07.01.1989, Londyn
Brytol. Student. Pianista.
Znasz go, na pewno. Caleb Clayton – Clay, Długi czy po prostu Caleb. Każdy go zna, jeżeli nie osobiście, to z uniwersyteckich legend, bo z pewnością zapisał się na mniej oficjalnych kartach życia studenckiego. Akuratnie nie z najlepszej strony, o ile oczywiście przyjmujemy, że ów człeczyna takową posiada. To nie tak, że jest nieznośny… po prostu trudny do przetrawienia. Jego przeszłość zbyt kontrowersyjna, jego żarty zbyt śmiałe, doprawione nazbyt szerokim uśmiechem. Chodząca sprzeczność, nadwrażliwy wielkolud, rozsądek nakazuje go wziąć za zwyczajne w świecie zagrożenie, wyminąć, nie wdawać się w dyskusję, bo to najgorszy możliwy rodzaj Londyńczyka; nie jest z tych, którzy pijają herbatę popołudniu, wielbią bezgranicznie wielką Queenmother i studiują w ukochanej stolicy. Caleb jest obarczony brzemieniem stereotypu, który nakazuje ludziom uważać go za artystę alkoholika, studenta ze skrobanką kręgosłupa moralnego, ale generalnie winien jest sobie sam. Wszystko jednak zaczyna się od pierwszego wrażenia, mylnego wrażenia, mógłby ktoś rzec.
Spore to stworzenie Boże – metr dziewięćdziesiąt pięć chodzącego absurdu, o oczach piwnych z przewagą zieleni. Coś w sobie mają, jakoś naznaczają człowieka, bo Clayton nie walczy z pierwotnymi instynktami i patrzy na kobiety kompletnie bezwstydnie. A spróbuj jeszcze się do niego o to przyczepić! Skóra blada, bo w końcu to Wyspiarz, i upstrzona tysiącem pieprzyków, więc analogicznie do charakteru, człowiek popieprzony, ot co. Włosy gęste, noszone teraz krótko w barwie ciepłego brązu, idealnie kontrastują z cwaniackim spojrzeniem analizującym wszystko w zasięgu wzroku. Twarz zmężniała, nabrała charakteru, a rysy twarzy wyostrzyły się doprawione dodatkowo zarostem, na szczęście hodowli brody nie praktykuje, więc takowa nieczęsto gości na jego facjacie; jednakże, gdy mówimy o szerokim uśmiechu na jego bladoróżowych wargach, to jest to zjawisko tak częste, że aż naturalne – jakby urodził się z bananem na ustach. Nie waży zbyt dużo, ale praca fizyczna nieco wyrzeźbiła jego niegdyś wątłe mięśnie. Ubiera się we wszystko jak leci, jakieś dżinsy, jakiś t-shirt, a butów ma dwie pary, więc albo zobaczysz go w klasycznych czarnych trampkach, albo w sportowych, wygodnych (bo wychodzonych!) butach. Zrezygnował ze wcześniejszego, typowo skejtowego stylu, bo, cóż, chyba trochę za stary jest na to, nie?
I jego dłonie. One krzyczą swoją budową, swoim wyglądem, że są przeznaczone wyłącznie dla klawiszy. Naznaczone piętnem pracy nie straciły na „uroku” – pasja, delikatność, energia, piękno – wyłącznie przedstawiane w dłoniach. On, pianista, choć siedzi przed nami, jest daleko stąd, a jego dłonie myślami jeszcze dalej. Żyją odrębnie, niezależnie, tworząc hipnotyzującą atmosferę. Dłonie. Wyłącznie. Przypatrz się dłoniom pianisty. Dostrzeż ich wyjątkowość. Zastanawiasz się czy jego dłonie z taką samą namiętnością i pożądaniem dotykają nocą ciała kobiety? Wtedy pianiści byliby zapewne najwyborniejszymi kochankami. Czy jednak jego dłonie nie tęsknią za swoją największą miłością? Czarno-białym rajem. Jaki to dramat kobiety pianisty, czyż nie? Konkurować z ideałem, ideą, muzyką. Przekonywać do siebie jego ręce. Myśli, uczucia, pasję. Próbować stworzyć swoje wady akceptowanymi. By pokochał Cię jak instrument.
Gdy siedzi przed fortepianem, jest kompletnie innym
człowiekiem. Przez chwilę wszyscy myślą o nim jak o prawdziwym artyście, jak o
człowieku prawdziwie wrażliwym, dostrzegają jego talent i zamiłowanie do tego
instrumentu. Przestaje być niepoprawnym Brytolem, alkoholikiem, czy nietaktownym
bezwstydnikiem. Jakby mieszkała w nim druga dusza – muzyczna dusza. Muzyką spod
klawiszy oczarowuje, nadaje kolor i kształt dźwiękom. Słodki smak odprężenia; z
Caleba wychodzi jego jakby alter ego, całkowicie oddane klawiszom i muzyce. I
nieważne czy gra jazz czy klasyczną. Wszystko co tworzą dłonie, co
wyczarowuje fortepian jest piękne i jedyne. Nie ma gatunków, nie ma podziałów.
Tylko muzyka, jedyna matka. Piękna matka.
Co jednak się dzieje, gdy muzyka cichnie, kurtyna
opada, a palce zostają pozbawione klawiszy? Dla wszystkich staje się znowu,
trochę ponadprzeciętnym chamem, zwyczajnym Brytyjczykiem, playboyem, ogólnie
zabawnym człeczyną, co? Trochę i w tym prawdy, ale jednak więcej w tym
koloryzowania, bo patrząc trochę pod powierzchnią, wszystko kreuje się nieco
inaczej. Szanuje kobiety, albowiem naprawdę je lubi, a jeżeli one lubią jego, to z
tego może wyjść tylko jedno – przyjaźń albo seks. Miłości nie ma, bo miłość
boli, i miłość jest jego muzyką. Miłość w ogóle do niego nie pasuje, a on nie
pasuje do miłości. Zresztą, wyobrażacie to sobie? Totalna abstrakcja, wymysł
chorej mózgownicy, nierealne. Nie lubi, gdy ludzie traktują go powierzchownie, tak
samo nie lubi nietolerancji, a za wyśmiewanie czarnoskórych czy
homoseksualistów z przyjemnością wda się w mordobicie. Żarty miał zawsze
niewybredne i to w nim pozostało niezmienione. To samo z tą całą calebową bezczelnością,
arogancją, wyrafinowaniem i perfidnością doprawioną dodatkowo urokliwością, aby nie dało się go tak łatwo nienawidzić. Człowiek trudny był, jest i będzie,
ale dojrzał. Na pewno dojrzał i każdy, kto choć trochę go zna z pewnością
przyzna rację. To niby ten sam Clayton, lecz jednak trochę inny.
Od prawie pięciu lat w Amsterdamie, Londyn odwiedzając
tylko na święta. Zarabia sam na siebie pracując w sklepie. Dużo dźwigania
zrobiło swoje, bo całkowicie docenia wartość pieniądza. Teraz forsę
przepierdala na jedzenie, książki i czynsz. Po zdanym licencjacie, wybrał
specjalizację na fortepian i studiuje zaocznie, więc czasu ma zdecydowanie
mniej, a na imprezach pojawia się zdecydowanie rzadziej, o ile w ogóle –
znudziła się mu ta wieczna balanga, skupił się na studiach i pracy. Radzi sobie
nawet nieźle, pomieszkując w mieszkaniu w klimatycznej kamienicy na starym
mieście. Czasem trafi mu się fucha w filharmonii, czy teatrze, więc chętnie z
tego korzysta. Marzenie o byciu profesjonalnym pianistą nadal jest aktualne,
ale chce to osiągnąć własną pracą, uporem i zawziętością.
198 komentarzy:
[ gif miażdży XD ]
[pomęczmy się ze sobą!]
[Kurfa, rozpisałaś się ;D Ale gif taki typowo Calebowski ;D]
/Prędzej przyjdzie do niego i zapyta, czy może posłuchać. Ona lubi słuchać. I lubi fortepiany. :D/
[pewka, że się da!]
[ hahaha XD jak chciałam zacząć Łilowi dzisiaj, to żeś go usunęła ; D no ale dawaj pomysł i powiązanie <3 ]
[E, nie. Zapuka i zapyta, czy może posłuchać, powie, że nie może spać. I tak, sąsiedzi ^^]
Florence doskonale pamiętała swoje pierwsze spotkanie z Calebem Claytonem. To było na uczelni, jak wkradła się do sali muzycznej, żeby odreagować złośliwego wykładowce, który stwierdził, że Johnson nie musi się uczyć, bo przecież wszystko i tak załatwi jej tatuś. Nie powinien tego mówić. Inaczej dzisiaj może byłby już dziekanem. Ale się przeliczył.
Pamiętała,że potem spotkali się w zoo i chyba nawet mieli sprzeczkę. A potem spotykali się coraz częściej i częściej, bo czemu by nie. I nawet ignorowała to, że Clayton tak bezczelnie wgapia się w jej cycki, ignorowała jego ewentualne uwagi, bo przecież po co miała w ogóle je rozpatrywać? Przecież w żadnym punkcie nie podporządkowywał się pod schemat "mój przyszły idealny mąż". Więc postawiła na przyjaźń. Bez seksu przyjaźń oczywiście. Nie była przecież Milą Drozd. :D
Chociaż słowo "przyjaźń" i tak było nadużyciem. Caleb nie zdążył jeszcze Florence poznać w całości. Ale to dobrze, bo by uciekł.
Gdy zaprosił ją na loda, do zoo, w ogóle nie wywietrzyła podstępu, zaraz po pracy wyskoczyła z cholernie sztywnej garsonki i ubrała obcisłe dżinsy i najzwyczajniejszą w świecie bokserkę. Poprawiła makijaż na oczach i ruszyła do Amsterdamskiego zoo.
Caleba nie było trudno przeoczyć. Nie z tym wzrostem. Stał tam gdzie się umówili, więc podeszła do niego bardzo pocichu i bardzo od tyłu, by nagle rzucić się na niego, łapiąc go po bokach, licząc na jakieś łaskotki. Na nim. Nie na niej. Ona nie lubiła być łaskotana.
- Cześć, młody - uśmiechnęła się do niego szeroko, zadzierając głowę do góry. Co z tego, że był młodszy, jak tak ciężko było mu patrzeć w oczy!
[rozkminiam, czy florcia z cc znają się na tyle, że on już zna ten jej podły charakterek]
[UWIELBIAM PIERWSZE ZDJĘCIE <3 I od razu chcę pomysł, jeśli to możliwe na wątek oraz powiązanie. :>]
[na jakimś zadupiu, bo go nie stać na dobre mieszkanie. :D]
Marilyn nie umiała nigdy opanować gry na fortepianie. W jej rodzinie często grano, wobec czego fortepian był pierwszym instrumentem małej dziewczynki. Ale nie potrafiła. Nigdy nie rozumiała, dlaczego, ale jej prawa dłoń nie chciała współpracować z lewą na klawiszach. Poddano się więc i oddano jej gitarę - potrafiła grać - skrzypce - poznała podstawy - i flet poprzeczny, który został jej muzycznym skarbem.
Tej nocy siedziała na szerokim parapecie przy oknie swojego mieszkania i patrzyła w ciemność. Lubiła czasami tak... siedzieć, popijać wino, myśleć o niczym i chociaż nieraz robiła sobie wyrzuty, że to marnotrawienie czasu, nie umiała zrezygnować z takiej godziny-dwóch spędzonych na prostej przemijalności. Pozwalała wtedy obrazom w głowie płynąć, przelewać się, malować wspomnienia. Lubiła wtedy słuchać muzyki - najlepiej tęsknej, spokojnej, utworów na wiolonczelę.
Tej nocy jednak usłyszała w sąsiednim domu muzykę. Uśmiechnęła się lekko, wyłączyła Bacha i zaczęła rozkoszować się tą lekką odmianą, popijając półsłodkie, cierpkie wino. Do jej głowy od razu wpadł obraz ojca, który patrzył na niezgrabne na klawiaturze palce Lynn i mówił - nie, nic z tego nie będzie. Nie umiesz grać, kochanie. Nauczysz się muzyki na innym instrumencie.
Po ponad pół godzinie, gdy dla Elizy dawno się skończyło, Lynn odstawiła kieliszek. Może to z powodu alkoholu, ale ubrała swój beżowy, lekki płaszcz (miała słabość do beżowych płaszczy) i ruszyła po schodach na dół.
Wnet stanęła pod drzwiami sąsiada. Zapukała.
[To wręcz jest niczym pewniak, że się znają. Sama jeszcze się zastanawiałam nad wiekiem, czy o rok ją nie odmłodzić, więc nad tym myślę. Pewnie chodziła na zajęcia pod przymusem, a potem z samego uwielbienia i mogli mieć tych samych znajomych :D]
[No mogły to być prywatne lekcje, choć nie wiem, co ma moja Lilka do córki profesorka XD bo tak to można cisnąć, że ojciec Lilki był takim profesorkiem sobie :D]
[dobra, mnie pasuje. Ty sprzątasz,a Rorek gotuje!]
Pierwsze słowa: "przepraszam, że przeszkadzam", Marilyn wymówiła jeszcze trochę pod wpływem tego gwałtownego uderzenia drzwi. I głupio się jej zrobiło; nie powinna była przychodzić. Kto normalny przychodzi po nocy prosić o to, by ktoś dla niej grał? Czy może nie dla niej, a przy niej? Nikt! Uznała jednak, że skoro już się wybrała, nie ma sensu wymyślać na poczekaniu jakiegoś kłamstwa.
- Dobry wieczór. Słyszałam, jak pan grał i... uznałam, że to było piękne. Ja wiem, że to jest w ogóle coś dziwnego, żeby tak po nocy przychodzić, przed chwilą ten pomysł był dobry, teraz wcale tak nie myślę, niemniej... Chciałabym posłuchać, jak pan gra. Naprawdę. Słuchanie przez otwarte okno nie równa się słuchaniu na żywo, niestety, więc... Przepraszam za przeszkadzanie, tak w ogóle.
Cholera, naprawdę powinna była zignorować to ganie. Posłuchać rpzez chwilę albo włączyć głośniej Bacha. I nie pić tyle wina. Trzeba pić mniej wina. Po winie wpadają dziwne pomysły.
Osobiście nie uważała, by wszyscy muzycy byli narkomanami. Ona przecież grała, a nie należała do osób uzależnionych. I nawet sąsiadki, te wariatki z naprzeciwka mieszkające z dwunastoma kotami, ją lubiły. Głównie dlatego, że ich koty ją lubiły. Ale kto by się przejmował takim szczegółem?
[bądź tak miła, a ja zacznę na nycu. :D]
[Ja jej kilka sekretów nawaliłam, że jedno więcej czy mniej mnie nie zbawi. Ona często może u kogoś przebywać, nie ze względu na obiady, o! Ale taka propozycja zawsze czymś będzie dobrym :> Kto zaczyna?]
Dni wolne były dla Lilianne niczym zbawienie boskie. Wtedy to dziewczyna potrafiła się odłączyć od całego świata. Przede wszystkim, pierwsza rzecz, którą powinien robić każdy pracownik, by mieć stuprocentowy wolny dzień - wyłączać telefon. Wtedy nikt nie może naskoczyć czy też narzekać, a człowiek ma święty spokój.
To także uczyniła dnia poprzedniego, kiedy wróciła ze zmiany. Wygaszony telefon leżal na szafce nocnej, a rudowłosa dziewczyna przewracała się z jednego boku na drugi, oddając słodkiemu lenistwu i wygodnym ramionom Morfeusza.
Dlatego wstała taka zadowolona, po części spełniona, że nikt nie dzwoni, że nikt jej nie potrzebuje w pracy i może sobie wypocząć.
Po doprowadzeniu swojego ciała do stanu używalności, jej radość "bezpowodowa" wciąż sięgała zenitu, a i sama dziewczyna wydawała się być dzisiaj taką, która nie zwróci uwagi człowiekowi, gdy ten zrobi coś, za co zapewne trzasnęłaby go czymś, co ma pod ręką.
I wyszła. Jak najszybciej, z szerokim uśmiechem mijając kolejne osoby, które niechętnie kroczyły do swoich zakładów pracy.
Włosy splecione w gruby, sznurowaty warkocz, huśtały się za jej plecami z każdym krokiem, kiedy ciemne oczy śledziły otoczenie, nie przykładając do niego większej uwagi. Dotrzeć do samego miejsca - mogła z zamkniętymi oczami i pewnie nic by jej się nie stało.
Zapukała w odpowiednie drzwi dość wyraźnie, a później nacisnęła klamkę i pociągnęła w swoją stronę, wchodząc bezpardonowo do mieszkania i od razu wyczuwając uderzający w nozdrza, przyjemny zapach.
- Jak zwykle na czas. - stwierdziła głośno i dobitnie, jakby nie była pewna, że Clay ma świadomość, iż wtargnęła do jego azylu.
[Nie zabij mnie za to, co jest powyżej :D]
[Jeeeezuuuuu, zakochałam się w tej mordce ♥.♥ nie wiem, co się za nią kryje, ale chcę wątek!]
Rory pracował w nocy, więc w dzień odsypiał, łaził na zajęcia i gotował, bo Clayton oczywiście zaraz darłby się jak dziecko, że chce żreć. Przynajmniej prał jego skarpetki i majtki. Epic win.
- Gówno - odpowiedział mu. Chociaż w życiu nie ugotowałby czegoś złego. Po prostu lubił pichcić (i seksić) i zawsze mu to wychodziło.
- Koci galat - dodał po chwili, żeby mu jeszcze bardziej uprzykrzyć życie.
- A tak w ogóle to gulasz jest.
[oh, jak się florcia ujawni to będzie śmieszny wątek. ale nie przy ludziach, co?
mam nawet okrutny pomysł. co ty na to, żeby caleb florcię chciał zaciągnąć w końcu po tak długiej znajomości do łóżka, a ona się wtedy naprawdę wkurwi i tak poznasz prawdziwą flo? :D ale sponio, ona potem już będzie miła xD]
- Serio nie wiem, po cholerę umówiłeś się ze mną w zoo. Już tu byliśmy. I akurat to było jedno z tych mniej udanych spotkań - zakomunikowała mu, ale z uśmiechem, przyjaźnie, miło. Lubiła go. Niewiele osób lubiła, serio, ale z nim było w porządku. Rozśmieszał ją, nawet w ten głupkowaty sposób, a ona jakoś nie narzekała. Wyjątkowo nie narzekała i wyjątkowo jej się to podobało. A przecież jakby to był ktoś inny, to prawdopodobniej ona zwyzywałaby tego kogoś od zboczeńców, chujów i pomyleńców. A jego nadal lubiła. Mimo głupkowatego uśmieszku i mimo wszystkich wad. I to chyba głównie dlatego ciągle byli tymi przyjaciółmi. Miał w sobie tyle uroku osobistego, że jej nie denerwował. A jak ona się nie denerwowała, to była miła. A jak była miła, to była lubiana. I na tym to wszystko polegało. Całkiem proste, no nie?
- Ale jak tak, to spoko, stawiasz mi loda - powiedziała, a widząc już jak na twarz zachodzi mu TEN uśmiech, złapała go za noc, zaraz puściła i dodała:
- Gałkowy, Caleb, gałkowy. Truskawkowy i jogurtowy, w słodkim rożku.
[Ona ma DOM xD Podejrzewam nawet, że spory.]
Dziwnie się czuła. Stanowczo. Gdyby tylko miała trochę mniej samozaparcia, przeprosiłaby za kłopot i uciekła z tego obcego mieszkania. Ale była zbyt dumna (o ile to odpowiednie słowo), by tak często zmieniać zdanie.
W momencie, gdy ją lustrował, ona oglądała mieszkanie. Nie chciała patrzeć na niego, gdy się przyglądał; to zawsze ją peszyło. Co prawda blizn widzieć nie mógł - zawsze je dobrze zakrywała - ale wciąż miała wrażenie, że niektórzy potrafią nawet przez ubrania je obserwować.
Rozebrała buty i swój płaszcz, trzymała go w rękach. Oglądnąwszy mieszkanie pobieżnie, z uśmiechem odwróciła się do mężczyzny.
- Kawy, jeśli można. Niezbyt mocnej. Dziękuję.
Anglicy mieli to do siebie, że często prosili i często dziękowali. Ot, takie małe zboczenie narodowe. Marilyn, jako rodowa Angielka, musiała się tego nauczyć. Niekoniecznie wyssać z mlekiem matki, była w końcu adoptowana, ale otoczenie głównie kształtuje człowieka. Wobec tego właśnie Marilyn używała zwrotów grzecznościowych aż nazbyt często. I czekała na zaproszenia, na pozwolenia. W końcu była w obcym miejscu, obcym mieszkaniu.
{A ja czekałam na Caleba...}
[Clayton! a tęsknisz za Fleurką? ;)]
[Coś mi się wydaje, że nie będzie z tym większego problemu. Nie dość że Brytol, to zakochałam się w zdjęciu. :)]
[ To teraz Caleb czeka na was ;) ]
[Szlag by trafił, że nie siedziałam na blogu wcześniej i nie znam w ogóle historii Caleba. Jeśli mają znać się jako sąsiedzi, to kiepsko to widzę - Anika ledwo co się wprowadziła do brata (a raczej zwaliła się chamsko na głowę...). Powiedz mi... Studiował w Brytanii czy w Amsterdamie? Mogą w sumie znać się z uczelni i paru imprez. Nie wiem, nie wiem... Musisz mim pomóc, ja po napisaniu karty zawsze mam lekki zastój w wymyślaniu czegoś konkretnego.]
[zgadnij kto! ;P]
[nie no, wiadomolo, coś ty nie zrobiłabym z claytona gwałciciela hahah :D Florcia może mu dawać sprzeczne sygnały. tak będzie sponio. i już myślałam, że mi nie odpiszesz :P a mi się strasznie nudzi]
Gałkowy... kurwa. Jasne, że gałkowy. Już ona widziała jego uśmiech, już go znała na tyle, by wiedzieć, co ma na myśli.
- Tak, Caleb, gałkowy - oświadczyła z uśmiechem i ucałowała go w policzek. - Dwie gałki w SŁODKIM rożku - omatko, żeby sobie rożka nie zinterpretował po swojemu - i wszystko co zechcesz - dodała jeszcze pod koniec, mrugając do niego. Ciągle się tak z nim bawiła. Ciągle udawała, że do czegoś mogło między nimi dojść, a jednak nigdy w żaden wystarczający sposób. Raczej zgrywała żelazną dziewicę i serio, dobrze jej z tym było.
- Pamiętam, że wtedy zawzięcie gapiłeś mi się na tyłek. Miałam nawet chwilę wrażenie, że mam brudne dżinsy, czy coś... - powiedziała ze śmiechem i wzięła go za rękę - po przyjacielsku oczywiście, jak to zwykle robiła - i pociągnęła w stronę budki z lodami.
Lilianne znała jako taki plan dnia Claytona, więc nie pukała, nie ostrzegała, że wpada w gościnę, robiąc mu miłą niespodziankę. I tak nieraz do tego wszystkiego doszło. Nawet z odwzajemnieniem. Gorzej tylko, że Caleb miał dosłownie takie wyczucie czasu, że to rudowłosa była pod prysznicem lub oddawała się cudownemu oczyszczeniu poprzez grze na fortepianie.
- Och, nie musisz się mnie wstydzić. - zaśmiała się, obserwując idącego do pokoju chłopaka i przystanęła nieopodal garnków - Znam cię na tyle dobrze, że ten widok mnie nie przeraża - dodała z westchnięciem, chwilowo trzymając dłoń nad parą.
Ot, jej zabawa z dzieciństwa, za co nieraz po łapach oberwała, bo nie zdawała sobie sprawy, jaką krzywdę może sobie tym zrobić. Prawdę mówiąc, jakie dziecko zwracało uwagę na to, że może mu się stać krzywda? Chyba żadne. No, prócz tych, których rodzice trzymali pod kloszem, w pokoju z filtrem oraz przejściem, gdzie się sterylizowało, bo i takie absurdy się znajdywały na tym świecie.
Oparła się najpierw lędźwiami o kant blatu kuchennego, by później oprzeć o niego dłonie i wsunąć się, by zasiąść wygodnie.
- Wyglądasz, jakbyś nie spał z pół nocy. - mruknęła po chwili, gdy ujrzała w całości oblicze chłopaka.
Delilah przeznaczała niemal każdą piątkową lub sobotnią noc na zabawę. To był jej sposób na relaks po pięciu dniach nauki i ciężkiej pracy w studiu. W ciągu tych kilkunastu godzin mogła się wyszaleć, złapać trochę pozytywnej energii od innych ludzi, by mieć siły na kolejne dni następujące po niedzieli.
Imprez było wiele. Zawiadamiali o tym w statusach na fejbuku, organizowali wydarzenia (także na fejsbuku, który przecież obecnie był najważniejszym połączeniem ze światem!), pisali smsy, a w ostateczności dzwonili, bo jak wiadomo nikt nigdy nie miał pieniędzy na telefonie – stara i uznana prawda. Tym razem dowiedziała się o domówce poprzez drogę internetową, a nie mając żadnych ciekawszych propozycji, zgodziła się na przyjście. Choć ustaloną godziną była ósma, Lilah oczywiście zjawiła się trochę później. A dokładniej o dwudziestej pierwszej. Z resztą, nigdzie nie było napisane, iż obowiązuje punktualność.
Jej błękitne włosy w połączeniu z wyzywającym strojem, na jaki składały się krótko wycięte szorty, które przy schylaniu odkrywały nieco jej pośladki oraz wsadzoną w nie pociętą, na wpół przezroczystą koszulkę na ramiączkach, przez którą doskonale widać było stanik nabity ćwiekami, zdecydowanie sprawiały, iż wszystkie spojrzenia były kierowane na nią. Była do tego przyzwyczajona, toteż reagowała jedynie bezczelnym uśmiechem i chłodnym spojrzeniem. Ignorując komentarze, które kierowane były w jej stronę, zaczęła zabawę od kilku kieliszków czystej. Następnie zajęła miejsce na parkiecie i dopiero gdy zaczynało jej brakować świeżego powietrza, wyszła z tłumu i skierowała się na balkon. Pchnęła drzwi i stanęła przy barierce, dopiero po chwili orientując się, iż nie jest sama.
- Masz ogień? – spytała mężczyzny, który stał tuż obok niej i palił papierosa.
Jej rodzice kierowali się zasadą nauki na błędach. Oczywiście, że pilnowali swojej córki, by nie zrobiła sobie porządnej krzywdy, ale jeśli dziewczyna chciała zeskoczyć z huśtawki, by wylądować na tyłek i zanieść się rykiem - to pozostawiali ją samej sobie. W końcu musiała nauczyć się oddzielać samodzielnie rzeczy dobre od złych, tak jak i czyny oraz pomysły.
Dziewczę zaniosło się cichym śmiechem, obnoszącym jej rozbawienie słowami chłopaka.
- Bo akurat jest się czego wstydzić. - oznajmiła, gdy już mogła uspokoić się.
Czasem te złośliwości panny Holmes były nader okrutne, aczkolwiek rudowłosa była do tego przyzwyczajona, jak i osoby, które dziewczynę znały. Inni musieli po prostu przywyknąć, bo ona nie przełykała dumy w tak błahych sprawach, błagając o znajomość z tą i z tą personą.
- Jeśli to jest dla ciebie komplementem, to nie wiem, czym jest wtedy prawdziwy komplement dla ciebie, Clayton. - westchnęła, kręcąc głową i znowu przechyliła się nad garnkiem uważając jednak, by włosy nie dodały swojego aromatu, co było nawet możliwe.
Wiedziała, co to znaczy mieć współlokatora, bo Frank to już trochę u niej mieszkał, aczkolwiek nie mogła na niego narzekać. Był pomocny i dało się porozmawiać. I nie, nie obeszło się bez krępujących sytuacji, do których chcąc nie chcąc, Lilianne musiała przywyknąć.
- Gdzie Roro? - spytała, przypominając sobie nagle, że Caleb sam nie mieszka!
Dziewczyna wykrzywiła usta w grymasie, marszcząc przy tym swoje brwi, a potem spojrzała na Claytona, kręcąc głową.
- Lepiej nie, to obrzydliwe. - mruknęła.
Zdegustować można było dziewczynę dość prędko, choć musiałby to być naprawdę porządny sposób czy wypowiedzenie.
Nawet jeśli powiedziała to, co powiedziała, to i tak była pewna, że Clayton zrobi to, co mu się żywnie podoba, ponieważ jest w swoim mieszkaniu i może robić wszystko, nie bacząc na to, że ma gościa, którego zna już od kilku dobrych lat.
- Słowa w czyn? - powtórzyła za nim, jakby naprawdę nie miała pojęcia, o co jemu chodzi.
Czasem nie nadążała za tym, co chłopak mówi, nie miała bladego pojęcia o czym mówi, bo jedyne, na co zwracała mu uwagę to to, że dana opowiastka jest nadzwyczaj nudna lub popełnia błędy w wymowie. To drugie to było dla jej własnej satysfakcji, bo wielbiła denerwować Caleba, co mu w tej kwestii przychodziło prędkością światła. Bo ile razy można przerywać dany wątek, by utkwić lekko poirytowane spojrzenie w piegowatej.
- Nie bij mnie. - jęknęła, teatralnie w bólu na niego spoglądając i rozmasowując swoje ramię. - Kobiet się nie bije, a jeszcze mnie połamiesz. - burknęła, odsuwając się od garnka, bo coś za ciepło jej w buziulkę było.
- Och, jakiś ty oszczędny, Clayton. Szkoda, że swych uczuć nie szczędziłeś do córki nauczyciela gry na fortepianie. - żachnęła się, popukując palcami w blat kuchenny.
[Przybiegam z triumfalnym okrzykiem: "mam coś, mam coś, mam coś!". Ale najpierw najważniejsza rzecz tego poranka (bo wszak jeszcze wcześnie, dopiero dwunasta) - wiedziałam, że skądś znam ten cytat. Przyjaciele! Olśniło mnie, dzięki Ci. Najlepszy serial ever, nie mam pojęcia, czy jest jakiś inny, który mógłby go prześcignąć. To chyba niemożliwe. Jakby się przyjrzeć, to nawet moja Anika jest przypadkiem troszkę wzorowana na Monice, bo ją ubóstwiałam (może nie najbardziej, bo oni wszyscy byli cudowni). Ach, to moje gadulstwo. Dobra, opanowuję się i już mówię, co wymyśliłam.
Jako, że Caleb jest uroczym Brytolem, który na święta jeździ do domku na Wyspy, to Anika mogła go poznać w samolocie, lecąc do swojego byłego narzeczonego kiedyś tam. Pech (albo i nie) chciał, że siedli sobie razem i się zaznajomili. Teraz tylko wymyślić, w jakiej sytuacji się spotkają. I dobra karta, naprawdę. Lubię takie. I zdjęcie, ach, zdjęcie...]
Oczywiście, że ona rozumiała jego żart. Nie była tlenioną blondynkę, której farba przeciekła przez uszy do układu nerwowego, uszkadzając go całkowicie. Miała mózg, który zawierał wiele sensownych informacji, a nie jakiś jego prototyp.
Jednak uważała, że w każdym żarcie jest ziarenko prawdy i zazwyczaj to się sprawdzało. Niektóre sytuacje udowodniły to Lilianne.
- Twierdzisz, że jam bezduszna? - spytała, mrużąc podejrzliwie oczy i spoglądając na chłopaka.
- Feministka? - spytała, poszukując jakichś powodów, dlaczego tak określił dziewczynę.
Czasem, a raczej często było tak, że popadłszy w zamyślenie, Lily traciła wątek i musiała do niego wracać, co potrafiło być cholernie męczące, no ale co począć?
Spojrzała na niego, a potem zsunęła się z blatu i westchnęła cicho.
- Romantyk z ciebie, jak ze mnie strażak. - prychnęła, kręcąc lekko głową, coby jej włosy jakoś się ułożyły na łbie.
Odruchowo sięgnęła do szafki, wyciągając talerz dla chłopaka i ją zamknęła.
- Jak każdy inny. Normalny. - odparła, wzruszając ramionami i uśmiechając się doń nieco drwiąco.
Zdarzało się, że Holmes miała swoje złośliwości, ale ona i tak urocza była, więc większość jej to wybaczała.
- Zajebisty - odparł krótko, zwięźle i zgodnie z prawdą. Bo gotował to sam pan Parker i oczywiście musiało być pyszne.
Przynajmniej sam Clayton nigdy nie narzekał, a tamten potrafi być wybredny i marudny. Jedyne chwile, gdy potrafił być iście czarujący i zmęczony jednocześnie, to gdy widział, że Ro ma damskie towarzystwo. I weź tu mieszkaj ze swoim prawie że sobowtórem.
- Nie otrujesz się, chyba akurat tego nie będziesz kwestionował, miałem zbyt wiele na to okazji - stwierdził i zobaczył, że ryż się ugotował, więc odcedził go i włożył sobie porcję. Caleb chyba nie był na tyle zmęczony, by nie nałożyć sobie trochę mięcha?
Walnął się na kanapę i włączył telewizor. Leciał jakiś głupi film. Akurat do obiadku.
Delilah niestety zaliczała się do tej szerokiej grupy młodych ludzi, którzy byli silnie uzależnienie od Internetu. Codziennie przejrzenie stron ulubionych zespołów, kilku ciekawych blogów, poczty i forów było małą tradycją. Jedynie kiedy przychodziła do domu całkowicie wykończona, rezygnowała z tego wszystkiego na rzecz szybkiego prysznica i zakopania się pod kołdrą.
Twarz mężczyzny była jej znana. Nie sądziła, by kiedykolwiek miała z nim wcześniej do czynienia, ale bardzo możliwą opcją było zobaczenie jego facjaty na którymś z imprezowych zdjęć. Ludzie wrzucali masę obrazków do swoich artystycznie nazwanych albumów na fejsbuku, aby pokazać całemu światu, jacy to są szaleni. Bardzo prawdopodobne było to, iż gdzieś tam się załapał, pewności jednak nie miała.
Nieznajomy faktycznie był wysoki i Norweżka zdała sobie sprawę z tego w momencie, kiedy stanęła tuż obok ciemnowłosego. Na co dzień nie miała nic do swojego metr siedemdziesiąt pięć, ale w danej chwili poczuła się jak zwyczajny kurdupel. Samo spojrzenie na twarz mężczyzny wymagało od niej zadzierania głowy do góry, co po dłuższej chwili mogło stać się dość uciążliwe, zważając na ból, jaki pojawiał się w okolicach szyi.
Wetknęła swojego czekoladowego BlackDevila między pełne wargi i przysunęła się do swojego nowego towarzysza, stając na palcach. Zetknęła końcówki ich papierosów ze sobą i zaciągnęła się, odpalając tym samym swojego szluga.
- Dzięki – mruknęła jednie, opadając z powrotem na całe stopy. Oparła się o barierkę i wychyliła, pozwalając by błękitne kosmyki opadły na jej ramiona i przysłoniły część jej twarzy.
Nie ma to jak dobra, nocna przejażdżka samochodem. Czując potrzebę odreagowania po dość stresowym starciu z pewnym kretynem, Elaine Margaret Blur wskoczyła do swojego wychwalanego pod niebiosa Mustanga i popędziła w siną dal zwaną także pogrążonym we śnie Amsterdamem. Jechała szybko, zbyt szybko, jeśli chodzi o punkt prawny. Nie obchodziło jej to. Sam na sam z myślami i mruczącym silnikiem. Tego jej było trzeba.
Uśmiechała się sama do siebie, pędząc jak wariat. Och, zapomniała. Przecież ona była wariatką, przynajmniej według jej "przyjaciela". Szaloną zdzirą, która uciekła z jakiegoś psychiatryka i czyha na jego życie oraz fortunę. Jakby chciała trafić do więzienia. Brrr. Doskonale pamiętała chłód posterunkowej celi. Spędziła tam dwie noce i to było właśnie o dwie za dużo.
Spojrzała we wsteczne lusterko, upewniając się, że nie ma wokół niej żadnego radiowozu czy radaru, po czym wcisnęła gaz do dechy, chcąc przejechać na czerwonym świetle. Miała ochotę się z kimś pościgać. Ciekawe, czy jest dzisiaj jakiś wyścig..., pomyślała, odrzucając głowę, by poprawić włosy. I wtedy właśnie kątem oka zobaczyła coś jasnego.
Niewiele myśląc wcisnęła nogą hamulec i skręciła kierownicą, aż stare auto zatrzeszczało i zapiszczało z wysiłku, zakręcając na ulicy dwa młynki i wreszcie stając w miejscu.
Przerażona Ellie usiłowała głębokimi wdechami przywrócić się do stanu używalności. Przeszkadzał jej w tym unoszący się w powietrzu swąd spalonych opon.
[Mam nadzieję, że może być. To coś jasnego to - przykładowo - bluza Caleb'a. ;3]
[łuuu, florcia w powiązaniach! <3]
- Wiesz, w tym się nawet i zgodzę - stwierdziła, dalej ciągnąc go do tej nieszczęsnej budki z lodami.
- No bo zobacz, te wszystkie baby krzyczą o równouprawnieniu, potem chodzą w samych majtach i bluzkach z dekoltem stąd do Paryża, a potem płaczą. O Boże, mój Boże, dlaczego nie mogę mieć faceta, który będzie uprawiał seks z moją osobowością? - zajęczała z zabawnym akcentem to ostatnie zdanie. - I jęczą, że faceci tylko by się gapili w cycki. Same prowokują. Nienawidzę takich dziwek, naprawdę. Niech biorą chociaż trochę odpowiedzialności za swoje czyny.
Cóż, Florence była na swój sposób liberalna. Nie przeszkadzało jej chodzenie w majtkach i dekoltach stąd do Paryża, denerwowały ją tylko panienki, które tak się ubierały, a potem rozpaczały nad swym losem kołka. I w tym akurat przypadku - Johnson nie miała sobie nic do zarzucenia. Nie ubierała się wyzywająco, często - owszem - kobieco, ale raczej skromnie. Wymóg w jej pracy, który w niej pozostał. Poza tym - nie lubiła kusić losu. Nie z jej przeżyciami.
[Młoda Jennifer i Courtney to jest jakiś totalny odpał. Uwielbiam je z tamtych czasów, teraz już niekoniecznie, ale sentyment pozostaje.
Karta wyszła, to prawda. A co do wątku, mi pasuje jak najbardziej. Co więcej, zbiorę się w sobie i zacznę. Tylko nie wiem, jak to wyjdzie, ale się postaram, żeby jako tako miało ręce i nogi. No to tego, uwaga, zaczynam...]
Upał niby jest lepszy od zimna, tak mówią ludzie. Z tymże, kiedy na dworze któryś dzień z rzędu doskwiera gorąc tak wielki, że nawet wieczorami człowiek nie ma ochoty wyjść na dwór, była gotowa uparcie kłócić się z tym stwierdzeniem. Szczególnie, że jej ostatnie zlecenie na przetłumaczenie całego stosu papierów do jednej sprawy sądowej wykończyło ją kompletnie. I nie tylko ją, jak później się okazało.
Odżyła po mrożonej kawie, którą wyjątkowo sobie zafundowała w drodze do metra. Do biura podróżowała rowerem - było blisko i ekonomicznie, a samochód wylądował u kogoś zupełnie obcego, w celu zarobienia paru groszy, by po oszczędzaniu wykupić sobie mieszkanie na własną rękę. Metrem jednak musiała tego dnia ruszyć do klientki, której osobiście obiecała doręczyć przetłumaczone dokumenty. Dokonując ostatnich formalności, nie marzyła o niczym innym jak o legnięciu na łóżku i obejrzeniu kolejnego odcinka tego zwariowanego serialu, który zaczęła ostatnio oglądać.
Odcięła się od świata muzyką, jak większość ludzi zresztą. Powoli już odpływała, wpatrując się w jeden i ten sam punkt na podłodze. Metro nie było nawet tak zapełnione i już myślała, że dojedzie do domu spokojnie, kiedy nagle poczuła, że ktoś uwala się na połowie jej nogi. Odruchowo odsunęła się, odpychając delikatnie "napastnika". Gdyby nie jego dziwna obojętność na wszystko wokoło, pewnie zauważyłby jej mordercze spojrzenie. Nigdy nie lubiła metra, było brudne i nie wiedziało się, z kim będzie się dzielić siedzenie. Akurat tutaj miała szczęście.
- Caleb - uśmiechnęła się, nachylając się do niego, by upewnić się, że to jego rysy. Tak, to był on. Słynny pasażer samolotu do Londynu, szesnasta dwadzieścia, poniedziałek, dwudziestego pierwszego. Dokładnie pamiętała tamten dzień.
Nigdy nie potrafiłaby traktować jazdę metrem jako okazję do drzemki. Ona nie czuła się tutaj, wbrew pozorom, wygodnie. Jeszcze teraz, kiedy nie było tłoku i nikt nie napierał nią na szybę, mogła siedzieć dosyć swobodnie, choć i tak miała wrażenie, że wszędzie aż czai się smród, bród i ubóstwo. To, że ludzie nie umieją cieszyć się z czystych środków transportu wiadomo nie od dziś, ona była ich zupełnym przeciwieństwem. Teoretycznie wszędzie, gdzie pojawiał się wielki bród nie powinno być Aniki. Nie, żeby miała jakąś fobie - za takie umieszczają w specjalnych zakładach. Ona zwyczajnie lubiła porządek. I tak sobie mówiła, nie chcąc robić z siebie wariatki.
Nie spodziewała się spotkać nikogo znajomego tutaj, pod ziemią. Była pewna, że nikt nie korzysta z tej linii metra, sięgającej prawie na drugi koniec Amsterdamu. Stamtąd przecież też wracała, czekała ją stosunkowo dłuższa podróż, bo dopiero minęli parę przystanków. A jeszcze miała w planach pieszą wycieczkę z ostatniej stacji do mieszkania.
Drzwi zasunęły się z hukiem w tym samym momencie, kiedy Anika posunęła się ciut w bok, robiąc więcej miejsca Calebowi. Facet jakby odżył, gdy ją zobaczył, ale dalej wyglądał jak przejechany walcem.
- Mieszkam - odparła. To chyba najbardziej precyzyjna odpowiedź, na jaką się zdobyła. - Wróciłam parę miesięcy temu z Londynu.
Powiedziała to tak, jakby siedziała tam dłuższy czas. Być może i dla niektórych te parę miesięcy, które łącznie przesiedziała na Wyspach, było dla innych czymś w rodzaju przeprowadzki, natomiast dla niej zawsze był to stan chwilowy. Kochała Brytanię, wiązała z nią przyszłość, ale wiedziała, że zanim ułoży sobie życie, czeka ją parę batalii tutaj w Amsterdamie. A zwrócony pierścionek przyczynił się do powrotu ostatecznie.
- Dalej gnijesz w Holandii?
[A jest pani, jest ;)]
[Ja już po śniadanku, więc może uda mi się coś wymajstrować. Właściwie... Clayton jest pianistą, a Norah kocha muzykę, bo ta była jej wierną towarzyszką, kiedy mój rudzielec był niewidomy, dlatego możemy pójść w tym kierunku? :)
Smacznego! :)]
Aj tam. Stwierdzenia dotyczące kolorów włosów nie zawsze się sprawdzają. Lilka miała rude włosy, ale nie była fałszywa jak lis. Tak to już dawno mogłaby się zażegnać z kontaktami towarzyskimi.
Clay już nie musiał targać jej włosów. Wystarczyło, że sama to robiła lub wiatr się z nimi ostro zabawiał, pozostawiając busz na nich czy coś bliżej nieokreślonego, ale nieraz nawet dodającego jeszcze więcej uroku dziewczynie.
Lilianne nie miała jakiejś specyficznej urody. Ot, alabastrowa cera, pokryta wieloma piegami, które nieco dodają jej dziewczęcości i młodości. Długie włosy opadające na jej twarz, więc czasem się zastanawiała nad słowami kilku osób, z którymi zdążyła rozmawiać w życiu. Wtedy dowiadywała się, jaka to ona jest piękna, wyjątkowa.
Gdzie?
Dziewczyna zaśmiała się cicho i poklepała go po ramieniu, jakoś niezbyt delikatnie.
- To jest dobre. - przyznała, kiwając głową i zerkając przez jego ramię. Dobrze, że Lilka nie należała do tak niskich dziewcząt, by musieć unosić się na palcach lub stanąć na taborecie, żeby coś zobaczyć. Akurat jej wzrost odpowiadał, choć nie pogardziłaby trzema centymetrami więcej. - Przynajmniej jeśli nie wiesz, ż ejesteś romantyczny to zachowujesz się naturalnie i nic nie jest na siłę. - dodała, mówiąc zgodnie z prawdą.
Ludzie mieli to do siebie, że się starali, a nic z tego nie wychodziło. Czasem trzeba było naprawdę zwracać uwagę na to, co robią i co mówią.
Spojrzała na niego, na talerz, a później nagle porcje dla dziewczyny.
- Specjalnie wyłożyłam jeden talerz, by zainsynuować, że nie jestem głodna - mruknęła, choć spojrzenie Claytona, które wyrażało chwilowe rozgoryczenie jej słowami, poskutkowało zgarbieniem ramion u piegowatej.
- Jak zwykle za dużo. - westchnęła, zajmując miejsce przy stole, naprzeciw chłopaka.
Ona miała to do siebie, że wielbiła wygłaszać niezadowolenie, choć nie miało ono nikogo obrażać. Po prostu byla drobna i jej wiele do jedzenia nie potrzeba było, a poza tym zdarzało się jej nie jeść przez cały dzień i nie ubolewała nad tym jakoś specjalnie. Zatem po swoich słowach, wzięła widelec i łyżkę i bezpardonowo znaczną część posiłku przeniosła na talerz Claytona.
[Cholerna literówka! Zaraz ją zabiję... Dziękuję za jej zauważenie.
Oczywiście, że istnieje taka możliwość. Niemniej, filharmonia jest miejscem, które Norah uwielbia. Naprawdę ;)
I dziękuję! Liczą się szczere chęci ^^]
[Łaaa... chwała Ci za to, ale moja demencja przedwczesna niestety daje się we znaki i ja za Chiny Ludowe nic nie pamiętam z tamtego wątku i rozmowy.
Co do AC, możesz zacząć xD]
Tak, wracała do domu. ONA, ta przeklęta pracoholiczka, która najchętniej spałaby w szpitalu, wracała do domu! I nawet uprzedziła lekarza, który opiekował się jej stażem, że w ciągu najbliższych dwóch dni nie ruszy dupy z łóżka, więc nie ma co do niej dzwonić w razie jakiegoś iście ciekawego przypadku.
Dziwne, prawda? Przecież ona nigdy z niczego nie rezygnowała, zawsze była pierwsza na sali operacyjnej i zawsze ostatnia z niej wychodziła. Skrupulatnie uczyła się strony po stronie, wypełniała wszystkie dokumenty, a każdą operację przeprowadzała jak doświadczony chirurg, a nie prawie dwudziestotrzyletnia studentka. Może właśnie dlatego kiedy oznajmiła doktorkowi, że ma ochotę odpocząć on wybałuszył oczy jak jakaś postać z kreskówki, zgadzając się jednak bez żadnego ale.
No więc szła sobie koło rzeki, radośnie przy tym pogwizdując. Owszem, do domu zmierzała, ale po drodze można było skorzystać z okazji i zrobić sobie spokojny spacerek. Znaczy się spokojny był do tej pory, bo właśnie w tej chwili ktoś zajechał jej drogę rowerem, by następnie z niego spaść.
Oj, nie wyglądało to zbyt ładnie..
- Halo, proszę pana, nic sie panu nie stało?! - krzyknęła, podbiegając do leżącego na ziemi mężczyzny. Szturchnęła go parę razy, a kiedy zaczął się trząść, momentalnie przewróciła go na plecy, by móc udzielić mu pomocy.
Ale chwila, JEMU pomoc potrzebna nie była, bo nie dość, że był dobrze znanym jej jeszcze z czasów, kiedy to występowała w teatrze chłopakiem, to do tego trzęsienie jego ciała nie było wywołane napadem padaczki, a jedynie śmiechem, jakim zanosił się szatyn.
- Caleb, ty idioto - mruknęła, kręcąc przy tym pobłażliwie głową. - To jest twój sposób na poderwanie studentki medycyny? - spytała, unosząc lekko kąciki ust. Wyciągnęła do niego rękę, a kiedy chłopak wstał przy jej pomocy, otrzepała jego koszulkę z brudów ulicy. - Naprawdę jesteś głupi - stwierdziła, zaczynając się śmiać razem z Claytonem.
No bo haloo, kto normalny śmieje się z wypadku? No przecież nikt!
[ a mosz. banalny, oklepany i beznadziejny, ale mosz XD ]
Absolutnie w żaden sposób nie zamierzała go urazić swoim pytaniem. Dopiero po chwili zorientowała się, jakie było brzmienie banalnego pytania w celu zagadnięcia dawno nie widzianej osoby, która dosyć głęboko zapadła jej w pamięć. Być może przez jego twarz, być może przez maniery, ale głównie przez ciekawą rozmowę, jaką przeprowadzili w samolocie. Ta podróż minęła jej całkiem miło, nie licząc nieudolnej stewardessy, która wysypała pół paczki słonych orzeszków na jej siedzenie. Sama nigdy nie uważała, że w Amsterdamie można gnić. Nie było to miasto, w którym ludzie byli nieszczęśliwi. Tutaj zawsze się coś działo, przewijały się tabuny turystów i studentów z całego świata, a do tego ten urok. Jednak ona nigdy, przenigdy, nie mogła wyobrazić sobie siebie jako czterdziestolatki zapieprzającej po dziecko do szkoły, do której ona chodziła. Od zawsze marzył jej się książę z bajki, z brytyjskim akcentem, mieszkający nawet nie w Londynie, a jakimś Leeds czy choćby małym miasteczku w Anglii.
- Brytofil? - uśmiechnęła się, zastanawiając się, dlaczego wcześniej nie wpadła, żeby tak na siebie mówić. Pokręciła głową. - Widzisz, Ty jesteś zadowolony z Amsterdamu, ja byłam z Londynu, ale... - wyraźnie zawahała się, urywając na moment. Odchrząknęła, jakby to miało dodać jej ciut pewności siebie. - Pewne sprawy się pokomplikowały i byłam zmuszona... Wrócić - ucięła krótko, speszona łapiąc za telefon i odruchowo sprawdzając, czy nikt się do niej nie dobijał podczas gdy ona załatwiała sprawy służbowe. Zero nieodebranych połączeń, zero wiadomości. Warga jej zadrżała. - Gdzie pracujesz? - zmieniła szybko temat. Nie wiedziała czemu, ale miała wrażenie, że wychodzi na idiotę. I że zaraz wyjdzie na sukę, gdy tylko temat zejdzie na Hugh. Dlaczego ona jeszcze się nie przyzwyczaiła do sytuacji, jaka ma miejsce bite parę miesięcy? Głupia.
Staruszka z siedzenia obok, do tej pory dziwnie patrząca na całującą się przed nimi parę, ocknęła się i wysiadła. Anika przesunęła się jeszcze bardziej w bok, dając szansę Calebowi siąść po ludzku.
Blur siedziała jeszcze chwilę, zastanawiając się, czy naprawdę temu sadyście tam, u góry, wpędzanie jej z deszczu pod rynnę wydaje się być takie zabawne, czy jaka cholera. Kobieta nie może sobie spokojnie odpocząć po ciężkim dniu, tylko pod jego koniec o śmierć się jeszcze musi otrzeć, tak? To figa ci, Boże, jeśliś prawdziwy i zerkasz na nią, o! Niema tak, Ellie się nie bawi. A przynajmniej nie z Tobą.
Oczywiście, do jej uszu dotarł wrzask prawie-że-przez-nią-potrąconego mężczyzny. Ale co mu teraz mogła poradzić, tak po fakcie? Nic. Więc tylko otworzyła drzwi od strony pasażera i wyjrzała przez nie, sprawiając wrażenie ni to zaskoczonej, ni to zagubionej. Bo tak też się, po części, czuła.
- Nic panu nie jest? To może pana podwiozę? - spytała, uśmiechając się do niego przepraszająco.
Miała nadzieję, że nie będzie na nią wrzeszczał. A przynajmniej nie za bardzo. Już i tak nie czuła się najlepiej ze świadomością, że mogła mu zrobić krzywdę. Może i nie można Ellie zaliczyć do grona dobrych ludzi, ale do złych, sadystycznych świń też raczej nie należy. Jest tolerancyjna, nie krzywdzi, jeśli nie musi, nie pali, nie chleje na umór, a i narkotyzuje się tylko od czasu do czasu. Poza tym, popatrzcie no na nią! Czy tak wyglądają świnie?
[buu. zasypiam. branoc ;]
[ej, nie mogę tego znieść, że obecny CC tak strasznie przypomina mi na zdjęciach Rorego :< Mila zakorzeniona w mym ciele się krzywi xD]
- Jestem niesamowita - powtórzyła z niby to udawaną dumą. Ale serio, była. Próżna, owszem, ale przynajmniej znała swoją wartość, no nie?
- No, ale czy nie mam racji? Jak się przypomina z wyglądu tanią dziwkę, to dlaczego taka się dziwi potem, że faceci jej nie szanują i traktują ją tylko jako dodatek do masturbacji? No bo na serio, to nie seks z taką kobietą. W seksie musi być namiętność, uczucia... coś więcej niż pocieranie się nawzajem - wzruszyła ramionami, pewna swojej racji. A to był akurat przypadek, kiedy Flo była raczej konserwatywna. Nie szła do łóżka z kim popadnie. Liczyła się dla niej chemia między dwójką ludzi. I jeżeli ktoś miał ochotę ją przeruchać mimo stroju zakonnicy - to mogłaby się zgodzić. No chyba, że byłby to jakiś fetyszysta.
- Pomarańczową i śmietankową w słodkim rożku proszę - powiedziała do miłego pana w budce z lodami, stojąc wśród matek z dziećmi. - A ty, Clay, co chcesz? W końcu jak stawiasz, to nie bądź taki o suchym pysku - uśmiechnęła się do niego i puściła jego rękę. Jeszcze ktoś by pomyślał, że są parą. Hell no!
Nie, Marilyn nie kochała królowej i nie pijała herbaty o piątej, bo prawdę powiedziwszy - wolała wodę z cytryną niźli herbatę. A z królową jakoś tak wyszło; jak można kochać kogoś, kogo się nie zna i kogo nie ma za co kochać? Niemniej, stosowała się do swoistej etykiety, zachowywała się jak angielska dama; nosiła sukienki i buty na obcasach, mówiła ładnie, składnie, zastanawiała się nad słowami, myślami, pisała schlunie i potrafiła wyszywać. I jako prawdziwa angielska dama, nie umiała gotować. Kompletnie.
Nie czując się w obowiązku czekać na to całe zaproszenie, sama usiadła. Spojrzała na kawę, upiła łyk. Kiedy jednak mężczyzna zapytał o jej imię, od razu wstała, odstawiła kubek i wystawiła dłoń.
- Marilyn Byrne.
To wszystko wina tatusia. On, widząc, że córka wystarczająco mocno oberwała od lou, postanowił sprawić, że będzie silną kobietą - silniejszą niż te wszystkie, które noszą krótkie spódniczki czy tylko czerń. Chciał, by jego maleńka córeczka, kórą na początku odwiedzał tylko w szpitalu była prawdziwą kobietą - taką, która sobie na to miano zasłuży. Może był to wynik jego zamiłowania do poezji, gdzie tandeta leżała na tandecie, może to przez babcię, kobietę, która miała być wzorem dla Lyn, może to przez zniechęcenie do obecnego świata, który skrzywdził jego córkę, może niechęć do szybkości... Tatuś jednak nie pozwolił ani Marilyn, ani jej rodzeństwu otworzyć się na świat tak, jak świat był otwarty dla nich. Stworzył luzi, którzy byli silniejsi niż cały XXI wiek.
- Jak długo grasz? - zapytała, znowu usiadłszy. Nogę założyła na nogę - właściwie, przechyliła lekko ciało na bok - właściwie, trzymała kubek. Filiżanki brakowao do tandetnego wizerunku, do wizerunku, jaki upatrzyła sobie ona sama.
[Wymyśl coś ^^]
[On do tego kina nie idzie ze znajomymi Bran. Ale niech izie ze swoimi znajomymi. Będziesz pierwsza, który zobaczy Bran w sukience, muahaha!]
Claytona wszyscy znali. Z legend lub osobiście; jeśli to pierwsze, to wszyscy nim się jarali, bo przecież artysta, bo przecież cham, bo przecież żywy przykład na to, że katastrofizm wciąż żyje. Jeśli osobiście, nie było tak kolorowo. Ile razy kończyło się zarzyganym, bo nie wyrobiło się w piciu przy Calebie? Ile razy były kłopoty, jakieś starsze, oburzone babcie, a czasami nawet i mordobicie? Ile razy dziewczyny ryczały, bo Clay nie chciał ich kochać - tylko się z nimi kochać?
Brandi jednak nie miała tego problemu. Ona jasno stawiała granice, wobec czego jeszcze nie udało się jej brać udziału w claytonowej bójce. Jeśli chodziło o picie... nie zależało jej, aby mieć silną głowę, zatem nie starała się go przebić jakoś specjalnie. Oburzone babcie lubiły Bran, więc tylko czasami narzekały, że ten Clayton ją na złą drogę na pewno sprowadzi i powinna go porzucić. Zaś miłość... Cóż. Bluzy, zwykłe spodnie, brak makijażu, brak wymyślnej fryzury sprawiły jedno - Clay po prostu jej nie ruchnął. I nie miał nawet jak w cycki patrzeć, bo zwyczajnie miewała je zakryte.
I właśnie o tym pomyślała, gdy po raz pierwszy założyła jasnożółtą sukienkę. O Calebie i o tym, że nie chciał się z nią kochać, podczas gdy jej znajome opowiadały o nocach z nim. Nie zazdrościła, czekała przecież na Milę, potem chciała Tony'ego... I bezsensowność tej myśli ją przerażała... Ale dlaczego właściwie nie chciał się z nią przespać? Bo zamiast sukienek do połowy uda, nosiła spodnie do kolan? Bo nie świeciła cy... bo nie pokazywała piersi, bo nie starała się być seksowna i nie znała się na tym, jak uwodzić mężczyzn? Czy może doszły go słuchy, że była lesbą?
Uśmiechnęła się lekko do siebie. To śmieszne, doprawdy. Myśleć o seksie z facetem, który mółby zaliczyć cały świat. Nie, nie miała na to ochoty. Właściwie w momencie, gdy rozpuściła włosy, zapomniała o tych myślach.
Tego dnia akurat ona i kilku znajomych miało iść do kina na jakąś masakryczą komedię z piłami mechanicznymi. Niekoniecznie bawiło to Brandi, ale obiecała Jess, że pójdzie. A to, że przy okazji zrobi wielkie wejście z sukienką... Cholera, chciała coś zmienić. Nawet, jeśli była ubrana w kolor Słońca.
Niech się tak na tego Chrystusa nie nastawia, bo gdy tylko jakiś facet dotknął jej pośladka, dostał siarczysty policzek, więc choć Jones była w sukience - wciąż była sobą. Chociaż może nieco delikatniejszą, gdy nie wyglądała w połowie jak facet?
Gdy czekała w kolejce po bilety, zauważyła Claytona. Z uśmiechem poprosiła Jess, aby ta jej kupiła bilety i ruszyła w stronę mężczyzny. Ot, przywitać się - ot, sprawdzić, jakie zrobi na nim wrażenie, skoro o nim myślała, stojąc przed lustrem. Chore, stwierdziła, sprawdzać, co myśli facet, który rucha wszystko, co się rusza. Chore.
Towarzyszka Claytona patrzyła na Brandi pochmurnie, wyglądała, jakby była obrażona o sam fakt, że Caleb ma jakieś koleżanki, które może spotkać w miejscach publicznych. Jones starała się nie zwracać na to uwagi, nie zamierzała stresować się jakąś śmieszną zazdrością. Zwłaszcza, że Brandi mimo seksu z Tony'm i uznania dla umiejętności męskich, wciąż uważała się za lesbę. I prawdę powiedziawszy, gdyby koleżanka Caleba nie miała takiej miny, Bran zapewne pomyślałaby o niej w innych określeniach niż wtedy. Ale cóż, nie można mieć wzystkiego.
- Cześć, Caleb - powiedziała z zaziornym uśmiechem, jak zawsze, gdy wymawiała jego imię; tylu ludzi mówiło do niego ponazwisku, ona się uparła, że po imieniu. - Ot, przyszłam się przywitać. Co tam? Miałeś kaca po tym jednym piwie przedwczoraj? Bo widziałam, żeś ledwo doszedł do domu.
Zagarnęła rozpuszczone włosy (?!) za ucho i jeszcze raz zerknęła na koleżankę Caleba. Gdyby wzrok mógł zabijać, nadszedłby Dzień Sądu Ostatecznego - tak owa towarzyszka Claytona była wściekła.
O niej nigdy nic nie słyszano. Na pewno nie w kwestii alkoholu, gdzie to mogłaby niejedną osobę pobić, aczkolwiek kto się tym przejmował?
Wypiła tyle, ile chciała i zazwyczaj na drugi dzień pluła sobie w brodę. Najczęściej wychodziło na to, że panna Holmes to robiła za opiekunkę. Jak jeden zbiegał na prawo, to tego po lewej ściągnęła ku sobie, by tamtego złapać.
Później się dziwili, że ona ma multum siniaków i narzeka na kręgosłup. Jak się bydło nosi takie bezwładne na jednym i drugim barku, ledwo zipiąc, to co się dziwić!
- Z czego mam się cieszyć? - spytała, mrużąc jedno oko i dopijając do końca swojego drinka. - Że będę musiała cię nosić i śpiewanie ballad w twoim wykonaniu to drut kolczasty dla moich uszu czy będziesz łatwiejszy, co na swój sposób wydaje się być kuszące?
Takie to pomysły do tej piegowatej przyszły. I niechże mówią, że tylko facet o seksie myśli, jak to ona wzięła pierwsza pod uwagę, a na pewno o tym napomknęła.
- Choć nie na trzeźwo. - dodała, marszcząc brwi i sięgając po ten koniak, co niezbyt się uśmiechał Lilianne.
Równie dobrze mogłaby to zostawić Calebowi, ale nie wiedziała czy ma ryzykować jego alkoholizmem i marskością wątroby czy znieść nieprzyjemne pieczenie gardła dla chwili upojenia.
No tak. Kobieta wszystkiemu była winna! Bo to one były tymi najgorszymi osobami, bo to Ewa musiała to wszystko zacząć. Najlepiej obwiniać te kruche istoty, które były delikatne!
Przytknęła z teatralnym urażeniem, dłoń do swych warg.
- Jak możesz tak mnie posądzać! - jęknęła z ubolewaniem, pociągając porządnego łyka alkoholu, choć skrzywiła się po nim mocno. Nie, to nie był trunek dla niej.
Och, takie grożenie to niejedna osoba by chciała. Nie chodzi już o sam fakt bycia łatwiejszym, ale o stosunek, do jakiego coraz więcej się piło i nie szukało na to specjalnej okazji.
Zaśmiała się cicho.
- Ja mam być łatwiejsza? Dzisiaj twoja kolej. - odparła, choć ona nigdy nie stała się podatniejsza. Może nie tyle, co podatniejsza, bo w gruncie rzeczy to wszystko jej przychodziło nieco wyraziściej, ale o to, że nie dawała się tak szybko. Nie szufladkujmy jej!
- Może, albo będę jeszcze gorsza. - mruknęła do barmana, by dał jej coś porządnego do picia albo coś, co nie spowoduje, że ta dziewczyna padnie tutaj. - Chcesz tego? - zapytała, mrużąc podejrzliwie oczy i zagryzając delikatnie swoją wargę.
Przede wszystkim może być szczera, a to nie oznacza, że milsza, prawda?
[W dobroci swojej mogę nawet zacząć]
W ostatnim czasie wiele zmieniło się w życiu młodej panienki Morel, a każde z wydarzeń niewątpliwie wpłynęło i na nią samą, sprawiając w dziwny sposób, że Amelie stała się jakoś tak poważniejsza, mniej skora do wygłupów i szaleństw. Choć to ostatnie było akurat kwestią sporną, bo pomimo braku zwariowanych przygód z rówieśnikami, świetnie spędzała czas z małym synkiem Cyzi, którym opiekowała się od niedawna. Niemniej powoli znikały z niej ta wrodzona wesołość i optymizm, z czego pani Morel bez wątpienia byłaby szczęśliwa. Może w końcu będzie miała córkę jakiej pragnęła.
Uśmiechając się krzywo do swojego odbicia w witrynie jednego z mniejszych sklepików na starówce Amsterdamu, westchnęła cicho i pociągając mały łyk swojego mrożonego latte z kokosem, ruszyła w dalszą wędrówkę po mieście. Jak zwykle w tym samym celu- znalezienia inspiracji. Bo nic nie trapiło tak Amelie w ostatnim czasie jak studia, jej kariera projektantki, a wszystko to wisiało na cienkim włosku i było sprawą nader delikatną. Najgorszy problem polegał na tym, że Amelie nie miała pomysłów, a jak już się jakiś trafił, wcale nie taki głupi, to jednak potem uznawała go za nieodpowiedni, to nadal nie było to.
Humoru nie poprawiły jej tym bardziej parszywe gołębie, które w mniemaniu Amelki, ewidentnie chciały ją zaatakować, choć tak naprawdę przeleciały nisko nad jej głową. To jednak wystarczyło, by cicho pisnęła, skrzywiła się jeszcze bardziej i dopadła ramienia przechodzącego obok chłopaka, w jakimś całkiem odruchowym, bezmyślnym geście. A to tylko sprawiło, że policzki panienki Morel zapłonęły żywą czerwienią, a to tylko bardziej ją speszyło.
- Wybacz...- wymamrotała, co i rusz spoglądając niepewnie to na chłopaka, to na ziemię, nie mając odwagi cały czas patrzeć i oczekiwać jego reakcji na całą tą sytuację, najprawdopodobniej całkiem głupią.- Ja... To... nie było specjalnie...
- Moc męskiego argumentu? I nie po czterech butelkach wódki, a mleka, Clay. Ty jesteś taki deliatny i may... - powiedziała, po czym stanęła i chwyciła jego policzek; potarmosiła ze śmiechem.
Przywitała się z tą dziewczyną, która chciała ją wzrokiem zamordować, zgwacić, pokroić i zakopać. Była wobec niej serdeczna, nawet, jeśli ta wcale a wcale nie była taka wobec niej.
- Dobra, Clay. Jess mi bilety już kupiła - powiedziała, spoglądając w stronę koleżanki. - Idę. Spotkamy się kiedyś jezcze raz na piwie, nie?
Zaraz potem zniknęła, nawet nie oczekując odpowiedzi na wcześniej zadane pytanie.
Na sali wraz z Jess i luźmi znalazła się gdzieś na środku. widziała, jak Caleb idzie dalej, a dy się obejrzała, zauważyła, że ma miejsca na samym końcu. Uśmiechnęła się do niego, pomachała mu łapką i odwróciła się ponownie w stronę ekranu.
Kilka minut później zauważyła, jak Minnie wychodzi z sali kinowej. Bran znów odwróciła się i spojrzała na Caleba. Czyżby coś nie tak?
[no poważnie mówię :D]
- Gdyby tak zależało ci na biologicznym sensie, to nie nosiłbyś w portfelu prezerwatyw - powiedziała, przyglądając się owemu portfelowi, gdy płacił. Cóż, kilka matek popatrzyło na nich z lekkim oburzeniem, ale Johnson zignorowała ten fakt. No ale już jej podejście do tego było bardziej naturalne - kobieta szukała idealnego dla siebie mężczyzny, który miałby być idealnym ojcem - z idealnym genotypem. I przy tym pojawiały się te wszystkie uczucia, namiętności. Ona myślała już na przód - o swoich przyszłych dzieciach. A on, z tego co rozumiała, niekoniecznie.
- Człowieku, czy ty tak w ogóle masz w głowie coś innego od seksu? - zapytała gdy oddalili się od budki. Marszczyła zabawnie nos, zastanawiając się nad tą niezwykle interesującą kwestią, zdając sobie sprawę, że w prawie wszystkim co mówiła, on potrafił znaleźć jakiś ukryty sens i wtrącić coś "niestosownego". Ale jemu wybaczała. Jak na razie. Byleby nie przekroczył jakiejś nieznanej jej do końca granicy. Wtedy nie pożyłby długo. No, przynajmniej nie pożyłby długo w zgodzie z nią. O, tak lepiej.
Uniosła na niego spojrzenie, odwzajemniając przyjemny uśmiech, jaki zagościł na twarzy chłopaka. Oparła się głową delikatnie o szybę za nią, przez którą widać było jedynie przemykające fragmenty podziemnych linii metra i od czas do czasu przystanki, o tej porze i tak dosyć opustoszałe. Zabawne, że nawet ten zapierdol, jakkolwiek to nie brzmiało, zdawał się być lepszym zajęciem niż jej przebywanie w rodzinnym mieście. Caleb wydawał się być znacznie bardziej szczęśliwy, że tutaj przesiaduje, ona czuła się w tym mieście jak nie u siebie. Nie mogła nazwać absolutnie Amsterdamu klatką, jednak wróciła tutaj z dziwnej konieczności i mimo niewesołej perspektywy, nadal miała nadzieję, że kiedyś znów opuści to miejsce i jako prawdziwy brytofil (spodobało jej się to określenie, nie ma co) wróci na Wyspy, przynajmniej na trochę. Pocieszała się też tym, że nie jest jej tutaj aż tak źle. Miała pracę, to się liczy.
- Robię jako tłumacz - zaśmiała się, bo właśnie zdała sobie sprawę, jak bardzo to przewidywalne w jej przypadku. - Angielskiego, rzecz jasna. Nie ma to tamto - obróciła głowę w jego stronę, szczerząc się. Ktoś opadł na drugie siedzenie obok niej, rozpychając się tak, że znów była zmuszona przysunąć się bliżej Caleba. Uroki metra.
Bo tak jest! Może i teraz to wszystko się zacierało, ale czy czasem nie powinno być tak, że mężczyzna jako pan domu, powinien zarabiać na rodzinę, tudzież małżonkę, jeśli pociecha jeszcze nie była w planach? Mają się wspierać - uczuciowo, finansowo, zaspokajając swoje potrzeby. I nie ważne, czy to na rzecz dóbr materialnych czy fizycznych, o jakich coraz to więcej osób rozmyśla we wczesnym wieku. Jednak rzadko kiedy można było spotkać się z opinią, że kobieta wielbi mężczyznę-kucharza.
Jak to Holmes nie jest krucha?! Oczywiście, że jest! Jest kruchą, drobną osobą, która może się złamać w każdej chwili i rozbić na tysiące kawałków, już nie do poskładania. Tak chociażby niepozornie wyglądała, a że charakter jest nieco silniejszy to nie jej problem tylko tych, co nie potrafią z takimi się dogadać, o!
Zabrzmiało to tak, jakby Lilka nie miała z kim pić. Taka obelga, która - na jego szczęście zapewne - nie wydobyła się z ust chłopaka, bo to wtedy to piegowate wściekłoby się, no.
- E tam. - machnęła lekceważąco ręką, opróżniając szklankę i stawiając z impetem na ladzie barowej, coby zasygnalizować barmana, że czeka na dolewkę. - Ty to taki baranek jesteś. Taka ciepła kluska z ciebie, Clayton. - mruknęła z ironicznym tonem głosu, przesuwając dłonią po jego głowie.
Takie to dokuczliwe było.
- Co nie zmienia faktu, że jeszcze trochę, a faktycznie z twoim pędem trzeba będzie zaopatrzyć się w pomocnika, by wtargnąć cię do auta. - westchnęła, patrząc nieco sceptycznie na alkohol, który w minutę osiem znikał w jego gardle.
[Czy tylko ja nie widzę ani linków ani shoutboxa? ;o]
[Ale już widzę <3]
Och, to nawet takie urocze jest, że Clay tutaj chciał robić za prywatnego ochroniarza Lilki, ażeby jej nikt nie porwał! Poza tym, któż by śmiał się to zrobić, skoro ta dziewczyna nie wyróżniała się - jej zdaniem - niczym od innych dziewcząt, stąpających po amsterdamskich uliczkach.
O tak! Różnicę by ślepy nawet spostrzegł, bo przy Calebie to Lilianne mogła się nabawić kompleksu niższości, nawet jeśli była dziewczyną. Zawsze chciała być wyższa i nigdy nie potrafiła wyjaśnić właściwie dlaczego. I tak nie należała do niskich dziewcząt, ale jak stanie sobie człowiek przy takim, co koło niej siedział, to od razu widzi się, że to kurdupel i drobne takie, że jak worek ziemniaków przez ramię przerzucić i biec w te pędy. Dobre ćwiczenie, prawda?
Lilianne nawet uśmiechnęła się szeroko na ową myśl oraz jej następstwo kolejnej myśli nasuniętej przez wyobraźnię. Bo jak naprawdę Clayton jej się tutaj nawali i ona będzie zmuszona go prowadzić do wyjścia, to jak takie wątłe licho poniesie przez ramię takiego bydlaka, no? Chyba że szybciej ona się nawali to wtedy już nie wiadomo kto kogo będzie niósł, byle bezpiecznie.
Darem? Niby dlaczego?
Jej urokliwość czasem pomagała w pewnych sytuacjach, o!
Zaśmiała się głośno, obracając w palcach pokal wypełniony bursztynowym trunkiem, zwanym także whisky.
- Oj, Clay, Clay, Clay... - pokręciła głową, a następnie położyła z lekkim klaśnięciem dłoń na jego udzie, nieco przechylając się na jego stronę. - Ty zawsze sam dochodzisz, to każdy wie. - dodała, zagryzając dolną wargę i po chwili upijając sporego łyka.
Nawet przechodząca obok nich para parsknęła gardłowym śmiechem, przesyłając sobie porozumiewawcze spojrzenia, choć Lily nie chciała wiedzieć, co sobie o tej dwójce pomyśleli!
A że była złośliwa to on już wiedział, prawda?
[Pozbywałam się Minnie, bo Brandi jej nie polubiła... czy coś.]
- To ja już wiem od dawna - powiedziała Brandi ze śmiechem, po czym wygrzebała z torebki rzako używane papierosy. - Chcesz? Nie poruchasz tej nocy, papierosy muszą Ci zastąpić kochankę.
Widziała tylko fragment dramy - jak ona już wychodziła, jemu zostawiając piękne szramy na twarzy. I nie, żeby chciała się wtrącać, ae kiedy zobaczyła, że Caleb wcale a wcale za nią nie izie, a po prostu obie siedzi, wyszła z ukrycia i usiadła obok. Bo niby jej nie obchoszą sprawy innych, niby ma hakuna matata na społeczeństwo, ale dostać w pysk od dziewczyny, bo nic się nie zrobiło... well, Brandi nie chciała się wtrącać, ale chciała jakoś poprawić humor Calebowi. No i podejrzewała, że cała sprawa wyniknęła przez jej obecność i zachowanie - tak naturalne normalnie, tak niepożądane przy jakichś obcych ziewczynach.
Gdyby tylko iwedziała, że heteryczki są takie zazdrosne...
- Przepraszam. Pewnie randka by się udała, gdybym nie podeszła. Nie wiedziałam, że komuś może nie pasować kumplowanie się z lesbą... - powiedziała, patrząc na swoje buty. - Znaczy, no. Ona nie wiedziała. Więc kumplowanie się z inną dziewczyną po prostu. Odkręciłabym to jakoś, ale znając życie, po jednym "cześć" skończyłabym gorzej niż Ty.
Ranki nie były głębokie, ale przydałoby się je odkazić. Ale co powie? "A teraz pokaż mi brodę, bo chcę Ci przejechać wodą utlenioną po mordzie"? Nie, nie ma mowy. Ten jeden raz sobie odpuści bycie panią doktor.
[Może... Może Clay zaprosił gdzieś Norę? oO]
[no ale się przypatrz. mi chodzi o wygląd tego umięśnionego lalusia :P
haha, wybacz, ostatnio się jaram zarośniętymi, starszymi aktorami xD]
Cóż, jeśli chodzi o podział pieniędzy w małżeństwie - w takim razie Florence mogłaby być idealną żoną. Ona akurat zarabiała tyle, że starczało jej na te drogie łachy, mało tego - jeszcze zostawało co nieco, bo i tatuś się dorzucał. Ale inna sprawa, że sama Johnson była cholernie wybredna - i jej był potrzebny facet dobrze zarabiający, ażeby się nie robiły jakieś konflikty na tle finansowym. I żeby sama nie była przy tym wykorzystywana. Równowaga, to najważniejsze!
- Wow, będziesz musiał mi pokazać, skoro mówisz, że fajna. Wiesz jak bardzo lubię książki! - powiedziała z miną typowej blondynki, udając, że wcale nie wie o co chodzi, ale zaraz wyszczerzyła białe ząbki w wesołym uśmiechu. Uwagę o deszczówce postanowiła pominąć, bo była zbyt absurdalna. No bo tak serio... komu byłaby potrzebna deszczówka?
- Ja wierzę, że jesteś wrażliwym człowiekiem. Zwłaszcza na damskie wdzięki co? - mrugnęła do niego i polizała swojego loda tak, by nie przyglądał jej się zbytnio. Przez niego już nawet taka czynność ją peszyła!
[Jeśli tego właśnie chce ^^ :D]
Ona zazwyczaj także wracała do domu sama. Taksówka, wymamrotanie adresu i trzymanie się bacznie widowiska za szybą auta, prosząc tylko o jej uchylenie, żeby świeże powietrze było i odór kierowcy nie zemdlił ją.
Także pamiętała, jak kilka razy to Clayton ją zaniósł do jej mieszkania lub do swojego, kiedy naprawdę przeholowała z alkoholem. Wtedy, bodajże, były to momenty jej słabości, gdy w imię problemów, zapijała je, chcąc o nich zapomnieć. Ach, ona takie miała sposoby.
Nie przesadzajmy. Lilka nie była taka, że ciągle rzucała docinkami czy lichymi żartami, no! Może i kilka osób musiało się bacznie trzymać swoich nerwów, spędzając z nią czas, ale nie było to trudne, prawda?
- Samodzielny, samotny, samowystarczalny - zacmokała, dopijając swój trunek i zamawiając kolejnego. No, w takim tempie to dorówna ilości alkoholu spożytej przez Caleba, ale czy będzie to względem niej bezpieczne? W końcu była mniejsza, drobniejsza, była jeszcze kobietą, a to wszystko miało wpływ na alkohol, który prowadził się po jej organizmie dziarsko i beztrosko.
- A i tak przyciągasz wzrok kobiet, mężczyzn. - powiedziała na ucho, wskazując po chwili znacząco w stronę, gdzie siedziało kilka pań, uśmiechających się do nich uroczo i panów, którzy oceniali wygląd chłopaka.
- Zdziwiłbyś się, ale naczelna amsterdamska lesba zaczęła sypiać z mężczyzną - powiedziała Brandi, jakoś dumna z tego; wygodniej się ułożyła na krześle. - Nie mam zwyczaju sypiać z setką osób, więc... Poza tym, ja nie patrzę na cycki, dopóki ktoś mi nie pokaże mózgu; nie jestem Tobą, Caleb - dodała, uśmiechając się wesoło.
Cóż, Bran od kobiety jeszcze nie oberwała, bo większość była miła iwdzięczna za seks, jaki im dawała. Poza tym, lesby wcale często się nie biły, raczej zdarzało się to rzadko. Prędzej stosowały "przemoc psychiczną", na którą to Bran była dość odporna - bo jeśli zauważała pierwsze oznaki takiego zachowania, odpuzczała. Ostatnio się jej zdarzyło, że dziewczyna - dawna kochanka, teraz przyjaciółka - nagle stała się milcząca, niechętna, marudząca, jakby miało to sprawić, że Jones się zmieni. Sprawiło to tyle, że Jones przestała jej proponować wspólne wypady. I po problemie.
- Gdyby chciała, oddałabym jej. Miesiąc temu zaczęłam chodzić na boks, więc pewnie jej uderzenie a moje... - Brandi zaśmiała się, wyobrażając sobie tę sytuację. - Choć nie biję kobiet. Raz mi się zdarzyło, jak zaczęa mnie atakować szponami, chwyciła mnie za włosy... Ale miałam pięć lat, a ta gupia krowa była idiotką. Należało się jej... A jestem tu... No nie wiem, mam ochotę na macanie, czy coś.
Wyszczerzyła zęby głupkowato.
[Why? xD]
- Oj tam. - machnęła znowu ręką, słysząc jego stwierdzenie o napiciu się.
Chyba po to tutaj właśnie byli, prawda? Mieli się napić jak dobrzy znajomi, jak przyjaciele, którzy szmat czasu ze sobą nie rozmawiali, byleby tylko jakoś znaleźć wymówkę, by spożyć nieco więcej alkoholu, niż się powinno bez okazji.
I jeszcze jednego poprosiła, opierając głowę o dłoń, której ręka zgięta w łokciu oparła się niedbale o ladę barową. No tak, głowa ciężka, powieki jakoś się zsuwają. Przynajmniej tak to wyglądało.
Zamruczała cicho, odstawiając na bok szklaneczkę.
- Mój drogi, jeden wieczór ze mną, a od razu przeszedłbyś na rude. - oznajmiła ze śmiechem, choć mówiła nieco prawdy; jeszcze dłonią wykonała taki gest, pokazując nią swoją sylwetkę. Ot, ogólna prezencja.
Zagryzła dolną wargę i spojrzała gdzieś w drugą stronę, jakby zdała sobie sprawę, ze jej słowa to wcale nie były czymś sensownym.
I się uczepili jej włosów. Przecież nie od zawsze była ruda! Kasztan jej kłaków w świetle wydawał się rudy, choć to specyficzny brąz był, jak i rudy. Taki wiewiórczy, który to się ściemnia.
Jeszcze trochę, a rudowłosa na pewno zgoli się na łyso lub zmieni kolor włosów. żeby ludzie nie gadali, no!
- Jeden facet nie znaczy, że mi się mężczyźni podobają - powiedziała, jednocześnie dając mu prztyczka w nos. - No i nie, nie czuję się bi. Raczej dalej jestem lesbą, tylko... szukam czegoś nowego, chyba. I stąd kiecka. I stąd seks z nim. Jeśli zacznę sypiać z facetami więcej...albo zaczną mi się podobać, dam Ci znać, może będziesz mieć szanse.
No tak, wcześniej nie mógł. Ale prawdę powiedziwszy... Brandi nie peszyło to, że na nią patrzy. Nawet zalotnie założyła nogę na nogę. Tak, chciała być podziwiana, właśnie przez mężczyzn. Chciała, by ją pożerali wzrokiem. Może było to chwilowe, ale cholernie pragnęła, by jej pożądali.
- Mam cycki, mam nogi, mam tyłek. Swoje robi jazda na desce czy kąpanie się w jeziorze z psem... - powiedziała ze śmiechem. - Mogę Ci nawet powiedzieć, że mam spore cycki. Ale to chyba widać, nie? Ostatnio w ogóle byłam na jednej domówce u takiej Amelie... Odpadły mi te silikonowe cudeńka, co się do cycków przylepia, żeby sutków nie było widać... W czasie kąpieli w basenie, potem poszłam do łazienki z takim jednym bez tego... Nie, nie ciupciałam się z nim, ale jego wzrok był straszny.
Zarumieniła się lekko. Cholera. Wtedy się nie wstydziła tak bardzo, jak za każdym razem, kiedy o tym pomyślała po tamtej nocy.
- Jakiż się z Ciebie zrobił rycerz lesbijek, Caleb - powiedziała ze śmiechem, jednocześnie zabierając mu papierosa. Zaciągnęła się... a potem dmuchnęła mu w twarz. Spojrzała mu w oczy. - Podobam Ci się teraz?
Ona miała ochotę go pacnąć, nie... Pierdolnąć go w ten pusty łeb, który wypełniony był po brzegi alkoholem!
Ona mówi tu dyskretnie, nie za głośno, a ten od razu sobie ubzdurał, że Lilka chce go przelecieć!
I ona przez niego się zrobiła nieco czerwona, gdy spojrzenia niektórych ludzi spoczęły na niej. Do tego rozbawiony barman, kręcił głową z niedowierzaniem.
- Cicho bądź, nalewaj pan! - zażądała, wyciągając w jego stronę pokal i westchnęła ciężko.
- Mhm, kochasz. - pokiwała głową, odwracając się do niego - Dlatego wolisz blondynki? - spytała podejrzliwie, mrużąc te swoje duże, niesprecyzowanego koloru oczy i znów spojrzała na swoje dłonie, jakby w nich było zawarte coś ciekawego.
Ona pewnie by też to wzięła za żart. W końcu znają się parę ładnie wykrojonych lat, gdzie to uczyli się grać na fortepianie u jednego mistrza, gdzie pierwszym sekretem była skrywana miłość do córki nauczyciela. Kto by pomyślał, że jedno czy drugie (bo nie wiadomo, może Clay też by chciał), miało ochotę na siebie, o?
[Ona ją ma, ale zdjęcia mnie zauroczyły kompletnie ;P]
Piątkowy wieczór... Każdy piątkowy wieczór niewiele różnił się od tego poprzedniego i nie zapowiadało się, aby następne też uległy zmianie. Zazwyczaj spędzała je w towarzystwie Aniki, a jeśli nie mogła nigdzie złapać blondynki, siedziała w hotelu. Próbowała tańczyć, oglądała nudne filmy. Parę razy w taki wieczór wybrała się do filharmonii, ale zdawała się o tym zapominać. Nic dziwnego, żyła dniem dzisiejszym, nie oglądając się za siebie i nie wybiegając zbytnio naprzód.
Zdziwiła się, kiedy zadzwonił Caleb i zaprosił ją do siebie. Prawda była taka, że nigdy nie gościła w jego mieszkaniu. Co prawda, zdarzało im się wyjść na kawę, raz czy dwa, porozmawiać, napisać wiadomość czy zadzwonić. Jednak Norah była na tyle nieśmiała, cicha i wiecznie zarumieniona, że nie proponowała nigdy nic więcej, nawet jeśli miała na to ochotę.
Dlatego też powiedziała, że się zastanowi. Ale zastanowiła się i ruszyła na miasto, nie informując Caleba o swoich zamiarach. Bo i po co? Dopiero w połowie drogi uświadomiła sobie, że ten może już zmienił plany. Mimo to, schowała telefon do torebki, poprawiła materiał zwiewnej, jasnej sukienki i po kilkunastu minutach stała pod odpowiednimi drzwiami, pukając do nich. Jeden raz i drugi, kiedy nikt nie zareagował. Westchnęła, kiedy uświadomiła sobie, że jej obawy się spełniły. Zakładając kosmyk rudych włosów za ucho, odwróciła się tyłem do drzwi, gotowa ruszyć naprzód.
Żart żartem, bo fakt - dobre to było. Gorzej jednak, jeśli oprzytomnieni zdają sobie sprawę, co też narobili. Albo chociaż jedna osoba.
Przez to czasem relacje się psują i człowiek nie wie, jak powinien się przy danej osobie zachować. A czasem jest tak ,że obu stronom pasowało takie zespolenie, które później wdrożone jest w ich znajomość, by zrezygnować lub zrobić coś więcej.
To zależne było jedynie od charakteru i więzi między poszczególnymi osobami.
To była strona, której Caleb nie znał za dobrze. Właśnie wchodził na ten grunt, gdzie to Lilianne nie wydaje się już być taką otwartą osobą, a zachowuje się bardziej nieśmiało, z tym zawstydzeniem, choć nie było tutaj czegoś takiego jak zachowanie dziewicy, która tylko kiwa głową i cicho coś mruczy.
- Zapewne dobra w łóżku. - oznajmiła i niemalże od razu przyssała się do szklanki, czując płomień na kościach policzkowych.
I co? Mieli się o to spytać, czy mają na siebie ochotę? Zabrzmiało by to pewnie dziwnie, a potem jeszcze by wzięli te pytanie na poważnie i coś by było, aj.
[ej, ale trzeba przyznać, ze ma słodkie jasne włoski na brzuszku :D]
Wywróciła oczami, ale mimo to wzięła go pod ramię i ruszyła alejkami.
- Chodźmy do pingwinów - zaproponowała i nie licząc się w ogóle z ewentualnym sprzeciwem pociągnęła go lekko w prawo.
Sama Johnson chłopaków miała kilku, ale dziwnym trafem każdy uciekał przy bliższym poznaniu, przy rozstaniu wypominając jej różne chwile, kiedy to była "egoistyczna", "zaborcza", albo miała "niewyparzoną gębę". Bywała też "fałszywą żmiją", "dwulicową suką" i tak dalej. Ale niekoniecznie ważnym było rozprawianie nad jej wadami. Ona sama nie miała do siebie zbyt wielu zastrzeżeń.
- Nie lubię tłumaczenia się płcią - powiedziała po chwili. - Tak jak mnie wkurzają te laski, które oświadczają - mam prawo być wredna, bo jestem kobietą, rodzę dzieci i krwawię co miesiąc. No bez jaj. Jak już się jest wrednym, to trzeba się do tego przyznać a nie szukać wymówek w naturze.
[Ojej xD]
- Dlaczego niby?
Nie, nie miał, ale wykorzystał dobry moment i był w tym dobry. Brandi była człowiekiem, lubiła seks, lubiła bliskość, lubiła Tony'ego. Choć właściwie nie wiedziała o nim nic ponad to, że jest dobry w te klocki i jest jej szefem. Chciała go poznać, cholera. Tylko nie było ani okazji, ani sposobu - bo ilekroć go widziała, zaraz dobierał się do niej i było jej mokro. A co się potem działo, to już inna sprawa...
No cóż. Zawsze może próbować się znaleźć na tej samej imprezie, nie?
Brandi zagryzła lekko wargę, patrząc na niego. Milczała chwilę, zastanawiając się nad czymś usilnie. Ostatecznie rzuciła mu szelmowskie spojrzenie.
- Powiedz to, jeśli to prawda, to w ramach poszerzania horyzontów się z Tobą przeliżę. Mogę też zapewnić jakieś macanko, jeśli łandnie mi to powiesz.
Cholera, zarumieniła się przez te słowa. Ale chciała spróbować innych mężczyzn, nie tylko Tony'ego - nie wspominając o tym, że nie byli parą, nie wiązała ich żadna wierność. Mogła robić co chciała, a chciała sprawdzić, czy któryś z nich nie całuje lepiej niż Visser... Może wtedy zmieniłaby kochanka? A wracająć do słów - zawsze można je uznać za żart, prawda? Zacząć się śmiać, gdy się nie zgodzi.
Zwracając uwagę na charakter tych obojga i znajomość, nie można było się spodziewać dozgonnej miłości i obietnic, których by się trzymali po wsze czasy. Bzdura, oni byli zbyt dobrymi przyjaciółmi, by oddawać się miłosnej rozpuście w ich sercach.
Kto wie, jakby to było. Może i by się zakochała, ale do grobowej deski trzymałaby to w sobie, uznając, że to byłoby największe i najgłupsze posunięcie, by zakochać się w typku, z którym chodziło się na te zajęcia, z którego się wyśmiewano, prawda?
Tylko czekała, aż barman znowu napełni jej szklankę, patrząc na dziewczynę z zawahaniem, jakby zastanawiał się czy powierzyć jej kolejną porcję alkoholu, czy lepiej pozostawić ją samemu sobie. Jednak ją wyrwała, dając kolejny banknot, z której to miał wydać resztę.
Przez chwilę przyglądała się trunkowi, by zacząć go sączyć.
I uśmiechnęła się z rozbawieniem w oczach, słysząc jego stwierdzenie o tym, jaki to on jest w tym łóżku.
Owszem, byli przyjaciółmi, choć w niektórych sytuacjach trudno było to określić.
Usłyszawszy drugą część wypowiedzi, po prostu ciecz spoczywającą w jej ustach wypluła, wprost na barmana, ochlapując jego tors i twarz oraz gdzieś tam na ladę za nim.
No, zdziwiła się trochę.
A jej zachowanie było cholernie seksowne, prawda? I to jak, kurwa, seksowne!
- Poważnie - zmrużyła oczy i wydobyła gdzieś z dna swej gardzieli jako taki seksowny, słodki głosik, a jeszcze jak się przy tym uśmiechała, jakikolwiek obserwator mógłby pomyśleć, że ona tak na serio. Zresztą, zanim Clay zdążył się zorientować, ona już siedziała na barierce z jedną nogą wyżej, drugą niżej i odrzucała na bok długie włosy.
- Dalej, ogierze, bierz mnie! - wymruczała, znów wzbudzając swego rodzaju oburzenie wśród matek z wózkami, a najgorsze w tym wszystkim było, że mimo absurdu sytuacji - ona robiła wrażenie śmiertelnie poważnej i całkiem zgrabnie walczyła z nadchodzącym powoli wybuchem śmiechu. Ale czuła, że jeśli znowu coś powie, to jednak się roześmieje. Więc czekała na jego reakcję, starając się pozostać w tej niewygodnej, chociaż ponętnej pozie.
Tak, zadziwił ją. Na moment pozostawała zaskoczona, z zapewne mocno głupim wyrazem twarzy. A potem oblizała wargi.
- Kibel na takie zabawy mi się nie podoba, dom jest za daleko. W kinie nie chcę, ale za kinem mi się podoba. Idziemy?
Nie uderzyłaby go, nie miała za co, zwłaszcza, że jej się to podobało. Zwłaszcza, że chciała być tego wieczoru niegrzeczna, zwłaszcza, że tamta dziewczyna tak szybko sobie poszła i tak bezczelnie go podrapała. Czy chciała mu zadośćuczynić? Nie, chyba nie, na pewno nie. To myślenie przed lustrem, potem spotkanie go, sprawa z tą całą Minnie i jego słowa sprawiły, że chciała go dotykać. Przez chwilę choćby. Nie, nie seks, nie miała ochoty pieprzyć się z kim popadnie. Ale lubiła męskie wargi. Polubiła je ostatnio.
- Nie piłam, nie ćpałam, noszę kiecki i chcę się macać z Calebem, zła ze mnie naczelna lesba Amsterdamu, nie? - dodała ze śmiechem, wstając. A potem pomachała mu zawaiacko tyłeczkiem przed nosem i ruszyła w tronę wyjścia.
Chyba powinna iść do lekarza, do psychiatry. Skąd ta potrzeba uwielbiania i ta łatwośc, z jaką nawiązywała ostatnio kontakty językowe? If U know what I mean.
Ależ oczywiście, że sam pomysł nie był zły. Tylko że trzeba się dostać do takiego łóżka, by je przetestować, a sklepy meblowe były zamknięte, choć włamać to nie jest zbyt trudno, prawda? Ewentualnie zajechać do siebie i tam cisnąć z całą zabawą!
Spokojna głowa, dałoby się przeżyć. Może nie zakochać, ale wytrzymać w mieszkaniu? Oczywiście.
Pewnie, gdyby Clayton miał cycki i nie miał penisa to inaczej Roro mógłby na to zwracać uwagę, bo być może Clay potrafił uchylić rąbka kołdry, goszcząc u siebie. Zawsze tak było, jeśli współlokatorami byli kobieta i mężczyzna, ot co. Takie roztargnienie, dodatkowy bonus do pakietu najmu pokoju i tyle.
Dziewczyna spojrzała na koniak i wódkę. Z pewnością ten drugi napój będzie gościć w jej ustach, bo ten koniak to w ogóle jej nie smakował. Jeszcze trzy kieliszki i wtedy za niego chwyci, najwyżej.
Wywróciła oczami.
- Śmiej się, śmiej. - prychnęła, choć uśmiech rozweselał i rozjaśniał jej twarzyczkę.
- No to chodź. - wzruszyła ramionami, odwracając się plecami do lady barowej, choć po niej nie było widać jakiejś chęci zeskoczenia ze stołku barowego, co pewnie i tak zaraz uczyni, bo ścisk się robił.
I tak jak było mówione, zgarnęła wódkę, koniak mu zostawiła i zeszła z tego stołka, spoglądając znacząco na chłopaka. Jeszcze wzięła jego dłoń i zaczęła prowadzić ku wyjściowi, mając obowiązek rozpychać sobie drogę jednym łokciem, który był dostępny, o.
- A żebyś wiedział - powiedziała, oblizała swojego loda, który powoli zaczął spływać jej po rożku, a zaraz potem wskoczyła na plecy chłopaka, zaśmiewając się przy tym, jednak - trzymając dosyć mocno, by nie runąć do tyłu.
- No, Caleb, sprawdzenie twojej męskości, czy mnie jednak udźwigniesz do borsuków, czy nie bardzo - zawołała, oplatając go w pasie nogami. I przy okazji licząc po cichu, by nie spotkać przypadkiem któregoś ze swoich klientów. Chociaż była szansa, że by jej nie poznali. W pracy zawsze była elegancko ubrana, miała spięte włosy i poważną minę. Była naprawdę córką swojego ojca. A przy Clayu zawsze się rozluźniała. Czasami nawet za bardzo - jak na siebie. No na przykład teraz. Ujeżdżała biednego chłopca, wołając co chwile:
- Wio, mój ogierze! Wio!
Mieszkanie na drugim piętrze sypiącej się powoli w gruz kamienicy wypełniał cudowny zapach świeżo upieczonej szarlotki. Jeszcze jak była w piecu, Mila włączyła facebooka i napisała kolejnego posta z cyklu:
"Poczęstuję ciastem, jeśli mi to zaprocentuje. If you know what I mean".
I faktycznie, większość wiedziała i zawsze znalazł się jakiś chętny. Bo Mila bardzo przecież lubiła piec, mniej lubiła jeść, więc zawsze szukała jakiegoś frajera.
I może dziesięć minut po wyciągnięciu ciasta z piekarnika usłyszała pukanie do drzwi. Najpierw pomyślała, że to jej nowa współlokatorka wróciła, ale że pukanie było zbyt natarczywe, a przecież Carllie miała swoje klucze - Mila w myślach zaczęła zgadywać któż to postanowił ją odwiedzić. Zdziwiła się jednak, widząc w drzwiach Claytona z butelką owiniętą w jakiś biały papier. W końcu dawno się nie widzieli. Ale spotkanie - tym bardziej ją przez to cieszyło.
- No proszę, proszę, kogo ja widzę - uśmiechnęła się szeroko, otwierając przed nim - równie szeroko - drzwi.
Za kinem znajdowała się mało uczęszczana, oświetlona uliczka i kilka ławek, wokł nich zaś drzewa. Nie było tu ludzi, przynajmniej w tamtym momencie. I to odpowiadało Brandi.
Oparła się o ścianę budynku i przysunęła do siebie Caleba. Chwilę patrzyła mu w oczy, by następnie rozchylić lekko usta. Za wysoki był, by sięgnęła do jego warg, wobec czego czekała, aż on to zrobi. Zaczęła jednak bawić się końcem jego kozulki, by po kilku sekundach wsunąć palce pod materiał i odszukać brodawkę. Uśmiechnęła się zawadiacko, lekko ją tarmosząc.
Jakiś samochód przejechał obok. Na chwilę zrobiło się jaśniej, a potem znowu uliczkę ogarniao słabe światło jednej latarni.
- Caleb, nie całuj mnie, tylko mnie pieść - szepnęła.
Odkąd tylko zaczęła sypiać z Tony'm, zaczęła mieć coraz dziwniejsze pomysły. Chciała ugryźć faceta w tyłek w miejscu publicznym, chciała być tak blisko seksu, jak to tylko możliwe, potem wszystko zakończyć - i pieścić się w domu, myśląc o tym, co by było, gdyby nie przerwała. A teraz chciała, aby ją pieścił i patrzył jej w oczy. Chciała widzieć, jak reaguje na jej ciało - czy mu się pooba, czy nie. Co czuje, gdy dotyka każdego miejsca. Co czuje, gdy ona się przed nim rozbiera.
To było tak cholernie nieważne, że ktoś może ich tu nakryć. Brandi obsunęła jedno ramiączko swojej sukienki, potem drugie. Potem zaś obróciła się tyłem do niego, czekając, aż rozepnie zamek. Materiał był na tyle delikatny, że zaraz miał się obsunąć. Wiedziała, że będzie jej zimno. Ale podniecenie potrafiło szybko ją rozgorączkować.
[Muahahaha, moja wyobraźnia erotyczna wróciła <3]
Nie, nie przyszło jej zapoznać się z tym, jaki jest materac i te inne bzdety bielizny pościelowej w jego pokoju.
No, jeśli Clay wybierał sobie za współlokatorkę blondynkę, która jest w jego typie to nie można się dziwić, że od razu rączki ciągną i się kleją, prawda? Trzeba było sobie wybrać takiego współlokatora, co to jakoś koło dupy człowiekowi lata czy jest, czy go nie ma.
Ewentualnie taka Lilka mogłaby być, bo to nie gotuje, ale sprząta sobie dobrze, o!
I to twierdzi autorka Lilianne, która sama za współlokatora ma ciekawego mężczyznę, choć rzadko kiedy zdarza się, by siedzieli w tym pomieszczeniu dłużej niż dziesięć minut. Tacy to zabiegani ludzi byli, tacy!
Tak to jest. Facet sobie pomyśli o trzech rzeczach na raz, kiedy kobieta do niego mówi, a potem idzie z opóźnieniem. Kobiecie nie wolno czekać, bo jak ona pożąda i jeszcze o tym głośno mówi, samej wyrażając chęć to jak to, kurwa, opóźnić? Czy człowiek powariował?
Przecież kobiety lubią, jak facet zdobywa, jak facet to i tamto, jak to one się skrywają za taką niewinnością, choć tak naprawdę z niewinnością miały tyle, co motyl z nosorożcem, ot co!
Wódki i tak już chłopak nie odzyska, chyba że bezwład ręki ruda dostanie.
Wyszedłszy z lokalu, odetchnęła z ulgą. Bo papierosy, alkohol, pot i nadmiar perfum niektórych klientów wręcz przytłaczał tę drobną istotę, która przystanęła przy Claytonie w oczekiwaniu na jego ruch, jakby udawała głupią, że nie wie, gdzie on mieszka.
To było cholernie szybkie, że nie miała jak zaprotestować. A zrobiłaby to, chociaż strasznie by nie chciała. Nie pragnęła seksu z kimś obcym, z kimś takim, jak Caleb. Nie chciała seksu z facetem innym niż Tony. Ale teraz, gdy już dotykał Tego Miejsca, nie była w stanie powiedzieć "nie". I to ją przerażało, i podniecało jednocześnie.
Zdążyła tylko cicho jęknąć i stanąć na pacach, jakby jego palce niemalże parzyły, zdążyła napiąć brzuch i przyspieszyć oddech, a potem po prostu oblało ją gorąco. Nogi jej wymiękły momentalnie, policzki zaróżowiły się i lekko wygięła się, czując te cholerne palce między swoimi nogami.
Mężczyźni mogli ją całować po ustach, powiekach, szyi, piersiach i brzuchu, mogli dotykać jej najintymniejszych miejsc prócz łechtaczki - i potrafiła powiedzieć nie. Tylko ta jej kobiecość... to był ten najsłabszy punkt, przez który stawała się kompletnie bezbronna i oddana, i jednocześnie pragnęła mocniej. Gdy na jego lub jej palcach lub wargach i języku pojawiała się jej wilgoć, była po prostu przegrana. I właśnie w tym momencie czuła, że straciła pozycję. On ją po prostu już miał, czy tego chciał, czy nie.
Dłonie rozsunęła lekko na boki i zacisnęła je na ścianie, cicho pojękując. To była drobna różnica między kobietami hetero i lesbami - poczas, gy te pierwsze starały się droczyć z mężczyzną i nie jęczeć, by starał się bardziej, lesbijki się nie ograniczały. Każdy dotyk był ważny i każdy dotyk wywoływał choćby ciche mruczenie, jakąkolwiek reakcję. I Brani nie kontrolowała tego. Fakt, że patrzyła mu w oczy, a on obserwował każdą tę reakcję tylko to pogłębiał. To, że jej nie całował było okropnie przyjemną, masochistyczną torturą.
- Mocniej - jęknęła.
Nie chciała seksu. Chciała, żeby robił to dalej. Żeby robił to rękami. Bo kobiety kochają pianistów.
No cóż. Jakby Lilka usłyszała, że chłopak chce ją posiąść to chyba by mu powiedziała, że mu się, kurwa, pomyliła z klaczą, o! Bo to czasem ludzie potrafili się tak wysłowić, że wręcz można było wziąć i zajebać, ale to nie ich wina. Nigdy.
Zapewne Clayton byłby rad, że ona oznajmiłaby mu o ujeżdżaniu go, ale to wszystko pozostaje przemilczane, chyba że naprawdę mieli się zapędzić w kozi róg przez te wyuzdane słowa i wyobraźnię, która potrafiła wiele zdziałać w tym momencie, napędzając się przez alkohol.
Ej, ej! Nie mieć pretensji do Lilki, tylko jej rodziców. Nie jej wina, że tak dobrze się postarali, by im takie dziecko wyszło. Jeszcze te geny od dziadków, co to przodków słowiańskich mieli i taka uroda im pozostała.
Na rzecz przyjemności zawsze trzeba czegoś się wyrzec, prawda? Tutaj mogło być też tak, że to im by się spodobało i po tym staliby się "przyjaciółmi z bonusem", co mogłoby zarówno jedną, jak i drugą stronę uradować.
Fakt, to było dosyć dziwne. Tyle lat się znali, mieli kilkoro wspólnych znajomych i spędzali ze sobą tyle czasu, a nigdy do niczego nie doszło, prócz śpiewów, tańców czy zaśnięcia pod tym samym konarem, gdy się upiło w lesie przy ognisku.
Nic nie mówiła, bo nawet nie było co mówić. Tylko dała się ciągnąć za ten rękaw, podążając za chłopakiem.
Gdy w końcu dotarli, choć to łatwe nie było, pod drzwi mieszkania Caleba, dziewczyna sama, wtórując czynowi chłopaka tuż po wyjściu z baru, pociągnęła porządnego łyka wódki, po chwili grymasząc swoją twarz z ostrości alkoholu.
- Uważaj sobie, bo ja tu układam zasady - powiedziała ze śmiechem i wpuściła go do swojej sypialni, sama zaś zniknęła w kuchni by wrócić z ciastem, alkoholem przyniesionym przez Claya, odpowiednimi do tego naczyniami, oraz dwoma mniejszymi talerzykami i łyżeczkami. Brawo proszę państwa, Mila mogła już zatrudnić się jako całkiem ogarnięta kelnerka. Chociaż znając siebie, pewnie bardzo szybko w takiej pracy wszystko zostałoby porozbijane.
- Wszystko pięknie. Mam nową lokatorkę, która jak na razie ma o mnie całkiem dobre zdanie, tak mi się wydaje, bo jeszcze nie trafiła na żadną z moich "przygód", wróciłam dopiero co z wakacji i w ogóle jestem rześka jak sobotni poranek. Pod warunkiem, że się w piątkowy wieczór nie zabalowało - uśmiechnęła się wesoło i usiadła na łóżku, kładąc im na talerze ciacho.
Brandi była wymagająca, nie szła do łóżka z byle kim, nie uprawiała seksu z byle kim. Musiała tę osobę znać choćby trochę i ta osoba musiała być dobra w te klocki. Musiała być zdecydowana i pewna siebie i musiała wiedzieć, jak ją zaspokoić. I jeśli już jej się udawało - to było z górki. Bo Brandi łatwo było osiągnąć orgazm. Chodziło tylko o natężenie tego orgazmu - i ile ich będzie w jednym momencie.
Przestała wbijać palce w twardą ścianę, za to rozpięła jego spodnie i gwałtownym ruchem zsunęła je niżej, tak, że dumnie postawionego penisa zobaczyła w całej okazałości. Wiedziała, że nie będzie żałować złamania tych swoich zasad, zwłaszcza, że jego dłonie wyczyniały cuda na jej łechtaczce. Ale też chciała mu pokazać, co potrafi. Bo czy istnieje osoba, która lepiej posługuje się językiem niż lesba?
Bliska orgazmu wysunęła z siebie jego dłonie i stanęła normalnie. A potem klęknęła przed mężczyzną i zaczęła na gorącej skórze składać drobne pocałunki, by potem wsunąć Jego Wielkość Męskość w usta. I pieścić, i ssać, i całować, i jeszcze raz pieścić, i wywijać swoim językiem cuda tak szybko, tak zgrabnie i zręcznie, jak tylko mogła. I czuła, jak soki - mimo, iż jej już nie dotykał - spływając po jednym z ud. Czuła, że im jego członek staje się twardszy, tym jej jest goręcej.
Niezgrabnie jedną ręką zdjęła z siebie majtki i położyła je obok. Miała ochotę na dziki, trochę chory seks.
Narratorzy to mają twardą psychikę. Niejedno przeżyli i niejedno zobaczą, wiec pisać można śmiało. Wtedy do łba coś wpadnie ciekawego, może.
Och. Może kiedyś przez przypadek Lilce się coś wypsnie w związku z tym braniem, radowaniem! Bo jak jej się to wszystko spodoba - a jest możliwe, że nie, choć wątpię - to pewnie nie zaoponuje, by czasem Clayton przyszedł sobie do sklepu, w którym to pracuje, gdzie to mężczyznom się pomaga w doborze krawatów, koszul i reszty ubrań, a że tam są przymierzalnie oraz pomieszczenia, gdzie krawiec wszystko dokładnie wymierza to czemu nie skorzystać? Zarazem przerażające jest to wszystko: szarpanie bioder, poświęcenie palców, jakby miał ochotę rozerwać dziewczynę, a przecież nikt by nie chciał podwójnej Lilki, prawda? Nie dwie, ale jedną na dwóch rozczłonkowaną. Biedna by była.
Ten alkohol to mógłby nawet zejść, by to wszystko bardziej realistyczne było i żeby się pamiętało, bo wtedy taki Clay nie mógłby głowy czym innym zaprzątnąć jak myślami o tej upojnej nocy, która wręcz czekała za drzwiami, w jego mieszkaniu.
I nie oponowała jego pocałunkowi, samej się w to wszystko angażując, gdy ten poszukiwał kluczy. Żeby szybko, bo przejść ochota nie przejdzie, ale jeszcze go zacznie tutaj rozbierać.
Ale drzwi otworzono, więc nie było się o co martwić. Tylko Clayton mógł się zdezorientować, bo nawet drzwi dobrze nie zamknął, a to Lilka go teraz do ściany przygniotła, kładąc dłonie na jego ramionach i wpijając się z niejaką energią i pożądaniem w jego usta, które zaczęła niedelikatnie skubać ząbkami.
Nawet się nie upewniała czy Roro gdzieś tu jest, bo on był najmniej ważny. Miał do wyboru przyglądać się im albo wyskoczyć przez okno. Inne opcje nie wchodziły w grę, gdy Lilianne jeszcze tak ładnie dłońmi wodziła po jego torsie, ramionach i rękach, nie mogąc się zdecydować, gdzie je usadowić.
[Dobra, daje ci palce, ale uważaj! <3]
- Mogłeś sobie darować - mruknęła trochę zbyt oschle. Faktycznie, koniec dramy, ale mimo wszystko niekoniecznie zależało jej na słuchaniu o podbojach łóżkowych Parkera. To było takie chore, ale typowo kobiece, że czuła zazdrość o kogoś z kim już w ogóle nie była, z kim nie chciała mieć już w TAKI sposób do czynienia. To było jakoś naturalne u części kobiet i nic na to nie umiała poradzić, chociaż bardzo by chciała.
- Zresztą, nie ważne. A Angie już od dawna chciała się ode mnie wynieść. Szalę przeważył incydent z taką jedną... - Mila zaśmiała się, przypominając sobie tamtą scenę. - Miałam pewien incydent z dziewczyną. Ha, nawet dwa incydenty. I Angel trafiła na pożegnanie po pierwszym z nich. Stwierdziła, że nie chce więcej trafiać na pół-gołe baby.
Może trochę rozpędziła się w tych wyznaniach, ale cóż, sam zapytał, nie? A ona po cichu liczyła, że informacja ta dojdzie do Parkera.
[Bracik zaczyna <3 ;D]
Bądźmy szczerzy, ten cały wyjazd nie był przemyślanym wyjazdem. Okej... Wyjechała i wróciła po dwóch-trzech miesiącach, sama już pewna nie była, bo zaczęła tęsknić. A każdy, kto w jakimś stopniu zna Evkę, doskonale wie o tym, że jest straszną przylepą i przeszybko przywiązuje się do ludzi. Z większością pożegnała się tylko telefonicznie, ale i tak nie do wszystkich dotarła wieść o jej ucieczce z Amsterdamu. Ot, po prostu, rozpłynęła się w powietrzu i tyle. Zostawiła swoją współlokatorkę praktycznie z pustą lodówką, więc była przekonana, że w mieszkaniu przywita ją jakieś zombie, które rzuci się na Evcię, aby ją wszamać. Nie, nie. To był zły pomysł, żeby od razu pakować się w łapeczki Amelie. Śmierć głodowa... A co, jeśli Melka już nie dychała?
Otrząsnęła się z tych myśli i zapukała do mieszkania, w którym oprócz jej nieprawdziwego brata, mieszkał też prawdziwy kuzyn, o ile mam dobre źródło informacji. Walizka na kółkach stała sobie grzecznie obok jej nogi, a ciemnowłosa wsunęła dłonie do kieszeni szortów, nie będąc pewną, jak tutaj zostanie powitana. Miała ochotę krzyknąć, aby ten leniuch ruszył tyłek i otworzył jej drzwi. Jeden albo drugi, bez różnicy. Chciała się przytulić, o!
[Caleeeebek! Wącior, right? ;)]
[Ja nie mogę, ciągle mnie powala ten dialog pisany kursywą xD]
Na zadane jej pytanie chciała odpowiedzieć automatycznie, że nic jej nie jest, ale musiała się wpierw zlustrować szybkim spojrzeniem, by móc być co do tego święcie przekonaną.
- Nie, chyba nie... Znaczy... Chyba miałam szczęście i mnie nie obsrały.- skrzywiła się od razu na samą myśl o gołębiach, których szczerze nienawidziła i najchętniej osobiście by porozstrzeliwała. Choć nie, martwych ptaków nie lubiła jeszcze bardziej. Jednak ta nagła zmiana nastroju pozwoliła jej odważniej przyjrzeć się chłopakowi, którego tak bezczelnie zaatakowała klejąc się do jego ramienia. Oh, co on mógł sobie o niej pomyśleć. Na samą myśl o tym, jak nieprzychylnie mogło zostać odebrane jej niekontrolowane zachowanie, policzki znów jej się zaczerwieniły. A niech to!
- W każdym razie, mam nadzieję że Ty jesteś cały. Jeśli nie to...- "to nie" nasuwało jej się na myśl, ale głupio by to tylko zabrzmiało, więc uśmiechnęła się grzecznie, choć nieśmiało, zerkając na chłopaka.- Mogę cię zabrać na kawę, albo jakieś śniadanie... Albo dać zniżkę na moje usługi krawieckie. W końcu tak głupio, że... ten... się kleiłam do Ciebie. Ale niestety... mam małą fobię przed gołębiami.- starała się możliwie najlepiej wytłumaczyć.
Roro to w ogóle typkiem był w porządku, ale miał wyczucie czasu, że przychodził nie w porę. Tego Lilka zaprzeczyć nie mogła.
I faktycznie - tutaj mózg nie był potrzebny. Jedynie do zabezpieczenia i żeby nie zrobić drugiej osobie krzywdy, ale takiej prawdziwej.
Tak to hulaj dusza!
Dobrze, że uniósł dziewczynę, bo ona to przy nim była mała, więc żeby go szyja nie bolała to musiałaby stanąć na jakimś stopniu lub stołku, co wyglądałoby nader przekomicznie!
Głośne westchnięcie, niemalże będące stęknięciem, wyrwało się z jej gardła, gdy poczuła claytonowe usta na swojej szyi i przez krótki moment na obojczyku - dwa miejsca, dzięki którym dziewczyna mogłaby wręcz paść, taki jej to fetysz był.
I nawet nie patrzyła na niego, jak na Caleba, którego znała dobrych kilka lat. Tylko jak na mężczyznę, którego w tej chwili pożądała i to nie miara, do cholery!
Przylgnęła do niego całym swoim ciałem, oddając pocałunek znacznie agresywniej, jakby nie baczyła na to, że może się udusić. Później zsunęła się ze swoimi pełnymi wargami na linię jego szczęki, jaką poczęła scałowywać cal po calu, by skupić się w końcu na jego tętnicy szyjnej, gdzie wyczuwała wrzącą i pulsującą krew. Ociągała się nieco, drażniąc się z nim w ten sposób i nieraz wędrując ustami tuż pod ucho, gdzie doskonale mogła wyczuć wzdrygnięcie spowodowane unerwionym - przez mężczyzn także wielbionym - miejscem.
Podciągnęła sie wyżej, uścisnęła mocniej nogi na jego pasie, kiedy oderwał ją od chłodnej ściany, pozwalającej ostudzić z tej całej gorączki spowodowanej tym wszystkim i tylko zajęta jego szyją, wargami, pozwoliła się nieść, gdziekolwiek.
No.. Pocieszycielką była niezłą, nie ma co...
Znowu ją zaskoczył, znowu stanęła na palcach, znowu napięła mięśnie - i znowu poczuła, że on w tym wszystkim jst cholernie dobry. Nim zdążyła zareagować, jęknęła raz czy drugi, czując, jak skurcze - te upragnione, które czekanie na seks tylko potęgowało - zaczynają się pojawiać. I tak, drżała, jęczała, zagryzała wargi, aby nie krzyczeć. Czuła nawet doskonae, jak wszystko wewnętrz otula jego męskość w niej. Ale nie uważała, aby orgazm był czymś złym w tym mmencie. Będzie mieć przynajmniej wa, może trzy, jeśli Caleb się postara?
W pewnym momencie mocno odbiła od ściany tak, że jego penis włożony do połowy wszedł cały do środka. Nie powstrzymała się, krzyknęła, ugięła aż nogi i chyba tylko fakt, że stała przy ścianie pomógł jej nie upaść. Złapała więc za jedną z jego doni i połóżyła na swojej łechtaczce; nie tyle o to, by ją pieścił, ale aby potrzymał. Nogi drżały bowiem do tego stopnia, że nie ufała im w pełni.
Uwielbiała, jak do niej mówi. Uwielbiaa, jak szepcze, chociaż czasami nie załapywała, o co chodzi - chciała tylko słyzeć tenspokojny, pewny siebie, bezczelny i arogancki ton, ten, który jest tak steasznie podnecony i spragniony. Bo chociaż była rozpalona do granic możliwości, ciągle pragnęła więcej.
- Mów dalej - wyszeptała pospiesznie między jękami, mocno zadzierając głowę do tyłu, wyginając się w piękny, orgazmiczny łuk. - Mów o mnie dalej, Caleb...!
Czuła całego jego penisa w sobie. Czuła, jak jej drżenie sprawiło, że i on drży. Od nasady do końca, od jednego boku do drugiego, każde zgrubienie czy zwężenie. Nie była to wina tylko orgazmu, ale i sportu, i tego, że Bran nie uprawiała seksu codziennie. Nierozciągnięte mięśnie, czy jak się to nazywa w biologii; ciasna, czy jak inaczej się na to mówi wśród młodych...
[To może... Fleur zjawia się u Caleba w mieszkaniu ni stąd, ni zowąd i ba! nagle się rozpłacze. A czemu przy Calebie, bo to w sumie jej najbliższy przyjaciel kiedyś był i jej go brakuje! zwłaszcza teraz, kiedy ma kryzys ;P]
[Okikoki! czekam :)]
Prawdę mówiąc to Lilianne nigdy nie zwracała na to uwagi. To był Caleb Clayton. Ot, zwykły człowiek, z którym chodziła na lekcję gry na fortepianie, z którym zdarzało jej się wypić za dużo, ale nigdy nie patrzyła na niego poprzez pryzmat kochanka, oceniając każdą część jego ciała z osobna.
I to jest najdziwniejsze. Że tyle lat się znają i nigdy do niczego między nimi nie doszło. Czy można było to nazwać przyjaźnią męsko-damską, czy czymkolwiek innym? Jak to teraz się przedstawiało?
A kit z tym światłem. Nie musza patrzeć. Poza tym - lepsze doznania są w chwili, gdy jeden zmysł się traci. Reszta sie wyostrza, więc gdy oczy nie mają szansy ujrzeć to dotyka, zapach, słuch jest znacznie wyraźniejszy, powodujący jeszcze większe podniecenie, chęć na to wszystko.
Oni byli w jeszcze o tyle lepszej sytuacji, że wprawione przez klawisze i klawiaturę (w przypadku Lilki) palce mogły zdziałać niemałe cuda, o.
To tak szybko się działo, że długowłosa nawet nie miała jak to zarejestrować, jak reagować. Tylko korzystała z tej przyjemność, tych pieszczot, jakimi ją raczył. Szczególnie, gdy obojczyki i szyja były okupowane przez niego. Wtedy bowiem, Lilka nie panuje zbytnio nad swoim oddechem lub też wyraźnymi westchnięciami.
W chwili, gdy chłopak wytyczał językiem dróżkę, jej smukłe dłonie przesuwały po muskularnych ramionach krótkowłosego, rozkoszując się jego skórą. Mógł nawet wyczuć pod wargami, jak mięśnie brzucha pracują, jak drżą ze zniecierpliwienia.
To nie był dobry czas dla Fleur. Każdy kolejny miesiąc, kolejny dzień, wraz ze swoim końcem przynosił kolejną porażkę. Nie żeby długo przeżywała każdy niefart, ale nazbierało się ich po prostu za dużo w tak krótkim czasie, że jedyne o czym teraz marzyła, to możliwość wypłakania się komuś bliskiemu. Bliskim nie mógł być jednak nikt z rodziny, gdyż nagła fala jej spazmatycznego szlochu wprawiłaby krewnych w większą depresję niż ta w której była ona sama. A tego przecież nie chciała. Bliskimi nie mogli być również jej przyjaciele, bo przecież od dawna nie utrzymywała z nikim kontaktu.
Wyszła więc nad ranem z domu, a po skończonej pracy włóczyła się całe popołudnie bez celu po jej kochanym Amsterdamie. Podróżowała metrem i autobusem odwiedzając kolejno bibliotekę, kawiarnię i centrum handlowe. To właśnie w centrum handlowym spotkała starego współlokatora - Matta, z którym chcąc nie chcąc wspominać zaczęła chwile wynajmowania mieszkania przez ich trójkę i pół. Fleur, Matta, Caleba i Kolesia. Od Matta również dowiedziała się co nieco o Claytonie - chociaż specjalnie nie pytała, chłopak był dość wylewny na ten temat... A gdy się pożegnali zdała sobie sprawę, że właśnie Caleba potrzebuje w tej chwili. Zdała sobie sprawę, że był jej najbliższą osobą w Amsterdamie, nie licząc rodziny i Calluma, ale ten utracił to miano.
Ku pamięci adresowi, jaki podał jej Matt, ruszyła na postój taksówek i pokierowała taryfiarza w odpowiednie miejsce.
Całą drogę zastanawiała się o co właściwie jej chodzi i co chce osiągnąć i jak to może się skończyć. Niemniej stała już przed drzwiami jego mieszkania i przyciskała dzwonek, a gdy otworzył nie potrafiła się zahamować i wtuliła się w niego, pochlipując cicho.
- Caleb...! Przygarniesz Kwiatka?
Nie odrywała się jednak od niego, ani nie zadzierała głowy do góry by móc na niego spojrzeć. Nie chciała raczej by to on widział jej twarzyczkę w tym stanie. Przecież Fleur nigdy nie płacze przy ludziach. Co się jeszcze w niej zmieniło?
Wspólne mieszkanie Fleur i Calluma może i było najnormalniejszą sytuacją w świecie, jednak z perspektywy czasu nie można ich relacji nazwać miłością. Ze strony Fleur była to raczej ucieczka od samotności, bo ten którego chciała kochać nie chciał kochać jej prawdopodobnie, i tak oto leczyła się w ramionach innego. Kolejny raz. Nieco banalne.
Caleb miał prawo być zły. Głównie za to milczenie. Milczała bo sądziła, że tak trzeba, że tak lepiej. Tylko lepiej jak dla kogo. Niby taka kolej rzeczy, że zakochani żyją tylko dla siebie, a właśnie rolę zakochanej przybrała swą osobą. Nie, że było jej źle u jego boku, ale w końcu teraz płacze tak?
Weszli w głąb mieszkania, dalej się do siebie tuląc. Tylko delikatnym kopnięciem zamknęli za sobą drzwi. Krótką chwilę milczeli, a ciszę przerwała Fleur, swoim charakterystycznym pociągnięciem nosem. Wierzchnią stroną dłoni przetarła oczy, a usta przybrała w pogodnym uśmiechu. Zadarła głowę do góry, bo nie od dzisiaj wiadomo, że była od niego sporo niższa. Dodatkowo, dzisiaj nie ubrała obcasów więc różnica była większa niż zazwyczaj. Szczerze powiedziawszy, zapomniała jak to jest czuć się kruszyną w objęciach faceta. Callum przecież jest niewiele wyższy od niej.
- Caleb… Co ty robisz w piątkowy wieczór w domu? – zapytała chcąc się nieco roześmiać, jednak słabo jej to wyszło po tym szlochu przed chwilą. Niemniej, fakt jaki udało jej się zauważyć był dość znaczący w charakterystyce Caleba jakiego znała. Jadąc tu, z drugiej strony, wcale się go nie spodziewała. Dziękowała w duchu, że jednak go zastała, ale to jednak była niespodzianka.
[Mój mózg przestał pracować... Oficjalnie się wyłączył o pierwszej! ._.]
Pieprzyć to czy z koleżankami, czy nie. Już jest - teoretycznie - po fakcie i nie wypadałoby tego przerywać, prawda? Wtedy to pobudzona Lilianne byłaby naprawdę niemiła, bo jakby on tak mógł jej to zrobić? JEJ? W końcu rozbudził ją i byli w jednoznacznej sytuacji i nagle Caleb by się odsunął.
Niewybaczalne i już.
Subtelność i delikatność mogła pozostać na potem. O ile to potem będzie miało kiedykolwiek nadejść, bo kto wie, jak będą się zachowywać po tym wszystkim. Czy nadal będzie między nimi tak jak przedtem, czy oziębną ich relacje.
Takie znęcanie się nad szyją dziewczyny było istną przyjemnością! Lilianne bowiem, mogłaby być tylko całowana po szyi, przygryzana, a pewnie byłoby jej niesamowicie dobrze.
Chciała to zrobić, jednak nie zrobiła tego, na jej złośliwość, która nadal w niej tkwiła.
W chwili, gdy Caleb zdążył zsunąć z niej spodnie i powrócić swoją twarzą na wysokość twarzy długowłosej, ta ni stąd ni zowąd popchnęła go, by teraz on wylądował plecami na chłodnej pościeli. Zasiadła na nim okrakiem i pochyliła się, kładąc - jak zawsze - zimne dłonie na jego torsie. Wargi przytknęła do jego szyi, majstrując coś tam językiem i skubiąc ząbkami przy grdyce, gdy nagle się uniosła, wodząc palcami po jego korpusie.
Bardziej się wyprostowała, nieco wypinając i tyłek i piersi; odrzuciła długie włosy na bok, zagryzając wargę i spoglądając na niego z kokieterią i jakimś wyzwaniem w oczach błyskających ognikami pożądania.
Sięgnęła dłońmi do biustonosza, rozpinając go i odrzucając gdzieś na bok, nie zakrywając krągłych i jędrnych piersi.
Wsunąwszy dłoń pod kark, zmusiła go, żeby podniósł się do siadu, by móc po raz kolejny wpić się agresywnie w jego usta.
Nienasycona była.
Fakt, kobieta zmienną jest i każdy mężczyzna, chcąc nie chcąc, musi to zaakceptować, choć wiadomo, jak to cholernie jest trudne.
Na razie Lilianne nie zastanawiała się nad tym, jak będą się zachowywać po tym wszystkim. Nie myślała o tym.
W ogóle nie myślała.
Ona po prostu działała. Czerpała przyjemność z całowania, z dotyku, jak nieświadomie ocierali się o siebie, co potęgowało narastające u nich pożądanie.
I owszem, wyczuła jego twardniejącą męskość, która mimowolnie ocierała się o wilgotniejącą kobiecość dziewczyny. Chyba nawet specjalnie tak usiadła, by było wygodnie, by czuć to wszystko realniej, dosadniej.
No ale jak on tak mógł? Jak miała dominować, przejąć ster, kiedy Clayton ją bezczelnie położył na łóżku, jeszcze unieruchamiając jej nadgarstki ściśnięte przez jego dłonie?! Tak to się nie da, bo jedynie Lilianne mogła pozwolić sobie na to, by opleść mocniej nogi wokół jego bioder, docisnąć go do siebie i ocierać się bezwstydnie o jego męskość, która mocniej dokazywała z każdą chwilą.
Rozrzucony płomień włosów, kontrastował z jasną pościelą, która grzała się pod ciałem dziewczyny.
Ona jedynie mogła teraz wzdychać i uświadamiać sobie, że ciche stęknięcia pełne rozkoszy, wyrywają się z gardła piegowatej; Caleb mógł zauważyć zaróżowiałe od przyjemności policzki, drżące ciało, gęsią skórkę, która rozchodziła się po całej sylwetce dziewczyny. Jak nabrzmiałe i wrażliwsze piersi drżą z podniecenia.
Gdy udało jej się - choć z kurewską trudnością - wyswobodzić dłoń z zakleszczonych palców Claytona, ułożyła ją na głowie chłopaka, dociskając do swej piersi, jakby nie czuła wystarczająco mocno, jakby chciała więcej.
Pewnie to pójdzie w niepamięć w dalszej kontynuacji ich przyjemności, która wydawała się nie mieć końca. Zapewne taki komplement dotyczący jej piersi nie przeszedłby mimo uszu.
W końcu o biust trudno jest zadbać, prawda?
A co on się, do cholery, dziwił? Oczywiście, że tam wilgoć całkowicie zapanowała nad jej kobiecością, która domagała się pieszczoty, która już domagała się jego męskości, by mogła się na niej zacisnąć.
Sama nawet odpowiedziała na ten uśmiech swoim, rozkosznym, przygryzając nabrzmiałą od pocałunków wargę, która zbielała pod jej ząbkami.
Niestety, nie na długo mogła zachować ten uśmiech, bo w momencie zetknięcia się jego warg z jej intymnością, głośno jęknęła, odchylając głowę do tyłu. Całe szczęście, że Clay trzymał dłonie na jej udach, bo nogi piegowatej napinały się, ciągnąc ku sobie, co było normalnością u kobiety. A nie wiadomo, jaką krzywdę mogłaby mu zrobić. Nawet nie chciałaby się przekonać.
Uniosła się na łokciach, chcąc widzieć to, co robi Clayton, jak sprawuje jej przyjemność powodując, że spomiędzy warg wydobywają się ciche i przeciągłe jęki.
Swoje drobne dłonie ułożyła na krągłych piersiach, które zaczęła powoli masować, co było raczej intuicyjne; także świadomość, że kobieta pieści swoje piersi, a mężczyzna może to obserwować, była zarówno dla Lilianne, jak i Caleba kolejną rozkoszą. Długimi, zwinnymi palcami drażniła sutki, wręcz upewniając się o ich twardość.
- Wiem co? - zapytała machinalnie, rzucając mu badawcze spojrzenie. Było wiele możliwości tego, co teraz powie. Coś podpowiadało jednak Fleur, że będzie to zdanie w stylu "nie spodziewałem się; jestem w szoku; co tu robisz właściwie?". Nie czekała jednak, aż wydusi z siebie cokolwiek. Sama zaczęła, utrzymując jeszcze krótką chwilę na twarzy ten wymalowany, specjalny uśmiech.
- Wiesz... Nie dostałam się na wymarzony kierunek. Callum mnie zostawił... Znaczy, ja go rzuciłam. Mieszkam u brata, a tak nie lubię nadużywać ich pomocy. W ogóle wszystko jest beznadziejne... - Powiedziała jednym ciągiem, na jednym wydechu i wtedy nastąpił szloch.
[Kurcze, nasze wątki się dziwnie zawsze zaczynają i nie wiem co mam pisać! xD]
[A jaaaaaa? :<]
- Zawsze ja mogę cię wyżywić - zaproponowała mu, machając niby to uwodzicielsko długimi, pomalowanymi na ciemny granat rzęsami. Cóż, Mila i Rory byli parą raczej zgodną (odliczając tylko te telenowelowe akcenty, kiedy Ro na przemian wprowadzał się i wyprowadzał od blondi) i w tych dobrych czasach rywalizowali tylko o jedną rzecz - kto zrobi smaczniejszy obiad. A Mila nadal była przekonana, że jest lepsza. W końcu praktykuje od najmłodszych lat - matka hipiska-malarka przecież nie gotowała.
- Powiedz o czym marzysz,a ja ci to zapewnię. Specjalność szefa kuchni - makaron z sosem. Jakimkolwiek. - uśmiechnęła się do niego i wzięła kawałek szarlotki na swój talerz, a potem dziabnęła ją widelcem i podsunęła pod usta Claytonowi.
- No spróbuj tylko, Rory takich nie piecze - uśmiechnęła się tak trochę uwodzicielsko, kusząco. Jakby go kusiła do zdradzenia kuchni Parkera. A tak odnośnie kuszenia tak w ogóle - wpadła jej do głowy kolejna intryga, ale o tym później.
Nie miała pojęcia, jak się to skończyło i kiedy. Wiedziała tylko, że stała oparta o ścianę, po jej udzie spływqały jej soki i zapewne resztki jego nasienia. Nie potrafiła złapać i uspokoić oddechu, nie potrafiła uwierzyć w to, że właśnie z nim uprawiała seks pod kinem w czasie trwania filmu.
Z trudem, bo ciągle wstrząsana dreszczami, usiadła obok niego i połóżyła mu głowę na brzuchu. Robiłó się chłodno, ale Brandi nie chciała się jeszcze ruszać. Nogi wciąż miała jak z waty, gdzieś wewnątrz niej o ścianki narządów rozbijały się skurcze. Cholera, przyznawała z niechęcią, dobry był w tym. Dobry, chociaż i jemu trzeba było pokazywać, co teraz należy zrobić.
W pewnym momencie dźwignęła się lekko i położyła głowę obok jego twarzy.
- Ale pamiętaj - szepnęła, skladając drobne pocałunki na jego nosie - nie ruchałeś, nie pieprzyłeś, nie pukałeś mnie. Kochaliśmy się. Po prostu się kochaliśmy.
Nie chciała, aby o niej myślał jak o kolejnej zaliczonej panience, chociaż doskonale wiedziała, że tak powinien myśleć. Bo była łatwa, stawała się łatwa wobec mężczyzn. Nie rozumiała tego, ale chociaż kiedyś potrafiłaby się sprzeciwić, teraz nie mogła. Stała się puszczalska.
Westchnęła i pocałowała mężczyznę. Dopiero teraz. Po całym seksie.
Och, to Lilianne może zapamiętać, że jak będzie potrzebować masażu piersi to wystarczy wysłać wiadomość do Claytona! Może wtedy chłopak się zjawi i znów im będzie dobrze i przyjemnie.
Lilka sama miała sprawne palce, bo oni, pianiści, to mieli nieskrywany dar, który przydatny był chociażby w takiej chwili jak ta.
Tą "sprawą" czyli całą Lilką, jeśli mam rozumieć dobrze?
Ona chyba nie miała nawet świadomości, że podszczypywał jej uda. Zbyt zaabsorbowana była tym, co robił z jej kobiecością, jak ona na to wszystko reagowała. Jak ciało dziewczyny wiło się mocniej, jak jęki stały się głośniejsze, a jedna dłoń powędrowała na jego głowę, dociskając go do swojej intymności.
Póki dają - brać, prawda?
[Normalnie jestem zadowolona, bo zrobiłam powiązania i jest tam Clay (i tylko Clay) i zdjątka znalazłam nawet z jego mordeczką!
http://24.media.tumblr.com/tumblr_m6j17xgzDx1rwo9a0o1_500.jpg
http://cdn03.cdn.socialitelife.com/wp-content/uploads/2012/05/20/joe-collier-male-model-05202012-11-435x580.jpg
http://24.media.tumblr.com/tumblr_m5hvpeZn1M1rwo9a0o1_500.jpg :D <3]
- Borsuki są tam - wskazała na zagrodę jakieś dwadzieścia metrów przed nimi. Tyle to chyba ją poniesie, zwłaszcza, że...
- Hej, wcale nie mam ciężkich kości! Jestem lekka jak piórko - powiedziała z udawanym oburzeniem, za karę uderzając go otwartą dłonią w plecy i pokrzykując w dalszym ciągu coś w stylu "wio koniku!", "szybciej, szybciej!", etc, etc.
Gdy dotarli do borsuków, Flo nadal zanosząc się śmiechem zeskoczyła mu z pleców i oblizała swojego rozpływającego się powoli loda.
- Dobry konik, dostanie kostkę cukru, jak dojdziemy do domu - powiedziałą uroczym głosikiem, czochrając go z niemałym trudem - był o -cho, cho - od niej wyższy.
- Nie ciebie jednego - powiedziała z szerokim uśmiechem, mając na myśli oczywiście to przerażanie. Głównie przerażała swoich kochanków, którzy po ściągnięciu z niej sukienki widzieli szkielet człowieka. To zapewne musiało zostawiać w psychice trwałe ślady... ale hej, przecież Clayton nie miał okazji widzieć jej roznegliżowanej. Mimo tych stałych uwag na temat cycków. A teraz, jako że bliżej zakumplował się z Rorym uznała to za niestosowne, by pokazywać mu swoje kości. Zwłaszcza te miedniczne.
- Ja coś kombinuję?! - zawołała z oburzeniem i zrobiła tak niewinną minę, jak jeszcze nigdy jej się nie udało. Ale znał ją, wiedział, że wcale nie jest niewiniątkiem.
- Po prostu z Parkerem nadal mamy rywalizację w stylu, kto uwiedzie więcej ludzi. Od strony kuchennej. Kijem bym cię nie dotknęła przecież - wyszczerzyła zęby w niemalże - tak jak u Claytona - firmowym uśmiechu.
Ona nie tylko była rozluźniona. Była także rozgorączkowana tym wszystkim i Clayton chcąc nie chcąc byłby na nią w tej chwili skazany, bo teraz całkowicie go pragnęła, nie myśląc o niczym. W ogóle nie myśląc, jak to zostało wiele razy powtórzone.
Zanim jeszcze chłopak w nią wszedł, zdążyła jakoś - choć z niemałą trudnością - wedrzeć się drobną dłonią pomiędzy ich ciałami, by wodzić, masować po jego stwardniałej męskości, jakby to miało w czymś jeszcze pomóc prócz doznaniu oraz chwilowej przyjemności, mogącej zapowiedzieć znacznie więcej.
Powoli przy tym zsuwała z niego bokserki. Ją to już zdążył rozebrać do naga, mogąc podziwiać dziewczynę w całej okazałości, pierwszy raz napawając swoje oczy całkiem nagim ciałem Lilianne.
Poza tym, kto by patrzył jak na wariata? Jej oczy wydawały się tylko wyrażać jedno: pożądanie, tak cholernie wysokie libido wręcz emanowało z niej, przesycając całą sypialnię Caleba erotyzmem, który dopiero między nimi rozkwitał.
Jednak sama odwzajemniła uśmiech, jakoś odpowiadając tym trąceniem jej nosa; jej dłonie niespiesznie przesunęły raz jeszcze tej nocy po jego ramionach, zsuwając się na barki. Palce jednej dłoni wodziły także po jego karku, muskając go delikatnie.
Wpierw się w niego wpiła agresywnie, znowu oddając się namiętnemu pocałunkowi, na którym energii nie szczędziła. Tylko został on przerwany przez głośny jęk, kiedy rozchyliła usta w chwili poczucia, jak żołądź powoli wsuwa się w ujście pochwy dziewczyny.
[Wiesz, przyjaciel, bo jeszcze na status bonusowy to nie dotarło :D I po prostu seks na tych zdjęciach! <3]
- Pewnie, że metafora, sam cukier jest niezdrowy, jeśli się nie jest koniem tak na serio - obruszyła sie, ale na żarty przecież. W sumie nie przychodziła jej do głowy żadna metaforyczna kosta cukru... chyba, że t miała być metafora w stylu Claya. Wtedy wszystko mogłoby nią być. O, na przykład sutek. To by pasowało. Kuźwa, kilka minut z Claytonem i już, już sama ma skojarzenia!
- Zawsze tak dominuję. Nie będzie mi się jakiś facet rządził - powiedziała dumnie, tym razem nie żartując, chociaż się śmiała. Nigdy przenigdy nie pozwoliłaby, by jakiś facet ją w jakimkolwiek stopniu zdominował. Chyba, że był to ojciec. W pracy. Wtedy to nic strasznego. Byle to był on.
- A co, chcesz się przekonać? - mruknęła do niego, uroczyście kończąc swojego loda.
Być może gdyby nie była tak rozpalona, rozluźniona i podniecona, odczułaby ból, mocne pieczenie poprzez te gwałtowne ruchy, jakie wykonywał chłopak. Tylko że Caleb zdążył o wszystko zadbać, byleby tylko było im jak najlepiej.
Dlatego nie można było się spodziewać, że Lilianne będzie cicho, bo jęki niemalże od razu mogły odbijać się echem od pokoju, w którym panowała względna cisza przerywana głośnymi, niemiarowymi oddechami, westchnięciami, jękami oraz charakterystycznym dźwiękiem stykających się ze sobą ciał, jak i łóżkiem, które równie gwałtownie skrzypiało.
To ostatnie mogło być rozbawiające, ponieważ takie było. Żeby doprowadzić siebie do takiej euforii, by i mebel miał na tym ucierpieć.
I niech on całuje dalej jej szyję, drażni jej sutki, które wręcz prosiły się o pieszczotę i nie ważne czy językiem, czy wargami, czy nawet ząbkami, byleby tylko to ostatnie było delikatne. Chyba miała jęczeć z rozkoszy, a nie z bólu, prawda?
Ona przed tym nie oponowała. Nie sprzeciwiała się takiej pozycji, bo to była jedna z dogodniejszych dla obu partnerów, nawet jeśli to w tym przypadku kobieta miała więcej inicjatywy. Mężczyzna też czasem musiał się napawać widokiem!
Jeszcze była to pozycja o tyle dogodniejsza, że stęknięcie wyrwane z warg dziewczyny było rozkoszniejsze i głośniejsze, ponieważ całkowicie męskość wsunęła się w długowłosą, mogąc poczuć rozkoszne ciepło oplatające jego penisa z każdej strony.
Grzechem byłoby przerwanie jakiegokolwiek pocałunku, nawet poprzez uśmiech, jaki się ujawnił na jej ustach wraz z przeciągłym, pociągającym pomrukiem, gdy wyczuwała jego dłonie na swoich pośladkach i takie jedno charakterystyczne i delikatne uderzenie.
Powiadali, że gdy kobieta ma zimne dłonie jest dobrą kochanką w łóżku. Jeśli Clayton w takową zasadę wierzył, to właśnie siedziała na nim jedna z kochanek doskonałych. Lilianne bowiem, nie pamiętała, by kiedykolwiek jej dłonie same z siebie były gorące, rozpalone. Dlatego nieraz potrafiła nimi doprowadzić do gorączki mężczyznę. Przecież gdy ułożyła te chłodne dłonie na torsie Claytona, ten mógł poczuć chwilowy szok, różnicę temperatur, co jest na ogół przyjemne, gdy rozgrzane ciało domaga się choć trochę chłodu.
Nie mogła cały czas na nim leżeć, dlatego też wyprostowana, unosiła się i opadała miarowo, wyczuwając jak męskość raz po raz wypełnia ją coraz bardziej. Jej włosy opadały na piersi i ramiona, unosząc się z każdym ruchem dziewczyny, która powoli przesuwała się ku przodowi i tyłowi, by to wszystko urozmaicić.
Sięgnęła jedną dłonią do jego ust, by palcami wygiąć jego wargi nieco perwersyjnie; swoją zaś zagryzała niemalże do krwi, odchylając co rusz głowę. Druga ręka zaś sięgnęła po dłoń Caleba, usadawiając na swojej piersi.
Wręcz teraz mógł podziwiać jej ciało, które poruszało się na nim w odpowiednim rytmie, które samo za nią dyktowało sobie ruchy, byleby tylko odczuli ten kojący błogostan.
Co jakiś czas spoglądała na niego z tą perwersją w oczach, tą całą pruderią i pożądaniem, jakby nadal odczuwała, że jest to za mało!
No do cholery jasnej, co teraz z nią było? Przecież to nie była ta Lilianne, z którą na co dzień gadał, prawda? Przedstawiała się całkiem inaczej, jako rozanielona kochanka, pragnąca bliskości mężczyzny, jego ramion, ust, która ognistym pożądaniem przedstawiała się znacznie inaczej, będąc oświetloną przez lampy uliczne, gdy tylko ich snopom udawało się przedostać przez szyby okienne.
[Trudnego modela sobie wybrałaś, bo ja jakoś niewiele jego zdjęć widziałam!
Daj mi gg czy coś, o!]
[No to mi się rozpisało! XD :D]
- Nigdy nie słyszałeś o czymś takim jak romantyzm, co? - zapytała, wstając z jego pomocą. Obciągnęła sukienkę, ale co jej po tym - miała jego i siebie na swoich udach. Nie da rady bez prysznica, nie ma mowy. - Muszę iść... no, jechać do domu. Nie mam pojęcia, jak to zrobię.
Nie, miało nie być seksu, był; co z tego? Brandi kompletnie to przestało obchodzić. Wyrzuty sumienia i wstyd przyjdą później. Teraz jednak... Bran chwyciła jego palce i ucałowała je lekko. Potem dotknęła jego dłonią swojej twarzy.
- Jeżeli to było tylko przelizanie i przemacanie, to nie chcę wiedzieć, jak wygląda z Tobą seks - dodała z uśmiechem, po czym rozejrzała się... i zabrała swoje majtki z ziemi. Uniosła je na wysokość oczu, a potem... zrezygnowała. Wyrzuciła je za siebie, jako, że i one były całe mokre. O ile nogi mogła umyć, to co niby zrobić z majtkami, od których ciągnął się mocny zapach?
Kichnęła. Nie miała pojęcia, co teraz. Wracanie po nocy komunikacją miejską ubrana w taki sposób, sama, w dodatku bez majtek i zaraz po seksie było zdecydowanie złym pomysłem. Na piechotę też.
- Masz Ty auto? - zapytała.
- Ej, moje cycki są bardzo w porządku! - zawołała, robiąc naburmuszoną minę. Bo szczerze, wolała mieć płaskie cycki niż cycki w każdym innym miejscu. Zwały tłuszczu, a fuj.
- Poza tym próbuję, zobacz - i wepchnęła sobie do buzi całkiem spory kawałek szarlotki. Prawda była taka, że przytyła cztery kilo podczas urlopu. Ale Włoskie jedzenie robiło swoje.
Mila podniosła się z łóżka, gdy skończyła swój kawałek ciasta, na więcej jednak nie mając ochoty i wyszła do kuchni, z której przyniosła korkociąg.
- Czyń honory - podała mu zmyślne urządzenie i klapnęła na łóżko, podwijając stopy pod własne dupsko, co jednak nie okazało się zbyt wygodną pozycją, bo jednak miała kościsty tyłek, a te kości wbijały jej się w nogi. Może jeszcze ze trzy kilo? Nie, nie, nie wiesz kobieto o czym mówisz.
- W ogóle, kurwa, dlaczego my rozmawiamy o Parkerze! Wieki się nie widzieliśmy, mamy ciekawsze tematy do rozmowy. Poza tym sam od niego, czy ode mnie pewnie nie jesteś lepszy. No, pochwal się, ile panienek ostatnio wyruchałeś? - rzuciła wojowniczo pytanie, zakładając ręce na piersi.
[zgadza się, a z kim mam przyjemność?;>]
[jeśli mam być szczera to zupełnie nie ;) jedynie mogę wymieniać tych, którzy byli od początku lub tak się wkręcili, że czuli się jak 'swoi' - Seth, Chris, Aaron, Lens, Lucas, Nate...? ;)]
Westchnęła zrezygnowana, musząc mu to jeszcze raz powtarzać. A wcale nie chciała tego mówić. W ogóle nie chciała rozmawiać. Chciała tylko popłakać, tak jak jej się zdarzało raz na jakiś czas. Teraz był ten czas. W tej chwili, a potem będzie jak zwykle - twarda Fleur. Wiedziała jednak, że skoro wstępnie już ukazała swoją miękką naturę winna jest Calebowi wyjaśnienia.
Wzruszyła delikatnie ramionami i ponownie westchnęła. Zdecydowanie nie wiedziała od czego zacząć, zasugerowała się jednak jego pytaniami.
- Nasze rozstanie trwało trzy miesiące... W końcu spakowałam walizki i się wyprowadziłam. Nie widziałam go od tamtej pory. Nawet nie dzwonił... - powiedziała to z marszu, z każdym kolejnym słowem brzmiała jednak nieco ciszej. Ponownie wzruszyła ramionami jakby to co mówiło było czynnością powtarzaną codziennie, niczym parzenie kawy. Ruszyła w głąb mieszkania szukając jakiegoś miejsca do siedzenia.
Brandi po jednym dniu przespanym na kanapie, zdecydowała się posprzątać sypialnię. W dzień wyjścia ze szpitala nie miała ochoty patrzeć na krew, która niegdyś miała być ciałkiem jej dziecka. Wiedziała, że prześcieradła już nie dopierze i że będzie trzeba je wyrzucić, ale mało ją to obchodziło.
W momencie, gdy starła ostatnią kroplę krwi z podłogi, ktoś zadzwonił do drzwi. Wzięła więc wiadro z czerwonawą wodą, odstawiła po drodze i otworzyła drzwi. W ręce trzymała jeszcze reklamówkę z pokrwawioną pościelą.
Clayton. Kurwa jego jebana mać. Chciała zatrzasnąć drzwi od razu, żeby nie widzieć go, nie słyszeć, zapomnieć o tym, co zrobił - co zrobili oboje, czego mógł być ojcem. Nie myśleć o tym, że ta zakrwawiona pościel może być efektem tego cholernego pieprzenia się za kinem. Nie chciała nawet myśleć, jak dobrze mu jest, bo nic nie wie.
Nawet się nie uśmiechnęła na jego widok. Rzadkość.
- Cześć. Trochę zajęta jestem, więc... wybacz, ale nigdzie nie idę. Zresztą, choruję. Więc pa, Clay.
Coś czuła, że on sobie tak łatwo nie pójdzie.
Nie miała nic przeciwko, że się śmiał i to zapewne za jej sprawą. To było coś całkiem normalnego dla Amelie, a poza tym lubiła, gdy ludzie się śmiali, lubiła rozweselać innych. Sama się nawet uśmiechnęła wesoło, zapominając już nawet o paskudnym gołębiu, który na pewno postawił sobie za punkt honoru obsranie jej, ale mu się nie udało. Powinna się teraz roześmiać złowieszczo i tryumfować w swojej chwale.
- Uwierz mi, że fizyka nic tu nie ma do gadania. Ja naprawdę potrafię czasami cuda czynić.- jak zwykle była dosadnie szczera i jak zwykle paplała co tylko przyszło jej na myśl, nawet specjalnie nie zastanawiając się nad tym co mówi. Kiedy jednak to zrobiła, delikatne rumieńce pojawiły się na jej policzkach. Jednak mówiła prawdę. Z nią nigdy nie można było być niczego pewnym. Wystarczyłoby przecież, żeby wpadając na niego za bardzo zamachnęła się ręką, a mógłby oberwać w nos. Na szczęście nic tak żałosnego nie miało miejsca, przynajmniej nie dzisiaj.
Uśmiechnęła się, zadowolona, że przystał na jej propozycję wspólnej kawy. Skierowała się więc w stronę widocznej niedaleko kawiarni.
- Tak w ogóle jestem Amelie. Na wszelki wypadek, gdybyś zauważył gdzieś u siebie siniaka, to wiesz przynajmniej kogo szukać.- przedstawiła się, jak zwykle nie mogąc sobie odmówić osobliwego żartu. Zachichotała nawet wesoło, czując się już całkiem swobodnie.
Dokładnie. Seks był doznaniem, nieraz eksperymentem i doświadczeniem, ale miał on dać przyjemność, istny błogostan dla ciała i zapotrzebowanej duszy. Właściwie tak było też i w starożytności, bo w czasie innych epok - seks? Tylko dla uiszczenia związku małżeńskiego, przedłużenia rodu czy też zdobycia majątku. Rzadko kiedy miał on powiązanie z przyjemnością. Po kilkuset latach na nowo stał się on czymś, co miało dać rozkosz - odpłatną czy też nieodpłatną. Niektórzy ludzie byli zdesperowani, więc płacili.
Łóżko rzeczą świętą. Najlepiej, gdy materac był twardy, bo kręgosłup odpoczywał i było znacznie wygodniej. Chociażby taka Lilka. Gdy czasem słyszała o tych miękkich materacach, gdzie to się wręcz człowiek zanurza to miała ochotę zabić. Znaczniej preferowałaby podłogę, nawet jeśli później miałaby złapać tak zwanego wilka.
Nikt chyba nie spodziewał się, że ta dwójka mogłaby dzielić łoże pod względem kopulacyjnym. Co tam zasypianie po jakichś imprezach, bo nie ma gdzie spać lub oboje byli padnięci i na to nie zwracali uwagi. Sytuacja nader dziwna, ale Lilianne w ogóle miała to w poważaniu, ponieważ była zbyt zaabsorbowana tym wszystkim. Zbyt oddawała się temu chwilowemu ekscesowi, który już trochę trwał, choć nie miała poczucia upływania czasu.
Złapała się jednak na tym, że kilka razy - choć te razy to na palcach obu dłoni zliczy - inaczej spoglądała na niego, zaraz kręcąc głową i nie dowierzając w swoje myśli. Dla niej to całkowicie było nierealne. Niemożliwe, by do tego doszło, choć takie zapewnienia zawsze wypadają całkiem odwrotnie, na co ani jedno, ani drugie nie miało (nie)stety wpływu.
Poczuła to, a jakże! Wyczuwała wręcz doskonale pulsującą wewnątrz niej męskość, na której zaciskały się samoistnie mięśnie Kegla, jakie nieświadomie udało jej się wyćwiczyć. Czuła rozpływającą się po jej ciele ekstazę, stan euforii, opatulający jej osobę od wewnątrz i zewnątrz. Mocniejsze ruchy, jakie miałyby zapewnić zasłużony punkt kulminacyjny, głośniejsze jęki i agresywne, niekontrolowane pocałunki, zachłanne, pełne tego "czegoś", co trudno było wytłumaczyć.
Nie mogłaby wytłumaczyć tego, jak spazmy rozkoszy zawładnęły jej ciałem i zarazem gardłem, gdy drżące ciało niemalże bezsilnie opadło po uniesieniu na chłopaka, podpierając się jedynie dłońmi po obu stronach jego głowy; ciężko było złapać, a co dopiero unormować, oddech, a zamglone przez to wszystko spojrzenie powoli się stabilizowało.
- Jesteś takim chujem, wiesz? - mruknęła udając oburzoną i rzuciła w niego poduchą, patrząc nienawistnie. Ale zaraz na jej twarz wstąpił uśmiech i już wszystko było okej. Nie należała do szczególnie gniewnych czy pamiętliwych ludzi... znaczy, jeśli chodziło o docinki Claytona. Jak widać z zaprezentowanych tu wydarzeń - do Parkera ciągle miała uraz, chociaż głęboko to skrywała.
- No co ty, też się przerzuciłeś na lesby? - zaśmiała się i podstawiła mu kieliszki, a gdy chłopak je napełnił, oddała mu jeden z nich, upijając małego łyka ze swojego. Dobre, pół słodkie... aż zachciało jej się dokładki szarlotki. Cud.
- Tylko trzymaj się z dala id takiej co się nazywa Brandi, jest barmanką i ma ciemne włosy. Jak mi ją zwędzisz sprzed nosa, to cię wykastruję, wiesz? - uśmiechnęła się trochę podle, nakładając sobie szarlotkę.
- Nic, co należy do Ciebie - powiedziała Brandi, mając jednocześnie ochotę roześmiać się takim zimnym, sztucznym głosem; mogło być jego. Ich. Wspólne. Cholera. Patrzył właśnie na coś, co kiedyś mogłoby być ich dzieckiem. Na coś zwiniętego w reklamówce. Co za patologia...
Chciała się go pozbyć i to jak najszybciej. Wiedziała, że nic dobrego nie wyniknie, jeśli on się dowie, że poroniła. Nie, nie wierzyła w to, że się przejmie, ale kto wie? Może zniszczy ją wśród znajomych? Może porozpowiada, że ledwo nie został ojcem? Brandi bowiem uważała Claya nie tylko za świetnego kochanka, ale i niezłego skurwiela. Gdyby mu powiedziała... Cholera, może byłby tym czynnikiem, który sprawiłby, że zaczęłaby czuć smutek po poronieniu?
Weszła do mieszkania. A niech wchodzi, jak chce. Kłamać potrafiła.
Widząc jego minę przeraziła się nieco.
- Ej, w porządku? Chyba nie rozjebałeś zęba na pestce, albo kawałku ogryzka? - zapytała troskliwie i do głowy nawet jej nie przyszło, że chodzi o Bran. No tyle lesb w Amsterdamie, a on akurat miałby trafić na nią? E, bez jaj. Chociaż... okazało się, że Brandi też zna się z Tonym, mało tego, też razem sypiają, a to przecież też niby mało prawdopodobna rzecz. Mila zamarła, bo może jednak... e, a może nie?
- To ONA? - zapytała robiąc wielkie oczy i wpatrywałą się w swoje ciasto. Niemożliwe, nie mógł sobie złamać zęba na jej cieście, nie stąd ten jego wyraz twarzy. Jej ciasto było idealne, nie?
- Idź sobie - powiedziała jedynie, wylewając czerwonawą wodę w łazience. Zauważyła jednak, że on ani myśli wychodzić i poczuła jakiś ogromny gniew, taki, którego nie da się ani wyjaśnić, ani kontrolować. Stanęła więc przed nim, chwilę mierzyła go wzrokiem, a potem wybuchnęła:
- Jasne! Przyłaź sobie tutaj, może znowu chcesz się pieprzyć? Może znowu za kinem, co? Może będzie tak dobrze, jak wtedy, jak kompletni idioci poudajemy, że seks przerywany ma jakiekolwiek znaczenie a potem o wszystkim zapomnimy, co? Masz się stąd wynieść, Clayton, natychmiast! Ty i jeszcze jeden jebany skurwiel... nie wierzę - Zaśmiała się sama do siebie. Odwróciła się tyłem. - Wiesz, co się stało, Caleb? Widzisz tę reklamówkę? Tam leży krew z poronienia. Tak, poroniłam Twoje albo nie Twoje dziecko, wiesz? Nie, zarodek, zygotę dopiero, ale... kurwa, nawet nie wiem, czyje mogło być, wiesz? Ale strasznie bolało. Gorzej niż poród. I strasznie dużo było krwi. Kurwa.
Chciało się jej płakać, wrzeszczeć, iść do Tone'a, iść do Mili, zabić się, żeby być ze Słońcem. Nie chciała tylko widzieć Claytona. Bogowie, sprawcie, żeby to niedoszłe dziecko nie było jego dzieckiem. Brandi nie chciała, by jako martwe nawet miało takiego ojca. Ojca, który pewnie zacznie się śmiać.
Mimo, iż Brandi była wściekła i chciała mu wykrzyczeć, że to wszystko jego wina, nie potrafiła przejść obojętnie wobec tego, co się dzieje z Calebem. Atak paniki? Szybko zabrała jakieś krzesło i podstawiła pod nim.
- Siadaj i uspokój się, Caleb. Nie jest to tylko Twoja wina, jasne? Uspokój się, no już. To się zdarza, to jeszcze nie był człowiek, nie czuł nic, dobrze?
Nagle zrobiło się jej głupio i źle, że tak mu o tym powiedziała; dla niej śmierć zygoty była niczym, mocno ufała nauce i jej postrzeganiu świata. Ale nie każdy myśli i uważa jak ona, nieprawdaż? Może to, że on widział krew, z której mogło być jego dziecko - o ile byłoby jego - jednak miało znaczenie? Cholera! Caleb, który jest przerażony, bo jakaś dziewczyna poroniła! A w dodatku nie miał pewności, czy dziecko byłoby jego!
Kopnęła reklamówkę z prześcieradłem tak, aby on jej nie widział. Potem kucnęła przed nim.
- Caleb, uspokój się, dobrze? Nie chcę, abyś zemdlał. Ty pewnie też nie chcesz. I nic nie zrobiłeś nie tak, to nie jest Twoja wina. To raczej wina organizmu, zygoty, , mojej macicy, nie wiem. Ale Ty nic nie zrobiłeś źle. Przepraszam, że tak wybuchnęłam. Dla mnie to też... dużo.
Skłamała, nie skłamała? Nie była pewna. Wybuchnęła, choć nie miała pojęcia, skąd wziął się w niej gniew. Nie chciała się dzielić kolejną tajemnicą swojego życia? Nie chciała go zadręczać, a on nalegał? Poronienie sprawiło, że zamierzała być ostrożniejsza i zastanawiała się, czy powinna w ogóle sypiać z mężczyznami. Czy w ogóle z kimkolwiek, kogo nie kocha, czy powinna pieprzyć się za kinem. Ale nic ponadto.
Dotknęła dłonią policzka Caleba.
- Uspokój się, proszę Cię.
[wiesz co, ja obstawiałam kilka dni po poronieniu Bran, bo chcę jej rzucić pewną kąśliwą uwagę :D]
Trochę tylko zbladła, odstawiła talerzyk. Nie czuła do nikogo jakiegoś żalu, czegokolwiek, tylko taką nieuzasadnioną złość.
- Wiesz, nie jesteśmy razem, ona nawet nie wie, że ja... - przygryzła wargę wpatrując się tępo w wieszaki z ubraniami. Cholernie bolało ją, że jak się poznały, ona miała czelność stwierdzić, że Mila najzwyczajniej w świecie się kurwi. Jasne, a sypianie z Visserem i Claytonem było oznaką wielkiej miłości do nich? Bo oni obaj się do tych miłosnych seksów nie bardzo nadawali.
- Nie mów jej o tym - mruknęła i wepchnęła sobie trochę na siłę kawałek ciasta do buzi. Humor od czasu kiedy Bran poroniła o wiele bardziej jej się sypał. Wolała się zmuszać do jedzenia teraz, jakby później miała znów zaniechać tych trawiennych czynności.
Odstawiła talerz i przesiadła się tak, żeby teraz siedzieć koło Caleba i najzwyczajniej w świecie przytuliła się. Bez żadnych podtekstów, tak o, po przyjacielsku. Ostatnio ta twarda babka w niej zupełnie zanikała, a wszystko przez tą pieprzoną Jones.
- Czuję się jak gówno trochę - mruknęła posępnie,
Wiedziała, że Caleb jest tym z kim chce spędzić obecną chwilę. On z każdą sekundą ją tylko w tym upewniał. Milczeli dość długo. On wyraźnie nie wiedział co powiedzieć, a ona układała w swojej głowie zdania, które chce powiedzieć, które może powiedzieć i te, które powie, gdy rozmowa przybierze już odpowiedni kierunek. Niemniej, ustalając wszystko w swojej głowie, przybrała pozycję identyczną do Caleba. Początkowo obrzuciła wzrokiem mieszkanie i obecne pomieszczenie, potem jednak tępo patrzyła w ścianę.
- Nie powiedziałam mu, że go kocham. – Zaczęła w końcu, nie przenosząc jednak wzroku na chłopaka. – On powiedział. Powiedział już dawno. A ja nie mogłam wiesz…? – Mówiła spokojnie, powoli, dobierając słowa. – Nie mogłam, bo nie kochałam go tak jak powinnam. Spędzaliśmy razem czas i było naprawdę super jeśli o to chodzi. W ogóle, przecież on był stworzony do roli chłopaka! Był dżentelmenem; nigdy nie pozwolił mi odczuć, że nie jestem piękna, mądra… bystra. Dla niego byłam idealna. Przecież każda o tym marzy…! Być najlepszą dla swojego faceta. A on… – Urwała na moment. – A on… był dobrym przyjacielem. Ale też nie mogłam go tak nazwać, bo chyba tylko ty zasługujesz na to miano. – W końcu spojrzała na Caleba tym smutnym spojrzeniem, jakie towarzyszyło jej odkąd przekroczyła próg tego mieszkania. Uśmiechnęła się przy tym delikatnie, jednak trwało to tylko krótką chwilę. Chwilę, w której chłopak to dostrzegł, miała nadzieję.
Jeśli chodzi o Fleur, jej płacz nie jest spowodowany samym odejściem Calluma i rozpadem ich związku. Chodzi raczej o kolejną stratę osoby, która ją znała, przy której nie musiała udawać, a przecież grono takich osób i tak było wąskie. Czuła się samotna, ale raczej przez fakt, że przy mało kim może być teraz prawdziwą sobą. Straciła swego powiernika, a co gorsza sama doprowadziła do tego stanu, każąc mu szukać lepszej. I znalazł. Wcale nie musiał długo szukać. A to skutkuje tym, że inna będzie czuła się wyjątkowa, doceniana i piękna. A Fleur będzie zwykłą Fleur. Przeciętniakiem, który nawet nie dostał się na wymarzone studia. I sama jest temu winna. Bo przecież mogła się zmusić do miłości, to nie takie trudne w dzisiejszym świecie, prawda?
Oprócz tego, że czuła się źle po reakcji Caleba i swojej, wszystko było okej w sprawie poronienia. Tone nie wiedział, więc miała z nim spokój, Mila nie pytała, łyżeczkowanie najwyraźniej się udało. Łóżko okazało się nie być zalane krwią, pościel do wyrzucenia, jak i ubrania, w których pojechała, ale kto by się tym przejmował? Oczywiście - wszystko do czasu.
Kolejna noc, podczas której obudziła się z ogromnym bólem brzucha. Słabszym niż tamtego dnia, ale wciąż na tyle silnym, że nie była w stanie się wyprostować. To, że dochodziła druga w nocy przesądziła, że Brandi zamówi taksówkę, zamiast budzić kogokolwiek ze znajomych z prośbą o przewiezienie do szpitala. Po najwyżej piętnastu minutach skręcania się na podłodze, potem zaś na tylnym siedzeniu taksówki, dojechała przed placówkę zdrowotną.
Dodać trzeba, że przez całą drogę wymyślała, co powie lekarzowi, który wykonywał łyżeczkowanie. Że cham, że partacz, że go zamorduje, jeśli znowu coś się jej stanie, że leń śmierdzący. Tak, miała ochotę go zwyzywać, ba!, ona zamierzała to zrobić. Ale zaraz po tym, jak pozbędzie się tego cholernego bólu, bo kto wie, co to jest...
Weszła tam na pół-zgięta, na pół-wyprostowana, wtedy już z planem wyjaśnienia lekarzowi wszystkiego - że poroniła, że było łyżeczkowanie, że teraz ją boli i że wymiotowała wieczorem. Nie zamierzała mu mówić, co jej jest, żeby lekarz nie uznał, że symuluje lub sobie wmawia, chociaż była prawie pewna, że bardzo ładnie pasuje do tego torbiel, która może się pojawić, jeśli ginekolog spierdoli robotę i zostawi coś w macicy.
Zauważyła, że tuż przed nią przyjechały dwie karetki. Pielęgniarki, jako, że była noc, zaczęły dzwonić po lekarzach, Brandi kazały czekać. Więc ta, zwijając się na krześle, czekała. Czuła, że na jej czole aż pojawiają się kropelki potu, że chce się jej beczeć, że zaczynają mięśnie jej sztywnieć od ciągłego napięcia. Obiecała jednak, że będzie czekać, że się nie podda bólowi i nie pokaże znowu swojej słabości. Choć może to jeszcze przez senność tak bredziła?
Czyżby złamali niepisaną i niewymawianą przez nich przysięgę, że nigdy nie tkną drugiej osoby? Najwidoczniej tak było, bo aż za bardzo się dotykali, nie mogąc wręcz powstrzymać się od utrzymania przy sobie tych lepkich dłoni, które tak pragnęły.
Po ptokach, poszło. Po prostu i już!
Ona sama nie była zdolna do trzeźwego myślenia. I już nawet nie przez alkohol, ale doznania, jakimi uraczył ją i Caleb i ona sama. W końcu seks całkowity nie był działalnością jednostronną, o!
Jakby wytężył wzrok i jakoś się przejął wyglądem Lilianne, mógłby ujrzeć soczyste rumieńce na jej policzkach, które tylko wyostrzyły liczne piegi, jakimi były one okraszone. A nawet jeśli to samo to, jak serce niczym młot pneumatyczny uderzało w jej klatce piersiowej, która unosiła się co rusz, mogło go upewnić o tym całym stosunku.
Nawet zaśmiała się leniwie, z przemęczeniem, gdy wtulił się w jej piersi, jednak nie wypadało go teraz odepchnąć, żeby dał jej spokój, choć chłód z pewnością byłby przydatny. Niemniej, Holmesówna jedną dłonią przesuwała po całej długości kręgosłupa, zaś drugą wplotła w jego włosy, przeczesując je powoli.
Po piętnastu minutach ból był na tyle silny, że Brandi podniosła głowę. Chciała wstać, ale się jej nie udało; czuła, że zaczyna już płakać, że ból otępia umysł, że nawet płacze przez niego. Nie wiedziała już, co to jest, torbiele przecież tak nie bolą, przynajmniej tak opisywały książki. Wiedziała, że potrzebuje szybko dawki morfiny. A potem niech z nią robią, co chcą.
W pewnym momencie poczuła, że strasznie chce wymiotować; rozejrzała się szybko, nerwowo, znowu chciała wstać, żeby nie zwymiotować publicznie, ale nie udało się. Było jej słabo, pojawiło się drżenie, ból już był nieznośny, chciała rzygać, zemdleć, umrzeć, byleby tylko to wszystko minęło! Kurwa mać!
W pewnym momencie zauważyła siedzącego o cztery krzesełka dalej Claya. Wbiła w niego wzrok, mając nadzieję, by mimo tej całej nienawiści, coś zrobił. Patrzył na nią przez moment, odwrócił wzrok!
- Kurwa, chuju, zawołaj lekarza - wymamrotała przez łzy, trzymając się ręką krzesła, gdyby nagle miała zemdleć - powiedz im, że miałam łyżeczkowanie dwa tygodnie temu i że... ja pierdolę - jęknęła, czując po raz kolejny uderzenie bólu; milczała sekundę, dwie - wzięło mnie godzinę temu, siedzę tu od dwudziestu minut i jest coraz gorzej, jasne? Caleb, proszę...
Tak, cholera. Martwiła się okropnie i chociaż usiłowała to uczucie z siebie wyplenić pracą, nauką, boksem i milionami innych rzeczy, nie udało się jej. Codziennie chociaż raz przypominał się jej Caleb i jego reakcja na to, że ona poroniła, że zygota nie stała się człowiekiem, że plemnik - w dodatku nie wiadomo, czy jego - zagnieździł się w złym jajeczku. Shit happens, ale czuła, że zraniła Caleba swoim krzykiem i obojętnością.
Adres dostała od jednej dziewczyny, która ciągle myślała, że Bran i Caleb to znajomi tylko od piwa. Nie było trudno zatem zdobyć ulicy i numeru mieszkania. Potem było trudniej znaleźć co najmniej kilka godzin wolnych, tak, aby nie musiała po dwóch przerywać rozmowy. Wiedziała, że to potrwa. Ale udało się, zwolniła się jednego dnia z pracy u Tońka i ruszyła do Caleba.
Kiedy dochodziła do jego mieszkania, zauważyła, że on skądś wracał. Najpewniej z pracy, pomyślała i przyspieszyła kroku. Dotarła w momencie, gdy zamykał drzwi, więc położyła dłoń na klamce.
- Cześć, Caleb - powiedziała, patrząc na niego. - Możemy porozmawiać?
[Ja też w sumie tylko takie powiązanie widzę. No i to, że oboje są z Brytanii. Ale i w muzykę można iść, czemu by nie. Mogliby przy jakiejś okoliczności pokłócić się o jakichś kompozytorów, np. Clayton lubiłby Bacha (nie wiem, czy tak, ale niech na tę chwilę polubi), a Fran uważałaby go za przereklamowanego i taka sprzeczka by wynikła, czy coś. A potem się jakoś poleci. Co Ty na to? c:]
- Tak szczerze mówiąc - zmarszczyła lekko czoło i spojrzała na zagrodę dla borsuków, słodkie były ale...
- Borsuki są nudne. Mam w domu whiskey i pięćdziesięcioletniego stainwaya. I wentylację - przekrzywiła głowę, licząc na to, że go to zachęci. Z tego co wiedziała, był zapalonym pianistą, bardziej nawet zapalonym niż ona, a który zapalony pianista by odmówił grania na jej zabytku? Borsuki nie tylko były nudne, ale panujący wszędzie upał stawał się nie do zniesienia, nawet dla niej, chociaż przecież lubiła lato i wysokie temperatury. Tylko te obcisłe, klejące się do niej dżinsy!
- Dobra, bądźmy gównem razem - mruknęła i wysunęła się spod jego pachy, czując taką ogromną złość, sama siebie wytrzymać nie mogła. Nic tylko wsadzić łeb między grube dębowe drzwi a kamienną framugę. I jeb, jeb, jeb. To by było zapewne bardzo odstresowywujące.
- Jebać wino, masz ochotę na wódkę? Niby jest wcześnie, bo dopiero osiemnasta - zerknęła na zegarek stojący na parapecie. - Ale to wyrób prosto z mojej ojczyzny. Wiesz, dzielę się tradycją mojego kraju. Skusisz się? - wyszczerzyła zęby w szerokim uśmiechu. Prezenty z kraju od mamusi zawsze były coś warte. Co prawda skreślały ją jako odpowiedzialną matkę, ale kto by się tam przejmował?
[A mi to tam jak najbardziej pasuje. Elastyczna jestem, o. Zaczynasz, prawda?]
Amelie nie miałaby nic przeciwko jakieś takiej pozytywnej konspiracji, ba, nawet lepiej by się jej żyło ze świadomością, że jest ktoś, kto jednak patrzy na świat przez różowe okulary i widzi w nim więcej pozytywów, niż złych rzeczy. Poza tym byłoby się z kim notorycznie śmiać, wygłupiać, a skoro śmiech to zdrowie i przedłuża życie, to chyba oboje byliby nieśmiertelni. No, nie ma to jak taka pocieszająca wizja. Ale... póki co nawet się nie znali.
- Nie, krucho nie. To już raczej ja, ale wiesz... cicha woda brzegi rwie, więc nie możesz wiedzieć czego się po mnie spodziewać.- stwierdziła wesoło, choć mina jej nieco zrzedła, gdy uświadomiła sobie, że mogło zabrzmieć to dwuznacznie. A tego akurat nie chciała. Zmarszczyła więc lekko brwi, niezadowolona z takiego obrotu spraw, a jej policzki i tak się zarumieniły. Tak to już z nią było.
- Ja obalam niemal każdą teorię i wysnuwam nowe teorie spiskowe dziejów. Gdy zaś chodzi o fizykę, to... tak, chyba obalam jej wszystkie dziedziny i teorie. Dla mnie to jedna, wielka czarna dziura, która wzięła się z kosmosu. Nauka całkiem niepotrzebna przeciętnemu śmiertelnikowi.
Od upojnej nocy już minęło trochę czasu. Około trzech tygodni. Tygodni, podczas których zero kontaktu z Calebem Claytonem. I nie z powodu wyrzutów sumienia po tym wszystkim czy jakiejś niechęci do jego osoby. Nie chciała mu przeszkadzać podczas wizyty u matki, a poza tym swoje sprawunki trzeba było załatwiać. Kolejny tydzień, gdzie to już ponoć chłopak był w Amsterdamie - z jej strony zero kontaktu.
Wzięła tygodniowy urlop, z prawdopodobnością przedłużenia go. Urlop od całego społeczeństwa i żywotu, ograniczającego się do wyjść na raptem kilka godzin, rozmów i spotkań. Mającego swoje miejsce jedynie w jej mieszkaniu. Wydawało się to być uciążliwe, aczkolwiek Lilianne nie zwracała na to uwagi, zapewne dlatego, że cztery dni z tego urlopu były przeznaczone dla małego Tommy'ego. Ot, czteroletniego synka Jessici, która to musiała pojechać do miasta, dokończyć wszystko z rozwodem bez orzeczenia, a nie chciała chodzić zestresowana przy synku i jeszcze pokazywać swoje słabości. Dlatego usłużona Lilka, o dobrym i miękkim sercu dała się wciągnąć w bycia niańką, chwilowo zastępczą matką.
Dnie spędzała na rozbawianiu Tom, który miał w sobie za dużo energii, więc nawet wycieńczona panna Holmes nie miała możliwości odpoczynku. Chyba że nocą, padała sama jak dziecko, odsypiając spokojnie kilka godzin, by potem zacząć działać niczym maszyna, jednak z ciepłym uśmiechem.
Dzisiaj to kolejna męczarnia, gdy znęcana przez chłopca była, któremu zapragnęło się gry. Siedziała zatem przed telewizorem na podłodze, trzymając pad i wciskając niemalże na pamięć odpowiednie przyciski, gdzie to na kineskopie widniał jamraj w samochodzie. Dziecko ucieszone, to i Lila spokojna o to była, ponieważ zakwitła w niej nadzieja, że padnie po tej radości i będzie mogła odpocząć na dwie godziny.
Jednak ból jej doskwierał. Psychiczny, fizyczny, tylko sprecyzować było trudno, co gorsze. Czuwała osaczające z każdej strony i promieniujące po całym ciele piegowatej kobiety, która grymasiła nieco nosem, marszcząc go uroczo.
- Toooooommy. - jęknęła dziewczyna, zaprzestając chwilowo gry i przesunęła dłonią po miękkich, ciemnobrązowych włosach chłopca, który zaraz to spojrzał na nią wielkimi, granatowymi oczyma. - Ja się pójdę położyć, bo źle się czuję, więc grzecznie pograj sobie, dobrze? - spytała, uśmiechając się doń delikatnie, jednak jedyną odpowiedzią było otumanione kiwnięcie głową z lekko rozchylonymi wargami, co dodawało uroku chłopcu o pucołowatych polikach.
Ucieszona Brytyjka, niemalże od razu wstała i tylko ucałowała czubek głowy chłopca, pozostawiając go samemu sobie. Jakoś nie obawiała się, że zrobi coś nieodpowiedniego. Poza tym, nim zawędrowała do pokoju to zdążyła się upewnić o zamkniętych oknach, schowanych ostrzach czy innych niebezpiecznych rzeczach. Do swojej sypialni zawędrowała niemalże w podskokach i położywszy się, zaczęła powolnie odpływać w krainę Morfeusza.
Dziecko jak dziecko, zbyt przejęte było losem czerwonego stworzenia w niebieskich spodniach i trampkach, więc tylko wciskało wszystkie przyciski i mruczało z niezadowoleniem pod nosem, gdy znowu musiał powtórzyć odcinek gry.
Jedynie ją przerwało donośne pukanie do drzwi, także wiedząc, że Lilka śpi, sam powstał na krótkich nogach i z tupaniem małych stóp skierował się do drzwi. Z ciężkością, stanięciem na palcach i jękami prób, otworzył w końcu drzwi, uchylając je lekko i widząc przed sobą połowę ud, po których zawędrował wzrokiem do góry.
- Caleb! - radosny okrzyk dziecka na ujrzenie znajomej twarzy, bo przecież Clayton go zdążył poznać. Nieraz w końcu Tom był u Lily, podczas odwiedzin chłopaka. Dziecko
otworzyło szerzej drzwi, zadzierając wysoko głowę do góry - Lulu śpi. - oznajmił - I się źle ciuła! Bzusek ją bolał i się położyła. - zaczął powoli wyjaśniać i nawet położył swoje drobne rączki na brzuchu, który zaczął masować - I chyba dzidźkę będzie miała, bo cały czas rano siedzi w łazience i jęcy z bólu, wieeeeeeesz? - spytał, uśmiechając się do niego szeroko i przechylając głowę.
Zaraz jednak zniknął spod nóg Claytona, by wrócić z padem, który położył koło stóp.
- Cekaj tutaj, a ja idę obudzić Lulu. - zażądał. Ten pad miał być domniemaną przez chłopca granicą. On niemalże truchtem idąc w stronę sypialni dziewczyny. Jeszcze tylko się odwrócił i spojrzał na niego groźnie, wskazując dwoma palcami swoje oczy, a następnie na Caleba, jakby chciał przemówić "mam cię na oku" i powtórzył go dwa razy, o!
Młody się skierował do sypialni dziewczyny i otworzył drzwi; bezpretensjonalnie, z głuchym trzaskiem, od razu wskakując na łóżko, na którym leżała zwinięta w kłębek, istną pozycję embrionalną, Lilka.
- Lulu... - zaczął, podchodząc do niej na czworaka i przełożył obie ręce przez jej ciało, robiąc niewielki wiadukt. - Lulu, wstawaj... - jęknął pochylając się w stronę dziewczyny i sięgnął pulchnym palcem do jej czubka nosa, który zaczął trącać.
Ta jedynie mruknęła, jakby się pytała, po co.
- Caleb psysedł, bo chyba się stęsknił! - krzyknął wesoło, przez co ta zmarszczyła brwi, a czekający gość z pewnością to usłyszał.
Ta jednak uniosła głowę, coś tam mruknęła i jęknęła zaraz głośno, z bólu, gdy Tom zrobił sobie z niej huśtawkę i przeniósł swój ciężar na jej tułów.
- To niech wejdzie. - mruknęła jedynie, a następnie na moment znów się odwróciła.
- CALEEEEEEEEB, WEEEEEJĆ! - ryknęło dziecko, które ucieszone spojrzało na pannę Holmes i zaraz zniknął z jej pola widzenia, wybiegając na korytarz, ale się nie poślizgnął, bo jego patentem były antypoślizgowe skarpetki!
- Lilka pewnie za dziesięć minut psyjdzie, jak się wylezy. - powiedział, zadzierając jeszcze głowę do góry, a potem wziął tego pada i spojrzał na niego raz jeszcze. Poklepał jeszcze po nodze, rzucając - Dobry Caleb.
I usiadł przy kanapie, znowu skazując go na własne towarzystwo. Z niemym pytaniem czy wejść tam do sypialni dziewczyny, czy czekać aż się zwlecze, czy pójść?
Frances długo czekała na ten występ. Rezerwując bilet w jednym z pierwszych rzędów, czuła, jak serce przyspiesza z podekscytowania, by potem przez kolejne dni dudnić w piersi na każde przypomnienie o nadchodzącym koncercie. Uśmiechała się sama do siebie, do ludzi przechodzących obok. Oprócz zwykłego cieszenia się muzyką, miało to dla niej jeszcze większe znaczenie. Już od dawna szukała okazji, dzięki której będzie mogła bardziej otworzyć się na ludzi. Sala wypełniona po brzegi oraz utalentowani artyści grający ku jej uciesze wydawali się pasować perfekcyjnie do tej roli.
Kupiła sukienkę specjalnie na tę okazję, długi czas spędziła przed lustrem, zanim uznała, że jest gotowa do wyjścia. Przez chwilę czuła, jakby wróciła do dawnych lat, kiedy jeszcze miała chęci na takie strojenie.
Przyszła jako jedna z pierwszych, za nic robiąc sobie głupią zasadę, że dama powinna się stylowo spóźnić. Chciała chłonąć wszystko od samego początku, bez ryzyka ominięcia choćby sekundy. Minuty wlekły się niemiłosiernie, coraz więcej osób zajmowało miejsca, z niektórymi z nich wymieniła kilka uprzejmych spojrzeń. Ze zniecierpliwienia nie mogła znaleźć miejsca dla dłoni. To bawiła się paskiem torebki czy łańcuszkiem na szyi, to skubała skrawek kreacji. Pierwsze dźwięki miały być przełomem, zbiciem szyby tkwiącej pomiędzy nią a nowym życiem.
I tak właśnie je odczuła.
Wszystkie nuty wysłuchane były w ekstazie, żaden ton nie został niedosłyszany. Na koniec Frances była osobą, która najbardziej oddanie biła brawa.
Kiedy ucichł aplauz i wszyscy powoli zaczęli tłoczyć się przy wyjściu, Fran jak na skrzydłach pognała ku sali, w której można było porozmawiać z artystami wieczoru. Wyciągając szyję, by upatrzyć sobie cel, dojrzała młodego mężczyznę, który wyjątkowo skradł jej serce. Przeczekała wszystkich chcących z nim porozmawiać, ruszając w jego stronę dopiero, gdy krąg osób wokół zmniejszył się znacznie. Z lekkim wahaniem, w połowie drogi prawie zawracając, podeszła.
Stanęła, uśmiechając się jedynie. Skinęła głową, przez moment nie wiedząc, co powinna powiedzieć. Skarciła się w myślach. Ma już trzydzieści lat, do kroćset, a zachowuje się jak nastolatka.
- Chciałam pogratulować panu występu - zaczęła, skrycie mając nadzieję, że przegapił początkowe zakłopotanie. - Co prawda dobór reperturau mógłby być lepszy, ale i tak niesamowicie mi się podobało.
[mam nadzieję, że dobrze wszystko poprzyspieszałam.]
- Dlaczego? - Spojrzała na niego mrugając kilka razy, pytając o pierwszą część jego pytania. Jasne, niegrzeczne było odpowiadanie pytaniem na pytanie, ale cóż mogła poradzić. Poprawiła się jednak po chwili. Westchnęła, a potem prychnęła podsumowując siebie w swojej głowie.
- Na początku udawałam, że nic się nie zmieniło; że nic nie wiem o tamtej! Ale mimo wszystko było to jakieś przykre. Przestałam być atrakcyjną. Mądrą, bystrą, piękną...
Niespodziewanie, siedząc na tej kanapie, złapała go za rękę i mocno ścisnęła swoją delikatną, drobną dłonią.
- Chciałam poświęcić się nauce, ale nie mogłam bo ciągle myślałam, jaka jestem teraz w oczach znajomych, z którymi urwałam kontakt. Zawaliłam więc średnią... pojechałam do domu. Dostałam jednak pracę, więc jestem. Jestem tu. U Ciebie... - spojrzała na niego zaszklonymi oczami.
- Sama nie wiem dlaczego. - Uśmiechnęła się delikatnie, a dłonią ponownie silniej uścisnęła dłoń Caleba, aby mieć pewność, że tu jest... Jest z nią i nigdzie się nie ruszy.
Faktycznie. Takie zwlekanie z kontaktem dziewczyny naprawdę mogło wzbudzić mieszane uczucia, jakby co najmniej zaplanowała sobie nie widzieć do końca swoich dni, do rychłej śmierci spowodowanej poprzez - załóżmy - skok ze spadochronu i trafienie w drzewo, Caleba.
I może kobiety były zmienne niczym marcowa pogoda i należały do tych, których zdanie zmienia obrót o kilkadziesiąt stopni niczym zębatka w fabryce - to Lilka sama nic nie mówiła o swoich zamiarach, swoim kontakcie.
Dziewczyna uniosła nieco głowę do góry, spoglądając na chłopaka i uśmiechnęła się nad wyraz delikatnie, choć z lekkim przemęczeniem, bardziej się kuląc.
- Źle się czuję, po prostu. - odpowiedziała z prawdą, bo nawet jeśli miałoby to być kłamstwem, to naprawdę krótkim. Chyba nietrudno było zauważyć jej stanu, prawda?
Sięgnęła dłonią do ręki chłopaka i trochę się na niej podciągnęła, przyciągając go do siebie i tak lekko przytuliła. Na powitanie, z wyrazem tęsknoty.
No bo ma prawo tęsknić, tak?
Wzburzenie Caleba spowodowało u niej kolejną salwę płaczu. W jego ustach to miało zupełnie inny wydźwięk niż sobie do tej pory powtarzała. Czuła się źle. Czuła się zraniona, poniżona, głupia. Właśnie, jak Fleur mogła sobie na to pozwolić. Gdzieś, idąc krok w krok z Callumem straciła cząstkę siebie i nawet nie wiedziała kiedy i jaką cząstkę. Nie wiedziała do czasu, aż Caleb, niby postronny obserwator, jej tego nie uświadomił.
Nie chciała się z tego tłumaczyć, bo z każdym kolejny słowem - nie ważne czy w obronie własnej czy byłego faceta, pogrążałaby się jeszcze bardziej. A przecież już było wystarczająco źle!
Końcówka zdania chłopaka, chociaż ten miał najszczersze intencje, nie pomogła. Nie pomogła na tyle ile chciałaby jasnowłosa. Uśmiechnęła się tylko do niego krótko, gdy ten przejechał obuszkiem po jej policzku. Najpewniej zarumieniłaby się wtedy, i zdecydowanie towarzyszyło jej to dziwne uczucie gorąca na policzkach, jednak była cała czerwona, opuchnięta i rozmazana od łez, że zwyczajnie w świecie rumieńce nie były możliwe do zauważenia.
- Spieprzyłam wszystko nie? - spojrzała na niego niepewnie, przygotowując się na ścięcie.
{Przedobra dupeczka <3 Klasycznie... Spotkanie może? Wpadną na siebie i w wielkim szoku? :)}
{No, to zaczynaj ;D A ja zmienię dupeczkę}
Trudno, w sumie, patrzeć inaczej na kogoś takiego jak Caleb. Ludzie byli od tego, aby dopisywać sobie cechy, które pasowały do danego wizerunku, czy się tego chciało, czy nie. Z tego powodu Brandi też "cierpiała" - a przynajmniej jej wizerunek. Uważana bowiem była za kogoś nieczułego, obojętnego, zawsze silnego. A przecież taka nie była! Gdyby widzieć, jak się zachowywała w pierwsze pół godziny po poronieniu... kiedy Mila jeszcze nie mogła wejść do sali, bo lekarz został poproszony, by nikogo nie wpuszczać... gdyby ktokolwiek wtedy tam był, gdyby widział, jak nią targało... Ale to pół godziny wystarczyło. Wmówiła sobie, że to była nieznacząca zygota. Trzymała się tego.
- Chcę porozmawiać. Dawno... nie rozmawialiśmy. Trochę... - się martwiłam? Nie, tego nie powiesz! - ...się zastanawiałam, co u Ciebie.
Teraz dopiero poczuła się głupio. Przychodziła do faceta, który myślał, że poroniła jego dziecko i usiłowała udawać, że wszystko jest tak, jak dawniej. Nie chciała przed nim pokazać, że jest jej przykro, bo przecież Brandi to jest ta, która wiecznie się śmieje, czyż nie? Więc gdzie tu miejsce na coś takiego jak smutek? Ale nie powinna, do cholery, aż tak udawać. To zaczynało być tragikomiczne.
- Poza tym... To nie mogło być... Twoje. Tony'ego. Za mało czasu minęło, a to było skomplikowane poronienie i w ogóle. - Westchnęła. - Kurwa, gubię się w zeznaniach.
[Uwielbiam ^^ Sama już prawie dziesięć lat gram na wiolonczeli i z reguły muszę brać sporą poprawkę na informacje zawierane w kartach postaci, które to są związane z muzyką klasyczną. A tu miła niespodzianka! Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Może być tak, że jako świetnie zapowiadający się pianista, Caleb wielokrotnie gościł w domu jej rodziców, zapraszany na jakieś snobistyczne bankiety itp. Może być też tak, że po jakimś z koncertów Caleba spotkali na "afterparty", czyli również nieco snobistycznym bankiecie. Inną opcją jest, że są dobrymi znajomymi którzy poznali się na jakieś imprezie lub coś tym podobnego. Jeśli przyszło Ci coś lepszego do głowy- pisz, ja mogę zacząć. ]
I ta szczerość była taka dobitna pomiędzy nimi. Ilekroć Lilianne, która jakimś cudem (chyba tym swoim urokiem!) zaciągnęła Caleba, by raz jej pomógł w sklepie z doborem jakiegoś stroju to ten wyraźnie i głośno odparł, że wygląda jakby szykowała się na orgię. Jaka wtedy była reakcja? Kobiecie fukanie, spojrzenie pełne mordu i jeszcze porządny ugodzenie jego ramienia, na wskutek którego powstał siniak. No tak, to było z Lilki strony nieprzemyślane, ponieważ sama chciała znać prawdę.
A to przytulenie tylko przyjacielskie było, nawet jeśli tak nie wyglądało. Cóż, musza być przygotowani na to, że przez jakiś czas będzie ta dziwna aura trzymać się kurczowo ich ramion!
Słuchała go, jak się jąkał i plątał w tych całych wyjaśnieniach, jakby co najmniej rozmawiał z sądem najwyższym, przed śmiercią na krześle elektrycznym. Mimowolnie zaczął ją tym samym rozbawiać i panna Holmes najpierw się uśmiechała szeroko, kiwając głową na znak, że go słucha.
A potem... Potem po prostu wybuchnęła śmiechem, co mogło wydać się chamskie, ale jak miała się powstrzymać, skoro tak rzadko widywała Claytona gubiącego język?
Poprawiła się na tej poduszce i westchnęła cicho.
- Bądź najpierw spokojny. - oznajmiła, mrużąc delikatnie swoje oczy - Może i nie było to dobre, że poszliśmy, wiesz... w tango, aczkolwiek nie można zaprzeczyć, że było źle! - oświadczyła z jakimś entuzjazmem w głosie.
- Ale masz rację. Nie możemy się wyrzec przyjaźni na rzecz zaspokajania się. Może coś tam ucierpi, zobaczy się. - mrugnęła do niego wesoło, by w następnej chwili zmarszczyć brwi.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że stajesz się homosiem, który będzie sypiać z facetami, chociaż... - przekręciła głowę na bok - niejednemu byś się spodobał z tymi wargami. - odparła. O tak, złośliwość, wredność.
- Coś cię trapi? - spytała po chwili, widząc pełne zamyślenia spojrzenie chłopaka.
Gdy chciała coś jeszcze dodać, akurat rozgrzmiał telefon, który po chwili odebrała, coś tam mamrocząc, że już schodzi.
- Zaraz przyjdę, tylko zniosę torbę i młodego zaprowadzę na dół. - oznajmiła, podnosząc się z łóżka, choć ból brzucha nadal jej doskwierał.
Po chwili Caleb mógł usłyszeć głuchy trzask drzwi wejściowych, gdy Lilka kierowała się na dół z chłopcem.
Jako że długowłosa nie brała pod uwagę jakichkolwiek gości to na biurku walały się jakieś papiery i jeszcze spadło jakieś pudełko, które stało na wszystkich wnioskach o eutanazji, zgodzie na jej popełnienie oraz badaniach z wynikiem pozytywnym dla nowotworu.
Wszystko dopiero co świeże i upewnione.
Nigdy nie można było zarzucić Elizabeth, że ta nie potrafi ubrać się odpowiednio do okazji, ani, że nie potrafi z tych okazji odpowiednio skorzystać. Ktoś jej kiedyś powiedział, że dobrze się prezentuje jako przyzwoitka. Ten ktoś powtórzył to innemu ktosiowi i w ten oto sposób stała dzisiaj obok samotnego geja, który był dyrektorem artystycznym teatru w którym się znajdowali. Filharmonię oczywiście Eli wielbiła całą swą duszą, jednakże dziś to właśnie w tym teatrze miał grać pianista o którym sporo się nasłuchała od znajomych z AM.
Gdyby nie Caleb nigdy nie odważyłaby się wyjść do takiego miejsca z mężczyzną który dbał o siebie znacznie bardziej niż ona sama, i którego radzenie sobie z kieliszkiem wina wyglądało jak nieudolne starania orangutana, chociaż inteligencją człowiek ten z pewnością przewyższał swego dalekiego kuzyna.
Stojąc obok Alessandra, przewyższając go przy tym o pół głowy rozglądała się w nadziei, że zobaczy gwiazdę wieczorów. W pewnym momencie nawet podchodziła do różnych grupek, jednakże te okazywały się zazwyczaj małymi haremami, utworzonymi przez narcystycznych artystów.
Rozczarowana swym nieowocnym poszukiwaniem wyszła na jeden z mniejszych balkonów, gdzie oparła się o barierkę kilka metrów od młodego mężczyzny.
-Ciekawa interpretacja Sonaty Patetycznej. Kiedy słucha się artystów w pana wieku większość z nich gra ją zazwyczaj kiczowato, już na samym wstępie uderzając zbyt mocno, jakby chcieli widzów powystrzelać z foteli- uśmiechnęła się lekko do mężczyzny, po czym postukała palcami w barierkę- Nie będę panu przeszkadzać, bo pewnie właśnie od takich osób jak ja pan uciekł na ten balkon...
[Odpowiada? :) ]
[Mam dość tej zaryczanej Fleur. Ona taka nie jest, a tu muszę ją pogrążać xD]
Jak to nigdy nie widział jej pijanej? A ten wieczór kiedy pili wino do kolacji i na jednym się nie skończyło. Potem spali w jednym łóżku. Wtedy wydawało się że przyprawia Callumowi rogi, ale tylko się wydawało, a w gruncie rzeczy on przystawił jej. Zapomnijmy jednak o tym panu i skupmy na obecnej dwójce znajomych.
Może Caleb nie posiadał zdolności do pocieszania, jednak doskonale mu to wychodziło... przynajmniej w przypadku panny van de Berg. To dziwne, ale wystarczyło jej tylko jego towarzystwo. Jego słowa, mimo, że to Fleur mówiła większość czasu, potrafiły podnieść ją na duchu. Może fizycznie wyglądała fatalnie, ale duchowo czuła się lepiej.
- Tak, tak! Wpędź mnie w alkoholizm! - powiedziała jakby czytając w jego myślach i wraz z tymi słowami zaśmiała się pod nosem. - W przeciwieństwie do Ciebie, to nie jest mój sposób na problemy. - Pokazała mu język jednak po chwili ponownie się do niego ciasno przytuliła.
Rozejrzała się po pokoju szukając innego tematu do rozmowy i wtedy przypomniała sobie o kimś jeszcze.
- Jak Koleś? - zadarła głowę nieco do góry, przyglądając się twarzy przyjaciela.
Amelie z kolei była niezwykle optymistyczną osóbką, do tego stopnia, że często wręcz z dziecinna naiwnością wierzyła w marzenia i pomysły, które wydawały się wręcz nierealne i niemożliwe do spełnienia. Uwielbiała snuć rozmaite wizje przyszłości, każdą piękniejszą i wspanialszą od poprzedniej, a przy tym wierząc całym sercem, że się spełnią. Wyznawała zasadę, że jeśli odpowiednio mocno się chce i odpowiednio mocno wierzy w swój cel, można osiągnąć wszystko, nawet to co z pozoru wydaje się niemożliwe.
- Prawie trafiłeś.- wycelowała w niego walcem wskazującym, robiąc by tym gest dłoni, przypominający wyglądem pistolet, którym celowała właśnie w zacną osobę Caleba. Puściła mu też oczko i zaśmiała się wesoło.- Ogólnie rzecz ujmując, mam zamiar zostać światowej sławy projektantką mody, a póki co studiuję. Niemniej posiadłam tajemną wiedzę obsługi maszyny do szycia.- uśmiechając się wesoło, skinęła tylko głową w odpowiedzi na jego pytanie i weszła do kawiarni=i, zajmując natychmiast stolik kolo szyby, jej ulubione miejsce w każdym lokalu.
Ścierwo. Inaczej siebie określić nie mogła. Próbowała wyjść na prostą, ale była uzależniona od zbyt wielu rzeczy, które momentami pogrążały ją jeszcze bardziej. Nie potrafiła złapać się czegoś kurczowo, nie potrafiła zaprzeć się na tyle mocno, aby chociaż wyrównać linię swojego życia. Spadała. I miała tego po dziurki w nosie.
Udało jej się wymknąć. Dał jej na to zgodę. Wielki Pan Wybawca zadecydował, że może udać się na tę konkretną imprezę. Nie mogła jednak iść do żadnego klubu. Nie pytała dlaczego. Dzięki niemu żyła, nie chciała mu się przeciwstawiać. Jeszcze nie teraz. Nie była na to gotowa. Zbyt słaba, po prostu.
Weszła do zatłoczonego mieszkania i westchnęła, niezbyt pewna swojej sytuacji tutaj. Szybko jednak znalazła towarzystwo rudowłosej dziewczyny, która samotnie siedziała na kanapie. Usiadła, zapaliła, dzieląc się ziołem, napiła się. Niezbyt dużo. Nie chciała stracić kontaktu z rzeczywistością. Rozmawiała. O dziwo, po tym, jak na pół roku zniknęła z powierzchni Ziemi, wróciła stęskniona, nieco bardziej rozgadana. Potrafiła się zwierzyć i potrafiła wysłuchać. Wstała, decydując się na wypicie kolejnego piwa. Jedna butelka mniej czy więcej, nie robiła żadnej różnicy. Nie obserwowała ludzi. Było ich zbyt dużo, a wszyscy wydawali jej się tacy sami - naiwni, że nie popadną w nałóg bądź przekonani, że z dziecinną łatwością z niego wyjdą. Podeszła do stołu, na którym stały skrzynki z piwem i wzięła butelkę w dłoń, otwierając ją zapalniczką i wtedy usłyszała czyjąś prośbę. Głos, zagłuszony innymi dźwiękami, wydawał jej się dziwnie znajomy, ale nie zwróciła na to uwagi. Wśród takiego gwaru - było to zupełnie normalne.
Złapała drugą butelkę, ale podała chłopakowi tę otwartą, przez krótką chwilę męcząc się z kapslem. Podniosła głowę i... Niebieskie oczy już dawno nie były tak szeroko otwarte, jak teraz. Butelka wyślizgnęła się spomiędzy palców i uderzyła o podłogę, o dziwo nie tłukąc się, a jedynie przewracając i tracąc trochę swojej zawartości.
Nie planowała znikać. Gdyby tak było - uprzedziłaby go. Nie planowała zapaść się pod ziemię, nie miała już po prostu sił. Och! Ktoś teraz pewnie jej powie, że użala się nad sobą, że jest totalnym zerem. Trochę prawdy w tym było, a Sasha nigdy nie ukrywała, że jest słaba. Beznadziejnie słaba. Gdyby mogła cofnęłaby czas, najlepiej do momentu sprzed poznania Caleba. Stanął na jej drodze, a ona dała mu się zaciągnąć do tego pieprzonego akademika. I nie byłoby to niczym dziwnym, gdyby ta znajomość nie miała swojej kontynuacji. A miała. Clayton był facetem, osobą, która sprawiła, że seks, że te wszystkie gesty, które powinny być jej obce, nie były tylko pustymi, cielesnymi doznaniami. Zaczęła czuć, zaczęła się w pewien sposób troszczyć, a nawet cieszyć z jego obecności. Nie pokazywała tego na zewnątrz, ale wystarczył jego głupkowaty uśmiech, aby zrobiło jej się lepiej, lżej. Uzależniała się od niego stopniowo, bardzo powoli i to chyba było najgorsze, momentami bolesne. Prześladował ją w snach, widywała go na ulicach, chociaż wtedy tam go nie było. Wpadała na niego w sklepie, a potem okazywało się, że to ktoś inny.
Kucnęła, nie chcąc musieć patrzeć w jego oczy. Podniosła butelkę, powoli się prostując - nie wypadało przecież spędzić imprezy w tak dziwnej pozycji, a on ani drgnął. Stał nadal. Odstawiła butelkę piwa na stolik i w końcu zdecydowała się skierować spojrzenie niebieskich oczu na niego. Na dłużej. Patrzyła; patrzyła intensywnie, ciesząc oczy każdym fragmentem jego twarzy, sylwetki. Nie dała tego po sobie poznać, nie mogła. Nie mogła jednak też powstrzymać serca, które waliło w klatce piersiowej, niczym oszalałe, próbując wydostać się na zewnątrz.
- Clayton... - mruknęła cicho, nie odwracając wzroku. Skoro zdecydowała się na niego patrzeć, zamierzała wytrwać w tym postanowieniu. Chciała rzucić mu się na szyję i ucałować, chociaż nie było to w jej stylu. W ogóle. Ale zamiast tego stała, odgarniając blond włosy za ucho. I dla niej wszystko dookoła przestało istnieć. Przynajmniej na tę chwilę, kiedy w centrum zainteresowania znalazł się Caleb.
Aha, on się trzyma. Brandi niekoniecznie. Dużo zwaliło się na jej głowę - śmierć Słońca, studia, poronienie, a do tego doszło to cholerne mięknięcie kolan, gdy widziała... Ach, nieważne. Jedno było pewne - Brandi w tym momencie mogłaby usiąść na ziemi i rozbeczeć się jak trzylatek. Ale twardość charakteru nie pozwalała na to, na szczęście.
- Tony Visser, cholera. I jeszcze... Nie, bo za dużo powiem. Ale on nie wie, że poroniłam i że to byłoby jego dziecko. Jakoś... Nie było kiedy i jak powiedzieć...
No tak. Bo jak się nie pieprzyliście, to leżeliście na plaży, to oglądaliście damskie tyłki i komentowaliście je głośno, to kąpaliście się w morzu. Nie miałaś żadnej możliwości mu powiedzieć, Brandi.
Nie rozumiała, czemu mu się tłumaczy. Chciała jakiegoś wsparcia chyba, kogoś, kto powie "hej, Bran, ale wiesz, teraz masz dużo na głowie, to za miesiąc nie będziesz mieć nic". Z tym, że aby ktoś coś takiego rzekł, musiałaby się wyspowiadać ze swoich myśli, a tego Jones za żadne skarby zrobić nie chciała. A na pewno nie Calebowi, który tą swoją zamkniętą postawą sygnalizował jej, że nie wpuści jej do domu i że powinna iść. Ale tak, Bran potrzebowała długiej rozmowy, kilku kieliszków wina... I chyba jajecznicy. Tak, nabrała ochoty na jajecznicę.
Tak, Tone był dla niej za stary, ale jego zachowanie młodego, jego czarujący uśmiech i jego alkohol mógł zdziałać cuda. I dobrze ją podszedł, czyż nie? Uderzył w jej siłę, zaproponował - nie nalegał, nie silił się na seksowność, ot, to była propozycja zupełnie taka, jak "czy chcesz ciastko? Mam jedno i mogę się podzielić". Tak, dokładnie! On jej nie zmuszał, nie zauraczał, on jej zaproponował seks i tym skruszył jej lesbijską postawę i...
Znowu za dużo o nim myśli, kurwa jego mać!
Z górki? Sasha nie sądziła, że cokolwiek w jej życiu będzie szło z górki. Wszystko było pod górę, wszystkim zachciało się kopać pod nią dołki, spychać na samo dno - tam, gdzie powinna się znaleźć.
Był wyjątkowy, a mimo to podobny do wielu. Był kimś normalnym, w porównaniu z zaćpaną Sashą. Był ostoją, kim kto mógł w razie czego postawić ją do pionu.
- Nie mogę ci powiedzieć, gdzie byłam... - zaczęła cicho, przestając zadzierać głowę, przez co wlepiała spojrzenie w jego tors. - Sama dokładnie nie wiem. Nie pamiętam - mówiła jeszcze ciszej, ale mimowolnie zrobiła dwa kroki w jego stronę, stojąc bliżej. Oczywiście, tylko dla ułatwienia komunikacji.
Tak sobie wmawiała, ale w gruncie rzeczy chciała znaleźć się bliżej, chciała się znowu do niego przytulić. Głupia, sentymentalna Sasha. Niepodobna do tej Siemionownej, którą była wobec innych. To jego wina. Nie powinien był pojawiać się w jej życiu. Nie wiedząc, co ma począć z rękoma, zaczęła bawić się materiałem jasnej, jeansowej koszuli, gniotąc go, skręcając i wywijając.
- Byłam tutaj chyba cały czas - wzruszyła wychudzonymi ramionami, ponownie zadzierając głowę ku górze. Czasami stwierdzała, że wolałaby zostać tam, gdzie była i umrzeć, niż użerać się teraz z Nim - z Wybawcą, którego miała serdecznie dość, który wcale nie był tak dobrym człowiekiem, jak myślała.
Nie zależało. Żadnemu z nich nie zależało, nigdy by się przecież do tego nie przyznali. On zbyt dumny i zraniony, tak? A ona? Zbyt zepsuta i zniszczona dla niego. Niewarta.
Rude to wredne, złośliwe, tak? To co się chłopak dziwił, że Lilianne mu śmiechem "prychła" w twarzyczkę, jeszcze zanosząc się tak melodyjnie, perliście. No, po prostu uroczo.
Poza tym, znała Caleba i nie spodziewała się, żeby chłopak uchylał jej swoje serduszko w imię zmartwień i innych obaw, które się tam gnieździły w tym bydlęciu (bo ta cholera to wysoka była!).
- Ja? Ja niewyżyta? - powtórzyła, marszcząc brwi, a potem pokręciła głową z niedowierzania.
Lilianne trochę zajęło. Bo to teraz koleżanka musiała się wyżalić, to przytulić kilkakrotnie chłopca, całując jego czółko, choć ten rwał do piegowatej, coś tam mrucząc, by do nich przyjechała. Ostatecznie jednak skończyło się na telefonicznym zgadaniu i hyc! Już Holmesówna wbiegała po schodkach zgrabnie (niczym antylopa czy tam gazela, o!), by jak najszybciej znaleźć się przy Claytonie. Nie wypadało pozostawiać gościa, prawda?
Weszła do pokoju.
- Napijesz się czegoś? - zapytała, uśmiechając się doń delikatnie, choć i tak po chwili zniknęła, chcąc coś przygotować.
- Wiesz, wątpię, żeby coś się stało, ale nadal nie wiem, czemu masz dość kobiet, no bo coś się musi... Co czytasz? - nie mogła dokończyć, zaczynając od razu pytanie i marszcząc brwi w zastanowieniu i szybkim wmawianiu sobie, że nie czyta tego, czego nie powinien.
I podeszła niemalże od razu, patrząc w te kartki, po które sięgała, jednak długie ramię chłopaka skutecznie jej to uniemożliwiło.
Bo tam niewypełniony zapisek, tu koperta z kliniki onkologicznej; do cholery jasnej, niedobrze!
[ Witam:) Oj tam, oj tam każdemu się zdarza. Pomysł na wątek? Jest, ale nie wiem czy jakiś wybitnie fajny, mianowicie :
1. Mogliby się poznać w klubie, gdzie pracuje Bianca.
2. Bianca z racji, że uwielbia fortepian mogłaby być na jakimś koncercie młodego pianisty.
3. Można byłoby stworzyć jakieś powiązanie między nimi ( nie wiem, jakaś dawna miłość, przyjaciele, czy coś w tym stylu.). Bianca miała za zadanie zrobić artykuł na temat jakiegoś artysty, a jeden z profesorów umówił ją właśnie z nim nic nie mówiąc na temat chłopaka. ]
[ Hej hej, chętny na wątek? :) ]
No tak. Clay myślał, że Brandi jest dziką, nieokiełznaną w łóżku wariatką, a tu psikus. Ona lubiła się bawić powoli, lubiła długie pieszczoty, lubiła i siebie, i partnera-partnerkę doprowadzać do szaleństwa tą cholerną powolnością. Seks z nią to nie było piętnaście minut, to najczęściej była godzina. Ale Caleb tego wiedzieć nie mógł, ich seks wynosił mniej niż dziesięć minut... Rekord Brandi w krótkości stosunku.
Weszła do jego mieszkania, zdjęła buty.
- Tak, ten stary ruchacz - powiedziała Jones. - Żeby było śmieszniej, sypiamy ze sobą regularnie. I chcę mu powiedzieć. Tylko...
No tak, obawiała się, że jak mu powie, on stwierdzi, że nie chce jej znać. A chociaż Brandi była silna, zdecydowana i pewna siebie, nie chciała być zraniona. Zwłaszcza przez Vissera, który przecież tak uroczo się uśmiechał... I co z tego, że był starszy? Co z tego, że zaczynał już siwieć? Brandi chciała się do niego tulić, uprawiać z nim seks i robić mu śniadanie do łóżka. Kurwa.
- Caleb, wszystko mi się miesza - jęknęła jedynie, spoglądając na mężczyznę. - Wódki poproszę.
Mogę pić, bo nie jestem w ciąży, pomyślała Brandi, więc nalej mi tak z pół litra...
To naprawdę nie pasowało do Claytona. On nie pił?! On nie miał wódki w mieszkaniu?! To nawet Brandi posiadała zawsze jakąś na ważniejsze wydarzenia życia! Ech, cholera, a teraz takie było.
- To daj mi cokolwiek innego. Mocną kawę, wino, mocną herbatę, nawet skuszę się na jointa, jeśli takowego posiadasz.
A jasne, Bran piła. Tylko nie tyle, ile Caleb i nie tak często. Alkohol bowiem był dla Jones odskocznią, gdy miała problemy - wystarczył łyczek lub dwa i świat znowu był okej wobec niej, przynajmniej tak działo się w lżejszych trudnych sprawach. Gdy było ciężej, nawet hektolitry nie potrafiła nic zrobić. W tym momencie jednak problem nie był na tyle ciężki, by trzeba było zalewać mordę.
- Nie, nie. Nie zakochałam się, spokojnie - odparła Jones, siląc się na uśmiech. Słabo jej wyszło. - Ja wiem, że to stary, durny ruchacz, przecież nie zakochałabym się w nim. Nie ja, poza tym, wolę kobiety, nie? No i on ma Milę, ma Alice, ma Monic, ma Frances... Gdzieżbym miała się zakochać, Caleb, dobre sobie...
Zaśmiała się, ale znowu jej coś nie wyszło. Westchnęła.
- To jak? Gdzie ta mocna kawa?
Ta cisza, po słowach chłopaka, rozległa się po całej sypialni Lilianne. Ta zaś wyczuwała, jak króciutkie i jasne włoski, niemalże niewidoczne, jeżą się na jej karku, przekazując coraz niżej nieprzyjemny dreszcz jakiegoś przerażenia.
Żeby Holmes się go bała... niesłychane.
I co miała zrobić? Pocałować go w ten lekko zadarty nos? Zwłaszcza po tym, co mówili zanim wyszła czy kopnąć go w krocze, niszczą mu możliwość przedłużenia rodu? To jest trudne pytanie, ale znalazła trzecią opcję.
Zamilkła i usiadła obok, wpatrując się w dłonie chłopaka, jego profil, a później w biurko, stojące naprzeciw łóżka, na którym ówcześnie znajdywały się te papierki.
Czekała aż on wszystko przeczyta, nie chcąc mu przerywać tego wszystkiego, a potem tylko zmarszczyła brwi i spojrzała na niego przepraszająco, wykręcając wargi w podkowę.
- Co? Że mam być świadkiem eutanazji brata, którą postanowił popełnić trzy lata temu? Czy o tym, że przez ostatnie pół roku rzadziej się z kimkolwiek widywałam? - zaczęła rzucać pytaniami, jakby miała pretensje. - O, może to, że sama się obawiam czy czegoś nie mam. - dodała.
Może ten ton głosu wydawał się być taki pretensjonalny, aczkolwiek doszukiwać się można żalu, jakiegoś wyrazu bezradności, bo w końcu Lilka się zmagała i wszystko było ukryte, nikt nie wiedział, a tu nagle jej "zamroczenie" i poszło w drobny mak.
Fuknęła nie (!) pod adresem Caleba, pod nosem i zaczęła gładzić palcami pościel.
Trudno byłoby jej nie czuć się dobrze w jego towarzystwie, skoro robił wszystko, żeby tak było. Musiał czuć się dość źle, w takim razie, bo powszechnie wiadomo, że Sasha uśmiechała się niezwykle rzadko, chociaż to Caleb był wyjątkiem, który ten uśmiech widział najczęściej.
Jego pytania były trudne, wbrew pozorom, bo przecież tak nie brzmiały, ale blondynka nie potrafiła znaleźć na nie rozsądnej odpowiedzi. Nie pamiętała. Nie miała pojęcia, gdzie była i co robiła. Urywki wydarzeń, które czasami powracały, nie należały do najprzyjemniejszych.
- Nie mogłam - odparła cicho, mając cholerną ochotę ulotnić się z tego miejsca. Musiała stąd wyjść. Zrobiło jej się gorąco, była dziwnie zagubiona. Chciała mu wytłumaczyć, opowiedzieć wszystko, ale problem polegał na tym, że właściwie nie miała czego mu tłumaczyć. - Nie miałam jak, Caleb - dodała, nie chcąc by wyszło na to, że nie chciała się do niego odezwać. - Ja... Zgubiłam się. Nie wiedziałam, gdzie jestem, co się w okół mnie dzieje. Było tam wielu takich, jak ja - zacisnęła drobną dłoń w pięść, mając cichą nadzieję, że tej odrobiny się domyśli, że nie będzie musiała na głos przyznawać się do tego, że ćpała na umór. I chlała.
[literówki, wiem. bo już mi leń nie pozwolił czytać drugi raz karty.
pomysł... drepta mi po głowie coś z filharmonią, że komuś się zachciało Szekspira na operę przerabiać albo coś...?
późno jest, muszę pomyśleć, jeśli ta myśl jest niewystarczająca.]
Nie zniknie. Przynajmniej nie z własnej woli, bo znikać nie chciała. Nie teraz, kiedy znowu spotkała Claytona. Myślała o nim dość często, chociaż właściwszym określeniem tego dziwnego stanu byłoby: Clayton wdzierał się do jej głowy i swoją osobą gwałcił jej myśli.
Potaknęła głową, bo opuszczenie tego pomieszczenia było dość dobrym pomysłem. Zrobiła coś, czego normalnie by nie zrobiła... Ujęła delikatnie jego dłoń w swoje palce i ruszyła do przodu. Teraz, kiedy był blisko, nie chciała go zgubić w tłumie napalonych nastolatek, które korzystając ze sposobności, mogłyby się na niego rzucić. A ona chciała tylko z nim porozmawiać... Prawda?
Wyszła z zatłoczonego mieszkania, impreza przeniosła się też częściowo na korytarz, gdzie leżeli już schlany na umór i zarzygani imprezowicze. Nie było to śmieszne, Sasha sama znajdowała się w takim stanie, ostatnio dość często, dlatego przekroczyła kałużę wymiocin i znalazła się na schodach, na których było już więcej luzu. Nadal trzymając jego rękę, znalazła się na świeżym powietrzu. Dość chłodnym. Mimo tego, że sierpień niedawno się rozpoczął, noce były iście jesienne, ale nie dała po sobie poznać, że może być jej zimno, bo przecież jeansowa kurteczka nie dawała zbyt wiele ciepła. Stojąc na chodniku, odwróciła się w jego stronę, luzując swój niezbyt silny uścisk i puszczając dłoń Claytona.
No i to ich łączyły. Te kurewskie wypadki. Niekoniecznie jej się to podobało. Ale co mogła zrobić?
A, racja, zamknąć się w swoim pokoju, ukryć głowę pod kołdrą i leżeć najebana wódą i antydepresantami. Coraz bardziej zaczęło to do niej przemawiać. Kurwa.
Podniosła się dosyć ociężale, co przecież kłóciło się z jej wagą - i ruszyła do kuchni, skąd przyniosła dwa kieliszki, sok pomarańczowy i wspomniany trunek.
- Mam wrażenie, że w Polsce mocna głowa jest zaprogramowana genetycznie - stwierdziła, siadając na łóżku. Tak o, przyszło jej to do głowy i chyba coś musiało w tym być.
- Dawniej przyjaźniłam się z pewną Zośką, która po liceum wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Jak pierwszy raz poszła tam na sylwestra, to wszyscy byli pijani, a ona siedziała i zastanawiała się, czy to ona tyle wytrzymuje, czy mają tam tak słabą wódkę. Przepijała wszystkich.
[Och! Ach! Ale to prawda - ona jest nieziemska i nigdy nie miała miejsca, i pomysłu, żeby ją wykorzystać ;D A teraz jest <3]
{Masz maila ;) I swoją drogą... Oooodpisz ;P}
[To tak na początek, może by wątek zacząć? :)]
[Jest homo, bo jej ałoterczka chce się w tej dziedzinie wyżyć ;D Mwah. Pomysły? Hm, jako że Flore zwalcza przestępczość kryminalną, to może Caleb się przez przypadek w coś wplącze? Będzie gdzieś w złym miejscu i o złej godzinie? ;)]
{Spoko. Napisałam ci na maila, na którym masz Claya, wiadomość.}
[Dla mnie 5 zdań w wątku to nawet nie minimum, więc nie masz się o co martwić. Cassie zawsze chciała nauczyć się na czymś grać. Może jej w tym pomożesz? ;>]
[wyobraziłam to sobie i się chichram ;D
muszę chwilkę pomyśleć i sobie to w głowie ułożyć.]
[u mnie "pomyśleć" oznacza "ułożyć sobie w głowie treść". a potem siąść i napisać.]
To był głupi pomysł. Bardzo głupi. Ten pub na dole pod domem był bezpieczny. Miała pewność, że na pewno trafi z niego do swojego mieszkania, w jakimkolwiek stanie by nie była. Zresztą, zawsze kończyła w normalnym, całkowicie na trzeźwo.
Wybranie innego miejsca na spędzenie tego wieczoru nie było więc mądrym posunięciem. Miała taki dziwny nastrój. Jakby melancholijny. Dręczyły ja jakieś dziwaczne myśli i za wszelką cenę chciała się ich pozbyć. No, może nie tyle pozbyć, co po prostu zagłuszyć, bo i tak wiedziała, że rano zajmie się czymś całkowicie innym i już do nich nie wróci. Wstępnie nie planowała niczego wielkiego, rzadko kiedy w ogóle cokolwiek planowała, ale ten chłopak, co jej polewał, robił to w taki sposób, ze ni w cholerę nie można było mu odmówić. I miał przy tym nadzwyczaj mocną głowę. Piła wiec kieliszek za kieliszkiem, a skutki odczuwała dopiero teraz, stojąc na chodniku i nie wiedząc, w którą stronę się ruszyć, aby w ogóle dojść do domu, do tego swojego łóżeczka... Choć tak naprawdę nie zdawała sobie jeszcze z tego sprawy, najprawdopodobniej dopiero rano wszystko do niej dotrze. Póki co tylko stała, czy tak właściwie chwiała się, wiedząc, że nawet jeśli zrobi krok, to niespecjalnie jej to wyjdzie, bo nogi jakoś tak same się plątały... Wszystko wokół zresztą wirowało.
Wirowało nawet sekundę później, kiedy już siedziała na krawężniku, nawet w tej pozycji ledwo utrzymując pion. Dobrze, że przynajmniej nie zaczęła jeszcze śpiewać, bo w obecnym stanie mogłaby zacząć robić wszystko, nawet najgłupsze i najbardziej absurdalne rzeczy. Kiwała się tylko w przód i w tył, aż w końcu przechyliła do tyłu, po prostu kładąc na chodniku.
Droga do domu jeszcze nigdy nie była tak skomplikowana i trudna...
{Nic się nie stało. Znam ten stan ;D A i u mnie pewnie szału nie będzie}
Gwałcić? Jakby spojrzeć na to od strony Sashy... Z pewnością nie byłby to gwałt, bo Siemionow nie miałaby oporów, żadnych oporów, aby znowu zbliżyć się do Caleba. Ona powinna odejść, zdawała sobie z tego sprawę. Powinna odejść, dać mu spokój, nie nękać go swoją osobą i problemami, ale czasami odnosiła śmieszne wrażenie, że tylko Clayton jest tym, który może jej pomóc. To przecież przy nim uśmiechała się najczęściej i zachowywała się bardziej jak człowiek. Ona aktorką była niezłą, a jak, ale nie dzisiaj i nie w obliczu Caleba. Nie mogła mu przekazać wszystkiego słowami, musiała mu to pokazać, prawda? Nie chciała puszczać jego dłoni, ale mógłby sobie coś pomyśleć, gdyby trzymała ją zbyt długo i bez powodu, czyż nie?
Nie zdążyła odpowiedzieć, kiedy miękki materiał bluzy Claytona znalazł się na jej wychudzonych ramionach. Zadarła głowę ku górze, spoglądając na niego w milczeniu. Myślała, że umrze, kiedy usłyszała, że tęsknił. Właściwie to... Gdzieś tam miała skrytą nadzieję, że w końcu to zrobi, że ona nie będzie musiała robić tego pierwsza. Przecież to ona zniknęła i go zostawiła, nie odwrotnie.
- W przyjacielskim... Ta... - mruknęła tylko cicho. - Zmarzniesz, przyjacielu - zauważyła jeszcze ciszej i nie czekając na nic, przysunęła się do niego, obejmując go ramionami w pasie. Zbyt wiele ciepła mu nie mogła dać, ale zawsze miała jakiś pretekst, aby się do niego przytulić, prawda?
- Ja też tęskniłam, Clayton - dodała, opierając policzek na jego torsie i westchnęła przy tym, nie potrafiąc powstrzymać lekkiego uśmieszku, który wpłynął na jej usta. Dlaczego przy nim wszystko wydawało się łatwiejsze? To było dziwne i głupie, ale Sasha to lubiła. Claytona też lubiła, co nie?
{I jak się tutaj w nim nie zakochać <3}
Rozum? Matko, Sasha już dawno tego starego, zaćpanego zgreda nie słuchała, bo to przecież on jej nie ustrzegł przed bagnem, w które weszła. Nie podpowiadał, nie mówił nic. Serce też milczało. Popierdoleni doradcy. Działała sama, kierując się własną naiwnością i tym, co było na wyciągnięcie ręki. Dragi za darmo? Czemu nie, pójdę. A jeśli nie wrócę? Trudno, nikt nie będzie płakał.
Tak myślała, ale wystarczyło jej zapaść się pod ziemię na pół roku, aby zrozumieć po fakcie, że źle zrobiła. A teraz? Uzależniona od prochów i Wybawiciela, który zrobił z niej kurwę na zawołanie. Można i tak, ale jedno było pewne - Sasha potrzebowała pomocy i teraz wiedziała do kogo się po nią udać.
Obydwoje byli skryci, a Sasha była chyba w tym mistrzem, może dlatego z łatwością było jej się dostać do Claytona, nawet jeśli nie robiła tego specjalnie? A kto wiedział, jak to było? Ona sama nie miała pojęcia, w którym momencie zaczęło zależeć jej na tym popierniczym Brytolu. Ale stało się i było to silniejsze od niej.
Zadarła głowę ku górze, tym razem podbródkiem dotykając jego torsu. Trzymał ją na tyle blisko siebie, że naprawdę nie miała większego pola do manewru. Zacisnęła dłonie na jego koszulce, czując jak te zaczynają drżeć.
- Nie możesz mi pozwolić, zostawić kumpla... - odpowiedziała cicho. Gdyby została pozbawiona samej sobie, mogłaby w pewnym momencie znowu nie wrócić. On musiał być i tyle. - Bo nie chcę go zostawiać - mruknęła jeszcze ciszej. O tak, w takim mruczenie Sasha też była mistrzem.
- Bo moim zdaniem, alkohol pogarsza sprawę jeszcze bardziej! - Krzyknęła za nim, gdy ten skierował się do kuchni. - Moim sposobem jesteś chyba ty... - mruknęła natomiast pod nosem, tak cicho, że przez odległość jaka ich dzieliła, Caleb na pewno nie był w stanie tego usłyszeć.
Gdy się tam krzątał chwilę, postanowiła podnieść się z kanapy i do niego dołączyć. Stanęła w progu kuchni obserwując każde posunięcie chłopaka. Ten w pewnym momencie zrobił się jakiś taki smutny. Fleur zdążyła poznać to spojrzenie i sama jakby na chwile zamarła, chcąc przetrwać ten moment gdy najgorsze myśli staną się realne i te kilka słów dobiegną do jej uszu.
Kochała Kolesia. Świetnie pamięta jak ich znajomość rozpoczęła się w jej sypialni. Nie wiadomo skąd się wziął, a został i utkwił w jej pamięci doskonale. Być może właśnie to sprawiło, że po jej zaróżowionych policzkach spłynęło kilka kolejnych, słonych łez.
- Ale.. jak.. jak to? - wyszlochała robiąc kilka kroków w stronę Caleba. Chciała się do niego ponownie przytulić, bo mimo, iż sam chłopak przez pięć miesięcy mógł się oswoić z myślą straty Kolesia, to teraz musiał to odświeżyć i to na pewno nie było przyjemnym uczuciem. Dodatkowo jej samej zrobiło się strasznie przykro. A niech tam! Szybkim ruchem, tak, że nie zdążył jakkolwiek zareagować, wtuliła się w niego, obejmując go ciasno w pasie, czoło natomiast oparła na jego torsie.
- To takie niesprawiedliwe... Tak mi przykro... - Mówiła półszeptem.
- Ale mocno - zastrzegła, potakując przy tym lekko głową. Oczywiście w odpowiedzi na jego pytanie. Była głodna, jak cholera, ale wcale nie chodziło jej o B-Smarta z KFC czy inne cuda. Potrzebowała tej małej, pierdolonej tabletki, którą miała w torebce przerzuconej przez ramię. Nie chciała go okłamywać i wciskać mu kit, że w przezroczystym woreczku nosi tabletki na ból głowy, ale nie chciała też mówić mu prawdy. Gdyby wiedział w jakim bagnie siedzi, prawdopodobnie by się od niej odsunął. Tak czuła. Była wrakiem i naprawdę na niego nie zasługiwała, a mimo to, uparcie przy nim stała, próbując się wziąć w garść, układając w głowie plan, który pomoże jej stanąć na nogi, nie zawodząc przy tym Claytona.
Odsunęła się od niego i ubrała porządniej tę jego wielką bluzę, powoli, jednym ramieniem obejmując go w pasie. Naprawdę nie chciała, żeby tutaj zamarzł. Z resztą, zaciskając na czymś palce, opanowywała nieznośne drżenie rąk.
- Niedaleko coś jest, jakiś McDonalds czy... - urwała, bo nie było sensu kończyć wypowiedzi, skoro znad niskich dachów, niezbyt wysokich kamieniczek, wystawał wysoki banner tej o to pseudorestauracji. Uśmiechnęła się blado, zerkając na niego. Cholerne dobrze było, że był.
Brandi rzadko paliła. Papierosy rzuciła zaraz po zniknięciu Słońca, trawę trochę wcześniej, chociaż nigdy nie przepadała za nią jakoś specjalnie. Ale teraz potrzebowała się zaciągnąć czymkolwiek. Nawet, jeśli byłyby to suche wrzosy zwinięte w papier toaletowy.
- Mila jest we mnie zakochana?
Cholera, teraz to do niej dotarło - fakt, że ta blondynka, która przecież jeszcze niedawno traktowała ja jak śmiecia, nagle pragnęła z nią sypiać. To zaproszenie na wakacje. Te wspólne obiadki, wypytywanie o głupie rzeczy, o proste rzeczy, o to, co dyktowało miłość Jones. Te ogromne próby po seksie, by Brandi traktowała ją czule, te stwierdzenia, że Tone nigdy się nie zmieni... I chociaż Jones zrobiło się na początku przykro - bo Mila od początku była na przegranej pozycji - to potem poczuła złość. Rozpowiada innym, a jej samej nic nie powie? Jeszcze myśli, że może oczerniać Vissera, może mówić o nim takie kretyństwa, żeby tylko nie przerwać seksu? Cholera jasna by ją wzięła!
- Nieważne. Nie rozumiesz. Byłam z Tońkiem na wakacjach. Tam było nam... po prostu inaczej. On nie miał kochanek, ja byłam tylko z nim, chodziliśmy po plaży za rękę, zasypialiśmy w jednym łóżku i tak się budziliśmy, jedliśmy razem, oglądaliśmy wszystko razem, w ogóle... Patrzył na mnie tak jakoś inaczej. Nie wiem, może było mu niedobrze, ale patrzył z taką... nie wiem. Byłam jedyna przez dwa tygodnie. To było wspaniałe, Caleb.
Westchnęła i zaciągnęła się.
- Ale może masz rację. Zakocha się we mnie, jak przerucha cały Amsterdam. Który jesteś w kolejce?
Nie, Bran nie robiła z miłości dramy. Dla niej bowiem wielka miłość nie była priorytetem. Jeśli jej nie pokocha - trudno, trochę pocierpi, zerwie z nim kontakty na miesiąc, a potem znowu będzie okej. I po sprawie.
Faktycznie... Lilianne źle postąpiła nic nie mówiąc Calebowi, który - bądź co bądź - był jej przyjacielem, nawet jeśli granica tej przyjaźni chwilowo była starta ze sobą na pograniczu kochanków. Tylko że jednej nocy. Miała pojęcie, że wypadałoby mu powiedzieć coś więcej, bo przecież on sam znał jej brata, który to zawsze tryskał energią i jakimkolwiek wigorem. Pewnie mógł go spotkać kilka razy na ulicach Amsterdamu, jak się szlaja z plecakiem i papierosem wetkniętym za ucho. Na ogół znał jej rodziców, co szło także i w drugą stronę, jak to kilkakrotnie ich rodzicielki się spotkały, a potem jedna odwoziła dziecko drugiej, bo było po drodze. Wygoda, prawda?
Nie mówiła jemu nic na ten temat, jakby była pewna tego, że chłopak nigdy się nie dowie. Ach, ona naiwna swoim myślom i zapewnieniom, czegoś takiego do tego łba nie dopuszczała. Bo i po co?
Sama nie miała teraz pojęcia, od czego powinna zacząć, co jest istotne.
Oparła jedynie głowę o ramię chłopaka, splatając swoje dłonie na kolanie, które podciągnęła do klatki piersiowej.
- Dużo tego jest. - westchnęła, wymawiając te słowa przyciszonym głosem, jakoby była w obawie, że ktoś niepowołany usłyszy.
- Charlie już siedzi tutaj pięć czy sześć lat. - zaczęła jakoś tak nieskładnie, jakby to miało się stać życiorysem jej brata. Nudnym, długiem, usypiającym - Wiesz, perspektywa studiowania w Holandii medycyny była dla niego czymś ponad wszystkim, więc wyjechał, kiedy tylko było możliwe. Wszystko szło mu bardzo dobrze, tylko coraz więcej słabł, odczuwał ciągłe zmęczenie. - ciągnęła dalej, w ogóle nie spoglądając na chłopaka, jakby odczuwała wstyd tym wszystkim, taką kiepską tajemnicą - W końcu raz zemdlał, że trudno było go wybudzić. Trafił do szpitala, tam zrobili badania i po jakimś tygodniu się dowiedział, że ma już poważne stadium białaczki, gdzie to, jak lekarz... powiedział, trudno będzie ze szpikiem kostnym, by mu w czymkolwiek pomogło, choć nie zaprzeczał temu, że można go wyleczyć i spróbować. - dodała, w końcu obdarzając chłopaka jakimś smutnawym spojrzeniem.
Teraz potrzebowała przyjaciela. Nie musiał się nawet odzywać. Ba, jakby coś chciał palnąć, że wszystko będzie dobrze, to po prostu wyszedłby z jej mieszkania bez zębów.
[podoba mi się nowy clayton :D]
Zanim mu odpowiedziała po prostu stuknęła jego kieliszek swoim i wchłonęła całą jego zawartość, przepijając sokiem prosto z butelki. A chuj. No chyba nie będzie się bał jej bakterii, co?
Dopiero potem wzruszyła ramionami i tylko na chwilę zamyśliła się.
- Prawdopodobnie oddam się teraz alkoholowi i bezmyślnemu seksu z kim popadnie - powiedziała całkiem szczerze. To był jej pomysł na problemy, nawet pomagał. Jeszcze jak się podrzuci do tego prochy, będzie się czuła całkiem nieźle. Ale to pozostawiła sama dla siebie.
- To w sumie nawet nie taka mroczna perspektywa. Może nawet będzie więcej chętnych, od tego żarcia urosły mi trochę cycki. Ale i biodra - skrzywiła się nieznacznie łapiąc się za swoje wystające kości miedniczne. Tylko ona wyczuwała tutaj dodatkowe centymetry. Bardzo ją bolały, a z drugiej strony - cholera, cieszyły. Bo Brandi chciała, żeby Mila była grubsza. No, "pełniejsza".
{Ciii... Chociaż w sumie... W KFC mają lepsze żarcie! :D}
Gdyby się odsunął, nie miałaby tego za złe. Nie mogła móc mieć tego za złe komuś, kogo sama zostawiła, może nie z własnej woli, ale jednak. Zostawiła kogoś takiego, jak Clayton, a każdy przecież wiedział, że każda dziewczyna chciałaby mieć go na wyłączność. Bo czy tak nie było? Przystojny muzyk wiecznie zarażający swoim uśmiechem. Potrafił zainfekować tym nawet Sashę, co na początku ich znajomości było czymś... nieprawdopodobnym.
Kiedy zerkała na niego kątem oka, również nie mogła uwierzyć w to, że on tu jest, że nie wyzwał ją od ścierw, szmat i kurw, i nie kazał jej spierdalać. Nie chciała go teraz wypuszczać. Był jej kolejnym nałogiem, chociaż na głos do tego nigdy by się nie przyznała. Nie teraz. Jego uśmiech wzbudzał u niej dziwne ciepło. Ciepło, którego nie potrafiła zidentyfikować. Jakąś dziwną czułość i troskę, a to dziwne, bo takie odruchy Sasha miała tylko wobec brata bliźniaka, z którym ostatnio kontaktu nie miała. Nic dziwnego, że blady uśmieszek majaczył się na jej ustach przez całą drogę do tej pseudorestauracji.
- Nie studiuję - odpowiedziała cicho, bawiąc się jedną z frytek, uparcie spoglądając w swoją tackę. - To nie dla mnie... - urwała, chcąc dodać, że ćpun dobrym studentem nigdy nie będzie, ale nie powiedziała. Podniosła głowę i spojrzała na niego. Nie usiadła naprzeciwko, bo było to zwyczajnie niewygodnie, a zaraz obok, więc kiedy zobaczyła trochę sosu w kąciku jego ust, a nawet na policzku, nie mogła powstrzymać uśmiechu. Jakby nie Sasha siedziała teraz przy Claytonie.
- Ubrudziłeś się - zauważyła i sięgnęła po papierową chusteczkę, rozkładając ją i wyciągając w stronę chłopaka. Ale zamiast mu ją podać, delikatnie wytarła ubrudzone miejsce. Naprawdę, to nie była Sasha. Fakt, ręka drżała jej niemiłosiernie, a ona sama wyglądała dość dziwnie, jakby nieco pobladła i w ogóle. Ale tylko dla niego ignorowała to wszystko i nie sięgnęła jeszcze do torebki. Wiedziała, że długo nie wytrzyma i wybuchnie, powie coś, czego nie będzie chciała i tym podobne.
Może powinien na nią zacząć naciskać. Ona sama była dość bezradna, dość niepewna. Potrzebowała jego nacisków. Zdecydowanie.
[Sam Way! Uuu <3 Szkoda, że Flore jest lesbą... A właśnie... No, o takie coś mi chodziło. Pewnie mam zacząć?]
{Kawa to tylko w McDonaldzie, jeśli o fast foody idzie ;D To ja ci polecam B-Smarta z miniwrapem <3}
Sasha nigdy nie pomyślała, że seks z Calebem może być prośbą o chodzenie. Było to dla niej durne. Przespali się ze sobą, bo oboje byli pijani i mieli na to ochotę. On spodobał się jej pod względem fizycznym, dlaczego więc miałaby sobie odmówić takiej przyjemności? Zwłaszcza, że seks z Calebem był naprawdę zajebisty? Z resztą, przy nim wszystko było zajebiste, nawet hamburger z McDonalds, nawet głupie pierdolenie o niczym. Dlaczego tak trudno było jej się przyznać na głos do tego, że coś do niego czuje? I nie jest to fatalne zauroczenie, jakaś chwilowa miłostka. Bo on tego nie zrobił. A ona bała się odtrącenia, chociaż właśnie teraz Clayton uświadamiał ją w tym, że jej nie odrzuci.
Nie zwracała uwagi na spojrzenia jakie posyłała im banda studenciaków. Niech patrzą, za to jeszcze nikt nikogo nie zabił, chyba. Sypiała z innymi i nigdy tego nie ukrywała, ale ostatnio ograniczała się do swojego Wybawiciela, raczej tylko do niego. Przypadkowy seks z przypadkowym kolesiem nie był już czymś, co jej się spodobało. Wiele razy narażała w ten sposób swoje zdrowie i życie, a teraz? Teraz Sasha próbowała wyjść na prostą.
Uniosła lekko brew, nie bardzo wiedząc, jak odpowiedzieć na jego pytanie. Odwinęła swojego hamburgera i wgryzła się w bułkę, starając się przy tym nie ubrudzić.
- Odwyk - przyznała po chwili. Tak, właśnie. Coraz częściej o tym myślała, bo próbowała nie brać, ale to momentami było silniejsze. Nie miała pieniędzy na to, żeby wylądować w klinice. Musiałaby polecieć do Londynu i spotkać się z ojcem, a tego zrobić nie mogła. - Nie mam raczej innego wyboru - dodała już nieco głośniej, unikając patrzenia na niego. No i proszę. Cała prawda wyszła na jaw. Wystarczyło to jedno słowo, aby Clay mógł się połapać w jej sytuacji. Nie chciała ćpać i chciała jednocześnie. Organizm wykłócał się z nowymi myślami. Chciała być normalną, może nieco zamkniętą w sobie, ale zdrową kobietą.
[Mógłby przypadkiem usłyszeć moją okropną grę i zaproponować pomoc :)]
[To oczywiste, że for money :D Tylko nie mam pomysłu jakby mogła na niego wpaść lub dowiedzieć się, że gra :)]
Nie mógł sobie pluć w brodę przez to, jak się zachowywał w jej towarzystwie, ponieważ Lilianne również umiejętnie ukrywała swoje problemy.
Mógł jedynie zauważyć, że rzadko kiedy poruszała coś, co tyczyło się jej brata i rodziców. Jakby nigdy o nich nie słyszała.
Nie mówiła mu o jakichkolwiek problemach, o niczym, jakby się obawiała, że zaraz Clay mlaśnie, westchnie i stwierdzi, by skończyła, bo on usypia.
- Nie wiem, czy dam sobie z tym radę, Caleb. - westchnęła, znowu robiąc ze swych ust podkowę, bo wcześniej zdążyły błysnąć lekkim, jednak pełnym powątpiewania uśmiechem, gdy ucałował jej czoło - Ten jełop sobie zażyczył eutanazji, gdy będzie się czuł gorzej. Ja już o tym wiem od trzech lat, więc cały czas to w sobie kryłam. Najlepsze jest, że rodzice dowiedzieli się rok później - zaśmiała się nerwowo, powstrzymując od jakichkolwiek łez, dlatego też mocniej wtuliła się w chłopaka. - Sama przed nimi to kryłam, a Charles sobie zażyczył, bym siedziała przy nim w ostatnich chwilach, więc... nie wiem, czy to będzie takie dobre.
Już nie zważała na to czy się powtarza, czy nie. Miała po prostu to w zadku, o! Dokładnie tam, gdzie słońce nie dochodzi!
{Znam ten ból, ale na szczęście do większego miasta niedaleko ;D I kebaby u nas też rządzą}
Nie, nie, nie - ostatnim co zrobiłaby Sasha, to odrzucenie Claytona. Matko, musiałaby być doszczętnie popierdolona, gdyby to zrobiła. Teraz, kiedy go już miała, nie tyle co w garście, ale dla siebie... Tak jej się wydawało. Wydawało jej się, że może z nim być, że może spędzić z nim tak dużo czasu, ile tylko będzie chciał. I będzie dla niego. Jeśli sobie zażyczy wyjedzie nawet z nim na koniec świata, przestanie odzywać się do innych ludzi, zacznie nawet robić na drutach, jeśli tego będzie chciał! To nie było zdrowe, ale kto powiedział, że miłość jest zdrowa? To wszystko było popieprzone. Wmawiała sobie, że go nie kocha.
To było trudne słowo. Słowo, które mogło wszystko zaprzepaścić, ale mogło też sprawić, że wszystko będzie lepsze, wyraźniejsze i pewniejsze.
Przy nim była innym człowiekiem. Myślącym bardziej optymistycznie, częściej się uśmiechającym, bardziej łagodnym, ale również bardziej podatnym na zranienia. Z tym, że zranić mógł ją tylko Caleb.
Nie uciekł, nie zaczął kląć. Znowu ją zaskoczył. Uśmiechnęła się blado, siadając bardziej na skraju swojego krzesła i nachyliła się w jego stronę, łapiąc za materiał koszulki, aby przyciągnąć go do siebie. Musnęła ustami jego policzek, opierając po chwili w tym miejscu swoje czoło, ale tylko na moment.
- Dziękuję. Naprawdę - uśmiechnęła się, przymykając powieki. Nie poznawała siebie. Ale nie mogła powstrzymać się przed tym, aby go pocałować. Oczywiście, miała inne zamiary, ale w ostatniej chwili zmusiła się do tego, aby musnąć jego policzek, a nie usta. Przecież... Mógłby jakoś... Mógłby tego nie odwzajemnić.
Rzeczywiście był popaprany skoro ktoś taki jak Sasha, był uosobieniem ideału. Ale i ona się cieszyła, że wróciła, że wpadła na niego podczas tej nudnej imprezy, która miała być, jak każda inna. Ale przy Claytonie nigdy nic nie było takie same, nie mogło być. Bo, kiedy ma się tak cudownego faceta, jak on, wszystko jest lepsze... Miała go? Może i nie, może nie była do tego przekonana, ale chciała go mieć, chciała, żeby był tylko jej. Nikogo innego. Skłonna była oddać mu całą siebie, ale tylko wtedy, jeśli w zamian dostanie to samo.
Gdyby te wszystkie myśli zostały wypowiedziane, obydwoje, prawdopodobnie, zdaliby sobie sprawę, że jeszcze trochę i nie będą mogli bez siebie żyć. Tęskniła za nim, a teraz dziwna ulga zagościła w jej sercu, ale czaił się też tam strach. Chciała być tylko jego, ale wiedziała, że to będzie trudne. W tym momencie, do tej słodkiej sielanki wkradała się osoba trzecia, ale z nią Sasha musiała poradzić sobie sama.
Skończyła jeść, zadzierając lekko głowę, aby na niego spojrzeć, kiedy odgarniał jej jasne włosy. Wargi rozciągnęły się w delikatnym uśmiechu, a niebieskie oczy błysnęły radośnie.
- Dziękuję, że czekałeś - odparła całkiem szczerze. Gdyby nie to, nie miałaby do czego wracać. Nie miałaby czego szukać w normalnym życiu. - Idziemy? - spytała, odsuwając od siebie tackę, na której miała swój zestaw. Uśmiech nie znikał z jej ust. Nic dziwnego, naprawdę. Wstała z krzesła i poprawiła bluzę Caleba na swoich ramionach, spoglądając na niego. - Nie jest ci zimno? - kolejne pytanie. Noce bywały chłodne, a on oddał jej swoje wierzchnie odzienie. Nie chciała, żeby marznął, ale musieli w końcu stąd wyjść. Ba, chciała się do niego przytulić, pocałować go, ale uznała, że to lokum się do tego nie nadaje.
- Nie, nie zauważyłam. Znaczy, były sygnały, ale uznałam, że po prostu tak się zachowuje, bo jestem jedyną lesbą w jej życiu, wiesz... Jak się zakochujesz to chyba nie sypiasz z innymi i nie mówisz o tym wprost, nie? Jeżu, my nawet kiedyś wznosiłyśmy toast za penisa Tońka, rozmawiałyśmy o tym, że potrafi zadowolić kobietę... Myślisz, że jak mi mówiła, że dalej z nim sypia, to mogłam inaczej pomyśleć?
Faktem było to, że Brandi była... mało empatyczną osobą. Ona nie zauważała ludzkich emocji tak dobrze, jak niektórzy. Tak, była na to ślepa, wobec czego rzadko ukrywała swoje uczucie względem kogoś - mając nadzieję, że gdy druga osoba coś poczuje, najzwyczajniej się zrewanżuje. Nie dawała nadziei, mówiła prosto z mostu. Może gdyby Mili powiedziała, że nie ma szans, może... Ale co to za miłość z seksem z innymi ludźmi?
- Nie nabijaj się ze mnie, Clayton, pewnie sam zaczniesz to robić, jak jakaś dziewczyna przewróci Ci w głowie. Ja po prostu... To zabawne, wiesz? Nie, nie. To chore. Zakochałam się w ruchaczu, w totalnym dnie. To tak, jakbym zakochała się w Tobie. Wolisz pieprzyć każdą niż mieć jedną. On jest taki sam.
Zawsze czuła się pewnie, jeśli chodziło o jej uczucia. Mówiła, co myśli, mówiła, co czuje, nie dbała o to, co ktoś powie na to. Zdarzało się, że ktoś ją wyśmiewał, jasne, ale to był margines, więc nie przejmowała się. Ale teraz... Nagle zrozumiała, że szans nie ma, a jeśli - to są bardzo małe. Może rzeczywiście Tone taki był, bo byli w obcym miejscu? Może tak naprawdę wcale nie tulił jej z czułości, a dlatego, że nie miał nic innego do roboty?
[Bardziej prawdopodobny byłby motyw z uniwerkiem, bo Cassie w nim mieszka ;)]
[Postaram się, ale teraz nie dam rady ;)]
[coś nowego?]
Prześlij komentarz