Loreen van der Kampf
malarka urodzona 1 czerwca 1987 roku
czyli kobieta, która kocha tylko raz w życiu
Tak, to ona! Narzeczona pana Moore. Ta, o której słyszał chyba cały Luksemburg i Amsterdam. Ta, którą niejednokrotnie obgadywaliście na spotkaniach towarzyskich. Ta, której zazdrościliście idealnego życia. Ale hola, hola! W jej życiu tak naprawdę nic nie jest doskonałe i nigdy nie było, ale kto wie? Może kiedyś jednak będzie. Zacznijmy jednak od początku, byście mogli się przekonać, że nie wszystko co jest piękne z zewnątrz jest takie samo wewnątrz...
24 grudnia 1999 roku
Drogi Pamiętniku!
Nigdy nie wyobrażałam sobie tak pięknych świąt jakie spędziłam dzisiaj, naprawdę! Wiesz, że nawet nie musiałam dzisiaj wstawać skoro świt, by udać się do mademoiselle Jacqueline na naukę języka francuskiego? Zresztą! Ja w ogóle nie miałam dzisiejszego dnia żadnych zajęć, nawet savoir vivre'u! Mogłam się porządnie wyspać, a potem chodzić po domu ubrana jedynie w piżamę. Mogłam jeść słodycze, oglądać czarno-białe filmy z ojcem, pomagać matce w kuchni, co swoją drogą było chyba najprzyjemniejszą rzeczą jaka mogła mnie spotkać, bo, uwaga nie zdziw się, matka uśmiechnęła się do mnie! Ona się do mnie uśmiechnęła! I nawet pochwaliła ciasteczka, które sama udekorowałam! Rozumiesz to, Pamiętniczku, rozumiesz? Ja nie, ale nie szkodzi. Najważniejsze jest to, że po raz pierwszy w życiu mogłam usiąść z rodzicami do stołu i mieć ich przy sobie chociaż na parę chwil. To było takie miłe.. W pewnej chwili nawet zachciało mi się płakać, ale musiałam się powstrzymać, bo przecież wiesz jak oni nienawidzą moich łez...
Och, wrócili z przyjęcia! Muszę już kończyć, bo jeśli przeczytają to co piszę.. Nawet wolę o tym nie myśleć!
Dobranoc mój Przyjacielu, do następnego napisania.
Twoja Lorie.
1 stycznia 2002 roku
Pamiętniku!
Nienawidzę ich, rozumiesz?! Nienawidzę! I nie chcę już kochać, bo to zbyt boli. W końcu po co kochać kogoś, kto Ciebie nie pokocha nigdy?
Przez te wszystkie lata naprawdę łudziłam się, że jeśli będę dawać z siebie wszystko i jeszcze więcej, że jeśli będę wzorową uczennicą i najlepszą na świecie córką, oni zapałają do mnie prawdziwym, rodzicielskim uczuciem.. Nawet nie wiesz jak bardzo się myliłam.. Oni nigdy mnie nie chcieli - wiem to od babci. Wczoraj do niej uciekłam. Tak, wiem, że źle zrobiłam, przecież oni tyle dla mnie zrobili, ale ja już tak dłużej nie potrafię, ja też potrzebuję odrobiny miłości! Nie jestem taka jak oni! Nie potrzebuję pieniędzy do szczęścia, a już na pewno nie oddam ręki mojej córki jakiemuś zarozumiałemu dupokracie! Tak, właśnie tak! Jestem zaręczona! I nawet nie wiem z kim! Znaczy się wiem - z jakimś cholernie bogatym i niesamowicie przystojnym Amsterdamczykiem. Uroczo, czyż nie? Najlepsze jest jednak to, że poznam tego mężczyznę dopiero za sześć lat. A potem za niego wyjdę. Wyjdę za kogoś, kogo nigdy nie pokocham, bo taki układ zawarli jego i moi rodzice. I po co mi takie małżeństwo? Na pokaz? I co potem? Będę siedzieć w domu, by być na każde skinienie tego despoty? Nigdy w życiu nie zmuszą mnie do tego! Za żadne skarby świata! Przecież ja chcę studiować, chcę zostać malarką. Chcę otworzyć mały sklepik z obrazami, zamieszkać w jakimś małym, uroczym domku i stworzyć prawdziwą rodzinę. Chcę kochać i być kochaną, a oni mi tego nie odbiorą!
Babcia trzyma za mnie kciuki, Ty też je trzymaj Przyjacielu!
Lorie.
12 czerwca 2008 roku
Mój Drogi..
Poznałam dzisiaj Jacob'a. Jest doprawdy wyrafinowanym mężczyzną. Do tego bogaty, mający perspektywy na przyszłość. Idealny narzeczony.
Dopiero teraz zrozumiałam jak bardzo dziecinną i naiwną istotą byłam przez te marne dwadzieścia jeden lat mojego życia. Jak ja mogłam wierzyć w to, że utrzymam się z malarstwa, że będę szczęśliwa bez pieniędzy? Przecież to niemożliwe. Człowiek bez wypełnionego po brzegi portfela jest niczym niewartym śmieciem. A ja nie chcę być kimś takim! Nie będę się marnować na ulicy, skoro mogę żyć niczym bogini. A Jacob Moore jest w stanie mi to zapewnić. Dlatego też podczas wspólnej kolacji, kiedy to wyjął z kieszeni malutkie pudełeczko i spytał, czy chcę za niego wyjść, zgodziłam się bez wahania. Pozwoliłam mu wsunąć na palec serdeczny pierścionek.
Tylko czemu nie czułam tych motyli w brzuchu? Czemu się nie uśmiechałam, kiedy przede mną klęknął, czemu stałam tam jak posąg?
Och, Lorie, przecież Ty nie chcesz miłości! Miłość Ci nic nie da! Pieniądze natomiast dadzą Ci wszystko. Dadzą ubrania, dadzą mieszkanie, samochody. Dzięki nim zawsze będziesz piękna i każdy będzie się z Tobą liczył. Będziesz ważna, a inni będę nikim..
Żegnaj.
Loreen..
9 lipca 2012 roku
Pamiętniku.
Dzisiaj znowu wróciłam do pustego mieszkania. Wielkiego domu, gdzie nikt na mnie nie czeka. Nawet on. A przecież ja za nim tęsknię. Tęsknię za jego dotykiem, za jego ciepłym oddechem na mojej skórze, za jego uśmiechem, zapachem, za wszystkim co z nim związane. Ale on o tym nie wie. W końcu przy nim jestem chłodną i niedostępną Loreen van der Kampf. Jego narzeczoną z przymusu. I muszę taka być, bo gdyby dowiedział się, że go.. Och Pamiętniku, on się nie może dowiedzieć! Nie może się nawet domyślić, że nasza relacja nie opiera się już tylko na pozorach! Gdyby to się wydało, to on by mnie zostawił. Odszedłby na zawsze. A na to nie mogę pozwolić. Będę go kochać po cichu, żeby nikt się nie domyślił. Będę udawać, że i on mnie kocha, że to dla mnie codziennie wraca, że to mnie przytula, a nie dziwkę, którą zdążył przelecieć w jakimś pięciogwiazdkowym hotelu przed powrotem. Będę stwarzać iluzje, aż w końcu w nie uwierzę.
Bo to przecież nie może być trudne, prawda? Moja wyobraźnia może przecież wszystko..
A teraz wybacz, idę znowu stać się pustą Loreen. Idę być kimś, kim tak naprawdę nigdy nie byłam, ale kim zmuszona jestem być.
Przyjacielu..
A teraz, skoro już wiesz, że jej życie nie było tak piękne jak myślałeś, kiedy wiesz, że nie masz już czego jej zazdrościć, zachwyć się jej urodą. Bo jest piękna, naprawdę. Ma przepiękne oczy - duże, szaro-zielone, z których da się wszystko odczytać - okolone czarnym wachlarzem rzęs. Pełne, malinowe usta, rzadko kiedy rozchylone w uśmiechu, który mógłby ukazać jej równe, białe zęby. Lekko zadarty nosek, który marszczy zawsze wtedy, kiedy jej coś nie wychodzi. I ciało, ciało jakie śni się innym mężczyzną po nocach. Zgrabne, wygimnastykowane. Wyposażone w idealnej wielkości piersi, zgrabną pupę oraz zabójcze nogi.
Któż by pomyślał, że paręnaście lat temu uważała się za brzydką? Tym bardziej, że teraz jest świadomą swojego seksapilu kobietą.
Teraz jest
Któż by pomyślał, że paręnaście lat temu uważała się za brzydką? Tym bardziej, że teraz jest świadomą swojego seksapilu kobietą.
Teraz jest
malarką,
kucharką,
seksowną narzeczoną
zmuszoną do dwulicowości
LORIE, czyli Loreen van der Kampf.
[ DO AUTORKI JAKE'A:
mam nadzieję, że sprostałam Twoim wymaganiom. naprawdę mam szczerą nadzieję, że mi się udało. jeśli jednak nie - proszę o uwagi. poprawię co trzeba.
DO RESZTY:
cześć i czołem! nie gryzę, naprawdę, więc wątki zawsze i wszędzie. z wielką chęcią jakieś pozaczynam, ale błagam Was, nie zwalajcie na mnie tego wszyscy! w końcu miło jest spojrzeć na komentarze i dostrzec już jakiś rozpoczęty wątek.
och, no i nie bać się tego pierścionka na paluszku serdecznym Lorie. on jej wcale nie ogranicza, naprawdę. to ona sama czasem to robi ; > ]
11 komentarzy:
[Podoba mi się ;) Obiecuję, że jutro, jak tylko wstanę, coś rozpocznę ;)]
Często zadawał sobie pytanie: dlaczego? Dlaczego jej to robi? Ale potrafił zdusić wyrzuty sumienia, coraz bardziej nienawidząc swoich przyszłych teściów i własnych rodziców. Układ, który zawarli bez wiedzy i zgody swojego potomstwa był czymś okrutnym dla dwójki młodych ludzi, ale musieli nauczyć się z tym żyć. Jacob musiał wszystko gdzieś odreagować, dlatego rzadko wracał z pracy prosto do domu. Dzisiaj było inaczej i wiedział, że może zakończyć Loreen, będąc w willi już o dwudziestej.
Mieli plany na jutro, o których musiał przypomnieć bądź dopiero poinformować swoją narzeczoną. W południe obiad z jego i jej rodzicami, którzy robili sobie wakacje w Amsterdamie, chcąc zatrzymać się u nich na jakiś czas. Nie widziało mu się to, ale willa na szczeście była na tyle duża, że nie musieli wchodzić sobie pod nogi. A wieczorem? Bankiet u innych wpływowych ludzi, na który zaproszeni byli oni wszyscy. Oprócz Sary, która była jedynie córką. Nikim ważnym. Sam uratował siostrę przed dziwnymi zaręczynami, może dlatego, rodzice nie byli zachwyceni swoją córką.
- Loreen! - zawołał, znajdując się w dużym holu. Wiedział, że małżeństwo w średnim wieku - Alfred i Martha, które zatrudnili, aby opiekowali się willą, wzięli wolne, ale już jutro będą musieli być na pełnych obrotach. Alfred w witaniu gości, a Martha w kuchni. - Lorie!
Ściągnął buty i marynarkę, wchodząc do dużego salonu. Rzucił wierzchnie odzienie na oparcie jednego z foteli. Podszedł do barku i jak miał w zwyczaju, nalał sobie whiskey do szklaneczki, ale nie tak elegancko, tylko prawie do pełna. Pozbył się krawatu i poluzował dwa górne guziki koszuli. Wziął szklaneczkę w dół i ruszył po schodach, próbując odszukać swoją narzeczoną.
Nie wnikał w to, co robiła Loreen podczas jego nieobecności. Nie lubił jednak słuchać plotek i donosów, że ktoś widział ją na mieście z innym mężczyzną, że ktoś widział, jak wchodzi do sklepu... Nie zabraniał jej niczego, nie była jego więźniem i nie powinna się tak czuć. Chociaż, może właśnie dla niej więzieniem był ten dość wolny związek, a przecież taki nie powinien być. Trudno jednak od niego oczekiwać, żeby pokochał kogoś. Nie, żeby nie był skłonny do uczuć. Potrafił kochać. I to kochać przez całe życie, ale nie chciał stracić osoby, która zajmowałaby pierwsze miejsce w jego życiu. Tak było z nastoletnią Mają, kiedy oboje kończyli szkołę średnią - dopuścił ją do siebie, była dla niego całym swoim życiem, a potem zginęła. Potrącona przez pijanego faceta. Minęło sporo lat, ale Jake znowu bał się tego bólu. Wiedział, że miłość łączy się z bólem, dlatego nie chciał kochać. Może dlatego był nieco nadopiekuńczym bratem, bo wszystkie uczucia przelewał na Sarę.
Nie wierzył w to, żeby Loreen spała, a mimo to skierował kroki do ich wspólnej sypialni, bo do pokoju, który był jej pracownią, który był tylko jej, w ogóle nie wchodził.
Na rozległym parterze domu roznosił się zapach aromatycznej kolacji, którą pewnie przygotowała zupełnie sama. Lubił jej kuchnię i akurat dania, które przygotowała chwalił, a potem nawet potrafił jej podziękować. Przemierzając coś w rodzaju przedpokoju, zatrzymał się przed drzwiami sypialni i nacisnął na klamkę, wchodząc do środka.
- Lor... - urwał, widząc ją w swojej koszuli. W jednej dłoni trzymała szlafrok, więc uniósł obie brwi ku górze. Nie mógł być na nią zły, kiedy ona wydawała się wyraźnie zakłopotana. Upił trochę whiskey i pozwolił sobie na uśmiech. - Myślałem, że zawieruszyła się w pralni - przyznał szczerze, chociaż miał tyle koszul w swojej szafie, że nie zwrócił na to większej uwagi. Miał dobry humor, mimo tego, że jutro rodzice ich obojga zjadą się do ich domu i będą się rządzić na swoje sposoby, bedą naciskać na to, aby wyznaczyli datę ślubu, pobrali się i spłodzili potomka.
Podszedł do niej, odkładając szklaneczkę na jedną z komód i jedną dłonią ujął jej podbródek, zerkając w jej jasne oczy.
- Do twarzy ci w niej... - mruknął i musnął ustami jej czoło. - Musisz zadzwonić do Alfreda i przekazać mu, o której ma wyjechać na lotnisko po twoich rodziców. I umówić się z Marthą na konkretną godzinę - i koniec czułego Jacoba, jak na ten wieczór. Przynajmniej tak sądził. Czekało ich mnóstwo roboty, a on o swoich obowiązkach nigdy nie zapominał, dlatego wrócił dzisiaj wcześniej. Przesunął dłonią po jej szyi i ramieniu, lokując ją w końcu biodrze kobiety, ale nie na materiale koszuli, o nie. Na jej nagiej skórze.
- Wezmę prysznic i zejdę na dół - odparł i cofnął się, wracając po szklaneczkę, którą opróżnił do końca, wychodząc z sypialni.
- Co tu robisz? - spytał cicho, ale tak, żeby szum wody nie przeszkodził ich komunikacji. Kabina prysznicowa w tej łazience była dość sporych rozmiarów, podobnie, jak wanna, do której oboje weszliby bez zbędnych problemów. Była to w końcu łazienka małżeńska, przy ich sypialni. Z założenia, mieli robić wszystko wspólnie, ale Jacob nie potrafił się do tego przekonać. Głównie dlatego, że nie chciał się do niej zbytnio zbliżać i przywiązywać. Miał ku temu swoje powody i uważał je za słuszne, nikt nie powinien o nich widzieć, a tym bardziej je kwestionować.
Odwrócił się w jej stronę i dopiero teraz zauważył, że jest kompletnie naga. Nieczęsto widywał ją bez żadnych ubrań. Nic dziwnego, że nie potrafił oderwać od niej wzroku. Próbowała grać chłodną i bezuczuciową, ale w tym momencie, kiedy do niego przyszła, zepsuła ten swój wysoki, gruby mur, ukazując swoje prawdziwe wnętrze, na którym poznał się Jake. Może dlatego nie potrafił jej odepchnąć.
Bystrym spojrzeniem jasnych oczu sunął po jej sylwetce, rozpoczynając wędrówkę od urodziwej buźki, pełnych ust, poprzez wąskie ramiona, jędrne piersi, wąską talię i zgrabne bioderka oraz szczupłe nogi. Miała wymarzoną sylwetkę. I przyszła do niego zupełnie naga, prowokując go. Był tylko facetem. Proszę mu wybaczyć.
Złapał jej dłoń, wciągając ją do kabiny, którą ponownie zasunął, aby nie zachlapać łazienki.
- Pytałem co tu robisz - mruknął cicho, opierając ją plecami o chłodne jeszcze kafelki. Ciepła, ale nie gorąca woda spływała po ich sylwetkach, mocząc włosy kobiety, które odgarnął za jej uszy.
Nie była dodatkiem, bo wbrew wszystkiemu była ważna dla całej rodziny Jacoba. Miała być matką jego dzieci, najlepiej syna, który przejmie cały interes, kiedy Jacob uzna, że powinien przejść na emeryturę. Nie śpieszył się, co strasznie irytowała Seniora, który często ponaglał pierworodnego w tej sprawie, bojąc się o ciągłość rodu, o ile można to uczucie nazwać strachem. Po prostu, Edward nie chciał, aby cały majątek przeszedł bezpośrednio w ręce Loreen, która, jakby nie było, jako żona Jacoba byłaby pierwszą w kolejce do odziedziczenia Moore Industries.
Powstrzymał cichy pomruk, który cisnął się na jego usta, gdy Lorie rozcierała żel pod prysznic na jego klatce piersiowej. Intensywny zapach wanilii dotarł do jego nozdrzy. Właśnie ten zapach zwykle kojarzył mu się z Loreen, teraz już wiedział dlaczego. Jej kosmetyki. On osobiście używał jakiś męskich żeli pod prysznic, na które nie zwracał zbytniej uwagi.
- Do diabła z tobą, Loreen - mruknął cicho, opierając swoje czoło o jej. Rzadko kiedy, praktycznie nigdy, nie pozwalał sobie na takie chwile słabości, ale dzisiaj po prostu jej uległ. Może dlatego, że nie odwiedził dzisiaj w hotelu swojej utrzymanki. Piana, którą wytworzyła kobieta, szybko spłynęła wraz z dość silnym strumieniem wody, obmywającym ich ciała.
Sięgnął po jakiś żel pod prysznic, których był od groma na tej półeczce i nalewając go odrobinę na dłoń przesunął nią po ramieniu Lorie, potem rozmasowując pachnący kosmetyk na jej płaskim brzuchu i piersiach. Bo chyba na tym polegał wspólny prysznic, prawda?
Zmieniał się. Powoli i niewidocznie, ale się zmieniał. Jakaś przemiana na pewno w nim zachodziła. Coraz rzadziej w jego myślach pojawiała się Maya, a coraz częściej Loreen. Była "jego" Lorie. Nie miała innego wyjścia, on też i gdzieś w głębi chciał, aby kiedyś szczerze mógł nazwać ją swoją.
Nie sypiał z dziwkami. Nie płacił kobietom za seks. Nie mógłby. Nie rozmawiali o tym z Loreen i chyba nie było ku temu potrzeby, bo on jasno przyznał się do tego, że sypia z innymi, a ona przyjęła to do wiadomości. Mogła je nazywać, jak chciała, ale to dzięki nim, nie wyładowywał się na niej w domu. Może to nie było tak oczywiste, ale praca w tak wielkie korporacji była męcząca i stresująca. Może i Jake miał lekceważący stosunek do życia i zachowywał się nonszalancko, ale przecież wszystko przeżywał. Brał odpowiedzialność za zbyt wiele rzeczy, ale ufał tylko nielicznym. Ufał Loreen, wbrew wszystkiemu, ale nie wiedział, jak ta zareagowałaby, gdyby wkręcił ją w biznes. Ojciec byłby niezadowolony.
Zatrzymał dłoń na jej piersi, kiedy musnęła jego usta i nie mógł zrobić nic więcej, bo wyszłoby na to, że mu się podoba. Cholernie chciał odwzajemnić pocałunek i poprowadzić to dalej, ale z tą kobietą żył na co dzień. Nie mógłby jej unikać, jak innych.
Westchnął, mając ochotę schować twarz w zagłębieniu szyi i praktycznie to zrobił, ale szybko się wyprostował i nie zakręcając kurków z wodą, wyszedł z kabiny.
- Ręcznik masz na półce. Będę na dole - powiedział dość głośno, wytarł się i wsunął na biodra bokserki, a potem dresowe spodnie i zwykłą koszulkę. Przeczesując palcami włosy, złapał pustą szklaneczkę i opuścił ich sypialnię, spoglądając na koszulę, która leżała na podłodze. Podniósł ją i ułożyła na oparciu krzesła, które było częścią eleganckiej toaletki Loreen.
Usiadł w pokoju dziennym, a właściwie rozłożył się na kanapie, włączając telewizor. Nic dziwnego, że jego szklaneczka znowu była pełna.
Mogłoby zaboleć, gdyby posunął się dalej, a następnego dnia nie zwracał na nią nawet uwagi. Robił to też ze względu na nią, dla jej dobra, powinna to dostrzec, ale widocznie była tak zajęta tylko swoimi uczuciami, że nie zwracała uwagi na jego odczucia. Był rozdarty i może nie dawał tego po sobie poznać, to również nie miał pojęcia, co ze sobą zrobić.
Słyszał, jak wchodzi do pokoju, machnął tylko lekko ręką w odpowiedzi na jej słowa i westchnął, dopijając whiskey, a potem wypił jeszcze dwie pełne szklaneczki, krzywiąc się, jak cholera, bo co za dużo, to nie zdrowo, racja? Miał to gdzieś. Lekkie, nikłe wręcz szumienie w głowie, było przyjemnym uczuciem i pozwalało mu nie myśleć o dniu dzisiejszym, o tym przeklętym prysznicu. A może właśnie... Ciągle o tym myślał. Wstał z kanapy, szklaneczkę zostawiając na niskim stoliku i niespiesznie ruszył w kierunku jadalni. On już też nie był głodny, wystarczył mu alkohol, a on wiedział, że to nie wróżyło dobrze.
Nie przyszedł na wspólną kolację, powinna się tego domyślić. Zacisnął palce na jej drobnym nadgarstku, drugą dłonią znowu ujmując jej podbródek.
- Wychowano cię na taką dwulicową sukę czy sama się nią stałaś? - spytał cicho, uważnie lustrując jej oblicze i ani mu się śniło, żeby ją wypuścić. Ona zaczęła, to było jego wytłumaczenie.
Pociągnął ją lekko w swoją stronę, aby następnie oprzeć ją o ścianę i zniwelować szanse jej ucieczki. Właściwie, przypierał ją swoim ciałem do tej ściany, więc nie miała jak się wydostać, a mu zachciało się rozmowy. I alkohol robił swoje.
Niezbyt przyjazny uśmieszek pojawił się na jego obliczu, jakby nie było stać go na nic lepszego. Ona płakała, a on śmiał się w żywe oczy kobiety, ignorując jej uczucia. Po raz kolejny. Nie interesowało jej to, że bolało. Gdyby się nie szarpała, uniknęłaby zbędnego bólu. Słuchał jej, nie przerywając jej nawet mruknięciem, westchnieniem czy prychnięciem. Po prostu stał i słuchał, a kiedy skończyła, odsunął się od niej i uważał, żeby nie wdepnąć na szło lub w rozlane wino. Spojrzał na nią z czymś w rodzaju nienawiści skierowanym do jej osoby.
- Panienki, które pieprzę... - urwał, nie chcąc jednak kontynuować. To nie był jej sprawa. Pod żadnym pozorem. A miał wrażenie, że dzisiejszego wieczora dojdzie do jakiegoś pozytywnego przełomu. Mylił się i to nawet bardzo. - Możesz odejść. Droga wolna - zapewnił ją w tym, że nie będzie jej zatrzymywał. Wiedział, że Edward postara się o to, aby wina spadła na Lorie, a on znajdzie mu nową narzeczoną. Lepszą, bardziej skorą do ugody.
- Zawsze mogłaś odejść - dodał, odwrócił się na pięcie i wyszedł z kuchni, ignorując jej łzy, ale po chwili wrócił. - A skoro tak bardzo chcesz się ze mną pieprzyć, wystarczyło powiedzieć - mruknął, całkiem nieźle rozzłoszczony, ale zachowujący jeszcze pozory. Wbiegł po schodach, a w sypialni ściągnął koszulkę i dresowe spodnie, kładąc się do łóżka. Zakrył się do pasa kołdrą i zgasił lampkę, odwracając się na bok, plecami do drzwi. Miał tego dość. Ale wiedział, że nie zaśnie.
Kiedy poczuł, jak uderza go poduszką, położył się na plecach, ale nie spodziewał się, że na nim usiądzie. Nie poruszył się, nie drgnął i nic nie powiedział, dopóki ta nie skończyła. Sądził, że już nic więcej nie powie, kiedy usiadła na brzegu łóżka, podciągając pod brodę swoje nogi. I kontynuowała, pobudzając jego wyrzuty sumienia. Nie zmieni się w ciągu jednego wieczora i ona powinna o tym wiedzieć.
Usiadł na łóżku, siadając za plecami blondynki i objął ją ramieniem, odgarniając jej włosy na jedną stronę.
- Skoro ci zależy, to nie udawaj, że tak nie jest Lorie... - mruknął cicho, niemal prosząc o to, o szczerość. - Połóż się. Jutro ciężki dzień - zauważył, musnął ustami jej kark i ponownie się położył, ponownie układając się na boku. Przymknął powieki, nie potrafiąc uwierzyć w to, że jej nie wygonił, chociaż początkowo pomyślał, że tak będzie najlepiej. W ogóle nie powinien tak myśleć. Była jego narzeczoną, czy tego chciał, czy nie i musiał oswoić się z tą myślą, i zachowywać się, jak normalny człowiek.
Wiedział, że jeszcze przez jakiś czas będzie sprawiał jej przykrość, ale nie miał na to większego wpływu.
Nie obudzić? Mogła o tym pomyśleć zanim go dotknęła. Jacob może i miał mocny sen zwłaszcza po kilku szklaneczkach alkoholu i ciężkim dniu w pracy, ale nie oznaczało to, że spał niczym zabity. Nie otworzył jednak od razu oczu, jakby obawiając się konfrontacji z Loreen, która chyba faktycznie przestała udawać i grać dwulicową suką. Gdzieś w głębi miał nadzieję, że obudzi się rano, a wszystko będzie bez zmian, że będą udawać przed rodzicami kochającą się parkę, a tutaj... Wyszło na to, że Lorie wcale nie będzie udawać.
Kiedy zniknęła z sypialni, usiadł na dwuosobowym łóżku i przeciagnął się, tłumiąc ziewnięcie. Wyszedł z sypialni, po drodze wciągając spodnie, ale takie dresowe. Mieli cztery godziny do przybycia rodziców blondynki i miał szczerą nadzieję, że jego nie przyjdą wcześniej.
Wszedł do kuchni i zastał tam krzątającą się Marthę, która wycierała z posadzki wylane przez Loreen wino i zbierała odłamki szkła. Spojrzała tylko na Moore'a i skinęła głową.
- Zrobić śniadanie? - spytała, nie oceniając i nie pytając. To doceniał właśnie w pracującym u niego małżeństwie.
- Kawę. Mocną.
- Dolać do niej whiskey?
Skinął w odpowiedzi głową, chcąc wyjść z kuchni.
- A dla pani Lor...
- Herbata. Dla niej herbata - odparł, nie wiedział czemu. - I tost. Jeden chyba jej wystarczy. Ile je zwykle? - spytał kobiety, która zachichotała i przegoniła go z kuchni szmatką. Dźwięk kosiarki, który docierał do holu przekonał go o tym, że Alfred dba właśnie o ich trawnik. Ponownie wbiegł po schodach na górę, słysząc też krzyk(?) Lorie. Wszedł do sypialni, co mogłoby być dziwne, ale przecież dzisiaj nie wybierał się do pracy.
[ Piękna. Mój Frank i jego temperament chyba nie mogliby przepuścić okazji, by jej nie zaczepić. ]
Prześlij komentarz