07.01.1989, Londyn
Brytol. Student. Pianista.
Znasz go, na pewno. Caleb Clayton – Clay, Długi czy po prostu Caleb. Każdy go zna, jeżeli nie osobiście, to z uniwersyteckich legend, bo z pewnością zapisał się na mniej oficjalnych kartach życia studenckiego. Akuratnie nie z najlepszej strony, o ile oczywiście przyjmujemy, że ów człeczyna takową posiada. To nie tak, że jest nieznośny… po prostu trudny do przetrawienia. Jego przeszłość zbyt kontrowersyjna, jego żarty zbyt śmiałe, doprawione nazbyt szerokim uśmiechem. Chodząca sprzeczność, nadwrażliwy wielkolud, rozsądek nakazuje go wziąć za zwyczajne w świecie zagrożenie, wyminąć, nie wdawać się w dyskusję, bo to najgorszy możliwy rodzaj Londyńczyka; nie jest z tych, którzy pijają herbatę popołudniu, wielbią bezgranicznie wielką Queenmother i studiują w ukochanej stolicy. Caleb jest obarczony brzemieniem stereotypu, który nakazuje ludziom uważać go za artystę alkoholika, studenta ze skrobanką kręgosłupa moralnego, ale generalnie winien jest sobie sam. Wszystko jednak zaczyna się od pierwszego wrażenia, mylnego wrażenia, mógłby ktoś rzec.
Spore to stworzenie Boże – metr dziewięćdziesiąt pięć chodzącego absurdu, o oczach piwnych z przewagą zieleni. Coś w sobie mają, jakoś naznaczają człowieka, bo Clayton nie walczy z pierwotnymi instynktami i patrzy na kobiety kompletnie bezwstydnie. A spróbuj jeszcze się do niego o to przyczepić! Skóra blada, bo w końcu to Wyspiarz, i upstrzona tysiącem pieprzyków, więc analogicznie do charakteru, człowiek popieprzony, ot co. Włosy gęste, noszone teraz krótko w barwie ciepłego brązu, idealnie kontrastują z cwaniackim spojrzeniem analizującym wszystko w zasięgu wzroku. Twarz zmężniała, nabrała charakteru, a rysy twarzy wyostrzyły się doprawione dodatkowo zarostem, na szczęście hodowli brody nie praktykuje, więc takowa nieczęsto gości na jego facjacie; jednakże, gdy mówimy o szerokim uśmiechu na jego bladoróżowych wargach, to jest to zjawisko tak częste, że aż naturalne – jakby urodził się z bananem na ustach. Nie waży zbyt dużo, ale praca fizyczna nieco wyrzeźbiła jego niegdyś wątłe mięśnie. Ubiera się we wszystko jak leci, jakieś dżinsy, jakiś t-shirt, a butów ma dwie pary, więc albo zobaczysz go w klasycznych czarnych trampkach, albo w sportowych, wygodnych (bo wychodzonych!) butach. Zrezygnował ze wcześniejszego, typowo skejtowego stylu, bo, cóż, chyba trochę za stary jest na to, nie?
I jego dłonie. One krzyczą swoją budową, swoim wyglądem, że są przeznaczone wyłącznie dla klawiszy. Naznaczone piętnem pracy nie straciły na „uroku” – pasja, delikatność, energia, piękno – wyłącznie przedstawiane w dłoniach. On, pianista, choć siedzi przed nami, jest daleko stąd, a jego dłonie myślami jeszcze dalej. Żyją odrębnie, niezależnie, tworząc hipnotyzującą atmosferę. Dłonie. Wyłącznie. Przypatrz się dłoniom pianisty. Dostrzeż ich wyjątkowość. Zastanawiasz się czy jego dłonie z taką samą namiętnością i pożądaniem dotykają nocą ciała kobiety? Wtedy pianiści byliby zapewne najwyborniejszymi kochankami. Czy jednak jego dłonie nie tęsknią za swoją największą miłością? Czarno-białym rajem. Jaki to dramat kobiety pianisty, czyż nie? Konkurować z ideałem, ideą, muzyką. Przekonywać do siebie jego ręce. Myśli, uczucia, pasję. Próbować stworzyć swoje wady akceptowanymi. By pokochał Cię jak instrument.
Gdy siedzi przed fortepianem, jest kompletnie innym
człowiekiem. Przez chwilę wszyscy myślą o nim jak o prawdziwym artyście, jak o
człowieku prawdziwie wrażliwym, dostrzegają jego talent i zamiłowanie do tego
instrumentu. Przestaje być niepoprawnym Brytolem, alkoholikiem, czy nietaktownym
bezwstydnikiem. Jakby mieszkała w nim druga dusza – muzyczna dusza. Muzyką spod
klawiszy oczarowuje, nadaje kolor i kształt dźwiękom. Słodki smak odprężenia; z
Caleba wychodzi jego jakby alter ego, całkowicie oddane klawiszom i muzyce. I
nieważne czy gra jazz czy klasyczną. Wszystko co tworzą dłonie, co
wyczarowuje fortepian jest piękne i jedyne. Nie ma gatunków, nie ma podziałów.
Tylko muzyka, jedyna matka. Piękna matka.
Co jednak się dzieje, gdy muzyka cichnie, kurtyna
opada, a palce zostają pozbawione klawiszy? Dla wszystkich staje się znowu,
trochę ponadprzeciętnym chamem, zwyczajnym Brytyjczykiem, playboyem, ogólnie
zabawnym człeczyną, co? Trochę i w tym prawdy, ale jednak więcej w tym
koloryzowania, bo patrząc trochę pod powierzchnią, wszystko kreuje się nieco
inaczej. Szanuje kobiety, albowiem naprawdę je lubi, a jeżeli one lubią jego, to z
tego może wyjść tylko jedno – przyjaźń albo seks. Miłości nie ma, bo miłość
boli, i miłość jest jego muzyką. Miłość w ogóle do niego nie pasuje, a on nie
pasuje do miłości. Zresztą, wyobrażacie to sobie? Totalna abstrakcja, wymysł
chorej mózgownicy, nierealne. Nie lubi, gdy ludzie traktują go powierzchownie, tak
samo nie lubi nietolerancji, a za wyśmiewanie czarnoskórych czy
homoseksualistów z przyjemnością wda się w mordobicie. Żarty miał zawsze
niewybredne i to w nim pozostało niezmienione. To samo z tą całą calebową bezczelnością,
arogancją, wyrafinowaniem i perfidnością doprawioną dodatkowo urokliwością, aby nie dało się go tak łatwo nienawidzić. Człowiek trudny był, jest i będzie,
ale dojrzał. Na pewno dojrzał i każdy, kto choć trochę go zna z pewnością
przyzna rację. To niby ten sam Clayton, lecz jednak trochę inny.
Od prawie pięciu lat w Amsterdamie, Londyn odwiedzając
tylko na święta. Zarabia sam na siebie pracując w sklepie. Dużo dźwigania
zrobiło swoje, bo całkowicie docenia wartość pieniądza. Teraz forsę
przepierdala na jedzenie, książki i czynsz. Po zdanym licencjacie, wybrał
specjalizację na fortepian i studiuje zaocznie, więc czasu ma zdecydowanie
mniej, a na imprezach pojawia się zdecydowanie rzadziej, o ile w ogóle –
znudziła się mu ta wieczna balanga, skupił się na studiach i pracy. Radzi sobie
nawet nieźle, pomieszkując w mieszkaniu w klimatycznej kamienicy na starym
mieście. Czasem trafi mu się fucha w filharmonii, czy teatrze, więc chętnie z
tego korzysta. Marzenie o byciu profesjonalnym pianistą nadal jest aktualne,
ale chce to osiągnąć własną pracą, uporem i zawziętością.
14 komentarzy:
Nie miała chodzić na imprezy, chciała skupić się na nauce i na pracy. Dupa z tego wyszła. Zauważyła, że przez te ciągłe myśli, czy Toniek wróci, nie potrafi się na niczym skupić. Cholera, zakochała się na serio; jakby powiedzieli to ortalionowi rycerze, zajebała się na chuj.
Któregoś dnia oddała Wasp pod opiekę kolegi, ubrała się ładnie i wyszła z domu. Zaproszeń, jak zawsze, było kilka - skorzystała z jednego, w domu niejakiej Noemi. Dziewczyna była kompletną idiotką, ale imprezy robiła dobre. Przynajmniej zawsze się coś na nich działo.
Kiedy przesadziła z alkoholem, nie była pewna, pamiętała tylko, że już mocno wstawiona dojrzała w tłumie równie mocno wstawionego Claytona. Po jakimś czasie urwał się jej film, widziała tylko wyrywki - to, że tańczą przy basenie, że Clayton do niego wpada i że Bran go "ratuje", ledwo sama się nie topiąc. Potem wylądowali w jakimś kwietniku i Bran uznała, że jest jej zimno. A potem... Dłuższa przerwa niepamięci. Obudziła się o świtaniu na leżaku przed basenem, trzymając dumnie dłoń Claytona. Tak, była ubrana. Tak, posiadała majtki. Ach, te priorytety sprawdzania, co wydarzyło się na imprezie.
Obok Claya leżała jakaś dziewczyna - czy właściwie, trzymała głowę na jego udzie, reszta bezwładnie spoczywała na ziemi. Jones usiadła, rozejrzała się... I uznała, że szum drzew jest totalnie nieznośny...
Ścisnęła mocniej rękę Caleba.
- Budź się - mruknęła, przeczesując palcami włosy. - Caleb, budź się. Puść moją rękę. Potrzebuję prochów na ból głowy, ej...
Zazwyczaj pojawiały się momenty, gdzie to człowiek zapragnąłby sobie zapomnieć, zagubić się z własnej woli w tym całym cholernym wszechświecie, by stać się człowiekiem niezależnym, osobą beztroską. Niejedna osoba o tym marzyła, choć do tego marzenia ciężko było dojść. Bo jak to tak nagle odrzucić wszelakie problemy, zapomnieć o tym, co się robiło, nawet na kilka godzin, gdy gdzieś w środku świadomość mówiła o obowiązkach na dzień następny, o obietnicach, które się złożyło?
Gorzej, gdy takowa beztroska, zagubienie i zapomnienie wyjdzie z inicjatywy osoby drugiej. Nie spodziewamy się bowiem, że coś się dzieje; coś, co niekoniecznie musi być dobre, ale też nie jest od razu złe. Można rozumieć, że poprzez pryzmat takiego zachowania ta osoba się troszczy i w jakimś stopniu darzy pewnym uczuciem, dbając o szczęście.
Coś szczekało uporczywie, za chwilę buczało i rżeło głośno, zanosząc się odgłosem kopyt uderzających o ubity grunt. Gdzieś ptaszyska ćwierkały żałośnie, a słońce się przebijało przez deski i szyby samochodowe. Mimowolnie to wszystko spowodowało, że Christine się obudziła i najpierw mrużyła oczy, aby po chwili otworzyć. Potem pomacała ręką gdzieś tam i uniosła nieco łeb do góry, by z przerażeniem uznać, że wodziła po torsie chłopaka i jej głowa leżała na jego nogach. Tylko przeklęła głośno, starając się cofnąć, ale zaryła w siedzenie kierowcy.
Dźwignęła się do pozycji siedzącej, rozglądając się. Jej samochód, okej, Clayton, okej... Pole, traktor? STODOŁA?! Konie i krowy, dwa psy, siano...
- KURWA MAĆ, CLAYTON!
Wrzask rudowłosej był donośny i ta odwróciła się, by pacnąć go w czerep, a zaraz odsuwając się.
- Ty chuju pierdolony, złamasie, upiłeś mnie, otrułeś, wrzuciłeś mi jakieś piguły gwałtu, hiszpańskie muchy, naćpałeś klejem, zjarałeś jointem, przyłożyłeś chustę do nosa ze środkiem usypiającym, popierdoleńcu - zaczęła przeklinać, podsuwając się na drugi kaniec tylnej kanapy i ujrzała swoje nogi. Okryta jedynie męską koszulą, spodnie gdzieś na boku, skarpetki były, jeden but był, drugi po drugiej stronie ciała chłopaka.
No nie, no nie, byle nie to, co myśli, choć trzeźwa wersja byłaby lepsza, na pewno.
{Cudów nie mogę ci obiecać... Dawno nie pisałam ;D}
Żałowała, że zaprowadziła go pod tą kamienicę. Nie chciała, aby wiedział, gdzie pomieszkuje, bo zdawała sobie sprawę z tego, co może mu grozić, kiedy Eric dowie się o istnieniu Caleba. Ona nie była Jego jedyną dziewczyną, ale nie mogła spotykać się z innymi, miała mu być wdzięczna po kres czasów i w ogóle. Ale nie mogła. Z każdym dniem czuła do niego rosnące obrzydzenie, a spotkania z Calebem, na które wymykała się pod innym pretekstem, sprawiały, że miała ochotę uciec. Ale nie była pewna, czy ma do czego - Clayton nic nie robił. Jasne, przytulili się od czasu do czasu, złapali za ręce, ale nic poza tym, a sama Sasha czuła się rozdarta i niepewna.
Nie widziała się z nim od trzech dni, trzech długich dni i kiedy nadszedł wieczór, w którym to mieli się wybrać na spacer, Eric musiał zejść na dół, gdy szykowała się do wyjścia.
- Chyba się nigdzie nie wybierasz? - spytał oschle i podszedł do niej. Nie minęło parę minut, a ona czuła jego okropne łapska na jego ciele, śmierdzący alkoholem oddech i drażniący jej skórę trzydniowy zarost. Przymknęła powieki i pozwoliła mu dość biernie na kilkanaście minut zapomnienia.
Kiedy on zapinał pasek spodni, wydawało jej się, że słyszy ciche pukanie, ale zignorowała to, siadając na łóżku. Naciągnęła na biodra majtki, a na ramiona zarzuciła luźny t-shirt, wcześniej ubierając pospiesznie biustonosz. Siedziała skulona, lekko przygarbiona, nie odzywając się ani słowem, kiedy ten paplał jak najęty, w pewnym momencie nagle urywając w połowie zdania. Naciągnęła na ramię luźny rękaw i uniosła lekko głowę, z niedowierzaniem wpatrując się w niezapowiedzianego gościa.
Strach, który w tym momencie odmalował się w oczach Sashy, był czymś nowym. Nie bała się, unikała strachu, a kiedy była przerażona - uciekała. Teraz, nie miała dokąd uciec, siedząc na materacu, wpatrywała się w Claytona, czując się gorzej, jak śmieć. Nie zasługiwała na niego. Co prawda, nie uprawiała seksu z Nim dla przyjemności, ale tylko dlatego, że musiała, że nie chciała kolejny raz zakrywać siniaków, których się nabawiła, kiedy próbowała mu odmówić.
- Caleb nie! - krzyknęła, kiedy ten podniósł rękę na Erica. Ona, tak ona, Sasha Siemionow, krzyknęła, co nie było rzeczą normalną, codzienną. Nie martwiła się o tego, na którego Clayton podniósł rękę, a właśnie o młodego Brytyjczyka, który narażał siebie i Sashę w pewnym sensie. Wstała z łóżka, ale wtedy Eric z kieszeni wyciągnął duży scyzoryk, szybko wydobywając jego ostrze i rzucając się z nim na Caleba. Prawdopodobnie dźgnął go tym scyzorykiem, ale ten potem upadł i Clayton zebrał kilka silnych ciosów, stojąc pod ścianą. Nie pozostał dłużny, ale Eric... Eric potrafił zmienić się w prawdziwą bestię. Poczuła to na własnej skórze. Kiedy emocje Wybawiciela nieco opadły, podniósł swój nóż i ruszył z nim w kierunku blondynki, która nieruchomo stała w jednym miejscu, kurczowo gniotąc materiał koszulki.
- Następnym razem go zabiję - warknął. - A skoro go znasz... Będziesz tego świadkiem, dziwko - dodała całkiem sympatycznie, otarł ostrze i wyszedł z mieszkania. Sasha wierzchem dłoni otarła policzek i niepewnie podeszła do Claytona, kucając przy nim (?).
- Caleb... - kleknęła na podłodze, słysząc zamykane drzwi. Dziwiła się, czemu Eric nie rozprawił się z nim tu i teraz, ale może nie miał czasu? Przecież on zawsze się gdzieś śpieszył. - Caleb - nieco drżącą dłonią przesunęła delikatnie po jego policzku. Bolało, jak musiała patrzeć na niego w takim stanie. Bolało, bo nie mogła nic zrobić. Bolało, bo musiałaby patrzeć na to, jak ktoś katuje osobę, którą kocha.
- Nie, chyba nic Ci... - mruknęła Brandi, patrząc na dziewczynę, która... otworzyła oczy, stęknęła i położyła się na ziemi. Brandi pokręciła głową. - Chodź. Idziemy szukać czegoś na głowę, bo czuję tylko ból.
Brandi wstała, przeciągnęła się, mrucząc coś cicho o tym, że nigdy więcej się nie schleje, a potem wyminęła jakąś barwną plamę rzygów i ruszyła w stronę domu.
Jak to dobrze, że ona nie miała obślinionego uda - chociaż fakt, że jej kolano było mocno stłuczone, a na łydce jawiła się zaschnięta krew był zastanawiający. Bran jednak czuła, że niekoniecznie chce wiedzieć, czyja to krew - ona sama podejrzewała, że nie była aż tak poraniona, by jej poleciała krew po nodze. może kogoś zarżnęła w alkoholowym amoku? Oby nie...
Weszła do domu. Prezentował się koszmarnie, głównie ze względu na to, gdzie i jak leżeli ludzie. Wszyscy, bez wyjątku, nikt nie wstał. Czyżby jednak ta orzechówka, którą przyniosła Noemi, nie była tak dobra, jak się wydawała? Wszyscy ją pili w końcu.
- Wiesz, gdzie tu będzie apteczka? - zapytała zachrypniętym głosem.
O nie! To on tak chce pogrywać z Holmesówną, która jest u kresu załamania nerwowego i już miała ochotę mu wydrapać oczy?! On chyba nie myślał w tej chwili.
Dziewczyna rozejrzała się po wnętrzu samochodu, jej samochodu, który - o dziwo - był w naprawdę dobrym stanie i potrafił wytrzymać wiele. Jak dobrze, że się o niego dbało, jak dobrze.
Zmarszczyła brwi, wykrzywiła swoje wargi, mierząc go wściekłym spojrzeniem i zastanawiając się czy go kopnąć i spowodować, że straci zęby, uderzając mordką o twardą część tylnych drzwi, czy wbić mu pazury w ten zad, by cierpiał z bólu, gdy będzie krwawił.
Ale tylko ograniczyła się do pierdolnięcia go w biodro, z donośnym głosem:
- Chuju jeden, zajebie cię, zobaczysz.
I tyle z tego było, bo po chwili, Lilianne westchnęła ociężale, szukając swoich spodni, które były gdzieś na przodzie.
Rozejrzała się po okolicy, jakieś gospodarstwo i ludzi nie było prócz zwłok leżących gdzieniegdzie po imprezie. Ta aż jęknęła z niedowierzania, obiecując sobie, że nigdy więcej nie spędzi nawet pół minuty w towarzystwie idioty, leżącego na tylnym siedzeniu.
Przeszła na przód, poprawiając te buty i sięgnęła po klucze, które jako jedyne były w odpowiednim miejscu - na desce rozdzielczej. Wsunęła je do stacyjki, przekręciła, słysząc miły charkot i gdzieś pojechała do przodu, by się zatrzymać dalej.
- Clay. - zaczęła ze zmartwieniem, spokojem, podnosząc się i zerkając do tyłu. - Chyba używałeś prezerwatyw, co? - spytała, a potem z powrotem spojrzała na drogę rozprzestrzeniającą się przed dziewczyną.
Nie jest dobrze.
Nie patrzyła teraz na to, jak wygląda w jej oczach. W sensie, wiedziała, jak wygląda i na pewno nie był sponiewieranym ścierwem. Żałowała, że nie mogła mu pomóc, jakoś go ostrzec i przytrzymać Erica, ale prawie dwumetrowy, nieco przypakowany, zarośnięty koleś nie był kim, kogo mogłaby zatrzymać. Eric w jej oczach był ścierwem, bo uderzył Caleba, dźgnął go też tym pieprzonym scyzorykiem, jak zdążyła zauważyć.
Cofnęła rękę, kiedy ją odtrącił i odwróciła wzrok. Powoli wstała z podłogi.
- To nie moja podłoga - odparła cicho i na moment zniknęła za cienką ścianką, w niewielkiej kuchni. Wróciła z miską pełną zimnej wody, czystą szmatką i jakąś niewielką apteczką. Co prawda, niewiele sensownych rzeczy w niej się znajdowało. Na pewno dragi. Eric wszędzie chował dragi, a wolała ich stąd nie ruszać, więc ich nie wyciągnęła.
- Wiem, że nie chcesz, żebym cię dotykała... - mruknęła pod nosem, unikając patrzenia w jego oczy, bo to co zobaczyła w nich wcześniej, było gorsze, niż cokolwiek innego. Zamoczyła szmatkę i wykręciła ją lekko, przesuwając materiałem w okolicach jego podbródka, wycierając krew z pękniętej wargi, która zabrudziła część jego twarzy. Chłodny materiał przyłożyła również do okolic oka i policzka, każąc mu to tak przytrzymać. Rozerwała wtedy rękaw, delikatnie, nie chcąc zadać mu dodatkowego bólu i sięgając po gazę, którą nasączyła wodą utlenioną, aż dziw bierze, że miała takie rzeczy, przyłożyła ją do rany.
- Nie wygląda tak, jakby trzeba było ją szyć - odparła, po chwili opatrując ranę na ramieniu na tyle mało profesjonalnie, że opatrunek będzie musiał zmienić zaraz po przyjściu do domu czy coś. Odebrała od niego szmatkę, nurzając ją na nowo w wodzie i znowu przyłożyła chłodny materiał do jego twarzy, teraz uważnie mu się przyglądając. - Nie robię z Nim tego dla przyjemności... - urwała, kręcąc głową. - I tak mi nie uwierzysz... Z resztą... - ręka lekko się trzęsła, kiedy przesuwała chłodnym materiałem po jego policzku i wardze.
[Jak pięknie opisany fragment o muzyce! <3 Choć porównanie do matki odrobinę mnie zaskoczyło, to daje do myślenia i ładnie zdobi.
Masz może jakiś pomysł na wątek, lub powiązanie?]
[leń patentowany.]
Możesz ponownie wcielić się w postać żyjącą w sercu Nowego Jorku. Pamiętasz High-School-Life i atmosferę tam panującą? Jeśli tak, to zapraszam ponownie, jeśli nie to koniecznie musisz sprawdzić!
www.bradley-high-school.blogspot.com
{Odpiszesz kiedyś? :D}
Zapraszam na forum ogólnotematyczne z Pretty Little Liars w tle. Znajomość serialu nie jest konieczna. Zamierzasz dołączyć? Zaproś swoich znajomych wink https://gotsomesecrets.fora.pl/
Wrzesień, miasteczko Mystic Falls. Tak, to właśnie tę mieścinę zamieszkują mityczne stwory. Wśród niczego niepodejrzewających ludzi egzystują wampiry, wilkołaki, czarownice, a nawet hybrydy! Można też spotkać Pierwotnych, czyli najstarsze, najpotężniejsze wampiry. Nieważne, czy stworzysz mityczną postać, czy zwykłego człowieka, na pewno będziesz się świetnie bawił! Nie czekaj, dołącz już dziś!
http://mysticfallslife.blogspot.com/
[Clay, jesteś? nadeszłam, ale tu nic się nie dzieje, rozkręćmy ten burdel :D]
Prześlij komentarz