22 lata
Student IV roku technologii
chemicznej, aktualnie robiący specjalizację z analityki technicznej i przemysłowej
Stereotypowe studenckie mieszkanie. Syf, kiła i mogiła.
Na szczęście w tym, w którym Finn zajmował jeden z pokoi kiła jeszcze się nie
panoszyła. Przynajmniej nie w jego przypadku, gdyż nie wiedział, co tam w
trawie piszczy u jego współlokatorów i wolał nie wiedzieć. Ważne, że jakoś się dogadywali.
I nie przeszkadzał im wspomniany wcześniej syf. Piętrzące się góry naczyń były
ich największą bolączką, bowiem czasem ciężko było sobie w tych warunkach pojeść,
a co jak co, ale Finn jak na prawdziwego faceta przystało, wręcz uwielbiał jeść.
W końcu obiad bez mięcha to nie obiad! Całe szczęście, po jego sylwetce nie
było tego widać. A i wypady na siłownię trzy razy w tygodniu robiły swoje i
potęgowały ten wilczy głód, który sprawiał, że niesamowicie często Finn
pochłaniał pięć solidnych posiłków dziennie, a i tak mu było mało.
Wracając jednak do studenckiego mieszkania. Trzech
facetów zamkniętych na kilkudziesięciu metrach kwadratowych. Mark, Ruben i
Finn. Nie trudno sobie wyobrazić, jak to wygląda. W każdym bądź razie Finn
zajmował jeden z trzech pokoi, gdzie egzystował już od trzech lat i było mu tam
całkiem dobrze. Komputer stacjonarny wciśnięty w kąt, pod przeciwległą ścianą łóżko
z rozkopaną pościelą, kilka półek nie zastawionych niczym szczególnym, bo też
Finn nie należał do wielkich fanów literatury czy kinematografii, nie kolekcjonował
też niczego podejrzanego. Do tego szafa z ubraniami momentami zaplątanymi w
jeden wielki węzeł. I kot. Rudy, dwuletni kot, kocur tak właściwie, dla innych
pół-kot, bo wykastrowany. Głównie towarzysz Finna, zmora pozostałej dwójki współlokatorów.
Garfield. Tak, mało oryginalnie, bo ściągnięte z kreskówki i jedyne, czego Finn
dla Garfielda nie chciał, to żeby przypadkiem nie zaczął przypominać posturą
swojego rysunkowego imiennika.
****
- Finn! Do cholery jasnej, miałeś zrobić zakupy!
Na jakże znajome brzmienie swojego imienia szatyn
wychylił się zza oparcia zielonej sofy w obrzydliwym kolorze zgniłej zieleni,
przeżuwając intensywnie. Jego spojrzenie wyraźnie sugerowało, że jest niewinny,
a nawet jeśli jednak jest, to nic takiego się nie stało. Całe szczęście, że z
tej perspektywy Mark nie mógł zobaczyć całego stosu kanapek, skrupulatnie
przygotowanego z resztek znalezionych w lodówce, którą nieszczęsny Finn miał
uzupełnić.
Przełknąwszy, chłopak uśmiechnął się promiennie i
powrócił do pozycji półleżącej, stając się jednocześnie niewidocznym dla Marka
stojącego w progu pokoju.
- Mark, zrozum. To nie tak, że ja zapomniałem zrobić
zakupy. Nie, skądże znowu! Ja bym zapomniał? Proszę cię! Ja po prostu należycie
przygotowałem się do tego przedsięwzięcia. Po pierwsze, aby dobrze zapełnić
lodówkę, najpierw postarałem się, żeby była kompletnie pusta. Wtedy więcej się
do niej zmieści, prawda? Po drugie, musiałem nabrać sił, by móc później
przytargać te wszystkie ciężkie siaty z samymi smakołykami. Po trzecie… - To
powiedziawszy, Finn podniósł się, przeciągnął z widocznym zamiarem podjęcia się
czegoś, choć sam jeszcze nie wiedział czego, gdyby jego wzrok nie spoczął na
dopiero co zrobionych kanapkach i tym samym wspomniany wcześniej zamiar znikł.
- Po trzecie, nie dorzuciłeś mi się. I niby za co ja
miałem zrobić te zakupy, hm? Uznałem więc, że grzecznie poczekam aż przyjdziesz
i się przygotuje, o! – Ewidentnie dumny ze swojego wywodu, szatyn rzucił
współlokatorowi wymowne spojrzenie i ponownie zajął się kanapkami.
- Jesteś niemożliwy, wiesz?
- Wiem, cokolwiek masz na myśli. Kanapkę?
****
Z łobuzerskim uśmiechem przyklejonym do twarzy szatyn
chwycił niewielką szklaną buteleczkę, podszedł do koleżanki i z wspomnianej
buteleczki wyciągnąwszy zakraplasz, z namaszczeniem zaczął nakrapiać fartuch niewiasty. Ta niczego nie zauważyła, więc Finn mógł w spokoju i z prawdziwym
zafascynowaniem obserwować, jak w niektórych miejscach wskaźnik, którym robił
na białym materiale pomarańczowe kropki, zmienia barwę w zależności od odczynu
tego, czym koleżanka niegdyś się ochlapała.
- Finn, co ty robisz? Finn!!! – wrzasnęła dziewczyna,
kiedy zorientowała się, co się dzieje. W odwecie szatyn został ochlapany wodą
destylowaną i na moment się uspokoił, powracając do przerwanego ćwiczenia. Na
moment…
****
Zdecydowanie nadpobudliwy, wykazujący kompletnie
beztroskie podejście do życia. Wesołek. Dowcipniś. Optymista. Stara się nie
narzekać, choć tak jak każdemu i jemu się to zdarza. Dobry kolega wszystkich,
chyba że trafi się ktoś ewidentnie trudny, nie lubiący finnowego charakteru, a
i tacy się zdarzają. Pracujący dorywczo tu i tam, obecnie, co by było
zabawniej, w kiosku na pół etatu, przeważnie trzy razy w tygodniu w dni wolne od zajęć, lub czasem parę godzinek bezpośrednio po zajęciach. Fan
wszystkiego i niczego, człowiek zagadka, który jeszcze nigdy, przenigdy nie powiedzieć
jakiejkolwiek kobiecie, że ją kocha. Bo i po co, skoro miałby kłamać? Holender
z urodzenia, do Amsterdamu zawitał wraz z rozpoczęciem studiów i jak widać, pozostał w nim aż do dnia dzisiejszego.
"I feel it in my bones, enough to make my system flow"
_______________________
Ostrzegam! Nie mam zielonego pojęcia, co mi z tego
wyjdzie. Dawno nie byłam na blogu grupowym, dawno nie tworzyłam nowej postaci,
dawno nie pisałam. Jednak od paru dni męczy mnie ochota na pisanie oraz
wątkowanie, przez co w mojej głowie powstał taki oto Finn. Mam nadzieję, że to
wypali, jeśli nie – nie krzyczcie!
Ostrzegam po raz kolejny! Nigdy nie miałam drygu do kart
postaci, ta pewnie będzie jeszcze tryliard razy zmieniana i poprawiana, póki
nie nabierze jakiegoś kształtu. Stąd Finn został opisany tak, a nie inaczej, mam
nadzieję, że wystarczy, do bliższego poznania zapraszam w wątkach.
Ostrzegam po raz ostatni! Momentami krucho u mnie z
czasem. Nawet bardzo krucho. Stąd, nie zdziwcie się proszę, jeśli częstotliwość
odpisywania będzie stosunkowo niska, momentami nie występująca wcale. Jednak
raz dziennie, raz na dwa dni postaram się odpisywać. W końcu lubię pisać! I
zjawiłam się tutaj dla dobrej zabawy, więc mam nadzieję, że wybaczycie mi te
drobne czasowe uszczerbki.
Dużo ogłoszeń się zebrało, miałam potrzebę wylania swoich
smutków i żali, ale to już koniec.
Wątkujmy!
7 komentarzy:
[Brandi go polubi, bo są podobni, myślę. Co Ty na to, by póki co byli dobrymi kumplami? :D O, może od jazdy na desce. Brandzia go nauczy jeździć na desce i będzie się śmiać, ilekroć jej kolega stłucze sobie tyłek. :D]
[Radioactive, radioactive... <3
Zaczneisz coś, żoneczko? ;)]
[Hm, hm. Pewnie z jakiejś imprezy. Bran mogła tam przelizać jego koleżankę or sth.)
[Jest fajnie! :D]
Lea Turner była przeciętną młodą kobitką, powoli wkraczającą w świat dorosłych. Z akcentem na powoli; chciała być wiecznym dzieckiem, ale jednocześnie rozumiała, że musi pracować, że musi się uczyć, aby w życiu coś osiągnąć. Fakt faktem, zrobiła sobie długą przerwę po szkole średniej, ale jakby nie było - wróciła z nową energią i chłonęła wiedzę niczym gąbka, ciesząc się z tego, jak wygląda aktualnie jej życie.
Pizzeria Verona była niezwykle klimatycznym miejscem, gdzie ceny utrzymywały się w granicach rozsądku, a pizze były naprawdę przepyszne. Wieczny głodomór - Lea - często korzystał z przywileju zabierania pizzy do domu praktycznie za darmo. W lokalu był dwie kelnerki, dzieliły się obowiązkami - musiały lawirować między stolikami, stać na kasie i zawiadamiać kucharza o nowych zamówieniach. Leusia zauważyła klienta w swoim rewirze, ale najpierw musiała wydać rachunek i przyjąć zapłatę. Pan w średnim wieku, głowa rodziny, był nieco zagubiony, płacił drobnymi, a Turner musiała stać grzecznie i ładnie się uśmiechać. Kiedy uporała się z robotą na kasie, ruszyła do stolika, biorąc kartę dań. Położyła ją przed młodym mężczyzną, a jej buźka od razu rozpromieniła się w uśmiechu.
- Przepraszam, że tak długo - dodała, stojąc przy stoliku i czując się niezręcznie. Chyba musiała odejść, prawda? Tak, tak. Wręcz dygnęła przed chłopakiem, nadal się uśmiechając, gotowa do odwrotu.
Chciała dojechać na miejsce na desce, ale akurat w nocy spadł śnieg, ulice stały się oblodzone, więc... nie było bata. Bran musiała na nogach zapieprzać pół godziny. I tuż przed parkiem stwierdziła, że jest spóźniona. Niewiele, bo o niecałe pięć minut.
- Cześć! - zawołała radośnie, trzymając pod pachą swoją deskę. - Aleś się na cebulkę ubrał... A to niepotrzebne, w sumie. Musimy iść na tor kryty, bo tutaj nie ma w ogóle sensu jeździć. Pogoda jest, jaka jest - powiedziała Jones, swoim cudownym zwyczajem zabierając Visserowi z głowy czapkę.
Swoją drogą, to zabawne, że znowu najwięcej czasu spędzała z Visserem - kolejnym w jej życiu. Pierwszy Visser był po trzydziestce, miał własny bar i jako jedyny wiedział, jak zrobić, żeby lesbijskość Bran ucichła i pozwoliła jej choć na chwilę rozkoszować się (?) przebywaniem w towarzystwie mężczyzny. Drugi Visser był kumplem, na szczęście nie miał żadnych ambicji, aby z Bran wydobyć heteryczkę. A i Bran nie chciała już eksperymentować. Czuła się w pełni lesbą, bo nie tęskniąc, odrzuciła to, co mogli jej ofiarować panowie.
- Tor jest niedaleko, właściwie, jakieś piętnaście minut stąd - powiedziała, patrząc na Vissera. I zaczęła iść.
- Ja tu mieszkam od pół roku i zdążyłam zauważyć kryte tory... Ale rozumiem, nie każdy musi mieć oczy - odparła Brandi, po czym spojrzała wymownie na Visserowski palec. - Ja wiem, że chcesz mnie zmacać po cyckach. Nie krępuj się, spoko, tylko pamiętaj, że wtedy Ci coś zrobię.
Och, te brandziowe żarty, do których tak wielu ludzi nie mogło przywyknąć, te mini groźby, które niewiele miały wspólnego z rzeczywistością, ta zadziorność i zaczepliwość, którą wielu ludzi uważało za agresję... Bran z tego powodu miała wielu znajomych, ale nie spędzała z nimi zbyt wiele czasu. Wiedziała, że przy większości ludzi, niedostatecznie otwartych na innych, nie może sobie pozwolić na niektóre żarty.
Tamten Visser też nie chciał, to nie był jego cel. Ot, po prostu... Samo wyszło. Głupio, bo głupio, bo w momencie, gdy Bran była w depresji (przez co Visserowi oberwało się od najlepszego przyjaciela), ale potem rozwinął się romans i potem krótki, acz intensywny związek.
- Uczą nas składać kości... normalnych ludzi. Tobie bałabym się poskładać kość. Jeszcze z nogawki potwór wyjdzie i mi urwie rękę, i co wtedy?
Biedna, poczciwa i niezboczona heteroseksualnie Bran.
[Ten kot jest uroczy! Żądam wątku ;)]
Prześlij komentarz