To jest kobiecość, która zachwyca w nielicznych momentach odkrywania siebie. To jest kieliszek wina w zły wieczór i muzyka pełna tęsknego brzmienia trąbki. To jest sukienka przerzucona przez oparcie krzesła. To jest odcisk szminki na lustrze. To zamglony, zmęczony wzrok z lekko rozmazanym makijażem. To przymglony uśmiech. To słabe odbicie twarzy w oknie, gdy za nim - prawie wieczna ciemność nocy. To kilka słów bezsensu. To te wszystkie nieliczne momenty, kiedy mentalnie jest lichym światłem starej, psującej się latarni.
Ta sama dzikość, tylko ujarzmiona bezsennością. A bezsenność odbiera prawdziwego ducha - wszyscy w jej obliczu stajemy się tak samo stęsknieni za tym, co minęło i za tym, co przyjdzie. Wszyscy stajemy się smutnym jazzem, wspomnieniem dziwki, ksiązką, której nikt nie otworzył od dziesięciu lat, strzepywanym z ubrań kurzem. Nikt nie wykreślił Brandi z listy tych straceńców, którzy czasami czują się bezsilni wobec wszystkiego.
Nagle wtedy nie ma nic prócz muzyki w głowie, wina i własnej kobiecości - ani deskorolki, na której przecież jeździ od kilku lat, ani rękawic rzuconych na półkę, ani niewrażliwości na krew. Nie ma pragnienia wznoszenia się ponad wszystko ani żądania doświadczania. Nie ma homo i hetero, wszyscy są zlani w ludzkość - a potem w bezkształtną masę, która kroczy między kroplami deszczu. Gdzieś tam istnieje życie, ale nie tutaj. Tutaj jest tylko obrazem.
To te chwile, kiedy kobieta nieświadomie potrzebuje męskich rąk, bo własnie wtedy jej kobiecość żąda spełnienia; kiedy chce chwili ciszy i modlitwy do gwiazd o to, że bezsenność się skończy.
Moment, w którym kończy się wino, potem zaś - kiedy wiatr zaczyna budzić rzeczywistość. Bezsenność nie odchodzi na życzenie, jeszcze jest przez chwilę, ale obraz kurczy się i staje się przeszłością. Znów wszystko pędzi - kobiecość chowa się powłokami wyrosłymi na gruncie XXI wieku. Zza chmur wychodzi jasna tarcza, deszcz ustaje. Pociągi ruszają powoli po torach, ludzie znowu spieszą się na samolot. Amsterdam tętni życiem, choć to zły wieczór. Amsterdam bije mocnym sercem, chociaż wewnątrz niego znajdują się tysiące smutnych dusz.
medycyna - deskorolka - boks - beztalencie muzyczne - cyrk - teatr - sukienka - chłopczyca - skryta romantyczka - za twarda na najgorsze - superhero Amsterdamu - jazz - Jack Daniels - psica Wasp - asysta weterynarzowi - cytrynowe lody
Ta sama dzikość, tylko ujarzmiona bezsennością. A bezsenność odbiera prawdziwego ducha - wszyscy w jej obliczu stajemy się tak samo stęsknieni za tym, co minęło i za tym, co przyjdzie. Wszyscy stajemy się smutnym jazzem, wspomnieniem dziwki, ksiązką, której nikt nie otworzył od dziesięciu lat, strzepywanym z ubrań kurzem. Nikt nie wykreślił Brandi z listy tych straceńców, którzy czasami czują się bezsilni wobec wszystkiego.
Nagle wtedy nie ma nic prócz muzyki w głowie, wina i własnej kobiecości - ani deskorolki, na której przecież jeździ od kilku lat, ani rękawic rzuconych na półkę, ani niewrażliwości na krew. Nie ma pragnienia wznoszenia się ponad wszystko ani żądania doświadczania. Nie ma homo i hetero, wszyscy są zlani w ludzkość - a potem w bezkształtną masę, która kroczy między kroplami deszczu. Gdzieś tam istnieje życie, ale nie tutaj. Tutaj jest tylko obrazem.
To te chwile, kiedy kobieta nieświadomie potrzebuje męskich rąk, bo własnie wtedy jej kobiecość żąda spełnienia; kiedy chce chwili ciszy i modlitwy do gwiazd o to, że bezsenność się skończy.
Moment, w którym kończy się wino, potem zaś - kiedy wiatr zaczyna budzić rzeczywistość. Bezsenność nie odchodzi na życzenie, jeszcze jest przez chwilę, ale obraz kurczy się i staje się przeszłością. Znów wszystko pędzi - kobiecość chowa się powłokami wyrosłymi na gruncie XXI wieku. Zza chmur wychodzi jasna tarcza, deszcz ustaje. Pociągi ruszają powoli po torach, ludzie znowu spieszą się na samolot. Amsterdam tętni życiem, choć to zły wieczór. Amsterdam bije mocnym sercem, chociaż wewnątrz niego znajdują się tysiące smutnych dusz.
medycyna - deskorolka - boks - beztalencie muzyczne - cyrk - teatr - sukienka - chłopczyca - skryta romantyczka - za twarda na najgorsze - superhero Amsterdamu - jazz - Jack Daniels - psica Wasp - asysta weterynarzowi - cytrynowe lody
a jak chcesz się ze mną skontaktować, tu proszę: [klik]
POWIĄZANIA
POWIĄZANIA
Jaram się okropnie nowym wizerunkiem, zatem przedstawiam Wam modelkę girlyoulost2cocaine na zdjęciach robionych przez nondani:
[1] [2] [3] [4] [5]
(:[1] [2] [3] [4] [5]
161 komentarzy:
Och to Brandi należała do jednych z tych, co właśnie nie potrafiły załapać humoru Ruska i za nim nie przepadały. Niejedna osoba potrafiła się dogadywać z chłopakiem, a obelgi, inwektywy? Aż za dużo, by wymieniać i za dawne, by sobie przypomnieć i przedstawić tutaj kilka.
Prawdę mówiąc to Jonesowa chyba w ogóle nie zdążyła poznać Levovicza od czasu, gdy ten zaczął tutaj pracować. On zaprawdę, może tak nie wyglądał, ale robił to, co lubił robić. I nie chodziło tutaj o picie alkoholu, ponieważ stereotypowy Rosjanin może wypić sobie spirytus bez popity i stoi na nogach lepiej niż niejedna osoba po opróżnieniu kieliszka tequili. Lubił łapać kontakt z nowymi ludźmi i udawało mu się to. Już nawet nie chodziło o sprawne ręce i zwinność, jaką się nabyło dawno temu.
Po prostu - myliła się, do cholery jasnej i nic nie można było zrobić w tej kwestii.
Dobrego barmana trudno było znaleźć. Bo to albo popadał w alkoholizm, albo był takim, który to propaguje wsypywanie, wrzucanie wszystkich środków odurzających do alkoholi pitych przez niczego nieświadome dziewczyny, tym samym się przyczyniając do krzyw. No, mnóstwo było powodów, a właściciele wszelakich lokali z koncesją na sprzedaż trunków oprocentowanych musieli być uprzedzeni.
Rosjanin spojrzał dopiero po chwili na dziewczynę, a potem gwizdnął donośnie, zwracając uwagę jednego z ochroniarzy, którzy stali akurat nieopodal baru.
W międzyczasie jednak trzeba było jakoś zainterweniować, więc Levovic co zrobił? Ano rzucił gdzieś szmatę, chwycił rękę Bran, a następnie szpikulec do lodu, którym przesunął pewnie po ręce mężczyzny, powodując długą, ciętą ranę.
Ten tylko przeklnął soczyście, puszczając rękę dziewczyny i nim zdążył się przerzucić na drugą stronę baru, ażeby zatłuc ruska na dobre, zdążył go obezwładnić ochroniarz.
Zerknął na dziewczynę, a potem na dłoń trzymającą owe "dłuto", jak to niektórzy zwali skromnie, by za chwilę je wrzucić do zlewozmywaka pod ladą.
- W porządku? - spytał, spoglądając na dziewczynę i pochylając się, żeby zebrać większe odłamki szkła.
On miał problem? A w życiu! Yakov nie należał do tych osób, które musiały być w centrum uwagi, choć często się zdarzało, że były. Nie musiał go ktoś akceptować i nie naciskał na tę osobę pokazując, jak bardzo jest zdesperowany, żeby zyskać jakiegoś przyjaciela. Stanowczo nie było jego problemem, że nie potrafiła zrozumieć jego poczucia humoru, które rozumiało wiele osób, a nawet same się do takich żartów dołączały.
Nie przesadzajmy. Yakov w miarę się pilnować potrafił, by nie trafić w żyłę pijanego mężczyzny, z którym nieraz były problemy i nieraz podrywał inne barmanki, z jakimi przyszło mieć Ruskowi zmianę. Zawsze trzeba było do niej ostrzej podejść, a nie błagać i lamentować, by wyszedł. Poza tym, ile można?
Nie wbił mu szpikulca w żyłę, mógł ją ewentualnie naruszyć, więc trochę krwi się polało, ale skutecznym było nagłe odsunięcie się od niego.
Dlatego słuchawszy Bran w magazynie, zaczął marszczyć brwi i powoli irytować się na nią.
Odpalił w międzyczasie papierosa, co było normalne, do czego każdy pracownik się przyzwyczaił i nie zwracał na to uwagi. Jeden dym więcej czy mniej - naprawdę, w pubie nie robiło różnicy.
- Tak? Wykrwawić? - powtórzył za nią, choć prychnął po chwili, wypuszczając dym. - Gdyby nie ja to może by cię wziął i cokolwiek by z tobą zrobił, no ale jeśli, do pierdolonej nędzy, martwisz się jakimś pieprzonym alkoholikiem, który co wieczór jest wyganiany za natarczywość to obiecuję, że następnym razem, gdybyś się nawet, kurwa, paliła, umierała, za chuja ci nie pomogę. - wrzasnął, przy czym niski głos zabrzmiał dość złowrogo. W dodatku jeszcze ten yakovowy akcent swoje robił i rosyjskim mogło zagrzmieć.
- No to, kurwa, bym wyleciał! - ryknął pod nosem, a potem machnął ręką do zaglądającego do pomieszczenia pracownika na znak, że wszystko jest w normie. - Przynajmniej miałbym spokój od ciebie, a to byloby zajebiście odprężające. - dodał, po czym odwrócił się w stronę wyjścia z magazynu.
- Ktoś tutaj musi pracować, a nie pieprzyć. - rzucił przez ramię, wchodząc do pubu, gdzie przystanął na drugim końcu baru.
Jak najdalej od Jones, byle jak najdalej.
[ Możliwe, że mnie skądś znasz - bywałam na kilku blogach ;) ]
[ DN? Na HT byłam zaledwie krótką chwilę, więc nie sądzę, aby ktokolwiek mnie stamtąd kojarzył ;) ]
[Hmm , lubię i te długie i te krótkie, każde są na swój sposób ciekawe, także w długości daję każdemu wolną rękę ^^ Uuu, a jaki to pomysł ? :D]
[Ooo, to uznajmy że w biologi ^^ Już cię dodaję do powiązań, tymczasem, masz może ochotę zacząć ?]
[Okej, postaram się coś wymyślić ^^]
Bum bum ! - muzyka w klubie staje się być co raz to głośniejsza. W jej rytm poruszały się mokre od potu ciała imprezowiczów, akurat bawiących się w klubie. Każdy całował się z każdym, każdy ocierał się o każdego. Dzisiejszej nocy coś takiego jak "intymność" nie istniało - przynajmniej w tym klubie.
Rudą studentkę, jak zwykle można było znaleźć przy barze. Sączyła kolorowego, mocnego drinka wymieniając zalotne spojrzenia z umięśnionym barmanem. Z niezwykłym podnieceniem okręcała się na krześle, chcąc już ruszyć na rozgrzany parkiet.
[wybacz mi, tylko tyle wymyśliłam :(]
"No więc, księżniczko, czas ruszyć do akcji!" - pomyślała studenta z trudem wbijając się w tłum. Od razu znalazła się między dwoma, dziwnie wyglądającymi mężczyznami, którzy od razu zabrali się do akcji – oczywiście wiadomo jakiej. Rudej to nie przeszkadzało, kochała to. Tą bliskość ciał, tą ekscytację i podniecenie stojące na granicy z poniżeniem – ale jej to nie obchodziło. Ważne, aby czerpała z tego szczerą, seksualną przyjemność, która równie dobrze mogła się zakończyć w każdej chwili – to było jak stąpanie po kruchym lodzie.
Aby na chwilę odpocząć, wyrwała się z gorących objęć mężczyzn i szybkim krokiem jednocześnie wykręcając kostkę udała się do baru. Usiadła na jednym z neonowych krzeseł, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, obok kogo usiadła.
-Jedną czystą z lodem – wydukała spocona do mężczyzny.
Gdy przybliżyło się do niej owych dwóch panów, Miru zaczęła cicho mruczeć obdarzając sympatią tylko jednego , zmrużyła oczy i przejechała swoją małą rączką po spoconym torsie mężczyzny, nie wiedząc do tak do końca się dzieje. Widząc to, że dziewczyna go odrzuciła, choć nie będąc trzeźwy zrozumiał jej znaki i przybliżył się do jej koleżanki, ale ta zdawała się być skrępowana.
Na dźwięk jej głosu ruda nagle jakby otrzeźwiała, nawiązała powrotny kontakt z rzeczywistością i zaczęła uspokajać koleżankę :
- Spokojnie, postaw mu drinka, wypije trochę pomruczy i zaśnie na barze, no chyba że zmienisz zdanie i dasz mu to czego chce – uśmiechnęła się lekko puszczając do studentki oko.
Ruda nie zwracała uwagi na to co dzieje się miedzy wytworną uczennicą a pijanym, napalonym mężczyzną. To ich noc ich zabawa, jej wystarczył tylko ten, który zaczął niebanalnie odbierać się do jej kwiecistej sukienki i powoli pociągając ją w dół za jej rąbek. Niebieskookiej bardzo podobało się to, jak mężczyzna z nią zagrywał, ale zaniepokoił ją fakt jak szybko jej „pomoc naukowa” ulotniła się z nocnego klubu. Uraczyła mężczyznę jednym namiętnym pocałunkiem i już niepewnym krokiem ruszyła w stronę wyjścia, co wcale nie było takie trudne.
Ale i pomimo tego duża ilość alkoholu w jej krwi mocno dawała się we znaki. Wyszła dosłownie na czworakach i próbując się co jakiś czas podnieść zmierzała ku dziewczynie. W końcu dotarła i jakby nigdy nic zapytała :
-Co się stało ?
Cóż, nie będziemy mówić o tym, że to Bran chciała jego pomocy. Mogła mu najwyżej powiedzieć, że ma coś zrobić innego, a nie jakiś szpikulec wziąć. Poza tym, nie zrobił tego od razu, tylko starał się trafić tak, by odczuł ból, a że oni się szarpali, co Yakov miał robić? Z linijką, do cholery, nie chodzi!
Kilkoro klientów spojrzało na dziewczynę, a następnie na Ruska z domniemanym, wyrytym na twarzy pytaniem. A ludzie byli ciekawie, więc przyglądali się i jemu. Twarz Yakova zaś była niewzruszona, a przynajmniej umiejętnie maskowała szastające nim nerwy, które skupił na przygotowywaniu drinków.
Ktoś mu tam pomagał, więc udawało mu się wyrobić. Z czasem towarzystwo się przerzedzało, aż nastąpiła godzinę, w której trzeba było zamknąć pub. Niektórzy pracownicy poszli, a że dzisiaj się trafiła zmiana dla Rosjanina, ten miał zostać, wszystko posprzątać i zamknąć w odpowiednich miejscach.
Jones, jak zdążył zauważyć, nie wychodziła z tej łazienki już którąś godzinę. Nie wzięła także podręcznej apteczki, po którą sięgnął Levovic, idąc do tego pomieszczenia.
Odruchowo zapukał dwa razy, a nie słysząc ani sprzeciwu ani zgody, nacisnął na klamkę, uchylając skrzydło drzwi. Spojrzał na dziewczynę, a potem westchnął cicho, podając jej apteczkę.
Po prostu się wycofał. Ani jedno ani drugie nie było skore do rozmowy. Tym bardziej Yakov, który bądź co bądź obronił dziewczynę.
Wziął z niewielkiego schowka wiadro, mop i kilka ścierek, mając w zamiarze sprzątać. Najpierw to pozbierał całe szkło, co rusz poprawiając stojące powyżej szklanki, następnie wyzbierał ze stołów brudne naczynia, które ustawił w zlewozmywaku w zamiarze obmycia ich.
Jak na ten moment, ściszył muzykę i powolnie zaczął przesuwać tym mopem po podłodze, która była po drugiej stronie baru, przeznaczona dla klientów.
Dobra, mogła mu oszczędzić tych kilku faktów ze swojego życia, bo średnio interesowała go ogólnie jej orientacja, a już na pewno nie kwapił się do szczegółowego poznawania jej kochanków. Po prostu wątpił, by byli na tyle dobrymi znajomymi, żeby mógł wysłuchiwać jej opowieści, gdyż tak naprawdę gówno go obchodziło, co, kto, jak i z kim. Miał swój świat, tyle mu wystarczało, nie był wcale skory do przesadnej wiedzy o innych. Co mu mówili, to rejestrował, ale pytać nie będzie.
Zresztą, jak już wcześniej wspomniano, nie chciał jej poderwać. Podobała mu się czy nie - to właściwie bez znaczenia. Nie miał jakoś ochoty z nią czegokolwiek zaczynać.
- Ja? Nie pojawić się? - udał autentyczne zdziwienie jej tezą; on się nie lubił spóźniać - ani tym bardziej nikogo wystawiać - i tego też nie robił, ale czasem faktycznie zdarzało mu się trochę nagiąć tę zasadę. Nieraz go ktoś przytrzymał w pracy, to wtedy najczęściej dzwonił, że może zjawić się nieco później.
Przekrzywił nieco głowę, gdy usłyszał o tytule. Kompletnie już nie pamiętał, co mówił wczoraj.
- Ach, tak - załapał w końcu po kilku sekundach zastanowienia. - Okazało się, że nie grają go tu, miał być jakiś dobry psychologiczny, więc trzeba wybrać coś innego - wzruszył ramionami, wiedząc, że z kupnem biletów na film w tych godzinach nie będzie wiele problemów.
[ Hihi, dzięki ;) jak tylko wpadnę na pomysł na wątek, dam znać. :) ]
[Albo pierwsze albo drugie, to już zostawiam Tobie, bo mnie pasi. Co do trzeciego, zdecydowanie lepiej nie, bo tak się chłopak zaszokuje, że wpadnie do jeziora i się utopi. XD]
Zamyślony Lee wpatrywał się na ulicę, za oknem baru. Sklepy, auta, ludzie - nic nowego. Wszystko to było tak nudne, że postanowił pójść do baru i odreagować monotonię szklanką whisky. Sączył ją sobie powoli, odgradzając się od świata wokół. Odkąd tylko tu przyjechał, to, co wydarzyło się w Korei z Ku-Hye, jeszcze bardziej nie dawało mu spokoju.
Z zamyślenia wybudził go znajomy głos oraz własne imię i nazwisko nim wymówione. Spojrzał, skąd dochodził i dostrzegł Brandi Jones. W jego mniemaniu, wyglądała na dosyć wstawioną, ale co mu było do tego. Wstał i podszedł do niej, a kiedy go przywitała krótkim "cześć", odpowiedział jej tym samym i usiadł obok.
- Widzę, piweczka idą w ruch...
[Pan poważny nie ma psa, nie jeździ na desce (skąd Ci się to w ogóle wzięło?), nie chodzi do teatru (tak mi się wydaje), a do barów ze striptizem chadza rzadko; częściej taki klub przychodzi do niego ;P]
Chłopak uśmiechnął się kącikiem ust.
- Dzięki. - Mruknął w zamian za piwo i przyjrzał jej się. - Wiesz, mnie się wydaje, że piwo nie leczy takich spraw, ale za to pomaga, jak się go zbyt dużo wypije, przeżyć seks, kiedy nie ma się żadnych wrażeń. - Stwierdził, po czym dodał. - Ewentualnie, może jeszcze sprawić, że głowa odpada i zostawia Cię, dopóki się nie ogarnie.
Upił sobie łyk piwa wolno, gdy skończył mówić i gdy dosłyszał jej pytanie na temat tego, co on z kolei tu robi, westchnął, ale odpowiedział:
- Siedzę tutaj, by w alkoholu topić odrzucenie i zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby zostać gejem.
Lee wywrócił oczyma, kręcąc głową i znowuż upił łyk piwa.
- Wiesz co? Moja płeć jest chujowa, bo zakochuje się w kobietach, a kobiety potem ranią i facet taki się zastanawia, w jaki sposób się zabić. - Mruknął lekko ponuro. - Nieważne, wyjdzie, że jestem prosię niewychowane i obrażam biedne, nic nie winne kobiety... A co do kręcenia w głowie, to nie trzeba było tyle pić.
Zirytował się lekko na siebie; nie lubił przeklinać, ale gdy już zasmakował alkoholu, trochę sobie luzował. No nic, tak bywa. Jedyne, co było zadowalające to to, że miał mocną głowę, jak widać o wiele bardziej, niż znajoma, ale to szczegół.
- W ogóle Ty dasz radę wstać? - Spytał, oceniając sytuację względnie na nie za ciekawą.
[ W sumie to ciekawy pomysł, ale nie jestem pewna jak mógłby on je powiązać - nie wiem czy osoba na stanowisku traseologa mogłaby informować o postępach w śledztwie zainteresowanych, to chyba należy do szefa wydziału. I chyba te informacje przeznaczone są tylko dla rodziny. ]
[Obydwa pomysły odnośnie tego klubu mi odpowiadają. Rzekłbym nawet, że pomylenie jakiejś kobiety ze striptizerką pasuje do Dżosza ;)]
- Cóż, nieciekawie, ale i tak masz lepiej, niż ja. - Wypił niespiesznie piwo. - Wprost usłyszałem "nie", zostałem odrzucony i w dodatku dowiedziałem się, że dziewczyna kocha mojego przyjaciela z planu. - Zacisnął lekko palce na kolanie. - A najgorsze jest to, że za cholerę nie mogę się w niej odkochać. Myślę o niej i myślę i tylko bardziej się nakręcam. Przez nią, wali się moja kariera, wszystko inne...
Przerzucił wzrok w jakiś punkt i wpatrywał się w niego przez chwilę.
- Wydawałoby się, że ona nic w sobie nie ma, a jednak, ma coś takiego, że nie potrafię się ogarnąć i spróbować popatrzeć za kimś innym.
Nagle podniósł dłoń, którą zaciskał na kolanie i lekko uderzył się w czoło.
- Super, a ja zacząłem się żalić. Wybacz, facetowi to nie pasuje, ale ja chyba już nie mogłem inaczej...
- Masz rację, kochana jest, trzy przecznice stąd – wydukała przez zęby – Ale o tej porze, niczego, ale to niczego nie uda ci się złapać. Nic teraz nie jeździ, kiedyś jeździło ale z uwagi na naprawdę dużą ilość pijanych imprezowiczów, odwołali wszystkie kursy – uśmiechnęła się głupio, jakby ona sama też się do tego przyczyniła.
Wczołgała się z trudem na ławkę i odrzuciła do tyłu rudą grzywę. Położyła rękę na ramieniu dziewczyny, nietrzeźwo myśląc jakby jej tu pomóc.
Nie wiedział, jakiej wielkości jest rana dziewczyny, ponieważ nawet nie spojrzał. Jedynie przyniósł apteczkę i poszedł wykonywać te obowiązki, jakie mu przysługiwały na ostatnią zmianę.
Zerknął jedynie przez ramię na dziewczynę, słuchając jej słów. Może i po części, w najmniejszej, mógłby się zgodzić, aczkolwiek kto myślałby nad tym, co zrobić i jak to zrobić, skoro ważniejszy był refleks? Co z tego, że dwóch ochroniarzy było w pubie, skoro zanim się przecisnęli, trochę minęło. Faktycznie, te jazzowe wieczorki nie za dobre były, ale zarobek to zarobek. Wpadało? Wpadało. I to sporo.
Uniósł na chwilę wzrok, zaprzestając okrężnego ruchu tym całym mopem, który utkwił we wiadrze.
- Jak już mówiłem, to po prostu było. I tyle. - odparł spokojniejszym tonem. Ba! Takim tonem, jakby nigdy się nie denerwował.
Prawda była taka, że Rosjanin należał do osób, które nie potrafiły się na kogoś obrazić. Owszem, wkurwić, ale w końcu ochłonął i wszystko było po staremu. Nie zachowywał się tak, jakby ktoś go ograbił i do zasranej śmierci miał się do niego nie odzywać.
- Następnym razem wystarczy podziękować. Niezależnie od sytuacji. - dodał jeszcze, unosząc kącik ust w jakimś bladym uśmiechu.
Ona nie musiała mówić Tony'emu. Sam to najwyżej zrobi. Nawet jeśli ten miałby go zabić - co jakoś nie zdziwiłoby chłopaka - to będzie wiedział, że przynajmniej jego kochanka jedynie zaznała obrażeń w postaci sińców, a nie zadrapań czy czegokolwiek innego. Poza tym, nie zdziwiłby się, gdyby ten sam mężczyzna poinformował policję, mając później z nimi do czynienia w tejże sprawie.
[Jejku, jejku, co też pan prawnik mógłby mieć wspólnego z Brandi? Jako, że Twoja karta nie mówi zbyt wiele to domagam się jakichś podpowiedzi! :D ]
[Dobra, mam coś, ale nie obiecuję, że będzie to ładne i składne, bo średnio dzisiaj myślę :D ]
Zgrabna brunetka przemierzała ulice Amsterdamu pewnym krokiem. Na ramieniu zawieszoną miała niewielką torebkę, która mogła przyciągnąć uwagę tych najmniej szlachetnych z mężczyzn. I własnie tak się stało. Jako, że kobieta wyglądała na dosyć zamożną, było to tylko kwestią czasu.
Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna niemal w biegu próbował ukraść jej torebkę, jednak zanim ktokolwiek zdążył na to jakoś zareagować, owa atrakcyjna brunetka z gracją podbiła mu oko. Mężczyzna był na przegranej pozycji, więc nie pozostało mu nic innego do roboty niż się ulotnić i żyć ze świadomością, że dostał łomot od kobiety.
Sprawiedliwości na świecie nie ma, więc chwilę później dziewczyna miała małe nieprzyjemności z policją, która widziała może połowę z całego zdarzenia. Turner, czuł się trochę winny, z powodu, że nie dane mu było się wykazać w obronie kobiety, więc postanowił wkroczyć teraz.
-Działała w samoobronie, są świadkowie. -odezwał się Tony, kiedy patrol policyjny próbował jej tłumaczyć, że to co zrobiła było poważnym wykroczeniem. Posłał delikatny półuśmiech do dziewczyny, a sam zajął się składaniem zeznań.
Uśmiechnął się w odpowiedzi. Prawda jest taka, że policja ma mało do gadania, kiedy ma do czynienia z paroma świadkami, szczególnie, że jeden z nich jest prawnikiem! Prawnikiem, prawnikiem, prawnikiem... Prawnik Anthony Turner. Cóż, Tony ciągle nie był do końca przyzwyczajony do tego, że w końcu uzyskał licencję.
-Nie ma sprawy, ale następnym razem staraj się nie przeklinać przy funkcjonariuszach. -odpowiedział, podnosząc jedną brew ku górze. -Nawet jedna "kurwa" podziała na nich źle i będą dla ciebie mniej łaskawi. -Swoimi zielonymi oczami spotkał jej i coś w nim zaiskrzyło. Czy nie widział już jej oczu mokrych od płaczu?
[ Ja jestem wyjątkowo niekreatywną osobą :< ]
{Lubimy się i wątkujemy? :)}
Ręka, na której spał całą noc, teraz nie należała już do jego ciała. Następnym razem musi pomyśleć o tym, jak się obudzi, a nie jedynie o samym zaśnięciu. Przekręcił się na plecy, dłonią przecierając twarz. Nocne wyznanie Bran wciąż dudniło mu echem w głowie, choć co nieco zdążyło się uspokoić. Przez pewien czas uważał, że o wiele lepiej zniósłby to, gdyby został jakoś uprzedzony, lecz wreszcie doszedł do wniosku, iż nawet gdyby czegoś się domyślał, nadal nie wiedziałby, co zrobić. Zresztą w tym wypadku był jedną z ostatnich osób, jakie powinny zostać obdarzone takim zaufaniem. Nie miał nic złego na myśli, po prostu jeszcze nie ten poziom znajomości.
Leżał dość długo, tępo wpatrując się w sufit. Zejście z łóżka było prawdziwą trudnością. Idąc korytarzem przystanął, nie wiedząc, czy lepiej iść do pokoju, czy do kuchni, gdzie słyszał Brandi. Wreszcie zdecydował stawić czoła niezręcznej atmosferze.
- Jak się spało? - spytał, whchodząc.
[Przy okazji wybacz, że mi tak długo odpisywanie ostatnio idzie, ale się chorobowo w rodzinie zrobiło, to trzeba międzymiastowo kursować.]
{Odpisuję wtedy, kiedy mam czas i kiedy mogę. Ale raczej dopominać się nie będziesz musiała, bo jak już odpisuję to wszystkim i nie omijam nikogo, ani nic. A jak coś, to informuję ;)}
{Sasha w wolnym czasie daje dupy swojemu Wybawcy, ale tam to raczej Bran nie przeniknie, więc... Spaceruje, strasznie dużo chodzi, wspina się po drabinach na dachy i tam przesiaduje, spaceruje po parkach, ćpa, pije (chociaż już nieco mniej), wpada często do różnych klubów i szuka zajęcia. Ogólnie, to w pewien sposób ucieka od Niego, więc można ją spotkać praktycznie wszędzie ;) Pewnie nie pomogłam.}
{Skoro kiedyś była tam na ognisku z Brandi - dobrze pamiętam? :) - to tam bywa. Możesz wykorzystać to miejsce}
{Brandi chciała przelecieć Saszę... Smutno.}
Przyznał jej rację. Nie przepadał za funkcjonariuszami policji już w swoim ojczystym kraju, ale tutaj byli oni doprawdy bezczelni. Żeby tak oskarżać kobietę o napaść, kiedy działała ona w swojej własnej obronie? To chyba jakaś komedia.
-Anthony. -również się przedstawił, ujmując jej rękę. Gdzieś w zakamarkach jego pamięci krążył obraz jej twarzy, jednak postanowił go zignorować przynajmniej do czasu aż przypomni sobie skąd te obrazy pochodzą.
Na jej propozycję pokręcił przecząco głową. Starał się zachować powagę, jednak jego uśmiech zdradził jego dobre intencje.
-Ty nie, jednak ja zapraszam ciebie. W ramach... Wynagrodzenia stresu, przez który przeszłaś. -posłał jej szczery uśmiech i chwilę później poluzował nieco krawat, który miał na sobie.
Problem ludzi z akceptacją wrażliwości Caleba polegał na tym, że przeważnie brali go za nieczułego skurwiela, podążając typowymi, utartymi schematami i stereotypami. Skoro dyma każdą „jak leci”, to z pewnością jest skurwielem, to mówi samo przez siebie, nie? Trudno dojrzeć w człowieku wrażliwość, skoro od początku ją negujemy. Bez przesady oczywiście, żeby Clayton był zaraz wyjątkowo wrażliwy i niebywale czuły – trochę dotknęła go ta sprawa z zygotą, płodem czy czymkolwiek, czym mogło to być. Nie było zaraz lamentów, krzyków czy wylewnych płaczów, ale jednak coś zabolało. I Caleb uważał, że to całkowicie normalna reakcja, dla każdego, zdrowego człowieka. Dla Brandi najwidoczniej nie, skoro najpierw się na niego rozdarła, a potem próbowała się przejąć tym…. Kimś, czymś? Nieważne, Caleba bolała też trochę jej reakcja, bo była taka… obojętnie niezdrowa. Przynajmniej on tak uważał. Nie zamierzał już jednak robić z tym cokolwiek, chociaż faktycznie, nie spotkał od tamtej pory Brandi i wmawiał sobie, że to dlatego, że nie miał czasu i to nie tak, że ją unika.
To był kolejny dzień, kiedy wracał z pracy, po raz kolejny zmęczony i z jednym, konkretnym pragnieniem – po prostu położyć się do łóżka i spać. Tylko to i aż to zdecydowanie mu do szczęścia wystarczyło w tej chwili. Już zamykał drzwi i namierzał pierwsze lepsze miejsce do spania, gdy ktoś zatrzymał je z wewnętrznej strony. Zdziwiło go to nieco, bo z pewnością nikogo się nie spodziewał, a i Roro przez ostatni tydzień wracał zdecydowanie później. Dopiero potem, usłyszawszy znany mu głos zrozumiał kto jest za drzwiami. Calebowi trochę zajęło, zanim przemógł się i puścił klamkę tak, aby ona mogła je otworzyć.
- Cześć – mruknął z lekkim uśmiechem. – Co jest?
[Chyba mam. Może Elizabeth, jakby nigdy nic, naszkicowała nagą, kąpiącą się w jeziorze Brandi? Albo spędziły ze sobą jedną noc, dawno, dawno temu leżąc nago obok siebie i tylko na siebie patrząc. Mogą też być milczącymi koleżankami, które spotykają się niezbyt często aby pooglądać film, objeść się lodami, albo nawet posiedzieć na dachu budynku w którym mieszka Elizabeth. Wybieraj i zaczynaj, albo wymyśl coś innego i ja zacznę ^^ ]
{Sama się nakręcam, jak widzę to zdjęcie http://fc07.deviantart.net/fs70/i/2012/027/0/3/mortal_by_nondani-d4nsqzr.jpg ;) Cudowne}
Trzeba było być naprawdę dziwnym człowiekiem, skoro miało się wiele chwil wolnych. Sasha nie znała chyba nikogo, kto nie miał obowiązków. Nawet ona je miała, od niedawna - co racja, to racja, ale w końcu je znalazła. Nieważne, że najważniejszym obowiązkiem, z którego musiała wywiązywać się prawie codziennie było pierdolenie się z Wybawcą, a drugim, nieco bardziej przyziemnym obowiązkiem, było kasowanie artykułów i wymuszanie sztucznego uśmiechu, aby nie odstraszyć klienteli marketu.
Śmietanką towarzyską tego bym nie nazwała, Sasha też nie. Ale byli tu ci, którzy potrafili się bawić. Szła, szła, szła. W dodatku, była wstawiona i ujarana. Musiała znaleźć kogoś, kto sprezentował jej taki dobry towar. Jej spacer zakończył się tym, że zahaczyła stopą o coś miękkiego i wylądowała na ziemi, policzek raniąc sobie jakimś kamieniem czy też patykiem. Szybko usiadła, cofając nogi z brzucha młodej kobiety. Dotknęła swojej twarzy. Spojrzała na swoją ofiarę, wyglądając jak wystraszone, małe zwierzątko, które czeka tylko na karę.
- Przepraszam - mruknęła, nie odpowiadając na zadane jej pytanie.
Beth uwielbiała oglądać nagich ludzi. Nie chodziło tutaj o niewyżycie seksualne, potrzebę bodźca do fizycznego kochania się. Uwielbiała podziwiać ludzi naturalnych, nieubranych w bieliznę wyszczuplającą, wysokie szpilki, lub garnitury szyte na miarę. Malować kochała ich jeszcze bardziej, a jeszcze kiedy jej ktoś za to płacił! Nie oszukujmy się. Lizbeth może pochodziła z bogatej rodziny, jednak ona zrzekła się tego bogactwa, mimo iż na jej koncie nadal tkwiła pokaźna suma, którą dostała "na lepszy start".
Właściwie, to już kończyła szkic Brandi, kiedy usłyszała głośne bzyczenie za sobą, a gdy się odwróciła ujrzała wielkiego, tłustego bąka.
Mogła trzymać węże, pająki dreptające po jej mieszkaniu też jej nie przeszkadzały, jednakże coś, co latało tuż obok jej ucha i było większe od muchy sprawiało, że odbierało jej dech w piersiach. Z trudem nie wrzasnęła, kiedy latające coś usiadło na jej nodze, dlatego też nie mogła odpowiedzieć na wołanie modelki.
Całe szczęście wiatr poruszył kartkami, zaś przestraszony bąk uciekł, bo inaczej Beth siedziałaby tam jak zaklęta.
-Już kończę- krzyknęła, wycierając brudne od ołówka palce w bawełnianą chusteczkę.
Prawda, Anthony jest urodzonym dżentelmenem, jednak nie wyznaje zasady chodzenia z nowo poznaną dziewczyną pod rękę. Kobiety w tych latach są zbyt feministyczne i pewne siebie, żeby móc się tak uwiesić na mężczyźnie. Brandi nie miała się czym martwić.
-Więc musisz mi zaufać. -obdarzył ją lekkim uśmiechem, ruszając w kompletnie przeciwną stronę niż dziewczyna wcześniej podążała.
-Czy myśmy się już gdzieś nie widzieli? -zapytał dosyć nagle, gdyż sprawa ta uparcie krążyła mu po głowie.
[ Gdzieś mnie tak zlałaś. ]
Amelie w ogóle wydawała się nie reagować na ten zdystansowany tom, którym Brandi ją przywitała. Wystarczył jej nawet nikły na twarzy dziewczyny, bo Amelie i tak tryskała wybitnie pozytywnym nastrojem. Nie tylko uśmiech nie schodził z jej buzi, ale to i rusz się okręciła w koło, a to zaczynała podskakiwać w miejscu, gotowa jeszcze raz rzucić się na Bran, ale zawsze w ostatniej chwili się powstrzymywała, widząc, że ta chyba niespecjalnie sobie tego życzy.
- No wiesz?! Ja miałabym palić, tez mi coś...- prychnęła cicho, na moment się uspokajając i stając spokojnie w miejscu. Trwało to tylko jedną, małą chwilę.- Chodź, zrobimy dzisiaj coś fajnego. Razem! O i nawet mogę zjeść czekoladę. Dla ciebie specjalnie.
Amelie nie zdawała sobie sprawy, że może być ciężko z odzyskaniem zaufania Bran, bo dla niej wszystko co złe minęło. W ogóle, w życiu amelie zaczął się nowy, zdecydowanie lepszy rozdział w życiu. Zabawne było to, jak różne przeżywają to samo, bo nie ulegało wątpliwości, że Amelie się w kimś zauroczyła, i to do tego stopnia, że kwiat był dla niej jeszcze wspanialszy, niż wcześniej. W tej chwili gotowa była zgodzić się niemal na wszystko, a gniewać, czy chować urazy do kogokolwiek, to już w ogóle nie potrafiła. Taka to już z niej była zabawna osóbka.
- Wszystko w porządku, jak widać, żyję i się trzymam – powiedział, krzyżując ręce na piersi i bokiem opierając się o framugę drzwi; jakiś psycholog z pewnością określiłby to za pozycję dość negatywnie nastawioną i zamkniętą w sobie, i pewnie za dużo by się nie pomylił. Dla Caleba ta sytuacja, to wszystko… było po prostu chore. Oczywiście, nauczył się z tym żyć i nie robić z tego wielkiej tragedii, ale jakoś nie mógł się jeszcze wpasować w to wszystko. Najchętniej zostałby w Londynie z matką i jej chłopakiem, który został już przez niego oficjalnie zaakceptowany. Szara rzeczywistość Amsterdamu znowu w niego uderzyła, no tak – w Londynie mógł unikać Brandi, zaś w Amsterdamie nie. Musiał się z nią w końcu zobaczyć, tylko zastanawiał się jak do tego dojdzie. Szczerze, zdziwiła go, bo nie spodziewał się tego, iż ona sama tutaj przyjdzie. Zresztą nie znała adresu, ale jak widać załatwienie czegokolwiek wśród znajomych znajomych znajomych wcale nie jest takie trudne, nie?
Nieważne już, czy dziecko było jego czy też nie. Swoje już przeżył i przetrawił, a także nawrzucał sobie tyle, że nie zdoła się tego policzyć. To już nie miało znaczenia w tym momencie, czyje jest to dziecko, czy jak to Brandi mówiła – zygota. Chodziło o samo to, że seks przerywany nie jest żadną alternatywą, że do tej pory zachowywał się zbyt szczeniacko, że… Zapomniał już o tym, to nie był człowiek, mimo, że mógłby nim być… Nie… jednak nie. Na nim to nie działa.
Clayton sam sobie nie potrafił wciskać takich kitów, a ta jego wybitna szczerość działała też i w obie strony, czyli również i na jego osobę. Zbyt bardzo brał te dzieciątko za człowieka, za takie jajeczko, z którego po kolei wykluwałyby nóżki, rączki…
- Tony? Jaki Tony? – uniósł brwi, bo informacja ta zainteresowała go tak wielce, że o reszcie w ogóle zapomniał. Czyli ten facet, co przełamał homoseksualne zapędy Jones, nazywa się Tony? Znał jednego Tony’ego – i wiedział, że ze swoimi „podbojami miłosnymi” nie równa się z nim. Nie, to niemożliwe, żeby Brandi spotykała się z tak… cóż, starym facetem. Na pewno młody nie był, przynajmniej patrząc na wiek Brandi, zdecydowanie nie ten pułap. Wiedział, że to nieco abstrakcyjne, ale musiał zapytać, ot, tak dla pewności, dla świętego spokoju.
W trakcie wygłaszanej przez Brandi groźby, Elizabeth wstała z ziemi i przeciągnęła się rozleniwiona. Właściwie, to nie miałaby nic przeciwko pójściu spać, lub spędzenia reszty dnia przed kanapą z suchymi płatkami na kolanach.
-Zobacz sobie- powiedziała, pokazując jej rysunek. Przedstawiał on stojącą w wodzie Brandi. Nie wychudzoną, nie pogrubioną tylko taką, jaką faktycznie była. Liz pozwoliła sobie zaznaczyć krągłość bioder, jak i specyficzny, mocny kształt brwi dziewczyny.
W czasie, gdy ta oglądała samą siebie, Gonemt zapaliła papierosa i zabrała się za pakowanie ołówków w odpowiednie miejsca w plastikowym piórniku w międzyczasie odganiając od siebie komary, albowiem spray którym się wcześniej psikała przestawał działać.
-I jak? Zadowolona?
- Szukam ciebie - odparła spokojnie, kiedy początkowy lęk i szok, które jej towarzyszyły, minęły, odchodząc w zapomnienie. Brandi mogła jej nie lubić i nie tolerować, ale mimo to - była jedną z milszych osób, jakie stanęły na jej drodze w Amsterdamie. Troskliwa i taka... Ciepła? Sasha nie potrafiła tego opisać, ale dobrze się przy niej czuła, nawet jeśli towarzystwo Siemionownej mogło kobiecie nie odpowiadać.
- Posiedzę z tobą - dodała z bladym uśmiechem, nadal przytrzymując dłoń przy policzku. Lekkie zadrapanie, zawyrokowała w myślach, bo krew po chwili przestała lecieć. Ciężko było wyjść z nałogu, ale nie kontrolowała tego, jak każdy ćpun. Chyba.
Usiadła obok Brandi. Nie była na tyle pijana, aby nie kontaktować i nie rozumieć. Była wstawiona, mogłaby być wesolutka, gdyby nie prochy, ale te wcale jej nie poprawiły humoru. Na pewno nie w widoczny sposób.
- Kawy - poprosił. - A twoje łóżko wygodne rzeczywiście, tylko ty się strasznie wiercisz. Kilka razy mnie skopałaś co prawda, ale nie narzekam.
Owszem, sam pytał i na pewno nie zgrzeczności. Gdyby tak było, nie drążyłby tematu i zadowolił się jej pierwszą odpowiedzią. Po prostu najzwyczajniej w świecie nie oczekiwał czegoś tak poważnego. Właściwie nawet sam nie wiedział, na co wówczas liczył.
- I nie martw się, niedługo już się mnie pozbędziesz. Jeszcze tylko trochę się przemęczysz - dodał, sięgając po jedną z kanapek.
Jeżeli chodzi o poszukiwanie mieszkania, to kłamstwem byłoby stwierdzić, że Izaak nic w tę stronę nie robi. Czynił to dość niechętnie, ale i tak z ofertami różnymi szło mu coraz lepiej. Poza tym nie miał zamiaru komuś przeszkadzać. Samym wprowadzeniem się do Bran, naruszył jej prywatność. Ostatnia noc wcale nie poprawiła panującego nastroju i nieważne, jak bardzo teraz staraliby się zachowywać swobodnie, nie istniała możliwość powrotu do poprzedniego stanu ich znajomości.
[łihihi, okej <3
chętna, chętna.]
[a czy to jest ten pub, nad którym Will mieszka?]
No przecież, że nie przyzna się tak od razu, nawet jeśli wszystko było widać. Wolała udawać, że wszystko z nią w porządku, że nic wielkiego się nie dzieje, chociaż roznosiło ją do tego stopnia, że każdy by zauważył, że coś jest na rzeczy. Każdy, dosłownie każdy, nawet jeśli nie znal panienki Morel. Bo choć zawsze wyglądała, jakby jej coś dosypano do tej jej ukochanej latte z syropem kokosowym, tak teraz chyba ktoś przedawkował z dorzucanie jej tych narkotyków.
- Ej, nie. Co Ty gadasz.- machnęła ręką, chcąc jakoś zbyć te przypuszczenia Bran, jakkolwiek były trafne.- Ja? Gdzie tam...- prychnęła nawet, ale zaraz zachichotała wesoło i zrobiła doprawdy uroczą minę, wyglądając tak całkiem niewinnie i radośnie. No dosłownie jak mała dziewczynka.
Brandi mogła jej nie ufać, co nie zmieniało faktu, że Amelie ufała jej, a przynajmniej tak jej się wydawało. Może gdyby nie jej wyśmienity humor, zawahałaby się, czy ewentualnie zdradzać się dziewczynie ze wszystkim, no bo przecież do jeszcze niedawna wcale nie była taka pewna ich przyjaźni, ale teraz wszystko przyćmiewało zdecydowanie wspanialsze i piękniejsze uczucie.
- Ale niech będą i lody.- uśmiechnęła się wesoło.- To gdzie idziemy?
[tak, okej. mogła być w innym, trza czasem zmieniać otoczenie, żeby się nie nudziło.]
Lubiła takie dni. Kiedy kompletnie nie było ludzi, bo wtedy mogła sobie bezkarnie usiąść i wyciągnąć nogi, wcześniej wygrzebawszy jakąś starą książkę i w spokoju ją czytać. Na miejscu, bo do domu jej wziąć nie mogła. Lubiła takie dni zwłaszcza, gdy ten wcześniejszy był zdecydowanie szalony, bo podczas tego czytania mogła też przymknąć oczy i uspokoić siebie. Ugasić wszystkie emocje. Lubiła takie dni, choć nie powinna. Bo wtedy nic nie zarabiali.
Ale, jak to się mówi, raz na wozie, raz pod wozem. Teraz pusto, potem przez kolejne trzy będzie tak zasuwać, bo się ludzi najdzie, że czasu zabraknie nawet na podrapanie się po dupie. Może z czasem się do tego przyzwyczai.
Nienawidziła tego dzwoneczka przy drzwiach. Zawsze rozbrzmiewał niezapowiedzianie i to jeszcze w najciekawszych momentach książki, kiedy nie chciała, ale musiała odrywać wzrok od tekstu, by zobaczyć, kto raczył przekroczyć próg antykwariatu. Tym razem również lekko podskoczyła z zaskoczenia, dopiero po chwili unosząc wzrok.
Najpierw zmrużyła oczy. To był nawyk, przy drzwiach było ciemniej niż na pozostałej przestrzeni pomieszczenia. Właściwie kryły się one w półmroku. Trzeba było odczekać, aż ktoś skusi się wejść głębiej, by móc dojrzeć jego twarz. I kiedy owa postać zrobiła te kilka kroków w głąb, na twarz Willemijn powoli zaczął się wkradać uśmiech. Ten charakterystyczny, kiedy to unosiła ledwie jeden kącik ust, ale jakoś tak mniej lekceważący niż zwykle. Właściwie wcale.
Powoli opuściła nogi, bo to niekulturalnie trzymać je na ladzie, kiedy się ma klienta. I to jeszcze takiego.
Brandi. Dzwonek w głowie Willemijn zaczął niemalże ryczeć. W porównaniu z tym przy drzwiach - brzmiał tysiąc razy głośniej.
- Cześć - powiedziała tylko spokojnie, tak pozornie bez żadnych emocji w głosie, choć to chyba oczywista, że znała tę twarz. Że wyryła jej się ona przed oczami i w głowie aż nazbyt wyraźnie. I to w takim specyficznym kontekście. Wyobrażeniu tak właściwie...
Machnął ręką, postanawiając dłużej nie dociekać. Jeśli się znają, to jego wredny umysł w końcu mu przypomni skąd, jak i gdzie. Póki co nie zaprzątał sobie tym głowy. Miał przy sobie piękną kobietę i to, ekhm, jakby było ważniejsze.
Za rogiem skręcili w nieco mniejszą, niż te główne, uliczkę, gdzie weszli do skromnej kawiarni. Tony uwielbiał fakt, że nie przebywało tam zbyt wielu ludzi, zawsze było cicho, a atmosfera była magiczna. Od razu poprowadził Brandi do ogródka, gdzie ustawionych było parę stolików. Z góry zwisały winorośla, sprawiając, że miejsce było odrobinę zaciemnione. Z przodu znajdowała się mała fontanna, od której słychać było przyjemny szum wody. Na każdym stoliku znajdowała się świeczka, którą kelnerka od razu zapaliła po ich przyjściu. Turner i Brandi zamówili to co ich interesowało i skupili się na sobie.
-Mówił ci już ktoś, że masz niezłe uderzenie? -zapytał, rozbawiony przypominając sobie całą sytuację. Niedoszły złodziej się tego kompletnie nie spodziewał.
Oprowadzać to zbyt duże słowo. Zresztą, nigdy nie nadawała się na przewodnika. Może podchodziła do takich rzeczy zbyt lekceważąco. Nie lubiła gadania nad głową, jakichś nie wiadomo jakich opowieści przy okazji, wiec unikała tez robienia tego samego. Jeśli człowiek chciał tutaj coś znaleźć, to było tak, jak w lumpeksach: trzeba było poszukać, żeby znaleźć perełkę. To, co zapalało w głowie lampkę mówiącą "to jest to". Ale szukać też trzeba było umieć. I ktoś wiszący i gadający nad głową nie był do tego potrzebny.
- Po prostu się rozejrzyj - posłała jej uspokajający uśmiech, jeśli w ogóle potrafiła przywołać taki na twarz.
To było bezpieczne. Człowiek coś tam pooglądał, ewentualnie mógł powiedzieć, że najwyżej przyjdzie później, bo zapomniał portfela albo cokolwiek i najzwyczajniej w świecie już tam nie wracać.
Willemijn nie była zbyt dobrym sprzedawcą. Nie potrafiła zachęcać do kupna. Nie potrafiła gadać.
Ale zachęcanie do innych rzeczy to inna kwestia.
Przygryzła lekko wargę, a sekundę później potarła kciukiem jednej dłoni wnętrze drugiej. Tak bezwiednie. Nie wiedziała, czego to jest oznaka. Chyba po prostu chciała czymś zająć ręce na chwilę.
- Jeśli chcesz sobie coś konkretnego obejrzeć, to po prostu mogę ci orientacyjnie pokazać, gdzie to leży - dodała po chwili.
Jakoś tak sztywno zabrzmiały te słowa... Z dystansem. Ale spokojnie, musi się rozkręcić. Musi uspokoić wir myśli w głowie zmierzających w jednym, konkretnym kierunku, bo to się już chore robiło i zacząć myśleć trzeźwo.
Nic trudnego, nie?
A jednak wcale nie tak łatwo było to zrobić.
Może była mu w głowie, może nie, najlepiej o tym wiedział przecież on sam. Póki Brandi nie wie, co się święci - i od niego prawdopodobnie niczego konkretnego się nie dowie, bo przecież wynurzać się nie będzie, pytanie za to ominie, chyba, że pannie Morel coś się wymknie - było dobrze, bo przynajmniej Joshua uniknie wszystkich pytań i tak dalej. Cóż, nie robił z tego tajemnicy, ale nie głosił wszystkim naokoło. Trzeba poczekać na rozwój sytuacji, żeby móc się chwalić, o.
Spojrzał na nią z ukosa, nie będąc zbytnio przekonanym, czy to spotkanie było tak dobrym pomysłem, jako że Brandi nie wykazywała szczególnej chęci na obejrzenie jakiegokolwiek filmu.
- Komedii romantycznej też nie chcę, za kogo mnie masz? - uśmiechnął się słabo. - Właściwie to nic takiego szczególnego tu nie ma, więc możemy po prostu się stąd ulotnić.
A co się on będzie, zresztą... spróbowałaby tylko zaprzeczyć, to i tak by nie poszedł na nic. Horroru nie chciał, nie miał ochoty, poza tym plakat wcale go nie zachęcał, chodził tylko na niezłe filmy. Co najmniej. Czyli stosunkowo rzadko.
Nie trzeba było wielkich czynów, by rozkochać w sobie Amelie, która z natury była kochliwa, tylko, że ostatnio zrobiła się bardziej nieufna w stosunku do związków i wszelkich głębszych relacji, nie raz już przecież doznając bolesnych rozczarowań. A teraz... no cóż, trochę się martwiła, ale większość czasu i tak żyła w zupełnie innym świecie, zdecydowanie piękniejszym i bardziej kolorowym.
- Ja, oj...- spojrzała na Bran takim wzrokiem, jakby co najmniej coś przeskrobała. Zarumieniła się gwałtownie i przygryzła lekko dolną wargę. Wyjawianie podobnych sekretów, zawsze przychodziło jej ciężko, bo zawsze bała się, że wykracze wszystko za wcześnie, a potem będą z tego nici i będzie się trzeba znowu tłumaczyć.- To wcale nie tak, ja po prostu... Sama nie wiem.- westchnęła cicho, bawiąc się pierścionkiem na palcu, co robiła zawsze, ilekroć się stresowała.- To mój pan H.- wydusiła w końcu, uśmiechając się z niejaką dumą i czekała w ciszy na reakcję Brandi.
Cukiernia, ani trochę ją nie odrzucała, choć tez niespecjalnie przekonywała swoim wyglądem. Jakoś jednak jej to nie przeszkadzało i w ogóle miała nawet ochotę na te lody, choć normalnie pewnie wcale nie byłaby co do tego pewna. A tak, uznała, że z przyjemnością zje jedną gałkę kokosowych, a drugą czekoladowych. I życie będzie jeszcze piękniejsze.
- Co, kurwa? Ta stara kobyła?... – Był w szoku, i to konkretnie. I nie dlatego, ze Brandi na niego poleciała, bo babki jednak lubiły starszych facetów, że niby doświadczenie, że obycie i tak dalej. Nie, Clayton się zdziwił, bo dlaczego Tony, stary wyjadacz poleciał na Brandi, taką młodą, szaloną i do tego lewą lesbijkę? Pewnie jakiś powiew egzotyki czy coś tam, bo z tego, co sam wiedział, to Tony reguły zadawał się z trochę starszymi kobietami…
Rany, nieważne z kim się zadawał a z kim nie! Patologia, ludzie, patologia!
Mimo, ze Caleb był tolerancyjny, to nie wierzył w miłość a tym bardziej w to, że taki ktoś jak Brandi i taki ktoś jak Tony mogą być razem. To było bardziej popierdolone niż lato z radiem, takie kompletnie kosmiczne, dla niego ten związek nie miał przyszłości, jak zresztą wszystkie inne, bo Visser to stary ruchacz i tyle. Brandi tego nie powiedział, bo skoro z nim sypia to sama powinna wiedzieć i być może była jeszcze lepiej doinformowana od niego.
- To trochę chore, że ja wiem, a on nie. Powiedz mu – powiedział, wzdychając. Świetnie, nie dość, że wyruchał mu obecną dziewczynę czy jak to tam nazwać, to się okazuje, że sam wie więcej od niego, przynajmniej odnośnie tej całej sytuacji… Milutko.
- Właź – ruchem ręki zaprosił ją do domu, stwierdzając w duchu, że nie może zachowywać się tak jakby coś się stało, bo w istocie nie stało się nic. Skoro to nie było jego dziecko, skoro sama Brandi tu do niego przylazła, to on nie będzie dalej głupim chujem i zachowa się tak jak powinien. No, czyli nic się nie stało, prawda?
[ja wiem, że jestem trudna w pisaniu, wszyscy mi to zarzucają ^^.]
Znów jej się na usta wkradł uśmieszek. Ten cwany. Więc aż się odwróciła, żeby to czasem nie było zbyt wyraźnie pokazane.
Ale to nie jej wina, doprawdy, że niekiedy wystarczyło jedno lub dwa spojrzenia, by się domyślić, co ludziom w głowach siedzi i co ich tak bardzo męczy. Z niektórych przy okazji dało się również czytać jak z otwartej księgi. No, może z Brandi aż tak to nie, ale przecież zdążyły sobie już tam kiedyś o różnych rzeczach pogadać...
Wnioski przychodziły Willemijn z reguły z łatwością.
Może powinna pójść na psychologię? Może. Jeszcze się nie zdecydowała. Musi się zastanowić. Zastanowić, czy w ogóle gdziekolwiek pójdzie.
Jakoś nie miała wyrzutów sumienia na myśl o tym, że ma teraz zamknąć antykwariat bez powiadamiania właściciela i tak po prostu sobie pójść. Całkowita bezkarność, zero konsekwencji. A nawet jeśli się dowie, to co z tego?
- W domu mam niezłą kawę - poinformowała, z powrotem odwracając się do dziewczyny, kiedy już ujarzmiła ten uśmieszek.- W kawiarniach robią lury.
Nie, to nie była wymówka. Naprawdę miała ochotę zawsze wypluć to, co dostawała we wszelakich kawiarniach, a co się niby nazywało kawą. Może też to był jakiś sposób, żeby zaciągnąć dziewczynę do własnego mieszkania i może też o tym pomyślała, ale ledwie przez ułamek sekundy, teraz to majaczyło gdzieś w kącie umysłu, bo najbardziej to się skupiała jednak na kawie jako kawie.
Bo Brandi chciała kawy. Więc dostanie. Taka naprawdę dobrą, a co.
- Koniec z piciem, nie mam wódy, bo Roro wypił sobie z koleżanką przedwczoraj – powiedział z lekkim rozbawieniem. Tak, rozbawieniem, bo żeby u Claytona wódy nie było, nie? Takie to kompletnie dziwne i nierealne się wydawało, że aż śmieszne. Spojrzał na nieco zdezorientowaną minę Brandi i uniósł kącik ust do góry. Faktycznie, mogła pomyśleć, że zwyczajnie sobie robi z niej jaja i gdyby była w lepszym nastroju, zapewne zaśmiała by się razem z nim. – Serio, nie kupiłem drugiej. Staję się powoli prawym człowiekiem, czy coś w tym stylu.
Pewnie mu nie uwierzy, ale prawdę powiedział i tłumaczyć się nie zamierzał. Zresztą, nie daj Boże się upije i zrobi coś głupiego? I żeby Jones tak piła? Tego akurat o niej nie pamiętał, może dlatego, że nigdy od progu nie wołała o wódkę i radziła sobie bez niej, a to właśnie Clayton by od wódki, imprezowania i innych gówien. I wcale nie musiało tak być, ale właśnie w taki sposób zawsze myślał Caleb.
Gdy usiadła na kanapie, usiadł obok niej i zerknął na nią pytająco.
- Nie wiem czemu tak się przejmujesz. Wyruchacie się i już… - wzruszył ramionami, bo przecież Brandi nie mogła sądzić, że Tony będzie z kimś na stałe? Przecież sam tyle razy się zarzekał, i ba, wprawiał te słowa w czyn. Łamał już tyle kobiecych serduszek, ze nawet Claytonowi robiło się smutno, o. Zerknął na Brandi. – No nie pierdol… Zakochałaś się w nim?!
No bo, jaki byłby inny powód tego, iż ona tak przeżywała?
Nie jego wina, że nic dobrego teraz już w kinach nie ma. Same jakieś szmiry, głupie komedie, kiepskie horrory, jakby ludzie naprawdę nie mieli już innych pomysłów i zajęć, niż tworzenie nowym części "Ludzkiej stonogi", na przykład. Mogliby zrobić coś w stylu "Pięknego umysłu", czy coś. Przynajmniej coś normalnego. I w miarę wciągającego, a przynajmniej nie obrzydzającego.
Ciekawe miała o nim pojęcie, doprawdy.
- No cóż, powinnaś być przygotowana na wszystko - uniósł brwi. Plany u niego się szybko zmieniały, choć zawsze było co z nim robić. A lodowisko w środku lata... cóż, niebanalny to był pomysł, niech będzie więc i tak. Skinął głową na znak, że mogą iść, gdzie ona chce, a potem ruszył więc w stronę wyjścia z kina, co by nie marnować już tu więcej czasu.
- W ogóle to trzaśnij mi jakiś interesujący fakt o sobie. Tak po prostu, jestem ciekaw.
Może i jest dziwny, dobra. Przynajmniej zadaje dziwne pytania, ale co tam.
[ A czemu mi komentarze czytasz, hm? Zresztą, rozmawiamy o Twoim pomyśle, trzeba wspomnieć autora, a co ; > ]
-A ty wierzysz w to, że spełniają życzenia? - spytała, unosząc obie brwi ku górze. Ona sama nie miała pojęcia, czy jest sens, aby karmić się takimi bajeczkami. To były zwykłe kosmiczne śmieci, które musiały się gdzieś ulotnić. Co prawda, bywały one rzadkością, ale w taką noc, jak dzisiaj, musiałyby się porządnie napracować, aby spełnić wszystkie życzenia naiwnych ludzi.
- Jeśli sami nie pomożemy marzeniom, życzeniom i planom, nikt tego nie zrobi - dodała i potaknęła głową. - Skoro jest truskawkowe - uśmiechnęła się delikatnie. Uwielbiała te owoce. Dlaczego nie miałaby skosztować wypieku Brandi? Przecież ta nie chciała jej zabić, prawda? Oby. Chociaż i tak się ledwo trzymała.
Zauważył dość dobrze fakt, że po jej twarzy przemknął cień, kiedy zwrócił się do niej nieprzyjaźnie, bo po nazwisku. Sam nie wiedział, dlaczego wybrał taką formę, może po to, by zwrócić jej uwagę? Inaczej pewnie by się nie przejęła.
- Czy mi się wydawało, czy jeszcze kilka godzin temu chciałaś iść spać? - zapytał z uśmiechem, chcąc rozładować sytuację. Niepewnie czuł się przywiązany do łóżka, bo wtedy nie miał kontroli nad Brandi, która przecież bywała szalona. Kiedy miał wolne ręce, mógł ją po prostu przycisnąć do łóżka i trochę się nad nią poznęcać... seksualnie. A teraz?
Drgnął, kiedy jej ręka znowu przesunęła się po jego członku. Zaraz doprowadzi go do szaleństwa.
- Odwiąż mnie. Wtedy pokażę ci, co to jest prawdziwy seks.
No pewnie, że pokażę. Nawet z nawiązką. Za te nieoczekiwane, acz przyjemne przebudzenie.
Takiej właśnie kobiety potrzebował. Kobiety, która zaskoczy go o czwartej nad ranem, która zrobi wszystko, by nie było mu nudno. Nie tylko w łóżku, ale też w codziennym życiu. I choć czasami miała szalone pomysły, wierzył, ze uda mu się ją okiełznać.
A może nie? Jęknął. Znowu poczuł jej usta TAM, a jeśli dłużej to potrwa, to skończy. A nie chciał. Nie chciał bez niej.
Osz kurwa, znowu obudziła się w tym rycerskość.
[To ja porproszę odwrotnie, bo ostatnio rozpoczynanie wątków wychodzi mi lepiej niż wymyślanie powiązań ;D]
- Pozwól mu się kochać... - odparła cicho, sięgając palcami po kawałek truskawkowego wypieku Brandi. Uśmiechnęła się delikatnie. - To wbrew pozorom nie jest takie łatwe - mruknęła, spoglądając na siedzącą obok dziewczynę. Alkohol alkoholem, prawda była taka, że każda kobietka, nieważne jak twarda, miała swoje chwile słabości, zwłaszcza przy usianym gwiazdami niebie, spadających meteorach, cykadach świerszczy i delikatnym wiaterku, który pieścił twarz i bawił się kosmykami włosów. Nawet Sasha. Ale nie mówiła nic o sobie. Ona miała talent do pierdolenia wszystkiego, co mogło być naprawdę piękne. A może sobie tylko to wmawiała? I dlatego tak się działo.
- Miłość boli. Tak słyszałam - podrapała się wolną dłonią po policzku, tym nie zadrapanym i wgryzła się w kawałek ciasta, po chwili oblizując usta. Dobre. Naprawdę dobre.
Stuknęła się z nią kieliszkiem udając nawet zadowolenie, ale od słuchania tego niekoniecznie było jej wesoło. Cholera, chciała ją mieć dla siebie. Przez co tak cholernie nienawidziła siebie. Mila, nie powinnaś opuszczać wizyt u psychiatry NIGDY WIĘCEJ. Nawet jak zaczęłaś jeść. Davey byłby zadowolony ("Widzisz Mila, mówiłem, że pójdzie w cycki!"), może nawet w końcu dałoby się go zaprosić na randkę, a tak... a tak musisz pić toast za fiuta faceta, który rucha dziewczynę, którą chcesz mieć dla siebie. Pięknie, naprawdę. Nie dziwiła się nawet, że tamci państwo opuścili lokal.
Upiła łyka cierpkiego alkoholu, a potem rozejrzała się w poszukiwania kelnera, niosącego jej jedzonko. Ale pana ani śladu.
- Przytyłam pięć kilo - powiedziała nagle z dumą, żeby zabić ciszę. Cokolwiek. Zabawne, ludzie zazwyczaj chwalą się straconą wagą, ona robi to zupełnie odwrotnie.
Popatrzył na nią niemal z uznaniem. Wiedział, że niektóre z kobiet w tych czasach umiały poradzić sobie doskonale bez mężczyzn, jednak siedząca przed nim Brandi zdawała się nie potrzebować go w ogóle.
-Mądrze. -skomentował z uśmiechem to, czego się nauczyła i chwile później westchnął lekko.
-Jednak niektórzy mężczyźni potrzebują okazji do wykazania się, nie uważasz? Na rękę są im kobiety, które stoją w miejscu i krzyczą, że potrzebują pomocy. -wytłumaczył rozbawiony nieporadnością niektórych z nich.
Tony Turner
Cóż, jeśli chcieliby coś mało realistycznego, wybraliby się na science-fiction albo fantasy, prawda? Twórcy komedii romantycznych pragnęli po prostu zaśmiecić umysły zakompleksionych nastolatek oraz porzuconych kobiet wyobrażeniami o wspaniałej miłości, która w pięćdziesięciu procentach przypadków nigdy w ich życiu nie nastąpi. On uwielbiał uświadamiać takie zalepione tymi filmami osóbki, mówiąc im, że to wszystko gówno prawda. I wielka tragedia, złamane serduszko, ale przynajmniej trzeźwe spojrzenie na otaczający człowieka świat.
Uśmiechnął się słabo na jej żarcik o dżungli i muchach tse-tse. Żarcik kosmonaucik. Za to następne jej wyznanie było rozweselające, więc jego usta trochę bardziej się wykrzywiły, a zmarszczki na twarzy nieco się wyostrzyły. Nawet sobie wyobraził ją jako małoletnią terrorystkę z pistoletem.
- Biedni ludzie, dostaliby zawału, zanim zdążyłabyś ich zastrzelić tą wodą - pokręcił z niedowierzaniem głową, ale widać było, że jest rozbawiony. Wkroczył za nią do lodziarni, bo choć sam nie był tak wielkim wielbicielem lodów, jak ona, to mógł czasem jakieś zjeść. Byle nie smakowały sztucznie i nie były bananowe.
- Informacją o mnie? - prychnął, stając przy oszklonej ladzie. Nie wiedział, co niby miałby jej powiedzieć, więc zaczął gorączkowo przeszukiwać wszelkie swoje wspomnienia i najróżniejsze sytuacje z życia. - Ach tak, jasne. Kiedyś próbowałem swoich sił w zespole punkrockowym... miałem irokeza z czerwonymi końcówkami, kurtkę nabitą ćwiekami, glany i tak dalej. Szał był.
Nawet trochę się zaśmiał na samo wspomnienie.
Żadne z niej była laleczka, ot, dobrze wychowana osóbka, która wiedziała doskonale czego chce od życia i co wypada, a co nie. Poza tym nigdy nie przepadała za jedzeniem, czy słodyczami, uznając spożywanie posiłków za jedno z najmniej zajmujących zajęć w ludzkim życiu. Gdyby nie fakt, że jeść musiała, by żyć, pewnie w ogóle by się nie dotykała do jedzenia. Dla niej była to wątpliwa przyjemność, a poza tym okropna strata czasu, który wykorzystać było można znacznie lepiej i to na milion innych sposobów. No, ale teraz szalała, tak dosłownie i często robiła rzeczy głupiutkie, całkiem bezmyślne, bo tak. Teraz chciała sprawić przyjemność Bran, więc poszły na lody. O i nawet Amelka je zje i nie będzie grymasić, bo nie chciała psuć sobie nastroju.
Otrzymując swoja porcję spojrzała na Bran, a potem na stoliki, następnie zaś na drzwi, chcąc wiedzieć, czy dziewczyna ma zamiar tutaj zostać, czy idą się przejść. Na jej pytania zaś wzruszyła tylko ramionami.
- Mój pan H, to pan H.- nie chciała mówić więcej, bo i nie wiedziałaby nawet co specjalnie mówić. Z resztą, nie chciała zbytnio by ludzie wiedzieli zbyt dużo na ten temat. Tak było zabawniej, a ona czuła się bezpieczniej, że nikt nie rzuci się na obiekt jej westchnień.
[ Haha, to bardzo się cieszę, bo faktycznie, stwierdzenie Piotruś Pan idealnie by do niego pasowało, gdyby nie kilka jego dość gburowatych cech charakteru.
Za to ja już uwielbiam Ciebie, czy też Twoją postać, za kartę, bo takie właśnie lubię najbardziej. Dlaczego sam takich nie piszę? Pewnie dlatego, że nie potrafię i traktuję to jako kolejne wyzwanie. Czasami głupio jest nie potrafić odpuścić.
Jasne, że Frank może do niej podejść. Właściwie, to często lubi mieszać obcym ludziom w głowach. A z nią - banalna historia - może źle wykonywać jakieś ćwiczenie, a on posłuży pomocną uwagą. Piszesz się na to? ;) ]
Zaraz wywyższała... była z niej czasami księżniczka, ale na taką już została wychowana. Wszelkie złe i apodyktyczne cechy jej zachowania na pewno odziedziczyła po matce. W zasadzie wszystko co złe i niedobre zrzucała na rodzicielkę, która nie kwapiła się nigdy specjalnie, ani do obdarzania rodzeństwa Morel miłością, ani większym zainteresowaniem. A mimo to Amelie wierzyła, że matkę kocha, bo niby jak mogłaby nie darzyć tym wspaniałym uczuciem najbliższe sobie osoby? A teraz, to już w ogóle kochała każdego i każdemu wybaczała, ale to całkiem co innego.
Zmarszczyła brwi i nadęła policzki, wyraźnie niezadowolona, że Brandi udało się w jakiś magiczny sposób rozwikłać zagadkę, kim też to jest jej tajemniczy pan H. Nie chciała się jednak w pełni zdradzać, więc tylko wzruszyła ramionami.
- Może.
Fakt, z pozoru nie pasowali do siebie pod żadnym względem, a mimo to jakimś cudem potrafili się dogadać i miło spędzać czas razem. Widać przeciwieństwa się przyciągają.
[ Ja w swoich kiedyś zawierałem tylko podstawowe dane, dużo zdjęć i muzyki, sporadycznie jakiś cytat. Wszystko co dotyczyło mojej postaci zawierałem w tekstach, które później publikowałem na blogu. Ale, że się okazało, że jakaś małolata zerżnęła moją własność intelektualną, to z tej formy musiałem zrezygnować. I chyba dlatego pierwszy raz spróbowałem cokolwiek napisać w karcie. ]
Jego przygoda ze sportem zaczęła się dokładnie wtedy, gdy postawił swój pierwszy krok. Jakoś tak się złożyło, że w pobliżu leżała piłka, której jakoś nie mógł się oprzeć. I po trzecim kroku, lekko ją stuknął. Nie ruszyła się prawie w ogóle, a on to kopnięcie przypłacił dość silnym grzmotnięciem na trawę. Ale to go nie zraziło. Wręcz przeciwnie! Już chyba wtedy uzależnił się od sportu. Gdy dorastał, była to jedna z jego odskoczni od wszystkiego. Uciekać od życia i uczuć wprost uwielbiał, a nie było nic lepszego, niż gra z najlepszymi kumplami, sportowe kłótnie i radość ze zwycięstwa.
Im był jednak starszy, tym mniej miał na to wszystko czasu. W jego życiu przyszedł taki moment, że praca tak go wykańczała, że marzył jedynie o porządnym posiłku i śnie. Było to na niewielkiej greckiej wyspie, gdzie pomagał przy budowie hotelu, w wykańczającym go upale.
Ale później przyszedł czas studiów. I na nowo mógł rozwijać się nie tylko pod względem siłowym. Zakochał się w krav madze, której naukę kontynuował do tej pory, dwa razy w tygodniu przychodząc na treningi. W pozostałe dni starał się ćwiczyć raczej zwinność i wytrzymałość. Beznamiętne wyciskanie na maszynie niekoniecznie go interesowało, bo najzwyczajniej w świecie zaczynało go szybko nudzić. Raz w tygodniu musiał się jednak do tego zmuszać i właśnie dziś przypadł taki dzień.
Jak zwykle nie wiedział, czym ma zająć swój umysł, który pracował na najwyższych obrotach i nigdy nie przestawał. Gdy ćwiczył z hantlami, zamiast skupiać uwagę na pracy swoich mięśni, w lustrze, przed którym stał, obserwował innych ludzi. Jego uwagę przykuła pewna młoda dziewczyna, która zaraz obok niego wykonywała jakieś śmieszne ruchy, które zapewne miały jej w czymś pomóc. Nie mógł się powstrzymać przed śmiechem, tym bardziej w momencie, w którym już sobie odpuściła.
- Tylko niech się pani przypadkiem tutaj nie spoci, a nie daj boże, żeby ta fascynująca lektura zmusiła pani mięśnie do pracy - powiedział spokojnym, aczkolwiek dość ironicznym głosem. Jemu samemu pot już spływał do oczu. Ale on to uwielbiał.
[ Szczerze? Ja kart postaci nawet nie czytam. Nawet swojej do końca nie sprawdziłem xd tak jak na wszystkie, pobieżnie rzuciłem tylko okiem. Najczęściej to robię, gdy potrzebuję jakiegoś miejsca do spotkania. Jasne, nie mam problemu z wątkiem na imprezie, ale ileż można takich prowadzić? Staram się nie powielać tych samych schematów, bo bardzo szybko się wtedy nudzę ]
Frank często pakował się w kłopoty. Niby powtarzał, że to nie jego wina, że to ktoś ma ciągle z nim problem, ale prawda była taka, że on to lubił. On to po prostu cholernie lubił. Nie potrafiłby zliczyć w pamięci, ile razy wdał się w bójkę z byle powodu. Nie umiałby policzyć blizn na swoim ciele, szwów, które mu zakładano. Do siniaków już się chyba przyzwyczaił i nie robiły na nim jakiegokolwiek wrażenia. Zawsze miał kilka, tu i ówdzie. Problem w tym, że z czasem pojedyncze walki przestały go kręcić. Potrzebował większej dawki adrenaliny, przynajmniej dwóch, czy trzech napastników. Chorą przyjemność sprawiało mu ocieranie się o poważniejszą szkodę, gdy któryś z nich miał nóż, albo jakiś tępy przedmiot. Był masochistą i sam się pchał nie tam, gdzie powinien, gdy włóczył się w środku nocy po najbardziej parszywych dzielnicach. Dłużej już nie mógł polegać na swoim instynkcie, ani wrodzonych umiejętnościach. Potrzebował techniki. Dobrej, szybkiej, skutecznej. Bez żadnego owijania w bawełnę, ani niepotrzebnej psychologii. To wszystko dawała mu krav maga, która go za każdym razem jeszcze mocniej nakręcała.
Uśmiechnął się pod nosem i nawet cicho zaśmiał na jej ostatnie słowa. Dystans do siebie - to właśnie uwielbiał!
Odłożył hantle na stojak i przetarł twarz i kark ręcznikiem, który zawsze miał pod ręką. Nic nie mógł poradzić na to, że tak cholernie się tutaj pocił.
Podszedł do maszyny i sprawdził obciążenie. Po chwili założył kilka niewielkich ciężarków i porządnie dokręcił śruby.
- Dziesięć kilo powinno na początek wystarczyć - powiedział, jeszcze przez jakiś czas patrząc uważnie na obciążenie. - Niech pani usiądzie prosto, wygodnie oprze i zablokuje plecy tak, żeby odcinek lędźwiowy był cały czas w miejscu. I niech nie pracuje pani też za nadto biodrami, skupi się raczej na napięciu mięśni nóg. I jeszcze nie powinno się tak wymachiwać, tylko powoli podnosić i opuszczać, kontrolując każdy ruch - powiedział spokojnie, po czym schylił się po butelkę z napojem izotonicznym. - Ale generalnie nie polecam, bo cholernie niszczy kolana - spojrzał na dziewczynę, tak jak patrzył na większość swoich uczniów. Jakoś nie mógł się pozbyć tego nawyku. Przy swoim egoizmie i gburowatym podejściu do ludzi, tak bardzo lubił być pomocny. To go zawsze zadziwiało.
A technologia? Zawsze powtarzał, że urodził się w złej epoce. Czego nie sięgnął - od razu się psuło. Uchował się tylko jego iPod i komórka, z której zresztą sporadycznie korzystał.
[Także tego... miło "słyszeć" tak czy siak. Pomyśleć, że miała być baletnica ;)
Mogą się znać, czemu nie. Jakieś pomysły, czy coś?]
Starała się skupić na jedzeniu swojego loda i chociaż uważać, że wcale jej nie obchodzi to co mówi Bran, albo raczej jak wyraża swoje zaskoczenie w tej kwestii, uznając ją za niemożliwą. Cóż... tego chyba najmniej się Amelie spodziewała. Tego, że ktoś będzie jej mówić, że to niemożliwe, zupełnie jakby nierealne, bo wtedy nagle Amelie zaczynała myśleć, czy to faktycznie ma prawo bytu. Nie przewidziała z resztą, by Brandi mogła go znać. Może w tym tkwił jej błąd.
- Joshua.- poprawiła ją i chcąc, nie chcąc, jej twarzyczkę natychmiast przyozdobiła dwójka uroczych rumieńców. Nie było już jak ukrywać przed Bran prawdy. Spryciula sama się domyśliła.- Mhm... też podzielam twój entuzjazm.- uśmiechnęła się najpierw nieśmiało, potem zabrała się za jedzenie lodów, by w końcu odzyskać swoją poprzednią wesołość. Może to i lepiej, że Bran wie, a już w ogóle, że jest pierwszą osóbką, która się dowiedziała, bo nawet Gaspard nie miał o niczym pojęcia. Amelie nie była przekonana, czy jej starszy brat by się ucieszył.
[ ahaha xd ja zazwyczaj staram się prowadzić takie wątki, które i mi by się mogły przydarzyć, w sensie, żeby nie było jakiegoś wyimaginowanego "wpadania na siebie" z co drugą osobą, które kończy się dłuższą rozmową. Te to są wybitnie głupie ^^ ]
Miał to szczęście, że był facetem. Miał więc więcej siły, raczej nie groziło mu wyrywanie różnych przedmiotów z rąk. Nie był bezbronny, a już na pewno nikomu nie udałoby się go zgwałcić. Gdy słyszał podobne historie, o tym, jak kilku dupków poniewierało kobiety, coś się w nim wewnątrz wykręcało. On w życiu żadnej by nie uderzył, ani do niczego by nie zmusił. I to właśnie takimi typkami zajmował się w nocy - traktował to jako sprawiedliwy wyrok. Każdy zasługiwał na wolność. Ale wolność każdego człowieka kończyła się tam, gdzie zaczynała się wolność drugiego. Tego się trzymał.
Isadora Duncan mówiła, że "wiele okazji do śmiechu traci ten, kto nie potrafi śmiać się z samego siebie". Frank sztukę tę opanował do perfekcji. Na przemian wściekał się na samego siebie, jak i głośno wyśmiewał swoje poczynania. Głupi upadek, stłuczenie czegoś, jakakolwiek wada - wszystko to było świetnym pretekstem do kolejnego wybuchu śmiechu. Czasem tylko to mu pozostawało.
Ponownie sięgnął po hantle, chcąc dokończyć serię ćwiczeń, które sobie na dzisiaj zaplanował, ale kątem oka wciąż przyglądał się dziewczynie. Mimowolnie parsknął, gdy usłyszał jej słowa.
- To nie spodziewaj się jakichkolwiek efektów po jednym wieczorze - powiedział i wbił spojrzenie w swoje odbicie w lustrze. - Lepiej skup się na codziennym bieganiu, albo rowerze, czy nawet głupich przysiadach. - mruknął i głośno wypuścił z ust powietrze, gdy ponownie uniósł rękę. Aż dziwnym było, jak wiele dawało prawidłowe oddychanie. Kiedyś wydawało mu się abstrakcją - teraz sam poprawiał przypadkowe osoby.
Uczniowie zawsze wyśmiewali fakt, że nie ma komputera. Inni nie mogli wyjść z szoku, czasem też podziwu, że bardzo dobrze funkcjonuje w świecie bez internetu, bez facebooka i innych pożeraczy czasu. On natomiast nie mógł pojąć, jak ludzie są w stanie spędzać na tym tyle godzin. Cóż za marnotrawstwo!
[Zrozumiałam, ale... wiesz... :D
Co do pomysłu, to średnio mi odpowiada, Roxie nie uważa swojego homoseksualizmu za coś z czym trzeba się afiszować, a traktować po prostu normalnie. Masz jeszcze jakiś pomysł w zanadrzu, czy ja mam kombinować?]
[ haha, no mi się tylko zdarzyło stawiać drinki fajnym dziewczynom na imprezie xd ale np. kiedyś w autobusie dostałem kartkę z numerem telefonu, co całkiem mnie zdziwiło, bo byłem cały posiniaczony i spocony po treningu. I co było najdziwniejsze - swój numer dał mi facet i to nie było fajne. ]
- No, jasne - mruknął i znów skupił się na swoich ćwiczeniach. Gdy jednak znów odłożył hantle, ponownie spojrzał na dziewczynę. Chwilę tylko się jej przyglądał, po czym pokręcił głową z dezaprobatą. - Ale pani jest przecież kobietą, to nie powinna się pani skupić, no nie wiem, bardziej na jakimś aerobiku, czy czymś podobnym? - uniósł lewą brew i sceptycznie spojrzał na założone przez siebie ciężarki. Chyba trochę z nimi przesadził.
On nigdy nie uprawiał sportu dla wyglądu. Właściwie to nigdy jakoś specjalnie o siebie nie dbał. Nie odczuwał potrzeby bycia atrakcyjnym, bo nie mógł znieść myśli, że ktoś skupi się na jego wyglądzie, zamiast na jego inteligencji. Powierzchowność cholernie go irytowała. Ale sam fakt posiadania wyćwiczonych mięśni bardzo go satysfakcjonował, a to dlatego, że czuł się mocny. I nic nie mogło się równać z euforią towarzyszącą kolejnemu przekraczaniu granic możliwości własnego ciała. Tak, uwielbiał wyzwania!
Nigdy nawet nie przeszło mu przez myśl, żeby być kobietą. Ale uwielbiał je. Uwielbiał na nie patrzeć, rozmawiać z nimi, dotykać ich. Uwielbiał połączenie seksapilu i inteligencji. Był strasznym kobieciarzem, ale nie mógł nic na to poradzić. Otoczony nimi czuł się jak małe dziecko w sklepie z zabawkami. I wcale nie miał tu na myśli tego, że traktuje je przedmiotowo.
[ Ja tam jestem już od sportu uzależniony - dzień bez treningu to dzień stracony! ]
Wzruszył obojętnie ramionami i znów wytarł twarz w ręcznik. Większość z jego znajomych zachwycała grupowe zajęcia w większości przeznaczone dla kobiet, jak Zumba, czy fitness. Jego samego kiedyś namówiły na jogę, ale wyginanie się w tych różnych, dziwnych pozycjach, jakoś niespecjalnie go kręciło.
- Trenujesz boks? - uniósł brwi ze zdziwieniem. Tego akurat się nie spodziewał, a to dlatego, że dziewczyna wyglądała mu na dość niepozorną, małą istotę. Właściwie, był wręcz pewien, że pierwszy raz jest na siłowni, a poza zajęciami z wychowania fizycznego w młodości, ze sportem miała niewiele wspólnego. Najwyraźniej się jednak mylił. Ale jego oceny względem ludzi zazwyczaj nie były trafne.
Rzadko kiedy miał do czynienia z homoseksualistami. Jakoś tak już układały się jego losy, że nie miał szczęścia, czy nieszczęścia na nich trafiać. Tylko kiedyś, w Kanadzie, pod wpływem znacznej ilości alkoholu, przeżył "przygodę" z innym mężczyzną. Sam nie wiedział, jak powinien to wspominać, dlatego nie wspominał tego w ogóle. Ale w swoim życiu chciał spróbować wszystkiego i tego się trzymał. Lubił eksperymentować, lubił bawić się własnym gustem. Miał pewien ideał, pewien kanon piękna, ale był on na tyle elastyczny, że często potrafił oszukać swój własny gust. Pomagał mu w tym fakt, że jeszcze nikt nie zawrócił mu w głowie, dlatego spokojnie mógł korzystać z życia. Czasem zastanawiał się, czy wszystko z nim w porządku, skoro nie potrafi kochać. Ale najwidoczniej, taki już był.
[ Taaa, to dziwne coś to krav maga - izraelski system samoobrony :D zajebista rzecz :P poza tym gram jeszcze w nogę, dużo ćwiczę w domu i z psem codziennie biegam. Takie uzależnienie ;p ]
Jego zdaniem takie ćwiczenia pozwalały kobiecie poznać własne ciało, a co za tym szło, rozwijało w niej umiejętność wykorzystywania go w odpowiednich sytuacjach. Zdążył już przekonać się na własnej skórze, że takie dziewczyny były o wiele pewniejsze siebie, jak i o wiele lepiej go uwodziły. Po prostu poruszały się w inny sposób. Nie wiedział, czy to za sprawą owych zajęć, czy może miał takie szczęście, że akurat trafiał na same aktywne kobiety. Za typem sportsmenki nie przepadał wybitnie, ale jakikolwiek ruch jak najbardziej popierał. Natomiast jeśli chodzi o zajęcia typu boks, miał mieszane uczucia. Większość dziewczyn, które go trenowały, były raczej bardziej męskie, poruszały się w zupełnie inny sposób. I to już mu się nigdy nie podobało.
- Skoro trenujesz boks, to przecież powinnaś mieć sprawne nogi. Wszystkie zwody, balans ciałem... nie powinnaś przypadkiem skakać na skakance? - spojrzał na nią ze zdziwieniem. Może się na tym za bardzo nie znał, ale coś tam przecież wiedział. Nigdy nie poznał boksera ze słabymi nogami, ale najwidoczniej treningi dla amatorów znacznie się różniły.
[ Nawet nie wiesz, ile mnie kosztuje odpuszczenie sobie w niedzielę, żeby dać mięśniom szansę na regenerację. Ale i tak wtedy łażę na spacery z psem na nawet kilka godzin.
U mnie nie chodzi o to, że czuję jakbym się zastał. To kwestia psychiki - dużo od siebie wymagam i gdy ze zdrowego rozsądku odpuszczam, wydaje mi się, że jestem słaby. I to jest chyba najgorsze.
Gdybym miał na swoim zadupiu siłownię, to pewnie często bym ją odwiedzał. Ale najbliższa jest 30km dalej, w mieście, w którym się uczę. A nie chce mi się jednak tracić tak dużo czasu i hajsu na dojazdy. ]
Nigdy nie robił niczego, by komukolwiek się przypodobać. Wszystko robił tylko i wyłącznie dla siebie, ale to chyba dobrze na niego wpływało, bo na brak powodzenia nie narzekał. Gdy jednak jakimś cudem, pakował się w kolejny związek i kobieta usiłowała go zmienić - wtedy odpuszczał i natychmiast rezygnował. Chyba nie potrafiłby się dostosować, nie potrafiłby się komuś przypodobać, nie potrafiłby pozwolić na choć drobną ingerencję w swoją osobę. Pewnie dlatego wyjechał z Francji - w ogóle tam nie pasował.
- Dlatego ja lubię biegać - wzruszył ramionami, jakby to było coś oczywistego. - Zwłaszcza w dużych miastach, bo każdego dnia możesz wyznaczać sobie nowe szlaki. I nie ma w tym żadnej nudy - pokręcił głową, dla podkreślenia tych słów. Kiedyś bieganie wydawało mu się idiotyczne. Gdy jednak sam zaczął to robić, stało się to dla niego już swoistym rytuałem. Ulubiona muzyka i odkrywanie nieznanego o poranku - to mu dawało kopa już do samego końca dnia.
Odwrócił się i zmierzył salę wzrokiem, szukając owego instruktora. Po chwili zaśmiał się i podrapał po głowie.
- No wie pani, może to jakiś maratończyk. Albo po prostu drobny dzieciak - powiedział z szerokim uśmiechem. Ten jednak szybko zniknął z jego twarzy, gdy usłyszał kolejne słowa dziewczyny.
- Męczy się pani bez powodu, jeśli nie będzie tego pani robiła przynajmniej trzy razy w tygodniu, ze cztery serie po piętnaście powtórzeń - stwierdził i dopił do końca swój napój izotoniczny. Dzisiaj już wystarczająco się napocił.
W pierwszym momencie miała ochotę odpowiedzieć "przed siebie". Taka najprostsza odpowiedź nasuwająca się na język całkowicie bezwiednie zazwyczaj, kiedy kompletnie się nie zastanawiała. Odruch, tak właściwie.
W tym momencie jednak taka odpowiedź nic by nie wniosła, w żaden sposób by nie pokierowała w odpowiednim kierunku.
- Po prostu za mną - starała się nadać głosowi uspokajające brzmienie, tak jakoś podświadomie czuła, ze w tym momencie jest to potrzebne.
Taki szeroko pojęty spokój.
Zastanawiała się przez chwilę, czy by po prostu nie złapać Brandi za dłoń, tka na chwilę, i w ten sposób pokierować... Ale jednak zrezygnowała z tego pomysłu.
Jedynie ruszyła w odpowiednim kierunku.
Roześmiała się, przyjmując to jako dowcip. Że niby dziesięć kilo. No co ty, wtedy ważyłaby ponad 65, to byłby wieloryb! Ale pachnące danie niesione przez kelnera, jej, pięknie pachniało.
- Szczerze? Faceci z którymi się spotykam nie mają wątpliwości co do tego, że wyglądam jak kobieta. Ranisz moje serce - znowu się zaśmiała, bo przecież żartowała. nie uraziło jej to, ani nic. Gorzej, jakby ktoś jej powiedział, że jest za gruba, wtedy wpadłaby w prawdziwą histerię. Ale właśnie, była histeryczką. Czy to chodziło o kalorie, czy o porządek w mieszkaniu, czy o Brandi. Do tego dochodziły te romantyczne przekonania, że dla miłości, nawet tej niepewnej, niejasnej, trzeba poświęcić wszystko. Zupełnie odwrotnie do Brandi - stawiałą wszystko na jedną kartę dla jednej osoby. Problem w tym, że tą wierną, wyidealizowaną miłością zdobywała serca, ale nie umiała ich przy sobie utrzymać. W końcu stawała się nieznośna, znowu zaczynało cieszyć ją męskie zainteresowanie, wszystko inne gdzieś uciekało, już się nie skupiała tak na romantyczności. Wszystko co robiła, robiła szybko, szybko to też kończyła. Tak więc też kochała szybko i szybko przestawała kochać, chociaż wcześniej umierała z miłości.
Szczerze mówiąc, to nie czuł się rozluźniony. W ogóle. Nie wtedy, kiedy był unieruchomiony i nie miał właściwie żadnej władzy, a takową lubił mieć. to Brandi aktualnie rządziła w łóżku i przez głowę przemknęła mu myśl, czy to będzie dla niego bezpieczne.
Zdziwił się, kiedy założyła mu na członka kondoma, bo nigdy tego nie robiła. Tak, zabezpieczał się, ale przy Brandi w jakiś dziwny sposób wyjaśniał sobie, że nie musi. Skąd więc taka zmiana? Nawet nie zdążył się nad tym głębiej zastanowić, bo dziewczyna miała zupełnie inne plany. Dziwnie się czuł, nie mogąc jej dotknąć, a jedynie patrzeć, jak siada na niego okrakiem. To było całkowicie irracjonalne. Może nadal śnił? Nie, czuł bardzo dosadnie, jak zaczyna się poruszać. Jak jego przyjaciel jest już w niej. Nie miał pojęcia, co w Jones wstąpiło, ale zaczynało mu to się podobać. Bo niby co? Miał narzekać, że w jego kobietę wstąpiła kocica i przejęła inicjatywę.
Właśnie nazwał ją swoją kobietą. To aż tak było z nim źle?
Patrzył na Brandi, która przyspieszyła lekko. I znowu się zaczęło. Miał nadzieję, że nie skończy szybciej od niej, bo to nie byłoby zbyt przyjemne. Zwłaszcza w gumce, za którymi nie za specjalnie przepadał.
[ W piłkę grałem odkąd tylko pamiętam, tak jak w tenis stołowy. Kravkę trenuję od roku, a to przez limit wiekowy, bo trzeba mieć skończone 16 lat, żeby zacząć. A w bieganie wkręciłem się dopiero pod koniec roku szkolnego, wcześniej nigdy za nim nie przepadałem. Ale nie było nic lepszego, niż kilka kilometrów o wschodzie słońca przed szkołą. Teraz to już biegam o zachodzie i nawet gdybym chciał z tego zrezygnować to nie dam rady, choćby ze względu na psa, który już zdążył to pokochać ;p
Moja psychika jest i leniwa i pracowita, pełna sprzeczności. Wiesz, mam pieprzonego farta, bo jestem zdolny i wszystko szybko łapię. A co za tym idzie, nie muszę w to wkładać dużo pracy. I wtedy wychodzi ze mnie leń. Ale staram się motywować samego siebie.
No, nie dziwię Ci się. Znam kilku takich typków, by Cię tylko wzrokiem rozbierali, a z ich "ogarniętymi" łepetynami, pewnie zaczęliby do Ciebie podbijać w ten swój chamski sposób ^^ ]
Zmiany przychodziły mu z łatwością. Ale nie dotyczyły one jego wyglądu - bo ten akurat był taki sam już od kilkunastu lat. Przyzwyczaił się do samego siebie i lubił siebie. Wciąż tak samo mierzwił włosy, wciąż miał problem z goleniem się, wciąż używał tych samych perfum. Zmiany w jego życiu dotyczyły miejsca, w którym żył. Nie pamiętał już, kiedy zatrzymał się gdzieś na dłużej, niż kilka miesięcy. Nie pamiętał swoich starych adresów, ani nazw miast, które odwiedzał po drodze. To samo dotyczyło ludzi - nie zawierał przyjaźni, nie wymieniał się numerami telefonów. Wraz z nowym miejscem odrzucał wszystko to, co mogłoby go przywiązać do poprzedniego. To nadawało smak jego życiu. Dlatego chyba nie potrafiłby się zaangażować w jakikolwiek związek na poważnie. Najbardziej lubił swoją wolność i niezależność, świadomość, że każdego dnia może się spakować i wyjechać. I że przede wszystkim nie jest za nikogo odpowiedzialny. Jeszcze do tego nie dojrzał i nie był pewny, czy kiedykolwiek mu się to uda.
Parsknął śmiechem i spojrzał na nią dość sceptycznie.
- Tak, jasne. Bo najlepiej jest wszystko krytykować, odrzucać wszelkie propozycje, by w ten sposób jakoś usprawiedliwić swoje lenistwo. No, chyba, że jest pani tak negatywnie do wszystkiego nastawiona, to już o wiele poważniejsza sprawa - powiedział. On nigdy niczego nie odrzucał na wstępie. Musiał się przekonać na własnej skórze. Miał to szczęście, że do wszystkiego podchodził z wręcz dziecięcym entuzjazmem, rzadko kiedy bacząc na jakiekolwiek konsekwencje. Jeśli nie wyjdzie, trudno! On będzie miał satysfakcję z tego, że znów się w coś zaangażował.
- Dlatego ja raczej mało mówię. Wolę działać i sprawdzać wszystko na własnej skórze - stwierdził, po czym przerzucił ręcznik przez swoje ramię.
Ostatni raz spojrzał na kobietę i lekko uśmiechnął się pod nosem.
- Człowiek inteligentny się nie nudzi - powiedział spokojnie, po czym odwrócił się i zaczął powoli iść w kierunku szatni. Prysznic, a później dobra kolacja i piwo. Tak, to był plan idealny.
Mila jednak z radością wbiła widelec w makaron, nie myśląc zupełnie o tym, że przecież to takie kaloryczne, bla bla bla. Przyszło jej do głowy, że w sumie nie będzie może miała więcej okazji na beztroskie siedzenie z Brandi i pieprzenie o niczym, że potem nie będzie chciała mieć z nią nic do czynienia. Ciesz się chwilą, blondi - wmówiła sobie, przełykając kawałek łososia i penne.
- Opowiedz mi coś o sobie. Bardzo mało o sobie wiemy - powiedziała z lekkim uśmiechem, upijając wina.
- Kwestia przyzwyczajenia - krótka odpowiedź, bo nawet jeśli miałaby w głowie dłuższe wyjaśnienia, nie zwykła dużo mówić.
Jedynie tyle, ile było konieczne.
No chyba, że zbyt dużo wypiła i już jej w głowie lekko szumiało. Język się sam rozplątywał.
Ale to naprawdę była kwestia przyzwyczajenia. Tak samo, jak do tykającego zegarka, którego to dźwięku w dzieciństwie nienawidziła. Albo do domu przy torach z nadzwyczaj często przejeżdżającymi pociągami. Z biegiem czasu po prosu się już tego hałasu nie słyszało.
Inna kwestia, że najczęściej wychodziła stamtąd wtedy, gdy już zamykali.
No i... Rzadko tam spała, tak naprawdę?
- Raczej nie śpię sama ogólnie - sama nie wiedziała, dlaczego się nie zastanowiła, tylko po prostu chlapnęła to, co miała w głowie.
I jeszcze dodatkowo obróciła głowę w stronę Brandi i wyszczerzyła się do niej. No jak nigdy.
Bo nikt wcześniej nie widział takiej uśmiechniętej Willemijn.
To nie chodziło o to, że Tony zabroni Brandi spotykać się z kimkolwiek, zapakuje do samolotu i wywiezie tam, gdzie nie ma żadnych znajomych dziewczyny. To raczej chodziło o podejście Mili. Prawdopodobnie nie chciałaby się katować spędzaniem czasu z osobą, której mieć nie mogła. Nigdy nie marnowała na to czasu. Ani swojej energii, samopoczucia. Już teraz powinna się odciąć. Tylko na razie nie chciała. Wietrzyła dla siebie jakąś szansę.
- Jejku, nie wiem. Cokolwiek. Co lubisz jeść? Jakiej muzyki słuchasz? Jakie filmy oglądasz? Kto ze znanych twarzy cię kręci? - zarzuciła Bran pytaniami, uśmiechając się nawet beztrosko.
Pewnie, rżnie jak dawniej, chyba nawet bardziej ochoczo.
Nie, nie powiedziałaby tego. Bo przecież nie wiedziała. Sama z nim ostatnio widziała się po swoim powrocie z Włoch i w sumie nic wtedy nie zaszło [albo zaszło, ale jeszcze do tego nie doszliśmy xD]. I powiedział jej, że jakby miał z kimś być, to byłby to Brandi. Ale tego tym bardziej jej nie powie, nigdy w życiu.
- Myślę, że nie zmienił się zbytnio. Mam wrażenie, ze ludzie pokroju Tonego nie zmieniają się aż tak bardzo. Bo on jest trochę jak ja. Albo jak mój eks chłopak. Wiesz, ja i Rory mieliśmy przerwę od ruchania wszystkiego co się rusza, próbowaliśmy być w związku i nawet nam się to udawało... przez chwilę. Potem się wraca do dawnego stylu życia. I to jest fajne, takie poczucie wolności - uśmiechnęła się szeroko, a przez cały ten uśmiech prawie wypadł jej makaron z ust.
- Ale nie wiem, czy z nim też jest tak samo. Nadal mi się gapi w cycki w ten sam sposób - wzruszyła ramionami. Kombinuj lepiej blondi jakąś intrygę, bo jak nie zrobisz tego na czas - będzie drama!
Puste, nie puste... Sasha książeczek dla nastolatek nie czytała. Kiedy inne to robiły, oglądając przy tym komedie romantyczne, ona w wieku piętnastu lat chodziła do najbrudniejszych klubów w Londynie, zaczynając pieprzyć się z niewiele starszymi kolegami brata. O miłości wiedziała niewiele, tak jakby ten temat zupełnie jej nie dotyczył. Mówiła to, co słyszała, to, co mówili inni ludzie. Więc tak, to były tylko puste frazesy.
Brandi raczej nie pytała o miłość rodzeństwa, a Sasha w ten sposób kochała tylko brata, tylko dla niego skłonna była oddać życie, no powoli zaczynało jej się coś dziać. Właściwie to od dłuższego czasu, ale teraz odkąd wróciła... Nie liczyła nawet, że coś może z tego wyjść.
- Nie - odpowiedziała cicho. - Zakładam, że ty tak? - uniosła lekko brew, kończąc jeść ciastko, którym się wcześniej poczęstowała.
- Nie mówię, że nie był wierny. Po prostu związki szybko się wypalają, nie wierzę w ich długowieczność. Potem się wraca do starych upodobań - powiedziała całkiem sympatycznym tonem, chociaż słowa były gorzkie. Ale miała wrażenie, że wie o czym mówi. Jej matka jest po rozwodzie, dziewczyny zmieniała co kilka miesięcy, chociaż ta ostatnia trzyma się już trzeci rok. A ona sama? Cholera, też była rozwódką. Z Rorym za chuja wyjść nie chciało, mimo szczerych chęci. Mimo swojej romantycznej nieco postawy, nie wierzyła, że coś może trwać wiecznie. Widząc parę młodą miała ochotę im powiedzieć, że sorry, i tak się rozstaniecie. I obrzydzenie do par mizdrzących się do siebie nad talerzem makaronu walczyło z chęcią bycia dla kogoś tą jedyną, oddania życia z miłości i stawianiu tej drugiej osoby na pierwszym miejscu. Ale przecież ona była taka. Konkretna, ale jednak niezdecydowana. Pełna sprzeczności. I nawet ją samą to denerwowało.
Cóż, dobrze, że trawę miał, chociaż ostatnio sobie trochę żałował. No co? Trudno wejść do miejsca pracy sufitem i jeszcze gorzej słuchać biadolenia kierownika. Oczywiście, nie spotkało go to, ale wiadomym jest jakby to się skończyło; popalał sobie wieczorami, najczęściej w weekendy razem z Rorym, albo i bez Rorego. W sumie, jak sam, to więcej zostawało.
Wyjął z górnej szafki w kuchni już gotowe, bo skręcał sobie ostatnio, ot, na specjalną okazję. jointy wyrobu Claytona były całkiem dobre – w końcu pięć lat skręcania w Amsterdamie robi swoje, nie?
Usiadł na kanapie, a właściwie się rozsiadł, odpalił i zaciągnął się, spojrzał na Brandi z uśmiechem i zaśmiał się krótko.
- Zakochałaś się jak chuj. I na co ci to było? Może poczekaj, aż przeleci cały Amsterdam, czy coś – westchnął z rozbawieniem. Jasne, to nie było zabawne, w sumie smutne, jeśli Brandi tak na serio, ale dramatu z tego robić nie zamierzał. Mało to złamanych serduszek po świecie chodzi? Jones jedyna nie będzie. W jakiś sposób pocieszające.
- Mila nie jest zakochana w tobie? – zapytał mało taktownie, ale nie zamierzał owijać w bawełnę. Brandi musiała wiedzieć, iż Mila jest w niej zakochana. To było widać. Po Mili.
[ haha, nawet na to nie liczyłem, tylko ciągnięcie tego wątku już nie miało sensu ;p mogą się np. spotkać kilka dni później w bufecie na siłowni. On akurat nie miałby problemu z zagadaniem do niej ;)
U mnie w mieście nic nie ma. Na treningi chodzę tam, gdzie się uczę, czyli 2x w tygodniu wracam do domu po godzinie 21.
Też fajna rzecz ;p e tam, pierdolisz. Jak kobieta pokaże, że potrafi, to da się ją zaakceptować. U nas są trzy, w tym dwie są bardzo spoko i każdy z nas lubi z nimi czasem ćwiczyć ;p
ja dzisiaj się zastanawiałem, czy pójść pobiegać, w końcu się zmobilizowałem i myślałem, że mnie komary żywcem zjedzą. Nie wiem, skąd się te chmary wzięły o0
U mnie w mieście dużo jest takich dresów. Zwłaszcza wieczorem się wylęgają i wydaje im się, że są zajebiści i mogą do każdego podbijać. Dlatego żadnej swojej dziewczynie nie pozwalałem samej łazić, gdy już zmierzchało i jak ten debil zawsze odprowadzałem pod drzwi xd ]
Niestety, jego światopoglądy są już zbyt twardo ukształtowane, żeby ktoś mógł je tak zmieniać, jak to Słońce zrobiła w przypadku Brandi. Choćby wbijać mu coś do głowy młotkiem, nawet, gdyby udał, że ktoś mu przemówił do rozsądku i jego zapatrywanie na daną sprawę uległo deformacji, to i tak myśli swoje. Ale pokiwa głową dla świętego spokoju, ot tak sobie, żeby ta druga osoba była chociaż trochę zadowolona.
Cóż, doskonale rozumiał to rozbestwienie się, dlatego pokiwał głową, że w jakiś sposób wykazuje zrozumienie dla tej sytuacji. Tylko, że za sprawą jego dosyć krnąbrnego charakteru cały bunt zaczął się wcześniej, bo po co czekać do osiemnastki? Od szesnastu lat można przecież już legalnie pić. I palić. I robić te wszystkie zakazane rzeczy, których rodzice kategorycznie zabraniali.
- Trudno sobie mnie tak wyobrazić, co? Nie śpiewałem - zaczął się śmiać razem z nią, słysząc takie podejrzenie. Niestety, jego głos to nie jest jeden z atutów, jeśli próbuje wyciągnąć z gardła jakiekolwiek czyste dźwięki. Brzmiał nieźle tylko w rozmowie i tyle. - Grałem na perkusji - wyjaśnił jej i zamówił dla siebie lody o smaku czekoladowym. Klasyczny, może nawet trochę oklepany smak, ale takie właśnie lubił najbardziej. - Takie zupełnie podstawowe schematy, dopiero potem trochę więcej się nauczyłem, ale słabo pamiętam... może jakbym usiadł teraz do bębnów, to by mi się przypomniało, jednak nie mam już teraz okazji.
Zapłacił za lody i powoli zaczął się wycofywać w kierunku wyjścia.
Przestała się uśmiechać i posłała gniewne spojrzenie Bran, za to określenie "lesbijskiej Amelie", za co Jones najpierw została dźgnięta palcem w ramię, a potem odrobina lodów czekoladowych ubrudziła nos ciemnowłosej. O, co by na przyszłość już z takimi tekstami nie wyskakiwała na przyszłość.
- Przecież nigdy nawet nie byłam lesbijką.- westchnęła, wywracając oczami i mimowolnie się zaśmiała. Nie uważała by to, co kiedyś łączyło ją z Bran, można było określać aż w ten sposób, bo i zawsze Amelie marzyła się rodzina, a przede wszystkim słodka miłość i książę z bajki. Tylko teraz wyglądało to trochę inaczej, niemniej było wspaniale. Zakochana Amelie, do reszty ogłupiała przez uczucie, jakie zawładnęło jej serduszkiem.
- Jaki ślub, Bran?! Ledwo co jesteśmy razem, a Ty się pytasz o ślub?- nawet Amelie to zdziwiło; ją, tą cnotliwą i słodka osóbkę. Skąd w ogóle pomysł ze ślubem?
- Ja nie wierzę, że coś może przetrwać przez kilkadziesiąt lat. Związek na pewno, ale nie miłość - wzruszyła ramionami. Gdyby była zakochana tak jak Brandi, pewnie mówiłaby inaczej. Ale ona była zakochana po swojemu, jak ci piekielni poeci romantyczni. Dla niej miłość była cierpieniem. I nic nie mogła na to poradzić, nawet mimo swej miłości do klasycyzmu.
- Kurczę, widzę, że wasze relacje naprawdę się zacieśniły - powiedziała uśmiechając się raczej fałszywie, ale co z tego? Liczyły się szczere chęci przecież. - A ja myślałam, że jesteś taką, wiesz, twardą lesbą naczelną. Życie zadziwia, kurczę.
[ No luzz.
Ja szczerze mówiąc o czymś takim nie słyszałem. W moich okolicach chyba takie bractwa nie funkcjonują xd
może i tak, ale wtedy jest też najpiękniejsze słońce i najlepszy widok na góry. Wolę to i kilka ugryzień.
Nie, to ja mam chłopaków normalnych, ale prawie same plastiki. A tamten gnój, o którym mówiłaś, to powinien mieć mordę obitą raz, a dobrze. Jak popierdolonym trzeba być, żeby uderzyć kobietę?? ]
[ A to my jesteśmy z zupełnie innych części Polski xd do Krakowa to się na studia wybieram.
że tak powiem, są ludzie i taborety - nic nie poradzisz. ]
To, że prawie wsadziła mu język do gardła, wcale a wcale mu nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie, podkręciło go, więc oddał pocałunek, na chwilę zapominając o swoim obezwładnieniu. Chwilowym, miejmy nadzieję. Jego język przejechał po jej drżących wargach, a potem wsunął się między nie i splótł z jej językiem. To jednak nie mogło mu wystarczyć.
- To mnie odwiąż. Dobrze wiesz, że ręce są mi potrzebne.
Pewnie, że były mu potrzebne. Obie, naraz. Nie przepadał za byciem biernym, a przed taką koniecznością go Brandi postawiła. Pewnie, że do tej pory zdążyłby się na nią rzucić dziesiątki razy, zrobić jej dobrze ustami tak, ze jęczałaby po kilkudziesięciu sekundach.
Spojrzał na nią tak, jak patrzył na kobiety, kiedy bardzo czegoś chciał. Zwykle to działało, miał nadzieję, że teraz też ten sposób nie zawiedzie. Uśmiechnął się jeszcze tym znanym uśmiechem, a potem znowu ruszył do przodu i wpił się w usta dziewczyny. Żeby przypadkiem nie zapomniała, jak mu zależy na dobrym seksie. Kiedy nie był skrępowany... właściwie, co to było? Kawałek rozciągniętej rajstopy? Ona to ma pomysły, doprawdy.
- To jak?
Jeśli dłużej to potrwa, zacznie się niecierpliwić, a kiedy był niecierpliwy, to był nieznośny i trudny do zniesienia. Chyba powinna o tym wiedzieć.
Nie masz z czym walczyć, Mila. Koniec. The damage is done, you better pack your stuff and run. Zresztą co ty sobie myślałaś? Że zostaniesz teraz lesbą? Daj spokój dziewczyno, poszukaj jakiegoś fajnego fiuta. Od razu będzie ci lepiej. Byleby to nie były fiut Tonego.
- W takim razie "sto lat młodej parze, życzymy spełnienia marzeń" - wyszczerzyła zęby, cytując piosenkę Kayi. Bran nie mogła wiedzieć, że w piosence podmiot liryczny morduje młode małżeństwo z zazdrości. Skąd mogłaby znać polską muzykę tak dobrze?
Żeby nie było, wcale nie zamierzała otruć Brantony [hahahaha, dałam Wam nazwę!]. Tak o, po prostu jej zgorzknienie.
Kiedy wreszcie uwolniła go z więzów, nie czekał dłużej. Lekkim, acz stanowczym ruchem przekręcił się tak, że znalazła się pod nim. Pocałował ją jeszcze raz, bardziej delikatnie, a potem przypuścił atak na ciało dziewczyny, rozpalone już od dłuższej chwili. Zaczął od szyi; poznęcał się nad nią trochę, ale nie za długo. Potem ruszył na południe. Kreślił językiem kółka wokół piersi, molestował sutki, słysząc jej jęki i sapanie. Uwielbiał to. Uwielbiał doprowadzać ją do skraju rozkoszy i był przy tym totalnie bezkarny. Dłońmi przejechał od bioder aż do pępka, czując pod palcami pojawiającą się na jej ciele gęsią skórkę. Wsunął dłoń między jej uda i rozchylił je. Był przy tym tak subtelny, że aż się sobie sam dziwił. On subtelny?! Tylko tutaj i tylko z Brandi. Pochylił się nad jej kobiecością, a potem wysunął język. Głośniejszy jęk z jej strony utwierdził go w przekonaniu, że dobrze jej robił.
Oderwał się na chwilę, tylko, żeby spytać:
- Pokazywać dalej, czy starczy na dzisiaj?
[ Nie, UJ :P ]
[ bezrobocie xd filologia angielska albo dziennikarstwo. A jak to skończę to ekonomia ;p ]
[ Mniejsza z tym, i tak nie będę robił chyba w żadnym z tych zawodów xd ]
[A, dziękuję bardzo ;) Niestety z pomysłami u mnie kiepsko ;< Ale będę myśleć.]
- Nie będę.
Przyrzekła. Obiecała. Nie była z tych osób, które muszą o swoim rozmówcy wiedzieć wszystko. Rozumiała, że Słońce było prywatną sprawą Brandi, nie chciała w to wnikać. Rozumiała, że utrata ukochanej osoby jest czymś strasznym. Sama straciła jedynie matkę, bo potem już do nikogo się nie przywiązywała.
Słysząc następne słowa Brandi, skierowała spojrzenie w stronę, z której wracali zadowoleni panowie, poprawiający spodnie i drapiący się po jajach. Panie, niektóre rozanielone, inne zaś dziwnie niemrawe, szły przodem, szepcząc coś między sobą.
- Nic ciekawego nas nie ominęło - zauważyła z lekkim uśmiechem. Dlaczego nie poszła z nimi? Chyba się wtedy zgubiła. Z resztą, za masowymi orgiami nie przepadała. Może i nie była wstrzemięźliwą cnotką, ale seks był dla niej aktem, który istniał między dwoma osobami. A reszta była nieważna. Reszty nie powinno nawet być.
Tak jak przed ich pierwszym spotkaniem, Frank dalej kontynuował poranne przebieżki. Zazwyczaj pokonywał dwanaście kilometrów przed pracą, po południu obowiązkowo odwiedzał siłownię, ale na grupowych treningach kravki. Ostatnio udało mu się ogarnąć całkiem sympatyczną drużynę futbolową, więc zamiast tradycyjnego wyciskania na maszynach, wolał pójść na boisko i dobrze się pobawić. Ale dzisiaj padało, a właściwie nie padało, tylko lało. I nawet dałoby radę pograć w takich warunkach, gdyby nie fakt, że cała murawa podmokła i na chwilę obecną nikt nie mógł wchodzić na boisko. Więc została mu siłownia.
Jak zwykle po treningu, poszedł do bufetu, który dysponował szeroką gamą koktajli, od których on był uzależniony. Zwłaszcza tych warzywnych, wzbogaconych odpowiednią porcją białka - to dawało mu pewność, że dostarczy odpowiednie składniki i mięśnie szybciej mu się zregenerują.
Właśnie kupił jeden ze swoich ulubionych i już miał odchodzić od kasy, gdy dostrzegł znajomą twarz. Jakoś nie mógł powstrzymać dość szyderczego uśmieszku.
- O, pani znudzona bokserka! Dobry wieczór - skinął jej głową. Miał dobre maniery, zawsze kulturalnie się witał i żegnał.
Słuchając Brandi nie mogła powstrzymać śmiechu, cichego bo cichego, ale śmiechu. Pokręciła przy tym głową, będąc nieco rozbawioną, spojrzała na wspomnianą blondynkę. Dwulicowa panienka z dobrego domu. Ojejku, Sasha znała ten typ, ale nie rozumiała tego postępowania. Potem przeniosła spojrzenie na przystojnego, ale widocznie niewyżytego chłopaka, który niedawno co odkrył przyjemnością płynąca z seksu, tak sądziła. Cóż, również dobrze mógł być na tyle pijany, podobnie, jak blondynka...
- Ile oni mają lat? Siedemnaście? - spytała, zerkając na Brandi. Sama wiele starsza nie była, w ich wieku zachowywała się podobnie, ale nie publicznie. Takiej potrzeby nie miała i nadal nie ma.
Sięgnęła po kawałek ciasta, nie odmawiając sobie kolejnej porcji słodkiego wypieku.
- Jak będziesz coś piekła, daj znać, ja jestem kompletnym beztalenciem... - mruknęła, wgryzając się w kawałek ciasta.
Choć Amelie dalej uśmiechała się wesoło, to jednak słowa Brandi były jej zdaniem okrutne. Wyrażały tylko jej egoizm, bo zamiast cieszyć się z nią Bran myślała tylko o sobie, a cały ten ślub nie miał w żaden sposób odniesienia do Amelie, tylko Bran chodziło o nią samą i sprawdzanie bóg wie kogo.
- Oh... nie, nie wiem, znaczy... Na pewno żadnego ślubu nie planuje. Nikt ze znajomych raczej też nie.- wyjaśniła szybko i zabrała się za jedzenie loda, wcale nie chcąc myśleć nad tym, że Bran chętnie ją by wykorzystała w celu tego całego ślubu.- A kogo chcesz tak testować? to ktoś ważny?
{Brandi sobie mogę dodać do powiązań? *.* :D}
- Siedemnaście... - powtórzyła, kręcąc przy tym głową. - Co też dzieje się z tą dzisiejszą młodzieżą - mruknęła, jakby to ona miała zaraz zejść z tego świata, zostawiając to wszystko w takim kompletnym rozkładzie. Miała ochotę krzyknąć za blondyneczką, coś jej powiedzieć, żeby przypadkiem nie popełniała Saszowych błędów, ale nic z tego. Nie mogła. To było życie tamtej blondynki, a skoro chciała się pieprzyć z przyszłym-niedoszłym organistom - jej wybór.
- Wydaje mi się, że ciasta to twoje powołanie - mruknęła z lekkim uśmiechem. - Pierwsze wypieki nigdy nie wychodzą takie dobre - dodała z przekonaniem, ale nie głośno i natrętnie. Sasha pomocy finansowej nie przyjmowała, ale czasami, jak każdy inny, potrzebowała wsparcia. Duchowego, fizycznego i takie tam podobne, ale prosić o to nie potrafiła. Czekała grzecznie, aż ktoś nad biedną Saszką się zlituje, a niewielu takich było ludzi. Nie czekała bezczynnie, co to, to nie, działała. Próbowała się podnieść samodzielnie albo spadała jeszcze niżej.
[Może pomogłabyś mi zacząć jakimś wątkiem? :)]
[Wolontariat brzmi ciekawie ;) Ewentualnie mogłybyśmy wpaść na siebie kiedy Brandi będzie gdzieś szła/ wracała, a Cassie będzie w drodze powrotnej z treningu ;)]
- No, może powiesz, że nie zauważyłaś? Ślepy by zauważył, nawet ja. Rozumiesz? Ja – mruknął dość sarkastycznie, dając Jones w ten sposób do zrozumienia, że nie wierzy w takie bajki, mowy nie ma. Caleb był naprawdę typowym samcem i niektóre kobiece działania nie do końca zrozumiał, chyba, że taka w końcu się nad nim ulitowała i powiedziała prosto w twarz o co chodzi. Więc skoro sam, samiuśki zauważył praktycznie, że Mila leci na Brandi jak… po prostu leci, bez żadnych chorych, opisujących tego wydarzeń, ot.
- Ojej, jakież romantyczne – wykonał gest ręką w stronę ust, sugerując, jak bardzo to do niego trafia i przekonuje. Kobiety bywały naprawdę naiwne, chociaż… miała rację? Sam nie wiedział, bo w gruncie rzeczy potwierdzenie słów musiał widzieć w czynach, a mało razy słyszał to, że Visser jest taki słodziutki, by tydzień później usłyszeć coś o ostatnich skurwielach i innych takich pochodnych?
Nie chciał zniechęcać jej, Broń Boże. Tylko to było takie nierealne, takie nietrwałe... czy naprawdę było warto tracić czas na, no nie wiem, marzenia? Chciał wierzyć, że może faktycznie im wyjdzie, nawet jeśli to już dziadek prawie, ale znał takich typków. W końcu sam takim był. Prawie. Różnica pomiędzy Tonym a Calebem była taka, że nie robił nikomu nadziei. A temu pierwszemu często się to zdarzało – i dlatego wzbudzało to w Calebie taki sceptycyzm.
- Znajdź jego listę z numerami, pewnie gdzieś na szarym końcu.
Przestał. Ale tylko z jej woli, bo gdyby nagle go nie obróciła, robiłby to dalej i dalej. Aż do momentu, kiedy zacznie wyjękiwać jego imię, a jej dłonie zacisną się na jego włosach. Wtedy wiedział, że jej się podobało.
Z Brandi w łóżku czuł się partnersko. Oboje potrafili dominować – Tony nie był skazany na przejmowanie inicjatywy podczas całego stosunku, choć zazwyczaj nie trwały one zbyt długo. Można powiedzieć, że Visser wykształcił się już tak, że nie mijało piętnaście minut, a kobiety dostawały mega orgazmu. Złoty język, złote palce, jak to mawiają.
Nie wyczuł oporu z jej strony, kiedy przewrócił ją na powrót na plecy i kiedy znowu znalazła się pod nim. Pozwoliła mu czynić ze sobą to, co Tony chce, a mu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zlokalizował szybko przedmiot, którego nagle chciał być w posiadaniu i przyssał się do ust Brandi na tyle, by zająć jej uwagę. Dłonią szybko odnalazł rajstopy, którymi wcześniej był przywiązany i postanowił to wykorzystać przeciwko niej. Ona może, to on też. Zanim Brandi zdążyła się spostrzec, on już zawiązał na jej dłoniach supły i szybko przygwoździł je do łóżka, by nie zdążyła się wyrwać. No, brawo.
- I co teraz? - zapytał z bezczelnym uśmiechem.
Nie czekał na odpowiedź, tylko znowu zaczął trącać jej ciało nosem i sunąć po nim językiem, by w końcu dojść tam, gdzie było jego przeznaczenie. Jej ciało drżało, podkręcało go to i niesamowicie podniecało. Znowu wysunął język i przejechał nim po jej łechtaczce i na (nie)szczęście dziewczyny był w tym jeszcze dokładniejszy, niż poprzednio.
Jęk dziewczyny znowu wypełnił jego uszy, kiedy do języka dołączył dwa palce.
{Ja czuję się świetnie z tym, że ty czujesz się zaszczycona ;D Muszę to nieco zmienić, ładniej to zrobić, ale najpierw muszę więcej się o Brandi dowiedzieć ;)}
Ona była lekko wstawiona. Naćpana? Troszeczkę, próbowała z tego bagna wyjść, więc ograniczała, chociaż nie całkowicie, tego typu używki. Jasne, przed przyjściem na imprezę wciągnęła dwie kreski, a jak. Musiała, żeby nikogo tutaj nie zabić. Żeby nie zabić też siebie. Dzięki temu była spokojniejsza i potrafiła się uśmiechać bez żadnego wymuszania. Wielu ludziom nie podobało się to, że Saszka tak szybko popada w nałogi i im się poddaje. Pamiętała, jak kiedyś ktoś na nią naskoczył na uniwersyteckim dziedzińcu, strasząc ją rakiem płuc. Jakaś ruda fanatyczka czy coś... Wzdrygnęła się. Teraz z tego chciało jej się śmiać, a wcześniej? Wcześniej była zdziwiona i wkurwiona. Jej życie, to niech ruda wiewióra się nie wpierdala.
- Cukiernię. Otwórz cukiernię. I rób torty. Takie ładne, kolorowe i słodkie. Z bitą śmietaną - dodała na sam koniec, posyłając Brandi lekki uśmiech, chociaż pewnie tego zauważyć nie mogła, bo było dość ciemno. Właściwie, całkiem ciemno, a przygasające ognisko było daleko i nie dawało zbyt wiele światła.
- Pierwszy tort możemy zrobić razem. Będę twoją wspólniczką, wiesz... Ale będę tylko jadła.
Skłamałby, gdyby powiedział, że nie sprawia mu przyjemności patrzenie, jak Brandi odpływa pod jego dotykiem. Jak mu się poddaje, bez żadnego wyrywania się przyjmuje to, co chce jej dać. A chciał jej dać dużo. Wiedząc, że samymi palcami wiele nie zdziała, a jego członek stał już na baczność, przerwał pieszczoty. Wystarczyły mu już jej krzyki i jego imię, które powtarzała za każdym razem, kiedy jego język wykonywał brutalniejsze ruchy, a jego palce tylko mu w tym pomagały. Złożył na jej ustach delikatny pocałunek, a potem subtelnym ruchem wsunął się w nią. Nie było w tym jednak zbyt wiele delikatności, a raczej porywczości, chociaż starał się nie zrobić jej krzywdy. Przysunął się policzkiem do jej policzka, a potem łaskotał jej skórę swoim oddechem, biodrami narzucając rytm. W międzyczasie rozluźnił więzy, bo nie cchiał, by czuła się skrępowana. Sam wiedział, jakie to potrafi być irytujące.
Szybciej i szybciej. Nie bawił się w subtelności, bo wiedział, że taki orgazm daje dużo więcej spełnienia, niż powolny. Zresztą, i tak przed chwilą była na skraju totalnego uniesienia, a on chciał, by znowu to poczuła. Żeby jej oczy zaszły mgłą, kiedy na niego patrzyła, żeby jej wargi drżały, a palce zaciskały się na prześcieradle, pomiętym już od ich igraszek.
Mu tez już mało brakowało, chociaż starał się to oddalić. Nawet przestał czuć, że ma na sobie kondoma, bo wszystkie jego myśli pochłonęła Brandi i jej jęki, które słyszał w prawym uchu coraz wyraźniej.
Plecy piekły go od ran, które mu zadawała swoimi paznokciami, ale ważniejsze i tak było doznania. Tu i teraz, z nią przy boku, a raczej a nad nią. Spojrzał jej w oczy dokładnie wtedy, kiedy poczuł, że to już. Nie mylił się. Jej oczy znowu zaszły mgłą, czuł, jak jej kobiecość pulsuje. Pogłębił ruchy i... tak. Doszedł. Czuł to rozlewające się po nim ciepło, rozpływające się po całym ciele i dające uczucie błogości. Doszedł razem z nią, choć zazwyczaj to faceci dochodzili pierwsi. To było fantastyczne. Fantastyczna była świadomość, że dał jej orgazm, że ją zadowolił, że nie leży teraz z ustami jak ryba i nie zastanawia się „czy to koniec”. Wysunął się z niej, położył się i oparł się czołem o jej brodę, oddychając ciężko. Był trochę zmęczony, ale szczęśliwy.
- Jesteś cudowna, Bran.
Sam nie wiedział, czemu to powiedział, ale musiał. Coś nakazywało mu powiedzieć, że mu tez było dobrze, że mu się podobało. Że chciał więcej i więcej i tylko z nią, z nikim innym. Nagle wszyscy przestali się liczyć, kiedy tak patrzył w jej oczy i chyba widział w niej wzajemność.
Kurwa, na serio się zakochał.
Zakochał się, ale nie było w tym uczuciu tyle strachu, którego się spodziewał. Tak, Visser tez mógł się bać. Bał się odrzucenia i tego, że zostanie sam, a w końcu tego nie chciał. Też chciał założyć rodzinę. Chciał mieć żonę, trójkę dzieci i dom z ogródkiem. Chciał zasadzić drzewo, spłodzić syna. Marzenie każdego faceta.
Swoją drogą, ciekawe, o czym marzyła Brandi. Nie wiedział nic o niej, ale miał jeszcze całe dwa tygodnie, by się dowiedzieć, czy chociaż w maleńkiej części życie z nim jest jej marzeniem.
Mógł się założyć, to smyranie go po torsie właśnie go uśpiło. Obudził się rano, gdy przez okno wchodziło już słońce, a dzień budził się do życia. Przetarł oczy, a potem spojrzał na dalej śpiącą Brandi, która nadal była do niego przytulona, a nogą oplatała go w biodrze. Cmoknął ją w czoło, a potem delikatnie wysunął się spod niej i nakrył cienkim kocem.
Powędrował do małego saloniku, gdzie chwycił za telefon. Zamówił śniadanie dla dwojga, bo to wydawało mu się romantyczne, a potem ruszył do łazienki. Zdążył wziąć prysznic, kiedy do drzwi zapukał kelner. Zostawił stolik, Visser wręczył mu odpowiedni napiwek, a potem powędrował do sypialni, gdzie zaczął znęcać się nad Brandi, łaskocząc ją palcem w odsłoniętą stopę.
- Chyba nie chcesz przespać całego dnia beze mnie, co?
[Świetny pomysł :) Cassie kocha zwierzęta, a szczególnie duże psy]
[Jak dla mnie spoko, tylko nie wiem jak ona mogłaby tam trafić ;)]
W Londynie Cassie udzielała się jak tylko mogła. To, że ona nie była w najlepszej sytuacji nie stanowiło dla niej najmniejszej przeszkody. Schronisko, pobliski dom dziecka i stołówka dla bezdomnych to coś co pozwalało oderwać się od jej problemów; czymś dzięki czemu czuła się o niebo lepiej. Na szczęście wyjazd do Amsterdamu nic nie zmienił, dziewczyna postanowiła dalej się udzielać. Zamierzała zacząć od schroniska dla zwierząt. Zwierzęta były rzeczą, którą kochała najbardziej.
Wsiadła do autobusu z uśmiechem na twarzy, bo wiedziała, że już za chwilę będzie robiła to co kocha. Podróż trwała około 15 minut. Dziewczyna wysiadła i udała się w kierunku schroniska. Po paru krokach usłyszała ujadanie psów, ponownie się uśmiechnęła. Po 5 minutach była już na miejscu, weszła do środka, zabrała smycz i wzięła przepięknego, ogromnego wilczura na spacer. Wabił się Max. Poszła do pobliskiego parku, ulubionego miejsca większości schroniskowych psów. Kiedy już pies był wymęczony zabawą, wróciła z nim do schroniska. Odpięła mu smycz i zamknęła w boksie. Na korytarzu natknęła się na kierowniczkę.
-Hej Cassie, do weterynarza przywieziono psa, którego koniecznie trzeba zaszczepić. Jest tam dziewczyna, ma na imię Brandi. Mogła byś jej pomóc?
-Pewnie, już tam idę.- uśmiechnęła się do kobiety, po czym ruszyła do gabinetu weterynaryjnego, który znajdował się przy schronisku. Kiedy weszła na salę ujrzała dużego, niezadbanego psa, a przy nim dziewczynę.
-Ty musisz być Brandi - uśmiechnęła się nakładając gumowe rękawiczki- Jestem Cassie- wyciągnęła rękę w jej kierunku- Przysłała mnie tu kierowniczka, mówiła, że potrzebujesz pomocy.
[Nie wiem, może Roxie za dużo wypiła - oczywiście, takie coś ma miejsce raz na ruski rok! :D - i wracała do domu, i zaczęła ją zaczepiać jakaś grupka dresiarzy. Wtedy Brandi odciągnęłaby ją od nich or sth.
To tak z rzeczy nietypowych, a przynajmniej tak mi się zdaje :)]
Lepsze życie? Jasne, tylko na początku, potem twoje życie jest nierealne, owszem, ale coraz gorsze, a człowiek staje się coraz słabszy. Sasha, dopiero teraz, po tylu latach eksperymentowania z dragami, zdała sobie sprawę, że żałuje. Nie chciała zaczynać, a zrobiła to po śmierci matki, próbując ukoić swój ból, ale były to niewinne skrawki tego, co swoje apogeum osiągnęło całkiem niedawno, spychając blondynkę na samo dno.
Teraz i Sasha chciała stabilnego życia, i tego, aby czerpać z realności, aby nie uciekać od codzienności, co do tej pory wychodziło jej całkiem nieźle.
Sasha nie wychylała się za bardzo, nie w biały dzień i nie przy ludziach. Jasne, lubiła życie na krawędzi przez pewien okres, ale ogólnie rzecz biorąc, robiła to dla samej siebie, a nie na pokaz.
Zaśmiała się cicho, słysząc słowa Brandi. Ona nie miała konkretnego planu na życie, na razie nie chciała planować. Na chwilę obecną musiała wszystko wyprostować i stanąć pewniej na nogach.
- Założę jakiś fikuśny fartuszek i ktoś na pewno pokusi się na ciasta - skwitowała z lekkim uśmiechem. Tadam, Brandi właśnie była drugą osobą w Amsterdamie, przy którym uśmiech i śmiech nie był czymś dziwnym i wymuszonym. - Bar Vissera? Gdzie to jest? - spytała, unosząc brwi ku górze, bo wcześniej o tym lokum nie słyszała.
Mila dopiero po chwili otwarła drzwi. Zawinięta była w biały, puszysty szlafrok, mniej więcej taki, jaki dają w luksusowych hotelach. Na głowie miała za to turban ze wściekle różowego ręcznika. Widać było, że dopiero wyszła z gorącej kąpieli, bo znad jej wilgotnej twarzy unosiła się para wodna.
- Przepraszam, nie słyszałam, wejdź - wpuściła dziewczynę do środka i uśmiechnęła się szeroko. Wystarczyło nie oglądać przez kilka dni ani Tonego, ani jej i wszystko szło pięknie. Widać jej uczucia nie były takie gorące, bo szybko opadły, ale to była cała Mila. Na początku gwałtowna histeryczka, którą po pewnym czasie wszystko gówno obchodziło. Chyba, że chodziło o mężczyzn jej życia. I o dziwo takim mężczyzną nie był według niej eks mężuś, a jego następca, z którym była przecież tak krótko. Sądziła, że z Rorego Parkera nie wyleczy się już nigdy.
- Jezu, moje wypieki są tak sławne, że nawet ty się o nich dowiedziałaś? - zaśmiała się, bo przecież do głowy by jej nie przyszło, że ktoś śmiałby ją oskarżyć, że "piec nie potrafi". Co to to nie, Mila była zajebistą gospodynią domową. To, że śmiało można ją było nazwać puszczalską (ona wolała określenia "wolna" i "wyzwolona"), zupełnie nie wykluczało jej kucharskiego talentu. I wiedziała o tym większość jej znajomych, których blondynka niejednokrotnie dokarmiała.
[haha, ostatnio mnie tak przyjaciele dokarmiają, bo wylądowałam u babci, gdzie nie ma za dużo dobrego jedzenia i na całe dni wracam do miasta, a w moim mieszkaniu lodówka jeszcze nigdy nie była tak pusta!]
Nie chciała wypić za dużo, ale zrobiła to – Ted miał urodziny, musiała to zrobić. A potem musiała wypić karniaka, bo miała za mały dekolt. A potem znowu, bo próbowała się sprzeczać. A potem kolejnego, bo wyzwała wszystkich facetów od szowinistycznych lamusów. Głowę miała zdecydowanie nieprzystosowaną do nadmiernego spożywania alkoholu, bo mimo wszystko jej dzieciństwo, wczesna młodość a potem młodość późna (tak lubiła nazywać „linię wiekową”, w której obecnie była) młodość nie upłynęły w rytmie klubowych densów i przodowych – dosłownie – spotkań z muszlą klozetową w brzydkim, śmierdzącym barze. I nie, przypadkowego seksu też nie było. Ani z facetami, ani z kobietami. Zwłaszcza z facetami. Bueh.
Nie, serio, naprawdę lubiła ten gatunek ludzki, pomijając owłosienie wszędzie, suche dłonie, ostry zarost, krzywo poobcinane – a właściwie obgryzione – paznokcie i co najgorsza, ten chamski, mocny zapach perfum. Nie chciała już sobie przypominać stojących namiotów. Oczywiście, faceci jak kumple byli nieobliczalni, a jej kumple prawie zawsze chcieli ją upić i sprawdzić czy się „nawróci”. Tym razem też tak było… pewnie zastanawiacie się, czemu jej nie odprowadzili?
Ano… wyszła przez okno w łazience. Cholera, kto by pomyślał, że skakanie w szpilkach to taki hardcore? Na pewno nie Roxie, która dzierżyła sobie swoje szpilki w dłoniach, z złamanym obcasem i zastanawiała się, kiedy zauważą, że jej nie ma. Ale naprawdę, wolała być już w domu, dochodziła druga w nocy. Nic dobrego nie dzieje się po drugiej w nocy.
O czym miała się przekonać i wyraziście się przekonała. Aż nadto. Nie to, żeby cokolwiek miała potem pamiętać.
- Jestem dziewicą, serio. Tak, wiem, jak wyglądam, ale jestem dziewicą. Nigdy nie byłam z facetem. NIGDY – zaczęła nerwowo się plątać, a po twarzach wszystkich zebranych przeszedł… dość dziwny cień ironii. Stanowczo była pijana. Ba, tego nie było tylko czuć, to było WIDAĆ. - No, wiecie! Dziewice są brudne, za dużo paprania i tak dalej…
Okej, to wcale nie było przekonujące. Banda perwersów!
- Serio, nic ciekawego…
Na szczęście Amelie nie odezwała się słowem, a i dobrego humoru nie straciła, więc nie było się czym przejmować. Bran nie miała powodów do wściekania, a Amelie do bycia smutną, co w ogóle, w jej obecny stanie, było wręcz niemożliwe.
- Ktoś ważny?- spojrzała wyraźnie zaintrygowana tym stwierdzeniem na przyjaciółkę. A to ci kwiatki dopiero! Trochę się nie widziały, a tu Brandi sobie kogoś znajduje. W dodatku jeszcze tak na poważnie, bo tak przynajmniej brzmiał głos dziewczyny.- Kto to taki, co?- uśmiechnęła się wesoło i sprzedała Bran lekkiego kuksańca w bok, domagając się odpowiedzi.- Kto to, taki cholernie ważny pojawił się w twoim życiu, mhh?
[Nie mam pojęcia co napisać o Bran w powiązaniach :(]
[No jej, właśnie :(]
Amelie otworzyła szeroko usta słysząc to imię i nazwisko, ewidentnie męskie.
- Omo...- pełnym niedowierzania wzrokiem spojrzała na przyjaciółkę, reagując jak typowa Koreaneczka z przeciętnej dramy z tegoż kraju.- Ale...- zmarszczyła lekko brwi, zapowietrzając się na chwilę, gdy nie wiedziała, jak sformować zdanie i wyrazić natłok kłębiących się w jej łepetynie myśli.- To ten pan... Miałam u niego urządzać urodziny dla znajomej...- Amelie nadal wydawało się to wszystko dziwne. do tego stopnia, że aż potrzebowała uzupełnić poziom glukozy we krwi i przez chwilę zabrała się za zajadanie lodów.
- Ale jak to, Bran? Dlaczego on jest mężczyzną?- wypaliła w końcu, całkiem głupie pytania, jak zdała sobie sprawę później. No, ale trudno. Była w zbyt wielkim szoku, by myśleć racjonalnie.
Czy on wyglądał na księcia na białym koniu, co ratuje księżniczki z opresji, a potem wsadza je na swojego rumaka i kieruje się w stronę krainy szczęścia? Niestety, tak nie było i prawdopodobnie Amelie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że wcale cukierkowo nie będzie, więc nie do końca wiadomo, dlaczego chciała pakować się w bliższą znajomość z Hendersonem.
Zaśmiał się cicho na wzmiankę o anarchii w muzyce. Ciekawe podejście, nie ma co, olać wszystkie nuty i grać jak się chce, a potem robić na tym pieniądze. Prawie jak witch house albo trip hop w ekstremalnym wypadku. Może nawet, uwaga, znowu wróciłby do swojego poprzedniego wizerunku scenicznego, o. To byłoby bardzo ciekawe.
- To zakładamy coś na kształt The White Stripes... wokal, perkusja, bas i ewentualnie czasem jakaś inna gitara, dwóch członków. Powiedz tylko, że umiesz śpiewać, instrument dostaniesz ode mnie - wzruszył ramionami. - W gruncie rzeczy nie musisz umieć śpiewać, możemy podchodzić pod post hardcore i mieć wokal krzyczany...
Uśmiechnął się szeroko na samo wyobrażenie sobie Brandi na scenie krzyczącej do mikrofonu na scenie. Zwolnił nieco kroku, a nawet zabrał się za swojego loda; cóż, zaczął się już rozpuszczać, więc pora go zjeść, bo jeszcze się ubrudzi jak małe dziecko i dopiero będzie.
[Miałam zacząć wątek, jednak wczoraj musiałam zejść. Pizę więc teraz ^^]
Odkąd pamiętam żyłam szczęśliwie, bez strachu ani biedy. Moi rodzice, Gatesowie, byli dla mnie wszystkim co posiadałam. Próbowałam być dobrą oraz grzeczną córką i nawet mi to wychodziło. Zawsze przykładałam się do nauki oraz sumiennie odrabiałam zadane prace domowe. Nigdy się nie nudziłam, miałam wiele zajęć: choćby chodzenie na kickboxing, jazdę konną oraz łucznictwo. Żyłam jak w bajce, otoczona opieką i miłością. I nagle to wszystko mi odebrano. W wieku czternatstu lat ktoś mnie porwał i tak oto wylądowałam w Amsterdamie. W dodatku przymuszają mnie do okropnych rzeczy jak stanie w czerwonej dzielnicy. Zawsze się zastanawiam jak to by było nadal żyć w Anglii.
- Kochanie, chodź tu. - zagaił pewien mężczyzna w samochodzie. Już sam jego wygląd mnie odtrącał; był stary i obleśny. Miał długie włosy oraz równie owłosioną brodę, które sprawiały wrażenie nieumytych. Próbowałam go ignorować, jednak ten tylko się rozzłościł i wyszedł z samochodu, po czym szybkim krokiem podszedł do mnie i mnie uderzył. Bolało, bardzo bolało. Bałam się przeraźliwie, chciałam uciekać, jednak stałam tam jak spraliżowana. Gdy podniósł rękę nie wytrzymałam i kopnęłam go w kroczę. Ten zwinął się bólu, obrzucają mnie przy tym różnymi obelgami. Byłam do tego przywyczajona, nikt mnie nie szanował tutaj. A przecież byłam dobra, starała się. Czemu tak mnie traktowali? Westchnęłam ciężko, mając nadzieję, że mężczyzna sobie odpuści. Jednak on dalej swoje. Z kieszeni wyjął nóż i przystawił mi do je do gardła. Teraz nie było żartów, nie mogę sobie na to pozwolić. Sprytnym ruchem złapałam go za nadgarstek i dotknęłam najczulszego punktu z ręce. Ostrze wypadło z jego ręki, więc szybko go podniosłam. Nie myśląc więcej wbiłam je w między żebra starca.
Noemi Gates
[Ojeżu, jak miło. Brandi musi znać Ann, ja muszę znać Brandi, to się jakoś dogadamy.
A pomysł mi się podoba strasznie, bo lubię być z opresji wybawiana. Teraz pytanie najważniejsze - kto zaczyna i czy Cię można jakoś wykorzystać w tym kierunku?]
Za każdym razem gdy zamykała oczy, widziała pod powiekami kolorowe plamy. Nietrwała pamiątka po dopiero co zakończonym występie, jak zwykle przystrojonym w dziesiątki reflektorów uniemożliwiających dojrzenie twarzy widzów, nie wspominając nawet o oślepianiu, co w połączeniu z pracą na wysokości mogło nieść ze sobą ryzyko. Dlatego Ann nigdy nie spoglądała w dal. Zawsze skupiała wzrok na szarfach.
Tysiące cekinów wbijały się w skórę. Głowa swędziała od brokatu, a barwny makijaż, choć z założenia wodoodporny, wraz z potem przylgnął lepką maską do twarzy. Tej nocy blondynka miała tę radość wykonania finałowego występu. Tego najważniejszego, najbardziej zapadającego w pamięć, najgłośniej nagradzanego brawami. Tuż po zejściu z areny nałożyła adidasy, zarzuciła bluzę na ramiona i wyszła zaczerpnąć świeżego powietrza, tak odmiennego od duchoty panującej w środku. Ann zza namiotu słyszała słowa zakończenia, widziała ludzi żegnających cyrk. Amsterdam każdego wieczoru wypełniał ławki, wzbogacając przy oakzji artystów. Annelie podejrzewała, iż być może przez to miasto przestaną wędrować.
Pięknie było widzieć porozwieszane lampki, słuchać oddalonych głosów podziwu. Za to bardzo nieciekawie było dostrzec niedaleko siebie kilku podejrzanych mężczyzn, którzy już samą mową ciała pokazywali niezbyt miłe zakończenie show. Wyczuwając kłopoty, Ann starała się wycofać powoli. Ludzie przecież byli niedaleko, ktoś powinien ją zauważyć. Z drugiej strony w takim hałasie do nikogo nie dotrze wołanie.
Zaskakująco szybko znaleźli się tuż przy niej. Rzucali obelżywymi słowami, przelatującymi obok uszu, wprawiali nogi w drżenie, a serce w dzikie łomotanie. Dzwon bijący w piersi. Postanowiła zaryzykować. Ruszyła w bok gotowa do dzikiego pędu, jednak wysportowanie było niczym w porównaniu z ich silnymi ramionami. Z cichym jękiem poczęła rzucać się na wszystkie strony, wreszcie krzyczeć o pomoc.
[ Nie ma sprawy.]
Wendy szła do swojego zaufanego i ukochanego studio tatuażu w Amsterdamie. Kto by się spodziewał, że ma one tyle tatuaży, cóż..zazwyczaj nie są one w widocznych miejscach. dlaczego? Wen uważa, że nie ma jeszcze za dobrego pomysłu by takowy zrobić.
Dlatego w sobotę w godzinach popołudniowych weszła do studia i usiadła na kanapie obok jakieś dziewczyny. Jej projekt był już dany i jedyne co trzeba było zrobić, to zacząć.
Obok niej siedziała jakaś dziewczyna, spojrzała na Nią. wyglądała na przerażoną. Wendy odezwała się tak po prostu. - Pierwszy raz co?
[ojtam, każdemu się może zdarzyć wielbłądzik :D spierdalaj]
- CHodź, wejdź do kuchni, a ja się ubiorę - zaproponowała z uśmiechem blondynka, a turban na jej głowie niebezpiecznie zachwiał się i przechylił tak bardzo, że po chwili rozplótł się i teraz już w swojej podstawowej formie - ręcznik spadł na podłogę. Zaklęła tam po swojemu i schyliła się po niego, a potem pchnęła drzwi sypialni. - Daj mi pięć minut.
I faktycznie p[o pięciu minutach pojawiła się w luźnej koszulce z Batmanem i bawełnianych, fioletowych majtkach. Mila domowa, dosyć rzadko spotykany widok, zupełni8e daleki od jej typowej elegancji, obcasów, sukienek i koronek. Zwłaszcza, że ten "look" był dopełniony poskręcanymi, mokrymi włosami, z których woda kapała na koszulkę.
- Poczęstowałaś się? - zapytała z uśmiechem spoglądając na talerz z ciastkami na stole, a potem oparła się wręcz nonszalancko o lodówkę i zadała kolejne pytanie:
- Czego się napijesz?
Fascynacja cyrkiem zaczęła się bardzo wcześnie i rozrosła do takich rozmiarów, że Ann bywała nie tylko na każdym występie odbywającym się w Helsinkach, ale również na wszystkich organizowanych w okolicznych miastach. Siedząc na drewnianych ławkach pod kopułą namiotu, czuła się, jakby właśnie tam od narodzin została przeznaczona. Podziwiała potulne trenerom dzikie zwierzęta, wyśmiewała nieudacznych klaunów, zakrywała oczy dłońmi i tylko przez dziury między palcami oglądała występ, kiedy akrobaci chodzili po linach zawieszonych tuż pod samym niebem. W przerwach zajadała watę cukrową, robiła sobie zdjęcia z małym lwem i naciągała matkę na kolejnego balona. Przez ten krótki czas żyła w innej rzeczywistości, w innym świecie.
Największy przełom zdarzył się, kiedy Annelie poznała jedną z gimnastyczek. Kobietę pełną gracji oraz wrodzonego wdzięku, śliczną niczym wyjętą z obrazka, zwinną oraz gibką. Wzbudziła ona w dziewczynce chęć poznania cyrkowego światka od podszewki, stania się jedną z nich. Od tej pory poczęła dążyć do tego uparcie.
Rodzice się śmiali. Uznawali to za dziecięcy kaprys, ulotne zauroczenie. Wedle życzenia zapisali Ann na gimnastykę artystyczną, uważając, iż szybko zacznie ją to nudzić i wymyśli sobie kolejne zainteresowanie, ot choćby jazdę konną jak większość dziewczynek w tym wieku. Mimo to mała ćwiczyła nadal, stawała się coraz lepsza, a także z roku na rok bardziej rodzicom wdzięczna, bowiem gdyby już na początku postanowili jednak odwieść ją od tego pomysłu, nie byłaby tu, gdzie jest teraz.
Co w danej sytuacji akurat wcale nie wyszłoby na złe.
Mężczyźni z sekundy na sekundę byli coraz bardziej lubieżni. Im Ann mocniej kopała, mocniej tłukła pięściami, drapała, gryzła, tym mocniej zaciskały się wokół niej kleszcze. Na moment opadła z sił, uważając tę walkę za przegraną, by po chwili uznać, iż żadnej satysfakcji im nie da. Tkwiła w chwili, kiedy chyba po raz pierwszy uznała pójście na studia za tak naprawdę o wiele lepszy wybór. Odnosiła wrażenie, że każde miejsce poza cyrkiem było miejscem bezpiecznym, pozbawionym zagrożeń. Głupie myśli, owszem, lecz w tym wypadku nie zastanawiała się nad racjonalnością.
Nagle przestała czuć cudze ręce na własnym ciele. Nie wiedziała, czy to jakaś gra, czy po prostu facet stojący za nią zbytnio się zmęczył. Ktoś upadł na ziemię, ktoś odbiegł, a ona nadal stała w jednym miejscu. Nie od razu zauważyła, że dres wcześniej tak obleśnie ją ściskający, teraz bezbronnie leży na ziemi. Nie od razu też dostrzegła swą wybawicielkę, stojącą z łopatą, w oczach Ann na ten wieczór równie zachwycającą, co gimnastyczka kilkanaście lat temu.
Słysząc jej pytania, pokręciła głową.
— Chyba nie – odpowiedziała drżącym z przestrachu głosem. – Nie, na pewno nie. Tylko nastraszyli.
Może później odnajdzie kilka siniaków i zadrapań, które sama sobie zrobiła, próbując się bronić. Jedyna radość, że nie odniosła żadnych poważniejszych kontuzji.
— Dziękuję. — Przypomniała sobie wreszcie o kulturze. — Naprawdę wdzięczna jestem. I dłużna też, oczywiście.
Jeśli Brandi wskaże mu osobe, która naprawdę jest tak grzeczna, na jaką wygląda, to może jej całować stopy. Cóż, czasem wydawało mu się, że panna Morel robi przy nim z siebie celowo taką cnotkę, co by go trochę omamić i zostawić przy sobie, łapiąc na taką niewinność. Nie powie jej tego, ale niejednokrotnie denerwowało go to, gdyż dochodziło to wszystko do tego stopnia, że wydawało się cholernie fałszywe. A tego naprawdę nie znosił, nie znosił przesadności w takim graniu kogoś, kim się nie jest. Poza tym... on było nieco zafascynowany Amelie, ale Brandi? Tylko Tony, Tony i Tony, jakby on był jedynym osobnikiem na świecie, a Joshua i reszta zgrai w ogóle nie istniały. Pewnie ona sama przed sobą się do tego nie przyznawała, aczkolwiek bardzo dobrze widac, jak wszystko sprowadza się do Vissera, a sama B. zapewne jest w nim zakochana na zabój. Tak się przynajmniej wydawało.
- Jeżeli nazywasz sukcesem machanie gołą dupą w Playboyu i cyckami na scenie, to faktycznie, nie musisz umieć śpiewać. Wszystko, co związane z seksem jest w cenie, takie społeczeństwo - powiedział w końcu, kierując się w stronę jedynego znanego sobie lodowiska. Nie bywał tam zbyt często, ale miał nadzieję, że zaraz nie padnie na lodzie plackiem, w końcu uczył się kiedyś jeździć.
W zespole zawsze mogła robić za seksowną maskotkę, ot co. Nie musiała się nawet za bardzo negliżować, po prostu musiała być. Albo udawać, że gra na basie. Czasem.
[Ano widzisz, Willy niekoniecznie teraz chodzi na imprezy, ale możemy uznać, że w jego kawiarni jakaś się odbywa.]
[ no lajtowo :D acnij jak możes z;p ]
[Nie wiem, czy go pokocha. Nie z tego tytułu, że jest trudny w pożyciu, ale dlatego, że jest beznadziejnie bezsilny, żałosny i jeszcze w tym wszystkich cholernie uparty. A z tego co pamiętam, Brandi nie lubi takich, co nie?
I zaczynam, bo zgaduję, że to powinno leżeć w mojej gestii.]
Od samego początku to niebieskookie, figlarne stworzonko przyprawiało go o palpitacje serca, strach i głęboko skrywaną troskę, ale wczorajszego wieczora przeszło samo siebie. Przez szeroko otwarte okno wtargnęło na parapet, kolejno komicznie wspinając się po rynnie i znikając gdzieś na dachu. Mimo licznych nawoływań, przekleństw i wyzwisk, Adam znalazł kociaka dopiero dzisiejszego poranka, skulonego pod drzwiami klatki schodowej, zziębniętego, psikającego i z paskudnie zaropiałymi oczami. Liczył, że zamknięcie go w nagrzanym letnim słońcem mieszkaniu rozwiąże problem. Niestety po powrocie z wydawnictwa przekonał się, że jest jedynie gorzej. Nie czekając aż ten padnie mu na kolanach, decyduje się na przyprowadzenie go do specjalisty. Przekracza próg znalezionego w internecie i przy okazji najbliższego gabinetu weterynaryjnego, rozglądając się po jego pustym wnętrzu. Postanawia poczekać chwilę i jednocześnie stawia kociaka na recepcyjnej ladzie.
- Głupi jesteś. Głupi i wariat. Gdybyś nie zwiał, nie byłoby problemu. A teraz zdechniesz. Bo głupi jesteś - burczy pod nosem, już wpychając zwierzaka do grobu i już cierpiąc z tego tytułu, co powoli zaczynało mu wchodzić w nawyk. Widzieć każdą przyszłą, możliwą udrękę i cierpieć zawczasu. Łapie kociaka za łepek i przewraca zaczepnie, kolejno obserwując jak ten, ze zdecydowanie mniejszą werwą niż niegdyś, podrywa się, staje na dwóch łapkach, przednimi przechodząc do ofensywy.
[Charles i Lena. Długośmy się tu nie ostali.
Zodiakalny chuj potrzebuje być tym kochanym.]
Uważnie obserwuje, jak kotek rzuca się na dłoń kobiety, zapalczywie atakując ją łapkami, by z czasem kompletnie stracić energię, opaść na blat i jedynie ocierać się o pielęgniarkę (?), mrucząc przy tym chrapliwie.
Wzdycha bezgłośnie, lenonki o czerwonych szkłach pewniej opierając na nosie i wreszcie skupia wzrok na kobiecie.
- Sam chciałbym to wiedzieć, pani... Jones. Zupełnie jak Indiana Jones - dopowiada bardziej do siebie, aniżeli do niej, jej nazwisko odczytując z plastikowej plakietki. Kolejno sięga do tylnej kieszeni spodni, by wyciągnąć z niej tekturową książeczkę szczepień, którą wręczył mu wolontariusz schroniska w chwili, gdy odbierał stamtąd zwierzaka.
- To - tu kładzie przedmiot na ladzie i przesuwa w kierunku pani Jones - dostałem od poprzedniego właściciela. Podobno jest na to wszystko zaszczepiony, ale kto ich tam wie - mruczy, przelotnie drapiąc się po oszronionym zarostem policzku i znów skupiając wzrok na kocie.
[Skoro się uparłaś na tą imprezę to zrób jakiś watęk imprezowy, zawsze jakos tam Willa się wplącze i tyle.]
[Ach, no to na przyszłośc precyzuj. Tak, chodzi do cyrku, teatru i muzeów.]
Choć słucha wszystkiego ze sporą jak na siebie uwagą, jest świadom faktu, że tak czy inaczej wszystko wypadnie mu z głowy zanim zdąży wrócić do domu. Lokuje się na przeznaczonym dla siebie miejscu, spojrzenie znów skupiając na kobiecie.
- Imię - powtarza powoli, zupełnie jak gdyby słyszał to słowo po raz pierwszy. Dziwnym sposobem nie nadał kociakowi do tej pory imienia. Śmieje się krótko, bowiem sytuacja rzeczywiście jest śmieszna. Zwykł nadawać imiona każdemu ze swoich chwastów, a miał ich już w kolekcji całkiem sporo, ale o kocie nawet nie pomyślał. Od ponad miesiąca - to jest od czasu, kiedy go nabył - nazywał go naprzemiennie "stworkiem", "bestią" czy po prostu "kotem" i jakoś nigdy specjalnie mu to nie ciążyło. Inna kwestia, że w stosunku do roślin miał już sztywno utarty schemat - tytułował je nazwiskami z serii pani Rowling.
- Właściwie nie ma jeszcze imienia - przyznaje wreszcie, a na jego wąskich wargach wciąż gości lekki uśmiech: oznaka rozbawienia samym sobą.
Marszczy brwi, co do momentu, w którym wyrazi swoje zdanie, jest jedyną oznaką tego, że się z nią nie zgadza.
- Imię jest znakiem duszy, a pozbawienie go zwierzęcia jest dowodem na brak moralności człowieka, który w końcu ma nad nim władzę. To zdanie Kundery i w zasadzie je podzielam. Czytała pani "Nieznośną lekkość bytu"? - pyta swobodnie, a jego dłoń zupełnie odruchowo wtapia się w kocie futerko, do którego jest już tak bardzo przyzwyczajona. Książki są jedyną rzeczą, na której Adam zna się choć stosunkowo. Być może właśnie dlatego popadł w przykry nawyk oceniania ludzi po lekturach, jakie zwykli czytać.
To nie tak, że chciał gdzieś pójść i nawalić się w trzy dupy. Nie miał żadnego konkretnego powodu by tak zrobić, po prostu… zakręcił się tam gdzie nie trzeba. Jasne, o Claytonie można powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest nieasertywny. Bo nie był, do obrzygania wręcz. Oczywiście, niektórzy myśleli, że można nim manipulować za pomocą cycków bądź ciasnej waginy, ale nie – Caleb Clayton był człowiekiem, którego nie dało się zmanipulować w żaden sposób, chociaż ostatnio…
Cóż, w skrócie można powiedzieć, że właśnie to jedno „ale, ten jeden wyjątek od reguły, który pojawił się nie wiadomo skąd, i nawet nie wiedział (a właściwie nie wiedziała) jaki wpływ na niego ma i jaki może mieć. Dla Claytona było to poniekąd dołujące, bo przeświadczenie, że ktoś koniuszkiem palca możne przewrócić cały twój system do góry nogami… to było takie… służalcze, żenujące. Powinno być przecież odwrotnie, nie? I może i było, ale Caleb o tym nie wiedział, bo niby skąd? W jego przypadku zakochanie nie mogło mieć normalnego przebiegu. I było to pierwsze w jego życiu, takie nie poważnie, nie licząc pewnego incydentu z córką jego byłego nauczyciela gry na fortepianie. Ale e w końcu to Caleb, prawda?
A potem znalazł się tu, gdzie jest obecnie. Z Brandi, z jakąś laską, z czymś mokrym na udzie. I był nawet ubrany, pomijając brak koszuli i jednego buta.
- Czego chcesz?... – wymamrotał cicho, przecierając zmęczone powieki. Nie, chyba nie miał kaca. Akurat szum liści działał w jakiś spobób kojąco… i chwilę potem przestał, gdy Clayton zauważył, iż jakaś laska ewidentnie ślini mu udo.
- Bueh! – odskoczył od niej jak oparzony. Nawet jeszcze z Nią nie jest, a już Ją zdradza.
Mother of god…
{Zacząć coś nowego? :)}
[Hahaha, moje niedopatrzenie. Za dużo "nie". No i dziękuję:D W zasadzie, chodziło mi bardziej o to, że wali po ryju jakiś ludzi w podejrzanych dzielnicach. Coś na zasadzie nielegalnych rozgrywek, czy coś... Nie wiem, może B. o tym słyszała, chciała zobaczyć, czy coś. Bo z tą szkołą, to mi tak nie w dupę, nie w oko pasuje :c]
[Hehehe, pasi. No i teraz to pewnie powinnam zacząć, nie? A mi się tak nie chce... (Tak, właśnie próbuję wydębić od Ciebie rozpoczęcie, mihihi. Jeżeli jednak nalegasz żebym to ja zaczęła, no to trudno, jakoś przeżyję, świat mi się, chyba, nie zawali.]
[Kurwa, chyba muszę zacząć się jakoś ćwiczyć asertywność, czy coś...]
Torby były niewygodne. Do tego wniosku dawno już doszedł, więc ilekroć musiał się przenosić, wiązał swoje rzeczy w tobołek, który potem przypinał do drewnianego kija. Tak, jak włóczykij, dokładnie tak. Tobołek ten przerzucał sobie przez ramię i, często lekko podchmielony, wyruszał przed siebie, w poszukiwaniu kogoś, kto by go przygarnął. Po prostu pukał do drzwi i pytał, normalnie, po ludzku, czy nie mógłby się tam przespać, czy nie mogliby udostępnić chociażby piwnicy. Na dwadzieścia drzwi, dziewiętnaście zatrzaskiwało się z hukiem, jedne rozwierały się szerzej, wpuszczając go do środka.
No i dzisiaj właśnie wszczął wędrówkę. Tylko niestety zapuścił się nie tam, gdzie trzeba. W jakieś ciemne uliczki, coś tego, no wiadomo, tam gdzie nie jest najbezpieczniej po trzeciej. Tak czy siak, brnął dalej, z dumnie uniesioną głową. No i nie przeliczył się co do tej trzeciej, bo w pewnej chwili wyrosło przed nim kilka obwiesiów w dresach i coś tam zaczęli mamrotać o tym, że ma dawać pieniądze, że coś tam. Zauważywszy tobołek zaczęli sobie stroić z niego żarty, co odebrał wzruszeniem ramion. No i tu chyba był błąd, bo dresy nagle jakieś bardziej agresywne były. Gabriel nie wątpił w swoje możliwości, ale czterech na jednego - to jest zdecydowanie nie fair.
No dobra, teraz jest w dupie.
Schylił się, unikając tym samym nokautu. Rzucił oczywiście tobołki w kąt i podwinął częściowo rękawy. Zaciskając szczękę wymierzył pierwszemu z brzegu całkiem mocny cios. To było działanie bez sensu, bo przecież nie był, w żadnym razie, herosem, żeby powalić czterech dryblasów. A nie wiedział o pomocy, która nadbiegała, chyba.
Swoją drogą, chyba by ją powalił, gdyby się dowiedział. On, bezdomny? Nie, wolał określenie "nie przywiązujący się do jednego miejsca", "wieczny podróżnik" albo "biegun". Przecież bieguni niczym się od niego nie różnili, do cholery. Ale teraz mieli inne zmartwienie.
Dobrze że zacisnął szczękę, bo właśnie zarobił. Nic dziwnego, zdarza się. Ale gdyby zębów nie zacisnął, odgryzłby sobie właśnie język. Zalany wściekłością uderzył na ślepo, miażdżąc coś. Chyba szczękę, nie wiedział. Zacisnął oczy.
No i teraz dobiegło doń, że ktoś jeszcze jest. Że ktoś leje razem z nim. Rzucił pospieszne spojrzenie w bok i się nieco zdziwił, widząc kobietę. Bo nie chodziło o to, jaką. Ale że w ogóle. No bo kobieta, to zazwyczaj uciekała z wrzaskiem. A tu proszę, jaka odmiana. Tak czy siak, zdziwienie nie trwało dosyć długo, bo pięść przelatująca tuż nad jego nosem wybudziła go z letargu.
[Ojeja, gapa ze mnie xD roztrzepanie, i tyle. Dzięki, że zwróciłaś uwagę. ;D tak, myślę, że mogłyby się z czasem zaprzyjaźnić ;D]
Słysząc o pogotowiu, przytaknęła gwałtownie, machając głową niczym pieski stawiane w samochodach. Każdy na szok reagował inaczej, zgodnie z wpojonymi odruchami. Rodzice Ann zawsze wymagali od niej kultury. Trzy magiczne słowa stały na pierwszym miejscu i trzeba ich było przestrzegać bez względu na okoliczności, czy to chodziło o otrzymanie lizaka, czy o wyratowanie przed grupką dresów. I choć rodzinne gniazdko opuściła ponad pięć lat temu, to nadal nie wyzbyła się wypalonych w umyśle przyzwyczajeń.
- Tak, tak. Już dzwonię, tylko muszę do przyczepy iść po telefon. Chodź. - Ruszyła przez wieczornie mokry trawnik. Nie chciała zostawić kobiety samej, pomimo iż nie wątpiła w jej zdolności do samoobrony. Nie po tym, czego przed chwilą doświadczyła. Wątpiła też w to, żeby faceci wrócili, lecz nic nigdy nie wiadomo.
Weszła do swojego domku na kółkach, zapaliła światło, wcześniej wymacawszy włącznik. Rzuciła się w stronę zawalonego ubraniami łóżka. Drżącymi dłońmi przetrząsała kieszenie kolejnych spodni, starając się odnaleźć komórkę, a gdy to już zrobiła, wybrała numer alarmowy. Zwięźle opisała sytuację, omijając łopatę oraz zastępując ją zwykłym znalezieniem uszkodzonego mężczyzny. Konsekwencjami kłamstwa, będzie się przejmowała później. O ile zostanie do tego zmuszona.
- Zaraz będą - poinformowała. - I nie, nie będę zgłaszać. Za dużo roboty by było z tym wszystkim.
- Kochanie, wiem, że chciałbyś zostać ze mną, ale muszę już iść. Wynagrodzę ci to w przyszłym tygodniu, dobrze? - Irina błagalnym wzrokiem spojrzała na ośmioletnią dziewczynkę, której piękne, błękitne oczy zaszły łzami. Czasami miała wrażenie, że wzięła na swe barki zbyt duży ciężar i odpowiedzialność. Nie żałowała, kochała swoją siostrę, jednak widok jej zasmuconej twarzy przyprawiał ją o konwulsje żołądka, który zaczynał boleśnie się kurczyć, doprowadzając do wtargnięcia krzywej miny, na twarz Iriny. To co robiła było ostatnią deską ratunku, jakiej mogła się chwycić.
Kucnęła by być twarzą w twarz z dziewczynką. Palcami przeczesała jej długie, czekoladowe włosy i pocałowała ją w środek czoła, jednocześnie uśmiechając się czule.
- Jutro na podwieczorek zrobimy budyń z owocami, dobrze? - spytała, mając nadzieję, ze smakołyk udobrucha Zoję. Dziewczynka pośpiesznie skinęła głową i podeszła do Emmy, przyjaciółki Iriny, która zawsze się nią opiekuje, pod nieobecność siostry.
Godzinę później Irina stała przed lustrem we wspólnym pokoju, przeznaczonym dla wszelkich kobiet, pracujących w klubie. Przyglądała się swojemu odbiciu bez krzty emocji. Fakt, była ładna, może nawet uważana za seksowną, kiedy ubierała skromną bieliznę i zaczynała ruszać się na scenie w wyuczony sposób. Jednak osobiście uważała się za najbardziej obrzydliwe stworzenie, jakie nosiła Ziemia, nie licząc karaluchów! Szybkim ruchem poprawiła czarne pończoszki i wyszła z pomieszczenia, kierując się na scenę, w butach o tak wysokich obcasach, iż można się w nich swobodnie zabić.
Pokaz czas zacząć - pomyślała i wraz z dwiema innymi kobietami zaczęła swój taniec. Wszystko przebiegało jak zawsze. Taniec miał być seksowny, przepełniony erotyzmem, jednak miał również niczego nie odsłaniać, aby owładnięci żądzą mężczyźni zapłacili spore pieniądze za poznanie tajemnic ów dziewcząt. Całe show trwało niespełna godzinę, po której na scenę weszła następna trójka skąpo ubranych kobiet.
[Jakoś musisz sobie poradzić z rozwinięciem, bo nie wiem co Ci chodzi po główce ^^]
- Miałem kiedyś faceta, Polaka. Był, a może wciąż jest, fanatykiem polskiej poezji, wobec czego dostałem od niego kilka tomików. Mają tam takiego poetę... Nazywa się Roman Nowak, bodajże. Jeden z jego wierszy szczególnie zapadł mi w pamięć. "Do Milana Kundery", którego treść brzmi następująco; nieznośna lekkość bytu nie jest nieznośna ze względu na lekkość, ale ze względu na byt. Trafne, prawda? - Mówi dużo i niepotrzebnie, bo to ma w tendencji. Bo żyje w przeświadczeniu, że słowa uspokajają i zabijają wszystko, co niepożądane.
Przytłumione spojrzenie skupia na plastikowej rurce, leniwie obserwując jak zawartość kroplówki nieśpiesznie przemierza drogę z jej wnętrza wprost do drobnego ciałka kotka. Co tu dużo mówić - on sam ostatnimi czasy nie miał w sobie żadnej energii, przez co stawał się coraz nudniejszym człowiekiem. Oczywiście pomijając apogeum chandry. Wtedy nie można było mówić ani o monotonni, ani o braku werwy. Podejrzewał, że taka kolej rzeczy miała miejsce z tytułu przyjmowanego prozacu. Choć nie, bądźmy szczerzy: wmawiał to sobie tylko po to, żeby mieć na co ponarzekać swojemu cholernemu psychiatrze. W rzeczywistości nienaturalne otępienie brało się z wciągania kokainy, które ze sporadycznego, stało się tym "tylko raz w miesiącu", by z czasem prze ewoluować w raz na dwa tygodnie.
Adam Lester
[Olga prowadza zdolniejszych studentów do knajp, gdzie całymi nocami rozprawiają o literaturze, polityce, filozofii, sztuce... Może Brandi dołączyła do dyskusji i stąd są sobie znane, bądź dopiero się poznają?]
Siedzziałem sobie w siłowni i wyciskałem koleje kilogramy.Dzisiaj musiałem się od stresować.Bo za dużo rzzeczy się dzisiaj działo.
[Witam.
Chętnie zacznę, o ile dasz mi jakiś pomysł na ewentualne powiązania i okoliczności spotkania ;]
[ może Ryan będzie pierwszy raz w pracy - pracuje w barze - i tam się poznają - wiadomo barman jest najlepszym psychologiem i rozmówcą - i Bran zadeklaruje się pokazać mu miasto po pracy? ]
[ jeżeli chcesz zacząć to daję ci wolną rękę... :) ]
[Jeśli zaczniesz, bardzo chętnie.]
[Jestem, jestem! A coś nowego z chęcią, bo ostatnio coś w ogóle bezwątkowo było.]
[Ok, mi jak najbardziej pasuje ;)]
Amelia była przerażona. Choć od pierwszego ataku brata minęło sporo czasu, nadal odczuwała mieszankę różnorodnych uczuć - obrzydzenie, przerażenie, złość, ale też.. szczypta współczucia. Od zawsze współczuła bratu. Wiedziała, że jego zachowanie musi mieć jakąś przyczynę - nie od zawsze był zły.
Tym razem było tak samo. Trzęsła się lekko, przyparta przez mężczyznę do chłodnego, zabrudzonego muru. Oboje znajdowali się w jednym z tych ciemnych zaułków, do których zwykle wybierają się bohaterki niektórych powieści. Tym razem jednak nie zapowiadało się na to, by ktokolwiek mógł pomóc blondynce.
[Połowicznie, że tak to nieprecyzyjnie ujmę.]
/Adam Lester
[Zacznijmy coś nowego. Mam zasugerować pomysł czy poczekać na Twój i zacząć?]
probabli juła rajt, ale ja cierpię ostatnio na taaaaakąąąąąą niemoc twórczą, totalnie!
Prześlij komentarz