Mogą się ulotnić. Ale mogą też zabić.
Pierwszy aksjomat kefiru:
Spożyć przed terminem
.
Ciężko jest bawić się w odpowiedzialność, kiedy nikt nie chce cię brać na poważnie, bo jesteś "gościem z internetów". Może i zabawa w odpowiedzialność nie jest stworzona dla kogoś, kto w ogóle uznaje odpowiedzialność za zabawę, ale to przecież jeszcze nie powód, żeby go dyskryminować. Tak samo, jak powodem nie powinna być ułomność w wiązaniu krawatów. Jednakże świat jest pełen okrutnych ludzi, którzy będą się z ciebie śmiali, niezależnie od tego, jak bardzo się starasz. A najlepsze jest to, że samemu się do nich należy.
Zasada proporcjonalności:
Noc wydłuża się proporcjonalnie do tego, ile razy wstajesz po szklankę wody.
A pomyśleć, że wszystko zaczęło się tego roku, z którego pochodzą dobre wspomnienia, ale człowiek jest gotowy zamordować, byleby tylko nie przeżywać tego po raz drugi. Rok z rodzaju tych, kiedy ustawicznie masz ręce pełne roboty, chociaż potem okazuje się, że równie dobrze można przenosić wodę sitkiem. Z tym, że do dziś Kurt nie jest pewien, jak poznał jedenastoletniego żeńskiego geniusza (dzisiaj rzecz jasna odpowiednio starszego), który okazał się najlepszą księgową w całym Amsterdamie. Księgowa to jednak temat na inną opowieść. Albo epopeję o tym, jak dorosły facet musiał spowiadać się przed nastolatką ze wszystkich swoich pomysłów, bo nie potrafił sobie przypomnieć tego właściwego. Jedna z najzabawniejszych (wiedzieliście, że Stephen King mówi "napiszę taką zabawną książkę o <miejsce na dowolną okropność>"?) rzeczy, jaka się przydarzyła w życiu Kurta zaczęła się od reklamy koszulek. Tak, uwierzcie, opowiadanie według chronologii nie jest ani trochę zabawne.
Dziewiętnastoletni chłopak od wszystkiego (ale w sumie przez większość czasu i tak nie robił nic) miał przedsiębiorczego kumpla. Sven należał do tych dzieciaków, które handlowały na placu zabaw łopatkami. A Kurt już wtedy miał głęboki, radiowy głos. Do dzisiaj twierdzi, że to w wyniku lat picia kiepskiej podróby coli, gdy nie było go stać na oryginalną. Sven postanowił sprzedawać koszulki z autorskimi grafikami. Potrzebował jedynie czegoś, co napędziłoby handel. Ponieważ Ozzy Osbourne utaił swojego maila, w związku z czym bezpowrotnie stracił szansę posiadania darmowej koszulki, padło na inny rodzaj reklamy. Po prostu wrzucił filmik na youtube. Kurt zgodził się napisać reklamę i ją przeczytać. Nieświadomie ruszyli koła zębate.
Kiedy maszyna zaskoczyła, wydarzenia postanowiły zacząć pędzić na złamanie karku. Pod reklamą pojawiły się dramatyczne żądania kolejnych występów tego głosu w tle. Kiedy Sven podał adres bloga kumpla, licznik wejść zwariował. Blog Kurta Aignera (bardzo długo występującego pod pseudonimem Radon) czytało chyba pół świata. Szybko powstała seria krótkich filmów, w których Kurt nadal był jedynie głosem. Z czasem pokazał swoją twarz internautom, założył własną stronę, nawiązał współprace... Razem ze Svenem rozkręcili biznes znacznie lepszy od koszulek.
Ma umysł w niezłej formie. Przynajmniej on tak uważa. Niezbadane IQ gdzieś ponad poziomem szympansa, przelotny romans z chemią w szkole średniej, ukończone studia informatyczne, własne malutkie przedsiębiorstwo (dobra, prawie własne; połowa jest Svena), wyrobiony gust (w jego własnym mniemaniu bardzo dobry gust, a ludziom chyba się podoba, skoro oglądalność po tylu latach nie spadła). Już nie bałagani... tak bardzo, jak kiedyś. Stara się ograniczać swoją wybujałą fantazję i poczucie humoru. Próbuje bawić się w odpowiedzialność, ma w mieszkaniu żółwia Marlona. Nie umie oszczędzać, nieświadomie katuje swój organizm jedzeniem wtedy, gdy sobie przypomni, że od dwóch dni chyba nie jadł (albo wydaje mu się, że od dwóch dni nie jadł). Nadal nie potrafi wiązać krawatu, ale ma przyjaciółkę, która umie zrobić to za niego. Jest prawie sławny, w końcu jest gościem z internetów. Ma nawet swoją wersję Drużyny Pierścienia. Ale woli kryminały. Od oryginalnej Drużyny. Jest specjalistą od filmów science-fiction. Nie ma zamiaru dowiadywać się, czym jest cellulitis. Ale za to potrafi każdego nauczyć gry w szachy. Oprócz Marlona, on jest niewyuczalny.
Ważna informacja: nie pije, nie pali, nie ćpa, nie je czekolady. Całe dzieciństwo szantażował tym ostatnim siostrę. W sumie nadal to robi.
Czwarta zasada dynamiki Aignera-Newtona:
Jeśli na ciało działa siła, to ciało boli bardziej niż siłę.
Wygląda... jak wygląda. Metr osiemdziesiąt bodajże trzy człowieka, bez wątpienia homo sapiens. Raczej nie ma sylwetki sportowca, któremu przesuwają się pod skórą węzły mięśni. Ale nie dyszy jak astmatyk po wejściu na schody. Uprawia sport. Tylko jakoś niewielu uznaje granie na kinekcie za sport. Przynajmniej nie ma problemów z ubieraniem się po bożemu. To przez tę bardziej wrażliwą stronę jego natury. Na szczęście wrażliwość nie dotarła do tego stopnia, w którym człowiek rozczula się nad losem pasztetu. Stanęło w momencie, kiedy oczy zachodzą mgłą przy piosence Troy Sinead O'Connor.
Kiedy przyszedł na świat, padał śnieg. Nie powiedzieli mu tego rodzice. Sprawdził w internecie i jakoś podniosło go to na duchu. Kiedy przyszedł na świat, dostał nazwisko ojca, chociaż formalnie jego rodzice jeszcze nie byli małżeństwem. Miał trzy lata, gdy urodziła się mu siostra. To był pierwszy krok do szaleństwa. Ciotka Frida od szóstych urodzin Kurta zaczęła myśleć, że jest on dziewczynką o imieniu Kornelia. Chyba nadal tak myśli, ale starej pannie z alzheimerem można to wybaczyć. Gdzieś przy trzynastej wiośnie życia pierworodnego, cała rodzina zwariowała do reszty. Babcia Leonia w młodości nie nosiła gorsetu i paliła cygara, do tego uważała Kurta za Jezusa. Ale i tak jest stosunkowo normalna w tym bałaganie.
Prawo postępu:
Jeśli rzeczy pogarszają się wolniej, to już jest postęp.
Obecnie pracuje jako zarządca zarządców sieci komputerowej w Pizza Hut. Co oznacza, że musi czasami wpadać do biura i poprawiać błędy swoich podwładnych, którym chyba nigdy nie wydał polecenia innego niż "daj mi spokój". Gdyby tylko mógł, zakryłby się po uszy kołdrą. Ale do pracy nie wolno mu przynieść kołdry i udawać, że śpi. Wcześnie był pracownikiem dużego koncernu komputerowego. Zajmował się programowaniem. Niewiele brakowało, a firma wypuściłaby na rynek jego autorski produkt, który mógł zapoczątkować nową gałąź informatyki (a w każdym razie o tym marzył wieczorami). Wycofali się w ostatnich chwili. Już następnego dnia akcje zaczęły lecieć w dół, a Kurt Aigner odszedł. Nie był pewien, czy może tak, jak dziecko powiedzieć "ja już się z wami nie bawię, oszusty", ale chyba mógł. W każdym razie dawny pracodawca regularnie składa mu coraz hojniejsze oferty. Kurt sprawdzi, jak bardzo był ważny, a potem wróci. To w ramach planów na przyszłość. W planach na przyszłość jest również pozbycie się siostry z mieszkania i przemówienie rodzicom do rozsądku. Kto normalny stara się o rozwód w wieku pięćdziesięciu lat?
#Kurt Nicolas Ainger # w zdrowiu i pokoju przeżyte 26 lat #
#urodzony 19.12.1986 (padał śnieg) # kawaler # gość z internetu#
# właściciel żółwia Marlona # czasami nadal wstydzi się swojej siostry#
Spisane, więc można zapomnieć | Spisani, więc nie odważyłby się zapomnieć
[Witam w imieniu własnym i tego tam u góry. Ten tam u góry ma na zdjęciach tak naprawdę Andrew Garfielda. Ale poudawajmy, że to jest stworzony przeze mnie Kurt i to jego tak lubicie. Wszystek tekstu w karcie pochodzi z mojej nieco przepalonej mózgownicy. Ale bez obaw, chętnie biorę udział w wymyślaniu wątków i powiązań. Tak, nie musicie pytać, jestem do tego wszystkiego raczej pozytywnie nastawiona. A im dziwniej, tym lepiej dla mnie.]
22 komentarze:
[Kogo moje oczy widzą... :)]
[UWIELBIAM!]
[Administracja wielki Garfielda <3]
[Teraz pozostaje nam tylko rozstrzygnąć, które zaczyna. Będzie ciekawie, już to w kościach czuję.]
[Wow, można liczyć na wspólne, można :D]
[ANANASA? XD Niby czemu? :D]
[O rany rety, wielbię Kurta za dosłownie wszystko <3 Może jakieś powiązanko? Ja ładnie zacznę, bo mam dzisiaj dobry dzień, a co xD]
Ogólnie mogła powiedzieć o sobie, że jest wyrozumiała. Człowiek powinien być wyrozumiały, wtedy miał szanse na zrozumienie zagrań ze strony paskudnego świata, jaki ich otaczał. Oczywiście, starała się nie nazywać tak uniwersum - pesymistyczne, obraźliwe określenia pod adresem wszechrzeczy nie były dobrym rozwiązaniem na znalezienie równowagi i spokoju ducha. Ale człowieka aż szlag trafiał, kiedy z dnia na dzień okazuje się, że jutro trzeba się wynieść na ulicę, bo "koleżanka" wydaje się za mąż i nie będzie miała gdzie mieszkać, bo to mieszkanie jest idealne, a innych nie ma w ogóle ani w Amsterdamie, ani na całym świecie. Musiała coś wykombinować na szybko. A jeśli ma się jej usposobienie i dba się raczej o to, żeby w walizkach leżały ładnie poskładane rzeczy, o telefonie do brata idzie łatwo zapomnieć.
Taksówkarz miał nieciekawą minę, kiedy okazało się, że z jego auta Anika zamierzała zrobić wóz do przeprowadzek. Niby nie miała całej masy rzeczy, ale trzy walizki i dwa wielkie pudła wylądowały w bagażniku i na tylnym siedzeniu. Na szczęście nie okazał się starym zgredem, bo stwierdził, że nie policzy jej więcej za przewóz całej masy bagaży. Kiedy w końcu zeszła z ostatnimi szpargałami, już bez klucza (teraz pewnie trafi do rąk przyszłego męża byłej współlokatorki), podała pierwszy lepszy adres, jaki wczoraj w nocy wpadł jej do głowy. Do brata.
Nie jechali znów tak długo. Ominęli sprytnie korek. Kierowca był dobrze obeznany, szybko podwiózł ją tam, gdzie potrzebowała. Ale jakoś nie kwapił się, żeby zaproponować pomoc we wniesieniu całej masy bagaży.
Trzeba być zaradną, szczególnie, jeśli jest się samotną młodą kobietą. Najpierw wniosła po kolei z auta każdy bagaż i pudełko do klatki. Potem po kolei, tyle ile mogła, brała do góry, pod mieszkanie. Zeszło jej z dobre piętnaście minut, a trochę jej zależało na czasie. Ile może czekać kierowca na dole? Wieczność, jeśli chodzi tutaj o nieporadność i siłę (a raczej jej brak) u Aniki.
Zadzwoniła dzwonkiem do drzwi. Wzięła parę głębokich oddechów, zmęczona całym tym wnoszeniem bagaży. Zapukała, ale nikt się nie odzywał. Zapukała mocniej. Otworzył drzwi leniwym ruchem.
- Cześć, braciszku - uśmiechnęła się. - Weź ten duży bagaż, o ten - wskazała, podsuwając mu go pod próg. - I pożycz piątaka, bo mi brakło na taksówkę, hm?
[No pomysł dziwny, nie ukrywam. Nie wiem, czy dzisiaj zacznę, zobaczę jeszcze. :)]
[Hahaha, no dobra xD Choć Amelka to się dopiero uczy, ale to pojętne dziewcze.]
Amelie od zawsze miała dziwaczne i oryginalne pomysły na spędzanie wolnego czasu. A już zwłaszcza, gdy przychodziły wakacje, tak jak teraz. Nawet jeśli biegała więcej, więcej ćwiczyła, więcej szyła, a do tego zajmowała się maluchami, to i tak nie było to wystarczające dla tej pełnej energii dziewczyny, której wciąż było za mało rozrywki i zajęć. Być może była to kwestia wychowania, albo jej charakteru, czy sposobu bycia, który nie pozwalał jej biernie siedzieć dłużej niż 10 minut. I tak buszując po internecie, znajdując jeden filmik z nieziemsko tańczącą panią, panienka Morel postanowiła podjąć się nauki tańca brzucha, co choć łatwe z początku nie było, to jednak Amelie w upartości swojej podstawy zdążyła w miarę szybko opanować i dalej ćwiczyć już więcej samej, wymyślając różne kombinacje kroków i figur. A pochłonęło ją to do reszty.
Największym jednak zaskoczeniem tegorocznych wakacji był telefon od Kurta, który wybrał akurat ją do pomocy przy jego show. Słuchając jego pomysłu wydawał się jej komiczny, ale o to przecież chodziło. Dlatego też Amelie nie widziała żadnej racjonalnej przyczyny, dlaczego miałaby się nie zgodzić. Ot, pozna lepiej jedna więcej osobę, a do tego pewnie dobrze będzie się bawić.
Niestety, szybko okazało się, że Kurt chyba nie wiedział na co dokładnie się pisze i po drugim spotkaniu chciał odpuścić. Amelie była przekonana, że to wcale nie jego dumanie o tym, że jednak wcale dobrze nie będzie to wyglądać, tak naprawdę go zniechęciło, ale raczej maniakalne skłonności panienki Morel, która kazała chłopakowi robić karne brzuszki albo pompki. Bo innej rady nie było. Niemniej nie miała ochoty się poddać, bo jak już coś zaczynała to i skończyć musiała.
Punkt dziewiąta stała już pod jego drzwiami, dobijając się do nich donośnie, z całym swoim oprzyrządowaniem, licząc, że może dzwoniące błyskotki, a także jej kolorowy strój zdziała cuda i odnowi w Kurcie chęć dalszej nauki. W razie czego miała przy sobie świeże rogaliki. Tak na wszelki wypadek. Gdyby jednak pierwszy argument nie zadziałał.
Poczułaby się mocno urażona i zawiedziona, gdyby okazało się, że ten poczciwy, zbliżający się do emerytury kierowca miał jej dość. Kiedy dostał do ręki kupony, jako zaliczkę za brakujące do pełnej kwoty pięć euro, machnął ręką, jakby kompletnie mu to zwisało i odjechał tak szybko, jak szybko nie kwapił się przyjechać zaraz po zamówieniu przez nią kursu. Chociaż i tak musiał na nią poczekać, spóźniony o parę minut. Była jednak kobietą, a to jakieś usprawiedliwienie. Wywaloną bezczelnie na bruk, można by rzecz. Więc chyba można jej wybaczyć ten brak zorganizowania akurat teraz. Musiała wszystko dopiąć na ostatni guzik.
Zapadła krótka cisza, podczas której ich spojrzenia skrzyżowały się niebezpiecznie. Nie, żeby mieli sobie zaraz skakać do gardeł, ale nie rozmawiali przez jakiś dłuższy czas. Gdyby tylko wiedziała, że nie rozpoznał jej, wyszłaby stąd czym prędzej i prawdopodobnie nie odzywała się do brata przez rok. Chociaż był zaspany, to jednak siostrę winno się rozpoznać na półtorej kilometra.
- Nie dziwię się - odparła, nie przypominając sobie żadnego sensownego powitania ze strony brata chwilę wcześniej. Złapała za najcięższą walizkę i bez wahania wsunęła ją do środka głębiej, sięgając po następne rzeczy. - Ale ruszyć się, to być mógł... Spokojnie, kosteczki ci nie pękną. Wiesz, jaka tu brudna podłoga? Zaraz się to wszystko opaskudzi!
Kurt nie wyglądał na człowieka, który ma złudne nadzieję, że jego siostra nie ma zielonego pojęcia, gdzie mieszka brat. To, że przez ostatni rok (nie licząc paru tygodni tutaj, w Amsterdamie) była zalatana pomiędzy ostatnimi egzaminami, wyrabianiem przeróżnych możliwych licencji i Wielką Brytanią, gdzie zostawiła złamane serce Hugh. Nie wiedziała, co się teraz z nim dzieje. Nie miała kompletnie pojęcia, jak przeżył to rozstanie. Ale na pewno bolało. I bolałoby jeszcze bardziej, gdyby zamiast do brata, zapukała do drzwi Hugh, stwierdzając, że jednak jest tym jedynym i że nie odwołuje oświadczyn. O nich nie mieli pojęcia jednak ani rodzice, ani chyba tym bardziej brat. Do tej pory nieuświadomiony, musiał się liczyć z tym, że matka wie wszystko. Wystarczyła jedna rozmowa, żeby przypadkowo zdobyła jego adres. Brat, który podbijał internet i zbijał małe kokosy nie ośmielił się nawet poinformować siostry o ostatecznym usamodzielnieniu. A teraz wita ją jak obcą osobę. Już teraz czuła, że będzie ciężko. Ale miała nadzieję, że się polepszy. Dlatego nałożyła maskę uśmiechu na twarz i przekręciła zamek w drzwiach, jakby już czuła się jak u siebie. Zaczesała grzywkę na bok, podtrzymując pudło z najważniejszymi rzeczami. Dosyć lekkie, dużo tego nie było. Westchnęła, nogą ustawiając trzy butelki w rzędzie.
- Nie mam gdzie mieszkać - oznajmiła mu sztucznym tonem, który jednak brzmiał tak, jakby informowała go o jutrzejszym deszczu. - Muszę oszczędzać na własne mieszkanie, więc parę... Tygodni się tutaj przekimam - dodała.
Odstawiła pudło na walizkę, mając szczerą nadzieję, że się nie przewróci i zaglądnęła do kuchni. Była cholernie głodna, a nawet nie miała złudnej nadziei, że znajdzie coś w lodówce. Mieszkanie było dobrze urządzone, ale nadmiar pustych butelek już przyprawiał ją o ból głowy.
- Będzie zabawa - mruknęła pod nosem, widząc stos kubków w zlewie. I tuzin butelek na ladzie, niektórych jeszcze z małą ilością piwa. O tak, będzie zabawnie.
[Dostałam oficjalne pozwolenie na maltretowanie Kurta. Mam nadzieję, że sam Kurt nie ma nic przeciwko temu? ^^]
[I tutaj muszę przyznać ci rację ;) Przez "maltretowanie" rozumiałam raczej zaszczycanie go swoim towarzystwem. Bo, jakby nie było, Norah to delikatne i nieco nieśmiałe stworzonko, więc na pewno narzucać mu się nie będzie. Hm... Podstawę znajomości mamy, ale co dalej robimy z tym fantem? ;) Mam też nadzieję, że kartą nikogo nie odstraszyłam]
Jego mina była godna uwiecznienia na jakimś filmiku, albo chociażby na zdjęciu. Tak, z chęcią umieściłaby takie w albumie, z podpisem "Kurt gości Anikę". Albo lepiej na ścianie, tam prezentowałoby się znacznie lepiej. Tylko najpierw potrzebowała własnej ściany, bo wyglądało póki co na to, że nawet tutaj nie będzie mogła sobie ani jednej przywłaszczyć. Chociaż miała już w głowie plan na małą zabawę: pewnie po pracy, ze zwyczajnych nudów, uprzątnie całe gniazdo brata, robiąc z tego coś na kształt normalnego mieszkania. Nie takiego z ubraniami na podłodze i niedopałkami wszędzie, gdzie tylko się dało. Zabawne, że ani on, ani ona nie palili. Te butelki też mówiły same za siebie. Poczuła się tak, jakby to nie był jej brat - owszem, był bałaganiarzem, ale nigdy nie spodziewałaby się butelek i niedopałek. Nagle zdała sobie sprawę, że tak naprawdę nie zna brata z tego, obecnego etapu dorosłego życia. Westchnęła, obracając się. Spojrzała za jego dłonią, na przeszklone drzwi. Miała szczęście, że nie widać było zza nich nic. Dlatego zamaszystym ruchem, z nadzieją w sercu, otwarła je, wchodząc do niewielkiego pokoju. Kamień spadł jej z serca, kiedy okazało się, że zielone płótno na ścianie nie jest czymś ohydnym.
- Spokojnie, oszczędzę je - zapewniła go z szerokim uśmiechem na ustach. Przeniosła wzrok na brata na parę sekund. - Jest idealnie.
I tak zdziwiło ją, że ma jakiś materac. To już był sukces, mogła się w takim razie jakoś wyspać. Wniosła walizki do pokoju, układając je od razu w komicznej sekwencji, symetrycznie i równo.
- Naprawdę? - słysząc propozycję wyskoczenia na ciepły posiłek (i mając świadomość stanu jego lodówki bez zaglądania do niej), jej kąciki warg drgnęły delikatnie. - To miło z twojej strony.
Nie przeszkadzało jej nawet, że zabierze ją do McDonalda czy innego KFC. Cieszyła się, że w ogóle jej jakoś pomógł. Mogła liczyć w tym momencie tylko na niego. Chociaż przez ostatnie parę lat nie odczuła w ogóle, że nadal ma brata. A pomyśleć, że kiedyś wzdychające nastoletnie koleżanki nie dawały jej o tym zapomnieć, dopominając się o numer. Kurt pewnie nawet nie wie, że Mariah, dobijająca się do jego serca przez trzy lata, otrzymała jego numer telefonu od koleżanki Aniki.
Być może rodzeństwo, którym byli Kurt i Anika, nie należało do najnormalniejszych. Być może ich relacja nie należała do tych najsłodszych, najukochańszych i przykładnych, ale to nie zmieniało faktu, że Norah im nie zazdrościła. Ruda wychowywana w sierocińcu, podobnie, jak inne dzieciaki z dublińskiego bidula, zazdrościli wszystkim, którzy mieli przy sobie kogoś z podobnym DNA lub z obrączką na palcu. Niewidoma wtedy dziewczynka potrzebowała kogoś bliskiego, a noce spędzała samotnie, podobnie, jak dzień, bo niewiele osób wiedziało, jak postępować z ślepym dzieckiem. Jej rówieśnicy unikali jej towarzystwa, aby jej nie zranić, nie zrobić żadnej przykrości. Ale ona, mimo tego, że niezwykle delikatna i wrażliwa, stawiała w okół siebie mur, który odpychał ataki innych czy też przypadkowe wpadki. Śmiała się z innymi, ale jej śmiech brzmiał nienaturalnie. Przynajmniej do niedawna. Bo kiedy rok temu poznała Anikę Aigner na całonocnym seansie Harry'ego Pottera zrozumiała, że zdobyła prawdziwą przyjaciółkę i przyjaźń tę chciała pielęgnować, jak żadną inną. Może i nie były siostrami, ale Norah wiedziała, że do blondynki może zwrócić się ze wszystkim, nawet z najbardziej wstydliwym czy intymnym problemem.
Momentami stała tylko z boku, przyglądając się Kurtowi i Anice, a kiedy pytali ją o zdanie w jakiejś sprawie pozostawała bezstronna, woląc nie przeważać szali zwycięstwa któregokolwiek z nich. Kurt był całkiem przyjaznym facetem, z którym można było pogawędzić o wszystkim, od rzeczy poważnych zaczynając na dziwactwach i pierdołach kończąc, ale nigdy nie spoufalała się z nim tak, jak z jego siostrą. Babska solidarność, czy jakoś tak.
Otworzyła szeroko oczy, kiedy otworzył jej drzwi Kurt i nie zdołała nic powiedzieć, kiedy ten wciągnął ją do mieszkania, nadal trzymając w dłoni zmaltretowaną pomarańczę.
- Nie idę... - mruknęła cicho, ale zrozumiała, że mógł ją opacznie zrozumieć. - Nigdzie się nie wybieram. Poczekam - odparła z delikatnym uśmiechem. Skoro nie było Aniki, sprawa, z którą do niej przyszła, mogła poczekać i mogła przy okazji wykonać misję z Kurtem, który wydawał się być entuzjastycznie do niej nastawiony. Uśmiechnęła się delikatnie, kiedy wrócił z marynarką. Nie należała do tych dziewcząt, które śliniły się na widok facetów i mizdrzyły na każdym ich kroku. Utrzymywała dystans, bo nie miała pojęcia, jak z takimi utrzymywać inne relacje, wybiegające poza zakres koleżeństwa.
Amelie wcale nie była tyranem, choć metoda karnych brzuszków była w jej ustach postrachem dla każdego znajomego. Ot, wynalazła sobie taką metodę mobilizacji ludzi. W każdym jednak razie, kilka ćwiczeń fizycznych którymi katowała Kurta, miały na celu tylko jego dobro i szybkie postępy w nauce, bo to akurat panienka Morel wiedziała z doświadczenia. Przez to, że sama była raczej wysportowana istotką, zdecydowanie łatwiej było jej później zapanować nad własnym ciałem i mięśniami, gdy te były w miarę wyrobione. Bo i żadna nie była z niej kulturystka, ani maniaczka sportu, gdyż w grach zespołowych raczej marnie się odnajdywała, ale za to uwielbiała biegać, pływać, wszystko co dało się robić w pojedynkę. Była to mała odskocznia, zważając na jej przyjazny charakter i nieprzemożoną chęć do prowadzenia rozmów. Tylko przy ćwiczeniach, szkicowaniu i szyciu siedziała cicho, w innych wypadkach nie było mowy, by nie dodała czegoś od siebie. Nawet, gdy wkopała się w tarapaty, nawet gdy czuła się nieswojo, a policzki się rumieniły, Amelie zawsze musiała coś palnąć, często nie do końca świadomie i nie specjalnie z sensem. No, ale już taka była. Dziwna... Ale ludzie jakoś ją znosili, a podobno nawet i lubili.
Kiedy drzwi się otworzyły, Amelie nie oczekiwała jakiegoś niezwykłego, a już na pewno nie radosnego powitania, jednak zamknięcie jej drzwi tuż przed nosem, mocno ją zaskoczyło. Do tego stopnia, że uśmiech z tych malinowych usteczek znikł, a brwi zmarszczyły się w wyrazie zdumienia, a może niezadowolenia? Na szczęście, zaraz udało jej się ponownie ujrzeć twarz Kurta. Słysząc jego słowa i widząc, tą niezbyt zadowoloną minę, kąciki jej ust delikatnie drgnęły w półuśmiechu. Czy naprawdę wydawała mu się, aż tak straszna? Czy była naprawdę tak okrutnym tyranem? Przecież chciała dobrze...
- Wyśmienicie.- skwitowała swoim radosnym głosem, wyciągając przed siebie dłoń w której trzymała papierową torbę z pieczywem. Liczyła, że może to okaże się jej kartą przetargową i jednak zachęci chłopaka do wpuszczenia jej do środka.- Udało mi się upolować ostatnie croissanty. Oczywiście bez czekolady.- mrugnęła do niego, chcąc pokazać, że pamiętała o fakcie, iż Kurt nie jada takich rzeczy, co jej zdaniem nie było niczym złym, bo i sama potrafiła być wybredna. O, nie lubiła mango, jako samego owocu, co innego jego przetwory. W każdym razie na pewno nie jadała wszystkiego. A już najmniej tykała się mięsa.
Norah nie uważała, aby rodzeństwo powinno być zgodne we wszystkim. Nie powinno też myśleć identycznie, ale powinno być do siebie podobne. Chociaż odrobinkę, a ona w relacji Anika-Kurt znajdywała same różnice, ale może dlatego, że nie wnikała za bardzo w to, jak się wobec zachowują, jak się do siebie odzywają. Nie chciała też stawać między młotem i kowadłem, dlatego odsuwała się w bok i najczęściej znikała, pozostawiając Aignerów samym sobie.
Wolała nie zastanawiać się, jakby to było, gdyby ona miała brata albo siostrę. Może nawet miała, przecież nie znała swoich biologicznych rodziców i nie chciała znać. A innych nie miała. Niewiele osób chciało adoptować niewidomą dziewczynkę, chociaż wielu było jej żal i ogromne ilości osób jej współczuły, sprawiając, że czuła się źle. Że czuła się inna.
- Zakupy? - uniosła obie brwi ku górze, kiedy wyszli z mieszkania i przestąpiła z nogi na nogę, wsuwając dłonie do kieszeni krótkich spodenek. - Niekoniecznie podobają mi się rzeczy, do których wzdychają inni - zauważyła, ostrzegając go tym samym. Norah nosiła to, co wpadło jej w oko. Nieważne, czy było modne, czy raczej sprzed czterech sezonów.
Uśmiechnęła się jednak pogodnie, kiedy zatytułował ją "skrzatem". Być może, na początku jej to przeszkadzało, ale przywykła do takiej formy i nie narzekała. Brzmiało to całkiem sympatycznie i pasowało do niewysokiej, chudziutkiej dziewczyny, która w swoim bycie była nieco eteryczna.
Wzięła zdjęcie, przedstawiające nastolatkę i uniosła ponownie brwi ku górze, drapiąc się lekko po policzku. Szła chodnikiem, obok Kurta, nawet nie spoglądając na drogę przed siebie, co mogło źle się skończyć, ale skupiła się na sylwetce nastolatki.
- Masz jakieś wyobrażenie? - spytała ostrożnie, tym razem zerkając na wyższego do siebie Kurta, przez co musiała zadrzeć głowę ku górze i zmarszczyła lekko nosek, układając usta w dzióbek. Musieli zrobić coś, aby dziewczynka wyglądała dobrze. Prawda?
Dwóch stylistów z piekła rodem: Norah i Kurt wzięli sprawę z swoje łapki, co nie wróżyło nic dobrego. Ale zabawa szykowała się niezła.
Gdyby tylko Amelie usłyszała opinię Kurta na swój temat, na pewno zrobiłoby się jej niewyobrażalnie przykro. Bo przecież nie była zła, nie tyranizowała go z jakąś dziką premedytacją, ani tym bardziej nie robiła tego dla swojej chorej satysfakcji. Panienka Morel naprawdę chciała dobrze, a już na pewno zależało jej na dobrobycie Kurta, zwłaszcza, by jego program wyszedł możliwie najlepiej. On zadzwonił, On poprosił, On chciał, a ona tylko się zgodziła. Ponieważ jednak była dziewczęciem upartym, raz postawiony cel musiała doprowadzić do skutku. Nigdy nie robiła nic na odczepnego, byle jak, czy bez zapału. Wszystko musiało być po prostu dobrze, jeśli nie świetnie. Taki już miała charakter, najprawdopodobniej odziedziczony po matce, który niestety, ale tworzył z niej postać niepozornej pani dyktator w oczach Kurta.
Weszła niepewnym krokiem do mieszkania, powoli tracąc swój zapał, bo widząc zachowanie chłopaka, jego nikłe zainteresowanie jej przyjściem, wcale nie nastrajał jej pozytywnie. Pewnie gdyby nie była tak uparta, najprawdopodobniej zabronowała by mu przesunięcie zajęć. No, ale pomimo swojej dziewczęcej niewinności i dobrotliwości, niestety wiedziała, że odpuścić nie można. Wbrew pozorom z Kurtem było dokładnie tak jak z jej małymi podopiecznymi, bo i z niego bywało czasami, a zwłaszcza w takich chwilach jak ta, duże dziecko.
- Mhh... nie, nie sądzę. Znaczy możemy najpierw spróbować tak, a gdy okaże się to niebezpieczne, to najwyżej zdecydujemy się na przemeblowanie. Może tak być?- spojrzała na Kurta, ze swoim promiennym uśmiechem na ustach, który ewidentnie dodawał jej uroku i nadawał łagodnego, doprawdy przyjaznego wyrazu. Ona naprawdę nie była taka groźna i zła.
Całe szczęście, że Kurt większość swoich błyskotliwych myśli zachowywał dla siebie, w ogóle nie wymawiając nic z nimi związanego na głos. W przeciwnym razie jej na poważnie nie byłoby tutaj, a drzwi zapewne byłyby wyłamane po użyciu siły, z jaką trzasnęłaby nimi w szale. Zdecydowanie nie doceniał własnej siostry. To, że ona nie wierzyła w swoje siły to co innego. Ale chyba normalnym jest, że każdy cywilizowany człowiek kojarzy, do czego służy zielony obraz w tle podczas nagrywania filmów czy robienia zdjęć. Na szczęście (dla niego) zachowywał resztki rozsądku i starał się normalnie traktować pobyt siostry w jego mieszkaniu, który na pewno nie zakończy się prędko. Czuła się lekko podirytowana i skrępowana, kiedy stał nad jej uchem i zaglądał do małego pokoju, który miała zająć. Czekało ją sporo pracy. Nie załamywało jej to, wręcz przeciwnie - nie mogła się doczekać, aż się tutaj już po swojemu urządzi. Nawet zaczęła przypisywać sobie odpowiednie miejsca. Zaraz pewnie wybierze się do Ikei po jakiejś tanie meble, żeby miała chociaż co gdzie włożyć. I już wiedziała, że póki co będzie to odskocznia od tego, co dzieje się z mieszkaniem. Zanim zacznie wdrażać swój niecny plan, musi sama skombinować sobie własne gniazdko.
Materac wylądował pod oknem, tam, gdzie doskonale się prezentował. Był dosyć wygodny, kiedy zaczęła go testować. Na pewno przywyknie i nawet zacznie się wysypiać.
- To może być całkiem niezła przygoda - mruknęła pod nosem, cytując jedną z przeczytanych książek, kiedy brat zniknął za drzwiami. Po raz kolejny ogarnęła przestrzeń wzrokiem.
Tym razem była szybsza od niego. Odstawiła tylko parę pudełek na bok, szukając paru najpotrzebniejszych rzeczy i była gotowa.
Jej nie przeszkadzały promienie słoneczne. Zaczęła nawet martwić się o brata, że stał się jakimś cholernym wampirem.
- Kiedy ostatnim razem wyszedłeś na miasto? - uniosła brwi w komicznej minie, zamykając drzwi do klatki za nimi i wskazując kciukiem w prawo. Tam gdzieś była całkiem niezła knajpka. - Mam ochotę na naleśniki.
[Wymyśl powiązanie, a ja zacznę ;D]
[A Kurta gdzieś posiało ;<]
Prześlij komentarz