Szesnasty lutego tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku był jednym z najszczęśliwszych dni w życiu państwa O'Callaghan. Właśnie tej mroźnej nocy po długich godzinach, które wydawały się dla matki torturą, Landon łaskawie zechciał wyjść na świat. Donośnym krzykiem, który potoczył się po całym szpitalu, oznajmił swoje pojawienie się.
Był jedynakiem i od samego początku pokładano w nim wielkie nadzieje. Miał ukończyć szkoły wraz z wszystkimi możliwymi zajęciami pozalekcyjnymi, a następnie objąć posadę w kancelarii prawnej swego ojca. Niestety, wszystkie plany runęły w gruzach, kiedy Landon wkroczył w etap dorastania. Schludny do tej pory pokój zamienił się w mroczną graciarnię, zapełnioną muzycznym sprzętem oraz plakatami na ścianach. W wieku piętnastu lat pojawił się pierwszy kolczyk, rok później tatuaż. Ciemnowłosy wkręcił się w zdobienie ciała i po pewnym czasie stało się to pewnego rodzaju pasją, jak i uzależnieniem. W tym wypadku rodzice byli bezsilni, bo żadne kary nie działały na młodego buntownika. Wręcz przeciwnie - jeszcze bardziej motywowały go do działania.
Jakby tego było mało nastolatek postanowił założyć zespół i ani mu się śniło pójście w ślady ojca. Powodowało to ciągłe kłótnie w domu O'Callaghanów, kończące się niejednokrotnie potłuczonymi talerzami i milczeniem przez kolejny tydzień. Mimo to rodzice Landona na siłę próbowali przed znajomymi zgrywać idealną rodzinę, a nieobecność syna na ważnych bankietach wyjaśniali chorobą lub nauką.
Wszystko zmieniło się w jego dwudzieste urodziny. Podczas wieczornej kolacji oznajmił rodzicom, iż wyjeżdża do Amsterdamu, gdzie wraz z zespołem podpisali kontrakt. Nietrudno się domyślić, że wybuchła kolejna awantura. Dlatego pod osłoną nocy Landon wyniósł się z rodzinnego domu, zabierając ze sobą swoje najważniejsze rzeczy i kosztowności. Parę godzin później siedział już w samolocie, który kierował się do Holandii.
Landon już od najmłodszych lat przewyższał rówieśników co najmniej o głowę. Obecnie mierzy metr dziewięćdziesiąt i nadal pozostaje chudzielcem z tatuażami na rękach, torsie i podbrzuszu. Do innych modyfikacji możemy zaliczyć kolczyk w wardze, karku oraz prawym sutku. I żeby uprzedzić wszystkie pytania - tak, bolało i nie, nie żałuje. Jest dumny ze wszystkich swoich dzieł na ciele i nawet gdyby miał podjąć decyzję o tych zabiegach jeszcze raz, z pewnością i tak by je zrobił.
Tęczówki chłopaka mają chłodną, błękitną barwę, nasyconą także zimnym kolorem stalowym. Dzięki temu brunet potrafi zmrozić spojrzeniem, aczkolwiek zazwyczaj w jego oczach igrają ciepłe iskierki.
Landonowi daleko jest do stereotypowego ideału. Wychował się w bogatym domu i delikatnie mówiąc, traktowano go jak świętą krowę. Jedyne dziecko zamożnego państwa miało wszystko, czego tylko zapragnęło. Nauczył się manipulować ludźmi i często to wykorzystuje, choć nie zawsze do końca świadomie. Praca w zespole uświadomiła mu, że inni ludzie także się liczą i od tego czasu stara się zmienić swoje egoistyczne nastawienie do świata. Bywa leniwy, a jednocześnie uparcie dążący do spełnienia wyznaczonych sobie celów. Lubi rzucać sarkastyczne uwagi, a potem śmiać się z tych, którzy wzięli jego słowa na serio. Zazwyczaj jednak jest całkiem miłym gościem z dobrym poczuciem humoru, który jest duszą towarzystwa. Na jego przyjaźń trzeba jednak zapracować, gdyż ot tak nie obdarza ludzi zaufaniem.
Landon O'Callaghan
22 lata
basista zespołu High
__________________________________
jest i Lanny! strasznie fajnie mi do niego wrócić, mam nadzieję, że karta postaci znośna. c;
najlepsze wątki to te najbardziej pokręcone!
najlepsze wątki to te najbardziej pokręcone!
wizerunku użyczył Andy Biersak. :3
133 komentarze:
[Wytnij, wklej do notatnika, skopiuj i wklej jako zwykły tekst na bloga ;D Waaaaa! <3 Ten pierwszy gif cudowny! Lepiej mu w krótkich włoskach i nie tak zostanie! Będziesz dzisiaj? :D]
[http://24.media.tumblr.com/tumblr_m75vc60DDC1rt9u53o1_500.jpg *.* To ja zacznę. Podobnie, jak ostatnio, ale dobrze będzie wrócić do tamtego miejsca, co? Zacząć, jak sobie pykają w coś? ;D]
[ hahaha, Landon XD kolejna stara postać; D ]
[Ja go sobie będę wyobrażać tak, jak na pierwszym gifie - orgazm ;D]
- Jesteś głupi - burknęła, kiedy w kolejnym meczu miał więcej zabić od niej. Nieważne, jakby go rozpraszała i tak zdołał z nią wygrać. Na szczęście, byli razem w drużynie. Przysunęła się bliżej niego, nadal dzierżąc joystick w łapce. Druga rączką sięgnęła po szklankę z whiskey i wypiła trunek do dna. A co! Nie będzie się pieprzyć z procentami. Dolała sobie i Landonowi, a potem usiadła na jego wyprostowanych nogach.
- Jesteś głupi - powtórzyła. Może i była dorosłą kobieta. Może i była matką, ale czasami potrzebowała takich wieczorów, jak ten. Uśmiechnęła się promiennie, niczym słoneczko i znowu umoczyła usta w whiskey. Zasłaniała, dość skutecznie, Landowi ekran, ale i samej sobie uniemożliwiała grę. Trudno. I tak wygrają.
- Gili-gili? - odłożyła szklaneczkę na pobliski stolik i odgarnęła farbowane blond włosy za ucho, wyciągając łapki w stronę mężczyzny, ot. Gili-gili i koniec dyskusji.
Może i piła, dobrze się bawiła, śmiała i wydurniała, ale nie było tak, że zapominała o Lucasie. Wiedziała, że jej synek jest bezpieczny ze swoją opiekunką i nikomu krzywda się nie dzieje. Nie chciała zostać zrzędzącą kurą domową, a Landon skutecznie jej w tym pomagał.
[ miałyśmyy! XD ale liczył sobie może z cztery komentarze?
więc kto zaczyna? ; D ]
[Będą razem na jakiejś domówce? :D Bran będzie jedną z nielicznych trzeźwych, jak zwykle. I nie wiem, jakiś facet będzie uparty do tego stopnia, że zacznie ją macać. A co potem - się zobaczy :D Jeśli tak, to nawet ja zacznę.]
[ ale tym razem bez kotka, okej? ; D i nie gadaj mi tu nic o karcie, ja sama właśnie piszę nową, bo ta stara mnie dobijaa XD ]
Dzieciaki. Nie bała się używać tego określenia względem siebie samej i Landona, ale tylko w jego towarzystwie. Być może ich znajomość rozpoczęła się stosunkowo dziwnie, albowiem kto normalny umawia się z gościem z internetu, któremu kumple założyli konto dla zabawy? Nie chciała być traktowana, jak zabawa, ale wyszło inaczej. I nie żałowała, bo chcąc nie chcąc, Landonek stał się jej best friendem i krótko mówiąc - miał przewalone.
Westchnęła, słysząc coś o swojej blond czuprynie, ale wcale się nie cofnęła. O nie, nie, nie. Przysunęła się bliżej, wygodniej siadając na jego udach i ułożyła usta w dzióbek. Nie spodziewała się tego, chociaż powinna, kiedy Lan złapał ją za nadgarstki. Uniosła obie brwi ku górze, udając nadzwyczaj zszokowaną.
- Ja umiem przegrywać... - fuknęła i oparła swoje czoło o jego, wiercąc i kręcąc nadgarstkami, tym samym próbując je uwolnić z lekkiego uścisku. Gdyby chciała, mogłaby je wyrwać, ale co wtedy byłaby za frajda? Nijaka.
Narcisse nigdy do normalnych nie należała, dlatego bez żadnego skrępowania, chociaż to też pewnie wina alkoholu, ugryzła go w nos, a zaraz potem musnęła go ustami.
- Puść albo cię zjem... - wyszczerzyła zęby, niczym rasowy drapieżca, ale w jej oczach błyskały radosne ogniki. Przechyliła głowę lekko bok, udając teraz niezwykle niewinną i delikatną dziewuszkę.
[W krótkich to on niezła dupa jest <3]
Cholerna domówka.
Brandi nie lubiła domówek, wolała ogniska, ludzie przynajmniej zachowywali się... jakoś, a gdy mieli ochotę na seks lub na coś innego, szli w stronę lasu i nikomu nie przeszkadzali. Następne dwa tygodnie chorowali na zapalenie płuc, ale co tam. Bran przynajmniej miała spokój. Na domówkach, niestety, ludzie chlali na umór, bo wiedzieli, że gdziekolwiek nie zasną, przeżyją. O trzeciej na tych gorszych - a ta niewątpliwie taka była - ludzie siadali w kółko i zaczynali się całować z kim popadnie. Tak więc... Brandi nie lubiła domówek.
Siedziała na kanapie i znudzonym wzrokiem oglądała pijanych ludzi. Ktoś się z kimś całował, ktoś pił do lustra i był zdziwiony, że towarzysz ciągle mu przerywa, ktoś usiłował tańczyć, choć wyglądało to raczej jak atak paralityka. Jakaś dziewczyna zaczęła gryźć innych po nogach. Norma.
W pewnym momencie Brandi zauważyła, że w jej kierunku idzie totalnie napruty facet. Usiadł, położył rękę na Jonesowym kolanie i zagaił, usiłując wypowiedzieć choć jedno normalne zdanie. Nie udało mu się.
- Zabierz tę łapę, ok? - rzekła ostro Brandi.
On jednak nie zamierzał. Pchał ją dalej. Jones więc odstawiła kieliszek z winem i zacisnęła pięść. Nie powinna tego robić, ale skoro słowa nie działają...
Dlaczego miałaby mu wymierzyć siarczysty policzek? Przynajmniej jego kumple podawali się za jego i przyprowadzili chłopaka, którego zdjęcia widziała, o którym już co nieco wiedziała. Gorzej byłoby, gdyby okazało się, że stanęłaby na drodze jakiegoś osiłka, któremu zależałoby tylko na jednym. Landon taki nie był. Nie był osiłkiem i nie zależało mu tylko na jednym, ot. Landonek po pewnym czasie stał się jej przytulanką, jej drugim skarbem, zaraz po Lucasie i drugim najważniejszym w życiu mężczyzną. Mogła go wyzywać od głupich i tym podobnych, ale on doskonale wiedział, że wcale tak nie myśl. Wszak, momentami zachowywali się naprawdę bardzo, bardzo dojrzale i oboje wiedzieli, kiedy nie brać swoich słów na poważnie. Z resztą, udobruchanie Landona też nie należało do trudnych spraw.
- Bon appetit, monsieur - rzekła z udawanym francuskim akcentem i zagryzła lekko dolną wargę. Uwielbiała spoglądać w jego oczy. Nigdy nie potrafiła jasno określić ich koloru, ale były chłodnej barwy, a mimo to, widniały w nich ciepłe ogniki. Uśmiechnęła się promiennie.
- Wykorzystujesz fakt, że jesteś silniejszy, samcze - mruknęła zadziornie, wykorzystując fakt, że się nad nią pochyla i objęła go nogami w biodrach. Dwuznaczna pozycja, ale co tam.
[Może pooglądaj jego videoblog na yt i prób print screeny? :D]
[ hahaha XD a widzisz! kotek wszystko Ci przypomniał ; D ]
- Dwanaście pięćdziesiąt - podliczyła ostatnią klientkę tego dnia, po czym z uśmiechem wyciągnęła dłoń po należne pieniądze. Z uśmiechem wydała starszej pani resztę, po czym postawiła przed nią filiżankę kawy i talerzyk z szarlotką. - Smacznego - dodała jeszcze, a gdy kobieta skierowała się do swojego stolika, Carlie podskoczyła radośnie w miejscu. Rozwiązała fartuszek, powiesiła go na wieszaku i łapiąc w biegu torbę, przeskoczyła przez ladę. Pomachała szefowi na do widzenia, po czym z całej siły pchnęła drzwi kawiarni.
Była ósma rano, a ona, pomimo całonocnej zmiany, w ogóle nie odczuwała zmęczenia. Być może wiązało się to z początkiem weekendu, a może z początkiem wakacji? Sama tego nie wiedziała, najważniejsze było to, że w końcu mogła wyjść na miasto, spotykać się z ludźmi, chodzić od klubu do klubu i w końcu się bawić.
A skoro mowa o ludziach..
Właśnie chciała przejść przez przejście dla pieszych, kiedy ktoś mocno złapał ją mocno za ramię, ciągnąc do tyłu.
- Co do chole.. Landon! - krzyknęła, kiedy zorientowała się któż taki odsunął ją w tak brutalny sposób od ulicy. - Jezu, wieki cię nie widziałam! Co ty tu robisz? - spytała, kątem oka spoglądając na światła. Och, było czerwone, a więc zagadka rozwiązana, wiadomo już czemu chłopak zamiast się z nią przywitać, zachował się w taki a nie inny sposób.
Brandi była coraz bardziej pod wrażeniem. W Londynie starała się nie przebywać w towarzystwie mężczyzn, teraz zaś głównie oni ją otaczali. I coraz więcej widziała w nich dobrych stron. Głównie takich, które pozwalały jej być choć na chwilę tą słabszą stroną.
- Nie... Znaczy tak, dziękuję - powiedziała, spoglądając na tamtego chłopaczka; przysiadł się do jakiejś półprzytomnej dziewczyny i zaczął ją macać po kolanie. Bran odwróciła się, czując narastające obrzydzenie do takiego typu panów. - Myślałam, że zniszczę tę domówkę bardziej niż to możliwe, rozbijając mu na czole jakąś butelkę.
Poczuła, że musi wyjść. Tylko gdzie będzie Emily? A... nieważne, prawdopodobnie dawno się schlała i nawet nie zauważy, że Brandi wyszła. Tak więc Jones przelazła przez kanapę, ominęła rozbity wazon i jakąś doniczkę i, odstawiwszy niedopite wino na stoliku, ruszyła w stronę wyjścia.
Czas do domu, Bran była pewna, że za chwilę zjawi się tutaj policja i spiszą połowę obecnych.
Mogła mu gotować, prać, prasować, układać do szafek, ale... Nie było to zbytnio w jej guście. Cyźka nie należała do pedantów, którzy dbają o porządek. Ale uwielbiała buszować w kuchni - piekła ciasta i babeczki, gotowała różne wymyślne dania, które nawet Landonowi do głowy nie wpadły, a już miał je na stole. Jak pić - to tylko z Landonem. Jak płakać - to też z nim.
W pewnym sensie go kochała, ale nigdy nie powiedziała tego na głos, bo uznawała, że byłoby to nie na miejscu. Wymrukiwała: "Uwielbiam cię", ale po chwili dodawała "Głupku" i wszystko traciło swój urok, ale to właśnie była Cyzia. Głupia, wiecznie roześmiana blondyneczka, mająca Landona za swojego księcia z bajki, ot.
Uwielbiała też jego brytyjski akcent, jak większość kobiet miała słabość do tego, jak mówił - zdarzało jej się nawet do tego przymuszać biednego pana Brytyjczyka, który spełniał jej zachcianki.
- Dobrze wiesz, że to jest niemożliwe, samcze - odparła, nie zmieniając przezwiska na "głupek". W tej sytuacji "samiec" było bardziej odpowiednie. Samica nie brzmiało tak... Tak, jak powinno, ale nie zamierzała narzekać. Gdyby się wysiliła, mogłaby dziabnąć go w nos, ale nie kontrolowałaby wtedy za bardzo swojego ciała i mogłaby zrobić mu jeszcze krzywdę.
Uniosła lekko głowę ku górze, mocniej obejmując go w biodrach.
- I co? Zjesz mnie, twardzielu?
Zaśmiała się cicho, kiedy przyjrzała się uważniej chłopakowi. Faktycznie, pobudka o tak wczesnej porze doprawdy mu nie służyła. Podkrążone i lekko zaczerwienione oczy, wręcz nienaturalna bladość skóry i widoczny już na pierwszy rzut oka męczący go kacyk.
- Kolejna impreza zaliczona? - spytała, poprawiając spadającą jej z ramienia torbę. Po chwili dopiero zorientowała się, że nie podziękowała jeszcze chłopakowi za to, że zapewne uratował ją od wejścia prosto pod koła samochodu. - Tak w ogóle, to wielkie dzięki - powiedziała, wskazując na jezdnię. Uśmiechnęła się lekko do chłopaka, po czym rozejrzała się dookoła. - Bardzo ci się spieszy? - zadała kolejne pytanie. No bo przecież powinna mu się jakoś odwdzięczyć, prawda?
To był duży plus - czysta łazienka. Narcisse pamiętała kilka swoich randek, a potem trafiła do wysprzątanego na błysk mieszkania, dostała lampkę wykwintnego wina, a pan prawdopodobnie czekał na numerek. Prawda była taka, że wymigiwała się tym, iż musi skoczyć do łazienki. A wtedy? Koszmar. Niedomyte kafelki, pięć par bokserek pod zlewem, brudna wanna lub zatkany zlew. I nieprzyjemny zapach męskiego, starego potu.
Werdykt: numerka nie będzie.
Może i nie byli parą, ale Cissy miała dziwne przeczucie, że kiedy Landon oznajmi jej, że idzie na randkę albo, że ma dziewczynę, to będzie cholernie zazdrosna, ot. I nie będzie nad sobą panować. Znała jednak umiar i nie chciała niszczyć życia najlepszemu przyjacielowi.
- Noc jest długa... - zauważyła, a potem przechyliła głowę w bok, przyciągając nieco ramiona ku górze, bliżej szyi, jakby próbowała się ochronić. Zaśmiała się perliście, zagryzając wargę. - Łaskoczesz! - zawołała, przymykając powieki, nie chcąc po sobie dać poznać, że wraz z lekkim przygryzieniem płatka ucha, po jej ciele przebiegł prawie niewyczuwany dreszczyk.
- Ostrzegam, udka nie będą smaczne - mruknęła, nadal rozbawiona, unosząc jedną powiekę, aby niebieskim okiem obserwować poczynania ciemnowłosego.
Uniosła brew, spoglądając na ziewającego Landona. Niee, kościotupem już takim nie był, parę miesięcy temu było naprawdę o wiele gorzej, wtedy to nawet zastanawiała się jakim cudem utrzymuje się on na tych swoich chudziutkich nóżkach. Choć z drugiej strony ona również ilością tłuszczu nie grzeszyła i zapewne gdyby nie mięśnie, które nabyła podczas treningów, wyglądałaby gorzej niż on.
- W takim razie co powiesz na gorącą kawę i śniadanie do tego? - spytała, wskazując kawiarnię którą dopiero co opuściła. Sprzeciwu co prawda by nie uznała, bo przecież poranek trzeba było rozpocząć od czegoś porządnego, ale by sprawić wrażenie kulturalnej trzeba było się najpierw zapytać zapraszanego. A przynajmniej tak mówiły książki o dobrym wychowaniu. Śmieszne, prawda? No bo po co pytać skoro i tak zawsze stawiało się na swoim? Paranoja jakaś..
- Miała być cała noc... - mruknęła z udawanym smutkiem, jakby specjalnie była niegrzeczna i naprawdę chciała tego, aby Landon ją więził. Może i tak było, ale nie wypowiadała tego na głos, no bo jak? Chłopak był jej przyjacielem i może się nie szufladkowali, to jednak przy ludziach nazywali się przyjaciółmi. Zazdrosna o Landona byłaby i Cyźka, właściwie cały czas była, dlatego wolała mieć go przy sobie, tak samo było z jej synem, ale to był dwie różne, chociaż w pewnym zakresie bardzo zbliżone do siebie relacje.
- Wygrałam - oznajmiła, kiedy O'Callaghan puścił jej nadgarstki i wrócił na swoje miejsce. Przygryzane przez niego ucho przyjemnie mrowiło, ale ona zachowywała się, jakby nigdy nic. Uśmiechnęła się i usiadła obok, nogi przerzucając przez jego uda i opierając je na posadzce. Objęła go ramionami i przytuliła się do niego, obejmując go "mocno" swoimi ramionkami.
- To ja będę więzić ciebie... - mruknęła, wtulając się w Landona, ot. Po grze i wygłupach przychodziła na chwila na odrobinę czułości. Zadarła lekko głowę ku górze, muskając ustami jego żuchwę. Dobrze było mieć kogoś takiego, nigdy nie zaprzeczała w tej kwestii.
[ zorientowałam się ; ]
[ Witam! :D Coś mi się wydaje, że na poprzednim blogu mięliśmy wątek... Ale chyba się szybko urwał. Zaczęłabym, tylko mi powiedz, czy będzie ci takie coś pasować: mogliby już się znać, skoro kiedyś tam wątek był. Landon mógłby być w jakimś klubie, gdzie aktualnie odbywa się noc talentów, czy coś. Jeden z mini koncertów dawałaby właśnie moja Angel, a Lanny by ją rozpoznał... Chyba na nic lepszego nie wpadnę ;/ ]
Roześmiała się cicho, słysząc z jakimi zarzutami mogłaby skierować się do sądu. Ostatnie na czym mogło jej zależeć, to wtrącenie Landona do kicia. Bo... Gdyby go nie było, to co stałoby się z Cyźką?
Może i kiedyś żyła bez niego, nie znała go i nawet nie kojarzyła, ale fakt faktem, Landon zapełnił pewną pustkę, która dominowała w serduszku panny Blueberg, nawet z namiastką, więc teraz - gdyby sobie zniknął, pustka byłaby o wiele większa i bardziej bolesna. Nie dopuszczała do siebie myśli, że Lanny'ego może zabraknąć. Tak samo, że może go pragnąć w sensie cielesnym, fizycznym.
Problem polegał na tym, że była skłonna te pragnienie zdusić tylko po to, aby nie stracić przyjaciela, ale ileż można się opierać temu wszystkiemu? Im bardziej przywiązywała się do Landona, tym ciężej było wytrzymać jego bliskość. Nie dawała tego po sobie poznać, bo nie chciała, aby miał jej to za złe.
- Więc będę cię długo więzić... Całe życie. I nie wypuszczę cię na śniadanie - mruknęła, chcąc kontynuować swój wywód o tym, jakie okropne może być to więzienie, ale wtedy jej usta spotkały wargi Landona i zaniemówiła. W końcu, w trakcie pocałunku nie wypadało gadać. Przymknęła powieki i zamiast się odsunąć, pocałowała go nieco pewniej.
To było przyjemne. Zbyt przyjemne.
* z nawiązką, nie namiastką... ;D
Brandi była mu wdzięczna, mimo wszystko. Gdyby sama musiała się bronić, byłoby bardzo brutalnie, więc ostatecznie kilka osób by się pobiło. Więc tak, dziękowała, że nie była przyczyną większej rozróby.
Zerknęła na chłopaka i uśmiechnęła się radośnie. Och, "mój wybawca"!
- Dzięki. Ale mieszkam dość daleko... jeśli chce Ci się jechać autobusem jakieś czterdzieści minut... - powiedziała, wzruszając ramionami.
Cóż to, czyżby ten człowiek uznał, że będzie jej bronić całą noc? Nie, żeby przeszkadzało to Brandi, nie, żeby go podejrzewała o coś, ale to było dość dziwne, zwłaszcza, że w Londynie zazwyczaj musiała sobie radzić sama - i doprawdy była w tym niezła. Nie znaczyło to, że zawsze wychodziła z opresji bez żadnego uszczerbku, choćby psychicznego. Nie została jednak nigdy zgwałcona, a to chyba coś znaczy, prawda?
- O, mój autobus już jedzie - powiedziała Brandi, widząc nadjeżdżający pojazd.
Cóż, ona zastrzeżeń do jego budowy ciała mieć nie będzie, dopóki nie zniknie pewność, iż chłopak je jak każdy normalny człowiek. W końcu studiowała medycynę, a więc widziała ludzi, którzy wyglądali jeszcze gorzej niż on pomimo tego, że jedli jak za trzech. A wzrostem mogli oni z Landonem spokojnie konkurować. Czyli w skrócie: dopóki, dopóty chłopak będzie się porządnie odżywiał, ona nie będzie zwracać uwagi na jego nienaturalnie chude ciało.
Śmiejąc się cicho przekroczyła próg kawiarni, po czym skierowała się do ulubionego stolika. To właśnie tutaj, o tej porze, przychodzili ludzie tacy jak on. Niewyspani, zmęczeni i potrzebujący kofeinowego kopa.
- Więc jaką kawę sobie życzysz? - spytała, kiedy chłopak zajął miejsce po przeciwnej stronie stolika. - No i oczywiście jaką chcesz jajecznicę, bo śniadanie zjeść też trzeba - uśmiechnęła się do niego, gestem dłoni przywołując do siebie kelnerkę. I choć teoretycznie ona mogłaby ich obslużyć, to przecież jej zmiana się już skończyła, niech więc inni zapracują teraz na swoją wypłatę.
[ Pewnie :D ]
Nie wiedziała, czy to był sen, czy wszystko zaczęło wracać do normalności. Siostra wróciła, a to było dla niej najważniejsze. W końcu ciągle obwiniała się za jej wyjazd, nie mogła o tym zapomnieć, chciała jakoś odpokutować. Ale teraz, gdy sprawy zaczęły przybierać normalnego tempa, Angel wreszcie mogła wyluzować.
Nocą, przy towarzystwie jedynie swojej gitary zmierzała ku jednemu z ulubionych klubów, aby dać mały koncert. Trochę gotówki jej się przyda, a poza tym dziewczyna czerpała z tego ogromną przyjemność.
Gdy była już na miejscu, usiadła na stołku barowym, zamówiła trunek. Oglądała występy innych chętnych. Jedni śpiewać i grać potrafili, inny przyszli tu tylko dla zabawy. Kiedy nadeszła i jej kolej, dopiła do końca alkohol i poszła na scenę. Usiadła na krześle, a potem zaczęła grać melodie spokojną, wpadającą w ucho. Jej delikatny, ale jednocześnie mocny głos rozbrzmiewał po sali wypełnionej widzami, grała spokojnie. Z jej ust wypływały słowa, które tworzyły pewną historię, opowiadały o niej, choć nikt nie mógł o tym wiedzieć. Może tylko ci, którzy sami tworzyli i znajdowali się w podobnej sytuacji.
Brandi kupiła bilet i usiadła obok chłopaka.
- Brandi - rzekła, ściskając jego dłoń. - Ja osobiście imprez nie lubię, rzadko bywam, a jeśli już, to na ogniskach, grillach i tego typu imprezach. Domówki mnie rzadko kręcą, zwłaszcza takie, jak ta - powiedziała.
Bicie się nie było czymś, za czym Brandi przepadała, ale czasami trzeba było komuś przyłożyć - zwłaszcza facetom, dziewczyny były mniej napastliwe. Nie było to jednak sportem, hobby, raczej niemiłą koniecznością.
W autobusie byli oni, jakiś narkoman, który uśmiechał się i mówił do kasownika, czwórka naprutych gości i dwójka dorosłych ludzi. Brandi ziewnęła, jednocześnie wyglądając za okno. Miasto nocą wyglądało naprawdę pięknie.
- Jeszcze raz dzięki za pomoc z tamtym chamem - powiedziała.
Nie powinna była tego kontynuować. Powinna się odsunąć, dać mu spokój, wypić jeszcze szklaneczkę whiskey i pójść spać. Poinformowała Amelie, która opiekowała się Lucasem, że raczej nie wróci na noc. Często spędzała wieczory z Landonem, ale nieco rzadziej została u niego aż do rana.
Odsunęła się również, nie mogąc nic poradzić na to, że delikatne rumieńce pojawiły się na jej bladych policzkach. Chrząknęła nieznacznie, zaczesując włosy do tyłu i spojrzała na Landona, uśmiechając się figlarnie.
Nie, nie, nie. Nie mogli zachowywać się tak niezręcznie, bo to było głupie. Nie mogli się wstydzić, ot. Najlepiej puścić to zajście w niepamięć i tyle. Z uśmiechem na ustach wstała z podłogi i zgarnęła dwie szklaneczki, z zamiarem odniesienia ich do kuchni.
- Będę potrzebować jakiejś koszulki - oznajmiła pogodnie i podreptała najpierw do kuchni, a potem do sypialni, gdzie bez skrępowania otworzyła szafę chłopaka i wyciągnęła jeden z czarnych t-shirtów. Pozbyła się ubrań, zostając jedynie w bieliźnie, a następnie naciągnęła koszulkę Landona na swoje chude ciałko i usiadła na łóżku, zastanawiając się, co by się stało, gdyby posunęli się dalej. Dobrze, że Landon pomyślał. Ale również szkoda...
Przy Landonie Cissy zapominała, że powinna być odpowiedzialną matką. Wiedziała, że Lucasowi nic się nie stanie, ale kiedy była na jakimś biznesowym spotkaniu lub harowała w restauracji, to ciągle myślała o swoim synku, ale przy Landonie... On wyzwalał w niej tę szaloną część Cyźki, która w okresie lat nastoletnich nie miała okazji do końca się wykazać.
Czasami namawiała go na komedię romantyczną bądź jakiś wzruszający film familijny czy też typową obyczajówkę i pozwalała sobie uronić parę łez. Ale miała go wtedy przy sobie i wystarczył jeden głupkowaty uśmiech tego faceta, aby zaczęła się głośno i radośnie śmiać.
Czekała na niego na łóżku, unosząc obie brwi ku górze, kiedy wszedł di sypialni w samych bokserkach. W międzyczasie pozbawiła się stanika, uznając, że niewygodnie się w nim śpi. W sumie taka była prawda. Wsunęła nogi pod kołdrę i ułożyła głowę na miękkiej poduszce.
- Dobranoc... - odpowiedziała cicho, odwracając się do niego plecami. Może i rozładowała napięcie, ale nie mogła pozbyć się wrażenia, że już dawno nie czuła czegoś takiego. - Przytulisz? - spytała po chwili ciszy, ciesząc się, że Landon nie może dostrzec uśmiechu, który odmalował się na jej twarzy. Nie chciała, aby w ich relację wplątała się dziwna niepewność, zakłopotanie czy co tam jeszcze mogło po tym pocałunku. Ale na jej nieszczęście, ich relacja była dziwna sama w sobie.
Brandi nienawidziła niedopowiedzeń i wszyscy o tym wiedzieli, wobec czego najczęściej dawali jej znać, jeśli coś nie pasuje - i wszystko dobrze się układało. Mistrzynią przemocy psychicznej wobec tego nie była i być nie zamierzała. Bycie tą męską stroną w związku było właśnie o tyle lepsze.
- Byłam tam już dwa razy, było okej. Ale teraz u organizatorki siostry były... no i skończyło się, jak się skończyło, przyprowadziły kilka obcych gości, jeden z nich się do mnie przystawiał - powiedziała Brandi. - Nie, żebym namawiała. I normalna reakcja? Jakiś cud. Kilka osób było trzeźwych, ale tylko Ty zareagowałeś. To nie jest normalna reakcja, to już bohaterstwo... I need a hero - dodała z uśmiechem.
Tych kilka pijanych osób z tyłu zaczęło prosić o drobniaki. Brandi pokręciła głową - nie miała. Ledwo jej starczyło na bilet.
E, Brandi wolała mówić wszystko prosto z mostu. "Nie podoba mi się to, jak się zachowujesz" czy "Boże, aleś Ty głupi" były codziennością. Nie chciała nikogo tym urazić, ot, mówiła, co myślała. Fakt, nie miała dzięki temu tabunów znajomych, ale z drugiej strony, to dobrze. Nie musiała zapamiętywać tylu imion.
- Może coś z Londynem... Big Ben, czy coś. Tak z uwagi na imię - powiedziała.
Nie, nie zauważyła w tym erotyzmu. Jako, że była lesbą, ominęły ją wspaniałe męskie teksty typu "mam Big Bena w spodniach, hahaha". Dlatego jej słowa były słodko pozbawione aluzji. - Majtek nie musisz nosić na spodniach, nigdy mi się to w Super Manie nie podobało - dodała. A potem wyobraziła sobie wielkie, szerokie, bawełniane kobiece majciochy; opisała Landonowi ten widok. - Oni w komiksach wszystko tak wypiękniają, a bądźmy szczerzy, dokładnie tak to by wyglądało w rzeczywistości...
Cissy nie musiała usłyszeć, aby coś zrozumieć. Wystarczyła jej sama obserwacja - nauczyła się tego przy swoim synku, który do drugiego roku życia uparcie milczał. Musiała rozpoznawać grymasy na jego twarzy, spojrzenia i różne inne gesty, które miały wpływ na to, co się dzieje z chłopaczkiem. Podobnie rzecz miała się z Landonem. Zdążyła poznać go na tyle, aby wiedzieć, że nie jest romantykiem, że nie kwapi się do rozmów o uczuciach, że nie płacze na rzewnych scenach. Ale wiedziała, że nie jest bez serca. Osoba bez serca nie przygarnęłaby do siebie Cyźki, która była specyficzną osóbką. Bądź co bądź, oboje byli specyficzni, podobnie, jak ich relacje, bo jacy przyjaciele zasypiają w ten sposób? Nieliczni. Naprawdę nieliczni. Większość poddaje się pożądaniu, inni zaś zasypiają na dwóch krańcach łóżka.
Wymruczała coś pod nosem w odpowiedzi na słowa chłopaka i ze spokojem udała się do krainy snów, w której było jej nadzwyczaj dobrze, a zaczynała się bać, że nie będzie umiała zasnąć.
Jasne promyki wpadały do pokoju, muskając delikatnie twarz blondynki. Landon, leżąc na plecach, służył jej za wygodną poduszkę. Kołdra leżała na podłodze, a Cyzia mościła głowę na klatce piersiowej chłopaka. Jedną nogę przerzuciła przez jego udo, układając ją między nogami mężczyzny. Ciepłym oddechem muskała jego skórę, bo inne możliwości nie było, a kiedy słoneczko dotknęło jej powiek, jęknęła cicho, nieco mocniej wtulając się w Landona.
- I gdzie uciekasz... - mruknęła, kiedy starał się wydostać z łóżka. Nie zatrzymywała go i nie oczekiwała odpowiedzi, jeszcze chwilę moszcząc się na wygodnej podusi. Przeciągnęła się leniwie, siadając na miękkim materacu i ziewnęła, nie prezentując się pewnie najlepiej. Blond włosy odstawały na wszystkie strony, niesfornie skręcając się na końcówkach. Poczochrała je na czubku głowy, uśmiechając się delikatnie.
I jej podobały się takie poranki, dzięki którym życie singla jej nie martwiło. Od czasu do czasu, wymykała się na randkę, ale zwykle zaliczały się do tych nieudanych i to z jej winy. Wypadałoby chyba zastanowić się dlaczego...
Zaścieliła łóżko i otworzyła okno, aby świeże powietrze wpadło do sypialni. Może i świeciło słońce, ale na horyzoncie pojawiły się już ciemne chmury, będące zwiastunem deszczu.
Weszła do łazienki, kiedy usłyszała szum wody i zostawiła drzwi otwarte. Nie zamierzała podglądać.
- Jak się spało? - spytała, odszukując w jednej z szafek swoją szczoteczkę. Nałożyła na nią pastę i zaczęła szorować swoje zęby, przeglądając się przy okazji sobie w lustrze. Nie była pewna, czy Lanny ją usłyszał, dlatego zaczęła coś nucić pod nosem, podrygując sobie przed umywalką.
- Byłbyś głównym bohaterem, nie? - zapytała Brandi.
Oparła głowę na szybie; zawsze tak robiła, gdy chciało się jej spać. Nieważne, że co jakiś czas, gdy autobus mocniej podskoczył, uderzała czołem w twardą powierzchnię; dało się mimo wszystko odpocząć. A Brandi już w witkach siły nie miała. Najzwyczajniej opadła z energii.
- Wybacz, jeśli zasnę - powiedziała, jeszcze patrząc na Landona. - Ale ja po prostu śpię... Jak będziemy na przystanku XYK, obudzisz mnie wtedy? Może być pocałunkiem i różą, albo coś - dodała, uśmiechając się.
Narkoman, słysząc jego wywody i Big Benie i Jezusie, wstał, otrząsnął się i stanął nad nimi. Bran uniosła główkę.
- Staaary - powiedział półprzytomnie - nie wiem, co Ty bierzesz, ale zrezygnuj z tego gówna, bo Cię wsadzą, serio - powiedział. Potem nacisnął przycisk i odwrócił się w stronę wyjścia, czekając na przystanek.
- Cudownie. Musisz być moją poduszką częściej, nawet mnie kark nie boli - zauważyła rozbawiona, kiedy pozbawiła się już spienionej pasty z ust i kiedy zakręcił kurki z wodą. - Chwilka... - odpowiedziała, skazując Landona na to, aby trochę poczekał na ręcznik. No przecież, musiała się doprowadzić do ładu. Przygładziła nieco włosy i naciągnęła czarną koszulkę, łapiąc niebieski ręcznik. Była jeszcze nieco zaspana - również potrzebowała prysznicu, z którego zamierzała za chwilę skorzystać, aby ten ją porządnie rozbudził. Nie zauważyła ręki Landona, tam u góry, dlatego rozsunęła drzwiczki prysznica i wyciągnęła przed siebie rękę z niebieskim ręcznikiem, zakrywając oczy wolną dłonią, ale nie mogła pohamować i rozsunęła palce, zerkając tam, gdzie nie powinna. Ale to była Cyzia.
- Proszę - mruknęła z uśmiechem, czując się głupio z dłonią na swoich oczach. Ale prawda była taka, że kompletnie nagiego Landona jeszcze nie widziała.
[Pytanie za milion tysięcy punktów.
Tak sobie myślę... Nic konkretnego mi do łepetyny nie przychodzi, ale może, hm... Chiara też lubi dziary. Póki co ma jedną, ale może poznali się w studiu tatuażu i z trzech propozycji artysty ona nie wiedziała, którą wybrać, Twój Landon pomógł i tak się od tamtego czasu kumplują?]
Kiedy narkoman wysiadł, Brandi rzuciła Landonowi rozbawione spojrzenie. No tak, pięknie, zadajemy się z narkomanami, Jones!
- Ewentualnie możesz się podzielić tym towarem, jeśli chcesz - powiedziała Brandi, jeszcze zerkając za ćpunem. Zniknął w jakimś rogu, zanim autobus zdążył w ogóle ruszyć. - Też chcę zostać superbohaterką, a bez konkretnych prochów, widzę, nie dam rady.
Znowu oparła głowę o szybę i przymknęła oczy. I chociaż nie chciała zasnąć, oddała się Morfeuszowi bezgranicznie.
- Chyba nie myślisz, że będę ci płacić? - spytała z uśmiechem, a potem posłusznie się cofnęła i nawet odwróciła, aby Landon mógł zakryć się ręcznikiem. Kiedy wylazł z łazienki, wzięła jeden ręcznik i pozbywając się koszulki, weszła do kabiny. Stała tyłem, więc Landon niewiele mógł zobaczyć. Pozbyła się też ostatniej części bielizny i zasunęła drzwiczki kabiny.
- Nie jestem zboczuchem, głupi ty... - mruknęła, uśmiechając się pod nosem. Nie ukrywała faktu, że na Landona patrzyła się przyjemnie, dlaczego miałaby to robić? Był przystojnym, wysokim facetem, z wieloma tatuażami, które tylko dodawały mu charakteru. A i dupcie miał całkiem, całkiem...
Odkręciła kurki w wodą, mocząc również włosy, wiedząc, że na sucho nie ułożą się tak, jakby chciała.
- Wpadniesz na obiad? - spytała, próbując przekrzyczeć szum wody. I znowu wszystko było tak, jak przed pocałunkiem. Chociaż nie powiem, Cyzia nadal czuła smak jego ust na swoich, a to chyba było złym znakiem, prawda?
[U mnie czy dziś, czy jutro, będzie jednakowo dennie, dlatego zacznę dzisiaj, przez noc zapomnisz i uniknę upokorzenia ;D
Nie wiem, czy Landon lubi lody, ale zaryzykuję. ^^]
Czerwonowłosa odkryła, że ból towarzyszący wykonywaniu tatuażu jest uzależniający.
Mama mawiała, że kobieta podczas porodu cierpi, jakby ktoś powoli łamał każdą jej kość, ale z chwila przytulenia dziecka do piersi ból zostaje słodkim wspomnieniem; gdy bachorek pierwszy raz kwili matka wie, że było warto.
Podobnież myślała Chiara - kiedy opuchlizna znikała i mogła bez najmniejszego bólu dotknąć wytatuowanego kawałka skóry, czuła niewysłowioną radość. I dumę.
Zastanawiała się, zastanawiała, aż wymyśliła, że szarpnie się na kolejną dziarę, ot co. Pomysł miała, miejsce wymyśliła, tatuażysta wykonał dla niej cztery wzory...
Lancini jest jednak babą, ciężko jest jej podejmować męskie decyzje. A że ostatnio pewien samiec bardzo jej w podobnej sytuacji pomógł, wystukała treściwego esemesa: "Mam karmelowe lody z cukierkami, bitą śmietanę i trzy polewy. Pomóż mi, bo pójdą mi w dupsko.".
I czekała na jakąkolwiek reakcję. Ba, zmusiła się nawet do wytarcia kurzu z półek. Nie widziała w tym sensu, skoro dzień później i tak by się zakurzyły.
Głupiego robota.
Zastanowił się nad tą kwestią.
- Ty jako stała klientka będziesz mieć darmowe. Znaj moje miłosierdzie – odparł, śmiejąc się wesoło. – Trochę jak Jezus, co? – spytał po niedługiej chwili, drapiąc się po głowie. Rzucił mniejszy ręcznik na kosz do prania i spojrzał w lusterko nad umywalką. Marny irokez przechylał się na jedną stronę i Landonowi nie pozostało nic, jak tylko przyczesać włosy. Niestety czarna czupryna i tak nie chciała się go słuchać, toteż postanowił zrezygnować z jakiejkolwiek stylizacji. Same się ułożą – jak to mawiali jego kumple.
- Oczywiście, że jesteś – odparł pewnym tonem, odwracając się. Oparł się tyłkiem o umywalkę, natrafiając spojrzeniem na dość ciekawy widok. Nim Cissy do końca zasunęła drzwiczki kabiny prysznicowej, on zdążył uchwycić widok je jędrnych pośladków. Mimowolnie wygiął wargi w szerokim uśmiechu, zaraz jednak karcąc się w duchu. To w końcu była Narcisse, nie powinna tak na niego działać.
Klepnął się w czoło, mrucząc pod nosem coś w stylu „idioty” pomieszanego z „kretynem”.
- Pewnie! – zawołał momentalnie. Chyba jeszcze nigdy nie odmówił jej obiadu.
Wyszedł z łazienki i skierował się do sypialni, gdzie wciągnął na tyłek czyste bokserki, a na to szare spodnie dresowe, w których zawsze chodził po domu.
Pobudka była... Dziwna.
Brandi uniosła powieki i pierwsze, co zobaczyła, to twarz jakiegoś faceta nachylająca się nad nią. Potem doszła do niej ta piosenka. I w mig Jones uznała, że ma do czynienia z psychopatą. Nie zastanawiając się długo, odsunęła od siebie tę obcą twarz i zaczęła się rozglądać: gdzie jest, z kim jest, dlaczego w autobusie?
Cud, że mu nic nie zrobiła.
- Ach, to Ty! - zawołała. - Przepraszam, wydawało mi się, że jak nachyla się nade mną facet i śpiewa mi piosenki z jakichś bajek to psychopatą będzie...
Zaśmiała się. A potem usłyszała komunikat, że już wnet będą na jej przystanku.
- Oczywiście wejdziesz, Landonie, nie będziesz się po nocy włóczyć po mieście, prawda? Mam ciastka i herbatkę owocową. Nic innego dać Ci nie mogę, skoro taki dzieciaczek z Ciebie.
Oj tam, olać staruszki, których jedynym zajęciem w życiu było plotkowanie. Jej też tyłek obrabiały, ale ona, zamiast wysiąść na pierwszym lepszym przystanku, dołączała się do ich rozmówki, zaczynając obgadywać samą siebie. Urocze, czyż nie? Ale działało, bo babcie,zszokowane bezczelnością jej osoby, wysiadały jaj najszybciej się dało. A ona miała całe dwa wolne miejsca tylko i wyłącznie dla siebie.
- A dla mnie możesz przynieść Frappé i naleśnika z syropem klonowym - puściła oczko dziewczynie, a kiedy odeszła, rudowłosa spojrzała na niewyspanego Landona. Zaśmiała się cicho, patrząc, jak nieprzytomnym wzrokiem wodzi po siedzących przy innych stolikach ludziach. - Powiem ci w tajemnicy, że wyglądasz mniej więcej jak siedzący tam koleś - mruknęła cicho, gestem dłoni wskazując jakiegoś łysawego, spoconego grubaska, któremu trudność sprawiało przystawienie filiżanki do ust. Widok wart doprawdy jej głośnego śmiechu.
- Spałam ponad pół godziny, więc... Ale zrozumiem, jeśli chcesz jechać do domu. Sam pewnie jesteś porządnie zmęczony.
Brandi uśmiechnęła się i przeszła obok Landona. Wcisnęła też guziczek odpowiadający za zatrzymanie się i zerknęła na mężczyznę.
- Naprawdę to było miłe z Twojej strony. Najpierw tam, na imprezie, potem przyjechanie ze mną, a w dodatku ja spałam, zamiast choćby z Tobą porozmawiać... Słabe robię wrażenie, nie?
Uśmiechnęła się lekko, czekając, aż autobus się zatrzyma. Patrzyła przy tym na mężczyznę, zastanawiając się, dlaczego się tak oszpecił. Brandi była zwolenniczką naturalnego wizerunku, sama taki prezentowała. I rzadko zwracała uwagę na kogoś, kto farbował włosy na kolory oszałamiające czy miał kolczyki w różnych częściach ciała.
A ona swojej siedemdziesiątki najpierw musiała dożyć, co zapewne będzie dla niej trudne. Znając ją pewnie któregoś pięknego, słonecznego dnia, kiedy to będzie zachwycać się całym światem, znowu będzie przechodzić przez przejście dla pieszych, lecz tym razem nie spotka już Landona, który uratuje ją od niechybnej śmierci, i wejdzie pod koła jakiegoś samochodu, oddając ducha na miejscu. Choć z drugiej strony wolała chyba takową śmierć, aniżeli taką, jaką zwykle prezentowały telenowele - długi, wydłużający się zgon staruszki, która musi się ze wszystkimi z osobna pożegnać zanim przestanie dychać. Blee.. Okropność.
Tym razem to ona ona spojrzała na wskazaną przez niego kobietę.
- Takiś ty? - spytała, mrużąc mściwie swoje oczęta. - I dobra! - krzyknęła, odsuwając się wraz z krzesłem od stolika. Skoro on twierdził, że jest jak ta przestraszona wszystkiego babuleńka, to ona też mu parę rzeczy powie, ale odrobinkę głośniej. - Myślisz, że jakaś inna będzie cię chciała?! Takiego biedaczka, który nawet sznurówek w trampkach zawiązać nie potrafi?! Hohoho, chyba śnisz mój drogi - podniosła się z krzesła, tym samym zwracając uwagę siedzących w kawiarni ludzi. - Och, i wiesz co? Twój tyłek wcale nie jest seksowny, ani odrobinkę - złączyła kciuk z palcem wskazującym, inscenizując tym samym wypowiedziane chwilę wcześniej słowa.
Po chwili na sali rozległy się gromkie brawa. Z szerokim uśmiechem ukłoniła się publiczności, po czym usiadła z powrotem na swoim miejscu, przysuwając się do stołu, gdzie czekała już na nią kawa z naleśnikiem. - Wybacz, musiałam - stwierdziła, wzruszając ramionami, kiedy zobaczyła zdezorientowaną minę Landona.
[Zdarza się ;*]
- Mam być jedną klientką - zawołała jeszcze, zanim wyszedł z łazienki i uśmiechnęła się pod nosem, delektując się niezbyt gorącą wodą, która pobudzała delikatnie jej ciało. Była wyspana i radosna, nie chciało jej się wierzyć, aby coś przykrego mogło ją dzisiaj spotkać i też z takim nastawieniem, spłukała pianę z włosów, pachnąć męskim żelem pod prysznic i męskim szamponem, ale w niczym jej to nie przeszkadzało. Był to tradycyjny zapach Landona, który sobie upodobała, więc od czasu do czasu, mogła i pachnieć, jak on.
Wiedziała, że trzyma w szafie u Landona zapas czystej bielizny i jakiś tam ciuch, sukienkę czy coś, ale nie wzięła tego ze sobą do łazienki, dość bezmyślnie wchodząc bez przygotowania do kabiny.
Westchnęła, owinęła się ręcznikiem, wcześniej osuszając nieco włosy i pozwalała na to, aby kropelki wody spływały po jej dekolcie. Przytrzymując ręcznik ręką na wysokości piersi, weszła do sypialni, zastając tam Landona.
- Byś się ubrał... - mruknęła, rzucając krótkie spojrzenie na jego nagi tors. Właściwie nie chciała, żeby się ubierał, ale co? Miała się na niego rzucić? Wczoraj się odsunął, więc może raczej nie powinna próbować... Na pewno nie powinna.
[a co powiesz na to, że po jakiejś tam imprezie Jean została u niego na noc i rano mają trochę mindfuck, bo nic nie pamiętają. ale bez ruchania, koffler jest twardą lesbą :D]
Kiedyś, ale było to naprawdę bardzo dawno temu, też nad nią zbyt często nie myślała. W końcu była wtedy młodziutkim rudzielcem, który osiągnął tak wiele w tak krótkim czasie, podbił świat tańca, współpracował z tyloma genialnymi ludźmi. Nie pomyślałaby nawet wtedy, że może się tak bardzo zmienić, że może być kimś takim jak teraz. A tu proszę, jedno małe wydarzenie, a wywróciło życie owej panienki do góry nogami. Sprawiło, że przestała żyć jedynie muzyką, a zapragnęła jakiejś stateczności związanej ze swoją przyszłością. Dziwne, prawda? W końcu była takim beztroskim i wiecznie roześmianym chochlikiem. Jednak mimo wszystko niczego nie żałowała, bo i tak przeżyła już wiele w swoim życiu, na tyle, by móc zacząć traktować je z odrobinkę większym szacunkiem. I dlatego poszła na medycynę, niekoniecznie dlatego, że wtedy miała jakiegoś świra na jej punkcie. Po prostu biologia i chemia szły jej w liceum dobrze, a więc matury nie trzeba było marnować. Jednak dziś nie żałuje swojego wyboru, no może tylko tego, że zamiast koronerem, zostanie chirurgiem, ale cóż, nie zawsze wszystko można było mieć.
I oczywiście, że gadanie miała niezłe! W końcu każdy tancerz jest też aktorem, a każdy aktor zawsze wie jak odstawić jakąś scenę, ot co.
- Dziękuję bardzo - powiedziała, biorąc w dłoń naleśnika. Nie lubiła bawić się w takich chwilach widelcem, szczególnie wtedy, kiedy była w towarzystwie kogoś znajomego. A Landon był jej przecież znany nawet trochę lepiej. - A opinia o twoim tyłkiem niech pozostanie moją słodką tajemnicą - dodała, puszczając chłopakowi oczko. A co! Przecież nie musiała mu wszystkiego od razu podawać jak na talerzu. Niech się chłopak lepiej wysili!
Niby nigdy nie wymuszała na nim wierności, bo przecież nie byli parą, prawda? Nie posuwali się dalej, niż do pocałunków w policzki i przygryzanie różnych fragmentów twarzy, najczęściej uszu i nosa. Ale mimo wszystko, nie zniosłaby widoku Landona z inną panną, zwłaszcza, kiedy ta byłaby super modelką. Owszem, życzyła mu szczęścia, ale nie chciała go tracić na rzecz kogoś innego. Dlaczego tylko nie potrafiła przyznać się do tego na głos? Dlaczego nie potrafiła podejść do niego i go pocałować? Powiedzieć, że zależy jej na nim bardziej, niż powinno?
Właściwie, Cyźka nie miałaby nic przeciwk, aby podszedł i pozbył się ręcznika. Ona pozbyła się chętnie szarych dresów, ot. Ale nie zrobiła tego. Stała, przytrzymując w dalszym ciągu ręcznik, który zasłaniał jej ciało, w niewielkim fragmencie. Uda miała praktycznie całe odkryte, a pośladki skrywały się pod materiałem ledwo, ledwo.
- Nie jadam śniadań - przypomniała mu, bo naprawdę rzadko zdarzało się, aby jadała coś zaraz po przebudzeniu. Czasami pozwalała sobie na brunch, ale częściej jadała w porze lunchu.
I ona nie odrywała od niego wzroku, robiąc krok w jego stronę. Nie jej wina, że stał przy szafce, prawda?
Uśmiechnęła się delikatnie, wolną dłonią odgarniając kosmyki włosów z twarzy.
- A ty jesteś głodny? - spytała cicho, zatrzymując się przed mężczyzną.
[ a ja na to jak na lato :D ]
Odczytawszy wiadomość, Chiara z pewną dozą niezadowolenia schowała pudełko w zamrażalniku, obchodząc się smakiem na co najmniej pół godziny. Nie ma co się czarować, uwielbiała lody. Miała jednak do załatwienia poważną sprawę, więc w ramach poświęcenia odłożyła konsumpcję jednego z najdroższych przysmaków w sklepie na rzecz zwykłego loda na patyku.
Zwykle utrzymywała porządek. Choć chaos był nieodłącznym elementem jej życia, mama wpoiła jej pewne zasady, których przestrzegała nawet teraz, mieszkając samotnie. Przynajmniej nie musiała się bać, że ktoś nazwie ją bałaganiarą. W ostateczności ratowała się estetycznymi pudłami, do których zgarniała cały bajzel. Z zewnątrz wyglądało ciekawie, do środka nikt nie zaglądał. No, mniejsza.
Nie minęło dziesięć sekund, kiedy dopadła do drzwi i, odbezpieczywszy zamek, otworzyła je. Ubrana była po domowemu, w męskie spodenki do kolan i czarną bokserkę. Doszła do wniosku, że - skoro ciuchy były czyste - nie musi zawracać sobie głowy przebierankami.
- Ratujesz moje poczucie własnej wartości - obwieściła tuż po przywitaniu, szczerząc ząbki w pogodnym uśmiechu.
Cóż, tak już miała, że kiedy utyła, czuła się gorzej. Znacznie gorzej. Bez zbędnych wstępów nałożyła do miseczek dwie znaczne porcje lodów, stawiając na szklanym stoliku - zgodnie z obietnicą - trzy polewy i puszkę bitej śmietany. - Co słychać?
Brandi zaśmiała się, gdy Landon uderzył głową w barierkę. Zaraz potem wysiedli.
Miejsce było trochę dzikie - na zakrętach i rogach stały bandy szesnastolatków, zjaranych albo pijanych, którzy podchodzili jedynie do pojedynczych ludzi - dwójki zostawiali w spokoju, na szczęście. Dlatego też Brandi szła bliżej Landona niż to wymagało; czuła się jednak bezpieczniej, kiedy widziała, że biorą ich za parę.
Mieszkanie Brandi było środowiskiem artystycznego nieładu. Kilka ubrań było rozwalonych byle gdzie, trzeba było uważać, by nie wywrócić się o zabawki psa, na stoliku leżało opakowanie po pizzy i butelka whisky. Nie był to jednak burdel na kółkach, nie. Dało się dojrzeć podłogę.
Brandi z uśmiechem wzięła pudełko do rąk, ale whisky zostawiła.
- Rozgość się. I jak coś Ci przeszkadza, rzuć to w inne miejsce, wierzę, że tam też się zadomowi - powiedziała, ruszając do kuchni. - Jaki chcesz soczek?
Wróciła z dwoma szklankami do whisky i rozsiadła się na kanapie. Wasp, jej suczka, której zdjęcie znajduje się w linku w karcie, od razu przybiegła i zaczęła obwąchiwać nieznajomego.
Jean obudzona została przez muchę. Cholernie głośną, cholernie gruba muchę, która brzęczała gdzieś nad jej głową. Machnęła więc ręką (Jean, nie mucha), próbując ją przegonić, ale niewiele było z tego pożytku. Wręcz przeciwnie, tylko zabolała ją ręka i cały tułów. Miała straszne zakwasy i strasznego kaca. Ta ostatnia impreza była... kurwa, nawet nie pamiętała.
Podniosła się z jękiem bólu i zdała sobie sprawę, że nie jest u siebie. Trąciła wątłe ciałko leżące koło niej, w dodatku pół nagie, bo w samych bokserkach i z przerażeniem zdała sobie sprawę, że ona też ma tylko majtki, a to obok wcale nie jest dziewczyną. A przecież tylko dziewczyny mają okazję widzieć jej cycki. I to jeszcze specjalne dziewczyny, najpiękniejsze. I takie charyzmatyczne, z ciekawą duszą. A faceci - jak dla niej - nie mieli ciekawych dusz. Tylko by ruchali, frajerzy.
Wymacała czarny, rozwleczony t-shirt i teraz nie do końca mogła stwierdzić, czy to jej, czy jego. Powąchała. Nie, to był zdecydowanie męski pot. Ale jeden chuj.
Zlazła jakoś z łóżka, właściwie to się z niego wyczołgała i trochę jak pierwsi ludzie - bardzo zgarbiona - instynktownie odnalazła kuchnię. Wody, wody, wody.
Strąciła łokciem stos garnków. Cholera, jej uszy prawie popękały, biedna głowa. Ale odnalezienie kranu było teraz najważniejsze. Nawet nie przejęła się tym, że może właśnie obudziła tego chłopaka. KURWA, DLACZEGO NIE MIAŁA NA SOBIE KOSZULKI?!
Czasami chciała, aby Landon się otworzył, aby naprawdę powiedział, co leży mu na serduchu, aby ona mogła wiedzieć na czym dokładnie stoi. Bała się zrobić pierwszy krok, chociaż miała na to cholerną ochotę. Mimo to, była jego najlepszą przyjaciółką. Bała się odtrącenia. Nie chciała żyć bez swojego Lanny'ego. Nie umiałaby. Uzależniła się od niego, od jego zachowań, jego uśmiechu, tych cudownych oczu, zapachu. Był cały jej i chociaż nigdy się do tego nie przyznała - było jej to całkiem na rękę.
Jeden ruch. Wiedziała o tym doskonale, dlatego nadal przytrzymywała go na wysokości swoich piersi, które lekko ściśnięte materiałem, kusząco unosiły się przy każdym wdechu. Nie miała pojęcia, że to robi. Nie miała pojęcia, że próbuje go uwieść. Zachowywała się tak często - nierzadko wybiegała z łazienki w samym ręczniku lub bieliźnie. Dotarło do niej, że wczorajszy, może i krótki, pocałunek coś zmienił.
- Mogę ci zrobić coś na śniadanie - odparła z uśmiechem i wolną dłonią, sięgnęła do jego włosów, unosząc się na palcach. Przeczesała je, próbując koślawemu, prowizorycznemu irokezowi nadać kształtu. Bezskutecznie.
- Och, nie, nie, Ty dostaniesz pomarańczowy, tylko dorośli będą pić coś mocniejszego - powiedziała z uśmiechem Brandi, jednocześnie lejąc do obu szklanek trunek. - A, i zjeść pewnie też będziesz coś chciał... Wolisz ciastka czy odgrzewaną pizzę? Ser, pewnie jakaś szynka, pieczarki, ogółem, coś dobrego - dodała. - Keczup też mam. I sos czosnkowy, tylko nie wiem, czy jeszcze będzie dobry... Tak w ogóle to ja już pójdę ją odgrzać.
Brandi uwielbiała dzielić się jedzeniem i piciem. Nikt, naprawdę nikt nie mógł wyjść z jej domu bez zjedzenia czegokolwiek. Pod tym względem przypominała trochę typową babcię - karmiła, choćby osoba nie chciała jeść niczego.
Wróciła dość szybko z połową dużej pizzy na talerzu.
- Właściwie, jeśli chcesz, możesz tu spać. Znaczy, u mnie w sypialni, goście nie powinni spać na kanapie. Późno jest, zresztą dzielnica jest, jaka jest, więc... Ja nie będę Ci robić problemów, Łazienka jest do Twojej dyspozycji. A i jakaś koszulka się znajdzie.
Ona nie bała się mówić swojemu synkowi, jak bardzo go kocha. Nie bała się mówić tego Amelie, będącej jej najlepszą przyjaciółką. Nie bała się trajkotać o uczuciach, ale wszystko się zmieniało, kiedy miała stanąć przed Landonem i wyznać mu prawdę. Czuła, że w pewnym sensie go okłamuje, a nie chciała tego robić.
Nie straciłby jej. Znaleźliby jakieś rozwiązanie, prawda? Z resztą, jak się okazuje, oboje darzyli siebie nawzajem silniejszymi uczuciami, niż zwyczajni, nawet najlepsi przyjaciele, powinni.
Cofnęła rękę, zakładając jeszcze kosmyk niesfornych, czarnych włosów za jego ucho. Obie dłonie skrzyżowała na dekolcie, widząc jego zmieszanie. Nie mogła więc nic poradzić, kiedy na jej policzkach pojawiły się delikatne rumieńce, a ona sama wlepiła spojrzenie niebieskich oczu w jego klatkę piersiową, mając niezwykłą ochotę przytulić się i musnąć ustami jego skórę. Rozchyliła nieznacznie wargi i chrząknęła cicho.
- Pójdę do domu... - zadecydowała, słysząc wzmiankę o kawie. Nie chciała pić kawy. Musiała oczyścić umysły, bo obrazy w jej głowie należały do tych najprzyjemniejszych z możliwych, może dlatego rumieniec na jej policzkach przybrał na sile. Pochyliła głowę, ale nie ruszyła się z miejsca. Tak czy siak, musiała dostać się do komody. Kiedy kolejna kropla z włosów spłynęła po jej ramieniu na jej skórze pojawiła się gęsia skóra, spowodowana nie tylko chłodną wodą.
Brandi uśmiechnęła się, jedząc pizzę z ketchupem. Pokręciła głową.
- Nle mla mofy, śpisz w moiey syfalni - wyjąkała. Przełknęła kawałek pizzy. - Ja będę spać na kanapie. I tak, to nie jest żaden problem. Jechałeś ze mną czterdzieści minut, to sporo, zwłaszcza, że wcale nie musiałeś. Więc zostajesz i śpisz w mojej sypialni... Tylko będę musiała tam ogarnąć, bo pewnie syf większy niż tu...
No tak. Ostatnio często piła przed snem, więc pewnie ze dwie butelki, opróżnione oczywiście, walały się po ziemi. Do tego zapas koszulek i spodenek, których nie chciało się jej układać w szafie. Możliwe, że jakieś talerze i zabawki psa, choć te ostatnie można byłoby zostawić... I trzeba będzie wywietrzyć, bo przecież paliła ostatnio w łóżku, cholera...
Uśmiechnęła się i wypiła całą szklaneczkę whisky.
- Idę po jakąś koszulkę - powiedziała, wstając.
Tak, biegała po domu, zamiast usiąść i zjeść. Ale często, gdy padała ze zmęczenia, miała nagle nadwyżkę energii.
Oj tam oj tam, przecież wszystko jest dla ludzi, prawda? Dobrze chociaż, że zajadali sie lodami, deserami, ciachami, cuksami i innymi pączkami niżby mieli chlać na umór i zdychać na kaca. Słodkości poprawiają humor, a że Landon był szczuplutki, Chiara mogła go swobodnie tuczyć, o.
Artystyczne dusze tak mają. Artystyczne dusze do egzystencji potrzebują chaosu, nawet odrobiny; chaos wyzwalał kreatywność, pomagał w tworzeniu. Porządek to jedno, musi być, ale drobiazgi nadające pomieszczeniu twórczego nieładu towarzyszyły Chiarze od lat najmłodszych, kiedy to usilnie rozkładała pluszaki po całym pokoju, sadzając je nawet na (w?) doniczkach z paprotką.
- Czyń honory - mówiąc to, podała mu bitą śmietanę.
Nawiasem: w kuchennych szafkach chowały się setki innych skarbów, ale na te lody miała tak cholernie ogromną ochotę, że musieli od nich zacząć.
- Gdybym wciągnęła to wszystko sama, zabrakłoby skali na wadze. A dla kobiety to tragedia - obwieściła lekko, odbezpieczając buteleczki z polewami. - Smacznego - z wyrazem uwielbienia na twarzy chwyciła łyżeczkę, a kiedy pierwszy kęs wylądował w jej ustach, uśmiechnęła się uśmiechem obłędnym, uśmiechem narkomana pakującego w żyłę zbawienną dawkę.
- Cieszę się - ze szczerym zadowoleniem przyjeła jego odpowiedź. - Skoro tak, to porozmawiajmy o mnie. Mam problem - wyrzuciła na jednym wydechu.
I mógł zauważyć, że w zasadzie jedynym, po co go tu zwabiła, była chęc rozmowy o jej problemie. Ach, ta egoistyczna Chiara!
- A ja mam wiedzieć? Za upijanie i wykorzystywanie pijanych niewiast zazwyczaj odpowiedzialni są faceci, więc ty mi to wytłumacz - powiedziała nieco zdezorientowana Jean, odsuwając usta od kranu. Pół koszulki była mokra, a po brodzie ciekła jej woda. Prze uroczy widok, ale nie na takim kacu.
- Mam nadzieję, ze chociaż użyłeś prezerwatywy, nie chcę złapać jakiegoś syfa - jęknęła, zakręciła wodę i opadła na stołek. Może i zakładała od razu najgorsze, ale cóż, to raczej plus - wiedziała jakie pytania zadawać. Mimo to - miała nadzieję, że nie było żadnego ruchania. Nie był w jej typie. Miał przecież fiutka. Fuj.
[wybacz za tę oszałamiającą długość :P]
- Amelie nie będzie siedziała całego dnia z Lucasem... - oznajmiła, próbując sobie wmówić, że tak właśnie jest. Prawda była taka, że panienka Morel nie miała nic przeciwko Lucasowi, którego nazywała swoim chłopakiem, a mały Blueberg mianował ją tytułem swojej dziewczyny i Cyźka nie mogła nic zrobić... Nawet jej czteroletni syn miał większe wzięcie, niż ona. Uśmiechnęła się na samą myśl o swoim synku, a potem spojrzała na Landona, siadającego na łóżku. Landon też wiedział, że opiekunka, którą obecnie miał Lucas, nie ma nic przeciwko temu. Zdołał się co nieco nasłuchać o tej wariatce, która jednak była dla Cyzi bliską osobą.
Kucnęła przed jedną z szuflad, wyciągając stamtąd jakieś czyste majtki i biustonosz. Dobrym pomysłem było przeniesienie paru ciuchów do Landona. Rzuciła te rzeczy na łóżko, a potem podeszła do szafki, wyszperawszy w niej lekką sukienkę swojego projektu.
Usiadła obok Landona i uśmiechnęła się pogodnie, dochodząc do jednego - raz kozie śmierć.
Ułożyła drobne palce na jego dłoni, którą miał opartą na udzie i splotła je z jego. Lubiła to uczucie. Uniosła ich ręce ku górze, muskając dłoń chłopaka swoimi ustami, a potem je opuściła. Mimo wszystko, nie potrafiła wykonać gwałtownego ruchu.
- Potrzebuję cię... - wymamrotała pod nosem, nie będąc pewną, czy siedzący obok brunet ją dosłyszał.
Wróciła z koszulką i ręcznikiem. Dopiero wtedy zaczęła jeść na spokojnie.
- To moja koszulka, ale powinieneś się zmieścić. Śpię w niej... I nie martw się tym napisem "nie lubię ciupciania w tyłek", nie powiem nikomu, że w takiej spałeś - powiedziała ze śmiechem.
Brandi też zjadła trzy kawałki, otem dolała im po whisky. Z uśmiechem usiadła naprzeciwko Landona.
- To chyba było opłacalne, nie? Jechać tyle czasu... Najadłeś się, napiłeś, będziesz spać w oryginalnej koszulce w pięknie zagraconym mieszkaniu... I to wszystko za podwiezienie jakiejś urodziwej dziewki.
Brandi odstawiła szklaneczkę. Na imprezie trochę wypiła, teraz znowu. Nie chciała się wstawić.
W takim razie, kiepską wymówkę sobie wymyślała. Mogła powiedzieć, że musi iść do pracy, ale zarówno ona, jak i Landon, wiedzieli, że ma urlop. Na miesiąc. Długi, zasłużony urlop. Harowała, jak wół w restauracji za niezbyt wielkie pieniądze - bądźmy szczerzy - gdyby nie pomoc ojca i fundusze ze sprzedanych ciuchów, byłaby biedna, jak mysz kościelna, a nie chciała ograniczać Lucasa. Rzecz jasna, nie rozpieszczała swojego synka. No... Może troszeczkę. Temat Lucasa szybko czmychnął z jej głowy, co przy innych mężczyzna było raczej rzadkością, ba!, nie zdarzało się w ogóle. A teraz? Teraz w myślach miała tylko O'Callaghana, który pochylał się nad nią i czule całował jej usta.
Nie sprzeciwiała się, nie umiałaby go teraz od siebie odsunąć. Przysunęła się bliżej, jedną rękę układając na jego karku i opuszkami palców nakreślała na skórze mężczyzny delikatne okręgi, po chwili wplatając je w ciemne włosy.
Początkowo, drugą dłonią przytrzymywała ręcznik, ale wolała ulokować ją w okolicach pasa Landona, aby mieć go jeszcze bliżej.
Odwzajemniła jego pocałunek delikatnie, aczkolwiek stanowczo, przymykając powieki. Świat odwrócił się w tym momencie o sto osiemdziesiąt stopni, stając na głowie i zmieniając wszystko. Tego cofnąć, ani wymazać z pamięci nie mogli. Cyzia nie chciała tego robić. Serce waliło, niczym młot, w drobnej klatce piersiowej, próbując wydostać się na wolność. Przynajmniej takie wrażenie odnosiła.
- Po pierwsze, po drugie i trzecie odpowiadam "mam kurwa nadzieję" - powiedziała z niezadowoloną miną, po czym przetarła mokrą twarz ręką. I przyszło jej znów to okropieństwo do głowy. Znów zachowywała się jak ostatnia suka. A obiecywała sobie tyle razy, że będzie tolerancyjna dla facetów, nie będzie ich traktować z góry, nie każdy przecież od razu myśli tylko o tym, żeby ją wyruchać, albo co gorsze, zamknąć w burdelu. Ten tutaj przecież wydawał się wizualnie całkiem miły. I miał tatuaże. I kolczyki. Lubiła takich ludzi.
- Sorry. Zacznijmy od początku - uśmiechnęła się do niego uśmiechem numer jeden. Tym słodkim, podobno zdobywającym serca. Ale to tylko plotki.
- Jestem Koffler - wyciągnęła do niego chudziutką dłoń.
[Ahahaha xD Nie tyle źle, co niestosownie xD]
Chiara od małego była tuczona makaronem z tłustymi sosami. Nie żałowano jej też słodkości, wobec czego jako dziecko bardziej przypominała radosną kulkę aniżeli ładną dziewczynkę. Zamiast biegać toczyła się swobodnie po łąkach, żeby zdążyć na obiad.
Na szczęście w wieku nastoletnim powiedziała sobie 'dość!' i zaczęła ograniczać żarełko. Połączyła to ze zmuszaniem się do sportu i w końcu zaczęła przypominać bardziej kobietę niż Snorlaxa. Landon tego nie wiedział, ale te ich deserowe nasiadówki kosztowały ją dodatkowe kilometry. Czego się jednak nie robi dla chwili przyjemności!
Jego słowa zbyła śmiechem i machnięciem dłoni; nie miała zamiaru wdawać się w dyskusję na temat jej kształtów. Tu i ówdzie było jej za dużo, ale była tylko człowiekiem, koniec kropka.
Mimowolnie, całkowicie odruchowo, skontrolowała czystość jego skarpetek. Może i było to nie do końca normalne, ale, no heloł, oparł stopy na stole, każda szanująca się gospodyni zareagowałaby w ten sposób. Grunt, że skarpetki miał czyściusieńkie.
- Potrzebuję nowego tatuażu - zaczęła i miała pewność, że on wie, co się święci. - Dostałam cztery wzory i jestem babą - ostatnie słowa wypowiedziane ze skrajną rezygnacją znaczyły ni mniej, ni więcej: 'czyli nie potrafię podjąć męskiej decyzji'. - oglądałeś "Donnie Darko"? - spytała i mogłoby się zdawać, że zmienia temat, ale nie, to wszystko się ze sobą wiązało.
Brandi odniosła pusty talerz do kuchni. Zaraz potem otworzyła drzwi łazienki.
- Proszę, tam jest czysto, myj się, ile chcesz. No, tylko nie zaśnij pod prysznicem, to mógłby być problem... - powiedziała z uśmiechem, wracając na kanapę.
Zupełnie jej nie przeszkadzało to, że on będzie mieć koszulkę do pępka. Bran nie pociągali mężczyźni w ogóle, stanowczo wolała kobiety. Więc widok opiętego materiału nie robił jej różnicy. No, może gdyby był to... Nie, nie myśl o tym. Wróć do swojego świata.
Z sypialni przyniosła dodatkową pościel i pościeliła kanapę.
Znał ją lepiej, przynajmniej momentami, niż ona sama siebie. Czasami się tego obawiała, bo wiedziała, że Landon jest w stanie ją przejrzeć i rozszyfrować. Ale czasami było to konieczne. Czasami potrzebowała tego, aby Landon spojrzał na nią i wiedział o co chodzi, bez słów, żeby pocieszył i zrozumiał. I to robił. Znał jej zwyczaje, jej grymasy, uśmiechy i spojrzenia. Tak, jak ona jest.
Narcisse nie opierała się, rozchyliła swoje wargi, zastanawiając się - czemu wcześniej tego nie spróbowała? Landon całował cudownie, a przynajmniej ona się tak czuła, nie mogąc oprzeć się wrażeniu, że w jej wnętrznościach pojawiły się te nastoletnie motylki w brzuchu. Korzystając z tego, że pochylał się nad nią, wsunęła się bardziej na łóżko, nie odrywając się od niego nawet na moment, a nawet jeśli, to nieprzerwanie muskała jego wargi. Padła na poduszkę, ciągnąc go za sobą. Językiem przesunęła po podniebieniu chłopaka, po krótkiej chwili przygryzając delikatnie jego wargę. To zdecydowanie nie było przyjacielskie. Zwłaszcza, że ręcznik, w który była opatulony, rozwinął się i zgubił w połowie łóżka. Ale nie czuła skrępowania. Była szczęśliwa.
[Awww! *.* To zdjęcie ;D]
Rozszyfrowali siebie nawzajem, ale żadne z nich nie mogło się przyznać do tego, że coś jest na rzeczy? Obojgu udawało się to skrywać, aż nazbyt dobrze. Aż dziwne, prawda? Znali się nie od dziś, radząc sobie całkiem nieźle w swoim towarzystwie, w ciszy i w krzykach, które nieraz były radosnymi interpretacjami jakiejś piosenki, a czasami odgłosami kuchni. Ba! Nie bywało cały czas sielankowo - dochodziło do spięć i Cissy mogła domniemywać, że to właśnie przez skrywane uczucia.
Każde, choćby najlżejsze muśnięcie palców Landona, wywoływało przyjemne, intensywne dreszcze, które przechodziły przez jej ciało, przyprawiając ją o gęsią skórkę. Jęknęła cichutko, odrywając się w końcu od jego ust, aby nabrać powietrza w płuca. Przesunęła dłonią po jego policzku, wpatrując się w jego oczy i uśmiechnęła się tak, jak zwykle - promiennie i radośnie. Uniosła się nieco, muskając jego podbródek, a potem szyję, zostawiając na niej delikatny ślad w postaci malinki.
Drugą dłoń skierowała na jego podbrzusze, palcami sunąc po płaskim brzuchu mężczyzny, w końcu zahaczając o materiał dresowych spodni. Pomagając sobie stopami, pozbyła się przy okazji i bokserek, ot. Też miała wrażenie, że to wszystko mogło okazać się snem, a nawet jeśli - nie chciała się budzić.
Brandi podeszła i podała mu ręcznik.
- Jak przez pół godziny nie wyjdziesz, wchodzę i nie zasłaniam oczu! - powiedziała z uśmiechem dziewczyna.
Zaraz potem zniknęła w swojej sypialni. Ogarnęła ją i zawołała psinę. Spodziewała się, że Landon nie pozwoli jej jednak spać na kanapie, więc po prostu czekała, aż wyjdzie z łazienki, żeby i ona mogła się umyć. Zmęczenie jednak zaczynało ją dopadać, wobec czego wkrótce wstała i dolała sobie whisky, byleby nie zasnąć.
[Niech się coś stanie, ej :D:D]
[Odpiszę rano lub jak wstanę, nie daję już rady ;**]
[Drugie zdjęcie *.*
Szczerze powiedziawszy, taki właśnie miałam zamiar ;D]
Chiara wychowywała się w tradycyjnej włoskiej rodzinie, gdzie jedzenie traktowano z namaszczeniem a pora posiłku równa była rytuałowi, którego nic nie mogło zakłócić. Choćby woda oknami wlewała się do domu obiad trzeba było skończyć, dopiero z pełnym żołądkiem można było przystępować do ewakuacji.
Tym trudniej było jej powstrzymywać apetyt; póki co jednak nieźle sobie z tym radziła. Tak w ogóle to odpowiadała jej tutejsza kuchnia.
I ta cecha się niewątpliwie chwaliła: nie było chyba niczego bardziej odrażającego niż facet, który po zdjęciu butów wita podłogę dziurą w skarpetce albo skutecznie zatruwa atmosferę, przytłaczając przyjemny aromat odświeżacza do powietrza.
Usiadłszy na fotelu po turecku, przytaknęła skinieniem głowy.
- Dokładnie. I to właśnie o tego królika chodzi. - Ledwo usadowiła się wygodnie, a już musiała zwlec się z fotela. Z komody zdjeła kopertę ze wzorami i stanęła za oparciem kanapy, podając mu ją.
Pierwszy wzór był tradycyjny, czarny, przedstawiający po prostu charakterystyczną głowę królika. Drugi wyglądał niemal identycznie, po bliższym przyjrzeniu się można było jednak zauważyć elementy pyszczka, które po cieniowaniu sprawiałyby wrażenie wypukłych. Trzeci wzór był żywcem zdjęty z filmowego plakatu - granatowa głowa królika z niepokojącym, jasnoniebieskim błyskiem dobywającym się z jednego oka. Czwarty był totalną abstrakcją: głowa tegoż królika przerobiona na facjatę przerażającego klauna, kolory były ostre niczym jego makijaż.
I ten ostatni wzór odpadał w przedbiegach, ale bez słowa czekała na jego opinię, zaglądając mu przez ramię.
[Nie wiem, ale po prostu takie wątki mogą zajeżdżać nudą xD]
Brandi wstała i uśmiechnęła się lekko, widząc jego i swoją koszulkę... ubraną jakoś dziwnie.
- Wiesz, nie bardzo.
A potem się umyła i wróciła do salonu. Usiadła na kanapie, bowiem Landon wciąż nie spał, i dolała im whisky.
- Musiało... Boleć wykonanie ich, nie? - zapytała, spoglądając wymownie na tatuaże mężczyzny. - Nigdy bym się nie odważyła na zrobienie tatuażu. Nie jestem specjalnie podatna na ból...
Uśmiechnęła się lekko, upijając kolejny łyk.
Nie była seksowna, nie nosiła stringów i koszulki obnażającej jej piersi, a zwykłą bluzkę z Kubusiem Puchatkiem i czerwone, krótkie bawełniane spodenki. I nie miała włosów, wzorem seriali i filmów, ułożonych w delikatne loki, gdy były mokre. Raczej wyglądały na lekko poszarpane.
Cyzia, odkąd poznała Landona, nie miała faceta, ani formalnie, ani w łóżku. Z resztą, odkąd na świat przyszedł Lucas naprawdę nie ciągnęło jej do seksu, chociaż... No właśnie, chociaż pojawiło się wraz z Landonem. Ale była jego przyjaciółką i wspólne noce, spędzone na graniu na konsoli, i fakt, że przytulał ją czule, kiedy leżeli na łóżku, musiał jej wystarczyć. I wystarczał, nawet przez spory kawał czasu. Landon powoli, chcąc nie chcąc, stawał się drugim, najważniejszym mężczyzną w jej życiu. Pierwszym, w kategorii dorośli, ale nie dopuszczała do siebie myśli, że może go kochać. Unikała tego, jak ognia.
Słysząc pomruk zadowolenia, wydobywający się z jego gardła, nie mogła uśmiechnąć się z niejaką satysfakcją. Wiedziała, że w tej sytuacji słowa nie są potrzebne, bo wszystko zdało się jasne, może nawet aż zbyt. Była wygłodniała, jakkolwiek to brzmiało, ale wstydziła się swojego małego doświadczenia łóżkowego, obawiając się, że może zawieść Landona. Jedyny facet, z którym spała więcej niż raz, ale nie więcej niż dziesięć razy, zrobił jej dziecko i uciekł. A potem? Pojedyncze, nieliczne przypadki, które nawet nie zostały w pamięci.
Leżała rozanielona, przymykając powieki, kiedy chłopak ustami i językiem, znaczył delikatną ścieżkę na jej skórze. Pod wpływem delikatnego dotyku, piersi nabrzmiały i czekały na więcej pieszczot, podobnie, jak Narcisse, która zatopiła palce w ciemnych włosach chłopaka, nie mając na chwilę obecną zbyt wielkiego pola do manewrów. Ciche westchnienie wydobyło się z jej ust i przymknęła leniwie oczy, zagryzając lekko dolną wargę.
Narcisse wiedziała, czym była miłość. Przynajmniej taka matczyna, a Lucas był tego żywym przykładem. Nigdy nie była nazbyt opiekuńcza i pozwalała robić maluchowi to, co chciał, aby mógł poznawać świat, ale miłość do dorosłego mężczyzny, z którym można byłoby stworzyć związek... Była czymś innym, czymś nieco bardziej skomplikowanym. Ona do Landona była przywiązana i to bardzo, fizycznie też ją pociągał. Uwielbiała jego dziary, kolczyki, ale podobnie, jak on, musiała się powstrzymywać i dawała upust swoim emocjom, przez drobne buziaki w policzek i ciągłe leżenie w jego ramionach. Nie chciała go stracić i miała nadzieję, że tak się nie stanie.
Bezczynne leżenie i błogie przyjmowanie pieszczot było czymś, o czym marzyła od dawna, ale wiedziała, że jeśli Landon zaraz nie przerwie, to chyba eksploduje. Każdy jego dotyk odbierała sto razy silniej, bo już dawno czegoś takiego nie czuła. Przyjemne ciepło kumulowało się powoli w podbrzuszu, rozlewając się swobodnie po całym ciele.
Złapała ramiona chłopaka i odciągnęła go od siebie, manewrując sprawnie ich ciałami. Tym razem to on leżał na rozkopanej ponownie pościeli, a ona siedziała na nim okrakiem, w okolicach podbrzusza. Pochyliła się nad nim, blond kosmykami muskając jego skórę. Ucałowała jego usta czule, inaczej nie potrafiła, a potem zaznaczyła kolejną malinką jego szyję i podobnie, jak on wcześniej, rozpoczęła powolną wędrówkę po jego ciele. Muskając jego tors, dłońmi sunęła w okolicach jego żeber, osuwając się coraz niżej całym swoim ciałem.
- Przyzwyczaić się do bólu...
Brandi aż wzdrygnęła się. Nie, nie mogłaby się przyzwyczaić do bólu, jakikolwiek by on nie był. Fakt, potrafiła ładnie i gładko zadać go komuś, jeśli trzeba było wyjąc szkło ze stopy... Ale sama w takich sytuacjach darła się jak opętana. A mawia się, że to kobiety mają wyższy próg bólu...
Bo Bran była pozytywna. Tę koszulkę dostała od kuzynki kilka lat temu i chociaż kompletnie nie pasowała do imidżu twardej lesby, Brandi ją uwielbiała. Nawet można rzec, że była to jedna z jej ulubionych koszulek.
- Chociaż gdybym zrobiła sobie tatuaż... Co by to było... Jakaś mała małpka! Nie, tandeta... Może jakiś tribal, o, dobry byłby...
Wobec Cissy też były stawiane pewne wymogi, których nie mogła sprostać. Dlaczego? Nigdy nie poddawała się bogobojności matki, ojca utraciła w wieku piętnastu lat, zyskując go ponownie po trzynastu. Ale nie był już tylko jej ojcem, miał swoją rodzinę, której poświęcał większą część czasu. Matka wyrzuciła ją z domu, kiedy dowiedziała się, że Narcisse jest w ciąży, co do normalnych zachowań nie należało, prawda? I blondynka musiała się usamodzielnić, a w dodatku wychować syna. Młodość zaczynała blaknąć, ale potem znalazła Landona, który pozwalał jej się bawić, od czasu do czasu, zaszaleć.
Takiego uśmiechu w wydaniu Landona jeszcze nie widziała, a musiała przyznać, że był cudowny. Odpowiedziała podobnym, ponownie pochylając się nad jego szyją. Tak, to było miejsce, które upodobała sobie Cyzia, pieszcząc delikatnie skórę Landona. Muskała ją ustami i przygryzała delikatnie ząbkami, sunąc niżej i niżej. Wymknęła się dłonią Landona, które przyprawiały ją o przyjemne dreszcze i przesunęła językiem wzdłuż jego podbrzusza, powoli znowu pnąc się ustami ku górze, jednocześnie opuszkami palców jednej dłoni, muskając subtelnie jego męskość.
[Ano byłam :) z niezadowoleniem i wstydem przyznaję, że chyba nie kojarzę tamtej postaci :( Więc może ktoś inny ;]
Tak! Bo to jest właśnie wzór, który od kilku miesięcy pałęta mi się po głowie, ale ciągle mam wątpliwości.
Btw, sorry, że dzisiaj piszę krótko, ale jakoś mi nie idzie, cholera wie, dlaczego.]
To chyba taki typowy, bardzo bolesny schemat zamożnej rodziny. W telewizji, w tych durnych serialach bogaci zawsze się kochają, ich dzieci są najważniejsze, ważniejsze nawet od pieniędzy, po domu biega mnóstwo radosnych osób i tylko brakuje scen zbiorowego przytulania połączonego z wyznawaniem miłości każdej oddychającej istocie. Cóż, nie od dziś wiadomo, że telewizornia karmi nas kłamstwami.
Najgorsze jest to, że pomimo nowoczesnych gadżetów, wyszukanych potraw i sztabu służb na każde skinienie dzieci nadal czuły sie nieszczęśliwe. Każde dziecko - bogate czy biedne - wymagało troski, zainteresowania. Tego nic nie jest w stanie zastąpić.
W międzyczasie zwinnie przeskoczyła przez oparcie kanapy, sadowiąc się wygodnie obok niego.
- Jak dla mnie ten ostatni odpadał jako pierwszy, jest po prostu dziwny, psychopatyczny. Odstraszałby facetów - przyznała z szerokim uśmiechem.
Cóż, on nie znał jeszcze miejscówki.
- Stawiałam na tego, co Ty i na błękitnego, ale miałam obawy co do wykonania tego błysku. Na skórze mógłby zwyczajnie nie wyjść.
Jean uśmiechnęła się pogodnie, po czym usta ponownie skierowała pod kran. Czuła się tak, jakby w głowie miała ogromną dziurę. Jakby ktoś łeb przestrzelił jej na wylot. Bazuką prawdopodobnie, czy innym świństwem. Na dodatek w nocy przez tą dziurę zapewne wypłynęło w chuj wody, bo inaczej nie byłaby tak cholernie spragniona. Tak, jak gdyby ktoś wysypał jej łopatę piasku na język. A ona by go jeszcze łykała.
Gdy oderwała się od swojego prowizorycznego wodopoju i znów przetarła usta spojrzała na chłopaka już bardziej przyjaźnie. On zapewne miał we łbie taki sam mindfuck jak ona. I pewnie też cholernie liczył na to, że ze sobą nie spali. Nie w TAKI sposób. Przecież to była Koffler, wredna lesba. Kto by ją tam chciał przelecieć?
- Przepraszam, że wzięłam twoją koszulkę, ale moja gdzieś... zaginęła.
Właśnie. To było na swój sposób krępujące, nosiła jego zapoconą koszulkę, a przecież się nie znali. I w dodatku z początku nawet nie polubili. Przydałoby się zatrzeć czymś pierwsze wrażenie.
- Ale małpka w wieku czterdziestu lat, no proszę Cię - powiedziała Brandi ze śmiechem. - Albo i więcej. Nie, nie ma mowy. Ja nawet kolczyka w nosie nigdy nie miałam... Nie z powodu bólu, ale nie podobały mi się. Jestem dziwnym dziewczęciem, wiem. Ani toto tatuażu nie ma, ani seksownej bielizny... Chociaż jak ktoś leci na Kubusia...
Zaśmiała się. Tak, zaczynało już jej szumieć w głowie, więc... a co tam! Dolała jeszcze i jemu, i soie. Ponad połowę szklanki. Whisky uznało, że dobrze byłoby się skończyć.
- Więcej alkoholu nie mam - zapowiedziała, wzdychając smutnie. - Ale może to lepiej. Nie upiję się i nie będę mieć kaca.
Uśmiechnęła się, słysząc gardłowy pomruk, który był jedną z przyjemniejszych rzeczy, jakie przyszło jej usłyszeć w swoim życiu. Chyba zapomniała, jak bliskość człowieka może być przyjemna, jak może poprawić humor i podnieść poziom hormonu szczęścia. Wyznawała zasadę, że ludzie w łóżku powinni być sobą, nie powinni udawać. Cyźka, nigdy gwiazdą filmów porno nie zostanie, do super sexbomb też się nie zaliczała, ale nie mogła odmówić sobie zmysłowości, którą na co dzień ukrywała.
Zawisła nad nim, muskając czule jego usta, ale dłonią nadal pieściła jego męskość, wykonując delikatne, posuwiste ruchy. Następnie palce skierowała ku podbrzuszu, delikatnie pieszcząc je opuszkami palców, podrażniając jego skórę paznokciami.
- Potrzebuję cię... - powtórzyła, szepcząc do ucha Landona i przygryzła delikatnie jego płatek. Może i brało jej się na romantyczne i sentymentalne gesty, ale był wszystkim. W tej chwili był dla niej wszystkim.
Brandi zaśmiała się, a potem dała mu piątkę.
- To straszne Chyba powinnam podarować Ci jakieś czerwone stringi, żebyś mógł się pochwalić - tak, już mam seksowną bieliznę - stwierdziła. - Do tego kabaretki, jakiś stanik... Nie? Wiesz, jak hardcore'owo byś wyglądał, mając dziary i czerwony stanik? I kolczyki? Po prostu sam seks i... i to w dodatku taki męsko-kobiecy, leciałoby na Ciebie wszystko, od Wikingów po niewiasty z Włoch czy Japonki.
Też siedziała po turecku na kołdrze. Trochę za blisko, ale przez alkohol jej to nie przeszkadzało, bo, jak wiadomo, promile zbliżają ludzi. I szumiało jej w głowie na tyle przyjemnie, że wszystko zaczynało ją śmieszyć. Nawet Wasp, która zaczęła lizać stopy Landona.
Cieszyła się, że Landon uważa ją za atrakcyjną, wręcz idealną, chociaż znając życie, gdyby miała możliwość - zaczęłaby się z nim wykłócać. Owszem, po ciąży nie było ani śladu, ale to głównie dzięki ciężkim treningom na siłowni i dbaniu o odpowiednią dietę. Kiedy urodziła dziecko kończyła osiemnasty rok życia, miała prawo korzystać z młodości i dobrze się prezentować, prawda? On dla niej też był ideałem mężczyzny. Może i nie był hollywoodzkim aktorem, ale był jej słodkim przystojniakiem, jej głupkiem, którego nie chciała nikomu oddawać.
Objęła go jedną nogą w okolicach biodra, mając go jeszcze bliżej siebie i układając dłonie na jego plecach, wcześniej przełożywszy je pod ramionami Landona, wbiła delikatnie paznokcie w jego skórę, odwzajemniając intensywny pocałunek.
Brandi chwyciła jedną z zabawek Wasp i rzuciła ją do sąsiedniego pokoju. Odstawiła przy tym pustą szklankę.
- Powinnam już zostawić Cię w spokoju - powiedziała, wstając. - Śpij dobrze, Landon. A jeśli potrzebujesz bajki na dobranoc... To wyjmij sobie coś z szafek i sobie poczytaj, czy coś. Kołysanki Ci nie zaśpiewam, bo śpiewać totalnie nie potrafię.
Jones ziewnęła, przeciągnęła się i ruszyła do swojej sypialni.
Jęknęła, ale Landon szybko zagłuszył ten odgłos, zatapiając się w jej ustach. Odwzajemniała jego pocałunki, raz po raz, przygryzając lub ssąc lekko dolną wargę chłopaka. Prężyła się i wyginała pod Landonem, mrucząc rozkosznie, nie mogąc się przed tym opanować. Każdy jej mięsień drżał pod wpływem kolejnych posuwistych ruchów mężczyzny. Ogień kumulował się w jej podbrzuszu i trawił jej żyły. Niezwykle przyjemne ciepło rozlewało się po jej ciele, a drobne kropelki potu perliły się na czole i dekolcie.
Podobnie, jak Landon, zauważyła, że pogoda w pokoju znacznie wzrosła albo przynajmniej takie miała wrażenie.
Jęknęła przeciągle, wyginając kręgosłup w delikatny łuk i przesunęła paznokciami wzdłuż boków chłopaka.
*temperatura, nie pogoda xDD
W zasadzie to i Chiara nie wychowywała się w biedzie. Nieźle prosperującą winnica nie pozwoliła im zaznać uczucia głodu, ba, mogli pozwolić sobie nawet na pewne ekstrawagancje, jak na przykład stajnia z sześcioma dorodnymi arabami. Jednak mimo tego państwo Lancini nigdy nie zatracili przyczyny, która poprowadziła ich do ślubnego kobierca. Nieraz wprawiali pierworodną w zakłopotanie okazując sobie czułość. Pomimo grubo ponad czterdziestu lat na karku potrafili skradać sobie buziaki i spacerować, trzymając się za dłonie. Z jednej strony wydawało się to urocze, z drugiej jednak mocno krępowało ich córkę. Być może wynikało to z faktu, że żadne z nich nie kroczyło ścieżką oszałamiającej, pochłaniającej mnóstwo czasu; oboje realizowali się przy rodzinnym biznesie, zacieśniając więzi przy wspólnej pracy.
- Czyli decyzja podjęta - zawyrokowała, nabierając na palec bitą śmietanę tylko po to, by ją z niego zlizać. Cóż, niektóre rzeczy po prostu smakowały lepiej, gdy jadło się je palcami. - Wiszę Ci przysługę - dodała, szczerząc ząbki w pogodnym uśmiechu. Gdy zadał pytanie odnośnie miejsca, uklękła na kanapie i oparła dłoń po lewej stronie pępka, ale nieco bliżej kości. - Plecy wydają mi się zbyt banalne. Poza tym, zostawię je na jakiś większy projekt.
Kiedy tylko oderwali się od siebie, jednocześnie zaczerpując powietrza, które w okół nich było dziwnie gęste, odchyliła lekko głowę do tyłu, czując przyjemne dreszcze, przebiegające wzdłuż szyi, kiedy tylko musnął skórę językiem. Każdy, nawet najmniejszy dotyk Landona wprawiał jej ciało w drżenie i serwował kolejną dawkę przyjemnych fal, ogarniających jej ciało.
Wiedziała, że jest w tym wszystkim bierna, ale nie przejmowała się teraz tym, że Lanny może być niezadowolony. Było jej zbyt dobrze, a myśli pochłonięte był jedynie osobą młodego O'Callaghana, nie inaczej.
- Lan... - urwała, przerywając to cichym jękiem, który chcąc nie chcąc, wydostał się z jej ust. Przesuwała powoli dłońmi po jego ciele, badając każdy jego skrawek. Wyczuwała pod skórą napinające się mięśnie i próbowała unormować oddech, co w tej chwili było wręcz niemożliwe.
[ Fejsbuk inwazja ; D
Mogą być sąsiadami. Ewentualnie się już od dawna znają, bo ich rodzice jakoś się ze sobą spotykają i dzieci też ze sobą biorą (brali) :>
Btw, siedzę i patrzę na tego gościa na tym gifie i nie mogę przestać XD ]
[ Mogą. Ale byłoby też ciekawie, jakby się nie lubili, haha ; D Bo sobie L. rzępoli na basie, a J. potrzebuje pracować i tak dalej. Chociaż cukier... niech będzie. ]
Już dawno nie czuła się tak dobrze, już dawno jej ciało nie było w takiej ekstazie, która ogarniała również zamroczony umysł. Niebieskie oczęta zaszły lekko mgłą, kiedy przy kolejnym pchnięciu Landona, poczuła, że jest już niezwykle blisko szczytu, który był na wyciągnięcie ręki.
Mocniej objęła go udem w biodrach, znowu kierując dłonie na jego plecy, ale nie mogła powstrzymać tego, że sama wciągnęła powietrze w płuca i wygięła się w łuk - tym razem silniejszy, niż przed chwilą, odrywając się od jego ust.
Orgazm był najwspanialszym uczuciem, jakiego przyszło jej doznać w ostatnim czasie. Jęknęła, tym razem głośno, wyraźnie i przeciągle, nie kryjąc się z tym, że jest jej dobrze. Zwróciła wzrok ku Landonowi i uniosła się na łokciu, wpijając się w jego usta.
[ Lepiej nie, bo go J. tam zje na śniadanie ; D Niech będą w takich normalnych, sąsiedzkich stosunkach, nie jakoś specjalnie zaprzyjaźnieni. ]
Miała podobne odczucia. Uznała, że jeszcze nigdy nie czuła się tak wspaniale po seksie. Chyba zrozumiała właśnie, co ludzie mają na myśli, kiedy porównują akt cielesny z czymś, co ma związek z uczuciami. Kiedyś sądziła, że kocha ojca Lucasa, okazało się jednak, że była zaślepiona jego przywódczą postawą. Landon był inny, bardziej przyziemny, bardziej kochany.
Nie wyobrażała sobie bez niego życia, jeśli nie widziała go kilka dni w tygodniu, jeśli codziennie nie rozmawiali przez telefon, czuła się źle.
Nie miała pojęcia, jak to wszystko odbije się na ich dziwnej przyjaźni, dziwnej, ale silnej. Powinna to przetrwać, prawda?
Westchnęła, układając się na jednym boku Landona, kiedy już pociągnął ją do siebie. Ułożyła dłoń na jego klatce piersiowej i ucałowała jego obojczyk, zerkając w jego oczy. Przesunęła jedną dłonią po jego policzku, uśmiechając się delikatnie. Uniosła się lekko, aby go pocałować. Była niemal pewna, że teraz, skoro może, będzie go całować i całować.
Najchętniej nie ruszałaby się z miejsca, zostałaby w łóżku cały dzień i pozwoliła sobie na leniuchowanie w jego towarzystwie. Wiedziała jednak, bo przecież sam powiedział, że w południe wychodzi, a ona - bądź co bądź - musiała wracać do syna, aby Amelie mogła załatwić swoje sprawy. Z resztą, mieli zobaczyć się na obiad i ta myśl napawała Cyźkę optymizmem.
- Dziękuję - mruknęła tuż przy jego ustach, znowu muskając je swoimi. Nie dość, że była już wcześniej uzależniona do jego osoby, to teraz uzależniała się fizycznie. Usiadła na łóżku i wyciągnęła dłonie ku górze, przeciągając się. Nie krępowała się nagością. Nie musiała, prawda? Spojrzała na chłopaka i posłała mu pogodny uśmiech, siadając na brzegu łóżka. Szukała ciuchów, ale dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że prawdopodobnie wylądowały tam, gdzie ręcznik - na podłodze. Wstała i wsunęła majtki, oraz stanik, zakładając na wszystko lekką sukienkę. Włosy pokręciły się uroczo, a ona znowu podeszła do łóżka, znowu się nad nim pochylając. Jej buzia, jej oczy - wszystko w niej się śmiało. Już dawno nie była tak rozpromieniona.
Sobota rano; piękny, rześki poranek, a co najważniejsze - można robić, co się człowiekowi żywnie podoba. Bo tak, to trzeba było się zebrać o wpół do ósmej rano jakoś z łóżka, wyprodukować śniadanie i zwijać się natychmiastowo do pracy, co by nie spóźnić się tak jak zwykle do biura. Josh był stosunkowo leniwym człowiekiem, dlatego zdecydowanie wolał choćby bez ruchu poleżeć i pogapić się w sufit, machinalnie przesuwając dłonią po miękkim futerku zwierzątka zwiniętego przy nim w kłębek, niż biegać po mieście czy chociażby po prostu projektować. Mimo, że stosunkowo lubił swoją specjalność.
Dziś jednak wyjątkowo postanowił wstać wcześniej, a może nawet udać się po jakieś zakupy spożywcze, bo w lodówce hodował chyba tylko cytryny i ewentualnie masło. Od jakiegoś czasu wolał pożywić się w pobliskim lunch barze, niż samemu się wysilić i ugotować coś w domu. Poza tym, nie było czasu; chyba powoli stawał się niewolnikiem korporacji, tak mu się wydawało. Może czas pomyśleć nad zmianą miejsca zatrudnienia...
Najpierw jednak trzeba zrobić sobie kawę, otrzeźwić umysł, a dopiero potem ewentualnie jakoś się zmobilizować i ruszyć tyłek do sklepu. Wyciągnął z szafy jakieś spodnie, szybko włożył, po czym udał się tuż za drzwi do skrzynek pocztowych. Czasem listonosz wciskał tam jakieś drobne gazety z najnowszymi wiadomościami z okolicy, a Joshua niejednokrotnie lubił sobie poczytać te bzdury. Tym razem jednak nie było tych papierków wystających zza klapki, więc skierował swe kroki ku mieszkaniu sąsiada.
Puk, puk.
Tylko w ten sposób tajemniczo mogła zniknąć jego gazeta.
[ I tak ja musiałem wymyślać, jak nawiązać jakąkolwiek nić wydarzeń w tym wątku ; D ]
- Ja ciebie bardziej - mruknęła w odpowiedzi, a potem musnęła jego czoło, potakując głową. - Widzimy się na obiedzie. Grillowany kurczak, może być? - spytała z uśmiechem i przysiadła jeszcze na chwilę na brzegu łóżka. Nie chciała wychodzić, nie chciała nigdzie się ruszać. Landon jej wystarczał do szczęścia.
A kiedy zdała sobie z tego sprawę poczuła się winna, wobec Lucasa, który przecież do tej pory był całym jej światem.
- Bądź na szesnastą - musnęła jego usta i ruszyła do przedpokoju, wcześniej z salonu zabierając swoją torebkę i telefon. Musiała wyjść i to szybko, bo czuła, że mogłaby się zadomowić tutaj na długo. Na wieki wręcz.
Narcisse nie miała żadnych większych planów na dzisiejszy dzień. Chciała jednak spędzić trochę czasu z synem, więc przyszykowała czterolatka, odprawiła Amelię i ruszyła z malcem do sklepu, robiąc dość spore zakupy. Każdy kto znał Cyzię, mógł zauważyć, że promieniała jeszcze bardziej, niż zwykle. Była radosna i roześmiana, wesoło gawędziła z Lucasem i przystawała na każdą jego zachciankę. Wiedziała, że nie powinna w ten sposób rozpieszczać syna, ale trudno było zachowywać jej dzisiaj matczyną powagę. Kiedy wtachała wszystko na górę i upewniła się, że Lucas jest w mieszkaniu - tak, jako wyrodna matka prawie zapomniała go w supermarkecie, zamknęła drzwi i wysypała malcowi na dywan w niewielkim saloniku klocki, aby mógł się bawić. Włączyła mu też telewizor, a sama na sukienkę zarzuciła fartuszek i wzięła się do pichcenia. Gotowanie, zaraz po projektowaniu, było drugą pasją Cissy, w której radziła sobie całkiem nieźle. Na dzisiaj przygotowała grillowanego kurczaka i sałatę z rukoli. Wiedziała jednak, że jej mężczyźni nie będą z tego zadowoleni, dlatego dosmażyła też porcje frytek, aby mogli się najeść. Prosty, acz syty obiad, typowy, jak na dzień powszedni.
Słysząc pukanie do drzwi, nie zdawała sobie sprawy, że jest już szesnasta. Ściągnęła fartuszek i umyła dłonie, przeganiając Lucasa, który kierował się już do drzwi.
Otworzyła je i zamarła, widząc za nimi Landona. Nie, żeby coś, ale... Młody mężczyzna wyglądał jeszcze lepiej, niż zwykle, a ona miała ochotę rzucić mu się na szyję i pocałować.
- Łał... - tylko tyle była w stanie z siebie wydusić, kiedy niepewnie odsunęła się z przejścia, wpuszczając Lanny'ego do środka.
- Jest świetnie - odpowiedziała całkiem szczerze i uśmiechnęła się pogodnie. Fakt, zmiana była ogromna, ale czyniła Landona bardziej męskim, wydawał się też być nieco starszym i dojrzalszym, niż z długimi, kruczoczarnymi włosami. Nie, żeby jej się wtedy nie podobał, bo Lanny pociągał ją fizycznie od dawien dawna, ale teraz?
- Dla mnie bomba - mruknęła cicho i uniosła się na palcach, aby dać mu buziaka w policzek. Lucas stanął przy nich i pociągnął Landona za nogawkę spodni. A kiedy mężczyzna na niego zerknął, iście po męsku uniósł kciuk do góry, wyrażając tym samym swoje zadowolenie ze zmiany.
- Jeść. Mamo! - mruknął, chyba będąc zazdrosnym, bo widocznie nie podobał mu się fakt, że Cyźka złapała lekko materiał koszulki Landona.
- Już, już... - mruknęła. - Idź do kuchni, zaraz przyjdę - pochyliła się i cmoknęła czterolatka w głowę.
[Żeby było trochę dramatycznie, kiedyś, może niebawem, w Amsterdamie pojawi się ojciec Lucasa ;D]
Wyglądał inaczej, a chyba o to chodziło w zmianach, prawda? Podobał jej się nowy wizerunek Landona i gdyby tylko mogła, z pewnością nie odrywałaby się od mężczyzny. Ale musiała to zrobić, choćby dlatego, aby nałożyć im obiadu.
Przez moment obserwowała, jak czterolatek drepcze do kuchni i w końcu znika, prawdopodobnie siadając przy stole. Mruknęła z zadowoleniem, kiedy Landon ją do siebie przyciągnął i pochylił się nad nią. Objęła go dłonią w pasie, odwzajemniając delikatny pocałunek.
Nie była pewna, jak na to wszystko zareaguje Lucas, ale jak na razie nic nie zauważył albo udawał, że nic nie widzi.
W końcu, jakby nie było, zdanie jej syna było równie ważne, ale przecież Lucas lubił Landona, więc nie powinno być żadnych problemów.
- Po obiedzie idziemy do ZOO, obiecałam małemu - mruknęła, odsuwając się na moment od niego. - Pójdziesz z nami?
[Wątek... Podrzuć pomysł, zacznę ;3 ]
Chiara miała okazję obserwować podobne pary i małżeństwa. Każdego roku, gdy ostatniego dnia Vendemmi, czyli zbiorów winogron jej rodzice wyprawiali ucztę w budynku wytwórni wina, zjawiało się tam mnóstwo ludzi - od robotników biorących udział w zbiorach po okolicznych polityków i władze. Wielu z tych mężczyzn przez cały czas obejmowało swoje partnerki, mocno, władczym geste,, który niewiele miał wspólnego z czułością. Jednego roku, gdy wyszła na zewnątrz była świadkiem osobliwej sceny: jeden z przedsiębiorców, z którym współpracował jej ojciec upominał swoją żonę za założenie sukienki bez rękawów. Absolutnie nie uważał stroju za wyzywający, chodziło o to, że odsłaniała długie, różowe, wyraźnie odcinające się na tle oliwkowej skóry blizny. Argumentował to tym, iż żona takiego ważniaka, jak on, powinna prezentować sie nieskazitelnie, poza tym blizny kojarzą się z biedą.
Absurd.
Infantylnie wytknęła język, wypełniając jego miseczkę bitą śmietaną. Ha, nawet polała ją sosem!
- Spadaj - fuknęła żartem, mając na myśli zarówno jej salaterkę jak i wytykanie jej słabości. - Umówiona jestem już na jutro, dlatego tak podstępnie Cię tu zwabiłam - dodała z niewinnym uśmiechem na ustach. - Ty nie myślałeś o niczym nowym?
- Ja już nie wytrzymywałam z tęsknoty... - wymruczała cicho, opierając dłonie na jego torsie. Uwielbiała go, uwielbiała jego obecność, ciepło i zapach. Przesuwając dłońmi po jego torsie, również mając ochotę na powtórkę z poranka, a może nawet więcej. Gdyby nie Lucas... I nagle, pierwszy raz w życiu miała ochotę, aby jej synek był gdzieś indziej, pod opieką dziadka, Amelkie, kogokolwiek. Powstrzymała się jednak, zaciskając palce na jego dłoni.
- Chodź jeść - uśmiechnęła się i pociągnęła go delikatnie do kuchni, gdzie przy stole siedział niezadowolony, widocznie głodny chłopiec. Puściła dłoń mężczyzny i podeszła do blatu.
Wyciągnęła trzy talerze. Nałożyła na dwa frytki, kurczaka i sałatkę, a na ostatni jedynie mięso i rukolę. Uśmiechnęła się, podając swoim mężczyznom obiad. Podała im również po szklance soku, chociaż wiedziała, że Lucas cały dzień nalegał na colę, której nie pozwalała mu pić zbyt często.
[Jak będą wracać z zoo, o ;D]
Dawno minęły czasy, gdy starała się z blizn zrobić siebie. Eksponowała je, obnosiła z dumą w rodzinnym Belfaście do czasu, gdy zrozumiała, że wywoływane obrzydzenie, zdziwienie i zachwycenie nie jest szczere. Oni wszyscy myśleli, że to skaryfikacje, a Marilyn jest oddana sztuce tatuowania się. Niestety, jakże chmurna była to nieprawda. Wystarczyła jednak rozmowa z pielęgniarką, a Marilyn skończyła z robieniem z siebie eksponatu.
Któregoś dnia, wracając obrzeżami miasta do swojego domu, zauważyła grupkę ludzi ubranych na czarno. Stali pod jakimś budynkiem stłoczeni w kolejce. Marilyn zatrzymała się, zastanowiła; kiedy była na ostatnim koncercie muzyki innej niż poważna? Miliony lat temu! W pierwszej chwili chciała iść dalej, ale nie, nie, dlaczego nie wejść? Przecież może stamtąd zaraz wyjść. Trzeba sprawdzić, czy wciąż potrafi słuchać tych wrzasków.
Mina młodego chłopaka, gdy zauważył kobietę w beżowym, lekkim płaszczu, butach na lekkim obcasie, z ledwie widocznym makijażem i bluzce, która do żadnej z subkultur nie pasowała, była genialna. Najpierw zielona, potem pomarańczowa i w momencie, gdy chłopak chciał odmówić sprzedaży biletu, żółta. Ale ochroniarz lekko go popchnął z widocznym na twarzy ironicznym uśmieszkiem.
Marilyn usiadła przy barze, pewnie porządnie zwracając na siebie wzrok niektórych ludzi - nie pasowała tutaj kompletnie. Ale nie chciała przesiedzieć całej nocy w tym miejscu, ot, sprawdzić, czy wciąż widzi w niezrozumiałych tekstach jakiś sens.
A Landon był jednym z nielicznych mężczyzn, których tolerował Lucas. Szczerze wolał towarzystwo kobiet, które go rozpieszczały. Cyzia bała się, że ten będzie niegdyś przebierał w kobietach, jak w rękawiczkach, ale co w tym dziwnego skoro był z niego niezły przystojniak?
Usiadła naprzeciwko Landona, tuż obok swojego synka, aby w razie czego mu pomóc.
- Smacznego - odparł Lucas i sięgnął po frytkę.
Zjedli obiad ze smakiem, Cyzia szybko posprzątała po posiłku, a w tym czasie Landon zajął się jej synkiem.
Byli parą, przynajmniej w mniemaniu Narcisse, bo ona chciała być z Lanny'm i teraz chciała ich relację nazwać. Być pewną, że go ma.
Po godzinie byli już w parku, który prowadził ich do zoo. Lucas, jak zwykle leciał przodem, zbierając po drodze kwiatki i zaczepiając ludzi, wyprowadzających psy. Narcisse wsunęła drobną dłoń w dłonie Landona i spojrzała na niego z dołu, uśmiechając się delikatnie.
[Dobra, to jakoś temu zaradzamy. Może seria pytań, Ty odpowiesz, a ja wymyślę cuś i zacznę? ;D
Czy London może polubić Ellie?
Czy się już znają?
Jaki London ma do brunetki stosunek?
Jakiego rodzaju interesują Cię - go - relacje, między paniczem O'Callaghanem, a Elaine?
;]
Marilyn nie rozumiała prawie żadnego słowa, nawet mimo tego, że holenderski znała świetnie. Krzyk jednak był niezrozumiały zupełnie tak, jak na początku, gdy zaczynała słuchać takiej muzyki. Kompletnie nieprzyzwyczajona i nienastrojona, patrzyła, ale dosłyszeć się nie mogła żadnego sensu.
Siedziała jednak ponad pół godziny, obserwując ludzi na scenie, pod sceną, gitarzystów. Stwierdziła, że skoro jeszcze piętnaście minut do zakończenia jednego koncertu, wyjdzie po nim. Teraz uznano by, że jest paniusią, która źle trafiła - a nie chciała wychodzić stąd wśród śmiechu. Dlatego też dopiła jedno piwo i czekała na koniec darcia.
Kiedy skończyli, jako jedyna nie rzucała się, nie krzyczała, nie skakała i nie robiła (tańczyła?) pogo. Uśmiechała się jednak do własnych wspomnień; doskonale pamiętała, jak sama z nimi wszystkimi rzucała się z radości. Jeszcze z fioletowymi włosami.
W końcu wstała, rozejrzała się. Wzięła swoją torebkę, sprawdziła, czy ma wszystko - było - i wstała. Czas na nią.
[Jestem wredna, przekręcam imiona. Ale Londyn mi się marzy, więc ten, proszę mnie nie winić ;3
Hm, w takim razie Lanny(tak łatwiej zapamiętam ;) może być jej dobrym kumplem. Takim od imprez albo użyczającym kanapy, kiedy Ellie nie ma gdzie przenocować. Lub nie jest w stanie sobie takiego miejsca znaleźć. I tej drugiej opcji może dotyczyć wątek. Zgadzasz się, czy kombinować dalej? ;]
Marilyn ucieszyło to, że ktoś się do niej uśmiechnął tak po prostu, bez uprzedzeń. To było strasznie przyjemne, zwłaszcza, że czuła na sobie spojrzenia zbyt wielu osób, palce, którymi ją wytykano mogłyby robić za próbę gwałtu. Lynn była więc po prostu wdzięczna.
- Dzięki, że jako jedyny nie traktujesz mnie, jakbym nie pasowała... Choć fakt, nie pasuję - powiedziała z uśmiechem, dopijając piwo. Bo może i nie pasowała, ale czy obowiązkiem każdego metala jest jej o tym mówić? - To Ty grałeś, prawda? Jestem pewna. I śpiewałeś...
Choć czy był to śpiew? Lynn nie była pewna. Niegdyś nazywała to tak, teraz trochę inaczej patrzyła na świat - i screamo nie wydawało się jej śpiewem. Raczej darciem. Ale śpiewanie to układanie słów w linię melodyczną... Tylko czy screamo w ogóle miało linię melodyczną?
Kolejny zespół zaczął grać. Lynn nie pokazała po sobie, że już ma dość hałasu. A miała.
[Gif na początku mnie urzekł, totalnie ;>]
[To dobrze, że miło, choć wiele zdjęć jego niezbyt przypada mi do gustu to taki gif po prostu zmiękcza :D Przystałabym na wątek i jakieś powiązanko, o :D]
[Cwaniak ^^. A może cwaniara? Z tej strony kobitka, co chyba jest oczywiste ;]
Jej idylla trwała już za długo. Tak przynajmniej stwierdził ostatni naiwniak, z którym koegzystowała w jednym penthousie, kiedy wkładał walizki Elle - a właściwie jego, bo to on za nie zapłacił - do bagażnika jej samochodu i odsyłał ją w siną dal. Jeśli chodzi o nią, powinna to być norma, prawda? No, właśnie nie. Jeszcze żaden idiota nie był tak niedorozwinięty, by porzucać biedną i bezbronną kobietę - tak, tak... - w środku nocy, zostawiając ją na pastwę bezlitosnych komarów i gwałcicieli, czających się w zakamarkach Vancouver. Ale cóż ona mogła zrobić? Nie było już możliwości, żeby wszystko jakoś odkręcić albo przeczekać do rana. A noc w samochodzie też się przyjemną perspektywą być nie zdawała. Dobrze, że miała jeszcze jedno wyjście awaryjne, które teraz śmiało wykorzystała.
- O'Callaghan, otwieraj! - krzyknęła, tłukąc się do drzwi znajomego. Wołała go i wołała już dłuższy czas, a on dalej nie otwierał. Czuła na sobie wścibskie spojrzenia wszystkich tych, którzy - niestety - nie pozostawali głusi na jej rozpaczliwe wrzaski i miała nieodparte wrażenie, że któreś z grona uczynnych sąsiadów wreszcie zadzwoni na policję.
[Może być? ;]
[Ja chyba byłam jedną z niewielu osób, które nigdy nie miały pokoju obklejonego czyimiś plakatami.
Ciekawym powiązaniem? Cóż, trudno samej do tego dojść XD]
Florence ze swojego "poprzedniego" życia nie pamięta za dużo. Jest jedna scena, która utkwiła jej na stałe w główce i wyjść nie chce, mimo tego, że blondynka tak bardzo jej tam nie chce. Gdy próuje sobie przypomnieć życie w Anglii, jest tylko twarz tego cholernego chuja, który ją wtedy napadł. Był listopadowy wieczór. Deszczowy, zimny, cholernie ciepły. Wracała ze szkoły muzycznej. Tego dnia rodzice nie mogli po nią przyjechać. Szykowali bankiet. Już wcześniej przyjechali ich dobrzy znajomi z Birmingham. Z synem, Landonem. Był dwa lata młodszy, ale zawsze świetnie bawili się ze sobą.
W tamten cholernie zimny wieczór widziała go po raz ostatni. Wróciła do domu, całe przemoczona,w podartym płaszczu i nie mówiła zupełnie nic. Trochę jak na horrorze. Pamiętała, Lanny podbiegł do niej, chciał się przywitać,a ona nic nie mówiła. Była tylko taka cholernie przemarznięta, nie mająca na sobie rajstop ani majtek. Cud, ze w ogóle wtedy żyła.
Potem nie pamiętała już nic. Zrobiło się w okół niej zamieszanie, przyjechała policja. Rodzice odwołali bankiet. A Landon stał przy niej i trzymał ją za rękę. Zabawne jak dzieci mogą się rozumieć - nie rozumiejąc jeszcze nic.
A potem to wszystko znikło. Potem wyjechała do Londynu i już nie zobaczyła ani Landona, ani jego rodziców, ani innych dzieci z którymi wtedy się przyjaźniła. Najpierw zamknęła się w sobie, ale potem odżyła. Stałą się córeczką tatusia, stała się tym, kim była teraz.
Był wieczór, wietrzny i deszczowy, ale to był przecież lipiec, nie listopad, kiedy wracała do domu z pracy. Ojciec nie traktował jej w firmie ulgowo, ale nie narzekała. Kochała to, co robiła.
Zupełnie odruchowo poszła na skróty. Stopy bolały ją od szpilek, chciała być w domu. Tak jak tamtego wieczoru poszła przez las, który skracał całą drogę o cały kilometr. W sumie nie bała się, nie myślała o tym. Dopóki nie usłyszała jakiegoś hałasu za zakrętem. Wtedy wszystko jakby wróciło. Serce zabiło jej mocniej i naprawdę - chciała uciec. Zatrzymała się i zamarła, czekając na kogo natrafi. No bo kto normalny tak powoli przewraca nogami w taką pogodę w ciemnym lasku.
Widząc męską sylwetkę zadrżała. Ale nikomu by się nie przyznała. Nikt nie miał prawa znać jej lęków. Po prostu mocniej ścisnęła parasolkę, by w razie czego ją zamknąć i się obronić. Niewiele, ale zawsze to jakaś świadomość, że nie jest skazana na to, co się akurat Bogu umyśli.
Ale mężczyzna tylko ją minął. Nic jej nie zrobił. Odetchnęła w końcu i zdała sobie z czegoś sprawę. Oczy, które napotkała... były jej tak znajome. Dziwne, patrzyła się przez krótką chwilę i nic nie zrozumiała, dopóki młody chłopak nie odszedł o kilka kroków dalej.
- Lanny? - zawołała za nim, mając nadzieję, że ej się nie wydaje, że nie wystawi się na pośmiewisko. Bo w sumie te oczy tylko przypominały jej tamtego dzieciaka, który tak doskonale ją wspierał, trzymając ją jedynie za rękę. Takie gesty pamięta się najbardziej. Ale poza tym... nie przypominał syna swoich rodziców. NIe tak jak ona. Ona weszła w rodzinny interes, była teraz elegancka, zadbana, młoda pani prawnik. A on... może jednak się pomyliła?
[i tym oto sposobem uczyniłam cię jedynym przyjacielem, jakiego florence kiedykolwiek miała. i pomyślałam coś więcej - ich ojcowie mogli się przyjaźnić i znać ze studiów, to też lanny i flo często się widywali. deal? :)]
[Jestem ZA XD]
- Mam nadzieję, że nie obrazisz się za to, że jednak mi się nie podobało - powiedziała Lynn z uśmiechem na ustach. - Kilka lat temu skakałabym pod sceną razem ze wszystkimi, ale dzisiaj podejrzewam, że straciłabym stopy. - Tu zerknęła wymownie na swoje lekkie buty na obcasie z odkrytymi palcami.
Tak, Marilyn znała to uczucie. Z dawnych lat. Wracało się do domu półprzytomnym, ledwo żywym od alkoholu, czasami prochów. Nie, nie lądowała w łóżku z nieznajomymi, chociaż propozycje się zdarzały, ale odmawiała, uparcie wierząc, że dobrze robi, nie zgadzając się na seks z powodu blizn. Aczkolwiek teraz... Lampka wina do obiadu i czasami lampka przed snem. To wszystko. Polubiła życie wytrawne, spokojne, bez imprez.
- Ale ja się będę zbierać. Dziękuję za towarzystwo... I za tamten uśmiech.
Mało kto dziękował w obecnych czasach za miłe gesty, za uśmiechy, za spędzenie czasu, za rozmowę. Lynn żyła jednak starymi romansami, trochę tandetnymi, ale czyż nie czyniło to z niej kogoś wyjątkowego?
[Oo, osobiście też czasem męskie tworzę, ale mi się nudzą ;D
I tak, ostatnio mam aż za dużo wolnego czasu (którego nie pożytkuję na nic ważnego, nawet na blogi mi się nie chce wchodzić... ;), więc nadrabiam zaległości w oglądaniu komedii romantycznych z zakresu 2004-2012. I trafiłam na Spread. Pomysł mi się spodobał x]
Elaine prześlizgnęła się pod ramieniem Lanny'ego do jego mieszkania, ignorując fakt, że ewidentnie wyrwała go ze snu. Przez moment miała nawet ochotę kolegę wyściskać, ale ten dziki pomysł zginął śmiercią tragiczną, gdy została zmuszona do własnoręcznego wtargania swoich walizek do jego salonu.
- Wiesz, gdybym cię tak nie lubiła, to bym cię chyba kochała - rzuciła, odnajdując w swoich słowach wielki bezsens. Była zmęczona, zmarznięta i zirytowana, raz po raz szeroko ziewała, a gdy próbowała wyplątać się z dżinsów, które nagle przestały być wygodne, omal nie przewróciła się na jakiś stolik. Chyba kobiecie w takiej sytuacji można wybaczyć chwilową utratę kontroli nad własnym umysłem, prawda?! - Wyrzucił mnie drań, uwierzysz?
Wsunęła się pod - a właściwie to zwaliła na - kołdrę i sennie westchnęła, plecami opierając o bok Landona. Już prawie zasnęła, gdy nagle zerwała się i oparła na łokciach.
- Czy ja jestem chwiejną emocjonalnie złodziejką? - spytała, bo wciąż nie pojmowała powodu, dla którego została wygnana z willi właściciela drużyny piłkarskiej.
[Oj, spać mi się chce, coraz gorzej myślę.... ]:
Kiedy tylko weszli do zoo, jeden z pracowników, stojących przy żeliwnej bramie, oznajmił im, że dzisiaj są organizowane specjalne warsztaty plastyczne dla dzieci i młodzieży do lat szesnastu. Będą odbywać się na zabezpieczonym placu przy wybiegach paru zwierząt. Sponsorowane były przez władze miasta, więc były całkowicie bezpłatne. Pracownik dodał, że dorośli mogą wtedy odpocząć w jednej z kafejek i poczekać na dziecko. Warsztaty miały trwać godzinę, a Lucas, który uwielbiał malować od razu się na nie zgodził, nawet nie pytając o to matki, która w końcu i tak na to przystała. Pracownik odpowiedział, że zaprowadzi Lucasa. Zebrał jeszcze grupkę dzieci i wszyscy razem poszli do określonego miejsca, a Narcisse skinęła głową, podpisując jakiś dokument. Kiedy zostali sami, na środku alejki w zoo, wzruszyła ramionami, spoglądając na Landona.
- Co będziemy robić? - spytała z uśmiechem i teraz, kiedy Lucas nie widział, puściła dłoń Lanny'ego po to, aby objąć go ramieniem w pasie.
Produktywnie wykorzystać czas? Jej było to, jak najbardziej na rękę. A dlaczego? I również do niej powróciły wspomnienia z namiętnego poranka, jaki dany im było przeżyć. Nie wierzyła, że wszystko w ciągu kilku godzin, ba!, kilkudziesięciu minut, stanęło na głowie. Wiedziała, że to, co czuli do siebie, kumulowało się w nich od paru miesięcy, jak nie więcej, ale jednego była pewna - nie zepsuli swojej przyjaźni, a ona nie miała czego żałować.
- Ale chyba nie na środku alejki - mruknęła i zamruczała mimowolnie z zadowolenia, kiedy przygryzł delikatnie jej skórę. Zagryzła dolną wargę, zdając sobie sprawę, że ktoś może ich obserwować. Uśmiechnęła się psotnie i przysunęła bliżej Landona, czując jego... Ekhem. Przyciasne spodnie. Nie mogła nie uśmiechnąć się jeszcze szerzej.
Wsunęła dłoń pod jego koszulkę, opuszkami palców podrażniając skórę biodra, a potem podbrzusza. Nikt nie widział, prawda? Uniosła obie brwi ku górze, zadzierając głowę, aby móc na niego spojrzeć.
- Więc jak będzie? - spytała, spoglądając teraz wyczekująco na swojego mężczyznę, ot. Podobało jej się to, że mogła go tak nazwać.
- We własnej osobie - powiedziała ucieszona i podeszła do chłopaka, zupełnie bez żadnych zahamowań rzucając mu się na szyję. Normalnie nie była taka wylewna, była w końcu córką swojego ojca, ludzi trzymała od siebie na dystans. Zimne suki nie przytulały się do byle kogo.
- Nie wierzę, po prostu nie wierzę - zaśmiała się serdecznie, odsuwając się teraz od młodego mężczyzny. Tak zupełnie nie przypominał tamtego dzieciaka. A jednak ona już poczuła jakąś więź, nić starej, dziecięcej przyjaźni. I naprawdę ją to wzruszyło.
- Co robisz w Amsterdamie? Albo nie, czekaj, powiedz mi, śpieszysz się? Bo muszę zaprosić cię na kawę... - spojrzała w niebo. Było późno, kawa to raczej gówniany pomysł. - Albo na coś mocniejszego w sumie. W końcu trzeba uczcić jakoś nasze spotkanie... minęło już ponad dziesięć lat!
Cholera, dziesięć lat to szmat czasu. Niewiarygodne, że go poznała.
Zaśmiała się perliście i pozwoliła na to, aby Landon pociągnął ją do celu ich dzisiejszego spaceru. Wiedziała, do czego zmierzają, to było aż nazbyt oczywiste, przynajmniej dla niej samej. Pragnęła go, z każdą chwilą coraz bardziej. A chwile zaczęła liczyć od samego rana, kiedy miała jego spocone, rozgrzane ciało przy swoim, kiedy mogła delektować się jego dotykiem i pieścić jego wytatuowaną skórę.
Roześmiana wbiegła go restauracji i skinęła głową, już nieco wolniej zmierzając za Landonem. Kiedy weszli do łazienki, oparła się o ścianę, widząc, jak Lanny zamyka drzwi na kluczyk. Uśmiechnęła się nieco uwodzicielsko, co do niej podobne nie było i wyciągnęła dłoń przed siebie, aby ruchem palca wskazującego przywołać Lanny'ego do siebie. Zagryzła dolną wargę, wcześniej oblizując usta i nie czekając na niego, zaczęła rozpinać suwak sukienki, który miała z boku wdzianka. Sukienka, kiedy pozbyła się materiału, opadła na chłodne kafelki.
- Zaproszenie przyjęte - powiedziała z szerokim uśmiechem. Ała, z uśmiechem tak szerokim, że mięśnie twarzy już po kilku chwilach zaczęły ją boleć. W sumie to miała jeszcze dodać, że tak właściwie to nie będzie mogła zabawić długo, bo rano miała pracę, ale... ale w sumie, praca jest codziennie, a nie miała pojęcia na jak długo ma przy sobie Landona.
Teraz, w świetle latarni mogła mu się uważnie przyjrzeć. Faktycznie, oboje byli zupełnie inni. Ona stała się poważna, wyrachowana, bla bla bla... a on w sumie utrzymywał w sobie coś z dzieciaka, jedyne co ją zaskakiwało to pokryta tatuażami i kolczykami skóra.
Zupełnie odruchowo, z ciekawości dotknęła jednego z jego kolczyków i zaśmiała się do siebie, zaraz tłumacząc to dosyć ekscentryczne, niepodobne do niej zachowanie:
- Zgaduję, że stary O'Callaghan nie był tym zachwycony - powiedziała i złożyła parasolkę. Deszcz teraz zamienił się w lekką mżawkę, zbyt drobną, by marnować na nią swoje zmęczone po całym dniu ramię, mające trzymać w górze parasol.
- Na studiach zrobiłam sobie kolczyka w języku. Mój ojciec oznajmił mi, że nie chce mnie widzieć, dopóki nie wyciągnę tego gówna. Groził mi nawet zabraniem mieszkania i wydziedziczeniem - zaśmiała się z tego. Teraz faktycznie jej język był "pusty". Spotkania z wpływowymi klientami i wystąpienia przed sądem nie sprzyjały takiemu stylowi.
- Ale myślałam, że umrę z bólu jak to robiłam - wzdrygnęła się lekko na wspomnienie tego dnia.
Może i doświadczenia w łóżku nie miała, ale chciała urozmaicić ich życie seksualne, swoją drogą, dopiero rozpoczęte. Nie chciała nudzić Lanona, a gdzieś głęboko w niej tliła się taka obawa. Niezbyt normalna, ale jednak. Nigdy nie czuła się zbyt seksownie, nigdy nie czuła się nadmiar pożądana.
Kochała go, ale bała się powiedzieć to na głos. Kolejna obawa - on może się od niej odsunąć, a ona tego nie chciała. Chciała go mieć przy sobie, chociażby na zawsze.
Fakt faktem, Lucas był mężczyzną w jej życiu, którego stawiała na pierwszym miejscu. Jej rycerzem w lśniącej zbroi. Jedynym ukochanym, który jej nigdy nie zostawi i tego mogła być pewna, dlatego nie lubiła rozstawać się z nim na zbyt długo.
Odwzajemniając jego pocałunek, czuła dreszcze, przebiegające po jej ciele wraz z dłońmi mężczyzny, subtelnie lub nieco mniej, pieszczącymi jej ciało. W czasie, kiedy ten pozbywał się jej bielizny, ona pozbyła się jego koszulki i zdołała jedynie rozpiąć pasek jego spodni, kiedy...
Westchnęła na tyle głośno, a było to pomieszane ze zduszonym jękiem, więc Landon musiał to usłyszeć. Oparła się górną częścią pleców o ścianę i przesunęła dłońmi po swoich piersiach, brzuchu, aż zdecydowała wpleść się palce we włosy Landona, przymykając Leniwie powieki.
Starała się być, jak najlepszą matką. Chciała, aby Lucas czuł się kochany, a mimo to, nigdy nie pozwalała sobie na to, aby rozpieszczać. No, może czasami, ale kiedy był grzeczny - zasługiwał na to. Zajmował znaczną część jej serca i umysłu. Nie przeszkadzało jej to, kiedy w środku nocy przychodził do jej łóżka, kiedy kładł się obok. Czasami nawet pozwalała sobie uronić jedną łzę, kiedy szeptał, jak bardzo ją kocha.
Nie chciała popełniać błędów, które popełniała jej matka i na razie wychodziło jej to całkiem nieźle.
Jęknęła głośno, tym razem nie kryjąc się ze swoją reakcją. Przesunęła dłońmi po chłodnym kafelkach, którymi obłożona była ściana i podświadomie zaczęła masować skórę głowy Landona, zdając sobie sprawę, że jej oddech jest coraz płytszy. Nie musiała się upewniać, aby wiedzieć, że jej kobiecość była coraz bardziej wilgotna, a było to zasługą Landona, który rozpalał ją do czerwoności. W przenośni - gorąco kumulowało się w jej podbrzuszu i dosłownie - delikatne rumieńce pojawiły się na jej policzkach.
- O mój... - szepnęła, zagryzając dolną wargę, kiedy oprócz pieszczot jej kobiecości, Lanny zacisnął dłonie na jej pośladkach. Chciała więcej i więcej, mimo tego, że w tym momencie była zupełnie bierna.
Elaine, jakby uspokojona słowami Landona, oparła głowę na poduszce, otuliła się szczelnie nieswoją kołdrą i ziewnęła cichutko. Gdy zamykała wreszcie oczy, na jej ustach pojawił się senny lecz wciąż kpiący uśmieszek.
- To dobrze - westchnęła i... zasnęła. Od tak. Po prostu. Była całkowicie rozbudzona i nagle już spała. Co prawda niespokojnie, przewracając się z boku na bok, zabierając Lanny'emu kołdrę, poduszkę, niemalże spychając go z łóżka i - kompletnie nieświadomie! - oplatając go nogami, ale w końcu przespała całą noc. Lub resztę poranka, bo tylko to jej pozostało.
Kiedy Landon się obudził, po jego mieszkaniu roznosił się przyjemny zapach przygotowanych przez Elle jajek na bekonie oraz świeżo zaparzonej kawy, a sama dziewczyna czekała na niego w kuchni, nucąc coś wesoło pod nosem.
[Ech, wybacz jakość gorszą niż zazwyczaj(Ellie-wyczynowiec), ale choć spałam dzisiaj 10 godzin i obudziłam się gdzieś koło 13.30, to jestem taaaaaaaaaaaakaaaa senna... *ziewa*
I jestem taką ciotą, że najpierw dodałam to pod moją kartą x]
Seks w miejscu publicznym był zupełną nowością, dla niezbyt doświadczonej Cyźki. Niezbyt doświadczonej, a mimo to matki. Nie lubiła, kiedy ludzie jej współczuli, gdy dowiadywali się o tym, że już w wieku osiemnastu lat urodziła swoje dziecko. Lucas był dla niej ratunkiem, dzięki swojemu synkowi mogła wyrwać się ze szponów bogobojnej i konserwatywnej matki, ucząc się na jej błędach.
Wszakże, miejsce publiczne, które sobie wybrali, wcale jej nie przeszkadzało. Z resztą, z Landonem u boku była skłonna do wszystkiego, tak przynajmniej czuła i wiedziała, że ten instynkt jej nie zawiedzie.
Najróżniejsze pieszczoty chłopaka przyprawiały ją o silne dreszcze. Nogi lekko drżały, dając jej do zrozumienia, że niedługo postoi o własnych siłach. Ujęła chłopaka za ramiona, podciągając go w końcu do góry. Zarumienione policzki i zaszklone oczy, taki widok go spotkał. Cyźka, uniosła się na palcach i wpiła się w jego usta, językiem pieszcząc podniebienia Landona. Przygryzając lekko jego wargę, pozbyła się jego spodni i wsunęła dłonie w materiał bokserek, nieco pewniej, niż ostatnio, przesuwając palcami po jego męskości. Musnęła delikatnie jądra, drugą dłonią, osuwając bokserki, które w tej chwili wydały jej się zbędne.
- Ja też bym się po sobie nie spodziewała - przyznała, z ogromnym niedowierzaniem kręcąc głową.
- Miałam taki okres, jak studiowałam, że żyłam trochę na krawędzi. Coś zupełnie dla mnie nowego. Wiesz, spędzałam noce głównie na mocno zakrapianych imprezach. No i to był okres, kiedy spotykałam się z takim Joshem... miał chyba więcej kolczyków na twarzy niż ty - zaśmiała się, darując sobie dodanie krótkiego, retorycznego pytania w stylu "co ja w nim widziałam?!". Złączyła ich w sumie tylko miłość do muzyki. I dobry seks. Bo poza tym - zupełnie się różnili. No i ten jeden dodatkowy czynnik - jej mały "bunt". Nawet nie wiedziała przeciwko komu.
- Idziemy do ciebie, czy do jakiejś miejscówki? - zapytała, rozglądając się po wyjściu z parku. Szczerze mówiąc, to miała cholerną ochotę ściągnąć te kurewskie buty.
Bardzo dawno temu ona też była pewna, iż pójdzie w ślady rodziców i zostanie światowej sławy tancerką. Z tą różnicą, że ona nigdy nie dostrzegała wad tegoż zawodu. Tak więc poszła na studia taneczne, dzień w dzień ćwiczyła, jeździła na spotkania z choreografami aż w końcu osiągnęła szczyt kariery. Ludzie przychodzili tłumami na jej występy, płacili za nie kupe kasy, żeby przez dwie godziny móc ją pooglądać. A wtedy ona dostrzegła wady bycia tancerką. Ale nie mogła już o tym powiedzieć rodzicom, nie mogła, bo nie miała jak. Jednak wiedziała, że oni zaakceptowaliby jej wybór, że nie mieliby do niej pretensji. W końcu zawsze powtarzali, że to ona decyduje o swoim życiu, oni mają tylko pomagać.
Nie, nie potrafiłaby go sobie wyobrazić bez choćby paru tatuaży i kolczyków, które go zdobiły. A już na pewno nie widziała go w garniturze, chyba, że tym takim założonym od niechcenia, z trampkami na nogach zamiast pantofli.
- Może kiedyś się dowiesz - mruknęła cicho, poruszając zabawnie brwiami. - Wszystko zależy od tego jak bardzo będziesz chciał się tego dowiedzieć - dodała jeszcze, po czym dokończyła swojego naleśnika, który notabene był dzisiaj jakimś cudem przepyszny.
[ nie Lena Werm, tylko Carlie, sorry, ale zapomniałam zmienić XD ]
Nawet jeśliby chodził do klubów tylko po to, żeby tej konkurencji wysłuchiwać, to przecież i tak nie robił nic złego, a poza tym mógł mieć rozeznanie co się ludziom podoba. Zawsze w każdej sytuacji powinno się szukać czegoś, co mogłoby pomóc w życiu. A przynajmniej tak sądziła panienka Evans, chociaż sama znana była z indywidualizmu. Nie dążyła za tym, aby przypodobać się masom (nie potrzebowała tego, jeśli chodzi o satysfakcję), ale skądś pieniądze musiała brać. W końcu zdecydowała się na samodzielne (prawie) życie, więc musiała wziąć się w garść.
w ostatnich momentach wygrywanej przez nią melodii przymknęła powieki, aby pozwolić swoim myślom spokojnie wrócić na miejsce. Bo kiedy grała świat przestawał dla niej istnieć. Liczyła się jedynie muzyka... Może dlatego czuła się pewnie na scenie? Nie przypominała sobie, żeby kiedykolwiek była stremowana.
Po oklaskach i małym skłonie udała się za kulisy. Wzięła wdech i wypuściła powietrze z ust powoli. Każde zderzenie ze wspomnieniami, które kryły się w jej piosenkach, mocno działało na dziewczynę. Kiedyś była zamknięta, lecz teraz, gdy życie blondynki zaczęło być bardziej kolorowe, wszystkie emocje stłumione w dźwiękach rozchodziły się namiętnie w głowie dziewczyny, przywołując do siebie złe, jak i dobre myśli.
Przez chwilę była w transie. Potrząsnęła głową i rozejrzała się dookoła. Dopiero moment później na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
- Lanny?! - zawołała, podchodząc do znajomego. - Jak dawno Cię nie widziałam! Co u Ciebie? - spytała.
Więc może kótnia, a potem seksik na przypomnienie dawnej znajomości Blue i Ad?
Marilyn chwilę zastanawiała się; warto? Wiedziała, że w domu nie czeka na nią nic prócz jakiejś książki, wina i myśli, i księżyca na niebie, który wcale nie był taki pewien w jej życiu - zapowiaano zachmurzenie. Romantyczne plany więc nie były pełne. Warto więc było zostać z tym mężczyzną, nawet, jeśli to miał być tylko jeden drink.
Usiadła ponownie i spojrzała na swoje dłonie. Chwilę tak czekała.
- Wolę muzykę poważną, jeśli o to idzie. Na gitarze umiem grać, ale nie grywam; wolę flet. Lubię jego delikatność.
Zamówiła sobie lampkę wina. Nie, wystarczy już tanich alkoholi. Jeśli już ma spędzać czas dobrze, to przy dobrym alkoholu.
Marylin doskonale to rozumiała. Dom, gy był pusty, był czasami dośc odrażający. Czasai; Byrne należała do samotniczek, lubiła, gdy w wielkim domu czai się cisza i pustka, znała tam każdy kąt i jej to nie drażniło, wręcz przeciwnie - cieszyła się, że nic w tym domu nie jest tajemnicą.
- Uczyłam się grać na fortepianie - powiedziała Marylin - ale mam do tego podobno nieodpowiednie palce. Nie chodzi o to, że są krótkie, tylko... niezgrabne. Nie umiem sobie poradzić z naciskaniem odpowiednich klawiszy. W przeciwieństwie o fletu.
Marylin wolała mieć mniej, ale dobrej jakości; nie najlepszej, dobrej. Przesadzanie w żadną ze stron nie było dobre. Lubiła ubrania z górnej półki, takie, które nie zniszczą się po miesiącu - z drugiej zaś strony, nie chciała kupować bluzki za ponad pięćdziesiąt euro. Tak samo było w praktycznie każdej dziedzinie jej życia.
- Marylin Byrne jestem - powiedziała, wyiągając rękę w stronę Landona.
Śmiesznie, stwierdziła w duchu Byrne; niegdyś oddałaby wszystko, aby siedzieć w barze z niezajomym gitarzystą z zespołu, by pić z nim alkohol i przedstawiać mu się, żeby usłyszeć odeń, że chce z nią spędzić wieczór. Teraz nie czuła takiej fascynacji jak kiedyś; dlaczego? Dlaczego teraz, gdy patrzyła na mężczyznę alternatywnego (który to typ rozpalał ją i śnił się w snach erotycznych kilka lat wstecz), nie czuła nic? Nie byo w niej nawet starej tęsknoty za latami utraconymi. Im bardziej naprzód, tym bliżej było jej do bierności, do samodzielnego przeżywania każdej chwili. Ale nie było w tym nic z zagubienia; Marylin czuła, że zaczyna wybierać tę samotną ścieżkę, że nie przeszkadza jej własne odosobnienie.
*Marilyn! Maarilyn! Spsuło mi się.
- Ależ poszłam w ślady ojca. Kancelaria Horacego Johnsona, oddział w Amsterdamie wita - powiedziała z dumą, ale jednocześnie bardzo lekko, zupełnie nie tak, jakby się czymś chwaliła, czymś przechwalała.
- Jestem grzeczną córeczką tatusia, na studiach tylko trochę się bawiłam.
Zwłaszcza ludźmi - dodała w myślach, ale tylko i wyłącznie w myślach. Nie chciała go wystraszyć, za żadne skarby. Przy nim wróciła jej jakaś taka prostota i lekkość, jaką mają w sobie dzieci. Czuła się nawet trochę, jakby nie minęły całe te lata.
- No dobra, to chodźmy do Ciebie - skinęła głową. - Poza tym, sam chyba dobrze się orientujesz jak mogło wyglądać towarzystwo studentów prawa z tych "prawniczych domów". Szczerze mówiąc, trochę mi wstyd teraz, że obracałam się w takim towarzystwie - wywróciła oczami. W sumie dalej pasowała do tego towarzystwa, pod względem traktowania większości społeczeństwa i swoich rodziców, ale sama zmieniła swój styl życia o 180 stopni. Koniec z używkami, witaj zdrowy trybie życia.
Angel bardzo rzadko spisywała słowa dopiero co wymyślonej piosenki, podobnie czyniła z melodią. Nie była typem leniwca, po prostu zazwyczaj skupiała się dłużej nad jednym utworem, przez co go zapamiętała, wciąż szlifowała. Miała pamięć do dźwięków i tekstów, a jej twórczość wciąż się zmieniała. Raz była bardziej dynamiczna, pełna buntowniczych słów, mocnych brzmień. Innym razem dziewczyna tworzyła pieśni delikatne, kojące, wpadające w ucho. Nidy też nie wracała do starszych dzieł, zostawiała je za sobą, tak, jak wspomnienia. W zasadzie każda jej piosenka wiązała się z czymś osobistym. To był jeden z lepszych sposobów Angel na powrót do rzeczywistości, uspokojenie się, wypuszczenie z siebie krążących w duszy emocji. Gdy łączyła się z muzyką, świat stawał w miejscu, wszystko gasło. Czuła, jakby się z nią jednoczyła, wymieniała tchem. Dziewczyna zdecydowanie nie mogłaby żyć bez tego "drugiego" świata.
Uśmiechnęła się bardzo, bardzo szeroko, a potem kiwnęła głową.
- Okej, jak sobie życzysz - powiedziała wesoło, wpatrując się w chłopaka. - Tylko nie upij mnie za bardzo! Normalnie by mi to nie przeszkadzało... Dzisiaj jednak wolę pozostać w miarę trzeźwa - mrugnęła do niego, poprawiając gitarę. Zaczęła iść w stronę baru. - A... co powiesz o moim występie? Może być? - spytała niepewnie, przygryzając lekko dolną wargę.
[Gdzie ty, bejb? :<]
Niby to powiedzenie, które zostało przytoczone miało sens i zawierało w sobie ziarnko prawdy, ale weźmy pod uwagę to, że niektóre kobiety wcale nie potrzebowały powodu. Wystarczyło miejsce i kochanek. Cissy tak nie potrafiła. Nie mogła przełamać się przed tym, aby pójść z obcym mężczyzną do łóżka i to chyba wychodziło jej na dobre, chociaż parę lat celibatu wyjawiało się teraz, kiedy chrapka na Landona prawie nigdy nie znikała. Toaleta w ZOO nie była takim złym miejscem, wbrew wszystkiemu mieli tutaj trochę prywatności i sami nikomu nie przeszkadzali. Chyba...
Owszem, Lanny nie przeszkadzał jej w żadnej osłonie. Był jej przyjacielem w każdej sekundzie i w każdym pomyśle, jaki wpadł mu do głowy. Przy nim, co było dziwne, zapominała o byciu odpowiedzialną matką. I przynajmniej raz na jakiś czas pozwalała sobie na odrobinę szaleństwa.
Zamruczała cicho, kiedy już oderwała się od jego ust, czując, jak ociera się męskością o jej kobiecość. Odchyliła głowę w bok, kiedy delikatne dreszcze wywołane czułymi pocałunkami, przebiegły po jej ciele. Przyparta do ściany nie miała zbyt wielkiego pola do manewru, ale też wcale go nie potrzebowała. Korzystając z jego pomocy, splotła nogi w okolicy jego bioder, wyrównując różnicę między ich wzrostem. Jakby nie było Lanny był dość znacznie wyższy od blondynki.
I ona musnęła ustami zagłębienie przy jego szyi, przygryzając nawet delikatnie jego skórę, a potem szepnęła parę sprośnych słówek do jego ucha, muskając delikatnie płatek.
Zanim odpowiedziała wzięła tabletkę i połknęła ją, popijając kilkoma sporymi łykami wody. Potem odstawiła butelkę na kuchenny blat i osunęła się bez energii na krzesło. Oprócz głowy bolała ją też każda inna część ciała.
- A chuj wie - jęknęła, opierając się a potem spojrzała na swoje nagie nogi. Gdyby ze sobą spali może i obudziłaby się całkiem naga, ale to nie reguła. Ale fakt, że nie miała biustonosza był jednak mocno niepokojący. Może po prostu się macali? Ale musiała być naprawdę pijana, skoro się na to zgodziła. Była przecież stuprocentową lesbą, nie?
- Nawet jeśli, to możemy ustalić, że do niczego nie doszło. Po twojej minie widzę, że nam obojgu będzie to na rękę. Problem tylko w tym, że... kurwa, mam nadzieję, że w razie czego to po pijaku pamiętasz jednak o gumkach nie? - spojrzała na niego z niemałym przerażeniem w oczach. Teraz powinna zagrać muzyczka z cyklu tu-duuuum! WS końcu scena była iście melodramatyczna, zwłaszcza jeśli zwróciło się uwagę na to, co dzieje się w obolałej głowie dziewczyny. Co by miała niby zrobić z kolejnym dzieckiem?! NIE CHCIAŁA MIEĆ JUŻ ŻADNYCH DZIECI!
Takiemu to dobrze - może się byczyć cały dzień, a nie chodzić regularnie do tej całej dusznej korporacji, bo jakby nie było, on nie znosił swojej firmy. Uwielbiał projektować, rysować, dlatego właśnie poszedł kiedyś na studia architektoniczne, ale praca trafiła mu się okropna. Zresztą, wszędzie było tak samo: nad głową tak zwany szklany sufit, czyli widok awansu bez możliwości tak naprawdę "wyskoczenia" na wyższe stanowisko. Człowiek stara się jak może, by przypodobać się szefowi, pracuje ile sił, niczym najpracowitsza mrówka, a tu nici, nie chcieli dać mu awansu. To go najbardziej denerwowało.
Czekał, aż usłyszy znajomy szczęk zamków w drzwiach sąsiada. Czasem miał ochotę mu przyłożyć, mocno i zdrowo, bo coraz częściej zdarzało się, że gazet brakowało w skrzynce Joshuy, a znajdował je właśnie u Landona. Dziwny zbiegiem okoliczności. Pewnie przyfruwały same, bo wolały właśnie panicza O'Callaghana.
- Jakbyś zgadł - odpowiedział, kiwając głową na potwierdzenie wcześniejszych słów. Wyciągnął rękę przed siebie w wymownym geście, bo przecież chciał odzyskać te mizerne czasopisma chociaż na pół godziny. Zobaczył jednak, że w stronę drzwi wyjściowych nadciąga kot, próbując chyba ewakuować się z mieszkania, jak to te właśnie zwierzęta często robiły, kiedy tylko zdarzyła się do tego okazja. Schylił się więc, po czym złapał zwierzę, by nie wymknęło się czasem na na zewnątrz.
Prześlij komentarz