Hailie Feving
21 lat
przyszła studentka architektury
Czasami tak
jest. Życie obraca się tylko wokół jednej rzeczy, czasami osoby. Jest to coś
najważniejszego. Coś, co spędza Ci sen z powiek, coś dzięki czemu masz ochotę
rano wstać i zderzać się z trudną rzeczywistością. Dla niektórych jest to
miłość, dla innych przyjaźń, a dla jeszcze innych praca. Jednak przychodzi ten
czas. Ten wymarzony czas, na który czekasz od samego rana, od pierwszej minuty
kontrolowanego myślenia, przez wszystkie lekcje w szkole, aż nadchodzi ukochana
godzina 17 i wiesz, że wreszcie będziesz wolna. Wiesz, że Twoje kumulowane
przez dzień emocje, wyrwą się z piersi, niczym ptaki wypuszczone na
wolność. Czas wyczekiwania też jest
cudowny. Z ruchami wskazówek zegara każda twoja cząstka zaczyna drżeć, oddech
przyspiesza, ręce stają się nieco bardziej lepkie, a myśli całkowicie odbiegają
od realnych rzeczy. Liczy się tylko ruch, muzyka, delikatność i ulotność, którą formujesz w głowie niczym
idealnie sprecyzowany mechanizm, choć realnie siedzisz na lekcji i sprawiasz
wrażenie zainteresowanej słowami nauczyciela.
W tej chwili nie jest w stanie nic wyrwać się z owego transu. Nawet
spadający długopis, czy profesor uderzający drewnianym breloczkiem od klucza
cię nie zbudzi, choć w sumie nie śpisz. Wpadasz do domu, bierzesz jedynie
jabłko, które i tak zjadasz w biegu, by chwilę później znajdować się w drugim
domu – sali ćwiczeń, która po brzegi wyścielona jest lustrami. Kochasz to
miejsce.
Zakładasz
znów większy strój. Stare, zniszczone do granic możliwości, baletki już dawno
zawiesiłaś na drzwiach swojej garderoby, w niewielkim domku w Portland, powiększając
tym, swoją kolekcję. Rozciągasz się już we własnym zakresie. Robisz kilka
ćwiczeń przy drążku. Zakładasz nowe
baletki i razem z innymi dziewczętami, w rytm muzyki, powtarzasz choreografię,
którą wymyśliła już inna nauczycielka. Nie masz już 13 lat, a 19. Awansowałaś.
Oznacza to, że właśnie mija dziesięciolecie Twojej przygody z baletem. Jesteś
już duża. Nie płaczesz po nocach, a bycie najlepszą jest zaszczytem, a nie
czymś czego powinnaś się wstydzić.
Jesteś dumna. Szczęśliwa. Uparta i niezwykle pracowita. Owszem, ktoś by
powiedział, że gdzie w tym wszystkim czas na odpoczynek, zwolnienie, ułamek
sekundy na wytchnienie po tak długim i męczącym biegu, jednak Ty tego nie
potrzebujesz. Wszędzie Cię pełno. Lubisz to. Lubisz, gdy masz tak napięty
grafik, że ledwo znajdujesz czas na oddychanie. Może i odbija się to trochę na
zdrowiu, jednak umiesz sobie z tym radzić. Multiwitaminy i żelazo łykane
regularnie, serio podbudowują ciało. Szkoły też nie zawalasz, mimo iż to już
ostatnie wytchnienie, po którym zostaną Ci studia. Studia, właśnie. Wybrałaś
jakie? Nie masz na to czasu. Dobrze wiem co obecnie siedzi ci w tej małej,
rudej główce. Spektakl. Przedstawienie, które jest jednym z najważniejszych w
tym roku i wystawiane będzie dokładnie za dwa miesiące. Zatem czym innym
mogłabyś zaprzątać swe myśli? Dobrze wiem, że chcesz główną rolę i zdaję sobie
również sprawę, że podołasz temu wyzwaniu. Musisz
ćwiczyć więcej. Więcej. Więcej. Podpowiada sumienie. Zaczną się spóźnienia
w szkole, urywanie z ostatnich lekcji, wszystko byleby spełnić swoje marzenie.
Chcesz być
Eurydyką. Chcesz być najważniejsza i błyszczeć. Chcesz by inne dziewczęta Ci
zazdrościły.
Weszłaś na
scenę. Wzięłaś głęboki oddech i w pewnej chwili poczułaś jak cały świat zaczyna
kwitnąć i mienić się najpiękniejszymi kolorami, razem z kilkoma pierwszymi
dźwiękami, które zarejestrowały Twoje uszy. W tym subtelnym tańcu poruszałaś
się niczym nimfa. Widziałaś łzy w oczach swojej nauczycielki, gdyż to nie ona
była w jury, tylko reżyser spektaklu i jeszcze jakieś szychy. Widziałaś, jak
kobieta zaczyna powoli składać ręce by zakryć oczy z wzruszenia, powstrzymując
tym samym kaskadę słonych kropel. Dla Ciebie to był jedynie znak byś nie
przestawała. Starałaś się poruszać niczym flaming. Nie feniks. Dziś jesteś
flamingiem. Różowym, pełnym dostojności jednak i delikatności, flamingiem,
który kilkoma ruchami umie wywołać łzy. Brawo. Nawet reżyser, gdy zrobiłaś
ostatni obrót, pas de Poisson i
upadłaś na podłogę pozorując śmierć głównej bohaterki, wstał i zacząć głośno
klaskać.
Dostałaś tę rolę, flamingu. Babcia jest z Ciebie bardzo dumna. Matka?
Przyjęła tę wiadomość w zupełnie obojętny sposób. Znasz ją. Nie wiń jej za to.
Jeszcze do końca nie uporała się z rozwodem. Ojciec? Ty nie masz ojca. Biologiczny zostawił Twoją matkę jak tylko
dowiedział się o ciąży. A Carl? Nigdy go nie lubiłaś.
Został
tydzień do premiery. Stresujesz się jak nigdy, choć udajesz, że wszystko jest w
porządku. Starasz się by Twoje ciało było idealne. Codziennie się rozciągasz i
zostajesz dłużej by poćwiczyć, choć cały układ znasz już chyba lepiej od
profesorki. W tej chwili wracasz do domu by tylko porwać coś szybko do
zjedzenia i znów ruszyć oddawać kumulowane emocje. Jeszcze jeden przystanek
tramwajowy i wysiadasz. Uf. Zielone światło, zatem przeszłaś już jedne pasy. Zostały
drugie. Idziesz jako ostatnia bo zakręciło Ci się w głowie(nie żeby w ostatnim
czasie było to coś nowego, zaczynasz do tego przywykać). Potem poczułaś jedynie
silne uderzenie i usłyszałaś czyjś krzyk.
- Babciu. –
powiedziała cicho zaraz po wybudzeniu poobijana, ledwo żywa, leżąca na
szpitalnym łóżku, dziewczyna. Minęło 5 dni od wypadku, a brunetka dopiero
odzyskała przytomność. Wszyscy myśleli, że to koniec. A jednak przeżyła. Takie życie?! Kpisz? Lepiej odłącz tą
aparaturę i skończ moją męczarnię.- krzyczała dusza zamknięta w nieudolnie
poruszającym się ciele.
- Babciu. –
powtórzyła lekko zachrypniętym głosem próbując się podnieść, jednak było to
dość nieudolne. – Ja nie mogę poruszyć nogą. Babciu, nie mogę tego zrobić.
Obecnie? Egzystujesz. Marnie egzystujesz. Zmusili Cię byś przeszła serię
naświetleń i innych zabiegów. Bo przecież jest ratunek. Wmawiają Ci, że możesz
wrócić choćby do częściowej sprawności. Poddałaś się. Zgodziłaś. Dla świętego
spokoju, bo już nie wierzysz. Bo już nie masz w co wierzyć. Wszechmogący Cię opuścił. I co?
Minęło kilkanaście miesięcy od wypadku. Nadal nie jesteś sprawna.
- Zostaniesz ze swoim najwierniejszym
przyjacielem – fioletowym wózkiem – już do końca…Przywyknij.
- Wal się. Wypierdalam stąd. Kierunek Amsterdam.
_______
niestety nie wiem do kogo należy zdjęcie w każdym razie witam serdecznie i tak, część karty jest również na innym blogu :)
14 komentarzy:
[Ja zawsze bałam się tego tematu. Niepełnosprawność mnie strasznie, niesamowicie przeraża... Wątkujemy jednak, a jakże. :D]
[Że to była studentka medycyny, która ją odwiedzała z ciasteczkami podczas praktyk letnich. I ją rozśmieszała, i podrywała pielęgniarki po siedemdziesiątce, czy coś :D Wiesz, ogółem poprawiała jej humor choć na chwilę. A, ważne - ilekroć, jeśli w ogóle, H. chciała rozmawiać z Brandi na poważne tematy, Jones uciekała. Ona ma to do siebie, że nie lubi słuchać.]
[Witam. Bardzo fajna postać. Przychodzę z ochotą na wątek, ale brakiem pomysłu na dzień dzisiejszy - niestety. Jeśli Tobie też nic nie wpadnie, jestem w stanie wysilić maksymalnie swoją mózgownicę i coś wykombinować. Ale nie będzie to nic górnolotnego.]
Witamy serdecznie na blogu :)
[ Hmm... Może Angel byłaby pochłonięta grą na gitarze, kiedy Hailie np. byłaby na spacerze? Mogłaby obserwować przez jakiś czas blondynkę, aż ta by się w końcu zorientowała, ale pewnie byłoby to dopiero wtedy, gdy skończyłaby grać, ponieważ muzyka ją pochłania, staje się... inna :D Potem już by się jakoś wątek pociągnęło :) ]
[Taka ładna karta *.* Serio, przeczytałam dopiero teraz, ale przyznam, że niesamowicie mi się podoba. Na wątek wprawdzie pomysłu nie mam, ale przyszłam się chociaż przywitać i pochwalić literackie zdolności ;)]
[No jasne, Amelka zawsze do rozweselania innych pierwsza :) w sumie nie wiem skąd mogłyby się znać, ale pewnie jeszcze z przed wypadku. Może kiedyś jakieś wspólne wakacje na kolonii, czy coś? Albo coś z baletem związane, bo i tego Melka się kiedyś uczyła, choć bez ogromnych zapędów i ambicji. A jak nie, to zawsze może coś przez starszego brata Amelki ;)]
Brandi było trochę wstyd, że musi ubiegać się o stypendium socjalne. Rok wcześniej nie potrzebowała żadnej pomocy finansowej, a teraz... cóż, praca w barze może i była przyjemna, ale niespecjalnie opłacalna. U Tońka było dobrze o tyle, że on jej pomagał jak mógł, z czasem nawet ewoluowało to w pomoc w opłacaniu mieszkania - ale to były trochę inne sprawy, głównie związane z dzieleniem łóżka i tym, że Toniek nie chciał, by Brandi pracowała na dwóch etatach... Ale teraz Tońka nie było. Czasu jednak dalej brakowało.
Ale Brandi nie narzekała. Życie było zbyt fascynujące, by na nie narzekać.
Właśnie znalazła się przy głównym budynku uniwersytetu, gdy zobaczyła sporawą grupkę pierwszaków najwyraźniej totalnie ignorujących to, że ktoś na wózku też chce wejść. Brandi swego czasu niepełnosprawnych się obawiała, głównie z powodu własnego lęku przed niepełnosprawnością, ale praktyki w szpitalu dość szybko zmieniły jej nastawienie. Ci ludzie byli tacy, jak ona, często posiadali tę samą radość życia na zasadzie "kurwa, ja przeżyłam wypadek, co mi po nodze!" To, plus podziw dla ich siły sprawił, że Brandi starała się im pomagać w najprostszych sytuacjach, do których jednak nie dochodziłoby, gdyby nie ludzka ignorancja...
Nie podeszła jednak do kobiety na wózku. Sama nie chciałaby, by ktoś oferował jej pomoc.
- Przesunąć się, do jasnej cholery! To jest przejście, a nie kawiarnia! No, już, wynocha, ludzie, niektórzy chcą się dostać do środka!
Tłum, widząc wyjątkowo bojowo nastawioną młodą kobietę, od razu się przerzedził, zwłaszcza, że na horyzoncie dodatkowo pojawił się jakiś starszy wykładowca. Brandi uśmiechnęła się.
- Pomóc? - spytała.
[ O Boże. Walnęłaś taki komentarz, że chyba dzisiaj nie dam rady na niego odpisać XD W ogóle, ciężko mi sie dzisiaj zebrać. Wybaczysz? :3 ]
[ No co Ty! On właśnie jest bardzo dobry, a ja nie chcę ci odpisywać byle czym, bo na długie komentarze jeszcze chyba mnie nie stać XD Jutro, jak już będę po tym ostatnim egzaminie i poczuję wolność, to będzie mi się lepiej myślało :D ]
[A chcesz może zacząć? :>]
[Dobry pomysł. Tak jeszcze dla ścisłości, Twoja postać jeździ na wózku, prawda? Nie chciałbym popełnić gafy - wolę się w stu procentach upewnić. :)]
Brandi wzruszyła ramionami. Nie lubiła się komuś narzucać z niczym. Nie wspominając już o tym, że wtedy nie można było liczyć na wdzięczność.
Ruszyła w stronę schodów, ale potem uświadomiła sobie, że były tam prowadzone ostatnio jakieś prace remontowe. Jak znała swoją uczelnię, dalej był tam syf. Wróciła do wind i nacisnęła na guzik. Uniwersytet powinien być zadbany, póki co tylko straszył każdego, kto się tu zapuścił. Bran totalnie nie rozumiała, dlaczego tak jest; gdyby była tylko dyrektorką...
Winda podjechała, Brandi wsiadła. Już miała naciskać guzik, gdy zauważyła tę dziewczynę na wózku. Przytrzymała drzwi windy.
- A my się w ogóle... nie znamy? - zapytała, patrząc na nią. - Chyba... Tak! Wiem! Ze szpitala! Na praktykach! Prawda?
Mąka, mleko, jajka..., wyliczał w myślach Claude, manewrując wózkiem między regałami. Raz za razem odpychał się nogą od podłogi, by za chwilę znaleźć się kilka metrów dalej. Bo kto powiedział, że wózek trzeba koniecznie pchać? Nie zmienia to jednak faktu, że mężczyzna błąkał się po supermarkecie już od jakichś dziesięciu czy nawet piętnastu minut, usiłując sobie przypomnieć składniki potrzebne do zrobienia naleśników z dżemem. Trzeba wiedzieć, że do tych placków, o ile były puszyste i z dżemem, Traiylor miał olbrzymią słabość.
Mąka, mleko, jajka... sól. Mam sól. Jakiś olej też się znajdzie. Co jeszcze? No jasna cholera, no!, gadał do siebie. Nie mógł się kompletnie skupić. Postanowił więc, że aby nie tracić czasu, po prostu zapłaci za to, co ma w koszyku i najwyżej, gdy mu czegoś zabraknie, wróci. Już zmierzał do kasy – o dziwo jak cywilizowany człowiek, a nie niepoważny dzieciak z ADHD – kiedy nagle jego oczom ukazał się widok tak żałosny, że musiał przystanąć. Dziewczyna na wózku inwalidzkim usiłowała sięgnąć produkt z górnej półki. Claude wprawdzie nie był w stanie dostrzec, czego jej było trzeba, ale nie był debilem – oprócz jakiejś puszki na pewno brakowało jej kogoś do pomocy. Tak. Odezwał się w Traiylorze zmysł super bohatera – takiego, który pomaga po to, aby usłyszeć pochwałę, co w tym momencie nie było ważne. W trymiga podjechał swoim blaszakiem do nieznajomej. Nim zdążyła zaprotestować, zdjął opakowanie z regału i podał jej z szerokim uśmiechem, który miał w zamyśle wyglądać jak „bardzo proszę, księżniczko, chyba tego ci było trzeba”, a wyglądał jak „to teraz rzuć mi na twarz jakieś jesteś zajebisty”.
- Och, doprawdy, nie masz za co dziękować... - zaczął, jakby chciał ją zachęcić do wylewnych podziękowań.
Prześlij komentarz