...W sieci obraz siebie kreuje się słowami. Własnymi słowami."
Angel
Evans
Urodzona 24.08.1992r. w Diemen
Holenderka
Ma sklep muzyczny i sympatycznego kameleona.
Wolna, muzykalna dusza.
_____________________________________________________________________
Wątki zaczynam, wątki cudze przyjmuję i małe i te duże, do koloru do wyboru :DPS. Nie gryzie : )
477 komentarzy:
«Najstarsze ‹Starsze 401 – 477 z 477Spóźnianie się w ogóle nie było w stylu Lei, która zawsze i wszędzie stawiała się na czas. Nie przeszkadzało jej to, że musi czekać na innych, jednak nie lubiła pozwalać innym czekać na siebie. Proste.
Czasami jednak życie płatało dziewczynie figle, los robił wszystko, aby Lea nie znalazła się na miejscu o tej porze, o której planowała.
Mróz zawitał i do Amsterdamu, o dziwo, bo zwykle zimy był tutaj łagodne. Oszronione otoczenie, ulice i chodniki nie pozwalały na to, aby w miarę szybko dostać się na miejsce. Lea, mieszkająca dość daleko od centrum, na osiedlu jednorodzinnych domków, musiała radzić sobie z publiczną komunikacją miejską. Wskoczyła do autobusu, w którym było chyba jeszcze zimniej niż na zewnątrz i siadając na plastikowym krzesełku, szczękała zębami, próbując się rozgrzać w jakikolwiek sposób.
Chciała zadzwonić do przyjaciółki i uprzedzić ją, że się spóźni. Obiecała pomóc, a kompletnie nawaliła.
Rudzia wychodząc na właściwym przystanku musiała jeszcze przemierzyć parę pomniejszych ulic i oblodzonych chodników, aby znaleźć się pod kamienicą Angie.
Nie czekając zbyt długo i nie zastanawiając się nad swoim zachowaniem, wbiegła po schodach na odpowiednie piętro i weszła do mieszkania, ciesząc się ciepłem, które ją otoczyło.
- Gdzie jesteś? Zrób mi herbaty, ale już. Umieram! - zawołała, pozbawiając się wierzchniego okrycia. Uśmiechnęła się, kiedy mogła już nieco rozgrzać dłonie i przyłożyć je do zmarzniętych policzków.
Jedni potrzebują specjalnych używek, dla innych samo życie jest używką. Wszystko zależy od człowieka i jego potrzeb. Gorzej, gdy zaspokojenie potrzeby jednostki prowadzi do nieszczęścia innych.
- Zazdrościsz? Współczujesz? Czego? - Zapytał nieco zdziwiony. Cóż... raczej nie często przeprowadzał autoanalizę. Z resztą jedną odbył w ostatnim czasie. Niewiele z niej wyniósł i do tego, niezmiernie się zmęczył. Może nie warto tyle myśleć?
Usiadł na łóżku.
- Co podasz to wypiję. Właściwie weź to na co sama masz ochotę, a ja się dostosuję. - Dodał. Nie skomentował sprawy złej gospodyni. Mieli w końcu inne sprawy na głowie i nie myślał o zwiedzaniu.
Ludzie nie mogą być tacy sami. Byli by nudni, przewidywalni. A co z wolną wolą? Możliwością samokreacji? Zwykle ludzie tego nie wykorzystują. Pozwalają by inni wpływali na nich i tworzyli ich osobowości. Tylko niektórzy dorastają do myśli o zmianie samego siebie. Potem trzeba jeszcze znaleźć to, co sprawia, że jest się szczęśliwym... nie można tego nazwać krótką i przyjemną podróżą przez własną psychikę, dlatego większość daje sobie spokój i po prostu żyje.
Otworzył butelkę i nalał im napitku do kieliszków.
- To co? Za nowe mieszkanie? Nowe życie? Za przyszłość? - Zaproponował podając jej kieliszek.
W tym momencie powinni zastanowić się czym właściwie jest życie... ale czy w ogóle warto? Czy całą filozofia ma sens skoro jest tylko dla wybranych, a przeciętni ludzie są z siebie dumni, kiedy wiedzą kim był Sokrates?
- Świetny toast. - Stwierdził i wypił zawartość kieliszka. Musiał przyznać, że faktycznie nalewka była całkiem dobra. Sięgnął po butelkę i podolewał im. - Nie mam pojęcia skąd bierzesz takie dobre alkohole. - Stwierdził i uśmiechnął się lekko. - Ale jak będziesz robiła zakupy to możesz uzupełnić i mój barek.
- Nie naśmiewaj się z mojej krótkiej pamięci! Nie każdy może być dyskiem przenośnym! - Oburzył się i ponownie napełnił jej kieliszek, po czym opróżnił swój, żeby przypadkiem nie minęła go kolejka. - Masz rację. Należy uczcić taki geniusz. - Mrugnął do niej. - I oczywiście przyjmuję zaproszenie.
Zupełnie nie przeszkadzało mu, że Angel robi się gadatliwa, o ile jest gadatliwa pozytywnie. Z resztą lubił słuchać jej wywodów. Czasami miał wrażenie, że jego życie jest puste... kiedy jej to jeden wielki chaos. Zestawienie dwóch przeciwnych postaw? Próżnia contra chaos? Zabawne, że kieliszek wszystko wyrównuje.
- Czyli tradycja nie zginie? - Zapytał na wszelki wypadek. Odstawił sprezentowaną butelkę na bok, żeby przypadkowo nie rozbić tego daru. - Świetnie. Szkoda by było.
[Chyba wybitnie nie idzie mi dziś pisanie :P Tak trudno mi cokolwiek wyprodukować, że to aż przerażające.]
Ponownie napełnił ich kieliszki. - Trzymam Cię za słowo, jeśli chodzi o to trwanie. - Uśmiechnął się lekko. - Za zdrowie twojej rodziny! Wybacz, z wyjątkiem tej wariatki. - Wypił kolejną porcyjkę. - A co do jechania... To byłby tylko jeden problem. - Zauważył. - Jakbyś mnie przedstawiła, co? - Zapytał rozbawiony. - Tato, to taki gość, z którym mieszkałam... i którego atakował Leo. - Spojrzał na dziewczynę przez szkło kieliszka. - Spodoba mu się. - Zauważył.
- Co zaś do tajemnicy... Pomógłbym. - Mrugnął do niej i po raz kolejny napełnił swoje szkiełko. Chyba jednak powinni zwolnić. Choć trochę.
[Może dlatego ja nie mam weny? Wreszcie mam luźniejszy tydzień! Swoją drogą jutro mnie nie będzie... Chyba, że nie padnę o 23 zaraz po powrocie do domu.]
Alkohol i Gaspardowi dał się we znaki. Może dlatego w ogóle nie dotarły do niego słowa dziewczyny. Czyżby coś insynuowała? On? Ona? Co? Lepiej się napić.
Ponownie im polał, ale butelkę odstawił na bok. Sporo już opróżnili, a Morel nie chciał się schlać. Wiedział, że ten nektar nie należy do delikatnych.
- Twoje zdrowie! - I przechylił kieliszek. W końcu postawił szkiełko koło butelki. - Cóż... chyba nie przeżyłbym pytań o rodzinę. - Dodał, jakby nawiązując do wizyty u rodziców Angel. Spojrzał na nią. Na prawdę ładnie jej było w delikatniejszym makijażu. Nachylił się w jej stronę i przeczesał jej włosy. Pocałował ją delikatnie, a potem szybko się odsunął i położył na wznak. - Wiesz co, Angel? Skoro już ze mną nie mieszkasz, to powinienem, starym, dobrym zwyczajem, wykorzystać Cię i zniknąć. - Zauważył nagle. Patrzył w sufit, jakby znalazł tam coś ciekawego. - Ale... chyba bym nie mógł Ci tego zrobić. - Stwierdził w końcu i zerknął na dziewczynę.
[Swoją drogą załapałem :P Tylko net się zawiesił i wiadomość nie chciała się wysłać]
[ ja wychodzę na zajęcia popołudniowe... potem jakiś koncert... więc mogę paść :P]
Nieco zdziwił się, kiedy pochyliła się nad nim, ale oboje reagowali nieco wolniej niż zwykle. Zauważył błyski w jej oczach, przede wszystkim dlatego, że zazwyczaj były smętne lub nieobecne. Błysk był wyraźną zmianą. Nim zdążył odpowiedzieć już czuł jej delikatne usta na swoich wargach. Nie pierwszy raz ich dotykał i musiał przyznać, że lubił ją całować. Czy to źle?
Wplótł palce w jej włosy i delikatnie przyciągnął ją do siebie, żeby pogłębić pocałunek. Dopiero po dłuższej chwili oderwał się od jej słodkich warg. - Zmieniają? - Zapytał. - Czy popadają w szaleństwo?
Uśmiechnął się lekko i przesunął opuszką palca po jej policzku.
Jeszcze nie był na tyle pijany by zupełnie stracić kontrolę... Choć właściwie był na skraju tej przepaści.
[Ale długo nie zostanę, ponieważ potem jest przeklęty czwartek, kiedy trzeba wstać na ósmą]
Ich przyjaźń była przede wszystkim... nie typowa. Facet, któremu na niczym nie zależy, i dziewczyna, która głęboko przeżywa wszystkie swoje problemy. Może potrzebowali równowagi?
Nie odpowiedział jej. Właściwie zajął się czymś innym. Objął dziewczynę w pasie i obrócił się, aby być nad nią. Chętnie i namiętnie ją całował. Jak widać nie miała nic przeciwko.
Alkohol często pomaga stracić nad sobą panowanie. Szczególnie, gdy człowiek nie stara się mieć nad sobą kontroli.
Przesunął dłonią po boku dziewczyny. Właściwie nigdy nie skupiał się na jej kształtach. Wiedział, że Amelie by go ochrzaniła za dobieranie się do jej koleżanki, szczególnie gdy ta mieszkała u niego. Teraz... po prostu o tym nie myślał.
[Taaaa.... polonez... pamiętam ten etap. To było śmieszne. Wściekłość w-fistki i tępe twarze jej ofiar... bezcenne]
Pytanie zatem dokąd ich to wszystko doprowadzi? Biorąc pod uwagę, że chyba żadne z nich nie uczy się na błędach. Nawet własnych.
Oczywiście, że alkohol nie był jedynym czynnikiem. Angel była w końcu ładną kobietą, a szczególnie, gdy ową kobiecość pokazała. Nic dziwnego, że podobała się Gaspardowi. Zwykle jednak starał się tego nie dostrzegać, gdy miał ją w pokoju obok. Trudno byłoby się z tego wytłumaczyć przed nią... i sobą samym.
Czy ich sytuacja była prosta? Miejmy nadzieję. Komplikacje zupełnie im nie były potrzebne.
Wsunął dłoń pod koszulką dziewczyny i przesunął palcami po jej brzuszku. Przecież nie miała łaskotek, prawda? Skóra Angel była ciepła i delikatna. Mocno ją całował, równocześnie lekko podciągając materiał. Był ciekawy. Szalenie ciekawy jak będzie wyglądała bez tego zbędnego elementu. Był ciekawy jak na niego spojrzy, co zrobi.
W końcu odsunął się trochę z zamiarem zdjęcia z Angel koszulki. Spojrzał w błyszczące oczy dziewczyny i uśmiechnął się. Było za późno, żeby ukryć swoje pragnienie.
[Właśnie... tylko u nas to było bardzo... dramatyczne. Na trzy grupy ani jedna nie zatańczyła poloneza jak trzeba na studniówce :P]
Czy byli na to skazani? Nie było innej możliwości? Przecież się starali...Żeby być uczciwym wobec samego siebie Gaspard musiał przyznać, że początkowo kusił go przede wszystkim zakazany owoc. Potem... uspokoił się, ponieważ Angel była miłą dziewczyną. Nieco ją poznał i czułby się głupio, gdyby ją po prostu wykorzystał. A potem mu się zwyczajnie spodobała... kiedy widział ją ubraną normalnie, roześmianą czy nawet pijaną. Zaczęła go pociągać. Odsunął to od siebie i wszystko było w porządku aż do teraz.
Mogą nic nie mówić Amelie, prawda? Wtedy nie skończą jak Romeo i Julia. A reszta świata? Niech poczeka. Są zajęci.
- Jeszcze pytasz? - Szepnął jej do ucha i musnął wargami płatek. Następnie powolutku zsunął się z pocałunkami na jej szyję. Ponieważ się uniosła, przesunął palcami po kręgosłupie dziewczyny. - Pytanie, czy chcesz tego samego. - Uśmiechnął się do niej, jednocześnie zaczepiając palcem o zapięcie jej biustonosza.
Musnął delikatnie jej wargi. Spokojnie, jakby wcale nie pożerał jej wzrokiem. Na tyle jeszcze było go stać. Chciał pokazać, że może jeszcze zmienić zdanie, ale... Chyba by jej na to nie pozwolił.
[Nasza od razu przyszła z mikrofonem :P tak w nas wierzyła]
Co się wydarzy później? Jak dalej to się wszystko potoczy? Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Warto się skupić na tym tu i teraz.
Prowokowanie? Do tego prowokowanie Gasparda? To zły pomysł, jeśli nie chce się skończyć z nim w jednoznaczniej sytuacji.
Jednak najtrudniej było mu panować nad sobą teraz, kiedy wiedział, że może, że chcą. Póki istniała jakaś niewidoczna granica łatwo było utrzymać dystans. Teraz chciał ją. Pragnął ich bliskości i pragnął ją podziwiać.
Nigdy nie krył się z tym, że chętnie przebywa z kobietami. I oprócz całkiem oczywistych potrzeb, istniała jeszcze jedna: ich piękno. Wykorzystując chwilę, zdjął z niej stanik i odsunął się, aby spojrzeć na Angel. Przesunął delikatnie palcami po jej obojczyku, mostku i brzuszku. Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Pocałował ją. Mocno. Przesuwał dłonią po jej skórze, omijając jednak jej piersi. Nie wszystko na raz.
Nie wolno jej zmieniać zdania. To nie było by dobre dla żadnego z nich. Niezależnie od konsekwencji. W końcu... czemu nie miałoby to ich uszczęśliwić?
[Grunt, żeby się dobrze bawić :P]
Szczęście. Czy to w ogóle da się zdefiniować? Co powiedzą rano, kiedy oprzytomnieją? Jak się zachowają? Kto to przewidzi? Nikt. A już na pewno nie oni.
Tyle czasu się o nią troszczył, niepokoił, opiekował. Teraz wydawało się to zupełnie inne...
Gaspard nie był świętoszkiem. Spał z niejedną kobietą i zawsze starał się by prędzej czy później oboje byli zaspokojeni. Czasem było to trudne. Tak jak teraz. Angel go podniecała, jej dotyk, pocałunki... ciał więcej.
Przesunął opuszkami po delikatnej skórze na jej piersiach. Oderwał się od jej ust i zsunął pocałunkami właśnie na dekolt i kształtny biust. Nie potrafił sobie tego odmówić. Widział jej reakcje, widział, że obojgu to odpowiada, że lgną do siebie, a to jedynie go nakręcało.
W końcu ponownie musnął wargami jej usta. Objął dziewczynę i przekręcił się z nią, tak by teraz Angel leżała na nim. Uśmiechnął się lekko, kiedy spojrzał w te błyszczące oczy.
[tak trzymać! :P]
Była śliczna jak na aniołka, z drobnymi różkami, ale kto przywiązuje wagę do takich szczegółów?
Westchnął cicho, zadowolony z jej pieszczot. Przeczesał palcami jej włosy. Była tyle trzeźwy, żeby wiedzieć, że rano będzie doskonale wszystko pamiętał. Może szkoda byłoby zapomnieć?
Otworzyła się przed nim...a on przy niej jakoś był po prostu sobą. Nie udawał, nie grał kogoś innego. Znała jego problemy i wiedziała jaki jest, decydując się na to wszystko. Skoro nic nie było ukryte dla prawdy, to czemu mieliby się martwić?
Musnął palcami jej ramiona, potem uniósł się i pocałował dziewczynę czule.
Był cierpliwy. Bardzo cierpliwy.
[Net w końcu mi usnął i już się wczoraj nie obudził...]
Jakby chciał znalazłby też kilka innych podobieństw. Na przykład uczuciowość, delikatne wnętrze nie stworzone do samoobrony w ludzkim świecie. I zdolność do spadania... Upadłe aniołki bywają jeszcze bardziej interesujące.
Jego problemy... cóż. Nie nawykł się nimi przejmować, wolał je przeczekać aż stracą termin ważności.
Spojrzał na nią starając się ukryć rozbawienie. Angel, która uwodzi, była pewną odmianą. Urocze... i mimo wszystko niewinne. Biorąc pod uwagę jej drapieżne nastawienie do świata i pozę, którą długi czas przyjmowała, nie spodziewał się takiej dziewczęcej łagodności, delikatności... Musnął jej wargi swoimi i idą za przykładem dziewczyny, pocałunkami zsunął się poprzez jej szyję, piersi i brzuszek, do granicy spodni. Bez trudu rozpiął je i zsunął z bioder Angel. Następnie ponownie ją pocałował.
[Żaden problem. Nie spiesz się. Swoją drogą jutro raczej mnie nie będzie... więc jeżeli byś się spodziewała odpowiedzi, to dopiero koło niedzieli po południu. Zdrowiej. :)]
Oj działo się, działo i to bez wątpienia wiele, zwłaszcza od czasu wyjazdu Angel zmieniło się wiele. Amelie poczyniła wiele zmian w swoim życiu, nie wszystkie były celowe, jednakowo chciane, do części zmusiło ją życie, ot zwykły przypadek, czy raczej niefortunna kolej rzeczy. Odniosła bowiem sukces na polu zawodowym, miała się czym cieszyć, bo i w życiu prywatnym działo się wcale nie najgorzej, ale wypadek Cissy i nagły obowiązek sprawowania opieki nad jej małym synkiem, to już było coś zupełnie innego. Nawet jeśli szczerze go kochała, nawet jeśli uwielbiała dzieci i marzyły się jej własne, to jednak był to tak nagły spadek odpowiedzialności, że początkowo nie była sobie w stanie dać z nim rady. Na szczęście miała Joshuę, który wiernie stał u jej boku, mimo tych wszystkich wydarzeń, mimo jej niestabilnego charakteru i wielce naiwnego spojrzenia na świat. Jakoś dali sobie radę, w zasadzie dalej dawali sobie radę, w dwójkę sprawując opiekę nad Lucasem.
Niestety, nie zawsze było idylicznie i jak na nieszczęscie, kiedy przyszlo jej zajmować się Lucasem ten zaczął grymasić i dopominać się od jedną z zabawek, która musiała zostać gdzieś zapodziana. Wyruszyli więc na poszukiwania zagubionej rzeczy do dawnego mieszkania Amelie, która pragnęła całym sercem, by jednak tutaj znalazła się zguba, by nie musieli iść do dawnego mieszkania malca, bo to zawsze było ciężkim przeżyciem, dla nich obojga. Lucas powoli zaczynał rozpaczać, gdy poszukiwania stawały się coraz bardziej bezcelowe, a wtedy ktoś zapukał do drzwi. Gości się akurat nie spodziewali. Nie wypadało jednak być nieuprzejmym, więc Amelie poszła otworzyć, nie licząc na specjalne niespodzianki, choć zupełnie niesłusznie. Widok blondynki zdziwił ją co nie miara.
- Angel?- wydusiła tylko zdumiona, czując jak do jej nogi przeczepia się Lucas i zapewne z zaciekawieniem spoziera na znajomą Amelki.
[Musiało CI się na prawdę bardzo nudzić :P]
Delikatność to nie łagodność. Jest bliższa kruchości, a Angel taka była. Emocje brały nad nią górę, panikowała lub zamykała się w sobie. To właśnie jest delikatność wewnętrzna.
Nadal uśmiechał się jak głupi, gdy tak go bezczelnie okradła ze spodni. Nie był zawiedziony, a raczej mile zaskoczony. Ta aura agresywności wydawała się teraz zupełnie nie pasować do dziewczyny. Pocałował ją krótko.
- A miałbym płakać? - Zapytał i spojrzał jej w oczy. - Dlaczego? Przecież leżę z piękną kobietą i spędzamy miło czas. - Mrugnął do niej. Nachylił się i ponownie ją pocałował. Przesunął palcem po jej mostku, a potem objął ją w pasie, przysuwając się do niej. Pocałował jej szyję, zsunął się do piersi, które przez chwilę delikatnie masował, potem kolejny raz na brzuszek, aby w końcu pozbyć się ostatniego elementu stroju dziewczyny. Zsunął z niej materiał powolutku, muskając wargami jej skórę. Najpierw podbrzusze, potem udo i niżej aż do stóp. Kiedy skończył, spojrzał na nią. Stanowczo wolał naturalną Angel.A tak wyglądała najlepiej.
[ale nie wyrobiłem się odpisać ;P]
Nie warto powracać do starych spraw, ktore przecież nie skończyły się bez powodu. A jeśli jednak jakiś pech sprawi, że trzeba przywołać stare czasy, należy uznać, iż historia magistra vitae est i z dużym dystansem potraktować daną sprawę. Przynajmniej taką postawę przyjął Gaspard, gdy spotkał Tess. Gaię uważał już za całkiem nową historię.
Morel chyba nie nadawał się na doradcę w sprawach związków i miłostek. Stanowił wzorcowy przykład na to, że nie dla wszystkich są tego typu koncepcje. Czy był draniem? Może trochę. Ale częściowo to wina świata. Sam się w końcu nie ukształtował, inni wpływali na to kim się stawał, a on sam niewiele myślał. A kim będzie? To się jeszcze okaże. Może. Chyba że umrze. A może się zakocha? A jeśli i jedno, i drugie to w gruncie rzeczy to samo? Z Gasparda nigdy nie był dobry filozof, a już szczególne upośledzenie przejawiał w dziedzinie filozofi życia.
Płacz. Zapewne czułby się dziwnie, gdyby zaczęła płakać w takim momencie. I nie wiedziałby, co zrobić. Wolał uśmiech. Nawet złośliwy. A szczególnie zaczepny, ponieważ zapowiadał dobrą zabawę.
Nie dało się ukryć, że nieco mu zaimponowała. W końcu jej sposób zdejmowania... nakrycia podstawowego.
- Semantyka. - Wymamrotał. Pocałował ja krótko. - Uwolnisz mnie na sekundę? - Zapytał cicho. W tym czasie przesunął opuszkami po udzie dziewczyny. - Ja dopiero chcę coś więcej. - Musnął wargami jej policzek.
Uśmiechnął się łagodnie i powoli odsunął od niej, tak, aby po drodze składając pocałunki na skórze. Kolejno na szyi, piersi, brzuchu i podbrzuszu. Przygryzł skórę na jej udzie, pozostawiając czerwony ślad. Wzamian na niewinną szkodę na ciele Angel, musnął wargami jej łono, po czym odsunął się zupełnie i sięgnął do spodni. Po chwili wrócił do niej. Położył się obok i przyciągnął dziewczynę do siebie i pocałował ją gwałtownie. Objął Angel, a kładąc dłoń na pośladku dziewczyny niejako wymusił jej wcześniejszą pozycję, choć tylko w części.
Może alkohol w jego krwi przestał tak silnie działać, ale, choć początkowo nie miał skrupułów, nagle się zawahał. Mimo wszystko... Angel to Angel.
Widać był człowiekiem zdolnym. A tak na prawdę zwyczajnie wiedział, co jest warte jego zachodu, a co nie. Jeżeli miał tracić czas na bzdurnym użalaniu się to... to niech mu ktoś przynajmniej za to zapłaci.
Inna sprawa jest taka, że bycie ojcem jakoś dziwnie mu się nie łączyło ze zwrotem "mieć dziecko". Nie uważał się za ojca Gai... w końcu niewiele czasu z nią przebywał i ją widział.
Gaspard zakochany? To mogłoby być niebezpieczny i niezdrowe. Czy od miłości można nabawić się niestrawności? Co zaś tyczy się Angel... powinna najpierw na dobre zamknąć jedno, a potem myśleć o kolejnym. I przede wszystkim dać sobie trochę czasu.
Przyjemnie było mieć ją przy sobie. Nie oparł się chęci bliższego zbadania jej piersi. Ujął delikatnie w dłoń jej krągłość i zaczął masować.
No tak. Angel to Angel. Dobrze wiedziała jak go podejść. Uśmiechnął się tylko lekko w odpowiedzi i nieco ich obrócił, aby znaleźć się nad nią.
- Nawet mi się nie waż. - Mruknął. Pocałował ją krótko. Przesunął dłoń na jej kobiecość i delikatnie musnął palcami. Po chwili pieszczot, którymi chciał ją nieco pobudzić,sięgnął po wyjęte wcześniej zabezpieczenie i założył je. Pewnym ruchem rozsunął jej uda i wszedł w nią powoli. Przesunął dłonią po jej pośladku i przylgnął do niej jeszcze mocniej.
[Co z tym wątkiem, hm? ;D wybacz, że teraz, ale ciągle coś muszę ogarniać. No i wiesz... połamany kaleka i te sprawy ^^]
[No ba! Ja bym się nie zgodziła? :P
Poczekam, spoko, nie ma spiny, bo w sumie się pouczę. No, ale miło, że się cieszysz. W sumie stęskniłam się za Melcią :> I Angel też.]
[No, cześć ;P]
[Wiem <3]
[Jasper/Robert]
[Bardzo dziękuję za powitanie :)
Miło być tutaj z powrotem :D]
[A wiesz, pytałam się go akurat wczoraj. Powiedział, że może wróci, ale dopiero po sesji :)
Wiedziałam, że Melka sama w sobie cię nie interesuje :P]
[Jasper/Robert]
[Tak, dokładnie :) AC i NYC to chyba jedyne 'stare' grupowce, na które nadal z chęcią się wraca ;)
Przyznam szczerze, że na chwilę obecną również nie mam pomysłu na wątek z naszą dwójką, ale do Twojego powrotu powinno mi coś wpaść do głowy ;) Niby mam obecnie wolne, a zajęć i tak nie brakuje... xD
I trzymam kciuki za maturę! :]]
[No, czyli jesteś już na półmetku :)
Hah, mam nadzieję, że sobie wypoczniesz ;) Czekają Cię w końcu najdłuższe wakacje w życiu xD xD
Święta racja :) Prędzej czy później zawsze miło się na nie wraca :) Większość pozostałych blogów przychodzi i odchodzi bez większej uwagi i zainteresowania. Chyba era grupowców naprawdę już przemija. Jak i wszystko ;)]
[Hoho, też mam taką nadzieję! :D W takim razie czekam z niecierpliwością. :)]
Erik & Jelmer Dobbenberg
[Jasne, jasne :P W każdym razie czekam do 23 i jak ładnie coś zaczniesz :>]
[Siema. I wielkie dzięki. Wątek oczywiście musi być, ALE PO MATURZE, aby Cię nie kusić. Odezwij się, jak będziesz już w stanie przydatności, to nad czymś pomyślimy. ;)]
[Cieszę się, że się podoba ;) I czekam, w takim razie.]
Jenny
To było chore. Nie znaleźć czasu dla przyjaciół. Mila nie wiedziała w ogóle jakim cudem to funkcjonowało w jej przypadku. Jak mogła na to pozwolić? Po dwóch tygodniach jednak musiała się wziąć zebrać i wbić do Angie. Koniec prokrastynowania, przeprowadzka się zakończyła, nowe mieszkanie było już umeblowane i ozdobione, a stare, które przez rok wynajmowała - sprzedane. Wszystko ułożyło się jej z robotą, z humorkami, czas było odkopać stare kontakty. W zasadzie z dość sporego grona jej znajomych utrzymywała tylko kontakt z Angel. I Robertem, ale i to nie tak do końca prawda, bo gdyby nie natknęli się na siebie przypadkiem, to pewnie by się nie spotkali na amen.
Na klatce schodowej ściągnęła swoje szpilki, wiedząc, że to raczej jej znak rozpoznawczy, bo przecież jej osobie zawsze towarzyszył stukot niebotycznie wysokich obcasów, a chodzenie boso po zadbanej klatce schodowej nie było takie straszne. Co innego w jej starej kamienicy, tam czasem brzydziła się wychodzić nawet w butach, jeśli nie był na chociaż minimalnej platformie. Ale nieźle się nam Angie urządziła, klatka nie śmierdząca moczem czy innymi... fekaliami - sukces! Rozwijają nam się dziewczyny, istna burżua.
Na ręce, dosyć niechlujnie, czarnym cienkopisem miała nabazgrany adres. Odczytała numer mieszkania i gdy trafiła pod odpowiednie drzwi, cicho włożyła stopy w buty i zapukała.
- Policja - zagrzmiała bezpowietrznie, naśladując głośny policyjny głos, bo i nic lepszego nie mogło jej przyjść do głowy, a gdy drzwi zaczęły się otwierać, nastawiła się psychicznie na pasę uścisków i radości i pisków. Jak nastolatka normalnie. A kto by pomyślał, że ta sama Angie kilka lat temu nie znosiła Mili, co jeszcze potęgował fakt, że mop na szczudłach był w stosunku do niej nieziemsko miły.
[ Ano, dziwne to by było. Co prawda ze współlokatorstwa chyba niewiele wyszło, ale może by teraz coś, bo chciałam Savvę komuś wcisnąć. Jeśli jeszcze miejsce jest C: ]
Savva Rogożkin
[ Cóż, nie zastanawiałam się nad tą kwestią, jak zresztą nad wieloma innym związanym z Savvą C: Ale chyba nie.
Czyli, ten... powinnam coś zacząć, prawda? ]
Savva
Nie przypuszczał, że dożyje chwili, kiedy będzie musiał nocować u swojej siostry. I że ta właśnie siostra, niechętnie po prawdzie, ale pomoże mu dostarczyć część klamotów pod klatkę schodową nowego mieszkania.
W ogóle, to nie przypuszczał, że będzie musiał zmienić mieszkanie. To brzmiało tak... surrealistycznie. Był przecież lokatorem niezwykle niekłopotliwym i porządnym, jedynie jeden pokój wyciszył, układając pod ścianami pudełka po jajkach. Ale poza tym, to żadnych ekscesów, ściany stały całe, meble również, nowe formy życia w zlewie nie powstawały. Ale czynsz skoczył. Tak sam z siebie, nagle, a że rodzina postanowiła Savvy nie wspomagać (jakby wcześniej to robili. Och, wróć, jednak tak - od święta), to musiał się wynieść. Sypiał u znajomych, podrzucił swoje rzeczy siostrze, nieźle znosił taki tryb życia, wiecznie na walizkach.
Ale ostatnio dostał miłą propozycję. Współlokatorstwa, oczywiście. A nawet nie sądził, że ludzie o nim pamiętają, przecież niecały rok temu to zamierzchłe czasy... Taka pamięć, do tego najwyraźniej miła, znacznie poprawia nastrój.
Zwłaszcza, gdy musi się człowiek ze swoim dobytkiem czołgać po schodach.
[Chyba kpisz! Jest dobrze, nawet bardzo. Nie jęcz :P]
W przypadku Amelie życie toczyło się swoim spokojnym rytmem. Mieszkała z Joshuą, razem opiekowali się Lucasem, a do tego panienka Morel spełniała się zawodowo. Wszystko było poukładane, dobre, szczęśliwe. Sama Amelka pewnie też rozkwitała, nie dało się w to wątpić. Z resztą jak mogłoby być inaczej, kiedy nagle spełniały się wszystkie jej najskrytsze marzenia. Amelie była przekonana, że na chwilę obecną dostała od życia o wiele więcej niż na to zasługiwała. Cieszyła się wprawdzie tym całym swoim sercem, ale jednocześnie rodziła się w niej obawa, strach przed utratą tej wspaniałości. Mimo to, jak zawsze, starała się patrzeć na wszystko optymistycznie.
Amelka wróciła własnie z pracy, po drodze odbierając Lucasa z przedszkola. Joshua miał wrócić dopiero za dwie godziny. Nie spodziewała się gości, raczej liczyła, że w spokoju będzie mogła zając się swoimi projektami, a także poświęcić czas swojemu podopiecznemu.
Właśnie rozkładali klocki w salonie, gdy pukanie do drzwi. Nieco zdziwiona, choć nie zastanawiając się wiele, poszła otworzyć. I nie mogła być chyba bardziej zaskoczona. Rzecz jasna pozytywnie!
- Angel... Co za niespodzianka.- wydusiła z siebie, uśmiechając się delikatnie do blondwłosej.- Chodź!- otworzyła szerzej drzwi, by dziewczyna mogła wejść, a tym samym, by Amelka mogła ją wyściskać na powitanie. Nie widziały się w końcu wieki!
[Jedyne, co mi przychodzi do głowy, to to, że Claude mógłby znać się z Maximilianem Jaydenem de Jong, czyli wrogiem Angel. Możemy uznać, że koleś zadzwonił do Evans, wkręcając jej kit, że chce się z nią pogodzić. Umówią się w jakimś tam miejscu, nie wiem, do wyboru, no i Max, chcąc zrobić na złość Angel, wyśle na spotkanie swojego niezbyt bliskiego, ale jednak znajomego - Traiylora.]
[Ja przed maturą, tylko na grupowcach w chuj długie komentarze nakurwiałam, uznając, że to najlepsze przygotowanie do pisemnego polskiego xD]
W zasadzie tak, zdecydowanie można było uznać, że Amelce się układa, powodzi. Wiodła w tej chwili naprawdę wspaniałe życie, choć oczywiście było jeszcze kilka kwestii, które mogłyby je ulepszyć, choć panienka Morel, jak to miała w zwyczaju, nie była skłonna narzekać. Cieszyła się życiem, tym co dostawała każdego dnia, a w tej chwili było to aż nadto wiele dobrego.
Zaśmiała się trochę niemrawo na ten żart o pieluchach, nie wiedząc do końca jak go odbierać, dlatego też postanowiła pozostawić to bez komentarza. Kwestia dzieci w chwili obecnej była dla Amelki czymś niezwykle delikatnym. Bowiem panienka Morel zastanawiała się gorączkowo nad tym, czy może faktycznie w niedalekiej przyszłości nie posiadać własnych. A wszystko przez jedno spotkanie z przyjaciółmi Joshuy.
- Nie, mieliśmy się właśnie bawić klockami. Ale skoro przyszłaś to zaproponują Ci jakąś herbatę, albo chociaz kawę. No i ciastko do tego. Albo lody. Lucas będzie zachwycony.- zaśmiała się wesoło, prowadząc Angel do salonu, gdzie na podłodze siedział malec, do reszty pochłonięty budowaniem z klocków. Oderwał się tylko na chwilę, na hasło "lody" i by przy okazji przywitać się z Angel.
- W gruncie rzeczy, u mnie wszystko po staremu. Co nie znaczy, że jest źle. Wręcz przeciwnie.
[To już inna kwestia :P]
Po pierwsze Amelie nie była już nastolatką, po drugie nie interesowała ją ciąża z przypadku, z byle kim, na byle imprezie. To, że pełno było w tej chwili nastoletnich matek, miało podłoże zupełnie odmienne, od tego, jakie kierowało Amelką. Ona chciała rodziny, chciała stabilizacji, domu z prawdziwego zdarzenia, szkrabów, którymi zajmowałaby się i rozpieszczała, znając życie. Nie szkoda jej było młodości, bo co niby to znaczyło? Rzeszę imprez, pijatyckie hulanki i masa nieodpowiedzialnych zachowań? To nie było w jej stylu. Z resztą, zdaniem Amelie posiadanie potomstwa, rodziny w niczym nie przeszkadzało, a jedynie czyniło życie pełniejszym, lepszym, szczęśliwszym.
Amelia poszła do kuchni, by przygotować obiecane lody dla wszystkich. Zajmując się ejdnocześnei wyciąganiem sztućców, mieseczek i poudełka lodów z zamrażalnika, zastanawiała się co też takiego mogłaby powiedzieć Angel. I nic jej na myśl nie przychodziło.
- Chyba nie ma czym się chwalić. Od końca wakacji cały czas pracuję dla Viktor&Rolf, jestem z tego jak najbardziej zadowolona... Ah, no wiosenna kolekcja jest bajeczna.- zaśmiała się wesoło, choć nie chciała by zabrzmiało to narcystycznie. I tak miała niewielki wkład w jej tworzenie.- Poza tym, żyjemy sobie tu we trojkę spokojnie. Chyba tyle.- stwierdziła, ostatecznie wzruszając lekko ramionami.
Max przyszedł do Trzeciego Oka. Ksiąg i Ziół. jakoś w zeszły piątek. Od razu na wejściu, kompletnie ignorując machającego ogonem na jego widok Damona, podszedł do swojego znajomego, który w owym sklepie był sprzedawcą, i poprosił go o przysługę. Słuchaj, stary, jest sprawa. Jest taka jedna laska, której chcę sprezentować najgorszy dzień w życiu. Kto jak nie ty, mój drogi bracie, tak wyśmienicie uprzykrzy jej życie? Nie. Nie! Jezu, Claude! Nie stawiaj jej taro... Od kiedy ty niby umiesz stawiać tarota, krętaczu? W każdym razie żadnego pieprzenia o magii. Albo nie... Dobra. Dobra, stary, dobra. Udaj ześwirowanego magika. Jakiegoś popieprzonego druida czy innego boga, o których książki z taką pasją... dobra, rozbawieniem... sprzedajesz. Ile chcesz za to? Stówę? Pogięło cię?! ...no dobra. Stówa twoja. Tylko się spisz. I tak oto Traiylor stał się członkiem spisku przeciwko Angel, która była wrogiem numer jeden de Jonga.
Zostawił Damona na straż sklepu i ruszył na spotkanie. Cichy zakątek z mnóstwem ławek, kwiatów i fontanną na środku pojawił się tuż po skręceniu przez Claude’a w odpowiednią przecznicę. Mężczyzna doskonale znał to miejsce i całkiem je lubił - to właśnie dlatego podsunął je Maxowi jako punkt orientacyjny. Dziewczyna poznał od razu. Długie jasne włosy, smukła, wysoka (jak na dziewczynę) sylwetka. Moczyła dłoń w fontannie. Nim do niej podszedł, przyjrzał jej się dokładnie.
- Ty pewnie jesteś Angel? - zagadnął w końcu, ale dość niewyraźnie, zważywszy na fakt, że trzymał w ustach papierosa. Podszedł do niej z rękoma w kieszeniach. Ubrany był na czarno, włosy miał zwichrzone, twarz zmęczoną i bladą, jakby nieobecną. Na jego ustach, które zdawały się być zupełnie osobą częścią jego oblicza, czaił się posępny uśmiech.
[też witam i chcę wątek! jakieś pomysły? xd]
[Tak w ogóle, nice photo profilowe ;)]
Nie da się ukryć, że obie panie mocno się od siebie różniły, a mimo to dla Amelki Angel była na chwile obecną najbliższą przyjaciółką. W gruncie rzeczy, chyba nawet dobrze, że stanowiły swoje niemal całkowite przeciwieństwa. Tak przynajmniej nigdy nie można było narzekać na nudę. Z resztą, uczyły się też tolerancji.
- Oj, to coś za szybko.- stwierdziła panienka Morel marszcząc brwi i słysząc te wszystkie pourywane sentencje na temat zmian w życiu Angel, za którymi zwyczajnie nie nadążała, i bynajmniej nie było to związane z nakładaniem lodów.- O sklepie nie słyszałam, ale to musi być świetna sprawa. Chętnie tam kiedyś wpadnę. Czy to sama, czy też z Joshuą.- uśmiechnęła się przelotnie do blondwłosej.- Ale o mieszkaniu i współlokatorze nic mi nie wiadomo. Z resztą co am do tego wszystkie zmiana? Nie sądzę byś mi się jakoś specjalnie zmieniła.
[zgadzam się dlatego od razu zaczęłam :)]
Dzień jak co dzień. Pogoda nie była ani zbyt ładna, ani nazbyt trudna do zniesienia przez spiesznie przechadzających się ludzi. Większość pewnie gna na jakieś spotkania biznesowe, bo dochodziła właśnie godzina 14. Część może skończyła już pracę i jak najszybciej chciała by przemieścić się do domu, by zjeść obiad i usiąść w swym ulubionym fotelu i odpocząć po męczącym przedpołudniu, jednak korki na głównych ulicach stanowczo to uniemożliwiały. Każdy ganiał za swoimi sprawami i nawet nie miał czasu się zatrzymać. Pewnie gdyby ktoś nagle zasłabł, albo jakaś sławna osoba pojawiłaby się na jednym z przystanków metra ludzie by jej nie rozpoznali. To było chyba najbardziej przykre zdaniem brunetki, przynajmniej teraz, bo jeszcze jakiś czas temu sama była totalnie zabiegana i bardzo to lubiła. Gdy ledwo znajdowała czas na oddychanie czuła, że żyje, że jest coś warta, że w czymś jest dobra i to coś właśnie sprawia, że czuje się spełniona i daje jej szczęście. Teraz? Został jej wózek, nic więcej. Kilka fioletowych rurek, cztery kółka, siedzenie i uchwyty. Teraz to jej świat i chce czy nie musi się z tym pogodzić. Chodziła na rehabilitacje, starała się – dobra nie starała się, ale pozwalała by robili jej wszelkiego rodzaju zabiegi, nawet nie narzekała na ból i nie była zbyt niemiła dla lekarzy, choć i tak wmawiała im już od początku, że to nic nie da. I miała rację. Sprawności w lewej nodze jest tyle co wrażeń na wędkowaniu.
Co teraz robiła brunetka? Wracała właśnie z uczelni bo musiała pozałatwiać kilka spraw związanych ze studiami i ostatecznie zdeklarować się, że to właśnie tam chce się uczyć. Nie była niczego pewna, niczego prócz tego, że już nie zatańczy, dlatego została zmuszona do innych studiów. Na wydziale artystycznym niestety nie zagrzeje miejsca, choćby chciała. Straciła nadzieje , a to podobno najgorsze stadium. Pech. Powinni się cieszyć że wybrała jakiekolwiek inne studia, bo przecież nie wyobrażała sobie życia bez tańca. Ale jak widać, można żyć bez powietrza.
Powoli, niczym zmęczona czymś, wyjechała podjazdem dla osób niepełnosprawnych i rzecz jasna musiała poczekać przed drzwiami, bo jacyś nazbyt rozbawieni studenci musieli przepchnąć się przed nią. Nie chodziło by otwierali drzwi inwalidzie, ale może chociaż poczekali aż dziewczyna przejdzie? Czy tam przejedzie. Gdzie wychowanie? Zamiast ludzi, kobiety rodzą stado niewychowanych palantów.
Mniejsza. Udała się w kierunku parku bu pooddychać świeżym powietrzem. Szczerze zastanawiała się czy by nie kupić sobie psa, jednak jej niepełnosprawność szybko zniwelowała ten pomysł.
[Hm, średnio mi to pasuje. Co Ty na to, by zespół (?) A. szukał kogoś i Brandi zostałaby polecona? Ewentualnie potrzebowali by trąbistki na jeden występ. Ostatecznie ze współpracy nic by nie wyszło, ale... :DD]
[pewnie, że wybacze, ale nie widziałam, że aż taki kiepski, przepraszam ;<]
Rozległ się stłumiony papierosem śmiech Claude'a. Jego oczy nagle zwęziły się w szparki, jakby słońce mocno świeciło mu w twarz, co - rzecz jasna - nie miało miejsca. Zachowywał się jak szaleniec. Normalnie nie był aż tak nierzeczywisty - grał za stówę.
- Zastanawiałaś się kiedyś, jak będzie wyglądała Twoja przyszłość? - zapytał nagle, a jego twarz automatycznie przestała wyrażać jakąkolwiek głębszą emocję. Była kamienna, jakby dopiero co wyszła spod sprawnej ręki rzeźbiarza, operującego dłutem od urodzenia. - Bo ja wiele, wiele razy...
Nie, to aż zadziwiające, ale nigdy, przenigdy z Angel jeszcze się nie kłóciły, choć przecież było mnóstwo powodów, o które mogłaby wybuchnąć potencjalna kłótnia. Nawet Gaspard nigdy ich nie poróżnił, co było zdarzeniem nader zadziwiającym, bo zazwyczaj brat panienki Morel potrafił skutecznie jej relacje z rzesza osób, zwłaszcza płci pięknej, knocić. No ale, nie on był teraz głównym tematem.
Amelie zaśmiała się, kiedy Angel zabrała jej spod ręki miseczkę z lodami, ciągnąc cały czas swój monolog. To dobrze. W gruncie rzeczy chciała dowiedzieć się jak najwięcej i była jej wdzięczna, że to ona opowiada, a nie wymusza na Amelce zwierzanie się ze swojego życia, w którym, tak jak powiedziała wcześniej, zbyt wielu zmian nie było. Co najwyżej, te największe i najważniejsze, życiowe, dopiero się szykowały. Amelka nie chciała jednak zapeszać, więc i tematu wolała nie poruszać. Zawołała za to Lucasa, który z prawdziwą pasją rzucił się na słodkości.
- Chodź do salonu do stołu.- zasugerowała Amelka, gdzie z resztą czekał już na nie chłopiec. Co jak co, ale Joshua lubił mieć w mieszkaniu porządek, co za tym szło Lucas został już nauczony, że jada się tylko i wyłącznie przy stole.
- Nie wiem czego miałaś się bać. Chyba nie jestem taka straszna, co? Z resztą podobno nie gryzę.- Amelka zaśmiała się wesoło, odsuwając sobie krzesło, by wygodnie ulokować się na siedzeniu.- Sugeruję zacząć od początku. Bardzo się cieszę, że wyszło Ci ze sklepem, bo to naprawdę duże osiągnięcie. Tak jak i z mieszkaniem z resztą. Skąd tylko te wszystkie zmiany, co?
Meijer chyba mogła się cieszyć, że nie ma na głowie rodziny. Matkę zostawiła oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów miasteczku - niby nie miała tak daleko do domu, ale rzadko tam bywała, chcąc żyć, pracować, uczyć się w dużym mieście, które dawało jej jakieś możliwości. Nie miała na głowie rodziny, ale miała na głowie Annę. Annę Wisser, współlokatorkę z piekła rodem. Annie potrafiła wrócić o czwartej nad ranem, obudzić śpiącą Julię i powiedzieć jej, jak to wyrwała dobrą dupę z twarzy w klubie, w tym nowo otwartym, gdzie Julia jeszcze nie była, a powinna się tam wybrać. Zdecydowanie.
Nie narzekała. Może nie potrafiła dogadać się z Anną, tak jakby chciała, to i tak traktowała ją jako najlepszą przyjaciółkę, bo powierzała jej większość swoich sekretów. W końcu komuś musiała, a matka nie była dobrym materiałem na kogoś, komu powierza sekrety. Zostałaby potępiona za swoje postępowanie w Amsterdamie.
Jej dzień wyglądał zdecydowanie lepiej niż dzień blondynki, ale ona przecież o tym nie wiedziała. Nie wiedziała też o tym, że ona pewnie jeszcze pogorszy ten dzień, uczyni go mniej znośnym niż był do tej pory.
- Przepraszam... - podeszła do ławki, na której siedziała blondynka. - Ma może pani... - urwała, widząc groźne spojrzenie nieznajomej i cofnęła się o krok.
Lucas z reguły rzadko wtrącał się w rozmowy dorosłych, jednak nikt nie mógł stwierdzić, czy ich faktycznie słucha, czy też ignoruje, bo zasłyszanymi informacjami nigdy się nie dzielił, co jednak nie musiało słyszeć, że ich nie pamiętał. Niemniej, teraz chłopiec wydawał się bardziej zainteresowany lodami, które pochłonął w szybkim, wręcz niezdrowym tempie i pobiegł bawić się dalej., po drodze jęcząc coś o tym, by Melka przyszła do niego i pomogła mu budować z klocków. Panienka Morel musiała więc wytłumaczyć, że najpierw porozmawia z Angel, a potem przyjdą tam obie.
Nie da się ukryć, że cała ta opowieść, jaką wygłosiła blondynka, wywarła na Amelce kolosalne wrażenie. bo i ślub, o którym nigdy nie wiedziała; i dziecko, ciąża, która przeszła bez echa; całe to zamieszanie, o którym Angel nie wspominała ani razu, zupełnie tak jakby nie chciała pomocy, co chyba najbardziej dotknęło Amelie; fakt, że Angel nie traktowała jej zbyt poważnie, że nie mogła jej wszystkiego powiedzieć, podczas, gdy sama Amelka wierzyła blondynce wręcz bezgranicznie. Przede wszystkim zaś ufała.
- To naprawdę dużo.- mruknęła niewyraźnie, przyglądając się swojej porcji lodów, jakby w nich było coś ciekawego. Sama nie wiedziała co mówić, robić, jak właściwie się zachować.- Przepraszam, że nie mogłam ci w żaden sposób pomóc. Musiało Ci być ciężko... Tyle wydarzeń na raz...
Było jej smutno, zwyczajnie przykro, ale poza tym miała wciąż uczucia, i mimo wszystko to Angel należała się większa empatia niż jej. W końcu musiała przejść przez prawdziwe piekło. Amelka wstrząsnęła najbardziej wiadomość o ciąży i poronieniu, które w niej samej wywołały pewne obawy i wątpliwości. Bo co jeśli i jej, nie daj Boże, przytrafiłoby się coś podobnego? Przeżywałaby to pewnie zdecydowanie bardziej niż Angel, i nawet jeśli minęło już sporo czasu od samego zdarzenia, pewnie nadal tkwiłaby w rozpaczliwym marazmie życia, bez większego sensu, pełnym smutku i zadumy. Dla niej byłby to koniec.
[Zmiażdżyłaś mnie xD]
Julia powinna się wycofać, zanim jeszcze podeszła do nieznajomej blondynka, która nawet swoją postawą, nawet tym strasznie ciemnym makijażem, odstraszała ludzi. A przecież jej mina nie należała też do sympatycznych, co dla Meijer było dziwne. Ludzie nigdy tak na nią nie reagowali. Oczywiście, Julia nie wzięła pod uwagę, ktoś po prostu może nie być w humorze i nie wszystko kręci się w okół niej. Zrobiła kolejny krok w tył, kiedy blondynka podniosła głowę i zadała pierwsze pytanie. Tak, przestraszyła nieznajomą na tyle, że Julia straciła język w gębie. Wydusiła z siebie jakieś dziwne "eee...", a potem potrząsnęła głową, próbując wyzbyć się tego nienaturalnego otumanienia.
- Ja... Bo... Nie wzięłam telefonu i nie mam pojęcia, która jest godzina, więc gdyby pani była tak dobra i powiedziała mi, czy minęła już dwunasta, mogłabym być spokojniejsza i wcale nie śpieszyć się na spotkanie, na które prawdopodobnie jestem spóźniona i naprawdę nie mam po co tam iść. Ale mogę spytać o to kogoś innego, bez obaw - dodała na sam koniec, nie chcąc narażać się blondynce, ale chyba swoją paplaniną mogła pogorszyć tylko sytuację.
Angel pojawiła się nagle, jak diabeł z pudełka. Savva nie należał do ludzi, których można byle czym wystraszyć, ale teraz był tak zaskoczony, że aż prawie upuścił futerał ze skrzypcami, co byłoby dla świata niepowetowaną stratą.
Szczęście, że jednak trzymał go mocno.
Przez moment miał ochotę wcisnąć dziewczynie wszystkie swoje rzeczy - bo tak, bo był zmęczony, bo go wystraszyła, bo mu ramię odpadało. Powodów było mnóstwo, każdy jednakowo dobry. Ale jednak, istniało coś, co nie pozwoliło Savvie na taki krok.
Przeświadczenie o tym, że to niemiłe, nieeleganckie i w ogóle fuj. Kto jak kto, ale pan Rogożkin zawsze starał się być człowiekiem uprzejmym i poukładanym. Taaak.
- Niee, nie trzeba - stwierdził, również siląc się na coś w rodzaju uśmiechu. Zastanowił się chwilę. - Albo w sumie... to zależy, jak daleko jest do twojego mieszkania.
Savva
[oj tam, oj tam. To ja przepraszam za moje naprawdę ekspresowe tempo odpisywania ]
No tak, Amelie raczej nie zdawała sobie sprawy z tego, jak sprawa dokładnie wyglądała. Nie mogła mieć z resztą pojęcia, a wyobrażenie sobie wszystkiego przychodziło jej z trudem, bo czyż nie brzmiało to absurdalnie? Cała opowieść Angel wydawała się nieprawdopodobna, co nie znaczy, że Morelka jej nie wierzyła. Chyba po prostu nie była w stanie wszystkiego zrozumieć.
- Rozumiem.- przyznała, stopniowo unosząc kąciki ust do góry, by w końcu posłać blondynce przyjazny uśmiech.- Chyba nie ma sensu dalej tego tematu ciągnąć. I nie, nie prawda, że psujesz sobie życie. Ale koniec tego. Porozwijajmy o czymś przyjemniejszym.- zasugerowała, zaraz też cała promieniejąc.- Powiedz na przykład coś o twojej karierze muzycznej. Jakieś plany? Masz sklep, ale może jeszcze coś planujesz, mhh?
Brandi na imprezach ostatnio tez nie bywała. Nie chodziło o to, że nie miała ochoty czy się uspokoiła; nie było ani czasu, ani kasy na to, by się bawić. Zaczynała momentami zachowywać się jak typowy kujon, który na każda propozycję, jeszcze nierozwiniętą, odpowiadał "nie"; ba, niektórzy nawet przestali ją zapraszać. Od pół roku nie była na żadnej domówce, od pół roku nie była w klubie, pół roku siedziała nad książkami lub w pracy i kuła, kuła, wciąż uczyła się o ciele człowieka i o tym, jak należy o nie dbać, jak należy je leczyć, aż do porzygu wszystko o nim wiedziała.
Ale któregoś dnia, mając egzaminy za sobą, stwierdziła, że czas coś zrobić. Zaproszenie na domówki Daniela było na całe życie za to, jak kiedyś pomogła mu odnaleźć się w Amsterdamie. Wyjęła więc zakurzoną kieckę, ubrała buty, kupiła trochę alkoholu i zrobiła ciastka (wyliczając, że to już oznacza miesiąc na samym kiślu), a potem ruszyła na przedmieścia, do sporego domu Daniela.
Było jak zwykle; wszyscy chlali, wszyscy bawili się, jedna dziewczyna tańczyła w basenie nago, ktoś udawał słonia, a jakaś parka uznała, że plastikowe krzesło jest świetnym miejscem do seksu. Luz, Bran zdążyła się przyzwyczaić.
Po kilku godzinach stwierdziła, że stanowczo brakuje jej jedzenia (kisiel truskawkowy na cały dzień to było jednak trochę mało), więc uznała, że trochę poniucha w kuchni. Znalazła jakiś chleb, trochę pomidorów, jakiegoś ogórka i ciastka i już miała zacząć piknik na blacie kuchennym, gdy wysiadło światło. Od razu włączyła telefon i rozejrzała się. Aż podskoczyła, gdy usłyszała czyjś głos.
- Jej! Nie strasz mnie! - zawołała, jednocześnie przyciskając rękę do piersi. - Siedzenie w ciemności jedno, ale słuchanie głosów to drugie! A może już zwariowałam... Głodna, tak w ogóle? - zapytała. - Mam ciastka truskawkowe, morelowe i trochę kanapek. I w ogóle, to Brandi jestem. Nie wiem, co się stało, ale przynajmniej w ciemności nikt nie zauważy, że opróżniam im szafki.
Uśmiechnęła się radośnie, kładąc telefon obok siebie, by było ją widać.
Gdy zatrzaśnięto jej drzwi przed nosem, roześmiała się. Jasne, wiedziała, że to tak na żarty, mieszkała już z Angie, to się przyzwyczaiła do kiepskich żartów... sama też je ciągle rzucała, więc zapewne i najmłodsza z sióstr Evans też przywykła do sucharów Mili. Zabawne, że akurat sucharkiem została teraz nazwana. Pytanie tylko, czy to z powodu tych kiepskich żartów, czy jej wyglądu. No ej, przytyła ostatnio trzy kilo! Chociaż jakoś tak w Amsterdamie zawsze jej się odechciewało jeść, nie miała pojęcia czemu.
Weszła z szerokim uśmiechem do środka, zrzucając z nóg szpilki po raz kolejny, a potem odwiesiła na wieszak swój żakiet.
- Wyciągaj kieliszki moja droga, trzeba uczcić spotkanie - powiedziała wesoło i wyjęła zza pleców butelkę czerwonego, półwytrawnego wina, oczywiście włoskiego.
- Przed powrotem do Holandii wpadłam na chwilę do Włoch, gdzie, nie uwierzysz, odkryłam, że mam piwnicę, po prostu wejście było na zewnątrz i zostało zasypane. A w piwnicy było kilka dobrych win. Tak około dwudziestu. Najświeższe sprzed ośmiu lat - powiedziała z uśmiechem i podała butelkę blondynce.
- A teraz wyobraź sobie ile takie wino kosztuje w sklepie - powiedziała tryumfalnie. To jest jedno z tych najmłodszych.
- Ktoś rozbił mu auto? - zapytała Brandi, a potem zaśmiała się radośnie. Ugryzła kawałek ciastka. - Cholera, załamie się. On tak pieścił to autko. Raz mi opowiadał o nim przez pół godziny. Znaczy, chyba, nie słuchałam, uczyłam się, czasami potakiwałam...
Brandi zeszła z blatu, wzięła jakieś wino, które stało na parapecie i usadowiła się obok. Nalała trochę do dwóch szklaneczek.
- Nie wiem, gdzie ma kieliszki, więc musisz mi wybaczyć - rzekła. - Brandi jestem. A buszuję tu od dziesięciu minut. Jestem studentką i ostatnio siedzę na samym kiślu, więc... Przyda mi się trochę normalnego żarcia. Właściwie, chyba dlatego jestem na tej imprezie.
Roześmiała się, jakby to był żart; w gruncie rzeczy, nie był. Rzeczywiście mało jadła. Jeszcze trochę i będzie można ją posądzić o anoreksję, bo chociaż nie było jeszcze widać wystających kości, to na pewno spalała za dużo w porównaniu z ilością przyjmowanych kalorii. Jeszcze trochę, a z Milą będzie mogła rozmawiać o tym, ile kto zjadł - kto mniej, wygrywa...
Amelka zaśmiała się razem z Angel na tą optymistyczną wizję ich przyszłości, która nie da się ukryć, bardzo Morelce odpowiadała, choć pewne rzeczy można było trochę pozmieniać, choć zarys ogólny był w swej istocie doprawdy wspaniały.
- Tak, dokładnie tak.- przyznała jej rację wesoło, zjadając odrobinę ze swojej porcji lodów.- Ty, ja, obie będziemy sławne, rozrywane i zachwycające.- mrugnęła do niej w znaczący sposób, co tylko bardziej ją rozbawiło.
- Dobrze, że chcesz zająć się rozwojem sklepu. Jeśli mogłabym ci jakoś pomóc daj znać. Wprawdzie czasu dużo nie mam, a raczej będzie go z każdym dniem coraz mniej, ale chociaz w weekendy postaram się wykrzesać kilka godzinek, jeśli potrzeba.- zapewniła ochoczo, jak to Amelka, o dobrym serduszku i duszy, która chciała zawsze jak najlepiej dla bliskich sobie osób.- Ja za to w pracy specjalnie nie mam się czym chwalić, chociaż istnieje możliwość, że pojadę do Paryża lub Mediolanu na tydzień mody.- dodała podekscytowana.- Ale to nie najważniejsza z rzeczy, którą należy się jednak chwalić.- nagle Amelka spuściła wzrok, zarumieniła się, a potem nieśmiało, choć cała promieniejąc, pokazała Angel dłoń, na palcu której widniał pierścionek zaręczynowy.
Brandi zaśmiała się. Tak, na pewno nie wiedział. Bogacze mieli dziwny zwyczaj przywiązywania się do drogich rzeczy, w przeciwieństwie do tych biednych, którzy przywiązywali się do byle jakich przedmiotów. Taka Bran na przykład była niesamowicie przywiązana do swojej szczotki, która leżała gdzieś u Tońka i do swoich majtek, które zjadł pies. Tęskniła za nimi, naprawdę. Czasami nawet się jej śniło, że pies zjadł całą kolekcję jej majtek, a żyła w społeczeństwie, które nie nosiło ani spódnic, ani spodni...
Koszmar.
Gdy się tak zastanawiam, wyobrażam sobie, co by było, gdyby Brandi należała do dzianych dziewczynek. Jaka by była? Fakt, nie mieszkałaby w Amsterdamie i byłaby już na czwartym roku studiów, podejrzewam. Wydawałaby takie imprezy co tydzień albo... wcale by ich nie wydawała. W jej rodzinie pieniądze zwykle równały się sztywności. To było straszne, jak o tym pomyśleć. Brandi nie cierpiała dziadków za to, że byli cholernie poważni i zrównoważeni, i cholernie bogaci. Państwo dohtorzy hoży.
Żeby było zabawnie, też powiem, że Brandi była dokarmiana przez Milę. I przez Tone'ego ostatnimi czasy, bo wpadała na śniadanio-obiady. Ale tak czy siak, najwięcej musiała żywić się kiślem. Nie był niezdrowy i można było rzec, że sycił, więc był idealny dla biednych studentek. Fakt, brak witamin dawał się we znaki i Brandi czasami totalnie nie mogła się skupić na nauce, ale nic nie można było poradzić na brak kasy. Nie dość, że przeprowadziła się z rodzimego Londynu do Amsterdamu, to jeszcze niedługo potem musiała lecieć znowu do domu. Mimo, iż rok minął, ciągle nie pozbierała się po tamtych wydatkach.
- Tak? Ja gram na trąbce. Znaczy, tak jakby, grałam, nie wiem, jak teraz by mi znowu poszło. Ja mogę słuchać muzyki, ale tworzyć - niespecjalnie. Jestem cielęciem muzycznym. ale sklep muzyczny... Tak, coś fajnego - potwierdziła z uśmiechem. - Ja teraz nie mam czasu na podróżowanie, niestety. Zmieni się do za... cztery lata. I zdrowie za studentki żyjące na kiślu!
To było miłe uczucie, być pojedzoną.
[Pewnie, że chcę wątek. :D Masz jakiś pomysł? Ja zacznę z przyjemnością. Steve to dobry facet, tylko tak straszny może się wydaje...]
Steve
[Pomysł, powiązanie. Cokolwiek. Stevowi trochę brakuje kogoś bliskiego. No każdy by chyba zwariował w samotności, więc może być bliższa, ale jeśli wolisz to i dalsza relacja. Dziwna i skomplikowana też]
Steve
[No ja w sumie Ciebie pytam, co Ci pasuje :D Mogą być dobrymi znajomymi, a co przyniesie los? Może kiedyś ich poniesie albo co ;x Jakieś miejsce jeszcze podaj i zaczynam o. Reszta sama się ułoży]
Steve
[Okej, coś się wymyśli chyba :D]
Miał dzisiaj słaby dzień. Cholernie słaby. W pracy, co chwila ktoś się rzucał, tak że barków nie czuł, jednak nie narzekał. Nie mógł, bo pracować chciał. Zwariowałby w domu albo znalazłby sobie zajęcie, po którym wpakowałby się w kłopoty. Chociaż... I tak w każdej chwili mógł wpakować się w kłopoty. W końcu praca ochroniarza nie była jego jedyną.
Dzisiaj na szczęście miał już wolne, jednak potrzebował odstresowania. Siedział sobie na łóżku i sięgnął po Aldonkę, jednak najwyraźniej i ona miała gorszy dzień, bo prawie wybiłaby mu oko zerwaną struną. Raczej nikt nie chciał słuchać tego jak klął na cały głos, wyzywając że wszystko ostatnio jest przeciwko niemu.
Nie miał innego wyjścia dlatego wybrał się do sklepu, który zdał doskonale. Tutaj zawsze zaopatrywał się w sprzęt i płyty. Tu też poznał Angie.
Wszedł do jej sklepu naburmuszony, jakby zły na cały świat.
Usiadł sobie na krzesełku obok lady z kasą i podparł brodę na otwartej dłoni. Siedział tak nieruchomo i w sumie pasował do wystroju, że obcy ludzie mogliby wziąć go za manekina. No ale cóż... On nim nie był. Chciał tylko jakiegoś pocieszenia, może rozchmurzenia?
Steve
Cały czas obserwował w milczeniu grupę chłopców, która robiła zakupy. Z tego względu, że Steve w tym momencie mógł dla nich wyglądać jak manekin, mogli się czuć nieswojo, bo jego spojrzenie cały czas za nimi podążało. Jak w jakimś tanim horrorze, ale kogo by to nie wystraszyło, prawda? Nie chciał jej wystraszyć klientów, ale pewnie i tak by mu się to nie udało. Nie takim sposobem. W końcu też to sprzedawczyni nadrabiała wdziękiem i urodą, więc nie musiał się o nic martwić.
Gdy tylko Angel podeszła do kasy i popatrzyła na niego, uśmiechnął się. Nic nie poradził na to, że ją po prostu lubił. Czuł się dobrze w jej towarzystwie i było mu to na rękę, że nie pytała o jego ciemniejszą stronę, czyli o mafię... Ale ona po prostu nie miała pojęcia, że coś takiego istnieje i że on może w czymś takim uczestniczyć. Czasami bywał nawet na jej koncertach nie tylko po to aby słuchać jej muzyki, ale także po to by zapewnić jej bezpieczeństwo... W tym mieście już chyba nikomu nie ufał.
Gdy tylko blondynka przed nim kucnęła, ten pokręcił zdołowany głową, a następnie wzruszył ramionami.
- Kochanki to ja porzucam, ubić się nie daję... A to Aldonka mnie zdradziła... - mruknął, ale kącik jego ust lekko drgnął ku górze, jednak jeszcze ciężko było to nazwać uśmiechem - Potrzebuję strun... I może jakiegoś poprawienia humoru. Znasz na to jakieś ciekawe sposoby? A... - Rozgadał się na dobre, co wcale nie było zawsze w jego stylu.
Bywało, że bardzo długo milczał, a teraz? Istny gaduła się zrobił.
- I plecy mnie bolą, bo jakiś idiota dzisiaj za bardzo chciał się dobierać do Trixie.
Trixie była jedną z tancerek na róże w klubie w jakim pracował i jego zadaniem było właśnie ochranianie tańczących dziewczyn. Może i czasami i on dostał przez nieuwagę klienta, który się rzucał w nos, ale... Nie narzekał tak naprawdę.
Steve
Bran była biedna. Cholernie. Odmówiła proponowanej pomocy; nie chciała, by dziadkowie cokolwiek jej finansowali i chociaż uznano to za zbrodnię przeciwko swojej rodzinie i skrajną głupotę, Bran była przekonana, że robi dobrze. Potem byłaby zmuszona ich słuchać w ramach rodzinnej przysługi. Nie, nie, nie ma mowy, by to zrobiła, nawet, jeśli do końca studiów zostaną z niej tylko kisiel i kości.
Jej brat to co innego. On był ulubieńcem dziadków. Żył sobie dobrze, miał mieszkanie, pracował tylko w ramach praktyk. Ale kogo by to tam obchodziło.
- Ja umiem zagrać coś prostego na trąbce, ale niespecjalnie mi to wychodzi, nie jestem utalentowana. Umiem walczyć, umiem tańczyć, ale nic poza tym, więc wnet trąbkę sprzedam i będę się cieszyć tym, że nie kaleczę niczyjego słuchu.
Brandi też chwilę się zamyśliła. Fakt, sypiała z Milą, bynajmniej nie raz. Ale żeby kogoś spotkała czy poznała wtedy...? Nie, chyba tak nie było. Nigdy nie zwracała uwagi na innych ludzi, wymazywała ich z pamięci dość szybko. Ale fakt, Mila przecież miała współlokatorkę w tamtych czasach...
- Jaki ten świat mały - powiedziała i uśmiechnęła się szeroko. - Rzeczywiście, sypiałam z Milą. I fakt, ona chyba miała wtedy współlokatorkę... Mogłyśmy się minąć, prawda. Przepraszam, nie mam dobrej pamięci do takich rzeczy, wyrzucam wszystko z głowy wyjątkowo szybko.
Jaki ten świat mały.
To co, teraz kolej na drugą współlokatorkę, lol?
Amelce bardzo spodobał się pomysł ze stworzeniem wybiegu, gdzie miałaby okazję zaprezentować swoją wizję postrzegania określonych gatunków muzycznych i przełożenie ich na świat mody, ubrań, które mogłaby wykreować znacznie lepiej, niż miało to miejsce w obecnej rzeczywistości. Fascynujące!
- Jasne, że tak! Jestem jak najbardziej za tym cudownym pomysłem. Jeszcze dzisiaj siądę i nad tym pomyślę.- stwierdziła podekscytowana, spoglądając na nie mniej zapaloną do pomysłu blondynkę.- Popytam się znajomych, to i z miejscem nie będzie trudno.
Chwilową radość zmącił jednak przykry wypadek Angel związany z upuszczeniem łyżeczki i uderzeniem głową w stół. Amelka zatroskana nawet podniosła się z krzesła, chcąc już ruszać na ratunek przyjaciółce, ale ta zapewniła ją, że nic jej nie jest. Dlatego też Morelka wróciła na swoje wcześniejsze miejsce.
- Dziękuję...- wymamrotała niepewnie, nie do końca wiedząc, jak powinna odebrać słowa Angel, choć ta jak najbardziej zapewniała ją, że przyrównanie do jej siostry to same pozytywy. Może i tak...
- Oh, oczywiście, że Cię zaproszę!- powiedziała oburzona, że w ogóle blondynka poddaje ten fakt pod wątpliwość. Na jakby to to tak/ Bez Angel? Niedopuszczalne!- Może nawet wykorzystam i zaangażuję bardziej w całą uroczystość.- dodała już spokojniej, weselej, z pewną nutą tajemniczości w głosie.- I jasne, że nie zapomnę. Nawet jak się pojawią szkraby, też nie zapomnę. Będziesz musiała po prostu do nas wpadać. Przecież wiesz, że zawsze jesteś tutaj mile widziana.
[Tez mi taki komentarz długi zarzuciłaś xD]
Jej jakoś nigdy nie wystraszyła. Od początku wydawała mu się całkiem przyjazną osóbką, a makijaż jakoś tego nie zmieniał, ale on może po prostu przywykł do mocnego make-upu, w końcu widywał go, co chwilę w klubie nocnym.
A o tym, że miała jakieś powiązania z mafią nie wiedział, jednak nie szukał nigdy informacji na jej temat. Jeżeli ktoś w jakimś stopniu stawał się dla niego bliski... Ufał mu, chociaż pewnie mógłby nie raz się na tym niestety przejechać. No cóż, miał dobre serce, mimo tego, co robił i czego czasami się dopuszczał.
Stevenowi nie przeszkadzała wczesna pora dnia, on mógł pić zawsze. W momentach szczęścia, smutku, depresji czy po prostu nudy. Rano, w południe, po południu, wieczorem czy w nocy. Nie miało to najmniejszego znaczenia. Mógł pić zawsze i był raczej całkiem dobrym kompanem do picia. Głowy nie miał może super mocnej, ale też nie najsłabszą.
- Dzięki - odparł, gdy dziewczyna podała mu pudełko ze strunami. Schował je od razu do kieszeni i wrócił spojrzeniem na koleżankę.
- Czekolada okeeej... Herbata z mietą raczej odpada - Zmarszczył nos i pokręcił głową. - Ale twoje towarzystwo dobrze wiesz, że mi nigdy nie przeszkadza. Długo jeszcze pracujesz? - mruknął i dźgnął ją lekko palcem wskazującym w brzuch.
Steve
[Za dużo radości widocznie :P]
Amelie ze śmiechem pokręciła głową, raczej nie marsz weselny mając na myśli, a kwestię zupełnie inną, ale równie odpowiedzialną, jeśli w ogóle nie bardziej nawet, bo cóż, nie da się ukryć Angel traktowała jako najlepszą przyjaciółkę, tutaj w Amsterdamie, gdzie w sumie ostatnio miała coraz mniej znajomych, czy też w ogóle przyjaciół, bo ludzie powyjeżdżali, a i nikt nie miał ostatnio czasu. Sama to rozumiała, pracując, zajmując się Lucasem, w tym również mieszkaniem, a do tego pracując jeszcze na własną rękę, ale z drugiej strony Morelka potrzebowała ludzi by żyć. Będąc wesołą, towarzyską duszyczką, po prostu nie znosiła zbyt długiego siedzenia w domu, w tym bez grona najbliższych ludzi.
- Dowiesz się w swoim czasie.- i już poczęła się rumienić, że takie tutaj spiski knuje. Póki co, gdy nic jeszcze nie było zaplanowane, nie chciała zbytnio wybiegać w przyszłość.- Oh, oświadczyny były tak jakby prezentem urodzinowym.- nie wiadomo czemu ściszyła głos, ale przez to cała jej wypowiedź nabrała wyjątkowego, urokliwego wyrazu, który tylko upiększył samą wzniosłą chwilę.- I nie, odbyło Joshua pozbył się sprytnie Lucasa na wieczór, a potem kazał mi zszywać swoje spodnie, gdy sam wszystko przygotowywał. Najpierw były oświadczyny, potem kolacja...- i dalej już Amelka nie opowiadała, choć czerwoniusieńkie policzki jednoznacznie wskazywały na dalszy rozwój wydarzeń tamtej nocy. Niemniej, zdaniem samej zainteresowanej, było romantycznie, bardzo nawet. Zupełnie jak z bajki. Tak jak jej życie w ostatnim czasie. Dosłownie jak z bajki.
U Bran jej samodzielność i niezależność były wręcz problemem; jej skrytość prowadziła do poważnych kłótni. Swego czasu zaszła w ciążę, o czym nie wiedziała przez półtora miesiąca - wnet miała iść na studia, brak miesiączki najwyraźniej był wynikiem stresu, nic więcej. Coś się wewnątrz jej jednak rozwijało. Poroniła, leżąc w łóżku z Milą i chociaż po kilku dniach poznała ojca dziecka, właściwie... nie powiedziała mu. Bo i po co miał wiedzieć, że poroniła jego dziecko? Było-minęło, tyle. Bran nie lubiła wracać do złych rzeczy. Z czasem jednak powiedziała... O to była pierwsza kłótnia. Druga o to, że nie wspomniała, że była z nią tam Mila. Trzeciej nie było, choć cholera wie, czy nie będzie, jeśli Tone dowie się, że nie był jedynym "kandydatem" do roli ojca...
I tak było ze wszystkim.
Kiedy Bran usłyszała pierwsze wyjmowanie wątroby, od razu zaświeciła się jej czerwona lampka. Nigdy nie była dobra w słuchaniu tego; ona wolała działać niż słuchać czyjegoś użalania się. Kiedy ktoś jej mówił o gwałcie, szła z pałą baseballową szukać sprawcy, kiedy ktoś mówił o prochach, szukała odwyku. Nie umiała wysłuchać, nie umiała po prostu "być".
- Umiem walczyć, tańczyć średnio, ale jakoś mi idzie. Za to nie zagram niczego. Jesteśmy na krzywej Gaussa, tyle - powiedziała z uśmiechem. - Walka jest fajna. Nie walczę już, rok temu przez kilka miesięcy trenowałam boks. Nie wiem, czy do tego wrócę, ale czasami myślę, że by się przydało...
Obroniłabym się. Muszę się obronić. Tylko skąd tu uciułać kasę na zajęcia? Przez wakacje zawsze były droższe...
Dla niektórych może i była czarownicą, ale zdecydowanie nie dla Steva. On jakoś nigdy Angie za kogoś takiego nie wziął. Poza tym on wierzył w to, że nawet najgorsi ludzie mieli jakieś cząstki dobroci w sobie... Tylko nie zawsze potrafili je odkopać i pokazać światu... No ale cóż, tak już bywało po prostu.
A czy Underwood popełnił jakieś zasadnicze błędy w swoim życiu? Na pewno, ale teraz nawet nie mógł sobie przypomnieć jakie. Niewielu rzeczy żałował, jednak czasami myślał, że mógł czegoś bardziej dopilnować.
Alkoholu sobie też nie odmawiała, bo i po co? Lubił go, a nie wydawało mu się by pił go tak wiele by ten mógł mu jakoś specjalnie i poważnie zaszkodzić.
- Lubię molestować może? - mruknął, ale uśmiechnął się lekko pod nosem, jednocześnie kręcą głową - Nie no... Pół godziny wytrzymam, a kto wie... Ciebie może odwiedzić w tym czasie jakiś kasiasty klient i co wtedy? Wtedy by było, że to wszystko moja wina, a ja zwalić na siebie nic nie dam. A co do niecnych zamiarów... To nie mam ich - wzruszył ramionami.
Steve
[Nie wiem, ja teraz siły tracę. Egzamin z kochanej anatomii się zbliża zbyt wielkimi krokami :(]
Ale jak to tak? Spontanicznie, bez emocji, łez, i całego tego zamieszania? Amelka, a i owszem, zgodziłaby się na skromną, niegłośną uroczystość, prawie z dnia na dzień, ale nie zmienia to faktu, że o samym ślubie marzyła już od lat, mając w głowie plan idealny na wszystko. Tylko przyszły mąż pozostawał aż do tej chwili zagadką. Rzeczywistość okazała się jednak o wiele piękniejsza niż sny, bo Joshua był mężczyzną idealnym pod każdym względem. Amelka nie miała pojęcia z jakiej racji spotkało ją takie szczęście, jakim też cudem pan architekt zainteresował się jej osóbką, ale choć nie rozumiejąc całej tej miłosnej zagadki, cieszyła się niezmiernie.
- Oh, naprawdę przypominam twoją siostrę?- Amelka złapała się za czerwone policzki, chcąc je przykryć jakoś wierzchem dłoni, czując się po prostu głupio w zaistniałej sytuacji. Powinny śmiać się, płakać, cokolwiek, ale na pewno Morelka nie powinna się rumienić. To było jej zmorą, od zawsze.- Nie wiem czy to dobrze... W każdym razie, tak, nie da się ukryć, powodzi nam się całkiem nieźle. Wszyscy domownicy są raczej zadowoleni. A Joshuę jeszcze poznasz. NA pewno będzie tysiące okazji ku temu.- zapewniła blondynkę, posyłając jej swój urokliwy, wesoły uśmiech.
Bran też zaczęła nasłuchiwać. Rzeczywiście, już niewiele dało się słyszeć pijackich śpiewów czy charakterystycznych jęków dochodzących z krzaków. Możliwe, że impreza się skończyła? Może Daniel odkrył, że ktoś mu rozwalił okno, wściekł się i wywalił wszystkich? To było możliwe, zdarzało mu się zachowywać w taki sposób...
- Jeśli tak, jeśli znalazł auto, to pewnie poszedł się uchlać i znajdziemy go rano zalanego w trupa gdzieś na podwórku... Cóż, pozostaje nam tylko szukać wyjścia albo znaleźć sobie miejsce do spania. Prawdę powiedziawszy, mam ochotę na to drugie. Rano możemy zatroszczyć się o wszystko inne. Jedzenie i picie mamy, więc nie powinno być problemu z przetrwaniem tej nocy.
- Walczyłam, bo to lubiłam. Dalej lubię. Teraz jednak jedynie właśnie daję komuś w pysk, jeśli jest niegrzeczny... No, "niegrzeczny" - uśmiechnęła się lekko - w sensie, kogoś obmacuje albo zaczepia. Jakoś do mnie rzadko kto podchodzi. Mogę nosić kiecki i buty na wysokich szpilach, a i tak chyba wyglądam na złą silną bojowniczkę. Albo mam szczęście, niesamowite szczęście.
Bran byłaby dobrą matką, myślę. Wiedziała, co to odpowiedzialnośc i wiedziała, że to coś, czego nie wolno zaniedbać. Jeśli posiadało się psa, należało o niego się troszczyć czasami nawet bardziej niż o siebie - bo ten pies nie był w stanie siebie ochronić czy zapewnić sobie jedzenia po latach spędzonych z człowiekiem. Tak samo byłoby z dzieckiem - Jones mogłaby być wykończona, ale znałaby swoje obowiązki i nie mruknęłaby nawet złym słowem o tym.
Zupełnie jak jej matka.
- No, to jak? Szukasz sobie wyjścia, czy szukasz ze mną jakiegoś pokoju i łazienki, i jakichś ubrań? Moje rzeczy pewnie walają się gdzieś... byłoby ciężko je znaleźć.
Bran przyjęła to ze spokojem - bo dlaczego niby miałaby się przejmować? Przecież nic się nie działo; najwyżej je wypuszczą rano. Wasp co prawda zostawi jej kilka ładnych plamek na środku pokoju i trzeba będzie wszystko wietrzyć tygodniami, ale... Cholera, to dopiero będzie smród...
Zjadła do końca ciastko, wstała. Podeszła do drzwi, nacisnęła klamkę. Rzeczywiście, zamknięte.
- No nic. To nie znajdziemy tak łatwo łóżka. Masz klaustrofobię? - spytała Jones, patrząc na Angel. - Jeśli masz, będę zmuszona wyważyć drzwi, wiesz. Chociaż to chyba nie jest tak dobry pomysł... Pewnie każą nam za nie zapłacić, a jeśli te są elektryczne, mogą kosztować dużo...
Bran stwierdziła, że nie chce być tak bogata, by cały jej dom był elektryczny. Bo kiedy korki wysiądą, wszystko się psuje i nie da się nic zrobić. Może była trochę staroświecka, może nie chciała iść do przodu, ale kto normalny chciałby być uwięziony w domu, w którym nie ma prądu? Przecież gdy go zabraknie, należy iść na miasto - wtedy jest ciekawiej!
- No nic. Ważne, że jest jedzenie. A może włączą za jakiś czas? Chociaż trochę bym do łazienki chciała... - mruknęła.
Uśmiechnęła się lekko i znowu usiadła na blacie stołu. Poczuła, że ma coś pod tyłkiem, więc zeszła i wzięła to do rąk. Uśmiechnęła się do siebie.
- Mam klucze. Ciekawe, czy działają, skoro nie ma prądu? - zapytała, szczerząc swoje kiełki, których w ciemnościach i tak pewnie nie było widać. Zaczęła więc próbować włożyć klucze do dziurki.
Brandi miała jedną bardzo charakterystyczną, stereotypową cechę Brytyjczyków - w momencie, kiedy ludzie okazują emocje, jej ich brakowało. Kiedy się z kimś rozstawała, potrafiła doskonale udawać, że nic nie czuje, może nawet po części nie czuła wtedy - emocje przychodziły później. Kiedy ludzie panikowali, jej włączał się guziczek z napisem "rób coś" - przez co często reagowała w momencie, gdy inni jeszcze stali, oniemieli z przerażenia. I w takich sytuacjach też - gdy była gdzieś zamknięta, gdy nie mogła uciec, gdy mogły być problemy nie traciła zimnej krwi. Albo inaczej - traciła ją i robiła się rzeczowa, zdecydowana, nazbyt spokojna.
Pieprzona, nienormalna Brytyjka.
[Jak na co dzień uwielbiam długie komentarze, tak teraz nie wiem nawet co pisać :(]
Amelka nie rozumiała czemu wszyscy mieli taki niechętny stosunek do ślubu i wesela. Sama o niczym specjalnie hucznym i wielkim nie myślała, ale tak, chciała spotkać się z całą rodziną, przyjaciółmi, najbliższymi osobami by świętować jeden z najpiękniejszych dni w życiu, tak, chciała by inni podzielali jej entuzjazm i chciała by wszyscy razem dobrze się bawili. Do tego dochodziła sama kwestia planowania, strojenia się i pięknej ceremonii, która zdaniem panienki Morel znaczyła bardzo wiele i była najważniejsza, choć w dzisiejszych czasach raczej bagatelizowana. Bo tort jak tort, tańce i orkiestra, jak to one, ale przecież nie o to w tym wszystkim chodziło.
Gdyby się nad tym zastanowić Amelka chyba też chciała, aby wszyscy doskonale zdawali sobie sprawę, jak bardzo jest zakochana w swoim wybranku, jak bardzo szczęśliwa i że znalazła sobie najwspanialszego mężczyznę pod słońcem.
- No, mnie artystką mało kto lubi określać, choć za taką się uważam. Bo niby czym innym się zajmuję?- uśmiechnęła się lekko, zakładając nieśmiało kosmyk włosów za ucho.- Wiesz Angel, myślę, że twoja siostra bardzo cię kocha i nadal tak jest, pomimo jakiś kłótni, sprzeczek, czy innych przykrych sytuacji. Bo skoro my się przyjaźnimy, wciąż, pomimo licznych przygód, to tym bardziej Twoja rodzona siostra nie może mieć tobie nic za złe.- stwierdziła optymistycznie posyłając blondynce wesoły uśmiech.- Wiesz... w zasadzie ja zawsze marzyłam o siostrze, a mam tylko takiego wyrodnego brata. Zupełnie nie jesteśmy do siebie podobni, a ostatnimi czasy i kiepsko nam idzie się ze sobą dogadać. Zawsze mocno się różniliśmy, ale w dzieciństwie łatwiej było się porozumieć, dogadać. Teraz nikt nie ma czasu i w ogóle...- zaczęła bawić się łyżką i wierciła niewidzialną dziurę w swojej miseczce, bez większego zapału i namysłu.- Wiem, że mi bo brakuje, ale z drugiej strony, jak się widzimy to różnie bywa. Co nie zmienia faktu, że go kocham, jest moim bratem w końcu. Z drugiej strony to Gaspard. A to mówi wszystko za siebie.- westchnęła ciężko.
Zawsze można tyłek wystawić przez okno i tam załatwić swoje potrzeby, prawda? Brandi się to jeszcze nie zdarzyło, ale podobno zawsze musi być ten pierwszy raz. (Na szczęście, znajdowały się na piętrze, więc inny "pierwszy raz" im nie groził...)
Brandi otworzyła drzwi za pierwszym razem, a potem teatralnie przepuściła Angel w drzwiach.
- No dobra. Szukamy wyjścia, czy sypialni? W sumie, ja jestem za tym pierwszym, ale jak się nie uda, idziemy szukać łóżka. Nie wiem, czy te klucze otworzą wszystko... Hm... No dobra. To prowadź. U mnie kiepsko z orientacją w terenie.
Brandi wiedziałaby, co Angel ma na myśli, gdyby słyszała jej myśli, chociaż u niej byłó to trochę inne - dla niej najważniejsze było ratowanie czyjegoś życia. Uwielbiała, gdy mogła swoimi palcami komuś pomóc - tak, jak doświadczyła tego kilka dni temu, podczas strzelaniny, gdy uciskając ranę postrzałową, udało się jej uratować kelnerkę. Tak, to odbierało światu okropieństwa, chociaż samo w sobie było okropne. Przedłużenie życia o kilka chwil było błogosławieństwem, było najmilszą rzeczą, o jakiej Bran mogła tylko śnić.
[Wybacz, że beznadziejnie, ale nigdy nie umiem odpisywać na komentarze po długiej przerwie O.o]
Do brata nie chowała urazy, ani żalu, choć w minionym roku wiele się zdarzyło, a i nie mało sytuacji ich podzieliło. Oczywiście że nie był złym człowiekiem, bywały jednak chwile, gdy rodzeństwo nie było się w stanie zrozumieć, kłóciło się aż nadto, a przecież każdy z powodów nie był tego wart. Tak to już jednak w rodzinie bywało, w rodzeństwach zwłaszcza. Nie znaczyło to jednak, by jakkolwiek uczucie miłości łączące tych dwoje jakkolwiek zmalało. Każdy miał swoje wzloty i upadki. Najbliżsi również. To był prawdziwy świat, nie bajka, choć Amelie coraz trudniej było w to wierzyć, zwłaszcza, że ostatni czas stanowił wręcz idealny scenariusz życia.
- Wiem, wiem...- mruknęła i machnęła dłonią chcąc zakończyć ten temat, bo nie było sensu go ciągnąć. Skończy się zaraz na tym, że obie się rozpłaczą wymieniając całą listę swoich przewinień względem rodzeństwa.
- Oczywiście, że nie ma się gdzie śpieszyć!- zapewniła Angel, może nazbyt nadgorliwie, choć w jej wypadku prawdą to nie było. Zawsze chciała mieć wszystko szybko, jak najszybciej osiągać sukcesy, spełniać marzenia, dążyć do idealnego życia. Teraz miała praktycznie to wszystko. Mimo to pragnęła ślubu i dziecka, swojej prawdziwej rodziny. A tego nie mogła się doczekać.- W gruncie rzeczy masz rację. Masz dobre, szczęśliwe życie. Nie zrozum mnie źle, ja też, ale... No ale... Różnimy się nieco priorytetami, sama wiesz. Ja po prostu chciałabym być już panią Henderson. Chciałabym mieć okrągły brzuszek, albo najlepiej tulić w ramionach małego szkraba.- w tym momencie nawet ułożyła ręce, jakby miała właśnie trzymać na nich jakiegoś szkraba. Zakołysała się lekko, z błogim uśmiechem rozmarzenia.- Całe życie o tym marzyłam. A teraz, gdy wszystko jest na wyciągnięcie ręki, zdaje się, że trwa wieczność.
Prześlij komentarz