Amelie Claire Morel
(przyszła pani Henderson)
(przyszła pani Henderson)
Czy o niej słyszałeś? Mało prawdopodobne. Czy kojarzysz skądś tą roześmianą twarzyczkę? Równie mało jest ku temu możliwości. Nawet jeśli przemówi przez ciebie niejasne wrażenie, że i owszem, może kiedyś ją widziałeś, to jednak nie potrafisz z niczym powiązać, skojarzyć z niczym ważnym, szczególnym?
Nic w tym dziwnego. O niej się nie pisze, nie słyszy, nie czyta. Jeszcze nie.
Nic w tym dziwnego. O niej się nie pisze, nie słyszy, nie czyta. Jeszcze nie.
Ale to tylko kwestia czasu. Chwili, aż zrobi się o niej naprawdę głośno.
Sukces jest już tuż, tuż.
Sukces jest już tuż, tuż.
"Może dlatego wydaję ci się szczęśliwy, ponieważ cieszę się tym,
co mam, a nie tęsknię za tym, czego nie mam."
To dwudziestodwuletnia młodsza projektantka u znamienitej pary holenderskich kreatorów mody- Victor&Rolf. Rodowita Francuzka, a dokładniej Paryżanka. Córka wybitnych prawników, siostra niejakiego Gasparda. Sprawująca pieczę nad małym Lucasem. Zakochana po uszy w przystojnym panu architekcie, zwanym przez nią panem H., z którym to szczęśliwie przyszło jej mieszkać. Przyszła panna młoda.
Urodzona optymistka, niepoprawna marzycielka, która potrafi najskrytsze pragnienia zamienić w namacalną rzeczywistość. Spokojna, dobrze ułożona, grzeczna, momentami nieśmiała, a przy tym niezwykle otwarta, pogodna, zarażająca swoim radosnym nastawieniem i promiennym uśmiechem na malinowych wargach. Wszystko ma zawsze doskonale zaplanowane, tak by zrobić możliwie najwięcej w przeciągu każdego dnia, choć czasem ciągnie ją do spontaniczności. Nie znosi nudy, marnotrawienia cennego czasu na nicnierobienie. Gaduła. Pani, której wszędzie pełno. Chętna do zabaw, imprez, szaleństw, ale tylko w granicach rozsądku i pewnych norm etycznych. Zagorzała przeciwniczka znajomości na jedną noc. Bezsprzeczna romantyczka.
I oto jest. Wesołym krokiem maszeruje przez Kolveniersburgwal, a zaciekawione spojrzenie jej szmaragdowych tęczówek wodzi dookoła. Nieznajomym przechodniom posyła przyjazne uśmiechy, czasem zachichocze radośnie, obróci się wkoło, by znów kroczyć dalej. Włosy niedbale powiewają na wietrze, z ramienia zsuwa się za duży podkoszulek z osobliwym nadrukiem płyty winylowej, którą przyozdabiają liczne kleksy i małe kryształki, mieniące się w słońcu kolorami tęczy, dzieło samej Amelie. Na stopach dumnie prezentują się Conversy koloru ecru, podczas gdy nogi ledwo co zakrywa idealnie dopasowany, opinający chudziutkie ciało denim, w postaci ulubionych, lekko startych szortów. Poznajesz? Nie sposób przeoczyć ją w tłumie.
Pierwsze co dostrzegasz to nogi, niesamowicie długie. Ich właścicielką jest dziewczyna z figurą modelki, której włosy mienią się różnymi kolorami- raz stają się bardziej brązowe, innym razem w słońcu połyskują blond pasemka, a przecież zdaje się, że wszystkie pasma włosów mają jeden odcień. Potem zdajesz sobie sprawę, dlaczego właściwie zwróciłaś na nią uwagę. Była ubrana tak nietuzinkowo, całkiem inaczej od rzeszy wszystkich studentek. I chociaż traktujesz to jako ciekawe doświadczenie, musisz przyznać, że taki eksperyment, związany z podobnym zestawieniem ubrań wcale nie jest zły. Co więcej nieznajoma wygląda w nim naprawdę dobrze. Dochodzisz więc do wniosku, iż kiedyś sama odważysz się na podobny strój. Wtedy właśnie zostajesz obdarowana wesołym, jakże przyjaznym uśmiechem intrygantki, która w biegu zniknie zaraz w drzwiach uczelni.
"Wszystkie szczęśliwe rodziny są do siebie podobne, każda nieszczęśliwa rodzina jest nieszczęśliwa na swój sposób."
Był dom jak z bajki; wspaniałe ubranka i zabawki, spełniane niemal każde zachcianki; nie było rodziny. Tysiące zadań i obowiązków do wypełnienia, by zabić czas, by nie było chwil na myślenie nad uczuciami. Na szczęście był starszy brat, z którym można było pożartować, powygłupiać się i sprawiać psikusy innym. Była też babcia, zawsze wszystkim zainteresowana i sprawująca pieczę nad nieokiełznanym rodzeństwem Morel.
Potem przyszła szkoła, kolejne obowiązki i cele, by tylko nie było momentu bezczynności. Był dom, wielki i wspaniały, pusty całymi dniami. Niczym hotel, miał swoich gości tylko nocą. I jak gości hotelu, jego mieszkańców nie łączyły zbyt silne więzi. Czasem tylko zdarzyła się przelotna rozmowa, wymienienie uprzejmościami, ktoś zaoferował podwózkę na zajęcia, ktoś upomniał o odrobieniu lekcji. Potem przychodziły wakacje, okres, kiedy budynek szczycił się jeszcze większą samotnością; czas, który rodzeństwo spędzało u babci w Hadze- magicznym mieście, pełnym czułości i rodzinnego ciepła, mieście spełnionych marzeń i wiecznej radości.W rezultacie dom, nie był tak naprawdę domem. Nie spełniał żadnego z kryteriów by móc go tak nazwać. Był tylko pięknym dziełem znamienitej pary architektów, niemal żywym pomnikiem sztuki. A mimo to pamiętał, pamiętał wszystko, gdy chodziło o losy rodziny Morel.
Doskonale zapadły mu w pamięci piętnaste urodziny Amelie, gdy w jego progach pojawiła się szykowna dama, kobieta, która była tutaj tylko dwa razy. Ten był trzeci. I zmienił wszystko.
Pamiętał dziewczęcy pisk, pełen radości i zachwytu, nieprzespaną noc, poranne szykowanie się do wyjścia z chrzestną na wielką chwilę- pierwszy pokaz mody w życiu panienki Morel. Wróciła z niego jeszcze bardziej podekscytowana, z oczami, aż błyszczącymi z oczarowania widzianymi kreacjami, uśmiechem nieznikającym z twarzy przez dobry tydzień. Po tygodniu pojawiła się jej nowa, najlepsza przyjaciółka- pierwsza maszyna do szycia. Dzieliły razem wzloty i upadki, niejedną nieprzespaną noc spędzoną tylko we dwie; czasem w ciszy, czasem wtórując muzyce sączącej się z głośników.
Tak mijały lata, z pozoru spokojnie, w bardzo ułożony, zaplanowany wręcz sposób. Amelie dorastała, Gaspard stawał się coraz bardziej pewny siebie, uparty, męski. Zaczął panować chaos, pojawiły się pierwsze kłótnie, które szybko skończyć się nie miały; pierwsze poważne kłopoty. A mimo to, natenczas przypadł największy tryumf Amelie, choć nie podzielał go żaden z członków jej rodziny. Młoda, zapalona projektantka, dostała się na wakacyjny staż w pracowni Rolanda Moureta!
Niedługo później Gaspard wyjechał, chcąc cieszyć się niezależnością. Stał się tym złym synem, tematem tabu. Wtedy też, wszystko spadło na barki młodziutkiej artystki, której również zarzucano zły wybór swojej przyszłej edukacji. W rezultacie i ona uciekła.
Co stało się z domem?
Teraz też stoi sam, pusty i samotny. Rodzeństwo Morel świeci tryumfy w Amsterdamie, a ich rodzice dalej traktują go wyłącznie, jako miejsce cieszące oczy i duszę, piękną budowlę uświęcającą swoją obecnością paryskie przedmieścia, nic poza tym. W zadbanym ogrodzie nie mieszkają już wróżki, nie tętni on już taką radością jak niegdyś. Zimna posadzka zachwyca pięknym wzorem, a mimo to przeraża swoim chłodem, który tchnie zarówno od niej, jak i każdej ściany budynku. Cisza, przejmująca cisza, która napawa serce niepokojem.
Ponoć za piękno drogo się płaci.
Bez wątpienia w tym wypadku cena była zbyt wysoka.
Potem przyszła szkoła, kolejne obowiązki i cele, by tylko nie było momentu bezczynności. Był dom, wielki i wspaniały, pusty całymi dniami. Niczym hotel, miał swoich gości tylko nocą. I jak gości hotelu, jego mieszkańców nie łączyły zbyt silne więzi. Czasem tylko zdarzyła się przelotna rozmowa, wymienienie uprzejmościami, ktoś zaoferował podwózkę na zajęcia, ktoś upomniał o odrobieniu lekcji. Potem przychodziły wakacje, okres, kiedy budynek szczycił się jeszcze większą samotnością; czas, który rodzeństwo spędzało u babci w Hadze- magicznym mieście, pełnym czułości i rodzinnego ciepła, mieście spełnionych marzeń i wiecznej radości.W rezultacie dom, nie był tak naprawdę domem. Nie spełniał żadnego z kryteriów by móc go tak nazwać. Był tylko pięknym dziełem znamienitej pary architektów, niemal żywym pomnikiem sztuki. A mimo to pamiętał, pamiętał wszystko, gdy chodziło o losy rodziny Morel.
Doskonale zapadły mu w pamięci piętnaste urodziny Amelie, gdy w jego progach pojawiła się szykowna dama, kobieta, która była tutaj tylko dwa razy. Ten był trzeci. I zmienił wszystko.
Pamiętał dziewczęcy pisk, pełen radości i zachwytu, nieprzespaną noc, poranne szykowanie się do wyjścia z chrzestną na wielką chwilę- pierwszy pokaz mody w życiu panienki Morel. Wróciła z niego jeszcze bardziej podekscytowana, z oczami, aż błyszczącymi z oczarowania widzianymi kreacjami, uśmiechem nieznikającym z twarzy przez dobry tydzień. Po tygodniu pojawiła się jej nowa, najlepsza przyjaciółka- pierwsza maszyna do szycia. Dzieliły razem wzloty i upadki, niejedną nieprzespaną noc spędzoną tylko we dwie; czasem w ciszy, czasem wtórując muzyce sączącej się z głośników.
Tak mijały lata, z pozoru spokojnie, w bardzo ułożony, zaplanowany wręcz sposób. Amelie dorastała, Gaspard stawał się coraz bardziej pewny siebie, uparty, męski. Zaczął panować chaos, pojawiły się pierwsze kłótnie, które szybko skończyć się nie miały; pierwsze poważne kłopoty. A mimo to, natenczas przypadł największy tryumf Amelie, choć nie podzielał go żaden z członków jej rodziny. Młoda, zapalona projektantka, dostała się na wakacyjny staż w pracowni Rolanda Moureta!
Niedługo później Gaspard wyjechał, chcąc cieszyć się niezależnością. Stał się tym złym synem, tematem tabu. Wtedy też, wszystko spadło na barki młodziutkiej artystki, której również zarzucano zły wybór swojej przyszłej edukacji. W rezultacie i ona uciekła.
Co stało się z domem?
Teraz też stoi sam, pusty i samotny. Rodzeństwo Morel świeci tryumfy w Amsterdamie, a ich rodzice dalej traktują go wyłącznie, jako miejsce cieszące oczy i duszę, piękną budowlę uświęcającą swoją obecnością paryskie przedmieścia, nic poza tym. W zadbanym ogrodzie nie mieszkają już wróżki, nie tętni on już taką radością jak niegdyś. Zimna posadzka zachwyca pięknym wzorem, a mimo to przeraża swoim chłodem, który tchnie zarówno od niej, jak i każdej ściany budynku. Cisza, przejmująca cisza, która napawa serce niepokojem.
Ponoć za piękno drogo się płaci.
Bez wątpienia w tym wypadku cena była zbyt wysoka.
"Nie możesz pytać 'dlaczego', gdy chodzi o miłość ."
Znając oboje wiesz, że więcej ich dzieli niż łączy, a ich relacja z logicznego punktu widzenia nie powinna w ogóle istnieć. Nie pytaj więc 'dlaczego', bo nie uzyskasz odpowiedzi, żadne z nich nie potrafiłoby jej udzielić. Dobrze im jednak razem, bo pomimo rozlicznych różnic pod względem charakteru, jak i własnych upodobań, czerpią od siebie to co najlepsze, ucząc się wzajemnej tolerancji.
Amelie poza panem H. świata nie widzi, dla niego gotową będąc nawet do największych poświęceń, jak chociażby rezygnacja z kariery w wielkim i wspaniałym świecie mody. Na pierwszy rzut oka, od razu widać, że sprawę traktuje nad wyraz poważnie, bo i uczucie jakim darzy mężczyznę jest czymś niezwykłym, wyjątkowym w jej przekonaniu. Pierwszy raz w życiu panienka Morel doświadcza czegoś podobnego. I bez wahania skłonna jest przyznać, że to coś naprawdę pięknego, coś z czym nie ma najmniejszej ochoty się rozstawać, a raczej z największą rozkoszą wiecznie trwałaby w tym słodkim stanie upojenia. Skrycie marzy, że tak też właśnie będzie. A póki co, wszystko wskazuje na to, że i to marzenie się spełni.
Te mniej istotne kwestie kształtujące osobę Amelie:
- zafascynowana dogłębnie kulturą Korei i Chin;
- uwielbia przepiękne melodie wyjęte wprost z filmów, tak jak i twórczość Yirumy, a do tego, jak każda młoda osóbka bawi się przy aktualnych hitach muzycznych, całym sercem kochając również dobrego, klasycznego rocka;
- w kółko, z jednakowym zapałem, mogłaby oglądać "Pół żartem, pół serio" z Marylin Monroe;
biegle wysławia się w języku francuskim, angielskim, holenderskim i koreańskim;
- miłośniczka kawy, jak i zielonej herbaty, choć nade wszystko preferuje owoce, w szczególności kokosy i wszystko co z nimi związane;
- skrycie marzy o tatuażu;
- gdy chodzi o modę i wygląd, to nagle w tej łagodnej duszyczce budzi się prawdziwy demon, a ona sama potrafi być bezwzględna na tym polu, nie szczędząc z krytyką;
- od niedawna pojętna uczennica tajników tańca brzucha.
Ci najważniejsi|| Spisane na kartach historii|| Galeria
[Ja za to powracam z nową kartą, w moim mniemaniu lepszą. Tradycyjnie też nowy wizerunek Amelki, zobaczymy na jak długo ;)
Wątki, jak wiadomo, na każde jestem chętna, tak jak i wszelakie powiązania, dzięki którym jest ciekawiej. Melki bać się rzecz jasna nie należy, bo to duszyczka nad wyraz towarzyska.
Cytaty z "Anny Kareniny" Tołstoja.
podaję gg: 25589009, ktoś chce, potrzebuje, czy mu się nudzi- śmiało pisać!
*08.06.2013- znalazłam urokliwe fotki na tumblru, więc Melcia ma nowy wizerunek. Cóż jednak poradzę, tak ładne i urokliwe, że oprzeć się nie mogłam :> Pasują do Amelki prawda?
Twarzyczki zaś mi nieznane, ot, ładne buzie, których w internecie pełno.]
Cytaty z "Anny Kareniny" Tołstoja.
podaję gg: 25589009, ktoś chce, potrzebuje, czy mu się nudzi- śmiało pisać!
*08.06.2013- znalazłam urokliwe fotki na tumblru, więc Melcia ma nowy wizerunek. Cóż jednak poradzę, tak ładne i urokliwe, że oprzeć się nie mogłam :> Pasują do Amelki prawda?
Twarzyczki zaś mi nieznane, ot, ładne buzie, których w internecie pełno.]
122 komentarze:
Witamy seeerdecznie! Karta super, zdjęcia boskie. No, jak zwykle zresztą ; ) Myślę, że między "nami" wątek MUSI być, ale to dopiero po 23 maja. Zgadzasz się? :>
[Ja sobie założyłam, że do matur zero blogów.. No i od kilku miesięcy mi się udaje :D Jeśli oczywiście nie liczyć mojego obecnego, jako takiego wkładu w administrowanie. Ale już tak mi się pisać chce... Polubiłam Angel :D ]
[Jest i Amelka :) Zapraszam do wątków, o.]
[Możliwe, że Lotte i Amelie miały wątek, ale wątek miały na pewno Narcisse i Amelie :D Powiedz ty mi, kogo masz na wizerunek? *.*
Hm... Znać się mogą, ale jakiś punkt zaczepienia, hm...]
[Oj tam, teraz tak wcale dużo ich nie mam ;P Dwie :D
Hm, może tak - spotkały się kiedyś na jakimś weselu, gdzie Lotte zajmowała się kwiatami i innymi takimi, a Amelie wprowadzała ostatnie poprawki do sukni, potem spoglądały sobie we dwie na ten przepych popijając szampana. Następnie Amelie wpadła do kwiaciarni, przypomniały sobie o sobie (;D) i zaczęły się znajomić ;P]
[Jestem senna i bez życia, więc poczekam na ciebie :D]
[ A ja mam pytanie, szanowny brat to ma zamiar wrócić? ]
[ Haha, no wiesz... Amelie jak najbardziej mnie interesuje, a to było po prostu z czystej sympatii do innej postaci :P :D ]
[ Dopóki Cię całkowicie Amelka nie pochłonie i nie zaniedbasz I., to Cię lubię : D
A jakby wpadł Mervin? Z dzieckiem. Wesoło by było. ]
Odkąd tylko Mervin stał się pełnoetatowym ojcem, Joshua przestał się z nim tak często widywać. Zresztą, sam Henderson nie miał już tyle wolnego czasu, co przedtem; jego mieszkanie się zaludniło, a do tego jeszcze jeden z lokatorów wiekiem nie sięgał nawet jednej trzeciej wieku swojego opiekuna. Należało się obydwojgiem opiekować, poświęcać uwagę, wyrobić z nawałem pracy i jeszcze zapewnić sobie od czasu do czasu jakąś rozrywkę. Lub, jak teraz, zaprosić w wolne niedzielne popołudnie najlepszego kumpla wraz z żoną i dzieckiem. Brzmi niemalże dziwnie, zważając na fakt, że jeszcze stosunkowo niedawno van de Leur zachowywał się gorzej od architekta. Jak widać - obydwaj wyszli na przysłowiową prostą, jeden wcześniej, drugi później, ale jednak.
Pewnie największy problem będzie z młodszym potomkiem Mervina, jeszcze nie dosięgającym roku życia. Może Amelka miała już wcześniej styczność z takimi brzdącami na dłużej niż pół godziny, ale niestety - jej wybranek nie posiadał takowego doświadczenia. Raczej unikał wręcz sytuacji, gdy musi się zajmować dziećmi poniżej dwóch lat. Może nie z powodu strachu, że coś im się przy nim stanie, co z innej obawy - że jakoś tak niespecjalnie dobrze się przy nim bawią.
W tej chwili akurat Josh zamienił się na kilka godzin w kucharza, zdając sobie sprawę z tego, że wybranka kolegi, Adriana, jest posiadaczką bardzo czułego podniebienia. A i sama też podobno bardzo dobrze gotowała, choć o tym jeszcze nie miał okazji się przekonać. W każdym razie - chciał wypaść jak najlepiej, nawet, jeśli Mervin miałby potem szydzić z rzekomych pantoflarskich skłonności Hendersona.
W każdym razie - nie myślał, żeby Amelie mogła za długo wytrzymać poza obrębem kuchni, bo zapewne zbyt zaciekawią ją wszystkie zapachy wydobywające się spod zamkniętych drzwi. Co prawda, już minęło trochę, ale teraz kończył ostatni posiłek - deser. Słodszy aromat pewnie zwabi tu za niedługo przylepne stworzenie, podobnie jak i młodą latorośl. Która, swoją drogą, już dwa razy próbowała się zakraść niespostrzeżenie do centrum dowodzenia. Niestety, misja zakończyła się niepowodzeniem, gdyż gotujący zorientował się w porę, że ktoś zakłóca mu potrzebny spokój.
Już dawno postanowił, że na to spotkanie przygotuje tartę. Tartę z truskawkami, mimo, że to lekko trefne ciasto, biorąc pod uwagę życiorys Joshuy, ale wciąż tak samo dobre. I wyjął w tym akurat momencie ciasto z piekarnika, mając zamiar za moment zająć się kremem i owocami.
[ Takie zboczenie moje adminowe ; D
To masz ten wątek, może się przyjść Amelka stresować do Josha. ]
Mervin najprawdopodobniej będzie zachwycony Amelią właśnie z racji jej wieku. Zawsze utrzymywał, że Joshua ma największe powodzenie u sporo młodszych kobiet i mają u niego sporą szansę, gdyż w takich właśnie gustuje. Sam zainteresowany zazwyczaj zaprzeczał, choć potem zostawił całą sprawę bez konkretniejszego komentarza. Teraz gość będzie miał niebywale dobrą okazję do przypomnienia swojej tezy i potwierdzenia jej niezbitym dowodem, jakim była właśnie panienka Morel. Nie mógłby nie przepadać za wcieleniem argumentu, który pozwala mu tryumfować nad architektem.
Słyszał jej kroki tuż przed drzwiami do kuchni, ale stwierdził, że zaraz zawróci i pobiegnie do swoich damskich spraw. On wolał się nie wtrącać w sprawy ubrania czy makijażu, bo wiedział, że tak czy siak jego Kot będzie wyglądać naprawdę wspaniale. On był tu od gotowania, a ona - od dbania o dom i dobieraniu sobie zestawu na takie spotkania, jakie teraz ją czekało. On mógł jedynie powiedzieć, czy mu się podoba, czy nie, bo stylistą to nie był. Chociaż zwykłe "Ładnie wyglądasz" usłyszane od kogoś spoza świata mody mogło się okazać stokroć razy ważniejsze niż rada od kogoś doświadczonego.
Westchnął cicho nad tartą, usłyszawszy jej ciche marudzenie. Wiedział dobrze, że od środka zżera ją stres, aczkolwiek był niemal pewien, iż sobie doskonale poradzi i bardzo szybko odnajdzie w nowej sytuacji. Na pewno charakteryzowała się większą elastycznością od samego Hendersona, który potrzebował więcej czasu na przyzwyczajenie się do świeżo poznanych ludzi.
- No, nie marudź - mruknął jeszcze zanim zdążyła powiedzieć mu o koszulach. Pewnie swoje i tak musiała mu pomruczeć; coś p przełożeniu spotkania, o tym, o tamtym, że się nie spodoba. Bzdury takie, ale cóż jej poradzić? On sam pewnie by się o to trochę bał, gdyby przyszło mu poznawać w podobnych okolicznościach jej znajomych. Tylko raczej trawiłby to wszystko w sobie. - O, dziękuję. To zaraz zobaczę, muszę skończyć.
Oczywiście nie mógł się powstrzymać przed przedwczesnym zjedzeniem jednej z truskawek. Kiedy za to Amelka postanowiła przemieścić się tak, że mógł ją dobrze widzieć, uśmiechnął się do niej lekko. Teraz nadszedł moment, kiedy trzeba ją ewidentnie pozytywnie nastawić.
- Widzisz, wspaniale wyglądasz - zaczął niezbyt głośno, krojąc po kolei wszystkie owoce na pół. - To pierwsza rzecz, na pewno w tej kwestii nie wypadniesz źle. Poza tym, zwykle sporo mówisz, a z tego, co słyszałem, Adriana to też niezła gaduła, więc na pewno nawiążesz z nią kontakt. A Mervin wcale nie jest taki straszny, jak go maluję - tu trochę bardziej rozciągnął usta; przecież nieraz narzekał na przyjaciela, jednak w gruncie rzeczy ten nie był taki zły. - Uśmiechniesz się raz czy dwa, oczarujesz ich i dzieci też. Będzie dobrze. I zjedz truskawkę.
Wyciągnął w jej stronę akurat najładniejszą, jaka mu wpadła w ręce. Tak biedna patrzyła na te owoce, jakby ją skrzywdziły, a przecież zazwyczaj nie stroniła od tego, co jej zaserwował.
- A Lucas już w koszuli?
Spojrzał na zegarek. Dochodziła szesnasta, czyli umówiona godzina spotkania, a on, Joshua, nie dokończył jeszcze całkowicie tarty. Nieco pospieszył się z układaniem truskawek na kremie już wcześniej prędko wysmarowanym, już nie wysilając się nawet na zwrócenie uwagi Amelii odnośnie jej słabego apetytu. Potem jej przejdzie, tego był pewien; niech tylko pozna Mervina, Adrianę i ich wesołą gromadkę w liczbie sztuk dwa. Ale póki co należało się zająć jednoosobowym stadkiem, które biegało po domu wciąż w nieeleganckim t-shircie. A przecież skoro panna Morel miała na sobie ładną sukienkę, a gospodarz mieszkania ubierał koszulę, młodszy lokator także musiał się zastosować do wymogów odnośnie ubrania. Henderson poczuł, jak krew zaczyna się w nim lekko burzyć, jednak nie powiedział nic.
- Skoro chcesz, to na pewno tak będzie - odpowiedział jej po chwili milczenia, jeszcze zbierając naprędce wszystko z blatu. Dobrze, że zaplanował wszystko tak, by nic teraz nie pozostało brudnego w zlewie. - Nie martw się, wszystko pójdzie dobrze.
I jak to van de Leurowie, pojawili się dosłownie dwie albo trzy minuty przed czasem. Chyba właśnie o te dwie minuty za wcześnie, bo Joshua potrzebował jeszcze włożyć na siebie coś bardziej odpowiedniego niż lekko brudna koszulka, a i zgarnąć przy okazji Lucasa, który zapewne nie oprze się sile argumentów opiekuna i ubierze to, co on.
- Widzisz, bycie czystym to nic wyjątkowego, więc idziesz ubrać koszulę. - Obrócił małego przodem do drzwi, uniemożliwiając w ten sposób sięgnięcie po kolejną truskawkę pozostałą w misce na blacie. Jeszcze tylko odwrócił się na moment, żeby pocałować lekko Amelkę w czoło i uśmiechnąć się do niej kolejny raz, pokrzepiająco.
Kiedy dotarł już do drzwi i odemknął je, zostawiwszy niezbyt uszczęśliwionego - ale za to dobrze wyglądającego! - panicza Blueberg wraz z panną Morel gdzieś niedaleko, jego oczy zdążyły tylko zarejestrować jasnożółtą, rozmazaną smugę, która zaraz znalazła się tuż przy jego nodze i przybrała kształt dziecka.
- Henderson, jesteśmy! - Jak zwykle pompatyczne powitanie, głośne, żeby wiadomo było, że Mervin przybył. Za nim stała, trochę jakby w cieniu męża, Adriana, a na rękach trzymała młodszego potomka. - Ooo, Amelia? To Amelia, tak?
Zanim Joshua zdążył cokolwiek zrobić, opanować sytuację, narażając na mniejszy stres pozostałych domowników, van de Leur już znalazł się tuż przy dziewczynie.
Adriana tylko nerwowo uśmiechała się do Joshuy, kiedy Mervin obserwował przez kilkanaście sekund Amelię tuż po jej ostatniej kwestii, jakby czekał na coś jeszcze. Właściwie zawsze czuła się nieco przytłoczona ciężarem charakteru swojego męża, bo sama była raczej spokojna, sumienna, a i nie pędziła tak ciągle do przodu z zawrotną prędkością. Wolała się zatrzymać przez chwilę, przez co często w małżeństwie chwilami nie układało się zbyt dobrze. Mimo to jakoś ze sobą wytrzymywali, a i van de Leur nauczył się odpowiedzialności na tyle, by nie zwracać większej uwagi na nieco bardziej stonowany charakter wybranki i nieco ciągnąć ją ze sobą, pospieszać. Co prawda - ona nadrabiała rozmową (a dokładniej ilością wypowiadanych słów), jednak musiała się nieco ośmielić, by zacząć konwersację.
- Czarująca jesteś, czarująca - dopowiedział tylko obecny rozmówca panny Morel, a następnie rozjaśnił twarz szerokim uśmiechem. - Ty też, hm, Lucasie. Chociaż mężczyzna mężczyźnie to nie mówi, że jest czarujący, więc: wymiatasz.
Coś jeszcze chyba podszeptywał o koszulinie w stylu Hendersona, ale to już prawdopodobnie tylko do siebie, na własny użytek, tylko, żeby wypowiedzieć sobie niektóre myśli.
- Chodź, Adriana, pani domu prowadzi!
Wziął swoje na żółto odziane dziecko na ręce, po czym bez niczego skierował się do salonu, zresztą zgodnie z poleceniem owej pani domu. Pan domu tylko kontrolował, czy jego towarzyszka aby nie cierpiała na zbytni stres. Chociaż i tak był z niej dumny, bo przebywanie z jego najlepszym przyjacielem mogło się okazać faktycznie katorgą, przynajmniej na samym początku.
- Widzisz, dobrze ci idzie - stwierdził cicho, jeszcze na moment zatrzymawszy się w przedpokoju. Wyciągnął ramię, żeby objąć dziewczynę i pogłaskać po ramieniu, ale jedynie przez chwilę, gdyż należało udać się wraz z gośćmi do salonu. Nie zabrał jednak ręki, w pewien sposób prowadząc ją ze sobą. Zapewne za chwilę, kiedy już trochę porozmawiają, zniknie w kuchni, żeby zaraz wrócić z czymś dobrym do jedzenia. W tym czasie Amelia zostanie sama, ale to dopiero nastąpi, kiedy już trochę się oswoi z nową sytuacją.
Choćby sobie radziła jak najgorzej, i tak powiedziałby, że świetnie wypadła. Nie po to, żeby z premedytacją ją okłamać, ale po to, by jej pewność siebie nieco napęczniała od podobnego komplementu; wtedy jej poczucie przynależności do przyjaciół Joshuy stałoby się większe. Tym razem jednak nie oszukał jej, a i był pewien, że dalej będzie tylko lepiej. Skoro już odważyła zacząć jakąś rozmowę, a także zażartować odrobinę, to nie mogło stać się gorzej. Dlatego też pokiwał głową na jej jednowyrazowe pytanie, po czym skierował ją na siedziska naprzeciwko gości.
- Ach, wiesz, rozrabiaki jak i każde inne - uśmiechnęła się Adriana, nieco lepiej układając się na kanapie. Henderson nie miał nawet zamiaru siadać, gdyż to tylko opóźniłoby jego przygotowania w kuchni. Postanowił jednak odciążyć nieco Amelkę i wziąć ze sobą Mervina, który prawdopodobnie zgodzi się na dłuższą chwilę odłączyć od damskiego towarzystwa, udając się do pomieszczenia obok. - Wyglądają jak aniołki, a za skórą mają diabła.
Faktycznie - nie wiadomo skąd, obydwa szkraby były posiadaczami jasnych włosów. Starsza dziewczynka ciągle poprawiała związane cienkimi gumkami kosmyki; architekt nie wiedział dokładnie, ile ma lat, ale gdy pomyślał głębiej, przypomniał sobie rok 2007, gdy to właśnie nastąpiła wielka zmiana w życiu van de Leura, gdyż poznał swoją obecną żonę. A pewnie kilkanaście miesięcy później na świat przyszło ich pierwsze dziecko, można więc obstawiać, że mała liczyła sobie około pięciu lat. Za to młodsze skończyło niedawno rok, to już sobie Joshua przypomniał. I musiał przyznać, że ta córka chyba nigdy nie przestawała się uśmiechać - choćby do obcych ludzi. Teraz siedziała dumna u mamy i również całkiem przyjaźnie się szczerzyła.
Po chwili Henderson stwierdził, że czas udać się po coś do jedzenia czy kawę, herbatę. Spytał Adrianę, czego sobie życzy, a później zgarnął Mervina wraz ze sobą, zostawiając kobiety z wesołą gromadką w salonie.
[ Zapowiadam, że na pewno jutro mnie nie będzie, nie wiem, jak z niedzielą. Może wpadnę wieczorem. Tęsknij! ]
[Czyli dajemy wątek z Erikiem? :) W sumie to mogą się tam skądś już znać, prawda? Nie mam jakiś ciekawych pomysłów na rozwinięcie, ale jeśli coś podrzucisz to obiecuję ładnie zacząć :D]
Erik & Jelmer Dobbenberg
[O, to ja mam taki drobny pomysł, nie wiem czy będzie on ciekawy czy też nie, aczkolwiek postaram się coś wyskrobać. Proszę dać mi chwilkę. :]
Erik & Jelmer Dobbenberg
Jest niedziela, dosyć wczesna pora. Normalny człowiek zapewne spałby, jak zabity, ale nie Erik. On zafascynowany treścią pewnej francuskiej książki zupełnie stracił rachubę czasu, ale nie oto w tym chodzi. Odnalazł pewne słowo, które nie dawało mu spokoju. Pierwsze od kilku lat słowo, którego sam nie potrafił przetłumaczyć. Niby oznaczało coś prostego, aczkolwiek chłopak nie dawał sobie rady z interpretowaniem tego w zdaniu. Od piętnastu minut przemierzał spacerem ulice Amsterdamu, czekając aż wybije bardziej stosowna godzina, żeby zadzwonić do Amelie - znajomej Francuzki, która zapewne znałaby odpowiedź na jego pytanie. Wyciągnął telefon z kieszeni i tak przez kolejne piętnaście minut wertował palcem wskazującym po dotykowym ekranie, aż w końcu wybrał jej numer i wcisnął zieloną słuchawkę. "Zabije mnie, zabije, gwarantuję, znienawidzi mnie za ten telefon. Erik, ty padalcu."
Erik & Jelmer Dobbenberg
Gdy kobieta odebrała telefon, chłopak automatycznie się ocknął i odchrząknął.
- Amelie? Tutaj Erik. Przepraszam, że tak wcześnie, ale mam do ciebie drobną sprawę. Pewnie mnie zabijesz za zawracanie ci głowy z czymś takim, no ale musiałem. - tłumaczył się pospiesznie, stojąc jako jedyny na jednej z najbardziej ruchliwych ulic Amsterdamu. - Chodzi mi o jedno słowo w języku francuskim. Niby błahe, aczkolwiek nie umiem go poprawnie zinterpretować w zdaniu. Bo wiesz, książkę czytam i takie tam... - przyciszył ton swojego głosu, widząc starszą panią, która przechodziła obok niego.
Erik Dobbenberg
Uśmiechnął się sam do siebie gdy usłyszał, że kobieta jednak nie ma zamiaru mordować go ze względu na telefon o tak wczesnej porze.
- A więc chodzi mi sentencję "Les personnes âgées croient tout, les adultes doutent de tout et les jeunes savent tout." Nie za bardzo pasuje mi tutaj ta gramatyka, albo to ja jestem jakiś dziwny. Rozumiem to jako "Starzy we wszystko wierzą, dorośli we wszystko wątpią, młodzi wszystko wiedzą.", aczkolwiek z tłumaczenia wychodzi w bezosobowej formie. Wybacz, pewnie nic nie rozumiesz z tej mojej bezsensownej paplaniny. tak to jest, jak nie przesypiam całej nocy. - westchnął i zaczął się cicho śmiać.
Erik Dobbenberg
[Cześć. Mam taki pomysł. Skoro dziewczyna biegłe posługuje się aż czterema językami, możemy nawiązać do tego. Claude będzie chciał kupić jakieś jedzenie z budce, np. kebaba, a tu się okaże, że sprzedawca mówi po [wybierz język z listy tych, które zna Twoja postać] i Traiylor zgłupieje. Będzie próbował się dogadać z kolesiem, ale jakoś mu nie będzie wychodzić. I wtedy pojawi się Amelie.]
Powiedzmy, że Joshua lubił dzieci. W ograniczonym zakresie, oczywiście, gdyż nieraz puszczały mu nerwy i nie był w stanie dłużej wytrzymać bez powiedzenia im czegoś przykrego czy mocno karcącego. Najczęściej jednak wszystkie w jakiś sposób od niego stroniły, a on chyba nie miał ochoty wnikać, dlaczego; zajmowanie się małymi ludźmi pozostawiał albo Amelii, albo rodzicom delikwentów. Może jego własne będą bardziej za nim przepadać - przynajmniej takiego obrotu spraw chciałby się spodziewać.
Mervin, jak to Mervin - zasypał Joshuę najnowszymi wiadomościami ze świata muzycznego, ale nie oszczędził także uwag na temat odnowionego mieszkania czy jego nowych lokatorów. Właściwie to większość jego wypowiedzi kręciło się wokół tych ostatnich, jednak Henderson przyzwyczaił się już do ignorowania większości złośliwych kwestii van de Leura. Stwierdził już kiedyś nawet, że jest za stary na podobne rozmowy, jednak przyjaciel, ze szczerością i czasem także myśleniem dziecka, nie chciał się jeszcze przestawić na tryb trzydziestolatka. Może wiadomość o skończeniu tego wieku zmieni nastawienie mężczyzny do świata.
Mimo wszystko, Josh dosyć szybko uporał się z daniem, jakby naprawdę bał się zostawić pannę Morel wraz z Adrianą sam na sam. Jeszcze tylko wyciągnął talerze, żeby nałożyć na nie potrawę, a później wręczył dwa naczynia towarzyszowi, zresztą wciąż coś mówiącemu.
- Nie, na razie szukam pracy. Najlepiej w księgowości. - To westchnięcie Adriany. - Jestem już trochę zmęczona siedzeniem w domu, przy dzieciach. Lubię się nimi zajmować, ale chyba nie dałabym rady przez całe życie nie pracować, nie wychodzić z domu. - Tu nastąpiła chwila przerwy, gdzie było słychać jedynie radosny jazgot młodszej panienki van de Leur. - To może trochę osobiste pytanie, ale... martwiliśmy się trochę z Mervinem, kiedy Joshua zaczął opowiadać o twojej miłości do dzieci. Rozmawiałaś z nim już o posiadaniu jakiegoś?
Sam zainteresowany zatrzymał się tuż przed drzwiami, a potem zablokował dłonią Mervina. To była tylko Adriana, zatroskana o wszystko, ale w miarę dyskretna, więc miał nadzieję, że nie wymknie się jej za dużo.
[ Sam nie lubię, jak ktoś znika. ]
[ Zdałam - mogę pisać. :D Sory za gniota, ale muszę się od nowa nauczyć pisać XD]
Przychodzą w życiu takie dni, kiedy nagle pojawia się obojętność, bezradność, zwątpienie. Przychodzą też i takie dni, które pełne są słońca, emocji i zdarzeń pozostających w pamięci już na zawsze. A są i takie momenty, gdy po prostu się nie wie, co robić...
Na szczęście ostatnio Angel znajdowała się w tej drugiej grupie. Coraz bardziej otwierała się na ludzi, a przynajmniej starała się to robić. Oczywiście, nic na siłę. Człowiek sam musi coś poczuć, a potem działać, bo inaczej nawet jego najszczersze chęci nie mają najmniejszego sensu. Jak na razie, blondynka ów sens zauważała.
Pomimo tego, iż wyglądem dalej przypominała zmorę, dużo częściej się uśmiechała, pokazywała swoją radość innym, nie zamykała się już tak w sobie. Może to szczęście dawało jej poczucie stabilizacji? W końcu własny sklep muzyczny i mieszkanie, a nawet współlokator (Angie dobrowolnie przyjęła kogoś pod swój dach - nie do wiary!) sprawiało, że panna Evans... Rozkwitała?
Jednak nie we wszystkich życiowych strefach było tak kolorowo.
Dlatego też, powoli zmierzając przez amsterdamskie zakurzone ulice, kierowała się do jednego, znajomego miejsca. Już na samą myśl spotkania przyjaciółki zaczynała się uśmiechać.
Stojąc przed drzwiami panienki Morel, dziewczyna zapukała do drzwi, przygryzając lekko dolną wargę. Była ciekawa, czy w pierwszej kolejności pojawi się Lucas, czy może jednak Amelie jakimś cudem przepchnie się do wejścia.
[Amelka :D]
[ Nie kpię, o drogę także nie pytam, moja droga :D Ale jak nie ma tragedii to się cieszę :) Pięć miesięcy postoju robi swoje xD ]
Czyli można powiedzieć, że obu paniom się układało? Jeśli tak, to chyba nie ma nic innego do roboty, jak to oblać. No, chociaż może z tym akurat Angel powinna uważać. Nie raz już przeholowała, zwłaszcza spoglądając rok wstecz...
Ale przecież można to uczcić inaczej, prawda?
Człowiek zazwyczaj dostaje to, na co zasługuje, a jeśli za bardzo pozwala sobie "brykać", to niestety na pewne rzeczy musi poczekać. A skoro Amelie była dobrą osobą, która raczej chyba nie skupiała się na robieniu komuś przykrości - wręcz przeciwnie, to czemu los nie miałby się do niej uśmiechnąć? Trzeba po prostu brać z życia to, co najlepsze, korzystać z chwili, bo jest ona niezwykle ulotna. Warto nie zmarnować swojej szansy, bo potem się tylko żałuje.
Czekając, aż ktokolwiek otworzy jej te drzwi, skrzyżowała ręce i spuściła głowę. Zaczęła rozmyślać nad jakimiś bliżej nieokreślonymi pierdołami, lecz gdy usłyszała, że ktoś się zbliża, a potem zauważyła stojącą przed nią Amelie, blondynka uniosła głowę, a jej kąciki ust podskoczyły do góry.
- O, nie zasypały cię jeszcze sterty pieluch - powiedziała, uśmiechając się zadziornie i wchodząc do środka. Potem uściskała Morelkę, przyglądając jej się od góry do dołu. - Na jakąś kurę domową, czy specyficzną mamuśkę nie wyglądasz... Czyli masz się chyba bardzo dobrze - stwierdziła, nieco szerzej się uśmiechając. Rozejrzała się też dookoła, szukając czegoś. Albo raczej kogoś. - Tylko mi nie mów, że Lucas robi ci za manekina... - mruknęła, unosząc jedną brew i spoglądając wesoło na dziewczynę.
Mimo wszystko Adriana to osoba dosyć bezpośrednia, a także szybko przechodząca do sedna sprawy. Z tego, co słyszał o niej Joshua, zwykle nie owijała w bawełnę i robiła wyjątkowo krótkie wstępy do dosyć poważnych pytań. W tym przypadku uprzedzenie było jednozdaniowe, oczywiście prócz drobnej gadki na początku o dzieciach. Sam architekt nie miał jej nigdy niczego za złe, bo chociaż wtrącała się czasem w jego sprawy, nigdy nie robiła tego nachalnie i zazwyczaj dawała tylko drobne rady, a nie narzucała nikomu swojej woli. Dlatego też postanowił stanąć w drzwiach, ciekaw, co też pani van de Leur ma na ten temat do powiedzenia Amelii, a także czego ma się później spodziewać. Nawet, jeśli można było to swobodnie zakwalifikować pod podsłuchiwanie.
- Nie średnio lubi, tylko lubi - poprawiła rozmówczynię Adriana, nieco przy tym ściszając głos. - Nie ma dziewiętnastu lat, tylko dwadzieścia dziewięć, więc potraktuje cię poważnie, nie zbije, nie ukarze, nie będzie nieprzyjemny. W tym towarzystwie to Mervin jest największym latawcem, więc nie sądzę, żeby Josh chciał nagle cię zostawić czy coś w tym rodzaju. Ma pracę, mieszkanie, więc teraz pewnie przemyka mu przez głowę myśl założenia rodziny.
Henderson obejrzał się lekko za siebie, żeby zobaczyć wściekłą twarz przyjaciela. Ten drugi wiedział jednak, iż to, co mówiła jego żona, to prawda, bo i nieraz trzeba było doprowadzać go do porządku i niemalże siłą pozostawiać przy rodzinie. Na szczęście ten okres nieodpowiedzialności już stosunkowo dawno minął, a van de Leur stał się niemal przykładnym ojcem, choć wciąż jednakowo energicznym.
W tej chwili gospodarz domu stwierdził, że wielki czas podać do stołu, dlatego mruknął coś uspokajającego do ciągle wyprowadzonego z równowagi towarzysza, po czym wszedł do salonu wraz z parującymi talerzami. Zaraz też porcje spoczęły na stole, a i dla najmłodszych gości też się coś znalazło, bo byłoby poważnym uchybieniem zignorować tak ważne persony w pomieszczeniu.
- O, Josh, jak zwykle znalazłeś coś, czego jeszcze sama nie gotowałam - uśmiechnęła się Adriana. - Jeżeli jest dobre jak zwykle, to chyba wreszcie przyznam, że jesteś lepszy ode mnie.
Sam interesowany tylko życzył wszystkim smacznego, zająwszy miejsce tuż obok panny Morel. Właściwie... najchętniej już zostałby w mieszkaniu tylko z nią i z Lucasem, bo był ciekaw, na ile wykorzysta ona rady rozmówczyni.
- Hm, Amelie - chrząknął w końcu Mervin. Wlepił wzrok w siedzącą naprzeciwko dziewczynę. - Czym się zajmujesz tak... dokładniej? Mam jakieś takie mgliste pojęcie...
[ TADAM!
Na szczęście moje koty są ułożone i nie molestują ruterów ; D ]
Niestety, ale niejednokrotnie szczera rozmowa była najlepszym wyjściem z całej sytuacji. Joshua to nie medium, w myślach nie czyta, więc podświadomej potrzeby posiadania dzieci u Amelki nie odkryje. Mógł się jedynie domyślać, ale sam chyba nieco bał się zaczynać ten temat. Jeżeli źle zinterpretowałby zachowanie dziewczyny i zaczął mówić o ich potomstwie, mogłoby się skończyć gorzej, niż kiedyś, a raz nauczony doświadczeniem Henderson nie pakował się drugi raz w to samo. Adriana miała jednak trochę racji - warto było zacząć konwersację, a jak się skończy, tego już nie mogła przewidzieć. Pewne było jedno: bez dyskusji żadne z nich nic nie zdziała, nie zrozumieją się w ogóle. Życie w strachu przed reakcją mężczyzny też nie stanowiło najlepszego możliwego wariantu do wyboru, zwłaszcza, że on nie chciał nigdy w żaden sposób przytłoczyć swojego Kota własną reakcją. Ot, nastąpiła mu na odcisk, więc go rozdrażniła, ale uspokoił się szybko, więc chyba problemu wielkiego nie stworzył.
Joshua - jak to Joshua - widział kręcący się w jedzeniu widelec, ale nie zrobił kompletnie nic, nie zwrócił uwagi ani nawet nie zerkał zbyt często na talerz panny Morel. Zrzucił winę za brak apetytu na stres związany z przyjmowaniem dzisiejszych gości, ale kiedy już pójdą, najpewniej obecny niejadek dostanie dodatkową porcję jedzenia, choćby miała to być ta nieszczęsna tarta z truskawkami, jeżeli już nie jadła głównego dania. Nie można powiedzieć, żeby szczupła figura dziewczyny mu się nie podobała, ale z drugiej strony ostatnim jego pragnieniem było obserwowanie, jak Amelia jeszcze bardziej chudnie. Przynajmniej mógł wykorzystać jako taki zapał do gotowania do przyrządzania jej coraz to nowych potraw, co by dieta jej się szybko nie znudziła.
Uśmiechał się lekko, kiedy mówiła o swojej pracy. Niby to dla niej czasem tylko dodatkowa porcja stresu, jednak uparcie wierzył w to, iż akurat ten ją po prostu mobilizuje do działania. Poza tym był zadowolony, że praca przynosiła jej satysfakcję i nie dusiła się za bardzo w domu mody Viktor&Rolf.
- Ach, więc idziesz w stronę mody - westchnął lekko Mervin. Hendersonowi przemknęło przez myśl, że przyjaciel pewnie szuka w myślach jakichkolwiek swoich powiązań z marką wymienioną przez rozmówczynię. - Jeżeli tylko to lubisz, to dobrze. Najgorzej jest się męczyć na swoim stanowisku.
[ Bo widzisz, jak kotek jest jeden, to się nudzi, więc bawi się ruterami. Przygarnij drugiego - zajmą się sobą nawzajem. Tylko sporo ruchu jest wtedy w mieszkaniu ; D ]
[ Ja bym się od blogowanie oderwać nie mogła :D Za bardzo by mnie wciągnęło ]
O proszę, co się działo z tymi kobietami w dzisiejszych czasach... Ciągle widać tylko te "nastoletnie mamusie", które dla szału i popularności rzucają swoje dotychczasowe życie i zapładniają się niczym króliki... Oczywiście, nie dotyczy to wszystkich. Ale nawiązując - czy nie bała się stracić młodości? Chociaż, Amelie podobna była do Mii, siotry Angie, której największym marzeniem było dziecko. Taki chodzący, przeszkadzający potworek. A przynajmniej tak dostrzegała je blondynka. Pewnie, wiele razy opiekowała się swoimi siostrzeńcami i trzeba przyznać, ze ich nawet lubiła, ale cudze dzieci, a swoje, to jedna wielka przepaść. Nic dziwnego, że sama nie potrafiła czegoś takiego udźwignąć...
Z uśmiechem przysłuchiwała się przyjaciółce, dostrzegając i Lucasa.
- Lody mogą być - stwierdziła, kucając, by przywitać się z chłopcem.
- Cześć, młody - powiedziała wesoło. Miała tylko nadzieję, że się jej nie wystraszy. Może nawet wyda mu się ciekawa? W końcu, w jakimś stopniu przypominała pandę... Dzieci lubią zwierzaczki, zwłaszcza te oryginalne... Prawda?
- Właśnie widzę. Promieniejesz - mrugnęła wesoło do przyjaciółki, podnosząc się. - Ale nie wierzę, że nic się nie zmieniło. Musiało się coś dziać przez tyle czasu - dodała, unosząc jedną brew i wpatrując się w dziewczynę z zaciekawieniem. - Potem przejdziemy do mnie, o ile chcesz, ale najpierw zajmiemy się tobą - wyszczerzyła się szeroko, czekając na jakąś historyjkę z cyklu "z życia wziętych".
[Proponuję jakiś wątek w typie amerykańskiego hero. Brandi ratuje panienkę Morell od jakiegoś wyjątkowo natrętnego gościa, jej Lucas jest potrącony i Brandzia ratuje mu życie, Amelie ma porwaną torebkę... Whatever.]
W domu u Hendersonów dzieci zawsze oduczano narzekać. Zawsze miały doceniać to, co dostawały, a jeżeli było im za mało - nie liczyć na mannę z nieba, tylko wziąć się do pracy i zarobić na to, co akurat chciały posiadać. Dlatego teraz, choć Joshua faktycznie bardzo źle czuł się w nieprzyjemnej korporacji, gdzie pozbawiono go skutecznie możliwości dalszego rozwoju, nigdy nie powiedziałby więcej niż jedno zdanie do Amelii na ten temat. Liczyło się, żeby utrzymać mieszkanie, zapewnić Lucasowi wszystko, czego tylko potrzebował i jeszcze nieco ponad to, bo przecież, jak każdy, chciał dostać czasem nieoczekiwany prezent lub po prostu rzecz, na którą czekał od dawna. Co prawda, w ograniczonej ilości, gdyż od rozpieszczania tutaj akurat była żeńska część ferajny. Jeżeli zaś chodziło o samą pannę Morel, jej też architekt nie chciałby zaniedbać. Dał sobie na szczęście radę z ogromem nowych wydatków, a teraz, po kilku miesiącach wspólnego mieszkania, sytuacja się ustabilizowała i był w stanie obliczyć mniej więcej, ile pieniędzy wydaje na dany okres, dlatego też postanowił odkładać trochę. Na swoje własne, prywatne, osobiste marzenia, których spełnienie dla innych miało być zaskoczeniem.
Mervin zostawił na chwilę swój talerz, żeby oprzeć łokcie na kolanach, spleść palce dłoni i pochylić się tym samym bardziej w stronę rozmówczyni. Podobnie jak i Adriana, lubił słuchać, ale nie oszczędzał też własnych wypowiedzi. Zwykle.
- Gdybym ja miał spełniać marzenia rodziców, zostałbym plantatorem warzyw - stwierdził wesoło, wzruszywszy ramionami. - A Viktor&Rolf to naprawdę spore osiągnięcie, bo przecież to jeden z większych i bardziej prestiżowych domów mody, więc choćbyś na początku miała być tylko lekkim popychadłem, to przecież szybko zaczniesz awansować. To pewne, wnioskując z tego, co Henderson mi opowiadał - tutaj van de Leur dodał jeszcze szeroki uśmiech do radosnego tonu. - Masz może jakieś swoje projekty czy coś podobnego?
Sam Joshua zajął się przez chwilę najmłodszym gościem spośród wszystkich, wyswobodziwszy na dłuższą chwilę Adrianę z objęć córki. Niby ta ostatnia trochę zapłakała, kiedy wzięto ją od mamy, ale w miarę szybko się uspokoiła i jak zwykle zaczęła wyciągać ręce w stronę postawionych na stole rzeczy.
[ A Twoje kociątko to dachowiec czy może rasowy? ; D ]
Nie do końca wiadomo, czy Mervin i Joshua zechcą zagłębiać się w szczegóły własnej znajomości. Tak jak kobiety miały swoje przyjaźnie, swoje tajemnice i inne dziwne rzeczy, tak samo i mężczyźni czasem woleli, by niektóre rzeczy pozostały między nimi. W tym przypadku najlepiej, żeby całe czternastoletnie, wspólne dzieje pozostały owiane lekką tajemnicą.
- Od czternastu lat? Tak, dobrze mówię? - van de Leur zwrócił się w stronę siedzącego obok Amelii wraz z dzieckiem, a kiedy ten pokiwał głową, mówiący ponownie zajął się tematem. - Poznaliśmy się w liceum, w pierwszej klasie.
Przypadli sobie do gustu do tego stopnia, że wystąpiła jedynie drobna przerwa w ich kontakcie, ale poza tym dogadywali się całkiem dobrze. Żaden z nich zwykle nie narzekał na drugiego, a to chyba najważniejsze. Zazwyczaj rozumieli siebie nawzajem, a jeśli mieli odmienne poglądy, jakoś zawsze doszli do kompromisu.
W tym momencie stało się coś, czego nikt by chyba nie chciał. Mianowicie najmłodsza z latorośli van de Leurów wyciągnęła w końcu swoje rączki na tyle daleko, żeby dosięgnąć talerza i korzystając z chwilowej nieuwagi tymczasowego opiekuna, pociągnąć niepostrzeżenie za krawędź naczynia z niedokończoną potrawą, po czym strącić ze stołu. Niestety, jedzenie nie spadło jedynie na podłogę, ale zatrzymało się też na blondynce oraz spodniach Hendersona. Dziecko - jak to dziecko, natychmiast zaczęło płakać, ubrudzone czymś kleistym i nieprzyjemnym, a Joshua od razu wstał razem z małą od stołu. Dopiero teraz wszystko znalazło się pod stołem, ale przynajmniej mała już nie była tak rozdrażniona, jak przed chwilą, gdyż część jedzenia spadło, a i przytulenie się do znajomego już mężczyzny znacznie pomogło.
- Och, Joshua, przepraszam! - zerwała się też Adriana, a później skierowała w stronę torebki po chusteczki do wytarcia buzi córki. - To już chyba koniec imprezy na dzisiaj, skoro blondi postanowiła się tak niecnie zabawiać - westchnęła jeszcze, zanim podeszła do architekta i nie oczyściła już całkiem wesołej twarzyczki brzdąca. - Zostanę i pomogę wam sprzątać ten bałagan.
- Nie, daj spokój, poradzimy sobie przecież. - Wzruszył lekko ramionami, spoglądając jeszcze na swoje dzieło, obecnie leżące gdzieś na panelach, a potem na Amelię.
[ Każdy kot ma swoje odstrzały.
Biedne dziecko, fast foody już od najmłodszych lat ; D ]
Na całe szczęście, ani Mervin, ani Joshua nie mieli zamiaru póki co nigdzie wyjeżdżać. Pewnie dlatego ta znajomość utrzymała się tak długo, bo niestety, ale odległość ogranicza kontakty, więc i przyjaźń bardzo ciężko utrzymać. Nawet mimo ogólnodostępnych cudów techniki jak internet, telefon czy choćby poczta, kontaktu w cztery oczy, gdy widać dokładnie wszystkie gesty, mimikę, nic nie zastąpi. A nawet wspólne wyjście na piwo bez damskiego towarzystwa dawało bardzo wiele.
Mała blondynka ponownie zaczęła grymasić, chyba rozdrażniona z kolei chusteczkami trącymi uparcie do czystości jej buzię. Po chwili Adriana najwidoczniej stwierdziła, że jej cierpliwość co do tego spotkania wyczerpała się i należy je jak najszybciej zakończyć. Henderson ostrożnie oddał jej dziecko, będąc jednocześnie załamanym stanem swojego ubrania. Mervin już wziął rzeczy należące do żony, dzieci, zawołał starszą córkę, za którą także przyszedł nieco zawiedziony Lucas.
- Przepraszam was raz jeszcze - powiedziała nieco głośniej Adriana, już z torbą na ramieniu. - Mała jest już rozdrażniona, szybko się nie uspokoi, więc chyba ją musimy zabrać do domu. I zapraszamy do nas, byle szybko, bo teraz zanim zdążyliśmy porozmawiać, to panienka już narobiła szumu. Najwidoczniej jej nie smakowało tak jak mi - uśmiechnęła się słabo po raz kolejny, jakby jej było przykro jeszcze bardziej.
- Przyjedziemy na pewno - zapewnił ją Joshua, nie będąc jeszcze całkowicie zrażonym swoją ubrudzoną garderobą, w której zresztą nie wyglądał zbyt dobrze. Ale kto by wyglądał? - To do zobaczenia?
- Na pewno - mruknął jeszcze Mervin, zanim wyprowadził za sobą starsze dziecko, a później żonę wraz z młodszym, wciąż łkającym dzieckiem. Próby uspokojenia nie powiodły się, póki co.
[ Moja siostra rzucała się na zabawki, kiedy przychodzili do niej kuzyni, żeby czasem im nie dać się pobawić XD Ale dzieci różne rzeczy intrygują, może to akurat lubi chusteczki? ]
Angel sobie za to nie wyobrażała takiego życia. Ona matką? Nigdy. A przynajmniej nie w niedalekiej przyszłości, chociaż nie zapowiadało się, żeby i za dwadzieścia coś miało ruszyć w tym kierunku. Ale jak widać, każdy jest inny, ma inne potrzeby, wybiera po prostu to, co da niego samego jest najlepsze. Amelie chciała stabilizacji? To, owszem, na szczęście i Angel się udało. Ale zamiast potomków, blondynka wolałaby już zawsze skupiać się na muzyce. Tworzenie melodii to jej pasja, sposób na życie. Niczego więcej jej nie trzeba. A imprezy? Cóż, lubi od czasu do czasu gdzieś wyjść, zabawić się, jednak tez nie szaleje jakoś specjalnie, a na pewno znacznie mniej, niż wcześniej. Kiedyś trzeba wydorośleć.
Panna Evans powędrowała za dziewczyną do kuchni, a potem oparła się o ścianę.
- No to faktycznie ci się powodzi. Gratulacje! Miło widzieć, że jesteś szczęśliwa - stwierdziła, zaczesując kosmyki spadających na twarz włosów do tyłu. - Pochwalę się, u nie też zaczyna być... dobrze. Przynajmniej ciotka się aż tak nie narzuca... Nie trzeba już wzywać policji! - zawołała z radością w głosie, zabawnie unosząc obie brwi. Taaa... dla niej to przecież takie normalne, że po starszą panią przyjeżdża radiowóz...
Usiadła przy stole, podpierając głowę ręką. - A ja ci w ogóle mówiłam, że mam własny sklep muzyczny? No i mieszkanie... I współlokatora. Chyba się zmieniłam - zmarszczyła brwi, robiąc usta w dzióbek.
Ach, no tak. Każdy pretekst dobry, żeby pozbawić Hendersona jakiejś części ubrania, a najlepiej oczywiście koszuli. Szkoda tylko, że on nie znalazł równie dobrego, by pozbawić panienkę Morel sukienki, choć gdyby pozostała jeszcze chwilę dłużej przytulona, na pewno i to ubranie znalazłoby się zaraz w praniu.
- Sprytna jesteś - uśmiechnął się tylko, zanim zaczął rozpinać po kolei - ale niespiesznie - guziki od górnej części garderoby. - A co, jeżeli powiedziałbym ci, jak bardzo jestem zmęczony po całym dniu gotowania i przyjmowania van de Leurów w domu? Na pewno mogłabyś coś na to poradzić. - I zaraz po tym, jak wypowiedział ostatnie słowo, zdjął z siebie koszulę i położył na wyciągniętej dłoni dziewczyny. - Tylko wracaj do mnie szybko - dodał jeszcze.
Należało się jakoś uporać z nieporządkiem w salonie, a już na pewno z odłamkami pozostałymi po rozbitym talerzu. Na Lucasa nie można było liczyć, gdyż już zajął się własnymi, pewnie stokroć ważniejszymi od sprzątania sprawami, więc Joshua zabrał się szybko do doprowadzania pomieszczenia do ładu. Najpierw wykorzystał zmiotkę, którą przyniosła już wcześniej panna Morel, a raczej szufelkę, na którą prędko włożył co większe kawałki naczynia. I dopiero potem zabrał się za resztę, zajmując sobie w ten sposób czas, który Amelia spędzała w łazience. W końcu znalazł się w kuchni, przy zlewie, wraz z ostatnim nieumytym talerzem.
[ Na mnie dzieci wjeżdżają na rowerach, jeżdżą po butach, potrącają, wywracają się przed nogami, wpadają...
Miszczoska siostra. Trzeba być tak genialnym jak ona - ucz się! : D]
I na odwrót - sam Joshua uważał, że ma przy sobie najpiękniejszą i najwspanialszą dziewczynę z całego Amsterdamu, a wielu mężczyzn chciałoby mu ją odebrać. Właściwie, nie czuł się całkiem dobrze z tą świadomością zważywszy na fakt, iż potrafił być piekielnie zazdrosny o obiekt swoich westchnień, ale jak na razie - nabierał do Amelii tylko coraz więcej zaufania, a nie tracił, więc co złego mogła mu zrobić? Właściwie, na to pytanie mógł sobie udzielić mnóstwa odpowiedzi, wzorując się na poprzednich doświadczeniach, jednak nie znosił porównywać, a także być porównywanym, dlatego też wszelkie podobne myśli wyrzucał z głowy. Przynajmniej starał się, gdyż nie wszystko dało się ot tak wymazać czy zapomnieć. Nawet nie powinno się, bo doświadczenia stanowiły niejako nauczkę na przyszłość. Teraz wyszło mu to na dobre, bo, jakby na to nie patrzeć, postawił pannę Morel w pewnym okresie próbnym, zanim zaczął odważać się na obdarzanie jej czymś prócz błahej miłostki, być o poziom wyżej, niż zauroczenie. W tym momencie budował już stałą relację, mając przy wszystkim nadzieję, iż nie rozpadnie się ona już nigdy.
- Tak świetnie się zajmowałem, że w końcu przez moją nieuwagę zainteresowała się talerzem i zrobiła zamieszanie - uśmiechnął się trochę krzywo. Faktycznie, gdyby trochę więcej uważał, czym zajmuje się dziecko, może nie doszłoby do tej małej katastrofy. Zrobił tu trochę przerwy, podczas której odłożył na zmywak ostatni talerz, wytarł dłonie w ręcznik. Dopiero w tym momencie mógł spokojnie prowadzić poważną rozmowę, gdy nie był już niczym zajęty. - Zastanawiałem się.
Na razie taka krótka odpowiedź, ale treściwa. Nie bardzo wiedział, co ma dalej mówić; czy to, jak sobie to niby wyobrażał, czy o Amelce z dużym brzuchem, czy o tym, że w zasadzie stanowią już coś w stylu rodziny.
- Właściwie to zastanawiałem się już dawno, ale nie pojawił się wtedy nikt, z kim mógłbym tę rodzinę założyć. - Wzruszył ramionami. Chwycił rąbek zielonej sukienki, a potem zaczął się nim bawić, skupiając na tej czynności nie tylko spojrzenie, ale tak jakby i większość swojej uwagi. - Chciałabyś już teraz mieć dzieci? Męża?
Nie do końca wiedział, czy aby na pewno w tak młodym wieku chciałaby już obciążać się obowiązkami żony i matki. Z drugiej strony, dla niego to idealny czas, w zasadzie już ostatni dzwonek na pierwsze dziecko.
[ Przez rowerek dziecięcy z kierowcą-piratem, lat około 5.
Właśnie Cię miałem pytać, bo w karcie nie ma nigdzie napisane. I odezwała się ta, co nigdy nie zapomina o urodzinach, PF >D ]
Nie bardzo wiedział, co ma wczesne wstawanie i wychodzenie gdzieś (prawdopodobnie ze znajomymi) do bycia złą żoną. Jeżeli tylko wszystkie te czynności były wykonywane z odpowiednim umiarem i rozwagą, to przecież nijak nie mogły zaważyć na jej... wartości jako małżonce? Nie wiadomo nawet, jak to określić. W każdym razie, bycie mamą na pewno ograniczy ją na pewien czas w znacznym stopniu, bo o ile Joshua mógł oczywiście nieraz ją nieraz zastąpić i zająć się potomkiem, żeby wymknęła się poza mury mieszkania trochę się pobawić, choćby bez niego, tak przez pierwsze kilka miesięcy stawało się to niemożliwe. Choć tyle chyba można wytrzymać, jeżeli tak bardzo się chce posiadać liczną gromadkę. Właściwie, liczba go trochę przeraziła; dwoje dzieci to optymalna liczba, troje także, ale czworo i pięcioro wydawało mu się w tej chwili kompletną abstrakcją. Musiał chyba to sobie przemyśleć, przegryźć samemu, czy aby on na pewno pragnie posiadać aż tak liczne potomstwo.
- Dlaczego strasznych? - zdziwił się trochę. Zdawał sobie sprawę, że państwo Morel niekoniecznie pochwalali wszystkie poczynania córki, ale nie musiała ich od razu mianować tak nieprzyjemnym epitetem. - Na pewno mają swoje dobre strony.
Chciał uparcie w to wierzyć aż do spotkania z nimi. A bardziej niż poznaniem Mervina Amelia powinna stresować się Lauriną albo Maline, które prawdopodobnie nie będą w ogóle przejmować się tym, co mówią, tylko gadać, o czym pomyślą. Zresztą, zdążyły już obydwie pojeździć po Hendersonie za to, że związał się z osiem lat młodszą od siebie dziewczyną. I, szczerze mówiąc, bał się ich reakcji, gdy przyprowadzi ze sobą wybrankę do domu.
[ Ja to sobie zawsze tak ustawiam urodziny moich postaci, żeby mi się kojarzyły z jakimś wydarzeniem. Np. Joshua to ma urodziny w rocznicę zamachu na WTC >D ]
[ A, no i zapomniałem - tu masz mnóstwo zdjęć Goslinga i jakbyś mogła wybrać jakieś ładne, to byłbym wdzięczny ; D
http://ryangoslingisgod.tumblr.com/ ]
Przynajmniej z bratem i babcią miała dobre relacje. Zresztą, za kilka czy choćby nawet kilkanaście lat jej rodzice w końcu sami dojdą do wniosku, że niepotrzebnie tak chłodno zwracali się do swoich dzieci, kiedy te nie pragnęły spełniać zachcianek swoich opiekunów. Co jak co, ale każdy miał swoje cele, zapatrywania, które państwo Morel powinni odpowiednio kształcić, by potomek szedł w dobrym kierunku, ale nigdy narzucać bezpośrednio swojej woli. Ojciec Hendersona pewnie bardzo chciałby, żeby ten został mechanikiem samochodowym, ale nie buntował się jakoś szczególnie, kiedy syn poszedł na studia architektoniczne. Podobnie z Lauriną - zamiast krawiectwa wybrała bycie prawnikiem, a Gerritje i Jonathan pokierowali ją tak, aby odniosła możliwie jak największy sukces w tej branży. Włożyli w to mnóstwo swojego czasu, wysiłku oraz nieraz i pieniędzy, podczas gdy Joshua niejednokrotnie musiał dawać sobie radę sam... ale to już inna kwestia.
Jak zwykle - nie był w stanie zrozumieć, co tak naprawdę się wokół niego dzieje. Najpierw panienka miała ochotę go rozbierać, potem, dosłownie przez kilka minut, rozmawiać o dzieciach, zakładaniu rodziny i problemach z tym związanych, a teraz ponownie powróciła do tematu związanego z brakiem górnej części ubrania na architekcie. Czasem przemykało mu przez głowę, iż daje sobą wręcz manipulować i poddaje się każdej akcji, jaką sobie zaplanuje jego Kot. Dobrze, że w tej chwili mu to akurat nie przeszkadzało jakoś specjalnie. Dziś chyba faktycznie czuł się już trochę zmęczony; nie zmieniało to jednak faktu, że w najbliższym czasie na pewno poruszy kwestię, którą już w jakiś sposób zaczęli.
- I co w związku z tym? - spytał może trochę zaczepnie, wcześniej jeszcze przekładając z rąbka sukienki jej dłonie na swoje ramiona, jak wcześniej. Tak zdecydowanie lepiej mu było, bo skoro już chciała rozmawiać o czymś przyjemniejszym, to i atmosfera powinna taka się stać.
[ A teraz Cię załamię: inni bohaterowie mieli daty po próbach nuklearnych na atolu Bikini przeprowadzonych w ramach operacji "Castle". Taki mój konik ; D
Pamiętam w sumie daty urodzin wszystkich moich postaci, a i wszystkie stworzone kiedykolwiek karty mam zapisane. Fobia. ]
Kiwał z zainteresowaniem głową, kiedy tak mówiła mu, bez czego jeszcze lepiej by wyglądał. W końcu powagę na twarzy zastąpił miarowy uśmiech, nie za szeroki, ale wystarczający, żeby uczynić rysy Joshuy pogodniejszymi, przyjemniejszymi.
- Ach tak, tak, mów mi jeszcze - po raz ostatni, ale nieco bardziej zamaszyście skinął łepetyną, jakby na ostateczne potwierdzenie jej słów. Na całe szczęście, Amelka siedząca na blacie całkiem mu odpowiadała, bo mógł znacznie się do niej zbliżyć, nawet bez potrzeby jakiegokolwiek schylania się. - Ja za to sądzę, że świetnie wyglądałabyś bez sukienki na sobie. - Brew podjechała do góry w ramach zasugerowania, że same przypuszczenia i osądy w tej sytuacji nie wystarczą, a Henderson musiałby uzyskać jakiekolwiek argumenty do postawionej pannie Morel tezy.
Dłonie, wcześniej oparte na chłodnej powierzchni szafek, teraz powoli oplatały dziewczynę w talii i przyciągały do ciepłego, męskiego ciała. Zdecydowanie lepiej było, kiedy nie dzieliło ich więcej, niż kilka centymetrów; Josh wręcz widział oddechy Amelii, słyszał, czuł unoszącą się klatkę piersiową. Łatwiejsze stawało się też składanie pocałunków na jej ustach, przed czym powstrzymywał się jeszcze tylko przez krótką chwilę. Potem już nawet nie dał jej odpowiedzieć, przynajmniej na jakiś czas.
Warto wiedzieć, że w tym przypadku jedna, mała, niemal niewinna sugestia wystarczała Hendersonowi do posunięcia się dużo dalej, niż Francuzka sobie to mogła wyobrażać. W tym momencie akurat dosyć szybko od słów przeszedł do czynów, bo palce nie czekały długo, żeby zawędrować do zamka z tyłu sukienki i zacząć go rozsuwać. Wcale nie powoli.
[ To pewnie kot się ruterem zabawia.
A czegóż się tak pilnie uczyłaś? Anatomii znowu? Wczoraj to już na szitboksie przeczytałem, że astronomii, a nie anatomii; mózg wyżarty przez fizykę to się nazywa. ]
[ FIZYKA I MATEMATYKA <3
Przeczytałem i spać idę, taki niedobry jestem, dobranoc! ]
[ Fenk ju soł macz : D ]
No tak, w końcu mogą się w jakiś sposób dopełniać, a poza tym podobno przeciwieństwa się przyciągają, co było widać na załączonym obrazku. Bo chyba jeszcze nie miały powodów do kłótni, dogadywały się całkiem całkiem... Na co narzekać?
Uniosła obie brwi, nieco dziwiąc się stwierdzeniem dziewczyny. Bo... Skoro już nawet sama Angie zauważyła, że reaguje na pewne rzeczy inaczej... No tak. Przecież Amelie kupę czasu jej nie widziała i nie mogła zauważyć, jak blondynka reaguje teraz na innych ludzi.
- Wiesz... - zaczęła powoli przewracając oczami. - Wcześniej to może i bym potrafiła mieszkać u kogoś, w końcu tak było. Ale nie pomyślałabym, że mogę mieć własne mieszkanie i sklep, a w dodatku dzielić się z kimś moją, tak jakby, osobistą przestrzenią - wzruszyła ramionami, uśmiechając się lekko. - No i nie warczę aż tak często... Chyba. Poza ciotką oczywiście, ale to już inna historia - stwierdziła, wzdychając bezgłośnie.
Po chwili wstała od stołu, podchodząc do dziewczyny. Bez pytania zabrała jedną porcję lodów, złapała łyżeczkę i spróbowała deseru.
- Mmm... Dobre! - stwierdziła, przełykając to, co akurat miała w ustach. Nagle jakoś zmarkotniała. - Kurcze, tyle się działo... Nawet jeszcze wcześniej. Nie miałam czasu ci o tym wszystkim opowiedzieć, a potem... Potem chyba się za bardzo bałam - zaczęła niemrawo, grzebiąc łyżeczką w zamarzniętej cieczy. - Tylko, że nie wiem, od czego zacząć - ciągnęła, spoglądając na Amelie i przygryzając lekko dolną wargę.
[ojej bardzo dziękuję :) pomysł to ja mam ale nie oryginalny xd może Amelie chciała by pomóc i rozweselić Feving? tylko musiały by się znać]
[o, to mogłyby z kolonii baletowych ! i Amelia nic by nie wiedziała o wypadku Feving i teraz mogą się gdzieś tam spotkać i taka niespodzianka, hm? :D]
Faktycznie, jako dwoje rozważnych ludzi, powinni powstrzymać swoją chęć na siebie nawzajem przynajmniej do momentu, kiedy będą pewni, że Lucas nie wymknie się ze swojego pokoju i nie zjawi się nagle przy nich. Już mniej prawdopodobne było to w gabinecie Amelii czy Joshuy, ewentualnie sypialni, bo tam obowiązywała bezwzględna zasada pukania, ale kuchnia stanowiła pomieszczenie ogólnodostępne. Cóż z tego, skoro wzajemny pociąg był zdecydowanie silniejszy od próbującego się przebić głosu rozsądku?
Przy takiej odległości nietrudno było wyczuć drobną zmianę w jej zachowaniu, szybsze bicie serca, częstszy oddech, a nawet zauważyć rumieńce na policzkach. Przez to na twarz Hendersona wkradł się delikatny uśmiech. Dłoń już zdążyła wkraść się pod materiał sukienki, lekko przesuwając ją w stronę ramienia, by po chwili już całkowicie je odsłonić. Odgarnął jeszcze tylko niektóre ciemne kosmyki, a potem pochylił się bardziej i zaczął całować nagą skórę, kierując się w stronę szyi. Wciągnął zapach panny Morel, swój ulubiony już od dłuższego czasu, kiedy dotarł do miejsca znajdującego się tuż za uchem, do którego cicho zamruczał po chwili kręcenia się dookoła wargami. Palcami przegarniał znajdujące się na plecach włosy, a ramiona zaplatał coraz mocniej na sylwetce dziewczyny, tak jakby jeszcze dzieliła ich zbyt duża odległość.
Dlatego właśnie teraz, kiedy panna Morel jeszcze ewentualnie mogła przerwać na chwilę całą sytuację, ale najprawdopodobniej będzie miała ochotę powrócić do niej później, postanowił na moment dopuścić zdrowy rozsądek do głosu. Posiadanie w domu dziecka do czegoś jednak zobowiązywało, a i Joshua nie miał siedemnastu lat, żeby nie poczekać jeszcze chwilę, dopóki Lucas nie zdecyduje się iść spać. Najlepiej.
- Musimy najpierw sprawdzić, co z Lucasem, Kocie. - Przyłożył policzek do skroni Amelii, by łatwo ciche słowa trafiały do jej ucha. Ciężko teraz będzie się rozstać choćby na ten czas, który należało przeczekać cierpliwie wraz z chłopcem, aż się trochę nie zmęczy i nie położy do łóżka. Henderson czuł się zdecydowanie za dobrze w obecnym momencie, więc jeszcze przez dłuższą chwilę ociągał się z jakimikolwiek innymi czynnościami niż po prostu tkwienie w bezruchu. Dopiero potem, powoli, niby rozważnie, sięgnął do opuszczonego z ramienia materiału i niechętnie naciągnął z powrotem, oczywiście nie omieszkawszy przy tym lekko muskać skóry pod drodze. Właściwie, mógł się pobawić nieco dłużej z takimi miarowymi pieszczotami, nie sięgając jakoś specjalnie daleko, ale stwierdził, że kiedy zapędziłby się za bardzo, nie widziałby już kompletnie drogi odwrotu. - A potem pokażesz mi, jak dobrze wyglądasz bez sukienki - dodał jeszcze, kiedy zapinał z powrotem zamek na plecach. Lekko wygładził powstałe tam fałdki materiału, wolno poddające się jego dotykowi, a następnie odsunął na kilkanaście centymetrów. Patrzył na owal jej twarzy, na oczy, ładnie zarysowany nos, wargi. Wszystko składało się w jedną piękną całość, w widok, który dostrzegany codziennie, nie mógł się znudzić. Nigdy. Choćby dlatego, że był niepowtarzalny, a w dodatku w większości przeznaczony tylko dla Joshuy.
[ Ale ostatnie już było kiedyś :-P
Dziś wcześniej się zbieram. Możesz trzymać za mnie jutro kciuki, bo dzień ciężki. Dobraanoc. ]
Całe szczęście, że skończyli w tej chwili, a nie trochę później, bo inaczej chłopczyk wparowałby do kuchni w najmniej odpowiednim przede wszystkim dla niego. Faktycznie, dwójka pozostałych lokatorów kompletnie zapomniała o wcześniej przygotowanej tarcie z truskawkami, za bardzo zajęta sobą nawzajem, jednak najmniejszy mieszkaniec nigdy nie zawodził w sprawie słodyczy. Poza tym jego opinia chyba liczyła się w tym przypadku najbardziej, gdyż dzieci zazwyczaj wyrażały zdanie na temat tego, czy dobre, czy nie w bardzo prostych słowach. I wiadomo, co zrobić, żeby dana potrawa stała się sporo lepsza.
Joshua tylko przestrzegł podopiecznego, że niestety, ale dostanie tylko jeden kawałek naraz, a resztę w najbliższych dniach. W końcu należało dawkować i przyjemności, bo jeszcze za bardzo rozpieści dziecko, a tego nie chciał. Już wolał być nieco bardziej stanowczy, niż potrzeba, zamiast pobłażliwy, bo zdawał sobie sprawę, że panna Morel zaraz nadrobi wszystko.
Najwidoczniej Lucasa trzeba będzie porządnie przygotować na ewentualną ciążę Amelii, bo nie wykazywał ani cienia pozytywnego stosunku co do takiego obrotu akcji. Chyba, że swoją prostą, dziecięcą logiką nie obejmował pozowania w czyjejś koszulce wraz z poduszką przytrzymywaną na brzuchu. Niestety, ale przez chwilę musiał znosić wybryki dorosłych albo nawet starać się je zrozumieć.
- Bardzo ładnie wygląda, co ty gadasz? - zwrócił się architekt najpierw do malca, jednocześnie wyciągając rękę, żeby poczochrać włosy na jego głowie. Niestety, ten się uchylił i niecny plan Joshuy spalił na panewce. Pozostało mu tylko westchnąć. - Właściwie, myślałem o takim bardziej zaokrąglonym. - Wzruszył ramionami, a potem podszedł do Kota i zarysował dłonią w powietrzu kształt tuż przy jej brzuchu, o którym przed momentem wspomniał.
Cóż, widok dziewczyny w nieco krótszej kreacji był przyjemny, a Henderson jakoś niespecjalnie starał się nie zerkać na całkiem odsłonięte, długie nogi. Sam wcześniej oczywiście ubrał koszulkę mu przyniesioną, ale przecież na Amelii wyglądała o wiele lepiej.
[ A masz, śpiewaj -> tu.
Ja takich długich nie piszę, niestety. ]
Znowu aż tak dużego nie pokazał, ot co. A może... w każdym razie, jak widywał kobiety w ciąży na ulicy, sporo miało właśnie taki brzuch.
- Mogą być i bliźniaki - stwierdził pogodnie, kiedy Amelka się już do niego przytulała. Faktycznie, przylepa z niej była niesamowita, ale Hendersonowi niespecjalnie to przeszkadzało. W końcu, jak sama zainteresowana uważała, czułości nigdy za mało, a przynajmniej od niej. Jeśli zaś chodzi o potomstwo od razu w liczbie dwóch, to Henderson nie miał kompletnie nic przeciwko. Niby dwa razy więcej pracy, dwa razy więcej zmartwień, ale i podwójna radość z posiadania dzieci. Bo przecież o to przede wszystkim chodziło. - A teraz sobie mnie wyobraź z dwoma małymi pociechami na ręku.
To już było nieco cięższe do przetrawienia, niż panna Morel ze sporym brzuchem, bo dotyczyło bezpośrednio bycia ojcem. Panicz Blueberg jeszcze nie do końca docierał w pełni do świadomości architekta, może dlatego, że opieka nad nim przyszła jakoś naturalnie, bez zastanawiania się nad tym. Perspektywa posiadania własnych dzieci przynosiła nieco inne myśli do głowy.
Nie oponował, kiedy kroiła dla niego kawałek tarty, chociaż nie bardzo miał na nią ochotę. Skoro jednak już otrzymał talerzyk, nie sprzeciwi się; zaraz pewnie zacznie grymasić w myśli nad tym, co zrobił, jak to zwykł czynić, by się udoskonalać jeszcze bardziej w gotowaniu. Póki co jednak przełożył poduszkę z jednego krzesła na drugie, by móc zająć miejsce tuż obok panienki Morel, też naprzeciwko Lucasa.
- I? - zanim jeszcze zjadł cokolwiek ze swojej porcji, patrzył podejrzliwie na innych smakoszy, którzy mieli najwięcej do powiedzenia w tym momencie. Oczywiście, krytykę przyjmował otwarcie, zwłaszcza, że tart nie wykonywał w liczbie setek, tylko raz na tak zwany ruski rok. - Dobra?
[ http://25.media.tumblr.com/tumblr_kxul6nWf7h1qztfoso1_500.jpg No właśnie.
Ja tu wypisuję, że Amelia ma ciemne włosy, a na zdjęciu blond :< Ładne powiązania, ładne. A fretka to mi w ogóle wypadła z głowy, ale można założyć, że była u weterynarza czy coś i zaraz wróci ; D
Słuchaj kontrabasów w piosence, w refrenie wymiatają! Musisz się trochę ze mną tym jarać, kolejne zboczenie moje. ]
Może jej było łatwiej wyobrazić sobie Joshuę z dwójką dzieci na ramionach, bo to on miał obawy z tym związane. Inaczej było zajmować się już starszym Lucasem, a inaczej noworodkiem czy choćby niemowlęciem. Przecież przewijanie, karmienie, uspokajanie, usypianie wydawało się rzeczą przerażającą, mimo że Henderson już dawno był na to przygotowany psychicznie, ale też i materialnie. Podwójny nawał nowych, nieznanych obowiązków stawiał go w dosyć kiepskiej sytuacji, więc chyba wolałby jednak zacząć od jednego dziecka. Tak łatwiej, bezpieczniej, bo akurat on nie zawsze lubił rzucać się na tak zwaną głęboką wodę. Nawet pomimo radości czasem przychodzi zmęczenie, przeforsowanie, a architekt czasem musiał nadrobić wiele po godzinach w pracy, samej zaś panny Morel z dwójką szkrabów nie zostawi, bo zamęczyłaby się bez niego.
Patrzył przez chwilę na swoje palce, czując się wtedy tak, jakby rzeczywiście już za kilkadziesiąt dni brzuszek miał się uwypuklić. Zanim odpowiedział, westchnął jeszcze cicho, jakby tym wyrażał wszystkie obawy. I skinął głową, podnosząc wzrok na twarz rozmówczyni.
- Tak - potwierdził dodatkowo, chwyciwszy za rękę Amelię. Właściwie to odłożył już sztuciec, żeby móc ująć dłoń dziewczyny w obydwie własne. - Ale to jeszcze nie teraz, Kocie. Pędzisz bardzo szybko, już planujesz bliźniaki, a na dobrą sprawę nawet nie ma... jak się za nie zabrać - stwierdził prosto. Fakt faktem, dzieci nie biorą się znikąd, do jakiego zresztą sama ostatnio doszła wniosku. - Wszystko przyjdzie z czasem, a na razie wcinaj swoją tartę. Musisz wreszcie coś zjeść, bo przy Mervinie tylko udawałaś, że coś skubiesz.
Tym razem to on pochylił się do przodu, żeby pocałować swojego Kota, za to później po prostu przytulić do siebie.
[ I tak będzie mieć dla mnie ciemne, o. Z Goslingiem jest full takich obrazków ; D ]
[ Chyba tu by trzeba skończyć, bo już sam nie wiem, co mam tam pisać ; D ]
[ Tak myślałem właśnie, że to będziesz chciała. No dobrze, więc zacznij cokolwiek po prostu. Może Amelka wrócić z pracy czy coś. Najlepiej późnym popołudniem :> ]
Tak naprawdę nigdy nie wiedział, co ma komu sprawić na urodziny. Jeśli chodziło o siostry, akurat jakoś zawsze sobie radził. Gorzej z rodzicami czy choćby znajomymi; niby Mervin zazwyczaj cieszył się z tego, co dostawał, to Maline lubiła być wybredna i Henderson w końcu przestał robić jej niespodzianki a zamiast tego zaczął pytać, co chciałaby otrzymać, żeby nie robić ani jej, ani sobie problemu. Za to przypadek panienki Morel stanowił nie lada wyzwanie, ponieważ nie do końca zdawał sobie sprawę, z czego mogłaby być zadowolona. Oczywiście pomijając dobrą kolację, gdzie Joshua miał zamiar przejść samego siebie i zaserwować naprawdę smaczne, choć niezbyt wymyślne potrawy (nie lubił przesady, a z gotowania musiał być chociaż trochę usatysfakcjonowany). Same kwiaty wydawały się niczym, wisiorek zbyt pospolitym podarunkiem, posiłek także nie wystarczał. Pozostawała ewentualna wizyta w teatrze lub filharmonii, gdzie to Amelia przynajmniej miałaby frajdę z samego wciskania się w wieczorową sukienkę. Choć miał nadzieję, że sama sztuka czy koncert też by jej się podobały.
Po przejściu wielu sklepów w okolicy stwierdził, że dalsze szukanie tak naprawdę niczego nie ma sensu. W końcu zatrzymał się w rodzinnym domu, gdzie drzwi otwarła mu Vivian. W zasadzie nawet się ucieszył, bo od początku zauważył pewne podobieństwo między nią a swoim Kotem (choć V prezentowała nieco mniej energiczny, bardziej flegmatyczny typ), dlatego też liczył na konstruktywną radę w kwestii podarunku. I dostał. Po krótkim, bo krótkim, ale zastanowieniu stwierdził, że raz w życiu może zaryzykować, choćby miało to być naprawdę wiele. Nie popierał pośpiechu, ale zwlekania także nie, a skoro jego - nie ukrywajmy - ulubiona siostra popierała całe przedsięwzięcie, mógł robić wszystko.
Był zbyt zaabsorbowany myślami, by w kuchni wszystko poszło idealnie. Zdążył zrobić sobie na złość, czyli poparzyć dłoń w jednym miejscu gorącą parą, nie dopatrzyć kilku spraw. Przynajmniej udało mu się uzgodnić z Lucasem, że zostanie na całą noc u van de Leurów, co zresztą wcale nie było takie ciężkie. W końcu tam będzie miał idealne dla siebie towarzystwo, zupełnie inaczej, niż na co dzień.
Kiedy wróciła do mieszkania, akurat znajdował się w swoim gabinecie. Robił najokropniejszą rzecz na świecie - rozpruwał swoje ulubione spodnie. W ten sposób, żeby na ich zszywanie należało poświęcić co najmniej dwadzieścia minut i można było powiedzieć, że koniecznie potrzebne są na jutro. Usłyszawszy jej głos, rzucił nożyczki na biurko i wyszedł ze swojego pokoju.
- Amelie? - wszedł za nią do jej biura, a potem uśmiechnął się szeroko. - Cześć.
Podszedł do niej i pocałował krótko w usta, jak to zwykł już czynić na powitanie. Nawet jeszcze nie mruknął nic o spodniach, chociaż trzymał je w ręku.
[ I się zbieram. Dobranoc. ]
Jak widać, nawet takie coś, jak facet nie jest w stanie ich poróżnić, a to bardzo dobrze, nawet niesamowicie-hiper-odjazdowo dobrze! W końcu kto wie, co mogłoby się dziać, jeśliby coś między nimi po prostu, ot tak, wybuchło? Taka mini sprzeczka, a potem trzecia wojna światowa gotowa. No, może nie do końca, ale przecież kobiety potrafią się sprzeczać nawet o byle co. No i oczywiście robić aferę nie z tej ziemi, prawdę mówiąc to i z księżyca, albo i jeszcze innej planety, gdzie "bombowe" spięcia są codziennością.
Na szczęście u nich nic takiego nie wystąpiło. I dzięki Bogu! Nawet to, że Angel przyjaźni się też z Gaspardem. No, cud!
Angie usiadła obok Amelie, przypatrując się co jakiś czas dzieciakowi. Zastanawiała się, czy już dużo rozumie i, czy zdolny będzie zachować się niczym szpanujący mocher, który lata do kościoła tylko po to, żeby przekazać swoim koleżaneczkom niebanalne ploteczki i być w ten sposób również ich idealnym informatorem. W końcu po co inni mieli wiedzieć, co blondynce w duszy gra, albo siedzi/siedziało na sumieniu? Wolałaby, aby Amelie zachowała pewne wiadomości dla siebie... W końcu o pewnych sprawach wiedziało naprawdę niewiele osób.
Taa... I pewnie teraz panna Evans wyglądała dość... kretyśko. Bo trzymając miseczkę z lodami w dłoni, przypominała jakiś zastygnięty woskowy posąg, wpatrujący się na Lucasa, niczym sroka w gnat, czy tez w kość - kto jakie określenie woli. Po chwili jednak potrząsnęła głową, znowu patrząc na przyjaciółkę.
- Co? - spytała dość nieprzytomnie, biorąc do ust porcyjkę lodów. - Aaa! No tak... Zmiany - uśmiechnęła się kącikami ust. Wzięła głęboki wdech, potem wydech... Odłożyła naczynie na stół i przez moment stukała paznokciami o blat mebla. Aż wreszcie zaczęła mówić.
- Pamiętasz, jak parę miesięcy temu wyjechałam na jakiś czas? To nie chodziło tylko o jakieś drobnostki... Raczej o Bardzo Poważne Sprawy - stwierdziła, niemalże akcentując ostatnie trzy słowa. - Nie mówiłam ci chyba o tym wcześniej... Ale miałam męża. Wiesz, myślałam, że nie żyje, to była moja ciemna przeszłość... Ale potem było takie "bum", przyszła do mnie wiadomość, że Em. jednak chodzi po tym świecie i to w dodatku całkiem żywy, a moje małżeństwo jest ciągle aktualne. Śledzili mnie jacyś dilerzy, jeden bandzior prawie mnie zabił, ale jakoś udało mi się z tego wyjść. Wyjechałam wtedy do Francji, żeby wszystko naprawić, wreszcie się uporać z przeszłością... Nawet się udało, tylko, że jak miało dojść do sprawy rozwodowej, to... No cóż - Zatrzymała się na chwilę, żeby nabrać znowu powietrza w płuca. Rzuciła krótkie spojrzenie Amelie, potem spuściła głowę i mówiła dalej.
- Zaszłam w ciążę. Tak, ja. Gdy mój mąż się o tym dowiedział, nie chciał mi dać rozwodu. Pech, czy też nie, sprawił, że poroniłam, Emmannuel stwierdził, że chyba powinien mi dać spokój; na zrehabilitowanie się dał mi pieniądze, za to kupiłam mieszkanie i sklep; rozpoczęłam wszystko od nowa. I stwierdziłam, że będąc nastoletnią narkomanką-jeśli nie wiedziałaś wcześniej- powinnam żyć zupełnie inaczej; otworzyłam się na ludzi, chcę być inna, ale tez nie przeczyć sobie. No i jestem... - wzruszyła ramionami, uśmiechając się lekko. - Chyba niczego nie pominęłam. No, może kilka rzeczy... Ale chyba nie chcesz znać bardzo szczegółowych szczegółów... - powiedziała ciszej, przewracając oczami. Wzięła z powrotem miskę z lodami. - Naprawdę dobre - mruknęła, kończąc tym samym swój monolog.
[ Ciekawa jestem reakcji Morelki na takie coś :D:D ]
Podobno chciała mieć z nim dzieci, a podejrzewała go, że zapomniał zabrać Lucasa z przedszkola? Mimo wszystko wydawało mu się, że stanowił w miarę odpowiedzialną jednostkę i nie ignorował swoich obowiązków. A już na pewno nie wyrzucał z pamięci żywej osoby, która czekała na kogoś, kto ją odbierze, zaopiekuje się. Zdążył się już związać emocjonalnie z chłopcem, więc podejrzenia Amelii wydały mu się wręcz nieco obraźliwe.
-Spokojnie, jest u Mervina - oświadczył gładko, przyjmując od rozmówczyni siatkę z jakimiś zakupami. Od razu oczywiście zajrzał, co się tam znajduje, a gdy zobaczył lody oraz śmietanę, westchnął tylko cicho. Rzeczywiście musiał szybko coś z tym zrobić. - Koniecznie chciał odwiedzić nową przyjaciółkę. Odbiorę go za niedługo.
Oczywiście, że go nie odbierze. Lucas faktycznie był bardzo zadowolony swoją wizytą u van de Leurów, gdyż wiedział, że tam będzie miał na pewno co robić, a gdy okazało się, że ma tam także nocować, już kompletnie stracił rozum. Przynajmniej tyle - pozostanie poza domem na jedną noc nie będzie dla niego męczarnią.
Henderson wycofał się szybko z gabinetu, zamknąwszy za sobą drzwi. Teraz miał cirka piętnaście minut, żeby zrobić wszystko to, co sobie zaplanował; najpierw, jak mu poleciła panna Morel, włożył do zamrażarki lody, a śmietanę do lodówki. Odetchnął głęboko, a później zaczął przygotowywać wszystko po kolei: nakrył ekspresowo stół, wstawił do piekarnika zapiekankę przygotowaną wcześniej, udał się do siebie, by ubrać się nieco bardziej elegancko. Co prawda, najwygodniejsze spodnie znajdowały się w rękach pani krawcowej, ale były jeszcze drugie ulubione, ładniejsze i mniej zużyte. Kiedy już wskoczył w ładniejszy strój, pognał z powrotem do kuchni, by wyłączyć grzanie w kuchence. I jeszcze tylko wyjął szampana i dwa kieliszki.
A międzyczasie jeszcze błagał, żeby tylko nie zachciało jej się wychodzić wcześniej z gabinetu. Teraz już stał przygotowany; zostało mu już tylko zapalić świeczki, doglądać ewentualnych detali, wyjąć z wazonu kwiaty, sprawdzić, czy prezent znajdował się na swoim miejscu.
[ Jak ja to zwykłem mówić, kiedy mało śpię: sen jest dla słabych! ]
Niespodzianka w pierwszym rzędzie miała być oczywiście przyjemnością dla Amelii, jednak zaraz potem cieszył się i Henderson. Decydowały o tym dosyć proste rzeczy: po pierwsze, uśmiech ukochanej i zarumienione "Nie musiałeś", a także możliwość pozostania sam na sam właśnie z nią. Odkąd Lucas z nimi zamieszkał, tak naprawdę bardzo rzadko mieli chwilę jedynie dla siebie, a jeśli już, to była ona bardzo krótka. Teraz zapowiadała się długa noc tylko dla nich, a to przecież bardzo satysfakcjonująca wizja dla Joshuy.
Tylko się do niej uśmiechnął, bo na razie nie był w stanie wydusić ani słowa. Postawił przed sobą naprawdę trudne zadanie, ale że bardzo tego chciał, nic nie mogło mu przeszkodzić. I nawet nie wiedział, jak to wyjdzie, czy wypali, jak się złoży.
- Ale jesteś moim Kotem, więc chciałem, żebyś miała miłe urodziny - przyznał po prostu. Taki powód był jedyny i pewnie wystarczający, żeby wyjaśnić, dlaczego tyle włożył w przygotowania. Zbliżył się do niej i wyciągnął z dłoni świeżo zszyte spodnie, by położyć je na krześle obok, a wolną już rękę chwycił własną. Kwiaty od razu wręczył panience Morel, nie chcąc dłużej zwlekać. - Kocham cię i nie wyobrażam sobie już, jak mogłoby cię przy mnie już nie być. Te prawie dziesięć miesięcy z tobą to najlepszy okres mojego życia. I chcę cię spytać...
A czy się spodoba? Czy powinien robić to teraz, czy po kolacji? Może otworzyć szampana? Stać, klękać? Wziąć w romantyczniejsze miejsce? Wyjąć prezent, jak już zapyta czy w trakcie? Co będzie, jak się zapląta w podszewkę kieszeni? Już nawet nie myślał, że może odmówić, bo w takim razie chyba w ogóle nie odważyłby się na podobny ruch względem niej.
Jednak klęknął na jedno kolano, materiał nie sprawił kłopotu. Jeśli zaś chodzi o atmosferę, okazję, miejsce, zdecydował, że najlepiej będzie w takiej intymnej, skromnej, spokojnej. Szkoda tylko, że było tak cicho, bo w tej sytuacji słychać było, jak serce łomocze mu w piersi. A jemu samemu wydawało się, że zaraz wyskoczy.
- Amelie - zaczął, a nawet i pudełeczko całkiem współpracowało przy otwieraniu po tej krótkiej kwestii. - Wyjdziesz za mnie?
[ To jakieś nudne wykłady. Ja na moich nie śpię, zbyt fascynujące są. >D ]
On sam nie do końca mógł uwierzyć, że zdecydował się tak szybko. To trochę wpływ Vivian, ale oczywiście większość stanowiły jego własne uczucia, pobudki. Na jego decyzję nie wpłynęły jakoś specjalnie rozmowy o rodzinie, o ślubie, bo myślał o tym już dawno. W końcu po pół roku, po siedmiu miesiącach znajomości, a po kilku wspólnego mieszkania, przychodzi do głowy kwestia oświadczyn. Zwłaszcza w przypadku Hendersona, bo w domu od zawsze zwracano uwagę, że nigdy nie wolno za długo czekać. Zresztą - nauczony doświadczeniem z przeszłości, postanowił w jakiś sposób egoistycznie zatrzymać pannę Morel przy sobie, by tak łatwo nie mogła od niego uciec. Choć, jak na razie, nie przewidywał takiego obrotu spraw.
Przez moment wszystkie mięśnie się napięły, a skoncentrowana, ale mimo wszystko radosna mina zmieniła się w zawiedzioną. Przez chwilę myślał, że musi wstać, pogodzić się z porażką i najwyraźniej kiedyś spróbować jeszcze raz, jednak wtedy uklęknął obok jego obiekt westchnień, a sam Joshua usłyszał wyczekiwanie "tak". Wtedy uśmiechnął się szeroko, a wszystkie wcześniej napięte mięśnie rozluźniły się nagle. Całkiem uszczęśliwiony, pociągnął za podaną mu dłoń panienkę Morel do góry, a później wyciągnął z pudełeczka pierścionek i włożył na jej palec. I, co najważniejsze, wytarł wszystkie te łzy wzruszenia, które zdołały popłynąć w tym czasie po jej policzkach i przygarnął do siebie ramionami, wcześniej pocałowawszy lekko w skroń. I jakby nagle odkrył nowe pokłady energii, chwycił mocniej w pasie dziewczynę i zakręcił się wraz z nią dookoła.
Państwo Morel go oskalpują. Poćwiartują. Zamkną w lochu. Będzie cierpiał. Z pewnością.
[ O, też tematycznie widzę ; D Lepsza jesteś w szukaniu Goslinga ode mnie.
A mówiłaś mi już, cóż to za kierunek wybrałaś sobie? ]
Niekoniecznie od razu musieli myśleć o ślubie. Co prawda, zwlekanie z nim dwa lata wydawało się samemu Hendersonowi bezsensowne, gdyż nie oświadcza się po to, by nie zawierać zaraz potem małżeństwa, ale pół roku na pewno poczekają. Zresztą, on sam najpierw musiał zgromadzić odpowiednie środki, bo chociaż wielce hucznego wesela nie pragnął, to bez przyjęcia przecież się nie obejdzie. A to, niestety, kosztuje.
Póki co, to podobnie jak Amelia, w ogóle nie interesował się poważniejszymi aspektami sytuacji. Mógł się cieszyć, bo przecież miał teraz piękną narzeczoną, która najwidoczniej tryskała dzięki niemu samemu szczęściem.
- Oczywiście - pokiwał do niej głową, uśmiechnąwszy się jeszcze szerzej. - Ale teraz, przyszła pani Henderson, przeszedł moment, kiedy należy coś zjeść. Dlatego proszę za mną. - Chyba już tradycją stało się, że Joshua wciska dziewczynie zawsze jakieś jedzenie, niezależnie od okazji. W zasadzie, stała się jego motywacją do gotowania, a także najlepszym krytykiem. A że brzuch wciąż miała całkiem płaski, nie warto było Hendersonowi odmawiać.
Zaprowadził ją do stołu i posadził na jednym z krzeseł; miał nadzieję, że pozostawiona w ciepłym piekarniku zapiekanka nie wystygła za bardzo przez te pół godziny oczekiwania. Dziś wieczorem wszystko musiało być niemalże idealnie, a do tej pory - szło doskonale. Otworzył ostrożnie wcześniej przygotowanego szampana, a potem nalał jej do kieliszka. Niestety, malibu nie zdążył kupić, chociaż dobrze pamiętał, że panienka lubi je pić praktycznie ze wszystkim.
I już znikał w kuchni, na odchodne tylko posyłając jej szeroki uśmiech. Sprawnie nałożył dwie porcje potrawy, by nie musiała długo czekać, udekorował i za moment na stole już leżały dwa parujące talerze.
- Opowiedz mi, co dziś cały dzień robiłaś - powiedział pogodnie, chcąc się dowiedzieć, co słychać w świecie Amelii.
[ Mechatronika :3
Ja podziwiam wszystkich, którzy w przyszłości będą pracować z ludźmi. Zwłaszcza lekarzy. Ja nie potrafię, dlatego wylądowałem na takim kierunku >D ]
Oczywiście, że musiała być kolacja. Dla Amelii musiał robić śniadania, obiady i kolacje, choć tego środkowego posiłku nie zawsze udawało mu się dopilnować ze względu na pracę. Miał jednak nadzieję, że panienka dba o siebie i w całym tym biegu znajduje chociaż piętnaście minut, żeby zjeść chociaż jogurt czy co tam po drodze dorwie. Kidy jednak znajdowała się w zasięgu swojego pana H., niemożliwym stawało się jedzenie mało wartościowych rzeczy. Choćby jak niezdrowe się wydawały, to zawsze przyrządzał je z najlepszych produktów. Dlatego też owa zapiekanka, choć zawierająca sporo tłuszczu, nie była całkiem niezdrowa, może jedynie nieco tucząca. Ale jej to pewnie nie przeszkadzało, skoro już się zabrała za jedzenie.
Suknię i ciasto pozostawi więc dla niej, gdy będzie miało dojść do ślubu.
- Czasem cię podziwiam, że tyle sobą ogarniasz - pokiwał głową, unosząc na chwilę brwi. - Ja już czasem z dwoma projektami nie daję rady, bo potrzebuję mieć wszystko porządnie zorganizowane, zrobione, a ty... jak burza - dodał jeszcze, na koniec kręcąc z uśmiechem głową. Faktycznie, czasem miał wrażenie, że w domu mody jest w swoim żywiole... czyli nawałnicy. Gwałtownej, szybkiej, pędzącej. On sam nie nadążyłby, gdyż raczej wolał skupić się bardziej, robić wszystko dokładnie, co zresztą w zawodzie architekta było wyjątkowo cenione. Poza tym dojeżdżanie na plac budowy, kontrole - to wszystko zabierało mnóstwo czasu, więc na drugie przedsięwzięcie zostawało go mało.
Sam też zabrał się za swoją porcję, stwierdzając w duchu, że akurat ta zapiekanka wychodzi mu najlepiej. Panna Morel jeszcze nie miała okazji jej skosztować, gdyż kucharz robił ją ostatnio w rodzinnym domu, dla sióstr. Swoją drogą, one na pewno będą zadowolone z kolejnego ślubu w rodzinie. Pewnie Laurina też się szybko przekona, a Maline oszaleje ze szczęścia, że będzie mogła kupić sobie wystrzałową kieckę. Kobiety.
- Jakbyś zgadła. Lucas dziś poszedł na imprezę całonocną - odpowiedział jej, kiedy już połknął któryś z kolei kęs. - Knuć trochę knułem, jakżeby nie.
Ciekawiło go tylko, jak chłopczyk zareaguje na wieść o oświadczynach. Pewnie usłyszą zwyczajowe "Fuj" lub inny odgłos obrzydzenia, jednak zaraz potem dotrze do małego, że od tej chwili będą stanowić jakąś rodzinę. I pewnie urodzą się inne dzieci. A sam Henderson zastanawiał się nad zostaniem opiekunem Lucasa, jeżeli chodzi o prawo. Szkoda tylko, że nie było tak naprawdę pewności, co się dzieje z jego matką.
[ Na pewno lepiej niż ja, skoro się zdecydowałaś na takie studia ; D Chociaż już bardziej sobie wyobrażam siebie jako chirurga, niż jako załóżmy lekarza rodzinnego. A fizjoterapeuta ze mnie żaden, złamałbym biednym ludziom kości. ]
Właśnie. Ona była dynamiczna, pełna energii, młoda, on - niby czterdziestki na karku nie miał, ale nie czuł już takiej potrzeby biegania za wszystkim, zajmowania się za bardzo i wracania do domu bardzo zmęczonym, a w dodatku głodnym. Maline przy pierwszej rozmowie o Amelii miała trochę racji: Henderson jest zauroczony werwą swojej wybranki, jej podejściem do życia, tym, że się szybko zawstydza, że jest bardzo dziewczęca, a w drugą stronę - Kot lubił stateczność pana H., jego obiadki, które na nią czekały w domu, oparcie, może i jakąś tam powagę. Mimo wszystko, ale Skjonhaug potrafiła nieraz celnie ocenić sytuację; przynajmniej w przypadku jej przyjaciela udało się, bo Morelki nigdy w życiu nie ujrzała na oczy. Mogła jedynie wnioskować.
Nie wiedział, czy przyznać się, że wcześniej rozmawiał o tym z Vivian, czy może jednak zachować dla siebie tę konwersację. Niby wcześniej czuł potrzebę koniecznego podzielenia się tym z kimś, a że najbardziej odpowiednia wydawała się ta siostra, to właśnie jej powiedział. Ona tylko uśmiechnęła się, spytała, czy na pewno tego chce, a potem życzyła powodzenia. Jak to V - niezbyt rozmowna od czasu swojej choroby, ale zawsze cierpliwa i pogodna.
- Ale moja własna - odrzekł jedynie, nie mając zamiaru zagłębiać się w szczegóły tej kwestii, gdyż uważał ją za najmniej istotną. Od jego rodziców dostaną błogosławieństwo, gdyż od dawna tamci czekali, by najstarsze ich dziecko założyło dom i rodzinę z prawdziwego zdarzenia. Jedyną osobą, która może mieć ewentualne sugestie co do ślubu brata, była Laurina - ale ona sama teraz miała za dużo własnych przygotowań, by przejmować się jeszcze czyimiś. W końcu jej uroczystość odbywała się już za kilka tygodni, może nawet za niecały miesiąc. Zresztą, to nie ona ani nie Gerritje czy Jonathan będą spędzać swoje życie z Amelią, ale Joshua. Więc to jedynie jego decyzja, nie czyjaś. - Dlatego właśnie zabiorę cię za niedługo do domu, musisz poznać kogoś oprócz Marjolijn.
Sam nie jadł tak szybko, jak towarzyszka, dlatego jeszcze przez chwilę kończył swój posiłek. Napił się jeszcze trochę szampana, a później oparł łokcie na blacie stołu, splótł ze sobą palce, je z kolei ułożył na brodzie i obserwował siedzącą naprzeciwko Amelię. I, oczywiście, uwadze nie umknęła porządnie wykrojona sukienka, co tylko dodatkowo przykuwało uwagę Joshuy.
Może tak siedzieć długo i tylko patrzeć. Z uśmiechem.
[ Skoro jesteś zadowolona, to dobrze. W zasadzie ja też nie narzekam, ale też mam już lekko zlasowany mózg od tego wszystkiego ; D ]
Brandi po poronieniu zbyt długo nie ćwiczyła boksu. Chociaż sama utrata dziecka jej nie obeszła (chwała logicznemu, biologicznemu myśleniu!), to jednak cierpienie Tońka sprawiło ogromny ból. Żałowała, że poroniła nie z powodu samego faktu, ale z powodu cierpienia niedoszłego ojca. I już wnet po tym, jak mu powiedziała, zarzuciła boks.
Ciężko było znaleźć sobie nową pasję. Fakt, miała deskę, ale ona zaczynała stawać się tym, czym rowery były dla Holendrów - tylko środkiem transportu. Tak więc biedna Bran pozostawała bez zajęcia sportowego. Zaczęła przychodzić na różne zajęcia, od pływania po bieganie, od jogi po tai-chi, ale to jej nie odpowiadało ani trochę. Aż do czasu, gdy gdzieś wynalazła zajęcia z tańca na rurze. Już na pierwszych zajęciach usłyszała, że ma za słabe mięśnie.
Zaczęła więc ćwiczyć coś bardziej kobiecego. Dziwnie się z tym czuła. Ale dało się zauważyć zmiany - skróciła włosy, zaczynała odczuwać stany lękowe na myśl o wyjściu z domu bez lekkiego makijażu, zainwestowała w jakieś sukienki. Tylko charakter pozostał ten sam. Brandi stała się amsterdamską lesbą-hero w spódnicy.
Właśnie wracała do domu. Niedaleko jej uczelni zdążono się przyzwyczaić do dziewuchy, która w sukience i w trampkach jeździ na desce. Zwykle, gdy było późno, wybierała znaną i oświetloną drogę do domu. Tym razem coś jednak ją tknęło, by jechać inną ulicą. Szczerze, najpewniej miała ochotę na to, by ludzie patrzyli na nią i wskazywali ją palcami. Co jak co, ale żadna kobieta nie powinna być pozbawiony odrobiny próżności.
Jechała więc. Świat jednak chciał trochę inaczej, bowiem tuż przed nią stanęła grupka drobnych, starszych pijaczków. Zaczęli ją zaczepiać, a że Brandi posiadała dość niewyparzona buzię w takich sytuacjach, panowie dość szybko odstąpili od niej. I już miała dalej jechać, gdy zauważyła, że owi panowie zaczęli dowalać się do jakiejś innej dziewczyny.
- Spieprzać, dziady! Co wy, jak wam baba nie krzyknie, że macie spierdalać, to nie potraficie się odpierdolić? No, już, wezmę policję, na pewno macie ochotę na zajebiście długi odwyk! No, spierdalać, bo wam deską przypierdolę!
Już po chwili grupka przemiłych panów ziejących alkoholem w stanie gazowym ruszyła na przystanek. Brandi odwróciła się do dziewczyny.
- Nic Ci... O, Amelie! Cześć! - zawołała, unosząc rękę i machając nią lekko.
No, cholera by to wzięła! A ktoś powiedziałby, że przeczucia nie mają racji bytu. Muszą mieć. Pijaczkowie pewnie nie odważyliby sie na gwałt, mogłoby się to skończyć na jakichś bezczelnych obmacywankach, ale i tak - niespecjalnie przyjemna sytuacja. Dobrze, że Bran poczuła, że chce czyjegoś wzroku na sobie. Egoizm potrafi zdziałać trochę dobrego, jak widać.
- No ba, że miło mnie widzieć! - zawołała czarnobrewka (uwielbiam to słowo), po czym wzięła Amelie pod rękę. - Chodź, zanim oni stwierdzą, że dwie baby to nic. Raczej nie powinni nic nam zrobić, ale nie mam ochoty się użerać z pijanymi ludźmi. Może i jeszcze mnie nie wiąże przysięga Hipokratesa, ale muszę uważać, by nie zrobić drobnym chujkom za dużej krzywdy.
Cóż, Amelie i Bran miały dość... ciekawą historię. Najpierw kochanki na obozie, potem przyjaciółki, potem wrogowie. Pogodziły się, ale tak naprawdę nic nie wróciło na stare miejsca. Bran nie była skłonna wybaczać od razu i nie była skłonna zapominać o wszystkim. Jeśli ktoś próbował zniszczyć most na jej drodze, zapamiętywała tę twarz i chociaż już niedługo później przestawała przejmować się sytuacją, wiedziała, że uważać należy.
- Powinnaś się trzymać głównych dróg. Ci tutaj są jeszcze okej, ale zdarzają się czasami pewne... niebezpieczne elementy. Główne drogi są jednak lepsze. Chyba, że Cię nie doceniam i nauczyłaś się karate. A ja zgrywam tylko marnego hero.
Na pewno nie będzie tak źle, bo tym razem Joshua przypilnuje, żeby Amelia nie denerwowała się przed wizytą aż tak bardzo. Przede wszystkim nakreśli swój rodzinny dom jako miejsce ciepłe, przyjazne dla niej, na pewno też nie zapomni dodać, że już o niej wspominał i ta informacja spotkała się z pozytywną reakcją. Być może też nakreśli mniej więcej charakter każdego z domowników, by jego narzeczona wiedziała, czego ma się spodziewać po całej hałastrze.
Teściowa ją polubi na pewno - choćby ze względu na wykonywany zawód. Najprawdopodobniej stwierdzi, że dziewczyna pracująca w domu mody zna się także na krawiectwie i zacznie rozmowę, a wtedy panna Morel poradzi sobie świetnie. W końcu słów rzadko kiedy jej brakowało; nawet wtedy, gdy była zestresowana.
Uśmiechał się do niej lekko. Zaraz po tym, jak usiadła mu na kolanach, objął ją w talii jedną ręką, a drugą zaczął przegarniać włosy. Właściwie, sam zastanawiał się, czemu tak naprawdę zdecydował się podczas pierwszego spotkania na podobny krok.
- Po prostu chciałem to zrobić - wytłumaczył, choć i tak to pewnie niewiele jej mówiło. - Masz w sobie coś, co mnie ujmuje za serce. I kiedy cię zobaczyłem, po prostu mi się spodobałaś, spodobały mi się twoje włosy, oczy, twoja figura, uśmiech. A potem zacząłem zwyczajnie się w tobie zakochiwać. - Tutaj jego uśmiech poszerzył się znacznie, bo faktycznie, tak właśnie było. Kiedy tylko zaczęli rozmawiać, Henderson stwierdził, że musi za wszelką cenę zatrzymać tę dziewczynę przy sobie. - Nie ma na to lepszego wytłumaczenia, Kocie. Może to feromony, ludzie tak mówią czasem.
Piękno to rzecz względna. Jak dla niego - akurat ona stanowiła jedną z ponadprzeciętnie pięknych kobiet w Amsterdamie. Co prawda, może po ulicy chodziły równie urodziwe, ale on był zapatrzony jedynie w nią. I to chyba stanowiło najważniejszą część tej kwestii.
[ Więc odpowiem, że jak się dziecko urodzi. ]
Kobieca logika. Feromony to raczej jej naturalny zapach, nie perfumy. Choć nie do końca jeszcze wiadomo, czy ludzie na pewno je wytwarzają, dlatego wolał podać inny powód. Choć zapach, oczywiście, miał też wiele wspólnego z całym procesem zakochiwania się, zwłaszcza w przypadku Joshuy, który przecież był lekko przewrażliwiony na punkcie wszelkich aromatów.
- Możemy - potwierdził jej, dodając od razu do całej listy miejsc, które powinna zwiedzić, ponowne odwiedzenie tego szczególnego. Skoro tak chciała tam iść, on nie miał nic przeciwko. A tym bardziej nie miał nic przeciwko, kiedy zaczynała zadawać pytania o to, czy Lucas na pewno ich nie zaskoczy, przybywając nagle w środku nocy. - Dokładnie tak.
Na razie nie reagował na żadne jej zaczepki, skupiony możliwie jak najbardziej na razie na tym, co do niego mówiła. Faktem faktem - bardzo zajmująca z niej osoba, a na pewno zwracająca na siebie uwagę. Przynajmniej jego, bo nie uznawał za całkiem wykonalne spuszczenie jej z oka, kiedy choćby siedziała naprzeciwko niego. Co dopiero mówić, kiedy zajmowała miejsce na jego kolanach, bawiła się koszulą i jeszcze z nim prowadziła pogawędkę.
Któż nie lubi słuchać komplementów? Kiedy był w dobrym humorze, mógł właściwie często wspominać jej o czymś miłym tylko i wyłącznie na jej temat. Sam też, oczywiście, pochlebstw potrzebował, chociaż trochę. Zwłaszcza wtedy, kiedy świetny nastrój ustępował miejsca zdecydowanie gorszemu.
[ A tam, wieki. Im szybciej się zabiorą, tym szybciej zmienię zdjęcie. Przemyśl to!
Nie mam jeszcze takiego, które by mi się podobało całkiem. ]
Na taką wersję Amelii właśnie czekał. Na odważniejszą, bardziej zdecydowaną, potrafiącą być zalotną w swojej subtelności. Bo tej jej nigdy nie brakowało, nawet kiedy mówiła o pozbywaniu się sukienki do mężczyzny, który czekał tylko na ten ruch. Dobrze, że założyła z góry, że nie będzie spać całą noc, bo i Henderson miał podobne zamiary. W tym akurat się zgadzali, jak i w wielu innych rzeczach ostatnio.
Póki co, odsunął się trochę bardziej od stołu, a potem założył łokcie za oparcie krzesła. W zasadzie, już nie pamiętał, kiedy ostatnio siedział w takiej pozycji, ale wydawała się ona idealnie adekwatna do obecnej sytuacji, a już na pewno świetna do taksowania wzrokiem całej sylwetki dziewczyny.
- Ależ oczywiście - pokiwał gorliwie głową, już odkąd wstała wyczekując tylko na moment, kiedy pozbędzie się ubrania. Choć w zasadzie droczenie się też było całkiem przyjemne, mimo że niemal palące. Ale tak rzadko przychodziło mu obserwować kokietującą Morelkę... wolał jeszcze przez moment popatrzeć na to, co tam chciała mu zaprezentować, dopiero potem ewentualnie dać się zwyciężyć pokusie oferowanej przez narzeczoną. - Im szybciej się jej pozbędziesz, tym przecież szybciej będziesz mogła się położyć.
Sam nie zrobi nic. Choćby dlatego, że postanowił dać panience ogromne pole do popisu, a zdawał sobie sprawę, że skoro już od początku wykazuje tyle śmiałości, potem pójdzie jej tylko lepiej. Już się niecierpliwił, trochę poprawił na krześle, nie mogąc wprost prawie utrzymać przy sobie rąk.
[ Dobra, dobra, jeszcze cięży nie ma ; D
A ja idę, bo takie już gnioty walę, że szkoda gadać. Dobranoc. ]
Brandi zaśmiała się perliście (beznadziejnie to brzmi, ale mi pasowało :D). Pokiwała głową. W życiu by się nie przyznała do tego, że zmiany wprowadził mężczyzna. Kobieta, owszem, mężczyzna - nigdy. Bo jak to świadczyłoby to o Bran?
Fakt, wszyscy wiedzieli o tym, że Bran i Tone byli razem i ruchali się jak króliki. Ale on odszedł, zostawiając jej dwie sukienki i smutek. Nikt, zupełnie nikt nie mógł podejrzewać, że zmieniła się z jego powodu, nawet, jeśli on już tego nie mógł widzieć.
- Studia zmieniają - powiedziała radośnie. - Co prawda w szpilkach dalej chodzić nie umiem i te buty mnie przerażają, ale... sukienki są fajne. nikt mnie nie zaczepia, to raz, bo przecież słabej, bezbronnej dziewczynki nikt nie zaczepi. I trochę więcej dziewczyn mnie lubi... if you know what I mean - dodała, poruszając brwiami.
Chociaż charakterek pozostał taki sam: dużo seksu, dużo zadziorności i energii, dużo przekleństw i dużo pragnienia, by świat był lepszym miejscem. Bran była Bran, była amsterdamskim hero w sukience.
Tak, to prawda; ale ile ludzi by jej wypominało to, że najbardziej zmienił ją, lesbę, mężczyzna? Całe pęczki! Chociaż nie ma co jojczyć; ważne było, że choć jedna osoba szanowała jej decyzje.
Brandi zauważyła, że Amelie bawiła się czymś na palcu, ale jako, że teraz kobiety nosiły po dziewięćdziesiąt pierścionków na każdej ręce, nie pomyślała o zaręczynach. Nie wspominając już o tym, że nawet nie wiedziała, czy Amelie jest z panem architektem; dawno nie widziała go na mieście, kontakt im się urwał, miała wrażenie, że wyjechał, bo bodajże ktoś coś takiego mówił, ale cholera zna prawdę.
- Co się zmienia? - zapytała, zerkając na Morelkę (xD). - Jestem niesamowicie ciekawa, ale... Hm. Może opowiesz mi na kawie? Wracam z zajęć, jestem styrana i zmęczona. Okej?
Ech, to może się jej popieprzyło z wyjazdem Tone'a rok temu. Cholera to wie.
- Zatem kawa. Poza tym, jeść nie mogę, jestem biedną studentką. Wiesz, jak to jest, trzeba ćwiczyć się w niejedzeniu kolacji, coby wytrzymać później tydzień na kisielu... - zaśmiała się.
Cóż, Bran zauważyła, że bez pomocy kogoś jest jej trudno. Gdy był Tone, nie oszczędzała - często piła, chodziła na imprezy, zwiedzała, oglądała filmy... on jej pomagał, więc nie było czym się przejmować. Ale odszedł i dobre czasy się skończyły, i jeśli przesadziła z przyjemnościami, musiała do końca miesiąca przeżyć na kisielu. Takie życie, jak się to mówi. Medycyna w końcu.
- Wzorowo jeść kolację... Kto Ci tę kolację robi, co? Matko, mi mama od podstawówki kanapek do szkoły nie robiła... Gdyby przyjechała, pewnie musiałabym jej sama kanapki robić...
Jeśli chodzi o Hendersona, to Amelia mogła być przy nim zalotna dużo częściej, bo przecież dla niego nie ma lepszego widoku, niż odważna, kokieteryjna narzeczona. Takie przedstawienia, jakie mu teraz urządziła, spokojnie dałby radę oglądać codziennie. Albo chociaż w okrojonej wersji, żeby czasem Lucas nie wyskoczył nagle ze swojego pokoju.
Pokręcił z uśmiechem głową, kiedy odwróciła się i zdjęła sukienkę; jeszcze przez moment został w salonie, wychyliwszy jeszcze tylko głowę, żeby dojrzeć, jak zdejmuje ostatnią, skąpą, czerwoną i koronkową część ubrania. Po krótkiej chwili dopiero wstał, żeby skierować się w stronę sypialni. A kiedy stanął już w drzwiach, musiał przyznać sobie w myśli, że zdecydowanie opłacało się czekać te kilka miesięcy, żeby w końcu ujrzeć w pełnej okazałości nagie ciało Morelki.
Zdążył się już wcześniej pozbyć marynarki, a teraz rozpiął też kilka guzików koszuli, co by mu nie wadziła specjalnie zaraz. Chciał jeszcze przez moment obserwować, napawać się widokiem, ale zwyczajna potrzeba natychmiastowego dotknięcia dziewczyny, nie tylko patrzenia, ale też czucia w szerokim tego słowa znaczeniu. Dlatego też zbliżył się cicho, a później nachylił i dotknął opuszkami palców podbrzusza, by zacząć je przesuwać do góry, w kierunku szyi. Zatoczył kilka kółek wokół pępka; zgiął się bardziej, tym razem mając zamiar pocałować miejsce tuż nad jedną z piersi, ale tylko raz. I tak też uczynił, wcześniej odgarnąwszy nieco włosy.
- A może jednak zdecydujesz się jeszcze nie spać, Kocie? Pewnie potrzebujesz dodatkowych argumentów? Nie dałaś się jeszcze przekonać, nie chcesz ze mną zostać?
Dłoń nie zatrzymywała się na drodze po ciele Amelii, tym razem jednak zjeżdżając w dół, z powrotem na podbrzusze i niżej, na wzgórek. Ale przecież szybko zmieniła kierunek na biodro, a później na pośladek i udo, gdzie się zatrzymała. Palce zacisnęły się w tym miejscu.
[ No cóż, sielanka na całego i tak jest, więc co za różnica? >D ]
O, jasne. Brandi demolowała ułożone i grzeczne życie wszystkich. Czy to czasami nie z nią Amelie przeżyła swój pierwszy raz z kobietą? Ba! I czy to nie ona ulegała jej w najgłupszych pomysłach? Bieganie po lesie nago, pływanie w jeziorze nocą, obrzucenie namiotu facetów jajami i zrzucenie tego na druhów (do teraz Bran zastanawiała się, jak panowie byli w stanie w to uwierzyć)...
- Joshua. Kto to Joshua? Znam go? - zapytała Bran.
No tak, odziedziczyła po mnie pamięć, czy właściwie - jej brak. Joshuę widziała tylko kilka razy, może raz pili ze sobą, raz zjedli lody (o ile się nie mylę :D)... i tyle. Nie musiała go pamiętać, w końcu Amsterdam pełen był ludzi, którzy byli gotowi wleźć w jej pamięć i wyjątkowo bezczelnie się w niej umościć.
- Coś mi świta. Ty z nim byłaś chyba rok temu. A ja go chyba znałam... Cholera, przepraszam, mam w głowie natłok informacji - powiedziała radośnie.
[ A ja tu pasuję. Wątkowe seksy to już nie moja działka od dawien dawna, się muszę od nowa dopiero wdrożyć (a zresztą to faktycznie niespecjalnie górnolotna twórczość). Także wybacz mi ; D
Żadnych trojaczków. Amen. ]
[ Jeżeli chodzi o starzenie, to do podobnego wniosku doszedłem ostatnio >D
Będzie syn. Trzeba przedłużyć nazwisko Henderson, więc nie masz wyboru.
Ja mam myśleć? A może zrealizuję któryś Twój błyskotliwy pomysł? ]
Ale Brandi się nie zamierzała oszczędzać. Pisnęła głośno, po czym rzuciła się na Amelkę, objęła ją, pisnęła jeszcze raz. Nieważne, że nie wychowała kolejnej lesby! Wychowała kobietę, która już wnet miała wyjść za mąż!
- Amelie! - zawołała, rumieniąc się z radości. - Jakże ja Ci gratuluję! Matko, moja mała Amelie wychodzi za mąż!
Jakiś straszy dziadek, pijaczek, zawołał, by stuliła dziób. Brandi nie odwdzięczyła mu się pięknym za nadobne, jedynie zaśmiała się radośnie na te straszne słowa.
- Jejku, śliczny jest... naprawdę... pasuje do Ciebie. Musiał mieć dobrego doradcę, ten Twój Joshua. Jejku. Kiedy ślub? Ustalaliście coś? Wybrałaś sukienkę? Nie, co ja mówię... Zaprojektowałaś ją już?
No tak, głupio byłoby, gdyby Amelie kupowała sukienkę; ona powinna ją zaprojektować i zlecić uszycie. W ogóle, cały ślub powinna zaprojektować; to miał być jej dzień, a przecież jej ubrania były dla niej wszystkim. No, może prawie wszystkim. Teraz Joshua, kimkolwiek by nie był, musiał zajmować naprawdę wysokie stanowisko w hierarchii radości Morelki.
[ Pff, a ja to mam opisywać wszystko na ślubie Lauriny? Zapomnij ; D
Czy Amelka ma jakąś zachciankę, której nigdy sama nie spełni? Coś odważnego, o. Zawsze można też przerwać sielankę i ich pokłócić, ale o co - nie mam pojęcia.
Tak od razu mi Joshuę dziećmi zasypiesz? Jedno na początek wystarczy. ]
[ Nie, jaka ciąża, dopiero jej się oświadczył. Bez przesady.
Zacznę więc coś, ale już nie dziś. Pewnie jutro, tak myślę. I znikam ; > ]
Brandi pomyślała, że jeśli rzeczywiście została zaproszona na ślub, będzie musiała zrzucić z pięć kilo. Inaczej na sukienkę za żadne skarby nie uciuła. Cholernie drogie studia, kto wpadł na pomysł, by tak skubać z biednych studenciaków? Bran jednak godność swoją miała, nawet, jeśli była jedną z niewielu dziewczyn, które pieniędzy nie załatwiały od starszych mężczyzn przy kasie lub nie występowały w pewnych bardzo charakterystycznych barach, pokazując bieliznę i nierzadko coś więcej. To było straszne, ale to panie z medycyny najczęściej załatwiały sobie sponsorów...
- To świetnie! - zawołała i znowu uścisnęła Morelkę. - Wiedziałam, że zaprojektujesz i wiem, że będzie piękna. Jejku. Amelie mi się... Kurczę... A ja jeszcze pamiętam, jak byłyśmy młode i głupie... Nie, żebyśmy już w grobie jedną nogą, nie, ale...
Brandi przypomniało się, jak Słońce kiedyś wyjawiło jej przeraźliwie smutną i radosną rzecz - że kiedy jest z nią, Bran, zapomina o swoim największym marzeniu, posiadaniu męża i dziecka, i jest po prostu szczęśliwa. Tak, Bran pamiętała te słowa. I miała wrażenie, że nigdy nie powinna wyjść za mąż. Wydawało się jej to złe.
- Kiedy Ci się oświadczył? Jakby co, pomogę w ślubie. Nie bardzo mam czas, ale z chęcią pomogę.
[ Każda gwiazda ma swoich antyfanów, nie wiedziałaś? To moi starzy znajomi z onetu, którzy nie mają co zrobić ze sobą, siedzą na czatach i przelewają na mnie życiową frustrację ; D Więcej Ci tutaj nie opowiem, bo to historia jak z telenoweli.
Jeszcze mam pytanie - jak Amelka wstaje w sobotnie poranki, to maluje się jakoś wtedy czy raczej sobie odpuszcza już? ]
[ To idę myśleć dalej. ]
To nie chodziło o to, że Angel nie traktowała Amelie poważnie. Po prostu - gdyby jej o pewnych sprawach powiedziała wcześniej, bezpieczeństwo dziewczyny mogłoby być najzwyczajniej ( a może jednak nie tak najzwyczajniej) w świecie zagrożone. A skoro blondynce zależało jako tako, no, trochę bardziej, na szczęściu przyjaciółki, to nie chciała ją w nic wciągać. Zresztą, po co? I tak Amelie by jej nie pomogła, chociażby zapewne bardzo chciała. Ledwo co Angel radziła sobie z tym wszystkim, a mając takie zawirowania w życiu tak jakby już do niektórych rzeczy się przyzwyczaiła. Panienka Morel, wiedząc o tym wszystkim, mogłaby przejść jakieś załamanie, albo Bóg wie jeszcze co, gdyby miała pojęcie o wszystkich szczegółach z życia Evans. Na pewno nie skończyłoby się to dobrze.
Angel zmarszczyła brwi i westchnęła cicho, przysuwając się krzesłem bliżej dziewczyny.
- Hej, przestań... - mruknęła, patrząc się na nią. - Nie mogłaś mi pomóc, to było nierealne... Naprawdę - skrzywiła się nieco, następnie przygryzając lekko dolną wargę. - Wtedy działo się aż zbyt wiele. Gdybyś o tym wszystkim wiedziała wtedy... Nie mogłabym cię zapewnić, że uszłabyś z tego... cało - powiedziała wreszcie, spuszczając wzrok. Przez chwilę milczała. Potem wyprostowała się. - Musiałam uciekać, żeby przeżyć. Potem wszystko za bardzo się pogmatwało. Ale cóż... ja najwidoczniej mam tendencję do pieprzenia sobie życia - uśmiechnęła się blado.
- Tak? No ja... On to... - Uśmiechnęła się radośnie. - Pan H. jest romantyczny, jak widzę. On jakoś na H. miał nazwisko, nie...? W sumie... Nieważne... Jak się będziesz nazywać po ślubie? Zostawiasz sobie nazwisko, łączycie, czy przejmujesz?
Swoją drogą, Brandi, jako, już pomijając fakt, że była lesbą i najprawdopodobniej nigdy nie miała brać ślubu, nie zgodziłaby się na przejęcie nazwiska. Z jednej strony, rozumiała dobrze tradycję: kobieta wchodziła w rodzinę męża, od tej pory on miał się nią opiekować i ją kochać. Z drugiej jednak strony... niby dlaczego? Nie czułaby się dobrze, będąc pod prawną opieką męża; nie czułaby się dobrze, wiedząc, że po rozwodzie powinna wrócić do starego nazwiska. Nie, to było bardzo staroświeckie. Nie odpowiadało jej ani trochę.
- Dobrze, że pomoc się przyda. Za kilka dni zaczynają mi się praktyki w szpitalu, bo udało mi się egzaminy zaliczyć wcześniej... będę mieć trochę więcej czasu. I na pewno pomogę.
Bran nigdy nie organizowała ślubu, bo większość jej znajomych uciekała od tego najmożliwiej najdalej; w sumie, ona podzielała te opinie. Ale to mogłoby być fajne, jakby nie patrzeć. Sukienka, zespół, impreza do białego rana, noc poślubna, karoca z końmi... choć to trochę nowobogackie w tym momencie...
Nie zawsze w sobotę Joshua miał ochotę siedzieć tylko w domu, odpoczywać i nie robić nic szczególnego prócz siedzenia przy perkusji, próbowania nowych kawałków i ewentualnego gotowania. Dlatego tym razem stwierdził, że zabierze Amelkę oraz Lucasa do miejsca, które najpewniej wyjątkowo im się spodoba. A przynajmniej temu mniejszemu członkowi ferajny, choć Henderson przewidywał, że panienka Morel też wcale narzekać nie będzie. Zresztą, on sam lubił tego typu rozrywki, a nawet jeśli nie - przyjemność sprawiało mu samo wyrwanie się z domu, samemu czy też nie. Obojętne. Byle tylko nie przesiedzieć całego dnia w czterech ścianach.
Uprzedził narzeczoną, że wolnego dnia wyjątkowo nie spędzą w mieszkaniu; w takim razie musiała nieco opanować podskórnego lenia i zebrać się z łóżka o wcześniejszej niż zwykle porze. Joshua za to wyszedł rano do weterynarza, by wreszcie odebrać od weterynarza pokiereszowaną fretkę. Z opatrunkiem, ograniczoną możliwością chodzenia oraz sztywnym opatrunkiem na tylnej łapce. Ale przynajmniej całe złamanie skończyło się dobrze, a ulubienica architekta wracała do domu.
Kiedy wrócił od lekarza, zobaczył w salonie tylko Lucasa z miską płatków śniadaniowych, za to ani śladu Amelii. Podopieczny od razu zainteresował się przywiezionym futrzakiem, nieco chudszym, niż przed kontuzją. Ale pewnie szybko dojdzie do poprzedniej wagi, jeżeli otrzyma tylko trochę ciepła od właścicieli i porządniejsze jedzenie, oczywiście. Henderson jeszcze tylko przestrzegł chłopca, że musi postępować ze stworzonkiem ostrożniej, niż normalnie, a może być i ono nieco agresywne, więc należy uważać, a potem skierował się w stronę gabinetu. Niestety, tam także nie znalazł swojego Kota, w sypialni też nie, tym bardziej w kuchni. W końcu wparował do łazienki, gdzie znalazł Morelkę.
- Tu jesteś - westchnął ciężko, jakby zmęczony obejściem całego mieszkania. Niby nie chciał jej za bardzo przeszkadzać w porannym makijażu, na robienie którego akurat teraz trafił, ale raz na czas może się jej trochę naprzykrzać. Dlatego też bez zbędnego uprzedzenia włożył ręce pod jej ramiona i objął od tyłu, głowę zaraz kładąc na ramieniu i przyglądając się, cóż to Amelie robi. Nie wytrzymał jednak długo i przy jednym z kolejnych mazideł do oczu lekko popchnął łokieć dziewczyny, tym samym powodując, że do tej pory równa kreska zjechała nie tam, gdzie potrzeba.
Widać za dobry dziś humor miał.
[ Stawiam na swoim i zmuszam ją do pomalowania się w sobotę. Skoro gdzieś wychodzi... :-P ]
Ewidentne robienie komuś na złość dawało zazwyczaj tylko jednej stronie powód do śmiechu, choć czasem obydwie miały ubaw. Zresztą, w tym momencie Joshua po prostu chciał, żeby zwróciła na niego uwagę, co się zresztą udało. Nie oszczędził sobie szerokiego uśmiechu, który jednak zaraz skrył w zagłębieniu szyi Amelie. Trzeba było wcześniej wstawać, a nie czekać, aż wróci od weterynarza, wtedy obyłoby się bez tej kreskowej tragedii. Niestety, ale niejednokrotnie architekt wykazywał dosyć idiotyczne poczucie humoru; zazwyczaj jednak dobierał sobie tak znajomych, by i oni chociaż lekko rozszerzyli usta po jego żarcie. A tu proszę, Kot się poirytował. Oka sobie nie wybiła, to przeżyje, namaluje od nowa.
- Szkoda tylko, że mi do malowania się daleko. - Tylko zaplótł mocniej ramiona wokół talii Amelii, zignorowawszy kompletnie czarną kreskę na swojej twarzy. Najwyżej zaraz się odbije na pięknym ubraniu napastowanej kobiety, kiedy Hendersonowi zamarzy się akurat położyć policzek na jej ramieniu. - Złość piękności szkodzi, Kocie, to tylko mazidło. I tak mnie przecież kochasz.
To nie ulegało wątpliwości, a jakże. Nie było pytaniem, ale stwierdzeniem, pewnym i nie podlegającym dyskusji. Ile razy ona przychodziła do niego do kuchni i przeszkadzała mu samą swoją obecnością, podpatrywała, co tam robił? To mocno dekoncentrujące, jakby nie było. Mimo, że Henderson ogólnie nie narzekał, kiedy to Amelie siedziała albo na blacie, albo stała gdzieś blisko. W końcu to kolejna okazja do rozmowy i bycia razem, czyż nie?
Tam, gdzie jeszcze przed chwilą ukrywał swój uśmiech, złożył pocałunek, a potem jeszcze kilka wyżej. Nawet zła narzeczona nie była w stanie go na razie odpędzić.
[ Miej dwie siostry, prawie codziennie przychodź do nich i tak rób. Bezcenne! ]
Jakby Joshua rozróżniał na pierwszy rzut oka eyeliner i kredkę, mógłby nie ryzykować ewentualnym wypędzeniem z łazienki. Na szczęście, trafił na tę lepszą rzecz i obyło się bez płaczu, dramatyzowania i złości. Choć pewnie wtedy uznałby to za przesadną reakcję, bo w końcu to tylko makijaż. Praktycznie dla niego bez znaczenia, ale dla niej... możliwe, że jedna z najważniejszych czynności codziennych. A już zwłaszcza, jeśli mieli wyjść gdzieś poza dom, bo jak już zdążył zauważyć, w soboty najczęściej Amelia nie malowała się. A co do bycia już gotowym - pewnie jeszcze Lucas nie zjadł płatków, a z całej paczki tylko Joshua mógł w tym momencie wychodzić na miasto. Musiał w końcu nauczyć obydwojga wstawania wcześniej, żeby się wyrobić na odpowiednią godzinę.
Pomyślał, że chętnie popatrzyłby, jak się przebiera. To nie ulegało żadnej wątpliwości, ale skoro w końcu nie ubrudził jej sukienki, to taka możliwość nie wchodziła w grę aż do wieczora.
- Ja nie wiem, panno Morel, chyba będzie się musiała panna przyzwyczaić - odpowiedział jej wyjątkowo poważnym tonem, chociaż przy obserwowaniu roześmianej dziewczyny przychodziło mu to z trudem. Ale dobrze, że się w końcu nieco rozluźniła, przecież nie chciał jej popsuć humoru na cały dzień. - Zwłaszcza, że panienka nie wie, jakie uczucia do mnie żywi, niedopuszczalne!
No tak, powinna przecież gorąco go zapewnić, że mimo jego niewinnych żarcików wciąż go uwielbia. Wtedy może dałby jej spokój na te dziesięć czy piętnaście minut, żeby mogła dokończyć w spokoju makijaż, a tak, to wciąż ją przytulał i nie miał zamiaru odejść.
[ Ja już niestety też z nimi nie mieszkam :<
Przesadzasz. Chciałabyś mieć takiego fajnego brata, jak ja. ]
Brandi zaśmiała się, a potem pokręciła głową.
- Nie ma problemu, wiem, że bywa ciężko, ale część praktyk mam już za sobą, bo kiedy były płatne, po prostu szłam na nie po zajęciach. Wiem, że bywa trudno, ale dzięki temu, że część z nich odrobiłam, teraz będę robić pięć godzin dziennie. To nie jest tak dużo, nie? - zapytała, po czym objęła Amelie ramieniem.
Znajdowały się blisko jej małej rudery. Bran spojrzała na ciemny budynek.
- Jeśli naprawdę chcesz kawy lub herbaty, zapraszam. Ale nie przestrasz się czasami... to takie przejściowe mieszkanko, szukam czegoś lepszego - powiedziała, po czym otworzyła przed Amelie drzwi do klatki.
Jej mieszkanie składało się z jednego pokoju. Był w nim biały materac, na nim prześcieradło i poduszka, i jakiś koc. Była w tym pokoju też komoda na wszystkie ubrania, jakie Bran posiadała. Koszyk dla Wasp. Jakaś maleńka lodóweczka, szafka na talerze i kubki... i tyle. Ach, jeszcze jedno - dwa szczury, które były Brandziowymi lokatorami od zawsze, Raticate i Raichu. Bran miała cichą nadzieję, że w tym momencie nie będzie ich w "mieszkaniu".
Zaraz włączyła wodę i nasypała kawy do dwóch kubków. Potem odwróciła się w stronę Amelki i rozłożyła jedno z krzeseł. Sama usiadła na materacu. Wasp jedynie podniosła głowę, potem znowu ją położyła.
- Psica mi trochę się rozchorowała, dlatego tu nie podbiegła. Weterynarz mówi, że wszystko okej, potrzebuje tylko odpoczynku. Studia jak najbardziej okej. I nic więcej, prawdę powiedziawszy - powiedziała, patrząc na Morelkę. - Nic się u mnie nie dzieje. Ostatnio w dodatku miałam taki zapieprz, że nawet nie było czasu na wyjście gdzieś ze znajomymi... Medycyna to taki trening. Albo umrzesz w trakcie, albo będziesz innych z martwych wyciągać. Straszne.
Nie wyglądało jednak, by Bran narzekała; uśmiechała się przy tym szeroko, a zmęczenie, warunki mieszkania czy to, że było jej ciężko traktowała jako żarty. Bo tak naprawdę, to było żartem. Wychodziła z Wasp na dwór, potem biegła na zajęcia, potem znowu do domu, na spacer z sunią, do pracy, wracała, trochę poczytała i spała. Przynajmniej miała z tego satysfakcję - nie powodziło się jej może najlepiej, ale była jedną z najlepszych na roku. Wszystko układało się tak, jak powinno się układać. Tylko czasami głodowała, jeśli przesadziła z zakupami albo jednego dnia zjadła za dużo. Ale i w tym były dobre strony - zrzuciła kilogram czy dwa z boczków...
Rzeczywiście - kiedy ostatni raz się widziały, Brandi opowiedziała jej o Tone'ie, mężczyźnie, w którym się zakochała. Opowiedziała, bo jeszcze dzień wcześniej Amelie miała okazję zobaczyć właściciela Bloaters w całej okazałości, gdy totalnie nagi otworzył drzwi. Dopiero Bran, ubrana jedynie w jego koszulę, niezapiętą oczywiście, wepchnęła go wgłąb mieszkania. Wtedy się pogodziły... i następnego dnia spotkały i słuch po ich znajomości zaginął, chociaż nie były już skłócone. Wina leżała pewnie po stronie Bran, już kompletnie niemającej czasu na nic.
- Nie, prawo mnie też by obrzydzało. Głównie dlatego, że jest takie... sztywne. Ja pewnie zajmę się dziećmi... albo chirurgią, w każdym razie, czymś, gdzie nie ma zbyt wielu trupów. Nie zależy mi na tym, by patrzeć, jak ci powoli gasną, nie lubię męczeństwa. Prawo zaś to w większości strasznie śmierdzące i smutne sprawy.
Brandi uśmiechnęła się lekko i zalała kawy wodą. Podała kubek Amelie, sama wróciła na materac.
To nie było tak, że Bran nie chciała stabilizacji; ona się jej bała. Teraz mogła robić co chciała, mogła się cieszyć życiem, nawet, jeśli nie miała czasu i pieniędzy, była wolna. Posiadanie obowiązków zaś odebrałoby jej tę wolność. Dajmy na to, związałaby się z kimś - nie byłoby opcji, by iść z obca osobą na randkę, by z kimś poflirtować. Odebrałoby to Jones sporą dawkę zabawy. Lecz o ile to się dało przełknąć, to dziecko byłoby poważnym problemem. Raz, trzeba być odpowiedzialnym, a Brandi się nie czuła odpowiedzialna. Dwa, trzeba mieć czas, którego ona nie miała. Trzy... trzeba być dojrzałym. Bran wciąż była dzieckiem.
Dzieci w szpitalu zaś jej nie dołowały, nie wiedzieć czemu. Sprawiały, że było jej lepiej. Miały, owszem, śmiertelne choroby już na samym początku życia, ale jednocześnie czasami wychodziły z tego i żyły dalej, pełne energii i woli walki. Były nieświadome śmierci i nieświadome tego, że ich choroba może im odebrać życie. To było piękne i podnosiło na duchu.
- Zrób to, czemu nie? Zasługujesz na to bardziej niż inni, bo pracowałaś na to ciężko, więc... Spróbować musisz, prawda? I zaprosisz mnie. Co prawda ubrania nie są dla mnie niczym specjalnym, ale jako, że będą to Twoje ubrania, to z chęcią przyjdę. A chirurgia nie jest taka straszna. Jak tylko nauczysz się, że to wszystko, czego dotykasz, jest w Tobie, nie będziesz mieć najmniejszego problemu.
Brandi spojrzała na psicę. Potem przesunęła jej wiklinowy koszyk ku sobie i zaczęła ją lekko gładzić po łepku.
Na moment zmrużył oczy, jakby się zastanawiał, czy naprawdę ma jej pozwolić wyswobodzić z jego uścisku. W końcu westchnął ciężko i rozluźnił ramiona, by odsunąć się na nieco większą odległość, dać jej możliwość dokończenia makijażu, a równocześnie oprzeć biodrem o blat na łazienkowych szafkach. Z obserwowania Amelii zrezygnować nie miał zamiaru, choć równie dobrze mógłby się zająć ogarnięciem mieszkania. Bo jakby się człowiek nie starał utrzymać porządku, to i tak zawsze coś było nie tak.
- Schudła i jest trochę rozdrażniona - uniósł nieco brwi, a potem splótł ramiona na piersi. - Ale poza tym wszystko w porządku, przeżyje. Jeszcze trochę i będzie mogła z powrotem biegać jak szalona.
Pewnie się zwierzę będzie męczyć, bo zazwyczaj nie mogło usiedzieć spokojnie w klatce. Z racji tego, że raczej nie robiło nic złego w mieszkaniu, Joshua pozwalał jej przemieszczać się swobodnie po całym mieszkaniu. Teraz, z obezwładnioną nogą, stało się to dla niej utrudnione, więc pozostaje tylko mieć nadzieję, że nie uschnie z tęsknoty za swobodnym chodzeniem.
Zerknął na zegarek; robiło się powoli trochę późno, ale to wciąż pora przedpołudniowa, więc nie ma się co martwić. Ze wszystkim zdążą, nie było żadnej rezerwacji ani nic podobnego, dlatego nie pospieszał jeszcze nikogo.
[ Jak podzielisz się czymś dobrym, to możesz ze mną żyć. Ja jedzenia nie oddaję. ]
Angel aż odetchnęła z ulgą, kiedy Amelie postanowiła zmienić temat. Nie chciała jej dłużej oszukiwać...Nie, zaraz. Przecież ona jej nie oszukiwała. Po prostu do tej pory nie ujawniała się z pewnymi faktami, a to już coś innego. Ale teraz? Czuła, że trzeba było coś z siebie wywalić i to w takim stopniu, żeby dalej wszyscy byli bezpieczni. Nie mogła postąpić inaczej.
Na myśl o sklepie uśmiechnęła się szeroko. Ba! Nawet oczy dziewczyny sprawiały wrażenie, jakby płonęły.
- Czy ja wiem... - zaczęła powoli, delikatnie wzruszając ramionami. - Matury nie mam, więc na studia nie pójdę. Ale chyba nawet by mi się nie chciało - stwierdziła, robiąc usta w dzióbek. - Jak na razie, to chyba zajmę się rozwojem sklepu. Trzeba jakoś przyciągnąć klientów, a to nie jest zbyt łatwe. Chociaż, chyba nie powinnam narzekać, bo idzie mi całkiem dobrze - pokiwała głową. - Od czasu do czasu gdzieś występuję. Wiesz, drobne, gościnne występy przed różną publiką. Nie są to wielkie koncerty, ale mnie pasuje. W zasadzie teraz jest... naprawdę dobrze. Nie trzeba, żeby było lepiej - powiedziała wesoło, spoglądając na Amelie. - Kto wie, może kiedyś będę sławna... Będą się pytać o różne rzeczy, a potem ja im powiem, że moją przyjaciółką jest pewna utalentowana projektantka. Będziesz rozrywana, jak rzeczy od Versace - zaśmiała się cicho. No proszę! Angel znała jakiś dom mody! O Jezusie... Sama aż się chyba tym zdziwiła, bo na chwilę umilkła, a potem zaśmiała się jeszcze głośniej.
Bran wątpiła w stabilizację przez swoich dziadków. To byli szanowani, dostojni lekarze... a przy tym strasznie sztywni. Dla Bran stabilizacja oznaczała tę sztywność zasad, nakazów, poglądów. Córka wpadła przed liceum? Niechże będzie potępiona! Wnuczka nie poszła na studia od razu? Niechże spłonie! Wnuczka jest lesbijką? Udawajmy, że tak wcale nie jest, okłamujmy, że po prostu skupia się na karierze... Pewnie dlatego też nie przyjęłaby oświadczyn, gdyby jakiś pan był gotowy ją wziąć za żonę. Musiała mieć wolną i prostą drogę ucieczki, wyjście ewakuacyjne, które pozwoliłoby jej w razie czego zwiać.
Pewnie dlatego też nigdy nie zamieszkała z Tońkiem. Obawiała się tej strasznej, ciążącej nad jej głową jak klątwa stabilizacji.
- Przyszłabym. I nawet zaciągnęłabym kumpla. Jest przystojny i chce być modelem, uwielbia ubrania, więc... on by mi w razie czego objaśnił, dlaczego to jest takie fajne. O, może nawet by się przebrać za kobitę, żeby porobić na tym pokazie za modela... O ile w ogóle będziesz robić też szmatki dla facetów...
Spojrzała za okno. Cholera, znowu padało. Amsterdam w maju był straszny. Pomyśleć, że jeszcze kilka dni temu Tone ją odwiózł do domu, a ona jak głupia spała z jego kurtką...
[ Pełną lodówkę chętnie przyjmę w dobre ręce.
A dziś chyba odpiszę dopiero późnym wieczorem, bo egzamin tuż tuż, a ja ciągle sobie łamię na tejże etiudzie palce. ]
[Amelka :D]
- Ewentualnie wyrwę kogoś, kto lubi modę. "Cześć, maleńka, znam tę słynną projektantkę, Amelie Morel. Masz ochotę wyskoczyć na drinka lub pięć, a potem na jej pokaz?" - zaśmiała się Brandi, po czym upiła kolejny łyk kawy i odstawiła kubek na podłogę.
Ach, Brandi znała to uczucie - to uczucie miłości, które sprawiało, że nawet ona chciała codziennie wszystko powtarzać. Miłość to pragnienie powtarzalności w końcu. Słońce dało jej taką miłość, podszytą bólem, lękami, ale powtarzalną i dającą ogrom szczęścia. Bezdzietną i zakończoną katastrofą, śmiercią, zakończoną smutnym końcem. Ale i tak - to była piękna podróż...
A teraz stała u wrót kolejnej.
- Amelie, powiedz mi, masz Ty kiedyś ochotę na imprezę? Nie będzie to typowy wieczór panieński, tylko jakby... przedsmak tego. I podejrzewam, że drinki będą tańsze, bo znam miejscówkę, gdzie właściwie mogę pić za darmo. Co Ty na to?
Angel szczerze się ucieszyła dostrzegając taki zapał u Amelie. Może uda im się nawet coś razem stworzyć?
- Wiesz, chętnie cię wykorzystam... - mrugnęła do niej wesoło, zajadając się lodami. - Tylko trzeba by jeszcze pomyśleć nad tym, jak połączyć muzykę z projektowaniem ciuchów... Hm - zaczęła się nad tym zastanawiać, bawiąc się łyżeczką. Zrobiła usta w dzióbek, potem wpatrywała się w nią, jakby była zrobiona ze złota. Aż w końcu uśmiechnęła się nieco szerzej do Amelie.
- Wiem! - powiedziała nieco głośniej, unosząc wskazujący palec ku górze. - Jeśli będziesz chciała, to możemy zrobić jakąś... jakieś coś, w stylu wybiegu, czy co... No ja się na tym nie znam, ale wiesz, mogłabyś zaprojektować ciuchy pasujące do różnych gatunków muzycznych. Ja mogłabym skombinować kilku muzyków-mam chyba nawet paru znajomych, którzy byliby chętni do czegoś takiego. Tylko miejsce... - znowu zaczęła się zastanawiać. - W moim sklepie byśmy się nie pomieścili. Ale chyba miejsce też można by skombinować, najważniejsza jest reklama. Coś wymyślimy - stwierdziła, kiwając lekko głową. - Oczywiście, jeśli jesteś chętna - uśmiechnęła się zadziornie do dziewczyny.
Wzięła na łyżeczkę kolejną porcję lodów, włożyła ją sobie do ust, jednocześnie obserwując przyjaciółkę. Dziwne... Dlaczego się zmieszała?
Dopiero, gdy Amelie podsunęła jej swoją dłoń, Angel zamarła. Wciąż trzymała przedmiot w ustach, oczy zrobiły się wielkie jak dwie patelnie. Blondynka zamrugała. Chciała coś powiedzieć, dlatego przełknęła to, co miała w buzi, odsunęła swoją rękę i kiedy miała wydać pierwsze dźwięki, z jej dłoni wyślizgnęła się łyżeczka i spadła na podłogę. Chcąc ją podnieść, schyliła się, złapała przedmiot, a unosząc się niefortunnie walnęła głową w spód stołu. Jęknęła cicho, potem przeklęła, trzymając się za głowę. Chwilę później wyprostowała się, wzięła wdech i wyprzedzając zapytanie Amelie mruknęła:
- Nic mi nie jest... - stwierdziła, lekko przecierając obolałe miejsce.
Upłynęła może minuta, kiedy blondynka wreszcie się ogarnęła.
- No... zaskoczyłaś mnie... - zaczęła próbując dobrać jakieś w miarę rozsądne słowa. - Jesteś bardziej podobna do mojej siostry, niż myślałam... - oznajmiła, uśmiechając się lekko. I znowu umilkła.
Nagle spojrzała na przyjaciółkę, uśmiechnęła się delikatnie. Wstała od stołu, zbliżyła się do niej maksymalnie i objęła ją tak, jak na prawdziwą przyjaciółkę przystało.
- Ale jeśli jesteście na swój sposób tak samo pokręcone i w dodatku uda ci się tak samo, jak jej i będziesz szczęśliwa... To życzę ci wszystkiego najlepszego - mruknęła, wciąż ją obejmując. Zaraz jednak puściła ją, ale klęknęła przy dziewczynie. I zdarzyło się coś, co niewiele osób mogło zauważyć. Bo... Angel naprawdę się cieszyła! I to była taka radość wylana prosto z serca, a można było to dostrzec po wirujących w jej oczach iskrach, które pojawiały się bardzo rzadko. Bo te były inne od wszystkich.
- Nawet na ślub przyjdę, jak mnie zaprosisz. Cyrk cyrkiem, ale dla ciebie to zrobię - wyszczerzyła się do niej totalnie, jak najbardziej umiała. - Tylko mi obiecaj, że jak już będziesz miała tego swojego księcia z bajki zaobrączkowanego, to o mnie nie zapomnisz. Proszę.. - powiedziała cicho, ale bardzo poważnie. W końcu zdawała sobie sprawę z tego, co się stało z Mią. Jest super szczęśliwa, ale jest daleko. I przez to Evans straciła po części kogoś bardzo jej bliskiego.
Angel pozwoliła sobie na chwilę słabości. Boże broń.
Fakt, będzie. Czego by Henderson nie robił, jaki by nie był, uwielbiał obserwować wszelkie czynności wykonywane przez Amelie. Czy to sprzątanie, czy projektowanie, szycie, a nawet malowanie. Zazwyczaj nie robił tego tak znacząco, jak dzisiaj, tylko raczej ukradkiem zerkał, przechodził obok jej gabinetu czy rzucał spojrzenia znad własnych rysunków, ale jednak.
Morel chyba nie męczyła aż tak biednej fretki, żeby ta nie pałała miłością do niej. Właściwie teraz to zapewne zwierzę pokocha każdego, kto tylko pogłaska, zajmie się i da jakieś jedzenie, wypełni ten czas, kiedy nie miało co ze sobą zrobić przez kontuzję. Jak na razie - chyba wszystko w porządku, skoro Lucas jeszcze nie skarżył się, że Kometa go dziabnęła w rękę albo zbuntowała się w inny sposób.
- Opóźniasz mi cały plan - westchnął tylko, kiedy powiedziała mu, że jeszcze nie jadła śniadania. - Chodź, zrobię ci coś teraz.
Pociągnął ją za sobą przez drzwi, salon aż do kuchni, przed lodówkę. Nie wiedział, co miałby dla niej teraz zrobić, więc tylko otworzył szafę chłodzącą i spytał:
- I czego sobie przyszła pani Henderson życzy?
W końcu, choćby jak brutalnie to zabrzmiało, miłość nie opiera się na kochaniu jedynie charakteru. Chyba, że chodzi o rodzinę, to owszem. Ale o ile przyjemniej było mieć piękną narzeczoną niż tę o przeciętnej urodzie? Na całe szczęście, Joshua trafił na kobietę łączącą w sobie wszystkie cechy, których pragnął u swojej wybranki: przede wszystkim inteligencję, potem za to całą słodycz charakteru (czasem aż za dużo) i wreszcie atrakcyjność. Nie wyobrażał sobie nie obserwować zajętej, często skupionej Amelie przy pracy. Bo, według niego, właśnie to było najciekawszym i najlepszym widokiem codzienności.
Wyciągnął więc pomidory i masło wolną ręką, a później jeszcze trochę białego sera oraz sałatę. Joshua - jak to Joshua, lubił dokarmiać swojego Kota, więc teraz dołożył trochę innych rzeczy do jej jadłospisu śniadaniowego.
- Bajeczne - odparł z uśmiechem, ciągnąc dziewczynę w stronę jej ulubionego miejsca w kuchni: kawałek blatu, gdzie zawsze przy nim siedziała. Zanim puścił jej dłoń, pocałował jeszcze w usta, jakby wynagradzając tę chwilową rozłąkę. - Bo wrócisz bajecznie zmęczona. I mam nadzieję, że zadowolona też.
Zabrał się za robienie śniadania niemalże od razu, nie zwlekając ani chwili. W końcu miał zamiar wyciągnąć w końcu Lucasa i Amelie z domu, a im wcześniej to zrobi, tym lepiej. Potrzeba im było sporo czasu na taką wyprawę, bo zajęcia było sporo.
[ Ale się nie dogadamy, bo oficjalnie przestanę Cię lubić, o. ]
Może jej podejście było zdrowsze niż jego. Może i osiem lat temu miał podobne nastawienie do niej (okropnie to brzmi, tak), ale teraz się ono zweryfikowało i Joshua stawiał wewnętrznie pewne wymagania. Choć oczywiście nie przewidywał, że jego narzeczona będzie projektantką i praktykantką w domu mody, stawiał raczej na panią inżynier czy nawet architekt. Życie jednak spłatało mu figla, a obok na blacie siedziała urocza Amelie.
Wręczył jej już zrobioną kanapkę, zaraz oczywiście zabierając się za robienie drugiej.
- Ja posprzątam - zaoferował się szybko. Dziś miała nie myśleć o niczym, o żadnym sprzątaniu, praniu, prasowaniu, dzieciach, ślubie, o niczym. Mogła o Hendersonie, ot co. - Nie musisz się martwić. Zabiorę cię, gdzie chcę, wrócę, zrobię co trzeba i jeszcze zabawię w nocy. Musisz sobie zachować jeszcze na nią trochę siły, a co myślałaś?
Pozostaje mieć tylko nadzieję, że starczy mu wigoru tego dnia. Na całe szczęście, niedzielne przedpołudnie miał jeszcze wolne, dopiero po porze obiadowej zabierał się za przygotowywanie wstępnych materiałów do poniedziałkowej pracy, mógł zatem wtedy odpoczywać. Kota też jakoś rozrusza, skoro już się zaoferował; może nie zmęczy jej aż tak, żeby koniecznie szła od razu po powrocie spać. To raczej Lucas, co zresztą stanowiło niewątpliwie zaletę.
Położył gotową kromkę na desce do krojenia, mając zamiar czekać cierpliwie, aż Amelie zje. Nie powinna się spieszyć, nie w tej chwili, bo to byłoby sprzeczne z całą ideą dbania o jej dietę.
[ Miałaś ją ożywić, wstyd. ]
Najchętniej odciążyłby ją od wszystkich obowiązków, jakie tylko wzięła na siebie, żeby tylko się nie przemęczyła. Doskonale zdawał sobie sprawę, że takie dmuchanie na nią jak na królewnę nie wyszłoby mu na dobre, bo rozpieścić kogoś łatwo, a potem doprowadzić do porządku - trudno, aczkolwiek i tak nie dałby rady się przed tym powstrzymać. Na szczęście, nie miał aż tyle siły, żeby pracować, wykonywać wszystkie potrzebne czynności w domu i do tego opiekować się Lucasem. Tym razem jednak wolał wyciągnąć Amelie ze sobą z domu, a potem wypruwać sobie flaki i sprzątać, niż zostać i zamykać się w ciasnym mieszkaniu. Niestety, dzielił z Mervinem jedną cechę - nie znosił siedzieć w miejscu, w czterech ścianach, lubił wyjść na miasto, a do tego dosyć często, zabierając ze sobą wszystkich. I czasem charakteryzował się za dużą hojnością, lekką ręką wobec ukochanych osób.
Za to potem, oczywiście, harował w pocie czoła, żeby wszystko jakoś utrzymać. Oczywiście, panna Morel dokładała i swoją część, ale nigdy Henderson nie pozwoliłby, żeby jej zarobek stanowił fundament ich utrzymania. W końcu ona, jako interesująca się modą, powinna mieć też honorarium na materiały czy ubrania takie, jakie sobie tylko zamarzy. I już jego w tym głowa.
- Przecież ci nie powiem. - Pokręcił głową z ustami lekko wygiętymi w dół. - To nie jakaś wielka tajemnica, ale lepiej będzie, jak po prostu zobaczysz.
[ Dobra, dobra. Teraz to już mi wsio rawno. Chcesz, to prowadź, o ile będzie jak i z kim. ]
Brandi wierzyła w Amelie. W końcu to blog, tutaj muszą się udawać takie rzeczy, a jeśli się nie udają, to zwykle dlatego, że potem ma się osiągnąć sukces. A więc tak, Bran mocno wierzyła w Amelie.
- To dobrze, uprzedzę tylko Tońka, że wpadnę z kimś... nie powinno być problemu, Ale to też nie dzisiaj, nie myśl sobie. Będę musiała mieć wolną noc, żeby coś takiego zrobić, a ostatnio nie mam ich za wiele. Od jutra praktyki mam nocami, niestety. Przez tydzień. Za tydzień więc oficjalnie Cię zaproszę. Może być?
Cóż, Brandi chciała iść na imprezę, bardzo chciała. Raz, pragnęła się odprężyć; potrzebowała rozluźnienia po całym roku zakuwania. Darmowy bar Tońka jej w tym pomagał. Podejrzewała, że nie będzie problemu, jeśli jeden raz przyprowadzi Amelie; najwyżej powie, że wypiła wszystko sama. Drugim powodem było pokazanie Tońkowi, że jednak... nie jest jedyny, że Brandi też ma inne życie, że nie może wszystkiego dyktować pod niego, jak robiła ostatnim razem; odwoływała nawet spotkania ze znajomymi tylko po to, by się z nim przerżnąć. Ale już tak być nie mogło, nie.
Fakt, wiele zależy też od charakteru, a nie tylko od wpływu środowiska na daną osobę. Amelie miała takie właśnie usposobienie, a Joshuę wychowali kategorycznie rodzice. Rzadko kiedy go tak naprawdę rozpieszczali (prócz okresu, kiedy był jeszcze naprawdę mały), bo utrzymanie, zajmowanie się czwórką dzieci i jeszcze ich rozpuszczanie było niemalże niewykonalne. A w nim, jako najstarszym synu zasiano ziarno poczucia obowiązku, odpowiedzialności za siostry. Wtedy właśnie robił wszystko za nie, zwłaszcza, jeśli chodzi o Vivian i Marjolijn, bo Laurina już radziła sobie sama.
Sprzątnął jeszcze tylko ubrudzone rzeczy z blatu do zlewu, postanowiwszy, że zmyje wszystko później, jak już wrócą.
- Nie ma potrzeby - odpowiedział jej. Gdyby któreś zgłodniało, najwyżej kupią coś po drodze, a i na miejscu na pewno będzie na tyle jedzenia. Skierował się w stronę wieszaka po jakieś wierzchnie nakrycie, chwycił klucze i oparł się o ścianę tuż przy drzwiach. - Gotowi?
Lucas jeszcze popędził do swojego pokoju po jakieś niezbędne mu do wyjścia rzeczy, a Henderson w tym czasie zdążył jeszcze zająć się fretką, pogłaskać ją i coś do niej pogadać, jako do swojej najlepszej przyjaciółki.
[ Hm, nie wiem, czy widziałaś ostatni mój post tam >D
No tak, jedno z wybranych przez Ciebie. ]
Kobiety. Zawsze uzbrojone we wszystkie możliwe rzeczy na każdą okazję, w swoich przepastnych torbach chowające różne - według Joshuy niepotrzebne - rzeczy. On sam zabierał wszystko na sobie, w kieszeni, rzadko kiedy zabierał jakiś bagaż, a jeżeli już - chował tam potrzebne do pracy papiery. Gdyby Lucas przyniósł mu jakieś zabawki do schowania, to albo musiałby je nieść sam, albo zostawić w domu, zapewniony, że tam, gdzie idą, jest dostatecznie dużo rozrywki.
Skinął tylko głową, kiedy Amelie oznajmiła, że są już gotowi. Zaraz też znaleźli się za drzwiami, a Henderson zamknął je na klucz, który schował oczywiście do wewnętrznej kieszeni cienkiej kurtki. Wyciągnął rękę do chłopca i już po chwili szli we trójkę po schodach na dół.
- Możecie zgadywać, gdzie was zabieram - zaproponował, jakby nagle teraz mu to przyszło do głowy. Jeszcze nie przetestował amelkowej ani lucasowej chęci na zgadywanki, choć sam raczej je lubił. - Ale łatwo raczej nie będzie.
Nie sądził, żeby od razu na to wpadli, może dopiero po kilku próbach i naprowadzeniu. Jego pomysł, by wziąć ich właśnie do tego miejsca narodził się, kiedy to sekretarka mówiła o świeżo otwartym obiekcie, po remoncie; pozostało mieć tylko nadzieję, że ludzie wybierają raczej niedzielne popołudnie, niż sobotni ranek na wypad właśnie tam. W tłoku wcale nie było przyjemnie.
[ Ręce opadają.
Przepłynąłbym pod mostkiem i ciach, za nogę ją ; D ]
[ Bo ja mam momenty, że mnie ponosi. A to był właśnie jeden z nich :D ]
Angel uradowana usiadła z powrotem na swoje miejsce, kończąc porcję lodów.
- Chcesz, żebym wam marsz weselny na gitarze zagrała? - uniosła obie brwi, spoglądając na przyjaciółkę. - Tylko jak coś, to ty się dobrze zastanów. Bo jeśli już, to tylko w wersji elektro - zaśmiała się cicho, kręcąc lekko głową.
Gdy do cna wyczyściła miseczkę z lodów, odłożyła ją na stół, a potem usiadła na podłodze. Musiała przyznać, że dużo bardziej wolała takie miejscówki - mogła wyciągnąć swoje długachne grabie (czyt.nogi), nie obtłukując ich gdzieś pod stołem.
Z ulgą na sercu uśmiechnęła się szeroko, krzyżując ręce.
- Kiedy ci się oświadczył? - spytała nagle. - Jakieś romantyczne zaręczyny, czy raczej ciche 'bum' przed snem? A może podarował ci pierścionek w budyniu, a ty go omal nie połknęłaś? - poruszyła zabawnie brwiami, śmiejąc się potem wesoło. Cóż, może to i najmilsze by nie było, ale blondynka nawet wyobraziła sobie taką sytuację.
- A co do szkrabów - jakby co, to ich nie zjem. W sumie, to nawet mi te potworki nie przeszkadzają. Byleby tylko nie były moje, to i nawet zająć się nimi mogę. Już kilka razy to robiłam - przyznała, przechylając głowę lekko na bok.
Można byłoby o to samo spytać w stosunku do Bran - czy warto było w nią wierzyć? Skończyła liceum dobrze, ale nie było jej stać na studia; w domu totalnie się nie przelewało, a mimo to odmówiła pomocy finansowej od dziadków, wierząc, że jeśli tylko ją przyjmie, będzie do nich uwiązana. Pracowała, uczyła się, jeździła na desce, robiła przez bite dwa lata co tylko chciała. A potem nagle wyjechała do Amsterdamu, nadal biedna jak mysz kościelna, ale z ogromnymi planami. I co? I udawało się, nawet, jeśli było ciężko. Jones należała do ludzi, którzy żywili się trudem, a gdy nie było problemów, wyszukiwali jakieś - nienawidzili zbytniego spokoju.
Jeśli więc był cień szansy, że Amelie się powiedzie, warto było w nią wierzyć.
- Wieczór panieński powinnaś sobie zorganizować w tamtym miejscu. Co prawda nie ma tam zamontowanych rur, by panowie mogli potańczyć, ale w razie czego sama mogę Ci pomachać tyłkiem przed oczami. Ewentualnie załatwię jakichś kumpli... za wódkę zrobią wszystko, nawet się rozbiorą na oczach pań. Wybiorę tych ładnych, obiecuję. Alkohol nie jest tam tani, ale przynajmniej dobry, nie tak, jak w większości barów, że dają Ci pół kufla piwa i masz być zadowolona. Tylko nie wiem, czy będzie Ci odpowiadać jazz. Chociaż pewnie Tone się zgodzi na to, żeby wynająć inną kapelę... Kurcze, rządzę się mu w klubie, mimo, iż już tam nie pracuję - powiedziała, a potem zaśmiała się.
Fakt, rządziła sie. Dostała przecież pozwolenie, by się rządzić.
Oj tam, oj tam. Ślub zwykle nie jest dla młodych, a dla urzędników, państwa i dla wszystkich, którzy chcą się bawić na weselu. Radość państwa młodych to taka mała rzecz.
- W sumie, masz rację. Nie chcę, by moi kumple się rozbierali, bo robią się wtedy cholernie niemili. No i Tone mógłby się zbuntować. - Cholera, powiedziała to na głos. Ech, jeszcze niech się wyda, że jest na tyle głupia, że wróciła do faceta, który ją zostawił na rok. Niech się wyda, wyjdzie na idiotkę od siedmiu boleści. - Znaczy, Tone nigdy nie miał u siebie pół-nagich facetów. Jako, że to jest jeden z tych mocnych, twardych hetero, pewnie nie będzie chciał oglądać męskich tyłków, które w dodatku dostawiają się do wszystkiego, co posiada w miarę zgrabny, kobiecy tyłek. Ale, nieważne. Chcesz jeszcze kawy? W sumie, mogę Ci też zaproponować ciastka. Saszki się nazywają, są truskawkowe i pyszne. Powinnam mieć jeszcze gdzieś ich trochę.
Brandi wolała życie takie, jakie było. Nie chciała nic zmieniać, chociaż wiedziała, że zmiany nadejdą. I że się do nich przyzwyczai.
[ Eeeee, gdzie tam! Radości nigdy zbyt wiele! :D ]
Blondynka słuchała jej uważnie, powstrzymując z całych sił śmiech. Szczerze mówiąc, to nie rozumiała tych wszystkich gierek, czy też podejść przyszłych małżonków do tego wszystkiego, całego zamieszania zwanego ślubem. Ona sama wyszła za mąż na całkowitym spontanie, była w dżinsach i jakiejś koszuli w kratkę. A może wtedy zbierała winogrona? Sama dokładnie tego nie pamięta, bo... Bo dla niej nie było to nic ważnego. Ot, takie zaobrączkowanie, żeby zmienić nazwisko i adres zamieszania. No i zgubić trop... Zresztą, nie ważne. Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr, tak?
A potem także starała się ukryć rozbawienie wpełzające bez pardonu na jej twarz. Te zaczerwienione policzki Amelie idealnie zdradzały wszystkie dalsze wydarzenia.
Blondynka tylko pokręciła głową, uśmiechając się baaaardzo szeroko.
- Uuuu... Kochana! To się wam powodzi - stwierdziła, puszczając jej oczko i chichocząc jak najciszej umiała.
- No ty patrz. Ty za mąż wychodzisz, a ja nie znam twojego wybranka! Rany... - złapała się za głowę, nieznacznie się krzywiąc. I zrobiła to tak, jakby zaraz miał nadejść koniec świata.
Oczywiście się wydurniała. Przecież wiedziała, że raczej nie ma się o co martwić, bo Morelka byle chama by sobie nie wybrała. W wieży chyba też nie miał zamiaru jej zamknąć, no nie?
A jeśli tak, to ją z niej wyrwie i uwolni. Uda roszpunkę (ha.ha.ha.), zawinie swoje długachne włosy o drzewo i zrobi skok przez płot a la Miś Jogi i wypuści zniewoloną księżniczkę...
Może niech lepiej Joshua okaże się normalny. Tak będzie lepiej dla wszystkich. I bezpieczniej.
Westchnęła bezgłośnie, przypominając sobie znowu swoją siostrę.
- Mia... Naprawdę jesteś do niej podobna - powiedziała, spoglądając na przyjaciółkę.
Brandi uśmiechnęła się lekko. No tak, paplała o nim bez przerwy, paplała o nim bez wytchnienia, bo totalnie nie miała ochoty mówić o niczym innym, tylko o tym, co ją tak cholernie cieszyło, pobudzało do życia, o jego uśmiechu i o tym, jak patrzył na nią, kiedy wymawiała jego imię. Tak, nic innego nie chodziło jej po głowie. Gdyby się z nim rozstała, najpewniej przez jakiś czas musiałaby pilnować siebie, by nie myśleć o seksie z nim cały czas.
Cholerna miłość.
- No tak. Sypiałam z nim kilka miesięcy w zeszłym roku. A teraz wrócił i prawdopodobnie znowu z nim będę sypiać.
To zabrzmiało tak... lekko, beztrosko, jak gdyby seks lesby z mężczyzną nic nie znaczył, jak gdyby to była kolejna gra albo żart, albo kolejna przygoda, która znaczyła tyle samo, ile jedno piórko. Która ważyła tyle, ile ono. Ale czyż tak się nie zaczęło - jako nic ważnego? Właśnie tak! Dlaczego Bran miałaby przejmować się tym, skoro tak naprawdę było to od samego początku nieistotne?
Brandi nie lubiła się określać. Określenia miały pozwalać światu przybliżyć swoje poglądy czy to, kim się było, ale nie definiować "ja". Jeśli ktoś krzyczał "jestem lesbą", to nie dlatego, że nią był, tylko po to, by komuś oznajmić aktualny stan rzeczy. Brandi była lesbą, była była lesbą, teraz nie była, chociaż cholera ją w sumie wie. Nie krzyczała po prostu już tych słów. Nie czuła, że to odpowiednie słowo. Była niedookreślona.
[Zadziałało, man. Przecież Ty i Mila wróciłyście xD Nie będzie męża Włocha!]
Bran spojrzała na Amelie i z jej miny wyczytała wszystko. No tak, stwierdzenie "sypiamy ze sobą" było cholernie puste i beznadziejnie plastikowe. Bran przecież nie była ani pusta, ani plastikowa... Matko, Melcia mogła nawet pomyśleć, że Bran tak samo podchodziła do ich seksu! A tak nie było, nie mogło być, bo przecież Bran Amelie uwielbiała. Niewinna, delikatna, grzeczna, cudownie pozwalająca jej na prawie wszystko, niewtajemniczona... Bran uwielbiała to w kobietach, to, że mogła się nimi opiekować było najwyższym uznaniem, uczuciem. Nie zdarzyło się jej poza kilkoma razami przespać z kobietą tylko dla seksu...
- Nie, to nie tak. Znaczy, w sumie, trochę tak. Bo to źle się zaczęło, ale potem stało się jakieś przyjemne i jak z nim pojechałam na wakacje, to się zakochałam i... i on potem wyjechał, teraz wrócił i chyba znowu jesteśmy razem. Nie wiem, to skomplikowane. Jesteśmy razem, tak, jesteśmy. A ja go kocham. Nie patrz tak na mnie, dalej jestem lesbą i lubię babskie tyłki, ale jego tyłek jest jakiś... magiczny.
Parsknęła śmiechem na swoje ostatnie słowa. Wyobraziła sobie magiczny tyłek Tońka - fioletowy, z którego z każdym gazem leciały gwiazdki i czary.
- Sama byś się zakochała, jakbyś go poznała. No, może nie teraz, masz pierścionek na palcu. I w sumie mogłabyś go nie polubić, bo on lubił strasznie kobiety w wiadomy sposób... Ech, pasujemy do siebie jak cholera. Ale mi z tym dobrze. Naprawdę.
[Ja dzisiaj się uczyłam. Nauczyłam się! :D A tyłek mógłby być w kolorach tęczy. Ale nie, fioletowy jest bardziej magiczny.]
Cóż, Bran poniekąd rozumiała to podejście. Chociaż uznawano ją za kogoś, kto rucha co popadnie w świecie lesb, wcale tak nie było - wariatki nie muszą być specjalnie rozwiązłe, by być wariatkami. Seks? Okej, ale jeśli jestem w związku. Fakt, rok temu robiła ze swoim ciałem co tylko mogła, ale to była wina cierpienia. Jones nie umiała sobie z nim radzić inaczej niż poprzez ryzykowne, radykalne zachowania, pozorowanie siły, szukanie zaczepek, agresję...
- Tak, to dobrze - powiedziała, podsumowując i swój, i Melciowy wywód na temat miłości. Tak, było dobrze, że go kochała i że on kochał ją. Tak, było dobrze, że byli razem i że Bran była szczęśliwa. Było dobrze, bo poznawali się od nowa, ona jego historię,on ją całą, nieskupioną na tym, by zrobić sobie krzywdę okrężnymi drogami.
Bran pomyślała właśnie w tamtym momencie, że nie wszyscy mężczyźni są źli. Bywali tacy, którzy byli naprawdę mili. I chociaż ich fizjologia niepomiernie była brzydsza od kobiecej, to jednak nie byli aż takimi złymi kochankami. No, przynajmniej nie Tone i nie Clayton.
[A ja się naumiałam części już. :D:D SZALONA, RZUCIŁA SIĘ JEJ NA SZYJĘ, LOL, FAJNE :D]
W tym momencie najbardziej odpowiednim scenariuszem byłoby pocałowanie Amelki. Tak, bo przecież Bran uwielbiała damskie usta. Ale nie nie nie, tego by nie zrobiła. W końcu była zakochana. W MĘŻCZYŹNIE.
- Musisz go poznać, Amelie, naprawdę. Jestem może pierwszą osobą, która wie o zaręczynach, Ty jesteś pierwszą osobą, która wie, że Tone i ja znowu jesteśmy razem. Może jakiś... Nie wiem, kolacja, obiad, coś w ten deseń? Wolałabym wypad na weekend za miasto, ale dupa, bo mam praktyki. Czekaj, zaraz zerkniemy w kalendarz, czy ja mam coś...
Tak było dobrze; miała kogoś, z kim po babsku mogła się pocieszyć z posiadania miłości. Miała faceta, któremu mogła zaufać i który swoimi palcami potrafił wyczyniać cuda. Wszystkimi jedenastoma. [:D] Miała psa, który dochodził do siebie po grypie żołądkowej i już nie rzygał co dziesięć minut. Miała praktyki w szpitalu, spełniały się jej marzenia. Wszystko zaczynało się kolorować, barwić na różowo, niebiesko, czerwono.
Tylko jej ojciec jak chmura burzowa gdzieś tam wisiał. Ale nie był specjalnie ważny.
- Jeśli za tydzień Bloaters, to... za dwa tygodnie... Dasz radę urobić jakoś pana H.?
A Brandi nie była pewna, jak na to zareaguje Tone. Amelie i Joshua mieli za sobą dobrze rozpoczęty związek, który prócz seksu miał w sobie sporo rozmów. Bran zaś zaczynała z Tońkiem inaczej i właściwie... teraz dopiero się poznawali. Cholera wie, jak szanowny Visser zareaguje na żarcie z jej znajomymi? Cholera wie, czy on lubi ogniska i wypady za miasto? Cholera w ogóle wie, jak on zniesie to, co lubi Bran?
Jones roześmiała się, kiedy amelie zrobiła Aluzję przez duże A. Nie, to było ciężko do wyobrażenia. Amelie i aluzje, i "urabianie" faceta w taki sposób... Nie, to było...
- Dam Ci znać, jak tylko się dowiem, kiedy pójdziemy. Bo właściwie u mnie niedziele są najlepszym terminem, bo mam wolne. Albo soboty, o, wieczorami. Ale nie wiem, jak Tone, w końcu piątki i soboty to jego najcięższe i najtrudniejsze dni... Zobaczymy. W razie czego wiesz, gdzie mieszkam.
Cóż, Bran wiedziała, że Tone chce dzieci; widziała, jak patrzył na rozrabiające szkraby na plaży, gdy byli w Hiszpanii. Ona nie chciała, było za wcześnie. Już nie wspominając o tym, że kariera była dla niej ważniejsza niż gromadka sepleniących, srających o każdej porze dnia i nocy gówniarzy. Czasami obawiała się, że będzie ciężko pogodzić to i marzenie Tońka, zwłaszcza, gdy patrzył na nią wzrokiem, który sugerował jedno. Na szczęście, nigdy jej nie prosił o to, by zrobili sobie potomka. Jeszcze nie prosił.
[Tez mi mulił. Musiałam odłączyć na chwilę o.o]
Cóż, owszem, to niby nic strasznego. Ale co, jeśli Tone nie lubił takich przyjęć, jeśli lubił tylko seks i komedie do białego rana? Jeśli będzie opryskliwy albo zacznie opowiadać wszystkim, co robili w łóżku poprzedniego wieczora? Bran nie zniosłaby tego, najpewniej dałaby mu w twarz krzesłem. Ale cóż, trzeba było spróbować.
- To jak? Dolewka kawy, czy mam Cię odprowadzić? - zapytała, odstawiając swój kubek. - Nie pójdziesz stąd sama, nie ma mowy. Ten blok jest, jaki jest, mieszkają tutaj naprawdę chuje. Raz mi się już udało dostać w twarz... - Nie wspomniała, że od własnego ojca. Nie ma mowy, by komukolwiek o tym wspomniała. - A część musiałam sobie ustawić. Zatem odprowadzę Cię. Gdzie mieszkasz, dalej w tym samym miejscu?
Brandi ślubu nie chciała. Obawiała się tak ważnego zobowiązania. nie wspominając już o tym, że w życiu i za żadne skarby nie przyjęłaby męskiego nazwiska - skoro już w wieku czternastu lat zdecydowała, że nie chce nazwiska ojca, to czemu teraz miałaby nosić nazwisko jakiegokolwiek mężczyzny? Owszem, Brandi Visser brzmiało ładnie. Ale Brandi Jones lepiej.
Bran przecież nie należała do normalnych. Zwykłe były dla niej rozmowy o seksie, o pozycjach, które się lubi, które się przetestowało. Och, ilu facetów (jeszcze będąc nieświadomą) rozpaliła swoimi wyobrażeniami! Ile kobiet patrzyło na nią, kiedy ona ot tak rozprawiała sobie o seksie! Może to efekt kultury Zachodu, w której wyrosła; nie wstydziła się o tym mówić i było to coś tak naturalnego, że gadanie o tym nie podniecało jej. A może po prostu była dziwna?
Ale nie chciała, by Tone był uznawany za osobę, która nie potrafi się zachować. Choć może było odwrotnie - może to za nią trzeba byłoby się wstydzić?
- Kochanie, chciałabym. Ale widzisz, są takie rzeczy, które nie pozwalają na wynajęcie czegoś innego, choćby to, że nie chcę dojeżdżać do szpitala czy na uczelnię dwie godziny. To dobra miejscówka, nawet powiem Ci, że jestem jedną z pięciu studentek, której udało się tu zainstalować. Wielu ludzi z medycyny chce.
Źle się czuła, zapraszając tutaj ludzi. Jasne, pieprzyła coś o dojazdach, ludzie w to wierzyli nawet... ale prawda była trochę inna, zaczynała się na F, kończyła na E. Finanse, pieprzone finanse. Nie stać jej było, żeby wynająć coś, co byłoby o lepszych standardach, co pozwoliłoby mieć jej własną łazienkę i prywatność - tu ściany były niemalże z tektury. Fakt, powinna się postarać bardziej, przecież żyła z dwoma szczurami piwnicznymi (żeby jakoś zagłuszyć wstręt, dała im imiona i zaczęła traktować jak własne zwierzaki)... Ale chyba miała dość starania się. Biegała z uczelni do pracy, do domu do łóżka na kilka godzin snu i znowu zaczynała dzień. Jeszcze żeby było ciekawiej, Wasp zachorowała na tyle poważnie, że spędzała noce u weterynarza. Bran od jakiegoś czasu jechała więc tylko na kisielach.
Ale nie była jedyna. Na medycynie dziewczyny miały tak samo. Część z nich została dziwkami. Bran nie była zdolna do tak dużego poświęcenia.
- Hm, daleko to? - spytała Bran, uśmiechając się.
[ Kurka, mnie tracenie sił też dopadło ;/ Ale z innego powodu, niż egzaminy :P ]
Widocznie nie każdy miał w przeznaczenie wplecioną historię z białym welonem, suknią niczym beza i tortem, który był aż tak słodki, że zbierało się na mdłości... No i oczywiście cały spęd rodzinny, bez którego nie mogłoby się obyć...
Ach, te choler... piękne wesela!
Jakim cudem? Ano takim, że prawdopodobnie byli dla siebie stworzeni, jeśli chcąc iść tropem rozumowania chociażby właśnie siostry Angel. Ta to dopiero wierzyła w los, jego zbieg i tego typu rzeczy nawiązujące do wcześniejszego, czy późniejszego połączenia dwóch osób. Z Angel było prościej - rozumieli się, chcieli spędzać ze sobą czas? To po co to przerywać? Według niej, nie warto było zagłębiać się w to coś zwane miłością, szkoda jej było na to czasu. Może tam myślała dlatego, że kiedyś sama CHYBA kochała. Nie była tego jednak do końca pewna. Uczyła się kochać, akceptować i być trochę bardziej otwartą na ludzi, lecz niektóre sprawy wciąż były dla niej bardzo trudną zagadką do rozwikłania.
Blondynka zrobiła usta w dzióbek, chwilę się przyglądając przyjaciółce i rozmyślając o swojej siostrze.
- Tak - odparła wreszcie, następnie westchnęła. - I nie chodziło mi wcale o to, by porównać cię do niej w złym sensie. Ona.. - zawiesiła się na moment, przygryzając lekko dolną wargę. - Mia jest inna od wszystkich. Bardziej pokręcona, walnięta może nawet bardziej ode mnie, chociaż raczej w pozytywnym tego słowa znaczeniu. W ogóle, chyba nikt jeszcze nie dostrzegł, że sama też potrafi się zamknąć w sobie. Tylko, ze ona to robi tak... jednocześnie otwarcie. Dziwne, nie? Po prostu - wprowadza do swojego światka wszystkich po kolei. Jak leci. Nie ma osoby, która by chociaż przez chwilę nie zasłuchała się w jej przemowie dotyczącej świata. Mia widzi wszystko inaczej; jest artystką. Nie znam większej filozofki od niej. Wszystko jest dla niej niezwykłe, nawet kamień leżący gdzieś na drodze, kwiatek rosnący samotnie pod drzewem, czy płatek śniegu nieco większy, niż reszta. Ona czuje mocniej, kocha silniej i wyraźniej. Jest krucha, ale jednocześnie uparta jak osioł, walcząca o dobro swojej rodziny nade wszystko. Czasami sprawia ważenie, jakby przepraszała za to, że istnieje, obwinia się o każde niepowodzenie. Nie tylko swoje, ale też innych. Tak cholernie kocha Marcosa i Nathalie (dwuletnią córkę i narzeczonego), że mogłaby za nich umrzeć. Jest... niesamowita. Jest moją siostrą. Tą, która się dla mnie poświęciła, a ja nie umiałam jej za to podziękować. Tylko ją skrzywdziłam... - Angel spuściła głowę. Te wszystkie słowa wypłynęły z niej ot tak, po prostu. Nawet nie chciała się wypowiadać aż tak rozlegle na temat Mii, ale cóż, stało się. Może tego potrzebowała?
- Jest wspaniałą malarką. Nie ma lepszej. W jej dziełach każdy dostrzeże siebie. Każdy - szepnęła, znowu się zamyślając.
Bran nie. Gorzej z Tońkiem. Cholera go wie, jak zachowuje się przy obcych... Raz tylko Bran widziała go w towarzystwie innych osób. Była z Willem w Bloaters, a on właśnie zaciągał kogoś do łóżka, stosując wszystkie, możliwie wszystkie chwyty. Brandi wtedy uznała, że nigdy nie przespałaby się z kimś, kto potrafi chwycić się sposobów tak niskich lotów, byleby poruchać. Potem widziała go rano w jego mieszkaniu - była tam z Willem i wspólnie dochodzili do tego, że jednak się z nim nie przespała. Jego pytania o to, czy Bran naprawdę jest lesbą, bo przecież spała z Willem, były totalnie pozbawione jakichś zahamowań.
Bran zatem miała powody do obaw.
- Zawsze możemy na ten spacer iść. Wasp wezmę, chociaż nie obiecuję, że wytrzyma... najwyżej będę ją niosła. Ale weterynarz mówił, że powinnam ją wyprowadzać, że tak odzyska siły. No, zobaczymy - powiedziała Brandi, po czym podeszła do psiny i założyła jej smycz. Pogłaskała ją po łepku z czułością. - Chodź, Wasp, idziemy. Trzeba rozruszać Twoje kosteczki. I zrobić siku. No, ruszaj się, maleńka.
Psica wstała, pomerdała ogonem, po czym trochę zmęczonym krokiem ruszyła do drzwi. Spojrzała wtedy na Brandi i szczeknęła nawet.
- No, możemy iść - powiedziała Jones, zarzucając na siebie bluzę.
Uliczka była cicha, ale bynajmniej nie pusta. Co kilka metrów stała jakaś grupka, co chwilę kogoś mijały, nie był to jednak tłok taki, jak na rynku w Amsterdamie - ten był nieprzyjemny, nieprzyjazny. Brandi niektórych mierzyła wzrokiem, innych omijała, jak gdyby już wiedziała, co należy robić przy określonych grupkach.
- Nie jest tu specjalnie miło - powiedziała, gdy oddaliły się trochę - to straszny blok. Ludzie tutaj może i nie mordowali się, ale żyli, żyją w biedzie, szczerze mówiąc. Część z tych dzieciaków tu zostanie, część wyrośnie na cholernych przestępców. Ale jeśli nic im nie zrobisz, zostawią Cię w spokoju.
- Może i nic by Ci nie zrobili, ale pewnie nasłuchałabyś się za wszystkie lata. Więc... chyba nawet lepiej, że idę z Tobą.
Cóż, Bran miała opcję zostania drugą Amelie - mogła otrzymywać pieniądze, jeśli tylko by chciała. Kilkakrotnie dziadkowie ją prosili, by przyjęła od nich na czesne, ale Jones stanowczo odmawiała. Nie chciała się uzależnić od czyichś pieniędzy, to raz; dwa, wiedziała, że do końca życia by jej to wypominali. Musiałaby być na ich zawołanie, bo przecież oni łożyliby w jej edukację. Trzy, była zbyt dumna, by chcieć pomocy. Na pewno zaś nie od ludzi, którzy traktowali ją jak czarną owcę.
- Swoją drogą, dostałam jakiś miesiąc temu pocztówkę od Cass, tej małej wrednej rudej... dziewczyny z obozu. Pamiętasz ją? Strasznie mnie lubiła, Ciebie nie cierpiała, musisz ją pamiętać, doniosła na nas kiedyś. Wtedy, jak przyszli po nas opiekunowie, a my leżałyśmy nagie... Ta mała ruda wredna Cass napisała do mnie i chce się spotkać. Wiesz, że nawet pytała, czy jesteśmy razem?
Brandi uśmiechnęła się lekko na wspomnienie nagiej, przerażonej i bliskiej płaczu Amelie, która biegła za nią po lesie, podczas gdy opiekunowie darli się za nimi. To było dobre wspomnienie; szalone, ale dobre.
Amelie była więc w sytuacji podobnej do brata Bran. On od dziadków dostawał pieniądze na życie, na mieszkanie, na materiały i przyjemności - nie był jak zwykły student. Ilekroć jednak chciał pomóc Bran, ta odmawiała, kilkakrotnie nawet na tyle agresywnie, że trzeba było na nią wrzasnąć, by przestała zachowywać się jak furiatka. Ale cóż - kto by się nie wściekł, jeśli codziennie braciszek podsuwał jej jedzenie, twierdząc, że jej coś kupił, bo zmizerniała w ostatnich dniach?
- Cóż, spotkam się z nią. Chcę ją zobaczyć, bo ciekawa jestem, czy dalej jest tak wredna, jak ruda. Ale ona przyjechała tu tylko na wakacje, podobno. Nie musisz być zazdrosna - powiedziała Bran pół-żartem, po czym zachichotała. - Serio, nie musisz. Nic z nas nie będzie, bo nie lubię rudych. Poza tym, mam Tońka, nie? Jakoś o niego nie robisz min - dodała, po czym parsknęła śmiechem. - O ile mi wiadomo, Cass nie była nawet bi. Spokojnie, przecież nie porucha.
No pięknie. Amelie była lesbijskim psem ogrodnika - sama nie wzięła, ale innej babie też dać nie mogła. Chociaż może to przez Cass?...
Brandi parsknęła śmiechem, potem objęła Amelie ramieniem.
- Dobra, dobra. Wszystko jest okej. Wiem, że jej nie lubisz, tez jej nie lubiłam za to, jak Ciebie traktowała, chociaż nigdy nie zapomnę Twoich piersi falujących od biegu po łące, podczas gdy za nami latał opiekun ze stojącym przyjacielem... No, nieważne. Ale może ją zaprosisz na ślub, co? Poproszę ją, żeby ze mną przyszła. Toniek się nie obrazi za to, że pójdę z dziewczyną, która na mnie leci, nie?
Zaśmiała się, potem dźgnęła Amelie lekko pod żebra. to było jasne, że żartuje.
- Ty, a może pójdziesz ze mną? W sumie, byłoby ciekawie zrobić ją w jajo, mówiąc, że jesteśmy razem... o, i że adoptowałyśmy jakiegoś małego Murzynka. Pewnie trochę mina by jej zrzedła... Obiecuję, że ręce będę trzymać przy sobie. A chcę to zrobić, bo... bo może wtedy się ode mnie odczepi, nie? Zraniona duma, czy coś w ten deseń, wiesz...
Jaka urocza ;33333333
[Nie wiem kim jesteś zacny Anonimowy i czemu służy ten komentarz, ale bardzo mi miło, bo sądzę tak samo :D
Melcia Love! <3]
zacny Anonimowy - hahaha.
Rzygam słodkością tej karty i okropnej postaci. Pozdrawiam chłodno, kolejny Anonimowy Anonim.
Teraz zamiast chodzić do ludzi, to siedzą w internetach i jeżdżą anonimowo po innych :<
Pozdrawiam, nieanonimowy Piotr
[Ja tam się obśmiałam. Zawsze mnie intrygowało skąd się bierze całe hejterstwo i nienawiść na blogach. Ach, i jeśli ktoś faktycznie przeczytał całą kartę i zdobył się na komentarz, to wow, naprawdę jestem pełna podziwu. Według mnie to strasznie męczące. No ale... Zamiast mojej twórczości polecam książki. Tylko nie te bez cienia artyzmu i przesłania. No, takie naprawdę dobre. Opłaca się,o :)]
[ A ja mam ostatnio chyba jakąś ułomność pisania wszelkiego. Nic mi się nie chce, cały czas tylko gdzieś latam XD ]
No cóż, jak widać, dla jednych to pełen optymizmu, słodkości, dobroci i radości dzień (można by wymieniać same pozytywy w nieskończoność, ale papieru szkoda), a dla innych to po prostu coś okropnego, co nigdy w życiu nie powinno mieć zdarzenia. Oczywiście Angel rozumiała, że Amelie i jej siostra należą do tej pierwszej grupy i nie miała zamiaru jakoś im tego wytykać. Bo po co? Chociaż, Mia, siostra Angel, ma malutkie dziecko, narzeczonego, piękny dom i zwariowanego psa, ale jakoś im się do ołtarza nie śpieszy. I chyba nawet nie wygląda, żeby miało się to zmienić w najbliższym czasie. Dobrze im jest tak, jak teraz. Dlaczego więc mieliby coś zmieniać?
Ale każdy inaczej pojmuje szczęście, reaguje na pewne zdarzenia, zapamiętuje i przeżywa jakieś uroczystości. I nawet, jeśli samemu się czegoś nie akceptuje, nie uznaje, to będąc czyimś przyjacielem należało uszanować to, co jest dla niego ważne i starać się sprawić, aby ten dany dzień był dla pewnej osoby jeszcze piękniejszy. Takie rozumowanie przyjmowała Angie.
Blondynka wzruszyła lekko ramionami uśmiechając się kącikami ust.
- Tylko, że to nie były jakieś małe sprzeczki... - powiedziała po chwili, robiąc usta w dzióbek. Zaraz jednak na powrót się uśmiechnęła do dziewczyny, a nawet cicho zaśmiała. - A Gaspard wcale nie jest taki zły. Naprawdę - mrugnęła do niej wesoło. W końcu zajął się nią, kiedy tego potrzebowała. Zaopiekował się nią, za co mu była dozgonnie wdzięczna. Poza tym, w niektórych sytuacjach podobnie podchodzili do życia, chociaż bardzo się różnili. Może po prostu przeciwieństwa w jakiś sposób się przyciągają? W końcu nudno nie było... Co to, to na pewno nie.
Pokiwała głową.
- Choroba wieku. Wszystkich dotyka. - Stwierdziła a propos braku czasu. - Ale chyba mnie nie aż tak. Fakt, czasami naprawdę nie wiem w co ręce włożyć, ale i tak nie pędzę. Mam sklep, mam gitarę. Mam Lea, mam muzykę... Mam rodzinę, mam ciebie i innych przyjaciół. Do czego mam się spieszyć? - Oparła głowę o ścianę na chwilę przymykając powieki.
Nie, teraz lepiej tworzyć przygłupie postaci i spędzać całe dnie na nieciekawych wątkach, nieanonimowy Piotrze :)))
Melcia, Amelcia, Nelcia - smutne to życie, gdy się obśmiewasz po zaledwie dwóch komentarzach anonimów.
A, i bardzo pozdrawiam za styl pisania: jak przystało na energiczną osóbkę, którą roznosi energia Mistrzostwo!#&d9s~!
Prześlij komentarz