LISTA POSTÓW

sobota, 8 grudnia 2012

"I'm radioactive"

Finn Visser
22 lata 
Student IV roku technologii chemicznej, aktualnie robiący specjalizację z analityki technicznej i przemysłowej

Stereotypowe studenckie mieszkanie. Syf, kiła i mogiła. Na szczęście w tym, w którym Finn zajmował jeden z pokoi kiła jeszcze się nie panoszyła. Przynajmniej nie w jego przypadku, gdyż nie wiedział, co tam w trawie piszczy u jego współlokatorów i wolał nie wiedzieć. Ważne, że jakoś się dogadywali. I nie przeszkadzał im wspomniany wcześniej syf. Piętrzące się góry naczyń były ich największą bolączką, bowiem czasem ciężko było sobie w tych warunkach pojeść, a co jak co, ale Finn jak na prawdziwego faceta przystało, wręcz uwielbiał jeść. W końcu obiad bez mięcha to nie obiad! Całe szczęście, po jego sylwetce nie było tego widać. A i wypady na siłownię trzy razy w tygodniu robiły swoje i potęgowały ten wilczy głód, który sprawiał, że niesamowicie często Finn pochłaniał pięć solidnych posiłków dziennie, a i tak mu było mało.  
Wracając jednak do studenckiego mieszkania. Trzech facetów zamkniętych na kilkudziesięciu metrach kwadratowych. Mark, Ruben i Finn. Nie trudno sobie wyobrazić, jak to wygląda. W każdym bądź razie Finn zajmował jeden z trzech pokoi, gdzie egzystował już od trzech lat i było mu tam całkiem dobrze. Komputer stacjonarny wciśnięty w kąt, pod przeciwległą ścianą łóżko z rozkopaną pościelą, kilka półek nie zastawionych niczym szczególnym, bo też Finn nie należał do wielkich fanów literatury czy kinematografii, nie kolekcjonował też niczego podejrzanego. Do tego szafa z ubraniami momentami zaplątanymi w jeden wielki węzeł. I kot. Rudy, dwuletni kot, kocur tak właściwie, dla innych pół-kot, bo wykastrowany. Głównie towarzysz Finna, zmora pozostałej dwójki współlokatorów. Garfield. Tak, mało oryginalnie, bo ściągnięte z kreskówki i jedyne, czego Finn dla Garfielda nie chciał, to żeby przypadkiem nie zaczął przypominać posturą swojego rysunkowego imiennika.
 ****
- Finn! Do cholery jasnej, miałeś zrobić zakupy!
Na jakże znajome brzmienie swojego imienia szatyn wychylił się zza oparcia zielonej sofy w obrzydliwym kolorze zgniłej zieleni, przeżuwając intensywnie. Jego spojrzenie wyraźnie sugerowało, że jest niewinny, a nawet jeśli jednak jest, to nic takiego się nie stało. Całe szczęście, że z tej perspektywy Mark nie mógł zobaczyć całego stosu kanapek, skrupulatnie przygotowanego z resztek znalezionych w lodówce, którą nieszczęsny Finn miał uzupełnić.
Przełknąwszy, chłopak uśmiechnął się promiennie i powrócił do pozycji półleżącej, stając się jednocześnie niewidocznym dla Marka stojącego w progu pokoju.
- Mark, zrozum. To nie tak, że ja zapomniałem zrobić zakupy. Nie, skądże znowu! Ja bym zapomniał? Proszę cię! Ja po prostu należycie przygotowałem się do tego przedsięwzięcia. Po pierwsze, aby dobrze zapełnić lodówkę, najpierw postarałem się, żeby była kompletnie pusta. Wtedy więcej się do niej zmieści, prawda? Po drugie, musiałem nabrać sił, by móc później przytargać te wszystkie ciężkie siaty z samymi smakołykami. Po trzecie… - To powiedziawszy, Finn podniósł się, przeciągnął z widocznym zamiarem podjęcia się czegoś, choć sam jeszcze nie wiedział czego, gdyby jego wzrok nie spoczął na dopiero co zrobionych kanapkach i tym samym wspomniany wcześniej zamiar znikł.
- Po trzecie, nie dorzuciłeś mi się. I niby za co ja miałem zrobić te zakupy, hm? Uznałem więc, że grzecznie poczekam aż przyjdziesz i się przygotuje, o! – Ewidentnie dumny ze swojego wywodu, szatyn rzucił współlokatorowi wymowne spojrzenie i ponownie zajął się kanapkami.
- Jesteś niemożliwy, wiesz?
- Wiem, cokolwiek masz na myśli. Kanapkę?
 ****
Z łobuzerskim uśmiechem przyklejonym do twarzy szatyn chwycił niewielką szklaną buteleczkę, podszedł do koleżanki i z wspomnianej buteleczki wyciągnąwszy zakraplasz, z namaszczeniem zaczął nakrapiać fartuch niewiasty. Ta niczego nie zauważyła, więc Finn mógł w spokoju i z prawdziwym zafascynowaniem obserwować, jak w niektórych miejscach wskaźnik, którym robił na białym materiale pomarańczowe kropki, zmienia barwę w zależności od odczynu tego, czym koleżanka niegdyś się ochlapała.
- Finn, co ty robisz? Finn!!! – wrzasnęła dziewczyna, kiedy zorientowała się, co się dzieje. W odwecie szatyn został ochlapany wodą destylowaną i na moment się uspokoił, powracając do przerwanego ćwiczenia. Na moment…
****
Zdecydowanie nadpobudliwy, wykazujący kompletnie beztroskie podejście do życia. Wesołek. Dowcipniś. Optymista. Stara się nie narzekać, choć tak jak każdemu i jemu się to zdarza. Dobry kolega wszystkich, chyba że trafi się ktoś ewidentnie trudny, nie lubiący finnowego charakteru, a i tacy się zdarzają. Pracujący dorywczo tu i tam, obecnie, co by było zabawniej, w kiosku na pół etatu, przeważnie trzy razy w tygodniu w dni wolne od zajęć, lub czasem parę godzinek bezpośrednio po zajęciach. Fan wszystkiego i niczego, człowiek zagadka, który jeszcze nigdy, przenigdy nie powiedzieć jakiejkolwiek kobiecie, że ją kocha. Bo i po co, skoro miałby kłamać? Holender z urodzenia, do Amsterdamu zawitał wraz z rozpoczęciem studiów i jak widać, pozostał w nim aż do dnia dzisiejszego.

"I feel it in my bones, enough to make my system flow"
_______________________
Ostrzegam! Nie mam zielonego pojęcia, co mi z tego wyjdzie. Dawno nie byłam na blogu grupowym, dawno nie tworzyłam nowej postaci, dawno nie pisałam. Jednak od paru dni męczy mnie ochota na pisanie oraz wątkowanie, przez co w mojej głowie powstał taki oto Finn. Mam nadzieję, że to wypali, jeśli nie – nie krzyczcie!
Ostrzegam po raz kolejny! Nigdy nie miałam drygu do kart postaci, ta pewnie będzie jeszcze tryliard razy zmieniana i poprawiana, póki nie nabierze jakiegoś kształtu. Stąd Finn został opisany tak, a nie inaczej, mam nadzieję, że wystarczy, do bliższego poznania zapraszam w wątkach.
Ostrzegam po raz ostatni! Momentami krucho u mnie z czasem. Nawet bardzo krucho. Stąd, nie zdziwcie się proszę, jeśli częstotliwość odpisywania będzie stosunkowo niska, momentami nie występująca wcale. Jednak raz dziennie, raz na dwa dni postaram się odpisywać. W końcu lubię pisać! I zjawiłam się tutaj dla dobrej zabawy, więc mam nadzieję, że wybaczycie mi te drobne czasowe uszczerbki.
Dużo ogłoszeń się zebrało, miałam potrzebę wylania swoich smutków i żali, ale to już koniec.
Wątkujmy!

7 komentarzy:

Brandi pisze...

[Brandi go polubi, bo są podobni, myślę. Co Ty na to, by póki co byli dobrymi kumplami? :D O, może od jazdy na desce. Brandzia go nauczy jeździć na desce i będzie się śmiać, ilekroć jej kolega stłucze sobie tyłek. :D]

morphine pisze...

[Radioactive, radioactive... <3
Zaczneisz coś, żoneczko? ;)]

Brandi pisze...

[Hm, hm. Pewnie z jakiejś imprezy. Bran mogła tam przelizać jego koleżankę or sth.)

Lea Turner pisze...

[Jest fajnie! :D]

Lea Turner była przeciętną młodą kobitką, powoli wkraczającą w świat dorosłych. Z akcentem na powoli; chciała być wiecznym dzieckiem, ale jednocześnie rozumiała, że musi pracować, że musi się uczyć, aby w życiu coś osiągnąć. Fakt faktem, zrobiła sobie długą przerwę po szkole średniej, ale jakby nie było - wróciła z nową energią i chłonęła wiedzę niczym gąbka, ciesząc się z tego, jak wygląda aktualnie jej życie.
Pizzeria Verona była niezwykle klimatycznym miejscem, gdzie ceny utrzymywały się w granicach rozsądku, a pizze były naprawdę przepyszne. Wieczny głodomór - Lea - często korzystał z przywileju zabierania pizzy do domu praktycznie za darmo. W lokalu był dwie kelnerki, dzieliły się obowiązkami - musiały lawirować między stolikami, stać na kasie i zawiadamiać kucharza o nowych zamówieniach. Leusia zauważyła klienta w swoim rewirze, ale najpierw musiała wydać rachunek i przyjąć zapłatę. Pan w średnim wieku, głowa rodziny, był nieco zagubiony, płacił drobnymi, a Turner musiała stać grzecznie i ładnie się uśmiechać. Kiedy uporała się z robotą na kasie, ruszyła do stolika, biorąc kartę dań. Położyła ją przed młodym mężczyzną, a jej buźka od razu rozpromieniła się w uśmiechu.
- Przepraszam, że tak długo - dodała, stojąc przy stoliku i czując się niezręcznie. Chyba musiała odejść, prawda? Tak, tak. Wręcz dygnęła przed chłopakiem, nadal się uśmiechając, gotowa do odwrotu.

Bran pisze...

Chciała dojechać na miejsce na desce, ale akurat w nocy spadł śnieg, ulice stały się oblodzone, więc... nie było bata. Bran musiała na nogach zapieprzać pół godziny. I tuż przed parkiem stwierdziła, że jest spóźniona. Niewiele, bo o niecałe pięć minut.
- Cześć! - zawołała radośnie, trzymając pod pachą swoją deskę. - Aleś się na cebulkę ubrał... A to niepotrzebne, w sumie. Musimy iść na tor kryty, bo tutaj nie ma w ogóle sensu jeździć. Pogoda jest, jaka jest - powiedziała Jones, swoim cudownym zwyczajem zabierając Visserowi z głowy czapkę.
Swoją drogą, to zabawne, że znowu najwięcej czasu spędzała z Visserem - kolejnym w jej życiu. Pierwszy Visser był po trzydziestce, miał własny bar i jako jedyny wiedział, jak zrobić, żeby lesbijskość Bran ucichła i pozwoliła jej choć na chwilę rozkoszować się (?) przebywaniem w towarzystwie mężczyzny. Drugi Visser był kumplem, na szczęście nie miał żadnych ambicji, aby z Bran wydobyć heteryczkę. A i Bran nie chciała już eksperymentować. Czuła się w pełni lesbą, bo nie tęskniąc, odrzuciła to, co mogli jej ofiarować panowie.
- Tor jest niedaleko, właściwie, jakieś piętnaście minut stąd - powiedziała, patrząc na Vissera. I zaczęła iść.

Brandi pisze...

- Ja tu mieszkam od pół roku i zdążyłam zauważyć kryte tory... Ale rozumiem, nie każdy musi mieć oczy - odparła Brandi, po czym spojrzała wymownie na Visserowski palec. - Ja wiem, że chcesz mnie zmacać po cyckach. Nie krępuj się, spoko, tylko pamiętaj, że wtedy Ci coś zrobię.
Och, te brandziowe żarty, do których tak wielu ludzi nie mogło przywyknąć, te mini groźby, które niewiele miały wspólnego z rzeczywistością, ta zadziorność i zaczepliwość, którą wielu ludzi uważało za agresję... Bran z tego powodu miała wielu znajomych, ale nie spędzała z nimi zbyt wiele czasu. Wiedziała, że przy większości ludzi, niedostatecznie otwartych na innych, nie może sobie pozwolić na niektóre żarty.
Tamten Visser też nie chciał, to nie był jego cel. Ot, po prostu... Samo wyszło. Głupio, bo głupio, bo w momencie, gdy Bran była w depresji (przez co Visserowi oberwało się od najlepszego przyjaciela), ale potem rozwinął się romans i potem krótki, acz intensywny związek.
- Uczą nas składać kości... normalnych ludzi. Tobie bałabym się poskładać kość. Jeszcze z nogawki potwór wyjdzie i mi urwie rękę, i co wtedy?
Biedna, poczciwa i niezboczona heteroseksualnie Bran.

Mōri Kanade pisze...

[Ten kot jest uroczy! Żądam wątku ;)]