LISTA POSTÓW

piątek, 20 lipca 2012

Anima vilis


L I L I A N N E   H O L M E S

14 maj, 1989. Londyńskie ulice spowite mrokiem ulicznych latarni, skrywały w sobie setki tajemnic oraz wydarzeń. Ludzie chowający się w zaułkach, rodziny przystępujące do snu, czy nastolatkowie wymykający się ze swoich pokoi po żelaznych balkonach i schodach, zmierzały ku wolności. Inne małżeństwo zbyt zajęte było witaniem drugiego i ostatniego dziecka państwa Holmes, których nazwisko kojarzone było z detektywem. Anne oraz Joseph szczęśliwie powitali swoją córeczkę, tak samo uprzedzając ich pierworodnego, Charliego o obowiązku pilnowania młodszej siostry, co od razu w chłopcu wzbudziło wymagane przez rodziców, poczucie odpowiedzialności. Z każdym rokiem dziewczynka dorastała w barwnym dzieciństwie przepełnionym zabawą, dziecięcą radością oraz beztroską i ryku, godnym syreny policyjnej. Później nadszedł bunt młodzieńczy, który nie wydawał się tak groźny, jak inni uprzedzali. Dziewczyna zakończyła szkołę średnią z wynikami ponad przeciętną, a później kotłowała się w niewiedzy, co robić dalej.

I'm the fury in your head.
I'm the fury in your bed.

Do Amsterdamu przybyła około trzech lat temu, na początku pomieszkując u brata, który z domu wyprowadził się znacznie szybciej, chcąc wyuczyć się medycyny na Uniwersytecie. Także jego wyprowadzka motywowana była ostrą kłótnią z ojcem, co po kilku oschłych tygodniach poszło w istną niepamięć. Później gościła u ciotki, siostry ojca, a ta pozostawiła dziewczynie jedno z mieszkań w kamienicy, na ostatnim piętrze, dzięki czemu Lily miała możliwość wyjścia w dowolnej chwili na dach, gdzie to jedno z miejsc było przeznaczone do samego wypatrywania ludzi przechodzących koło rzeki. Ze względu na dużą powierzchnię mieszkania, dziewczyna dzieli je ze swoim współlokatorem, Frankiem Lawlerem. Korzystając z przywileju własnego mieszkania, umieszczonego nad rzeką, dziewczyna potrafi przesiedzieć dobrych kilka godzin w łóżku, wczytując się w jakieś lektury oraz wsłuchując się w swawolną muzykę, zagłuszającą dzwonki i pukanie do drzwi sąsiadów. Spaceruje, gdzieś w kawiarniach przesiaduje, zasmakowując wspaniałej latte i śledząc uważnie czarne literki układające się w ciąg treści jakiejś książki lub będące wyświetlonymi na ekranie monitora niewielkiego laptopa, przemknie do jednego z coffee shopów, a potem jeszcze usiądzie na moście i będzie siedziała w najlepsze. Jeszcze często siedzi w warsztacie samochodowym brata, rozbestwiając się nad swoim ulubieńcem na czterech kołach oraz drugim, na czterech łapach. I słychać można grę na fortepianie lub elektrycznych skrzypcach, a później ujrzeć z samego rana biegnącą po holenderskich ulicach ze słuchawkami na uszach. 
Trudno sprecyzować, co właściwie dziewczyna robi. Na ogół jest studentką dziennikarstwa, choć można ją zobaczyć pracującą na pół etatu w sklepie muzycznym lub - co być może ma szanse na dłuższy staż - w sklepie z męską odzieżą. Jeszcze gdzieś, w co drugi weekend biega za ladą barową, tworząc kolejne trunki alkoholowe. Nie ma wielkiej potrzeby pracowania, ponieważ Lily potrafi ładnie człowieka oskubać z pieniędzy. Nie jest to zbyt ważne, jakim sposobem to robi, bo mało kto wie, co ona potrafi.  Zawsze się znajdzie sposób – co robić, żeby się nie narobić? W takiej kwestii to nawet można stwierdzić, że Holmes ma złoty medal. Nawet w planach miała zakończenie owego kierunku, lecz skądś później trzeba będzie czerpać pieniądze, prawda?


Wszystkie moje pragnienia
Wszystkie moje potrzeby
Są tutaj, w moich ramionach


Lilianne nie należy do osób wygadanych. Czasem ludzie sądzili, że ona nie ma w ogóle języka i nie jest skłonna do jakichkolwiek rozmów. Nie zwracali uwagi na to, jak i sama dziewczyna, bo – właściwie – nikt nigdy nie próbował z nią zacząć jakiejkolwiek dyskusji. Wtedy bowiem, mógłby się człowiek przekonać, jak to potrafi być wygadana i pomimo że tyle mówi to tajemnice u niej są niczym pieniądze w szwajcarskim banku. I choć wiele osób dzieli się z dziewczyną swoimi zwierzeniami, ona sama nie potrafi się na to otworzyć. Nie jest to jednak tak zauważalne, ponieważ sama w sobie, Lily potrafi być otwartą osobą, której to wszędzie jest pełno. Nieraz potrafili być uprzedzona i zdystansowana względem niektórych istot, aczkolwiek później, gdy tylko się przypadnie do gustu dziewczyny, jest całkiem inaczej. Potrafi się zamyślić i oddać długim oraz głębokim refleksjom lub przed wypowiedzią milczeć, choć ostatecznie i tak nic nie powie. Jest osobą, która może i czasem pobuja w obłokach wysoko, ale też trzyma się spraw przyziemnych, więc trudno, żeby oddawała się złudnym marzeniom o perfekcji i sławie, jaką mogłaby osiągnąć, gdyby tylko się bardziej postarała.

Filigranowa sylwetka o alabastrowej cerze, jest okraszona setkami jasnych piegów. Długie, grube włosy opadają na kruche ramiona dziewczyny, będąc związane w warkocz lub kok, a czasem i luźno powiewając na wietrze, które przedostaje się między rozchylone pełne wargi; a te są często nadgryzione nerwowo przez nawyk Lily. Jeszcze jej duże oczy, mające trudny do sprecyzowania kolor – ni to niebo podczas sztormu, ni to szklana, malachitowa zieleń, jednak zawsze są one podkreślone. 
_______________________________________________
Karta zapewne będzie poprawiana, bo przecież nie wypada tak niedoskonałej mieć wciąż :> Nie chciałam za wiele zdradzać, żeby móc wykreować postać podczas pisania wątków. Lilka gotowa na pokręcone powiązania i długie wątki, a jej autorka stosuje zasadę, że jeśli pomysłem zarzuci na wątek, to druga zaczyna, a jak mowa o pomysłach - na powiązania, to kreśli się razem, by łatwiej było. Wątek długi, byle nie będący epopeją. :D

162 komentarze:

Joshua Henderson pisze...

[ No cześć. Karta mi się podobała, co zdarza się wcale nie tak wyjątkowo często; niby nie wyróżnia się specjalnie spośród innych, ale jest zgrabnie napisana.
Ja jestem może za gotowym powiązaniem, chociaż wątek jako nieznajomi też spoko. Nie wiem, J. jako stały klient tej księgarni i sklepu muzycznego. Wielbiciel spod okna. Syn brata ciotki znajomej. Potrącony przechodzeń. Ofiara psiej miłości. Do wyboru, do koloru, ale przyjmuję też dziksze propozycje ; D ]

Emily Thorne pisze...

[A mnie to rude zdjęcie urzekło niesamowicie, ale dziewczyna na nim wydaje mi się niezwykle wystraszona. Przynajmniej takie wrażenie odnoszę ;) Jacob nie jest dopracowaną postacią, więc nie wiem, co z tego wyjdzie. Ale dziękuję za opinię ;)]

Emily Thorne pisze...

[Zdziwienie z przerażeniem poplątane, a co ;) Hm, chętnie pomyślałabym nad jakimś powiązaniem, ale spytam najpierw ciebie czy masz jakieś pomysły?]

Emily Thorne pisze...

[A coś więcej o tym bracie? :)]

Emily Thorne pisze...

[Z tym mechanikiem to trafiłaś. Każdemu przyda się mechanik ;D Ale co dalej z tym robimy?]

Kotofil pisze...

[ Mają wiele ze sobą wspólnego - fortepian, Londyn, prawie ten sam wiek, muszą się znać. Lilka chodziła na lekcje fortepianu gdzieś, czy nie? :D ]

Kotofil pisze...

[ Chodziło mi bardziej o prywatne lekcje i jakiegoś profesorka muzyki czy coś tam, bo Clayton na takowe w Londynie jeszcze chodził, zanim poszedł do Amsterdamu :D I zakochał się w córce profesorka, ale ciii - w każdym razie nie jego liga to była, bo w tamtych czasach bardziej bad boj był :D ]

Unknown pisze...

[ Carlie jest kelnerką w kawiarni, więc, jako że Holmes lubi latte, to mogą się stamtąd znać. i to nawet tak lepiej ; D ]

Unknown pisze...

[ och i dziękuję ; > i powiem Ci w tajemnicy, że ja na Twoje też się ciągle patrzę, bo mi się taaak podoba *.* ]

Rory Parker pisze...

[a ja Cię za spanish saharę :D wąteczek?]

Unknown pisze...

[ jeśliś tak kochana ;* ]

Kotofil pisze...

[ Chodzi mi, że Clay zabujał się w córce tego profesora, co ich tam uczył :D Lilka mogłaby to zauważyć jako jedyna, mieliby taki... wspólny sekret, zawsze coś musi łączyć ludzi, no. I zawsze może do CC na obiady wpadać, on dobry kucharz jest ;d ]

Unknown pisze...

[ awww, bardzo mi miło z tegoż powodu ;') ]

Kotofil pisze...

[ Ty, będzie szybciej, bo ja ledwo ogarniam :D ]

Unknown pisze...

[ Ja kiedyś byłam zakochana w Andy'm, cały pokój miałam w jego zdjęciach :D
Jestem za powiązaniem jakimś ciekawym, na które oczywiście nie mam pomysłu (tradycja^^) ]

Unknown pisze...

[ Możemy wspólnie jakoś do tego dojść, aczkolwiek chyba nie dziś, bo mam kompletna pustkę w głowie XD ]

Rory Parker pisze...

[w warsztacie to nie ma sensu, bo Rory nie jest samochodowym typem. :D ale mogą się znać z uczelni. c:]

Emily Thorne pisze...

[A co ty na to, żeby Moore podjechał autorem do warsztatu i zastał tam tylko Lily? Od tego mogłybyśmy zacząć, nie? Hm... Przyjacielskie z jej bratem czy z nią? Swoją drogą, Jake ma też młodszą siostrę, więc i ją można w to wplątać ;)]

Szprota pisze...

[Wow, takiego serdecznego powitania, to jeszcze nie widziałam! To jeszcze raz: wow!
Czy to znaczy, że mogę liczyć na wspólne wykminienie wątku?]

Szprota pisze...

[Także tego... Możemy pójść na łatwiznę i po prostu uznać, że niezbyt słonecznego, wakacyjnego dnia Kurt Aigner po prostu położy obok Lily różę i ananasa, po czym sam usiądzie na moście.]

Szprota pisze...

[Ideologię można dorobić dowolną. To właśnie jest najlepsze w dziwacznych pomysłach. Możemy na przykład uznać, że miał zamiar przeprowadzić wywiad z jedyną w Amsterdamie nauczycielką medytacji transcedentalnej,ale ona akurat złapała grypę żołądkową, więc Kurt został w połowie drogi z różą i ananasem.]

Delilah pisze...

Wszelkiego rodzaju najlepsze amsterdamskie imprezy nie mogły się odbyć bez panny Cassell. Chociaż zawsze kończyło się to bólem głowy o poranku i suchością w gardle przez kilka kolejnych godzin po przebudzeniu, Norweżka uparcie spędzała każdy piątkowy i sobotni wieczór na zabawie. To był jej czas na relaks, odpoczynek po całym tygodniu pracy i nauki. Już dawno temu przestała powtarzać, że „już więcej nie pije”. I tak nigdy się do tego nie stosowała, więc po co miałaby okłamywać siebie i wszystkich dookoła?
Na tę noc została zaproszona do akademika, gdzie jej znajomy obchodził hucznie swoje dwudzieste-drugie urodziny. Zebrali się tam praktycznie wszyscy studenci, toteż korytarze były przepełnione i ciężko było się przecisnąć do głównego miejsca, które znajdowało się na dachu. Była piękna pogoda, niebo wyjątkowo gwiaździste i wszyscy tylko marzyli o zabawie w plenerze. Zrobiono prowizoryczny barek, skąd można było do woli brać różnego rodzaju trunki.
Właśnie tam kierowała się Delilah. Ubrana w krótkie szorty z wyższym stanem, czarny top, który zakrywał tylko jej piersi i odsłaniał cały brzuch oraz bejsbolówkę rodem z amerykańskiej szkoły z podwiniętymi rękawami do łokci, zwracała na siebie uwagę wszystkich ludzi. Przyciągała spojrzenia i te krytyczne, i te pełne zachwytu, choć osobiście mało ją to obchodziło. Była przecież do tego przyzwyczajona. Kiedy znalazła się w docelowym miejscu, wzięła wolny jednorazowy kubek i wlała do niego sporo wódki, którą następnie zalała colą.
Usmiechnęła się do rudowłosej dziewczyny, która stanęła obok niej. Zmierzyła ją wzrokiem, na końcu zaglądając w jej oczy.
- Cześć – przywitała się, pomimo że się nie znały. Norweżka nie miała jakichkolwiek problemów z zawieraniem nowych znajomości.

Kotofil pisze...

Był weekend, więc w końcu miał upragnione wolne. Od pracy, od studiów (miał je dopiero w następnym tygodniu), od Rory’ego, który poszedł do pracy, więc zrobił wszystko, na co nie miał czasu. Trochę się pouczył, trochę poczytał, nadrobił zaległości w internecie (w końcu światowy człek, nie?), a końcowo zajął się dwoma rzeczami, które uwielbiał robić. A było to gotowanie i gra z czego jednak to pierwsze miało zdecydowane pierwszeństwo. Olać sąsiadki, on tu miłość rozsiewa. Miłość i piękno!
W końcu jednak zgłodniał, więc ruszył do spożywczaka i zakupując odpowiednie produkty ruszył z powrotem do domu. Ulokowanie kamienicy, w której mieszkał było naprawdę dobre – niedużo hałasu, ładne widoki, klimat starego miasta no i wszędzie blisko – teatr, market, kino. Na sąsiadki tylko mógł narzekać i ich kocie sierściuchy, to jednak nie przeszkadzało mu na tyle, aby się stąd wyprowadzać, o nie!
Pichcił sobie spaghetti. Nie było to jakoś wyjątkowo wymyślne i ambitne danie, ale na obronę Clay miał to, że sos zrobił całkowicie sam, z pomidorów, przecieru i wielu innych dodatków takich jak bazylia, albo też świeże, mielone mięso. Tak czy siak, pachniało ładnie i co najważniejsze – smakowicie. Makaron już się gotował i lada chwila powinien być gotowy do wyjęcia.
- O, cześć – odparł, gdy zza rogu pojawiła się znajoma twarz. Uśmiechnął się, a potem zdał sobie sprawę, że paraduje bez koszulki. Bez słowa poszedł do pokoju, a potem wrócił z białą koszulką z nadrukiem mordy, prawdopodobnie, Bila Evansa.

Delilah pisze...

Gdyby nie telefon od znajomego, który raczył ją poinformować, że są to urodziny, pewnie do tej pory nie miałaby o tym pojęcia. Z resztą średnio ją to obeszło – prezentu nie przyniosła, bo i po co. Gdyby wzięła alkohol, to z pewnością nie trafiłby on nawet do rąk solenizanta. Zawsze mogła skłamać i powiedzieć, iż najwyraźniej butelką Jacka Danielsa poczęstował się ktoś inny, niż sam organizator. Ups, zdarzało się.
Lilah nie kojarzyła rudowłosej, którą zagadnęła przy czymś, co miało przypominać bar, w którym królowała samoobsługa. W sumie dobrze, można było nalewać tyle procentów, ile się chciało, a nie w zamian za dziesięć euro dostawać jakieś siuśki, w których więcej było soku aniżeli wódki.
Norweżka była przyzwyczajona do takich spojrzeń, więc nawet go nie skomentowała. Wetknęła rurkę do kubka, drugi koniec zaś między wargi i upiła łyk mocnego drinka. Uśmiechnęła się pod nosem z zadowolenia, po czym sama zmierzyła wzrokiem rudowłosą. Ładna. Intrygująca. Ciekawa. Tajemnicza. Te cztery słowa jako pierwsze pojawiły się w jej głowie.
- Idziesz tańczyć? – spytała wprost. Niebieskowłosa nie należała do osób, których starterem konwersacyjnym było tradycyjne „co u ciebie?” lub „co tu robisz?”. Zwyczajnie uważała te pytania za nudne i jeśli ktoś kierował je w jej stronę, natychmiast odchodziła bez słowa.
Fakt, była wybredna jeśli chodzi o dobór znajomych. Ale kto chciałby otaczać się nudnymi ludźmi?

Kotofil pisze...

Akurat Claytona matka nie trzymała pod kloszem. Może nie umiała, a może dlatego, że się nie dało. Chociaż ostatnio sprawiał jej coraz mniej problemów, praktycznie można powiedzieć, że w ogóle. Pewnie wchodził w dorosłość, albo coś, ale zwyczajnie pomyślał, że Ela powinna mieć spokojną starość. Tego jej jednak nie powiedział, bo akurat ona wcale nie czuła się stara. Ha, gdyby spróbował jej tak powiedzieć. Pogoniłaby go piłą pneumatyczną.
- Nie, nie chcę, żebyś to ty się wstydziła – odparł z szerokim uśmiechem i mrugnął do niej cwaniacko. Oczywiście, nie mógł sobie odpuścić takowego komentarza, no way.
- Haha, dobre – zaśmiał się wesoło, spoglądając na rudą. No właśnie, czemu Clay nie spał pół nocy? Bo nie mógł zasnąć. A dlaczego? Bo ktoś mu nie pozwalał? Kto? Kurwa, Roro, bo odpierdalał manianę w swoim pokoju. Niestety, to nie była ociekająca seksem blondynka. – No, ale dzięki za komplement.

Kotofil pisze...

- W takim razie się rozbiorę i będę chodzić z siusiorem na wierzchu – wyszczerzył się jeszcze szerzej. Clayton nie był osoba, która brała takie dogryzki na serio, miał sporo dystansu do siebie, więc akurat nie miał z tym problemu i nie robił z tego problemu. To prawdopodobnie nazywało się też pewnością siebie, a tej, jak powszechnie wiadomo, Calebowi nigdy nie brakowało, ot co. Zresztą, sam nieraz bywał wredny w swych kalkulacjach, wiec wszystko było w porządku – jak Clayton Homlesowej, tak Holmesowa Claytonowi.
- Słowa w czyn, ot co – mruknął z głupim uśmiechem na ustach. Znaczy, uśmiech był akurat taki normalny, ale w duecie z tym zdaniem i tonem głosu wyglądał na głupi. - To jest dopiero komplement.
Jeśli wiedziała, co miał namyśli.
- Gdzie z tymi kudłami w gary. – Dał Lilianne delikatnego kuksańca w bok i zamieszał w sosie. Nie przeszkadzało mu to, ale lubił się drażnić. A z nią – szczególnie. – Roro wypadła dzienna zmiana i dobrze. Będzie więcej żarcia na później.

sok jabłkowy pisze...

[Moje postaci zawsze są na pozór ciekawe, cóż poradzić ;)]

Kotofil pisze...

Przeważne robił to co uznawał w zupełności słuszne, ale jednak nawet taki Clayton miał jakieś tam prawidła moralne. Rozebranie się przed dobrą znajomą brzmiało dla niego jak dobry żart przed obiadem, a nie zadanie do wykonania. Nie rozumiał dlaczego ludzie tak aż nazbyt poważnie brali jego żarty – wszakże głupie żarty nic więcej, którymi Clayton miał w zwyczaju sypać jak z rękawa. Tak czy inaczej grzeczniej paradować w mieszkaniu w ubraniu przy gościu, zwłaszcza przed obiadem.
- Pomyślałby kto, że ty taka wrażliwa – Caleb przywdział na twarz kolejny szeroki uśmiech i spróbował odrobiny sosu. – Sprawdź czy makaron dobry, feministko.
Clay nie lubił, gdy ktoś wpieprzał się mu do garów, zresztą chyba jak każdy. Kuchnia to była jego druga świątynia, w której lubił tu przebywać i pichcić. Sprawdzenie makaronu nie zaliczało się jednak do wpieprzania do garów, zresztą, pomoc była zawsze mile widziana.
- Z miłości się nie umiera, a z głodu się zdycha, prosta kalkulacja – wzruszył ramionami. Ano, bardzo lubił Charlotte, może i dałoby się to podciągnąć pod zauroczenie czy miłość nawet, ale nie miało to szans do realizacji. On wyjeżdżał, ona była córką profesora, która zresztą pewnie nie patrzyła na niego w ten sposób. Tak w sumie, to jej nawet dobrze nie znał, bo nie dość, że mieszkała w kompletnie innej części Londynu, to uczęszczała do prywatnej szkoły. – I jak z makaronem?

Rory Parker pisze...

W zasadzie dla Rorka weekend oznaczał i tak robotę. Kiedy wszyscy kończyli pracę i szli się bawić, on kończył się bawić i szedł do pracy. Aczkolwiek lubił to, co robił i miał przy tym niezłą frajdę. A często i niezłe kompanki do powrotu do domu.
Tak też było i tym razem, po skończonej zmianie postanowił zostać jeszcze trochę i postawić drinka swojej całkiem dobrej znajomej. Co prawda jej imię zaczęło mu się kompletnie pierdolić po kilku głębszych, ale wtedy chyba i jej było wszystko jedno.
Z tego, co pamiętał, robiło się już na tyle gorąco, że oderwał się od niej na moment, tylko po to, by sięgnąć po zabezpieczenie. A ta sobie zasnęła. Po prostu poszła spać, jakby była Snorlaxem, a podniecenie nawet jej nie utrzymało przy zmysłach przytępionych przez wódkę.
Dużo wódki.
Otworzył oczy i mrużąc je, próbując odzyskać ostre widzenie zobaczył rudzielca, który wyglądał, jak po niedokończonym świetnym numerku, co w zasadzie nie mijało się z prawdą.
- Bry. - odparł na powitanie z uroczym uśmiechem.

Delilah pisze...

Lilah mówiła dużo, ale z sensem. Przynajmniej przez większość czasu, bo po procentach zdarzało jej się pleść bzdury. Norweżka była typem człowieka, który potrzebował tylko chwili na przemyślenie swojej wypowiedzi, dlatego spomiędzy jej ust zwykle wypływały dobrze dobrane słowa. Z resztą, jeśli miała jakieś uwagi na dany temat, to dlaczego miałaby zatrzymywać tylko dla siebie?
Cassell nie lubiła owijania w bawełnę. Napiła się i miała ochotę na taniec, wprost więc o to zapytała. Śmieszyli ją ludzie, którzy czaili się z danym pytaniem, choć od samego początku można było się domyśleć, jaką propozycję chcą złożyć. Jeżeli czegoś pragniesz, po prostu po to sięgnij. Idź najprostszą drogą, nie komplikuj sobie życia.
- Nie, tylko wybrańców – mruknęła z wyczuwalną nutką ironii w głosie. Wywróciła teatralnie oczami i dopiła swojego drinka, wyrzucając pusty kubeczek do kosza, z którego i tak już wysypywały się śmieci. Chwyciła nową znajomą za rękę i pociągnęła na parkiet, gdzie bawili się już inni studenci. Przymknęła na moment oczy i wsłuchała się w muzykę, zaczynając kołysać biodrami.

Rory Parker pisze...

Też potrafił mieć światłowstręt i to parę razy w tygodniu. A że przypadkowo rozleciała mu się roleta (bo Clayton chciał go uderzyć piłką i ją zepsuł)nie mógł nic poradzić na wpadające światło. Ale miał na to już pewien sprawdzony sposób.
Wziął kołdrę i przykrył ich po same czubki głowy, by ich nigdzie nie raziło. Z tego powodu, że łóżko było ustawione bokiem do okna, a on był z jego strony, odwrócił się plecami do niego, a przodem do Lilianne i promiennie się wyszczerzył.
- Ta-da - odparł, jakby zrobił wielką magiczną sztuczkę. Geniusz tkwi w małych szczegółach, czyż nie?
Teraz już ich nie raziło i to było najważniejsze.
- W takim razie jeszcze raz: Dzień dobry - pokiwał głową i przysunął się do niej trochę bliżej. - Nie mów, że znowu będziesz spać. - powiedział z wyrzutem, patrząc na jej śpiącą twarz. No sory, nie wiedział, że bierze ze sobą do domu takiego leniwca. Sam Roro był już przyzwyczajony do takiego trybu, gdzie i tak musiał wstać, jak źle by się nie czuł. Ach, te zasady mieszkania z współlokatorem. Rory gotował, a tamten sprzątał.

Delilah pisze...

To była kwestia charakteru. Jeden zachowałby swoje zdanie dla siebie, zaś osoba taka jak Delilah wtrąciłaby swoje trzy grosze do konwersacji.
Norweżka nie oczekiwała jakiejkolwiek odpowiedzi. Z resztą w danej chwili nie zależało jej na rozmowie, tylko na tańcu właśnie. Przyszła na tę imprezę, aby się wyszaleć, a nie tylko spić i poznać paru nowych ludzi. Muzyka ją pociągała, była najcudowniejszą kochanką, która przyjemnie otulała jej ciało wraz z kolejnymi taktami. Biodra zmysłowo kiwały się do rytmu, wargi wygięły się w tajemniczym uśmieszku. Dopiero po dłuższej chwili uchyliła powieki i zerknęła na swoją rudowłosą towarzyszkę.
Lilah nie miała nic przeciwko plugom, choć zbyt duże także jej nie pociągały. Była zdania, iż do wszystkiego trzeba mieć umiar. Aczkolwiek wytatuowanym facetem by nie pogardziła, nawet jeśli dziary pokrywałyby większość jego ciała. Znany ostatnimi czasy wszystkim Zombie Boy był jednym z sławnych ludzi, których szczerze pożądała.

Delilah pisze...

Takie samo odczucie miała Delilah. Okej, potrafiła zrozumieć jeśli ktoś raz na nią wpadł i przeprosił, bo to przecież każdemu się zdarzało, nawet jej. Ale jeśli jakaś osoba po raz setny deptała jej stopę, wbijała łokieć między żebra albo zderzała się o jej plecy, to Norweżka nie potrafiła tego pozostawić bez odpowiedniego komentarza. Zwykle wtedy mówiła na o wiele wyższych tonach, bo nie dość, że trzeba było przekrzyczeć muzykę, to jeszcze trafić do mózgu danego tępaka. O ile ten takowy posiadał, bo zdarzali się i tacy, do których proste „uważaj” nie docierało. Wtedy prosiła o pomoc jakiegoś dwumetrowego gościa, który samym wzrostem przerażał przeciwnika.
Cassell także poczuła napływ ludzi na parkiet. Ktoś ją popchnął, przez co znalazła się bliżej rudowłosej. Nie, żeby jej to przeszkadzało – wręcz przeciwnie. Lubiła tańce, podczas których mogła wyczuć bliskość drugiego ciała.
Odebrała skręta swojej towarzyszce i zaciągnęła się, następnie podając go kolejnej osobie. Przysunęła się bliżej nowej znajomej, ocierając się lekko biodrami o jej udo. Posłała jej zagadkowe spojrzenie i zadziorny uśmiech.

Rory Parker pisze...

- Wyglądasz tak, jakbyś miała zamiar albo iść spać, albo mi przypierdolić - stwierdził, unosząc odrobinę brew.
- Ewentualnie masz strasznie słabą głowę i wódka dała Ci na tyle popalić.
Podejrzewał to za najprawdopodobniejszą opcję, choć on sam czuł się całkiem nieźle. Każdej nocy żyjąc w oparach zmieszanego alkoholu był on na wiecznym kacu i się w zasadzie przyzwyczaił.
Uniósł się odrobinę i oparł głowę na dłoni, żeby zakryć jej dodatkowo światło zza niego.
- Nikt nie mówił, że będę Houdinim. Mogę być tylko i wyłącznie Rorinim Parkerinim, sam na siebie pracuję i to w swoim własnym stylu.
Co do tego wyrzutu, jakby nie patrzeć, Rory był tylko i wyłącznie facetem, więc zdecydowanie podobał mu się widok leżącej obok niego półnagiej dziewczyny, w dodatku takiej, która nie była ładna tylko po dużej dawce kamikaze.

Kotofil pisze...

Wredność uszkodziła Holmesowej mózg, nieodwracalnie. Nie umie powiedzieć nic miłego, co więcej!, nawet do takiego Claytona, który wiemy, że jest Claytonem, no ale bezinteresownie chce ją nakarmić. Była żywym dowodem na to, że z naturalnym rudym kolorem głowy da się żyć! Do tego wszystko doprawiała naturalną urokliwość no i wszystko diabli wzięli. Zupełnie jak Clayton, chociaż on akurat z innych powodów. I chyba to w niej najbardziej cenił.
- Całe życie! Ale to jest uwarunkowane genetycznie, więc ci wybaczam. Znaj mą szczodrość! – rzekłszy to z bananem na ustach, zaraz sięgnął ręką i poczochrał jej tą przeklętą główkę. Przecież to nie jej miła, że jest wredna i aspołeczna. To przez włosy, brzemię do końca życia! - Lika, ja nawet nigdy nie udawałem, że jestem romantyczny. A potem się dowiaduję, że jestem, ha.
Bo tak było – Clayton działał spontanicznie, a potem dowiadywał się, że to co czynił, było takie so romanitc. Nie rozróżniał kompletnie tych rzeczy, chyba, że był to żywy przykład ckliwości taki jak oklepane formułki w filmach czy w ogóle sytuacje, coś w stylu kolacja przy świecach. Blech.
- To nakładaj sobie – wyłączył ogień i po raz drugi spróbował sosu, by upewnić się czy na pewno jest gotowy. Potwierdził swoje „podejrzenia” po czym zabrał się za odcedzanie makaronu. Gdy dokładnie go przepłukał, nałożył im równą porcję i polał obficie sosem.

Unknown pisze...

Nie było to jednak do końca prawdą. A już na pewno nie sprawdzało się to w przypadku Carlie, która nigdy nie narzekała na porę o której musi wstać, nigdy nie narzekała, że czegoś jej się nie chce. Ona po prostu była dzikuską, dziwnym stworem, który nienawidzi leżeć w łóżku do godziny pierwszej, a potem usiąść przed telewizorem, aby poćwiczyć mięśnie kciuka, podczas zmieniania kanałów telewizyjnych. Zdecydowanie preferowała pobudkę o świcie - najlepiej wtedy, kiedy może jeszcze zobaczyć jak promienie słońca powoli ślizgają się po ulicach Amsterdamu - i wczesną przebieżkę nad rzeką, która wprawiała ją w znakomity humor.
Dzisiaj była już po niej, dlatego też drogę do pracy przemierzała - jak zwykle - z szerokim uśmiechem na twarzy. Uśmiechała się do każdego przechodnia, machała do dzieci, a kiedy przekroczyła próg kawiarni zaczęła sobie radośnie podskakiwać i niczym paź kłaniała się wszystkim pracownikom.
A gdy już było po całym przedstawieniu, podeszła do jednego z wieszaków, na którym wisiał jej bialutki fartuszek. Przewiązała do w pasie, po czym rozejrzała się po kawiarni, szukając jakiegoś nieobsłużonego klienta. I proszę bardzo, znalazła! A nawet była to osoba, do której nie musiała podchodzić, by zapytać o zamówienie. Panienka Holmes była bowiem jedyną klientką, która zawsze zamawiała to samo. Dlatego też sięgnęła po kubek, by pięć minut później postawić go na stoliku Liliane.
- Proszę bardzo, twoja ulubiona latte - powiedziała, przysiadając na stojącym obok krześle.
Rozmowa? A czemu nie? W końcu i tak tłum zrobi się tutaj za jakąś godzinę, a ona była w pracy o wiele za wcześnie przez co nie miała nic do roboty.

Emily Thorne pisze...

[W porządku, to możemy uznać, że Lily jest jedną z nielicznych osób, którym przyjaźń i sympatię okazuje Jake. Może na nią mówić Lily? ^^ Zaczniesz? Czy ja się mam fatygować?]

Emily Thorne pisze...

[Zajmie mi to pół roku, ale jak chcesz ;D]

Anonimowy pisze...

[Nie wiem co na to James, ale ja bym u niego widział jakiś lekki, niezobowiązujący romans z młodszą od siebie kobietą. Pomysł z rozpoczęciem tej znajomości też fajny, więc nie mam żadnych „ale”. Tylko pytanie, czy zaczynamy od tego spotkania, czy już się w to nie babrzemy i przechodzimy do sedna. Jakkolwiek to brzmi :D]

Anonimowy pisze...

[Tego tekstu odautorskiego już nie ma, więc… :D






Okej, okej, zacznę. Tylko skończę notkę i ogarnę innych, którym nie odpisałem.]

Anonimowy pisze...

Dopadł go jakiś ból istnienia, depresja, tak zwane chuj-wie-co. Miotał się po mieszkaniu, drażnił wszystkie koty po kolei. Rzucił im jakąś kiełbasę i rzuciły się na nią wszystkie zgodnie, drażniąc teraz siebie nawzajem, a teku wkurzającego homo sapiens pozostawiając samemu sobie. Leżał na kanapie, próbował zasnąć – bezskutecznie. Odpalił jednego papierosa. Potem drugiego, trzeciego, czwartego. I dalej nic. Może zwyczajnie mu się nudziło, ale z drugiej strony był raczej typem człowieka, który zawsze ma co robić.
Nawet po pierwszej w nocy.
Wiedział, że nie jest do odpowiednia pora na odwiedziny, ale skoro był trzeźwy, znał adres, to czemu by nie? Nie powinna być na niego zła w żadnym przypadku, a jeśli będzie, po prostu mu nie otworzy. Zawsze coś, na zapełnienie czasu. Niezbyt to kreatywne, ale liczył na jakieś dobre zakończenie. Dla siebie. I z tą myślą, wziął papierośnicę, napchał tam papierosów i zakładając buty, i kurtkę, opuścił mieszkanie.
Odpalił samochód, zapalił kolejnego papierosa i ruszył ciemną ulicą oświetlaną tylko żółtym światłem sączącym się leniwie z latarni ulicznych. Owszem, mógł pójść pieszo, ale chciał teraz, zaraz, natychmiast. Samochód był dobrą opcją, z której lubił korzystać, zwłaszcza gdy mu się spieszyło. A wbrew pozorom, nie spieszyło mu się zawsze.
Zapukał do jej drzwi. Nie chciał dzwonić – jeśli śpi, nie będzie jej przeszkadzać. A jeśli nie śpi, z pewnością usłyszy i powinna otworzyć.
Spojrzał na zegarek. Pierwsza dwadzieścia jeden.

Anonimowy pisze...

Noc była częścią życia człowieka, którą powinien porządnie odespać. Niestety praktyka była nieco inna od rzeczywistości. Noc jest synonimem sekretów, tajemnic, strachów, czasem też czystą przyjemnością. Czasem po prostu błogim, wyczekiwanym snem. Dla Jamesa była teraz częścią jego życia do przejścia, w jakikolwiek sposób, byleby skuteczny. Faktycznie jednak, w nocy zawsze było sporo czasu do przemyśleń, do filozofowania, a brak snu wcale nie był zbawienny, gdy wchodziła wcześniej opisana kwestia. James i tak zbyt dużo myślał, a takie noce wzmagały w nim tylko wchodzenie na coraz głębsze wody, na które niekoniecznie chciał wpływać. Tutaj zbawienny był sen a jeśli go nie było, to sprawa komplikowała się nieco.
W kącikach ust miał jeszcze własnoręcznie zrobionego papierosa, w końcu, w ustach zawsze miał tylko takie. Tlił się powoli, gdy dziewczyna otworzyła drzwi. Zdziwiła go nieco, ale ucieszył się na jej widok. Nie wyglądała w żadnym wypadku na obudzoną, co ucieszyło go jeszcze bardziej, bo z pewnością byłoby to egoistyczne z jego strony, gdyby obudził drugą osobę tylko dlatego, że sam nie może zwyczajnie zasnąć.
Wszedł wedle jej prośby i zamknął za sobą drzwi. Zauważył jej nieco zmieszany wyraz twarzy, ale uśmiechnął się zaraz, wyjmując papieros z ust. Na pewno nie wyglądał zbytnio dostojnie bo wyglądał byle jak jakby co poniektórzy powiedzieli, czyli serwował to co zwykle.
- Nie mogłem zasnąć. Wiem, że może nie jest to odpowiednia pora odwiedziny, dlatego najpierw zapukałem. Nie chciałem ci budzić dzwonieniem, ale widzę, że też nie śpisz… – zaczął swój słowotok. W końcu, był znany z tego, że jako facet był rozgadany, a zaczynanie dla niego tematu rozmów interesującego dla obu płci wcale nie było takie trudne. Tak czy inaczej, w przypadku Jamesa krótkie, lakoniczne odpowiedzi nie wchodziły w grę; nie istniało coś takiego. – Wiem też, że to nieco egoistyczne, ale możemy nie spać razem, zawsze raźniej, czyż nie? Zawsze lepsze to niż w samotności, ale jeśli chcesz, to mogę wyjść.

Anonimowy pisze...

- Nie krytykuję się, nie widzę powodu – odparł James i uśmiechnął się krótko, nieco ironicznie. – Chodziło mi o to, że moje zachowanie mogło być w tej chwili egoistyczne… zresztą, kobietom to i tak nie robi różnicy – machnął ręką w ten sam sposób co ona i posłał jej kolejny uśmiech. Wiedział, że mówi prawdę a wplątywanie się w taki temat uważał za nudne, bo i tak do niczego to nie zaprowadzi. On będzie miał swoją rację, Lily – swoją. To była chyba jedna z tych rzeczy, której jako psychiatra nie mógł przeskoczyć; choć się starał, trzeba było mu przyznać. Jednak dla faceta wczuwanie się w kobieca logikę, bywa trudne a czasem i niemożliwe. Właściwie, to było niemożliwe, nie ma co się oszukiwać.
- Cóż, tutaj mogła mieć miejsce zwykła ciekawość, a nie chęć kontaktu – mruknął, wsadzając dłonie do kieszeni i ruszając do przodu, w głąb mieszkania. Nic się tu nie zmieniło; te same umeblowanie, ten sam porządek, ten sam chłód. I Davey musiał przyznać, że wyjątkowo przyjemny tej dusznej nocy. W żadnym wypadku mu nie przeszkadzał. – Jeśli byś nie chciała, to mogłabyś zatrzasnąć mi drzwi. No, ale miło, że chciałaś. Nawet nie wiesz, jak wybitnie potrafisz być miła… czasami – zaśmiał się krótko.
Musiał przyznać, że lubił relację, która między nimi występowała i cenił ją sobie.
- Nie, dzięki. Nie mam ochoty na żadne soki i wody, a alkohol… prowadzę – oparł się o ścianę naprzeciwko wejścia do łazienki. Zaciągnął się resztką papierosa, a potem zgniótł go o wnętrze papierośnicy i zamknął w środku.

[A co tu do ogarniania? Chodzi o to, że skoro ona nie śpi i on nie śpi, to niech nie śpią(czuwają) razem :D]

Izaak Laufer pisze...

[o prosz, no to jak chcesz, to nie ma problemu - dostaniesz. tylko może najpierw jakieś powiązanie? właściwie mogą się już znać z uczelni, Izaak w końcu też studiuje. a dalej mamy fortepian, więc znowu ich coś łączy. a co powiesz na to, żeby razem się zgadali i starali ukraść instrument ze sklepu? a że mały to on nie jest, to im się pewnie nie uda i jakoś by się potem pociągnęło te ich wspólne życie na krawędzi?]

Izaak pisze...

[dobrze, dobrze. poczekam oczywiście.]

Tony Visser pisze...

Jasna cholera, kto śmiał budzić Tony'ego w środku nocy? no dobra, dla niego środek nocy to nawet dziesiąta rano, a że akurat taką godzinę zobaczył Visser na swoim budziku na szafce nocnej, to nie omieszkał warknąć kilka przekleństw pod nosem, zanim wstał i poszedł otworzyć komuś, kto walił w drzwi jego mieszkania. Niech go szlag, jeśli nie ma konkretnego powodu.
Miał. Samochód dostawczy z nowym towarem już stał pod zapleczem, a to znaczyło, że Tony musiał od kilkunastu minut już być w barze. Znowu zaspał. A czyja to wina? Wolał nie wspominać. Ubrał się w pośpiechu, zarzucając na siebie wczorajsze dżinsy i biały podkoszulek, wsunął nogi w znoszone trampki i powlókł się na dół. I był w tym momencie tak samo pociągający, jakby stroił się godzinę, wypsikał najlepszymi perfumami i ułożył sobie fryzurę. Bo Visser już tak był.
No, no. Zamiast Harolda, który zazwyczaj dostarczał mu towar, Visser ujrzał kobietę. Całkiem młodą kobietę, z ciekawą aparycją, ale rudą. A Visser za rudymi nie przepadał. Soł sad. Rzucił jej krótkie "cześć", jak to miał w zwyczaju, zatrudnił barmanów do noszenia skrzynek z whisky, a potem zaczął liczyć.
Dziesięć, pięćdziesiąt, osiemdziesiąt, sto, sto pięćdziesiąt... Chociaż był nie do życia w tej chwili, nie ogarniał dosłownie niczego, to jednak umiał liczyć. Z matematyki w szkole może najlepszy nie był, bo mu się iksy pieprzyły z igrekami, ale bez przesady. Jeśli chodziło o dobro jego baru, matematykiem był perfekcyjnym.
Odwrócił się do rudej, podrapał się po głowie i z totalnie pocieszną i zakłopotaną miną spytał:
- Dlaczego brakuje dziesięć butelek?
Dziesięć to nie jedna i nie dwie. To aż DZIESIĘĆ butelek tego szlachetnego trunku. Tego Visser wybaczyć nie mógł.

Tony Visser pisze...

[ *dziesięciu ]

Tony Visser pisze...

Uniósł lekko brew do góry i założył ramiona na piersiach, coraz baczniej przyglądając się dziewczynie. Cóż, nie wierzył w ani jedno jej słowo. Rudym się przecież nie wierzy, prawda? Visser nie miał zamiaru tego zmieniać, bo w to, że Harold mu zwinął kilka butelek uwierzyć nie mógł. I nie chciał. Harry był najuczciwszym człowiekiem, jakiego spotkał. Prędzej by sobie rękę dał uciąć, niż oszukać Vissera. ten zresztą nie dawał się oszukać.
- Czyżby? - zapytał podejrzliwym tonem.
Mhm, a może to jakaś przestępczyni? Porwała Harolda, a teraz bawi się w dostawcę whisky i próbuje Tony'ego naciągnąć na grubą kasę? Nieeee, za dużo się naoglądał tych popranych sensacyjek. Ale śmierdziało mu to na kilometr.
- W takim razie, przykro mi, ale dostawca musi pokryć koszty towaru, który był zamówiony, a sobie ot tak - tu Visser pstryknął palcami - zniknął.
Obserwował minę dziewczyny, w duchu zastanawiając się, ile kitów jeszcze musi jej wcisnąć, by mu wyśpiewała, co się z butelkami stało. Bo to, że musiała płacić za brakujący towar był wierutnym kłamstwem. Okrutnym i chamskim, to musiał przyznać. Ale wyjścia nie miał.
Chyba.

Kotofil pisze...

W piciu Clayton nie miał sobie równych. Powinien już od dawna całować kwiatki od spodu, zważywszy na ilości alkoholu, które pochłaniał oraz w sposób w jaki je mieszał. Ludzie mawiali, że to nie człowiek, tylko maszyna napędzana wódą z whisky i na odwrót. I było to jak najbardziej przerażające, a jeszcze bardziej, gdy piło się razem z nim. Człowiek albo rzygał pod siebie – bo słowo „wymiotować” jest zbyt… ładne w tym przypadku – albo tracił przytomność, czyli popularnie mówiąc: zaliczał zgon.
To tyle, jeśli chodzi o legendy studenckie z postacią Caleba Claytona na czele. A jak miała się prawda? Cóż…
Może kiedyś, kiedyś faktycznie był bardziej terminatorem odpornym na alkohol, który mieszał, pijał, a potem teleportował się sto kilometrów od Amsterdamu, ale to było dawno. I wcale nie było tak. Jedyne, co było prawdą, to fakt, że budził się w kompletnie innych miejscach, znacznie od siebie oddalonych. Magia, czy ki chuj, ale Caleb już dawno przyjął teorię, że po spożyciu odpowiedniej dawki alkoholu w mózgu uruchamia się gruczoł teleportacji. I to jest prawda i się, kurwa, nie śmiejcie.
Tak czy siak, dzisiaj był w barze z Lilką i sączyli sobie kulturalnie drinka i nic nie zapowiadało tego, że któreś z nich ma się porzygać od nadmiaru, albo czegokolwiek. Nagle jednak, Caleb szybko opróżnił swojego drinka i zamówił kolejkę koniaku dla siebie i swej zacnej towarzyszki.
- Wiem, że się cieszysz - odparł, gdy spojrzała na niego znacząco, i zaraz wyszczerzył zęby w swoim firmowych uśmieszku.

Kotofil pisze...

- Jesteś okropna! Nie każdy jest urodzonym wokalistą – odparł z udawanym oburzeniem, po czym z rasowym fochem na twarzy w oka mgnieniu (a nawet i krócej, jakby się kto uparł) opróżnił dopiero co postawioną przez barmana szklankę z koniakiem. Och, tak, na trzeźwo nie wytrzyma tych obleg, no way. – Widzisz? Popadam przez ciebie w alkoholizm. Jakby się nad tym zastanowić, to w sumie przez ciebie. Wszystko.
Wszystko, znaczy generalnie nic. Grunt, by brzmiało dramatyczniej, bo o to przecież chodzi. Nie ma to jak drama na wieczór w barze, przy szklaneczce koniaku, który de facto winno się pić powoli i rozkoszować, a nie pochłaniać z prędkością światła, ale co to kogo obchodzi. Alkohol ma poniewierać i bałamucić, ot co.
- I jeszcze mi grozisz – wyszczerzył zęby w swoim firmowym uśmieszku. Cóż, w gruncie rzeczy, to nawet ta opcja była kusząca. Oczywiście, po drugiej już z kolei szklance koniaku. Przecież Clayton wcale nie taki łatwy, tak? Barman ledwo co wyrabiał z podchodzeniem do Lilianne i Caleba.
- Pijże, pijże, bądźże łatwiejsza. Może jak się napijesz, to będziesz milsza? – mrugnął do niej wesoło.

Unknown pisze...

- Nie przyjmę towaru, jeśli nie jest kompletny - odparł na to Tony, nadal idąc w zaparte i przyjmując od dziewczyny kartkę. Odszukał odpowiednią linijkę, a potem wskazał ją palcem i podetknął kartkę dziewczynie pod nos. - Tu pisze dwieście, a jest sto dziewięćdziesiąt. Mam zapłacić za coś, czego nie ma?
Zapłaciłby. W każdym innym wypadku, ale nie dzisiaj. Nie był nawet winą fakt, że jest ruda, ze jest nowa i że zamierzał dać jej popalić. Wyglądało na to, że Tony wstał lewą nogą, a to nie znaczyło najlepiej. Sam nie wiedział, dlaczego się tak czepia, po prostu następnym razem Harry dowiózłby mu tę brakującą część zamówienia, ale dzisiaj jakoś nie znalazł w sobie na tyle siły, by odpuścić.
Szkoda, że jego ofiarą stanie się niewinna i z pozoru całkiem niezła dziewczyna, choć za rudymi nie przepadał.
Oparł się o samochód, nadal wyczekująco na nią patrząc i zastanawiając się, jak wybrnie z sytuacji.

Kotofil pisze...

Kobiety jebią w głowach, a potem żądają aby ich kochać, karmić i nie opuszczać. Zawsze oczekują milion niedorzecznych rzeczy na raz, a jak nie wyrobisz się w czasie, to wyprowadzą twoje jaja na wieczny spacer. I niby są takie kruche? Z której strony? Taka Holmes na przykład jest żywym dowodem na to, że kompletnie, kurwa, nie są.
W krasnoludki i kobiecą „kruchość”, to on już dawno nie wierzy.
- Jak zwykle moja kolej – uniósł ręce do góry, spojrzał na sufit jakby miał tam ujrzeć zstępującego z góry Zbawiciela i uśmiechnął się, opróżniając kolejną szklankę. Jebać to, i tak nie mają nic ciekawszego do roboty? Clayton ewentualnie mógłby pouczyć się albo pograć na fortepianie, na co praktycznie zawsze miał ochotę, ale dzisiaj miał się zabawić jak na młodego mężczyznę przyznało. Zresztą, kto by pił teraz z Lilianne? Ten zboczony barman, który stara się powstrzymać swojego zeza rozbieżnego patrząc jej cały czas w cycki? Nie mógł jej zostawić choćby i dlatego. Olbrzymia odpowiedzialność na nim ciąży. Doprawdy.
- Kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, nie? – mrugnął do Lily i stuknął szklanką o jej szklankę z trunkiem. – Nie możesz być już gorsza. Nie jesteś mną – uśmiechnął się szeroko, a potem uniósł nieco swoją szklankę do góry w geście toastu i wychlał wszystko na raz. Jak zwykle.
On cały czas jest szczery, więc co za różnica, jeśli ktoś dla odmiany również będzie?

Kotofil pisze...

[ Uf, nie jestem jedyna ;d Chociaż teraz linki widzę... czasem ]

Kotofil pisze...

I proszę, wszędzie guza szukają. Clayton grzecznie sobie tylko myślał, że to mogłoby być niebezpieczne, bo przy jakimś mniej bystrym znajomym, perwersyjny barman mógłby wykorzystać sytuację, i nie daj Boże, porwać biedną Lily. Aparycja Caleba też jest tutaj przydatna, bo… to mówi samo za siebie, w końcu. Byłby dobrym Bodyguardem, tak swoją drogą. Między nim a Lilianne jest zajebista różnica wzrostu, fajnie to wyglądało jak siedzieli przy barze – ona, niby niepozorna, on, wielkolud, który co chwilę wlewa w siebie kolejne niemożliwe dawki alkoholu.
- Ciepła kluska? – uśmiechnął się kącikiem ust.- Ale ty głupoty opowiadasz, napiłaś się już?… – zaśmiał się cicho pod nosem. Oho, albo jej jeszcze nie przeszło, lub faktycznie wstawia się w tą „złą stronę”. Bądź, po prostu to kolejny jej durnie urokliwy żart. Cały czas serwuje takie, nawet na trzeźwo, pamiętasz? To nawet darem można nazwać czy coś.
- Sam dojdę. Się doczołgam. My, ciepłe kluski, zawsze dajemy radę – mrugnął do Lilki i upił łyka już, i to takiego, że jak dostawił szklankę, to coś w niej jednak było.

Kotofil pisze...

Bez przesady, zawsze sam wracał do domu… albo po prostu znajdował się w kompletnie innej części Amsterdamu niż w tej, w której pił ubiegłego wieczoru. Nic wielkiego, serio. Chociaż, czasy w których odbywało się to notorycznie minęły bezpowrotnie, przynajmniej Caleb chciałby tak myśleć. Dzisiaj wcale nie musi być powtórka z rozrywki, nie ta lata, w krzyżu łupie i tak dalej. No i Lily – nie chciałby przecież na jej barki składać swego całego ciężaru, bo po pierwsze tyle „dobra” sama nie uniesie a po drugie to jednak byłoby nieco egoistyczne. A Clayton nie jest egoistyczny, prawda?
- Widzisz, jaki ze mnie samodzielny chłopiec – uśmiechnął się kącikiem ust, ignorując śmiechy. Caleb był pewny siebie, a także zdystansowany; do całego świata też. Pewnie dlatego jako jeden z nielicznych wytrzymywał z Lily nawet bez zająknięcia. Nie przeszkadzały mu jej docinki czy komentarze – były, bądź co bądź, zabawne i w końcu, były tylko głupimi żartami. A reakcja otoczenia? Nie od dziś wiadomo, że Caleb miał ją w głębokim poważaniu. Inaczej nie byłby sobą, co można bardzo ławo wywnioskować.

Joshua Henderson pisze...

[ Wiedziałem, że się zainteresujesz wielbicielem. Nie umiem sprecyzować słowa "dzikie", po prostu nie chcę kolejnego poważnego wątku albo spotkania w parku, ot. ]

Kotofil pisze...

Słabości czy nie, zawsze warto się napić. Ot, taki z Caleba alkoholik.
On też pamiętał parę takich incydentów, ale zawsze tak było – ten bardziej trzeźwy obejmuje dowodzenie i odpowiedzialność. O dziwo, Calebowi szło to całkiem nieźle, bo zawsze towarzystwo odpadało, a na końcu on, albo w ogóle. Zawsze zachowywał jakąś tam trzeźwość umysłu, tylko gorzej jak zasnął… nic nie było w stanie go obudzić.
No, nie przesadzajmy, ale ludzie przeważnie zapamiętują to co gorsze, a dodać fakt, że Homlesówa jest ruda i psze bardzo! Wychodzi takie małe, rude i wredne. Oczywiście, Clayton wcale jej tak nie szufladkował, bo znał i jej dobre strony. W przeciwieństwie do poniektórych – w ogóle dziw wszystkich brał, że taki ktoś jak ona i taki ktoś jak on się kumplują. Tak zwyczajne kumplują, bez żadnych podtekstów i nienawiści. Cóż, łączyła ich nawet miłość… do fortepianu, rzecz jasna.
- Słyszę, że już się napiłaś – zażartował, słysząc ten niebywale miły komplement o przyciąganiu wzroków pań – tutaj zdecydowanie mniej miła część komplementu – i panów. – Ale i tak wolę blondynki – zaśmiał się cicho i wyszczerzył szeroko do Lily.

Kotofil pisze...

- Ja pierrrniczę, Chrystus nadchodzi, ruda chce mnie przelecieć – wybuchł gromkim śmiechem i jak zwykle zwrócił na siebie uwagę większości osób w lokalu. Zdecydowanie jebało mu się w głowie od alkoholu, a mimo to wychylił szklankę i tym razem do końca. Ano, może i szmat czasu ze sobą nie rozmawiali, ale w gruncie rzeczy byli tym typem znajomych, którzy mogli się nie widzieć i rok, a nic w ich relacjach się nie zmieniało – nie oddalali się od siebie, krótko mówiąc. Nie potrzebowali mówienia sobie wszystkich sekretów i wszystkiego co się u nich działo. Taka zdrowa relacja, po prostu.
Przynajmniej Caleb lubił tak myśleć.
- Oj, nie zarzucaj focha, przecież wiem, że kocham te twoje rude kudły – poczochrał ją po głowie, gdy ją odwróciła w drugą stronę po tej swojej propozycji mocno zalatującej erotyzmem. Wziął to jednak za żart, no bo… on i ona? To takie w ogóle nielogiczne było.

Kotofil pisze...

- Rude też swą fajne, nawet znam jedną taką – uśmiechnął się dość zawadiacko, opierając łokieć o blat baru i odwracając się przodem w jej stronę. A skąd, że ją podrywał, że niby Caleb? Przecież była jego pr0 kumpelą, nie imało się to w ogóle ze sobą. Chciał jednak sprawdzić reakcję Lilki, bo taka spiżdżona z rumieńcem na twarzy była po prostu wybitnie słodka. I mówicie co chcecie, naprawdę fajnie wyglądała.
- No, panie, nalewaj – przesunął do barmana swoją szklankę, a on posłusznie nalał i za chwilę poszedł do jakiś innych ludzi, którzy teraz usiedli przy barze, ale w końcu Clayton był odwrócony do nich plecami więc nie widział. Skupił się na Holmes, bo uznał, że teraz zasługuje na jego całkowitą uwagę.
Ochota ochotą. Właśnie, to było dobre pytanie, bardzo dobre. Pijanym wszystko wolno, nie? Nawet zadawać tak nie logiczne (z pozoru, pozoru) pytania, jak te o ochocie i pociągu. Pijani mogli wszystko i nic nazajutrz nie pamiętali. I to było fajne. Fajny, zajebisty żart. Zaczynał mu się podobać.

Kotofil pisze...

Calebowi byłoby to wsio, gdyby jednak coś. Bo jednak mówimy wszystko hipotetycznie, prawda? Chociaż, „wsio” źle brzmi. Może byłoby to dziwne, ale umiałby z tym żyć. Mało to razy bywało i tak, że z dziewczynami, które miały i mózg oprócz cycków, umiał potem rozmawiać normalnie, bez żadnego pieprzenia? I dosłownie, i w przenośni. Był strasznie elastyczny jeśli chodziło o takie sprawy. Jedni nazwaliby to „wolnymi obyczajami”, a drudzy zaś, po prostu niezawracaniem sobie gitary niepotrzebnym dramatem. I Lilianne na pewno nie zakochałaby się w Calebie – tutaj gromki wybuch śmiechu – bo go dobrze zna, nie co te dzieweczki, co myślą, że jest taki super i pr0. Osobiście, Caleb uważał, że nie można się w nim zakochać, jeśli się go dobrze zna. Rzeczywistość bywa brutalna.
No, ale, tak czysto hipotetycznie…
- Fajnie się składa, zapewne je też jestem – roześmiał się wesoło nieco ją parodiując; był całkowicie rozluźniony, zero spięcia. Taka rozmowa z Lilianne nie powodowała w nim jakiegoś dziwnego uczucia, że brnie za daleko… wszakże są przyjaciółmi, czasem trochę bardziej, czasem trochę mniej, ale dalej są. – Możemy spróbować.
Skurwiel, powiedział to!

Kotofil pisze...

Właśnie, więc ten iście seksowny pomysł z testowaniem łóżka w tym samym czasie razem wcale nie był taki zły, bo koniec był całkiem przejrzysty i prosty. I choć nie wiadomo komu się pierwsze to do mózgownicy przyplątało… nie, to nie jest ważne.
Nie, nie i jeszcze raz nie. Przecież już zostało ustalone, że w Claytonie nie da się zakochać, za chuja! Z tym człowiekiem żyć się przecież nie da na co dzień, toć Rory co drugi dzień planuje jego morderstwo i dalej nie może go zgładzić; jest jak karaluch. Ponętny, seksowny karaluch. Jakkolwiek durnie to brzmi.
Clayton od razu zapłacił za butelkę koniaku i wódki. Wolał sam polewać, bo barman był nieco zbyt wolny jak na nich tempo – i w żadnym wypadku to nie wróżyło dobrze, ale trudno. Coraz więcej ludzi się zbierało, więc ludzie nie będą zwracać uwagi na rudego pokemona i pokemona wielkoluda. Normalnie prawie anonimowi.
- Kurwa, to było seksowne – znowu się roześmiał, który już raz tego wieczora. – Serio, napaliłem się – kolejna salwa śmiechu, ale tego przyjacielskiego, bardziej serdeczniejszego.

Kotofil pisze...

I otóż to! Caleb miał bardzo fajne łóżko, o czym koniecznie musiała wiedzieć Lilianne. O ile już nie wiedziała, ale cholera ją generalnie wie. I wcale do domu tak daleko nie miał, tak swoją drogą! Bardzo, bardzo korzystana sytuacja.
Dlatego Clayton nie chciał współlokatorki, bo ostatnio to zakończyło się dziwnie… a raczej zakończyłoby się, gdyby ona sama nie wyjechała z tym swoim najukochańszym, pierdolonym bojfrendem. I żesz skąd, że Caleba strasznie to frustrowało, o nie, nie! On się bardzo cieszył, że Fleur jest szczęśliwa i w ogóle. Niechże utopią się razem w tym swoim obsranym szczęściu, ot co. I nie, kurwa, wcale nie jest tym sfrustrowany czy zgorzkniały czy coś tam. Nigdy więcej po prostu mieszkania porządnymi uroczymi blondynkami. Kurwa, nigdy.
Czekaj, co powiedziała Lily? Że ma iść? Gdzie, bo już pędzi, zagrzewa laczka i pędzi, kurwa, na oślep.
Wziął więc koniak i posłusznie, niemalże służalczo ruszył za boginią. Rudą boginią, która właśnie porwała mu wódkę. To oczywiście był jeden z powodów, dla których za nią poszedł. I gdy sam zaczął się rozpychać, przeszli w dosłownie dziesięć sekund, bo ludzi po prostu sami się rozeszli, niczym Mojżesz nad bałtyckim morzem, czy jakimśtam.

Kotofil pisze...

Nie odzywali się do siebie, co w ogóle było dziwne (kurwa, znowu to słowo), ale chyba oboje lekko się wstydzili o tym mówić. Tak, Caleb wstydził się powiedzieć Lily, że ma ochotę posiąść ją na swoim wyrku, albo gdziekolwiek indziej i nieco „spierdolić” ich przyjaźń. Bo jednak, jeśli to zrobią, to nie będzie jak dawniej, cokolwiek by uczynili. Zawsze będzie widział w wyobraźni, a raczej wspomnieniach jej piękne, mleczne piersi, milion piegów… kurwa, to tylko twoja wyobraźnia stary, nie wspomienia. Jasne, będzie umiał z tym żyć, ale Lilianne jako koleżanka, też była ładna. Kurwa, nie mogłaś się urodzić brzydka i bez cycków?! Najlepiej, bez piczki. Jak lalka Barbie.
Faktycznie, z lokalu śmierdziało, także kiedy wyszli, to odetchnął pełną piersią tym świeżym powietrzem. Cóż, średnio świeżym, bo w końcu stolica, wielkie miasto, ale zdecydowanie lżej się oddychało niż na zewnątrz. Spojrzał na Lily. Cisza, cisza, cisza.
Odchrząknął. Zawsze coś.
Odkręcił butelkę koniaku i odchylił lekko głowę, przysysając się do butelki. Nie wypił zaraz tak dużo, bo nie chciał tutaj polec. Zerknął na Holmes. Jak to możliwe, że oni jeszcze nic ze sobą, w ogóle?...
- Idziemy do mnie.
I ruszył, ciągnąc lekko Lily za rękaw bluzki.

Kotofil pisze...

[ Pożegnałam palce Caleba. Tak samo jak mrówkę-zombie. Jest w ściekach :D ]

Oj rad byłby, rad. Oj brałby, brał. Boże, co on by z nią robił… to była aż nie do wyobrażenia, a co dopiero do napisania, wiec nie dręczy narratora. I oczywiście, chętnie by jej biodra rozszarpał, palce dla sprawy by poświecił, no wszystko… Już jebał to, co będzie jutro, może nie dożyje, może alkohol go wykończy i Lilka jak się obudzi w miarę trzeźwa splunie tylko na jego niewyżyte zwłoki. Tak samo jak ta literacka gwara, skąd ty to Claton bierzesz? Przestań żyć w świecie wyobraźni i po prostu zrób coś z tym. Żebyś miał co żałować. Albo nie żałować, już nieważne. Do dzieła.
Kurwa. Kurwa. Kurwa. Za dużo alkoholu, za dużo stanowczo.
Jakoś tak Lilianne zaraz wypiękniała z pięć razy, czego w ogóle już przeżyć nie mógł. Nie mógł na nią patrzeć. Jej blask zajebistości po prostu go oślepiał. Dlatego zamknął oczy, przygwoździł ją do ściany i wpił się łapczywie w jej usta, jakby wyssać jej chciał śniadanie, albo lepiej, ten cały alkohol, który pochłonęła. Jakby od tego miała wytrzeźwieć.
Gdzieś tam ręką zaczął szukać kluczy po kieszeniach swoich ubrań. Chociaż trudno było się na tym skupic, gdy łapy ciągnęło mu zupełnie w inne miejsce.

Kotofil pisze...

Roro w mieszkaniu, w piątkowy wieczór nie powinno być. A nawet jeśli był to chuj mu w oko. Głupi frajer, niech idzie podyma, albo coś tam. Cokolwiek, a sio, won!
Generalnie Caleb skupiał się teraz całym sobą (dosłownie) na Lilianne, bo jak już zaczął tak gwałtownie i nie spodziewanie… to i skończyć nie mógł. Nie potrafił się od niej oderwać, ale nieco bolała go szyja, więc złapał ją za uda, ona podskoczyła i pomógł jej opleść nogami jego biodra, trzymając ją za pośladki, co by tylko nie spadła. Nie, zdecydowanie musiał rozegrać to tak gwałtownie, bo gdyby zaczął się nad tym zastanawiać, z pewnością nic by z tego nie wyszło. Tu stanowczo nie był potrzebny rozum. Nikomu.
Przygwoździł ją do ściany, odrywając się od jej warg i „wgryzając” się w szyję, którą zaczął pieścić językiem i pnąc się ku górze, muskał nieco brutalnie linię jej szczęki, jej brodę, policzki, a potem znów natrafił na jej ciepłe i mokre usta; drażnił podniebienie, zabawiał się z jej językiem. Rękoma zaś rytmicznie ugniatał jej a to uda, a to pośladki – jego dłonie były wręcz wszędzie, ściskając przez materiał jakby chciały go rozerwać.

Tony Visser pisze...

- A co, ja mam zapłacić? - zapytał ironicznym tonem. Nie dość, że ruda, to jeszcze głupiutka. Westchnął przeciągle, drapiąc się znowu po głowie. - Gdzie właściwie jest Harry? - zapytał w końcu. Właściwie, to pytanie powinno paść od razu, ale wiadomym było, że Tony o tej porze wyrwany ze snu jeszcze nie myślał. Myśleli za niego inni, miał od tego ludzi. Jednak Robbie zmył się, patrząc na konfrontację szefa z nowym dostawcą, bo doskonale znał Vissera i wiedział, jaki potrafi być, kiedy był zły.
Tony liczył na jakąś solidną wymówkę starego kumpla. Problemy zdrowotne, jakieś kłopoty rodzinne, chociaż oczywiście wcale mu tego nie życzył, nie był przecież zawistny. Problemy z dostawcami zawsze były takie same - przywozili za mało towaru, a potem nie umieli wytłumaczyć, dlaczego tak nagle wyparował. Dlatego też wolał pracować zawsze z tymi samymi ludźmi, kompetentnie wykonujących swoją pracę. Wyglądało na to, że dziewczyna kompletnie zagubiona była w tych sprawach.

[ Visser garniturki nosi tylko okazyjnie, nawet bardzo okazyjnie :D ale jakaś okazja może się znaleźć, ślub kumpla czy co tam xD ]

Unknown pisze...

- I trzeba było tak od razu!
Skoro Harry mu podwędził te whisky, to już on się z nim policzy przy najbliższej okazji. Wyglądało na to, że bardzo brzydko zachował się wobec rudej, a przecież jeśli o kobiety zawsze był kochany, miły, przyjacielski i do serca przyłóż. No, Visser, spieprzyłeś sprawę.
- Przepraszam - powiedział ze skruchą. Mówił to całkiem na serio, nie miał zamiary jej nabrać czy coś takiego, bo w końcu na serio mu było głupio. Ale było trochę w tym i jej winy, bo zwlekała trochę z wyjaśnieniem. - Jestem niewyspany, ciężka noc, wiesz.
Tak, jego tłumaczenia były trochę pokrętne i pewnie na nic się zdały, ale spróbować zawsze można. Może nie jesteś jakąś naburmuszoną laleczką. W końcu się troszczył o swój dobytek, to całkiem naturalne, prawda?

Kotofil pisze...

Usta miał akurat ładne, pewnie po matce – całkiem duże, ładnie wykrojone, blade i różowe. Jasne, widząc ten opis automatycznie można pomyśleć o jakiejś ponętnej panience, nie o facecie; lecz, o dziwo, te usta ładnie wpasowywały się w jego facjatę, która, de facto, była nawet dość dostojna. Całkiem niewinna, można by rzec. Można, ale wtedy, gdy się Caleba w ogóle nie zna, oczywiście.
Cały czas skupiając się na jej ustach, łapiąc je łapczywie, ssąc, podgryzając, tak, że piekły go aż wargi i z pewnością z bladego różu pokryły się co najmniej czerwienią. Prawdopodobnie Lily wcale nie wyglądała „lepiej”. Ale Caleb tego nie widział, bo było ciemno, a on akurat w tym momencie nie frapował sobie głowy tym, aby na przykład światło zapalić. Dlatego też, gdy począł kroki w stronę swojej sypialni o mało nie wywrócił się przez stojak na parasole, rozwalane buty i końcowo szafkę. Na szczęście alkohol to świetny środek znieczulający, więc nie przejął się tym zbytnio i szczęśliwie w końcu dotarł do łóżka, gdzie położył, a raczej rzucił Holmes, sam zaraz do niej dołączając – uprzednio jednak zrzucił z siebie koszulę i spodnie tak pośpiesznie, że o mało się nie połamał. Pomógł Lily zdjąć bluzkę, chociaż dobrym stwierdzeniem byłoby, że o mało jej nie rozszarpał, a potem zaczął całować z powrotem jej szyję, wodzić nosem po obojczyku, potem „przeskoczył” piersi, językiem wytyczając ścieżkę w okolicy podbrzusza.

Kotofil pisze...

To chyba nazywała się przyjaźń z bonusami, bardzo praktykowana. Ale Caleb jej nie praktykował, bo z reguły nie sypiał z koleżankami. No, z reguły… po alkoholu nieco mu się przestawiały, ale nie miał na to wpływu. Znaczy, miał, miał! Mógł nie pić, ale w jego wypadku jest to tak abstrakcyjnie, że aż śmieszne. Clayton uwielbiał znęcać się nad swoją wątrobą, to nie ulegało wątpliwościom. Dziwne tylko, bo w końcu z Holmes pił razy dużo, a dopiero dzisiaj coś takiego właśnie… i to w tym chyba było najdziwniejsze.
Caleb bywał też delikatny i subtelny, ale w tym wypadku nie to było potrzebne im oboje. To miało być nieco dzikie, brutalne i namiętne, przynajmniej tak odbierał to Clayton, więc oddal się temu rytmowi całkowicie. Ucałowawszy jej brzuch, tuż przy pępku spojrzał na nią, szczerząc się nieco głupio, ale szczerze – patrząc jej w oczy. Przez chwilę wyglądał na całkowicie, całkowicie świadomego, ale prawda była taka, ze połowa jego trzeźwości już dawno poszła się… po prostu poszła.
- Zdejmij go – wymruczał jej do ucha, przygryzając lekko płatek, a potem pochylił się nieznacznie przygryzając skórę jej szyi niedaleko za uchem. Ręką zaś sięgnął do zapięcia jej spodni.

Kotofil pisze...

Racja – pieprzyć. Pieprzyć to, ich, pieprzyć się. Ze szczególnością na to ostatnie. Więc nie ma mowy, że chciałby to przerwać. Zawsze kończył to co zaczął, więc wypadałoby nie przerywać tej tradycji. W ty przypadku nad wyraz przyjemniej. I nie wyobrażał sobie, aby po tym… akcie, relacje jego i Holmes miały w jakiś sposób oziębnąć. Niby czemu? Z jego strony na pewno nic takiego nie nastąpi, ale z drugiej strony kobiety są nieprzewidzialne, tak?
Podobało mu się to przejmowanie inicjatywy, czy jakkolwiek to nazwać. Lubił wiedzieć, że „nie jest w tym sam” i że druga osoba nie jest sztywna, czekając tylko aż on zacznie działać, co według niego było mało podniecające i cóż, męczące. Na szczęścia Lilianne nie należała do tych dziewcząt, co udowodniła mu na samym początku, zresztą, jak mógłby myśleć inaczej? Taka osobowość jak ona z pewnością nie dałaby się zdominować i czekać na jego kolejny ruch, przez co robiło się coraz bardziej… ekscytująco? Chyba coś w ten deseń.
Uwielbiał delikatne kobiece dłonie, ciepłe, mokre wargi wędrujące po jego skórze. Uwielbiał kobiece piersi ponad wszystko – zwłaszcza te idealnie okrągłe, nieco sterczące z uroczymi sutkami. Tak, sutki Lily były wybitnie urocze, jakkolwiek to brzmi. Czuł już, jak krew schodzi tam ku dole, a penis sztywnieje, uwypuklając się widocznie na materiale jego bokserek. Lily na pewno poczuła, że coś ją uwiera, ale chwilowo najwidoczniej nie dała po sobie tego poznać.
Znów wtopił usta w jej, bawiąc się jej językiem, a dłonią sięgnął do jednej z piersi, którą ścisnął palcami, a po chwili oderwał się od dziewczyny znów muskając przelotnie jej szyję; potem przewrócił ją na plecy, przytrzymując nadgarstki tuż po obu stronach jej głowy, a sam pochylił się nad jej piersiami, delikatnie drażniąc je wargami, lekko przysysając i pieszcząc językiem. Obserwował jak jej sutki twardnieją i wszędzie pojawia się gęsia skórka, nie przerywając pieszczot – a jeszcze bardziej je natężając.

Kotofil pisze...

Musiała mu wybaczyć tę chwilę „słabości” – po prostu pierwszy raz zobaczył jej cycki. Bez żadnego okrycia, niczego. Piękne, gołe cycki, idealne, nie za duże, nie za małe, takie w sam raz, śliczne. Długo się zastanawiał jak wyglądają właściwie jej sutki, a teraz to wie. Ba, teraz je nawet pieści, co sprawiało mu cholerną satysfakcję. To tak, jakby Caleb otworzył „prezent”, który długo był nieosiągalny, będący gdzieś za szybą na wystawie. A teraz, tak po prostu go dostał, był w zasięgu. Jego penis wręcz pulsował; puścił jej dłonie, a sam wtulił się w wgłębienie pomiędzy jej piersiami, opatulając ciepłym, miarowym oddechem.
Dłońmi sięgnął do wewnętrznej strony jej ud i odpychając je od siebie rękoma, lekko rozchylił, opuszkiem palca chwytając krawędź majtek, tuż przy kroku. Mokro, kurewsko mokro. Spojrzał na nią z zadowolonym siebie, cwaniackim uśmiechem, znowu muskając jej rozpalone usta, szyję, obojczyk, a rękoma sunąc po jej udach, ale tym razem z zewnętrznej strony. Złapał za jej majtki, wyprostował nogi i powoli, aczkolwiek stanowczo zsunął bieliznę z jej ciała. Pochylił się i ucałował jej kobiecość ciepłymi wargami muskając jej łechtaczkę.

Kotofil pisze...

[ Oj, nie zauważyłam, ze ona go sama docisnęła do piersi, ale generalnie sam też się docisnął więc wyszło na to samo :D Za późna godzina, sorencja :D ]

Joshua Henderson pisze...

[ Gdzieś widać zostałem pominięty. Mam nadzieję, że pomięty, bo olanie nawiasu to jakaś kpina w ogóle jest. ]

Joshua Henderson pisze...

[ Może raczej wybiorę sprzeczki, będzie ciekawiej. Teraz tylko jakiekolwiek okoliczności spotkania i jutro zapewne zacznę. ]

Joshua Henderson pisze...

[ Jasne, może tak być - to tak jak mówiłem: jutro. ]

Kotofil pisze...

Odpowiednim masażem o cycki zadbać bardzo łatwo – Clayton wychodził z założenia, że jego magiczne rączki czynią cuda, jakkolwiek to brzmi. Cóż, dużą miał wyobraźnię, to i dużo zboczonych rzeczy do łba przychodziło a dodając do tego jego jakże zgrabne palce wychodziło coś… miłego. I Lilianne mogła to potwierdzić, ale zapewne nie zrobiłaby tego głośno, o ile w ogóle by o tym pomyślała, prawda?...
To było takie zadowolone z siebie zdziwienie. Samiec alfa jest w fazie konkretnej euforii i dziwi się teraz, że wcześniej się tą „sprawą” nie zajął. I nie chciał być zakleszczony, więc lekko podszczypywał jej uda, jednocześnie językiem bawiąc się jej łechtaczką, obejmując ustami i przysysając – chciał z nią robić wszystko i mogło się wydawać, że robił tak wiele rzeczy w tym samym momencie. Chciał ją doprowadzić do orgazmu, rozluźnić, tak by mógł potem wejść przed przeszkód. Zdecydowanie, kombinowanie z olejem czy innym gównem nie leżało mu, a że akurat seks oralny nie był mu obcy, to z lubością to praktykował. Czego akurat w tym momencie mogła doświadczyć Lily. Podniecały go te wszystkie jęki i z każdą kolejną chwilą osiągał już apogeum swojego pożądania.

Flo pisze...

[ojej, zdjęcie masz cudne! <3]

- Przykro mi, nic nie poradzę, że zarzuty przeciwko pani synowi były zbyt ciężkie. Nie zwracamy w takich przypadkach pieniędzy - próbowała wytłumaczyć starszej kobiecie. Kobieta już od dwudziestu minut stała przy recepcji i domagała się zwrotu pieniędzy za przegrana sprawę. I nie wiadomo, kto był na tyle głupi, że wysłał tam Florence. Była urocza, owszem, ale działała tak raczej tylko na facetów. Starsze panie chyba za nią nie przepadały. A wystarczyło wysłać Maxa! Miał mniej roboty od niej,a le za to niewiarygodny urok osobisty. Nawet babcie na niego leciały.
- Proszę mnie posłuchać - zwróciła się do kobiety, siląc się na naprawdę uprzejmy ton, ale marnie, oj marnie jej to wychodziło, gdy mówiła przez zęby. - Jeśli pani się to nie podoba, niech pani nas pozwie. My robiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale dowody były zbyt silne. Nie dało się uniewinnić pani syna.
- Dobrze, w takim razie oskarżę WAS - zagrzmiała babcia i pogroziła palcem, po czym odeszła. Florence wyczerpana tą głupią wymianą zdań wróciła do swojego gabinetu i oparła czoło o biurko. Mimo szeroko otwartego okna i działającego wiatraka upał był nieznośny. Wiele by dała, by móc ściągnąć teraz ten garnitur i wskoczyć do zimnej, przejrzystej wody w basenie.
Pukanie. Blondynka podniosła głowę, wyprostowała się i wzięła głęboki oddech. Była już cholernie zmęczona.
- Proszę - mruknęła, wpatrując się z napięciem w drzwi. zTrochę martwiła się, że to ojcu nie spodobało się co powiedziała do ich byłej klientki.

Kotofil pisze...

Jedyną sprawą jaką w tej chwili zajmował się Clayton, to Lilianne i skupił się na niej całkowicie, co z pewnością poczuła i co sama udowodniła gęsią skórką, drżeniem, i wyginaniem ciała we wszystkie możliwe strony. Ucałował jej kobiecość po raz ostatni, upewniwszy się, że rozluźniła się na tyle, iż nie powinien mieć żadnego problemu.
Znowu zaczął całować jej szyję, pieścić ją delikatnie wargami, po czym spojrzał na nią, trącając lekko swój nos o jej mały, śliczny, piegowaty nosek. Była śliczna, po prostu śliczna. Musiał patrzeć, jak przyjmuje jego męskość , jaki przybierze wyraz twarzy, co zrobi i jak się zachowa. To było tak kurewsko podniecające, że uśmiechał się jak głupi do niej, a ona spokojnie mogła wziąć go za wariata.

[ Mam wszystkie na dysku <3 I widziałam, ładnie, ładnie – ja muszę w końcu swoje opracować… ;d ]

Kotofil pisze...

Zaczął się w niej poruszać dość gwałtownie – w tym momencie chyba najmniej była potrzebna im delikatność i opanowanie. Wpił się ponownie w jej szyję, przysysając ją dość mocno i pozostawiając lekko zaczerwienione, mokre ślady. To samo uczynił nad jej lewą piersią, drażniąc jej sutek koniuszkiem języka. Była rozpalona, ale on również, temperatura w pokoju musiała chyba podskoczyć o parę stopni, na bank. Był cholernie zachwycony jej ciałem, tylko… tylko co?
Nagle oplótł dłonie na jej biodrach i położył się na plecach, sama Lilianne zaś znajdowała się na nim. Wpił się łapczywie w jej wargi, rękoma ściskając jej pośladki, a po chwili nawet złożył na nich klapsa – nie za mocnego, ale cichy plask rozległ się po pokoju. Zaśmiał się przy tym, patrząc jej zawadiacko w oczy. Tak, chciał by ona przejęła inicjatywę, chciał się zapomnieć tak kompletnie, jak Lilianne.

[ Haha :D No zdjęcia to on ma fajne, tylko wszędzie jakiś taki za poważny, nieliczne wyjątki tylko, kiedy nie jest :< ]

Unknown pisze...

Chrząknął głośno, na ile pozwalały mu zachrypnięte struny głosowe.
- A po co mi to? - zapytał. - Chyba nie sądzisz, że wezmę wóz, który ty wzięłaś pod swoją opiekę.
I znowu się zdenerwował. Co ona myślała, że on nie miał innych zajęć? Nagle jego przeprosiny wydawały się głupotą, bo panience serce o gówno się oparło, jak mawiał jego ojciec. Visser nie lubił takich sytuacji. Nie miał zamiaru odstawiać gdziekolwiek wozu, na dodatek nie wiedział, gdzie Harry mógł być, chociaż skoro podwędził mu butelki, to pewnie był już nieco wstawiony. Chociaż, istniała pewna opcja, dzięki której wszystko mogło się wyjaśnić.
Poprosił Robbie'go, który przyszedł po kolejną ze skrzynek o telefon, bo nieszczęśliwie komórka Tony'ego została na górze, a on nie chciał tracić czasu na pójście do mieszkania. Robbie nie miał wyjścia - rozkaz szefa to rozkaz szefa, nawet wtedy, gdy już wykorzystało się cały limit i się wchodzi na minus. Visser wybrał dobrze znany sobie numer i czekał cierpliwie, licząc sygnały.

Flo pisze...

Flo wyciągnęła dłoń w kierunku dziewczyny i uśmiechnęła się uprzejmie. Podobno irytowała większość kobiet, zdawała sobie świetnie z tego sprawę, ale do Liliane podeszła na luzie, bardzo uprzejmie, w końcu była siostrą Charliego. Czując przy tym, ze może na chwilę trochę się wyluzować, ściągnęła z siebie żakiet i powiesiła go na oparciu fotela. Wyglądała młodo i trochę to napawało ludzi zdumieniem. Siedziała w tym gabinecie, pracowała w luksusowej firmie i, cholera, była bardzo poważna i dojrzała. A Charles, który znał ją jeszcze z liceum przecież wiedział, ze naprawdę potrafi być całkiem wyluzowana, roześmiana.
- Chcecie się czegoś napić? - wcisnęła w tym samym czasie guzik na telefonie, przyzywając recepcjonistkę. Młodą, bardzo szczupłą kobietę o brązowych włosach spiętych w ciasny kok z tyłu głowy i o takim dobrotliwym uśmiechu.
- I w czym wam mogę pomóc?

Joshua Henderson pisze...

Czym się zajmujesz, Joshua? Siedzę razem z wiewiórkami w fabryce czekolady pana Wonki i rozłupuję orzechy laskowe. Skąd pochodzisz? Z wyspy Bali, jeśli wie pani, gdzie się to znajduje. Gdzie na co dzień spędzasz czas? W komnacie tajemnic przecież. Lubisz swój zawód? Tak, kocham wiewióry.
Tak za każdym razem, kiedy przychodził na bankiety. Chciał czy nie, tylko w myśli mógł odpowiadać na te wszystkie analogicznie u każdego powtarzające się pytania. Bo był taki młody, miał przed sobą całe życie, nie to, co ona, ledwo dziesięć lat od niego starsza. Przecież on i tak za rok umrze, dłużej nie zdzierży. Wpadnie pod auto albo coś, najpewniej zupełnie przypadkiem. Teraz miał nawet ochotę zatruć się przeterminowanymi oliwkami, byle tylko móc wyswobodzić się z tego miejsca.
Takie imprezy, ach. Niejeden człowiek chciałby uczęszczać na podobne, a jemu nie podobało się to wszystko ani trochę. Znaczy, same tego typu zgromadzenia są w porządku, chodziło tylko o całą oficjalność, jakby nie mogli porozmawiać o czymś innym niż praca. Ale właśnie dlatego tu przychodził - bo zależało mu, żeby nie stracić stanowiska, jakoś zachować to, co już osiągnął w tej swojej odwiecznie znienawidzonej firmie, nawet, jakby miał go tutaj jasny szlag trafić.
Właśnie wycofał się trochę z sali, żeby z jakimś wyjątkowo wytwornym koreczkiem wziętym z jednego z półmisków obserwować innych, kiedy zauważył kogoś, kogo zdecydowanie wolałby uniknąć. Doskonale przecież pamiętał, że nigdy nie potrafił się z ową osobą tak do końca dogadać, aż w końcu na niej zaczął ćwiczyć chłodne opanowanie. Cóż, czyli można powiedzieć, że jednak coś jej zawdzięczał, niestety.
Skupił na niej wzrok, analizując całą sylwetkę. Trochę się zmieniła, odkąd ostatnio ją widział, nawet sporo. Nawet się nie zastanawiał, co ona tu robi, przecież wiedział. Od zawsze bywali tu i tam, obydwoje.

Joshua Henderson pisze...

Ściągnął ją wzrokiem, na pewno. Tak czy siak by go nie zauważyła, zajęta tymi wszystkimi ludźmi, co coś znaczyli w jej dziennikarskim światku, ale on musiał zacząć śledzić ją wzrokiem, to poczuła i się przyplątała. Przyjął to tylko wewnętrznym westchnieniem, z zewnątrz nawet nie poruszywszy palcem, żeby jakoś zareagować na jej (nie)spodziewane przybycie. Nawet wolał sobie nie przypominać jej wszystkich dogryzań pod adresem jego osoby, choć musiał przyznać - czasem naprawdę udało jej się wyprowadzić go z równowagi. Wrodzony upór i duma nie pozwoliły jej tego powiedzieć, bo przecież chyba prowadzili coś w rodzaju wyścigu, które pierwsze ulegnie drugiemu.
- Powiedz mi - zaczął beznamiętnie, zerknąwszy na nią uprzednio z ukosa - czy ja kiedykolwiek coś powinienem?
Właściwie nie, nie musiał niczego ani nie powinien. Nie musi być miły, bo nic mu to nie daje, nie musi nikogo o nic prosić, bo w końcu i tak będzie miał, czego chce, nie musi owijać w bawełnę, jeśli nie ma ochoty, nie musi się ograniczać. Nikt nigdy mu tego nie powiedział, tylko sam sobie wyznaczył jakieś tam zasady, którymi kierował się między innymi na takich właśnie bankietach. A już na pewno ona nie mogła mu niczego narzucić, bo odkąd pamiętał, nie dawał sobie wejść na głowę. Przynajmniej nie w ten sposób.

Joshua Henderson pisze...

Już dosyć jej wcześniej gderał o niezależności, teraz nie miał zamiaru, w ogóle nie miał ochoty mówić czegokolwiek na jakikolwiek wybrany temat. Po prostu, emanował dziś wprost odpychającym światłem, dlatego też ona mogła teraz z nim tutaj niby nawiązać konwersację, bo nie był przez nikogo więcej osaczony.
Właściwie jej już nie słuchał, więc czy sobie tego życzyła, czy też nie, nie odpowiedział jej już w ogóle. Dalej zajmował się patrzeniem na ludzi, na ich reakcje, czasem starał się po prostu odczytać, co mówią, uparcie wpatrując się w ich usta. A przede wszystkim skupił uwagę na najbliżej stojących dwóch mężczyznach; nie mógł oprzeć się wrażeniu, że skądś jednego kojarzy; być może kiedyś pojawił się w owym biurowcu w pewnej części przez biuro architektoniczne. Mogło mu się to przydać w przyszłości, te wszystkie wymawiane przez niego słowa. Kto jak kto, ale Joshua potrafił składać elementy układanki w jedną całość, jeśli chodziło o życie zawodowe - gorzej z uczuciowym, ale to inna sprawa - nawet kreując coś na podstawie zasłyszanych tu i tam urywkach zdań. Czasem się mylił, czasem nie, ale najważniejsze było to, że zachowywał wszystko dla siebie, więc nikt nie mógł wytknąć mu, że jego przeczucie było nieprawidłowe oprócz jego samego. Komfort psychiczny zachowany.
Nie zauważywszy, żeby się oddaliła czy zniechęciła jego milczeniem, trochę odwrócił się w jej stronę, na moment spuszczając z oka upatrzonego faceta.
- Nie.
Koniec dyskusji więc.

Joshua Henderson pisze...

Proszę, znalazła się więc w końcu osoba, która dostrzegała w nim kogoś innego niż przyjemnego pana od rysunków i załatwiania spraw związanych z organizacją realizacji kolejnego projektu. Całkiem miła odmiana, to musiał przyznać, bo po tych wszystkich ludziach, dla których był w miarę kulturalny, dla niej wcale nie musiał. W końcu sama stwierdziła, że jest aspołecznym dupkiem, jak dla niego - może być. Pewnie dzięki niej i jej odkrywczemu stwierdzeniu Joshua w końcu odkryje swoją prawdziwą osobowość, a potem, jak w niektórych filmach, dokona zwrotu o trzysta sześćdziesiąt stopni i stanie się naprawdę kochanym facetem. A to wszystko dzięki niej, będzie wtedy na pewno zadowolona. Korzyść dla obydwu stron, idealnie.
- Kontynuuj - zachęcił ją tylko krótko, podświadomie pragnąc się dowiedzieć, jakie jeszcze ostre słówko chowa dla niego w zanadrzu. Może i się zmieniła, ale fakt, poczucie humoru chyba wciąż miała to samo, to samo tyczy się zwykłej bezpośredniości, przynajmniej w jego stosunku. Co do reszty, jeszcze nie miał zamiaru oceniać, dopiero musi zobaczyć, jak tam stoi kwestia jej zachowania wobec innych ludzi. W końcu dla niego zawsze były jakieś specjalne względy, choćby właśnie wzmożona potrzeba bezwzględnej szczerości czy zaczepiania go na bankietach, na których chciał w jakiś sposób stać się kimś ważniejszym. W żadnym razie nie miał jednak zamiaru być dla niej za ostry - chyba to mu tylko przeszło. Chęć odgryzienia się na tym samym poziomie.

Unknown pisze...

- Hola, hola! - Zawołał za nią, przerywając na chwilę rozmowę z Haroldem. - Poczekaj jeszcze chwilę.
Ach tak. Czyli Harry nie był w stanie sam dowieźć towaru, bo był na kacu. I to wcale nie po whisky Vissera. Kłamstwo ma krótkie niego, prawda? Pożegnał się z nim, oddał telefon barmanowi i zwrócił się do dziewczyny:
- To jeszcze nie wszystko. Musimy załatwić formalności no i przekażę ci kolejne zamówienie.
A gówno prawda. Nigdy nie dawał przy odbiorze towaru kolejnego zamówienia, bo albo je składał telefonicznie, po sprawdzeniu stanu zaplecza, albo sam jechał do hurtowni. Ale teraz było inaczej bo i sytuacja była nadzwyczajna. - Chodź.
Nie czekając na jej odpowiedź, ruszył w stronę tylnego wejścia, a potem skierował się ku swojej kanciapie. Szykująca się mała konfrontacja oko w oko od razu poprawiła mu humor.

Unknown pisze...

Panienka wyglądała na taką, której w kaszę nie da się dmuchać, ale przecież Visser miał w sobie na tyle wrodzonej bezczelności, że postanowił to sprawdzić. W końcu bardzo nie lubił, kiedy się go okłamuje.
- Proszę.
Pozwolił jej wejść pierwszej, a potem wszedł za nią. Zatrzasnął drzwi i... zamknął je na kluczyk, który następnie włożył do kieszeni. Zrobiło się groźnie, co? Wskazał jej krzesło, sam usiadł na swoim i utkwił w niej spojrzenie. Kto wygra?
- Przyznasz się w końcu, co z tym whisky, czy mam użyć innych metod? - zapytał.
Nie, wcale mu nie chodziło o wymyślne tortury. Nie miał tutaj żadnych kajdanek ani sznurów, którymi mógłby ją przywiązać, żadnych masakrycznych narzędzi. Bo wcale nie miał zamiaru jej torturować. Miał inne narzędzia. Swoje usta, dłonie i... wiadomo co.
Nie, żeby coś insynuował. Przecież nie był napalony. Wystarczył tylko jeden gest i mógł się założyć, że będzie jego.

Unknown pisze...

Sztuczkę z telefonem znał nazbyt dobrze. Koło ratunkowe, sam by tak zrobił. Gdyby był dziewczyną, a jakiś facet zamknąłby go w swojej kanciapie i dziwnie patrzył. Sam Tony uważał, że nie robi jej przecież nic złego. patrzył na nią tak, jak na każdą kobietę. Z zainteresowaniem. W każdej bowiem było coś, co go zaciekawiło, a on lubił zaspokajać ciekawość. Zapędził ją trochę w kozi róg, bo nie miała możliwości ucieczki. Chyba, że zacznie krzyczeć. Możliwe, że ją ktoś tutaj usłyszy.
Wzmianka o szkockiej rozbawiła go. Nie wyglądała na wielbicielkę takich trunków.
- Mam tutaj, chcesz?
Nie preferował picia bez śniadania, ale sięgnął do barku i postawił przed nią szklankę, a potem nalał jej. Szkockiej, tej niesamowitej szkockiej, jak sama określiła. - Co prawda zamówione whisky nie jest takie dobre, ale też da się wypić. Smakowało chociaż? - Uśmiechnął się bezczelnie, patrząc prosto w oczy dziewczyny i podsuwając szklankę bliżej niej. - Moim zdaniem jest średnie, ale klienci je lubią.
Odchylił się na swoim krześle i zaczął się na nim bujać, nie przestając kątem oka jej obserwować.

Unknown pisze...

- Spieszysz się gdzieś? - zapytał, wskazując głową na telefon, na który wciąż spoglądała. Mógł to uznać za subtelny znak, że nie jest dla niej nudny, jeśli można nazwać to subtelnością. Nie znali się jednak, ale zawsze mogli się poznać. Już on się o to postara.
Zawsze uważał, że jak rude, to wredne, więc szerokim łukiem starał się omijać wszystkie panie o takim kolorze włosów. Zazwyczaj mu się udawało. Aż do dzisiaj. Może to znak z niebios? Dziewczyna była buńczuczna, arogancka i robiła mu na złość. Żeby tylko go przegadać i móc wyjść. O nie, tak łatwo nie będzie.
- Wygląda na to, że sobie tu posiedzimy - stwierdził. - Mi tam tutaj dobrze, w szczególności z kobietą.
Ile tu aluzji, ile insynuacji. Ale chyba nie liczył, że sama się na niego rzuci? Nawet jeśli by chciała, to nie pozwoliłaby sobie na takie szaleństwo, które by sobie potem wypominała. A jeśli ona nie ma zamiaru, to on jej pomoże.
Wstał, sięgnął po butelkę i przysunął się razem z krzesłem do dziewczyny. Bardzo blisko. - Jeszcze?
Nie mogła przecież wiedzieć, że zazwyczaj udawało mu się upić kobietę. W tym wypadku jednak nie chciał tego robić. Chciał tylko, żeby zrobiła się bardziej rozluźniona. A whisky było do takich celów wręcz idealne.

Unknown pisze...

Chwycił jej dłoń za nadgarstek delikatnym ruchem, a drugą ręką wyjął z niej telefon i wrzucił do szuflady.
- Na razie nikt nie dzwoni.
Widać, że nie była aż tak bardzo przerażona, skoro nie zaczęła wrzeszczeć. Zresztą, telefon nie będzie za chwilę jej potrzebny. tak przynajmniej sądził, a on się rzadko w tych sprawach mylił. Ale kto wie, kto wie, co go spotka, jeśli chodzi o nią.
Wykonał jej prośbę, nalewając tym razem więcej trunku i odstawił butelkę. A potem odgiął się na krześle, nadal na nią patrząc i pewnie bardzo pesząc ją wzrokiem. Wrodzona zdolność do wprawiania kobiet w zakłopotanie pozwalała mu na uwodzenie ich w taki sposób, że po kilkunastu minutach już szeptały jego imię. Ale musiały je najpierw znać. Gdzie się podziały Twoje maniery, Visser.
- Tak w ogóle, Tony.
Wyciągnął rękę i czekał, czy ją uściśnie, czy stwierdzi, że co za dużo kontaktów cielesnych, to niezdrowo.
No to się po spotkaniu z nim rozchoruje.

Unknown pisze...

- Widzisz, źle sądziłaś. - Uśmiechnął się. - Nie jestem jakimś bufonem, Lilianne.
No jasne. Już on dobrze pokazał pół godziny temu, jakim gburem mógł być. No ale trzeba było mu wybaczyć. Jedna mała wada wśród tylu zalet.
Jednak jesteś zadufany w sobie, Visser. Bardzo bardzo.
- Moja wymówka pewnie nie brzmiała zbyt wiarygodnie, ale widocznie nie była całkiem najgorsza, kiedy tu sobie tak siedzimy.
Zaczęło wiać nudą, a ona wciąż zwlekała. A może to on nie zachęcił jej w odpowiedni sposób? Co się z nim działo, tylko widzi kobietę, a już dostaje prawdziwej chcicy. To chyba jakaś choroba. Czy na usprawiedliwienia miał fakt, że był facetem? Tylko facetem i aż facetem? Pewnie nie. Kobiety nie lubiły napaleńców, tak samo jak on natrętnych lasek. A trafiały mu się i takie. A tu miła odmiana, Lilianne nawet na niego dłużej nie spojrzała.
Ale to się zmieni. Przynajmniej powinno.

Unknown pisze...

- Miałbym skłamać?
Rzecz się miała tak, że rzeczywiście źle spał i był zmęczony. Nie było innego powodu, a jeśli nie chciała mu uwierzyć... Cóż, przekonywać jej nie będzie. Albo zrobi to później, w inny sposób.
- Nie. Ktoś musi pozostać trzeźwy w tym towarzystwie.
No musiał. ktoś musiał kontrolować sytuację, a on to lubił i był w tym mistrzem. Nie czekając, znowu napełnił jej szklankę. Już ostatni raz, bo mogło się to źle skończyć. Nie chciał za bardzo jej upijać, miał ją tylko lekko odważyć. Do czego? A to się okaże.
- Czym się zajmujesz, Lily?
Podobało się mu to imię. I tak jakoś bardzo mu do niej pasował. Sam nie wiedział, czemu.

Joshua Henderson pisze...

Jeśli jej pierwsze słowa go nie uraziły, jak mogły to zrobić następne? Zresztą, jak o coś prosił, to z pełną świadomością konsekwencji. Po prostu ciekaw był, czy była w stanie wyrazić słowami wszystkie jego niektóre niezbyt dobre cechy osobowości i prawdopodobnie tę niechęć do niego - choć i tak czasem czuł, że nie potrafiłaby go tak naprawdę znienawidzić całkowicie, nie. Gdyby jednak się zdecydowała coś mu powiedzieć i przestała uważać, że sobie urządza kpiny z nią w roli głównej, to jest otwarty na wszelkie propozycje. Słuchać umiał, bo za dużo zwykle nie gadał, to chyba wiedziała, więc chętnie
Wywrócił tylko oczami, kiedy usłyszał, jak dzwoni jej telefon; sam nie znosił, jak mu ktoś zawracał głowę dzwonieniem w najmniej odpowiednim momencie, a ten chyba taki był. W końcu, ktoś śmiało przerwał im tę jakże ważną rozmowę. A potem jeszcze zaczęła mu coś mazać długopisem po plecach, jakby nie mogła oprzeć tej swojej karteczki o ścianę. Byłoby jej przecież dużo łatwiej i łatwo oszczędziłaby sobie nawet z nim tego słabego kontaktu cielesnego.
- I co mu powiedziałaś? - nawet nie spyta o to, co interesowało pana Holmesa, tylko od razu o jej odpowiedź. Tak będzie prościej, dowie się od razu, o co w ogóle chodziło; jeśli chodziło o tego typu sprawy, lubił wiedzieć, co, kto i jak o nim mówi, niestety. Często nadmiar wiedzy powodował, że jeszcze trudniej było być dla danej persony uprzejmym, jeśli niezbyt pochlebnie wysławiała się ona na temat Joshuy. Cóż, kilka miłych słów przecież nigdy nie zaszkodzi, w końcu każdy lubi nieraz takowe usłyszeć, a on nigdy nie był jakiś specjalnie okropny dla ludzi. Może tylko czasem, jak już konkretnie ktoś mu nie przypadł do gustu, ale to kwestia jedynie ich własnego zachowania. Ale żeby tak mówić do kogoś coś na temat innych... nie, tego nie robił. Też w wielu przypadkach opinię zachowywał dla siebie, dobrą czy złą, obojętne.

Unknown pisze...

- Barmanka, mówisz?
Nie, nie miał zboczenia zawodowego i nie chciał jej od razu zatrudnić u siebie. Kompletnie nie widział jej w Bloaters, jak rozdaje piwo podchmielonym klientom. To dobrze, czy źle?
- Mhm, skończyłem muzykologię, walę po garach w wolnym czasie, o ile nie zajmują mnie dostawy - tu rzucił znaczące spojrzenie w jej stronę.
Ponadto sypiał każdej nocy z inną, był dobry w łóżku i kobiety go uwielbiały. Ale tego już nie dodał. Nie chciał, by dziewczyna się przestraszyła już na samym wejściu. Chociaż, nie wyglądała na zbytnio strachliwą. Patrzył, jak odpala papierosa. Nie, żeby miał coś do palaczy, chociaż on sam nie palił. Wolał 'szlachetniejszy' tytoń. Jednak w tym momencie nie miał ochoty na cygara, zresztą cały zapas zostawił u siebie na górze.

Unknown pisze...

On też miał wyćwiczone palce. Ale od czegoś innego, ekhmm... Bo na pewno nie od walenia w perkusję.
Czy mu się zdawało, czy podjęła jego grę? Nie, nie zdawało mu się. Ten uśmieszek rozpozna wszędzie, u kogo bu nie był. Uśmieszek zgody na potyczki słowne i erotyczne insynuacje.
No, ciekawe, co tymi palcami panna Lily wyrabia.
- Pewnie nie jeden klient dostał od Ciebie po mordzie, co? - zapytał pół żartem, pół serio. Ba, był pewien, że czyjaś buźka spotkała się z jej ręką i nie było to miłe spotkanie. Musiał być ostrożny.
Rudy to w końcu nie kolor włosów, a charakter. A z takimi lepiej nie zadzierać. Amen.

Joshua Henderson pisze...

Mimo wszystko nie dałby jej paść na zawał, więc nie dzwonił - świetne wytłumaczenie, jak dla niego. Dla niej powinno być wystarczającym pretekstem, żeby odpuścić mu całą szopkę z zapraszaniem ją na kawę i tak dalej. W gruncie rzeczy, to nie mogli być przyjaciółmi z dwóch powodów: przyjaciele czasem spotykają się poza bankietami, oni nie, poza tym on nie wierzył w przyjaźń damsko-męską, jeśli obydwoje nie mieli nikogo. Bo gdyby któreś z nich wpakowało się w jakiś związek, to wtedy trzeba zachować jakieś granice i może dotrzymywać wierności, on tak przynajmniej uważał. Został więc przy wersji, że są dobrymi znajomymi, którzy czasem lubią sobie dopiec, bo jakoś nigdy nawet nie pomyślał o tym, żeby mogli być razem. Tyle.
Odwrócił się do niej przodem i uśmiechnął nawet na jej pierwsze słowa, wyjątkowo. Teraz mogła być niemalże pewna, że jej słucha, choć nieraz też w takiej pozycji, patrząc cały czas na towarzysza rozmowy, wyłączał się i myślał kompletnie o czymś innym. To pozwalało mu nie denerwować się, gdy ktoś plótł kompletne bzdury i wykazywać zainteresowanie tematem, który dla niego był kompletną abstrakcją i tak naprawdę nigdy nie wiedział, o co chodziło.
- Zawsze można to zmienić - odpowiedział, a jedna z brwi lekko zadrgała ku górze. Jemu nie przeszkadzałoby, kiedy znowu zaczęliby się spotykać, choć nie był pewien, co by z tego wynikło. Ona nie była podobno już taka, jak kiedyś, możliwe, że w nim także nastąpiły jakieś drobne zmiany, choć nie diametralne. Może by się dogadali, może nie, to zależy. W każdym razie - na pewno ich znajomość wyglądałaby nieco inaczej, niż wcześniej.

Flo pisze...

- Dla ciebie wszystko - mrugnęła do niego, a gdy sekretarka weszła do gabinetu, Florence oświadczyła jej trochę oschłym, znudzonym tonem:
- Marge, whisky, kawa i woda z lodem i cytrynom.
Kobieta zniknęła za drzwiami, a blondynka włożyła na nos okulary o wąskich, prostokątnych szkłach w cieniutkiej, metalowej oprawce. Zerknęła w dokumenty, a potem spojrzała na rodzeństwo.
- No dobra, ale w czym konkretnie mogę wam pomóc? Bo nie bardzo rozumiem - zerknęła na teczkę, którą trzymała przed sobą.

[wybacz, że tak krótko, ale nie dałaś mi pola do popisu :P]

Kotofil pisze...

Przecież nie posuwał zwłok – a śliczną, a co najważniejsze żywą i rozpaloną kobietę, która wymagała czułości i pieszczot. Mógł ktoś pomyśleć, że Caleb był jakimś strasznym egoistą, i może było to po jakieś tam części prawdą, ale w sprawach seksu myślał także o drugiej osobie; w końcu do tego aktu były potrzebne dwie istoty, które ze sobą, bądź co bądź, ale „współpracują”. Współpraca powinna być, co najważniejsze przyjemna, ale też i obustronna. Nie traktował kobiet nieczule, a z odpowiednim szacunkiem i troską o ich rozkosz podczas seksu. Nie chodziło o to, by tylko włożyć i się spuścić, nie. Chodziło o to, aby z połączenia dwóch ciał stworzyć coś naprawdę… euforycznego. Takie to powinno być.
Jęki były podniecające – o ile nie były wymuszone czy sztuczne. I mówi tak każdy, zdrowy na umyśle i duchu heteroseksualny facet. Jęki i wzdychanie było jak najbardziej pożądanie i na miejscu, były jakby oceną umiejętności kochanka, ale też pochwałą. To tylko zachęcało do dalszych pieszczot. A dźwięki łóżka…
Akurat łóżko Caleb kupił porządne. Och i nie dlatego, żeby ruchać ile wlezie, a dlatego, że ta bestia sporo spędzała na tym łóżku czasu, do którego nie zaliczało się tylko „mizianie” z potencjalnymi kochankami, nie. Sen jest najważniejszy, więc po cholerę spać na niewygodnym materacu? A te skrzypanie… cóż, nie zwracał na niego większej uwagi, bo to było naturalne, gdy robiło się to na łóżku. Zresztą, Lilka całkowicie „przekrzykiwała” inne dźwięki i zwracała całą uwagę Caleba na swoją osobę.
Teraz patrzył na pełnowartościową kobietę – taka w jego oczach właśnie stała się Lilianne. To było kompletnie nie z tej ziemi, ale ten fakt jakby podniecał go bardziej. Rany, Lilka po nim skacze, spodziewał się ktoś?... On na pewno nie, zwłaszcza, że nigdy jej nie podrywał z prostej przyczyny – nigdy mu to do łba nie przyszło, nigdy nie rozpatrywał jej w kategoriach erotycznych… och, no dobra. Wyobrażenie o tym, jakie może mieć cycki pod ubraniem, można do tego zaliczyć, ale to akurat zdrowa reakcja każdego faceta, ot.
Dłonie przeniósł na jej biodra, pomagając tym samym w rytmicznych ruchach, bo tym można się w końcu zmęczyć, a nie chciał, żeby z takiego powodu przestała, nie teraz. Jej zimne dłonie były trochę jak prysznic zimnej wody, ale było to całkowicie przyjemne i orzeźwiające. Czuł, że osiąga swoje apogeum, którego moment nadejścia i tak przesuwał wystarczająco długo, co powodowało tylko kolejne fale rozkoszy i euforii. Jego penis wręcz pulsował z nadmiaru wrażeń, a krew całkowicie zeszła mu do tego jednego punktu w jego ciele – musiała to poczuć.

Joshua Henderson pisze...

Wyjątkowo posłusznie poszedł za nią, żeby zobaczyć, co się dzieje, chociaż w sumie w tym całym zamieszaniu mógłby się ulotnić bezproblemowo, nawet nikt nie zauważyłby, gdyby nagle sobie zszedł schodami na dół, wziął wierzchnie ubranie z szatni i wymknął się głównymi drzwiami. Wszyscy siedzieli na sali, więc co to za problem, zniknąć, zdematerializować się?
Ale nie, nie da się, bo przybywa panienka Holmes i psuje całą zabawę z kpienia sobie z ludzi i przedwczesnego wychodzenia z bankietów. On, głupiec, idzie za nią jak zepsuta zabawka, co już dawno została pozbawiona mózgu. Trudno, raz się może zdarzyć, że jednak zostanie do końca całej imprezy.
Nie chciał od niej niczego. Tak jakby nie zorientowała się jeszcze, że zawsze wszystko załatwiał sobie sam, bo nie znosił prosić o pomoc, czasem tylko takową przyjął, jeśli propozycja wyszła od drugiej osoby. Czemu niby miałby tego nie zrobić? Skoro miało mu się z tym żyć wygodniej, a ktoś mu coś dawał...
- Nic ciekawego - mruknął chwycił ją za przedramię, żeby dalej nie szła. Wolał wciąż stać trochę z boku. - Dalej nie idę, planuję się stąd ewakuować.
Nie wiadomo, czy powiedzenie jej o swoich haniebnych planach było dobrym posunięciem, ale niech już tak zostanie. W końcu go nie zje, nie zabije, nie wsadzi do lodówki, żeby tam hibernował, nic mu nie zrobi. Właściwie, to czego on się bał w tej chwili?

Kotofil pisze...

Przewrócił ją na plecy, czując, że już osiąga apogeum; pochylił się nad jej twarzą i przelotnie musnął ciepłe wargi po czym wyszedł z niej, czując już tą błogość, i przewróciwszy się na plecy obok Lilianne westchnął głośno, a jego oddech nadal był płytki i szybki. To było… szalone. Jedyne czego chciał, to wtulić się w jej piersi i po prostu nie myśleć. O tym, że to co zrobili zapewne odpowiednie nie było, że rano może tego żałować, bo to jednak była jego nietykalna przyjaciółka, a teraz… teraz zrobiła się „tykalna”. Działanie alkoholu odpuściło nieco, ale na razie nie dopuszczał do siebie tych myśli. Było mu po prostu błogo i nie chciał tego psuć czymkolwiek. Myślenie na potem, tak?
Zanim jednak przymknął powieki, spojrzał na Lilkę i uśmiechnął się do niej, odwracając w jej stronę i złożył jej drobny pocałunek na policzku, po czym… schował głowę w jej piersiach i zamknął oczy. Nie myśleć, rozkoszować się chwilą.

Joshua Henderson pisze...

On zostawał na takowych imprezach, kiedy kompletnie nie miał co robić, a w dodatku miał jakąś dziwną potrzebę obcowania z jakimikolwiek ludźmi i ucieczki od niechęci do nich, próbowania jakoś się dogadać z całą hałastrą najróżniejszych osób pracujących we wszelkich możliwych zawodach. Najczęściej przyczepiał się do właśnie tych o innej profesji niż on sam, bo przychodził tu, żeby wcisnąć komukolwiek swoją ofertę dotyczącą biura architektonicznego albo chociaż go zareklamować.
Dał się jej pociągnąć, nie oponując jakoś znacznie, bo w końcu sam chciał stąd się wymknąć niezauważenie, a skoro ona też tak bardzo chciała... niech będzie, nic mu już nie zaszkodzi. Przecież nie będzie wciskać jej idiotycznych wymówek, że ma dużo pracy i tak dalej, bo zapowiadał się całkiem ciekawy wieczór. Na pewno bardziej interesujący, niż ten spędzony na sali w górze.
Odebrał z szatni zostawioną wcześniej marynarkę, założył na siebie i razem z Lily wyszedł na zewnątrz. Wciągnął rześkie, wieczorne powietrze, teraz będąc w o wiele lepszym humorze niż jeszcze kilkanaście minut temu.
- Przed chwilą sama mnie zaganiałaś do wypełniania obowiązków, a teraz sama wychodzisz - pokręcił głową z dezaprobatą dotyczącą jej zachowania. - Ociekasz hipokryzją, moja droga.

Kotofil pisze...

Postanowił odwiedzić w końcu Lilianne. Nie widzieli się od „tamtego” momentu wystarczająco długo, by uznać to za dziwne. Czyżby chodziło właśnie o to? Uważał, że wszystko było wina alkoholu, a nie ich, i można to jeszcze naprawić, jeśli by jej to aż tak przeszkadzało. Nie chciał jej tracić, za bardzo ją lubił i szanował, żeby po prostu, ot, odpuścić. Gdy w końcu wrócił z Londynu i uporał się z tymi swoimi problemami, zakrawających nawet o tragedie i dramaty, skorzystał z wolnej chwili czasu po pracy i ruszył do Holmes.
Na miejscu zastał małego smarkacza, którego bardzo dobrze znał. Zawsze uznawał, że ten dzieciak jest wyjątkowo udany i praktycznie cały czas go rozśmieszał, jak nie słowami to wyjątkowo wyrafinowanymi minami i gestykulacją. I chociaż czasem było ciężko go zrozumieć, to jakoś szło radę ogarnąć Tommy’ego.
- Cześć smarku – powiedział z rozbawieniem do dzieciaka, ale po chwili jego mina znacznie pobladła a uśmiech znikł, gdy usłyszał dalsze wieści od bachora. Zastanawiał się, czy na pewno o to mu chodziło, czy sam on czegoś nie przeinaczył, czy może od tych wszystkich dramatów mu się w głowie pierdoli, ot. Dziecko? Dziecko, tak? Ale jakie dziecko?... Nie, to ta dziecięca wyobraźnia, pamiętasz Clay, ty też matce różne kity wciskałeś i dobry w tym byłeś, a potem się śmiałeś. Zanim jednak zdążył cokolwiek ogarnąć, to dzieciak poszedł po Lily, zostawiając Caleba samego sobie. Sam zainteresowany postanowił poczekać, przebierając nerwowo z nogi na nogę i zastanawiając się, czy na pewno chodzi o to, co on przekazał mu malec.

Turner pisze...

[Ah, dziękuję za komplement! Ja to bardzo chętnie na propozycję wątku lub powiązania :> ]

Turner pisze...

[Jak już wspomniałaś o sytuacji, w której Turner byłby niezwykle pomocny, to w głowie narodził mi się taki oto pomysł: gdyby Holmes miała jakiegoś, przypuśćmy nachalnego eks chłopaczka to Tony mógłby dzięki swoim prawniczym skillom go porządnie nastraszyć, albo nawet załatwić sądowy zakaz zbliżania się (chociaż to już chyba zbyt mocne). :D ]

Kotofil pisze...

Kiedy dzieciak powrócił i poklepał go po nodze, Caleb westchnął i postanowił dłużej nie czekać. Wystarczająco już sobie wszystko przemyślał, a nawet usłyszał, że się zdążył „stęsknić”. I można powiedzieć, że stęsknił za Lily, bo nie widział jej wystarczająco długo, i to po takim… incydencie. Cóż, nie mógł tego po imieniu nazwać, bo zwyczajnie było mu głupio przed Holmes. Może ona uznała, że to jednak jego wina, bo wykorzystał nietrzeźwą czy coś? Nigdy nie wiadomo, co te baby sobie wymyślą, ale na obronę miał fakt, że on również nie był trzeźwy, więc… więc sam nie wiedział. Trzeba było zwyczajnie to wyjaśnić, i przy okazji wyjaśnić tą informację od Tommy’ego, bo brzmiało co najmniej niepokojąco. Nie chciał zaciążać nikogo, wystarczająco mu było problemów. Coś w nim pękło, kobiety czasem nie można po prostu przelecieć i już. Po prostu… to skomplikowane, ale Clay zamierzał po prostu zaprzestać seksu i już.
Olał dzieciaka i jego konsole, i ruszył do Lilianne. No jeszcze czego, będzie czekać w towarzystwie Toma na nią? Niestety, Caleb poczuł się taki ważny, że miał to gdzieś i wparował bezprecedensowo do Lily, zastając ją leżącą na łóżku. Natychmiast do niej podszedł i pochylił się.
- Cześć. Wszystko w porządku? – zapytał, a na jego usta wstąpił lekki uśmieszek.

Turner pisze...

[Przed chwilą wiedziałam, jak chcę zacząć, ale już nie pamiętam mojego pomysłu. Wypadł mi z głowy >:C Jeśli sobie przypomnę to zacznę:D ]

Turner pisze...

[Dobra, wiem, że to nie to co chciałam, ale niech już będzie. Zawsze jakiś początek! ]

Anthony nieczęsto robił imprezy w swoim mieszkaniu, ale tym razem było co świętować. W końcu zdał egzamin i dostał licencję prawniczą! Tak, teraz mógł bez przeszkód pracować jako prawnik. Na imprezę zapraszał wszystkich, których lubił i którzy jakkolwiek przyczynili się do jego sukcesu, czy po prostu go wspierali.
Przechodząc przy kawiarni zauważył tam pewną dziewczynę. Nie zastanawiając się nad tym zbyt długo, wszedł do środka i usiadł obok niej.
-Witaj Holmes. -zaczął mówić dosyć oficjalnym tonem. -Chcę abyś wiedziała, że jesteś zaproszona na imprezę. Dzisiaj, u mnie w mieszkaniu. Z okazji sukcesu, o którym mogłaś się dowiedzieć z jednego z paruset smsów, które do ciebie wysłałem. - zaśmiał się jednocześnie luzując krawat, który miał na sobie (był już na rozmowie o pracę, więc cóż, musiał jakoś wyglądać..), po czym zapisał na serwetce swój adres, mimo tego, że był pewien, że dziewczyna go zna.
-Obecność obowiązkowa. -dodał, wręczając jej serwetkę.

Turner pisze...

Turner wyszedł z kawiarni jak najszybciej mógł, bo nie chciał słuchać ewentualnych wymówek. To ważna okazja i chciał, żeby ktoś taki jak panna Holmes przyszedł do niego, żeby razem poświętować. Więc zostawił ją tam samą, niemal tak szybko jak się zjawił, żegnając się tylko szybkim uśmiechem.

Przyszło więcej ludzi, niżby Tony się spodziewał. Mógłby dać głowę, że nie zna niektórych z nich. Najwyraźniej informacja o imprezie obiegła całą uczelnię i zjawili się także ludzie z innych wydziałów. Ale Turnerowi to nie przeszkadzało. Musiał w końcu skończyć z wizerunkiem smutnego chłopca i porządnie się zabawić. Kiedy zauważył koleżankę wcześniej spotkaną w kawiarni, był już trochę wstawiony, ale nie na tyle, żeby uznać go za pijanego.
-Miałem nadzieję, że przyjdziesz! -powiedział, przeciskając się przez tłum,który ich od siebie oddzielał. On zaś ubrany był w zwykle jeansy i czarną koszulkę. Wiele osób nie miało jeszcze okazji widzieć go ubranego tak.. nieformalnie. Przytulił dziewczynę na powitanie i chwilę później wręczając jej piwo na rozluźnienie.

Joshua Henderson pisze...

Powiedzmy, że jej wierzył. Nie wiedział, jakie ma obowiązki jako dziennikarka, znał swoje i to mu jak na razie wystarczało w zupełności, bo już od tego mu głowa pękała. A już na pewno nie mógł do końca ścierpieć tych wszystkich ludzi, z którymi koniecznie musiał porozmawiać - w myśli miał nawet pewną zhierarchizowaną listę osobników, którą należało przepytać czy zachęcić do skorzystania z usług firmy - w zasadzie o czymkolwiek, nawet o wszystkich czterech kotach pewnego podobno poważnego biznesmena. Czasem też dowiadywał się, jaki numer buta ma syn pani niezdolnej do kupna potomkowi normalnych butów narciarskich. Gówno go to obchodziło, ale musiał słuchać. Wspaniałe zajęcie na wieczór.
Ruszył powoli za nią, nałożywszy wcześniej na siebie marynarkę. Jak w środku miał ją gdzie zostawić, tak teraz tylko przeszkadzałaby mu, gdyby miał ją nieść w ręce, a nie było mu w niej wcale za gorąco.
- Tylko wtedy, kiedy nie widzę nikogo interesującego - odpowiedział, trochę koloryzując rzeczywistość. Jeśli jednak większość osób, do których miał podejść i nawiązać konwersację nie zjawiło się, on także się ulatniał. - Czyli właściwie dosyć często - dodał po kilkudziesięciu sekundach milczenia, jakby nagle mu się ten fakt przypomniał.

[ Dostajesz codziennie, nie jest źle, no ; D To może ja od razu będę wklejać do mojego Twój, będzie prościej >D ]

Josh Wray pisze...

[Znamy się?]

Josh Wray pisze...

[A, już mnie ktoś uświadomił.]

Josh Wray pisze...

[Zobaczymy kiedy to będzie ;)]

Josh Wray pisze...

[Jeszcze dziś? Więc masz trzy minuty ;p]

Josh Wray pisze...

[Wiem, wiem.]

Josh Wray pisze...

[Chyba nie ma opcji, żeby się znali. Bo niby skąd?]

Josh Wray pisze...

[Dwa ostatnie akapity na szybkiego. Dzisiaj kiepsko ogarniam. Barmanki znać może, ale tylko tyle. Zwykłe kojarzenie twarzy, choć i co do tego miałbym pewne wątpliwości. Przecież na pewno coś popijał, a jak popijał to i automatycznie później większość wydarzeń wyleciała mu z główki ;)]

Josh Wray pisze...

[Im więcej alkoholu, tym gorzej z pamięcią. Także myślę, że opcje barmanki możemy odrzucić. No chyba, że kiedyś tam ją przeleciał... Z drugiej strony wcale nie musiałby tego pamiętać ;p Nie wiem, jak chcesz, i skoro tak się upierasz na ten sklep, to niech będzie.]

Josh Wray pisze...

[No, nie wiem... Z tego, co zauważyłem wystarczy ją upić. Poza tym Christine też na pierwszy rzut oka taka łatwa nie była ;p]

Josh Wray pisze...

[Takie są fakty ;)]

Josh Wray pisze...

[Nie musi, nie musi. Zawsze tam jakaś się dla niego znajdzie ;p]

Josh Wray pisze...

[Okej.]

Turner pisze...

Impreza wymknęła się nieco spod jego kontroli, to fakt, ale jedyne nad czym ubolewał to fakt, że będzie więcej sprzątania. Jednak póki co postanowił nie zawracać sobie tym głowy. Powinien się dobrze bawić.
-Mniej niż połowę. -odpowiedział, nieco zażenowany tym faktem. Oczywiście wiele osób mu się przedstawiało, jako, że jest gospodarzem, ale ich imiona tak szybko wypadły mu z głowy jak i do niej weszły. W każdym razie, patrząc na tych ludzi, wiedział, że jedyne czego może od nich oczekiwać to zaproszenie do groma znajomych na fecabooku.
Objął Lilianne jedną ręką i poprowadził przez tłum na sporych rozmiarów balkon. Było już ciemno, jednak jasny pokój za nimi sprawiał, że miejsce, w którym się znajdowali także było w pewnym stopniu oświetlone.
-Chyba potrzebuję trochę luzu. -wyjaśnił jej, kiedy ich oczy się spotkały. Fakt, miło wypić parę piw w towarzystwie, ale w tym momencie wolał siedzieć tutaj z panienką Holmes.

Turner pisze...

Uśmiechnął się i z pobłażaniem pokręcił głową. Sam sobie wybrał taki zawód, teraz musiał zmagać się z jego wadami.
-Niestety będziesz mnie teraz widywała częściej w krawacie niż bez niego. Takie wymagania tego zawodu. -odpowiedział, wstając z krzesła, które stało na jego balkonie od wieków i podchodząc bliżej niej.
-Ale, hej! Większość kobiet uważa, że mężczyźni w garniturach są sexy. -dodał, próbując zauważyć jakiekolwiek pozytywne strony tego ubioru, który niestety nie należał do najwygodniejszych. Posłał jej delikatny półuśmiech, a chwilę później odstawił pustą butelkę na podłogę.

Turner pisze...

-Biednym studentem już nie jestem, ale i tak liczę na zniżki. -odpowiedział, nie mogąc powstrzymać uśmiechu, który wpłynął na jego twarz. -A tak poza tym, to szukam współlokatora. -napomknął przy okazji, bo wiedział, że później znowu wyleci mu to z głowy. - Więc jeśli znasz kogoś, kto byłby zainteresowany, to daj mi znać.
Reklama wśród znajomych, a co. Nie ukrywał, że bardziej wolałby współlokatorkę niż współlokatora, ale nawet jeśli zgłosi się przedstawiciel płci brzydkiej to nie będzie mocno narzekał. Kobiety lepiej utrzymują porządek, ale mają wiele niepotrzebnych rzeczy w łazience.

Turner pisze...

U Tony'ego nie tyle chodziło o cenę wynajmu mieszkania, a o to, że było w nim po prostu pusto. Miał co najmniej jeden pokój, który stał kompletnie pusty, który czekał, aż ktoś się tam wprowadzi. Kuchnia, jak i łazienka były spore, więc nikt by sobie w drogę nie wchodził. Jednak zależy mu też na przyjaznej atmosferze, więc nie chciał brać pierwszej lepszej osoby z gazety.
-Za te zniżki będę ci przynosił lunch do pracy. -odpowiedział, nie spuszczając z niej wzroku. -To zawsze jeden posiłek mniej do kupienia! -dodał dosyć entuzjastycznie. -Albo, będziesz mogła wpadać do mnie na obiad. Jestem całkiem niezłym kucharzem.

Josh Wray pisze...

Każdą rutynę można zwalczyć; rutynę odnośnie ludzkiego życia, oczywiście. Jeśli zaś chodzi o etapy wschodu i zachodu słońca... Tak, tutaj nic człowiek nie wskóra. Jednak dlaczego traktować ten stan jako rutynę? Nie lepiej pomyśleć, że oto mamy nowy dzień, a tym samym możemy dokonać czegoś nowego? Albo że właśnie kończy się wyjątkowo paskudny dzień, ale jutrzejszy powinien być bardziej udany. Na upływający czas także nie mamy wpływu, co oznacza, że i w tym przypadku nie pozostaje nam nic innego, jak tylko pogodzenie się z losem. Mimo wszystko starość ma swoje plusy. Chyba... Na pewno ma jakieś plusy, aczkolwiek również dużą ilość minusów. Nie warto rozmyślać nad przemijalnością egzystencji, bynajmniej Joshowi takowe rozmyślania rzadko kiedy towarzyszyły. Wolał skupiać się na swoim doczesnym, trzeba przyznać, że dostatnim stylu (czy trybie) życia. Co prawda ostatnimi czasy zaczęła doskwierać mu niejaka rutyna, nawet trochę się tego obawiał, ale z drugiej strony jak dotąd nie zrobił nic, co mogłby ten chwilowy kryzys uleczyć. Kontynuował ustalony grafik dnia, nie wprowadzając do niego żadnych urozmaiceń. Ot, może wszystko samo wróci do normy.
Josh od kilku (jak nie kilkunastu) miesięcy pomieszkiwał w różnych hotelach. Wcześniej rzecz jasna miał własne mieszkanie, tak zwaną oazę dla jego duszy i ciała (tutaj bez cienia ironii albo sarkazmu!), niestety w wyniku rozstania ją utracił. Później zaś nie miał głowy do szukania kolejnego lokum, acz pewnego sobotniego wieczoru, kiedy to był zmuszony do krótkiej podróży windą z jakąś parą i ich dwójką dzieci, obiecał sobie, że czym prędzej wyniesie się z tego raju dla turystów wszelkiej maści. Jedno z bliźniąt płci męskiej, na oko w wieku dziewięciu lat, raczyło wskazać na niego swym zabrudzonym, serowym palcem, a chwilę później złapać za mankiet garnituru. Doprawdy, powinni zakazać wpuszczania dzieciarnii do hoteli, szczególnie do tych, w których za dobę płaciło się niemałą sumkę. Jego niechęć do dzeci w pewnych momentach rosła, żeby potem odrobinę zmaleć. W takim tempie na potomka nie zdecyduje się aż do czterdziestki. Jeszcze pominął ważną kwestię kobiety, będącej w stanie mu takie dzieciątko zapewnić. Przecież do tej jakże ważnej funkcji potrzebował idealnej kandydatki, nie pierwszą lepszą, jaką to bywało czasem poznać w klubie, w celach zapewnienia sobie krótkotrwałej przyjemności cielesnej.
Od czasu do czasu mężczyzna zawędrowywał do miejsc zwanych sklepami odzieżowymi. Nie wybierał tych małych, tych najtańszych, bo był wszakże jednym z najbogatszych mieszkańców Amsterdamu i czasem mógł sobie pozwolić na większe wydatki. Przeważnie chodził tylko do dwóch sklepów, albowiem zakupy odbywały się w nich w szybki sposób - Josh nie lubił tracić czasu na tak kobiece czynności jak zakupy odzieży czy jedzenia; nie lubił i nie chciał. Jakiekolwiek zakupy traktował w kategoriach najwyższej kary.
Na dzisiejszy dzień wybrał polecony mu przez znajomego sklepik, ponoć "ekskluzywny". Wray'a za każdym razem bawiło ów słowo. Ekskluzywny, ekskluzywny - nie ma to jak czerpać radość w myślenia bądź wymawiania tak banalnego słówka, prawda? Ekskluzywny czyli niedostępny dla przeciętnego zjadacza chleba, tak? No cóż, z system tegoż biznesiku walczyć nie zamierzał.
Po przekroczeniu progu, rozejrzał się po wnętrzu. Chciał od razu przejść do sekcji, która najbardziej go w tamtym momencie interesowała. Przy tym pragnął uniknąć pomocy, zwykle bowiem pracownice reagowały na niego nazbyt... emocjonalnie? Tak też można nazwać ten stan. Rozglądał się za nowymi koszulami. W ramach ciekawostki - nie miał na sobie garnituru czy czegoś w podobie, ubrał się wyjątkowo normalnie; typowe ciemne dżinsy, koszula i ciemna kurtka. Być może nieco nawet się wyróżniał na tle kilku mężczyzn odzianych w korporacyjne garniturki.

[Nie było tak źle ;) Sam miałem problemy z zanikiem weny przy pisaniu odpowiedzi, ale chyba w połowie powyższego komentarza, do mnie wróciła.]

Alexander pisze...

[ano dziękuję ;)]

Kotofil pisze...

Caleb sam nie wiedział, czy to on zwlekał, czy może Lily, a może po prostu zwlekali razem i to spotkanie było już ta opóźnione w czasie, i to zwłaszcza po średnio trzeźwym seksie, że teraźniejsza sytuacja stała się po prostu dziwna. Nie chciał tego w żadnym wypadku, bo to Holmes, ta Holmes, którą zna od nawet-nie-pamiętam-kiedy, a teraz bawią się w jakiś kompletny cyrk. Przecież zawsze byli dla siebie szczerzy i mówili sobie wszystko wprost, by nie było nieporozumień i to właśnie dlatego tak dobrze się dogadywali. Caleb nie czuł tego teraz, więc w jakiś dziwny sposób go to speszyło – tak, speszyło. Nie spodziewał się takiej reakcji i wiedział, że tak zwyczajnie źle na pewno się nie czuła. Najgorszy był jednak fakt, czy to dlatego, że sam on stał się przewrażliwiony i zdaje mu się, czy może faktycznie jest jak jest, i koniec.
Właśnie to najgorsze było w kobietach, bo może jednak Lilce się odmieniło i teraz chce go zabić, a po prostu nie ma siły? Doskonale wiedział, że takiej opcji absolutnie nie można wykluczyć – życie nauczyło go, że te istoty są kompletnie nieprzewidywalne a ich reakcje czasem szalone. Czasem, ba! Prawie zawsze!
Gdy go tak przytuliła, było to po prostu dziwne, bo w ogóle nie wyczuwał w tym pierwiastka „przyjacielskiego”, jakkolwiek to brzmiało, tylko… tylko co? Może znowu miał urojenia, może wmawiał sobie to? Irytowało go to do granic możliwości, ale odwzajemnił uścisk, kładąc się obok niej. Musi to powiedzieć, po prostu musi. Więc…
- Przepraszam, że to zrobiłem. Nie miałem tego… znaczy miałem, ale jestem… znaczy byłem! Byłem, tak… Byłem pijany Lily. Ty zresztą też… – Spojrzała na niego, a Caleb już wiedział, że musi powiedzieć wprost, po prostu wprost. Nawet jeśli zaraz zarobi w mordę, nawet jeśli ona wyrzuci go przez okno (w końcu kobieta wkurzona, to kobieta ponad dziesięć razy silniejsza!), nawet jeśli go WYKASTRUJE. Musi.
- To był naprawdę dobry seks – O, tak, ładnie, pierdzielnij jakiś komplement, nawet jeśli na głos brzmi on niebywale chujowo. – Ale obawiam się, że na trzeźwo nie mógłbym tego powtórzyć… I w ogóle nie chodzi, że z tobą jest coś nie tak! Po prostu jesteś moją przyjaciółką. Nie chciałbym tego niszczyć, mimo że już… Zresztą, kończę na razie z tym wszystkim, nie mam już na to siły. Nie mam siły na kobiety. Serio.

Turner pisze...

Pokiwał lekko głową, zapisując sobie te informacje w głowie.
-Łatwo cię przekupić, wiesz? -zapytał, robiąc niewinną minę i jednocześnie uśmiechając się lekko. A może to jego urok osobisty sprawił, że zgodziła się tak łatwo? Tony nie był zadufanym w sobie szaleńcem, żeby zacząć tak uważać.
Mimo tego, co powiedział, on sam był jeszcze łatwiejszy do przekupienia. Jednak trzeba było znać na niego sposób, a nie każda osoba w jego życiu umiała go poznać .

Kotofil pisze...

Ona, durna, wredna baba się śmiała, a on przeżywał, jakby składał przed sądem zeznania jakieś! Strasznie go tym zirytowała, ale zaraz sam zdał sobie sprawę z komiczności tego wydarzenia i w ogóle komiczności sytuacji. Koniec świata, Chrystus nadchodzi, żeby to Caleb Clayton, tłumaczył się Lilianne Holmes i to w takiej sprawie! Jakby powiedział Eli (a nie powiedział), to by mu po prostu nie uwierzyła, stwierdzając, że to tak abstrakcyjne i dziwi się, iż nawet jej syn to wymyślił, nawet z taką bujną i barwną wyobraźnią.
Prawie nigdy nie gubił języka, ale to była Lily, a na niej mu jednak zależało, bo nie była jakąś tam pierwszą lepszą i ma fajne cycki. Tego ostatniego by jej oczywiście nie powiedział, bo za dużo komplementów, to nie zdrowo i zresztą, on się tu obnaża emocjonalnie, a ona tu mu śmiechem. Jakby tak logicznie pomyśleć, to większość komplementów Caleba w jej stronę nie zostało zabitych właśnie przez ten niesamowicie wredny śmiech, a Caleb był honorowy, ot.
- Po prostu martwiłem się o ciebie i o mnie – fuknął jednak, trochę obrażony tymże nietaktownym zachowaniem swej zacnej przyjaciółki. – Nie chciałem tego spierdolić, bo jesteś niewyżyta… Taaak, i ja też jestem – dodał zaraz, co by za darmo nie zarobić. No, może nie tak do końca za darmo, ale prawdę przecież mówił, ha.
- Nie, po prostu mam was dość. W końcu doszedłem do wybitnie mądrego wniosku odnośnie was – mruknął rozbawiony, a po chwili dodał nieco kąśliwie. – Rudym też się podobam, udowodnione w praktyce – i po chwili uśmiechnął się do niej tak słodko i uroczo, iż to niemożliwe, żeby chodziło mu o jakąś osobę w tym pomieszczeniu. Absolutnie!
Pokiwał głową i postanowił nawet grzecznie czekać, gdyby nie fakt, że jakieś papierki fruwające zwróciły jego uwagę, więc złamał niepisane przyrzeczenie o nie buszowaniu po babskim pokoju i wziął je do rąk, uważnie czytając co się na nich znajduje…

Joshua Henderson pisze...

- Zdefiniuj "nudny".
Cóż, mógł być nudny... na wiele sposobów. Na przykład, nie musiała jej za bardzo zajmować rozmowa z nim prowadzona, sposób spędzania razem czasu, on sam w całości. Zresztą, spytał tylko dla zasady, teraz i tak się już nie bardzo da radę zmienić. Nie miał dwanaście lat, co by mu się charakter dopiero kształtował, śmiał nawet twierdzić, że tylko jakieś bardzo traumatyczne wydarzenia mogą go zmienić.
Poza tym, powinna być zaskoczona, wcale nie był dla niej aż taki złośliwy, jak zazwyczaj, powinna zacząć to doceniać, a nie gadać mu, że jest nudny. To nie koncert życzeń, żeby miał w tejże minucie nagle spełniać jej wszelkie żądania i zachcianki, jakie tylko przyjdą jej do tej łepetyny.
Nie rezygnował z niezbyt szybkiego kroku, ale tym razem utkwił w niej badawczy wzrok, co by nie przepuścić żadnego szczegółu z jej zachowania. Ani tym bardziej mimiki.

[ Och, czuję się odciążony więc. W ogóle, to miałem Cię pytać, czy nie masz jakiegoś zdjęcia Holmes, bo planuję ją jakoś wrzucić do powiązań, ale nie lubię brać zdjęć z karty ; > ]

Kotofil pisze...

- Cicho – mruknął, gdy coś do niego powiedziała. Tak, chyba weszła do pokoju i pytała co chce do picia, ale w tej chwili Caleba mało to obchodziło. Skupił się na kartce papieru i chyba czytał ją chyba po raz setny, bo po prostu nie mógł uwierzyć w to, co właśnie przeczytał. Chciał to wziąć za jakąś pomyłkę, żart czy coś, ale nie – była najprawdziwsza pieczątka ze szpitala, imię i nazwisko Lily wraz z danymi. Chodziło z pewnością o nią, innej możliwości nie było, choć bardzo tego chciał.
Gdy chciała te papiery, uniósł rękę wyżej i mogła się pocałować w nos. Albo kopnąć go w krocze, ale do tego raczej zdolna nie była, zwłaszcza, ze był grzeczny. Jedyną osobą niegrzeczna w tym pomieszczeniu była Lilianne. Caleb sam już nie wiedział, czy ma być zły czy nie. W gruncie rzeczy nie zrobiła nic złego…
Och, nie. Tylko mu nie powiedziała, ba, udawała że wszystko w porządku. O czymś tak ważnym!
- Chcesz mi coś powiedzieć? – zapytał i zerknął na nią dość srogo, unosząc brwi ku górze.
Tak, było to pytanie retoryczne.

Unknown pisze...

Podobało się mu, że zniknęła u niej ta bojaźliwość, którą dało się przez moment wyczuć. Lubił odważne dziewczyny, a Lily zaczęła właśnie na taką oglądać. Alleluja!
- Tylko kogoś, kto zasłużył na specjalne względy.
A ona zasłużyła. Naprawdę zaczął lubić tę dziewczynę, mimo tego niezbyt przyjemnego początku znajomości.
Nagle z jego myśli znikła Brandi, z którą właściwie był w związku. Seksualnym, to prawda, ale w związku. Zawsze to była jakaś relacja, a teraz zamknął się z dziewczyną, prawie nieznajoma dziewczyną, w swojej kanciapie. Jak się Jones dowie, to będzie miał przejebane. Ale właściwie, czy mogła mu coś udowodnić? Przecież jeszcze do niczego nie doszło.
No właśnie. Jeszcze.

Morris. pisze...

[Bastiaan, nie Bastian! :P To teraz proponuję skleić jakiś wątek czy coś ;D Pomysły? ;>]

Anonimowy pisze...

Ich wymianę zdań skwitował uśmiechem, po czym pozwolił jej odejść. Uznał, że zachował się zbyt samolubnie, kradnąc ją tylko dla siebie, podczas gdy ona zapewne chciała bawić się z innymi.
Turner zapalił kolejnego papierosa i stał tam jeszcze przez jakiś czas, obserwując miasto. On nie był tak dobry w kryciu się ze swoimi problemami. Nie umiał pójść po prostu dalej, jak większość ludzi, która przeżyła to co on. Spojrzał w dół, na chodnik przed jego kamienicą i zrzucił tam kawałek niedopalonego papierosa. Przeżyłby upadek. Westchnął, wracając do środka, gdzie natychmiast uderzył go mocny zapach alkoholu.

Anonimowy pisze...

^Anthony Turner oczywiście:D

Unknown pisze...

[ ehe, no spoko ^^ a ja Ciebie znam! ]

Unknown pisze...

[ A bo ta postać jest nowa, jeszcze nie śmigana ^^ zresztą, na tamtym blogu, z którego Cię kojarzę i tak długo nie zagrzałem miejsca. Niby dalej tam jestem, ale wracać nie mam ochoty. ]

Unknown pisze...

[ British coś tam, nawet już nie pamiętam co xd ]

Unknown pisze...

[ haha, dooobrze ;d ]

Unknown pisze...

[ Przywiązałem się do Tony'ego i targałem go po kilku blogach, co było głupotą, bo on przecież ma już swoje miejsce.
I dzisiaj tak przypadkiem wpadłem na pomysł z Frankiem, też z potrzeby zmienienia czegoś, bo wprost nie lubię stagnacji. Dość do Apophisa podobny, ale to ze względu na to, że mają większość moich cech. Ale już go lubię ;) ]

Unknown pisze...

[ Nawet nie wiesz, jaki mam problem ze znalezieniem bloga, na którym czuję się dobrze. A to dlatego, że ciężko znaleźć ambitnych i wartościowych autorów. Często mam wrażenie, że większość tutaj to jakieś głupie małolaty, po czym okazuje się, że są w moim wieku ^^
To się cieszę bardzo, bo w sumie wszystko było robione "na szybko" ]

Unknown pisze...

[ Pamiętam, jak jedna laska kiedyś wyżuliła mojego maila. No bardziej popierdolonych wiadomości to w życiu nie dostawałem o0 po trzecim przestałem odpisywać.
Mogą albo się poznać w barze, w którym ona pracuje, bo on uwielbia się zalać. Ale jest też fanem muzyki, więc może być sklep. Albo ona może dostać jakieś zadanie na studiach, np. przeprowadzenie wywiadu z jakimś nauczycielem, czy też przygotowanie artykułu, w którym on może jej pomóc, jako że uczy angielskiego w ogólniaku ^^ jakoś to w sumie można ogarnąć. ]

Unknown pisze...

[ Tyle, że ja właśnie gg nie lubię i na laptopie nawet go już nie instalowałem ^^
w sensie, że on będzie zamulał przy barze, a ona będzie go chciała jakoś pocieszyć? no spoko ;) ]

Unknown pisze...

- Musisz wszystko wiedzieć? - zapytał, lekko się uśmiechając.
Może jeszcze ma jej powiedzieć, że jej pragnie odkąd ją zobaczył? Że ją tu zamknął tylko po to, żeby niecnie wykorzystać w wiadomy sposób? A guzik prawda. Tak, miał ochotę na seks, ale czy na pewno z nią i czy na pewno tutaj?
Nie, to miejsce akurat miało swój klimacik i już wiedział, kto się tu znajdzie, o ile pojawi się w pracy. Cwany uśmieszek przebiegł po jego twarzy, a ona na pewno musiała to zauważyć. Ba, pewnie nawet zaczęła się zastanawiać, co on może oznaczać.
- Czasami lubię sobie kulturalnie porozmawiać, a to jedyne miejsce, gdzie nikt mi nie przeszkadza.
Taa, jasne. Wystarczy, że Visser zniknie na chwilę z baru, by ochłonąć, a już pod drzwiami ustawia się kolejka, bo głupek nie zamknął drzwi. I pytania: "Tony, co mam zrobić, jakiś klient klepnął mnie po tyłku" albo "skończyła się wódka, co zrobić" nie dawały mu spokoju.
No to teraz postanowił sobie tego oszczędzić i zamknął te cholerne drzwi. I na razie nikt jeszcze tu nie przyszedł. pewnie dobijali się do mieszkania. Wycwanił się ten nasz Visser.

Kotofil pisze...

Nie chciał jej przestraszyć, chociaż był trochę sfrustrowany tym, że nic nie wiedział, a ona świetnie grała swoją rolę beztroskiej dziewczyny z „tylko” bolącym nieco brzuszkiem. Kurwa. Faktycznie jednak, Caleb w takim wydaniu prezentował cię co najmniej groźnie i nic nie mógł na to zaradzić. Oczywiście, nie zauważył żadnego strachu w oczach Lilki, ale nie był aż na tyle ślepy, by nie dostrzec tego zmieszania, smutku czy goryczy.
Zerknął na kartki. Chujowo. I to jak.
- Lily…
Usadził dupsko zaraz obok niej, odkładając wcześniej papierki na biurko, czyli tam gdzie leżały. Nie chciał jej prawić żadnych kazań, bo akurat on był ostatnią osobą, która powinna takowe odprawiać. Chciał ją jakoś pocieszyć, wspomóc, cokolwiek, jednak sam wiedział, że w takim sprawach był chujowy. Cóż, przynajmniej Caleb sam tak uważał, bo ocena ostateczna należała do osoby pocieszanej, ale…
Przytulił ją, bo to było najłatwiejsze, ale jednocześnie pełne tego, co chciał aby poczuła. Że nie jest z tym gównem sama, nigdy nie była, i zawsze jest on. Cóż, niezbyt wielkie pocieszenie, ale zawsze jakaś opcja, czyż nie? Zdał sobie też sprawę, że właściwie nie wie dlaczego Holmes jest w Amsterdamie, co się stało i…
- Chyba jednak musisz mi najpierw wszystko wyjaśnić… jeśli chcesz – powiedział, dalej obejmując ją ramieniem.

Unknown pisze...

Czym był pub? Nie lubił spowiadać się obcym osobom, szczególnie młodym dziewczynom, ze swoich spraw osobistych, ale właściwie... nie miał nic do stracenia. Przecież jest tu im miło. Może historia o rozwodzie najmilszą nie była, no ale...
- Stwierdziłem, że to dobry pomysł na życie. Wcześniej byłem tylko i aż perkusistą, a po rozwodzie zainwestowałem i jak widać – opłaciło się.
Tony z niczego nie był tak dumny jak z tego, że bar okazał się być pomysłem w dziesiątkę. Chociaż kosztowało go to sporo nerwów i sporo łażenia po bankach, to jednak teraz lokal był tylko jego. Szybko się spłacił, a to pozwoliło mu go rozbudowywać, powiększać asortyment i zatrudnić więcej barmanów. Bloaters stał się taką marką, że przychodził tu każdy mieszkaniec Amsterdamu, nie licząc starych dewotek i moherów i każdy, kto przez miasto przejeżdżał. Bywało tu wielu Niemców, Anglików, Francuzów i Włochów (brrr, szczerze ich nienawidził), zdarzali się też Amerykanie. Co tu więcej mówić – Bloaters znał każdy. Współpracowników miał różnych, najczęściej łatwych do współpracy, których za specjalnie nie musiał instruować. Zaprzyjaźnił się z większością, a z Brandi nawet... no. Ale to materiał na inną rozmowę.
- Jeszcze?
Alkohol zaczął się jego towarzyszce już kończyć, więc podsunął jej butelkę, gdzie zostało jeszcze go co najmniej na dwie kolejki.

Unknown pisze...

No jasne, że chciała wiedzieć więcej. Rozwód był przecież wspaniałym tematem do omówienia.
- Nie byłaby tego zdolna. Po prostu spotkała kogoś, kto bardziej ją zadowalał. Pod każdym względem.
A guzik prawda. Lepszego w łóżku od Vissera nie mogła spotkać, ale przecież jej tego nie powie. Lily miała rację – w sumie całkiem na dobre mu wyszedł ten bar właśnie po rozstaniu. Bo gdyby nadal był z Lisbeth, musiałby się pilnować. Jasne, nigdy by jej nie zdradził, bo uważał to za brak męskości i honoru, skoro to jej przysięgał miłość do usranej śmierci, ale te wszystkie klientki... Kusiły go. A teraz mógł je mieć, bez zobowiązań. I mógłby mieć nawet Lilianne, wystarczyłoby jedno słowo, gest, a byłaby jego.
Ale nie chciał. Bo wiedział, że za chwilę spotka kogoś innego. I ten ktoś nie będzie zbyt zadowolony, jeśli ich tu spotka.
- Może chodźmy do baru? Założę się, że mają jakieś problemy.
Picia z rana nie popierał, ale zdawało się, że obecna tu panienka była już z lekka wstawiona.

Kotofil pisze...

Fakt, z bratem Lilki nigdy za bardzo nie trzymał… ani się nie lubili, ani lubili, ot, tolerowali się i jednemu, i drugiemu to w zupełności wystarczało. Kontaktów głębszych więc nigdy nie trzymali, nie licząc zwykłego „cześć” na ulicy, a najczęściej widzieli się tylko dlatego, że ich dwóch łączyła jedna kobieta, a była to Lilianne. Tak czy siak, trudno było nie zauważyć, że Charlie, to to optymistyczny gość – ta sama krew, widać zdecydowanie.
Clayton wyrzucał sobie teraz, że zbyt późno się tym wszystkim zainteresował, że był zbyt beztroski w towarzystwie Holmes… Jasne, nie wiedział, ale mógł się dowiedzieć. Pytanie tylko, czy ona by mu powiedziała? Już teraz miała z tym problem, i najpewniej nie pisnęłaby słowem, gdyby nie fakt, iż Caleb odkrył te wszystkie papierki. Całość kreowała się naprawdę źle, więc co mógł powiedzieć? Nie chciał jej oszukiwać, robić nadziei, że będzie lepiej, bo tego sam nie wiedział. Postanowił być jednak oparciem, bo na pewno będzie takowego potrzebowała i tutaj na miejscu już będzie gotowy, by użyczyć ramienia i kupić dodatkowe opakowanie chusteczek oraz wódki.
Zamiast pieprzenia, że będzie dobrze, utulał ją do siebie i ucałował czółko.
- Jesteś na tyle silna terminatorze, że wierzę, iż dasz z tym wszystkim radę. Serio – uśmiechnął się pokrzepiająco.

Unknown pisze...

Sprawa nie była tak poważna, jakby się mogło wydawać – jak zwykle zabrakło tylko miejsca na zapleczu, mimo brakujących dziesięciu butelek, a nowi niezbyt wiedzieli, co mają zrobić. A że akurat oni mieli pierwszą zmianę, to wyszło jak wyszło.
Jego wzrok padł na Lily, która bez zbędnych dupereli zrobiła sobie z jego baru stanowisko pracy. I nie mógł powiedzieć, że szło jej źle, bo jak zdążył zauważyć, umiejętnie łączyła alkohole. Nie dało się połączyć niektórych, bo smakowały kurewsko paskudnie, ale widać, że dziewczyna miała talent. Tak trzymać! Powiedział pracownikom, co mają zrobić, a sam podszedł do baru, podsunął krzesło bliżej i usiadł na nim, a potem spojrzał na dziewczynę.
- Co proponujesz? Mam ochotę na drinka, ale niezbyt mocnego.
No to ją zaraz sprawdzi, skoro ma okazję. Pijana nie była aż tak, by móc uczynić tu rozbój, więc jakoś o porozbijane szklanki się nie bał. Ale, ale – z kobietą nic nie wiadomo.

Unknown pisze...

Wziął kilka drobnych łyków, bo chociaż jakoś tak dziwnie ufał Lily, to jednak nie chciał spalić sobie gardła od razu, kiedy to przełknie. Złe nie było, ale jednak trochę za mocne.
- Za dużo wódki.
To była przyjacielska rada, a nie jakieś tam strofowanie. Wygląda na to, że dopiero zaczynała, ale praktyka czyni mistrza. A jeśli chciała, mógł ją nauczyć. Spojrzał na to, co piła. Malibu. Typowy damski drink, ale ciekawe, czy zrobiła go tak, jak on zawsze go robił. Trochę niegrzecznie postąpił, wyjmując z jej ręki szklankę i upijajac trochę, a potem oddając ją jej z powrotem, ale to w końcu jego bar, nie? A ona na dodatek za to nie płaciła.
- Dobre, ale zrobię Ci coś lepszego.
Zniknął na chwilę na zapleczu, a potem wrócił i ustawił kilka butelek na ladzie. Było to raczej ostre połączenie, ale Lily wcale nie wyglądała na słabą.
Wódka, tequila, likier pomarańczowy, wódka brzoskwiniowa, Amaretto, brandy, sok pomarańczowy i ananasowy, likier korzenny i trochę lodu. Mieszkanka wybuchowa? Niekoniecznie.
- Hasta la vista, baby. - Mruknął z rozbawieniem i podał jej szklankę. - Na zdrowie.

Unknown pisze...

Pewnie, że mu wjechała na ambicję. A on bardzo tego nie lubił. Nie lubił, kiedy ktoś gardził tym, co przygotował.
- Wybredna klientka z Ciebie – przyznał, w duchu mieszając już kolejne składniki. No przecież coś musi jej smakować, a skoro ani pomarańcza ani ananas nie był w jej guście, to zrobi coś, co nie zawiera tych owoców.
W sumie, nie musiała długo czekać. Połączenie czterech składników nie wymagało dużo czasu, więc po chwili stała przed nią mieszanina likieru kawowego, wody gazowanej, limonki i lodu. Skoro tak lubiła kawę...
- Jeśli to Ci nie posmakuje, to jesteś doprawdy BARDZO wybredną klientką. Chyba się załamie, jeśli znowu odrzuci jego propozycję. Co jak co, ale ta sytuacja była doprawdy niecodzienna, bo zazwyczaj łatwo trafiał w gusta i życzenia klientów czy znajomych. A tu taki ktoś. Doprawdy, dziwna trochę była, acz do polubienia. Ciekawa osóbka, zaintrygowała go.

L. H. Cohen pisze...

[Zdjęcie boskie! :) Pomysł na wątek czy... cokolwiek? ;)]

Anonimowy pisze...

[Bardzo niechcący usunęłam maila Yakova. Podasz go w zapisach? :D Dzięki.]

zgniły anioł pisze...

[Chcieć to móc, także zapraszam wszelakie sugestie.]

Kotofil pisze...

Żeby on wiedział, gdzie on był. W ostatnie chwili stwierdził, że jest zbyt trzeźwy na porwanie, więc ulżył sobie w postaci szkockiej, a potem złapał w Amsterdamie jakiś wóz z siankiem, co by się miękko spało przez drogę, i ruszył z Lilką w siną dal. Reszta wspomnień jest tak zamazana, że nie było nawet co wyciągać z nich jakichkolwiek wniosków, bo człowiek mógłby się załamać tylko, nic więcej. Znaczy, Lils by się załamała, bo Clayton generalnie i tak miał wszystko w dupie, jakżeby inaczej.
Nie przeszkadzało mu to, gdzie teraz się znajdowali, to, że był prawie nagi, to, że ONA była PRAWIE naga, że w sumie to tu niewygodnie było, że nie wie gdzie jest, że co się stało, że ktoś drze ryja… nie przeszkadzało mu, bo spał. Gorzej, gdy ktoś zaczął ten sen, niemalże niemowlęcy zakłócać…
- Idź sobie, idź… - odwrócił się plecami do Holmesowej i chciał jeszcze dorzucić „do garów, ale zamiast tego zachrapał słodko, wypinając równie słodko goły zadek, który oblazła gęsia skórka, gdyż kocyk się jakże nieszczęśliwie obsunął i ot, dupa goła i wesoła.

Unknown pisze...

[ dziękuję :) masz ochotę na wątek? ]

Rory Parker pisze...

[stary wątek wciąż aktualny, czy już pani zajęta? :x]

Rory Parker pisze...

Rorini nie miał nic wspólnego z Włochami, no może oprócz tego, że prawdopodobnie był całkiem gorący i jak już wspomniał niezły z niego magik (który nie skacze z okien by the way).
- A to ciekawe, czyli teraz cokolwiek bym nie zrobił, to mi przypierdolisz, bo już dawno byś to zrobiła, gdybyś chciała? - zapytał, przybliżając się jeszcze bardziej do niej. Uśmiechnął się jednym kącikiem ust, wodząc dłonią po jej talii w dół, powoli zsuwając ją na nagie udo dziewczyny, a drugą sam trzymał pod głową. Nie będzie od niej gorszy przecież.
- A będziesz moją piękną asystentką w tych sztuczkach? Bo mi bardzo potrzebna asystentka - stwierdził, lustrując ją odrobinkę rozbawionym, ale i zaciekawionym spojrzeniem. Może i wódka nadal pływała w jej żyłach, chociaż nie była na szczęście aż tak pijana, by oskarżyć go później o napastowanie. Takie tam swobodne rozmyślanie w trakcie chwilowej ciszy.

Anonimowy pisze...

Zapraszam na forum ogólnotematyczne z Pretty Little Liars w tle. Znajomość serialu nie jest konieczna. Zamierzasz dołączyć? Zaproś swoich znajomych wink https://gotsomesecrets.fora.pl/

Anonimowy pisze...

[Will]
[Tak, Hayden xD Zdecydować się nie mogłam, ostatecznie więc na nim zostało xD
Wątek z miłą chęcią; jakiś punt zaczepienia co do poznania? Chyba że już się znają; wówczas powiązaniem mógłby być jej brat, który studiuje/studiował medycynę xD]

Anonimowy pisze...

Wrzesień, miasteczko Mystic Falls. Tak, to właśnie tę mieścinę zamieszkują mityczne stwory. Wśród niczego niepodejrzewających ludzi egzystują wampiry, wilkołaki, czarownice, a nawet hybrydy! Można też spotkać Pierwotnych, czyli najstarsze, najpotężniejsze wampiry. Nieważne, czy stworzysz mityczną postać, czy zwykłego człowieka, na pewno będziesz się świetnie bawił! Nie czekaj, dołącz już dziś!
http://mysticfallslife.blogspot.com/