LISTA POSTÓW

sobota, 21 lipca 2012

Anika Ursula Aigner

ANIKA URSULA AIGNER
lat 23 | świeżo upieczony tłumacz przysięgły | Holenderka z krwi i kości, duchem stuprocentowa Brytyjka

Hugh nawet nie zdawał sobie sprawy, jakim idealnym kandydatem na męża był w oczach kobiet. Nikt chyba nie zaprzeczy, że student wydziału psychologii na Uniwersytecie  w Cambridge, do tego uczęszczający na siłownię trzy razy w tygodniu i gotujący lepiej niż niejedna gwiazda prowadząca swoje kuchenne show w telewizji, nie zawróciłby w głowie żadnej dziewczynie. Kiedy jesienią 2011 roku poznał przeuroczą Anikę Aigner, studentkę anglistyki z wymiany, jego życie stanęło do góry nogami. Ludzie mówili, że zwariował na punkcie dosyć ekscentrycznej Holenderki. Po jej rychłym wyjeździe żył jak w celibacie do lipca, kiedy to dziewczyna zapukała ponownie do jego drzwi. Był w niej zakochany po uszy, to pewne jak to, że po piątku jest sobota, a po niej niedziela (chyba, że ostro się zabaluje, wtedy reguły czasowe nie obowiązują w stu procentach delikwenta). Szesnastego września dwutysięcznego dwunastego roku uklęknął przed nią na jednym z londyńskich mostów, wyciągając skromny pierścionek. Cztery miesiące później cacko wróciło do niego, doręczone wraz ze słowami "Przepraszam, Hugh. To nie jest coś, czego szukam. Nie mogę podejmować pochopnych decyzji. Wracam do domu".
To jest ten moment, kiedy wszyscy płaczą, wpatrując się w biednego Hugh o złamanym sercu. To jest ten moment, kiedy sielanka dwojga (wydawałoby się) zakochanych ludzi zamienia się w osobista tragedię. To jest ten moment, kiedy pod adresem Aniki wędrują określenia "suka" czy "samolubna zdzira". I paradoksalnie ta opowieść będzie o dziewczynie, która złamała serce pewnemu czarnoskóremu przystojniakowi z Cambridge, mimo że ludzie właściwie wolą słuchać o tym, jak biedny Hugh znajduje sobie kolejny obiekt wzdychań i płodzi urocze bliźniaki. 
Skupmy się jednak na panience Aigner. Na początek parę suchych faktów, by mieć z głowy wszystkie niepotrzebne formalności. Urodziła się jako drugie dziecko (tym razem zaplanowane, bo matka nagle stwierdziła, że natychmiast potrzebuje wyładować zapasy instynktu macierzyńskiego) Corneliusa i Jetty Aignerów, właścicieli małej sieci sklepów samoobsługowych w okolicach Amsterdamu. Dwudziestego pierwszego stycznia tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku w szpitalu na świat przyszła drobna dziewczynka, przyszły obiekt drwin i dowcipów ze strony trzyletniego wówczas brata Kurta. Imię otrzymała po swojej prababci, dawno już wąchającej kwiatki od spodu. Drugie imię matka wytrzasnęła znikąd. Gdyby nie sprzeciw ojca i wyraźne wahanie położnej, Ursula byłoby wpisane jako pierwsze imię w dokumentach najmłodszej członkini w rodzinie.
No właśnie - nie łatwo dorastać, kiedy jest się oczkiem w głowie wszystkich dookoła. Ani gdy ma się brata, który eksperymentuje w pokoju obok, szukając swojego muzycznego "ja". Jako dzieci okropnie się różnili. Kiedy wchodziło się do jego pokoju, najpierw robiło się odruchowy krok w tył. Kiedy zaglądano do niej, wszystko wyglądało aż nienaturalnie, panował niepokojący porządek. Panienka Aigner zawsze miała wszystko poukładane,  każda zabawka miała swoje miejsce. Dzieciństwo małej Aniki wydawało się być wręcz idealne. Aż do czasu, kiedy ukończyła dziesięć lat. To trudny wiek dla dziecka. Szczególnie, kiedy rodzicom odbija i zaczynają wcielać w życie swoje kosmiczne metody wychowawcze, każde na swój sposób. Taka sytuacja musiała w końcu doprowadzić do kłótni, więc rodzice raczej byli zapracowani naprawianiem własnych relacji niż dziećmi. I właśnie wtedy, kiedy w rodzinie pojawiły się pierwsze zgrzyty, ambicja Anika osiągnęła apogeum. Dziewczynka chciała być dobra ze wszystkiego - ponoć dla wielu osób to normalne zachowanie dorastającej dziewczynki. Aż do liceum Anika nie miała jednak zbyt wielu znajomych. Skupiała się raczej na byciu realną wersją Hermiony Granger niż na zabawach z koleżankami. W końcu nastał ten chwalebny dzień, kiedy odkryła swoją pasję. Skupiła się na tym, co naprawdę ją interesowało, zamiast zabiegać o oceny z bezużytecznych dla niej przedmiotów. 
Angielski. Szczerze mówiąc, wszystko, co było z angielskim związane: kultura, literatura, klasyki kina, historia.Patriotką to ona nie była ani trochę. Jej to nie przeszkadzało, rodzinie też jakoś niespecjalnie. Szczególnie, że jej uniwersytet zorganizował jej porządną uczelnianą wymianę. I tak dobiegamy do momentu, w którym słodka blondynka połykająca angielskie dzieła w oryginale, spotyka chłopaka, któremu kiedyś wyzna, że nigdy nie będzie miłością jej życia, mimo przyjętego pierścionka zaręczynowego. Co ją wtedy opętało? Cholera wie. Prawdopodobnie nigdy nie zmyje tej winy, bo bez wątpienia tak głęboko zadana rana ciężko idzie się zagoić. Pewna jest jednej rzeczy - na oczy mu się już nie pokaże. To byłoby dla niego jeszcze bardziej bolesne niż tamten dzień, kiedy widział ją po raz ostatni. Oj, Anika, Anika...
Życie jednak trzeba sobie ułożyć, bez względu na wszystko. Kiedy w końcu wróciła do Holandii, zostawiając kochającego faceta za głęboką wodą siną w dal, musiała dokończyć studia, zdobyć magistra i poczynić pierwsze kroki w stronę dorosłego życia. Udało jej się zdać z dobrymi wynikami ostatnie testy i stać się ekspertem w dziedzinie języka angielskiego - nikogo zbytnio to nie dziwiło. Podobnie jak fakt, że szybko znalazła dobrą pracę. Biuro tłumaczeń poszukiwało akurat kogoś na etat tłumacza przysięgłego. A że  miała pozdawane wszystkie egzaminy, uprawniające ją do takich rzeczy, bez wahania zgłosiła się na ochotnika. Kilka dni później sprzedała samochód, którym jeździła od osiemnastki. Ojciec nie miał jej tego za złe - jego stosunki z matką pogorszyły się w ostatnich latach do tego stopnia, że obecnie kłócą się o wszystko co mają w niekończącym się procesie rozwodowym. Przerzucenie się na rower i separacja rodziców to nie wszystko, co nowego spotkało w życiu Anikę. Aigner musiała pogodzić się z faktem, że albo opuści wynajmowane ze współlokatorką mieszkanie, albo zostanie wyrzucona na bruk przez świeżo upieczonego teścia koleżanki, który upatrzył sobie kamienicę jako prezent ślubny dla syna.
I tak bez mieszkania i samochodu zaczęła nękać swojego brata. Ktoś w końcu musi u niego posprzątać, a ona jest mistrzynią w perfekcyjnym porządkowaniu. Czasem znajomi twierdzą,  że to podchodzi pod obsesję. Mimo niepoprawnego optymizmu i uzależnienia od czekolady (jak większość ludzi na ziemi) nie jest podręcznikowym przykładem wariata, o to możecie być spokojni. 
To tylko panienka Aigner. Metr sześćdziesiąt dwa wzrostu, niebieskie oczy. Niedoszła mężatka, która dzień w dzień żałuje tego, jak potraktowała Hugh. Miłośniczka Harry'ego Pottera, Katie Meluy i smażonej ryby z frytkami (zaraz po czekoladzie). Wierzy w Boga, choć nie uświadczysz jej na niedzielnej mszy. Ona modli się na swój sposób, czasem zwyczajnie mówiąc do pustki, czasem wymieniając imię Jezusa podirytowana wszystkim dookoła. Stara się żyć normalnie, chociaż wie, że nie jest taka jak wszyscy. Dnia nie rozpoczyna ani od kawy, ani od biegania - nie idzie za wszechobecną modą. Ona wstając rano, ścieli łóżko. I to jest dla niej idealny początek. Kucharka jest z niej całkiem niezła - umie znacznie więcej niż przyrządzić jajecznicę czy spaghetti. Nie łazi do klubów, chyba, że ktoś ją już tam zaciągnie w ostateczności. Unika bliższego kontaktu z drugą osobą - boi się, że naprawdę jest wredną suką, która zniszczyła życie facetowi i tylko patrzeć, jak znajdzie sobie następną ofiarę. Nie jest jednak samotniczką. Lubi rozmawiać, szczególnie po angielsku. Bo nawija czasem z akcentem brytyjskim, co może wydawać się komiczne. Poza tym wierzy w magię. I że Jackson nie umarł, chociaż nigdy specjalnie za nim nie przepadała


[Autorka Aniki się kłania. Mam szczerą nadzieję, że karta postaci nie jest zawalona na całego. I że będę się tutaj dobrze bawić, więc od razu proszę o wątki. Walcie do mnie drzwiami i oknami, jak będziecie chcieli popisać coś ciekawego z panienką Aigner. Uprzedzam tylko, że lubię dłuższe, sensowne wątki. A, no i jestem otwarta na powiązania. Im więcej, tym lepiej.]

54 komentarze:

Kotofil pisze...

[ Scarlett... @u@

Wątka chcę! ]

Emily Thorne pisze...

[Właśnie, Scarlett *.* I boski gif. Nic jednak nie wymyślę bez zapoznania się z Twoją kartą, a to chwilę musi poczekać. Jednak, jeśli ty masz jakieś pomysły - wal śmiało ;) Wbrew pozorom z Jakubka nie taki zły człowiek, jak się wydaje.]

Kotofil pisze...

[ W sumie mają coś wspólnego, mogą się znać nawet z uczelni, o. Albo być sąsiadami; to tak odnośnie powiązania, bo na jakiś konkretniejszy wątek nie mam pomysłu... ]

Szprota pisze...

[Tak, ja też się cieszę, że rodzeństwo w komplecie. A jeszcze bardziej cieszę się na wątek. Już zacieram łapki...]

Szprota pisze...

Nie miał w zwyczaju sypiać w dzień. O ile akurat pamiętał, że jest dzień. Mamie raczej nie spodobał się jej fakt, że Kurt nie do końca jest pewien dnia tygodnia. Obstawiał środę, bo coś dawno już nie widział listonosza. A listonosz przychodził zawsze w czwartki.
To całe skołowanie nie było spowodowane imprezą. Chociaż tak mogło wyglądać na pierwszy rzut oka. W zasadzie na pewno tak wyglądało na pierwszy rzut oka. W mieszkaniu stało mnóstwo pustych butelek po piwie. Mało kto byłby w stanie odgadnąć, że opróżniał je cały batalion znajomych Svena półtora tygodnia temu na imprezie urodzinowej. Mniej więcej wtedy Kurt (na może bardziej niż lekkim rauszu) oznajmił, że ma genialny pomysł na odcinek specjalny. Dlatego Sven szybko wytrzeźwiał i zmienił się w przedsiębiorcę. Butelki przetransportowano do mieszkania Aignera. Kolejne dni zeszły im na sprawdzaniu jakości szkła i leczeniu kaca. Ponad połowa butelek została oddana na skup, co niosło za sobą niewielki zarobek. W sam raz na paczkę chipsów. Tak, mogli kupić za to bułki i najeść się do syta, ale nawet Sven nie był w stanie kontrolować niektórych pomysłów Kurta. Ich przyjaźń przypominała nieco relacje Jaggera i Richardsa. Z tą różnicą, że jeszcze nie weszli w fazę wzajemnej nienawiści.
Wycieczka na skup była ostatnim razem, gdy Kurt oglądał świat zewnętrzny. Przez następne dni pracował w swoim mieszkaniu, by w końcu stwierdzić, że już nie pamięta, co tak właściwie chciał zrobić. Wobec tego zrobił trochę miejsca na podłodze, gdzie akurat siedział i położył się, podkładając sobie pod głowę niebieską bluzę, która od wieków służyła mu za prowizoryczną poduszkę i zawsze znajdowała się w zasięgu ręki. Prawdopodobnie była magiczna.
Z drzemki wyrwało go natarczywe walenie w drzwi. Przynajmniej to nie Sven. On zawsze natarczywie uderzał w dzwonek. Kurt udał, że nie słyszy, ale walenie jedynie nasiliło się. Wreszcie wstał z podłogi, rozmasował obolałe mięśnie (znów zdumiał go fakt, że jakiekolwiek ma) i poczłapał w stronę wejścia.
Zamrugał kilkakrotnie. Skądś znał tę osobę, która pojawiła się w progu po otwarciu drzwi. Wyglądała naprawdę bardzo znajomo. Ale raczej nie była nauczycielką historii. Bardziej przypominała jego siostrę... Była jego siostrą.
- Wiesz może, jaki jest dzień tygodnia? I która godzina? - zapytał, sięgając do kieszeni spodni. Tak, jak się spodziewał, nie znalazł tam piątaka. Ale za to był kupon upoważniający do odebrania dwóch paczek chipsów. To znacznie lepiej niż piątak. Kierowca myślał podobnie. Albo miał dość Aniki, co było bardziej prawdopodobne. Wziął kupon i odjechał, mamrocząc coś pod nosem.
Kurt spojrzał na dużą walizkę, którą rzekomo powinien wnieść do swojego mieszkania. Była naprawdę bardzo duża.
- Mam zwolnienie z wuefu - oznajmił z dziwnym samozadowoleniem.

Szprota pisze...

Skąd w ogóle ona znała jego adres? Pilnował się, żeby ludzie nie wiedzieli, gdzie mieszka. Przez długi czas nie mieli nawet pojęcia o jego pochodzeniu. Mówił po angielsku z wybitnie żadnym akcentem, niczym zawodowy szpieg. Nie odwoływał się do żadnej konkretnej tradycji. Nawet nie stosował żartów, które śmieszą jedynie Holendrów. Ale któregoś razu noga mu się niechcący podwinęła. Kręcili akurat w plenerze. Przedmieścia, jakiś kawałek parku czy czegoś, teraz już słabo pamiętał. W pewnej chwili po prostu w tle przejechał samochód. Rozważali nawet nakręcenie sceny od nowa, ale po obejrzeniu niefortunnego momentu, okazało się, że srebrne porsche po prostu śmignęło przez kadr, nic groźnego... Do momentu, w którym fani zaczęli majstrować przy filmie. Nic prostszego, jak odtworzyć go sobie klatka po klatce. Wtedy dało się doskonale zobaczyć amsterdamską rejestrację. Wszystko przez to, że Kurt założył, że skoro jemu się nie chce przy tym grzebać, to innym też nie będzie się chciało. Ale nawet fani nie mieli nic poza miastem. Szukaj zdrów. Więc jak ona...
No tak, pewnie zadzwoniła do mamy. A ta kobieta nawet nie pomyślała, że Kurt mieszka sam dlatego, że chce być sam. A sam znaczy dokładnie to, że nie życzy sobie tam niczyjej (oprócz Marlona) stałej obecności.
Kosteczki... Podejrzewał, że jego mogłyby pęknąć. W końcu nie był typem masywnego goryla. Został stworzony do celów znacznie szlachetniejszych niż praca fizyczna. Tak, właśnie w ten sposób zawsze tłumaczył sobie wątłą posturę. Tak, nigdy nie zrobił nic, żeby to zmienić. Pod tym względem zupełnie wdał się w ojca. I był mu wdzięczny za instynkt zabezpieczający przed przepracowaniem.
- I tak zaraz będzie brudne - westchnął. Już prawie zapomniał, jak bardzo Anika wyczulona jest na punkcie porządku. Zabawne, on właśnie miał w mieszkaniu wystawę butelek po piwie, bo zapomniał, co chciał z nimi zrobić.
- Więc jak długo masz zamiar tu zostać?
Złapał za uchwyt walizkę i pociągnął ją po podłodze, co było metodą znacznie mniej wysiłkową niż dźwiganie tego ciężaru.
- Dwie noce? Trzy? Tydzień nie więcej, tak?
W jego głosie była bardzo wyraźnie wyczuwalna nadzieja. Nie chciał znowu mieszkać z siostrą. Ten etap w życiu miał już za sobą. To tak, jakby ktoś znowu kazał mu zakładać kalesony i czapkę przed wyjściem. Żadna męska duma nie jest w stanie przetrzymać tego, gdy każe się jej założyć kalesony i czapkę przed wyjściem. Oraz mieszkania z młodszą siostrą, chociaż ma się już dwadzieścia sześć lat i próbuje być normalnym, dorosłym facetem.

Kotofil pisze...

[ Caleb jest od pięciu prawie lat w Amsterdamie... Studiuje teraz zaocznie i pracuje w sklepie - nosi, układa, dźwiga etc.

Dobrze byłoby, gdyby się znali jakoś wcześniej, bo nie lubię pisać o początkach znajomości ;d ]

lilac sky pisze...

[Ponieważ karta fajna, ja lubię imiona na A, a ty jesteś chętna na wątek, to ja się piszę :D I tak sobie myślę, że ciekawie by było zrobić jakąś znajomość. Ale jedyne co mi, póki co, przychodzi na myśl, to wspólne obiadki, bo Amelce kiepsko raczej idzie gotowanie.]

zgniły anioł pisze...

[Cześć. Jestem zainteresowana wątkiem z Aniką, ale szczerze mówiąc kompletnie nie mam na niego pomysłu. Jakieś sugestie?]

Maja Troczyńska pisze...

[Z pewnością łączy je jedno - miłość do Harry'ego Pottera ;) Właściwie, to chętnie zgodziłabym się na jakieś powiązanie, bo Norah jest w Amsterdamie od roku i nie chcę, żeby była taka totalnie samotna, jeśli mnie rozumiesz. Ale, ku mojemu zniesmaczeniu, nic nie przychodzi mi do głowy, chociaż Anika to ciekawa postać ;) A i karta ładna.]

Maja Troczyńska pisze...

[Wydaje mi się taka niewinna, dlatego pasuje mi na Norę. Ale nie jestem pewna, czy dobrze trafiłam ;) Hm... A może jakiś seans wszystkich części HP w jeden dzień i w jedną noc? Miałyby miejsca obok siebie, a potem postanowiłyby nad ranem, po ostatniej części wyskoczyć na bardzo wczesną kawę i tak to wszystko się zaczęło?]

Maja Troczyńska pisze...

[O! Właśnie o takie coś mi chodziło ;) Nie ma czego modyfikować, bo obie jesteśmy na tyle genialne, że stworzyłyśmy bezbłędne powiązanie. Pozostaje kwestia pod tytułem "kto zaczyna?" ;) I widzę, że Anika ma tutaj brata. Wydaje mi się, że dzięki temu, że dziewczyny znają się rok, łatwiej będzie nawiązać Norze kontakt z Kurtem. Mogę to wykorzystać, prawda?]

Maja Troczyńska pisze...

[Zauważyłam, że uroczy, po zdjęciach i karcie to widać ;) Pewnie Norah Kurta troszkę pomolestuje.
Problem w tym, że właśnie nie czuję się na siłach. Pewnie zniknę na trochę i jak wrócę, to będzie inaczej, więc wtedy będę mogła coś zacząć. Powiedz mi tylko, czy pasuje ci takie rozwiązanie, że Norah została zaproszona do Aniki na babski wieczór?]

Maja Troczyńska pisze...

[Norah nie będzie nikogo dobijać, bo jest zbyt nieśmiałym stworzonkiem, niestworzonym do takich okrutnych czynów ;) Daj mi z kwadrans, postaram się coś naskrobać.]

sok jabłkowy pisze...

[A ja jestem pełna podziwu dla każdego, kto ją autentycznie przeczytał ;) Wiadomo, że nie wszystkim by się chciało.]

Maja Troczyńska pisze...

Odzyskała wzrok rok temu. Po raz drugi. Cieszyła się z tego każdego dnia, ale żyła również w strachu, że obudzi się pewnego dnia i znowu nic nie będzie mogła zobaczyć. Kiedy zamykała powieki, leżąc w łóżku, modliła się. Modliła, prosiła i błagała, aby następnego poranka ujrzeć światło, zobaczyć znane meble hotelowego pokoju, który od roku był jej domem. Skromnym, pustym i na pewno nie ciepłym, brakowało w nim typowego ogniska, ale radziła sobie. Nie chciała również wracać do Irlandii, bo tam nie miałaby gdzie się podziać. Podobnie, jak tutaj. Zostały jej dwa miesiące, kiedy mogła bez obaw mieszkać w dość drogim hotelu. Dwa, krótkie miesiące. Nie miała tutaj nikogo. Żyła sama dla siebie...
Stop. Nie było tak źle, miała Anikę. Kobietę, którą poznała w kinie. Na jej pierwszym seansie kinowym po operacji. Kilka-kilkanaście godzin z Harry'm Potterem. Nie sądziła, aby ktokolwiek podobnie, jak ona, mógł być takim maniakiem. A jednak. Polubiła blondynkę, polubiła picie kawy w jej towarzystwie.
Dlatego nie odmówiła, kiedy została zaproszona przez Aignerównę na coś w rodzaju pidżama party. Zapakowała potrzebne rzeczy do plecaka i opuściła hotel, kierując swoje kroki w znanym sobie kierunku.
Po godzinie spacerowego marszu, nie lubiła korzystać ze środków publicznego transportu, dotarła pod drzwi mieszkania, które Anika dzieliła ze swoim bratem. Zapukała i poprawiła luźnego, rudego koka na czubku głowy.

[Ech, chyba mi nie wyszło. Na pewno.]

Szprota pisze...

Aigner pobladł niezdrowo na słowa siostry. Parę tygodni?! To przecież cała sakramencka wieczność. Nie może przez ten czas trzymać w mieszkaniu Aniki. Nawet gdyby chciał, to przecież ma sporo rzeczy do zrobienia. Na przykład program. No i zakończenie konkursu... Mógłby nawet przez kilka dni codziennie stawiać się w swoim biurze, żeby dowieść, jak bardzo bywa zajęty. Wszystko, byleby tylko wzbudzić w niej poczucie winy. Wszelkie prawidła wskazują na to, że kobieta ze wzbudzonym poczuciem winy bardzo szybko stara się odciążyć własne sumienie. A przy tym również innych.
Prawda jest taka, że Kurt nie miał nic przeciwko posiadaniu siostry, dopóki ta znajdowała się na Wyspach. Nie dzwonił, nie zamęczał mailami, nie wysłał kartek na święta. We własnej opinii był bratem idealnym. Jeśli (co i tak było wątpliwe) Anika tęskniła, to mogła go sobie pooglądać w internecie. Kiedy zaś wróciła do ojczyzny, matka nie pozwoliła mu przeoczyć tego faktu. Ale widział siostrę tylko raz, na przyjęciu powitalnym. Z którego bardzo szybko się zmył. A prawdę mówiąc uciekł. Dokładnie w taki sam sposób, w jaki uciekał z domu wieczorami. Dobrze, że nikt nie myślał o ścięciu olbrzymiego drzewa, którego gałęzie niemal wpadały do sypialni Kurta. Nie mógł się im oprzeć.
- Tam jest prawie pusty pokój - oznajmił, wskazując zamknięte przeszklone drzwi. - Nie, żeby mi się przelewało. Często kręcę tam programy, więc byłabyś łaskawa nie uszkodzić tego zielonego płótna na ścianie. Jest koszmarnie drogie. Potem znajdziemy ci jakiś materac czy coś...
Zamilkł, zdając sobie sprawę z tego, co przed chwilą się wydarzyło. Zachował się jak człowiek prawie odpowiedzialny. Po tylu latach prób udało mu się wypowiedzieć kilka zdań, które spełniały wymogi dorosłości. Mniejsza o to, że wszystko działo się w tymczasowo zagraconym mieszkaniu, a sam Kurt wyglądał, jakby wpadł do pralki ustawionej na mocne wirowanie.
Zauważył, jak Anika lustruje kuchnię i westchnął ciężko. Wiedział, co ma w lodówce. Nie, żeby nie było tam niczego do jedzenia. Jednak może być ciężko zrobić obiad, kolację czy jaka tam teraz była pora dnia z tak egzotycznych produktów. Nadal nie mógł rozgryźć, jak obiera się karambolę.
- Dobra, daj mi dziesięć minut na zrobienie czegoś ze sobą. Potem mogę cię zabrać na jakieś żarcie... Czuj się jak u siebie - powiedział po chwili namysłu. Uznał, że w ciągu dziesięciu minut siostra nie zrobi niczego, co miałoby sprawić, że nie rozpozna mieszkania. No i będzie miał wystarczająco dużo czasu, żeby wymyślić, do jakich knajp lubią chodzić młodsze siostry.

sok jabłkowy pisze...

[Twoją kartę przeczytałam jako pierwszą na tym blogu i to w dziwny sposób, bowiem od końca. Nie powiem, tak wyszło ciekawiej ;) W przypadku naszych postaci żadne powiązanie (chyba) nie jest możliwe, ale wydaje mi się, że właśnie tak najlepiej zaczynać wątki. Pomyślę nad jakimś miejscem. I jeszcze pytanko - jakiej długości preferujesz komentarze?]

Maja Troczyńska pisze...

Brata nie ma, chata wolna!
Tyle wystarczyło, żeby na twarzy dziewiętnastolatki pojawił się promienny uśmiech. Nie, nie uniosła tyko kącików ust, jak to miała w zwyczaju, kiedy rozmawiała z innymi ludźmi. Pozwoliła sobie na taką ekspresję twarzy, na którą pozwalała sobie tylko przy Anice. Przy blondynce nie musiała być ostrożna, mogła pokazać nieco więcej odwagi i pazurka, którego przecież jej nie brakowało. Pewnie, uchodziła za niewinną i delikatną panienkę, bo w gruncie rzeczy nią była. Życie nauczyło ją tego, aby nie wystawiać samej siebie w pierwszym szeregu, aby stać cicho i słuchać, aby przyjmować ciosy od losu spokojnie i samotnie. Czego innego mogła nauczyć się w sierocińcu?
Uśmiech stał się coraz szerszy, kiedy Anika zakręciła biodrami. Ona też się cieszyła, że może tu być. I że brata nie ma. Po co im brat Aniki przy babskim wieczorze? Chętnie zaprosiłaby blondynkę do siebie, ale chyba niewiele osób lubiło pokoje hotelowe.
Przekroczyła próg, muskając przy tym policzek nieco niższej od siebie kobiety. Zaczesała rudy kosmyk włosów za ucho i rozejrzała się. Bywała tutaj, ale na krótko, nigdy nie została u przyjaciółki na noc, dlatego była tym wszystkim podekscytowana. Wyciągnęła dłoń, w której trzymała butelkę tequili.
- Lubisz? - spytała, unosząc brew ku górze. Nie miała nic innego, ale wiedziała, że nie wypada przyjść z pustymi dłońmi. Zsunęła z stóp balerinki i spojrzała na ponów na blondynkę.
- Nocne szaleństwo czas zacząć? - spytała, szczerząc białe ząbki w uśmiechu. Zawsze podziwiała Anikę i to, jak kobieta wyglądała. Zazdrościła jej figury i często o tym wspominała.

sok jabłkowy pisze...

[Właśnie chodziło mi o te esejowe wątki, czasem przekraczające długość typowej notki. Zdarzało się takie pisać, ale niech będzie - postaram się zachować umiar ;)Jeżeli już ja mam zacząć, to wieczorem, wtedy mam więcej weny.]

zgniły anioł pisze...

[Jak najbardziej pasuje i daję Ci tyle czasu, ile tylko potrzebujesz.]

zgniły anioł pisze...

[Wybaczam i tymczasem spadam na plażę. Miłego oglądania.]

Kotofil pisze...

[ A ja się w końcu ogarnęłam i zaczęłam odpisywać. Co do Friendsów, to oczywiste jest, ten klimat, młoda Jennifer, Coutrney, awwwww.

Karta nawet mi wyszła, samej sobie muszę to przyznać, a zdjęcie… wolałabym uśmiechnięte, takie bardziej claytonowe byłoby, ale takie seksiaste też może być ;d

Mi powiązanie pasuje. Co do wątku, w którym mieliby się spotkać, to wpadło mi, że oboje mogliby korzystać z metra, czyli – Caleb włazi do przedziału, zmęczony po pracy, ledwo na ślepia widzi i myśli sobie, że siada na wolne miejsce, a w istocie siada na biedną Anikę :D Nic lepsiejszego mi do głowy nie wpadło ]

Norah O'Reily pisze...

Obie nie miały nikogo jeszcze rok temu, dlatego Norah często powtarzała, że Anika jest takim aniołem, który spadł jej z nieba i zajął się tym, czym trzeba. W pewnym sensie, traktowała blondynkę, jak siostrę, powierzając jej najbardziej intymne i osobiste problemy, jakich mogła doznać. Anika, jako jedna z nielicznych, znała historię Nory, jako jedna z nielicznych rozumiała, co nastolatka przeżywała, będąc niewidomą, ale nie widziała sensu, aby dopuszczać do tych spraw kogokolwiek innego. Nikomu nie zaufała w takim stopniu, jak Anice. A zaraz za nią, bo przecież dziewczę nie miało zbyt wielu znajomych, uplasował się Kurt, którego traktowała jednak, jako kolegę. Nie inaczej. Być może, czasami zdarzało jej się podszepnąć blondynce, że ma przystojnego i miłego brata, zwłaszcza wtedy, kiedy panienka Aigner posprzeczała się z Kurtem.
- Zarąbiście? - powtórzyła, wchodząc do pokoju Aniki. - Ja cała jestem zarąbista - odpowiedziała bardzo "skromnie", ale zaraz po tym roześmiała się cicho, aczkolwiek szczerze, siadając na dużej poduszce, naprzeciwko Aniki. Podobało jej się to, że w sypialence panował porządek. Doceniała tę nutkę pedantyzmu, która gościła w charakterze Aniki i nigdy na to nie narzekała. Kurt też nie mógł.
- Ty wyglądasz lepiej. Masz takie cudowne włosy - jęknęła, przyglądając się puszystym, blond falom i westchnęła, krzyżując nogi w kostkach.

lilac sky pisze...

[Ha, ja też imię Amelki uwielbiam, więc w końcu powstała postać z tymże imieniem.
W sumie, skoro nie ma póki co Evci, która jest/była współlokatorką Amelki, to Anika może uciekać do panienki Morel i u niej pogotować sobie trochę dla dobra ogółu, bo i ucieknie od brata i przyjaciółce zrobi przyjemność xD
Chcesz może zacząć, albo jesteś tak łaskawa? Ładnie proszę, bo ja nie mam już siły.]

Kotofil pisze...

[ Wątek świetny, dzięki za zaczęcie ;D ]

Gdyby nawet leżał spociłby się niemiłosiernie przy takim upale, a co dopiero mówić, gdy musiał dźwigać, zanosić, zamiatać i latać co chwila na kasę w grubym, pracowniczym t-shircie? To było nie do wytrzymania i pochłaniał litrami mrożoną wodę mineralną czekając na koniec jego zmiany. W porządku, lubił lato, ale wyłącznie nad morzem, jeziorem czy innym zbiornikiem wody, dodając do tego brak roboczego odzienia i coś zimnego do popicia. Coś zimnego do popicia jest niczym innym jak piwem, ale w takiej sytuacji pogodowej każdy zimny płyn nadający się do pochłonięcia jest zbawienny.
Lubił poruszać się rowerem, bo zaoszczędzał na paliwie, ale i też czasie – stanie w korkach było w Amsterdamie chlebem powszednim jak w każdej metropolii, więc korzystanie z roweru było również znane innym Amsterdamczykom. Dzisiaj jednak nie dał rady, był zbyt obolały i zmęczony by skorzystać z tego środka transportu, więc zostawił go na zapleczu za zgodą kierownika a sam postanowił skorzystać z metra. Cóż, pojedzie znowu metrem jutrzejszego poranka to i odeśpi trochę, więc nie dziwota, że z chęcią przystał na ten pomysł.
Clayton metro lubił, bo mógł w nim spać, przy dobrej passie (czytaj: małej ilości pasażerów) nawet na nim jakoś wygodnie rozłożyć i tak trwał, aż w końcu dotarł na swoją stację. Teraz myśli zajmował mu tylko szybki powrót do domu i wykąpanie się, a następnie uwalenie na wyrko najszybciej jak się da. Był zbyt rozkojarzony, gdy w końcu wyszedł z tego swojego „trybu pracy”, tak więc wszyscy przed oczami mieli okaz zdrowego (choć nieco zmęczonego) leniwca.
Nawet nie zauważył co zrobił, i odnalazł się w sytuacji dopiero, gdy usłyszał swoje imię. Spojrzał na twarz nieznajomej.
- Anika! – zawołał nieźle zaskoczony, bo była osobą, którą najmniej się tutaj spodziewał, ale było to jak najbardziej w pozytywnym oddźwięku. – O rrrany… Co ty tu robisz?

Kotofil pisze...

Cóż, Clayton był facetem, a jak powszednie wiadomo tym do szczęścia potrzeba zdecydowanie mniej; gdy dodamy jeszcze do tego ogólne zmęczenie i poczucie bycia wymiętoszonym, wyżutym i wyplutym, to wtedy naprawdę jest wszystko jedno. No i, stacje metra nie były co prawda wybitnie czyste, lecz przejażdżka nimi nie groziła zarażeniem się wszystkimi rodzajami i typami grzybów, i wirusów. Czyli – dało się żyć, a w spaniu na stojąco Clayton jest mistrzem, więc co tu mówić, gdy znajdzie kawałek wolnej przestrzeni do siedzenia…
Przesadny hołd ku czystości był mu znany, bo jego matka, Elizabeth Clayton była wręcz chorobliwie pedantyczna. Z ręką na sercu może powiedzieć, co to znaczy mieszkać z taką osobowością, która na dodatek jest twoją własną matką. Najdziwniejsze nie jest to, jak taki ktoś jak Clayton z nią wytrzymał, a jak ona wytrzymała z nim. W porządku, Caleb nie był żaden brudasem, bez przesady, jednak potrafił nasyfić. Ale, ale – potrafił też posprzątać… Tylko, potem, potem, mam jeszcze czas…
- Coś nie tak z Londynem? Wydawało mi się, że jesteś brytofilem – zażartował, a kąciki jego ust automatycznie uniosły się do góry. To akurat zapamiętał bardzo dobrze, o ile nie najlepiej.
- Gniję? Pieprzysz, mi tu dobrze. Tylko czasami muszę przejechać się metrem i mieć zapierdol w sklepie, że potem już nie mam nawet siły na zwyczajne spanie… - westchnął z rozbawieniem. No, pomyślałby kto, że z niego jest taki pracuś.
Czy Caleb gnił w Amsterdamie? Zdecydowanie nie, przynajmniej według niego samego. Owszem, mógł to wszystko zrobić w Londynie, ale jeszcze kiedyś, gdy był (niestety, nie określimy go srylem, bo nawet wtedy był do przesady wysoki) młodszy, miał z jakieś osiemnaście lat, konkretnie sobie ujebał, bo tutaj nie można użyć innego słowa, Amsterdam. Musiał koniecznie pojechać do stolicy Amsterdamu i tam studiować. Tylko tam, nigdzie indziej. Oczywiście, wiązało się to z kwestią wolności i ogólnie pojętym szaleństwem. Kochał Londyn, kochał Wielką Brytanię, swój język, naród, obyczaje i tradycje, ale wtedy zależało mu właśnie na tym. A potem tak przyzwyczaił się do Amsterdamu, że spokojnie teraz można byłoby nazwać go w połowie Holendrem.

Szprota pisze...

Nawet gdyby zielone płótno było wyjątkowo paskudne, a Anika błagała na kolanach, Kurt nigdy by się go nie pozbył. Uwielbiał je i uważał za jedno z najwspanialszych osiągnięć techniki. Nie, żeby był wielbicielem wieszania dziwnych rzeczy na ścianie tak, jak robiła to Hilda, przyjaciółka matki. W mieszkaniu Hildy praktycznie nie było ścian. A jeśli jakieś były, to za grubą warstwą dywanów, wyklejanek, draperii oraz płaskorzeźb. Wyglądało to bardzo... ekscentrycznie, ale kiedy człowiek już oswoił się z wystrojem, odnajdywał w tym jakąś estetykę. O ile na wstępie nie zszedł na zawał. Tymczasem Kurt po prostu bezgranicznie wielbił technologię green screen'u. Nie, żeby zamierał wyjaśnić siostrze na czym to polega. Istniało za duże ryzyko, że Anika zapragnie posiadać filmik, jak spaceruje Schodami Hiszpańskimi. A Kurt naprawę nie miał ochoty prosić swojego kumpla (drugiego najlepszego), żeby zrobił coś dla Aniki. Tym bardziej, że Viktor od zawsze należał do tej podejrzanej grupy, która w chwilach słabości kupowała młodszym siostrom przyjaciół słodycze. Chyba nawet raz zabrał ją do kina. Teraz Kurt, jako starszy brat, zwyczajnie by się nie zgodził. Nie dlatego, żeby martwił się o siostrę, broń Boże. On martwił się o Viktora, który mógłby nie przeżyć tego wypadu.
Materac... Znalazłoby się może dwa albo trzy. Wszystko przez to, że w mieszkaniu Kurta czasami nocował jedynie właściciel, czasami cała jego ekipa, a czasami stało puste. To wyjaśnia również niedopałki. Jemu niespecjalnie przeszkadzały.
- Pełna powaga - zapewnił już z korytarza.
Zniknął za drzwiami swojej sypialni, żeby znaleźć coś, co będzie mógł wdziać na grzbiet. Przynajmniej w szafie miał ułożone ubrania. Nie wiedział do końca, jakim cudem. Chyba działała na nie magiczna siła, niepozwalająca na zaprowadzenie bałaganu. To w sumie miłe.
Zapraszanie do restauracji miał opanowane do perfekcji. To już wychodziło mu bez pudła. Szkoda tylko, że problemy pojawiały się już w następnej fazie, czyli wyborze miejsca. Jakoś nie miał szczęścia z trafianiem w gust dziewczyn. Kiedy on chciał zadecydować, okazywało się, że ma do czynienia z feministką. Kiedy ona decydowała, potem robiła mu wyrzuty, że naraził ją na stres. Po takich akcjach Kurt coraz bardziej przekonywał się do pomysłu zabierania dziewczyn do muzeów, a koleżanek na kolację. Gdyby zaś wiedział, kto się przyczynił do historii z Mariah, zdecydowałby się zamykać młodsze siostry w piwnicy i nie wypuszczać dopóki nie zmądrzeją.
Był gotowy w mniej niż dziesięć minut, taka zaleta posiadania chromosomów XY. Przetarł ręcznikiem mokre włosy i sprawdził jeszcze, czy ma portfel w kieszeni.
- Chryste, ale tu jasno - jęknął, gdy wyszli przed blok. - Dobra, siostra, na co masz ochotę? Stąd jest wszędzie blisko.

Maja Troczyńska pisze...

[Ale ten Hugh przystojny *.*]

Norah wdzięczna była blondynce właśnie za to, że jej nie opuszczała. Nawet, jeśli ruda czasami ją drażniła. No na pewno tak było, O'Reily nigdy w to nie wątpiła. Mimo swojej skromności i dziwnego wyciszenia, potrafiła rozdrażniać ludzi, a nawet ich denerwować. Często przez swoje rozmarzenie, uciekanie do krainy snów i pragnień. Większość, mijając Norę na ulicy myślała, że dziewczyna ma wszystko. Świetną sylwetkę, reprezentacyjną buźką, łagodny uśmiech i bystre oczy. Zazdrościli jej długich, rudych włosów i bladej cery. Nikt jednak nie pomyślał, że Norah zna swoje ciało lepiej, niż ktokolwiek inny, ale nadal nie przywykła do jego wyglądu. Największym zaskoczeniem, bo odzyskaniu wzroku nie był świat, a właśnie ona sama. Nie sądziła, że na przestrzeni lat mogła się tak zmienić. Z nieco pucołowatej nastolatki, wyrosła na szczupłą, dość ładną, młodą kobietę. Wygląd jej ciała bł powoli rozwiązywaną zagadką, co nie zmieniało faktu, że doskonale opanowała każdy jego odruch, doskonale wiedziała, który mięsień się zaraz napnie. Odebrała butelkę od Aniki, uśmiechając się pogodnie.
- Tłumaczki są seksowne cały czas, a tancerki tylko wtedy, kiedy tańczą - skwitowała z uśmiechem i odgarnęła kosmyk rudych włosów za ucho. Kiedy blondynka położyła na podłodze dwa kieliszki, Norah nalała do nich alkoholu. Nie była wielką fanką mocnych trunków, pierwszy raz napiła się czegoś z procentami właśnie w Holandii, ale przecież na każdym filmie, podczas babskiego wieczoru, bohaterki miały butelkę czegoś.
- U mnie? W porządku - dodała, starając się uśmiechnąć. Nie chciała pokazywać po sobie, że musi zacząć coś robić, że jej pobyt w Holandii wisi na włosku, a czuła się tutaj naprawdę dobrze.

Gaspard Morel pisze...

[Anika może go kojarzyć na przykład z uczelni albo przez Amelie? Nie mam jakoś świetnych pomysłów....]

Emily Thorne pisze...

[Jestem! Zgłaszam się! I kartę przeczytałam. Podoba mi się ;) Cóż to za pomysł?]

Emily Thorne pisze...

[Zrozumiale, jak najbardziej. Tylko mam problem z wyborem. Wydaje mi się jednak lepszy fakt, że już się "znają" i Anika przynosi papiery, niżeli mieliby się dopiero poznawać - Jake z początku nie należy do miłych w obyciu i mógłby zniechęcić Anikę ;)]

Emily Thorne pisze...

[Byłabym wdzięczna, bo ja pichcę właśnie w kuchni i nie mam za bardzo czasu ;)]

Gaspard pisze...

[Może niech spotkają się w kamienicy pod mieszkaniem Amelie? On wychodził, ona szła?]

Marilyn pisze...

[Hm... Anika szuka mże pracy dorywczej jako kucharka? :D:D]

lilac sky pisze...

Amelie w podekscytowaniu spoglądała na zegarek oczekując na przyjście Aniki. Była wdzięczna dziewczynie, że nie będzie musiała spędzać kolejnego popołudnia sama, a przede wszystkim, iż w samotności nie będzie musiała troszczyć się o jedzenie, które dla niej w takich chwilach stawało się wtedy zbyteczne. Niestety oczekiwanie panienki Morel, a także jej powoli głodnego brzuszka, okazały się dużo dłuższe niż dziewczyna mogła zakładać. Gdy wskazówki zegarka drastycznie minęły wyznaczoną godzinę przybycia blondwłosej znajomej, Amelie zaczęła nieco się niepokoić. Kiedy minęło kolejne dziesięć minut, nie dość, że się martwiła, to jeszcze lekko zdenerwowała, a przede wszystkim nudziła. W ten oto sposób sięgnęła po najbliższy magazyn, który zaczęła przeglądać i czytać, by niefortunnie zasnąć. Wtedy właśnie rozległo się pukanie, które wyrwało Amelie ze słodkich objęć Morfeusza.
- Anika...- wymamrotała nieco nieprzytomnym głosem, trąc piąstką jedno oko.- Mhm... wejdź.- postarała się nawet uśmiechnąć, pomimo swojej kiepskiej przytomności jak na tę chwilę, ale na szczęście pamiętała by otworzyć szerzej drzwi i przesunąć się, by dać dziewczynie możliwość wejścia do środka.

Anonimowy pisze...

[A niech mnie - Johansson! Dziewczyno, tu mnie masz. łasy byłbym na wątek, i to bardzo.]

Anonimowy pisze...

[Kolejne zachwyty tylko przekonują mnie w dobrym wyborze, swoją drogą, lubię go za kreację Watsona w kinowym Sherlocku Holmesie. I fajnie, że karta się podoba, bo mi również, jako jedna z nielicznych właściwie… A właściwie to jedyna. Nie lubię pisać kart, tak nawiasem mówiąc. Twoja również jest w porządku, lubię taką jakby formę „opowiadania” i narracji, ogółem. Jednocześnie dużo można się dowiedzieć, ale i też nie, trzeba wyciągać wnioski. Trudno to wyrazić (przynajmniej mi, ale cóż…), ale określę, że jest po prostu fajna. Fajna i treściwa, i o to chodzi.
Wątek romantyczny? Druga osoba mi to proponuje, ale w żadnym wypadku, nie mówię „nie”, wręcz przeciwnie ;) Możemy to jakoś ładnie, niepozornie zacząć, tylko tutaj co do kwestii poznania nie jestem pewien… Mogli się poznać w szpitalnej stołówce, na której także jadają lekarze, pacjenci jak i odwiedzający pacjentów (kimś takim mogłaby być Anika). Tylko, może omińmy to sobie, bo nie mam siły na rozpoczynanie znajomości, lepiej już byłoby tylko rozkręcać (i podkręcać).]

Anonimowy pisze...

[Co do Lawa, to cóż, wolę go, niż modeli-wymoczki. Nie osiądę na laurach, bo uważam, że piszę porządnie i tylko tyle. Czasem lepiej, czasem gorzej, ale uważam, że jest ok. Wciąż staram się rozwijać, a czy mi to wychodzi, to inna sprawa…
Lubię zwyczajne spotkania, bo są realistyczne a realizm to dobra rzecz. I się nie dziw, bo dla mnie moja zgoda na taką propozycję jest oczywista – hej, w końcu to Scarlett. A do tego z fajnym opisem, więc czego chcieć więcej? ;) Co do fabuły… byłoby miło gdybyś ty zaczęła, a ja bym zobowiązał się do zaczęcia następnym razem. Tylko pomysłu nie mam… nie wiem, mógł ich złapać deszcz jak spotkali się na ulicy przypadkiem, a że mieszkanie Jamesa było blisko, to ją zaprosił do środka, co by nie zmokła. To by ich w pewien sposób do siebie przybliżyło, bo niewiele osób bywa w jego mieszkaniu tak na dobrą sprawę.]

lilac sky pisze...

- O dziwo... wcale nie szyłam.- odpowiedziała z delikatnym uśmiechem na ustach Amelie, która pomaszerowała za Aniką do kuchni, ciesząc się wielce z propozycji dziewczyny. Sałatka wydawała jej się genialnym pomysłem, bowiem panienka Morel uwielbiała wszelkiego rodzaju warzywa, także owoce, a sałatki tym bardziej. Gorzej zdecydowanie było z mięsem, co do którego miała mieszane uczucia.
- Mhm... Frytki mogą być. To ja mogę ziemniaki obrać, pokroić. Chyba, że masz jakieś inne zadania dla mnie.- stwierdziła wesoło, siadając na blacie, co miała niejako w zwyczaju. Gdy chodziło o kuchnie, to jej ulubionym miejscem do siedzenia nie były krzesła, stołki, czy taborety, ale zwykły, kuchenny blat, jej zdaniem niezwykle wygodny.
- I ogólnie super pomysł. Akurat myślałam niedawno o frytkach, więc świetnie, że udało nam się tak zgrać. A co do spania, to zwyczajnie usnęłam z... nudów. Czytałam coś, nawet nie pamiętam co.

Anonimowy pisze...

To miał być tylko wypad do pobliskiego sklepu, nic szczególnego. Niemalże rytuał co drugi dzień, bo koty wyżarły karmę, nie chcą jeść podwęglonych naleśników Jamesa, a on nie ma piwa do naleśników. Przecież nie będzie pił herbaty. Herbata jest mdła. Z kolei kawy jest uzależniony. Stąd prosta konkluzja – piwo jest najlepsze. Krótki spacer, no jakieś dziesięć minut, i to nie spiesząc się szczególnie. Więc branie samochodu wydawało się mało ekonomiczne i dość rozrzutne, wiedział to nawet Davey.
Udało mu się wejść do sklepu, zakupić co trzeba (zapuszkowane śledzie, chleb, karma dla kotów, zgrzewka piwa), zapłacić, pożegnać się z kasjerką i wyjść. Uszedł może z dziesięć kroków, a już musiał szukać jakiegoś schronienia przed zmoknięciem, bo z nieba zerwało się tak, jakby znajdował się pod jakimś wodospadem. Towarzyszyły temu grzmoty, a choć burzy się nie bał, to należało mieć wzgląd na bezpieczeństwo. Na szczęście, nie zmókł całkowicie, chociaż czuprynę miał całą wilgotną. Znalazł jakieś wejście do kamienicy, choć nie jego, mogło być. W każdym bądź razie – nie padało.
- Cześć – uśmiechnął się wesoło do Aniki. Miło było mieć towarzystwo w tymże ponurym zjawisku, zwłaszcza, jeśli jest to towarzystwo kobiece. Lubił ją, bardzo ja lubił, chociaż znali się, może nie krótko, ale tylko właściwie pobieżnie. – Ciebie też, co tutaj robisz? – zerknął nieco w dół, na rower. – Rozumiem, że nieudana przejażdżka rowerowa, hm? – zaśmiał się krótko, aczkolwiek przyjaźnie.

zgniły anioł pisze...

Wszechobecna ciemność, jego martwy, chrapliwy oddech i cichy, niespokojny szept. Pustka, nie widzi nic. Nie rozróżnia słów, choć słyszy je wyraźnie. Czuje jego obecność gdzieś obok. Słyszy szczęk zawiasów, otwierają się drzwi.
Podrywa się do siadu, a wszystko rozmywa się równie niespodziewanie, jak się pojawiło. Znów jest na zapleczu studia, tkwi na starym, dziurawym materacu i dławi w sobie obawę, że sen powiedział o niej więcej, niż mogłaby przypuszczać. Zamglone obrazy nie docierają do jej umysłu, nie potrafi ich odczytać. Opuszkami palców przeciera wciąż zaspane powieki i spogląda na zegarek, niezmiennie umocowany na jej nadgarstku. Czarne wskazówki drgają nerwowo przez krótką chwilę, nie dając jej szansy na odczytanie godziny. Gdy wreszcie zdaje sobie sprawę, że studio powinno być otwarte od długich czterdziestu pięciu minut, podrywa się z ziemi i zagląda do głównego pomieszczenia. Fakt, że Woland otworzył interes bez jej wiedzy, nawet ją nie dziwi. Obdarza poranną (tudzież względnie poranną) klientkę uprzejmym uśmiechem, poprawia na sobie luźną, dresową bluzę i rzuca w jej kierunku zgrabnie wyuczone:
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc?

lilac sky pisze...

- Mam wszystko!- stwierdziła entuzjastycznie Amelie, szybciutko zeskakując z blatu i w mgnieniu oka wyciągając z szafek patelnię, olej, a także ziemniaki. Choć nie mieszkała tu zbyt długo, a kuchnię niespecjalnie odwiedzała, to jednak na szczęście nauczyła się co gdzie leży. Tak na wszelkie wypadek. Kto wie, jeszcze jej się kiedyś przyda. Chyba w akcie desperacji.
- Nie, nie zarywałam. Ostatnio nawet nie ma ku temu powodów.- westchnęła cicho, choć starała się przywołać na usta pogodny uśmiech, szło jej jednak kiepsko. Bo, choć może się to wydać dziwne, Amelie szczerze tęskniła za tymi nocami, gdy nie liczyło się nic więcej, jak tylko stworzenie oszałamiającej kreacji; za nocami, które upływały na tworzeniu; czasem gdy jeszcze miała głowę pełną pomysłów. Teraz dogorywała po porażce na studiach, wciąż jednak szukając jakiś pomysłów na nową kolekcję, która miała być jej ostatnią deską ratunku.
- A czytałam jakieś tam pismo o modzie. Całe znam w zasadzie, więc... jakoś tak chyba z nudów podczas czekania na Ciebie mi się przysnęło. Oczywiście, nie odbierz tego w zły sposób. Spóźnić się zdarza każdemu.- stwierdziła z wesołym uśmiechem, choć prawdą do końca to nie było. Panienka Morel nigdy się nie spóźniała.

Gaspard Morel pisze...

Gaspardowi czasami zdarzało się odwiedzić siostrę. Szczególnie wtedy, kiedy miał do niej jakąś sprawę. Tym razem nie zastał jej w domu. Zrezygnowany zawrócił z zamiarem podążenia w zupełnie obojętnym mu kierunku. Wyszedł na ulicę, kiedy jego uwagę przykuła pewna osoba. Uśmiechnął się lekko. - Hej. - Odpowiedział. - A kto inny mógłby to być? Jestem jedyny w swoim rodzaju. - odpowiedział żartobliwie. - A co tam u Ciebie? Dokąd się wybierasz? - Zapytał. Skoro nie miał co robić, mógł pozatruwać życie innym.

Maja Troczyńska pisze...

[Ehm... Ja żyję! W tygodniu postaram się odpisać <3]

Kotofil pisze...

Usiadł, gdy Anika się przesunęła, ziewnął i spojrzał na nią z uśmiechem. Zauważył, doskonale zauważył, że temat powrotu z Londynu był dla niej niejako trudny do powiedzenia, do przetrawienia, więc nie zamierzał naciskać. Akurat był z rodzaju facetów, którzy są całkiem subtelni w niektórych sprawach, choć nie widać tego na pierwszy rzut oka (a w szczególności u Caleba). Można to też nazwać byciem uważnym obserwatorem, bo i zmysł percepcji miał dobrze wyrobiony. Tak czy inaczej uśmiechnął się do nie porozumiewawczo, coś w stylu „w porządku, nie chcesz – nie mów”. Każdy ma w końcu swoje sekrety, czyż nie?
- Ano, brytofil – rzekł z cichym śmiechem, cały czas na nią patrząc. – Czasem się zastanawiam, czy powinienem się czuć przy tobie bezpiecznie – mrugnął do niej wesoło, ale oczywiście wszystko to było w żartach, zresztą jak większość rzeczy, które mówił Clayton. Ot, żarcik dla rozluźnienia atmosfery. Przecież spotkali się po dość długim czasie, więc im spotkaniu powinna towarzyszyć radość i rozluźnienie, i nic więcej.
- Jako, żem ubogi studenciak, to Amsterdam zaoferował mi, kolokwialnie mówiąc, zapierdol na sklepowych półkach i dorywczo na kasie – rzekł iście radosnym tonem. Jasne, to było zrozumiałe, w końcu nie miał żadnego wykształcenia oprócz licencjatu z instrumentalistyki, ale praca była jednak ciężka i mało satysfakcjonująca, bądź co bądź. – A ty, co porabiasz teraz w Amsterdamie, hm?

Kotofil pisze...

Niby Clayton uwielbiał Londyn, ale wciąż… był tutaj. Owszem, byłoby lepiej gdyby wrócił, taniej, oszczędniej i blisko wszystkich, i wszystkiego. Amsterdam jednak też był dobry i nie mógł nie doceniać tego miasta. Jego uroków, ludzi… ludzie, właśnie. Caleb wciąż na coś czekał. Na kogoś. Nieważne, kurde. Wywiózł tą myśl, tą osobę do odmętów swojej podświadomości, nie potrzeba jej tutaj, nie jemu. Skoro jest względnie poukładane nie należy tego pierdolić.
W Amsterdamie było dobrze, w Londynie pewnie też a nawet i lepiej – niedzielne obiady u matki, starzy znajomi, no i zapach Londynu. Ukochany Londyn, stolica, epicentrum ukochanego kraju, Królowa Matka, herbata (z rumem!) po południu i nielegalne palenie trawy. Generalnie, w Amsterdamie było można wszystko, w Londynie trochę mniej. Nieco mniej urokliwe.
- Jednak warto czasem przejechać się metrem, nie? – uśmiechnął się wesoło do Aniki. – Nie ma to jak miażdżyć sobie nawzajem biodra. Kurwa. – W momencie, gdy wypowiedział owe przekleństwo, zwrócił swój wzrok znacząco na Ktosia, który rozepchał się do niemożliwości a wcale nie musiał. Był to jakiś gość, na oko przed trzydziestką, z nieco przymulonym wyrazem twarzy. Spojrzał na Caleba, wymamrotał coś i nieco się przesunął, dając Anice i Claytonowi nieco własnej przestrzeni. „Nieco”, zawsze coś.

Maja Troczyńska pisze...

[Również wypadałoby, abym zrobiła jakieś powiązania, ale najpierw chcę napisać notkę. Dawno tego nie robiłam. J.Cole jest cudowny, ale wielu czarnoskórych panów ma w sobie to "coś" ;) Przepraszam za zwłokę, ale kompletnie opadłam z sił.]

Norah za cholerę nie potrafiła odnaleźć w sobie tej seksownej cząstki, którą ponoć w sobie miała każda kobieta. Powód był prosty - sama nie uważała siebie za kogoś seksownego, chociaż lubiła swoje wyćwiczone ciało. Co prawda, jeszcze niedawno mogła kojarzyć je przez dotyk czy zapach... Należała do nieśmiałych, delikatnych kobietek, które potrzebowały pomocy przy odkryciu swojej seksualności, ale wcale się z tym nie śpieszyła. Może i miała nieco staromodne poglądy na ten temat, ale wolała dbać o swoją dumę, cnotę i honor, niżeli puszczać się na bokach.
Westchnęła, kiedy Anika z taką łatwością przejrzała jej "nic". Wzruszyła ramionami, pozwalając sobie jedynie na blady uśmiech.
- Za dwa miesiące będę musiała wynieść się z hotelu i wracać do Irlandii - przyznała od razu, nie owijając w bawełnę. Wiedziała jedno - na pewno będzie tęskniła za tym promykiem o włosach w kolorze blondu, który stał się najbliższym jej człowiekiem w Holandii. Opuściła głowę, wypijając z kieliszka resztę tequili, krzywiąc się przy tym, jak na osobę niedoświadczoną przystało.

Gaspard Morel pisze...

Skinął głową. - Liczyłem, że będzie w domu. Nie mam pojęcia, gdzie zniknęła. - Westchnął. - A skoro z Twoich planów nic nie wyszło to może pójdziesz ze mną gdzieś? Na lody na przykład? - Zaproponował. Skoro oboje się nudzili, może warto spożytkować ten czas razem? - Znam całkiem dobre miejsce niedaleko stąd. - Dodał.

lilac sky pisze...

Nie miała wyrzutów względem spóźnienia się Aniki, pokiwała nawet głową, całkiem rozumiejąc jej położenie i sytuację, dając jej tym samym znać, że nie ma się czym przejmować, choć gdyby nie wakacje, penie byłaby trochę zła, bo nie lubiła spóźniania. Ale jedno przecież nic nie znaczy, prawda?
Westchnęła jednak cicho i wywróciła oczami, na stwierdzenie, że blondynka zasnęłaby nad magazynem. Czemu wszyscy tak reagowali na jej zainteresowania i przedmiot studiów? Czemu nikogo to nie obchodziło? Tego nie potrafiła zrozumieć, zważając na fakt, że akurat moda i ubrania były dla niej czymś niezwykłym, jeśli nawet nie magicznym. Ale widocznie tak musiało być. Uśmiechnęła się więc tylko lekko i pokręciła głową, zaraz też zabierając się za obieranie ziemniaków na frytki.
- Oj nie o spanie tu chodzi, a wychodzić wychodzę, całkiem często nawet. Może nie aż tak, jak miało to miejsce jeszcze w czasie roku akademickiego, ale na pewno nie siedzę całymi dniami w mieszkaniu. W każdym razie i tak mam co robić. Mam parę prac, a poza tym dalej projektuję i staram się znaleźć staż. Póki co bezskutecznie. Niestety.

sok jabłkowy pisze...

Zmiany pogody mają to do siebie, że nie każdy za nimi przepada. Owszem, czasem deszcz bywa prawdziwym ukojeniem, szczególnie, gdy przez cały poprzedni tydzień panował skwar. Patterson sympatyzował właśnie z takim orzeźwiającym deszczem - uważał, że nie ma nic lepszego, bardziej kojącego, tak nieziemsko spokojnego. Och tak, opady atmosferyczne działały na niego uspokajająco. Żaden alkohol, żaden przygodny seks, tylko deszcz... Brzmi trochę absurdalnie, prawda? Bo kto na pozór normalny czerpie radość z przyglądania się deszczowi. Kto normalny nie myśli ciągle o seksie? Kto normalny nie wypija codziennie choćby jednego piwka? Jaki normalny mężczyzna? Ano, cóż... Caster miał to do siebie, że nie był typowy. Jednak zdarzały się dni, kiedy zwyczajnie nie wiedział co ze sobą począć. Ani nie mógł się zająć pracą (ponieważ akurat miał wolne), ani też jakże kreatywnym czytaniem książek lub niezmiernie interesującym, pobudzającym wyobraźnię... oglądaniem telewizji. Bywało, że wieczorową porą włączył pierwszy-lepszy program.
Dzisiejszego wieczoru postanowił opuścić swoje ciasne mieszkanko. Nie zdecydował się wejść do jednego z kilkunastu barów, które napotkał na prostej drodze, wiodącej od jego kamienicy. Nie miał ochoty na podryw. Chciał po prostu pozwiedzać miasto nocą. Jak to niegdyś robił... Jak to robił przed kilkoma laty, jeszcze jako nastolatek.

[Konkretnego miejsca nie podałam. Właściwie masz kilka opcji... i chyba tak jest lepiej ;) W razie czego (czyt. jeśli powyższe bardzo Cię rozczaruje) można pomyśleć nad czymś innym.]

zręczna kanalia pisze...

Dopiero po wypowiedzeniu pierwszych słów w tym dniu, o którym nawet nie może niczego powiedzieć, bo owa młoda klientka jest pierwszym, czego z jego strony zaznaje, decyduje się na bliższe przyjrzenie się nieznajomej. Te wstępne oględziny już mówią jej, że ma do czynienia z osobą, która nieczęsto bywa w miejscach podobnych temu studio. Blondynka nie umie powiedzieć dlaczego, ale sprawia na niej wrażenie niezbrukanej i świeżej, ot jak to delikatne przedpołudnie. Streszczając: dokładne przeciwieństwo Leny Ostrovskiej.
- Jasne. Proszę usiąść, przygotuje potrzebne rzeczy. - Przy tych słowach pozwala sobie na pokrzepiający uśmiech, bowiem odnosi wrażenie, że klientka krępuje się. A może nawet boi się. Lena nie widzi w tym nic dziwnego. Przywykła do faktu, iż od pewnego czasu "Feast od five senses" jest miejscem narodzin właśnie strachu. Wskazuje kobiecie fotel do wszelkiego rodzaju zabiegów, a sama wstępuje za oszkloną ladę, na którą składa się kilka solidnych gablot, prezentujących kolczyki do najróżniejszych części ciała. / Lena Ostrovska

Turner pisze...

[To ja walę drzwiami i oknami! Dobry wieczór! Pytam o pomysły :> ]

L. H. Cohen pisze...

[Uwielbiam Scarlett i wszelakie gify pochodzące z tej sesji! ^^ Pomysł na wątek? Ewentualnie pokombinujmy razem :)]