LISTA POSTÓW

wtorek, 11 grudnia 2012

Some people are gay. Get over it.



   
         Rok osiemdziesiąty szósty. Ostatnia kometa  Halleya w dwudziestym wieku, otrzymanie przez Tinę Turner nagrody na Hollywood Walk of Fame, wojna domowa w Surinamie i wiele, wiele innych… Pomiędzy tymi ważnymi dla świata nowinkami rodziło się i umierało mnóstwo osób. Weźmy sobie takiego Sergio Ramosa. To wręcz niezdrowe, by w wieku dwudziestu sześciu lat mieć na koncie mistrzostwa świata, dajcie spokój. Albo taki Pattinson. Pomijając (nie)sławę związaną z wampiryzmem, to cud że w ogóle jakoś się wybił. Wniosek jest prosty – ludzie urodzeni w osiemdziesiątym szóstym mają gdzieś wbudowaną pod czerepem czterolistną koniczynkę. No, prawie wszyscy. Zawsze musi być jakiś wyjątek potwierdzający regułę. Przykład? Pewnie. Siostry Olsen chociażby, bo kariera karierą, ale… cóż, szkoda kończyć.  W każdym razie, ze wszystkich ludzi urodzonych w tym roku, nas (a przynajmniej mnie, Was w zasadzie nie musi, ale wdzięczność z mojej strony byłaby nie do opisania) obchodzi tylko i wyłącznie Lexi Brant.
            Lexi urodziła się w Wielkiej Brytanii, w Nottingham, wychowana żeby kochać ojczyznę, szanować gościa w rajtuzach (bo w końcu Robin Hoodowi oprócz zamku należy się też cześć i chwała) i przede wszystkim, nie wychylać się. A z tym mógł być niemały problem. Już jako dzieciak była bardzo żywiołowa. Skakanie po drzewach, zdzieranie sobie kolan, berek i ta (cytując panią matkę) przeklęta deskorolka były na porządku dziennym. Z wiekiem zabawy się zmieniały, chociaż brantowe roztrzepanie pozostało na swoim miejscu.  Zasady – przede wszystkim te dotyczące wychylania się – panowały zawsze.
Załóż do szkoły spódnicę!
Nie obcinaj włosów!
Baw się lalkami!
Do książek!
            I można byłoby tak pewnie cały dzień. Idzie się domyślić, że wścieklizna, prędzej czy później, człowiekowi uderzy do głowy, gdy matula czy ojczulek nie dają dojść do słowa i jedyne co się liczy to nie wychodzić z szeregu. Lexi też miała tego dość. W wieku lat osiemnastu, spakowała manatki, zostawiła karteczkę i zrywając całkowicie kontakt ze swoim starym życiem, wyruszyła w podróż autostopem. Przygoda życia trwała rok. Przejechała Wielką Brytanię wzdłuż i wszerz, a następnie przeniosła się na głębsze wody – zawędrowała do Włoch, Francji, Hiszpanii, Rosji, Bułgarii, Luxemburga, aż w końcu wylądowała w Holandii. Tam zdała maturę, skupiając się przede wszystkim na języku angielskim, by w końcu pójść na studia. Dziennikarstwo z komunikacją społeczną. Nie, żeby jakoś szczególnie pociągało ją pisanie artykułów. O wiele bardziej skupiała się na reklamie. Kto wie dlaczego jej marzeniem było zostanie copywriterem? Pewnie nawet ona nie ma pojęcia. Cholerne dziwne stworzenie. Żadnego aktorzenia, pierdzenia w stołki, o nie. Był za to plan praktyczny, możliwy do zrealizowania. W dzień studiowała, wieczorami pracowała jako kelnerka, nie dając się obmacywać pijanym menelom. W końcu, udało jej się zaliczyć sesję i z dyplomem w ręce zawędrowała do agencji reklamowej, gdzie – czystym fartem – załapała etat.
            Suche fakty z życia wzięte, coś pięknego. Gdyby tak jednak skupić się na rzeczach ciekawszych, zapewne zawędrowalibyśmy do sex, drugs & alcohol, love forever i jakieś happy ever after. Życie Lexi przez ten rok, kiedy to wędrowała z miejsca na miejsce opierało się na jednej prostej zasadzie – you only live once. Imprezy, conocne nurkowanie w innym łóżku, narkotykowe królestwo, alkoholowy raj. A przede wszystkim, kobiety. To, że Brant jest lesbijką potwierdzić może pewnie kilka tuzinów panienek. To, że jest lesbijką z prawdziwego zdarzenia (owszem, chodzi na te genialne parady równości) mogłoby stwierdzić tyle samo. Kiedyś, kiedy nie musiała przejmować się niczym, co noc zmieniała partnerkę, a życie było piękne i kolorowe. Potem, chyba jako kiepski żart od losu – wpadła. I to nie w ciążę, chwalmy Pana, dziecko miałoby przerypane. Wpadła jak śliwka w kompot w ten cholerny, pseudo-związek. Wszystko wyglądało naprawdę pięknie: rozpustna Lexi w końcu znajduje miłość swojego życia, staje się wierną, kochającą i przede wszystkim zakochaną idiotką, podczas gdy ‘panna idealna’ zdradza ją na boku z jakimś amsterdamskim lowelasem. Żeby tego było mało, w końcu odchodzi, zostawiając – chyba tylko po to by podkreślić Boską kpinę – tylko karteczkę. Miała wtedy jakieś dwadzieścia trzy lata i tak szybko jak zaczęła wierzyć w miłość, tak szybko przestała. Nie można powiedzieć, że nie próbowała znaleźć sobie kogoś. Chciała wierzyć, że to był tylko wyjątek, że w rzeczywistości lesbijska społeczność jest nastawiona do niej pozytywnie i uczuciowo. Gówno prawda. W końcu się poddała. Miłość nie istnieje. 

           

3 komentarze:

Sasha S. pisze...

{Co powiesz na jakiś dawny albo nie tak dawny romans łóżkowy naszych pań, a potem coś z tego wyniknie - w sensie znajomość zwykła :D}

Brandi pisze...

[Znajomość z parad równości? Można by zainscenizowac nawet coś takiego - parada równości, a Brandi i Brant (:D) idą na przedzie, ubrane jak na karnawał w Rio...
Wreszcie mam koleżankę, która może pretendować do drugiej naczelnej lesby Amsterdamu, yoopi yay! :D]

Gaspard pisze...

[Siemka. Kolejna lesbijka... co my biedni zrobimy... :P]