urodzony
15 czerwca 1978 roku w Rotterdamie
Podobno
pierwsze dzieci rodzą się z miłości. W przypadku Tony’ego było
jednak zupełnie inaczej. Jego matka, rodowita Amerykanka, nigdy nie planowała mieć
dzieci, bo zwyczajnie ich nie lubiła. To wszystko zasługa młodszej
siostry, ale to materiał na inną historię. Nawet jej mąż, Johannes Visser nie był w stanie przekonać jej, że ich syn nie jest wpadką. Tak więc Tony nigdy
nie był specjalnie kochany przez swoją rodzicielkę, za to ojciec
poświęcał mu sporo uwagi. W sumie dobrze, bo inaczej skończyłby
w więzieniu. Matka zostawiła ich samych sobie, kiedy młody Visser
skończył siedem lat. Szczerze? Nawet na dobre mu to wyszło. Z
ojcem zaś dogadywał się świetnie. To właśnie on zaszczepił w nim
miłość do jazzu i to on zapisał go na lekcje gry na perkusji. To
dzięki niemu Tony stał się tym, kim jest, a matkę ma w głębokim
poważaniu. Obchodzenia się z kobietami uczył się sam. Może to
dlatego wyrósł z niego niepoprawny kobieciarz? Kolejne kobiety
zastępowały mu rodzicielską miłość, chociaż były zaledwie
dwutygodniowymi epizodami w jego życiu. Ale przyszedł czas, że
Tony się zakochał. Ooops. Z
zakochania został mu tylko wspólny dom, pies Buddy i cały barek
starej, dobrej whisky. Jak się okazało, to ostatnie przyniosło mu
więcej szkody niż pożytku, ale wziął się chłop w garść i od
tej pory stara się nie patrzeć w przeszłość opatrzoną nazwą
„Lisbeth”. STARA SIĘ.
Co
więcej o samym Tony’m? Z nim nie ma nudy. Życie od czasu rozwodu
to pełen spontan. Po skończeniu muzykologii otworzył swój własny
pub „Bloaters”, który przynosi mu niezłe zyski. Flirtuje jak
mało kto, uwodzi kobiety jak nasz stary dobry Casanova i zawsze
uchodzi mu to na sucho. Ba, która kobieta mogłaby się na niego
gniewać? Seks z nim wynagradza rzekomo wszystko, nawet jeśli jest
jedną z wielu. Bo jest. I tego się w nim nie da zmienić. Very
sorry, my ladies. Ideał kobiety? Masz duże cycki, duże oczy,
jędrną pupę i coś w miarę mądrego do powiedzenia? Przygotuj
się, w jego oczach jesteś już jego. A jak nie, to będziesz. Nie
bywa oczywiście zbyt natarczywy, jeśli usłyszy zdecydowane,
stanowcze „nie”. Jeśli jednak w Twoim głosie dostrzeże choćby
nutkę wątpliwości – nie walcz. Nie wygrasz. Męska przyjaźń to
dla niego rzecz święta, chociaż przyjaźni się tylko z jedną
osobą – niejakim Williamem Hollandem, którego zna od liceum. Są
dla siebie jak bracia i naprawdę nikt nie jest w stanie tego
zmienić. Żadna kobieta. Nawet z dużymi cyckami, dużymi oczami,
jędrną pupą i czymś w miarę mądrym do powiedzenia. Co robi, jak
mu się nudzi? Wali… W gary, rzecz jasna. Biada wszystkim sąsiadom,
kiedy Tony przysiądzie do perkusji. Zatyczki na uszy wam nie pomogą,
policja też nie. Tony jest za piękny i bogaty, by płacić za
mandaty, które dostaje za zakłócanie ciszy nocnej. Lubi też
cygara, ale papierosów nie popala. Leniwy z niego gość, choć
próbuje z tym walczyć. Czasami wychodzi, czasami nie. Częściej
nie. Wady? Pan Tony nie umie gotować. W jego wydaniu wszystko jest przypalone i lepiej tego nie tykać, bo może wybuchnąć. Najczęściej gotuje mu William, o ile ma czas i chęć, zazwyczaj robi to za przysługę (czytaj: dostarczenie kolejnych butelek whisky do barku). Cóż, nie we wszystkim można być dobrym.
Może
teraz nieco o wyglądzie. W jego przypadku sprawdza się powiedzenie
„im starszy, tym lepszy”. Gdybyście zobaczyli go kilkanaście
lat temu, nie zawiesilibyście na nim wzroku. Mimo tego i tak miał
powodzenie, głównie dzięki interesującej gadce i charyzmie. Ale
wracając, Tony obecnie podoba się kobietom. Bardzo podoba. Mierzy
sobie metr osiemdziesiąt trzy, więc nie jest najniższy. Słońce
go lubi, dzięki czemu ma zawsze ładną opaleniznę. Nie zobaczycie
go bez charakterystycznej brody, zgolił się tylko raz dla swojej
byłej i nie zamierza tego powtarzać. Nawet nie próbuj go
przekonywać. Urodę odziedziczył po ojcu, tak samo jak czekoladowe,
pełne głębi oczy. Ciemną grzywę ma sam po sobie i to chyba
najbardziej mu się w sobie podoba. O męskości nie wspominając.
Dba o ciało, od czasu do czasu chodząc na siłownię (o ile ma siłę
po ubiegłej nocy), pływając i biegając na pobliskim stadionie.
Ponadto gra w kosza ze swoim kumplem Williamem. Lubi t-shirty z
ulubionymi zespołami, koszule i proste dżinsy. Stara się mieszać
luz z elegancją i zazwyczaj mu to wychodzi. Uwielbia swoje okulary –
pilotki, ale nikt nie wie, że to prezent od byłej żony. Nawet
Holland, choć on wie teoretycznie o Tony’m wszystko. Tak samo jak
Tony o nim. Teoretycznie.
Jeśli
chcecie wiedzieć coś więcej, to... Uwielbia dobre espresso, orzechowe
lody i ma alergię na kocią sierść. Jego największym marzeniem
jest nagranie płyty, a czy mu się uda... Będzie sami mogli się
przekonać.
Więc,
panie i panowie (z naciskiem na panie), Tony Visser nadchodzi!
powiązania | posty
Hej, cześć i czołem. Witam się z Wami, żegnam słomiany zapał i mam nadzieję, że tu wytrwam. Tony chętny na wątki jest, ale on jest na wszystko chętny, jak widać wyżej. Powiązania uzupełnię wkrótce.
214 komentarzy:
1 – 200 z 214 Nowsze› Najnowsze»[ Mwahaha :D I teraz będzie fajnie :D ]
[ fajnie to mało powiedziane :D to w końcu Tony. c'nie? ;> ]
[Awwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwwww <3 Robert.]
[ Tja... @u@ Dobra, napiszę później wątek na zachętę do dalszego pisania :P ]
[ Pisaj, pisaj :D ta karta jest chyba najlepsza :D ]
[Ładnie się przywitam i powiem, że karta całkiem, całkiem ;D jeśli mogę liczyć na twoją wenę i pomysł na jakieś powiązanie to byłoby wręcz cudownie... ;)]
[Siema!
Oni się znają z imprezy w knajpce Tony'ego. Zaraz po tym, jak poznał Brandi, poszedł się seksić z jej koleżanką z pracy, Sandrą. Ale wszyscy wiedzą, że między B. i Willem (bo z nim była w owej knajpce) nic nie wyszło, więc może... coś od tego zaczniemy? :D//Brandi Jones]
[a wiesz, że moja Mila poznała już Tony'ego nieco? :D]
[Omomomom Robert!:3 ja chcę wątek!:3]
[Ależ napisałam Ci wszystko, co narozrabiał xD Po prostu się znają i Bran ma go za psa na baby :D]
[Jeśli chcesz, możesz Ty, ja idę wyrywać lesbę ;3]
[nichuja, ja nigdy nie mam pomysłów :P chociaż w sumie proponuję zaczekać, jak się rozwinie sytuacja z willem i wtedy coś zdziałamy. co ty na to? ;)]
[Może Tony będzie próbował uwieść niewinną i uroczą Lilianę, która przyjdzie do jego klubu? ;D]
[czeeeeść :D lubię Tonego, oj lubię!]
Koffler przypominała swoją kotkę, Adolfinę. Oczywiście imię kotki było zaiste aż kipiące niemieckością, chociaż kotka była zdecydowanie holenderką. Ale mniejsza o to. Jean, zarówno jak i Adolfina - była leniwa, pokazywała pazury, złośliwe było z niej stworzenie, groźne, a jednak niepozorne. I chodziło własnymi ścieżkami.
Teraz na przykład wpadła jak burza do jednego z barów, w tych swoich zwiewnych, czarnych jak smoła ciuchach, wiecznie wypadających z uszu słuchawkach, z torbą majtającą się jej między kolanami, szkicownikiem pod pachą. Siadła na barowym stołku, zarzuciła blat klamotami w poszukiwaniu portfela - otóż pragnęła jak najszybciej się napić, niestety nie wiedziała czy stać ją na tyle, żeby się urżnąć, czy tylko na tyle, żeby kulturalnie wypić w samotności piwo. Nichuja, ani jedno, ani drugie. Coś pomiędzy.
Podniosła wzrok na gościa za barem, który akurat wpatrywał się w pokaźny dekolt Niemki [wybacz, że z założenia robię z niego chama hahahha :D ale to facet soł...]. Nie zareagowała jednak. Nie wierzyła, że może pociągać jakiegokolwiek faceta. Zwłaszcza starszego, wygllądającego na bądź co bądź - całkiem statecznego. Ona? Ze swoim chaosem, rozwianymi włosami i zabłoconymi martensami? Nigdy przenigdy.
- Piwo imbirowe - oznajmiła mężczyźnie, siląc się na przyjazny uśmiech. no bo i może gryzła i drapała, tak jak i jej Adolfina, ale przynajmniej starała się - w przeciwieństwie do kotki - być miłą dla ludzi. Żeby przypadkiem nikt jej nie poznał i nie odesłał do Hiszpanii. Amen i kaplica.
Uśmiechnęła się na jego stwierdzenie. Ona uwielbiała imbir. Był... no tak, ostry, nie można by pokusić się o trafniejsze stwierdzenie, prawda? A ona lubiła wszystko co ostrze. Poprzez alkohol, ciasta, na kobitkach kończąc. I nożach. Haha. Suchar taki, względem Miguela. Nieważne. Beton, nie suchar.
- Nie stać mnie na nic innego niż na taniego sikacza - stwierdziła z pokorą, zaglądając jeszcze raz do swojego portfela, by upewnić się, że nie będzie to kłamstwem. Więc stać ją było na to piwo imbirowe, które - jak po cenie widać - właściciel baru niekoniecznie sobie cenił.
- Poza tym, wszystko co słodkie, to dobre - stwierdziła odbierając swój kufel i pociągając piwo. Może nie było tego po niej widać, ale uwielbiała słodycze. Jak każdy dziecko-podobny człowiek.
Choć Liliana do najbardziej rozrywkowych osób nie należała, jeśli chodzi o imprezy i dyskoteki, to od czasu do czasu odwiedzała jakiś klub w towarzystwie znajomych. Tak i tym razem, zaciągnęli ją do jakiegoś miejsca, w którym nigdy wcześniej nie była. Zajęli stolik, zamówili drinki. Liliana wypiła tylko jednego, nie chcąc się oczywiście upijać, po czym ruszyła do baru, by zamówić szklankę wody. Barman obsługiwał kogoś innego, więc usiadła na jednym z barowych krzeseł i cierpliwie czekała.
Na niczyje oko miała więcej niż dwadzieścia lat. W zasadzie w większości miejsc, gdy chciała kupić papierosy albo alkohol, pytali ją o jakiś dowód. Pokazywała z dumą swoją legitymację studencką, która głosiła, że dziewczyna ma dwadzieścia cztery lata i już od dłuższego czasu pije i kopci legalnie.
- Dobroć jest pojęciem względnym - stwierdziła raczej bez entuzjazmu, zapijając tę swoją teorię piwem z sokiem. Smakowało jej i koniec. Na jego kolejną uwagę zareagowała parsknięciem i gdyby nie zatkała sobie ust dłonią - bar zostałby przez nią opluty. Jak nic. Nie skomentowała tego jednak, jakoś próbując zamaskować swoje rozbawienie. Ha, dobre. Ona piękną kobietą? Nigdy w życiu! Ona była Koffler, dzieciak w martensach z kredkami w torbie, który nigdy nawet nie starał się kobiety przypominać. No, może w swoich krótkich, dziwkarskich chwilach. Ale była to raczej podróbka atrakcyjnej kobiety, tania i wulgarna, której nikt, ani ona, ani tym bardziej taki koneser jak Tony - nie chcieliby oglądać.
- Przepraszam - mruknęła, stwierdzając, że w sumie można by zatrzepotać banalnie rzęsami, przypomnieć sobie jak to jest hetero i wyłudzić od biednego dziadka jakiś trunek za pół darmo.
- No i co by pan na przykład proponował? - rzuciła niedbale, jednak całkiem zainteresowanym i - udało się! - seksownym tonem. Tonem, którym mruczała do swoich kochanek, by się bardziej wygięły, gdy malowała je już czwartą godzinę. Tonem jak najbardziej pobudzonym i jak najbardziej intrygującym. Z pozoru wcale nie pasującym do tej młodej, oczywiście jeśli nie była naga. Bo wtedy inna byłaby rozmowa.
[sorry, *na niczyje oko nie miała więcej niż dwadzieścia lat]
[No ale Hollandzia ciągle nie ma ;<]
[Szukam ciekawego pomysłu na wątek, ale nie wiem co z tego wyjdzie o.O]
Amelie nie znosiła tych momentów, gdy wszystko zostawało zrzucane na jej osobę. Nawet jeśli wykazała pewne cechy przywódcze, a nawet swoistą apodyktyczność, to jednak do szewskiej pasji doprowadzało ją podejmowanie decyzji za kazdym razem, kiedy szła gdzieś z przyjaciółmi, grupą znajomych, czy chociażby bratem. Zawsze decyzja należała do niej, choć wcale nie prosiła się o tak odpowiedzialne traktowanie jej osoby. A mimo to, zawsze ona pierwsza troszczyła się o urodziny, prezenty, imprezy i wszelkie temu podobne sprawy. Może więc nie powinna mieć nikomu tego za złe? W końcu miała pewne zadatki, których tylko nie chciała wykorzystywać?...
Póki co, stanęła właśnie przed budynkiem w którym mieścił się pub o wdzięcznej nazwie "Bloaters", który podobno w ostatnim czasie zyskał na popularności. Cała paczka zdecydowała, że najlepiej zrzucić się na huczną imprezę w przyzwoitym miejscu w ramach urodzin Rose, która też niedługo miała opuścić Amsterdam i wrócić do rodzimej Ameryki, by kontynuować naukę w Nowym Jorku. Ponieważ zarówno uroczystości były nie byle czym, tak jak i postać Rose, która znacząco wyróżniała się w tłumie, tak i przygotowanie imprezy niespodzianki musiało być nie lada wyczynem; być po prostu czymś niesamowitym. Tak, więc wzdychając cicho, Amelie weszła do wskazanego przez przyjaciół pubu, by dzięki urokowi osobistemu pertraktować możliwości urządzenia tutaj podobnego wydarzenia.
Rozglądając się po wnętrzu, wydało jej się jej dziwnie znajome, choć nie przypominała sobie by była tutaj kiedykolwiek. Może nie była wtedy zbyt przytomna? W końcu tak łatwo było można ją upić... Przygryzła tylko delikatnie dolną wargę i ostatecznie podeszła do barmana, by móc zapytać się o właściciela lokalu, by to z nim przeprowadzić rozmowę. Jedyne co otrzymała, to niejasne wytłumaczenie, gdzie być może, uda jej się zastać szefa. Wzdychając ciężko i przeklinając w duchu na nierozgarniętego mężczyznę, ruszyła we wskazanym kierunku, bardziej opierając się na swojej intuicji, niż tym co usłyszała od barmana. Po drodze poprawiła swoją niedawno uszytą sukienkę, w tak modną ostatnio pastelowych odcieniach, z kilkoma wyjątkowymi nadrukami, tak charakterystycznymi właśnie dla Amelie. Wtedy też z uśmiechem na ustach dostrzegła drzwi, których tak usilnie poszukiwała. Przeczesała więc jeszcze szybko włosy, chrząknęła krótko i odważnie zapukała.
Jak łatwo było zwieść mężczyznę. Wystarczyło zatrzepotać rzęsami, obniżyć ton głosu i od razu był twój. Chociaż aktualnie Koffler tak tego nie postrzegała. Chodziło jej jedynie o konkretne najebanie się za darmo. W takich chwilach zdarzało jej się narzekać, że nie jest bardziej kobieca i tak dalej, ale jak widać - z takimi cyckami też dawała radę.
- Jeśli pomoże ci to w czymkolwiek, to uwielbiam tequile - rzuciła, zdając się jednak na jego gust. Strona baru po której stał zdecydowanie była znakiem, że to on tutaj rządzi (chociaż niby "klient nasz pan") i on zna się bardziej. Sama nienawidziła jak jakiś amator wtyka nos w jej płótna i krytykuje niewyraźne kreski, które, kuźwa!, takie miały przecież być.
- Ale zdaję się na twój gust.
[I dobrze! Przynajmniej będzie ciekawie xD]
Już po minie i zachowaniu barmana wiedziała, że coś jest nie tak. Domyslala się, że nie będzie łatwo, co wcale nie poprawiło jej humoru. No swietnie, jeszcze przyjdzie jej toczyć prawdziwy bój o miejsce na zorganizowanie imprezy, bo przecież nie odpuści. Była zbyt uparta, zbyt pewna siebie, by tak po prostu się poddać. Poza tym co niby miałaby powiedzieć znajomym? W jakiś sposób czuła się jednak odpowiedzialna za zadanie jakie jej powieżono.
Oczywiście, zuważyła kartkę na drzwiach, ale niespecjalnie się tym przejęła. W końcu była zdeterminowana i nic nie mogło stanąć jej na przeszkodzie. Nawet kiepski humor właściciela lokalu. Pocieszającym faktem była informacja, że jednak jest mężczyzną. Z nimi zawsze było łatwiej, nawet jeśli Amelie nie należała do najpiękniejszych. Potrafiła jednak skutecznie wykorzystać wszelkie atuty swojej osobowości. Ostatecznie była dzieckiem prawników i w prowadzeniu pertraktacji nie była najgorsza. Wygladziła jeszcze materiał na swoim chudziutkim ciele, słysząc że mężczyzna zbliża się do drzwi. Uśmiechneła się delikatnie, traktując już ten prosty gest, jako swój mały sukces.
Już otwierała usta, by odpowiedzieć na pytanie mężczyzny, kiedy ten ciągnął swoją wypowiedź.
- Tak, ja do Pana.- z trudem opanowała prychniecie, ostatecznie zastępując je przyjaznym uśmiechem, tak charakterystycznym dla jej osóbki.- Choć na temat czytania w myślach nic mi nie wiadomo.- spojrzała z wyraźną niechęcią na trzymaną przez niego butelkę, jednocześnie sprytnie przeslizgajac się do wnętrza mieszkania. Trudno, że nie było to zbyt przyzwoite zachowanie. Nigdy nie była dobrą i grzeczną dziewczynką.
Z Koffler rzecz się miała na tyle dobrze, że jedyne, czego od ludzi wymagała, to żeby nie wtykali nosa w nie swoje sprawy. I wtedy było dobrze. Bo jak zaczynali się wcinać w jej życie - przestawała być taka miła i kochana.
Odsunęła nieco dalej swoje piwo z sokiem, przyglądając się zawartości wysokiej szklanki ze słomką. Kolor był ładny. Powąchała. Zapach też nie najgorszy. Ale co ona mogła wiedzieć? Była w końcu tylko przeciętnym konsumentem. Spróbowała.
- Mocne - stwierdziła z uśmiechem i pociągnęła większego łyka przez kolorową słomkę.
- Pytanie tylko, czy bardzo szybko zwali mnie z nóg. Mam nadzieję dotrzeć do domu na stojąco.
[Will nie odpisuje nadal, więc stwierdzam wątek. Zaczniesz coś? :)]
//Mila Drozd
- Z mało którego baru często wychodzi się trzeźwym - stwierdziła całkiem... no, trzeźwo, chociaż to był wielki wyczyn. Jak na razie tylko zamoczyła lekko usta w alkoholu. Ale cóż, noc była jeszcze młoda i zapowiadała się bardzo... hm, zabawowo.
- No proszę, jaki zaszczyt mnie spotkał - stwierdziła z zawadiackim nieco uśmiechem, całkiem się już wciągając w te swoje pseudo hetero gierki. Gdy mężczyzna był odwrócony, pociągnęła lekko swoją tunikę, by spory już i tak dekolt sprawiał wrażenie jeszcze większego. Mała, podstępna Koffler. Ale niech dziadek nacieszy chociaż trochę oczy, czemu by nie.
A mała, podstępna Koffler nie miała pojęcia nawet, że tak bardzo jej wychodzi to flirtujące spojrzenie, że nikt by nie pomyślał, że jest tak zaangażowana w ruch lesbijski.
[bar zawsze spoko, chociaż może raz nie róbmy z blondi alkoholiczki i wybierzmy jakiś neutralny grunt :D]
[Spoko, rozumiem xD]
Amelie nie miała najmniejszego pojęcia w co też się pakuje, ale cel miała wielki i tyle jej wystarczało. Zawsze była odważna, choć często mogło to wyglądać po prostu głupio, a samej panience Morel przysparzać wiecej szkody, ale niestety była osóbką upartą i niezwykle temperamentną.
Za mężczyzną kroczyła w ciszy, tradycyjnie rozglądając się ciekawie po mieszkaniu; zawsze tak robiła. Bałaganu, albo raczej artystcznego nieładu, nie przyjęła krtycznie, bo była w stanie to zrozumieć, choć wcale tego nie pochwalała.
- Tak więc... Przyszłam tutaj, nie tyle by zakłócić pański spokój, ale z drobną prośbą, albo raczej pytaniem...- uśmiechneła się delikatnie, jakby nieśmiało.- Z przyjaciółmi chcielibyśmy zorganizować tutaj przyjęcie niespodziankę dla naszej znajomej, która niedługo wyjeżdża...- zamilkła, czekając, co też mężczyzna odpowie.
[ wątek taki, że aż dupa boli, ale rozkręcimy go i git będzie :D ]
To było bardzo naturalne, że Tony się nudził. Jak się nudził, zostawiał bar swojemu zaufanemu pracownikowi (z którym fajno było razem wypić czasem), dzwonił do Willa i gdzieś wyruszali. Cóż, w końcu świat stał przed nimi otworem. Piękni, młodzi - tutaj słychać głośny śmiech Will - kawalerzy ociekający seksem, tak to właśnie oni...
Nie, serio. Holland zgadzał się tylko na połowę szaleństw Tony'ego. Gdyby było inaczej pewnie sam by wykorkował.
Tak czy siak, tym razem znaleźli się kulturalnie w pubie, tyle że innym niż ten Tony'ego i grali sobie kulturalnie w bilard. No, może prawie kulturalnie, bo Visser gwałcił wzrokiem wszystkie babki. I Will już wiedział jak to się skończy.
Zawsze sie tak kończy.
Czy to było źle? Af kors not! Towarzystwo pięknych kobiet zawsze było mile widziane.Ale gdy zebrało się ich aż cztery?...
Tony był radosny, wstawiony i w ogóle... napalony. Na pewno. On uwielbiał takie środowisko. Holland już trochę mniej. Okej, był samcem, ale do chuja, kobieta winna znać swą wartośc a nie pchać mu tak beztrosko rękę w spodnie. TO aż go peszyło.
- Nie chcę ci psuć zabawy czy coś, ale wiesz... - mruknął do niego, gdy panie na chwilę wyniosły się do łazienki. - One są przerażające.
Westchnęła cicho, wywracając oczami. Czy naprawdę tak trudno było domyślić się, że nie chodzi jej o jego mieszkanie, lecz pub? Owszem bywała często chaotyczna, często zmieniała wątki, nagle zaczynając mówić o czymś zupełnie nowym, nie kończąc wcześniejszej myśli, ale nie miało to miejsca w tej chwili. Zdaniem samej Amelie wszystko było oczywiste, a możliwe nieporozumienie pewnie było wynikiem alkoholu, który stojący naprzeciw niej mężczyzna trzymał w dłoni.
- Oczywiście, że nie tutaj. Chodziło mi o pub. No chyba, że kto inny jest właścicielem...- zmarszczyła lekko brwi, przygryzając jednocześnie lekko dolną wargę. Czy możliwe, że się pomyliła, albo ktoś płatał jej kiepski żart? W takim wypadku gotowa była zawrócić, przeprosić i wyjść, czym prędzej. Zerknęła jednak niepewnie na mężczyznę, trochę obawiając się tego co może usłyszeć. Nie wyglądało na to by jej rozmówca miał najlepszy humor.
[Dobry. Chcę wątek i się będę domagać. A zacznę nawet, bo dobry humor mam (znaczy, jak Tobie najdzie wielka ochota na rozpoczęcie, to ja się zapierać rękami i nogami nie będę, a gdzież tam). Tylko złośliwie zapytam: jakiś pomysł na powiązanie czy cokolwiek?]
- Ha! – William roześmiał się kumplowi prosto w twarz, po czym położył mu rękę na ramieniu. – Ale istnieje coś takiego jak rzeżączka, AIDS, a one wyglądają na takie… rasowe nosicielki. Chodzi mi o szanowanie się, stary. Ni chuja to fajne, kiedy wiem, że ten tyłek dymało przede mną stu. Kobiety trzeba zdobywać, albo coś w ten deseń – mruknął na koniec i upił sobie whisky ze szklanki.
Ha, Will i jego mądrości życiowe… Tony wiedział, że jest wybredny i teraz był tego świadkiem po raz enty, jakby zapomniał. Holland naprawdę tak myślał – cóż, ich podejście do kobiet pochodziło z odmiennego toku myślenia. Will zawsze był bardziej ostrożny wobec tych uroczych person, a zwłaszcza wobec takiego gatunku wśród tych dam. Miło byłoby, gdyby Tony przyciągnął wzrokiem jakąś miłą panią z odpowiednią manierą, ale nieeee… Ten się uparł dziś na puszczalskie brunetki.
[a mogłoby być tak, że Tony byłby klientem Margot i w trakcie by im się jakiś wypadek zdarzył? połamaliby łóżko, czy coś? chyba że płacenie za seks ugodziłoby męskie ego, no to już wtedy zostałabym przy barze.]
W pierwszej chwili wyglądała na mocno zszokowaną, by po chwili zaśmiać się. Trochę niepewnie, nerwowo, dopiero po chwili rozumiejąc, co też właściwie się dzieje. Czyli, tak sobie bezczelnie z niej żartowała?
- Oh...- skinęła lekko głową, posyłając mężczyźnie delikatny uśmiech, nadal nie umiejąc się w tym wszystkim do końca odnaleźć. Jakoś nigdy nie spotkała się z nikim podobnego pokroju. Nawet żarty jej ojca, czy brata, nie zbijały jej tak z tropu, jak miało to miejsce w tej chwili.
Usiadła więc na krześle, potem sięgnęła po wodę, bo rzadko kiedy pijała co innego. Jako maniaczka zdrowego odżywiania brała tylko to, co było sprawdzone, pewne i przede wszystkim zdrowe. Lubiła soki, ale woda zawsze była na pierwszym miejscu. No chyba, że stawiano przed nią malibu. Mając słabość do wszystkiego co kokosowe, nie mogła nigdy odmówić. Jednak poza takimi sytuacjami nieczęsto sięgała po alkohol. Była zbyt pełna energii, by potrzebować jakichkolwiek wspomagaczy. Wciąż należała do osób, które wariowały po większej dawce coli.
- Co do szczegółów, to... mhh, tradycyjnie nie mogę się popisać, bo nic nie jest ustalone, jak zawsze z resztą, ale... No, potrzebujemy pubu. Coś tam zniesiemy, to by się ładnie udekorowało. A poza tym będziemy robić za żywą reklamę.- skwitowała wszystko bardzo szybko, na koniec prezentując swój popisowy uśmiech, wcale nie wymuszony.
- Przedrzeźniasz mnie. Nie muszę tego widzieć, wiem, że to robisz – mruknął, gdy faktycznie nie patrzył na tą jakże przyjemną mordę Tony’ego i zafundował mu kuksańca. Oczywiście wcale nie wiedział czy na pewno, ale przypieprzenie mu w bok, tak profilaktycznie, zawsze było miłą czynnością dla Willa. W tym akurat nie musiał mieć żadnej racji. – I co to kurwa za ton? Oczywiście, że znajdę. Znajdę…
Zaczął się rozglądać chcąc udowodnić kumplowi, że znajdzie o wiele bardziej ładniejszą, interesującą kobietę, od tych, które w chwili obecnej się do nich kleiły. Znaczy, teraz nie, bo na szczęście chwilowo ich nie było, ale…
- W sumie, to czy te panie nie będą niezadowolone? – mruknął po chwili, mając na myśli znaną im już „fantastyczną czwórkę”. – Chodźmy gdzieś indziej, o.
Dobra, to po części była wymówka, ale całkiem dobra. A po drugie, tak w ogóle, to tu szlajało się niewiele zacnych dam. Will zmarszczył brwi. Zapewne Tony zaraz to wykorzysta w swoim kolejnym argumencie przeciwko Willowi, ale nieważne. Will wiedział, że Tony’emu i tak średnio się tu podobało, i został tylko dlatego, bo otrzymał zainteresowanie od płci przeciwnej, która jako tako się prezentowała. Lecz Holland zamierzał mierzyć wyżej, albowiem wiedział, że wyrwać mogą o wiele lepsze lachony, o.
[proszę bardzo. w sumie nie jestem pewna, czy nie zakłóciłam gdzieś Twojej wizji, no ale.]
Weszła w ciemną uliczkę, by dotrzeć na tyły budynku. Owinęła się szczelniej w płaszcz, który i tak za chwilę miała z siebie zdjąć. Wydawać, by się mogło, iż nakładała go całkowicie niepotrzebnie, jednak jej agencja nie oferowała dojazdów, a paradowanie po mieście w wyjątkowo skąpym stroju nie malowało się w jasnych barwach.
Stając przed drzwiami podziękowała w duchu, że nie musiała wbijać się w lateks. Niektórzy z klientów mieli takie zachcianki. Materiał cisnął, lepił się i wydawał nieprzyjemne odgłosy przy każdym gwałtowniejszym ruchu. Do tego dochodziły problemy ze ściąganiem, a w jej zawodzie liczyło się tempo. Opóźnianie czegokolwiek irytowało obie strony.
Z kieszeni wyjęła pomięty skrawek kartki, na którym jeszcze w burdelu ogryzkiem ołówka zapisała nazwisko i adres. Już wcześniej dwukrotnie upewniała się, czy nie pomyliła ulic, teraz zostało jej tylko zapamiętanie godność.
Zapukała dwukrotnie, po czym machinalnie zrobiła krok do tyłu. Rozchyliła poły płaszcza, czekając. Śródstopie bolało od zdecydowanie zbyt wysokich szpilek oraz zdecydowanie zbyt popękanych chodników.
- Tony Visser? - zapytała, gdy otworzył drzwi. Odetchnęła z ulgą, kiedy stwierdziła brak nadwagi i spoconego czoła. Sama musiała przed sobą przyznać, że tej nocy trafiła bardzo dobrze.
- Najpierw skończę to - zamachała mu szklanką z drinkiem przed oczami po czym napiła się. Jak przyjemnie. Siedzieć i pić za pół darmo. Żyć, nie umierać, no nie?
Dziewczyna odstawiła szklankę i w końcu postanowiła pozbierać wszystkie swoje klamoty z barowej lady. Otworzyła sporych rozmiarów, powycieraną torbę i zaczęła chować wszystko w tak niespodziewanym po niej - porządku. Odtwarzać muzyki do mniejszej kieszkonki, Szkicownik do większej, a ołówek do piórnika. Mimo chaosu w jej życiu - i wszędzie dookoła - torba była jedynym "wysprzątanym" miejscem... o ile ktoś nie zauważył na jej dnie strużków z ołówka.
[patrz jakim jestem dobrym człowiekiem - odpisuję zanim rzucę się na lodówkę, chociaż umieram z głodu :D]
Zatrzymała rękę w pół drogi do torby. Zerknęła na zeszyt wahając się raptem pół sekundy, a potem podała go mężczyźnie. Była pewna swojego talentu, mało tego, była na tym punkcie wręcz trochę przewrażliwiona i zarozumiała. Nie wstydziła się swoich prac, wręcz przeciwnie, chętnie je pokazywała. A w każdym razie obrazy, szkicowniki rzadziej dawała do przeglądania, bo trochę było w nich z pamiętnika. Uwieczniały każdą jej myśl i to co widziała. Głównie postacie ludzi. Zwłaszcza kobiet, przeważnie chudych i przeważnie blondynek. Przeważnie na obcasach. Pociągały ją dziewczyny o zupełnie innym typie urody od niej i o innym stylu. Z pozoru głupie panienki, ale jednak jeśli ktoś przyjrzałby się im twarzom, patrzył na to jak się poruszają... Jean odnajdywała w ludziach "to coś".
Oprócz ludzi - co czwarta strona przedstawiała budynki. Głównie stare, obskurne wręcz, sypiące się kamienice.
- Za takiego drinka, pewnie, mogę podzielić się sztuką - zaśmiała się i wypiła to, co zostało na dnie jej szklanki.
- Tani podryw - pokiwała z dezaprobatą głową, ale zaraz się roześmiała. Oczywiście, że go pamiętała [haha, skojarzyło mi się coś: i wasn't that drunk! - dude, you were looking Narnia in my wardrobe xD], dlatego też na jego widok nieco się rozpromieniła. Chwała mężczyznom oferującym alkohol za ładne oczy!
- Jak chcesz zrobić wrażenie na dziewczynie, która robi bukiety, to nigdy nie wybieraj gotowego, tylko oczekuj na wyrafinowaną kompozycje robioną na miejscu - wytłumaczyła mu za śmiechem i wyszła zza lady, wyciągając z wazonu kwiaty, które wskazał Visser. A potem położyła je na ladzie, gotowa do robienia bukietu.
- Jaka okazja? Skromnie, czy na bogato? - zapytała teraz już czysto zawodowo.
[K O C H A M Tony'ego hahah :D]
- Boję się? Boję się! – zapytał, a potem pokiwał głową, kończąc swoje whisky. – Takie kobiety, to ewidentnie samo zło i chuj jeden wie co jeszcze. Wiesz, w przeciwieństwie do ciebie, mam pewne wymagania. – Chyba chciałeś powiedzieć Holland, że wybredny jesteś. Niemożliwe wybredny. Dlatego też biorą cię czasem za geja. Przerażające. A ty się potem czepiasz, że ktoś mógł o tobie powiedzieć, coś tak niedorzecznego…
Niestety, gdy już ruszyli, żeby wyjść, Will nagle poczuł, że został pochwycony. Gwałtownie pochwycony., a materiał jego koszuli był miętoszony przez paręnaście rąk. Przynajmniej miał takie wrażenie, a Tony wydawał się tak cholernie daleko…. Wyciągnął tylko dłoń ku górze chcąc też zawołać, ale potem spojrzał co tak właściwie go pochwyca… i były to te harpie. Te cholerne harpie uczepiły się akurat niego.
Żegnaj przyjacielu… Odchodzę… pochwycony, przez stado wygłodniałych dziwek…
Eva po pierwszym czerwca witała w tej restauracji częściej, niż w jakimkolwiek innym miejscu, gdzie serwowano jedzenie. Zwłaszcza, tak dobre jedzenie, jak tutaj. Poznała Willa Hollanda przez czysty przypadek właściwie, przez akcję, gdzie liczyła się dobroczynność i serce dla małych dzieci. Eva działała w wolontariacie już jakiś czas, więc znała się na sprawie, dlatego pomagała też układać wybitnemu kucharzowi menu.
Niedziela była dniem, którego nie chciała spędzać sama, ale jej współlokatorka bez wcześniejszej zapowiedzi ulotniła się do swojego brata, a Evci nie wypadało spraszać kogoś w ostatniej chwili na obiad. Tak to jest, kiedy śpi się w wolne dni do południa.
Nie męczył jej kac ani żadne przeziębienie. Nie była też poobijana, chociaż w miarę świeża, cienka i raczej blada blizna nieco uwidoczniała się na opalonej buzi dziewczyny. Podobnie, jak parę drobnych "kresek" na dekolcie, ale nie zwracała na nie większej uwagi. Tak czy siak, wyglądała dobrze, ubrana w luźną, kremową sukienką. Włosy spięła w wysokiego, niby to niedbałego koka i cały czas zaczesywała palcami grzywkę, aby ta nie wymykała się spod kontroli.
Restauracja faktycznie była pełna ludzi, paru potencjalnych klientów zaraz po przestawieniu stopy przez próg, uciekała, szukając miejsca gdzie indziej. Ale nie on.
Spojrzała w jego stronę, kiedy nonszalancko stał w miejscu, rozglądając się po sali. W żadnym wypadku go tutaj nie zapraszała, ale kiedy usiadł...
- Wydaje mi się, że ktoś taki, jak pan, nie potrzebuje odpowiedzi, bo albo czyta ludziom w myślach, albo jest ignorantem - uśmiechnęła się pogodnie, tym samym, dając mu znać, że wcale nie przeszkadza jej właśnie jego towarzystwo. Właściwie to ratował ją, bo nie lubiła spędzać czasu sama. - Właściwie to czekam tutaj na księcia w lśniącej zbroi... - westchnęła i przyłożyła dłonie do dekoltu, popisując się na samym wstępie teatralnością. Lepsze to, niżby miała szykować swoje rękawice bokserskie, których swoją drogą nie miała, żeby wygonić stąd nieznajomego.
Nie czekała na nikogo i tego też mógł być pewien, bądź co bądź, ale rozbawienia ukryć nie potrafiła.
[to chyba jednak wina mej wszechogarniającej miłości do Koffler :D]
- W zasadzie szkicuję kogo popadnie - przyznała się ze wzruszeniem ramion. - A śpię z wybranymi wcześniej i obserwowanymi uważnie obiektami. Wiesz, jak taka kolekcjonerka, co sobie coś upodoba i musi to mieć. Byle czego nie zaciągnę do łóżka.
Inaczej rzecz się miała z obrazami. Takimi prawdziwymi. Na płótnie, farbami. Wtedy zapraszała dziewczyny do swojego mieszkania, lekko upijała je czerwonym, półsłodkim winem, rozbierała, malowała, w międzyczasie dotykała, żeby wyglądały bardziej naturalnie, a dopiero potem je pieprzyła. Nie, pieprzyła to złe słowo. Ona je ukochiwała. Miłością bardzo spokojną, namiętną i niewinną z pozoru. Tak, że żadna nie poczuła się wykorzystana seksualnie.
- W sumie, teraz mogę spróbować tego - wskazała z dziewczęcym uśmiechem na butelkę, z której trunek pił Visser.
Zdecydowanie nie było powodu, dla którego miałaby opuścić mieszkanie mężczyzny. Nie przerażał jej ani wystrój, ani mały bałagan, czy też zachowanie rozmówcy. Owszem, na początku niezbyt przychylnie patrzyła na trzymaną przez niego whisky w dłoni, ale gdy tylko zniknęła, przekonała się, że zupełnie niepotrzebnie nabrała wątpliwości. Mężczyzna okazał się zdecydowanie przyjaznym osobnikiem, a w dodatku przyjął ją kulturalnie, co ostatnio rzadko się spotykało. Poza tym, sama nie była idealna. Szalona, gadatliwa, szybko zmieniająca tematy, z toną pomysłów na minutę. Mało kto za nią nadążał.
- Nie, niekoniecznie. Przyjdzie nas raczej spora grupa, ale to nie wyklucza innych gości pubu, o ile będą umieli się włączyć do zabawy, albo nie będzie ona ich drażnić. No, a z naszej strony możemy jedynie zapewnić, że będziemy doskonałym przykładem żywej reklamy.- uśmiechnęła się wesoło, spoglądając na swojego towarzysza. W jej czekoladowych tęczówkach zatańczyło coś na kształt rozbawienia, a policzki delikatnie się zarumieniły. Czuła się całkiem swobodnie.- Sama mogę o tym zapewnić i powiedzieć, że mam ku temu predyspozycje i pewne doświadczenie. Na pewno Pan nie pożałuje.- po tym wszystkim spuściła wzrok i w iście niewinnym geście założyła kosmyk włosów za ucho. Naprawdę, trudno było ją zrozumieć.
Roześmiała się wesoło słysząc słowa mężczyzny, jednak naprawdę wesoło, szczerze rozbawiona jego słowami i zachowaniem, a nie chichotała zalotnie, by zyskać sobie jego przychylność. Nie miała w zwyczaju odgrywania przed ludźmi jakiś scenek, udawania kimś, kim nigdy nie była. Nie wszystkim musiała się podobać jej chaotyczna osobowość, jednak zawsze cechowało ją przyjazne nastawienie do każdego człowieka. A jak inni traktowali jej zachowanie i czy spodobała się im postać jej pokroju, to już nie było zależne od niej.
- Nie wątpię. Mam nadzieję, tylko, że ten zysk nie będzie miał miejsca kosztem znacznego uszczuplenia kieszeni biednych studentów, a raczej w pewnej mierze będzie mógł zostać wynagrodzony dobrem naturalnym. Piękny uśmiech i żywa reklama, to w końcu nie byle co, czyż nie?- posłała mężczyźnie wesoły uśmiech, ostrożnie upijając kolejny łyk swojej wody, starając się jednak nie parsknąć śmiechem i przypadkiem nie opluć wszystkiego naokoło. A to niestety się zdarzało. Zwłaszcza, gdy miała tak szampański humor, jak teraz.
Posłała mężczyźnie jeszcze jedno uważne, choć krótkie spojrzenie, kiedy to dokładnie zlustrowała jego postać, by móc zaliczyć go do grona całkiem przystojnych i interesujących osobowości. Wiek nigdy nie grał roli w życiu szalonej Amelie, która niestety nie mogła się poszczycić szczęściem w miłości. Zazwyczaj traktowana była jako urocza laleczka, słodka wisienka na torcie, doskonały dodatek do związku, który i tak nie miał szans na przetrwanie. Jej nigdy nie wychodziło, nawet jeśli bardzo tego chciała. Po prostu zawsze źle trafiała, a nie chciała przecież tak wiele. Odrobinę ciepła i poczucia, że ktoś jest obok. Nie chodziło jeszcze o życiową stabilizację, na to było za wcześnie i ona była zbyt młoda, ale potrzeba posiadania kogoś więcej niż przyjaciela doskwierała jej od dłuższego czasu.
- No proszę, ja bym rady nie dała? - pokręciła z niedowierzaniem głową i zabrała się za przybieranie kwiatów wstążkami. Szło jej to całkiem sprawnie, palce miała niesłychanie zwinne i widać było od razu, że to córka artystki. Na dodatek takiej, która kiedyś sama zajmowała się kwiatami. Mila jednak miała nadzieję, że nie skończy jak własna matka... chociaż z drugiej strony... nie no, Joanna przynajmniej była szczęśliwa. Z ukochaną osobą przy boku, w wielkim, nieco pustawym mieszkaniu... ale szczęśliwa, oddająca się swojej pasji i miłości.
Gdy skończyła spojrzała jeszcze krytycznie na wiązankę... w sumie czegoś jej brakowało. Dolepiła kilka biedronek i motylków.
- Nie tylko obciągnie, przy okazji zrobi całą resztę i jeszcze poda śniadanie do łóżka, jak nic - wyszczerzyła zęby w wesołym uśmiechu. - Piętnaście euro się należy.
- No co ty?! - roześmiała się szczerze, chociaż z niedowierzaniem. Jak na swój gust, była zupełnie nie w guście Vissera. Wyglądał w sumie jak taki wytrawny selekcjoner, a ona... cholera, ona wyglądała jak typowa, zbuntowana nastolatka.
- No, jak mnie skutecznie spijesz, to nie będziesz miał innego wyjścia jak zadzwonić po karetkę, albo faktycznie mnie tam zawlec, chociaż nie wiem, czy koniecznie w takich celach w jakich by ci się marzyło. Chociaż totalnie najebane dziewczę przynajmniej protestować nie będzie - nadal się śmiała, ale mimo to - udało jej się wypić kilka łyków złotego, nieco cierpkiego w smaku trunku.
No masz ci los, się porobiło. I tak to się właśnie kończy z cycatymi blondi z kupą zamiast mózgu i chucią tak silną, że chętnie rozkraczyłyby się przed Visserem zaraz, teraz, na parkiecie nawet. Przerażające, powiadam. Ale William, zdawać by się mogło, nie przejął się tak kumplem, jak kumpel nim, bo zaraz się odwrócił i wręcz popierdolił przez tłum. Cóż, u Hollanda to by była trauma, a dla Tony’ego całkiem fajna przygoda.
Tyle chętnych cipek na raz do obrobienia… był pewien, że na jego liście to marzenie figurowało całkiem wysoko. Chociaż może nie było już marzeniem? Cóż, aż tak sobie się nie zwierzali, chyba, ze babka była taka, że po prostu… mmm. Po prostu.
Tak czy siak, Will nie uciekł, tylko postanowił działać z daleka. Wspiął się na jakiś stół przy łazience, wyrwał obcej kobiecie zapaliniczkę, gdy chciała zapalić papierosa, a gdy ta się zapytała, co on, do kurwy nędzy wyprawia, oto rzekł:
- Konkurs mokrych podkoszulków.
I przysuwając zapalony przyrząd do wyhaczonego wzrokiem czujnika, sprawił, że za jakieś pięć sekund zraszacze uruchomiły się oblewając wszystkich zebranych na tym balecie tak cholernie zimną wodą, że zaczęli uciekać prawie wszyscy. Nawet ci pijani, którzy potraktowani tak mroźnym (i niespodziewanym) strumieniem wody, ze otrzeźwieli niemalże od razu.
[Jakiś pomysł na powiązanie? Bo o wątek nawet nie pytam ;) Z chęcią zacznę jeśli dostanę jakąś małą podpowiedź.]
- Nie podoba się, to znajdź sobie inną kwiaciarnię - fuknęła, ale zaraz potem się roześmiała, śmiejąc się wesoło, ażeby dać mężczyźnie do zrozumienia, że wcale nie mówiła serio. Chociaż, jasna sprawa, nigdy nie pozwoliłaby sobie na coś takiego przy obcych klientach. Ale jak już z kimś piłeś - znasz tego kogoś. Tak przynajmniej mówią, no nie?
Ściągnęła motylki, zostawiła tylko dwie biedronki, wzięła pieniądze od mężczyzny i jeszcze wydała mu dwa euro. Z piętnastu zrobiło się trzynaście. Ale nie jej wina, że wybrał jedne z droższych kwiatów.
- Sam się puścisz z torbami, jak tak będziesz pilnował interesu... miałam naprawdę szczery zamiar ci wtedy zapłacić, ale zostawiłeś mnie z Williamem sam na sam - przyznała, zamykając kasę.
Westchnęła cicho, odstawiając swoją szklanką i wstając z miejsca, by skocznym krokiem podążyć za mężczyzną do salonu. Jak zwykle roznosiła ją energia,a wesoły uśmiech nie znikał z jej malinowych warg. Ku jej uldze, okazało się, że całe to spotkanie to nie taka straszna sprawa, jak wydawało się jej z początku. Choć miała szczerą ochotę rzucić jakiś komentarz na temat alkoholu i picia, tylko jak głupio by to wyglądało? Ona, taka małolata miałaby prawić kazanie starszemu od siebie mężczyźnie. Pff, pewnie by ją jeszcze wyśmiał. A nie chciała by naprał o niej złego zdania i zmienił swoją opinię na temat możliwości zorganizowania imprezy. To by była dopiero katastrofa!
Zamiast jednak usiąść na fotelu, schyliła się ostrożnie, uprzednio robiąc wszystko by przypadkiem sukienka niepożądanie podsunęła się do góry i poukładała w kupkę zgarnięte na podłogę przez mężczyznę magazyny, gotowa też poskładać jego ubrania. Niestety po matce odziedziczyła zmysł do perfekcjonizmu, który często objawiał się w dziwnych okolicznościach, kiedy to Amelie zabierała się za porządki, często u innych.
- Swoją drogą, nawet się nie przedstawiłam. Co za głupota.- przygryzła wargę, orientując się, jaką to gafę przyszło jej popełnić.- Jestem Amelie.- odwróciła się w stronę swojego rozmówcy z uroczym uśmiechem na twarzy, wymawiając swoje imię z nienagannym francuskim akcentem, który pomimo pobytu w Holandii, ani trochę się zmienił.
- No wiesz coooo - pokiwała z dezaprobatą głową. No i koniec udawania, koniec zabawy. Nie pójdzie do łóżka ze starszym od siebie, w chuj, facetem. W ogóle nie pójdzie na żadną górę z facetem. Musiała by być całkiem pijana. Koniec z darmowym chlańskiem i świetną zabawą. Sorry, stary, jestem lesbijką, nie rucham się z facetami, bo to głupie chuje są. Chyba, że...
- Skąd ja mogę wiedzieć, że nie jesteś zboczeńcem-mordercą, podnieca cię jak dziewczyna płacze i błaga, żebyś przestał i zamiast na górę, zabierzesz mnie do piwnicy, po czym będziesz torturował, dopóki nie umrę z bólu - uniosła brwi i wypiła naraz cały alkohol, który był w jej szklance. Wolała, żeby nie pytał skąd siedziały w jej drobnej główce takie chore rzeczy. W końcu była artystką, shit happens.
Efekt był natychmiastowy z czego Will bardzo dumny był i z pewnością będzie miał co wspominać. Tak czy siak, musiał zacząć szybko udawać randoma, bo ochrona szukała podejrzanych, a jemu nie widziało się płacenie za swój czyn. Nawet jeśli był co najmniej haniebny, ale hej… w końcu był w ważnej, wartej poświęcenia sprawie, nie? I w ogóle miałby odpowiadać za głupotę Vissera? Bo to oczywiste było, że wina leżała po jego stronie, ot co. Gdyby nie on, to nie byłoby ich tu, ani stado wygłodniałych plastikozaurów by ich nie zaatakowało.
- Nie pierdol, tylko chodź na zewnątrz – mruknął Will i po chwili wyszli głównym wyjściem, przed którym zebrała się kupa zmoczonego ludu. Will wszystkich wyminął i ruszyli razem niepostrzeżenie na drugą stronę ulicy, a następnie skręcili w kolejną uliczkę.
- I nie ma za co, kurde – kontynuował z ogromną dozą ironii w głosie. – Uratowałem cię przed gwałtem, AIDS i traumą , nie musisz być wcale taki wdzięczny, a skąd!
- Musiałam iść spać - powiedziała niewinnie, chociaż wcale nie łudziła się, że prawda nie wyjdzie na jaw. Jeśli Will i Tony byli faktycznie najlepszymi przyjaciółmi... zresztą Visser widział, że Mila miała ewidentną ochotę przeruchać się z jego przyjacielem. Za bardzo strzelała do niego oczami i uśmiechała się w TEN sposób.
- Ale jeśli mnie zaprosisz, następnym razem, czemuż by nie - roześmiała się i oparła o blat.
- Coś jeszcze podać, tak swoją drogą? Bo będę już zamykać - rzuciła trochę mniej pewnie, licząc na to, że jednak klienta nie urazi. Ale nogi już wypadały jej z tyłka. Odkąd zaliczyła rok mogła spędzać więcej czasu w pracy... a jej szefowa oczywiście z tego korzystała, sama zyskując więcej czasu na opiekę nad dzieckiem. Mila nie mogła jej przecież winić.
[Pani wena wróciła? :D]
- Oh...- westchnęła cicho, momentalnie odwracając się w jego stronę i zostawiając wszystko, choć w miarę tak, by wyglądało porządnie.- Tony...- powiedziała jego imię uśmiechając się z lekkim zakłopotaniem, a jej buzię znów przyozdobiła para urokliwych rumieńców.- Przepraszam, ja tak zawsze... Znaczy nie zawsze, ale często. To taka moja mała wada. Perfekcjonizm w dość dziwnej postaci odziedziczyłam po matce. Choć u mnie ma jeszcze łagodna objawy.- uśmiechnęła się nieco pewniej, siadając na fotelu, w zasadzie na swoich dłoniach, by przypadkiem nie świerzbiło jej paluszków do popełnienia kolejnej głupoty.- I naprawdę nie uważam Cię za niechluja. Każdemu zdarzają się gorsze dni, czy lenistwo, albo ochota do artystycznego nieładu. Mój pokój zazwyczaj nie wygląda dużo lepiej. Pełno w nim ścinków rozlicznych materiałów i tym podobnych rzeczy.- No i wychodziło na wierzch gadulstwo szanownej panienki Morel. Jak do tej pory w miarę uważała na swoje zachowanie i słowa, tak teraz momentalnie odzyskała swobodę i zaczęła mówić, tak jak to miała w zwyczaju. Miała tylko nadzieję, że jednak nie zrazi tym do siebie Tony'ego. Jakby nie patrzeć, jednak byłoby szkoda. Może nawet nie tylko przez wzgląd na zbliżająca się imprezę?
[Dobrze, może być w ten sposób ;)]
Przeprowadzka do Amsterdamu nie zmieniła zbyt wiele w życiu Ramony van der Lohren. Nadal była samotna, otoczona wielkim budynkami, jednak nigdy przez to słaba. Rosła w siłę z każdym kolejnym kontraktem, który udawało jej się podpisać.
Po starcie rodziców, na świecie nie zostało zbyt wielu członków jej rodziny. Mimo iż nie była zżyta z nikim powiązanym jej krwią, była obecna na każdym weselu, stypie czy rozwodzie by zachować dobre imię wśród prasy i mediów. Nic więc dziwnego, że miała możliwość poznania Anthony'ego Visser'a, byłego męża jej drogiej kuzynki, Lisabeth. Być może nie łączyła ich zażyła znajomość lecz był jednym z nielicznych ludzi, którzy nie przeszkadzali jej swoją osobą. Nie uważała go za kolejnego, zbytecznego dwunoga, który wydaje się być kolejnym synem marnotrawnym. Dlatego z chęcią odwiedzała jego lokal.
Dzisiejszego popołudnia podpisała i jednocześnie sfinalizowała kolejny, wielki przetarg, co dawało jej powód do uczczenia ów sukcesu. Postanowiła więc udać się na nic nieznaczącego drinka. W końcu większość biznesowych rekinów lubowała się w mocnych, szkockich trunkach.
Ubrana w biała, obcisłą sukienkę, która okrywała jej seksowne ciało jedynie do połowy ud, wkroczyła do lokalu. Kilkoro z obecnych tu mężczyzn obdarzyło ją pożądliwym spojrzeniem, które ona po prostu zbyła. Usiadła na wysokim, barowym krześle i na ladzie położyła czarną torebkę - kopertówkę.
- Szkocką z lodem - rzuciła w kierunku barmana i czekając za zamówieniem, zaczęła rozglądać się po sali.
- Wiesz, znałam takich, co uważali, że płaczące dziewczę to wyjątkowe "miejsce" rozrywki - roześmiała się, robiąc w powietrzu umowny cudzysłów. Cóż, widocznie za bardzo rozplątywał się jej język pod wpływem alkoholu. Cóż, powinna przestać i zawinąć do siebie. Ale... ale w sumie to... E taaam. Wzięła swoją pierwszą szklankę upijając łyk piwa imbirowego, które teraz smakowało nieco bez wyrazu. Po prostu... piwem. Ach, ta jej miłość do tequili.
- Miło jednak usłyszeć, że nie jesteś psychopatą. Jakoś niekoniecznie przepadam za psychopatami.
Łups, Jean się podpiła.
- A tak w ogóle to jestem Koffler, miło mi cię poznać - przedstawiła się z uśmiechem, by jakoś zatuszować ten dziwny wywód.
- Bardzo dobrze się spało - stwierdziła nadal z niewinnym uśmiechem i ściągnęła swój fartuch, odkrywając kremową, krótką sukienkę z dużym dekoltem. Miała chyba tylko jeden golf, reszta jej ubrań miała właśnie tego typu dekolty, chociaż cóż, na co patrzeć nie było. Jej piersi były raczej jakimś marnym żartem. Ale to też jej wina. Jak tak się patrzyło na nią, to miało się ochotę dać biednej kanapkę. A najlepiej całą paczkę kanapek. Albo paczkę paczek. Obcisła sukienka także podkreślała jej wystające żebra. A mimo to nadal potrafiła wyglądać całkiem seksownie.
- A jutro... chętnie Cię odwiedzę. Mieszkasz nad barem, dobrze zrozumiałam? - uśmiechnęła się sympatycznie, nadal nie dając po sobie poznać czegokolwiek nie niewinnego. Chociaż właśnie... ta jej niewinność była mitem. Była jedną z bardziej zepsutych studentek Uniwersytetu Amsterdamskiego. Ta polska dziwka na obcasach, kogo ona nie ruchała? - taka mniej więcej krążyła opinia o Mili Drozd. Się zdarza.
- Naprawdę? Mogłabym przyjść i sobie dorobić?- od czasu wyprowadzenia się od brata i niemal zerwania kontaktu z rodziną, chciała być coraz bardziej niezależna. Póki co zarabiała skromne sumki za drobne naprawy krawieckie, a w piątki chodziła uczyć dzieci angielskiego, ale nic nie było zbyt hojnym wynagrodzeniem. Tak przynajmniej miałaby odrobinę więcej funduszy, a przy tym i sprzątanie nie przeszkadzało jej tak bardzo. Głupio, że wcześniej na to nie wpadła.
- Do ruiny? Nie...- prychnęła i machnęła dłonią, uznając to za prawdziwą głupotę, choć niestety Tony mógł mieć rację. Młodzi ludzie po alkoholu bywali nieobliczalni. Może i sama Amelie niechętnie pijała jakiekolwiek trunki, tak jej przyjaciele rzadko kiedy umieli inaczej się bawić. A szkoda.- Przynajmniej ja nie poczynię większych strat. w momentach niepoczytalności, tylko tańczę na barze...- ugryzła się w język, zdając sobie sprawę, że znów gada zdecydowanie za dużo, wygadując często zupełnie nieadekwatne do sytuacji rzeczy. w końcu co kogo obchodziło co robiła pod wpływem alkoholu? Na pewno jednak nie były to spokojne wyczyny w jej wykonaniu. Często na tańczeniu na barze się nie kończyło, o ile było jeszcze gdzie popisać się umiejętnościami... Ale o tym wiedzieli tylko nieliczni. Ostatecznie pijaną panienkę Morel nie często się spotykało.
Ramona miała świetną pamięć do twarzy i ludzi, co bardzo ułatwiało jej nawiązywanie kontaktów i prowadzenie interesów z wieloma osobami. W końcu ona, jako prezeska firmy była najbardziej zainteresowania jak najlepszymi stosunkami z inwestorami i małą grupką mającą udziały w jej firmie. Tak naprawdę pragnęła się od nich odciąć, wiedziała jednak, że stoi na niepewnym gruncie i ma zbyt mało pieniędzy by samodzielnie utrzymać całe Lohren Industry.
Widząc znajome rysy twarzy, mocny zarost i kształtną sylwetkę, uśmiechnęła się subtelnie.
- Anthony, ciebie również bardzo miło widzieć - powiedziała. Nie żywiła urazy do ów mężczyzny. Szczerze mówiąc miała w głębokim poważaniu jego miłosne życie. Fakt, ślub odbył się z jej udziałem, jednak Ramona nigdy nie widziała szans na utrzymanie związku, ani tego, ani każdego innego. Wszelkie pary i próby bycia ze sobą na dobre i złe, po prostu przekreślała, uparcie nie wierząc w uczucia.
- Widzę, że dobrze sobie radzisz - powiedziała, biorąc do ręki szklankę wypełnioną alkoholem. Jednak nim upiła choć odrobinę, zerknęła ponownie na mężczyznę i spytała: - Godzi mi się zaproponować ci drinka? W ramach spotkania po wielu latach.
Przestąpiła z nogi na nogę, nieco zdezorientowana. Nie mogła się pomylić, nazwisko w końcu się zgadzało, a bardzo małe było prawdopodobieństwo, że natknęła się na innego Tony'ego Vissera. W tym wypadku pomyłka nie wchodziła w grę. Wątpiła szczerze, aby mężczyzna przytrzymywał ją przed drzwiami specjalnie. Nie dość, że nie miało sensu, na dodatek właśnie on tracił czas, a w tym przypadku to jednak rzecz niebywale cenna. Zresztą wyglądał na zdziwionego w tym samym stopniu, co Margot.
- No, do pana - odpowiedziała, przeciągając samogłoski, przy okazji nieco bełkotliwie. - Nie było zapłacone z góry, a czas nieustalony. Przedstawić stawki?
Wymówienie podstawowej formułki wydało jej się najmądrzejsze. Znalazła się w zdecydowanie nowej sytuacji. Zwykle wpuszczano ją jak najszybciej, by wścibcy sąsiedzi nie zauważyli zbyt wiele.
- Wpuści mnie pan?
Poczuła, jak łydki pokrywają się gęsią skórką. Pora była późna i mimo lata chłodny wiatr wdzierał się pod poły płaszcza. W takim stroju nie wystoi zbyt długo. Kilkakrotnie zgięła i rozprostowała palce z nadzieją, że tamten to zauważy. Nie chciała stać i marznąć. Równie dobrze mogłaby wrócić do burdelu, powiedzieć, że nastąpiła pomyłka albo jakiś głupi żart, bo takie zdarzały się dość często.
Nie było człowieka, który nie widziałby w tej kobiecie dwóch obliczy. Nawet pragnący ujrzeć ją nagą w swoim łóżku mężczyźni widzieli u niej dwie twarze. Jedną - piękną, powabną, taką o której marzą każdej samotnej nocy, oraz drugą - przebiegłą. Miała w spojrzeniu coś, co kazało ci na nią uważać, być w jej obecności ostrożnym i skoncentrowanym. Tylko jednej osobie udało się w pełni jej zaufać i nie zranić. Kochała, choć w czasie przeszłym, to potrafiła odkryć w sobie to uczucie i trzymać się go, nie zdradzać, nie ranić.
Spojrzała na szklankę whiskey i uśmiechnęła się, widząc w niej odbicie swojej twarzy.
- To prawda, nie mogę narzekać na interesy, jednak zawsze mogłoby być lepiej - powiedziała i założyła jasny kosmyk włosów za ucho, chcąc odsłonić swoją twarz. Cisnęło jej się pytanie dotyczące kuzynki, jednak powstrzymała się przed jego zadaniem. Tony, jako były mąż mógłby wiedzieć coś na jej temat, w przeciwieństwie do niej, która z dala trzymała się od reszty rodziny.
- Jak wiedzie ci się poza barem? - spytała, nie chcąc by ich konwersacja upadła, nim w ogóle się rozpoczęła.
- Czy się postarał, czy nie, to już nie Twoja sprawa - zaśmiała się. - Równie dobrze ja mogłam się postarać - wystawiła mu język, ale zaraz go schowała i wyszła na zaplecze, z którego wzięła swoją torebkę i brązową, skórzaną kurtkę, którą od razu na siebie zarzuciła. Wyszła zza lady, miała wysokie szpile w których teraz była może o dwa centymetry wyższa od Vissera. Liczyła jednak na to, że nie będzie mu to przeszkadzać.
- Dobrze się składa, jutro akurat mam pierwszą zmianę - stwierdziła z uśmiechem, wychodząc z kwiaciarni, byleby tylko zmienić temat. Czy była kurewsko dobrą kochanką? Cóż, nie jej to oceniać. Panowie wychodzący z jej mieszkania o poranku byli raczej zadowoleni, bo i na dużo im pozwalała. Pewnie jej doświadczenie zrobiło też swoje. Widocznie potrzebowała znawcy, żeby się sprawdzić. Jasne, czemu by nie Tony? Widać było, że lubił zabawę z kobietami. A ona uwielbiała się bawić, nie brać już nic nigdy na poważnie.
- No, pół Niemka, pół Holenderka - przyznała, opierając głowę na łokciu. W głowie zaczęło już się jej fajnie kołysać, ale prócz tego i lekkiej nieostrości twarzy mężczyzny, czuła się całkiem dobrze. Wiesz, trzeźwa na umyśle.
- Chociaż, tak szczerze z Holandią nie czuję żadnego związku, urodziłam się i wychowałam w Monachium, tam jest moje miejsce - przyznała z uśmiechem i ponownie wymieniła szklanki, teraz upijając whiskey i zupełnie nie mając pojęcia, co już się knuje w głowie Vissera. A sama przecież wyrywała panienki podstępem. Zrozumieniem, artystyczną duszą i alkoholem. Powinna znać te sztuczki.
[matko, głowę oparła na pięści, łokieć na blacie haha :D
Zaśmiała się perłowo, gdy usłyszała jego odpowiedź. W zasadzie spodobała jej się. Oznaczała, że mężczyzna radzi sobie po stracie żony, że ma czym się zająć i nie próżnuje, choć najlepszym na to dowodem był jego nienaganny wygląd i determinacja w prowadzeniu własnej działalności.
- Cieszę się, że to słyszę. Z pewnością życie poza pracą masz o wiele ciekawsze niż ja - wyznała. Wzięła do ręki szklankę i zachłannie opróżniła jej zawartość, po czym skinęła na barmana, prosząc o kolejną porcję. Nie była znana z mocnej głowy do alkoholu, jednak bywały dni, w których po prostu musiała się napić. Poczuć lekkie uniesienie związane ze stanem upojenia. Chyba każdy tak ma, że potrzebuje doświadczyć nicości. Nie ważne czy w ramach buntu, czy świętowania. Jak mawiają, każdy powód jest dobry!
- Miałam o to nie pytać, jednak moja wzmożona ciekawość nie potrafi utrzymać się na wodzy. Masz może jakieś wieści od Lisbeth? - spytała, przyglądając się zmiennemu wyrazowi twarzy Tony'ego.
Była zaskoczona tą propozycją. Mężczyźni dosyć rzadko jej to oferowali, zbyt zajęci swoimi fiutkami. I dlatego warto umawiać się ze starszymi od siebie! Tacy to mają jednak klasę!
- W sumie, bardzo mi odpowiada ta propozycja - stwierdziła z uśmiechem i zamknęła za sobą drzwi na dwa zamki, po czyym wrzuciła klucze w ogromną otchłań swej brązowej torby, odpowiadającej kolorem kurtce.
Mila uwielbiała szpilki, chociaż ostatnio akurat przerzucała się na koturny. W ogóle uwielbiała buty, uwielbiała ubrania. To było nawet po niej widać. Cholerna elegantka.
[w sumie podziwiam Vissera za to, że to taki prawdziwy facet, a nie jakaś cipka w stylu: "Właściwie nie przyglądał się jej piersiom, bardziej interesowały go jej oczy. Ogólnie był mało zainteresowany jej ciałem". nie ma takich chłopów, soł sed :<]
[Daj mi wątka. O, taki tam... Rozkaz! :D ]
[Nie rzucam się, jeno patrzę kto jest i mu karzę zawątkować. O.
ja też nie wiem, co może ich łączyć, ale coś musi, bo mnie nudzi ta cisza...
Miej nadzieję i coś wymyśl ;) ]
- Jasne, pasuje - stwierdziła z uśmiechem i zeszła ze schodków, po czym wepchnęła nieco nonszalanckim ruchem ręce w kieszenie sukienki. Zaraz jednak sobie coś przypomniała. Wyjęła z torebki swój mały notesik, wyrwała jedną kartkę i na szybko nabazgrała swój adres długopisem z nazwą kwiaciarni i nazwiskiem właścicielki. Lotte Omond była o wiele seksowniejsza od Mili. Była starsza, ponętniejsza, dojrzalsza... ale miała też męża i synka. Pod tym względem wolny duch, rock&rollowa dusza w szpilkach Laboutina miała jednak przewagę. Zero zobowiązań.
- W takim razie do zobaczenia jutro - pożegnała się, podając mu karteczkę i nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i lekkim krokiem ruszyła w swoją stronę - ponownie z rękami w kieszeniach, przez co luźna u dołu sukienka bardziej opinała raczej kościste pośladki.
[hahahaha, jednak dziadek! ♥
e tam, niekoniecznie przesadzasz :D w sumie zachowuje się jak mój facet jak mnie poznał. tylko ruchanie mu w głowie o.O]
Cóż, Koffler po alkoholu była raczej uległa i grzeczniutka, jeśli nie rzec, że wręcz romantyczna. Łatwiej jej wtedy szło podrywanie laseczek, bo robiła się jeszcze bardziej wrażliwsza i otwarta, niż planowała na początku. Tylko wielką niewiadomą było, czy Visser sobie poradzi z tą małą. Ciężki był to jednak przypadek, bo odkąd uciekła z Hiszpanii - sypiała tylko z kobietami.
- Mój ojciec mieszka w Rotterdamie - przyznała, ale zupełnie bez emocji. nie czuła nic do tego człowieka, prócz wdzięczności. Gdyby nie on, nie studiowałaby teraz, nie spełniała marzeń, a klepała bidę, albo znów wróciła do prostytucji. A tego ponad wszystko nie chciała. Uwielbiała nagość, ale musiały być jakieś zasady.
- Pierdolniki poza tym to fajne rzeczy. Moje mieszkanie na przykład - rozmarzyła się nieco - pierdolnik, ale wiesz, taki z duszą. Cuchnie terpentyną, ale to dodaje mu smaczku - wzruszyła ramionami z delikatnym uśmiechem, przypominając sobie o swojej kochanej, ciasnej jaskini.
[Ja będę o sobie regularnie przypominać ;p]
[mwahaha, jakie zajebiste nowe zdjęcia i gif ^^]
- Nie! Zdecydowanie lepiej nie...- omal nie krzyknęła, słysząc wypowiedź Tony'ego. Naprawdę nie chciałby widzieć jej pijanej, bo zachowywała się wtedy jak wariatka, albo ułomne dziecko, trudno stwierdzić. Na pewno gotowa była jednak do wielu szalonych czynów, na które normalnie by się nie porwała, uznając jej za zbyt obcesowe. A tańczyć na barze potrafiła i przy dobrym humorze, czy gdy zabawa się nie kręciła i trzeba było jakoś rozruszać towarzystwo. Ale do tego chyba tym bardziej nie powinna się przyznawać. Przygryzła lekko wargę, znów będąc w niemałym zakłopotaniu i czując, że jakoś temat rozmowy mocno odszedł od najważniejszych kwestii. Zaraz jednak podniosła wzrok i napotkała spojrzenie mężczyzny, który zbliżył się na dość niebezpieczną odległość. Ale zamiast się rumienić, czy chichotać, Amelie tylko otworzyła szerzej oczy, chyba nieco zaskoczona taką sytuacją, ale w ostateczności posłała Tony'emu uroczy uśmiech, który był jej znakiem rozpoznawczym. OT, taka z niej była urocza, niewinna istotka.
Była pewna, że mężczyzna wie o wiele więcej niż ona, jednak skłamałaby gdyby powiedziała, że losy kuzynki jakoś specjalnie ją interesują. W końcu Ramona nie była znana z wizerunku kochającej krewniaczki. Nie była nauczona rodzinnej miłości i nie zamierzała tego w sobie zmieniać.
- Cóż, wielka szkoda, z przyjemnością posłuchałabym o tym jak jej się wiedzie - skłamała. Często zachowywała pozory. Nie było to jednak wierutne kłamstwo. Oczywiście doszły ją słuchy z jakiegoż to powodu rozpadł się związek tej dwójki. Włosi raczej nie byli ulubionym gatunkiem mężczyzn w przypadku Ramony, jednak z chęcią wsłuchałaby się w pogłoski czy nawet zwykłe plotki dotyczące Lisbeth.
Panikować zdecydowanie nie zamierzała, do osób nieśmiałych też nie należała, choć zdarzały się różne sytuacje. Wszystko chyba zależała od dnia i jej nastroju, ale na dobrą sprawę raczej odważnie kroczyła przez życie, często porywając się na zwariowane i szalone rzeczy. Amelie od dziecka była z pozoru niewinnym, małym diabełkiem, wszystkie ciotki i niańki mogłyby to potwierdzić.
- Są ciekawsze, zdecydowanie ciekawsze rzeczy od oglądania mojej pijanej osóbki. O, zwłaszcza, że ze mnie takie chudziutkie chucherko jest. Nie ma nawet na co patrzeć.- wzruszyła ramionami, chcąc tylko pokazać Tony'emu, że naprawdę nie ma się czym ekscytować, a już na pewno jej osobą, na którą raczej nikt specjalnie uwagi nie zwracał.
Żeby nie poczuć się zbyt niezręcznie, wyciągnęła na niewielką odległość przed siebie palec, by w razie potrzeby subtelnie dać do zrozumienia, że nie powinien przekraczać pewnej bariery. Ostatecznie ledwo co go znała, a przede wszystkim przyszła do niego w kompletnie innych interesach.
- Nie możesz mieć żadnego zdania na ten temat.- stwierdziła marszcząc lekko nosek w ten charakterystyczny dla siebie, a przy tym jakże zabawny sposób.- Nigdy wcześniej przecież mnie nie widziałeś.- mruknęła, przez chwilę nawet zastanawiając, czy może jednak się nie myli. W końcu po pijaku nigdy nic nie pamiętała, stąd i nie mogła mieć pewności, że Tony'ego już w swoim życiu nie spotkała, ale przynajmniej nic takiego nie pamiętała. Dopiero po chwili dotarło do niej, że swoimi słowami, zamiast poprawić swoją sytuację i zniechęcić mężczyznę do oglądania jej szalonych wybryków, dokonała chyba wszystkiego na odwrót.
- Przedstawienie?- zaśmiała się z lekka nerwowo, wiedząc, że już się z tego nie wywinie. No cóż, trudno. W końcu i tak to lubiła, tylko nikomu przyznać by się nie mogła, by przypadkiem nie zostało to wykorzystane przeciwko niej.- Nie wiem, choćby teraz.- wzruszyła obojętnie ramionami. Skoro i tak przyjdzie jej się z tym zmierzyć, to naprawdę nie miało już dla niej znaczenia kiedy i gdzie. Pal licho, jak szaleć to szaleć.- Ale może przynajmniej dostanę za to jakiś rabat?- natychmiast zaprezentowała jeden ze swoich najlepszych uśmiechów i szybko podniosła się z fotela. Zawsze była interesnym dziewczęciem.
Co robi młoda, atrakcyjna kobieta na pół godziny przed umówioną randką? W sumie same standardowe rzeczy. Chrupie marchewkę, lata w samej bieliźnie po pustym mieszkaniu z wyprostowanymi już włosami, nakłada makijaż i nuci sobie zasłyszaną gdzieś w radiu piosenkę.
Hey, I just met you... chrupie marchewkę
And this is crazy... kolejny dziab, przełyka i kończy śpiewnie:
But here's my number, so call me maybe.
No to faktycznie call. Gdy nadgryza marchewkę słyszy dzwonek do drzwi. Niczego nie świadoma zawija się w ręcznik i z marchewką w jednej, a tuszem do rzęs w drugiej ręce otwiera drzwi.
- O, Tony... wcześnie - powiedziała ze zdziwieniem przeklinając go w myślach, że zaraz spełnią się wszystkie stereotypy o szykowaniu się kobiet. A ona była już prawie gotowa!
- Wejdź - otworzyła szerzej drzwi i zaprowadziła go do swojej sypialni, gdzie na łóżku leżał ułożony cały jej dzisiejszy outfit. W sumie zawierający niewiele. Koronkowy biustonosz, sukienkę i czarne, pełne koturny. Liczyła na to, że mężczyzna nie zwróci uwagi na to, że brakuje w tym komplecie majtek.
- Dziesięć minut i będę gotowa - powiedziała przepraszającym tonem, wsadziła marchewkę do ust, zebrała swoje rzeczy i poleciała do łazienki. Ogolić odrastające włoski pod pachami, pomalować drugie oko, pociągnąć usta szminką, ubrać się. Marchewkę odstawiła do kubeczka na szczoteczki do zębów i nieco zestresowana przeczesała jeszcze włosy i faktycznie, po dziesięciu minutach była już gotowa. Anioł, nie kobieta.
- Mam nadzieję, że się nie nudziłeś - wparowała do sypialni z szerokim uśmiechem, przyłapując go, jak wpatruje się w obraz przedstawiający nagich młodzieńców w polu maków. Spoko.
Słysząc jego pytanie zamiast się zaperzyć, wyszczerzyła tylko zęby w pewnym siebie uśmiechu. Cóż, w zasadzie dosyć często. Na randki. Z osobnikami wartymi ściągnięcia majtek. Ale mógł się jednak nie pytać. Wrodzona wredota Mili nie pozwoliła jej na przytaknięcie czy coś w tym stylu.
- A co, przeszkadza ci to? Mogę w takim razie założyć, jeśli czujesz się skrępowany - mrugnęła do niego, a potem podeszła do półek stojących pod ścianą, wysunęła dolną szufladkę i zaczęła grzebać w swojej bieliźnie, szukając czarnych majtek, pasujących do stanika i nie szczególnie przejmując się tym, że będą wyraźnie prześwitywać pod jasną sukienką, ani też, że teraz tym swoim okrytym tylko cienkim materiałem, kościstym dupskiem była wypięta wprost na Tony'ego. A niech sobie popatrzy, nacieszy wzrok, skoro zaraz i tak miała ubrać bieliznę. No, chyba, że mężczyzna zaprotestuje.
- Zapewne byłabym niemałą sensacją - zamruczała z uśmiechem i chwyciła jego dłonie, które przesunęła po swoich biodrach, potem po pośladkach, by w końcu go od siebie odsunąć. No kurwa, mokro w majtach. Ale lepiej, żeby się nie spieszyli. Nie AŻ tak. Bardzo miała ochotę wyjść z domu, seks w jej własnym łóżku zaczynał być dla niej powoli nużący. Czemu to ona zawsze ma robić śniadanie I czemu to Angie zawsze musi patrzeć na palantów, których Mila sprowadza do mieszkania? Dajmy młodej trochę spokoju!
- Możemy iść - powiedziała, wciągając na siebie majtki, a jednak mu an przekór, na dodatek bardzo elegancko i dyskretnie, tak, że żaden niepożądany skrawek jej ciała nie został zauważony przez mężczyznę. Założyła koturny, wiążąc je w okół kostki, wzięła do ręki czarny żakiet, kopertówkę i kluczę i ruszyła do drzwi. Znowu jej tyłek przyciągał uwagę, tym razem nie brakiem majtek, a raczej ich wyraźnym kolorem pod bladym materiałem.
- Zapewne byłabym niemałą sensacją - zamruczała z uśmiechem i chwyciła jego dłonie, które przesunęła po swoich biodrach, potem po pośladkach, by w końcu go od siebie odsunąć. No kurwa, mokro w majtach. Ale lepiej, żeby się nie spieszyli. Nie AŻ tak. Bardzo miała ochotę wyjść z domu, seks w jej własnym łóżku zaczynał być dla niej powoli nużący. Czemu to ona zawsze ma robić śniadanie I czemu to Angie zawsze musi patrzeć na palantów, których Mila sprowadza do mieszkania? Dajmy młodej trochę spokoju!
- Możemy iść - powiedziała, wciągając na siebie majtki, a jednak mu an przekór, na dodatek bardzo elegancko i dyskretnie, tak, że żaden niepożądany skrawek jej ciała nie został zauważony przez mężczyznę. Założyła koturny, wiążąc je w okół kostki, wzięła do ręki czarny żakiet, kopertówkę i kluczę i ruszyła do drzwi. Znowu jej tyłek przyciągał uwagę, tym razem nie brakiem majtek, a raczej ich wyraźnym kolorem pod bladym materiałem.
- Dobry burdel nie jest zły - stwierdziła ze śmiechem, ściskając w dłoni swoją szklankę. W sumie u Jean nie było aż tak źle. Problemem jedynie były wszędzie walające się farbki i pędzle. I kolorowe ślady łapek jej kota, które nie zawsze dało się zetrzeć z szafek lub podłogi. Ale mimo to i tak uwielbiała Adolfinę. Widać, że zwierzak też ma artystyczną duszę!
Tak więc sprzątanie u Jean wyglądało podobnie jak u Tonego. Wrzucała wszystko do kubeczków na przybory plastyczne, a to co niepotrzebne wpychała ale... pod łóżko. Bo kto by tam jej zaglądał pod łóżko?
[Teraz coś wymyśl ;3]
[W takim razie dobrze dobrałem zdjęcie, cieszy mnie to ;D]
Mila przeszła obok niego, znów odnotowując, że w tych butach jest - może już nie wyższa - ale równa wzrostem z nim. W zasadzie to było zastanawiające, że tego typu buty były znienawidzone przez wszelkiego typu feministki, skoro sprawiały, że babki w końcu mogą się równać z facetami - w sensie miarowym. Mili było daleko do feministki. Za bardzo lubiła być ukochiwana, obsługiwana i obsypywana komplementami (hm... tak, tak, i ruchana), żeby sobie pozwolić na zabawę w feministkę. Uważała to raczej za głupotę.
- Dzięki - powiedziała lekim tonem i szybko zsunęła się ze schodów. Buty jak buty, wcale nie utrudniały przeskakiwania co drugi schodek, chociaż to kolejna rzecz w jej przypadku, która sprawiała, że mogła wyglądać nieco nieelegancko. Ale to były tylko małe odchyły. Bo cała Mila aż kipiała kobiecością.
- Gdzie zaparkowałeś?
[Może coś z pracą? :D W końcu Bran u Tony;ego pracuje]
Wsiadła do samochodu, czekając cierpliwie, w przeciwieństwie do niego aż mężczyzna dojdzie do auta, a potem aż dojadą do jego mieszkania. Była całkiem podekscytowana, bo wieczór zapowiadał się całkiem miło. Visser roztaczał jakąś taką miłą aurę w okół siebie, a blondynka mogła się tylko domyślać co spowodowało jego dobry humor. W sumie po tej krótkiej scence w jej sypialni - już wiedziała jak skoczy się to wszystko. Ale nie miała nic przeciwko. Lubiła się ruchać, to wszystko. I nawet tego nie ukrywała.
Wysiadła naprzeciwko dobrze znanego jej baru. Bywała tu nieraz i w sumie było to dla niej zastanawiające, że wcześniej nie spotkała tu ani Willa, ani - co dziwniejsze - samego właściciela. Może to dlatego, że nie chodziła tu sama? Zawsze wpatrywała się w swoją randkę, chociaż jeśli miała być szczera - randkowanie ostatnimi czasy jej niekoniecznie wychodziło. Większość facetów okazywało się frajerami. Jeden próbował ją zgwałcić. A nadchodzący wieczór zapowiadał się jako miła odmiana. Cudnie.
[Co powiesz na wątek ??? :D]
[A, nie, kurczę, nie! Nie pracuje, sorry! Ale może zacząć :D To byłoby nawet lepsze, bo pracowałaby jako barmanka wieczorami, czyż nie? :D]
Czuła się nieco zagubiona w tych ciemnościach, ale gdy złapał ją za rękę, od razu się uśmiechnęła. Przylgnęła do niego bliżej i ruszyła za nim. W międzyczasie prawie się potknęła, przy czym kostka boleśnie wygięła jej się w bok, ale cóż, jej podniecenie szybko zniwelowało ból. Kochała się już w wielu dziwnych miejscach. Na przykład w szafie, ale czuła, że z Tonym może być bardzo ciekawie. A jak będzie, to może warto przedłużyć takową seks-znajomość? Byle żeby nie wyszło z tego nic poważnego. O nie, nie ma mowy!
[nie bardzo mam się jak tu rozpisać, szansy mi nie dajesz :P]
[Togą się poznać w pubie Tony'ego, kiedy gaspardzik będzie pocieszał się szkalneczką z powodu smutnej perspektywy szukania pracy]
Barmanką nigdy nie była, prawdę powiedziawszy, ale umiała utrzymać kufel piwa, nawet w latach młodzieńczych nauczyła się efektownej sztuczki z posyłaniem kufla piwa w stronę kogoś po ladzie. Trochę ją to kosztowało kufli i szklanek (bo gdy kufle się skończyły, trzeba było używać innych szklanych przedmiotów), ale udało się. Nic innego jako barmanka nie potrafiła.
Widząc, co się dzieje, Bran miała ochotę wyjść, ale zauważyła wzrok Tony'ego. Uznała, że ją poznał i dał jej szansę (co było dość dziwne) i że przez wzgląd na to, ile wypiła, uważa ją za dobrą kandydatkę (co było jeszcze dziwniejsze). Ale okej, on rządzi. Bran nie zamierzała się kłócić.
- Jesteś tak pewien, że sobie poradzę? - zapytała, podchodząc do niego. - A co, jeśli właściwie nie potrafię nawet kufla piwa utrzymać, bo jestem taka biedna i słaba?
[On średnio wie o tym pieprzeniu, myśli, że Bran jest lesbą :D]
Ojoj, liczyła, że jednak wystarczy mu jak wskoczy na blat kuchenny, albo stół, biurko, a tu od razu musiała skakać na głęboką wodę. Ale sama się o to prosiła, prawda?
- Drinki mnie nie interesują, musisz wymyślić jakąś lepszą kartę przetargową, inaczej nici z całego mojego małego popisu.- uśmiechnęła cwanie, tym razem ewidentnie starając się go kokietować, by móc postawić na swoim. Na mężczyznach zbytnio się nie znała, choć wiedziała, że krótsze kreacje zazwyczaj genialnie sprawdzają się na rozmowach. Zwłaszcza przy jej figurze i wzroście. I choć udawała wciąż nieprzekonaną, chcąc wywalczyć dla siebie coś naprawdę korzystnego, to jednak podniosła się z fotela i podrygują nieco zawczasu ruszyła w stronę drzwi. Chyba świadomość dobrej zabawy przewyższała teraz zdrowy rozsądek. Poza tym, jak każda kobieta, lubiła poczuć się doceniona i usłyszeć miłe dla ucha słowo. Zwłaszcza, że w jej wypadku nie zdarzało się to zbyt często.
- No ale właściwie co mam zrobić? Tylko nalać piwa, czy jak? - zapytała, lejąc je do kufla.
Trzymała kufel mocno, nawet, gdy był pełny. Potem postawiła go na blacie tak, że może jedna czy dwie kropelki się ulały. Potem chwyciła ów kufel ponownie i upiła z niego porządny łyk.
- Dobre macie tutaj piwo, szkoda, że ostatnio nie piłam - powiedziała, wyciągając je w stronę Tony'ego. - Mam taki zwyczaj upijania się z kimś z pracy, a jako, że podoba mi się tutaj, chcę, abyś napił się ze mną.
Uśmiechnęła się radośnie. Miała nadzieję, że zda ten test i że będzie mogła pracować wieczorami. Co prawda ograniczało to w pewien sposób jej wolność, jeśli chodzi o wolne wieczory, ale przynajmniej zarobiłaby więcej niż kelnerka. I zapewne miałaby więcej czasu i ochoty na naukę. Nikt normalny nie chciał uczyć się po dwudziestej, gdy miasto żądało piwa i seksu.
Gdy pchnął ją na bar, uśmiechnęła się mimowolnie. Ułożyła dłonie na jego ramionach i pozwoliła wpić mu się w swoje usta. I w takich momentach szpilki były przydatne, nie musiała wcale zadzierać głowy - jej usta były na równo z jego ustami. Nie zauważyła nawet kiedy torebka i żakiet wypadły jej z rąk, lądując pod ich stopami, bo jedna dłonią już przeczesywała włosy mężczyzny, drugą zaś zaczęła zsuwać jego marynarkę. Ta ciemność zdecydowanie ją nakręciła, nie ma co! Nogi jej drżały, a materiał majtek już zaczął kleić się od wilgoci. No popatrzcie, jak to niewiele kobiecie trzeba.
Trochę jednak czuła się nieswojo, opierając się o tę drugą stronę baru - w dodatku w takich pozach. W barach przecież zwykła pić, a nie się ruchać.
Wzruszyła ramionami, rozglądając się. Potem przeszła się wzdłuż półki z alkoholami, wybierając kilka butelek, które ją zainteresowało.
Po trzech minutach, po zmieszaniu wszystkich składników, podała mężczyźnie Hansekogge (czymkolwiek to jest). Uśmiechnęła się słodko, jednocześnie zerkając w stronę starszego barmana. Kiwnął jej głową.
Bran nie znała zbyt wielu drinków, to znaczy - znała podstawowe, kilka dzikich, które wypiła może raz, może dwa razy w życiu. Nie mogła równać się z rasowymi barmanami, którzy robili setki drinków jednej nocy ani z takimi, którzy te przepisy tworzyli. Ale jakąś tam wiedzę miała. Na pewno lepszą niż te wszystkie dziewczynki, które tutaj przyszły z nadzieją, że jak doleją do soku wódki to będzie wszystko.
- Jak chcesz pluć, to nie na mnie - powiedziała.
- Żeby było śmiesznie - mruknęła, chichocząc trochę jak mały chochlik, którego w ogóle nie przypominała. Głównie wzrostem i zdecydowanie aparycją. Swoją drogą uśmiech pozostał jeszcze dłużej na jej twarzy, gdy sobie przypomniała taki dowcip, że facet mówi do babki, że gdyby wiedział, że jest dziewicą, byłby delikatniejszy. Babka mu na to, że gdyby wiedziała, że jest taki niecierpliwy - ściągnęłaby wpierw rajstopy. Cóż, dobrze, że był koniec czerwca i Mila nie nosiła rajstop. Szkoda rajstop by było, tak jak teraz szkoda było jej majtek, które pod wpływem dosyć gwałtownych ruchów Tonego wyraźnie się popruły. Przynajmniej taki "wydały" odgłos.
Jęknęła, gdy zabrał się za jej piersi. Objęła go nogami w pasie i sama zaczęła składać pocałunki na jego uchu i szyi. Niezbyt składne, nieco chaotyczne, ale kto by się przejmował?
Nieprzewidywalność była akurat charakterystyczna dla Amelie. z nią nigdy nie było nic wiadomo. Z tysiącem pomysłów na minutę, można się było po niej spodziewać wszystkiego. A jej zachowanie nader często pozbawione było jakiejkolwiek logiki. I z wypowiedziami też tak bywało.
- Wodę.- stwierdziła całkiem poważnie,w żaden sposób nie przeinaczając wódki. Opiekowała się raz maluchami, które mineralną określały mianem wódki, ale tym razem mówiła szczerze i wcale nie żartowała. Za alkoholem nie przepadała, no chyba że było to malibu.- A alkohol, to tak... niekoniecznie. Raczej to co stoi po drugiej stronie baru niezbyt mnie interesuje. Nawet kelner.- zaśmiała się wesoło, obracając się w stronę mężczyzna, na którego czekała, by mogli razem pójść do baru.
Wszystko szło sprawnie. Gdy proponowali jej seks, zgadzała się, ale potem mówiła, że chce ubrać mężczyznę w lateks. Albo zgadzała się z nim pójść do łóżka, pod warunkiem, że wymkną się tamtemu o mężczyźnie, "tak, wiem, wygląda strasznie silnie, ale nie jest, zapewniam Cię, to mój facet, wiem, co mówię", więc panowie pasowali. Do momentu, gdy jeden z nich, wyraźnie napruty, nie złapał ją za rękę i nie próbował ją przeciągnąć przez bar.
Wtedy zaczęła się bronić. Poważnie. i zbiła ostatecznie jeden kufel. Na głowie mężczyzny.
Poprawiła włosy i wróciła do innych klientów, jak gdyby nigdy nic się nie stało.
Chciała mu już powiedzieć, żeby nie marudził, ale właśnie wtedy dobrał się do jej łechtaczki. Wygięła się dosyć misternie na blacie, odchylając się mocno do tyłu, palce mocno zacisnęła na skrawkach swojej zmiętej i zrolowanej w obie strony sukienki, zaś pośladki mocno napięła w tej niesłychanej przyjemności. Chcąc nie chcąc musiała stwierdzić, że dobry był w tym, co robił, cholernie dobry. Jak już zostało wspomniane - ostatnio była raczej pechowa.
Cholera, nawet nie zaoferował jej drinka (widocznie ciął koszty haha), a jej już kręciło się w głowie i nie wyobrażała sobie teraz, jak ma się potem ubrać i w ogóle zebrać w sobie, żeby zrobić cokolwiek. Po prostu wyginała się i głośno wzdychała, a gdy odsunął się od niej, jęknęła zawiedziona. Szybko poderwała się do góry i zaczęła nieco trzęsącymi dłońmi zajmować się rozporkiem spodni Vissera. Jako doświadczona działaczka [lol xD] zrobiła to w miarę sprawnie i po chwili mężczyzna zarówno spodnie jak i bokserki miał w kostkach.
- No proszę, gotowy na baczność - mruknęła, zaciskając lekko palce na jego członku.
- Wejdź we mnie, teraz.
O tak, była zdecydowanie gotowa. Świadczyły o tym nie tylko drżące ręce, szybki oddech, ale i ilość soków jaka z niej płynęła prosto na blat. Przyszło jej, zupełnie niespodziewanie do głowy, że dziwnie potem będzie patrzyła na krojoną na nim cytrynę. Cóż.
- Gdybym nie musiała się z nim szarpać przez minutę, zapewne kufel by przeżył, ale skoro nie mogliście ruszyć swoich szanownych tyłków, to trudno - powiedziała ostro.
Bo chociaż nie było widać, była zła. Facet ledwie jej nie przeciągnął na drugą stronę baru, a nikt, do jasnej cholery, nie podszedł. Jeden z ochroniarzy ruszył wolnym krokiem, zauważyła to - był w połowie drogi, gdy postanowiła się sama bronić. Jeśli ktoś z nich wziąłby coś takiego na poważnie, może... może... Ale nie zamierzała pozwolić się dotknąć jakiemuś idiocie dlatego, że ochroniarz wolał popatrzeć, jak się szarpie niż jej pomóc.
Podała Tony'emu drinka, na którego czekał jakiś grubas w żółtej koszulce i po prostu przelazła przez bar. Nie miała ostatnio cierpliwości, wiedziała. Tydzień temu zaczekałaby, aż ktoś by jej pomógł lub uderzyłaby delikwenta w twarz tak, że by po prostu ją puścił. Ale nie zamierzała się tłumaczyć z tego, że straciła kontrolę. Bo co mu powie? Wybacz, broniłam się tak, bo znaleziono ciało mojej dziewczyny? Nie ma mowy. Nikt się nie dowie o tym. Będzie żyć tak, jak żyła wcześniej.
Ona niecierpliwa? Cóż, postanowiła nie przypominać kto próbował się do niej dobrać jeszcze w jej mieszkaniu, zresztą nawet nie miała okazji, bo Tony szybko się w nią wbił. Najpierw tuliła go do siebie, a gdy przyspieszył, zupełnie nieświadomie przejechała paznokciami po jego klatce piersiowej. Była dosyć zdziwiona gdy nagle wysunął się z niej, i nie kryła zadowolenia, gdy obrócił ją do tyłu. No proszę, jaki samiec alfa. Co oczywiście niczego mu nie ujmowało. Cholernie uwielbiała dominujących nad nią mężczyzn, nie musiała wówczas ukrywać swoich słabości, udawać cholernie silnej i niezależnej. Bo wcale taka niebyła.
Oparła czoło o blat, rozkoszując się jego dotykiem i głośno pojękując z każdym jego pchnięciem.
[can't believe, że jesteś dziewczyną! :D wszystkie dziewczyno-facety to mają jakieś niezniszczalne siurki i zajmuje pinćset komentarzy zanim dojdą hahaha. i'm in love, że tak powiem. Tony na prezydenta!]
No, kto by pomyślał, że cztery lata po tym, jak potraktowała ukochanego nożem będzie sobie tak swobodnie i ze śmiechem rozmawiać o burdelach Alkohol był cudownym środkiem, leczącym wszelkie stare rany. Zaiste, bardzo cudownym.
Skinęła głową na jego propozycję, a gdy napełnił jej szklankę, od razu się napiła.
- Pewnie, że smakuje. Co jak co, ale zaopatrzenie masz niezłe w tej melinie - puściła do niego oczko i znów się napiła. Powieki zaczęły jej już powoli opadać, chętnie ułożyłaby już głowę na podusi. Albo o, na tym blacie. Jednak twardo powstrzymywała się. Głupio byłoby tak leżeć na blacie. Nie, nie, nie, noc jeszcze zbyt młoda!
- Następnym razem nie będzie to kufel, tylko... - Och, jakże chciała odpowiedzieć, że cała butelka rumu. Jak chciała powiedzieć, że następnym razem klient nie skończy w szpitalu, tylko w domu pogrzebowym! - Mam nadzieję, że ktoś zdecyduje się mnie bronić.
Z nerwów zaczęły trząść się jej ręce, więc schowała je do kieszeni. Starała się oddychać spokojniej, ale jak można było? Coś od wewnątrz ją rozpalało, nie pozwalało przejść obojętnie obok sprawy, rozładować emocji krótkim, wcześniej działającym "dość". Tak, traciła kontrolę nad sobą już któryś raz. Oni uznają to za pms, na szczęście.
- Ale dzisiaj nie zacznę - powiedziała w końcu, wiedząc, że nie da rady utrzymać żadnego kufla przez najbliższą godzinę. - Jutro mogę. Dziś jeszcze chcę nacieszyć się wolnością.
...od napalonych gości, za których się jej jeszcze obrywa. Wiedziała jednak, że wchodzenie w pyskówki z kimś, kto miał być jej szefem działało tylko przy Willu. Niekoniecznie przy Tony'm.
Widząc tłum w pubie odetchnęła z ulgą, bo zdecydowanie lepiej było szaleć przed większą publicznością, niż jedną osobą. Zdaniem Amelie miała wtedy zdecydowanie mniej się wtedy stresowała, choć w jej wypadku rzadko kiedy miało to faktycznie miejsce. No, chyba, że była to uczelnia, moment gdy musiała pokazywać swoje prace. Jeśli w przyszłości faktycznie uda jej się zostać światowej sławy projektantką, to chyba umrze w końcu na zawał w trakcie pokazu. Ale póki co, do tego jeszcze długa droga przed nią. Nie powinna się zawczasu przejmować.
Skrzywiła się zniesmaczona na widok wódki i soku pomarańczowego. Już w przedbiegach nabrała awersji na alkohol dzisiejszego wieczoru. Chyba, że później. Jak już się wyszaleje i będzie spragniona. Wtedy pochłonie wszystko, dosłownie wszystko.
- Póki co chyba spasuję... Ale w sekrecie mogę powiedzieć, że...- nachyliła się nad barem w stronę mężczyzny, by móc szepnąć mu na ucho końcówkę zdania.- Cierpię na słabość do malibu.- uśmiechnęła się wesoło, zaraz też odsuwając się od Tony'ego by wrócić na swoje wcześniejsze miejsce.
[No... jeśli masz lepszy pomysł to zacznij, gdyż ja raczej oświecenia nie dostanę :P]
[Aj, aj, aj. Przepraszam, że dopiero teraz ;D]
Uniosła jedną brew ku górze - tego wyuczyła się od jednego z kuzynów, który był w tej dziedzinie mistrzem i uśmiechnęła się, ukazując rządek równych, bielutkich ząbków. Cóż, może Visser i faktycznie na rycerza w lśniącej zbroi nie wyglądał, ale przecież to nie było najważniejsze, prawda? No, oczywiście, że prawda.
- Och, mój rycerzu... - mruknęła, kręcąc przy tym z rozbawieniem głową, co miałoby oznaczać tylko jedno. A mianowicie, nie miała nic przeciwko temu, aby to Visser został dzisiaj jej rycerzem.
Mogła się, po wypowiedzianym przez mężczyznę zdaniu, domyślić, że jest znajomym Hollanda.
- A jaki jest pana gust? - zwróciła się do niego niezwykle grzecznie, nadal przeglądając kartę dań. - Osobiście naszła mnie ochota na pieczonego łososia - uśmiechnęła się, zagryzając przy tym lekko dolną wargę. Wybór dań nie był jej najmocniejszą stroną. Nie była też koneserką kuchni, więc stawiała zwykle na prostotę i sprawdzone dania.
Zaczęła delikatnie stukać paznokciami o szklankę, w której było jeszcze odrobinę alkoholu. Spojrzenie szarych tęczowek ulokowała na twarzy mężczyzny, która mimo dużej warstwy zarostu, zdawała się być przyjemną dla oka.
- Nie masz ochoty zabawić się w jakiś sposób? - spytała w końcu, jednak widząc zdziwioną minę Tony'ego szybko się zreflektowała.
- Mam na myśli wyjście stąd i ulokowanie się w innym miejscu.
Ramona należała do szczerych osób i z pewnością takich, które nie owijały w bawełnę, nie lubiła jednak niedociągnięć w rozumieniu się. Przejechała opuszkiem wskazującego palca po brzegach szklanki. Nie wiedziała czego chce, gdzie iść, co robić. Była jednak pewna, że ma w sobie niewykorzystaną energię, którą chętnie by spożytkowała.
- Neeeeee-eeeeee-ee-e-e-e! – jęknął przeciągle Holland wycierając brodaty policzek i krzywiąc się z obrzydzenia, oczywiście. Stary gej go dopadł i zaraził zarazkami! Boże, gdzie jesteś?! – Teraz na pewno jestem zarażony! – próbował się od niego odczepić, ale Visser przykleił się na tyle, że Holland nie mógł tego zrobić. Roześmiał się w głos, kiedy w końcu mu się udało, bo sam zainteresowany postanowił go puścić. Pewnie dlatego, że gej radar zaczął niebezpiecznie piszczeć. – Ja pierdolę, padalcu – znowu się roześmiał, a potem wskazał ręką w tamtą stronę. – Idziemy w tamtą, tamtą stronę. O.
Była czwarta nad ranem, kiedy Brandi skończyła ścierać bar. Czuła zmęczenie - dawno tyle nie pracowała, jak dzisiaj, ledwo dwóch barmanów starczyło na tych wszystkich ludzi. Ale tak to jest, gdy Tony zorganizuje większą imprezę - przychodzą nie tylko zainteresowani jazzem, ale i tanim piwem i wódką. Tak więc Bran miała dziś do czynienia z naprawdę ogromną ilością ludzi.
A jeszcze Tony chciał rozmawiać... Odłożywszy ścierkę na bok, skinęła drugiemu barmanowi i ruszyła w stronę kancpiaki pana właściciela. Piasek pod oczami ją szczypał, więc zanim weszła - poszła do łazienki przemyć twarz. Tak, makijaż poszedł się pieprzył, ale przynajmniej nie zaśnie mu w czasie rozmowy.
- Cześć, chciałeś mnie widzieć - powiedziała, puknąwszy w drzwi kilkakrotnie. - Ludzi już nie ma, powychodzili albo śpią pod stołami, ochroniarze się nimi zajmują.
A może jednak zaśnie...
Brandi za to wiedziała, jak dobrze potrafi ściągać tańsze niż w innych barach piwo.
- Mówiłam w środę, że nie ma mowy. Muszę się w końcu przespać, wstaję o siódmej, Tony... A w poniedziałek lecę do Londynu. Ja wiem, że będę mieć całą sobotę i niedzielę na wypoczynek, no ale...
Westchnęła. Zaraz potem pokręciła głową, usiadła naprzeciwko niego.
- Dobra, i tak wiesz, że Cię nie zostawię. Ale przynajmniej możesz mi dać trochę czegoś mocniejszego, bo inaczej pewnie nie dam rady przeżyć tej jutrzejszej nocy.
Uśmiechnęła się, wewnątrz radując się z dodatkowej gotówki. Przyda się. Bilet w obie strony do Londynu nie był tani, a nie zamierzała nikogo prosić o pieniądze. Co z tego, że zarwie kolejną noc, że na pogrzebie będzie wyglądać na wykończoną? Od tego, w sumie, są pogrzeby, czy nie...?
Dawno nie korzystała z czarnego humoru. Co się z nią dzieje...
Przetarła jeszcze raz powieki i ziewnęła potężnie.
[I love U :D:D]
- Możesz się jeszcze rozebrać - powiedziała, w duchu przeklinając swoją tymczasową depresję - ilekroć pojawiała się ona w życiu, Bran stawała się ironiczno-sarkastyczno-czarnohumorzasta. Zawsze. To był system obronny, który warunkował jej przetrwanie i przetrzymanie ciężkich chwil. Wiedziała, że Tony słyszał, jak przeżywała śmierć Słońca, Will mu na pewno powiedział choćby fakt, że Brandi może być trochę nieswoja w następnych dniach. Sama mu mówiła, że leci na pogrzeb. Miała więc nadzieję, że nie weźmie jej za złe takiej odzywki. Zwłaszcza, że zanim wlała w siebie wódkę, uśmiechnęła się, jakby słowa tamte były żartem.
Smak alkoholu ją pobudził. Zawsze ją pobudzał. Przytwierdzał do ziemi, gdy czuła się zbyt lekka i zbyt nieważna.
Nie tknęła coli. Nie potrzebowała.
- Nie musisz odwozić mnie na lotnisko, zbyt wcześnie, nie chcę umrzeć, gdy będziesz prowadzić. Ale to miłe z Twojej strony.
[:D:D]
- Ty chyba nie myślisz, że skoro jestem lesbą, to męskie ciało mi się wcale nie podoba? Błąd. To nie tak. Przynajmniej nie w moim przypadku, no. Jak przyjdzie facet, któremu brzuch zwisa do kolan to będzie obleśny, tak samo, jakby była to kobieta. Jak kobieta jest ładna, to i mężczyzna może być. Mi po prostu faceci... Nie wiem, nie dają tego, czego chcę. Nie lubię uprawiać z Wami seksu, nie rozumiem Was. No i to chyba wszystko. Miałam dwóch chłopaków w swoim życiu, zabawne z nimi były historie.
Nalała sobie ponownie kieliszek wódki i ponownie szybko go wypiła.
- Nie uważam, że jesteś piratem, Tony. Po prostu każdy, kto nie przespał nocy może źle jechać. Bez urazy.
- Jakby to... - mruknęła, chwilę się zastanawiając. - Nie wiem. Po pierwsze, w seksie hetero zawsze ktoś musi być na górze. Wy wszystko ustalacie, dziewczyna rzadziej. No i... nie wiem, nie umiecie robić tego, co ja umiem robić językiem - powiedziała, stwierdzając w duchu, że ta rozmowa dawno wyszła poza rozmowę pracodawca-pracownica. A co tam; to drugi pracodawca, z którym ma dobry kontakt. - A ja lubię sama trochę... sporo porządzić, to raz. Robicie wszystko, aby mieć orgazm, bo nie możecie mieć go długo, więc lecicie na ilość, nie na jakość, a my trochę inaczej, no. My się nie musimy spieszyć, bo orgazm mamy dłuższy i czasami go możemy przedłużać. Seks nie jest piętnastominutowy, tylko godzinny, mój rekord to były prawie trzy godziny zabaw z jedną dziewczyną... Zabaw, samych zabaw. No i dziewczyna dobrze zna soje ciało, więc automatycznie zna ciało drugiej dziewczyny, po prostu... My całujemy inaczej i w ogóle, nie wiem, jak to...
Zauważyła to, że rozpiął guzik koszuli. Tylko nie pomyślała, że to z powodu gorąca, raczej, że z jej powodu. Zamierza się rozebrać? Spoko. Nie ma problemu.
Lekko się zarumieniła. Żeby to ukryć, wypiła kolejny kieliszek.
Trzy kieliszki wlane w siebie po całej nocy, podczas której zjadła dwie kanapki. Brawo, Bran. Zauważyła, że się zbliżył, i poczuła się nieswojo. Ale dumna była, nie chciała tego pokazać. Bo co o niej pomyśli, jeśli wyda się, że mimo wszystko trochę wstydzi się panów? Widziała jednego, dwóch - nie licząc brata, on był ciotą - nago. To chyba naturalne, że się trochę wstydziła.
- Możliwe. Ale jest mi dobrze tak, jak jest, chociaż... - Chciała dodać, że minęło naprawdę dużo czasu, odkąd ostatni raz uprawiała z kimś seks. Będzie ponad rok... Słońce wyjechało na weekend do rodziny, uprawiała seks z nią tej nocy przed wyjazdem... Potem Słońce zaginęło, więc...
- Cud, Tony. Mężczyzna, który nie doszedł w ciągu piętnastu minut, naprawdę... Nie, to nie było ironiczne, gratuluję. Ale my i tak możemy dłużej.
Wystawiła mu język, uśmiechając się, rozbawiona.
Fakt, jej pierwszy facet wytrzymał dwadzieścia minut. Była zawiedziona i nie umiała okazać, jak jest jej dobrze po tym... czymś... więc została nazwana lesbą. A co potem z tego było, cóż. Było, co było.
Patrzyła na niego przez dłuższą chwilę. Czy on jej właśnie zaproponował seks? Jak można tak łatwo podchodzić do tego tematu? Fakt, kiedyś sama tak robiła, szła do łóżka po jednym dniu znajomości, ale... Ale teraz była starsza, poza tym, przecież związek powinien być, badania zrobione i w ogóle, odpowiedzialność przecież musi być, każdy powinien być odpowiedzialny... Och, Brandi, ale Ty się zrobiłaś stara i nudna...
I tak siedziała kilka minut, zawieszając spojrzenie to na nim, to na wódce, to na swoich paznokciach. W końcu nalała jeszcze jeden kieliszek i wypiła go za jednym razem. Wstała; lekko zakręciło się jej w głowie. Ale to nie było takie wstrętne, w sumie. Czuła się mniej spięta.
- Idę się umyć do Ciebie. Powiedziałabym, że tu wrócę, ale wolę łóżko.
Dobra, skoro on proponował w taki sposób, ona się zgodzi w taki sposób. Pogrzeb za dwa dni, za dwa dni ciało Mili spocznie gdzieś w ziemi, za dwa dni wszystko będzie przerwane. Czas chwycić się czegokolwiek w tym życiu. inaczej oszaleje po powrocie do Amsterdamu.
Nie czekała na odpowiedź, po prostu wyszła z jego kanciapki i ruszyła w stronę mieszkania Tony'ego - znała drogę, mimo, iż gdy ostatni raz tu szła, była porządnie wstawiona, ba!, zaraz po zamknięciu drzwi mieszkania urwał się jej film. Ale drogę pamiętała doskonale.
W łazience się zamknęła, nie chciała, aby jej przeszkadzał, a wiedziała, że by to zrobił - sama by weszła komuś do łazienki po takiej obietnicy. umyła się po całej nocy, rozbudziła się tym chłodnym prysznicem, a potem najzwyczajniej mokra i naga wyszła. I niech dzieje się, co Bóg chce. I niech Bóg prowadzi kulę. Czy coś.
Czuła się totalnie jak dziewica, która po raz pierwszy stoi przed kimś nago. Nie, nie dlatego, że się wstydziła swojego ciała czy bała samego seksu, tylko już prawie zapomniała, jak to jest. Gdy była jeszcze młoda i szalona, uznawano ją niemalże za lesbijską nimfomankę. A ostatnio tak strasznie zastopowała swoje życie seksualne, że właściwie nie zdziwiłaby się, gdyby była pierwszym przypadkiem, u którego naturalnie odrosła błona dziewicza.
Uśmiechnęła się, po czym przeszła do salonu. Zamiast jednak usiąść mu na kolanach, zacząć go całować, rzucić się na niego, jakby w życiu seksu nie doświadczyła albo jakby była spragniona mężczyzny, ona zaczęła przechadzać się po pokoju. Oglądać książki.
- Jak ostatnim razem tu byłam, najprawdopodobniej nie zwróciłam uwagi na to, że Ty masz sporo książek - powiedziała - albo zauważyłam to, ale tego nie pamiętam.
Czuła, że na nią patrzy, ale to akurat jej nie peszyło. Nie wstydziła się swojego ciała. W końcu jazda na desce czy codzienne wariacka z Wasp swoje robią.
[Chcę z Tobą mieć wąteczek! ;D Nawet mam pomysł - Aria i Tony w wypożyczalni filmów! Standardowa gadka na podryw ;D Hm? ;)]
- Wiem, że się z nim nie przespałam, zapamiętałabym to. Najpewniej usnęłam w czasie jakichś pieszczot, bo jak inaczej nazwać to, że ja byłam naga, a on nie? Jak za dużo wypiję, zdarza mi się zasypiać. Nawet w konkretnych sytuacjach.
Zaśmiała się, wyobrażając sobie minę Willa, gdy zauważył, że Bran, naga, rozłożona pod nim po prostu oddała się Morfeuszowi. Ale raz i Słońcu tak zrobiła, raz innej kochance. Zbyt duże stężenie promili najzwyczajniej ją zwalało z nóg. Cóż na to poradzić.
- Ale teraz nie wypiłam za dużo - dodała, jednocześnie wyjmując z półki książkę i ot tak ją sobie przeglądając.
Nie, nie była w stanie się skupić na literkach, które jawiły się jej co najmniej cyrylicą. Ale dlaczego nie poudawać, nie poczekać, aż on będzie chciał jej o wiele mocniej niż teraz? Brandi mogła zaczekać. Czekała cały rok, mogła zaczekać kilka minut.
Kropla wody z włosów spłynęła na książkę. Bran szybko ją starła.
- Wybacz - powiedziała - nie mam w zwyczaju nago i mokro czytać książek.
Odłożyła przedmiot na półkę. Nie miała nawet pojęcia, jak brzmiał tytuł tej pozycji. Za to zerknęła na Tony'ego. Brak cycków naprawdę odbierał mu urody.
Czwartkowy wieczór. Wolny wieczór po dwudziestoczterogodzinnym dyżurze. Większość jej znajomych wybrała się do baru, aby w jakimś stopniu odreagować napięcie w pracy. Napięcie towarzyszy im za każdym razem, i jak teraz wynika z obserwacji Arianne, jej koledzy po fachu zawsze odreagowują nie ważne jaki był dyżur i jaki mamy dzień tygodnia.
Aria nie była osobą aż nadto rozrywkową, także częściej wybierała nocny seans filmowy aniżeli nocne balowanie. Tak było i tym razem.
Snując się do domy z niezdarnie upiętymi w koczek włosami - taki artystyczny nieład, i w krótkich spodenkach z rozciągniętą koszulką paradowała od kuchni do salonu zastanawiając się co ma ze sobą zrobić. Międzyczasie znalazła popcorn w jednej z szafek i stwierdziła, że będzie się objadać przed filmem. To, że wypożyczalnia była na rogu, czyli blisko, sprawiło, że nie zwróciła uwagi na swój wygląd i wyszła po codziennemu. Po pierwsze, tu nikt mijający cię nie zwraca uwagi na twój wygląd. Po drugie, jeśli zwraca to droga do wypożyczalni jest na tyle krótka, że nikt nie zdąży się przyjrzeć.
Snuła się pomiędzy regałami zastanawiając co wybrać. Komedia? Romantyczna? Horror, a może dokument? Do każdej kategorii znalazła sprzeciwy, dlatego z kilkoma egzemplarzami filmów stała na środku przejścia i wyliczała który wziąć, a może jakiś zupełnie inny?
[Zaczęłam, ale to beznadziejne jest... Nie pracuję na wysokich obrotach o takiej porze jednak. Ale jakoś to pociągniemy! ;D]
Gdyby ona zaczęła... to najpewniej byłaby purpurowa z bliżej nieokreślonego wstydu czy skrępowania. Coś wewnątrz niej ciągnęło ją do tego, mimo, iż chociaż prezentowała się jako pewna siebie dziewczyna, niemalże dziewicą była w relacjach damsko-męskich. Może niewiedza ją peszyła? A może to, że tak naprawdę chciała znowu spróbować mężczyzny?
Upiła łyk, specjalnie pijąc tak, by jedna-dwie krople spłynęły po jej brodzie, szyi, piersi. I gdy tylko chłodna kropla dotknęła sutka, przebiegł ją naprawdę zimny dreszcz. Jakby stanie w obcym mieszkaniu nago w wietrzną i deszczową noc nie sprawiło jej chłodu, dopiero ta samotna kropelka.
Odstawiła szklankę, a potem jak gdyby nigdy nic podeszła do niego i ujęła jego dłoń. Jasna cholera, zrób to, zrób to, nie pieprz się ze sobą. Położyła tę dłoń na swojej piersi.
- Za dobry seks - wyszeptała, odchylając głowę do tyłu, aby spojrzeć na niego. I uniosła lekko brwi, wystawiła kraniec języka.
Ta dzika namiętność, którą tyle się opisywało w gazetach, pokazywało w filmach... to ją niespecjalnie kręciło. Nie chciała gwałtownego, brutalnego seksu, krótkich pieszczot i szybkiego orgazmu. Seks był czymś... świętym, wartym przedłużania. Poza tym, czyż nie mieli całego poranka na to? Była czwarta nad ranem. Sąsiedzi wciąż spali.
Malibu lubiła z jednej prostej przyczyny i nic do tego nie miał fakt, iż była kobietą. Wszystko wynikało z prostej przyczyny, a mianowicie swoistego uwielbienia wszystkiego co kokosowe, w każdej możliwej postaci, jadalnej rzecz jasna. Można by nawet rzecz, że niejako była już uzależniona, a o czym mogłyby świadczyć chociażby świecące się oczy panienki Morel na widok przygotowanego dla niej drinka, ale sama przed sobą przyznać się do tego nie chciała, uznając to tylko za pewne spaczenie jej dziwacznej osóbki, co jej zdaniem dodawało jej tylko uroku.
- Merci!- z promiennym uśmiechem na ustach, wymówiła słowo podziękowania ze swoim nienagannym francuskim akcentem, jak na rodowitą paryżankę przystało. Niezwykle podobało jej się, że Tony użył przy niej francuskiego, nawet w tak banalnej postaci, jednak zawsze było to coś co jej imponowało. Nawet jeśli w dzisiejszych czasach był to język mocno rozpowszechniony. Amelie zawsze cieszyła się wszystkim co związane z jej rodzinna Francją, zwłaszcza, gdy była w zupełnie innym kraju.
Ostrożnie ujęła w dłonie malibu i upiła niewielki łyk. Przez chwilę siedziała w skupieniu, by w końcu uśmiechnąć się błogo w wyrazie zachwytu nad wypitym właśnie drinkiem.
- Jest obłędnie rozkoszny. Dziękuję pięknie.- zachichotała wesoło, koniuszkiem języka szybciutko oblizując wargi, mając świadomość, że musiała na nich zostać odrobina ulubionego malibu.
Nie, nie zawsze. Ale nie jestem dzika i nieokiełznana, nie będę Cię drapać i ciągnąć za włosy. Jeśli szukasz kogoś, kto Ciebie "wyrucha", to idź do kogoś innego. Ja nie jestem dziewczyną od i do ruchania.
Nie uciekła mu, jedynie wychyliła się trochę w tył, zaskoczona tym, jak ją pocałował. Zaraz jednak wróciła do pionu, odwzajemniając pocałunek, choć nie tak gwałtownie i brutalnie, a spokojniej, delikatniej. To jednak nie szło w parze z tym, co zaczęła robić ręką na jego kroczu - bo wsunęła dłoń za jego pasek, potem w bokserki i jak gdyby nigdy nic chwyciła w dłoń jego przyrodzenie i chociaż było niewygodnie jak cholera, poczęła je pocierać, gładzić, muskać palcami. Było to niemalże tak szybkie i gwałtowne, i mocne jak jego wcześniejszy pocałunek. Z tym, że Brandi nie chciała go skrzywdzić.
W pewnym momencie przerwała i pocałunek, i zabawę z jego sprzętem. Rozpięła za to pasek mężczyzny, rzuciła go gdzieś na bok, potem spodnie, obsunęła bokserki. I uśmiechnęła się szelmowsko.
- No, kto by pomyślał, że mojego szefa kręci pracownica-lesba - mruknęła, wracając znowu do pieszczot. I do pocałunku.
[E, nie podoba mi się ta odpowiedź. Czekaj na inną, dostaniesz nową xD]
Jego pocałunek był stanowczo zbyt gwałtowny, przynajmniej dla niej. Brandi nie chciała brutalnego sksu, który skończy się za dziesięć minut. Nie mówiła tego nikomu, ale pośpiech jej nie tyle nie podniecał, co podniecenie zabierał. To chyba z tego powodu wolała kobiety. Nigdy się z nimi nie musiała spieszyć.
- Nie, Tony, nie tak mocno - mruknęła, po czym pokręciła lekko głową. - Ja nie chcę mocno.
Stała przed nim dumna, pewna siebie, jasno wyznaczająca granice. Nie była suką, żeby ją ruchał, nie ma mowy. Jeśli ma ochotę na dziki, namiętny i niespokojny seks, niech idzie do kogoś innego. Czyż nie powiedziała mu, że nie lubi pośpiechu? Że chce się pobawić?
I nie chciała tego robić w salonie. Chciała to robić w łóżku.
Ujęła jego dłoń i poprawiła na swojej piersi. Cholera, żeby uczyła faceta, jak trzymać jej cycka! Ale cóż. Jeśli miałby ją szarpać, podziękowałaby, choć pewnie nie byłaby potem w stanie pracować u niego, spojrzeć mu w twarz, powiedzieć cokolwiek.
Zaczęła delikatnie przesuwać jego dłonią po swojej piersi, jednocześnie patrząc na to, co robi. Robiła wszystko, aby wnętrze jego skóry ledwo ocierało się o sutek. Westchnęła po jakiejś minucie i zawiesiła wzrok na jego twarzy.
Nie była pewna, czy on to przyjmie. Jeśli nie, trudno. Ale nie chciała piętnastominutowego seksu, który doprowadziłby ją tylko do płaczu, bo nie miałaby orgazmu, ba!, musiałaby wyjść, czując na sobie jakąś winę za swoje niezadowolenie. Nawet, jeśli nie byłaby to jej wina.
[muehuehuehuehue.]
[Wymyśliłam coś innego po prostu :>]
Oddałaby głowę że przez ćwierć sekundy on chciał ją odprawić. Już właściwie zaczęła się zastanawiać, gdzie położyła ubrania; chciała iść jak najszybciej od niego. Ale pomyłka. Skucha.
Zawsze to ona była pierwsza, dyktowała wszystko i nachylała się nad dziewczyną. To ona muskała skórę i wysłuchiwała pierwszych westchnień - tak było jej łatwiej, kontrolowała sytuację, a mimo wszystko, Brandi uwielbiała wiedzieć, na czym stoi, wolała, by się jej odwdzięczano, niż by musiała się sama odwdzięczać. Była tą męską stroną.
Ale dzisiaj jej nie przeszkadzało to, że leży pod nim i że to z jej ust jako pierwszej wydobywają się westchnienia. Dobrze było być kobietą z Tony'm, stwierdziła w duchu, kiedy na swój, mało "męski" i mało brutalny sposób całował jej skórę.
Dreszcz, jaki ją przeszedł w momencie, gdy rozsunął jej nogi, był inny niż zwykłe. Przeszył ją diametralnie; może to z powodu tak długiej nieobecności nikogo w jej łóżku? Czuła jednak go nawet w końcówkach włosów czy paznokciach u stóp i z kompletnym zaskoczeniem mieszanym z zażenowaniem spostrzegła, że cicho jęknęła.
Zaraz jednak się rozluźniła, nie chciała przecież, żeby uznał ją za kompletną dziewicę. Nie przerywając więc pocałunku podniosła się lekko i odwróciła go na plecy. Nie, nie może być tak delikatna i poddana.
Już po chwili to ona klęczała nad nim, uśmiechając się szelmowsko. Zaczęła od ust, potem przez szyję, każdy sutek (jakie oni mają dziwne te sutki, tak twarde!) i brzuch. Trochę ją dziwiło, że i panowie mają tak wyraźne ścieżki miłości jak panie, ale nie zajmowała się tym długo. Jej głowa zjechała niżej.
Mimo, iż wiele lesbijek czuło obrzydzenie do męskich narządów, Brandi nigdy tego nie czuła, zatem już po chwili zaczęła pieścić przyrodzenie Tony'ego. Nie miała wprawy żadnej, ale starała się jak tylko mogła. Dlaczego, u licha, mężczyźni nie mogli być podobni do kobiet?
A jej było mało. Zadowolił siebie, a ona... no cóż, będzie się musiała postarać o jeszcze.
Przekręciła się przodem do niego i lekko, z uśmiechem, pocałowała usta Tonego i przeczesała palcami jego włosy. Nadal ciężko było wypatrzeć twarz mężczyzny, ale wymacać się dało. Wszystko się dało, nie? Dziwnie tylko trochę się czuła z faktem, że w zeszłym tygodniu spała z jego najlepszym przyjacielem. Chyba nawet zaczynała mieć wyrzuty sumienia. Ale na razie takie cichutkie, z łatwością zagłuszane przez pocałunki, którymi z dziką wręcz namiętnością (rawrr xD) obdarowywała jego szyję i twarz.
[mam wrazenie, że totalny chaos mi wyszło -.- ale piszę, ucząc się przy okazji historii soł -.-]
Ona była zbyt ugodowo po alkoholu nastawiona, żeby się opierać, wyrywać i wyzywać. Raczej doceniała pomocną dłoń. No, sprawa będzie się miała inaczej, gdyby Visser przypadkiem zacząłby się dokopywać do jej majtek. Zwłaszcza, że nie miał trudnego zadania, w końcu na majtkach miała tylko króciutką, zdecydowanie ZBYT króciutką czarną spódniczkę. Ale na razie nie podejrzewała żadnego podstępu, to i była grzeczna jak baranek.
Chwyciła swoją torbę i w sumie jak już wstała, to mogła stwierdzić, ze owszem, jest nieźle napierdolona. Głównie dlatego, że wszystko w koło tak fajnie wirowało i jednak gdyby nie to pomocne ramię to by się zatoczyło.
- Szczać mi się chce - szepnęła mężczyźnie do ucha, nie przejmując się, że brzmi to niezbyt atrakcyjnie czy coś w ten deseń. Zresztą, atrakcyjność to ostatnia rzecz na której jej zależało w kontaktach z facetami.
Och-Bogowie-nie-czuła-tego-od-tak-dawna.
Czując go w sobie, wyprężyła się jak kotka, po prostu chłonąc to uczucie. Nie chciała jeszcze czuć ruchów, na wszystko miała czas. Wyzuwała jednak jego wewnątrz siebie wyjątkowo mocno, prawie jak za pierwszym razem - wszystkie neurony biegły do jej mózgu, by jej oświadczyć, że właśnie uprawia seks z Tony'm.
Biodrami ruszała na początku spokojnie i aż do bólu powoli; zaczęła się zastanawiać, czy drażni się z nim, czy ze samą sobą. Nie przerwała tego jednak, uśmiechając się do samej siebie. Co jakiś czas całowała jego twarz, muskała ją językiem albo przygryzała szyję mężczyzny. Wszystko to było czułe i subtelne, tak, jak na pewno nie robiły jego piętnastominutowe kochanki. Bran oddawała w każdej pieszczocie siebie, starała się i sobie, i jemu dać wszystko, co tylko dać może.
Uwielbiała te dreszcze i to ciepło, które rozchodziło się za każdym ruszeniem bioder. Myśl, że było jej zimno zdawała się nierealna.
[brandi mówi, że mamy aids :< buu. ale nie mamy, aj promis]
Zadanie Mili było zdecydowanie bardziej utrudnione. Miała na sobie te cholerne szpilki, więc całkowicie musiała polegać na Tonym,a gdy ten w coś przyjebał... ona zaraz poleciała na niego, odbiła się, uderzając mocno drugą ręką o ścianę, ale żyła.
- Tone, jak skończymy będziemy musieli znaleźć moje majtki. Właśnie sobie przypomniałam, że zostały gdzieś tam pod barem, nie mogłam ich znaleźć - zachichotała i podciągnęła opadające ramiączko biustonosza, którego w tym pośpiechu nawet nie zapięła. Przecież i tak nikt jej nie widział, nie? Gorzej by było jednak, jeśli Visser miał w barze kamery, co jest bardzo prawdopodobne. Przerażały ja tylko takie co to "widzą w ciemności". Nagra się Tońkowi fajne porno. Ale Mila nigdy dla siebie nie przewidywała takiej kariery.
Ujęła jego twarz w swoje dłonie i pocałowała namiętnie. Nie tak delikatnie, ale mocniej, choć na pewno nie równało się z jego pierwszym pocałunkiem.
- Szybciej - szepnęła, wzdychając mu wprost w usta.
Tak, pragnęła go, bo był delikatny, bo był czuły, bo nie był jak jej pierwszy mężczyzna. Do kobiety sporo mu brakowało, to jasne, ale nie odrzucił jej, mimo, iż nie chciała tego, co teraz jest tak modne i popularne. Pragnął jej, mimo, iż jej pieszczoty były leniwe i kompletnie nieheteryczne. Mimo, iż musiała się różnić od wszystkich kochanek, które miał.
Powoli przesunęła stopy po jego łydkach i udach, by opleść je na jego biodrach. I pocałowała go znowu mocno, wplatając palce w jego włosy. Już nie chciała być leniwa i spokojna. Czekała na moment, gdy jej ciało przestanie być posłuszne.
[Pozdrawiam Milę za tę obietnicę o braku AIDS :D:D]
Długo nie trwało, zanim zaczęła między jękami prosić go o więcej.
Nie wierzyła, że z mężczyzną może być jej dobrze, ale było. Czuła, że jej ciało zaczyna żyć własnym życiem, że przestaje je kontrolować, że mięśnie napinają się same, bez jej zgody czy chęci. Oddech przyspieszył, serce uderzało w chorym tempie, jej własne ruchy stały się nerwowe. I chociaż starała się uspokoić to wszystko, by nie wyjść na kogoś, kto ma orgazm zaraz po dotknięciu, nie potrafiła. Przygryzała jego obojczyki, mocno tuląc się do ciała Tony'ego, i żądała szybciej, mocniej, więcej.
Po raz pierwszy od roku czuła to zdrowe szczęście rozpływające się po ciele i obejmujące wszystkie neurony. W wyobraźni widziała, jak każdy z nich po długiej zabawie w grę wstępną rozkłada się i pozwala ciału na wszystkie drżenia, na pot, na gwałtowne szarpnięcia i na nieokiełznaną potrzebę bliskości. Nie przeszkadzało jej to wyobrażenie w szeptaniu imienia Vissera i gładzeniu jego policzka. Nie przeszkadzało jej to w niczym.
Will… no cóż. Zapomniał o Tonym, telefon gdzieś rzucił i jedyne czym żył, to Aria. Blondynka zajmowała mu cały jego czas w dni powszednie, bo czuł, że musi się z nią zobaczyć każdego pierdolonego dnia. A weekedny miał już w ogóle zawalone. No i… to wszystko, co wyszło z Brandi (z Milą jeszcze nic nie wyszło, ale czuł, że wyjdzie!), też trochę miało wpływ na to, że nie chciał patrzeć na cudowną mordę Vissera. Musiał ochłonąć, a najlepiej „ochłaniało” mu się przy Arii, co poradzisz? Zresztą, wiedział, iż Tony się odezwie, gdy znudzi mi się ruchanie, będzie miał mniej obowiązków w pracy i tak dalej. Wtedy skieruje swe kroki do Willa.
Will nie spodziewał się jednak, że nadejdzie to tak szybko. Była sobota, widział się z Arianne, ale dzisiejszego dnia musiała pojawić się w pracy, nie ma bata. Holland jakoś to zniósł, jakieś dziesięć minut temu zdążył się z nią pożegnać, a potem znowu pukanie w drzwi. I myślał, ze to ona, gdyby nie dobrze znany mu głos. Zamarł.
White zaczęła szczekać jak szalona. Chwila, Holland, czego ty sikasz? Że niby co? Visser cie opierdoli za to, że znowu jesteś z kobietą, która tak dotkliwie złamała ci serce, że sam Tony znielubił ją, nawet jeśli cię „rzuciła”, a ty wciąż mówiłeś o niej w superlatywach?... Bez przesady, Tony, to Tony, co nie?
Najpierw cię opierdoli za oczywistą rzecz.
- Siema – powiedział Will otwierając drzwi przed Visserem. Ni nie zdążył wziąć prysznica, nawet usta miał dalej czerwone od czegośtam, a jedyne co miał na sobie to wymięte dresy, które zdążył założyć. Bądźmy szczerzy, wyglądał dokładnie tak, jak wygląda człowiek po dobrym seksie, ot. A nie starty ślad błyszczyka na szyi wybitnie świadczył o tym, że miał jakieś bliższe kontakty z zacną niewiastą.
- Nie no, nie teraz - odparła zdziwiona tym pytaniem. No wypadałoby skończyć, kiedyś tam. Miała pracę, nie? Pracę, którą lubiła i gównianie byłoby ją stracić, bo nikt o zdrowych zmysłach nie zatrudni kogoś o tak marnej reputacji i o tak chujowym refleksje, przecież wszystko jej wiecznie z rąk leciało. A kwiatki przynajmniej były lekkie, to nie cierpiały na tym za bardzo. Najwyżej Tony się będzie musiał poczuć. Ale wolałaby nie.
No więc koniec końców - kończyć zamierzała - ale jeszcze nie teraz. Teraz liczyła na to, że w jego mieszkaniu będzie więcej światła, takiego chociaż padającego z ulicy, chociaż trza przyznać, ciemność była całkiem podniecająca.
I na serio lubiła te majtki, nie chciała ich gubić. Zresztą jakby zostały w mieszkaniu Vissera to może i miałoby to jakiś tam smaczek, by sobie mógł przypominać miły wieczór, ale wolała, żeby pozostały one tylko dla Vissera, niżby miał je znaleźć jakiś barman. Fuj, mimo wszystko.
Gdy dotarli na górę i odsunęli się na trochę od schodów, ażeby nie spaść - mimo światła - Mila zawiesiła zaraz ręce na szyi mężczyzny i znów wróciła do pocałunków. No tak, jak będzie rano obolała, to zapewne najgorzej będą czuły się mięśnie jej twarzy i pochwy. Ale to nic. Warto, dla takich przyjemnych chwil.
[pozdrawiam Brandi, za te pozdrowienia hahaha xD swoją drogą, to równie tony może roznosić aids, bo to w końcu tony, nam też powinien obiecać :P]
- Poradzę sobie już sama - powiedziała, oddając mu torbę (jak człowiek jest pijany mniej zwraca uwagę na swoje "skarby") i wypychając go z kabiny. Zamknęła się i zrobiła to, co do niej należało. A potem wyszła, w miarę zgrabnie, chwiejąc się tylko trochę i myjąc ręce. Panowie przy pisuarach może byli trochę zawstydzeni, ale gdzieżby Koffler się patrzyła na ich fiutki. Ona nie lubiła fiutków, była totalnie lesbijska. Nawet ją już nie interesowało - ani trochę - co to panowie mają w majtach.
- Nie spinajcie się tak, jestem lesbą - przyznała się panom, szorując ręce bardzo dokładnie. Nienawidziła męskich toalet.
Wzięła torbę od Tonego i już mogło się wydawać, ze zimna woda na jej twarzy nieco ją otrzeźwiła, ale no cóż... zaraz po wyjściu z toalety niebezpiecznie się zachwiała.
- Przepraszam, chyba robię ci marną reklamę - jęknęła i oparła się na ramieniu Tonego. Osz kurwa, już czuła jak rano będzie jej okropnie wstyd.
Była pewna, że w życiu nie miała takiego orgazmu. Pewnie miała, ale teraz kompletnie o nich zapomniała. Nic nie było lepsze niż ten jeden moment.
Nie była pewna, kiedy właściwie oplotła go cała, przestała całować i jedynie oddawała się drżeniu... wszystkiego, skurczom mięśni, kiedy na jej czoło wstąpił pot, a jej jęki przerodziły się w coraz głośniejsze krzyki, kiedy poczuła, że nie ma Tony'ego i jej, tylko są razem. Była jednak pewna, że to jest mężczyzna, z którym może się kochać, z którym chce to robić, który da jej to, czego ona chce.
A potem leżała obok niego, oddychając szaleńczo, gładząc swój brzuch. Nie chciała się ruszać, bo nawet najmniejszy ruch powodował wzrost podniecenia i chęć zrobienia tego znowu. I jeszcze raz. Przeleżała tak kilka minut, słuchając swojego bicia serca i całując dłoń Vissera, jak zawsze robiła, gdy chciała być wobec kogoś czuła. A po kilku minutach... Cóż...
Ilekroć potem myślała o tym wieczorze, strasznie było jej wstyd, bo nie rozumiała, co w nią wstąpiło. Fakt, z dziewczynami się jej zdarzało, ale nigdy z pierwszymi lepszymi, to było najczęściej po kilki miesiącach znajomości. A Vissera... Nie była z nim, znała go może z miesiąc, a po jednym stosunku nie pozwoliła mu odpocząć, tylko zażądała jeszcze kilku. Wszystkie były tak samo delikatne, ale intensywniejsze. I wstydziła się tego, że od czwartej do szóstej ciągle łaknęła więcej.
Było po ósmej, gdy się obudziła. W pierwszej chwili stwierdziła, że jej się śniło... i czuła okropne przerażenie faktem, że śnił się jej seks hetero... i w dodatku z szefem. Dopiero kiedy poczuła dłoń Vissera na swojej talii, zrozumiała, że to sen nie był. Ale nie przeszkadzało jej to.
Usiadła na łóżku i rozejrzała się. Pięknie, lampa poszła. Nie była pewna, kto i kiedy ją zbił.
[Huehuehue, to poszaleli xD]
Jęknęła może trochę z bólu, gdy wylądowała na szafie, bo wystający z niej kluczyk nieprzyjemnie uderzył ją w bok. A raczej ona uderzyła o niego, jeden chuj. Zaraz jednak jęk bólu zamienił się w jęki rozkoszy. Cholera, dobrze jej było, nawet tego nie ukrywała.
- Pieprz mnie jeszcze - wymruczała zasapana w przerwach pomiędzy pocałunkami i zabrała się za rozpinanie spodni Vissera. To co robili trudno było nazwać miłością fizyczną, nawet takim czystym seksem. Tak właśnie wyglądało pieprzenie się. Namiętność była jedynym uczuciem w tym wszystkim. Ale blondi nie narzekała. W końcu uwielbiała się bawić. I jak widać - Tony też lubił.
Gdy spodnie Tonego opadły do kostek, sama spuściła swoją sukienkę aż na podłogę. I tak stali przed sobą nadzy, ale ogromnie zadowoleni. Mila czuła jak jej poziom endorfin zdecydowanie wskazuje na "ponadprzeciętną przyjemność".
[brandi znalazła moje majtki xD]
Jean poprawiła swoją torbę na ramieniu i zastanowiła się. W sumie myśl o tym, że ma się gdzieś ruszyć... nie, to takie straszne. No i jej rower, stał przypięty przed pubem.
- A oferta twojego mieszkania na górze nadal aktualna? - zaciągnęła jak stary pijak i niby to seksownie zamachała rzęsami. Trzeba jej było przyznać, że jak na totalnie pijaną lesbijkę wyszło jej to naprawdę nieźle. Można by się pokusić nawet o stwierdzenie, że to naprawdę wyglądało seksownie i uwodzicielsko. Dopóki Koffler nie beknęła, po czym zarumieniła się i totalnie speszona przeprosiła. Kurewsko się dziwnie czuła.
[tony no! ogarnij: żeby nam wyszedł z bran wspólny wątek (bo bran nie znosi mili i cza to naprawić), to wrzuciłam Milę do mieszkania tonego. oglądają program dokumentalny w tv i się macają. i tyle tylko, bo potem mila idzie na zaplecze baru po jakieś winko. przeszkadza Ci to? i tak nie masz już odwrotu ;)]
Bran od razu przelazła przez łóżko i zerknęła na to, w co wdepnął Tony. Zaśmiała się, a potem pociągnęła go do tyłu tak, aby wyłożył się na łóżku.
- Masz gdzieś apteczkę? - zapytała, wyciągając jego stopę w swoim kierunku. Obejrzała ją, wyjęła większe szkło. - Maleńkie masz zaraz pod skórą, daj mi trzy minuty, a się go pozbędę. Przyszła studentka medycyny w końcu - dodała z uśmiechem.
Sama ruszyła do łazienki, by po chwili wrócić z małą apteczką i mnóstwem papieru toaletowego.
- Jeśli będziesz dzielnym chłopcem, zrobię nam śniadanie - powiedziała Jones, wyjmując z biało-czerwonego pudełka pęsetkę.
W szpitalu najpewniej też by go nie znieczulali, więc... Poza tym, to nie takie bolesne, prawda? Brandi nieraz wyjmowała szkła i sobie, i bratu - osobiście wolała drugą opcję, ale zdarzało się, że i ona wdepnęła w coś ostrego, niestety. I siedziała z pęsetką i wyjmowała, i wyjmowała...
Szybko znalazła szkiełko i je wyjęła. Potem zlała ranę wodą utlenioną, pomacała i znowu ją zlała. Ładnie zapakowała w bandaż i nachyliła się nad Visserem.
- Czekaj, pozamiatam szkło. A potem się zobaczy.
Cmoknęła go lekko w usta i wstała, szukając miotełki.
- Oj tam, oj tam – Will machnął tylko ręką, bo Tony popierdoli te swoje co musi, a potem skończy i razem się napiją. Albo zdąży jeszcze zadać pytanie dotyczącej pewniej niewiasty, co właśnie uczynił. Will spojrzał na niego wymownie i pomyślał, że wcale nie musi mu udzielać odpowiedzi. Co prawda, od dawna nie trafiła się taka kobieta, dla której Holland olałby cały świat, włącznie ze swą ukochaną pracą, więc musiało to być iście interesujące i fascynujące… ale nie. Morda na kłódkę. I tak wkurzało go to, że Tony potrafi go aż tak dobrze rozgryźć, więc po co ma mu ułatwiać sprawę? Pf.
W salonie podszedł do barku, wyjął jakieś whisky, odpowiedni szklanki, po lód nie chciało mu się chodzić, więc tylko wypełnić szklane naczynia bursztynowym płynem i podał jedno z nich Visserowi. Sam zaś zasiadł na kanapie i upił trochę.
- No, co tam u ciebie? Podobno ruchasz się z Milą – powiedział patrząc na kumpla z szerokim uśmiechem. Mistrz w zmianie tematu, doprawdy.
Nie no, maniaczką nie była. Po prostu lubiła to robić namiętnie, szybko, niegrzecznie, etc, etc. A że on już zaczął i z nią nie skończył. To zaminiałą się a jakiegoś niedźwiedzia. Niedźwiedzia, który gryzł, drapał... i całował of korzz.
Ruszyła z nim do sypialni, gdzie teraz ona go pchnęła na łóżko. Zdecydowanie delikatniej niż on popychał przez cały czas ją, bo w końcu była niedożywiona dziewczyną, a nie silnym facetem. Jak on. O, gdyby słyszał ten monolog narratora, pewnie byłby bardzo zadowolony przez tego "silnego faceta", jak nic!
Usiadła tak pomiędzy jego brzuchem a siurkiem, czyli w sumie na podbrzuszu i zaczęła obdarowywać szyję mężczyzny mocnymi pocałunkami. Nagle oderwała się, cała rumiana i zdyszana i zapytała:
- Będzie źle, jeśli okaże się, że na szyi został ci ślad na kilka dni? - ot niewinne pytanie, nie?
Kiedy mu powiedziała w tydzień po seksie, że żałuje, naprawdę żałowała. Po kolejnym tygodniu żałowała, że mu to powiedziała, bo tak naprawdę wcale nie było czego żałować. Nie wyjaśniała tego z nim jedna, czekając, aż wszystko się ustatkuje w niej, aż emocje przestaną tak wariować, aż będzie mogła z całym przekonaniem stwierdzić, czy żałuje, czy nie.
Po trzech tygodniach od ich seksu - po tygodniu od seksu z Milą - Bran uznała, że czas wyjaśnić tę sprawę. Chciała naprawić swoją relację z Tony'm - nawet, jeśli nie miało potem być seksu. Fakt faktem, odkąd pokłócili się o tę jedną noc, ich stosunki były dość chłodne, stricte jak pracodawca z pracownicą. A to się Jones nie podobało.
Któregoś dnia po skończonej pracy weszła do jego biura. Uśmiechnęła się lekko.
- Byłam pewna, że widziałam jakąś rudą wchodzącą do Twojego mieszkania - powiedziała. - Nie przeszkadzam?
Wydawało jej się, że stanęła tak, by nikomu nie przeszkadzać. A tu patrzcie, pierwszy klient. Spojrzała na mężczyznę kątem oka, a następnie znowu lustrowała okładki filmów. Nie wiedziała, za którą kategorię filmową sięgnąć bo sama nie była przekonana w jakim jest dzisiaj humorze. Wystarczył jeden ruch ręki, sięgnięcie po jakikolwiek tytuł i sprawa rozwiązana... ale nie. Aria potrzebowała wcześniejszego ustalenie, który tytuł nie zmarnuje jej wieczoru, a prawda była taka, że samo oglądanie filmów w samotności tego wieczoru, było marnowaniem tego wieczoru. Tak, dylemat.
- Na to wychodzi - odpowiedziała niezbyt zadowolona z faktu niezdecydowania. Chwilę milczała, rzucając mężczyźnie krótkie spojrzenia. - Może jakaś sugestia z Pana strony? - Oczywiście chodziło o tytuł filmu! A wyuczone per pan trzymało jej się zawsze, głównie przez pracę.
Usiadła i patrzyła przez dłuższą chwilę na to, co robi. I zbierała siły. Nigdy nie należała do osób, które się na coś wielce skarżą, zatem mówienie o tym, co boli było dość trudnym i dziwnym przeżyciem. Zawsze musiała się zbierać do tego, wiedząc, że pokaże swoją słabą stronę.
- Przepraszam, Tony.
No, pierwszy krok za Tobą, Bran! Teraz powinno iść już z górki. Tylko powiedz mu, że Ci było cholernie dobrze i że w życiu nie spałaś z facetem takim jak on, że faceci nie są kiepscy w łóżku. I dodaj, że ześwirowałaś przez pogrzeb i dlatego, że kochaliście się na kilka dni przed nim, przez co czułaś się winna, jakbyś zdradziła Słońce. Czułaś, że to niewłaściwe, więc chciałaś przestać to lubić, oskarżyć jego o całe zajście, bo Tobie było wyjątkowo trudno. I przeproś za kłótnię, bo ona nie była sensowna i powiedz, że wcale nie uważasz, że ma małego.
Powiedziała. A gdy skończyła, patrzyła sobie na kolana.
- Możemy znowu... zachowywać się jak wcześniej?
- Sama nie wiedziałam, że to to. Teraz jest już spokojniej, więc... zachowywałam się okropnie ostatnio. Nie tylko wobec Ciebie, jeśli Cię to pocieszy, a wobec wszystkich. Odpieprzyło mi...
Uśmiechnęła się, potem wstała i podeszła do niego. Chwilę się zastanawiała, potem zaś usiadła mu na kolanach i przytuliła się do jego torsu. Widział ją nago, dotykał wszystkich intymnych miejsc jej ciała, czemu ma się wahać przed tuleniem go?
- Ale wszystko już okej, nie?
Brandi go nie winiła za to, prędzej siebie. On jej zaproponował to luźno, ona to przyjęła na poważnie. Sama decydowała, więc jaka w tym Vissera wina? Lubił seks, lubił się pieprzyć, więc nie było go o co oskarżyć.
Spojrzała na niego i cmoknęła go lekko w usta.
- Wszystko będzie już okej?
Prawdopodobnie niczym by nie był. Faceci sami ze sobą by nie wytrzymali. Pomijając już taką kwestię, że by ich nie było, bo to baby rodziły, no nie? Chociaż... co tam, ewolucja potrafi zdziałać cuda. Skoro są latające ryby, to może znajdą się i rodzący faceci?
- Ekstra - wysapała do jego ust i zupełnie niespodziewanie - dla niego oczywiście - nadziała się na jego penisa z cichym westchnieniem.
- Jesteś naprawdę dobry w łóżku, Tony - wymamrotała mu teraz do ucha, będąc zupełnie pewna, że nie słyszy tego po raz pierwszy. Bo to trzeba mu było przyznać - doświadczenie robiło swoje - zarówno w jej i w jego przypadku. Nic dodać, nic ująć, oboje byli dobrzy.
Przeczesała palcami jego włosy i teraz nieco delikatniej ucałowała jego usta.
[kończmy powoli ten wątek, ile czasu się można ruchać? xD i tak - to mówię ja!]
[Masz coś zacząć z Marilyn, nie odpisuj Bran, bo po prostu nie będę jakiś czas nią - może już wcale. Dzięki ^^]
[Można założyć, że Lilianne swego czasu pracowała w pubie Tonyego, choć po jakimś czasie zrezygnowała na swoje nerwy i użeranie się z niektórymi klientami (może nawet i szefem). Mogliby się także znać z widzenia, gdy to ona przesiaduje do późnej pory w kawiarni, choć na nikogo nie zwraca uwagi. No nie wiem, kiepsko mi idą powiązania ;c]
To było... Dziwne, co najmniej. Była godzina jedenasta, czyli moment, którym Brandi wstaje po nocy w barze u Tony'ego - lub w jego łóżku. Co prawda ostatnio częściej zdarzało się to pierwsze, bo Tony nocował u niej, ale różnie to bywało w ich "związku". Choć może bardziej pasuje tutaj słowo relacja...
Wracając do sedna - godzina jedenasta, czyli Bran dopiero się budziła. Dopiero ubrała koszulkę - lubiła przecież spać nago, dopiero zaożyła majtki. Pies jeszcze nie był na porannym spacerze, pałaszował spokojnie śniadanie. Jeszcze nie zdążyła się uczesać i zmusić autorki, by pisała niechaotycznie! A tu wkracza on. I mówi jej o wyjeździe.
- Gdzie? Coś się stało? - zapytała, przecierając piąstką oko, drugą ręką zaś drapiąc się po tyłku. - I na ile?
[Hahaha, dobry sposób xD]
Środek nocy był niczym dzień. Znacznie lepiej wtedy dziewczyna działała, aniżeli w porach, kiedy słońce wznosiło się ponad dachu amsterdamskich kamienic. Wtedy to chociaż chłodny powiew wiatru dawał chęć do życia, a względny, bo niemalże znikomy, spokój potrafił spowodować, że człowiek odczuwał odprężenie.
Tak chociażby było u Lilianne, która miała kolejną noc spędzić na posiedzeniu na balkonie, czy wyjechaniu na ulice.
To był jej plan. I fakt, wyjechała, aczkolwiek samochodem dostawczym, bo szanowny Harold postanowił sobie łyknąć trochę, a że dziewczyna była mu dłużna za zapomnianą (lub niechętnie wspominaną) przez nią rzecz, została powołana za kierownicę auta. Już nawet nie mówiła o tym, jak to tragicznie jej idzie jazda za tego rodzaju dwuśladowcami.
Przeklinała go, przeklinała tę kierownicę, która po chamsku robiła swoje i jeszcze zaczęła mieć nadzieję na to, że to nie będzie jej konieczność. Wszak, pracowała jako barmanka, ale nie jako dostawca alkoholu.
Jej samej coś tam nie pasowało, ale ona do tego nic nie miała. Tak chociażby zakładała, jednakowoż spojrzenie mężczyzny może i było pocieszne, ale zakłopotanie znacznie wdało się w oczy rudowłosej, która to wzruszyła z początku ramionami beznamiętnie, posyłając po chwili uśmiech.
- Nie ja za to odpowiadam. Ja tylko dowiozłam. - oznajmiła na swoją obronę, siadając na jednej ze skrzyń. - Harold wziął na pewno jedną, dwie gdzieś poszły, trzy się zbiły podczas wybojów na drodze i idiotycznych pieszych, a cztery poszły w długą. - wyjaśniła pokrótce, nieco chaotycznie mówiąc, jak to miała w zwyczaju, gdy nie chciała za coś odpowiadać.
Prawda była taka, że te cztery to jej z dłoni się wyślizgnęły, a że kobietą była to jej po prostu trzeba to wybaczyć. Kto był taki mądry, by tak drobną dziewczynę wepchnąć za kierownicę samochodu, która jeszcze zrozpaczona była utratą alkoholu?
- I tak to się stało, no. - dodała, choć zaraz ugryzła się w język, uznając, że ta jej gadka w niczym nie pomaga.
- No co Ty, Tony - powiedziała, wyswobodzając się z jego objęcia. Spojrzała na niego. - Jaki samolot? Jaki wylot? Ja na kilka godzin psa samego nie mogę zostawić, a Ty mi mówisz, żebym się pakowała? Poza tym, to nie ja jestem właścicielką pubu jazzowego, więc mnie nawet na głupi bilet nie bęzie stać, więc... Wyjaśniaj, o czym Ty mówisz?
Może i on lubił, gdy kobiety nie do końca wiedzą, o co chodzi - ale Brandi nie lubiła. Mimo wszystko starała się żyć ostrożnie, bez wyskoków, przez które potem mogłaby mieć problemy - czy to pieniężne, czy prawne, czy jakiekolwiek. I chociaż seks z Tony'm był świetny, nie byli przyjaciółmi. Nie miała powodów, aby mu ufać, czyż nie?
W pierwszej chwili pomyślała, że do niemieckiego może i nie, ale do swojego - jak najbardziej.
Potem zaczęła kalkulować - wyjazd, wakacje, spędzenie z nim sam na sam jakiegoś czasu, namiętny seks bez żadnych zobowiązań i wstawania w nocy, by wyprowazić psa, zabawa...
- Tony, nie obrażaj się - zawołała, idąc za nim. - Na kiedy mam być gotowa? Nie wierzę, że się na to godzę, ale... Tylko nienormalny człowiek zrezygnowałby z wakacji za darmo z Tobą.
Uśmiechnęła się szeroko, chwytając jego dłoń. I swoim zwyczajem ucałowała kciuk mężczyzny, wzięła go między usta i patrzyła mu tak w oczy.
Z tym zaufaniem... Brandi niełatwo wierzyła, ufała ludzio. Seks z nim był doskonay, fakt, że miał klucze - świadczył sam za siebie. Ale nie umiała mu powierzyć wszystkiego. Tylko idiota ufałby aż tak bardzo drugiej osobie.
Z kuchni dobiegło ich zaspane ziewanie suczki.
Tak, ona miałaby porwać Harolda. Szczególnie z jej siłą. Już pominąć można te wszystkie produkty usypiające lub pomoc osób trzecich. Ona była za drobna na to wszystko, a wymagali od niej.
Och, no bo najlepiej wierzyć stereotypom, choć w niektórych kwestiach jeszcze są one prawdziwe. I nawet nie będziemy mówić tu o tym, czy jej włosy są rude, czy akurat na takie wyglądają, bo to jest najmniej ważne.
Gdy dziewczyna usłyszała, że miałaby za to zapłacić to zaśmiała się pod nosem. Może niezbyt to było kulturalne, ale śmiech chociaż był prawdziwy, a ostatnimi czasy rzadko kiedy można było usłyszeć jej śmiech.
- Nie musi, skoro nie podpisywał dokumentu odbioru. - oznajmiła, poważniejąc i podchodząc do kabiny ciężarówki, której drzwi otworzyła. Nie chciało jej się wchodzić na stopień, więc zaparła się tak, by nogi rudowłosej lewitowały wesoło nad ziemią, kiedy ona poszukiwała odpowiedniego skrawka papieru, jaki był udokumentowaniem odbioru zamówionego przez mężczyznę towaru. Podpis nie należał do niej tylko do Harolda.
Bzdury za bzdurami, ale ona nie miała zamiaru płacić. Jak już to za te butelki, choć nie dopytywał się, co dokładnie z tą pozostałością się stało.
Znalazłszy wymaganą przez nią kartkę, podała ją mężczyźnie, odsuwając się od niego.
- Jak takim gratem się jeździ to się nie dziwię, że butelki giną. - mruknęła pod nosem, oglądając ten samochód, który już byłby godzien wizyty w warsztacie samochodowym.
Brandi lubiła się pakować i miała do tego talent, wobec czego zanim Visser zdążył wrócić, miała większość rzeczy spakowanych. Również poszła do Jamesa, oddała mu zapasowe klucze z prośbą, by zajął się suczką przez tych kilka dni. Dziwnie na nią patrzył, gdy mu mówiła, że wylatuje, ale nie wie, gdzie i na jak długo...
Już o trzeciej była gotowa. Wszystkie urania - swoje dwie sukienki i nowe buty do nich też - spakowała do jednej torby, do drugiej zaś, mniejszej, kilka rzeczy do wykorzystania w czasie ich nocy. Bo chociaż byli kochankami i jeszcze nie nudzili się swoimi ciałami, to z czasem mogo nadejść. I Bran chciała być na to przygotowana.
O czwartej byli na lotnisku. Brandi niczym małe dziecko trzymała dłoń Vissera. Nie wierzyła, że to naprawdę się dzieje - że leci nagle na wakacje z facetem, że wszystko będzie piękne, że odpocznie, że poopala się, że...
Na miejscu byli koło siódmej, w hotelu - koło ósmej. Brandi przez całą tę drogę po korytarzach hizpańskiego domu dla gości trzymała się Tony'ego, próbując nie zasnąć. Nigdy nie rozumaiła, jak można być zmęczonym po podróży - ale często to odczuwała. i kiedy zostali sami, pierwszym, co zrobiła, było rzucenie się na łóżko z głośnym jękiem.
[Znowu - odwołuję tamten :D:D]
Lot był długi i męczący, Brandi po pierwszej pół godzinie zasnęła. Obudziła się na piętnaście minut przed lądowaniem, rozejrzała się, mruknęła cicho "gdzie ja jestem?", nie oczekując wcale odpowiedzi, przeciągnęła się, przywitała swego kochanka. Wzięła z jego rąk kubek z kawą, napiła się. A potem zerknęła na mężczyznę siedzącego obok, który wyraźnie przyglądał się i Tony'emu, i Brandi.
- Jak to dobrze, że ojciec i córka tak miło ze sobą spędzają czas... Wakacje, co? Teraz ten świat taki dziwny jest, rodzice i dzieci już w ogóle nie rozmawiają...
Brandi spojrzała na Vissera i uśmiechnęła się radośnie. Jakoś... Strasznie rozbawiła ją ta wizja spędzania czasu z tatusiem. Nie tylko dlatego, że nie chciałaby Tony'ego za ojca, że z nim sypiała, ale i dlatego, że ojciec Brandi nie miał wstępu do jej życia. On był po prostu przegrany. Z nim nawet rozmawiać nie chciała, a co dopiero pojechać na wakacje.
- Też tak myślę. Prawda, tato?
Niechcący łokciem wylała kawę; było tam ledwie kilka kropel.
- Tatusiu, przepraszam, ja nie chciałam! Ja... Ja... Ale nie związuj mnie znowu, proszę, nie wsadzaj mi tego wielkiego... w moją... Tatusiu, przepraszam! Ja już nie będę! Ja... Nie bądź zły! Proszę!
Mężczyzna siedzący obok zrobił wielkie oczy na tę scenę. Brandi wyglądała na przerażoną tym, że niechcący spadł plastikowy kubek! Ta kobieta miała już łzy w oczach! Czyżby jej ojciec... Czyżby jej ojciec ją gwacił za tak urne przewinienia? Starszy człowiek już był pewien, że jak tylko wylądują, każe zatrzymać i sprawdzić tego mężczyznę, że poposi żonę, by zajęła się tą biedną kobietą...!
[ja ci dam romans z brandi, ona jest moja! :D ale tak se myślę, zacznijmy coś nowego z uwzględnieniem:
1-sza noc zakończyła się sukcesem
2-ga niekoniecznie, bo Bran pocałowała Milę i mili się odechciało ruchać, więc poprosiła tonego żeby ją odwiózł do domu (pokaleczyła stopę)
3-cia się nie odbyła, bo tony musiał gdzieś wyjechać, więc mila na zamianę przeruchała się z brandi,
potem Mila wyjechałą na dwa tygodnie i ta-daaa, teraz wpadła do baru tońka :D mam nadzieję, że pasuje. mogę nawet zacząć :P
a tak w ogóle to cześć, powróciłam :D]
Był poniedziałkowy wieczór, Mila właśnie wracała po pierwszym dniu pracy po krótkim urlopie. Koniecznie obiła się o pub Tonego Vissera, tym razem z innymi zamiarami niż zwykle. W sensie, wcale nie chciała się najebać i pójść do łóżka z kimś obcym. Zmieniła się przecież, przeżyła wewnętrzną przemianę. Odliczając ten ostatni tydzień z asystentem swojego prawnika. Ale poza tym - ciągle miała w głowię tę całą Brandi. Cholera, nawet za nią specjalnie nie przepadała, przynajmniej próbowała sobie to wmówić. I szczerze - nie wiedziała na co bardziej liczy, czy za barem będzie stała właśnie ona z tą swoją uważną miną, czy przypadkiem nikogo nie gwałcą, czy może to jednak będzie właściciel pubu. W sumie wypadałoby się przywitać.
I w sumie faktycznie, to był Visser. Próbując ukryć swój zawód uśmiechnęła się do niego uroczo, siadając na wysokim stołku przy barze.
- Dobry wieczór Tone, coś mały masz dzisiaj ruch - powiedziała, rozglądając się dookoła. Cóż, w końcu był poniedziałek - przyszło jej zaraz do głowy. A potem przypomniała sobie czego się o nim dowiedziała, spał z Bran. Cholerną Bran, która tak od kilku tygodni siedziała jej w tej główce i wolała piskliwym głosikiem "nie wyjdę, ni chuja!". Ciekawiło ją jednak bardziej - czy sam Tony wiedział o jednej nocy, które te dwie babeczki spędziły razem. Tak, to była bardzo pasjonująca kwestia.
Prawdę mówiąc, nigdy nie była w takiej sytuacji, żeby to odpowiadała za coś. Nie, żeby nigdy nie miała obowiązku, aczkolwiek nie wymagało to później formy zapłaty i szarpania swoich nerwów, które i tak były wyniszczone przez problemy, z jakimi zmagała się rudowłosa.
- Jest napisane. - poprawiła go, gdy pierwsza chwila zdziwienia przeminęła wraz z wiatrem, który niemiło targnął jej wątłym ciałem.
- A ja mam zapłacić za coś, co nie jest moje? - spytała, marszcząc delikatnie brwi.
Fakt, że już się zgodziła na podwiezienie tego było wielkim wyczynem, a także i poświęceniem. Równie dobrze w ogóle mogła nie dojechać do tego miejsca. Teraz miała jeszcze odpowiadać za to. W sumie, mogłaby zapłacić za cztery butelki, ale po co wszystko podawać jak na tacy, po co?
Spojrzała wymownie na zegarek.
- Długo będziemy stać? Mam ważniejsze sprawy. - mruknęła, wzdychając pod nosem z niezadowoleniem. Jej się ta sytuacja wcale nie podobała. Niejedna osoba z grona jej znajomych w takowej się znalazła i każda mówiła, że opłacanie za coś, co w ogóle nie było "ichszą" własnością nie jest czymś nader świetnym. O tym każdy wiedział.
Nie była jakoś zmartwiona i nie pokazywała strachu. A jak już było widać, to musiała to zauważyć bardzo spostrzegawcza osoba, do której ten mężczyzna nie należał, bo widziała jeszcze worki pod oczami i ospałe spojrzenie.
- Przelicz jeszcze raz. - rzuciła po chwili.
Nigdy więcej, do cholery jasnej, nigdy więcej
[Och, ja nawet myślałam, ażeby skorzystać z pomysłu u innej mojej postaci i walnąć Lilkę jako pracownicę w męskim sklepie odzieżowym, garniturki, przymiareczki <3]
- No tak, musi mi pan wybaczyć. Tony nie jest moim ojcem, to mój kochanek. I chyba nie lubi moich żartów, zgred jeden - powiedziała Brandi, chwytając Vissera za rękę.
Mężczyzna, który wysłuchał całej tej tyrady, miał nieciekawą minę. Nie wieział, w co wierzyć, ale za żadne skarby nie dałby wiary słowom, że kobieta jest w buncie młodzieńczym, że jest niedorosła. W to, że są kochankami, a ona żartowała, już prędzej. I kiedy uznał, że prawda była strasznie prozaiczna, a ta kobieta zrobiła sobie z niego żart, najzwyczajniej zajął się sobą.
- Ależ Ty jesteś poważny, Visser - powiedziała z uśmiechem, patrząc na niego. - No cóż. Będę musiała Cię trochę nauczyć śmiania się, kiedy tu będziemy, hm?
Cholera, a myślała, że Tony ma dobre poczucie humoru., Ale przecież nie znała go poza łóżkiem, nie wiedziała, jakie lody lubi i którą aktorkę, jaki kolor. Wobec tego zamilkła po pewnym czasie i po prostu czekała na moment, w którym wylądują.
Chciała go bliżej poznać. Nie tylko od strony łóżkowej. Dowiedzieć się, kim jest, co lubi, jak mogą spędzać jeszcze czas.
- Myślę, że przeznaczenie i ukryte zauroczenie do jednej z twoich pracownic, o której myślałam ostatnio ruchając się z asystentem mojego prawnika.
Nie, nie powiedziała tego, chociaż w sumie mogłaby, ciekawiła ją mina Tonego. W końcu Mila była taka... no, 100% straight, to było nawet po neij widać. Po tym jak swobodnie chodziła, jak flirtowała z kim popadnie, po tym nawet jak uprawiała seks. W taki całkiem udany, nawet doświadczony sposób, nie? Sama nigdy by nie pomyślała, że kiedyś będzie chciała jeszcze wrócić do łóżka z dziewczyną. Jeden eksperyment, to było zrozumiałe, ale tak na dłużej? No bez jaj!
- Wpadłam się zrelaksować po pracy. I przywitać - uśmiechnęła się do niego i położyła torebkę na blacie.
- Możesz nalać whiskey. Tym razem obiecuję zapłacić - mrugnęła do niego, a gdy zaczął jej nalewać, rozejrzała się wokoło uważniej, poszukując znajomej twarzy. Gdy jej się akurat wyrwało:
- Jest może Bran?
Oby nie wiedział, oby nie wiedział, oby nie wiedział - zaczęła powtarzać sobie w duchu, próbując wyczytać to jakoś z jego nieogolonej twarzy.
Słysząc to pytanie uśmiechnęła się tylko szeroko, potem równie szeroko otworzyła buzię, ziewając, ale w końcu powiedziała:
- Całkiem dobrze. Tylko che mi sięęęęęę... - ziewnięcie - spać.
I przymknęła oczy, opadając całym ciężarem na łóżko. Zaraz jednak podniosła się trochę i wciąż pamiętając o dobrych manierach, rozsznurowała swoje martensy i zostawiła je przy łóżku, potem podciągnęła nogi pod siebie i wróciła do leżącej, nieco skulonej pozycji. Niewiele jej tego wieczoru było trzeba. Nawet jej uważność, skupianie się na tym, by nie wystawić się jakiemuś facetowi na wyruchanie - wszystko zostało uśpione. Normalnie by pewnie wróciła szybko do domu, ażeby tylko jej przypadkiem w nocy nie zmacał, bo fuj, był przecież facetem... ale teraz? Nie, teraz już chrapała. Co prawda bardzo cicho, jakby się ktoś naprawdę uparł, to można i rzec, że uroczo. Ale co za różnica. Łóżko, jak cudownie!
Bo najlepiej stwierdzić, że jest głupia. Wybaczcie, ale to do blondynek należy, stereotyp. Kierując się stereotypami to rude jest wredne i fałszywe. Ponoć.
- Nie jestem jego sekretarką, by wiedzieć, gdzie się wybiera danego dnia o danej porze. - oznajmiła ze zobojętniałym wzruszeniem ramion.
Równie dobrze mogłaby teraz wstać i pójść, zostawiając tutaj samochód, który odebrałby ten kompetentny pracownik. Ona nie miałaby nic do tego, więc co by jej szkodziło?
Została jednak ze względu na jakieś poszanowanie do drugiej osoby, choć ewidentnie wyczuwała jego brak względem niej.
- Wziął jedną butelkę, czy tam ileś. Pojechał gdzieś, a że byłam mu dłużna to miałam spłacić dług, którego nie mogłam odmówić. - wyjaśniła pokrótce, nie łudząc się, że w to uwierzy, bo to naprawdę jej koło czterech liter latało.
Wiedziała, co Harold do niej mówi, toteż potrafiła zapamiętać, a nie miała sklerozy by łatwo było dziewczynie cokolwiek wmówić.
Czy on sobie z niej kpił? Przecież mu to powiedziała już wcześniej, co się stało z tymi butelkami, to jej nie wierzył, niemalże mogąc zasugerować dziewczynie, żeby skierowała się do kliniki psychiatrycznej ze swoim rozdwojeniem jaźni!
Spojrzała na niego, unosząc brew. Te tłumaczenia były zbędne, bo jeszcze bardziej mężczyznę pogrążały. Brzmiały typowo fałszywie, byleby tylko była jakaś wymówka na jego zachowanie.
Lepiej by było, gdyby oznajmił, że nie jest ufny osobom, których nie zna i to wszystko by poszło.
- Wiem, co to znaczy ciężka noc. - odparła, doskonale zdając sobie sprawę z tego; sama ostatnio takie miała, a jeszcze dochodziły problemy, nad którymi się rozbestwiała właśnie o takich porach.
Dźwignęła się z maski, nieco przeciągając, bo jej stawy już zdążyły zastygnąć. Jeszcze podeszła do kabiny ciężarówki, wyciągając klucze ze stacyjki, które wręczyła mężczyźnie.
- Daj od razu z tym papierkiem. - wskazała na wcześniej podaną karteczkę.
Nic tu po niej przecie.
Cóż, sytuacja była jeszcze dziwniejsza niż Tony mógłby pomyśleć. Nie on sam był taki cwany, że sypiał i z jedną i drogą. Prawda była taka, że Brandi i Mila same sobą też potrafiły się nieźle zająć. A o tym chyba nie wiedział, patrząc na jego nieco zdziwioną minę.
- No to nic. W takim razie wpadnij do mnie w tym tygodniu. Przywiozłam z Włoch bardzo dobre wino. Łóżko też mam całkiem wygodne - mrugnęła do niego i całkiem szybko opróżniła swoją szklankę po czym poszukała portfela w torbie. Nie wyglądał na skąpanego w dobrym humorze, to też postanowiła mu nie przeszkadzać. I tak była wyczerpana.
- Ile? - zapytała, odpinając swój portfel i przyglądając mu się uważnie. Przed wyjazdem stwierdziła, że nie ma jednak się ze wszystkimi ruchać i zachowa czystość dla Brandi, a ta w końcu się w niej zakocha, Mila odnajdzie w sobie prawdziwą lesbę i będą żyły długo i szczęśliwie. Ale po krótkim upływie czasu, gdy euforia tamtej nocy minęła - Mila stwierdziła, że to głupota. I że w sumie może zrezygnować tylko z przypadków... przypadkowych. A na Tonego miała chyba ochotę zawsze jak go widziała. Nie jej wina, że był dobry w łóżku i to sobie zapamiętała.
Gdy podał jej rachunek, zapłaciła i uśmiechnęła się raczej uroczo:
- To jak wpadniesz do mnie?
Kurczę, takie śmieszne, przy facetach zawsze była pewna siebie, wyluzowana, flirtowała, umawiała się, uwodziła, a przy Brandi nagle robiła się nieśmiała i zawstydzona. Takie nowości jednak ją nieco przerastały.
Brandi przysunęła się do niego i cmoknęła go w policzek.
- Nie złość się, przecież właściwie nic się nie stało, prawda? Nic Ci nie zrobi, Tony. I obiecuję, więcej nie będzie takich numerów... tatusiu - dodała szeptem, jednocześnie opierając głowę o ramię Vissera. - Ostatni raz, już się nie gniewaj na mnie, hm?
Mężczyzna, oburzony, już nawet na nich nie patrzył. Po pewnym czasie przyszła stewardessa, komunikując, że samolot podchodzi do lądowania, więc należy przygotować się na drobne turbulencje. Bran, która za wstrząsami nie przepadała, zamknęła oczy.
Po kilkunastu minutach byli już na miejscu. I kiedy Brandi znalazła się już w gorącej Hiszpanii, kiedy poczuła, co to znaczy wakacyjne, hiszpańskie słońce, zaśmiała się, klasnęła w dłonie, a potem przytuliła Tony'ego.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję! - zawołała.
Och, cholera, cieszyła się. Cieszyła się, że w życiu się jej zaczyna układać, że jest na wakacjach z kochankiem i że chce mu się podobać. Cieszył ją piasek i woda, których jeszcze nie widziała, i to, że wszystko to jest darmowe. I że wreszcie pozna Vissera. Bo chciała go poznać bliżej.
- O, teraz będziesz robić z siebie ofiarę? - powiedziała rozbawionym tonem, ale jednak nachyliła się nad barem i pogłaskała dłonią jego policzek.
- Biedny Tony - mruknęła do niego, uśmiechając się całkiem uroczo, a potem usiadła pewniej na stołku. Jak nie chciał, nie musiała iść. Trochę ją nawet rozczulał i znikła w niej nawet ta niechęć powodowana krótkim zdaniem w jej głowie, które niemiłosiernie ją irytowało, chociaż sama nie wiedziała dlaczego: ON rucha BRANDI. Wolała ją mieć tylko dla siebie. A siebie mieć tylko dla niej. Ale on z kolei miał w sobie tyle uroku osobistego, że szybko zapominała. Pasowaliby do siebie w trójkąciku, wszyscy troje!
- W takim razie nalej mi jeszcze, tylko tak, żeby mnie nie upić za szybko - poprosiła, a potem pocałowałą go delikatnie w usta, znów wisząc nad barem.
Brandi położyła mu nogę na udzie, po czym cmoknęła go w szyję. Uśmiechnęła się radośnie, a potem przytuliła do mężczyzny, przymknąwszy oczy. Cholera! Była w Hiszpanii!
Pozwoliła Tony'emu jako pierwszemu się odświeżyć, ona sama zaczęła do półek wykładać ich rzeczy. Potem sama weszła pod prysznic. Wyszła w żółtej sukience do połowy uda i z umiarkowanym dekoltem, usiadła na łóżku i jak gdyby nigdy nic zaczęła ubierać lekkie sandały. Włosy miała rozpuszczone - rzadkość! - a i usta błyszczały od czegoś.
Od zawsze mógł ją widzieć w znoszonych koszulkach, startych jeansach, trampkach lub dresach - bo Bran prezentowała styl luźno-mamhakunamatatanaswojeubrania. Nigdy nie nosiła butów na obcasie, sandałów, fikuśnych staników czy majtek - głównie dlatego, że ich schadzki były albo nagłe, albo planowane zaraz po pracy, a Brandi nie lubiła seksownej bielizny nosić zbyt długo. Tak więc jeśli miał na czym zawiesić oko, to zawsze na jej nagiej skórze.
Uniosła wzrok na Tony'ego i uśmiechnęła się radośnie.
O nie, nie, nie, nie. Powstrzymaj to, co dzieje się w majtkach. Nie musisz rozkładać nóg od razu, kiedy tylko on coś takiego powie. Poza tym, czy nie jesteś chochlikiem w ludzkiej skórze? Czy nie jesteś tą nieprzewidywalną? Nikt nie może mieć na Ciebie asa, Bran!
Uśmiechnęła się tylko, przytuliła go, a potem... odsunęła się. Spojrzała na mężczyznę, złapała jego dłoń i powiedziała:
- Chodź. Chciałeś iść na plażę, prawda?
Jak trochę poczeka z wkładaniem swojego... jak to wiedźmicha określiła? dużego śledzia w jej pochwę, nic mu się nie stanie, a może nawet lepiej - będzie bardziej spragniony. Patrzyła mu więc w oczy pewna siebie, zdecydowana, że tym razem ona poprowadzi grę i nie będzie słaba. I zaopatrzy się w gumki w najbliższym sklepie. Stanowczo.
- Jaki najbardziej lubisz kolor? Piosenkę? Film? Kot czy pies?
O to akurat nie musiał się obawiać. Mila przez pewien, dosyć długi czas była obiektem wstrętnych plotek. Zniszczyły one w dużej mierze jej małżeństwo, chociaż nie były bezpośrednim powodem, potem rozpadł się jej kolejny związek. Bo była dziewczyną, której nie dało się wierzyć. Jak można było jej niby zaufać, skoro ruchała wszystko co popadnie? A z Tonym było o tyle fajnie, że przecież nie różnili się tak bardzo. Lubili, że tak to nazwijmy, te same... formy rozrywki, o.
Po dziesięciu minutach zdążyła opróżnić swoją szklankę i faktycznie udali się do Vissera. Jasne, mogli po prostu pogadać. A potem, w razie gdyby rozmowa nie pomogła - mogła mu poprawić humor na inny sposób, nie?
- Co cię dręczy, Tone? - zapytała, siadając na jego kanapie i przeczesując kościstymi palcami włosy mężczyzny. - Wyglądasz na cholernie zdołowanego.
Kurczę, bo i fajnie było traktować kogoś, jakby był tym jedynym. I nie czć przy tym żadnego zobowiązania, przywiązania, czegokolwiek, co było zbyt niebezpieczne. Chociaż chciała to poczuć. Ale z odwzajemnieniem. I nie do niego, chociaż do kogoś im obojgu bliskim. Na swój sposób oczywiście.
- A jeśli tak, to co? Chcę wiedzieć coś o Tobie poza tym, że masz dużego... - Wahała się, czy użyć określenia wiedźmy; uznała jednak to za dość zabawne. - ...śledzia.
Plaża była niedaleko, zatem niedługo potem znaleźli się wśród ludzi blisko morza. Brandi czuła na sobie spojrzenia i chociaż tydzień temu czułaby się z tym doskonale, tym razem wcale nie chciała, by na nią patrzyli. Nachapała się tych spojrzeń w Amsterdamie. Starała się więc nie zwracać na nie większej uwagi, choć kiedy słyszała za sobą jakiś gwizd, było to dość trudnym zadaniem.
- Ja lubię zielony. Na muzyce się nie znam, więc Ci nie powiem, a ulubiony film to Grzeszna miłość. Wiem, heteroseksualny, ale fajny, taki... nieprzewidywalny.
Morze było... cudowne. Brandi patrzyła na jasnoniebieską taflę i na ludzi, którzy pływali, którzy opalali się blisko brzegu, na statki w oddali. I chociaż w pierwszej chwili nie chciała nic robić, postanowiła, że już teraz, od razu wskoczy do wody. Zdjęła więc sandałki, zrzuciła z siebie sukienkę - tak, tym razem bielizna była ładna - i biegiem ruszyła do wody.
A co! Musiała spróbować morza!
Kiedy zauważyła go, od rzu pobiegła w jego stronę i wcviągnęła go do wody tam, gdzie ona sama była. Objęła go, dziękując jeszcze raz, a potem odsunęła się i zaczęła chlapać go wodą. Robiła sporawe fale na wodzie, starając się Vissera zmoczyć tak, jak ona sama była mokra. Ostatecznie zaś zaraz po tym, jak oblała go wodą i zmoczyła każdy zakątek jego ciała, rzuciła się na niego i objęła mocno, obojga przewracając do wody.
Była właśnie tym niesfornym chochlikiem z ogromem energii. I nic jej nie obchodziło prócz tego, ze jest tutaj z Visserem i właśnie się bawi... zupełnie tak, jak bawiła się ze Słońcem.
Kiedy stanęła po wypłynięciu na powierzchnię, wystawiła twarz do słońca. Oddychała szybko ze zmęczenia, rumieniła się i szukała wzrokiem Tony'ego.
- Gdzie jesteś? - zapytała, teraz patrząc, czy nie ma go pod wodą.
Wywróciła oczami i zmięła przekleństwo w swoim wargach, powstrzymując się od jakiegoś komentarza.
Teraz akurat nie było jej potrzebne gadanie, rozkazy i jakieś pouczenia. Tym bardziej, że stojący przed nią mężczyzna, nie był jej szefem. Jedynie chwilowo, jeśli tak to można uznać.
Oblizała spierzchnięte wargi i przechyliła na krótki moment głowę na bok, kiedy ten zaczął wyczekiwać na odbiór telefonu przez rozmówcę.
Obejrzała się przez ramię i westchnęła cicho.
- Dobra, już pojadę. - powiedziała ze zrezygnowaniem, choć pewnie gdyby miała humor, czas i przede wszystkim - chęć, zaczęłaby się wykłócać, że miała ponoć pozostawić auto pod pubem.
Dobrze, że wiedziała, skąd je się wzięło i gdzie miała odstawić.
Dlatego z impetem wzięła (ba, wyrwała wręcz) kluczyki z jego ręki, kierując się do auta, wyłączając przede wszystkim alarm.
- Jakkolwiek banalnie to nie zabrzmi, to serio, wiem dokładnie o czym mówisz - przyznała i ściągnęła koturny, rzucając je obok kanapy. - Pewnie, mogę się napić - kiwnęła jeszcze głową z lekkim uśmiechem. Ona sama uwielbiała włoskie wino, włoskie jedzenie i w ogóle Włochy.
- Przeminie, wiesz? Jak rozeszłam się ze swoim mężem - i nagle puf!, zdała sobie sprawę, że w sumie Tony nie miał pojęcia, że jest rozwódką. Że w zasadzie nic o niej nie wiedział. Ale mogli to przecież szybko nadrobić, nie? Ale teraz najważniejsze jest skończyć zdanie.
- Byłam wtedy z kimś, ale chyba nie potrafiłam okazać mu takiej miłości, na jaką zasługiwał. Wiesz, ciągle wracały porównania do Marca, że on by się zachował tak, albo nie tak... albo, że dotykał mnie inaczej. I każda myśl, każde porównanie odnosiło się do niego. A gdy w końcu zostawił mnie ten drugi - ból przeniósł się na tę sferę i wszystko z kolei zaczęło odnosić się do niego. Tylko, ze za późno. Ale to minęło, wiesz? I pewnie ci minie. Dopóki nie znajdziesz sobie faktycznie, nowej kobiety, takiej na stałe - uśmiechnęła się teraz już pewniej, szeroko i wzięła od niego kieliszek. Tak też było z nią. Gdy zaczęło się dziać coś między nią a Brandi. I to coś działo się głównie w głowie Mili, ale jednocześnie całą gorycz związana z odejściem Parkera - puf, prysła.
Naprawdę? Czy ten facet zawsze musiał kogoś przemaglować, kogo nie znał? I już nawet nie chodziło jej o te butelki, bo w każdej chwili mogła wyłożyć pieniądze. Naprawdę, humoru nie miała już od dobrych kilku dni z przytłaczających ją problemów.
Uniosła dłoń tak, jakby chciała mu zakazać odezwania się na tę chwilę. Chwilę, podczas której Lilianne zaczęła powoli odliczać do dziesięciu, oddychając głęboko. Fakt, denerwowała się bardzo szybko ze względu na jej temperament. Wręcz był choleryczką z krwi i kości.
Czując w kościach i mając kobiecą intuicję (a ta nie zawodzi!), sięgnęła po torbę ze swoimi rzeczami, w której niemalże wszystko było schowane i zamknęła z głośnym trzaskiem drzwi samochodu, jakby chciała go zniszczyć.
Może i ona była dostawcą, ale było zapisane, gdzie ten samochód ma dotrzeć, więc po części i ten Pub odpowiada.
- Oby to szybko poszło. - powiedziała, wyprzedzając mężczyznę i wręcz bezczelnie wepchnęła się przed nim, wchodząc do budynku.
Kobietom się ustępowało pierwszeństwa, prawda?
[moja Lilka to normalnie pada po tym:
http://i1.kwejk.pl/site_media/obrazki/2012/06/67a475ef337ee157b92db3596c06989a.gif?1340202353 <3]
Mimo niepozornego wyglądu, przedstawiającego dziewczynę jako kruchą i wrażliwą, przerażoną otaczającym ją światem, Lilianne należała do przyziemnych osób. Głowa rzadko kiedy buszowała w obłokach powodując, że dziewczyna traciła kontakt ze społeczeństwem na rzecz przyjemności, które tworzyły się w jej wyobraźni.
Potrafiła być pyskata, się odgryźć, bo potyczki słowne czasem wydawały się być balsamem dla jej uszu.
Zerknęła przez ramię, unosząc brwi ku górze w jakimś skonsternowaniu. Nawet jeśliby się przeraziła to umiejętnie skrywała to pod sztuczną maską.
Usiadła na krześle, torbę gdzieś położyła na bok, wyciągając z niej jedynie telefon, który ułożyła na kolanie, w oczekiwaniu na niespodziewany telefon.
Spojrzała na niego, unosząc wzrok znad wyświetlacza i nie wiedzieć czemu zapragnęło jej się śmiać, choć powstrzymywała się ostatkami sił; jedynie kąciki pełnych ust drgały niemiłosiernie.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. No nic, kilka odkrytych i starych cegieł, stojący pod nimi niewielki stół. Dwa krzesła, na którym zajęli miejsce, lampa wisząca nad nimi.
- Zasłoń szczelnie okna, lampkę jeszcze obniż i nakieruj żarówkę na moją twarz to może wtedy udzielę odpowiedzi na przesłuchanie. - skomentowała zgryźliwie, dając mu jasno do zrozumienia, że gdyby zrobił to, co Lilka powiedziała to wyglądałoby to tak, jakby jakieś służby czy uciekinierzy chcieli dziewczynę przesłuchać. Wszędzie ciemno, tylko żarówka oślepiająca dziewczynę, a ona siedząca na krześle miałaby jak najwięcej i jak najszybciej udzielić zadowalających odpowiedzi.
- Whisky jak każde inne. Było, zniknęło; choć prawdziwa szkocka jest niesamowita. - oznajmiła, jakby sądziła, że jej opinia będzie nad wyraz tutaj niezbędna.
Dalszej odpowiedzi nie udzieliła, tylko uśmiechnęła się złośliwie.
Nie miała humoru.
Ten telefon nie był wyciągnięty w celu ucieczki i znalezienia domniemanej pomocy. Zawsze był krzyk i zęby, którymi mogła się tu i ówdzie wgryźć, ażeby miała chwilę górowania nad mężczyzną, prawda?
Lilianne głównie zastanawiała się, ile będą tutaj siedzieć. Ona całego dnia nie miała i miała ważniejsze sprawy, niż jakieś podrzędne whisky, które jakimś "cudem" zaginęło z zasobu.
I to były właśnie pozory. Któż mógłby sądzić, że Lily ceni sobie bardziej szkocką niż jakieś piwo? Wszak, piwo było ostatnim, co dziewczyna mogła wypić, bo z czasem przestało jej smakować.
Ona w ogóle nie jadała śniadań, ale był to dobry pretekst, ażeby zostawić samochód przez pubem i niemieć obowiązku odstawiania go w odpowiednim miejscu.
Uśmiechnęła się delikatnie, bez jakiegoś zawodu i chwyciwszy szklankę, upiła z niej niewielkiego łyka, by zaraz delektować się dobrym alkoholem.
- Nie wiem, nie próbowałam, ale zakładam, że jeśli klienci je lubią to nie są to jacyś wymagający. - odparła po chwili.
I znowu minęła się z odpowiedzią. Niby można było się doszukać, że to Lilka wzięła sobie te dwie butelki, ale też nie odpowiadała na to i sprytnie mijała się, więc sam mężczyzna pozostawał w niewiedzy.
Co jakiś czas zerkała jedynie w telefon, wyliczając powoli czas, jaki upływał, a jaki mogłaby wykorzystać w odpowiednich celach.
- A ciężarówka zostaje tutaj. - dodała, sugestywnie rzucając spojrzenie na alkohol.
- Tony, to nie jest śmieszne! - zawołała, po czym jakże wojowniczo tupnęła nogą w wodzie. Rozglądała się dalej, teraz już nerwowo; a co, jeśli mu się coś stało? A co, jeśli się topi? Kurwa mać! Nie wpuści go nigdy więcej do wody! A jeśli nie potrafi pływać?
- Tony! - zawołała, a potem usiadła w wodzie, otworzyła oczy...
Miała ochotę go zatłuc, zamiast tego jednak puściła się w jego stronę, objęła jego szyję i wpiła się w jego usta. Potem zaś dźwignęła się i wynurzyła również jego.
- Jesteś kretynem - powiedziała, choć w jej oczach migały iskierki śmiechu. - Wrobiłeś mnie, bezczelny... więcej mi tak nie rób, bo się obrażę, jasne? A nie chcesz widzieć obrażonej Brandi, no. Kretyn.
Przytuliła się do niego. Teraz odczuła, że może są tylko kochankami i pracują wspólnie, ale gdyby coś mu się stało, nie byłoby zbyt ciekawie. Właściwie, pewnie odchorowywałaby jego cierpienie czy utonięcie, czy jeszcze coś gorszego, pewnie wpadłaby znowu w depresję. Cholera, Tony znaczył coś w jej życiu. Niedobrze. Ale nie kochała go przecież; co odczuwała?
Na to pytanie doskonale znała odpowiedź, jednak zarazem było to cholernie trudne. Dlatego mógł zauważyć przez chwilę jej twarz wyrytą w niepewności.
- Nie, nie spieszę nigdzie. - odpowiedziała spokojnym tonem, unosząc szklankę i opróżniając ją do końca.
- W każdej chwili mogę się spodziewać ważnego telefonu, po którym zapewne będę musiała wyjść, więc wolę mieć go na wierzchu. - wyjaśniła pokrótce, mając gdzieś fakt, że to może go nie interesować.
Zmrużyła swoje oczy i nieco zadarła nosa do góry, uśmiechając się pod nosem delikatnie.
- Mhm, zapewne. - mruknęła i choć mogło się wydawać, powątpiewania w jej głosie na pewno nie było.
Może gdyby mężczyzna nie maglował ją tak z początku, podeszłaby nieco luźniej, z pewną bezwstydnością do niego, aczkolwiek trochę udało mu się poirytować Lilkę, która zapijała swoje nerwy alkoholem, co nie było za dobrym posunięciem.
Kiwnęła głową twierdząco, stawiając z łoskotem na blacie stołu szklankę.
Korzystając z takowej chwili, gdy nalewał jej ponownie, pozwoliła sobie na spokojne otaksowanie osądzającym spojrzeniem jego osoby, przemęczonej twarzy i kilkudniowego zarostu, a to akurat uwielbiała u mężczyzn, o.
Kiedy Mila weszła, Brandi akurat pakowała swoją torbę.
- Cześć. Fajnie, że przyniosłaś, zjemy po drodze, jeśli chcesz. Wychodzę właśnie na własne żądanie - powiedziała Brandi, patrząc na kobietę. Uśmiechała się radośnie, jak gdyby nic się nie stało. - Trzymają trzy dni, bo dostają za to kasę, a mi nic nie grozi, tak wyszło w badaniach, wobec czego... A jakie masz tam owoce?
Nie czuła się najlepiej, jeszcze była osłabiona, ale czuła wewnętrzną potrzebę udowodnienia światu, że czegokolwiek nie zrobi, ona sobie da radę. Psychicznie była wrakiem - zadawała zbyt dużo pytań o wróżkę, o resztę jej słów, o to, co powinna robić, komu o tym powiedzieć. Ale uśmiechała się, była radosna tak, jak zawsze - jak gdyby poronienia nie było albo nic nie znaczyło. Może przez to jej uśmiech był bardziej przerażający dla innych niźli świadczący o jej dobrym samopoczuciu?
- Tatusiu, tatuś dla mnie dużo znaczy, jak tatuś mógł pomyśleć inaczej? - zapytała Brandi, odlepiając się od ust Tony'ego. Uśmiechnęła się radośnie. - Chodźmy dalej. Jeszcze mamy sporo czasu, aby się pobawić w oceanie. Teraz chcę obejrzeć całą plażę, kupić sobie lody i posmarować Ci śmietankowym nos. A potem iść spać, bo nie wiem jak Ty, ale po locie jestem padnięta.
Stanęła na piasku, a potem, trzymając Tońka za rękę, ruszyła w stronę brzegu. Sukienki jednak nie założyła - szła w swojej małoplażowej bieliźnie, niekoniecznie przejmując się już czyimiś oczami zawieszonymi na jej tyłku. Przestały ją interesować, miała swojego mężczyznę obok.
Tego, który ją zapłodnił? Czy nie tego? Co za różnica?
- Ty w ogóle znasz hiszpański? I nie odpowiedziałeś mi na pytanie o kolor. Nie wiem, jaką bieliznę też lubisz. Jak mi nie powiesz, przyjdę w babcinych majciochach w kolorze białym. Pewnie Ci się już takie zaczynają podobać, nie, tatusiu? Taki wiek...
Wyszczerzyła swoje ząbki, lekko szturchając go łokciem.
[A, no. Zdjęcie cudne <333 Nie tak zajebiste jak wersja seksowna Brandi, ale i tak świetne <3]
Już miała go upomnieć, żeby nie zabierał jej telefonu, bo czekała na połączenie, które było najważniejsze i wszystko mogłoby pójść w odstawkę, byleby tylko je odebrać.
- Będziesz biegać po niego. - zastrzegła, wzdychając cicho z bezradnością.
Lilianne czuła na sobie jego spojrzenie i fakt - w jakiś sposób ją krępowało. Nie na tyle, by dziewczyna zaraz uciekała i cokolwiek innego robiła, ale powoli zaczęła nerwowo zagryzać policzek od wewnątrz, co było jej nawykiem, którego nikomu nie udało się z niej wyplenić. A próbowali, bo nieraz Lilka im jęczała z bólu i niewygody.
Spojrzała na jego dłoń, później znowu powróciła na twarz i uścisnęła delikatnie jego rękę. Nie dlatego, że nie była pewna, że przestraszona czy się brzydziła. Po prostu nie chciała wykorzystywać swojej siły, której i tak nie miała za wiele. Jak jej się wydawało.
- Lilianne. - odpowiedziała, puszczając po chwili dłoń mężczyzny i spojrzała na trunek, obserwując uderzającą o ścianki kryształu ciecz.
- Sądziłam, że właściciele barów i restauracji są zbyt zadufani w sobie, by kiedykolwiek komuś podać rękę. - stwierdziła, dobitnie i złośliwie, ale tego się mógł spodziewać. Że Holmesówna to jednak będzie wredna.
[Pierwsze :D Fajną ma ścieżkę miłości <33]
- Angielski. Dogadamy się, mój język więcej osób zna.
Brandi podeszła do budki z lodami i po angielsku dogadała się z młodą sprzedawczynią. Zapytała jeszcze Vissera, jaki chce smak, potem go zamówiła. I kiedy odeszli, ona z dwoma gałkami cytrynowych lodów, powiedziała:
- A wiesz? Nie mam pojęcia, gdzie je mam. Chyba je u Ciebie zostawiłam, pamiętam, że raz wracałam do domu bez majtek... No... Tak, tak to było. Masz je? Też je lubiłam. Jedne z moich ładniejszych, notabene.
Złapała jego dłoń, splotła z nim palce... i jak gdyby nigdy nic, szła. W Amsterdamie nie pokazywali publicznie, że są razem - jakoś tak wychodziło, zwłaszcza, że jeśli gdzieś wychodzili, to najwyżej do sklepu po alkohol albo po towary, gdy przyjechała ciężarówka. Ale teraz mieli siebie tylko dla siebie, prawda? Nie musiała udawać, że między nimi nic nie ma. I co z tego, że jest od niej kilkanaście lat starszy? Co z tego, że zaczęła go już nazywać tatuśkiem? I tak była pewna, że gdy tylko obudzi się następnego dnia, rozłoży przed nim nogi.
- Co mamy w planach robić jutro? - zapytała.
- Mów mi Lily.
Rzadko kiedy ktoś do niej się zwracał pełnym imieniem. Głównie to w urzędach czy innych instytucjach. Musiała to przetrzymać, ale dla bliższych znajomych, zarówno i dalszych była to Lily, Lilka; taka ruda, piegowata i drobna, o!
- Zbyt wiarygodnie? - prychnęła, kręcąc głową - Mógłbyś wysilić się o coś więcej, bardziej realnego, a nie tylko zmęczenie i ciężką nocą. - skwitowała.
Ona tam się nie nudziła. Bo i tak wyczekiwała. Poza tym, czego się spodziewał? Lilianne akurat należała do tych, co to można z nimi trochę zwlekać, ale później tego się nie żałuje. Była taka, która może dac trochę przyjemności, trochę.
- Nie pijesz? - spytała, gdy już opróżniła swoją szklankę, a wciąż nie mogła dostrzec naczynia, z którego popijałby mężczyzna.
Nie pytała o nic więcej, po prostu szła, oglądając ludzi na plaży, dzieci, które ze śmiechem wariowały nad morzem, chłopaków wyrywających dziewczyny z obcych krajów, parę lesb, które leżały na uboczu i całowały się... Brandi uśmiechnęła się sama do siebie. Dwa lata temu to ona i Słońce tak leżały na plaży, zupełnie same i półnagie, niezważające na chłód... Zakuło. Odwróciła więc wzrok i zaczęła patrzeć na dorodne palmy.
W czasie powrotu, kupiła jeszcze gumki. Nie ma mowy, nie dopuści do takiej sytuacji, jaka ją spotkała niedawno. Wyjaśniła, że przerwała branie tabletek, bo źle się po nich czuła. Banalne. Niewielu mężczyzn wiedziało, jak dokładnie działają prochy antykoncepcyjne.
Kiedy znaleźli się w pokoju, Brandi poszła do łazienki. Stamtąd wyszła tylko w cienkiej koszulce do polowy uda. Rzuciła się na łóżko i przytuliła do poduszki.
- Ja wiem, Tony, że chcesz jeszcze seksu, ale jutro rano, obiecuję, dzisiaj Ci zasnęłabym tak, jak Hollandowi - mruknęła, patrząc na Tońka. Uśmiechnęła się delikatnie, wsuwając kołdrę między nogi - jak zawsze, gdy kładła się spać. Tak, cholera, nawet majtek nie miała. - Dzisiaj przebolejesz.
[Mrr xD]
- Lub nic nie mówić. To byłoby odpowiedniejsze.
Odrzekła, posyłając mu rozbawiona spojrzenie i znowu skosztowała trunku.
Trzecia, samotna kolejka dla piegowatej, aczkolwiek dziewczyna nie odczuwała ciężkości nóg; nie kręciło jej się także w głowie, więc Tony mógł się napić jeśli chciał.
Do trzeźwych dziewczyna należała, jeszcze.
- Studiuję, pracuję. - odpowiedziała, choć zaraz obdarzyła go uroczym uśmiechem, widząc minę mężczyzny. - Dziennikarstwo i pracowałam jakiś czas jako barmanka, trochę pomagałam w warsztacie samochodowym, teraz w sklepie odzieżowym. - wymieniła, wzruszając ramionami.
Tam już nie mówiła o innych jej talentach, które skrywała w sobie i rzadko kiedy mógł ktoś ją ujrzeć.
A imię? Jak każde inne, ale niejedna osoba twierdziła, że to taka stuprocentowa Lilianne i inne imię byłoby trudne do dopasowania.
Holmes przesunęła dłonią po całej długości jej włosów, szukając wzrokiem popielniczki czy czegoś, gdzie będzie mogła strącać popiół z papierosa. Dojrzała w końcu prowizoryczną popiołkę; wstała więc z krzesła, kierując się po nią niespiesznie i w drodze powrotnej wyciągnęła z torby paczkę papierosów wraz z zapalniczką.
Przeszkadzać mu to nie powinno, skoro pracuje w pubie.
- A ty, prócz pubu coś innego robisz?
Brandi zasnęła, ale tylko na chwilę - obudziło ją cholerne uczucie, że coś jest nie tak. Obróciła się i spostrzegła, że Tony stoi na balkonie i patrzy w ocean.
Znała to uczucie patrzenia na coś, co jest tak wielkie. Sama nieraz patrzyła w niebo - przerażało ją, ale pozostawiało czas gdzieś w oddali, rzeczywistośc nie istniała, był tylko ogrom błękitu i powoli sunąca biel, niczym fragmenty lekkiego materiału czy piana na wodospadzie. Znała stan duszy, gdy się tego potrzebowało - to rozdarcie, ta potrzeba zamknięcia świata na jakiś czas, spowolnienia go, by wszystko mogło się poukładać.
Patrzyła na niego chwilę, czekając, czy przyjdzie do łóżka, czy też nie. Zauważyła jednak, że on naprawdę się zamyślił, że nie myślał iść spać. Wstała więc po cichu, przeszła przez pokój i weszła na balkon. Objęła mężczyznę od tyłu, czując, jak chłodne powietrze wdziera się pod koszulkę.
- Nie za dużo myślisz? - zapytała cicho, również wpatrując się w ocean. Nie; odwróciła wzrok, zerknęła na Tony'ego. Nie chciała, aby złe myśli przypłynęły wraz z falami. - Chodź spać. Jesteś na wakacjach, nie musisz za dużo myśleć.
A jej palenie było sporadyczne. Jakieś uzależnienie było, ale nie miała potrzeby zapalenia papierosa z samego rana, po każdym posiłku lub gdy się denerwuje. Dziwne to trochę, ale jakoś niespecjalnie na to zwracała uwagę.
Przytaknęła na jego pytanie. Jakoś musiała sobie dorabiać, a od samej siebie wyczuwała, że takowa usługa będzie dla niej jakąś przyjemnością i była. Potrafiła dogadać się z klientami, coś wmówić i jeszcze wygonić, jeżeli ktoś na za dużo sobie pozwalał.
A tutaj cierpliwości co nie miara trzeba było mieć w posiadaniu.
- Muzykologia... - powtórzyła pod nosem, wyraźnie będąc zaciekawioną tym faktem. - Gra na fortepianie nieźle wyćwiczyła mi palce - dodała, poruszając nimi, jakby chciała pokazać ich sprawność; przy tym była niemała insynuacja, na którą sobie pozwoliła.
Bo jak to tak, że on mógł a ona nie?
Teraz to ona zasnąć nie mogła. Leżała wtulona w niego, słuchając, jak bije jego serce, jak mężczyzna cicho oddycha i pochrapuje co jakiś czas. Nie mogła spać, chociaż w jej głowie nie pojawiła się ani jedna myśl. Czuwała, nie robiła nic innego, czuwała, słuchała; po jakiejś godzinie usiadła, stwierdziwszy, że zachowuje się jak pies pasterski, nie jak kochanka. Wstała więc, przeszła na balkon, zaczerpnęła świeżego powietrza; nie pomogło, rozbudziło ją jedynie bardziej. Potem wzięła z lodówki mleka, ale i to nie pomogło, zimny napój jedynie sprawił, że nie był jej tak gorąco. Zmęczenie po locie odeszło w niepamięć.
Wróciła do łóżka i zaczęła się bawić końcem pościeli. Dalej nic poważnego nie zakłócało jej umysłu - jakieś miłe wspomnienia z dnia, kilka twarzy mężczyzn, który obserwowali jej pupę, dziadek z samolotu... Nic więcej. Nie chciała nic więcej, czuła jednak, że tak nie zaśnie.
W pewnym momencie zauważyła, że pościel związała w supeł. Rozplątując ją, stwierdziła, że zna dobry sposób na zaśnięcie - niezbyt szybki sposób, ale doskonały. Wyjęła po cichu ze swojej szafki jedne z rajstop - te, na których jej najmniej zależało. Potem klęknęła nad Tony'm okrakiem i ostrożnie uniosła jego ręce. Na chwilę patrzyła na niego, ot, sprawdzając, czy się nie obudzi, kiedy zaś poczuła się pewna - delikatnie obwiązała rajstopami jego nadgarstki, wszystko przymocowując do stelażu łóżka. Tak, przydał się ten obóz żeglarski X lat temu...
Zrzuciła z siebie koszulkę, odrzuciła kołdrę na bok, poduszki zwaliła na podłogę. Została tylko ta jedna, na której spał Visser. Z rozbrajającym uśmiechem przesunęła się niżej i ostrożnie, ciągle patrząc, czy się nie obudził, zdjęła jego bokserki.
Och, ten chochlik w niej! Jakże śmiać się jej chciało, ilekroć pomyślała, że on miło sobie śpi, a ona właśnie go przywiązała do łóżka i rozebrała. Jakże śmiać się jej chciało, gdy patrzyła na rozbrojonego Vissera, tego, który zawsze miał na nią haka i doskonale wiedział, co trzeba robić, by mu się oddała cała...
Patrzyła tak chwilę. Potem cmoknęła jeden sutek, drugi sutek i pochyliła się nad jego przyrodzeniem. Ciekawa była, czy się obudzi, a jeśli tak - co powie, jak zareaguje. Czy zrzuci ją z łóżka, wygoni na kanapę, czy może zacznie się wiercić, bo będzie chciał się kochać? Szczerze miała nadzieję, że to drugie.
Jak to miło, gdy ciało odpowiada na pocałunki, na pieszczoty i na lekkie ssanie mimo, iż właściciel ciągle śpi!...
Och, nie, nie! Lilianne miała teraz rude włosy, ale na ogół była kasztanowłosa, więc i rudość i brąz się pojawiał. Niektórzy wiedzieli, inni to mieli w poważaniu, więc któż by się tym przejmował, prawda?
Może i Lilka na taką nie wyglądała, ale potyczki słowne, wypowiedzi o dwuznacznym zabarwieniu, gdzie jedno miało dno erotyczne, było wręcz czymś, co dziewczyna uwielbiała. Zawsze było to jakieś pobudzanie, ale też rozbawienie.
Przynajmniej ona tak to widziała.
- Och, klient, nie klient. - machnęła ręką, jakby to była norma, jakby skromność uciekła gdzieś w siną dal.
- Nie można sobie pozwalać na niektóre rzeczy, więc co ja będę się bawić. - wzruszyła ramionami, strzepując popiół z papierosa do tej popielniczki.
- Każdego przesłuchujesz w ten sposób, zamykając drzwi, przekręcając zamek i chowając gdzieś ten tajemniczy klucz? - spytała, mrużąc oczy. - Powiedz jeszcze, że jeszcze dana osoba musi go sama odnaleźć. - dodała z konspiracyjnym szeptem, wwiercając swoje spojrzenie w mężczyznę.
Trochę ją... przeraziły te słowa, bo nie zabrzmiały zbyt przyjaźnie. Odsunęła się, spojrzała na Tony'ego; dlaczego wysyłał tak sprzeczne sygnały? Zawsze mówił do niej czule, uważał ,żeby mu nie uciekła, teraz nazwał ją po nazwisku, nigdy nie pytał, co robi, pozwalał na to, ewentualnie jej pokazywał, jak powinna to robić. Ale teraz...? Może to przez fakt, że był przywiązany do łóżka, niemniej, Bran poczuła się głupio. Na tyle głupio, że z trudem patrzyła na jego twarz.
Chyba jednak się złościł. Co z tego, że mu było dobrze, skoro bezczelnie przywiązała go do łóżka? Przegięła? Widocznie. Tak samo, jak w samolocie. No tak, nie znała go, ale próbowała poznać; może wystarczyłoby zapytać, zamiast od razu przejść do rzeczy? A, cholera by go!
Nie, nie bądź miękka, Bran. Chce Ci się, a jemu się podobało.
Klęknęła okrakiem nad jego torsem i z uśmiechem pochyliła się.
- Cóż, podobno to się nazywa seks oralny - powiedziała Brandi, pochylając się nad nim. Lekko pociągnęła rajstopami w górę. - Ale jeśli było to niewłaściwe, przestanę. Tylko Cię nie rozwiążę, nie ufam Ci na tyle, by w tym momencie Cię puścić wolno. Poza tym, wyglądasz naprawdę rozkosznie tak... związany i niewinny, wiesz? - Przesunęła dłonią po jego przyjacielu dość szybko, chcąc, aby znów poczuł pieszczotę mocno.
Najwyżej z wakacji wróci jutro. Co za problem.
Ani mężczyznom takim jak Marc - dodała w myślach. Teraz czuła tylko ogromną złość, za to, że zdradził ją wtedy,m kiedy najbardziej go potrzebowała, kiedy najbardziej się dla niego poświęciła. Niczym sobie na to nie zasłużyła... a teraz szczerze żałowała, że nigdy nie podbiła mu oka.
- To może spróbuj na dłużej z kimś? Nie wiem, z odpowiednią babką, taką, której wiesz, że możesz zaufać - mruknęła upijając, w przeciwieństwie do niego, mały łyczek. Oparła głowę na jego ramieniu, a nie słysząc odpowiedzi, upewniła go:
- Nie mówię o sobie, żeby było jasne. W zasadzie... polubiłam kogoś. I nie mogę sama w to uwierzyć - powiedziała, wzdrygając się mimowolnie.
- Odwiążę Cię, jak się już Tobą pobawię.
Teraz sobie zdała sprawę ze swojego uczynku. Przecież jeśli go odwiąże, on jej do rana nie da spokoju! I gdzie to wspaniałe zaśnięcie po seksie? Cholera! Co prawda mogła go trzymać związanego przez resztę nocy, ale w końcu by się wyswobodził i ją związał... I pewnie przez te dwa tygodnie nie miałaby spokoju, nie zwiedziłaby nic, nie opaliłaby się, robiłaby mu za slave w jego łóżku...
Hm. Podnieciła ją ta wizja.
Zsunęła się z niego, potem z łóżka. Nie chciała go zostawiać, ale jeśli znowu zrobiliby to bez zabezpieczenia... Wywróciła się o jakieś krzesło, krzyknęła "wszystko okej!", a potem chwyciła za swoją torbę. Wyjęła jedną gumkę i... Wzięła jedną ze swoich bluzek. A co. Nie pozwoli mu na siebie bezkarnie patrzeć.
Wróciła do niego i znów klęknęła nad nim okrakiem. Nie miała ochoty się siłować, więc tę bluzkę po prostu rzuciła mu na twarz. Potem delikatnie, ostrożnie - zupełnie tak, jak uczyli na lekcjach wychowania seksualnego - i nieporadnie założyła mu ustami tę gumkę. Cholera. Tylko czy dobrze?
Cóż. Zaryzykujemy.
Nasunęła się na niego powoli. Jeśli jednak myślał, że będzie jak zawsze spokojna, powolna i delikatna to... się pomylił. Nie miała na to ochoty. Nasuwała się na niego do końca, chcąc poczuć całego Tone'a, chcąc sprawdzić, jak to jest - kiedy szybko i mocno ktoś się w nią wpycha.
Jęknęła cichutko za pierwszym razem.
Lilianne uśmiechnęła się delikatnie, z niejakim rozbawieniem, bacznie lustrując i powoli, jego osobę. Ot, mogło w tym być coś z kokieterii, z wyzwania, coś bezwstydnego, ale sam uśmiech i twarzyczka wydawać by się mogła na onieśmieloną.
- Specjalnie względy, powiadasz. - mruknęła pod nosem, oglądając cały wystrój w zastanowieniu, jakby chciała go wycenić.
Ot, zboczenie, że jej oczy wszystko muszą zarejestrować, by później mogła stwierdzić czy jej się to podoba, czy nie.
- Czym sobie zasłużyłaś na te "specjalne względy"? - spytała, intonując ostatnie dwa słowa i odwróciła głową energicznie w jego stronę, przy czym kilka kosmyków opadło na jej oszroniony piegami, lekko zadarty nos.
Ot, takie niezdarne dziewczę, co to spoglądało na niego z lekko rozchylonymi, pełnymi wargami.
Kobiety powinny się przyzwyczaić, że mężczyzna, gdy znajduje się w jednym pomieszczeniu z inną kobietą, czasem traci ten rozum i wyłącza niektóre myśli. One muszą po prostu do tego przywyknąć, bo to ich instynkt pierwotny.
Bo lubią zdobywać, a kobiety znające swoją wartość lubią być zdobywane. O, cała filozofia!
Krach, coś właśnie pięknie pękło w sercu Mili. Jeśli uznamy ją za romantyczkę, którą jednak po części była, gdy się zakochiwała.
Kurwa, blondi, ogarnij się, zakochaj się w facecie. Żaden facet przy zdrowych zmysłach cię nie odrzuci. No, chyba, że po jakimś czasie, jak będziesz się głodzić i płakać całymi dniami. Ale wtedy można go zamienić na innego. A baby to największe gówno świata, coś powinnaś o tym wiedzieć, nie?
- Lesba o której mówisz rżnie równo i dziewczynki i chłopczyków - powiedziała zgryźliwie i skupiła całą swoją uwagę na kieliszku wina. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że ma łzy w oczach. Na usprawiedliwienie postanowiła zarzucić historyjką, że to niby to ją tak wzruszyło:
- Lesba nigdy nie przestanie być lesbą. Moja matka po czternastu latach małżeństwa postanowiła pozostawić męża i dziecko, tylko po to by wyjechać do swojego rodzinnego miasta i związać się z inną kobietą.
Chyba powiedziała mu o tym, żeby mu obrzydzić związek z lesbijkami, nie wierzyła zupełnie, że podziała, ale mimowolnie siedziała gdzieś w niej taka nadzieja. I to nie była jej wina.
Opróżniła szybko kieliszek i zaczęła tępo wpatrywać się w ścianę naprzeciwko niej. Miała teraz ochotę być pijana. Miała ochotę wrócić do łóżka, wpełznąć do niego jak najmarniejszy robak i znowu napchać się lekami. Bo wiedziała, że nie ma żadnych szans.
Musiała się przyzwyczaić do tego, że ma go całego w sobie. Musiała się przyzwyczaić, że ruchy są szybsze. Chciała bowiem spróbować czegoś nowego, czegoś, co on jej próbował dać za pierwszym razem i czemu odmówiła. Ale przecież... Mila dała jej jasno do zrozumienia, że ma je obie, bo z każdą ma inny seks - i najwyraźniej każdy mu się podoba. Brandi chciała być jedyną, chciała mu dać wszystko, czego potrzebował.
Westchnęła i zsunęła się w niego. Przechyliła się do przodu, pocałowała delikatnie wargi Vissera. Nachyliła się nad jego uchem, westchnęła.
- A teraz pokaż mi ten Twój... prawdziwy seks.
Dało się słyszeć, że ma lekko rozedrgany głos - z podniecenia, z pragnienia, z samego seksu. Serce jej waliło w piersi, oszalałe, oddech sam przyspieszał na myśl, że oto będzie tylko jedyna, że już nie będzie jedną z dwóch, że walczy o to, aby nie było jednonocnych kochanek. Pragnęła, żeby Visser w łóżku myślał tylko o niej, tylko jej dotykał, żeby istniało ich łóżko - nie łóżko gościnne.
Jeszcze spojrzała mu w oczy. A potem pocałowała go tak odmiennie, bo gwałtownie, namiętnie, szalenie. Z całym tym rodzącym się dopiero uczuciem.
[Firefox chciał mi zmienić "jednonocnych" na "jednonożnych" xDDDD]
Lilianne spojrzała na niego, upijając niewielkiego łyka alkoholu. Już jego zawartość kończyła się w szklance, a raczej wątpiła, by mężczyzna uraczył ją następną kolejką.
- Jestem z natury bardzo ciekawska. - oznajmiła, wzruszając obojętnie ramionami.
Jak każdy człowiek zresztą, a tym bardziej kobieta. Rzadko kiedy można było natrafić na przedstawicielkę płci pięknej i słabszej (choć z tym drugim nieraz można polemizować), której nic by nie interesowało.
- Pub był twoim, powiedzmy... jakimś spełnieniem marzenia czy po prostu odziedziczyłeś stałeś się i tyle? - spytała, unosząc brew.
Jeśli rozmowa ma się obchodzić na "pełnej kulturce" to niech też tak będzie. Zawsze czegoś ciekawego można się dowiedzieć o drugim człowieku.
Spojrzenie panny Holmes wydawało się być dość przytłaczające, jakby w kogoś chciała się wwiercić i całkowicie prześwietlić daną osobę.
Dlatego Lilka nie mogłaby czymś urzędować, mieć na własność i mieć pracowników, których musiałaby instruować co rusz. Nie miała na tyle cierpliwości; w końcu... ile razy można powtarzać to samo dziesięciu osobom?
- Pewnie, nawet kilka razy - odpowiedziała ze śmiechem, chociaż było w tym stwierdzeniu dużo goryczy. Zabawne, ona zawsze tak bawiła się ludźmi. Pieprzyła wszystkich równo, rzadko skupiając się na dłuższych znajomościach, które i tak urywała. Nie patrzyła na niczyje uczucia. Miał być bezmyślny seks i już, cudze uczucia ją bawiły. Dopóki ktoś nie postąpił tak z nią.
I w sumie szkoda jej było Tonego, bo widać było po nim, że przeżywa to, co blondynka. Że jej chce, jak dawno nie chciał nikogo. A z drugiej strony miała ochotę na niego nakrzyczeć, uderzyć go, być wściekłą, że nie miał prawa jej dotykać, że się nie sprowadza lesb na złą drogę, chociaż w jej przypadku było na odwrót, przecież ona była 100% straight a po trzech nocach z lesbą myślała już zupełnie inaczej.
Postawiła swój kieliszek na ławie i podeszła do mężczyzny przytulając go od tyłu, oplatując dłońmi w pasie, o tak, bez żadnych podtekstów.
- Wiem dokładnie Tony jak się teraz czujesz, wiesz? - szepnęła machając rzęsami by łzy nie wypłynęły jej spod powiek. Prawdopodobnie to zdanie ją zdradziło, chociaż mogła mówić o kimkolwiek innym. O Rorym na przykład, którego podboje łóżkowe nadal ją nieco bolały, chociaż już długo ze sobą nie byli.
[Eeeej :<]
- Po rozwodzie? - spytała, choć mogło mu się wydać, że tylko to Lilianne zainteresowało.
Ludzie zazwyczaj odnosili takie wrażenie, aczkolwiek w jej przypadku tak nie było. Pytała, bo była ciekawa, a to facet powinien sobie przyswoić na dobre. W końcu nieraz będzie pytany. O ile będą mieli taką przyjemność spotkać się nieraz, ale już bez tych ekscesów zanim weszła za mężczyzną do tego pomieszczenia.
- To w sumie dobrze, że po rozwodzie. - odparła, i kiwnęła głową, spoglądając na rozlewający i uderzający o ścianki kryształowej szklanki bursztynowy trunek, który za chwilę upiła. - Przynajmniej cię nie oskubała. - mruknęła z uśmiechem.
Nie wiedziała, jak na to Tony zareaguje, ponieważ nie znała relacji na linii on - była współmałżonka, choć zakładała, że nieszczęśliwie się to zakończyło, co było przecież logiczne. Tak to by do rozwodu nie doszło, prawda?
A z jej tempem spożywania alkoholu, Holmes mogła jeszcze w ciągu dwóch następnych godzin opróżnić kolejną butelkę.
Zmarszczyła brwi, zerkając przez ramię.
- Dobijają się od dziesięciu minut. - zwróciła mu uwagę, ażeby podszedł i z nimi porozmawiał, bo nie chciała słyszeć głuchego stukotu w drzwi.
Z podniecenia nie potrafiła rozplątać tej rajstopy. Zaparła się więc mocniej i ją najzwyczajniej roztargała, jednocześnie lecąc do tyłu, na plecy. Zaśmiała się przy tym i chciała usiąść, ale jak znam życie, najpewniej się jej nie udało.
To, że on na nią spojrzał takim wzrokiem obudziło jakiegoś małego potwora w brzuchu, którego Bran na początku nie rozpoznała. Był on najprawdopodobniej zielony, okropnie brzydki i gryzł, łaskocząc, ilekroć Bran widziała Tone'a - czy to na żywo, czy w swojej wyobraźni. Tak, w tym momencie właśnie rozpoczęło się jej cholerne zaburzenie popędów względem Vissera. W tym momencie zaczęły się jej późniejsze problemy. Przez jedno spojrzenie i jeden pocałunek. Tak brutalny, jak nigdy dotąd.
Prześlij komentarz