Gdyby ktoś ją zapytał, jak to się stało, w jaki sposób udało jej się tyle osiągnąć, w zasadzie z dnia na dzień, otrzymałby wręcz banalną odpowiedź-to było jak w bajce. Tak właśnie przedstawiało się jej życie od momentu zaprezentowania w dość innowacyjny sposób swojej pierwszej w historii, kompletnej, autorskiej kolekcji. W najśmielszych marzeniach nie liczyła nawet na taki sukces, jakim bez wątpienia okazało się to z pozoru drobne wydarzenie, jakie skwapliwie planowała od przeszło miesiąca. Miał być w końcu tylko pokaz, ot, odrobina zabawy, która miała na celu nie tyle zaskoczyć bywalców galerii handlowej, co pozwolić Amelie na zaprezentowanie się z jak najlepszej strony, w dodatku w dość niekonwencjonalny sposób, swoim wykładowcom, bo to na ich opinii panience Morel zależało najbardziej. Tak było jednak tylko z początku. Wystarczyło bowiem tych kilka minut, kiedy to widziała rozpromienione, zaintrygowane oblicza przypadkowych ludzi, którzy z zainteresowaniem przyglądali się jej poczynaniom, by w pełni doceniła znaczenie każdego człowieka, który poświecił jej i jej ciężkiej pracy odrobinę uwagi. W końcu w całym tym wydarzeniu chodziło o ubrania, w głównej mierze o zaprezentowanie owocu wielogodzinnych, usilnych starań i ciężkiej pracy Amelie, w drugiej zaś kolejności o dobrą zabawę.
W ten sposób udało jej się udowodnić, że wcale nie stanowi najsłabszego ogniwa na swoim wydziale, że nie przypadkiem związała swoją przyszłość z modą, a należało jej tylko poświęcić odrobinę uwagi. Skoro nie mogła się doprosić o posłuch wśród znamienitych profesorów, zmuszona była zainteresować resztę społeczeństwa, by przekonać się ostatecznie, czy rzeczywiście nie popełnia pomyłki studiując tą osobliwą dziedzinę sztuki. Ku uciesze panienki Morel, jej innowacyjny pomysł na pokaz w postaci flashmobu, spotkał się z niespodziewanym zainteresowaniem. Tak jak i jej przyjaciółki, które tutaj pełniły rolę modelek, choć na co dzień wiodły spokojne życie znamienitych studentek tańca. Prym jednak miała wieść jej kolekcja, której głównym znakiem rozpoznawczym oprócz delikatnych, pastelowych kolorów, miały być osobliwe nadruki i obrazki autorstwa własnego, w drugiej kolejności uwagę miał przyciągać krój.
I kto by pomyślał, że tak wiele mogło się zmienić w przeciągu zaledwie jednego dnia? Jeszcze wczoraj była przeciętną studentką, zwykłą, kreatywną osóbką, dziewczyną zakochaną do szaleństwa, a już dzisiaj cieszyła się mianem coraz bardziej znanej i rozpoznawalnej postaci, która na dodatek miała załatwiony staż u jednych z najsławniejszych holenderskich projektantów. Viktor & Rolf. Ta marka mówiła wszystko, znaczyła nie mało, a życie pewnej paryżanki odwróciła o pełne sto osiemdziesiąt stopni, sprawiając, że stało się sto osiemdziesiąt razy szczęśliwsze.
Trzeba jej było jednak zejść na ziemię, by nie popadła przypadkiem w zbytnie upojenie własnym sukcesem i nie snuła już w zanadrzu dalekosiężnych, choć jakże wspaniałych planów. Należało twardo stąpać po ziemi i racjonalnie rozważać wszelkie propozycję. Nie wypadało również zapominać o bliskich osobach. Musiała się nieco ocucić, przestać cały czas ekscytować się tym nieprawdopodobnie pięknym snem jakim okazało się nagle jej życie. Czy to dzieje się naprawdę?
Dlatego też zmierzała właśnie na spotkanie z Adim, który uparł się, że jako pierwszy musi pogratulować jej tego sukcesu, przekonując, że ten zaszczyt musi dotyczyć właśnie jego osoby, przez wzgląd na pewną niespodziankę i prezent, jakie jej obiecał, kiedy tylko usłyszał radosne nowiny. Początkowo nie chciała się zgodzić, bo przecież miała już zaplanowany wieczór, przecież Joshua, ale ostatecznie zmiękła, jako, że nie potrafiła być zbytnio asertywna, gdy ktoś bliski ładnie ją prosił. Obiecała mu dwie godziny, które mieli spędzić na rozmowie, piciu mrożonej kawy i buszowaniu po sklepach, w znamienitej i doskonale znanej jej galerii handlowej, która miała niemały wkład w jej mały sukces.
Adi czekał już w kawiarni z dwoma mrożonymi kawami, w tym jednej z syropem kokosowym przeznaczonej dla Amelie, a na widok swojej przyjaciółki uśmiechnął się szeroko, całując ją w oba policzki na powitanie.
- Gratuluję niemałego sukcesu. Victor&Rolf, Scott... powiedz moja piękna, kiedy wszyscy będziemy nosić koszulki twojego autorstwa?- ze swoim rozbrajającym, tak charakterystycznym dla niego uśmiechem, wręczył jej papierowy kubek z kawą.
- Przesadzasz...- mruknęła rumieniąc się co niemiara, zakładając przy tym kosmyk włosów za ucho, co stanowiło swoisty odruch, wyrażający zawstydzenie. Nie przywykła w końcu do przyjmowania pochwał, a już na pewno nie tak wielu, w tak krótkim przedziale czasu.
- Oh, nie sądzę. Raczej nie potrafisz dostrzec fenomenu swojej osoby. Doprawdy wszyscy szaleją na twoim punkcie.- uśmiechnął się szelmowsko, wprawiając Amelie w tylko większe zakłopotanie, po czym wyciągnął w jej stronę dłoń z niewielką torebką opatrzoną logiem Givenchy.- Proszę, to dla ciebie. Mały prezent z okazji pierwszego sukcesu.
Wolną dłonią złapała z uszy torebki i ostrożnie zajrzała do środka.
- Skąd to masz?!- z wielkim zaskoczeniem wymalowanym na twarzy spojrzała na swojego przyjaciela. T-shirt o którym tak marzyła właśnie znalazł się w jej posiadaniu. Czym sobie zasłużyła na ten znamienity prezent?
- Powiedzmy, że mam miłych przyjaciół, a i ostatnio obracam się w przyzwoitym towarzystwie. To nic wielkiego, a wiem, że Ci zależało. Nawet jeśli ma robić tylko za piżamę
- Adi, nie musiałeś...
- To prawda, nie musiałem, ale chciałem.- ponownie posłał jej ten swój rozbrajający uśmiech, od którego mogłyby zmięknąć kolana niejednej panny, a mimo to Adi wolał czarować chłopców.- Wiele się zmieniło Amelie. Nie tylko u Ciebie.
- W takim razie opowiedz mi.- zażądała z wesołym uśmiechem na ustach, łapiąc go pod ramię, by wygodniej im było spacerować.- Opowiedz o wszystkim.
Tak oto Amelie dane było się dowiedzieć o wszelkich miłostkach i romansach Adiego, o jego świetnie rozwijającej się karierze fryzjerskiej i wszystkich najnowszych plotkach ze świata mody. Potem przyszła kolej na nią i została szczegółowo wypytana w kwestii jej pana H. i miłości, która kompletnie przesłoniła jej obraz świata. Choć nieco zawstydzona, to jednak z uśmiechem na ustach udzieliła odpowiedzi na ustach na każde pytanie, dzieląc się swoją radością z równie szczęśliwym z życia osobnikiem co i ona. I nie wiadomo kiedy minęła pierwsza godzina ich spotkania.
Drugą przeznaczyli na chodzenie po sklepach. Bowiem Adi uznał, a właściwie uparł się, że należy jej coś kupić na dzisiejszy wieczór. Skoro Amelie ma go spędzić ze swoim ukochanym panem H. musi wyglądać odpowiednio do wzniosłej sytuacji jakiej przyjdzie jej świętować.
- To dla Ciebie.- obwieścił jej Adi, nie tyle wręczając ile wpychając w dłonie rzeczy, a następnie kierując ją do przymierzalni.
- Ale ja...- chciała się bronić, zwłaszcza, kiedy spoglądając na ubrania jakie jej wręczył, z przerażeniem stwierdziła, że nic nie jest w jej stylu i nic jej nie pasuje. Wszystkie te rzeczy były zbyt odważne, zbyt seksowne, w ogóle nie w jej typie. Nie miała zamiaru tego w ogóle przymierzać.
- Cicho tu. Nie marudź, tylko wkładaj. Od tego się nie umiera.- uśmiechnął się jeszcze do niej, po czym zasłonił kotarę przebieralni, zostawiając ją sam na sam z rzeczami.
- Ale to nie w moim stylu...
- Nie narzekaj Amelie. Jestem pewien, że będziesz wyglądać obłędnie. Poza tym jestem pewien, że twój Joshua będzie bardzo zadowolony. Każdy mężczyzna na jego miejscu byłby. Nawet ja, chociaż jestem gejem. Powinnaś przestać być taką egoistką i sprawić mu jakąś małą przyjemność, chociażby w taki sposób. Lato się kończy moja droga. Ostatnia okazja co by pokazać nogi.
- Ale...- jęknęła cicho, w końcu mając okazję przyjrzeć się wszystkiemu dobrze. Prostej, idealnie dopasowanej do jej szczuplutkiej figury sukience w osobliwym odcieniu bieli z srebrzystym połyskiem, niebotycznym czerwonym szpikom i równie czerwonej, koronkowej bieliźnie. Kiedy w ogóle Adi zdążył to wszystko wytropić w sklepie, ściągnąć z wieszaka i jej wręczyć? Komponowało się idealnie, tylko nie pasowało do niej ani trochę.- On wcale taki nie jest!- zaprotestowała, wychylając głowę z przymierzalni, prezentując swój gniewny i pełen oburzenia wzrok, który jednak nie wywarł na jej przyjacielu najmniejszego wrażenia.
- Każdy taki jest moja droga. Każdy. Nawet Ty, choć nie chcesz się do tego przyznać. Każdy myśli o nieprzyzwoitych rzeczach.
- Przestań.- jęknęła, czując jak jej policzki robią się czerwone, bo wyraźnie coś paliło ją na twarzy. Zawstydzenie? Prawda?
- Oh, Amelie, nie rumień się, bo doskonale wiesz, jak sprawy wyglądają. No, zakładaj to wreszcie, bo nie mamy czasu. Daj, potrzymam twoją torebkę.- zabrał od niej wspomnianą rzecz i znowu wepchnął ją do przymierzalni.- Potem się o wszystkim przekonamy.
Pomruczała jeszcze trochę z niezadowoleniem, ale ostatecznie zaczęła się przebierać, bo tak jak wspomniał Adi, od tego przecież nie umrze. Nie musi przecież tego kupować, czy też kategorycznie może wybić taki pomysł z głowy Adiemu, gdyby przypadkiem coś mu niegodziwego wpadło do tej łepetyny. Przymierzy, pokaże mu się i będzie po sprawie. Zero bólu i nieprzyjemności.
- Jest strasznie krótka.- poskarżyła się, nieśmiało wychodząc z przebieralni i prezentując się we wspomnianej wcześniej kreacji. Z uśmiechu goszczącego na twarzy jej przyjaciela doszła do wniosku, że najwyraźniej takie zestawienie bardzo mu się podoba, choć, gdy chodziło o nią to z przyjemnością ściągała by tylko dół sukienki, by zakryć część ud, które jej zdaniem eksponowane miała aż nadto.
- Jest idealnie.- stwierdził zadowolony i nie wiadomo kiedy i jak zrobił jej zdjęcie telefon. Chciała się już poskarżyć, że tak się nie robi, że pod żadnym pozorem nie może tego komukolwiek pokazać, ale znów została brutalnie wepchnięta do przymierzalni, tym razem mając za cel przymierzenie bielizny. Przyjrzała się jej podejrzliwie, wiedząc, że czy chce czy też nie, Adi zapowiedział jej, że i tak ją dla niej kupi. Nie miała już nic do stracenia, więc założyła na siebie ten skąpy, jakkolwiek całkiem gustowny kobiecy strój.
- Czy muszę wychodzić?
- Tak.- nie było nawet mowy, by się z nim targowała. Choć liczyła na to, że jednak zaprze się w przebieralni i nie da się wyciągnąć na zewnątrz, to i tak na nic się to nie zdało, bo Adi był silniejszy, a jej brutalnie przyszło się zmierzyć z jasnym światłem lamp i własnym odbiciem prezentującym się w wielkim lustrze na końcu korytarza z przymierzalniami. Nim zdążyła się zorientował, zostało jej zrobione kolejne zdjęcie, co zanotowała tylko po znajomym, specyficznym dźwięku aparatu w telefonie.- No, to teraz się przekonamy, czy miałem rację...
- Co ty wygadujesz...- wywróciła oczami spoglądając z powątpiewaniem na Adiego, który z chytrym uśmieszkiem na ustach robił coś na telefonie. JEJ telefonie!- Adi!- podbiegła do niego na tych niebotycznych szpilkach, pod drodze o mało co nie zaliczając gleby, kiedy to chciała zabrać mu swoją własność.
- Za późno. Za chwilę przekonamy się co też twój ukochany pan H. o Tobie sądzi. Albo raczej o twoich nowych zakupach, w których tak ładnie się zaprezentowałaś.- oświadczył z szelmowskim uśmiechem na wargach, cały dumny z siebie.
- Oszalałeś?!- pisnęła, skacząc koło niego, by wyrwać swoją własność.- Adi! Jak mogłeś?! Oddaj to!
- Oj, już nie bulwersuj się tak. Jestem pewien, że się ucieszy...
- Żartujesz?! Joshua na pewno teraz pracuje! I w ogóle... Skąd wpadły Ci do głowy takie parszywe pomysły?! Jak możesz być taki głupi!
Choć mężczyznę wybitnie bawiła zaistniała sytuacja, Amelie nie było wcale do śmiechu, a w oczach zatańczyły jej nawet łzy wściekłości. Ani trochę nie podobały się jej tego typu żarty, bo bała się konsekwencji jakie za sobą niosły. W jej mniemaniu Joshua wcale mógł nie być zadowolony i uznać to tylko za jakiś wybitnie głupi i parszywy wygłup, na jaki nie wiadomo czemu się porwała, coś całkiem szczeniackiego, a przecież chciała być przez niego poważnie traktowana.
Kiedy nagle rozdzwonił się telefon, przeraziła się nie na żarty, choć Adi wciąż był zadowolony z siebie. Z tą różnicą, że wręczył jej telefon. Wtedy też odnotowała coś dziwnego, bo numeru, który pokazywał się na wyświetlaczu, nie znała.
- Halo?
To była chwila. Jedna, mała chwila, która całkiem zmieniła nie tylko ten dzień, ale i całe jej życie. Kilka słów, gorączkowe, pospieszne tłumaczenie, a ona, cała blada i wystraszona w pośpiechu wpadła do przebieralni, by czym prędzej założyć na siebie swoje poprzednie ubranie, które to miała dzisiejszego ranka na spotkaniu w sprawie stażu. W chaotycznym biegu zakładała na siebie spodnie, koszulę, marynarkę i swoje wcześniejsze szpilki, przy okazji nieskładnie tłumacząc przyjacielowi co właśnie się wydarzyło. Moment później już całowała jego policzek na pożegnanie i biegła w stronę wyjścia ze sklepu.
- Zostawię Ci rzeczy pod drzwiami! Trzymaj się Melka!- zawołał jeszcze za nią, gdy w szaleńczym tempie pokonywała odległości, byle tylko, jak najszybciej wydostać się wpierw ze sklepu, a później z samego budynku.
Musiała odnaleźć pewnego małego chłopca. Musiała się nim zaopiekować.
~*~
Biegła na łeb na szyję, nie myśląc wiele, chcąc tylko dostać się jak najszybciej pod wskazany jej adres. Nie obchodziło ją w najmniejszym stopniu to, że musiała wyglądać co najmniej dziwnie, gdy ubrana w tak elegancki sposób, ze szpilkami na stopach, biegła na złamanie karku, w ogóle nie zważając na spotykanych ludzi, których niejednokrotni potrąciła. Ale to nie było ważne. Liczył się tylko Lucas, jej Mały Książę, którego musiała czym prędzej znaleźć.
Komisariat. Tylko tyle wiedziała, tylko tyle miało w tej chwili znaczenie, nic innego; żaden ból w kostce, potargane włosy, czy serce, które kołatało w piersi w zastraszającym tempie, podczas, gdy jej samej brakowało już tchu, a zaczerpnięcie powietrza było niewyobrażalnie trudnym zajęciem, które wywoływało przeszywający ból w klatce piersiowej. To wszystko było jednak nieistotne, nie w tej chwili.
Na szczęście udało jej się odnaleźć wskazaną ulicę, i jak jej się zdawało, w stosunkowo szybkim tempie, choć może minęły godziny? Nie miała pojęcia i nie zamierzała zaprzątać sobie tym głowy, rozglądała się tylko nerwowo na boki w poszukiwaniu odpowiedniego budynku. Kiedy jednak w całym swoim roztargnieniu nie mogła go znaleźć, w oczach zatańczyły łzy, rozpaczy, smutku, złości; wiedziała, że to jednak nie czas, ani miejsce na ... Nie może płakać, pod żadnym pozorem. Nie może...
Wtedy go zauważyła. Niewielki, schowany między większymi, imponującymi kolorem, jak i fasadą kamienicami, które jednak w mniemaniu Amelie wydały się okropne. Nie pasowały bowiem, ani do miejsca, ani do sytuacji, jaka ją tu sprowadziła. Lucas. Bez chwili wahania pchnęła drzwi, by znaleźć się w środku, cały też czas wzrokiem szukając swojego małego podopiecznego. Musiała go znaleźć czym prędzej. Zanim się czegoś dowie, zanim zacznie zadawać nieodpowiednie pytania, zanim pozna prawdę.
- Amelka!- radosny głos małego chłopca, którego jej widok ucieszył się co nie miara, nieco ją uspokoił. Lucas nie wyglądał, jak dziecko, któremu przyszło zmierzyć się z tragedią. Żył w słodkiej nieświadomości, ale tak było lepiej, bezpieczniej. Przykucnęła odruchowo, kiedy malec podbiegł w jej stronę, by ją uściskać na powitanie, zostawiając tym samym swojego wcześniejszego towarzysza, którym był policjant.- Co tutaj robisz? Wiesz Pan Policjant oprowadził mnie po komisariacie. Powiedział, że to taka wycieczka, specjalnie dla mnie. Fajnie, prawda? Też chcesz? Ja mógłbym Ci wszystko pokazać.- Lucas już ujął w swoją drobną dłoń, rękę Amelie, by pociągnąć ją w stronę mężczyzny, który jeszcze nie tak dawno robił za jego przewodnika, nagle jednak oblicze funkcjonariusza z pogodnego, stało się dziwnie surowe. Przeszły ją aż ciarki, bo wiedziała doskonale co to znaczy, choć Lucas zdawał się nie dostrzegać niczego. Ciągnął ją tylko za rękę, choć nie chciała się podnieść, więc w efekcie co pewien czas dało się słyszeć ciche szuranie podeszwy o posadzkę, dźwięk, jaki wydawały jej szpilki.
- Lucas, nie sądzę, by...- mruknęła cicho, przerażona na tyle, że nie wiedziała nawet jak się odezwać. To wszystko było nieprawdopodobne. Narcisse, Lucas, ona, tutaj, policja... To wszystko musiało być tylko jakąś beznadziejnie głupią farsą, albo jeszcze gorszym snem. Nie miało prawa bytu, nie na prawdę. A jednak...
- Pani Morel, czy możemy porozmawiać?- usłyszała zimny głos, który doskonale wręcz komponował się z surowym obliczem mężczyzny i jego pozbawionym wszelkich uczuć spojrzeniem. Chciała mu już wyrzucać ten brak empatii, ale zdała sobie sprawę, że może faktycznie tak jest lepiej. Przynajmniej się tutaj nie rozklei, bo i nie będzie miał jej kto pocieszać, a Lucas pod żadnym pozorem nie powinien widzieć jej zapłakanej. Wtedy byłoby tylko gorzej.
- Mhm. Tak. Oczywiście. Lucas, zajmij się czymś przez chwilę, dobrze?- pocałowała malca w czoło, z czułością przesuwając dłonią po jego włosach, choć chłopiec obruszył się, widocznie chcąc jej dać do zrozumienia, że tutaj w towarzystwie prawdziwych mężczyzn, on czuje się już całkiem dorosły.- Ja zaraz wrócę. Pojedziemy do mnie, coś zjesz, pooglądamy bajki, czy też pobawimy się. Wszystko na co tylko będziesz miał ochotę. Obiecuję.
- Zgoda.- malec uśmiechnął się od ucha do ucha, najwyraźniej wielce zadowolony z takiej perspektywy wieczoru i bez zbędnych pytań puścił dłoń Amelie, by podbiec do najbliższego mężczyzny w mundurze i zaatakować go setką swoich ciekawskich pytań. Słysząc śmiech dorosłego, Amelie mogła odetchnąć z ulgą, jednak skrzywiła się tylko, gdy podniosła się z kucek i ruszyła za policjantem. Czymś całkiem niewyobrażalnym wydawała się jej możliwość śmiania się w tak okropnym miejscu.
- Tędy proszę.
Mężczyzna przepuścił ją w drzwiach, zapraszając gestem dłoni do niewielkiego pomieszczenia oświetlonego irytującym blaskiem świateł jarzeniówek, jednak panienka Morel nie zamierzała narzekać. Nie był to czas i miejsce na to. Posłusznie usiadła więc czym prędzej na wolnym krześle, czekając aż jej towarzysz zrobi to samo, chcąc by skończyło się to jak najszybciej. Chciała mieć już to za sobą. Całą to przykrą rozmowę, z wyjawioną jej bolesną prawdą, z tymi chłodnymi uprzejmościami, które przyjdzie jej usłyszeć, choć doskonale będzie zdawać sobie, że od tej pory nic już nie będzie takie samo. Bo o ile, ona w końcu się pogodzi z tym losem, to Lucas z nagłym zniknięciem matki nie poradzi sobie tak łatwo, ani dobrze. Poza tym, jaki los czekał teraz tego biednego malca? Narcisse nigdy nie wspominała nic o rodzinie, ani tym bardziej ojcu Lucasa.
- Jak już doskonale pani wie, Narcisse Blueberg została oficjalnie uznana za zaginioną, tym samym osierocając chłopca...
- Lucas. On ma na imię Lucas.- wtrąciła nie wiedząc nawet dlaczego, czuła jednak wyraźną potrzebę zaznaczenia, że chodzi tutaj właśnie o Lucasa, nie o któregokolwiek chłopca. To był jej Mały Książę, to zmieniało wiele.
- Oczywiście, Lucas.- mężczyzna niechętnie skinął głową, przyznając jej rację.- To naprawdę przykry fakt, niemniej najważniejsze jest teraz dobro chłopca. Lucasa. Pani Blueberg...
- Pani Blueberg nigdy nie wspominała o żadnej rodzinie.- wtrąciła się w słowo policjantowi, czując rosnący strach o przyszły los chłopca. Pewnie zrobiła się cała blada z tego przerażenia, choć serce waliło jak oszalałe, ale nie to jak wyglądała przecież było najważniejsze.- Nie może go pan tak po prostu oddać komuś, kogo on nawet nie zna. To... to... byłoby okrutne...
- Pani Morel...
- Nie, pan nie rozumie. Tak nie można! To jeszcze mały chłopiec. On strasznie by to wszystko przeżył...
- Ja doskonale wiem...
- Nie, nic pan nie wie! To... to byłaby prawdziwa trauma dla niego. Lucas nie jest gotowy na coś...
- Pani Morel!- na dźwięk podniesionego i wyraźnie podirytowanego głosu mężczyzny, Amelie zamilkła, zdając sobie sprawę, że najwidoczniej o to mu chodziło. Chciał ją uciszyć. Tylko, że on nic nie rozumiał.- Jak pani wspaniałomyślnie pragnęła zauważyć, pani Blueberg nie wspominała ani o rodzinie, ani o ojcu dziecka.
- Więc co z nim teraz będzie?
- Opiekę nad Lucasem,w razie jakiegokolwiek wypadku, pani Narcisse uznała przekazać pani.
- Mnie?- pisnęła wręcz, całkiem zaskoczona z takiego obrotu spraw.- Ale... ale... mnie?...- nie była w stanie zrozumieć, jakim cudem opieka nad Lucasem miała przypaść w udziale właśnie jej. Owszem zajmowała się nim, i to dosyć często, nazywała swoim Małym Księciem, uwielbiała go, ale sprawowanie opieki nad dzieckiem dwadzieścia cztery godziny na dobę to było już coś zupełnie innego. Nie była pewna czy gotowa jest na taką odpowiedzialność. Zwłaszcza teraz, gdy nagle coś w jej życiu zaskoczyło. Studia, kariera, miłość... nie było tutaj czasu, ani miejsca na dziecko. Musiałaby z czegoś zrezygnować, poświęcić coś, a to wymagało odwagi, tak jak i zaopiekowanie się malcem. Ale Lucas...
- Zdaję sobie sprawę, że musi być to dla pani wielki szok, że tak wielka odpowiedzialność spadnie na pani braki, jednak powinna pani wziąć pod uwagę wolę pani Blueberg. Najwidoczniej uważała panią za najlepszą osobę do pełnienia tej roli. Niech pani nie patrzy na mnie z takim przerażeniem, a pomyśli raczej, że to wszystko dla Lucasa. Jego dobro jest tutaj najważniejsze.
Amelie uśmiechnęła się blado, wiedząc, że mężczyzna ma rację. Nawet jeżeli w jej głowie panował mętlik, nie miała jeszcze pojęcia, jak sobie poradzi z tym wszystkim, jak rozplanuje dzielenie obowiązków i czasu, skinęła tylko głową i podpisała wszystko co podsunął jej policjant pod rękę. Bo jak sam wspominał, to Lucas był tutaj najważniejszy; jego przyszłość, jak i szczęśliwe dzieciństwo.
Niespełna piętnaście minut później zabrała Lucasa z komisariatu i ruszyła w stronę najbliższego przystanku tramwajowego, by w możliwie najszybszy i najdogodniejszy sposób dostać się do mieszkania. Choć wciąż mocno przeżywała fakt zostania pełnoprawną opiekunką Lucasa, to jednak z całych sił usilnie starała się to ukryć przed malcem. Na szczęście jej brak entuzjazmu i chęci do rozmów rekompensował wesolutki i rozgadany chłopiec, który zdawał się w ogóle nie dostrzegać tego, że z Amelie coś jest nie tak. Słuchała więc wszystkiego co mówił, odpowiadając uśmiechem, w miarę wesołym, ilekroć na nią spoglądał. Może i oszukiwała, albo raczej próbowała to robić, zarówno względem siebie jak i jego, ale to było kłamstwo w dobrym celu.
Lucas zasnął w podróży, więc zmuszona była wziąć go na ręce i zanieść do mieszkania. Przy okazji przy drzwiach znalazła torbę z rzeczami, które tak usilnie starał się jej dzisiaj wcisnąć Adi, a które porzuciła w amoku w sklepie, gdy zadzwoniono do niej w sprawie Lucasa. Spojrzała z niechęcią na małą krateczkę, w którą opatrzona była reklamówka i z niemałym wysiłkiem schyliła się by ją podnieść, jednocześnie z całych sił mocno trzymając chłopca, by przypadkiem nie spadł. Potem czekało ją jeszcze większe wyznanie w postaci znalezienia klucza i otwarcia drzwi, ale jakimś cudem udało jej się to bez większych komplikacji. Na wejściu rzuciła tylko w kąt torby i poszła, czym prędzej zanieść malca do łóżka, uznając, że opuszczony pokój Evci, od tej pory przynależeć będzie do niego. Nie wyobrażała sobie bowiem, by miała mieszkać w dawnym apartamencie Narcisse. Za dużo tam było wspomnień, za dużo samej Cissy i dawnego życia Lucasa, które od tej pory miało ulec zmianie. Wprawdzie nie zbyt radykalnie, bo przecież chciała oszczędzić mu bólu i wszelkiego zła, jednak uznała, że taka zmiana jest konieczna, chociażby ze względu na nią samą.
Zajrzała do kuchni, uznając ją za bezpieczne miejsce, gdzie mogłaby znaleźć chwilę wytchnienia i jakoś zebrać myśli. Wzdychając cicho, otworzyła drzwi lodówki. Widok wina i szampana, które przygotowała na dzisiejszy wieczór, wywołały jednak tylko grymas niezadowolenia na jej twarzy. Zwłaszcza, gdy po zerknięciu na zegar, uświadomiła sobie, że przecież Joshua powinien być u niej za niespełna pół godziny. Mieli spędzić ten wieczór razem, w radosnej atmosferze celebrować jej małe zwycięstwo i cieszyć się chwilą, a tymczasem wszystko wyglądało inaczej. Wszystko się psuło.
Zatrzasnęła drzwi lodówki, czując jak wzbiera w niej złość i żal, przerażenie i rozpacz, względem tego co miało miejsce dnia dzisiejszego, a może jednak dotyczyło to czegoś całkiem innego? W jednej chwili poczuła się tak słaba, bezbronna i całkiem sama, pozostawiona z całą tą odpowiedzialnością, której nie była pewna, czy da kiedykolwiek radę sprostać. Wiedziała jednak, że musi, nawet jeśli się bała. Innej rady nie było.
Świadoma tego, że Lucas śpi w pokoju, za zamkniętymi drzwiami, odważyła się zapłakać cicho, zakrywając usta dłonią. Z każdą chwilą niewinny płacz przeradzał się jednak w rozpaczliwy szloch, sama Amelie zaś znalazła się na podłodze, oparta plecami o szafkę. Jej drobnym ciałem wstrząsały spazmy płaczu, choć tak usilnie zakrywała usta dłońmi, starając się zachowywać jak najciszej. Lucas spał, więc pod żadnym pozorem nie mogła go obudzić, ani pozwolić by zobaczył ją w chwili słabości. Nie mogła być przecież słaba, miała stanowić jego siłę i oparcie w tym trudnym czasie, ale...
Dlaczego w życiu nic nie mogło być łatwe? Przecież i tak nie wiodła zbyt poukładanego żywota, nigdy nie wyglądało ono jak jedna z tych czarujących bajek autorstwa Disneya, teraz? Teraz zapanował w nim prawdziwy chaos. A ona sama jedna nie była w stanie sobie z nim poradzić.
[Nędznie,ale... tak oto Amelka ma dziecko. Trochę dramatycznie, ale przynajmniej mam o czym pisać, co w wypadku Amelie jest niewyobrażalnie trudne. Nie przywykłam do prowadzenia uroczych, radosnych i niewinnych postaci, ale dzielnie daję sobie radę :D A teraz, ładnie zapraszam do wątkowania z panienką Morel i jej małym podopiecznym.
PS. Cyzia, mam nadzieję, że może być?]