznym, bo przecież ktoś będzie musiał zając się Lucasem. - Oczywiście.- zgodziła się bez wahania, by zaprezentować mu swoje ciało w całej okazałości, bez tej jakkolwiek urokliwej sukienki na sobie. Uśmiechnęła się wesoło, pocałowała go po raz ostatni i w końcu wypuściła z objęć, by samej zeskoczyć z blatu na podłogę. W tym samym momencie do kuchni wpadł Lucas. - Ciasto.- stwierdził dość konkretnie, palcami zaczepiając się o brzeg blatu i wdrapując się na palce, tak by dojrzeć stojącą nieopodal tartę, o której wydawało się reszta domowników zapomniała, a on jeden przecież cały dzień jej wyczekiwał. Nie raz nawet zostając odprawionym z kuchni i skarconym za wyjadanie truskawek, czy kremu. Teraz jednak wydawało się rzeczą całkiem normalną, jak najbardziej poprawną, otrzymanie kawałka wymarzonego ciasta. Amelka tylko się zaśmiała. - Pójdę się przebrać.- stwierdziła tylko, zostawiając tym samym obu panów samych w kuchni.
Niby zawsze chciała wyglądać ładnie, ale uznała, że dłuższe siedzenie w sukience jest bezsensowne, z resztą i tak nie planowali nigdzie już wychodzić, więc w jej mniemaniu nie musiała się już tak stroić dla swoich panów, choć rzecz jasna zawsze starała się, by Joshua był zachwycony tym jak wygląda jego Amelka. W tym wypadku nie sądziła jednak by narzekał. Zwinęła bowiem dwie koszulki z jego szafy, jedną wkładając na siebie, drugą biorąc dla swojego pana H. Z resztą, chyba chciała być dla niego trochę niedobra, pokusić go odrobinę, by przypadkiem mu się nie odwidziało i gdy Lucas w końcu padnie, to Joshua sam uzna, że jest zmęczony i pójdzie spać. Nie, nie, po tym wszystkim co dzisiaj zaszło Amelka nie miała zamiaru mu na to pozwolić. Wyglądało na to, że szykowała się noc dzikiego seksu,z którego to tak śmiała się Amelka, gdy na początku ich znajomości Joshua wpadł do niej w środku nocy. Wróciła do kuchni, cała rozpromieniona. Najpierw wręczyła Hendersonowi koszulkę, a potem, ni stąd ni zowąd, wyciągnęła zza pleców poduszkę, którą następnie wpakowała pod materiał bluzki, by w choć minimalnym stopniu przypominać kobietę w zaawansowanej ciąży. - I co? Jesteś pewien, że nad tym myślałeś.- spojrzała rozbawiona na Joshuę, jednocześnie pokazując mu się z obu profili, a także od przodu. Do tego, trzeba dodać, że i tak krótka koszulka, sięgająca jej ledwo do połowy ud, z przodu mocno podjechała do góry. Amelie wydawała się tym jednak zupełnie nie przejmować.- I jak wyglądam? - Głupio.- padła odpowiedź z ust Lucasa, który przyglądał się dziwnie swojej opiekunce, chyba nie do końca wiedząc co ta wyczynia. A mimo to i tak został obdarowany jej wesołym śmiechem. Było bowiem tak, jak sama zakładała wcześniej. Ona, chudziutka, z dużym brzuchem, był to doprawdy widok przekomiczny. A mimo to chciała, niesamowicie chciała wyglądać nawet tak głupio, byle tylko być młodą matką, do tego mężatką i resztę swoich dni spędzić przy boku pewnego niezwykle przystojnego i niesamowitego architekta, którego kochała całym sercem.
[No i co z tego? I tak nie umniejsza mu to na uroku :> To powodzenia, ze spóźnionym zapłonem, ale zawsze :P Pfff, jeszcze musiałam w dwóch częściach publikować komentarz bo za długi -__- So lame...]
To była akurat prawda, Amelka i dzieci- tu objawiała się znikoma dawka stanowczości, a dziewczyna zwykła maluchom ulegać i rozpieszczać je, choć w granicach zdrowego rozsądku. Strach pomyśleć, co by to dopiero było, jak jeszcze kilka, jej własnych pociech pojawi się na świecie. Sama zainteresowana, choć świadoma swojej słabej strony, nie uważała tego jednak za rzecz aż tak strasznie złą z kolei. Kochała dzieci i po prostu chciała dla nich jak najlepiej. Tyle. Amelie zrobiła duże oczy, kiedy Joshua pokazał jej swoje wyobrażenia odnośnie jej potencjalnego wyglądu w czasie ciąży. - Taki duży?- spojrzała na niego zaskoczona, po chwili jednak uśmiechając się delikatnie.- Od razu planujesz bliźniaki na początek?- stwierdziła rozbawiona, za chwilę też przytulając się do Joshuy. Od tak po prostu. Najwidoczniej miała w sobie nadal za dużo czułości, którą należało Hendersona obdarować. Chociaż w jej mniemaniu tego nigdy za dużo nie było. - Chodź, my też zjemy ciasto. A przynajmniej ja. Mam niesamowitą ochotę na tę twoją tartę.- stwierdziła na koniec, w końcu go puszczając, by ukroić dwa kawałki ciasta, nałożyć na talerzyki, jeden wręczyć Hendersonowi, a z drugim pójść do salonu, gdzie grzecznie przy stole siedział Lucas pałaszując przynależną sobie porcję. Amelka usadziła się wygodnie naprzeciwko chłopca, wiedząc, że ten i tak zaraz pobiegnie bawić się dalej klockami, uprzednio wyciągając jednak poduszkę spod koszulki i kładąc ją na krześle obok. A zaraz potem zabrała się za swój kawałek tarty, która trzeba przyznać była wyśmienita.
[Piosenka. How nice <3 No ja i dłuższe pisywałam, to nie ma co narzekać. A tu akurat mnie jakoś tak wzięło. Ah, i jeszcze Ci zdjęcia poznajdywałam :P http://25.media.tumblr.com/39e8efce0ce8280131e66089305120db/tumblr_mn9hjxVavm1rmi62bo4_500.jpg http://24.media.tumblr.com/7c5acdeb81a6f1332fd83e3290d26fcd/tumblr_mn9o005WW71rqn0v9o1_500.jpg W ogóle obczaj jakie mam ładne, nowe powiązania ^^ PS. Fretki nie ma w wątkach! o.O Właśnie to sobie uświadomiłam...]
Wbrew pozorom Joshuę z dwójką dzieci wcale nie było tak sobie trudno wyobrazić. Przynajmniej Amelce, która dawno temu już myślała nad podobnymi scenami, choć dopiero teraz miała odwagę na podobne scenariusze życiowe; teraz, kiedy wiedziała, że z Hendersonem to tak na poważnie już. I nie da się ukryć, całe te rozmowy na temat ich wspólnej przyszłości, rodziny, dzieci, bardzo jej się podobały. - Pyszna.- stwierdziła wesoło Amelka, podczas, gdy po Lucasie został już tylko talerzyk, bo przecież ten musiał wrócić szybko do swoich ważnych spraw. Panna Morel zaśmiała się tylko cicho, dalej konsumując tartę, która była rzeczywiście wyśmienita.- Stwierdzam wszem i wobec, że pieczenie, gotowanie i urzędowanie w kuchni nader dobrze Ci wychodzi.- dodała wesoło. Ale co do tego oświadczenia raczej nikt nie miał wątpliwości. Amelce z zasady tego typu sprawy nie szły, a przynajmniej nie tak dobrze jak Hendersonowi. - Gdy zaś chodzi o dzieci, to myślę, że z dwójką byłoby Ci nawet do twarzy.- mrużąc oczy i układając dłonie w kształt obiektywu, spojrzała na siedzącego obok niej ukochanego, by następnie zaśmiać się wesoło i skraść mu jednego całusa.- Mów co chcesz, ale to tylko proste stwierdzenie faktu. Bliźniaki. Pomyśl sobie ile to radości w domu.- pokręciła lekko głową, wiedząc, że zamieszania, albo w ogóle chaosu byłoby co nie miara, a mimo to wcale nie czuła się przerażona tym faktem, wręcz przeciwnie. Odłożyła na chwilę widelec i przekręciła się na krześle w stronę Hendersona. - Naprawdę właśnie tego byś chciał?- spytała już całkiem poważnie, choć nieśmiały uśmiech błąkał się na jej twarzy. Złapała go też za lewą, wolną rękę i przyłożyła dłonią do swojego brzucha.
[Trudno się mówi xD Trochę się farbnęła i już. Co ja poradzę, że pani modelka ze zdjęć, tutaj w blonda bardziej wpada. Takie życie :( Haha, jaki obrazek adekwatny do sytuacji <3 Dobra, dobra, posłucham. Biedna fretka :<]
Każdy się męczył, nie da się ukryć, opieka nad dziećmi w każdym wieku była wykańczająca, a mimo to Amelka nadal chciała się na to pisać. Może nazbyt naiwnie, bazując w większej mierze na własnych wyobrażeniach, nawet jeśli i z praktyką w tej kwestii nie było u niej tak źle. Nie raz zajmowała się dziećmi, ale wiadomo, z własnymi jest inaczej. Czy lepiej, czy gorzej, tego stwierdzić nie mogła. Chciała jednak bardzo mocno rodziny, tej własnej, na drugim miejscu zaś plasował się rozsądek. Na pewno, w przypadku dziecka zrezygnowałaby z pracy, bo nie byłaby w stanie pogodzić wszystkiego, zwłaszcza, że wtedy miałaby już dwóch maluchów na głowie, albo nawet trzech w przypadku potencjalnych bliźniaków. Niemniej była przekonana, że wtedy właśnie byłaby w pełni szczęśliwa. Choć i teraz niczego jej nie brakowało. Zaśmiała się wesoło, kiedy ją do siebie przytulił, a ona jak na Kota przystało, tylko się w niego bardziej wtuliła, wielce zadowolona z takiego stanu rzeczy. - Wiem, ale ja po prostu lubię sobie czasem pomarzyć i podumać jak by to było. Musisz do tego przywyknąć.- stwierdziła spokojnie, podnosząc na niego swój wzrok.- Ja zwyczajnie chciałabym tego wszystkiego. No ale masz rację. Póki co nie ma się jak do tego zabrać. Choć skrycie liczyłam, że coś wymyślisz.- ostatnie zdanie wypowiedziała ciszej, z lekkim przekąsem, zaraz też śmiejąc się cichutko.A potem zabrała się grzecznie za jedzenie ciasta.
[Oj, zdążyłam zauważyć. Ale ten był wyjątkowo adekwatny do sytuacji, więc Ci się udało :P]
Choć zazwyczaj pełna zapału i chęci do celebrowania ważniejszych uroczystości w życiu, Amelka nie miała większych planów tyczących się dnia, gdy skończy wiek dwudziestu jeden lat. Nie było chyba nawet kiedy pomyśleć, o czymkolwiek, dlatego, choć dzień zapowiadał się na naprawdę ładny, pogodny, to w gruncie rzeczy nie różnił się zbytnio od innych. Jak każdego poranka Amelie wstała cicho z łóżka, by pójść coś zjeść, zrobić dla swoich panów jakieś śniadanie, a następnie zabrać się za oporządzanie swojej skromnej osóbki. Ot, wyjątkiem w dniem dzisiejszym był fakt, że Amelka założyła sukienkę, chcąc wyglądać po prostu ładnie, choć kreacja do najnowszych nie należała, a raczej była zeszłorocznym dziełem panny Morel, jednak ta, pełna sentymentu, uznała, że to odpowiedni strój na taki dzień. Kiedy więc już była gotowa, zabrała się za budzenie Lucasa i pomoc chłopcu w wyszykowaniu się do przedszkola. Z Joshuą zaś, jak to zwykle bywało, wręcz się mijała, całując go tylko na pożegnanie i przestrzegając przed tym, że wróci późno, w związku z czym, by ten nie zapomniał odebrać Lucasa z przedszkola. Nie wiedzieć czemu, miała dzisiaj na głowie mnóstwo rzeczy do załatwienia, zrobienia w firmie, bowiem nawet z pozoru jej niezbyt wysokie stanowisko okazało się niezwykle istotne w tej jakże ważnej chwili, kiedy wybijał niemal ostatni dzwonek przed jesienno/zimowymi pokazami. A jak wiadomo, chcąc mieć jak największy wkład to wszystko, panienka Morel pisała się na głęboką wodę, trochę bezmyślnie, ale z optymistycznym spojrzeniem na przyszłość. W przerwie, ku jej zdziwieniu pojawił się Gaspard, który uznał, że należy młodszej siostrze złożyć jako takie życzenia, a zaraz po nim dostała skromny upominek w postaci przepięknej kreacji z ostatniej kolekcji swoich pracodawców. A potem wszystko wróciło do wcześniejszego rytmu i Amelka tyrała już do wieczora, biegając po mieście, w międzyczasie odbierając telefony od znajomych i odpisując z wdzięcznością na każde życzenia. Do mieszkania wróciła faktycznie późno, całkowicie wykończona, na wejściu nie mając nawet siły zawołać z typową dla siebie wesołością, że już jest. Westchnęła tylko ciężko, a potem uśmiechnęła się, jakby zupełnie nic się nie stało, chcąc chociaż końcówkę dnia spędzić w miłym towarzystwie. Zwłaszcza, że po drodze kupiła lody i obowiązkowo śmietanę na bitą śmietanę, co by Lucas był zadowolony, a chyba i ona sama miała na takie łakocie ochotę. - Joshua? Lucas?...- kierując się do swojego gabinetu, by odłożyć swoje rzeczy, rozejrzała się za swoimi dwoma panami.
Cokolwiek by Joshua dzisiaj zaproponował, Amelka i tak by się cieszyła. Zmęczona jednak po całym dniu pracy, liczyła jednak, że nie będą musieli dzisiaj nigdzie wychodzić. Zdecydowanie bardziej marzyło jej się mieszkanie, w którym przyjemnie spędzili by ten wieczór. Może nie jakoś specjalnie odmiennie od innych, ale na pewno w miłej atmosferze. W gruncie rzeczy, to jej właśnie wystarczało do szczęścia. Nie da się ukryć, że przy powitaniu od razu zwróciła uwagę na materiał trzymany w dłoniach przez mężczyznę. Po chwilach czułości, bez zastanowienia wzięła od niego spodnie, by zobaczyć co też się z nimi stało. Widząc, co też nieszczęśnikom się przytrafiło, westchnęła aż i pokręciła z niedowierzaniem głową. - Co ty robiłeś Joshua?- spojrzała na niego nieco wystraszona, w głównej mierze jednak zatroskana, oglądając przy okazji na szybko ciało ukochanego, czy aby na pewno jest w jednym kawałku.- Zajmę się tym od razu. Ty zrób coś z tym.- wręczyła mu siatkę ze swoimi lodami i śmeitaną, które należało bezzwłocznie włożyć do lodówki. - Gdzie Lucas?- spytała, widocznie przestraszona, że dopiero teraz zauważyła brak malca.- Miałeś go odebrać z przedszkola. Błagam, powiedz, że o tym nie zapomniałeś...- aż ułożyła w nerwowym geście dłoń na klatce piersiowej, czując jak serce bije ze strachu, że coś dziecku mogło się stać. Z jej winy, niedopilnowania.
[Ja i tak padłam, bo mi uczelnia skutecznie uniemożliwia spać długo w weekendy -_- Aha, najprawdopodobniej mnie nie będzie dzisiaj wieczorem.]
Nie chodziło o to, że podejrzewała go o to, że zapomniał, raczej wolała upewnić się, że najgorsze jej obawy po prostu nie są prawdziwe. Przede wszystkim zaś nie chciała go urazić. Była po prostu lekko zestresowana, a gdy chodziło o Melkę, albo w ogóle kobiety i dzieci, często pytały się o irracjonalne możliwości zdarzeń, woląc upewnić się, że to jednak nie prawda. Tak też było z Amelką, której ciężko byłoby zgadnąć, gdzie też własnie znajduje się Lucas. Mervin byłby pewnie jakimś szóstym strzałem z kolei. - To dobrze.- skinęła lekko głową i uśmiechnęła się lekko. Trzeba przyznać, że Joshua akurat miał szczęście, bo Amelka od razu zabrała się za zszywanie spodni, choć zajęło jej to bliżej pół godziny, niż piętnastu minut Nie chciało jej się śpieszyć, wiedząc, że i tak spodnie nie są Hendersonowi na gwałt potrzebne, a do tego słyszała krzątaninę za drzwiami, więc wolała siedzieć u siebie, zając się jeszcze kilkoma swoimi sprawami i dopiero wtedy wyjść, skrycie licząc, że może faktycznie za drzwiami czeka na nią niespodzianka. Nawet jeśli nie marzyła o niczym wielkim na dzisiejszy dzień, nie chciała nawet by Joshua robił nie wiadomo co, czy się wykosztowywał, bo jej zdaniem i lody by wystarczyły. 'teraz jednak, gdy zasiano w niej ziarno ciekawości, chciała się jednak przekonać, cóż takiego na nią czeka. - Joshua, skończyłam.- zawołała, wychodząc z pokoju, a chwilę później stając w niemałym zdziwieniu patrząc na to wszystko, co zostało przygotowane przez mężczyznę na jej święto. Uśmiechnęła się delikatnie, oczarowana tym co zobaczyła, bo w jej mniemaniu, to i tak było dużo. Bo przecież Henderson miał tyle na głowie, a jakimś cudem zdążył z przygotowaniami. - Naprawdę nie musiałeś...- dodała ciszej, rumieniąc się coraz bardziej. Nie da się ukryć, była zachwycona.
[U nas też to wszyscy mówią. A potem w kimę na wykładzie :P]
O ile cały dzień zwyczajnie się jej dłużył, tak ta wyjątkowa chwila wydała jej się niesamowicie krótka, a wszystko działo się tak szybko. Najpierw kwiaty, potem wyznanie, nagle Joshua klęknął, wyciągnął pierścionek i cała sytuacja była, aż piękna by być prawdziwa. W rezultacie, oszołomiona własnym szczęściem i taką wspaniałą niespodzianką, Amelka zareagowała dość specyficznie. Najpierw zbladła, zamiast bardziej się zarumienić, potem przyłożyła dłoń do mostka, czując jak serce jej wali w piersi, a oczy zaszły łzami ze wzruszenia. Odebrało jej głos, a jedyne co była w stanie wykrztusić, to mało składne zdanie, które zabrzmiało bardzo dwuznacznie. - Joshua, ja nie...- nie będąc zwyczajnie w stanie, nie dokończyła nawet wypowiedzi, która przecież miała wyrażać tylko jej zaskoczenie- "Nie spodziewałam się, że chcesz tego tak szybko." Przynajmniej tak miało wyglądać. Przecież zawsze racjonalny pan Henderson, rozważał tak znaczące kwestie życiowe przez dłuższy okres, by przemyśleć wszelkie za i przeciw. A teraz? Nawet jeśli mieszkali razem stosunkowo długo, to przecież kwestia ślubu i rodziny wyszła całkiem niedawno. Stąd też tak wielkie jej zaskoczenie, choć rzecz jasna radość dominowała nad wszystkimi uczuciami, jakie się w niej w tej chwili kłębiły. Nie wiedziała do końca jak powinna się w tej chwili zachować; czy powinna wyciągnąć dłoń, czy złapać Joshuę, by ten wstał, albo też całkiem coś innego, bardzo rozsądnego, ale o czym panienka Morel nie miała pojęcia. Skąd niby mogła wiedzieć? Nigdy wcześniej nie była w podobnej sytuacji. W rezultacie klęknęła naprzeciw niego, łapiąc go za dłoń. - Tak.- szepnęła cicho, a promienny uśmiech powoli rozpogadzał jej oblicze, choć w rezultacie Amelie nie wytrzymała i najzwyczajniej w świecie rozpłakała się ze wzruszenia.- Tak, tak. Po tysiąckroć tak.- dodała już nieco głośniej, na koniec śmiejąc się cicho, chyba nadal nie dowierzając we własne szczęście. To był zdecydowanie najlepszy prezent urodzinowy jaki kiedykolwiek dostała.
[Kiedy to nie kwestia wykładów, a fizjologii, o :P Poza tym ja mam ze sobą zawsze sudoku na rozbudzenie. Ale fakt faktem, jednak zazwyczaj są nudne, albo po prostu głupio prowadzone :/ http://24.media.tumblr.com/6634a1740ba5c54b9343d603dd8cb6e7/tumblr_mneh7vncB11rje7f2o1_500.png <3]
Nikt nie myślał w tej chwili racjonalnie, a przynajmniej nie Amelka, która w ogóle nie myślała, o reakcji rodziców, o tym co powie na to cała rodzina Hendersona, jak sam Lucas do tego podejdzie, czy chociażby że wypadałoby już myśleć o samym ślubie. Była po prostu szczęśliwa i na chwilę obecną cieszyła się jedynie samymi zaręczynami, nie myśląc o niczym innym. Podniesiona przez Joshuę, tylko mocniej objęła go za szyję i zaśmiała się głośniej. Nie miała wprawdzie jeszcze okazji podziwiać pierścionka, ale to było nie ważne. Będzie miała jeszcze na to mnóstwo czasu. Póki co należało się rozkoszować chwilą. - To najlepszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam.- stwierdziła po chwili, gdy już Joshua postawił ją na ziemi, a ona miała okazją złapać go za ręce i obdarzyć radosnym uśmiechem. Na pewno z państwem Morel nie będzie zbyt łatwo, ale nie należało się tym niepotrzebnie przejmować akurat teraz. Skoro mieli cały wieczór tylko dla siebie, a pewnie zbyt często już nie będzie to miało miejsca, to należy go jak najlepiej wykorzystać. - Więc mówisz, że niedługo będę już mogła tytułować się jako pani Henderson, tak?- spytała wesoło, tym razem w końcu spoglądając z zachwytem na pierścionek, a potem na powrót wtulając się w mężczyznę.
[Kiedy ja nie szukałam tego akurat, on sam się napatoczył :D Bo i tak tumblra sprawdzam codziennie, to się zawsze coś ciekawego pokaże. A nie wiem czy się chwaliłam być może, w każdym razie jestem na fizjoterapii :) A ty?]
Co do ślubu i wesela, którego Amelie, podobnie jak Joshua, wcale hucznego nie chciała, to jednak nie wyobrażała sobie, by jej przyszły mąż miał za wszystko płacić. Miała przede wszystkim zamiar przekonać rodziców, bo przecież córkę tylko raz za mąż wydają, ale jeśli nie, to ona sama jakoś uzbiera. Suknię i tak na pewno uszyje sobie sama, bo wiedziała dokładnie czego chce. Plany miała już od kilku lat w głowie, a że w końcu nadarzyła się okazja, by je zrealizować, nie miała najmniejszego zamiaru pozwolić komukolwiek mieszać się w tą kwestię. No tak, kolacja. Bez niej też by się obeszło, choć posadzona na krześle Amelka poczuła, jak w brzuchu jej się skręca z głodu. Nie było kiedy jeść przez cały dzień, więc chyba dobrze, że Joshua pomyślał o czymś do jedzenia, choć jej zdaniem lody też by wystarczyły. Ważne, by nie było tortu. Okropnie słodkiego, mdłego, po którym zbierało się tylko na wymioty. Jeśli już to ciasta. Amelka zdecydowanie wolała ciasta, chociaż może to nie tradycyjnie. Ojej, co to będzie, jak takimi sprawami przyjdzie zajmować się przed weselem. Albo się z Joshuą pokłócą, albo ona zrobi to z cukiernikiem, uznając za wątpliwe jego umiejętności. No tak, nie należało jednak przejmować się tym zawczasu. - W sumie to co zwykle.- wzruszyła lekko ramionami, najpierw chwytając za kieliszek szampana, a potem szybko wzięła dwa kęsy zapiekanki, by jakoś uciszyć swój brzuch.- Do końca lata trzeba się uporać ze wszystkim. Wiesz, wykończyć kolekcje, zaplanować pokazy, takie tam różne rzeczy. Do tego potrzeba też sponsorów, odpowiedniej kadry, ktoś zdjęcia musi zrobić, jeszcze modelki, masa różnych spraw.- westchnęła ciężko, zaraz też biorąc kolejne kilka kęsów kolacji.- W tej chwili chyba nie jestem w stanie sobie wyobrazić bym miała zajmować się tym wszystkim sama. W gruncie rzeczy bardzo dobrze, że akurat tam trafiłam.- uśmiechnęła się lekko, na chwilę odkładając widelec, by poprawić ramiączko sukienki, które nagle jak na złość, nie dość, że zaczęło uwierać, to Amelka miała wrażenie, że do tego niebezpiecznie się zsuwa. A ponieważ sukienka, którą miała dziś na sobie, notabene własnej roboty, typowo letnią, która to cechowała się dość dużym dekoltem, co za tym idzie, Amelie nie miała na sobie dziś stanika. Dlatego też fatalnie by było, gdyby jednak ramiączko zsunęło się aż nazbyt z ramienia. - Powinieneś lepiej mi powiedzieć co Ty dzisiaj robiłeś? Knułeś to już wcześniej?- spojrzała na niego rozbawiona, mając na myśli rzecz jasna zaręczyny.- I jak się domyślam, Lucas pewnie dzisiaj do nas nie dołączy, prawda?
[Obosz o.O W sumie chyba mam na tym jakiś znajomych, więc spoko :> Haha, kto powiedział, że ja potrafię xD Tak wyszło, ale w sumie jest fajno.]
Trzeba przyznać, że Amelka lepiej trafić nie mogła, bo przecież, kto inny by tak chętnie dla niej gotował i dbał o spożywane przez nią posiłki. Do tego należy jeszcze zaznaczyć fakt, że Joshua wiedział doskonale co robi i faktycznie, gotowanie wychodziło mu naprawdę świetnie. W przeciwieństwie do samej Amelie, której szło to raczej marnie. Ślub. Wciąż wydawało jej się to tak nieprawdopodobne, że w rezultacie łapała się na tym, że co kilkanaście sekund zerka gorączkowo na palce, by sprawdzić, czy faktycznie pierścionek jest na swoim miejscu, i czy aby przypadkiem to wszystko to tylko nie jakiś sen, ułuda, która za chwilę się skończy; czar pryśnie i będzie po wszystkim. Nie ma się bowiem co oszukiwać, nawet jeśli Amelka nie spodziewała się oświadczyn, to jednak od dłuższego czasu skrycie o nich marzyła. Teraz jednak, gdy już do nich doszło, nie mogła uwierzyć, że marzenia stają się rzeczywistością, a ona faktycznie w niedługim czasie będzie mogła tytułować się panią Henderson. Ślub jednak wciąż wydawał się czymś niesamowitym, ale i odległym. Na komplement wzruszyła tylko ramionami, choć faktycznie, uśmiechnęła się szerzej. Nie wiedziała jednak w swojej osobie nic godnego podziwu. Była przecież młoda, lubiła, kiedy coś dzieło, gdy życie płynęło dynamicznie, z werwą, gdy wiecznie coś się dzieje, nawet jeśli dostarcza to również zmęczenia. Nie ważne. Miała tyle planów, tyle pragnień, a każde chciała zrealizować jak najszybciej. Była jak chyba większość osób w jej wieku. - Czy ja wiem...- przerwała na chwilę jedzenie, by popatrzeć na narzeczonego.- Tak po prostu jest, i już. Podjęłam się jakiejś pracy, więc wykonuję ją możliwie najlepiej. Nie ma w tym nic niezwykłego. Robię to samo co ty, tylko w nieco innej dziedzinie. Odsunęła od siebie nieco talerz, opadając na krzesło, musząc na chwilę odpocząć od jedzenia, na które rzuciła się wręcz w niezdrowy sposób, za co teraz cierpiała. - Trochę.- zaśmiała się, słysząc podsumowanie Hendersona w sprawie knucia. Wiedziała, że przecież nie wyjawi jej wszystkich szczegółów, choć była niesamowicie ciekawa, wszystkiego.- A twoja rodzina? Wiedzą coś o tym? To w końcu dość poważna decyzja.- spojrzała na niego uważnie, chcąc wybadać, czy któraś z sióstr nie miała na niego przypadkiem jakiegoś wpływu, albo czy rodzice niczego nie zasugerowali. Cóż, w razie czego wypadałoby w najbliższej przyszłości komuś podziękować za tak miły zbieg okoliczności. Jak zareaguje Lcuas? Cóż, Amelka nie sądziła by zrobiło mu to większą różnicę. I tak razem mieszkali, jedyną odmiennością, będzie fakt posiadania obrączek i zmiana nazwiska przez Amelkę, poza tym raczej nic nie ulegnie zmianie. Pewnie gorzej przyjąłby informację o dziecku, w obawie o własną pozycję i zainteresowanie dorosłych jego osobą. O to jednak, nie należało póki co się martwić. Dzieci z kapusty się nie biorą. A z resztą, Amelka jasno stwierdziła, że najpierw ślub, a potem dzieci. Czasu na oswojenie się z nową sytuacją było więc jeszcze całkiem sporo.
[Fuuu, chirurg, taka nędza. Tyle wiedzieć trzeba, za duża odpowiedzialność. Bo jednak zabawa w prosektorium to inna sprawa xD Matko, jak mi studia mózg zryły. Pomijając fakt, że wszędzie widzę ludzi z wadami postawy, krzywymi nogami, itd. Nie no kości tak łatwo złamać nie da, a przynajmniej ja bym nie dała chyba rady. Póki co jest jednak fajnie :)]
Amelka uśmiechnęła się lekko, pokręciła tylko głową i upiła łyk szampana. Skoro Joshua nie chciał nic więcej jej wyjawić, nie zamierzała naciskać, licząc skrycie, że może jednak kiedyś szepnie słówko jak to tak naprawdę z tym wszystkim było. Nie wątpiła przecież, że decyzji dokonał samodzielnie, bo w końcu to on, nikt inny, będzie musiał się z nią męczyć resztę swojego życia. To przecież była bardzo poważna decyzja. No tak, wizyta w domu rodzinnym Hendersonów- coś czego Amelka bała się jeszcze bardziej niż wizyty Mervina z żoną. Była pewna, że w przeddzień samego wydarzenia popadnie pewnie w taką histerię, że ani spać nie będzie w stanie, ani jeść, ani zrobić cokolwiek. Do tego się pewnie jeszcze rozpłacze, a na koniec cała blada, będzie się tylko obawiać o to, by przypadkiem nie stracić przytomności. Oczywiście, wszystko pewnie pójdzie dobrze, okaże się, że nie należało się o nic martwić, ale Amelie, jak to ona, zwyczajnie panikowała przed ważnymi wydarzeniami, czy spotkaniami, a nie da się ukryć, to należałoby do najważniejszych w jej życiu. Bo co, jak nie daj boże, teściowa jej nie polubi? Wzięła głęboki oddech, uznając, że nie czas i pora, teraz się tym zadręczać. Widząc przyglądającego się jej Joshuę, zaśmiała się najpierw, licząc, że ten przestanie, ale skoro tak się nie stało, ta lekko się zarumieniła. Zaraz też stwierdziła, że skończyła z kolację i wstała od stołu, by zaraz ulokować się na kolanach narzeczonego. Objęła go za szyję i ze swoim wesołym uśmiechem na malinowych ustach, wpatrywała się w niego z zachwytem, szczęśliwa jak nigdy wcześniej. - Wiesz, zawsze mnie zastanawiało, czemu wtedy jak na ciebie napadłam, to jednak zgodziłeś się na kawę i zabrałeś mnie na spacer.- przyjemnie było wspominać ich pierwsze spotkanie, które Amelce wciąż wydawało się nieprawdopodobne, że zwykły przypadek tak ich związał ze sobą.- Pamiętam doskonale, jak wielkie wrażenie na mnie zrobiło, gdy bez najmniejszych skrupułów złapałeś mnie za rękę i zabrałeś na tą wyprawę, by pokazać magiczne miejsca, o których nie miałam wcześniej pojęcia. A przecież w mieście tyle jest ładniejszych kobiet ode mnie.
[O, jak miło, że nie jestem sama :> A teraz się wrednie spytam, czy w końcu zmieniasz panu Hendersonowi zdjęcie? :P]
Lubiła, niesamowicie lubiła, kiedy mówił podobne rzeczy, a ona mogła ich słuchać i słuchać, zawsze uśmiechając się równie promiennie co teraz. Może było to trochę egoistyczne, że specjalnie poruszała te pozytywne tematy, które wiedziała, że sprawią jej przyjemność, ale czy nie działało to też w drugą stronę? Chociażby wtedy, gdy Amelka święcie przekonana twierdziła, że Henderson bez koszuli wygląda najlepiej. Spodenek z resztą też. - Wolałabym żeby jednak nie.- mruknęła, jakby trochę pochmurniejąc, gdy powiedział o feromonach. Bo co? Zmieni perfumy i już jej nie będzie kochać?- Mam tylko nadzieję, że nie spodoba Ci się już żadna równie szalona osóbka, która postanowi Cię napaść na środku chodnika, myląc z kimś innym.- dodała po chwili, już weselej i lekko, dla przekory, wycelowała palcem wskazującym w jego pierś.- Swoją drogą dawno tam nie byliśmy. Można by urządzić kiedyś taką sentymentalną wycieczkę, mhh? Oczywiście swój pomysł uważała za przedni i nie sądziła, by Joshua miał coś przeciwko, ale o zdanie zawsze go pytała, tak dla pewności. Nie chciała w końcu, by przypadkiem się na nią obraził. - W każdym razie...- przygryzając lekko dolną wargę, to łapała go za materiał koszuli, to go wygładzała, sama do końca nie wiedząc czego tak naprawdę chce, albo raczej, coś tam chciała, ale nie wiedziała jak się do tego zabrać.- Mówisz, że Lucas nie wraca, więc mamy całą noc i całe mieszkanie tylko dla siebie?
[Awww... Ale chyba nie ich xD To wieki miną, przecież!]
Z zadowoleniem przyjęła informację, że wybiorą się na podobny spacer, bo w gruncie rzeczy Amelie bardzo chętnie odwiedziłaby te wszystkie znaczące miejsca, zwłaszcza teraz, już jako narzeczona Joshuy, oczywiście z nim samym. Bez wątpienia byłoby do ciekawe doświadczenie. - To świetnie się składa.- stwierdziła wesoło, już pochylając się w stronę mężczyzny, by by złożyć na jego ustach z początku nieśmiały, a potem zdecydowanie bardziej czuły pocałunek.- Jestem potwornie zmęczona, więc przynajmniej się wyśpię. Było to oświadczenie jak najbardziej absurdalne, bo ani spać dzisiejszej nocy Amelka nie zamierzała, ani sił jej nie brakowało na chwilę obecną, wręcz przeciwnie energia, aż ją rozpierała. chciała się z nim jednak trochę podroczyć, co by zbyt pięknie i uroczo wiecznie nie było. Z trudem przyszło jej opanowanie śmiechu, ale ostatecznie, zebrała się w sobie, by podnieść się z jego kolan. - Może od razu powinnam się położyć...- uśmiechnęła się kokieteryjnie, wzruszając lekko ramionami, jakby najwidoczniej sama nie wiedziała co powinna teraz zrobić.- Ale chyba najpierw wypadałoby się pozbyć sukienki, nie uważasz? O proszę, jaka się nagle zrobiła odważna i zalotna. Nawet się już specjalnie nie rumieniła. Nie było w końcu też i po co. Byli sami, nie należało się więc niczego obawiać. A przecież należało dokończyć sprawę z czasów odwiedzin najlepszego przyjaciela Joshuy. w końcu chyba żadne z nich nie lubiło niedokończonych spraw.
Taka była prawda, nieczęsto, jeśli w ogóle można było widzieć zalotną, kokietującą Amelkę, która po nie była typem takiej osoby i szczerze przychodziło jej to z trudem. Zawsze obawiała się, że zamiar jej poczynań będzie całkiem odwrotny i tylko się wygłupi. Dziś jednak wyjątkowo wydawała się odważna i pewna siebie, wiedząc, że coś podobnego w żadnym wypadku nie grozi jej ze strony Joshuy, bo ten ewidentnie marzy o tym, by w końcu pozbyła się ubrania. Wzięła więc głębszy oddech, uśmiechnęła się jeszcze do narzeczonego i ruszyła w stronę sypialni. - W takim razie, dobranoc.- rzuciła jeszcze na odchodnym, po drodze już zajmując się zapięciem sukienki, która w niedługim czasie niczym najdelikatniejszy jedwab zsunęła się z ciała dziewczyny. Natomiast gdzieś przy drzwiach sypialni, pozbyła się czerwonej, koronkowej, dolnej części bielizny, w rezultacie zostając już całkiem naga. Wydawało się jednak, że ani trochę jej to nie przeszkadza. Uśmiechając się lekko weszła na łóżko, od razu się na nim wyciągając i lokując się na jego samym środku, by zrobić możliwie najlepsze wrażenie na Hendersonie, gdy ten już zdecyduje się tutaj przyjść. Chcąc, nie chcąc, delikatne rumieńce i tak zagościły na jej twarzyczce, gdy pomyślała o tym co właśnie robi i co za chwile się stanie. Przeczesała jeszcze szybko dłonią włosy, układając je tak, by kaskadami spadały na ramiona, a tym samym i zasłaniały pewną część klatki piersiowej. A potem zamknęła oczy. Miała w końcu iść spać.
[Jeszcze. To dobre słowo :P Nie no, za szybko jednak nie można, to by było za dużo szczęścia na raz, za nudno.]
Oczywiście, Amelka mogła być taka częściej, ba, nawet bardzo by chciała, ale potrzebowałaby czasu, niezbędnego na praktykę, a także na przyzwyczajenie się do nowej sytuacji. W końcu, tak naprawdę dopiero się uczyła, a do tego, zwyczajnie ciężko było jej się przestawić na takie, a nie inne zachowanie. Była przecież delikatna, ułożona, rumieniła się z byle powodu, a mimo to teraz potrafiła się na coś podobnego zdobyć. Zapewne wpływ miała na to ważna chwila w życiu ich obojga, albo zwyczajnie Amelka już dłużej wytrzymać nie mogła, zwłaszcza, że ostatnio było zbyt wiele dwuznacznych, niedokończonych sytuacji. Dlatego też należało korzystać z faktu, że najmłodszego z domowników nie ma w mieszkaniu. I nie będzie przez całą noc. Słyszała jak Joshua wchodzi do sypialni, na co odruchowo cała się spięła, ale wraz z pierwszym dotykiem ukochanego wszystko przeszło, a ona sama zamruczała cicho z zadowolenia. Przecież tego właśnie chciała, i choć trochę obawiała się, czy aby na pewno sprawdzi się w roli kochanki, czy Joshua będzie zadowolony, to jednak na chwilę obecną po prostu oddała się przyjemności, zapominając całkowicie o wszelkich troskach, czy problemach. - No nie wiem, nie wiem.- mruknęła nieco rozbawiona całą sytuacją, otwierając jedno oko i spoglądając na narzeczonego, jednocześnie marszcząc zabawnie swój nosek. Wyciągnęła ręce by złapać go za koszulę i przyciągnąć go bliżej siebie, a potem trochę mało sprawnie, ale sukcesywnie porozpinać resztę guzików jego koszuli. - Chcę, nie chcę, sama jeszcze nie wiem. Argumentów dodatkowych zdecydowanie potrzebuję.- skinęła lekko głową, teraz już z trudem powstrzymując się od śmiechu.- Ale przede wszystkim sądzę, że koszula jest Ci zbędna.
[Nie, spoko, w zasadzie, powiem Ci, że mnie to się jakoś specjalnie też nawet nie chciało dalej tego ciągnąc, bo i nawet nie wiedziałabym co pisać. O matko, chyba się starzeję :P Także teraz możesz coś ładnie wymyślić :D Nie? Trojaczków nie? :< No, rozczarowałeś mnie, powiem Ci.]
[To straszne. Wiem, że górnolotnych komentarzy Amelką nie piszę, bo to i nie postać do tego, ale kurczę, naprawdę, zupełnie mam teraz inne preferencje w prowadzeniu wątków niż kiedyś. Tak, faktycznie robię się stara, zgrzybiała i nie czuła, że mnie seks nie rusza xD Pomysłów nie mam. Mogą iść do Hendersonów, bo chyba nie chce mi się opisywać przyjazdu rodziców Amelki, sorry. A jak nie, to... nie wiem, mogą myśleć o ślubie, i chyba tyle. Bo Melcia jeszcze w ciąże zajść nie może :P Syn? Córka! Idąc na ugodę mogą być bliźniaki <3]
[Dzieci xD Jeszcze więcej dzieci. Nie, a teraz na poważnie, ona tam chyba chciała do Włoch, czy Rzymu wyjechać jeśli się nie mylę. I nie ma sensu ich kłócić, bo nawet ja nie mam pomysłu o co, więc chyba tylko tyle zostaje. Nie wiem, serio. Jakoś nie mam pomysłów, mózg zaś wyprany całkowicie. Bo jak nie to, to niech od bidy rodzice Melki przyjadą. Tyle z mojej strony. W razie czego wymyślaj, jak nic Ci nie pasuje. No chyba, że pojechaliby oni do Paryża. Albo poszli na jakąś imprezę, na którą Amelka dostałaby zaproszenie w pracy. W ostatecznej ostateczności może przylecieć do Joshuy i powiedzieć, że jest w ciąży, choć ja jestem asertywna i mówię NIE na to, bo będzie za dużo szczęścia i lukru na raz, a ja jednak wolę dramaty. Jedno? Nie... :P]
[Ufff, to dobrze. Ja spokojnie poczekam i tak mnie dzisiaj nie będzie, więc luz blus :) Poczekam grzecznie, choć mocno ciekawa co też wymyślisz :D W ogóle mogę się zapytać skąd to całe hejtowanie, bo to takie dziwne, ale mnie ciekawi skąd i czemu.]
[Ah, no cóż, rozumiem. A co do Melki to nie, chyba sobie odpuszcza. To sobota. Nic konstruktywnego nie musi robić, do pracy nie idzie... wolność i swoboda :P]
Dla Amelie soboty były zazwyczaj dniem, gdy miała więcej czasu na realizacje własnych projektów, pomysłów, ewentualnego myślenia nad swoją przyszłą karierą, którą należało jeszcze planować, póki nie ograniczała ją gromadka uroczych maluchów. Wciąż pełna była bowiem pasji do swojego zawodu, wciąż miała głowę pełną marzeń, była niesamowicie twórcza i chciała możliwie najszybciej, osiągnąć jak najwięcej. Poza tymi dość wzniosłymi planami na sobotnie dni, Amelka przede wszystkim starała się tak zorganizować czas, by spędzić go jak najwięcej z najmłodszym członkiem tej wesołej ferajny, by przypadkiem się nie nudził, do tego w końcu zażywała nieco więcej snu, którego zwłaszcza ostatnio dziwnie zaczęło brakować, a także starała się by i narzeczony na tym nie cierpiał. I nagle weekend wydawał się równie mocno zabiegany, co i cały tydzień. Różnica jednak polegała na tym, że soboty były z reguły mniej wykańczające, a do tego dawały jej niesamowicie wiele radości i po prostu szczęścia. Dzisiaj spała wyjątkowo długo, choć przecież już zbierała się do wstania, gdy Joshua wychodził do weterynarza, by odebrać fretkę. Tylko, że jakoś jej nie wyszło, bo gdy tylko drzwi się zamknęły, ta popadła w błogi sen przerwany dopiero brutalną napaścią Lucasa, obwieszczającego, że pora wstawać. Należało zatem w takim wypadku podnieść swoje zacne i piękne cztery litery i w końcu doprowadzić się do ładu i porządku. Mieszkanie przy okazji też. Najpierw jednak śniadanie dla Lucasa. Tak też chłopiec zostawiony został z płatkami, a Amelka poszła do łazienki się szykować, licząc, że w następnej kolejności uda jej się pościelić łóżko i posprzątać mieszkanie. Ale nie... Wrócił Joshua, i jak na złość, wszedł do łazienki akurat gdy kończyła makijaż. Sęk w tym, że dzięki kochanemu mężczyźnie, nie była jednak w stanie dokończyć. Nie mówiąc już o tym, że Morelka nienawidziła, gdy ktoś podglądał ją podczas tej czynności. - Joshua!- po raz pierwszy w życiu Henderson był świadkiem tak złej, faktycznie nieco podirytowanej Amelki, która zaraz gorączkowo zaczęła ścierać czarną kreskę sięgającą niemal do linii włosów na twarzy.- Też byś chciał, żeby ktoś Ci tak robił? I nim się Joshua zdążył obejrzeć, miał już na policzku czarną kreskę. Sama sprawczyni zaś, powróciła do uprzedniej czynności ścierania źle wykonanego makijażu, by móc go poprawić. I nie, wcale jej nie było do śmiechu.
[Ja bym za coś takiego zabiła :D Dobrze, że Amelka to dobre dziecko.]
Przeszkadzanie w kuchni,a przeszkadzanie w łazience to były zupełnie dwie różne sprawy. Zwłaszcza, gdy chodziło o robienie kresek na powiekach. Joshua miał szczęście, że Amelka zdecydowała się dzisiaj tylko na kredkę, bo gdyby trzymała w dłoni teraz eyelinera, jej zdaniem narzędzie diabła, najprawdopodobniej nie dość, że by się rozzłościła, to jeszcze pewnie rozpłakała i nie szczędziła na nieprzyjemnościach, w tym wyrzuciła mężczyznę z łazienki, a sama by się w niej zamknęła. A tak, faktycznie nie było o co wielkiego krzyku, choć na dobrą sprawę tylko marnowali czas. Tak, mogła być już gotowa, gdyby nie to przeszkadzanie jej w robieniu makijażu. - Sama już nie wiem.- mruknęła, wciąż jeszcze obrażona całym zajściem, ale patrząc w lustro, po pięciu sekundach lekko się uśmiechnęła, a w końcu i roześmiała, zwłaszcza, gdy narzeczony zaczął obsypywać ją pocałunkami.- Przestań.- wydusiła podczas kolejnej salwy radosnego śmiechu, nieustająco wiercąc się w jego ramionach, jakby nie chciała wcale kolejnych całusów, co rzecz jasna wcale prawdą nie było. Nawet jeśli nie było to ani miejsce, ani pora na podobne wygłupy. - Pewnie mi jeszcze ubrudziłeś sukienkę i co? Będę się musiała znowu przebierać.- stwierdziła w końcu, siląc się na powagę i odwracając się tak, by móc na niego spojrzeć.- Panie Henderson, ja sobie nie wyobrażam, by tak miało być codziennie. Ja nie wiem, naprawdę nie wiem, co Pan sobie myśli o naszej wspólnej przyszłości.- starała się brzmieć jak najbardziej poważnie, ale w rezultacie co i rusz zaczynała się cicho śmiać i potrzebowała chwili, by wyraźnie dokończyć raz zaczęte zdanie. Ot, nie było się już o co boczyć.
[A, jur soł kruel :P Nagle się cieszę, że jestem jedynaczką, i nie mieszkam z nikim :D]
Makijaż makijażem, był ważny, nie najważniejszy, ale nie da się ukryć dawał dużo. Nawet takiej Amelce, która wcale jakoś specjalnie się nie malowała, a sama owa czynność nie zajmowała jej więcej niż dziesięć minut. No, chyba że zdarzały się sytuacje podobne do tych dzisiejszych. Wtedy schodziło się dłużej. - Logiczne.- stwierdziła marszcząc lekko brwi, a potem pokazując mu język. Im dalej toczyła się ta rozmowa, tym robiło się zabawniej. Zwłaszcza, gdy chodziło o Amelkę.- Z resztą, ja doskonale wiem, jakie uczucia do pana żywię. Proszę mnie od dzisiaj tytułować przyszłą panią Henderson, o.- stwierdziła wesoło, potem zarzuciła mu ręce na szyję i cmoknęła go w policzek, tak z czułością, po amelkowemu. - A teraz racz mnie puścić kochanie, bo muszę się doprowadzić do ładu, potem zająć się Lucasem, a i mieszkanie się samo nie sprzątnie, choć pewnie mi nie uwierzysz.- zaśmiała się jeszcze, po czym posłała mu błagalne spojrzenie, by faktycznie wyswobodził ją ze swojego silnego uścisku i pozwolił dokończyć makijaż.- A jak tam nasza kochana fretka?
[Haha, no nie wiem, nie wiem :P Może i bym chciała, choć nie jestem tego jeszcze świadoma. Wiem za to, że byłabym kiepską siostrą. wyrosłam już na egoistkę, co się tylko jedzeniem lubi dzielić :D]
Nie lubiła, gdy ktoś przyglądał się jej przy tej porannej czynności, bo zwyczajnie ją to dekoncentrowało i mogło się skończyć z jej winy podobnie, jak w przypadku gdy Joshua trącił jej łokieć. Wolała jednak nie narzekać, wiedząc, że i tak od tego nie ucieknie, a najprawdopodobniej będzie to coraz częstszym zjawiskiem od chwili obecnej. Westchnęła więc tylko cichutko i zabrała się za szybkie dokończenie makijażu, który w pięć minut powinien być zrobiony. - W takim razie raczej nie zapała do mnie miłością.- stwierdziła krzywiąc się z lekka, w momencie gdy już odkładała wszystkie kosmetyki na miejsce. Potem jeszcze umyła rączki i podskoczyła do narzeczonego, by teraz już na spokojnie się do niego przytulić. Naprawdę musiała wychodzić na mocno niedokochane dziecko, skoro zazwyczaj korzystała z każdej możliwej sposobności by zaznać ze strony Hendersona odrobiny czułości. - Masz jakieś plany na dzisiaj? I w ogóle jadłeś śniadanie? Bo ja jeszcze nie miałam okazji.- spojrzała na niego, niechlubnie przyznając się do tego wykroczenia, ale i tak posłała mu swój wesoły uśmiech, bo w gruncie rzeczy miała dobry humor, a i dzień zapowiadał się nie najgorzej.
[Ha, u mnie zawsze lodówka pełna, z czego na połowę nigdy nie mam ochoty. I sprzątać względnie lubię.]
Pewnie, gdyby tylko Amelie dowiedziała się o tym, że Joshua tak często jej się przygląda, to w pierwszej chwili splunęłaby rumieńcem, potem dopiero uznając, że to głupie, bezsensowne, bo co niby w niej takiego ciekawego? a już zwłaszcza gdy wykonywała tak prozaiczne czynności. Na szczęście dla obojga, nie miała o tym zielonego pojęcia, wiec Henderson mógł dalej w spokoju podziwiać swojego Kota, podczas gdy on, zupełnie swobodnie dalej zabierać się będzie do czynności dnia codziennego. Układ idealny. - Pomidor.- stwierdziła po chwili wahania, pięć razy oglądając całe wnętrze lodówki, by w końcu zdecydować się na to też warzywo.- Kawałek chlebka. Masełko?- dodała z coraz to większym, coraz bardziej uroczym uśmiechem, spoglądając na narzeczonego. Nie chciała by się na nią złościł za to, że nie jadła jeszcze, ale zwyczajnie nie było kiedy. Do tego złapała go jeszcze za rękę i splotła ich palce, cała promieniejąc, na ten swój uroczy sposób. Niesamowicie przecież jej się podobało określenie przyszła pani Henderson, które chyba po raz pierwszy raz usłyszała z jego ust. - A jaki mamy plan, panie Henderson?- spojrzała na niego, wielce zaciekawiona tym co też narzeczony planuje, choć szczerze wątpiła by zdradził jej swój sekret. Zapytać jednak zawsze było warto.
[Spoko, lodówkę mogę oddać. Byśmy się dogadali :D]
Amelka chyba nigdy w podobny sposób nie myślała o miłości. Marzyła o niej całe życie, całe te 21 jeden lat, czekając jednak cierpliwie aż pojawi się ktoś odpowiedni. Nigdy nie stawiała jakiś konkretnych wymagań, kryteriów względem tej osoby, wiedząc, że czas pokaże i zweryfikuje wszystko. Kwestia bycia ładnym, przystojnym była przecież względna, w dodatku wraz z rodzącym się uczuciem druga osoba zawsze zyskiwała w naszych oczach. Chodź zdaniem Amelki, Hendersonowi nie brakowało niczego, od kiedy tylko pierwszy raz go spotkała. No, może mógł się częściej uśmiechać. Ale w porównaniu do tego, jakim go poznała, a jakim był teraz przy niej, musiała przyznać, z wielkim zadowoleniem, że Joshua zdecydowanie częściej chodził zadowolony i uśmiechnięty. A to był sukces. Westchnęła cicho, marszcząc lekko swój nosek, gdy wprawdzie dostała swoje śniadanie, ale i odpowiedź na pytanie. - Ale kto wtedy posprząta?- nagle, nie wiedzieć czemu Amelie wykazywała jako taką powagę i trzeźwość myślenia. Nie chodziło przecież o to, że nie miała ochoty się nigdzie wybierać. Po prostu, miała pewien plan na dzień dzisiejszy, a z zasady lubiła zamierzone cele wykonywać, po później ani nie będzie miała chęci, ani czasu. No, ale... trudno. - Tak chcesz mnie zmęczyć?- zacmokała z niezadowoleniem, kiedy już przełknęła kęs swojej kanapki.- Naprawdę chcesz chyba skutecznie mnie uśpić, żebym cię wyjątkowo tej nocy nie męczyła.- stwierdziła rozbawiona, spoglądając wesoło na narzeczonego.
[O nie, jak to? :< Obstawiam, że chodzi o Irysię.]
Czy było zdrowsze? Szczerze nie miała pojęcia, czy to prawda. Bardziej wierzyła w to, że z własnymi przekonaniami i spojrzeniem na niektóre aspekty życia, w ogóle nie wpasowuje się we współczesność. A mimo to jakoś sobie radziła, ba, nawet nie jakoś, a bardzo dobrze, bo przecież nie miała na co narzekać. Życie jak z bajki. Dosłownie. Kto by w ogóle pomyślał? Otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia, kiedy to Joshua z taką werwą wyrwał się z chęciami na wykonanie dodatkowych obowiązków. Doprawdy, coraz bardziej czuła się zaintrygowana tym, co też na dzisiaj dla nich wymyślił, skoro jest skłonny do tak wielu rzeczy. Miłość, choć piękna, to jednak dziwna w swojej naturze. - W tej chwili bardziej myślę, że Tobie ich nie starczy skoro tyle planujesz wziąć na siebie.- powiedziała spokojnie, gdy już przełknęła, jedząc jak zwykle, czyli niesamowicie wolno.- Nie musisz przecież. Damy sobie radę. A w razie czego, jedna noc w końcu dobrze przespana wyjdzie wszystkim na dobre.- wzruszyła lekko ramionami, jakby nie widząc teraz nigdzie problemu.- A gdzie w ogóle się wybieramy?
[Eee, to się jeszcze da naprawić. Pókim ja żywa, Irysia nie umrze, chociaż miałam od niej za długą przerwę i trudno było wrócić. Daj mi trzy dni, to tyłek i panią I. ogarnę ;)]
Należąc do osób, które całe życie miały praktycznie wszystko, cokolwiek sobie tylko zażyczyła, Amelka i tak nie wyrosła na jaką rozpieszczoną, samolubną istotkę. Nie sądziła z reszta, by kiedykolwiek miało się tak stać, czy to za sprawą Joshuy, czy jej rodziców. Amelka lubiła dochodzić do wszystkiego sama, lubiła się ruszać, coś robić; dla tego żyła. Nie wyobrażała sobie, by leżeć cały dzień bezczynni i nie robić nic, zupełnie nic. W takich momentach czuła, że umiera, ginie jakaś bardzo cenna cząstka jej samej. W związku z tym nie było się czym przejmować, bo Amelka zwyczajnie nawet nie da się odciążyć z obowiązków, nawet jakby mieli się przez to kłócić. - Wiedziałam.- westchnęła z rozczarowaniem, choć i tak wiedziała, że sprawy innego obrotu nie przyjmą. Kto w końcu lubił zdradzać niespodzianki? A już zwłaszcza Joshua, który się w nich specjalizował.- Skoro tak, to chyba faktycznie będę musiała się pospieszyć z jedzeniem. Albo pójdę od razu zając się Lucasem.- zeskoczyła z blatu, odstawiając grzecznie talerz, a kanapkę kończąc właśnie na szybko, by przypadkiem Henderson nie zawrócił jej za to, że nie chce jeść. - Tylko może weźmiemy jakiś prowiant, skoro to taka długa i męcząca wyprawa, co?
[To już mnie znielubiłeś tak do końca?... :< I zdjęcie nowe widzę.]
Amelka była rozpieszczana z jednego tylko powodu- rodzice nie mieli dla swoich pociech nigdy zbyt wiele czasu, dlatego też w inny, ich zdaniem bardzo genialny sposób, starali się to dzieciom wynagrodzić. I oczywiście, nie da się ukryć, że nawet Amelka wykorzystywała czasem ten fakt dla własnych, egoistycznych pobudek, zawsze jednak starając zrobić coś co zwróciłoby na nią uwagę państwa Morel. Dobre oceny nie wystarczyły, zdumiewające wyniki pośród rozmaitych zajęć dodatkowych też na niewiele się zdały. Wtedy też Amelie się poddała, wpasowując się w ten dziwny rytm egzystencji rodziny Morel, każdej nocy przed snem wyobrażając sobie jak wspaniale byłoby mieć normalną, kochającą się rodzinę, nawet jeśli musiałaby pożegnać się z większością drogocennych przedmiotów. Miłość w pełni by jej wystarczyła. Teraz za to nie miała na co narzekać, bo było aż nadto wspaniale. Amelka wpadła do salonu, klaszcząc wesoło i przyśpiewując piosenkę jaką jej niedawno przedstawił Lucas, gdy wracali razem z przedszkola, by tylko dobudzić malca, który z nudów chyba, zasypiał nad swoją porcją płatków, też z resztą ledwo co tkniętych. W ekspresowym tempie pomogła mu się wyszykować, a potem pod drzwiami grzecznie czekali na Hendersona. Amelka oczywiście musiała wziąć dużą torbę, by zmieścić kilka zabawek, które wręczył jej Lucas, do tego na wszelki wypadek parasolkę, dodatkowy sweterek, szalik, no i kurtkę. dla niej i małego. W końcu pogoda mogła się w każdej chwili zmienić. Serwisom pogodowym nigdy nie należało wierzyć, o tym wiedział każdy inteligentny człowiek. - Gotowi.- zawołała podekscytowana, łapiąc Lucasa za rękę, by mogli ruszyć na przygodę w nieznane. Całą trójką.
[Ha, widziałam, ale nie pisałam ni, bo mi się przelegowywać nie chciało. Możesz jednak Irysię zostawić, poczekam i zobaczę kto będzie to wtedy coś napiszę, udam, że jestem taka sprytna. Hihi :D http://24.media.tumblr.com/0c15a30b218c1e5a491e339a3064d7ba/tumblr_llvlx6Wnwy1qh7487o1_r2_500.png]
Nie, tow cale nie tak, bo z zasady amelie wcale dużo rzeczy nie zabierała, bo i sama wiele nie potrzebowała, ale pojawił się Lucas, co za tym szło, Amelka wyczulona na troskę o najmłodszych, nagle brała tysiące najróżniejszych rzeczy, bo ot, mogą się przecież przydać. Z dziećmi w końcu nigdy nic nie wiadomo tak naprawdę. Aż strach pomyśleć, co to będzie, gdy doczekają się własnego potomstwa. - Plac zabaw?- pierwszy wystrzelił Lucas, który zadarł głowę, by spojrzeć wyczekująco na swojego opiekuna, licząc, że może udało mu się już za pierwszym razem zgadnąć miejsce ich wyprawy. - Park? Plaża? Czekolada? Lody?- Amelka, jak to ona, trochę chaotyczna osóbka, zamiast z jednym miejscem, od razu wyrecytowała aż cztery, chcąc chyba czym prędzej odgadnąć, gdzie też idą. Były to jednak raczej strzały w ciemno, niż poparte jakimś logicznym sposobem myślenia, choć w sumie na plaże bardzo chętnie by się jeszcze raz z Hendersonem wybrała. Zwłaszcza w środku nocy, czy chociaż nad ranem.
61 komentarzy:
[Joshua <3 Amelka jest przeszczęśliwa.
To ja się ładnie przywitam, choć pewnie mnie i tak już nie lubisz :P
Ogólnie to przejdę od razu do rzeczy i wątek jakiś zaproponuję, nawet mogę zacząć, żeby się jakoś zrehabilitować. Nie wiem tylko co wolisz, jakiś spokojny wieczór w trójkę, czy ktoś by do nich wpadł, albo oni kogoś odwiedzili czy coś... Zawsze rodzice mogą wpaść xD]
Witamy serdecznie i gorąco! : )
[witamy z powrotem na pokładzie. a ja mam słabość do punkowych chłopców, nawet wydoroślałych, więc od razu pytam - mam w sumie pomysł na wątek, ale mi powiedz, czy Ci pasuje.. :>
Mila się dopiero wprowadziła do nowego mieszkania i może się ugadywać z dekoratorką wnętrz, którz pracuje z Joshem i może tym sposobem się poznają? :> mogę zacząć.]
[Wiedziałam! No, nie mam zamiaru jej zaniedbywać, ale pewnie będę musiała zrobić jej gruntową renowację, bo mając chyba miesięczną przerwą, ciężko mi odpisywać na te wszystkie długie wątki. A z 5 razy się już za to próbowałam zabrać.
O taaak, będzie świetnie. Ale rozumiem, że wpadną pierwszy raz, to się Melcia pewno strasznie stresować będzie.]
[Łiii, dziękuję :>]
Zabawne, że wystarczyło tylko jedne imię, jedna zapowiedź odwiedzin, a tak otwarta na ludzi i wesoła Amelka, nagle cała się spinała, zapominała zupełnie, że należałoby oddychać i dostawała wręcz prawdziwej desperacji. Oczywiście, bardzo chciała poznać Mervina, jego żonę i brzdąca. Nie wątpiła też, ani trochę w to, iż para ta była bez wątpienia bardzo przyjazna i fascynująca, ale zaraz w główce panienki Morel rodziły się wszelkie obawy przed tym spotkaniem. Tym pierwszym, najważniejszym- spotkaniem, które miało jednoznacznie zawyrokować o niej, niejakim Kocie pomieszkującym ze swoim podopiecznym u Hendersona.
Z początku wszystko wyglądało względnie normalnie. Amelie, nawet nie rozpaczała, z powodu faktu, iż to Joshua zajmował się przyrządzaniem potraw na tą okoliczność. Nie da się ukryć, oboje, a jeśli nie cała trójka mieszkańców, wiedziała doskonale, że Josh był w tym lepszy od niej. Oczywiście, miała przez to pewne głupie poczucie bycia niewartościową, kiepską panią domu, ale by nadto nie zatracać się w tych przykrych myślach zabrała się najpierw za sprzątnięcie całego mieszkania, ewentualnego rozplanowania usadzenia gości, tak by młodej matce było wygodnie. Następnie ganiała przez dobre piętnaście minut Lucasa, chcąc go ubrać w jedną z nowych koszul, które to zakupiła niedawno, ale chłopczyk za nic nie chciał jej włożyć. Musiało się więc skończyć na kompromisie, gdzie Amelie przyszło zaakceptować zwykły t-shirt, przynajmniej czysty. Ale to były dopiero początki trudności. Potem, pozostała jej najważniejsza kwestia ogarnięcia samej siebie. O ile szybki prysznic, fryzura i makijaż nie stanowiły takiego problemu, o tyle kwestia znalezienia czegoś odpowiedniego do ubrania była znacznie bardziej problematyczna. Amelka popadała wręcz w istną histerię, co minutę wzdychając, że nie ma się w co ubrać, co drugą minutę będąc gotową krzyczeć do Joshuy, że nie powinni zgadzać się na to spotkanie, że należało znaleźć inny termin. Skończyło się jednak na niezbyt długiej, ale jakże urokliwej sukience w pastelowym odcieniu zieleni, z wcięciem w pasie, subtelnie rozkloszowanej, która bez wątpienia dodawała panience Morel czaru i gracji, może nawet nieco ją odmładzając. A mimo to, Amelie i tak nie była zadowolona.
Przyszła do Joshuy do kuchni, opierając się czołem o jego bark i wzdychając ciężko.
- Ja nie chcę.- mruknęła niczym mała dziewczynka, teraz dopiero naprawdę czując niesamowity zastrzyk przerażenia, stresu i powagi całej sytuacji. Bo co jeśli się nie spodoba? Co jeśli Mervin uzna ją za głupią pannicę, a jego pociecha zacznie płakać na jej widok? Nie ważne, że dzieci kochała i zazwyczaj bez trudu potrafiła się z nimi dogadywać. To było coś zupełnie innego; coś znacznie poważniejszego.- Poza tym, uprasowałam Ci koszulę. W zasadzie trzy, bo nie wiedziałam, co będziesz chciał założyć.- dodała, odsuwając się nieco, tak by nadto nie przeszkadzać mu w pracy. Sama oparła się o blat kuchenny i spojrzała beznamiętnie na jedzenie. Póki co, miała wrażenie, że nie da rady nic dzisiaj zjeść. Stres ewidentnie wziął nad nią górę.
Uśmiechnęła się lekko słysząc wszelkie te słowa mające na celu podnieść jej pewność siebie i wyzwolić z niewoli stresu, który na chwilę obecną przejął nad nią kontrolę. Dziabnęła truskawkę, choć mało chętnie, ale nie chciała robić teraz problemów natury jedzeniowej, tylko tego by im do szczęścia brakowało.
- Lucas w koszuli?- jęknęła wręcz zdesperowana, chowając na chwilę twarz w dłoniach, wyglądając jakby miała ochotę się zaraz rozpłakać, co z resztą było bardzo prawdopodobne.- Lucas jest czysty. To i tak sukces.- stwierdziła, spoglądając przez otwarte drzwi na wesolutką twarz malca. Sama nie wiedziała z czego ten się tak cieszy, ale dobrze, że chociaż on miał tutaj pozytywne nastawienie do całej sprawy. No, Joshua pewnie też. W końcu Mervin to jego przyjaciel, więc czego ten mógłby się obawiać.
Zaraz też Lucas ze śmiechem wparował do kuchni i stanął Joshule pod ramieniem, też chcąc dostać jedną z truskawek.
- Bo Amelka dostała.- przedstawił jasno sprawę, bo o ile do tej pory Hednerson skutecznie wyganiał go z kuchni i nie pozwalał podjadać, tak teraz nie mógł stracić, kiedy pozostali domownicy korzystali.
- Ja po prostu bym chciała, by wszystko wypadło świetnie.- dodała ciszej, starając się uśmiechnąć wesoło, jak to miała w zwyczaju. Lucas podreptał nawet do niej i objął za nogę, by jakoś poprawić Amelce humor. I w zasadzie prawie mu się udało. Tylko dzwonek do drzwi popsuł wszystko, a Amelie w jednej chwili stała się blada jak ściana.
No pięknie! Teraz dopiero się zacznie.
O ile, do jeszcze niedawna, to Amelka stanowiła wzór dla Lucasa, tak od tych kilku miesięcy mieszkania we trójkę, to właśnie Henderson stał się głównym autorytetem dla chłopca. Nie było w tym z resztą nic dziwnego. Wychowywany przez te pięć lat swojego życia głównie w towarzystwie kobiet, nagle miał przy sobie męskiego opiekuna na pełen etat, czy był rzecz jasna zachwycony. Dlatego nic dziwnego, że na słowa Joshuy, w końcu wykonał polecenie, nie chcąc być od niego zwyczajnie gorszym.
Potem wszystko potoczyło się w zaskakującym tempie. Amelie nawet nie wiedziała, kiedy w mieszkaniu zaroiło się od tylu osób. Wzrokiem tylko starała się szybko zarejestrować wszystkich gości, tych najmłodszych, jak i starszych. Uśmiechnęła się delikatnie na widok dwóch brzdąców, oddychając z niejaką ulgą, widząc, że małżonka Mervina stoi w jego cieniu, niemalże robiąc dokładnie to samo, co Amelka w tej chwili, czując się bezpieczniej tylko przy swoim panu H., zwłaszcza za jego plecami. Niespodziewanie jednak pan van de Leur pojawił się tuż u jej boku, a ona aż spłonęła rumieńcem, spuszczając w nieśmiałości spojrzenie.
- Tak, jestem Amelia.- przyznała, starając się jakoś zapanować nad własnym ciałem i swoją nieśmiałością w tejże chwili.
- A ja jestem Lucas.- stwierdził nagle, bardzo wesoły panicz Blueberg, który pojawił się przy swoich opiekunach we wzorowo założonej koszuli.
Amelie zerknęła na Joshuę, starając się szukać u niego wsparcia i siły, by zmierzyć się poznaniem całej tej wesołej gromadki i jak najlepszym zaprezentowaniu siebie, choć i tak miała wrażenie, że póki co nie wypadła najlepiej. Przygryzła lekko wargę, po czym zawzięła się w sobie i o dziwo, nawet uśmiechnęła całkiem promiennie, wesoło.
- Nie wiem, czy ta, ale nie da się ukryć, że tak mam na imię.- starała się nawet dzielnie żartować, co było zdecydowanie pozytywną oznaką.- Myślę, że możemy póki co przejść do salonu, prawda?- spojrzała na Hendersona szukając u niego przyzwolenia, co to tego planu. Zawsze mogło mu przecież coś innego chodzić po głowie. A do tego, nawet jeśli mieszkali już trochę razem, Amelie wciąż uważała mieszkanie za jego własność, a samego Joshuę za pana domu, nawet jeśli czuła się tutaj całkiem swobodnie, naprawdę bardzo dobrze.
Wzięła głęboki oddech. Może nie było wcale tak źle?
[Jasper]
[Witam na blogu :)
Miło, że przybywa nam panów :D]
Amelie niby należała do osób niezwykle rozmownych i otwartych, ale były też takie momenty jej życia, takie sytuacje, kiedy zwyczajnie nie wiedziała co powiedzieć, albo też nazbyt się czuła niepewna, czy też okoliczność wydawała się jej niezręczna. Wszystko jednak dało się przejść, poradzić sobie ze wszystkim, potrzebowała tylko czasu- momentu na przystosowanie się do nowych warunków.Tak też było i tym razem, bo faktycznie z każą chwilą Amelie czuła się pewniej, choć nadal pełna była uczucia stresu, bowiem chciała przecież wypaść jak najlepiej przed najlepszym przyjacielem Hendersona, by ten mógł być z niej naprawdę zadowolony i dumny. Sprawą zupełnie drugorzędną, choć wcale nie jakoś mniej ważną, wydawał się jej fakt poznania ludzi. Przede wszystkim, dobre pierwsze wrażenie.
Amelka uśmiechnęła się nieśmiało na komplement, który padł z ust Mervina, a potem kierując się do salonu, złapała Lucasa za koszulę i przytrzymała, by ten ze swojej zbytniej ciekawości i rozpędu nie wpadł ani na gości, ani na ścianę. Trzeba przyznać, że pociechy van der Leurów wzbudziły w nim niemałą ciekawość. W końcu w domu był ktoś w jego przedziale wiekowym!
- Naprawdę?- Amelka spojrzała na Joshuę wzrokiem pełnym wdzięczności, za te miłe, wiele znaczące słowa. Uśmiechnęła się lekko i na chwilę oparła głowę na jego ramieniu wpatrując się w parę naprzeciwko nich. Była świadoma, że Henderson ją zaraz zostawi, że pójdzie do kuchni, by zająć się kwestią ugoszczenia kulinarnego ich wszystkim. Póki jednak jeszcze był przy niej wolała rozkoszować się chwilą i brać z niej siłę do przyszłej, samotnej rozmowy z gośćmi.
- Macie wspaniałe dzieci.- stwierdziła pogodnie Amelka, po krótkiej chwili ciszy, spoglądając z niemałym zainteresowaniem i radością na pociechy Mervina i Adriany. Amelie, jako osóbka uwielbiająca dzieci, nie ważne, że przy całodobowej opiece nad Lucasem, wychodziły wszelkie plusy i minusy posiadania potomstwa, to jednak zawsze lubiła zabawiać najmłodszych, rozśmieszać dzieci i bawić się z nimi, bo najzwyczajniej w świecie kochała najmłodszych. I trzeba przyznać, że miała z nimi dobry kontakt. Od zawsze.
Amelie się zaśmiała. Tak szczerze, wesoło, choć niezbyt głośno. W końcu tak nie wypadało i goście jeszcze by sobie coś złego pomyśleli. Niemniej to matczyne stwierdzenie na temat dzieci było owszem, jak najbardziej prawdziwe, ale też odrobinę zabawne. Przecież z Lucasem było podobnie, to mogli z Joshuą potwierdzić oboje. Z początku niby takie nic, a z każdym kolejnym dniem wychodziło na jaw, jak bardzo maluch potrafił być nieobliczalny.
Po chwili też Amelka znalazła się tuż kolo Adriany, patrząc z zachwytem na jej młodszą córeczkę, która faktycznie była niesamowicie pogodnym dzieckiem. Do tego jeszcze trzeba dodać fakt, że panienka Morel, jak to ona, kochająca maluchy, od razu zaczęła dziewczynkę zaczepiać, stroić różne miny i robić wiele rozmaitych rzeczy, by tylko w salonie co i rusz rozbrzmiewał wesoły śmiech najmłodszej członkini rodziny van de Leur.
Natomiast Lucas wyjątkowo zainteresował się swoją rówieśniczką, oferując pokazanie swojej znamienitej kolekcji klocków i ostatkiem sił powstrzymując się pod pociągnięciem jej za jasnowłosy kucyk.
Musiało minąć trochę czasu, nim Amelka w końcu rozpoczęła normalną rozmowę i zainteresowała się w końcu Adrianą, nie zaś jej dziećmi. Cóż jednak miała na to poradzić, jeśli całkiem szczerze zwyczajnie kochała szkraby? Może powinna jednak zostać przedszkolanką... Choć zawsze wychodziła z założenia, że duża rodzina wystarczy. Trzeba było jednak najpierw taką posiadać.
- Prawda? Zawsze tak z nimi jest. A mimo to, i tak nie kocha się je przez to mniej. Dzieci, to dzieci, one zawsze są wspaniałe.- stwierdziła pogodnie Amelka, spoglądając na swoją rozmówczynię.- A coś poza dziećmi zajmuję Cię na chwilę obecną?
O proszę, już się robiła ciekawa. W gruncie rzeczy, chcąc, nie chcąc musiała przyznać swojemu panu H., że miał rację. Bo wcale tak strasznie nie było.
[Oczywiście, będę tęsknić :> W ogóle nice, że informujesz ;)]
[no i mi nie dałeś znać :( smutam i szlocham.]
[Ładnie się witam i o wątek pytam! Pusto u mnie w głowie i słabo z pomysłami, jak zwykle, aczkolwiek obiecuję zacząć najlepiej, ot co. :)]
Erik & Jelmer Dobbenberg
[Cześć, punkowcu. :D/Brandzia]
Amelie potakiwała głową wraz z kolejnymi zdaniami Adriany, dając jej tym samym znak, że rozumie jej punkt widzenia. Wiadomo, każdy chciał jakiegoś spełnienia, miał jakieś cele w życiu. Chęć pracowania i zwyczajnego robienia czegoś poza opieka nad dziećmi, nie znaczyła przecież o byciu złą matką, czy braku miłości do pociech. Uśmiechała się więc przyjaźnie do swojej rozmówczyni, uznając, że już źle być nie może, że faktycznie nie ma się przejmować.
Właśnie wtedy, zupełnie nieświadoma Amelka usłyszała pytanie, które wytrąciło ją wręcz z równowagi. W jednej chwili policzki dramatycznie się zaróżowiły, a sama panienka Morel spuściła wzrok, patrząc na własnie dłonie, którymi to niezdarnie próbowała się własnie bawić, jak to robiła zawsze w stresowych momentach.
- Nie.- przyznała cicho. Nawet jeśli Adriana była kimś bliskim dla Joshuy, tego typu rozmowa wydawała jej się niesamowicie niezręczna.
Dzieci- oczywiście, że o nich myślała, w dodatku nie raz. Był to jednak temat, którego bała się poruszać. Nauczona doświadczeniem z kwestią wypadku, o którym przecież nie miała pojęcia, zwyczajnie nie chciała doprowadzić do podobnej sytuacji- kiedy Joshua tracił swój humor, robił się drażliwy, a ona na dobrą sprawę nie wiedziała nawet o co mu chodzi. Bo wyciąganie czegokolwiek z Hendersona było rzeczą nader trudną. Dlatego też uznała, że nie należy w nic zbytnio wnikać, integrować, jak Joshua będzie chciał, to powie. Tak żyli już przecież kilka miesięcy i Amelie nie mogła narzekać.
- Szczerze mówiąc, chyba zwyczajnie się boję.- dodała po chwili, równie cicho co niepewnie.- To wszystko prawda, co powiedziałaś, ja naprawdę niesamowicie kocham małe dzieci i marzę o własnych, najlepiej o całej gromadce. Dla tego mogłabym porzucić pracę, całą karierę i siedzieć w domu, zajmować się pociechami. Wprawdzie Joshua średnio przepada za dziećmi, ale w gruncie rzeczy potrafi sobie z nimi poradzić. Skoro mieszkamy tu już tyle z Lucasem, a do tej pory zyskał sobie tylko miano autorytetu w jego oczach, to tylko same plusy. Z resztą sądzę, że byłby naprawdę świetnym ojcem. Bo wraz z prawdziwą miłością, cała reszta przychodzi naturalnie.- uśmiechnęła się delikatnie, zapewne mało widocznie, ale jednak. Pierwszy raz, od bardzo dawna prowadziła podobną, kobiecą rozmowę z kimkolwiek.- A ja chciałabym mieć w końcu prawdziwą rodzinę.
To było największe marzenie Amelki, odkąd ta sięgała pamięcią. OD zawsze brakowało jaj bliskości, wzajemnego ciepła, czegoś, co Henderson doświadczał aż nadto Henderson i do końca nie mógł jej przez to zrozumieć. Tymczasem ona skrycie marzyła o ślubie, dzieciach, prostym a zwyczajnym szczęściu.
Westchnęła cicho, czekając niczym na wyrok, co też stwierdzi na to Adriana, jednocześnie chyba licząc na to, że Joshua wróci do niej. Wtedy będzie zdecydowanie bezpieczniej.
[Ja nie zniknę. Chyba, że mi kot ostatecznie ruter rozwali -__-]
[Dawaj gadu. :D Albo: 45828773]
Jakkolwiek Adriana miała rację, Amelka tylko jeszcze bardziej się zarumieniła, o ile w ogóle było to możliwe, czując się nader nieręcznie. Że niby ona? Tak po prostu... miała porozmawiać z Joshuą o dzieciach? O ich potencjalnym potomstwie? To wydawało jej się niedorzeczne, przerażające i tak bardzo nie pasujące do niej. Miałaby wrażenie, że mu się narzuca, że próbuje coś na nim wymusić, a przecież tak nie było. Wprawdzie miło było słyszeć zapewnienia kobiety co do stałości Hendersona, które rozwiewały jakieś tam nikłe obawy Amelki, ale na dobrą sprawę chyba nie czuła się na siłach na taką rozmowę. Fakt, faktem nic jej raczej nie groziło ze strony Joshuy, ale co jeśli okaże się, że Adriana nie miała racji? Z taką porażką Amelka raczej by już sobie nie poradziła.
Przygryzła nerwowo wargę, a potem westchnęła ciężko, czując się mocno zakłopotana i zagubiona w zaistniałej sytuacji. Na szczęście przeszedł Joshua, więc poczuła się nieco pewniej, wciąż jednak rozmyślając nad tym co usłyszała od Adriany, przez co ledwo co skupiała się na spożywanym posiłku i tym co działo się przy stole.
Ocknęła się dopiero słysząc swoje imię padające z ust Mervina.
- Ja?... Oh, no jestem młodszą projektantką u pary holenderskich projektantów. Viktor&Rolf, o ile coś wam to mówi. Ogólnie zajmuję się różnymi rzeczami, choć wkład w projekty mam raczej nikły. Rzucam raczej sugestiami. Poza tym, zajmuję się tam wieloma rzeczami związanymi z prowadzeniem własnego domu mody. Właściwie, można uznać, że zdobywam po prostu doświadczenie.- uśmiechnęła się delikatnie do swoich rozmówców, jednocześnie kręcąc widelcem w jedzeniu. Zaraz jednak przestała, orientując się, że przecież nie wypada. Nie wszyscy musieli być świadkami tego, jak nieraz opornie szło jej jedzenie. Zwłaszcza w takich stresujących chwilach. I tak cudem było, że Joshua względnie to akceptował.- Poza tym, uważam, że kolekcja an wiosnę/lato, tegoroczną, jest naprawdę piękna. Zdecydowanie jedna z lepszych od lar.
W miarę zwięźle streściła, czym też zajmuje się na co dzień, skoro już van de Leur chciał wiedzieć. W gruncie rzeczy, lubiła mówić o swoich osiągnięciach, nawet jeśli niewielu z jej znajomych miało świadomość, co to tak naprawdę znaczy.
Amelka najpierw spojrzała na Joshuę, uśmiechając się blado, a potem przysuwając możliwie najbliżej niego. Chciała mieć go jednak za wsparcie, zwłaszcza w tej chwili, gdy miała kompletny mętlik w głowie i chyba wcale nie była w nastroju na spotkania. Zasiana w sercu Amelie nadzieja, że w końcu może ją spotkać szczęśliwe zakończenie, nie dawała jej spokoju i panienka Morel, chyba również wolałaby już zostać tylko z Joshuą, by odważyć się porozmawiać całkiem poważnie.
Westchnęła cicho kładać jedną dłoń na swoim brzuchu i spoglądając na niego, zastanawiając się jakby to też było, gdyby ten był trochę bardziej okrągły, a w środku siedział przyszły, mały rozrabiaka. Póki co, jednak nici z tego, bo brzuch był płaski, idealnie płaski, taki, którego mogłaby pozazdrościć jej niejedna mieszkanka Amsterdamu. A ona głupia, chciała czegoś całkiem innego, od tej szczuplutkiej figury.
[Szczęściarz. Mój ruter jest już nie tylko molestowany, ale w pełni wszedł w posiadanie kotki -__-]
Szczerze mówiąc, Amelka nigdy nie podejrzewała, że Joshua mógłby nie pojmować jej wielkiej miłości do dzieci, a chęci posiadania własnych jako jedno. Myślała, że to oczywista, oczywistość, ale przecież wcale tak nie musiało być. Wgłębiając się w całą sprawę bardziej, może faktycznie należało zwyczajnie porozmawiać, choć Amelka chciała to zrobić po swojemu. Do tego nie chodziło tylko o dzieci, czy bycie w ciąży. Zdecydowanie bardziej interesowała ją rodzina z prawdziwego zdarzenia, a także chęć posiadania nazwiska zaczynającego się na H.
Oczywiście, że chodziło o stres, w innym wypadku panienka Morel wcinałaby wszystko z niesamowitym zapałem. Joshua i tak mógł być z siebie dumny, bo dzięki niemu Amelie jadała zdecydowanie więcej niż kiedyś, do tego zdecydowanie lepiej. To, że była takim małym niejadkiem nigdy też nie wynikało z chęci dbania o figurę, a raczej z naturalnej fizjologii. Po prostu nie jadała wiele i już. Była szczuplutka, może nie aż tak wysoka jak większość modelek, ale wyglądem plasowała się gdzieś tam. A mimo to, zawsze narzekała na brak krągłości, twierdząc, że przecież nikomu się to nigdy nie spodoba, a ona umrze samotnie. To była chyba jedyna pesymistyczna wizja jaką kiedykolwiek miała panienka Morel. Utrzymywała się z resztą dość długo. Do momentu, aż poznała Joshuę.
- Skończyłam studia na kierunku projektowania. Zajmuję się tym już od dłuższego czasu i skromnie przyznam, że mam zamiar ciągnąć to możliwie najdłużej, uznając to za ciekawą odmianę sztuki, taką użytkową, która potrafi dostarczyć człowiekowi niesamowicie dużo radości. Choćby na jedno wyjście, wieczór, czy dzień. Ale to zawsze jedna chwila szczęścia więcej.- Amielie, jak zwykle z z zapałem opowiadała o tym, czym się zajmowała, jak realizowała swoje marzenia, zupełnie jakby taka była własnie kolej rzeczy. Przez to też była szczęśliwa. Choć przede wszystkim dzięki Hendersonowi.- Rodzice chcieli żebyśmy razem z bratem również skończyli jako prawnicy. W rezultacie, żadne z nas tego nie robi.- westchnęła cicho, myśląc o nieszczęsnym Gaspardzie, wręcz wyklętym przez własnych rodziców. W imię czego, tak naprawdę? Bo niby co było takiego złego w architekturze?
Amelka spojrzała na Joshuę, kiedy tylko Mervin wspomniał o męczeniu się na stanowisku. Poczuła się nieco winna, za to, że Joshua musiał tkwić w korporacji, której na dobrą sprawę nie lubił, a wszystko tylko dlatego, żeby mogli mieszkać razem i zajmować się Lucasem. A przecież ona zawsze chciała dla niego jak najlepiej. Pragnęła by i on realizował swoje marzenia i życiowe cele. Teraz zaś miała wrażenie, że za każdym razem musiał coś dla niej poświęcać i wcale nie było jej z tym poczuciem dobrze na sercu.
Wyglądało na to, że szykowała się dzisiaj długa rozmowa, która ewidentnie miała zmienić wiele w ich życiu.
[Przyznam, że coś w tym jest :D Fajnie, że mam kogoś od rozmów o kotach xD]
Amelie przecież też pracowała. Może kroci nie zarabiała, ale z drugiej strony tak źle wcale nie było, a do tego, nie robiła tego przecież, by pieniądze wydawać na jakieś zachcianki bóg wie jakie. Chciała przecież pomóc Hendersonowi w utrzymaniu tego wszystkiego, skoro już tak bezczelnie się tu wprowadziła i nadal pomieszkiwała. Ładne oczy przecież nie wystarczały, o tym doskonale wiedziała. Nawet jeśli Joshua zrobił to ze szczerych i pięknych intencji, dla niej, to jednak nie mogła pozwolić, by wszystko spoczywało tylko na jego głowie. Jeśli faktycznie miało wyjść z tego coś większego, Amelka zdecydowanie chciała mieć w to znaczący wkład, również ten materialny.
Amelie zaśmiała się słysząc o plantatorze warzyw. Tego chyba się nie spodziewała, jednak taka wypowiedź Mervina skutecznie rozweseliła panienkę Morel, również ożywiając jej zamyśloną do tej pory osóbkę.
- To w sumie chyba najbardziej znany holenderski dom mody.- stwierdziła Amelka, wzruszając jednak tak ramionami bardzo obojętnie, jakby zupełnie nic to nie znaczyło. Cóż, w tej chwili jej uwagę zdecydowanie bardziej przykuła uwagę najmłodsza spośród pociech van de Leurów, która znajdowała się u Joshuy na rękach.
- Tak, mam ich od groma. Wiecznie się czymś zajmuję w wolnej chwili.- dodała jeszcze, by nie być niegrzeczną i nie odpowiedzieć na zadane jej pytanie. Konwersację należało bowiem podtrzymywać. Uśmiechała się jednak cały czas, wzrok mając zwrócony wcale nie na swojego rozmówcę, ale Joshuę, który zabawiał małą. Obraz ten tylko rodził marzenia i chęci do posiadania takich uroczych szkrabów, z nikim innym, ale właśnie Hendersonem.
- Swoją drogą... długo znacie się z Joshuą?- zapytała po chwili, spoglądając w końcu na Mervina, uznając, że chyba chciałaby się w końcu dowiedzieć czegoś na temat najlepszego przyjaciela jej pana H., a także zażyłości, która ich łączyła.
[Dachowiec, ze skłonnościami do spacerów po parapecie. Ona ogólnie jest dziwna, pomijając całą kwestię z okupowaniem rutera :P
W ogóle, tak w kwestii najmłodszych dzieci, to przypomniała mi się ostatnio widziana mała, bezzębna dziewczynka, która rzucała się na hamburgera i chusteczki higieniczne xD]
Czternaście lat. Amelie wydawało się to niesamowicie długim okresem. Gdy o nią chodziło, to niestety nie miała takich przyjaciół. Mało było tych prawdziwych, a nawet jeśli, wszyscy się porozjeżdżali w ostatnim czasie, więc i kontakt się urwał. Paradoksalnie, tak otwarta na świat i ludzi Amelka, choć znała niesamowicie wiele osób, mało posiadała tych naprawdę bliskich. OD zawsze był starszy brat i pomimo wielu poróżnień był chyba dla niej kimś na wzór najlepszego przyjaciela. Poza tym, była jeszcze Angel. Na tym się chyba wszystko kończyło. Dlatego też okres czternastu lat prawdziwej przyjaźni wydał jej się niesamowicie fascynujący.
Na cały wypadek, Amelie zareagowała w tempie ekspresowym, by zaraz pobiec po zmiotkę i papier i jakoś ogarnąć cały ten mały chaos. Dzieci, jak to dzieci, były nieobliczalne, ale to akurat był standard.
- To naprawdę nic wielkiego, damy sobie radę.- zapewniła Amelka, zakładając kosmyk włosów za ucho i uśmiechając się delikatnie. Zdążyła wstać, wyprostować się i stanąć obok Joshuy, a pogodnym wyrazem twarzy zapewnić Adrianę, że spokojnie sobie z tym poradzą we dwójkę. Chwila i będzie po sprawie.- Ważne, że małej nic się nie stało.
[Co do fastfoodów sądziłam to samo. Ale żeby rzucać się na mokre chusteczki?! xD]
Amelie westchnęła zawiedziona, kiedy próby uspokojenia małej spełzły na marnym, a Adriana z mężem uznali, że pora się zbierać. Wbrew pozorom, chciała jeszcze porozmawiać, czy choćby poprzebywać w ich towarzystwie, dowiedzieć się może czegoś ciekawego, zawsze też zrobić jakieś lepsze wrażenie, a nawet wymienić jeszcze kilka zdań na osobności z panią van de Leur. Nawet jeśli z początku była tym wszystkim przerażona, tak teraz wcale nie chciała żeby goście sobie szli. Ale mus to mus.
Kiedy drzwi się zamknęły Amelka spojrzała nieco zawiedziona na brudną koszulę Joshuy, zacmokała z niezadowoleniem, ale na koniec i tak obdarzyła go promiennym uśmiechem, jakby zupełnie nic się nie stało. Przecież to była tylko koszula.
Zostawiając sprzątanie na później, podeszła do Hendersona i niczym niezrażona objęła go w pasie.
- Kto by pomyślał, że taki brzdąc da mi pretekst, by pozbawić Cię koszuli.- zaśmiała się cicho, patrząc na ubrudzony materiał, by za chwilę swoje spojrzenie skierować na twarz mężczyzny. Ostatecznie i tak wspięła się na palce, by obdarować go delikatnym pocałunkiem.- Bo faktem oczywistym jest, że wolę Cię bez niej. Tak więc... łaskawie się rozbieraj, a ja zajmę się koszulą.- stwierdziła tym samym wesołym głosem, wyciągając dłoń w oczekiwaniu an otrzymanie materiału.
[Może?... Nie wiem, nie znam dziecka, widziałam tylko w jakimś środku transportu miejskiego, jak akurat gdzieś jechałam xD W każdym razie zapadło w pamięci.
Haha, jaką masz siostrę, mój miszczu. Czemu kiedyś na to nie wpadłam? :<]
Oczywiście, to nie podlegało wątpliwości, każdy pretekst był dobry, by tylko trochę roznegliżować Hendersona. A w ich wynajdywaniu panienka Morel akurat nie miała sobie równych. Bo przecież tak było zdecydowanie subtelniej, ciekawiej i urokliwiej prosić Joshuę by się rozebrał, niż gdyby mówić to od tak po prostu. Z resztą, w inny sposób Amelka zwyczajnie by nie potrafiła. Ona była z tych raczej delikatnych osóbek, wstydliwych w pewnych kwestiach. I pomimo tych kilku miesięcy wspólnego mieszkania, to akurat się nie zmieniło.
Zaśmiała się słysząc jego sugestie, na której jednak nic nie odpowiedziała. Cmoknęła go jeszcze tylko raz, a potem poszła do łazienki zając się koszulą, by ta nie straciła ani trochę na swojej urodzie.
W gruncie rzeczy, szybko się z tym uporała, choć była mocno zdziwiona, wychodząc z łazienki i widząc porządek w salonie, a większość talerzy już umytych. Weszła do kuchni, od razu zmierzając na swoje stare miejsce- blat, na który wskoczyła zgrabnie i z wesołym uśmiechem na ustach przyglądała się Joshule.
- No, no, mieć takiego mężczyznę na zmywaku. Chyba każda by chciała.- Amelie zaśmiała się wesoło i nawet poruszyła sugestywnie brwiami. W gruncie rzeczy, to był komplement, bo nie ma co mówić, panienka Morel była święcie przekonana, że 3/4 płci pięknej Amsterdamu zazdrościło jej takiego pana architekta.- Więc mówisz, że tak Cię wykończyli? Ja tam widziałam, że świetnie szło Ci zajmowanie się małą.- stwierdziła pogodnie, opierając głowę o szafki, a dłońmi wygładzając materiał sukienki na udach.- Zastanawiałeś się kiedyś nad tym?- zaczęła niepewnie, spoglądając w jego stronę.- Wiesz, żeby mieć dzieci, rodzinę, taki dom z prawdziwego zdarzenia?- westchnęła cicho, nieznacznie się uśmiechając.- Albo chociażby jak przekomicznie musiałabym wyglądać z dużym brzuchem.
To była poważna rozmowa, ale Amelka, jak to Amelka, wplatała w nią odrobinę humoru, by nie była taka straszna, w razie czego, gdyby coś się nie powiodło i usłyszała ciężką do przełknięcia odpowiedź. W końcu, to mówiła Adriana to było jedno, a życie to całkiem coś innego. Amelka, w której jednak zasiano, aż nadto nadziei, musiała się jednak dowiedzieć. Czym prędzej, jak to sprawa faktycznie wygląda.
[Też jesteś tą zdolną osobą, co została potrącona przez rower? xD Ja mam takie wspomnienia z dzieciństwa.
Uczę się, uczę ^^
W ogóle przypomniałam sobie, że Amelka ma 27 maja urodziny. I nie, to wcale nie jest sugestia żadna :P]
Amelie wzruszyła tylko delikatnie ramionami, w ogóle nie uznając całego wypadku za kwestię wyjątkowej wagi. Przecież każdemu mogło się to zdarzyć. Wystarczyła chwila nieuwagi, a czasem nawet i nie to. Dzieci potrafiły wyczyniać milion niestworzonych rzeczy, które dorosłym nigdy nie przemknęłyby nawet przez myśl.
- Raczej najpierw o męża, a potem o dzieci, jakkolwiek staroświecko by to nie brzmiało, ale... tak. Zdecydowanie chciałabym.- powiedziała spokojnie, całkiem poważnie, dopiero na koniec pogodniejąc i uśmiechając się od ucha do ucha.- Szczerze mówiąc, od zawsze chciałam mieć własną rodzinę, dom, pełen ciepła i miłości, taki normalny. No i oczywiście dzieci. Najlepiej piątkę, ale trójka też ujdzie.- zaśmiała się wesoło, zarzucając mu ręce na szyję, choć akurat tutaj nie żartowała. Chciała mieć sporo dzieci, naprawdę mocno tego chciała.
- Wydaje mi się tylko, że w gruncie rzeczy raczej kiepska by była ze mnie żona. Wiesz, gotowanie mi nie bardzo wychodzi, do tego lubię wcześnie wstawać, czasem gdzieś wyjść, i modela też potrzebuję niekiedy. Zdarza się też, że znajomi wpadają mnie odwiedzać. A do tego, mam naprawdę straszncyh rodziców.
Wymieniała te wszystkie negatywne aspekty swojej osóbki, w zasadzie śmiejąc się z tego wszystkiego, aż do ostatniej kwestii, która niestety była poważna, prawdziwa i nieciekawa. Na nieszczęście, państwo Morel nie mieli okazji jeszcze poznać Hendersona, choć Amelka coś tam o nim napomknęła. Nie za wiele jednak, by nie doprowadzić ojca do furii, bo będąc córeczką tatusia wiedziała, że ten mocno przeżywałby fakt, iż teraz jakiś inny mężczyzna jest najważniejszy w jej życiu.
[Bosz, to ja przynajmniej przez dorosłego rowerzystę. Chociaż nie wiem co gorsze o.O
Haha, no już. Bez takich tam. To była chwila nagłego olśnienia. Gdyby miała wtedy co i ja, to bym pamiętała lepiej :P]
W gruncie rzeczy, od kiedy mieszkała już z Joshuą, miała Lucasa pod swoją opieką, rzadko kiedy gdzieś wychodziła, zwłaszcza bez obstawy z którego z wyżej wymienionych panów. Z reguły była zbyt zmęczona na jakiekolwiek wypady po tygodniu pracy, choć w gruncie rzeczy jak najbardziej zadowolona z takiego własnie życia. Musiała jednak odrobinę ponarzekać na własną osóbkę, bo od zawsze żyła w przekonaniu co do swojej niezbyt wysokiej wartości osobistej.
Gdy zaś chodziło o rodzinę Amelki, nie należało się bać ani babci dziewczyny, ani też starszego brata, który w gruncie rzeczy ponarzekałby najwyżej piec minut, a potem by mu przeszło. Z państwem Morel była zaś kwestia niebywale trudna. Po pierwsze, Amelce z trudem szło określanie ich rodziny, rodziną, bo w porównaniu do domu Hendersona, u niej panowała istna patologia. Dzieci w przypadku państwa Morel były inwestycją w ich własną przyszłość. Traktowane były chłodno, z rozsądkiem i w zasadzie mało czasu spędzały w towarzystwie rodziców. Mimo to, Amelie twierdziła, że ma całkiem dobry kontakt z ojcem, na którego umiała wpływać. Z matką było jednak zdecydowanie gorzej. Po drugie, oboje z Gaspardem byli niejako wyklęci za nieposłuszeństwo, choć przecież nie żyjemy w średniowieczu i wydaje się to aż absurdalne. A jednak...
Nie ważne jednak, co orzekliby państwo Morel, Amelka była pełnoletnia, w tej chwili już na całym globie, więc mogła robić co jej się żywnie podobało. A już na pewno, gdy w grę wchodziła reszta życia przy boku Hendersona.
- Oczywiście. To świetni prawnicy. Ludzie niesamowicie dobrze ułożeni, genialnie wszystko planujący. I to by było na tyle.- spuściła wzrok, wcale nie chcąc rozmawiać na ten nieprzyjemny temat, nad którym z resztą nie dało się rozwodzić. Dlatego teraz to ona zaczęła bawić się rąbkiem swojej sukienki.
- Nie możemy porozmawiać o czymś innym, przyjemniejszym? Chociażby o tym, że jesteś bez koszuli...
[Teraz to padłam xD
Ja kiedyś brałam od lubianych aktorów, ale teraz to tak abstrakcyjnie totalnie. Potem kwiatki takie wychodzą. Bo z moją pamięcią to kiepsko, niestety :/]
Nie chciała po prostu rozmawiać o swoich rodzicach, to zawsze był dla niej temat nieprzyjemny, albo raczej zwyczajnie smutny, a teraz zwyczajnie nie chciała się smucić. Nie w chwili, kiedy dowiedziała się tylu ciekawych i dobrych rzeczy. O dzieciach mogli rozprawiać, ona nie miała nic przeciwko, choć sama uznała, że póki co wszystko w tej kwestii wyjawiła już. Nie wiedziała co więcej powiedzieć. Oprócz tego, że raczej z samozapylenia się nie wezmą.
Mimo wszystko, gdy już chodziło o poważne tematy, te życiowe, przyszłościowe, najpierw musiał być ślub. Amelie chciała wygłaszać wszelkie formułki, mieć obrączkę na palcu i świadomość, że to wszystko ma być już na zawsze, że dwójka ludzi zobligowała się do takiego, a nie innego życia razem. Potem dopiero mogły być dzieci, w momencie, gdy życie było stabilne i pewne. Nikt bowiem nie chciał porzucenia, a już na pewno nie młoda kobieta w ciąży. Bynajmniej nie posądzała o to Joshuę, ale mimo wszystko wolała, by wszystko odbywało się w ten sposób. Co wcale nie znaczyło, że należało sobie odbierać pewne przyjemności.
- Tak, tylko stwierdzam.- mruknęła niby to obojętnie, wzruszając lekko ramionami, jednocześnie tłumiąc uśmiech przez z przygryzienie dolnej wargi, uważnie obserwując Hendersona.- Bez koszulki bardzo Ci do twarzy. Przynajmniej mnie się podoba. Chociaż Ty w ogóle cały jesteś ładny.- stwierdziła, przeczesując dłonią jego włosy.- Bez spodenek też...- dodała po chwili, uśmiechając się wesoło. Taka perfidna się coś nagle zrobiła.
[Aaaa, umieram xD
Ja nie, w sumie tylko te lepsze. Trochę żałuję, bo czasem by się przydały, ale tam. Trudno.
Ej zdjęć to chyba jutro poszukam, dziś to mi się nie chce już. Mózg mam wyprany po nauce. I internet zamula.]
Ona się z nim tak tylko droczyła, licząc na dobrą zabawę, nie do końca chyba świadoma do czego to wszystko prowadzi. Albo raczej świadoma, choć nie w pełni, może zwyczajnie nie dowierzająca, że do czegoś więcej mogło to prowadzić. Ah to naiwne Amelkowe myślenie w pewnych kwestiach.
Zarumieniła się delikatnie na słowa o sukience, a raczej o niej samej bez niej. I chciała już coś powiedzieć, zażartować, ale nagle Joshua znalazł się tak blisko niej, że kompletnie straciła nad sobą kontrolę. Serce zaczęło bić szybciej, wręcz łomotało w klatce piersiowej, oddech niekontrolowanie przyspieszył, w głowie przyjemnie się kręciło, a temperatura ciała diametralnie wzrosła. I choć nieco zaskoczona tym wszystkim, nie protestowała, oddając się całkowicie Hendersonowi, będąc podatną na każdy jego pocałunek, czy najmniejszy gest. W tej chwili pragnęła tylko więcej pieszczot, całe jej ciało aż ich łaknęło, choć umysł podpowiadał, że przecież nie powinni posuwać się za daleko, za ścianą było bowiem dziecko. A mimo to nie była w stanie nic powiedzieć.
Westchnęła głośniej, zupełnie niekontrolowanie, kiedy dłonie mężczyzny powędrowały na zapięcie jej sukienki. I chociaż usilnie chciała coś powiedzieć, w ostateczności z jej ust wydobył się tylko gardłowy pomruk i jego imię wypowiedziane szeptem.
[Si, si anatomii. Jeszcze długo z nią będę romansować :/ Haha, astronomia... z tego to już w ogóle nic nie umiem xD
O matko, fizyka. Zło. ]
[wiem, jestem okropna i jak tak sobie pomyślałam, to w sumie średnio ten wątek :P nie wiem jak i zacząć i trochę mało wciągający się wydaje... więc w sumie co powiesz na zaczekanie aż nadejdzie lepsza inspiracja? :P]
Z ich dwójki, to Joshua był zdecydowanie tą bardziej rozważną osobą, a przecież w tej chwili nie postępował bynajmniej w ten sposób. W zasadzie brnął dalej, coraz to sprytniej rozbierając panienkę Morel z sukienki. A ona nawet nie protestowała, zwyczajnie nie będąc w stanie, nie w chwili, gdy obdarowywana była całą serią pieszczot, doprowadzających ją do istnej rozkoszy.
Mimo to próbowała zebrać się w sobie, powiedzieć coś rozważnego, zaproponować jakąś alternatywę, bądź też zwyczajnie przerwać to wszystko, ale w momencie, gdy już otwierała usta, poczuła delikatne pocałunki w tak wrażliwym punkcie tuż za uchem i w ostateczności wykrztusiła z siebie tylko cichy pomruk zadowolenia. Wtedy też zupełnie przestała przejmować się wszystkim dookoła, nie myślała już o niczym, a jedynie skupiała się na upojnej chwili jaka miała miejsce tu i teraz.
Uwięziona w silnym uścisku Joshuy, nie mając najmniejszych chęci co do ucieczki, przysunęła się jeszcze bliżej, jakby było to coś całkiem naturalnego, oplatając go w pasie nogami. Dłonie, zaciskane do tej pory gorączkowo na krawędzi blatu, ilekroć Henderson serwował jej kolejną, subtelną, ale jakże wyrazistą w swojej istocie pieszczotę, ostatecznie ulokowała na odsłoniętym torsie mężczyzny, powoli przesuwając je w dół jego ciała.
Niby nie miała doświadczenia, niby rumieńce wciąż widniały na jej buzi, a mimo to Amelka posuwała się do coraz śmielszych czynów, jakby była to rzecz jak najbardziej zwyczajna, naturalna.
[To masz, znaj mój wybredny gust po przejrzeniu steki zdjęć i gifów :P
http://ryangoslingisgod.tumblr.com/post/24997773848
http://ryangoslingisgod.tumblr.com/post/24997499928/fuckyeahmcgosling-29-50-pictures
http://ryangoslingisgod.tumblr.com/post/25125591351
Zdecydowanie uwielbiam ostatnie <3]
I ona nie była już nastolatką, a mimo to z trudem przyszło jej oderwanie się od mężczyzny i trzeba przyznać, że zrobiła to z wielką niechęcią, choć zdrowy rozsądek był mu za to wdzięczny. Należało bowiem zająć się Lucasem, nie zaś w iście egoistyczny sposób dbać jedynie o własne potrzeby i zachcianki. Problem był jedynie taki, że niesamowicie trudno było z tych wszystkich dobrodziejstw zrezygnować. Zwłaszcza, że Joshua, bez koszulki, stał tak blisko niej, czuła jego magnetyzujący zapach, a do tego te same delikatne pieszczoty, którymi obdarowywał ją jeszcze przed chwilą zdejmując z niej ubranie, teraz zaś robiąc rzecz zupełnie odwrotną. No nic, tak być musiało.
Odetchnęła cichutko, szczerze mówiąc z ulgą, że jednak za daleko się nie zapędzili, że nie doszło do żadnej dwuznacznej sytuacji z udziałem Lucasa, bo przecież samej Amelce trudno było się na ten moment wycofać i zrezygnować z rozkosznych doznań w towarzystwie Hendersona. Niestety, była dość słabą pod względem charakteru osóbką. Ale na szczęście miała Joshuę.
Choć była już ubrana, wyglądała przyzwoicie, tak jak należało, to jednak nadal oplatała go nogami w pasie, a opuszkami palców przesuwała powoli po odkrytej skórze na klatce piersiowej. Chciała się chyba nacieszyć jeszcze tym wszystkim przez chwilę, skoro przed nią, a raczej nimi, kilka godzin rozłąki, tej w sensie mocno fizycznym, bo przecież ktoś będzie musiał zając się Lucasem.
- Oczywiście.- zgodziła się bez wahania, by zaprezentować mu swoje ciało w całej okazałości, bez tej jakkolwiek urokliwej sukienki na sobie. Uśmiechnęła się wesoło, pocałowała go po raz ostatni i w końcu wypuściła z objęć, by samej zeskoczyć z blatu na podłogę. W tym samym momencie do kuchni wpadł Lucas.
- Ciasto.- stwierdził dość konkretnie, palcami zaczepiając się o brzeg blatu i wdrapując się na palce, tak by dojrzeć stojącą nieopodal tartę, o której wydawało się reszta domowników zapomniała, a on jeden przecież cały dzień jej wyczekiwał. Nie raz nawet zostając odprawionym z kuchni i skarconym za wyjadanie truskawek, czy kremu. Teraz jednak wydawało się rzeczą całkiem normalną, jak najbardziej poprawną, otrzymanie kawałka wymarzonego ciasta.
Amelka tylko się zaśmiała.
- Pójdę się przebrać.- stwierdziła tylko, zostawiając tym samym obu panów samych w kuchni.
Niby zawsze chciała wyglądać ładnie, ale uznała, że dłuższe siedzenie w sukience jest bezsensowne, z resztą i tak nie planowali nigdzie już wychodzić, więc w jej mniemaniu nie musiała się już tak stroić dla swoich panów, choć rzecz jasna zawsze starała się, by Joshua był zachwycony tym jak wygląda jego Amelka. W tym wypadku nie sądziła jednak by narzekał. Zwinęła bowiem dwie koszulki z jego szafy, jedną wkładając na siebie, drugą biorąc dla swojego pana H. Z resztą, chyba chciała być dla niego trochę niedobra, pokusić go odrobinę, by przypadkiem mu się nie odwidziało i gdy Lucas w końcu padnie, to Joshua sam uzna, że jest zmęczony i pójdzie spać. Nie, nie, po tym wszystkim co dzisiaj zaszło Amelka nie miała zamiaru mu na to pozwolić. Wyglądało na to, że szykowała się noc dzikiego seksu,z którego to tak śmiała się Amelka, gdy na początku ich znajomości Joshua wpadł do niej w środku nocy.
Wróciła do kuchni, cała rozpromieniona. Najpierw wręczyła Hendersonowi koszulkę, a potem, ni stąd ni zowąd, wyciągnęła zza pleców poduszkę, którą następnie wpakowała pod materiał bluzki, by w choć minimalnym stopniu przypominać kobietę w zaawansowanej ciąży.
- I co? Jesteś pewien, że nad tym myślałeś.- spojrzała rozbawiona na Joshuę, jednocześnie pokazując mu się z obu profili, a także od przodu. Do tego, trzeba dodać, że i tak krótka koszulka, sięgająca jej ledwo do połowy ud, z przodu mocno podjechała do góry. Amelie wydawała się tym jednak zupełnie nie przejmować.- I jak wyglądam?
- Głupio.- padła odpowiedź z ust Lucasa, który przyglądał się dziwnie swojej opiekunce, chyba nie do końca wiedząc co ta wyczynia. A mimo to i tak został obdarowany jej wesołym śmiechem. Było bowiem tak, jak sama zakładała wcześniej. Ona, chudziutka, z dużym brzuchem, był to doprawdy widok przekomiczny. A mimo to chciała, niesamowicie chciała wyglądać nawet tak głupio, byle tylko być młodą matką, do tego mężatką i resztę swoich dni spędzić przy boku pewnego niezwykle przystojnego i niesamowitego architekta, którego kochała całym sercem.
[No i co z tego? I tak nie umniejsza mu to na uroku :>
To powodzenia, ze spóźnionym zapłonem, ale zawsze :P
Pfff, jeszcze musiałam w dwóch częściach publikować komentarz bo za długi -__- So lame...]
To była akurat prawda, Amelka i dzieci- tu objawiała się znikoma dawka stanowczości, a dziewczyna zwykła maluchom ulegać i rozpieszczać je, choć w granicach zdrowego rozsądku. Strach pomyśleć, co by to dopiero było, jak jeszcze kilka, jej własnych pociech pojawi się na świecie. Sama zainteresowana, choć świadoma swojej słabej strony, nie uważała tego jednak za rzecz aż tak strasznie złą z kolei. Kochała dzieci i po prostu chciała dla nich jak najlepiej. Tyle.
Amelie zrobiła duże oczy, kiedy Joshua pokazał jej swoje wyobrażenia odnośnie jej potencjalnego wyglądu w czasie ciąży.
- Taki duży?- spojrzała na niego zaskoczona, po chwili jednak uśmiechając się delikatnie.- Od razu planujesz bliźniaki na początek?- stwierdziła rozbawiona, za chwilę też przytulając się do Joshuy. Od tak po prostu. Najwidoczniej miała w sobie nadal za dużo czułości, którą należało Hendersona obdarować. Chociaż w jej mniemaniu tego nigdy za dużo nie było.
- Chodź, my też zjemy ciasto. A przynajmniej ja. Mam niesamowitą ochotę na tę twoją tartę.- stwierdziła na koniec, w końcu go puszczając, by ukroić dwa kawałki ciasta, nałożyć na talerzyki, jeden wręczyć Hendersonowi, a z drugim pójść do salonu, gdzie grzecznie przy stole siedział Lucas pałaszując przynależną sobie porcję. Amelka usadziła się wygodnie naprzeciwko chłopca, wiedząc, że ten i tak zaraz pobiegnie bawić się dalej klockami, uprzednio wyciągając jednak poduszkę spod koszulki i kładąc ją na krześle obok. A zaraz potem zabrała się za swój kawałek tarty, która trzeba przyznać była wyśmienita.
[Piosenka. How nice <3
No ja i dłuższe pisywałam, to nie ma co narzekać. A tu akurat mnie jakoś tak wzięło. Ah, i jeszcze Ci zdjęcia poznajdywałam :P
http://25.media.tumblr.com/39e8efce0ce8280131e66089305120db/tumblr_mn9hjxVavm1rmi62bo4_500.jpg
http://24.media.tumblr.com/7c5acdeb81a6f1332fd83e3290d26fcd/tumblr_mn9o005WW71rqn0v9o1_500.jpg
W ogóle obczaj jakie mam ładne, nowe powiązania ^^
PS. Fretki nie ma w wątkach! o.O Właśnie to sobie uświadomiłam...]
Wbrew pozorom Joshuę z dwójką dzieci wcale nie było tak sobie trudno wyobrazić. Przynajmniej Amelce, która dawno temu już myślała nad podobnymi scenami, choć dopiero teraz miała odwagę na podobne scenariusze życiowe; teraz, kiedy wiedziała, że z Hendersonem to tak na poważnie już. I nie da się ukryć, całe te rozmowy na temat ich wspólnej przyszłości, rodziny, dzieci, bardzo jej się podobały.
- Pyszna.- stwierdziła wesoło Amelka, podczas, gdy po Lucasie został już tylko talerzyk, bo przecież ten musiał wrócić szybko do swoich ważnych spraw. Panna Morel zaśmiała się tylko cicho, dalej konsumując tartę, która była rzeczywiście wyśmienita.- Stwierdzam wszem i wobec, że pieczenie, gotowanie i urzędowanie w kuchni nader dobrze Ci wychodzi.- dodała wesoło. Ale co do tego oświadczenia raczej nikt nie miał wątpliwości. Amelce z zasady tego typu sprawy nie szły, a przynajmniej nie tak dobrze jak Hendersonowi.
- Gdy zaś chodzi o dzieci, to myślę, że z dwójką byłoby Ci nawet do twarzy.- mrużąc oczy i układając dłonie w kształt obiektywu, spojrzała na siedzącego obok niej ukochanego, by następnie zaśmiać się wesoło i skraść mu jednego całusa.- Mów co chcesz, ale to tylko proste stwierdzenie faktu. Bliźniaki. Pomyśl sobie ile to radości w domu.- pokręciła lekko głową, wiedząc, że zamieszania, albo w ogóle chaosu byłoby co nie miara, a mimo to wcale nie czuła się przerażona tym faktem, wręcz przeciwnie.
Odłożyła na chwilę widelec i przekręciła się na krześle w stronę Hendersona.
- Naprawdę właśnie tego byś chciał?- spytała już całkiem poważnie, choć nieśmiały uśmiech błąkał się na jej twarzy. Złapała go też za lewą, wolną rękę i przyłożyła dłonią do swojego brzucha.
[Trudno się mówi xD Trochę się farbnęła i już. Co ja poradzę, że pani modelka ze zdjęć, tutaj w blonda bardziej wpada. Takie życie :(
Haha, jaki obrazek adekwatny do sytuacji <3
Dobra, dobra, posłucham.
Biedna fretka :<]
Każdy się męczył, nie da się ukryć, opieka nad dziećmi w każdym wieku była wykańczająca, a mimo to Amelka nadal chciała się na to pisać. Może nazbyt naiwnie, bazując w większej mierze na własnych wyobrażeniach, nawet jeśli i z praktyką w tej kwestii nie było u niej tak źle. Nie raz zajmowała się dziećmi, ale wiadomo, z własnymi jest inaczej. Czy lepiej, czy gorzej, tego stwierdzić nie mogła. Chciała jednak bardzo mocno rodziny, tej własnej, na drugim miejscu zaś plasował się rozsądek.
Na pewno, w przypadku dziecka zrezygnowałaby z pracy, bo nie byłaby w stanie pogodzić wszystkiego, zwłaszcza, że wtedy miałaby już dwóch maluchów na głowie, albo nawet trzech w przypadku potencjalnych bliźniaków. Niemniej była przekonana, że wtedy właśnie byłaby w pełni szczęśliwa. Choć i teraz niczego jej nie brakowało.
Zaśmiała się wesoło, kiedy ją do siebie przytulił, a ona jak na Kota przystało, tylko się w niego bardziej wtuliła, wielce zadowolona z takiego stanu rzeczy.
- Wiem, ale ja po prostu lubię sobie czasem pomarzyć i podumać jak by to było. Musisz do tego przywyknąć.- stwierdziła spokojnie, podnosząc na niego swój wzrok.- Ja zwyczajnie chciałabym tego wszystkiego. No ale masz rację. Póki co nie ma się jak do tego zabrać. Choć skrycie liczyłam, że coś wymyślisz.- ostatnie zdanie wypowiedziała ciszej, z lekkim przekąsem, zaraz też śmiejąc się cichutko.A potem zabrała się grzecznie za jedzenie ciasta.
[Oj, zdążyłam zauważyć. Ale ten był wyjątkowo adekwatny do sytuacji, więc Ci się udało :P]
[Pff... Dobra. O nie, to powinnam teraz zaczynać o.O
Tak sobie myślę, że można by trochę zawczasu zacząć wątek z urodzinami Amelki... :D]
Choć zazwyczaj pełna zapału i chęci do celebrowania ważniejszych uroczystości w życiu, Amelka nie miała większych planów tyczących się dnia, gdy skończy wiek dwudziestu jeden lat. Nie było chyba nawet kiedy pomyśleć, o czymkolwiek, dlatego, choć dzień zapowiadał się na naprawdę ładny, pogodny, to w gruncie rzeczy nie różnił się zbytnio od innych.
Jak każdego poranka Amelie wstała cicho z łóżka, by pójść coś zjeść, zrobić dla swoich panów jakieś śniadanie, a następnie zabrać się za oporządzanie swojej skromnej osóbki. Ot, wyjątkiem w dniem dzisiejszym był fakt, że Amelka założyła sukienkę, chcąc wyglądać po prostu ładnie, choć kreacja do najnowszych nie należała, a raczej była zeszłorocznym dziełem panny Morel, jednak ta, pełna sentymentu, uznała, że to odpowiedni strój na taki dzień. Kiedy więc już była gotowa, zabrała się za budzenie Lucasa i pomoc chłopcu w wyszykowaniu się do przedszkola. Z Joshuą zaś, jak to zwykle bywało, wręcz się mijała, całując go tylko na pożegnanie i przestrzegając przed tym, że wróci późno, w związku z czym, by ten nie zapomniał odebrać Lucasa z przedszkola.
Nie wiedzieć czemu, miała dzisiaj na głowie mnóstwo rzeczy do załatwienia, zrobienia w firmie, bowiem nawet z pozoru jej niezbyt wysokie stanowisko okazało się niezwykle istotne w tej jakże ważnej chwili, kiedy wybijał niemal ostatni dzwonek przed jesienno/zimowymi pokazami. A jak wiadomo, chcąc mieć jak największy wkład to wszystko, panienka Morel pisała się na głęboką wodę, trochę bezmyślnie, ale z optymistycznym spojrzeniem na przyszłość.
W przerwie, ku jej zdziwieniu pojawił się Gaspard, który uznał, że należy młodszej siostrze złożyć jako takie życzenia, a zaraz po nim dostała skromny upominek w postaci przepięknej kreacji z ostatniej kolekcji swoich pracodawców. A potem wszystko wróciło do wcześniejszego rytmu i Amelka tyrała już do wieczora, biegając po mieście, w międzyczasie odbierając telefony od znajomych i odpisując z wdzięcznością na każde życzenia.
Do mieszkania wróciła faktycznie późno, całkowicie wykończona, na wejściu nie mając nawet siły zawołać z typową dla siebie wesołością, że już jest. Westchnęła tylko ciężko, a potem uśmiechnęła się, jakby zupełnie nic się nie stało, chcąc chociaż końcówkę dnia spędzić w miłym towarzystwie. Zwłaszcza, że po drodze kupiła lody i obowiązkowo śmietanę na bitą śmietanę, co by Lucas był zadowolony, a chyba i ona sama miała na takie łakocie ochotę.
- Joshua? Lucas?...- kierując się do swojego gabinetu, by odłożyć swoje rzeczy, rozejrzała się za swoimi dwoma panami.
[Jakie wymagania :P Coś tam jednak jest.]
Cokolwiek by Joshua dzisiaj zaproponował, Amelka i tak by się cieszyła. Zmęczona jednak po całym dniu pracy, liczyła jednak, że nie będą musieli dzisiaj nigdzie wychodzić. Zdecydowanie bardziej marzyło jej się mieszkanie, w którym przyjemnie spędzili by ten wieczór. Może nie jakoś specjalnie odmiennie od innych, ale na pewno w miłej atmosferze. W gruncie rzeczy, to jej właśnie wystarczało do szczęścia.
Nie da się ukryć, że przy powitaniu od razu zwróciła uwagę na materiał trzymany w dłoniach przez mężczyznę. Po chwilach czułości, bez zastanowienia wzięła od niego spodnie, by zobaczyć co też się z nimi stało. Widząc, co też nieszczęśnikom się przytrafiło, westchnęła aż i pokręciła z niedowierzaniem głową.
- Co ty robiłeś Joshua?- spojrzała na niego nieco wystraszona, w głównej mierze jednak zatroskana, oglądając przy okazji na szybko ciało ukochanego, czy aby na pewno jest w jednym kawałku.- Zajmę się tym od razu. Ty zrób coś z tym.- wręczyła mu siatkę ze swoimi lodami i śmeitaną, które należało bezzwłocznie włożyć do lodówki.
- Gdzie Lucas?- spytała, widocznie przestraszona, że dopiero teraz zauważyła brak malca.- Miałeś go odebrać z przedszkola. Błagam, powiedz, że o tym nie zapomniałeś...- aż ułożyła w nerwowym geście dłoń na klatce piersiowej, czując jak serce bije ze strachu, że coś dziecku mogło się stać. Z jej winy, niedopilnowania.
[Ja i tak padłam, bo mi uczelnia skutecznie uniemożliwia spać długo w weekendy -_-
Aha, najprawdopodobniej mnie nie będzie dzisiaj wieczorem.]
Nie chodziło o to, że podejrzewała go o to, że zapomniał, raczej wolała upewnić się, że najgorsze jej obawy po prostu nie są prawdziwe. Przede wszystkim zaś nie chciała go urazić. Była po prostu lekko zestresowana, a gdy chodziło o Melkę, albo w ogóle kobiety i dzieci, często pytały się o irracjonalne możliwości zdarzeń, woląc upewnić się, że to jednak nie prawda. Tak też było z Amelką, której ciężko byłoby zgadnąć, gdzie też własnie znajduje się Lucas. Mervin byłby pewnie jakimś szóstym strzałem z kolei.
- To dobrze.- skinęła lekko głową i uśmiechnęła się lekko.
Trzeba przyznać, że Joshua akurat miał szczęście, bo Amelka od razu zabrała się za zszywanie spodni, choć zajęło jej to bliżej pół godziny, niż piętnastu minut Nie chciało jej się śpieszyć, wiedząc, że i tak spodnie nie są Hendersonowi na gwałt potrzebne, a do tego słyszała krzątaninę za drzwiami, więc wolała siedzieć u siebie, zając się jeszcze kilkoma swoimi sprawami i dopiero wtedy wyjść, skrycie licząc, że może faktycznie za drzwiami czeka na nią niespodzianka. Nawet jeśli nie marzyła o niczym wielkim na dzisiejszy dzień, nie chciała nawet by Joshua robił nie wiadomo co, czy się wykosztowywał, bo jej zdaniem i lody by wystarczyły. 'teraz jednak, gdy zasiano w niej ziarno ciekawości, chciała się jednak przekonać, cóż takiego na nią czeka.
- Joshua, skończyłam.- zawołała, wychodząc z pokoju, a chwilę później stając w niemałym zdziwieniu patrząc na to wszystko, co zostało przygotowane przez mężczyznę na jej święto. Uśmiechnęła się delikatnie, oczarowana tym co zobaczyła, bo w jej mniemaniu, to i tak było dużo. Bo przecież Henderson miał tyle na głowie, a jakimś cudem zdążył z przygotowaniami.
- Naprawdę nie musiałeś...- dodała ciszej, rumieniąc się coraz bardziej. Nie da się ukryć, była zachwycona.
[U nas też to wszyscy mówią. A potem w kimę na wykładzie :P]
O ile cały dzień zwyczajnie się jej dłużył, tak ta wyjątkowa chwila wydała jej się niesamowicie krótka, a wszystko działo się tak szybko. Najpierw kwiaty, potem wyznanie, nagle Joshua klęknął, wyciągnął pierścionek i cała sytuacja była, aż piękna by być prawdziwa.
W rezultacie, oszołomiona własnym szczęściem i taką wspaniałą niespodzianką, Amelka zareagowała dość specyficznie. Najpierw zbladła, zamiast bardziej się zarumienić, potem przyłożyła dłoń do mostka, czując jak serce jej wali w piersi, a oczy zaszły łzami ze wzruszenia. Odebrało jej głos, a jedyne co była w stanie wykrztusić, to mało składne zdanie, które zabrzmiało bardzo dwuznacznie.
- Joshua, ja nie...- nie będąc zwyczajnie w stanie, nie dokończyła nawet wypowiedzi, która przecież miała wyrażać tylko jej zaskoczenie- "Nie spodziewałam się, że chcesz tego tak szybko." Przynajmniej tak miało wyglądać. Przecież zawsze racjonalny pan Henderson, rozważał tak znaczące kwestie życiowe przez dłuższy okres, by przemyśleć wszelkie za i przeciw. A teraz? Nawet jeśli mieszkali razem stosunkowo długo, to przecież kwestia ślubu i rodziny wyszła całkiem niedawno. Stąd też tak wielkie jej zaskoczenie, choć rzecz jasna radość dominowała nad wszystkimi uczuciami, jakie się w niej w tej chwili kłębiły.
Nie wiedziała do końca jak powinna się w tej chwili zachować; czy powinna wyciągnąć dłoń, czy złapać Joshuę, by ten wstał, albo też całkiem coś innego, bardzo rozsądnego, ale o czym panienka Morel nie miała pojęcia. Skąd niby mogła wiedzieć? Nigdy wcześniej nie była w podobnej sytuacji.
W rezultacie klęknęła naprzeciw niego, łapiąc go za dłoń.
- Tak.- szepnęła cicho, a promienny uśmiech powoli rozpogadzał jej oblicze, choć w rezultacie Amelie nie wytrzymała i najzwyczajniej w świecie rozpłakała się ze wzruszenia.- Tak, tak. Po tysiąckroć tak.- dodała już nieco głośniej, na koniec śmiejąc się cicho, chyba nadal nie dowierzając we własne szczęście.
To był zdecydowanie najlepszy prezent urodzinowy jaki kiedykolwiek dostała.
[Kiedy to nie kwestia wykładów, a fizjologii, o :P Poza tym ja mam ze sobą zawsze sudoku na rozbudzenie. Ale fakt faktem, jednak zazwyczaj są nudne, albo po prostu głupio prowadzone :/
http://24.media.tumblr.com/6634a1740ba5c54b9343d603dd8cb6e7/tumblr_mneh7vncB11rje7f2o1_500.png <3]
Nikt nie myślał w tej chwili racjonalnie, a przynajmniej nie Amelka, która w ogóle nie myślała, o reakcji rodziców, o tym co powie na to cała rodzina Hendersona, jak sam Lucas do tego podejdzie, czy chociażby że wypadałoby już myśleć o samym ślubie. Była po prostu szczęśliwa i na chwilę obecną cieszyła się jedynie samymi zaręczynami, nie myśląc o niczym innym.
Podniesiona przez Joshuę, tylko mocniej objęła go za szyję i zaśmiała się głośniej. Nie miała wprawdzie jeszcze okazji podziwiać pierścionka, ale to było nie ważne. Będzie miała jeszcze na to mnóstwo czasu. Póki co należało się rozkoszować chwilą.
- To najlepszy prezent jaki kiedykolwiek dostałam.- stwierdziła po chwili, gdy już Joshua postawił ją na ziemi, a ona miała okazją złapać go za ręce i obdarzyć radosnym uśmiechem.
Na pewno z państwem Morel nie będzie zbyt łatwo, ale nie należało się tym niepotrzebnie przejmować akurat teraz. Skoro mieli cały wieczór tylko dla siebie, a pewnie zbyt często już nie będzie to miało miejsca, to należy go jak najlepiej wykorzystać.
- Więc mówisz, że niedługo będę już mogła tytułować się jako pani Henderson, tak?- spytała wesoło, tym razem w końcu spoglądając z zachwytem na pierścionek, a potem na powrót wtulając się w mężczyznę.
[Kiedy ja nie szukałam tego akurat, on sam się napatoczył :D Bo i tak tumblra sprawdzam codziennie, to się zawsze coś ciekawego pokaże.
A nie wiem czy się chwaliłam być może, w każdym razie jestem na fizjoterapii :) A ty?]
Co do ślubu i wesela, którego Amelie, podobnie jak Joshua, wcale hucznego nie chciała, to jednak nie wyobrażała sobie, by jej przyszły mąż miał za wszystko płacić. Miała przede wszystkim zamiar przekonać rodziców, bo przecież córkę tylko raz za mąż wydają, ale jeśli nie, to ona sama jakoś uzbiera. Suknię i tak na pewno uszyje sobie sama, bo wiedziała dokładnie czego chce. Plany miała już od kilku lat w głowie, a że w końcu nadarzyła się okazja, by je zrealizować, nie miała najmniejszego zamiaru pozwolić komukolwiek mieszać się w tą kwestię.
No tak, kolacja. Bez niej też by się obeszło, choć posadzona na krześle Amelka poczuła, jak w brzuchu jej się skręca z głodu. Nie było kiedy jeść przez cały dzień, więc chyba dobrze, że Joshua pomyślał o czymś do jedzenia, choć jej zdaniem lody też by wystarczyły. Ważne, by nie było tortu. Okropnie słodkiego, mdłego, po którym zbierało się tylko na wymioty. Jeśli już to ciasta. Amelka zdecydowanie wolała ciasta, chociaż może to nie tradycyjnie. Ojej, co to będzie, jak takimi sprawami przyjdzie zajmować się przed weselem. Albo się z Joshuą pokłócą, albo ona zrobi to z cukiernikiem, uznając za wątpliwe jego umiejętności. No tak, nie należało jednak przejmować się tym zawczasu.
- W sumie to co zwykle.- wzruszyła lekko ramionami, najpierw chwytając za kieliszek szampana, a potem szybko wzięła dwa kęsy zapiekanki, by jakoś uciszyć swój brzuch.- Do końca lata trzeba się uporać ze wszystkim. Wiesz, wykończyć kolekcje, zaplanować pokazy, takie tam różne rzeczy. Do tego potrzeba też sponsorów, odpowiedniej kadry, ktoś zdjęcia musi zrobić, jeszcze modelki, masa różnych spraw.- westchnęła ciężko, zaraz też biorąc kolejne kilka kęsów kolacji.- W tej chwili chyba nie jestem w stanie sobie wyobrazić bym miała zajmować się tym wszystkim sama. W gruncie rzeczy bardzo dobrze, że akurat tam trafiłam.- uśmiechnęła się lekko, na chwilę odkładając widelec, by poprawić ramiączko sukienki, które nagle jak na złość, nie dość, że zaczęło uwierać, to Amelka miała wrażenie, że do tego niebezpiecznie się zsuwa. A ponieważ sukienka, którą miała dziś na sobie, notabene własnej roboty, typowo letnią, która to cechowała się dość dużym dekoltem, co za tym idzie, Amelie nie miała na sobie dziś stanika. Dlatego też fatalnie by było, gdyby jednak ramiączko zsunęło się aż nazbyt z ramienia.
- Powinieneś lepiej mi powiedzieć co Ty dzisiaj robiłeś? Knułeś to już wcześniej?- spojrzała na niego rozbawiona, mając na myśli rzecz jasna zaręczyny.- I jak się domyślam, Lucas pewnie dzisiaj do nas nie dołączy, prawda?
[Obosz o.O W sumie chyba mam na tym jakiś znajomych, więc spoko :>
Haha, kto powiedział, że ja potrafię xD Tak wyszło, ale w sumie jest fajno.]
Trzeba przyznać, że Amelka lepiej trafić nie mogła, bo przecież, kto inny by tak chętnie dla niej gotował i dbał o spożywane przez nią posiłki. Do tego należy jeszcze zaznaczyć fakt, że Joshua wiedział doskonale co robi i faktycznie, gotowanie wychodziło mu naprawdę świetnie. W przeciwieństwie do samej Amelie, której szło to raczej marnie.
Ślub. Wciąż wydawało jej się to tak nieprawdopodobne, że w rezultacie łapała się na tym, że co kilkanaście sekund zerka gorączkowo na palce, by sprawdzić, czy faktycznie pierścionek jest na swoim miejscu, i czy aby przypadkiem to wszystko to tylko nie jakiś sen, ułuda, która za chwilę się skończy; czar pryśnie i będzie po wszystkim. Nie ma się bowiem co oszukiwać, nawet jeśli Amelka nie spodziewała się oświadczyn, to jednak od dłuższego czasu skrycie o nich marzyła. Teraz jednak, gdy już do nich doszło, nie mogła uwierzyć, że marzenia stają się rzeczywistością, a ona faktycznie w niedługim czasie będzie mogła tytułować się panią Henderson. Ślub jednak wciąż wydawał się czymś niesamowitym, ale i odległym.
Na komplement wzruszyła tylko ramionami, choć faktycznie, uśmiechnęła się szerzej. Nie wiedziała jednak w swojej osobie nic godnego podziwu. Była przecież młoda, lubiła, kiedy coś dzieło, gdy życie płynęło dynamicznie, z werwą, gdy wiecznie coś się dzieje, nawet jeśli dostarcza to również zmęczenia. Nie ważne. Miała tyle planów, tyle pragnień, a każde chciała zrealizować jak najszybciej. Była jak chyba większość osób w jej wieku.
- Czy ja wiem...- przerwała na chwilę jedzenie, by popatrzeć na narzeczonego.- Tak po prostu jest, i już. Podjęłam się jakiejś pracy, więc wykonuję ją możliwie najlepiej. Nie ma w tym nic niezwykłego. Robię to samo co ty, tylko w nieco innej dziedzinie.
Odsunęła od siebie nieco talerz, opadając na krzesło, musząc na chwilę odpocząć od jedzenia, na które rzuciła się wręcz w niezdrowy sposób, za co teraz cierpiała.
- Trochę.- zaśmiała się, słysząc podsumowanie Hendersona w sprawie knucia. Wiedziała, że przecież nie wyjawi jej wszystkich szczegółów, choć była niesamowicie ciekawa, wszystkiego.- A twoja rodzina? Wiedzą coś o tym? To w końcu dość poważna decyzja.- spojrzała na niego uważnie, chcąc wybadać, czy któraś z sióstr nie miała na niego przypadkiem jakiegoś wpływu, albo czy rodzice niczego nie zasugerowali. Cóż, w razie czego wypadałoby w najbliższej przyszłości komuś podziękować za tak miły zbieg okoliczności.
Jak zareaguje Lcuas? Cóż, Amelka nie sądziła by zrobiło mu to większą różnicę. I tak razem mieszkali, jedyną odmiennością, będzie fakt posiadania obrączek i zmiana nazwiska przez Amelkę, poza tym raczej nic nie ulegnie zmianie. Pewnie gorzej przyjąłby informację o dziecku, w obawie o własną pozycję i zainteresowanie dorosłych jego osobą. O to jednak, nie należało póki co się martwić. Dzieci z kapusty się nie biorą. A z resztą, Amelka jasno stwierdziła, że najpierw ślub, a potem dzieci. Czasu na oswojenie się z nową sytuacją było więc jeszcze całkiem sporo.
[Fuuu, chirurg, taka nędza. Tyle wiedzieć trzeba, za duża odpowiedzialność. Bo jednak zabawa w prosektorium to inna sprawa xD Matko, jak mi studia mózg zryły. Pomijając fakt, że wszędzie widzę ludzi z wadami postawy, krzywymi nogami, itd.
Nie no kości tak łatwo złamać nie da, a przynajmniej ja bym nie dała chyba rady. Póki co jest jednak fajnie :)]
Amelka uśmiechnęła się lekko, pokręciła tylko głową i upiła łyk szampana. Skoro Joshua nie chciał nic więcej jej wyjawić, nie zamierzała naciskać, licząc skrycie, że może jednak kiedyś szepnie słówko jak to tak naprawdę z tym wszystkim było. Nie wątpiła przecież, że decyzji dokonał samodzielnie, bo w końcu to on, nikt inny, będzie musiał się z nią męczyć resztę swojego życia. To przecież była bardzo poważna decyzja.
No tak, wizyta w domu rodzinnym Hendersonów- coś czego Amelka bała się jeszcze bardziej niż wizyty Mervina z żoną. Była pewna, że w przeddzień samego wydarzenia popadnie pewnie w taką histerię, że ani spać nie będzie w stanie, ani jeść, ani zrobić cokolwiek. Do tego się pewnie jeszcze rozpłacze, a na koniec cała blada, będzie się tylko obawiać o to, by przypadkiem nie stracić przytomności. Oczywiście, wszystko pewnie pójdzie dobrze, okaże się, że nie należało się o nic martwić, ale Amelie, jak to ona, zwyczajnie panikowała przed ważnymi wydarzeniami, czy spotkaniami, a nie da się ukryć, to należałoby do najważniejszych w jej życiu. Bo co, jak nie daj boże, teściowa jej nie polubi?
Wzięła głęboki oddech, uznając, że nie czas i pora, teraz się tym zadręczać. Widząc przyglądającego się jej Joshuę, zaśmiała się najpierw, licząc, że ten przestanie, ale skoro tak się nie stało, ta lekko się zarumieniła. Zaraz też stwierdziła, że skończyła z kolację i wstała od stołu, by zaraz ulokować się na kolanach narzeczonego. Objęła go za szyję i ze swoim wesołym uśmiechem na malinowych ustach, wpatrywała się w niego z zachwytem, szczęśliwa jak nigdy wcześniej.
- Wiesz, zawsze mnie zastanawiało, czemu wtedy jak na ciebie napadłam, to jednak zgodziłeś się na kawę i zabrałeś mnie na spacer.- przyjemnie było wspominać ich pierwsze spotkanie, które Amelce wciąż wydawało się nieprawdopodobne, że zwykły przypadek tak ich związał ze sobą.- Pamiętam doskonale, jak wielkie wrażenie na mnie zrobiło, gdy bez najmniejszych skrupułów złapałeś mnie za rękę i zabrałeś na tą wyprawę, by pokazać magiczne miejsca, o których nie miałam wcześniej pojęcia. A przecież w mieście tyle jest ładniejszych kobiet ode mnie.
[O, jak miło, że nie jestem sama :>
A teraz się wrednie spytam, czy w końcu zmieniasz panu Hendersonowi zdjęcie? :P]
Lubiła, niesamowicie lubiła, kiedy mówił podobne rzeczy, a ona mogła ich słuchać i słuchać, zawsze uśmiechając się równie promiennie co teraz. Może było to trochę egoistyczne, że specjalnie poruszała te pozytywne tematy, które wiedziała, że sprawią jej przyjemność, ale czy nie działało to też w drugą stronę? Chociażby wtedy, gdy Amelka święcie przekonana twierdziła, że Henderson bez koszuli wygląda najlepiej. Spodenek z resztą też.
- Wolałabym żeby jednak nie.- mruknęła, jakby trochę pochmurniejąc, gdy powiedział o feromonach. Bo co? Zmieni perfumy i już jej nie będzie kochać?- Mam tylko nadzieję, że nie spodoba Ci się już żadna równie szalona osóbka, która postanowi Cię napaść na środku chodnika, myląc z kimś innym.- dodała po chwili, już weselej i lekko, dla przekory, wycelowała palcem wskazującym w jego pierś.- Swoją drogą dawno tam nie byliśmy. Można by urządzić kiedyś taką sentymentalną wycieczkę, mhh?
Oczywiście swój pomysł uważała za przedni i nie sądziła, by Joshua miał coś przeciwko, ale o zdanie zawsze go pytała, tak dla pewności. Nie chciała w końcu, by przypadkiem się na nią obraził.
- W każdym razie...- przygryzając lekko dolną wargę, to łapała go za materiał koszuli, to go wygładzała, sama do końca nie wiedząc czego tak naprawdę chce, albo raczej, coś tam chciała, ale nie wiedziała jak się do tego zabrać.- Mówisz, że Lucas nie wraca, więc mamy całą noc i całe mieszkanie tylko dla siebie?
[Awww... Ale chyba nie ich xD To wieki miną, przecież!]
Z zadowoleniem przyjęła informację, że wybiorą się na podobny spacer, bo w gruncie rzeczy Amelie bardzo chętnie odwiedziłaby te wszystkie znaczące miejsca, zwłaszcza teraz, już jako narzeczona Joshuy, oczywiście z nim samym. Bez wątpienia byłoby do ciekawe doświadczenie.
- To świetnie się składa.- stwierdziła wesoło, już pochylając się w stronę mężczyzny, by by złożyć na jego ustach z początku nieśmiały, a potem zdecydowanie bardziej czuły pocałunek.- Jestem potwornie zmęczona, więc przynajmniej się wyśpię.
Było to oświadczenie jak najbardziej absurdalne, bo ani spać dzisiejszej nocy Amelka nie zamierzała, ani sił jej nie brakowało na chwilę obecną, wręcz przeciwnie energia, aż ją rozpierała. chciała się z nim jednak trochę podroczyć, co by zbyt pięknie i uroczo wiecznie nie było.
Z trudem przyszło jej opanowanie śmiechu, ale ostatecznie, zebrała się w sobie, by podnieść się z jego kolan.
- Może od razu powinnam się położyć...- uśmiechnęła się kokieteryjnie, wzruszając lekko ramionami, jakby najwidoczniej sama nie wiedziała co powinna teraz zrobić.- Ale chyba najpierw wypadałoby się pozbyć sukienki, nie uważasz?
O proszę, jaka się nagle zrobiła odważna i zalotna. Nawet się już specjalnie nie rumieniła. Nie było w końcu też i po co. Byli sami, nie należało się więc niczego obawiać. A przecież należało dokończyć sprawę z czasów odwiedzin najlepszego przyjaciela Joshuy. w końcu chyba żadne z nich nie lubiło niedokończonych spraw.
[Buhahaha xD To mnie przekonałeś.
Idę zdjęć brzuchatej Amelki szukać :P]
Taka była prawda, nieczęsto, jeśli w ogóle można było widzieć zalotną, kokietującą Amelkę, która po nie była typem takiej osoby i szczerze przychodziło jej to z trudem. Zawsze obawiała się, że zamiar jej poczynań będzie całkiem odwrotny i tylko się wygłupi. Dziś jednak wyjątkowo wydawała się odważna i pewna siebie, wiedząc, że coś podobnego w żadnym wypadku nie grozi jej ze strony Joshuy, bo ten ewidentnie marzy o tym, by w końcu pozbyła się ubrania.
Wzięła więc głębszy oddech, uśmiechnęła się jeszcze do narzeczonego i ruszyła w stronę sypialni.
- W takim razie, dobranoc.- rzuciła jeszcze na odchodnym, po drodze już zajmując się zapięciem sukienki, która w niedługim czasie niczym najdelikatniejszy jedwab zsunęła się z ciała dziewczyny. Natomiast gdzieś przy drzwiach sypialni, pozbyła się czerwonej, koronkowej, dolnej części bielizny, w rezultacie zostając już całkiem naga. Wydawało się jednak, że ani trochę jej to nie przeszkadza.
Uśmiechając się lekko weszła na łóżko, od razu się na nim wyciągając i lokując się na jego samym środku, by zrobić możliwie najlepsze wrażenie na Hendersonie, gdy ten już zdecyduje się tutaj przyjść.
Chcąc, nie chcąc, delikatne rumieńce i tak zagościły na jej twarzyczce, gdy pomyślała o tym co właśnie robi i co za chwile się stanie.
Przeczesała jeszcze szybko dłonią włosy, układając je tak, by kaskadami spadały na ramiona, a tym samym i zasłaniały pewną część klatki piersiowej. A potem zamknęła oczy. Miała w końcu iść spać.
[Jeszcze. To dobre słowo :P
Nie no, za szybko jednak nie można, to by było za dużo szczęścia na raz, za nudno.]
Oczywiście, Amelka mogła być taka częściej, ba, nawet bardzo by chciała, ale potrzebowałaby czasu, niezbędnego na praktykę, a także na przyzwyczajenie się do nowej sytuacji. W końcu, tak naprawdę dopiero się uczyła, a do tego, zwyczajnie ciężko było jej się przestawić na takie, a nie inne zachowanie. Była przecież delikatna, ułożona, rumieniła się z byle powodu, a mimo to teraz potrafiła się na coś podobnego zdobyć. Zapewne wpływ miała na to ważna chwila w życiu ich obojga, albo zwyczajnie Amelka już dłużej wytrzymać nie mogła, zwłaszcza, że ostatnio było zbyt wiele dwuznacznych, niedokończonych sytuacji. Dlatego też należało korzystać z faktu, że najmłodszego z domowników nie ma w mieszkaniu. I nie będzie przez całą noc.
Słyszała jak Joshua wchodzi do sypialni, na co odruchowo cała się spięła, ale wraz z pierwszym dotykiem ukochanego wszystko przeszło, a ona sama zamruczała cicho z zadowolenia. Przecież tego właśnie chciała, i choć trochę obawiała się, czy aby na pewno sprawdzi się w roli kochanki, czy Joshua będzie zadowolony, to jednak na chwilę obecną po prostu oddała się przyjemności, zapominając całkowicie o wszelkich troskach, czy problemach.
- No nie wiem, nie wiem.- mruknęła nieco rozbawiona całą sytuacją, otwierając jedno oko i spoglądając na narzeczonego, jednocześnie marszcząc zabawnie swój nosek. Wyciągnęła ręce by złapać go za koszulę i przyciągnąć go bliżej siebie, a potem trochę mało sprawnie, ale sukcesywnie porozpinać resztę guzików jego koszuli.
- Chcę, nie chcę, sama jeszcze nie wiem. Argumentów dodatkowych zdecydowanie potrzebuję.- skinęła lekko głową, teraz już z trudem powstrzymując się od śmiechu.- Ale przede wszystkim sądzę, że koszula jest Ci zbędna.
[Haha, skoro tak to jaj jestem za trojaczkami xD]
[Nie, spoko, w zasadzie, powiem Ci, że mnie to się jakoś specjalnie też nawet nie chciało dalej tego ciągnąc, bo i nawet nie wiedziałabym co pisać. O matko, chyba się starzeję :P
Także teraz możesz coś ładnie wymyślić :D
Nie? Trojaczków nie? :< No, rozczarowałeś mnie, powiem Ci.]
[To straszne. Wiem, że górnolotnych komentarzy Amelką nie piszę, bo to i nie postać do tego, ale kurczę, naprawdę, zupełnie mam teraz inne preferencje w prowadzeniu wątków niż kiedyś. Tak, faktycznie robię się stara, zgrzybiała i nie czuła, że mnie seks nie rusza xD
Pomysłów nie mam. Mogą iść do Hendersonów, bo chyba nie chce mi się opisywać przyjazdu rodziców Amelki, sorry. A jak nie, to... nie wiem, mogą myśleć o ślubie, i chyba tyle. Bo Melcia jeszcze w ciąże zajść nie może :P
Syn? Córka! Idąc na ugodę mogą być bliźniaki <3]
[O! Albo ślub siostry Joshuy ^^ To neutralny temat.]
[Dzieci xD Jeszcze więcej dzieci.
Nie, a teraz na poważnie, ona tam chyba chciała do Włoch, czy Rzymu wyjechać jeśli się nie mylę. I nie ma sensu ich kłócić, bo nawet ja nie mam pomysłu o co, więc chyba tylko tyle zostaje. Nie wiem, serio. Jakoś nie mam pomysłów, mózg zaś wyprany całkowicie.
Bo jak nie to, to niech od bidy rodzice Melki przyjadą. Tyle z mojej strony. W razie czego wymyślaj, jak nic Ci nie pasuje.
No chyba, że pojechaliby oni do Paryża. Albo poszli na jakąś imprezę, na którą Amelka dostałaby zaproszenie w pracy.
W ostatecznej ostateczności może przylecieć do Joshuy i powiedzieć, że jest w ciąży, choć ja jestem asertywna i mówię NIE na to, bo będzie za dużo szczęścia i lukru na raz, a ja jednak wolę dramaty.
Jedno? Nie... :P]
[Ufff, to dobrze.
Ja spokojnie poczekam i tak mnie dzisiaj nie będzie, więc luz blus :) Poczekam grzecznie, choć mocno ciekawa co też wymyślisz :D
W ogóle mogę się zapytać skąd to całe hejtowanie, bo to takie dziwne, ale mnie ciekawi skąd i czemu.]
[Ah, no cóż, rozumiem.
A co do Melki to nie, chyba sobie odpuszcza. To sobota. Nic konstruktywnego nie musi robić, do pracy nie idzie... wolność i swoboda :P]
Dla Amelie soboty były zazwyczaj dniem, gdy miała więcej czasu na realizacje własnych projektów, pomysłów, ewentualnego myślenia nad swoją przyszłą karierą, którą należało jeszcze planować, póki nie ograniczała ją gromadka uroczych maluchów. Wciąż pełna była bowiem pasji do swojego zawodu, wciąż miała głowę pełną marzeń, była niesamowicie twórcza i chciała możliwie najszybciej, osiągnąć jak najwięcej. Poza tymi dość wzniosłymi planami na sobotnie dni, Amelka przede wszystkim starała się tak zorganizować czas, by spędzić go jak najwięcej z najmłodszym członkiem tej wesołej ferajny, by przypadkiem się nie nudził, do tego w końcu zażywała nieco więcej snu, którego zwłaszcza ostatnio dziwnie zaczęło brakować, a także starała się by i narzeczony na tym nie cierpiał. I nagle weekend wydawał się równie mocno zabiegany, co i cały tydzień. Różnica jednak polegała na tym, że soboty były z reguły mniej wykańczające, a do tego dawały jej niesamowicie wiele radości i po prostu szczęścia.
Dzisiaj spała wyjątkowo długo, choć przecież już zbierała się do wstania, gdy Joshua wychodził do weterynarza, by odebrać fretkę. Tylko, że jakoś jej nie wyszło, bo gdy tylko drzwi się zamknęły, ta popadła w błogi sen przerwany dopiero brutalną napaścią Lucasa, obwieszczającego, że pora wstawać. Należało zatem w takim wypadku podnieść swoje zacne i piękne cztery litery i w końcu doprowadzić się do ładu i porządku. Mieszkanie przy okazji też. Najpierw jednak śniadanie dla Lucasa.
Tak też chłopiec zostawiony został z płatkami, a Amelka poszła do łazienki się szykować, licząc, że w następnej kolejności uda jej się pościelić łóżko i posprzątać mieszkanie. Ale nie... Wrócił Joshua, i jak na złość, wszedł do łazienki akurat gdy kończyła makijaż. Sęk w tym, że dzięki kochanemu mężczyźnie, nie była jednak w stanie dokończyć. Nie mówiąc już o tym, że Morelka nienawidziła, gdy ktoś podglądał ją podczas tej czynności.
- Joshua!- po raz pierwszy w życiu Henderson był świadkiem tak złej, faktycznie nieco podirytowanej Amelki, która zaraz gorączkowo zaczęła ścierać czarną kreskę sięgającą niemal do linii włosów na twarzy.- Też byś chciał, żeby ktoś Ci tak robił?
I nim się Joshua zdążył obejrzeć, miał już na policzku czarną kreskę. Sama sprawczyni zaś, powróciła do uprzedniej czynności ścierania źle wykonanego makijażu, by móc go poprawić. I nie, wcale jej nie było do śmiechu.
[Ja bym za coś takiego zabiła :D Dobrze, że Amelka to dobre dziecko.]
Przeszkadzanie w kuchni,a przeszkadzanie w łazience to były zupełnie dwie różne sprawy. Zwłaszcza, gdy chodziło o robienie kresek na powiekach. Joshua miał szczęście, że Amelka zdecydowała się dzisiaj tylko na kredkę, bo gdyby trzymała w dłoni teraz eyelinera, jej zdaniem narzędzie diabła, najprawdopodobniej nie dość, że by się rozzłościła, to jeszcze pewnie rozpłakała i nie szczędziła na nieprzyjemnościach, w tym wyrzuciła mężczyznę z łazienki, a sama by się w niej zamknęła. A tak, faktycznie nie było o co wielkiego krzyku, choć na dobrą sprawę tylko marnowali czas. Tak, mogła być już gotowa, gdyby nie to przeszkadzanie jej w robieniu makijażu.
- Sama już nie wiem.- mruknęła, wciąż jeszcze obrażona całym zajściem, ale patrząc w lustro, po pięciu sekundach lekko się uśmiechnęła, a w końcu i roześmiała, zwłaszcza, gdy narzeczony zaczął obsypywać ją pocałunkami.- Przestań.- wydusiła podczas kolejnej salwy radosnego śmiechu, nieustająco wiercąc się w jego ramionach, jakby nie chciała wcale kolejnych całusów, co rzecz jasna wcale prawdą nie było. Nawet jeśli nie było to ani miejsce, ani pora na podobne wygłupy.
- Pewnie mi jeszcze ubrudziłeś sukienkę i co? Będę się musiała znowu przebierać.- stwierdziła w końcu, siląc się na powagę i odwracając się tak, by móc na niego spojrzeć.- Panie Henderson, ja sobie nie wyobrażam, by tak miało być codziennie. Ja nie wiem, naprawdę nie wiem, co Pan sobie myśli o naszej wspólnej przyszłości.- starała się brzmieć jak najbardziej poważnie, ale w rezultacie co i rusz zaczynała się cicho śmiać i potrzebowała chwili, by wyraźnie dokończyć raz zaczęte zdanie. Ot, nie było się już o co boczyć.
[A, jur soł kruel :P
Nagle się cieszę, że jestem jedynaczką, i nie mieszkam z nikim :D]
Makijaż makijażem, był ważny, nie najważniejszy, ale nie da się ukryć dawał dużo. Nawet takiej Amelce, która wcale jakoś specjalnie się nie malowała, a sama owa czynność nie zajmowała jej więcej niż dziesięć minut. No, chyba że zdarzały się sytuacje podobne do tych dzisiejszych. Wtedy schodziło się dłużej.
- Logiczne.- stwierdziła marszcząc lekko brwi, a potem pokazując mu język. Im dalej toczyła się ta rozmowa, tym robiło się zabawniej. Zwłaszcza, gdy chodziło o Amelkę.- Z resztą, ja doskonale wiem, jakie uczucia do pana żywię. Proszę mnie od dzisiaj tytułować przyszłą panią Henderson, o.- stwierdziła wesoło, potem zarzuciła mu ręce na szyję i cmoknęła go w policzek, tak z czułością, po amelkowemu.
- A teraz racz mnie puścić kochanie, bo muszę się doprowadzić do ładu, potem zająć się Lucasem, a i mieszkanie się samo nie sprzątnie, choć pewnie mi nie uwierzysz.- zaśmiała się jeszcze, po czym posłała mu błagalne spojrzenie, by faktycznie wyswobodził ją ze swojego silnego uścisku i pozwolił dokończyć makijaż.- A jak tam nasza kochana fretka?
[Haha, no nie wiem, nie wiem :P Może i bym chciała, choć nie jestem tego jeszcze świadoma. Wiem za to, że byłabym kiepską siostrą. wyrosłam już na egoistkę, co się tylko jedzeniem lubi dzielić :D]
Nie lubiła, gdy ktoś przyglądał się jej przy tej porannej czynności, bo zwyczajnie ją to dekoncentrowało i mogło się skończyć z jej winy podobnie, jak w przypadku gdy Joshua trącił jej łokieć. Wolała jednak nie narzekać, wiedząc, że i tak od tego nie ucieknie, a najprawdopodobniej będzie to coraz częstszym zjawiskiem od chwili obecnej. Westchnęła więc tylko cichutko i zabrała się za szybkie dokończenie makijażu, który w pięć minut powinien być zrobiony.
- W takim razie raczej nie zapała do mnie miłością.- stwierdziła krzywiąc się z lekka, w momencie gdy już odkładała wszystkie kosmetyki na miejsce. Potem jeszcze umyła rączki i podskoczyła do narzeczonego, by teraz już na spokojnie się do niego przytulić. Naprawdę musiała wychodzić na mocno niedokochane dziecko, skoro zazwyczaj korzystała z każdej możliwej sposobności by zaznać ze strony Hendersona odrobiny czułości.
- Masz jakieś plany na dzisiaj? I w ogóle jadłeś śniadanie? Bo ja jeszcze nie miałam okazji.- spojrzała na niego, niechlubnie przyznając się do tego wykroczenia, ale i tak posłała mu swój wesoły uśmiech, bo w gruncie rzeczy miała dobry humor, a i dzień zapowiadał się nie najgorzej.
[Ha, u mnie zawsze lodówka pełna, z czego na połowę nigdy nie mam ochoty. I sprzątać względnie lubię.]
Pewnie, gdyby tylko Amelie dowiedziała się o tym, że Joshua tak często jej się przygląda, to w pierwszej chwili splunęłaby rumieńcem, potem dopiero uznając, że to głupie, bezsensowne, bo co niby w niej takiego ciekawego? a już zwłaszcza gdy wykonywała tak prozaiczne czynności. Na szczęście dla obojga, nie miała o tym zielonego pojęcia, wiec Henderson mógł dalej w spokoju podziwiać swojego Kota, podczas gdy on, zupełnie swobodnie dalej zabierać się będzie do czynności dnia codziennego. Układ idealny.
- Pomidor.- stwierdziła po chwili wahania, pięć razy oglądając całe wnętrze lodówki, by w końcu zdecydować się na to też warzywo.- Kawałek chlebka. Masełko?- dodała z coraz to większym, coraz bardziej uroczym uśmiechem, spoglądając na narzeczonego. Nie chciała by się na nią złościł za to, że nie jadła jeszcze, ale zwyczajnie nie było kiedy. Do tego złapała go jeszcze za rękę i splotła ich palce, cała promieniejąc, na ten swój uroczy sposób. Niesamowicie przecież jej się podobało określenie przyszła pani Henderson, które chyba po raz pierwszy raz usłyszała z jego ust.
- A jaki mamy plan, panie Henderson?- spojrzała na niego, wielce zaciekawiona tym co też narzeczony planuje, choć szczerze wątpiła by zdradził jej swój sekret. Zapytać jednak zawsze było warto.
[Spoko, lodówkę mogę oddać. Byśmy się dogadali :D]
Amelka chyba nigdy w podobny sposób nie myślała o miłości. Marzyła o niej całe życie, całe te 21 jeden lat, czekając jednak cierpliwie aż pojawi się ktoś odpowiedni. Nigdy nie stawiała jakiś konkretnych wymagań, kryteriów względem tej osoby, wiedząc, że czas pokaże i zweryfikuje wszystko. Kwestia bycia ładnym, przystojnym była przecież względna, w dodatku wraz z rodzącym się uczuciem druga osoba zawsze zyskiwała w naszych oczach. Chodź zdaniem Amelki, Hendersonowi nie brakowało niczego, od kiedy tylko pierwszy raz go spotkała. No, może mógł się częściej uśmiechać. Ale w porównaniu do tego, jakim go poznała, a jakim był teraz przy niej, musiała przyznać, z wielkim zadowoleniem, że Joshua zdecydowanie częściej chodził zadowolony i uśmiechnięty. A to był sukces.
Westchnęła cicho, marszcząc lekko swój nosek, gdy wprawdzie dostała swoje śniadanie, ale i odpowiedź na pytanie.
- Ale kto wtedy posprząta?- nagle, nie wiedzieć czemu Amelie wykazywała jako taką powagę i trzeźwość myślenia. Nie chodziło przecież o to, że nie miała ochoty się nigdzie wybierać. Po prostu, miała pewien plan na dzień dzisiejszy, a z zasady lubiła zamierzone cele wykonywać, po później ani nie będzie miała chęci, ani czasu. No, ale... trudno.
- Tak chcesz mnie zmęczyć?- zacmokała z niezadowoleniem, kiedy już przełknęła kęs swojej kanapki.- Naprawdę chcesz chyba skutecznie mnie uśpić, żebym cię wyjątkowo tej nocy nie męczyła.- stwierdziła rozbawiona, spoglądając wesoło na narzeczonego.
[O nie, jak to? :<
Obstawiam, że chodzi o Irysię.]
Czy było zdrowsze? Szczerze nie miała pojęcia, czy to prawda. Bardziej wierzyła w to, że z własnymi przekonaniami i spojrzeniem na niektóre aspekty życia, w ogóle nie wpasowuje się we współczesność. A mimo to jakoś sobie radziła, ba, nawet nie jakoś, a bardzo dobrze, bo przecież nie miała na co narzekać. Życie jak z bajki. Dosłownie. Kto by w ogóle pomyślał?
Otworzyła szerzej oczy ze zdziwienia, kiedy to Joshua z taką werwą wyrwał się z chęciami na wykonanie dodatkowych obowiązków. Doprawdy, coraz bardziej czuła się zaintrygowana tym, co też na dzisiaj dla nich wymyślił, skoro jest skłonny do tak wielu rzeczy. Miłość, choć piękna, to jednak dziwna w swojej naturze.
- W tej chwili bardziej myślę, że Tobie ich nie starczy skoro tyle planujesz wziąć na siebie.- powiedziała spokojnie, gdy już przełknęła, jedząc jak zwykle, czyli niesamowicie wolno.- Nie musisz przecież. Damy sobie radę. A w razie czego, jedna noc w końcu dobrze przespana wyjdzie wszystkim na dobre.- wzruszyła lekko ramionami, jakby nie widząc teraz nigdzie problemu.- A gdzie w ogóle się wybieramy?
[Eee, to się jeszcze da naprawić. Pókim ja żywa, Irysia nie umrze, chociaż miałam od niej za długą przerwę i trudno było wrócić. Daj mi trzy dni, to tyłek i panią I. ogarnę ;)]
Należąc do osób, które całe życie miały praktycznie wszystko, cokolwiek sobie tylko zażyczyła, Amelka i tak nie wyrosła na jaką rozpieszczoną, samolubną istotkę. Nie sądziła z reszta, by kiedykolwiek miało się tak stać, czy to za sprawą Joshuy, czy jej rodziców. Amelka lubiła dochodzić do wszystkiego sama, lubiła się ruszać, coś robić; dla tego żyła. Nie wyobrażała sobie, by leżeć cały dzień bezczynni i nie robić nic, zupełnie nic. W takich momentach czuła, że umiera, ginie jakaś bardzo cenna cząstka jej samej. W związku z tym nie było się czym przejmować, bo Amelka zwyczajnie nawet nie da się odciążyć z obowiązków, nawet jakby mieli się przez to kłócić.
- Wiedziałam.- westchnęła z rozczarowaniem, choć i tak wiedziała, że sprawy innego obrotu nie przyjmą. Kto w końcu lubił zdradzać niespodzianki? A już zwłaszcza Joshua, który się w nich specjalizował.- Skoro tak, to chyba faktycznie będę musiała się pospieszyć z jedzeniem. Albo pójdę od razu zając się Lucasem.- zeskoczyła z blatu, odstawiając grzecznie talerz, a kanapkę kończąc właśnie na szybko, by przypadkiem Henderson nie zawrócił jej za to, że nie chce jeść.
- Tylko może weźmiemy jakiś prowiant, skoro to taka długa i męcząca wyprawa, co?
[To już mnie znielubiłeś tak do końca?... :<
I zdjęcie nowe widzę.]
Amelka była rozpieszczana z jednego tylko powodu- rodzice nie mieli dla swoich pociech nigdy zbyt wiele czasu, dlatego też w inny, ich zdaniem bardzo genialny sposób, starali się to dzieciom wynagrodzić. I oczywiście, nie da się ukryć, że nawet Amelka wykorzystywała czasem ten fakt dla własnych, egoistycznych pobudek, zawsze jednak starając zrobić coś co zwróciłoby na nią uwagę państwa Morel. Dobre oceny nie wystarczyły, zdumiewające wyniki pośród rozmaitych zajęć dodatkowych też na niewiele się zdały. Wtedy też Amelie się poddała, wpasowując się w ten dziwny rytm egzystencji rodziny Morel, każdej nocy przed snem wyobrażając sobie jak wspaniale byłoby mieć normalną, kochającą się rodzinę, nawet jeśli musiałaby pożegnać się z większością drogocennych przedmiotów. Miłość w pełni by jej wystarczyła.
Teraz za to nie miała na co narzekać, bo było aż nadto wspaniale.
Amelka wpadła do salonu, klaszcząc wesoło i przyśpiewując piosenkę jaką jej niedawno przedstawił Lucas, gdy wracali razem z przedszkola, by tylko dobudzić malca, który z nudów chyba, zasypiał nad swoją porcją płatków, też z resztą ledwo co tkniętych. W ekspresowym tempie pomogła mu się wyszykować, a potem pod drzwiami grzecznie czekali na Hendersona. Amelka oczywiście musiała wziąć dużą torbę, by zmieścić kilka zabawek, które wręczył jej Lucas, do tego na wszelki wypadek parasolkę, dodatkowy sweterek, szalik, no i kurtkę. dla niej i małego. W końcu pogoda mogła się w każdej chwili zmienić. Serwisom pogodowym nigdy nie należało wierzyć, o tym wiedział każdy inteligentny człowiek.
- Gotowi.- zawołała podekscytowana, łapiąc Lucasa za rękę, by mogli ruszyć na przygodę w nieznane. Całą trójką.
[Ha, widziałam, ale nie pisałam ni, bo mi się przelegowywać nie chciało. Możesz jednak Irysię zostawić, poczekam i zobaczę kto będzie to wtedy coś napiszę, udam, że jestem taka sprytna.
Hihi :D
http://24.media.tumblr.com/0c15a30b218c1e5a491e339a3064d7ba/tumblr_llvlx6Wnwy1qh7487o1_r2_500.png]
Nie, tow cale nie tak, bo z zasady amelie wcale dużo rzeczy nie zabierała, bo i sama wiele nie potrzebowała, ale pojawił się Lucas, co za tym szło, Amelka wyczulona na troskę o najmłodszych, nagle brała tysiące najróżniejszych rzeczy, bo ot, mogą się przecież przydać. Z dziećmi w końcu nigdy nic nie wiadomo tak naprawdę. Aż strach pomyśleć, co to będzie, gdy doczekają się własnego potomstwa.
- Plac zabaw?- pierwszy wystrzelił Lucas, który zadarł głowę, by spojrzeć wyczekująco na swojego opiekuna, licząc, że może udało mu się już za pierwszym razem zgadnąć miejsce ich wyprawy.
- Park? Plaża? Czekolada? Lody?- Amelka, jak to ona, trochę chaotyczna osóbka, zamiast z jednym miejscem, od razu wyrecytowała aż cztery, chcąc chyba czym prędzej odgadnąć, gdzie też idą. Były to jednak raczej strzały w ciemno, niż poparte jakimś logicznym sposobem myślenia, choć w sumie na plaże bardzo chętnie by się jeszcze raz z Hendersonem wybrała. Zwłaszcza w środku nocy, czy chociaż nad ranem.
[A pfff, idź ty :P
Jasne, jasne ^^]
Prześlij komentarz