Sasha Wiera Siemionow
Dwadzieścia cztery lata
Właścicielka czarnego kocura
Urzędująca w niewielkiej kawalerce
Hetero z odchyłami
Pracująca w supermarkecie
Próbująca nie wrócić do nałogu
Ruska
POWIĄZANIA || POSTY
Musi być do wyboru,
Zmieniać się, żeby tylko nic się nie zmieniło.
To łatwe, niemożliwe, trudne, warte próby.
Oczy ma, jeśli trzeba, raz modre, raz szare,
Czarne, wesołe, bez powodu pełne łez.
Śpi z nim jak pierwsza z brzegu, jedyna na świecie.
Urodzi mu czworo dzieci, żadnych dzieci, jedno.
Naiwna, ale najlepiej doradzi.
Słaba, ale udźwignie.
Nie ma głowy na karku, to będzie ją miała.
Czyta Jaspera i pisma kobiece.
Nie wie po co ta śrubka i zbuduje most.
Młoda, jak zwykle młoda, ciągle jeszcze młoda.
Trzyma w rękach wróbelka ze złamanym skrzydłem,
własne pieniądze na podróż daleką i długą,
tasak do mięsa, kompres i kieliszek czystej.
Dokąd tak biegnie, czy nie jest zmęczona.
Ależ nie, tylko trochę, bardzo, nic nie szkodzi.
Albo go kocha albo się uparła.
Na dobre, na niedobre i na litość boską
I bądź tu mądrym, człowieku... Zaśpiewałabym balladę o sobie, ale nie potrafię śpiewać. Napisałabym wzniosły wiersz, ale nie potrafię pisać. Wystawiłabym sztukę, opowiadającą o moim życiu, ale nie potrafię.
Nie lubię cofać się do historii. Co było, minęło. Niektóre chwile chciałabym zatrzymać na dłużej, nadal się nimi delektować. Innymi momentami swojego życia się brzydzę. Nie mogę zrozumieć, jakim cudem upadłam tak nisko. Nie zależało mi. Może nadal nie zależy? Pierdolnięta Ruska z brytyjskim akcentem, o to kim jestem. Córka słabej kobiety i despotycznego jegomościa, nie szanującego wartości rodzinnych. Jak u licha, miałabym wyrosnąć na odpowiedzialną osobę, mającą ideały, wyznającą pewne na ogół szanowane wartości, wierzącą w marzenia i spełniającą krok po kroku swój mały, życiowy plan?
Spłodzono mnie w Rosji, urodziłam się w Anglii, tam dorastałam, rozpoczynając spadanie w dół. Brakowało mi skrzydeł, brakowało wiary. Dalej brakuje. Wygonili mnie z domu, ojciec mnie wygonił. Matka zmarła, kiedy miałam piętnaście lat. Brat nadal egzystuje tam, gdzie musi, pod presją Ivana, dupczy macochę i włóczy się po nocach. Nie jestem lepsza od niego, nigdy nie byłam, chociaż to on wciągnął mnie w to piekło. Małomówna egoistka. Nie myślą o innych, bo nie mam na to czasu. Chciałabym nieco lepiej myśleć o sobie, znaleźć czas na to, aby ułożyć swoje nędzne życie. Miernota. Gdyby za całokształt naszych uczynków, słów, gestów dostawalibyśmy oceny, tak jak w szkole, nie zasługiwałabym nawet na jedynkę.
Zniknęłam. Znowu. Mroczny świat wołał, zostałam wepchnięta w otchłań i przez pół roku nie umiałam wyjść na prostą. Nie umiałam stanąć na nogach. Luki w pamięci, czarne plamy przed oczyma, wymiociny dookoła, czyjaś ręka na moim brzuchu, rozchylone, spierzchnięte wargi... Mogłoby się wydawać, że umarłam. Że nie dostanę pomocy. Ale dostałam. Uczepiłam się Go, jak rzep psiego ogona i nieważne, że muszę teraz płacić za tę pomoc z nawiązką. Przynajmniej żyję, pracuję, mam dach nad głową. Jego dach nad moją głową. Jego podłoga jest moim sufitem. Słyszy wszystko, obserwuje i przychodzi. Nie mogę jednak narzekać. Gdyby nie On, już by mnie tutaj dawno nie było. Ale często niemy krzyk wyrywa się z mojego gardła, często błagam o inną pomoc.
Żyję nadal. Próbuję wyrwać się z otchłani szaleństwa i zacząć prawdziwe życie. Nie mogę, nie potrafię mimo tego, że na mojej ścieżce pojawia się coraz więcej Aniołów. Prawdziwych, którzy podtrzymują mnie na swoich skrzydłach. Nie chcę przywiązywać się do nikogo, lecz uzależnienie od ludzi staje się coraz silniejsze, jest prawdziwym narkotykiem. O dziwo, dobrym. Chciałabym kiedyś uśmiechnąć się do kogoś, myśląc o tym, jaki piękny mamy dziś dzień. Nie wiem, czy doczekam się tej chwili, ale wierzę w to. Wierzę również w to, że więcej razy się nie stoczę.
Nie jestem kimś, kogo pokochasz od razu, nie wierzę w duperele od pierwszego wejrzenia. Wierzę w to, że seks zbliża do siebie ludzi, że pocałunki są magiczne, że dotyk czyiś dłoni na ciele może przynieść ukojenie. Warkocz w kolorze jasnego blondu, błękitne oczęta, wychudzona sylwetka. Sto siedemdziesiąt centymetrów, o wiele za mało kilogramów, brak uśmiechu, brak iskierek w oczach. Jedno jest pewne, pojawiła się chęć do życia. Do zmiany na lepsze. A co z tym idzie - coraz więcej lęków, obaw, coraz więcej oporu, którego kiedyś nie było. Ale kto powiedział, że życie jest proste?
Błąkam się po nocnych klubach
Słowa nie chcą stać się ciałem
Za daleko się posuwam
Ochujałem, ochujałem
Nie ma zasad, nie ma mądrych
Pije po to, by zapomnieć
Każdy musi w życiu zbłądzić
Nie chcesz już przychodzić do mnie
Kiedy walę aż do zrywki
Tracę film z twoim udziałem
Całym światem kręcą dziwki
Ochujałem, ochujałem
Nic nie robię, walę "głupa"
Aspiracje mam za małe
W telewizji wielka dupa
witam ponownie, po raz setny chyba... nie mogę obiecać, że będę tutaj codziennie, ale Sasha ma w sobie coś takiego, że żyć bez niej nie potrafię.
Wątki? Powiązania? Jak najbardziej.
Kontakt: prudish.pornstar@gmail.com
Na zdjęciach: Lauryn Holmquist
Wiersz: Wisława Szymborska - Portret Kobiecy
Piosenka: Poparzeni Kawą Trzy - Ochujałem
62 komentarze:
[aaah, zawsze uwielbiałam Sashę!!! <33]
[też się dziwię, ale jak tak wytężam pamięć, to wydaje mi się, że chyba za każdym razem się mijałyśmy - albo ja, albo Ty robiłyśmy sobie przerwę :D ale miałyśmy dwa wątki, wiesz? na Milledgeville (Stacy Q się kłania) i na AC, byłam też w ukryciu Koffler :D]
[Czeeeeść (:]
[To jak? Wątek, of kors? :D]
[Daj pomysł (:]
[Ja zacznę. Uznajmy, że się nawet już zgadały, więc Bran wie, gdzie Saszka mieszka.]
Brandi już od dobrych pięciu minut pukała do drzwi, nie mogąc doczekać się, aż ktoś jej otworzy. Nie to, żeby było jej zimno, ale ciastka w papierowej torebeczce (swoją drogą, to takie filmowe, Brandi lubiła takie motywy) mogły wystygnąć, nawet pomimo tego, że Jones leciała jak wariatka, chcąc dać Sasze jeszcze ciepłe ciasteczka. Dziwne to, ale Brandziowe.
Swoją drogą, Jones ogromnie cieszyła się, że wreszcie udało się jej spotkać z jedną ze starych znajomych. Mila wyjechała, z Claytonem nie miała w ogóle kontaktu, Tone i Will poszli w piz... ekhm, wszystkich gdzieś wywiało. Kiedy więc pojawiła się okazja spotkania z kimś, kogo znała jeszcze w lecie, ucieszyła się jak cholera. Kto by się w sumie nie ucieszył?
W pewnym momencie drzwi, przed którymi stała, otworzyły się. Jej oczom ukazał się nagi mężczyzna. Brandi zamrugała dwa razy, bardzo odruchowo zerknęła w dół, a następnie odsunęła się, zasłaniając oczy.
- Ubierzże się - powiedziała.
[A gdzie tam Saszka, decyduj. :D]
[To musi być coś mocnego! Sasha ma taką ciemną przeszłość... trzeba to jakoś wykorzystać. Tyle, że Will jest 12 lat starszy, więc może nie być tak prosto. Hmm, to może coś takiego: Sasha była w tych swoich nałogach i wiadomo, że ktoś jej pomógł, ale w takich chwilach pomoc zazwyczaj jest najlepsza, gdy uświadomi się komuś jak potrzebny jest odwyk. No i dziewczyna mogłaby być kiedyś na terapii odwykowej w tym szpitalu, w którym Carver kiedyś miał rezydenturę. Moźna nawet powiedzieć, że wtedy dość często rozmawiali, kiedy tamten jej pan-światełko-od-pomocy nie mógł przychodzić, a ona potrzebowała wsparcia. Potem kontakt się urwał, bo wyszła na prostą i w ogóle. Ale teraz powiedzmy, z jakiegoś powodu trafiła do szpitala i znów się na niego natknęła, tyle że nie jest już rezydentem, tylko specjalistą i w ogóle wszystko jest inaczej. Pomysł beznadziejny, wiem... Ale coś można pokombinować, chyba]
Była... w szoku. Owszem, Brandi uchodziła za osobę bez zahamowań, odważną i pewną siebie, ale do widoku męskiego nagiego tyłka nie była przyzwyczajona. Kiedy się czegoś widzi dużo, człowiek oswaja się z tym. A jedyny nagi mężczyzna, którego widziała, to był Tone. Claytonowi nawet się nie przyjrzała, on po prostu ją pieprzył.
Do mieszkania weszła czerwona jak burak, jeszcze ze sztywną ręką położoną gdzieś w okolicy oczu. I kiedy tylko znalazła się poza holem, usiadła na pierwszym-lepszym miejscu.
- Przyniosłam ciastka - oznajmiła, wyciągając torebkę z ciastkami w kierunku Saszy. - Dlaczego powitał mnie nagi facet? Nie lubię niespodzianek, mogłaś mnie uprzedzić, że mam zamknąć oczy, czy coś...
Ach, trochę jej ten obcy połechtał ego - bo koleżanką była ładną, a jak. Z drugiej jednak strony, facet, który otwiera drzwi na golasa... Nie, nie chciała myśleć o tym źle. Tone też tak raz zrobił. Więc nie, nie ma sprawy. Chociaż co musiał czuć jej brat, widząc nagiego, dorosłego faceta stojącego w drzwiach swojej siostry?...
Bran starała się nie osądzać. Albo inaczej: nie uprzedzać swoimi osądami. Właśnie wzięła Saszkę za kogoś, kto pieprzy się z byle kim i dla kogo seks nic nie znaczy, ale... co jej do tego? To życie Saszki. Nie zamierzała go zmieniać czy w jakikolwiek sposób narzucać jej swoich poglądów na życie.
- Saszki, mam nadzieję, że nie byłaś tak pijana, by nie pamiętać - powiedziała Brandi, otwierając torebkę. Po pokoju rozniósł się lekki, ciepły zapach truskawkowych albo malinowych ciasteczek. Nie pamiętam, z czym były Saszki, prawdę mówiąc. - Dzisiaj zrobiłam, wyjęłam z pieca jakieś dziesięć minut temu. Mam nadzieję, że są wciąż ciepłe, leciałam tu jak wariatka.
Nie skomentowała Erica, nie powiedziała nic na jego temat. Wolała milczeć, zwłaszcza, że ten mężczyzna jakoś... z wyglądu nie był dobry. Był zły, był nieprzewidywalny i Bran miała wrażenie, że jej intuicja nie myli. Ale nie zamierzała bynajmniej teraz się wycofywać ze znajomości z Saszką. Wolała jednak nawet nie wspominać o owym mężczyźnie.
Mieszkanie było... Okropne. Brandi nie odważyłaby się w takim miejscu mieszkać; sumiennie sobie obiecała, że nigdy nie będzie narzekać na swoją dwupokojową klitkę. Po prostu nie i koniec. Nie mogłaby więcej narzekać, widząc, w jakich warunkach żyje Saszka.
[A no, to by było dobre. Więc niech zasłabnie i trafi do szpitala. Będzie mówiła, że nic jej nie jest, wiadomo. Tyle, że będą tam stażyści, którzy uczyć się musza, więc zlecą badania. Willowi może akurat przypaść opieka nad świerzakami. Nie wiem tylko jak Will mógłby dowiedzieć się o Zbawicielu. Trzeba to by było jakoś obmyślić. No, ale w tym momencie może być tak. Zacznieeesz? Byłabym cholernie wdzięczna]
A Brandi... Cóż... Bran nie chciała kochać się bez miłości. Eksperymenty eksperymentami, ale wolała, gdy było w tym jakieś uczucie. Tak było pełniej, cudowniej, milej - nie było tylko seksu, była jakaś bliskość, której Bran potrzebowała. Kobieca bliskość. Wątpiła, by miała znowu kiedykolwiek zaufać mężczyźnie. Nie pociągali jej, a gdzie znajdzie drugiego tak intrygującego faceta jak Tone?
- Herbaty, nie mogę dzisiaj wypić nic mocnego - powiedziała Brandi. - Za trzy godziny mam ćwiczenia, a jakbym przyszła z alkoholem, wypieprzonoby mnie z ćwiczeń z miejsca, bez tłumaczenia się nawet. Medycyna wymaga trzeźwości, to trudna rzecz... - mruknęła z udawaną rozpaczą, ale po chwili pokręciła głową. - Choć z drugiej strony, przynajmniej nie muszę tyle wydawać na alkohol. Nie mam nawet czasu, żeby się napić...
Cóż, Bran nie mieszkała w melinie, to muszę jej przyznać. A teraz nawet myślała o wymianie mieszkania na większe i wzięciu współlokatora. Najlepiej geja, coby nie kusiło.
[hahaha, cóż, szczerze powiedziawszy, to Koffler miała takie same zamiary! :D już miałam nawet wymyślony wątek, kiedy to Jean się zakocha, ale Ty mi wtedy tak okrutnie zniknęłaś ;( smuteczek...]
[ ah, smaczna ta pani na zdjęciach :3 Masz pomysł na wątek może? ]
Czasami miał wrażenie, że pracuje z idiotami. Czasami to wrażenie stawało się tak silne, że wręcz był tego pewien. Co innego, kiedy w grę wchodziła konsultacja z innym specjalistą, co innego gdy prowadził rozmowy o medycynie z wykwalifikowanym lekarzem - neurochirurgiem, onkologiem, facetem z urazówki - a co innego, kiedy w grę nagle wchodziła banda niedouczonych stażystów. Stażysta, jeżeli wierzyć definicji to osoba, która odbywa staż zawodowy w miejscu pracy. Do głównych obowiązków stażysty należy: przestrzeganie ustalonego przez organizatora rozkładu czasu pracy, sumienne i staranne wykonywanie zadań objętych programem stażu oraz stosowanie się do poleceń organizatora i opiekuna o ile nie są one sprzeczne z prawem, przestrzeganie przepisów i zasad obowiązujących u pracodawcy, w szczególności regulaminu pracy, tajemnicy służbowej, zasad bhp oraz przepisów przeciwpożarowych. Czyli, ogólnie mówiąc: mają nie robić nic, stać z boku i nie wpieprzać się ze swoimi opiniami. A przede wszystkim, mają się czegoś uczyć. Każdy szanowany lekarz od czasu do czasu dostał grupkę takich cymbałów. W tym roku przypadło na niego oraz kilku innych nieszczęśników. Swoją drogą, ze względu na fakt, że stażyści nie mieli jeszcze wybranej specjalizacji, a był dopiero grudzień to on musiał przełożyć swój zabieg na otwartym sercu, żeby zejść z nimi do izby. Izby! A tam? Uwaga, niespodzianka: ludzie z przecięciami, ludzie z bólami głowy i brzucha, ludzie ze złamanymi palcami. William modlił się, żeby to się po prostu skończyło jak najszybciej.
Wtedy właśnie, pomiędzy kolejnymi niebieskimi zasłonkami oddzielającymi łóżka o cienkich materacach, zauważył znajomą twarz. Jakby starszą, ale wciąż mógł odczytać z niej jak z otwartej księgi.
-Biorę ten przypadek - powiedział do pielęgniarki, biorąc od niej kartę pacjentki. Widząc nazwisko, tylko się upewnił. Dziewczyna była jeszcze nieprzytomna i wyglądała dość mizernie. - Barnes, podstawowe testy. Yell, spraw tętno i przynieś gram adrenaliny.
No i proszę. Nie było to chyba takie trudne, prawda? Praca z pacjentem powinna przebiegać w harmonii. Harmonii, to słowo kluczowe! A nie... banda stażystów, tak łaknących nowych przypadków, że rzucają się na pacjenta jak na zwierze. I to wszyscy. Nieważne, że poprosił o zrobienie czegoś tylko dwójkę z nich. Przewrócił oczami zniecierpliwiony i na wstępie kazał trójce z nich zająć się ranami do szycia u innych pacjentów. Tego chyba nie spieprzą prawda? Stanął nad łóżkiem Sashy.
-Ciśnienie w normie, temperatura również, puls nierówny, ale ustabilizuję go...
-Ty już lepiej nic nie stabilizuj, ja się tym zajmę. Pomóż reszcie.
Carver położył dłonie na ramionach dziewczyny, kiedy zauważył, że zaczyna się budzić. Patrzył prosto w jej oczy, unoszące się powieki, a później przekrwione białka.
-Jesteś w szpitalu, Sasha. Rozumiesz, co mówię? Zasłabłaś i przywieziono Cię do szpitala - mówił powoli, wyraźnie chcąc dać jej do zrozumienia, że nie jest sama.
[O tej godzinie nie wymyślę żadnego sensownego przywitania, zamiast tego od razu zaproponuję jakiś wątek/powiązanie. Hmm?]
Janssen
[Burza mózgów, zdecydowanie. Bo ja cholera jestem beznadziejna w wymaślaniu powiązań. Znajomość krótka/ długa, bliska/nie za bardzo, normalna,poczicwa/popieprzona?]
Janssen
[aaa, bez szau, Sasha jako śliczna muza Koffler, zaproszona na wieś do pozowania, nogi czerwone od porzeczek, letnia sukienka bez bielizny, słoma we włosach, seks w stodole <33 moja lesbijska strona okazuje się być bardzo romantyczna i czuła, podczas gdy będąc z facetami każdy jeden uważa mnie za... nieczułą i zimną -.- dafuq?!]
Brandi pokiwała głową.
- Tak, studiuję medycynę - powiedziała, patrząc na Saszkę. Wpatrywała się w to, co robiła Sasza. - Za tamtym opakowaniem, tym po lewej. Nie wiem jeszcze, jaką specjalizację wybiorę, ale myślę o chirurgii. Ratowanie ludzi z wypadków jest... fajnym zajęciem, myślę. Nie mogłabym być neurologiem czy psychiatrą, czy onkologiem. Chirurg ma wszystko w rękach, nie musi latami się dręczyć, czy dany pacjent umrze, czy nie. Może neurochirurgia? Albo coś około tego.
Prawdę powiedziawszy, Brandi nigdy nie zastanawiała się, kim dokładnie chciałaby być. Leczenie było jej pasją, odziedziczyła to po dziadkach i mamie, ale podczas gdy oni mieli ukierunkowane zainteresowania (dziadek był onkologiem, a babcia pracowała na chirurgii dziecięcej), Bran interesowało wszystko. Wiedziała, że za jakiś czas będzie trzeba wybrać, kim się chce być, póki co jednak, starała się nie myśleć o przyszłym wyborze.
[Pomysł idealny! Oczywiście, że akceptuję.]
Jeżeli wybrać kilka najczęściej powtarzanych w szpitalach słów, to pewnie byłoby to: nic mi nie jest, przykro mi, czas zgonu i czy wszystko w porządku? Sasha mieściła się we'wspaniałej czwórce'. Pacjenci mieli to do siebie, że lubili trzymać się przetartych schematów, zadawać te same pytania, prosić o to samo. No i było to logiczne. Byli w szpitalu, wiec pytali o zdrowie. Gdyby ktoś nagle zapytał jak zrobić risotto, pewnie wysłano by go od razu na psychiatrię. Pewne przetarte ścieżki były po to, by nimi kroczyć. Jedni mieli większą wolę przetrwania, inni chcieli umrzeć w spokoju, jeszcze inni mieli takiego pietra przed bólem, że nie przejmując się konsekwencjami błagali o kolejne dawki morfiny. W przypadku jego znajomej, sprawa wydawała się prosta: była wykończona. Nie musiała umierać, do śmierci było jej w końcu tak daleko jak jemu samemu, i to tylko przemęczenie ją tutaj sprowadziło. W porównaniu do większości chorujących w tym szpitalu, miała cholerne szczęście.
Przyjrzał się uważnie dziewczynie. Zmęczenie dawało jej się we znaki. Podpuchnięte oczy, zaczerwienione białka, bladość - wyglądała bardzo podobnie do tego jak wyglądała kiedy widział ją ostatnio. Przez chwilę pomyślał o tym, że jest naćpana. Albo na głodzie. Że już dawno niczego nie wzięła i konwulsje wstrząsają nią do takiego stopnia, że w końcu zasłabła. Mina dziewczyny zdradzała mu jednak coś zupełnie innego. Dlatego odrzucił myśli cisnące mu się do głowy i zdiagnozował ją w sposób rozsądny - przemęczenie.
Zdziwił się, słysząc swoje imię. Często bywało, że lekarze pamiętali imiona pacjentów, z którymi spędzili sporo czasu. Co innego jeżeli chodziło o pacjentów w stanie, w jakim była kiedyś Sasha, pamiętających lekarzy. A jednak... wiedziała. Uniósł kącik ust w pocieszycielskim uśmiechu.
-Zatrzymam Cię na obserwacji jeszcze kilka godzin i puszczę Cię do domu - powiedział typowo lekarskim tonem. Rzucił okiem na jej kartę. - Trochę przeholowałaś. Ile nie spałaś? Dwie doby? Trzy?
[A pomysły jakieś? :D]
[Ja zastanawiam się jak by tu je powiązać, co tam że różne, zabawnie by było...Może były by sąsiadkami, czy cóś i Lucy zwróciła by jej za coś uwagę, albo lepiej dzieciaki by do niej poszły, gdy ona by się kąpała xd?]
Swój staż w tym szpitalu pamiętał dokładnie. Niestety. Staże mają to do siebie, że zamiast pozostawić głowę pełną wiedzy, pozostawiają uczucie pustki i przede wszystkim - tak jak to było widać doskonale w tym momencie - zażenowania i niedouczenia. Stażystów traktowano tak samo pięćdziesiąt lat temu i traktowano ich teraz (no, wtedy pewnie nie było czarnych stażystów, ale poza tym wszystko się zgadzało). On trafił na rezydenta, który - tak jak on teraz - nie był zbyt szczęśliwy z faktu posiadania zgrai nieudolnych idiotów pod swoimi skrzydłami. Ale miał szczęście. Główny kardiochirurg bardzo go lubił i pozwalał mu asystować przy wielu operacjach. W taki sposób nauczył się zawodu. Oprócz tego obowiązkowo pojawiał się na izbie, w przychodni oraz - co sam wybrał - na odwyku. Miał zamiar zobaczyć tak ciekawe pod względem psychicznym istoty, dowiedzieć się czegoś o ludzkim mózgu, a zamiast tego poznał Sashę. Nie była to wielka przyjaźń. Po pierwsze lekarzom nie wolno było nawiązywać bliższych kontaktów z pacjentami. Po drugie, to był odwyk, ona miała swój program, a on swoje zajęcia. Ale rozmawiali. Wspierał ją jak tylko mógł. Dużo się nauczył, chociaż nic z tych rzeczy nie pomogło mu w karierze kardiochirurga.
Wyrzucił z głowy wspomnienia. Nie był typem sentymentalisty. Rzadko kiedy powracał pamięcią do tego co było. Wolał teraźniejszość. Zamkniętą w tych kilku sekundach, może minutach. Przyszłość była zbyt daleko, by po nią sięgać.
-Mamy dużo łóżek - powiedział, uśmiechając się szerzej. To dopiero linia obrony! - Jesteś wycieńczona. Twój organizm pracował bez żadnej przerwy przez dziewięćdziesiąt sześć godzin. To niezdrowe, Sasha. Leż tutaj i odpoczywaj. Za kilka godzin będziesz mogła jechać do domu i się tam wyspać. Ale wyspać, a nie cholera, spacerować - spojrzał na nią krytycznym spojrzeniem. - Nie powinnaś tak siebie zaniedbywać.
[hm, co byś powiedziała na to, żeby w jakiś pokrętny sposób Crystal dowiedziała się o problemach Sashki i postanowiła jej pomóc jakoś, hm, no nie wiem, opuścić Erica z Twoich wolnych postaci? ogólnie wyjść na prostą? wiem, że to bardzo sięgające w przyszłość i ogólnie pogmatwane plany, ale powoli można je realizować jeśli chcesz... powiedzmy, że Krysia dowie się od swojego ukochanego Dana o Sashy, a Sasha jako jedyna będzie wiedziała o ich romansie... już skąd Dan i Sasha się znają... hm, możemy pozostawić to jako tajemnicę. co o tym myślisz?
no widzisz, Saska i Koffler, dwie eks-ćpunki by się zgadały, a tak to mi zniknęłaś i kuniec :<]
[hm, to teraz co do szczegółów - Dan nie będzie mógł pomóc Sashy, bo jego słodka Valerie jeszcze się dowie, więc po prostu da jej adres Kryśki, no a Sashka na przykład... hm, w jakimś kiepskim stanie, postanowi w końcu skorzystać z tego adresu i zapuka do Crystal jakoś późno w nocy? jeśli Ci pasuje, to mogę nawet zacząć, tylko napisz mi jaki będzie ten jej kiepski stan :P
a Koffler zniknęła zanim wróciłaś haha. ale pocieszę cię, Crystal jest skrytym biseksem, tylko po prostu nigdy nie próbowała z laską, to i może w przyszłości coś nam wyjdzie. a teraz promise me, że nie uciekniesz teraz jak obmyśliłam tak zajebiste powiązanie, że aż sama jestem dumna :D]
Wątpił by odwyk był łatwy dla kogokolwiek. To miejsce, w którym ludzie muszą zmierzyć się ze swoimi największymi słabościami. Miejsce, gdzie odkrywamy swoją duszę. I nie możemy się ukrywać, musimy być szczerzy, bo inaczej cały wysiłek na marne. Co gorsze, nie ma żadnej gwarancji. Nikt nie mówi, że po spędzonych na odwyku trzech miesiącach ludzie mają 99,9% szans na wyzdrowienie. Tutaj statystyki zawodzą. Wszystko zależy od narkotyku, od alkoholu, od tego jak często, jak długo, w jakich ilościach. Najgorzej było z metaamfetaminą. Nigdy nie widział gorszego w skutkach narkotyku. Nie było wielu, którzy trafiali tutaj po mecie, a jeszcze mniej z nich udało się z nałogu wyjść. Były to pojedyncze przypadki. Cuda. Metaamfetamina była zabójcą. William - gdyby tylko był wierzący- dziękowałby Bogu za to, że Sasha nie trafiła na odwyk po tym syfie. Gdyby tak było, zapewne już kilka razy znów by tam wylądowała. Albo na cmentarzu. Nie można być pewnym niczego.
-Ależ mogę, złotko - odparł z pogodnym uśmiechem. - Jestem twoim lekarzem. Podczas gdy ty doszłaś do wniosku, że nie warto odwiedzić starego znajomego, ja skończyłem rezydenturę i jestem specjalistą w dziedzinie kardiochirurgi, co teraz jednak nie ma żadnego znaczenia, co się liczy to fakt, że owszem mogę Ci mówić co masz robić. Mam tu twoją kartę choroby - odparł, siadając na brzegu łóżka. - I póki nie napiszę wypisu, leżysz tutaj.
Przez chwilę słuchał jej uważnie, marszcząc brwi co jakiś czas, jakby próbował się domyślić o co chodzi. Kiedy jeszcze mieli kontakt, Sasha opowiadała mu ile zawdzięcza pewnemu Wybawicielowi. Był ciekaw czy ten nadal ją wybawia. I dlaczego nie ma go przy niej, skoro taki z niego anioł.
-Dobrze. Nie będziesz musiała spać w domu. Coś wykombinujemy, dobrze? A teraz spróbuj odpocząć, błagam.
Portier musiał widocznie zasnąć, pozostawiając drzwi otwarte, bo normalnie takie rzeczy się tu nie zdarzają. Poobijane, całkiem pijane i obce dziewczyny nie mają wstępu do luksusowych apartamentowców o drugiej w nocy. Chociażby i miały rodzić. A znajdźże se stajenkę. Dlatego Crystal trochę zdziwiło pojawienie się Sashy w drzwiach jej mieszkania. Ale od początku.
Crystal wzięła prysznic, zawinęła się w szlafrok i padła na łóżko - tak usypiając. Miała cholernie ciężki dzień, na wieczór było świąteczne przyjęcie dla rodziców z okazji pierdolonego Sinterklaasa, w którego przecież i tak nikt nie wierzył, nawet uczniowie jej szkoły, ale mus to mus. I wpierdalając tylko ciastka - cóż, szampan upił ją dosyć szybko. Jezu, co za wstyd. Nic dziwnego, że padła na łóżko ledwo przytomna. I o drugiej w nocy dopiero otworzyła oczy. Z kącika ust prosto na kołdrę spływała jej strużka śliny, stopy miała zimne jak dwa lodowe sople, a włosy zdążyły jej wyschnąć, chociaż teraz tworzyły po prostu czarny, splątany kołtun. Chwile zajęło jej dojście do tego, dlaczego się obudziła. Pukanie. Cholerne pukanie. Zerwała się i popędziła do drzwi, zdziwiona. Może to Dan, może zostawił żonę i wrócił do niej, raz na zawsze?! Byłoby doprawdy wspaniale.
W biegu przeczesała splątane włosy palcami i otworzyła drzwi, przywołując na twarz najtrzeźwiejszy wyraz na jaki było ją stać. A tu - suprise. Zamrugała, spojrzała jeszcze raz, spowolnione procesy myślowe w ospałym mózgu w końcu przywołały jej obraz dawniejszej rozmowy z Danem, opis dziewczyny, której być może trzeba będzie pomóc. Crystal zgodziła się bez wahania, ale szczerze mówiąc, po tak długim czasie zaczynała wątpić, czy cała Sasha kiedyś się tutaj pojawi. A jednak.
- Ty jesteś Sasha? - zapytała, a gdy blondyneczka kiwnęła głową, Crystal wpuściła ją do mieszkania, naciągając jednocześnie swój króciutki, biały szlafrok tak, by chociaż trochę zasłaniał pośladki.
- Potrzebujesz karetki? - zapytała, spoglądając z niepokojem na stróżkę krwi spływającą z wargi dziewczyny.
Chyba trzeba będzie zaraz założyć bieliznę, chociaż z drugiej strony dziewczyna wydawała się jej tak nieprzytomna od alkoholu, że pewnie by i nie zauważyła większej różnicy, gdyby Crystal paradowała teraz nago.
Ludzie walczyli w wojnach, a sami zabijali się za pomocą pastylek, proszków czy strzykawek. Sami swoi. Nie potrzeba było ludzi z zewnątrz. Jakby zabitych było wciąż za mało. Jakby narkomania nie była wystarczającym problemem. Trzeba było dokładać podatki, wojny, kryzysy, całą cholerną gospodarkę i wypełnianie PIT'ów. Jakby ludzie nie mieli co innego do roboty, tylko spędzać wolne popołudnie na wypełnianiu papierów.
Kiedy dziewczyna w końcu ułożyła się do snu, William uspokoił się. Zazwyczaj miał żelazne zasady. Tym razem jednak, kiedy w grę wchodził ktoś - nazwijmy to - bliski, nie mógł przecież powiedzieć jej, że jeżeli tylko by chciała może wyjść. Bał się o nią. I nie mógł tego strachu za nic powstrzymać. Było to coś, niczym pierwotny instynkt, potrzeba którą trzeba zaspokoić. Wstał.
-Zobaczę, co u moich pacjentów, a później do Ciebie wrócę - obiecał, po czym uśmiechnął się jeszcze do niej, mimo że miała przymknięte powieki. Miał wrażenie, że będzie po prostu wiedziała, że się uśmiecha. Kazał stażyście zostać tutaj i pilnować, by nic się nie stało, w razie czego wzywać go natychmiastowo. Sam zabrał dwójkę, która do tej pory stała z boku i ruszył w stronę windy, która zabrała całą trójkę na oddział chirurgi. Pachniało tutaj...szpitalem. Metal, mieszanka lekarstw, środki do czyszczenia. Przede wszystkim czystość. Tak pachnie czystość, mówił sobie kiedyś Carver, kiedy jeszcze go to obchodziło. Z czasem przestał w ogóle o tym myśleć. Zajrzał po kolei do kilku swoich pacjentów. Dwójka z nich miała mieć operację jutro. Guz w klatce piersiowej, otaczający żyłę główną. Oraz zatkane tętnice. Poradzi sobie. Zawsze sobie radzi. Co do pierwszej operacji miał pewne wątpliwości, ale przecież nie takie rzeczy robił... Był półbogiem kardiochirurgi, zdoła wszystko. Przynajmniej póki wmawiał sobie coś takiego. Zanim obszedł i sprawdził wszystkich pacjentów, zlecił badania i kazał podać lekarstwa, minęło kilka godzin. To jasne. Nie da się mieć wielu pacjentów i poświęcić im pięciu minut. Każdy był istotą ludzką. Istotą ludzką, która po potrzebowała. W końcu, odrobinę zmęczony, zjechał windą w dół (tym razem sam) i usiadł na krześle przy łóżku Sashy. Teraz zmęczenie dało się we znaki jeszcze bardziej. Człowiek nie czuje jak mało ma siły dopóki nie zacznie odpoczywać.
[Bardzo chętnie. Masz jakiś pomysł? Czy może ja mam wymyślać? :P]
Uśmiechnął się do niej blado. Rzeczywiście, był zmęczony. Nie spędził na nogach dziewięćdziesięciu sześciu godzin, jednak miał ciężki dzień. Spędził siedem bitych godzin na sali operacyjnej, próbując usunąć guza. Nie udało się. Usunął co mógł, ale co nieco pozostało. Mógł zaryzykować, ale uszkodziłby serce - a pacjent wyraźnie powiedział, że nie chce umierać na stole, że jego lekarz ma zrobić co się da, ale w granicach rozsądku. Granica rozsądku leżała właśnie tam. I nie wolno było mu jej przekroczyć. Mimo że, zazwyczaj zrobiłby to bez wahania. Świnia czy krowa. Zawsze świnia. A jakże.
-Powiedzmy, że miałem ciężki dzień - odparł, przesuwając opuszkami palców po zaroście na żuchwie. Dłonie miał zadbane. Używał kremów, używał nawilżaczy. Musiał. Już nawet nie chodziło o własne widzimisię, a zawód. Dłonie były wszystkim. I musiał o nie cholernie dbać. Jak o nic innego.
William spojrzał na zegar wiszący na ścianie izby. Wskazywał na piętnaście po drugiej. W nocy.
-Jest po drugiej, jesteś pewna, że chcesz wracać? Pozwól mi się chociaż odwieźć. Zaraz kończę zmianę i będę mógł zawieźć Cię dokądkolwiek będziesz chciała. Umowa stoi? - zapytał, choć w zasadzie bez względu na odpowiedź i tak miał zamiar ją odwieźć. Miał tylko nadzieję, że Anioł dziewczyny będzie nad nią czuwał.
-Chyba nie rozumiem - odparł szczerze. - Jakiś czas temu chciał stąd wyjść i to jak najszybciej, a teraz już nie chcesz? Co ja mówię, jeszcze sekundę temu pytałaś czy możesz...
Przyjrzał się jej uważnie, jakby chciał wyczytać z jej twarzy odpowiedź. Był lekarzem, powinien czytać z ludzi jak z książek. Tylu z nich kłamie, że wiele razy zabiłby pacjenta, gdyby go nie rozszyfrował. Z Saską było inaczej. Wcale nie chciał udzielać się do jakichś podchodów. Wolałby, żeby sama mu powiedziała. Byli sami, tylko oni. Reszta ludzi spała, a stażyści zostawali na noc, tyle że gdzie indziej. Pewnie teraz spali w dyżurce.
-O co chodzi, co? Znamy się nie od dzisiaj, po prostu mi powiedz. Nie chcesz wrócić do domu? Do niego? - To było jedyne logiczne wytłumaczenie jakie przyszło mu do głowy. No, nie takie do końca logiczne. Tamten facet był jej aniołem, tak? To czemu miałaby chcieć od niego uciekać. Wielu rzeczy nie rozumiał. Wiele było niejasnych. - Powiedz mi, Sasha - dodał po chwili, łapiąc ją za rękę. Spojrzał jej prosto w oczy. Nie mogła uciec przed tym spojrzeniem i jego głosem. Głosem williama Carvera.
Chyba wolałby się mylić. W zasadzie był pewien, że wolałby się mylić. Wolałby, żeby Sasha miała do kogo wrócić i żeby ten ktoś był dla niej dobry. A widocznie nie był. Do dobrych ludzi się wraca, dobrzy ludzie interesują się tym co się stało i siedzą przy naszych łózkach, a nie sprawiają że boimy się wrócić do domu.
Carver sam nie wiedział, co powinien zrobić. Nie może kazać jej tutaj zostać. A tym bardziej pozwolić szlajać się gdzieś po ulicach. Dopiero po chwili rozwiązanie wpadło mu do głowy. Takie proste. Takie łatwe, że dziwił się, że nie wpadł na to od razu.
Sasha już stała. Wyglądała jak lalka. Jakby jeden podmuch wiatru mógł zwalić ją z nóg. Nie wyobrażał sobie puścić jej teraz samej.
-Poczekaj chwilę - powiedział, po czym wstał i objął ją mocno w pasie, chcąc by mogła się na nim oprzeć. Potrzebowała wsparcia. Zdecydowanie. - Pojedziemy do mnie. Nie pozwolę Ci włóczyć się po mieście. Wykluczone. Musisz się porządnie wyspać i ktoś musi Cię doglądać.
To nawet nie było pytanie. On to stwierdził. Niebo jest niebieskie. Mam na imię William. Pojedziemy do mnie. Nie widział w tym momencie innej możliwości.
Nie każdy związek na tym świecie od razu się rozpadał. Pewnie dlatego, że nie wszyscy ludzie byli źli. Niektórzy z natury byli tymi dobrymi, pozytywnymi bohaterami, których się wielbi i kocha. I rzecz jasna nienawidzi, bo jak do cholery można było być aż tak dobrym? W większości przypadków jednak było źle. Związki rozsypywały się. Pary rozdzielały. Dzieci musiały wybierać między rodzicami. Kobiety oddawać pierścionki. Bite żony ukrywać siniaki. Mężowie kolejne piwa. Czasami, w skrajnych przypadkach, było jak u Sashy. Powinna od niego odejść. Bez względu na wszystko powinna zostawić tego faceta i odejść jak najdalej. Ukryć się, zmienić nazwisko, cokolwiek. Byle tylko nie narażać się dłużej. Skoro bała się wrócić do domu w takim momencie nie mogło być tam dobrze.
Widząc jak kiepsko idzie jej chodzenie, namierzył wzrokiem wózek. To dobra maszyna. Można było siedzieć, a jego widok w szpitalu był całkowicie normalny.
-Siadaj - powiedział, pociągając jeden w ich stronę. Pomógł jej dobrze się w nim usadzić, a później poprowadził go w stronę wyjścia z izby przyjęć. Zatrzymał się na chwilę przy drzwiach i ściągnął z siebie kitel. Przewiesił go przez ramię, po czym obszedł wózek i ukucnął przed dziewczyną. Spojrzał jej w oczy, nie pozwalając oderwać od siebie wzroku. - Posłuchaj mnie, Sasha. Potrzebujesz pomocy. Wiem, że długo się nie widzieliśmy, ale do cholery jasnej, jestem tutaj dla Ciebie, rozumiesz? I nie zostawię Cię teraz, kiedy mnie potrzebujesz. Jedziemy do mnie. Zgoda?
Brunetka ziewnęła, przetarła jeszcze raz oczy, a potem zniknęła na chwilę w łazience, wracając już w majtkach i trzymając w dłoniach wacik i wodę utlenioną.
Usiadła na kanapie obok dziewczyny i bardzo ostrożnie zaczęła przemywać rozcięcia na twarzy blondynki.
- Możesz się u mnie zatrzymać ile tylko będziesz potrzebowała, jesteś tu bezpieczna, może być tylko trochę ciasno, bo mam jedną sypialnię, ale raczej się nie zagnieciemy - powiedziała z dosyć bladym uśmiechem. No tak, jej mieszkanie było ogromne, jak dla jednej osoby za duże nawet - ale łóżko miała jedno. To nic, pościeli się najwyżej na kanapie.
Gdy skończyła z rozcięciami na twarzy dziewczyny, poszła do części kuchennej mieszkania, wstawiła wodę i wzięła telefon, wracając z nim na kanapę.
- Dziewczyno, trzeba zadzwonić na policję. Co za skurwiel ci to zrobił? - zapytała cicho, współczującym głosem i zauważyła, że ręce trzęsą się jej mimowolnie. Nie była na to przygotowana. Była po prostu zmęczona, teraz już nie tyle pijana, co skacowana. Ale zobowiązała się do pomocy, a słowo dane Danowi było dla niej najświętsze.
[wybacz, że tak krótko :P]
Uśmiechnął się do niej pokrzepiająco po czym wstał. Bez słowa zaczął pchać wózek w stronę terenowego auta, stojącego na parkingu dla personelu. Większość ludzi raczej nie spodziewałaby się po nim zntiuningowanego jeepa wranglera, ale jakie to miało znaczenie? Żadnego. Otworzył drzwi i pomógł jej wejść do środka. Pierwszy raz żałował, ze stopień jest tak wysoko. Odwiózł wózek z powrotem do szpitala.
William nie myślał o tym jak o długu. Pomagał starej znajomej. Znał ją. Nie długo, ale na pewno dobrze. Na odwyku ludzie muszą ukazać prawdziwych siebie, dlatego Carver wierzył w oblicze, które wtedy poznał. Nie wyobrażał sobie móc obarczać tę dziewczynę jakimkolwiek długiem. Przeszła o wiele za dużo, by robić coś takiego.
Wrócił do auta. Usiadł za kierownicą i przekręcił klucz w stacyjce. Silnik zaryczał, a z radia poleciała piosenka jakiegoś mało znanego zespołu. Wyłączył ją. Nie było w niej nic wartego wysłuchania.
Cholera, dopiero po chwili przypominało mu się, że w domu ktoś jest. Ktoś, o kim Sasha nie wiedziała. Czemu miałaby wiedzieć? Nie rozmawiali nigdy o przeszłości Williama. Nigdy nie mówił jej, że jako dzieciak został ojcem. Ale teraz chyba powinien. Tak przynajmniej czuł.
-Jest coś co musisz wiedzieć - zaczął, dziwnie się czując. Jakby wyznawał jej, że ma kochankę. Cholera jasna. - Mam córkę. Siedemnastoletnią. - Słysząc własne słowa doszedł do wniosku, że brzmi to strasznie głupio. Jakby wcześniej nie mógł jej o tym powiedzieć, bo co...? - Oddaliśmy ją do adopcji, ja i jej matka. Byliśmy dziećmi, nie mogliśmy się nią opiekować. Ale znalazła mnie, miesiąc temu i teraz mieszka ze mną. Cholera, mam córkę, Sasha... - mruknął, jakby była to najbardziej nieprawdopodobna wiadomość na świecie. W zasadzie, w jego świecie właśnie taka była.
Pokręcił głową rozbawiony. Nie było to raczej dobre rozbawienie. Najchętniej zacząłby się nad sobą użalać, ale przecież nie miał żadnego powodu. Miał córkę i co z tego? Większość ludzi ma dzieci i nikt z tego powodu nie płacze.
-Nie jestem dobrym ojcem. Nie umiem z nią rozmawiać. Mogę jej gotować, od czasu do czasu mruknąć jakąś podpowiedź w lekcjach, ale widzę, że ma do mnie żal... w każdym razie, nie o to chodzi. Chciałem Cię tylko uprzedzić, że będzie w domu. Pewnie śpi. Ale mimo wszystko, powinnaś wiedzieć.
Zamilkł. Chyba powiedział za dużo. Czuł to w piersi. Wyjechał z parkingu i w ciszy wjechał na główną drogę. Wolał jednak nie mówić o sobie. Jakby nie patrzeć był w tym kiepski. Potrafił słuchać. Zamaczać ręce w klatkach piersiowych. Grzebać w sercach. Ale nie umiał rozmawiać, nie kiedy to chodziło o niego.
Mieszkał na obrzeżach miasta. Niedaleko szpitala. Musiał mieć blisko do pracy. W nagłych przypadkach przyjeżdżał w ciągu dziesięciu minut. Teraz milczał. Przez dziesięć minut nie powiedział już ani słowa. Dopiero kiedy dojechali do tego jego cholernego, wielkiego domu, z ogrodem niczym park miejski i zaparkował w garażu, odezwał się już normalnym głosem:
-Pomogę Ci wysiąść - powiedział, po czym wyszedł i przeszedł na drugą stronę. Otworzył drzwi i wysunął obie ręce w jej stronę. - No dalej, jeszcze tylko trochę i znajdziesz się w łóżku.
Nie miał zamiaru naciskać na rozmowę. Jeżeli będzie chciała porozmawiać o swoim aniele to porozmawia. Nie był z tych co naciskają. Byl z tych cierpliwych, gotujących chirurgów z nastoletnimi córkami. Cholera, pewnie nie było ich wielu na świecie.
Czy potrzebował kobiety? Nie miał czasu na kobiety. Nie był dobry w tych sprawach. Zazwyczaj znalazł sobie jakąś dziewczynę na jedną noc, czasami na tydzień, ale nigdy nie było to nic poważnego. Chyba nie mógł zacząć czegoś poważnego - w jego umyśle tkwiła bariera nie do przejścia. Nie umiał obchodzić się z kobietami. Był kiepski w rozmowach o miłości, w przynoszeniu kwiatów, w zabawach w dobrego faceta. Był chirurgiem i to pochłaniało go w całości. Starał się też być dobrym człowiekiem. Z tym czasami wychodziło gorzej. Sasha nie znała go od tej strony, w której sypiał z kim popadnie tylko po to by zaspokoić swoje potrzeby, w której pił mimo że nie powinien, w której robił sobie dziecko. To była jego strona, której nie lubił. Która jednak była w nim. Cały czas. Bez przerwy.
-Okej, to umyjesz się i pójdziesz spać - powiedział, obdarzając ją uśmiechem. Poprowadził ją do drzwi wejściowych. Wyjął klucz i otworzył je. Wpuścił ją do środka. Nie musiał mówić szeptem. Dziewczyna spała na pierwszym piętrze. W jednym z wielu pokoi. Trzeci, po lewej. A przynajmniej tam się urządziła.
-Łazienka jest tam - wskazał jej kierunek palcem. - Ręczniki są w szafce, koło prysznica.
Usiadł w salonie, nalewając sobie whiskey. Miał to gdzieś, że jest późno i że rano idzie do pracy. Musiał się napić. Może nie tyle co musiał - chciał. Raz na jakiś czas. Teraz. Potrzebował tego cholernego drinka, żeby się uspokoić. Na górze w sypialni spała jego córka. Ta sama, którą porzucił po urodzeniu. W łazience, prysznic brała dziewczyna, która kiedyś była dla niego ważna. Bo była. I wyszła bez słowa, nie odwracając się za siebie. Co mógł myśleć, robić? Wypił drinka w ciągu kilku sekund i zacisnął dłonie w pięści. Odłożył butelkę na miejsce, słysząc kroki. Kiedy Sasha znalazła się przed nim, skinął na nią głową, żeby poszła za nim. Wszedł na górę, do pierwszej sypialni. Nie była wielka. Raczej przeciętnych rozmiarów. Ściany pomalowane na beżowe, duże lustro, niezły obraz, szafa i biurko. Stylowo. Stanął w drzwiach.
-Rozgość się. W razie gdybyś była głodna, w lodówce na pewno się coś znajdzie - powiedział z uśmiechem. Prawie zapomniał co to znaczy czuć się niezręcznie. Przede wszystkim, nie chciał patrzeć na jej nogi. Mimo że był potężnym mężczyzną. Naprawdę. Sporych rozmiarów, umysłowo i cieleśnie - teraz czuł się mały. Cholera, jak idiota. Który zaprosil do domu dziewczynę i nie wie jak się zachować. Żenujące. - Dobranoc, Sasha.
[oo... to ja mam taki mały pomysł xd Co ty na to, by Will był kiedys w niej zakochany? Jak wtedy przyszła na odwyk i tyle gadali, bla bla, to mógł się w niej zakochać. Teraz by mu przeszło, ale wiadomo, że dziwnie będzie się czuł xd No nie wiem, tak tylko mówię ._.]
- Jedyne czego nie powinnaś teraz robić, to dawać się tak traktować - powiedziała Crystal trochę surowo, ale nie zamierzała dzwonić na policję, jeśli dziewczyna nie chciała. W zasadzie powinna to zrobić natychmiast, a jednak... może było coś, czego o Sashy nie wiedziała, a ściąganie policji byłoby tylko problemem? Po prostu da na razie spokój.
- Ale porozmawiamy o tym jutro - dodała już cieplejszym tonem, za cel przy okazji stawiając sobie wyciągnięcie tej małej z bagna w jakim była. Jedyne co o niej wiedziała, to to, że ma poważne problemy i trzeba się nią zaopiekować. I teraz już nawet nie chodziło o przysługę, którą chciała oddać Danowi, tylko o jej własną potrzebę pomagania. Miała w sobie naprawdę ogromne pokłady empatii, która przypominała o swoim istnieniu bardzo szybko, a brunetka nie zamierzała się temu sprzeciwiać. Miała widocznie gdzieś zakodowaną potrzebę opiekowania się kimś, czuwania i chronienia. To widocznie instynkty macierzyńskie, które dawały o sobie tak wyraźnie znać... a jednak nie mogła być matką, co znacznie komplikowało wszystko.
- Jasne, idź napuść sobie wody, używaj czego potrzebujesz, tamte drzwi - wskazała na białe drzwi zaraz przy tych wyjściowych.
- Za kilka minut przyniosę ci ręcznik i coś do spania. A potem ci pościelę i pójdę spać, więc się nie spiesz. Porozmawiamy rano.
I tak jak obiecała, po chwili pojawiła się z kompletem nierozpakowanej jeszcze, bawełnianej bielizny, dwoma białymi ręcznikami i luźną koszulką z jakimś niemieckim nadrukiem. Rozłożyła kanapę w salonie, pościeliła, a potem wróciła do swojego łóżka, gdzie sama nałożyła koszulkę do spania i zasnęła prawie natychmiast.
Naprawdę chciał wyjść. Taka była jego intencja. Chciał zrobić coś dobrego. Zostawić ją w spokoju. Ale ona chciała, żeby został. Musiała chcieć, skoro o to pytała. Odwrócił się bardzo powoli, przyglądając się jej z typową dla siebie miną. W końcu przytaknął i podszedł do niej. Był duży. Miał metr dziewięćdziesiąt, szerokie ramiona, umięśnioną klatkę piersiową... naprawdę, był duży. Przy Sashy, czuł się jeszcze większy. Była drobna i krucha. I wydawała się potrzebować pomocy.
-Nie skrzywdzę Cię - powiedział, dopiero po chwili rozumiejąc co wyszło z jego ust. Zaklął w myślach i spojrzał jej w oczy. - Mam na myśli... nie pozwolę by on Cię skrzywdził. Tutaj jesteś bezpieczna.
Sam już nie wiedział co gadał. Najlepiej byłoby gdyby w ogóle się nie odzywał. Milczenie jest złotem, czyż nie? Trzeba się było słuchać, ale nie. Musiał się wpieprzać z takimi uwagami. A gdzie jego "nie lubię mówić o takich sprawach?". Nagle się zachciało? No to peszek, Will. Dzisiaj sobie nie pogadasz. Nie tym razem. Miał ochotę walnąć sam siebie za te głupie myśli.
-Połóż się, spróbuj zasnąć. Posiedzę przy Tobie, poczekam.
To oznaczało "zostaniesz?". Przynajmniej takie miał wrażenie. Zostań, popilnuj, spraw, że bedę czuła się bezpieczna. Tak to zinterpretował. Nic innego nie przeszło mu nawet przez myśl. Był mądrym facetem, nigdy nie przesadzał z myśleniem, kiedy mogło to doprowadzić do katastrofy. Nawet takiej małej.
Właśnie tego się obawiał. Że zabrzmi jak palant, który traktuje pozostanie w je pokoju jak coś wręcz złego, nie na miejscu. Był raczej zakłopotany. Dawno już tak nie było. Ale teraz, kiedy po tak długim czasie znów był zmuszony spędzić z nią noc - tak jak kiedyś, kiedy miał nocne dyżury na odwyku i rozmawiali do rana - panikował. Pamiętał co działo się wtedy. A Sasha była taka młoda. Cholera, była nieco starsza od jego córki. Ta myśl była tak nieprzyjemna, że aż się skrzywił. Nieco starsza od jego córki... pięć lat w dół i byłyby koleżankami z klasy. Zresztą, cholera, dzieliło ich dwanaście lat różnicy. To nie było mało. Nie mógł tego tak po prostu zignorować. Teraz jednak to nie miało żadnego znaczenia.
Podszedł do łózka i zdjąwszy niewygodne spodnie wszedł pod kołdrę w samych bokserkach. Przyciągnął ją do siebie, tak że mogła oprzeć się na jego ramieniu.
-Podobno słuchanie rytmu bijącego serca pomaga zasnąć - powiedział, starając się brzmieć poważnie. Nie chciał uchodzić teraz za jeszcze większego idiotę niż się czuł. Nie powinien leżeć z nią w jednym łóżku. Była dwanaście lat młodsza. Ledwo co stała się pełnoletnia. Była jak dziecko. Była dzieckiem. Dwudziestodwulatki były dziećmi. A on leżał z nią w tym łóżku i opowiadał o biciu serca. W tej chwili był to jedyny przykład idiotyzmu jaki przychodził mu do głowy. Chciał, żeby zasnęła. Żeby wykreśliła z głowy cały ten dzień. Zapomniała, że tu był.
-Nie sądziłem, że jeszcze kiedykolwiek Cię zobaczę. Wyszłaś wtedy bez słowa, nie przyszłaś się pożegnać, dowiedziałem się od pielęgniarki. Pielęgniarki, Sasha, rozumiesz mnie? - Sam nie wiedział po co to mówi. Czemu jej to wyrzuca akurat teraz, kiedy powinna spać. Kiedy chciała znaleźć w nim oparcie. - Miałem wtedy wrażenie, że się przyjaźnimy. - Znowu urwał. Przesadzał. Doskonale wiedział, ze przesadzał. - Śpijmy już. Rano trzeba wstać. - Zamknął oczy, próbując odciąć się od tego świata, w którym dziewczyna, niewiele starsza od jego córki, dziewczyna, która kiedyś go onieśmielała, która po prostu poszła do swojego Anioła, o co nie mógł mieć pretensji (co zresztą doprowadzało go do szału; miło byłoby kogoś obwiniać), leży oparta o jego klatkę piersiową.
Rzeczywiście, jeżeliby patrzeć na przeżycia, z którymi musiała zmierzyć się Sasha - była dorosłą osobą. Podejmującą niedojrzałe decyzje, ale nadal dorosłą. Tyle, że w oczach Carvera była dzieckiem. Tym samym, które zawitało na odwyk i było w tak marnym stanie, że ze wszystkich potrzebujących dzieciaków, to z nią Will postanowił zacząć rozmawiać. Rzuciła mu się w oczy niczym święty Mikołaj na niebie. O ile by istniał, ale mniejsza z tym. Ważniejsze było to jak rozwinęła się ich znajomość. W końcu z rozmów o narkotykach przeszli na inne tematy. Sasha zaczęła mu opowiadać o tym jak pojawił się Anioł, jak w ogóle do tego wszystkiego doszło, mówiła mu o swoim dzieciństwie i otwierała się co raz bardziej - a on, wpadał w to co raz bardziej, całkowicie nieświadomie. Sam nie wiedział, co wtedy czuł, słysząc od pielęgniarki, te kilka nędznych słów - "dziewczyna z dwójki została wypisana". I tyle. Żadnego nawet słowa pożegnania. Powoli jednak z biegiem czasu potrafił nazwać te wszystkie emocje, które kotłowały mu się w głowie. Rozczarowanie. Oh tak, jeszcze chyba nigdy nie czuł się tak bardzo rozczarowany. Wielki jak niedźwiedź facet stał przy tej lichej, starej pielęgniarce i wyglądał tak żałośnie, jakby sam potrzebował odwyku. Poza tym, był zły. Bo był. Nawet jeżeli nie chciał, złość pchała się drzwiami i oknami. I, tego już nie był pewien, starał się to uczucie zminimalizować do zera, smutek. Jakaś część jego chciała, żeby Sasha nigdy nie wyszła z odwyku. Tak samolubnie, egoistycznie. Wyrzucił z głowy te myśli, nie chciał ich tam. Było mu dobrze samemu. Pozbierał się i żył po swojemu, praktykując medycynę. Zakochał się w niej. Zakochał się w skalpelu i wmawiał sobie co dnia, że to wystarczy. A ze wszystkich szpitali w Amsterdamie trzeba było wybrać jego szpital, akurat kiedy on był na izbie. Los lubił sobie z niego kpić. Cholerny...
-Pieprzysz - mruknął przez zęby, unosząc powieki szybko. Patrzył w jej oczy, wyrywając policzek z jej delikatnych palców. - Ale mam to gdzieś. To był twój wybór, twój Anioł i przeszło mi.
Był na siebie wściekły, że nie panuje nad swoim głosem i daje się ponieść emocjom. Wydawać by się mogło, że taki wielki facet emocji w zasadzie nie odczuwa, a te jednak, jak na złość, wciąż tam były.
Pytanie brzmiało, dlaczego Carver tego słuchał. Nie był to jego obowiązek. Lekarska miska zaczynała się i kończyła na trzecim piętrze, w dziale kardiochirurgi. Czasami była jeszcze izba, czasami przychodnia. Ale do cholery, czemu zlazł tamtego dnia na samo dno żeby zobaczyć skrzydło odwykowe? Mógł to sobie odpuścić. Zresztą już nawet później, kiedy raz, drugi, trzeci rozmawiał z Sashą, mógł odejść. Nie byłoby w tym nic dziwnego. Był lekarzem, miał dużo zajęć. Ale przychodził, bo wydawało mu się że dziewczyna tego pomoże. Był nawet czas, kiedy uważał, że w jakiś sposób przyczynił się do polepszenia jej stanu. Dlatego nie spodziewał się że to on będzie tym, który zostanie z ręką w nocniku. Sasha odeszła. Wzięła to czego potrzebowała, a potem poszła. Próbował zwalić winę na nią. Długo ją za to obwiniał. W końcu jednak przestał, nie potrafił dłużej być wściekły i wtedy zaczęła się najgorsza część. Bo po odejściu złości pozostała tęsknota. Próbował ją nawet odnaleźć, ale ona zapadła się pod ziemię. Poddał się. Dał się zająć pracą i zapomniał. Przynajmniej tak mu się wydawało do dzisiaj.
Teraz, miał ochotę wyrzucić jej wszystko, to co w nim siedziało. Zastanawiał się czy ulżyło by mu, tak jaj ulżyło jej wtedy. Tylko jakoś nie potrafił zwalić na nią takiej ilości informacji. Nie chciał być tym złym. Zaznała tyle zła, że williamowe osobiste piekło w tym momencie musiało poczekać. Całą siłę woli skupił na tym, by zatrzymać swoje myśli dla siebie.
Nie odwzajemnił jej uśmiechu, chyba w tym momencie po prostu nie był w stanie. Za bardzo pochłaniała go wewnętrzna walka.
-Jestem pewien, że wiedziałaś... Musiałaś wiedzieć - mruknął bardziej do siebie niż do niej. Sam nie był do końca pewien czy mówił o tym, że był w niej zakochany czy o tym, że Eric nie był odpowiedni. Czym dłużej o tym myslał, tym bardziej druga opcja wydawała mu się nieprawdopodobna. Nie chciał jej tego mówić. Nie, kiedy teraz było już po wszystkim. Odwrócił głowę w jej stronę i spojrzał prosto w niebieskie oczy. - Wtedy, kiedy do niego poszłaś, kochałem Cię. Musiałaś wiedzieć. Nie wierzę, że nie wiedziałaś...
Wstała koło dziewiątej, o dziwo całkiem rześka i przytomna. Dobrze, że była sobota. Nie szła do pracy, nie miała też żadnych spotkań, więc mogła zająć się Sashą. Ubrała na siebie szare, welurowe dresy, związała splątane włosy z tyłu głowy i zadzwoniła do Dana, mówiąc mu o tym, co się stało w nocy. A on jakoś chyba nie był skory do rozmowy na żadne tematy o kobietach, z innymi kobietami, bo Valerie miała okres i chodziła zdenerwowana. Nie chciał, żeby się czegoś domyśliła. Porozmawiamy później - powiedział i się rozłączył. To było takie typowe, że już dawno się przyzwyczaiła.
Ziewnęła więc, rzucając telefon na łóżko, a potem poszła do kuchni, wstawić wodę na kawę, której wczoraj zapomniała zrobić, a gdy szukała w lodówce czegoś na śniadanie, zauważyła, że Sasha obudziła się.
- Cześć. Zjesz może jajecznicę na maśle? - zapytała z uśmiechem blondynkę i nie czekając na odpowiedź, wbiła jajka do miseczki ze śmietaną.
- Kawę, czy herbatę?
Zakupy. Coś czego Gaspard nie lubił całym swoim zlodowaciałym serduszkiem. Niestety mieszkał sam, więc nie miał z kim podzielić się tym przykrym obowiązkiem. Chętnie gotował i nawet całkiem dobrze, ale szukanie składników na pułkach było zmorą jego życia.
Po blisko półgodzinie biegania wszerz i wzdłuż po hali supermarketu. W końcu zrezygnowany podszedł do dziewczyny z identyfikatorem pracownika. - Przepraszam... czy wie pani może, gdzie mogę znaleźć serek Filadelfia? - Spojrzał na nią błagalnie.
[Banalne, ale prawdziwe :P Nigdy nie mogę znaleźć tego chol.... serka]
{Oj, dziękuję. :D W sumie do tego dążyłam, bo to oddaje poniekąd jego osobowość, a że jest "zbyt", to tym bardziej. :D Szukam punktu zaczepienia, ale nic nie przychodzi mi do łba po pół dnia pisania. :C }
{Wowowo, pomysł ciekawy, tak jeszcze nie zaczynałam, daj mi chwilę, a zaraz coś wyczaruję, bo chętnie rozpocznę. :D
Lubić lubić Twą postać. <3}
-To jeden z tych tekstów w stylu to nie twoja wina, tylko moja? - zapytał, ledwo powstrzymując przewrócenie oczami. Kobiety to robiły. Mówiły, że wina jest po ich stronie, że nie zasługują, jakby myślały, że facetów to uspokaja i czują się lepiej, gdy dziewczyna robi z niego Boga, na którego nikt nigdy nie zasłuży. Prawdę mówiąc, w takim razie wolałby być chujem, na którego jednak ktoś zasługuje. -To nie prawda - powiedział w końcu, zaciskając usta w cienką kreskę i marszcząc brwi. Jego przystojna twarz wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia. - Nie zachowuję się w przypadkowych dziewczynach. Nigdy tak nie było. Wtedy... widziałem w Tobie więcej niż ćpunkę. Zasługiwałaś na mnie. I na moją miłość. Możesz mówić co chcesz, ale ja wiem swoje.
Umilkł. Sam nie wiedział, co więcej mógłby powiedzieć. Już zrobił zbyt wiele. Czy żałował, że jej to wyznał? Trochę tak. Nie wiedział jak teraz będzie wyglądała ich relacja. Z drugiej strony było mu trochę lepiej. Pozbył się ciężaru, który na nim spoczywał. Mógł ze spokojem patrzeć na jej twarz i nie myśleć o tym, co przed chwilą powiedział. Miał to za sobą.
Powoli przesunął palcami po jej policzku, z miną, której nawet on nie rozumiał. Trochę jakby coś go bolało. Jego stalowe tęczówki przesuwały po jej twarzy.
-Nie miej mi tego za złe, Sasha. Nigdy nie chciałem dla Ciebie źle.
- Przykro mi, ale wbiłam już jajka, a śniadanie to najważniejszy posiłek dnia. Mama mi to wiecznie wmawiała i sama byłam zdziwiona, ale to jednak prawda - powiedziała sypiąc kawę do dwóch kubków, a potem zaczęła mieszać jajka ze śmietaną, dosypała trochę soli, większe trochę pieprzu i wrzuciła to na zagrzaną już patelnię, na której syczało masło.
- Dzwoniłam, ale nie mógł rozmawiać. Powiedział, że zadzwoni później, czyli pewnie jak będzie miał przerwę na lunch - zgadła Crystal, mieszając lekko jajka na patelni.
- Teraz powiedz mi jak mogę ci pomóc. I - zaczęła z nieco groźną miną, wyczuwając, że Sasha chcę zrezygnować z jakiejkolwiek pomocy i usunąć się szybko z życia nieznajomej. - i nie mów mi, że nie trzeba już nic dla ciebie robić. Bo jak już się zdecydowałaś tu przyjść, to nie wypuszczę cię tak szybko.
Zrzuciła jajecznicę na talerze, położyła obok po trzy plasterki pomidora, a potem zalała kawę. Ze wszystkim po kolei przeniosła się potem na szklany stolik.
- Siadaj.
[sponio, u mnie ostatnio też długość ssie]
Spojrzał z niedowierzaniem na dziewczynę, następnie na półkę, potem znowu na dziewczynę. - To niemożliwe. - Westchnął dramatycznie. - Albo jestem wybiórczo ślepy, albo to prawda z tym przysłowiem: diabeł ogonem nakrył. - Wziął od niej serek i wrzucił do koszyka. - Dzięki ci. - Uśmiechnął się. - Szukam go za każdym razem, kiedy robię sushi... jest najlepszy, ale nigdy go nie widzę. - Powiedział już normalnym, pogodnym tonem.
Dopiero teraz miał okazję przyjrzeć się dziewczynie. Dlaczego ładne, młode kobiety, ukrywają się w sklepach zamiast pracować w jakiś miejscach bardziej reprezentatywnych. Świat jest okrutny.
W niezobowiązujących, przypadkowych znajomościach lub raczej nie-znajomościach tkwiło pewne piękno, prostota i prawda, których Levi nie potrafił nawet wyartykułować, nawet przy użyciu wykoncypowanych metafor, jakimi czasem posługiwał się w chwilach uniesienia. Ani nawet prostolinijnym językiem, przychodzącym mu nie mniej naturalnie. Nie zdarzało się to często, o nie, może tym bardziej zdawało mu się wyjątkowe, a przebywając z osobą tak samo zbłąkaną jak on, czuł się, jak gdyby rozmawiał z własnym odbiciem, jakby samotność ustąpiła, ale jednak wolność nie zniknęła wraz z jej odejściem. Taki uniwersalny stan był dla niego ukojeniem, momentem, w którym mógł spojrzeć sobie w oczy z perspektywy tej drugiej osoby, nie będąc tym samym narażonym na żadne osądy i oceny. Wszystko przebiegało tak łagodnie i nieskomplikowanie, że nawet sam przed sobą przyznawał się do niemal uzależnienia od takich spotkań, gdzie zwykle przed wywlekaniem swoich prywatności na światło dzienne się bronił. Jednak w tych akurat chwilach czuł się zupełnie anonimowo i swobodnie. Można nawet powiedzieć, że był szczęśliwy.
Blondynki nie widywał od miesiąca. Nie wiedział, co się z nią dzieje. A złośliwy rak domagał się karmienia. Nie potrafił sobie ulżyć w żaden inny sposób, zawodziły pozostałe nałogi, ludzie byli wątpliwi, świat był jakiś obcy, a on w nim, pozbawiony jakiejś niby śmiesznej cząstki, stawał się trochę rozgoryczony. Zarzucał sobie, że może jak zwykle dał się ponieść swojej infantylnej wierze w brak przypadkowości i znów poległ. Przychodził tam jednak. Do tego parku, czasem. Wmawiając sobie, że niczego nie oczekuje, że był to po prostu jeden z wielu epizodów i przecież da sobie radę bez tego, jak ze wszystkim. Coś jednak go tam za sobą ciągnęło, jakaś upartość, jakaś skrywana głęboko nadzieja, aż wreszcie, można powiedzieć, że się doczekał. Blond czupryny, w tym samym miejscu, o tej samej porze. Trochę niewiarygodne, dlatego zachował ostrożność i nie zbliżył się tak od razu. Nie pierwszy raz bał się tego, czego chciał.
[Wąteczek? ^^ Śliczna blondynka, a postać... cóż, w deprechę mnie wpędza, ale i tak fajna :D]
Gdyby był młodszy, trochę mniej doświadczony przez życie, gdyby nie musiał oglądać jak ludzie giną na jego rękach, gdyby, gdyby, gdyby... wtedy pewnie mógłby wykrztusić z siebie coś bardziej twórczego niż wszystkie brednie, które jej dzisiaj powiedział. Może wygłosiłby jakąś pokrzepiającą mowę na temat miłości? Albo wyśpiewał jej balladę o cholernym, platonicznym uczuciu? Albo wyznałby jej wszystko wprost, w sposób bardziej delikatny i na miejscu? Albo milczałby jak zaklęty. Wszystko byłoby lepsze niż to co zrobił, stając się tym samym obiektem, którego nigdy nie mógł znieść. Przy okazji, zostając skazanym na pytania, na które nie znał odpowiedzi. A nawet jeśli znał, to czy chciał na nie odpowiadać?
Machinalnie zaczął głaskać ją po głowie. Przez myśl przeszło mu, że ona wciąż była czyjaś. Nie była całkowicie wolna, nie była kimś, kogo mógł mieć kiedykolwiek, a jednak taka myśl również gdzieś się tam zaplątała. Niewygodna, dająca nadzieję i przede wszystkim złudna. Ale Sasha wciąż w jakiś sposób musiała być połączona do swojego Ex-anioła. Inaczej nie byłoby w ogóle tej sytuacji. Wróciłaby do domu. A bez względu na to co ich łączyło, Sasha nie była całkowicie wolną istotą. W wielu tego słowa znaczeniach.
Długo milczał, szukając właściwej odpowiedzi, tyle że był jeden problem. Takowej nie było. Wziął głębszy oddech, dziękując Bogu, że Sasha na niego nie patrzy. Leżała, skubiąc jego koszulkę. Nie mogła widzieć jego twarzy. Całe szczęście. Zobaczyłaby tę cholerną mieszankę trudno stwierdzić czego. Sam dziękował, że nie musi się w tym momencie oglądać.
-Chciałem Ci powiedzieć... nie raz. Ale wtedy przypominałem sobie o tym facecie, któremu byłaś taka wdzięczna. Wydawało mi się, że to zburzy jakąś zaplanowaną całość, wiesz? A teraz chyba, ja chciałem żebyś po prostu wiedziała. Zbyt późno, ale jednak.
Spojrzał na nią nieco zaskoczony. - Kucharzem? - Zapytał odruchowo. - Nie... gotuje na własny użytek. - Zapewnił. Spróbował sobie wyobrazić reakcję rodziców, gdyby im powiedział, że zamierza zostać kucharzem, skoro uznali, że bycie architektem jest złe. Z drugiej strony wydziedziczyć go już nie mogli, więc jakie to ma znaczenie? Taki kurs kucharski mógłby być zabawny.
Uśmiechnął się do dziewczyny. - Pichcę jak jestem głodny lub ktoś wpadnie. Podobno całkiem nieźle mi to idzie. - Zakończył nieskromnie i mrugnął do niej. - W każdym razie, dzięki za pomoc. No chyba, że byś chciała spróbować, to zapraszam. Mieszkam niedaleko stąd.
[No to nie będzie wątka :< Studia męczom ludziów!]
Zbyt późno. Ze wszystkich słów, które jej powiedział, powtórzyła te. W jakiś sposób było to dziwne. Brzmiało niemal jakby była tym faktem zawiedziona. Tylko co to zmieniało? On nadal czuł się w tym zagubiony, ale przecież wyleczył się. Sasha była przeszłością. Dobrym wspomnieniem. Niedokończoną sprawą. Nie mógł z całą szczerością wyznać, że gdy na nią patrzy, nic nie czuje, ale nie było to rwanie serca, jakie odczuwał wtedy. Teraz mógł to być równie dobrze sentyment. A przynajmniej tak wolał sobie wmawiać.
Sashę dało się kochać. I wcale nie było to trudne. Przynajmniej dla Willa. Może dlatego, że się przed nim otworzyła? Słyszał historie jej życia, najbardziej wstydliwe sekrety. Znał ją od podszewki, pewnie bardziej niż rodzice, z pewnością bardziej niż ex anioł. Może powinno go to odrzucić, bo widział ją w stanie prawie całkowitego rozkładu. Jego jednak to tylko przyciągnęło. Dlaczego? Dobre pytanie. Przecież nie przyciągały go beznadziejne przypadki. Nigdy tak o Sashy nie myślał. Ona sama była jego aniołem. W dziwny sposób, nie mogła go bronić, nic o nim nie wiedziała, a jednak te ich spotkania, rozmowy, koiły jego zszargane pracą nerwy. Czuł się we właściwym miejscu, o właściwym czasie.
-Jeszcze wszystko się ułoży - szepnął jej do ucha. Sam chciał w to wierzyć, że ich życie, niekoniecznie razem, raczej ogólnikowo, ułoży się tak jak chcą. Dobrze. Z happy endem. Bez niespodzianek, których by sobie nie życzyli. To byłby niesamowity prezent na gwiazdkę. Pod choinką nie musiały przecież stać drogie prezenty. Czasami wystarczyło trochę spokoju, albo właśnie miłości. Bo w końcu czego niby ludzie pragną bardziej od miłości?
[sponio, zaczekam, bo ja i tak nie jestem w nastroju na odpisywanie ci dzisiaj :P]
Przez chwilę miał wrażenie, że nie to chciała powiedzieć. Już miał coś na ten temat powiedzieć, ale w końcu się powstrzymał. Nie powinien znów wybijać się ze swoimi przemyśleniami. Westchnął tylko ciężko, jakby coś wciąż go trapiło. Głaskał ją po głowie w tak machinalny sposób, że po jakimś czasie w ogóle nie zwracał już na to uwagi. Jakby była to najbardziej naturalna rzecz na świecie. Starał się ignorować całkowicie bodźce wysyłane przez własne ciało. To w jaki sposób reagowało na chociażby najmniejszy gest tej dziewczyny. Jak mantrę powtarzał sobie w głowie, że jest dla niego za młoda, że dzieli ich więcej niż łączy, że nie ma prawa. Rozsądek za każdym razem przytakiwał tym myślom. Nie angażuj się, wołał cały carverowy organizm. Rozum wiedział w czym rzecz. Nie chciał przeżywać po raz kolejny tego, co ostatnio. Serce natomiast, kompletnie nieuczące się na błędach, chciało biec w przeciwnym kierunku, z powrotem w nieznane.
Przytaknął jej, ale się nie odezwał. Jakoś nie wyobrażał sobie, by mógł teraz zasnąć. Pierwszy raz od dawna jego umysłu nie zaprzątała praca. Nie myślał o pacjentach, włączonym pagerze czy następnych operacjach. Wszystko o czym mógł myśleć, leżało teraz na jego klatce piersiowej.
Opanuj się, powiedział do siebie w myślach i z całych sił starał się wprowadzić ten plan w życie.
Nie trudno było się zorientować, że i Sasha nie śpi. Jej ciało nie rozluźniło się tak, jak to robi podczas snu, jej oddech nie był wyrównany. Nie musiał nawet słyszeć bicia jej serca. Ona przecież też doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że mimo środka nocy, oboje leżą, bo sen jak nie przychodził tak nie przychodzi. Słysząc jej słowa, spiął mięśnie, ale nie odwrócił wzroku od czubka jej głowy. Czekał, aż się odwróciła, aż podniosła się do jego wysokości, aż przesunęła palcami po jego policzku. W jej spojrzeniu było coś czego nie mógł rozszyfrować. Nie była to tęsknota. Nie. Chociaż może? Tylko nie taki rodzaj tęsknoty jaki zna ludzki rodzaj. Szybciej tęsknota za nieznanym. Niczym marzenie, choć to słowo nie do końca odzwierciedla tę tęsknotę.
-Tęskniłem za Tobą - odpowiedział. Nie do końca był to powód jego bezsenności, ale przecież nie mógł zacząć kolejnych wyznań. Chyba się bał. Wielki jak niedźwiedź facet bał się rozmawiać. Wspaniale. Tego mu w życiu brakowało. - Tęsknię za tym, co nieznane.
Ostatnie powiedział dlatego, że podejrzewał iż w jego oczach można zobaczyć to samo co w jej. Był tego wręcz pewien.
W pokoju, mimo nocy wcale nie było aż tak ciemno. W ścianie wbudowana była lampa, która na razie pozostawała zapalona. Skoro nie spali, mogli się przynajmniej widzieć.
Jej palce na policzku, dłoń na klatce piersiowej, twarz tak blisko jego twarzy... I nic. Nie mógł ruszyć się z miejsca. Przynajmniej w ciągu kilku pierwszych sekund. Nie możesz się bać, Carver. Jesteś dorosłym facetem. I bez wątpienia ta dziewczyna nie jest Ci obojętna. Może było to nieodpowiednie, może szczeniackie, może złamał reguły, które wcześniej sobie ustanowił, ale chyba po prostu był zbyt słaby by dłużej opierać się wewnętrznemu głosowi.
Wziął głębszy oddech po czym położył dłoń na jej policzku, zataczając kciukiem okrąg na kości policzkowej. Pochylił się. Bardzo powoli, patrząc jej prosto w oczy. To chyba była droga ucieczki, gdyby jednak miał zwidy, gdyby chciała się wycofać.
W końcu przymknął oczy, jedną z dłoni wsunął jej we włosy, drugą wciąż trzymał na policzku i musnął jej wargi. Najpierw delikatnie, niczym muśnięcie skrzydeł motyla. Potem naparł na nią mocniej, wdychając w tym samym czasie zapach, który od razu zamieszał mu w głowie. Przesunął językiem po jej górnej wardze, by w końcu je rozewrzeć i pocałować ją tak, jak to chciał od kiedy tylko zobaczył ją tego dnia w szpitalu. Pragnął jej, jak tylko mógł. Przypominając sobie tamte czasy, kiedy o pocałowaniu jej marzył całymi nocami, ledwo mógł powstrzymać swoje ciało, by nie zrobić jej krzywdy. Objął ją mocniej, rękę przesuwając na jej talię, tak by przysunąć ją bliżej do siebie. Chciał mieć pewność, że to nie sen, że Sasha nie zniknie z jego ramion, gdy otworzy oczy.
Wszystko to było odrobinę irracjonalne. I niewiarygodne. William dla przykładu miał w głowie kompletny mętlik. Do szpitala, w którym pracuje przywożą dziewczynę, w której był zakochany, idą do niego, wyznaje jej co czuł, a potem leżą razem w łóżku i się całują. Kiedyś, kiedy myślał o powiedzeniu jej o swoim małym 'kocham' na bieżąco, próbował wyprzedzać fakty, wyobrażać sobie takie właśnie chwile. Musiał teraz szczerze przyznać, że wyobrażenia nie mogły równać się z rzeczywistością. Przynajmniej jeśli chodzi o pocałunek. Jeżeli patrzeć na resztę, wyobrażenie było o wiele prostsze, nie tak skomplikowane jak było teraz. Bo on sam już nie wiedział, co i jak. Trochę kotłowało mu to w głowie. Bo cholera, jednego dnia wspomina to co było, jak stracił szansę, gdyba mimo że nie lubi gdybać, a następnego dnia leży z Sashą w łóżku...
Kontynuował pocałunek, przesuwając dłonią wzdłuż jej kręgosłupa, delikatnie zarysowując go paznokciami. Wiedział doskonale co taki prosty gest potrafi zdziałać. Po chwili, zmieniając pozycję dość szybko, nie odrywając przy tym od niej ust, znalazł się nad nią. Nie siedział jej na biodrach, nie chcąc czasem zrobić jej krzywdy, ale pochylał się nad nią, ocierając o nią swoim ciałem. Czuł jej dłonie na swoich plecach i po chwili, żeby ułatwić dziewczynie do nich dostęp, ściągnął z siebie koszulkę i odrzucił ją na bok. Chwila przez którą przestał ją całować uderzyła go po twarzy dziwną pustką, więc gdy tylko mógł, znów ją pocałował.
[Przepraszam za tak długą przerwę, ale szkoła potrafi wykończyć nawet mistrzów xd]
Ludzie pragną wielu rzeczy. Z natury jest tak, że kiedy dostają to czego chcą znajdują następną rzecz, do której dążą. I tak w kółko. Niekończący się proces. Człowiek nie mógłby żyć, nie mając przed sobą jakiegoś celu. Choćby najmniejszego. Dla niektórych jest to droga prostolinijna - skończyć szkołę, iść na studia, znaleźć męża, mieć dzieci, przejść na emeryturę, mieć wnuki; dla innych jest to życie z dnia na dzień: przeżyć. William był świadkiem tej drugiej opcji w zasadzie każdego dnia. To go nauczyło, że planowanie nie ma sensu, że trzeba się skupiać na codzienności, na tym co robimy. Hic et nunc. Nic więcej. Dlatego on przestał snuć plany jakiś czas temu, choć przecież nie mógł wyrzucić ich z głowy kompletnie. Jakieś niespełnione marzenia, niedokończone sprawy co jakiś czas dawały o sobie znać. Z jednej strony tak było z Sashą. Była jego pragnieniem przez długi czas, a potem przypominała o sobie ilekroć zszedł na odwyk. Chociażby po to, by porozmawiać z lekarzem prowadzącym. Teraz, kiedy miał ją przy sobie, przypomniało mu się nagle wszystko - nawet to jak pierwszy raz zareagował na jej widok, albo gdy zdał sobie sprawę, że coś do niej czuje. To dopiero była histeria. Lekarzowi za nic nie można się spoufalać z pacjentem. Zasada numer jeden. Niepodważalna. I przecież nic nie zrobić. Pozostał w cieniu, słuchając o aniele. Teraz żałował. Może gdyby wtedy 'chwytał dzień' wszystko wyglądałoby inaczej?
Czując palce dziewczyny na swoim ciele, przeszedł go dreszcz przyjemności. Zaczął się w podbrzuszu i przeszedł przez całe ciało, kończąc na palcach i czubku głowy. Nawet gdyby chciał, nie mógłby tego zablokować. Pozwolił jej działać według swoich zasad, sam zaś postanowił działać według swoich. Na dosłownie sekundę, dziewczyna musiała przerwać swoje zabawy ręczne, bo Carver zabrał się do ściągania z niej bluzki. Kiedy już leżała przed nim w samym staniku, przesunął dłonią po płaskim brzuchu, po chwili jednak sięgając do zapięcia. Nie uważał się za eksperta, ale z odpięciem biustonosza problemów nigdy nie miał. Tak jak swoją koszulkę, jej ubranie odrzucił na bok. Przez chwilę przyglądał jej się ze zwierzęcym błyskiem w oku, a później przesunął się w dół i zaczął całować ją po szyi, rękoma błądząc po jej brzuchu, bokach i piersiach.
[Dziękuję, nawzajem wesołych :) Strasznie podoba mi się Twoja postać! Intrygująca ta Sasha, a na dodatek zawsze miałam słabość do Rosjanek :> Pomysły moje nie należą do najlepszych, ale może coś takiego- Sasha mogłaby być dość dobrą znajomą brata mojej bohaterki, Chrisa, jeszcze z czasów kiedy była w nałogach. Dziewczyny natomiast nie znają się za dobrze, ale Sasha mogłaby rozpoznać Marion w jakimś miejscu- wszystko jedno, czy będzie to księgarnia, bar czy klub. Nie wiem, czy tak jest, ale może przez wzgląd na swoją przeszłość Rosjanka umie dostrzec kiedy ktoś jest aktualnie w dość słabym stanie psychicznym. Zagmatwałam, wiem. Równie dobrze mogą być po prostu starymi znajomymi, kochankami- kimkolwiek, pozostawiam wybór Tobie jako starszej rezydentce tego bloga :)]
[Okej, to poczekajmy do jutra, ale nie zdziw się jak w międzyczasie pojawi się już jakieś rozpoczęcie z mojej strony- czasem tak mam ;)
Prześlij komentarz