LISTA POSTÓW

wtorek, 24 lipca 2012

Let the rain fall and wash away my sins.

   Grzecznie ostrzegam, że rozdział zawiera nieliczne wulgaryzmy. I sceny drastyczne. Jedną scenę. 

   - Jeśli nie zdejmiesz ręki z mojego tyłka, obiecuję że ci ją odgryzę i przyszyję zardzewiałą igłą.
   - Nic z tego, byłem szczepiony na tężec.
   - Gówno mnie to obchodzi, zabierz tę łapę!
   - Przecież Cię tylko przytrzymuję, durna babo.
Durna baba, czyli – jak wynikało z dowodu tożsamości - Michelle, stała na obrotowym krześle, przerzucając tony papierów piętrzących się na szafie. Za każdym razem, gdy była w podobnej sytuacji obiecywała sobie, że dostawią kolejną szafę na akta. Gdy w końcu znajdywała to, na czym jej zależało, zapominała o złożonej obietnicy, i tak aż do następnego razu.
Jacob zaś, który nigdy nie tracił okazji, by pomacać tyłek Michelle, za każdym razem entuzjastycznie reagował na jej prośbę przytrzymania krzesła. Gustował w wysokich blondynkach, a ta stojąca aktualnie nad nim miała dodatkowo niesamowicie wyrzeźbione pośladki. Niestety, skutecznie zbywała go, nie dając zaprosić się na randkę. Raz nawet zaproponował jej numerek, skoro randka jej nie odpowiadała, ale dostał za to w twarz. Nie był to delikatny, damski policzek – blondynka zapoznała go bliżej z własną pięścią, boleśnie rozcinając wargę.
   - Czołem, ludzie pracy. – Do gabinetu wmaszerowała czerwono włosa postać, niosąc podstawkę z trzema kubkami kawy. Dla każdego inną, bo jakżeby inaczej.
   - Spóźniłaś się – burknęła Michelle, z coraz większym poirytowaniem grzebiąc w papierzyskach.
   - Wcale nie. Przed biurem byłam punktualnie, ale nasz gość poprosił, żebym na niego zaczekała. Pewnie bał się sam wejść, nigdy nie wiadomo, w jakim będziesz nastroju. – Jacob zachichotał, Michelle zaś zignorowała złośliwą uwagę stażystki, zwinnie zeskakując z krzesła.
Panna Lancini pracowała tu od miesiąca, zdążyła jednak poznać wszystkie panujące zasady. A tych nie było wiele, zaledwie trzy: do współpracowników zwracamy się po imieniu, bolesnej prawdy o tychże nie zachowujemy dla siebie, stażysta nie pokazuje się w pracy bez ulubionej kawy dla każdego.
   - Gość? – spytała blondynka, sięgając po swoją latte.
   - Cześć, skowronku. – Do zagraconego biura wtoczył się okrągły jegomość; jego pękaty brzuch wypełnił jedną ósmą pokoju a pogodna, błyszcząca od potu twarz skierowała się w stronę kobiety.
   - Tato – mruknęła rozczarowana, zerkając na jego policyjną odznakę, którą zwykła się bawić jako dziecko. – Nie nazywaj mnie tak, prosiłam cię – dodała z lekkim zażenowaniem.
Uśmiech na twarzy mężczyzny nieco zgasł; Chiara znała go na tyle by wiedzieć, że to zły znak. Pan O’Hara uśmiechał się zawsze i wszędzie (w przeciwieństwie do ponurej córki), jedynie wielka tragedia była w stanie ów uśmiech zmyć.
   - Nie jestem tu dla przyjemności. Przyszedłem spytać, czy coś już macie.
Posępne milczenie było wystarczająco dosadną odpowiedzią.
- Słuchaj, Michelle, jeśli do końca tygodnia nie dostarczycie choć jednej porządnej wskazówki, odsuwam was od tego śledztwa, zrozumiano?
Cisza dzwoniąca w uszach obecnych była aż nazbyt wymowna, niewypowiedziana prośba o dłuższy termin zagęściła atmosferę. Nim ktokolwiek zdążył otworzyć usta, policjant wykonał zadziwiająco sprawny jak na jego tuszę obrót i wyszedł z biura, pozostawiając po sobie jedynie strach. Nie mogli pozwolić sobie na odsunięcie od sprawy – to byłby już trzeci taki incydent w ciągu dwóch miesięcy. Gubili się. I Michelle obawiała się, że to jej wina, ona odpowiadała za porządek w papierach, a na istotne ślady wpadali zwykle pa fakcie, gdy odnaleźli pozornie nieznaczny świstek w stertach śmieci. Powinna jednak dokupić tę szafę.

                                                                       ***

   Niezwykle irytujący głównie ze względu na porę dzwonek telefonu wydusił z gardła ciemnoskórego mężczyzny zamiast ciepłego powitania szorstkie:
   - Czego, kurwa?
Cichy, nieznośnie radosny chichot niemal doprowadził go do szału.
   - Obudziłem cię?
Sierżant Randy gwałtownie się podniósł, mocniej zaciskając dłoń na słuchawce telefonu. Ze zdenerwowania zgrzytnął zębami, co wywołało u jego rozmówcy napad niekontrolowanego śmiechu.
   - Nie ciskaj się, Randy. – niski głos zniekształcony przez chusteczkę brzmiał groteskowo w połączeniu z pobrzmiewającym w nim rozbawieniem. – Może powinienem powiedzieć „panie sierżancie”?
   - Na twoim miejscu nie cieszyłbym się tak, już mamy cię na celowniku – mimo prób opanowania, Randy’emu udało się jedynie wydusić z siebie syk o subtelności kwasu siarkowego.
   - Skoro tak, sierżancie, to dlaczego właśnie odcinam sutek tej bezbronnej dziewczynce?
Do ciemnoskórego mężczyzny dopiero w tym momencie dotarł stłumiony płacz i przyspieszony, przeszyty strachem oddech. Z oddali przebijały się dźwięki ciężkiej, rockowej muzyki, wśród przerażającej ciszy teraz już wyraźnie słyszał rytmicznie pobrzmiewające tony perkusji. Wzdłuż kręgosłupa przebiegł mu mrożący dreszcz.
   - Pieprzony skurwiel… - warknął. Odpowiedział mu tylko głuchy sygnał przerwanego połączenia.
Randy otarł pot z karku, zaciskając zęby. Jak to możliwe, że ten sukinsyn dzwoni do niego w środku nocy już trzeci raz, a żadna firma telekomunikacyjna nie jest w stanie zidentyfikować numeru, okolicy, żadnego pieprzonego szczegółu, który by ich naprowadził? Z gardła wydarło mu się soczyste przekleństwo; pomimo zmęczenia nie potrafiłby już zasnąć. Wciągnął dżinsy, zarzucił na siebie skórzaną kurtkę i pojechał odkrywać nocne uroki miasta. W samochodzie włączył radio, trafił na serwis informacyjny. Stopa spadła na hamulec niczym cegła zrzucona z wysokości gdy usłyszał o koncercie amatorskich grup rockowych, w tle pobrzmiewała znajoma, zasłyszana przed chwilą melodia. Choć nielogiczne wydawało mu się przetrzymywanie porwanych dzieci wśród tłumów rozwrzeszczanych fanów rocka intuicja szeptała mu, że poszukiwany nie postępuje logicznie. Zmienił sposób przeprowadzania porwań i morderstw po tym, jak jedna z jego ofiar uciekła. Mieli jego rysopis, otrzymali informacje o miejscu jego przebywania. I to wybiło go z rytmu, nie zmusiło do poddania się, do porzucenia tych chorych zbrodni, ale wybiło z rytmu, przez co znów błądzili po omacku. A już mieli go jak na talerzu.
Od spikera radiowego dowiedział się, że festiwal odbywa się nad rzeką Amstel, na terenie opuszczonej fabryki karmy dla kotów. Wiedział już, że pod sam budynek nie dojedzie samochodem, teren był zbyt podmokły. To było jednak drobną przeszkodą, na szkoleniu podejmował się większych wyzwań.
   - Michelle, odbierz… - Randy współpracował z psychologami kryminalnymi, każdego dnia wymieniali zdobyte szczątki informacji, wspólnie główkowali, sprawdzali każde najdrobniejsze zgłoszenie. I teraz potrzebował ich obok siebie, niewykluczone, że dojdzie do negocjacji. On sobie nie poradzi, jest tylko gliną. Nie zna się na psychologii.
Sierżant z rezygnacją wybrał numer Chiary, choć wcześniej próbował raz jeszcze dodzwonić się do Michelle i Jacoba. Nie mógł wiedzieć, że akurat odkrywali swoje ciała na tylnym siedzeniu samochodu mężczyzny. Młoda na szczęście po czterech sygnałach odebrała połączenie. Zakomunikował, że podejdzie po nią za kilka minut i miał nadzieję, że przeczucie tym razem go nie myli.

                                                                ***
   - W schowku powinna być latarka. – Chiara posłusznie sięgnęła do schowka, nerwowo przeszukując jego zawartość. Latarkę nie większą od paluszka chlebowego znalazła dopiero, gdy poświeciła sobie telefonem. – Zostawię włączone światła w aucie, będzie nam łatwiej.
Ciemnoskóry mężczyzna wysiadł z samochodu i poczekał na czerwonowłosą niosącą miniaturową latarkę.
   - Powinniśmy wrócić po sprzęt – zasugerowała, dopinając pod szyję suwak skórzanej kurtki. Lipcowa noc mimo, iż bezchmurna, witała ich nieprzyjemnym chłodem.
W odpowiedzi pokręcił przecząco głową, ruszając przed siebie. W milczeniu brnęli po kostki w nadbrzeżnym błocie; jedynymi dźwiękami przeszywającymi czarną przestrzeń były ich ciężkie oddechy i spokojny szum rzeki. Mężczyzna nasłuchiwał jakichkolwiek odgłosów muzyki. Z każdym krokiem był coraz bliżej rezygnacji, z każdym pluskiem błota pod stopami miał coraz większą ochotę zawrócić i przyznać, że się mylił.
  - Randy, tam – kobieta nagle chwyciła jego dłoń i skierowała światło latarki w odpowiednią stronę. Mężczyzna przez chwilę mrużył powieki starając się dostrzec coś więcej, jednak lampy samochodowe już dawno przestały być widoczne, a ich podręczny sprzęt był zbyt słaby. Skinął dłonią na towarzyszkę i ruszył przed siebie.
  - Jezu Chryste…
Chiara dotarła do niego zaledwie kilka sekund później. Poczuła, że miękną jej kolana a zawartość żołądka dławi ją w gardle. Odbiegła kilkanaście metrów dalej i, padłszy na kolana, zwymiotowała. Dobiegł ją głos Randy’ego, który informował o ich odkryciu policję, licząc na wsparcie. Nie minęły dwie minuty kiedy poczuła jego silną dłoń na plecach.
   - Młoda, wstawaj, zaraz będzie tu wsparcie.
   - Nie wiedziałam… Myślałam…
   - Nie maż się, wstawaj – nieco szorstki ton nie zrobił na niej wrażenia, więc mężczyzna chwycił ją na ramiona i postawił do pionu.
   - Nie chciałam zwymiotować – mruknęła nieco zawstydzona, ocierając usta wierzchem dłoni.
   - Nie maż się – powtórzył, ale tym razem na jego ustach zabłąkał się cień uśmiechu. To pomogło jej się opanować. Porozumiewawczo skinęła do niego głową, po czym odetchnęła głęboko i podeszła do miejsca, od którego przed chwilą odbiegła.
Zacisnęła dłonie w pięści, by nie czuć ich drżenia i przyklękła przy ciele kilkuletniej dziewczynki. Ciało leżało na wznak, dwadzieścia metrów na zachód od rzeki, w cieniu rozrośniętego dębu. Twarz pokrywały robaki wyłażące z nosa, ust, oczu i uszu. Biały podkoszulek był podciągnięty aż na ramiona, dokładnie widać było precyzyjne napięcia na wzdętym brzuchu i klatce piersiowej; szyję oplatał gruby kabel.
   - Rozkład jest zaawansowany, to nie może być dziewczynka, którą słyszałeś – stwierdziła po pobieżnych oględzinach, prosząc o latarkę. Kiedy przesunęła snop światła na brzuch dziecka, żeby ocenić głębokość ran, wciągnęła powietrze ze świstem, wolną dłonią zasłaniając usta.
   - Co się stało? – spytał mężczyzna, przyklękając przy niej. Jednocześnie modlił się w duchu, by podana przez niego lokalizacja okazała się wystarczająco precyzyjna. Trzeba było jak najszybciej zabrać stąd te zwłoki, nim całkiem się rozpadną. Dławił go odór gnijącego ludzkiego mięsa, ale pokonał obrzydzenie i nachylił się nad potwornie zniekształconym ciałkiem. Wstrzymał oddech, gdy dostrzegł, że nacięcia na brzuchu dziewczynki układają się w koślawy napis: „MAM CIĘ!”.
   - To pułapka – szepnęła, opierając dłoń na kaburze. Nie wstając z klęczek rozejrzała się i zgasiła latarkę. Zdawała sobie jednak sprawę z tego, że może być za późno. Narobili zbyt dużo hałasu, wystawili się jak na tacy.
   - Brawo, truskaweczko, bystra jesteś!
Oboje drgnęli, słysząc obcy głos. Rozglądali się nerwowo, jednak w próżnej ciemności nie byli w stanie dostrzec nawet ruchu w oddali.
   - Wsparcie jest w drodze! – warknął Randy i było to najgorsze, co mógł w tej chwili powiedzieć.
   - Och, doprawdy? – Chiarze robiło się niedobrze z nerwów, niezwykle drażniła ją kpina pobrzmiewająca w głosie dobiegającym znikąd. – A więc muszę się spieszyć – dodał szeptem, czego już nie usłyszeli. Zamiast tego do ich uszu dobiegł donośny dźwięk wystrzału i sekundę później Chiara poczuła piekący ból w klatce piersiowej. Usilnie starała się krzyknąć, nabrać powietrza, ale nie była w stanie. Poczuła tylko, że uderza plecami o bagnistą ziemię. Jasne gwiazdy pobłyskujące z nieba rozpłynęły się w nicość.
Nie słyszała już niczego. Ani krzyków Randy’ego, ani śmiechu mordercy, ani jego bolesnego skowytu, gdy padł powalony serią celnych strzałów. Nie czuła już niczego. Ani wilgotnej gleby pod swoimi plecami, ani silnych dłoni partnera na twarzy i ramionach, ani nietypowego jak na lipcową noc chłodu. Przez myśl przebiegło jej tylko:
   - I już? Umieram? Bez ostatniego namaszczenia?
Ciężkie krople letniego deszczu zmywały z jej twarzy błoto, oczyszczały śmiertelną ranę. Odeszła, żegnana płaczem samych niebios.

_______________________________
Taa, nie jest to popis najwyższej klasy, nawaliło wykonanie. Tym nieszczególnie optymistycznym akcentem dziękuję za krótką współpracę. Mimo szczerych chęci okazało się, że zwyczajnie brakuje mi czasu, a szkoda, żebym bez sensu zajmowała miejsce na blogu. Niemniej jednak Wam życzę owocnych rozmów :)
Nawiasem, jeśli wychwycicie błąd, dajcie znać. Może kiedyś ten twór mi się przyda, poprawię go i gdzieś wykorzystam.  

4 komentarze:

Kotofil pisze...

[ Jak mogłaś ją zabić! :ooo ]

Unknown pisze...

[To nie ja, to psychopatyczny morderca.
Musiałam, nie mogę się przywiązywać do postaci, bo później mam problemy z zerwaniem.]

Kotofil pisze...

[ No to po co było zrywać! ;d ]

Cyźka pisze...

[Bu...]