Brandi
Jones, 23 lata, studentka medycyny.
Życie
jest moim żywiołem. I nie piszę tego, by tylko ładnie to
zabrzmiało; ot, to prawda. "Ćpię" życie, piję życie, jestem od
niego uzależniona tak, jak najgorsi nimfomani od seksu czy narkomani
od prochów. Spróbuj mi je odebrać, zaprę się jak osioł, byleby
mnie nie oderwać od każdego nowego dnia i nowej nocy. Możesz
odebrać mi wszystko, co posiadam, a obiecuję - wygram z Tobą i
znowu będę żyć.
Waleczność
Jeśli
szukasz Batmana w spódnicy albo Kobiety Kot, szukaj Brandi. To ona
skopie porywacza torebki, złodzieja dziecka lub wyjątkowo miłego
gościa, który chce sprać Ci twarz. Boks, na który uczęszczała
przez ponad pół roku, potrafi zdziałać wiele, gdy adrenalina
bierze górę; przejmuje wtedy kontrolę nad ciałem Bran i zaczyna
walczyć.
Tam-ta-ram-tam,
superhero!
Orientacja
Bo
najpierw był chłopak, potem niechęć do ojca, potem dziewczyna,
jedna, druga, trzecia, siódma, piąta, Mila, Tone, kolejna Mila,
Clayton... Bran się nie określa. Jest, kim jest; kim powinna być,
nie wie, ma w nosie to, co myśli społeczeństwo i czasami -
ostatnio coraz częściej - co myśli ona sama.
Sport
Bran
jest fanką sportu... i nie jest. Ćwiczyć jako tako nie lubi,
chyba, że ma to mieć jakiś efekt - podniesienie umiejętności
samoobrony, nauczenie się, gdzie postawić nogę w tańcu, nadążenie
za własnym psem czy najzwyklejsze podrasowanie swojego brzucha.
Sportu dla samego sportu nie uprawia, bo mimo wszystko - to jest
okropny, ogromny leń, który nie cierpi bezczynności. Jakkolwiek by
to nie brzmiało.
Szaleństwo
Psychiatrzy
od wieków rozpatrują przypadek Bran. Póki co, dominują dwie
wersje: to wada genetyczna albo jakaś odmiana ADHD. Prawdopodobnie
żadne z nich, bo czy jedno lub drugie może powodować nagłe
pragnienie wskoczenia do fontanny? (Wiem, że tak, ale ćśś. ADHD jest zbyt mainstreamowe.)
Podejście do życia
"Co mnie nie zabije, mogę wyśmiać." No, prawie.
Podejście do życia
"Co mnie nie zabije, mogę wyśmiać." No, prawie.
Spotkać
ją można prawie wszędzie. W striptizerni czy pizzerni, pod
latarnią czy w bibliotece. Bran chce przeżyć wszystko.
krowa, osioł i bawół
Wybaczcie, że karta słaba. Wyszłam z wprawy. I wybaczcie, że dzisiaj nie zacznę nic, ale jaram się jutrzejszym spotkaniem i... nie mam głowy (:
Muahahaha.
A. Zdjęcie od Nondani.
A. Zdjęcie od Nondani.
83 komentarze:
[No masz, a miałam posta publikować swego ;d]
[ Cóż, może tym razem uda nam się strzelić jakiś wątek? ;D Jakaś impreza, koncert, coś w tym stylu? ]
[ochoboszebosze, Brandziu moja, jak ja za Tobą tęskniłam!!! niestety nie jestem już Milą, nie poruchasz, ale nasze dzieci muszą się ze sobą zaprzyjaźnić <333]
[O, cześć.]/Lester
[Słodki to za dużo powiedziane :P Może spotkać Gaspa po pracy, kiedy będzie ładnie ubrany, marynatka, koszula, krawat, teczuszka i rozmawia przez telefon :P Poważny, przecietny obywatel]
[hahaha, ja już wiem co! zainspirowała mnie Twoja karta, niech się spotkają w striptizerni! :D załóżmy, że Kryśka będzie miała tam spotkanie z przedstawicielem brytyjskiej prasy (pomijając fakt, że to dziwne miejsce na spotkanie), który sobie potem pójdzie, a Brandzia do niej podejdzie, zastanawiając się, co robi kobieta samotnie w barze ze striptizem. kto zaczyna? :)]
Ostatnio czas uciekał Gaspardowi niepostrzeżenie. Wiecznie miał coś do roboty, nigdy nie cierpiał na nudę. Czyżby zmieniał się w pracoholika? On? Niemożliwe. Kiedy jednak miał wolną chwilę, unikał siedzenia w domu. Wychodził na miasto, ćwiczył, spotykał się ze znajomymi. Siedzenie samemu w pokoju męczyło go bardziej niż cokolwiek innego.
Właśnie skończył pracę i rozmawiał przez telefon z Tess, kiedy ktoś go zaczepił. Najpierw spojrzał zdziwiony na znajomą twarz, potem szybko zakończył rozmowę po francusku i ponownie zerknął na dziewczynę.
- Bran...? Słyszałem, że wyjechałaś... - Powiedział powoli gdy tylko przypomniał sobie, jak osóbka przed nim ma na imię.
Uśmiechnął się lekko i pokręcił machinalnie głową. - Nie przeszkodziłaś. Mniej zapłacę za rachunek. - Odpowiedział lekkim tonem. - I faktycznie chyba nie pasuje do mnie ten strój. - Spojrzał po sobie. - Pozostaje mi iść i się jak najszybciej przebrać. - Dodał wesoło. Wesoły i optymistyczny Gaspard? Jeszcze dziwniejsze... Może to nadchodzący koniec świata?
- Ale masz rację, co do tego miasta. Trudno stąd wyjechać i nie wrócić. - Zgodził się. - Na długo wyjechałaś? - Zapytał. Spoko już rozmawiają, to warto utrzymać ten stan przez jakiś czas.
Crystal nie była idealną autorką. Owszem, pisała naprawdę pięknie, nieraz doprowadzała kobiety tą pisaniną do łez wzruszenia, albo do podniecenia, ale doprawdy nie rozumiała swoich czytelniczek. Sama była trochę cyniczna, słysząc o tych wielkich miłościach - wywracała oczami, bo sama w wielkie miłości nie wierzyła. Mimo, że sama wyjechała do obcego kraju, tylko po to, żeby być z facetem, który i tak nie należy do niej... no tak, to mogło uchodzić za romantyczne. Aż wstyd jej było za siebie. A jednak nowa książka, kolejny romans, była już bardziej złowieszcza. W końcu opisywała ją samą. To i wywiad musiał być w złowieszczym miejscu. Zaproponowała burdel, albo nazistowski obóz koncentracyjny, ale brytyjski reporter uznał to za dobry żart i stanęło na bar ze striptizem. Wywiad poszedł szybko, udało się nie przyznać do żadnego z grzechów opisanych w jej książce, Anglik ukłonił się jej nisko i wyszedł z materiałem na nowy reportaż o idolce trzydziestolatek z nadwagą, a Crystal nie ruszyła się z miejsca. Miała jeszcze do dopicia swojego drinka, a i patrzenie na wyginające się na rurach, półnagie dziewczyny, było całkiem miłym zajęciem. W sensie - ta część Niemki, która nie była zdominowana miłością do skończonego skurwiela, za to zawsze podziwiała kobiece piękno, cóż, była bardzo zadowolona. No i była jeszcze jedna część jej kobiecej podświadomości - a mianowicie - Jezu, przy niej wyglądam jak słonica, czas na dietę!
I wtedy podeszła do niej ciemnowłosa dziewczyna i bez zbędnych ceregieli usiadła na krzesełku, które dwadzieścia minut temu zajmował dziennikarz. Crystal uśmiechnęła się do niej lekko i ponownie zwróciła oczy na trwające show.
[faaaaak, i jak zwykle - nie to konto!]
[Dla mnie bomba, tylko jeszcze mi powiedz, czy się z Brandi przed tą randką znali.]
[Dobsz, lecz co dalej? xD]
Najpierw spojrzał na nią zdziwiony, a potem prychnął. - Daj spokój. To tylko ciuchy. - Zapewnił. - Piwo jest znacznie bardziej... zajmujące. - Dodał wesoło. Ruszył powolnym krokiem przed siebie, licząc, że dziewczyna zrobi to samo. - Medycyna? Odpowiedzialne. I pewnie masz dużo do wkuwania. - Zauważył. - Jak łączysz to z normalnym życiem? - Zapytał. W ostatnim czasie odpowiedź na to pytanie na prawdę go interesowała. Chyba szukał inspiracji, przykładu na kreację własnego życia.
Crystal zdecydowanie lesbą nie była. Owszem, bardzo lubiła kobiece ciało, podobało jej się o wiele bardziej, ale nigdy nie czuła potrzebę eksperymentowania z kobietami. Chyba dlatego, że większość jej dorosłego życia zajmował jeden mężczyzna. Kilku przewinęło się na chwilę, ale w sercu zawsze był tylko Dan. I kogóż tu chcieć więcej?
- Cześć - kiwnęła głową do dziewczyny, a potem wsunęła pięćdziesiąt euro w stanik naprawdę gibkiej, rudej striptizerki, która teraz czołgała się po scenie tuż przed ich stolikiem. Trzeba wspierać gimnastyczki, zdecydowanie! Może któraś z nich po kilkudziesięciu takich napiwkach zechce iść na studia, na medycynę może, po czym uratuje Krysi życie?
- Wygląda jakbyś miała za sobą dosyć ciężki dzień - stwierdziła z uśmiechem, spoglądając na dziewczynę, której stan wyraźnie wskazywał na upojenie alkoholowe. Ale dziewczyna nie wydawała się tak interesująca w porównaniu z kolejną akrobacją na rurze. Boże święty, Crystal, czemu dopiero teraz tu przyszłaś?!
[Brandi na złamanie karku leciała na wykład, o mało jej pies nie zjadł/autobus nie rozjechał/inne gówno i taka zdyszana, i zjechana wpada do sali w czapeczce świętego mikołaja (bo mikołajki są!), a tu tylko Coheniątko sobie siadło przy biurku ze wzrokiem zdechłej ryby i tako rzecze: zajęć nie ma, spadaj mała. Fin.
I NIECH KTOŚ POWIE, ŻE PRYSZNICE NIE SĄ INSPIRUJĄCE!]
[Więc uznaję, że akcja z kotem nie miała miejsca.]
Luft jest psychopatą i Lester niby to wie, odkąd trafił z nim do jednej klasy w podstawówce, a jednak mimo to zrobił z niego swojego najlepszego przyjaciela, a później menadźera. Najwyraźniej chęć autodestrukcji drzemała w nim już w wieku dziesięciu lat.
I to kończyło się źle, wielokrotnie, ale tym razem Simon przechodzi samego siebie. W lakoniczny (choć jednocześnie całkiem logiczny) sposób dochodzi do wniosku, że jeśli Adaś znajdzie sobie kochającego partnera, jego depresyjne nastroje znikną. Lester nie skąpi sobie przy tej wypowiedzi głupawych komentarzy, które notoryczie budzą w ciut starszym koledze rozdrażnienie. Zresztą nie bez przyczyny ("jeśli chcesz pójść ze mną do łóżka, powiedz, przecież wiesz, że ja zawsze chętnie!", "mówisz, że to zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej RÓŻDŻKI?"). Pisarz sam już nie wie, czy finał tej rozmowy jest wcześniej zaplanowany czy może to kara za kwiat jego myśli, niepotrzebnie wypowiedziany na głos. Bez wględu na przyczynę skutek jest taki, że Lester ląduje przy stoliku w klubie tolerancji z dwójką lesb i wyjątkowym spedalonym gościem. Właściwie jedyny powód, dla którego w drodzę do owego miejsca nie wyrywał się, nie gryzł i nie drapał swojego oprawcy, był fakt, że w sumie chętnie skończyłby się z kimś w łóżku. Ale nie z NIM. Nie, zdecydowanie nie z facetem w różowych, lateksowych spodniach, któremu usta nie zamykają się chyba nigdy, a którego właśnie serdecznym uśmiechem zachęcił do pójścia po piwo. Nie, nie i jeszcze raz nie. Chwilę później, blondwłosa towarzyszka (swoją drogą też nieszczególnie bystra) kobiety siedzącej naprzeciwko niego, opuszcza stolik w celu przypudrowania noska czy wykonania innej czynności, które to kobietom zajmują w toalecie ogrom czasu. W tym momencie Adam pozwala sobie na teatralne uderzenie głową w stolik i w takiej pozycji też zostaje.
- Borze zielony, co ja tutaj robię... - jęczy cicho, chyba nie dokońca świadomy faktu, że wypowiada te słowa głośno.
Parsknął cicho. - Aż tak źle wyglądam? - Zapytał, ale na najbliższym skrzyżowaniu skręcił w stronę swojego mieszkania. - Nie daleko. - Zapewnił. - I przebranie się nie zajmie mi szczególnie dużo czasu. - Dodał. - Swoją drogą... masz jakieś wymagania, co do mojego stroju? - Zapytał wesoło. Skoro marynarka jej nie odpowiada, to może ma jakieś specjalne życzenie czy też upodobania?
- A co do nauki... to nie wszyscy ją tak traktują. Część ludzi uważa, że to jedynie droga do zawodu i szczerze mówiąc to chyba się z nimi zgadzam. - Przyznał. - Forma zapamiętywania w określonym celu, a nie sztuka dla sztuki.
- Nie dziwię się - przyznała Crystal, teraz skupiając uwagę na dziewczynie, bo to wszystko ją nieco zaintrygowało.
- To naprawdę imponujące, co te kobiety potrafią ze sobą zrobić! Sama miałam problem ze skupieniem się na moim rozmówcy nie na jej... udach - powiedziała z westchnieniem, a potem rozmarzonym wzrokiem spojrzała na uda tancerki. Były naprawdę ładne - jasne, gładkie i szczuplutkie, w przeciwieństwie do tych kłód, na których utrzymywało się ogromne dupsko Crystal. No dobra, może nie było ono aż tak ogromne, ale... przy tej tancerce mogła uchodzić za kogoś, kto ma szansę urodzić jedenaścioro dzieci. I wszystkich wykarmić naraz przy użyciu swoich sporych piersi.
- Czemu więc umawiasz się z facetami, skoro po głowie chodzą ci tancerki? - zapytała z uśmiechem, znowu spoglądając na dziewczynę.
Zetrzeć rąk całkiem pewnie się nie dało, ale linii papilarnych, w sumie, czemu by nie. Jakby tak trzeć się cały czas...
- Nigdy nie byłam typem sportowca, co zapewne widać - powiedziała ze śmiechem i opróżniła do reszty błękitno-zielonego drinka, po czym machnęła ręką do kelnerki w raczej skąpym stroju i zamówiła jeszcze kieliszek czerwonego wina. No bo jak już miała towarzyszkę, to mogła posiedzieć jeszcze chwilkę, nie?
- Ja się promuję - odparła na pytanie dziewczyny, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że brzmi to raczej dwuznacznie, ale cóż, jakoś ją to dziwnym trafem rozbawiło. Nie miała zwyczaju się chwalić swoją pisaniną, a i kłamać nie lubiła. Już wystarczyło jej przecież kłamania, że jest samotna z wyboru, nie ma nikogo na boku, a jej najnowsza powieść to wymysł wyobraźni a nie jej doświadczenia. Najnowsza książka Crystal opisywała bowiem nic innego, ale romans z żonatym facetem. Oczywista analogia.
Parsknął cicho. - Może jeszcze pomarańczowe okulary i fioletowy kapelusz? - Zapytał rozbawiony. - Poza tym czy Twój sposób myślenia nie podchodzi trochę pod masochizm? - zapytał, spoglądając na dziewczynę z ukosa. Doszli do kamienicy, w której mieszkał Morel. Weszli do budynku.
Crystal roześmiała się wesoło widząc minę dziewczyny i uznała, że cóż, już lepiej powiedzieć prawdę, niż sugerować w dalszym ciągu, że jest się dziwką. Chociaż to mogło by być całkiem śmieszne.
- Promuję swoją książkę, miałam wywiad - powiedziała w końcu, dając napiwek kelnerce, która przyniosła dwie lampki wina, bo kobieta postanowiła też postawić coś Brandi, w zamian za dotrzymanie towarzystwa.
- Reporter to Anglik, a wiesz, jaki cudzoziemiec nie myślał o odwiedzeniu słynnych Amsterdamskich klubów ze striptizem - powiedziała nadal ze śmiechem, a potem dodała jeszcze:
- Ja sama jestem pełna podziwu dla siebie, ze jestem tutaj dopiero pierwszy raz!
Crystal słysząc, że dziewczyna jest Angielką, automatycznie przeszła na jej ojczysty język. Cóż, pewnie było to dla niej łatwiejsze, a i samej Niemce Angielski sprawiał o wiele mniej trudności, w końcu uczyła innych tego języka!
- Nic szczególnego, ot romansidło. Chociaż ja myślę, że pomysł na wywiad jak i zrobienie zdjęcia tutaj jest całkiem niezły. Bo w końcu napisałam coś, co nie jest już grzeczne - powiedziała z szerokim uśmiechem na pomalowanych na karminowo ustach. Całkiem przyjemnie rozmawiało jej się z tą dziewczyną. Właśnie, a nawet nie znała jej imienia.
- A tak w ogóle to Crystal jestem - powiedziała przyjaźnie i wyciągnęła dłoń do Brytyjki.
- Żadnych ukrytych przyczyn nie ma - potwierdziła skinieniem głowy i kolejnym, całkiem uroczym, uśmiechem. Crystal, mimo świadomości, że czasem wygląda niczym słoń w składzie porcelany tylko i wyłącznie przez swoje kobiece rozmiary, które w dzisiejszych czasach były uważane za "grubość", potrafiła jednak doskonale zadbać o to, bo wyglądać uroczo, albo seksownie. Swoje wady świetnie przekształcała w zalety - ogromne biodra podkreślała sukienkami, a twarz o zbyt mocnych rysach rozpromieniała ciepłym uśmiechem.
- Nie mam co wybaczać, świetnie to rozumiem. Cóż, niestety moje życie nie jest tak ciekawe, więc muszę sobie wymyślać historię - powiedziała, chociaż to ostatnie było po części kłamstwem. W końcu jej życie było na tyle ciekawe, że tajnie napisała o nim powieść. A to już coś!
- Co robisz w Amsterdamie? - zapytała po chwili krótkiego milczenia, nieco tym zaciekawiona, chociaż pytanie było przecież bardzo nieodpowiedzialne - jeszcze i Brandi zapyta o powód kobiety bycia tutaj, bo słychać od razu, że akcent Crystal jest mocny, niemiecki, a nie słodki i fikuśny - bo za taki właśnie brała Holenderski, którym nie posługiwała się jeszcze najlepiej. No a to prowadziło przecież do kolejnego kłamstwa!
- Dziękuję - skinęła głową, zakładając za ucho jeden z niesfornych kosmyków, który ciągle opadał jej na twarz. Włosy Crystal to osobna historia, bowiem każdy układał się jak chciał, więc na jej głowie panował wieczny chaos.
- Wow, medycyna, to musi być faktycznie ciężko - przyznała z podziwem. Sama przecież w życiu by się na to nie porwała. Już pomijając fakt, że nie miała żadnych zdolności pozwalających jej być lekarzem, a chemia i biologia były jej wieczną piętą achillesową, to zupełnie jej to nie kręciło. No dobra, kręciło przez kilka tygodni, jak oglądała codziennie Chirurgów. Ale jak przeszła faza na serial, to już w ogóle straciła tym zainteresowanie.
- Ja całe swoje życie się obijam. Jestem po filologii, a i tak średnio się do tego przykładałam, licząc na to, że pewnego dnia będę wstanie wyżyć z pisania - powiedziała bez ogródek i wzruszyła tylko ramionami. I wprawdzie teraz mogła już porzucić pracę w liceum, bo jej honoraria były całkiem spore, gdyby nie to, że wyjątkowo lubiła swoją klasę i nauczanie sprawiało jej ogromną przyjemność.
Cóż, na szczęście Crystal była z tych nauczycielek, które nie wyobrażały sobie nauki języka poprzez wypisywanie regułek. Na pierwszym miejscu zawsze była konwersacja, jedyny dobry sposób na nauczenie się języka.
- W takim razie możemy dopić wino i gdzieś się ruszyć - zaproponowała i spojrzała na zegarek bardzo skromnie wysadzany cyrkoniami i zamyśliła się.
- Mogę cię ewentualnie zaprosić do siebie. Mam w lodówce trochę spaghetti, a i trunki nie najgorsze. Oczywiście, jeśli masz ochotę, bo nie nalegam wcale - powiedziała i zabrała się za dopijanie tego wina. Faktycznie, było dobre, ale cóż, Crystal... miała lepsze i już. Dlatego też zaproponowała swoje mieszkanie. Było dosyć późno, a ona nie miała ochotę na jakieś kiepskie puby.
- Mówiłam, że lepiej od razu było wsiąść do windy - powiedziała przyciszonym głosem brunetka, otwierając drzwi do swojego mieszkania, które było całkiem spore jak na jedną osobę. Ale Crystal nic nie mogła przecież poradzić na ten gówniany romantyzm, który w niej siedział i budził marzenia o wypełnieniu tego domu Danem i ich wspólnymi dziećmi. A tymczasem jej marzenia spełniały się słodkiej Valerie. Jezu, nikogo nienawidziła tak bardzo jak tej kobiety, chociaż tak często, sama przed sobą nawet, temu zaprzeczała.
- To co, zjesz spaghetti? - zaproponowała, rzucając płaszcz na czarną kanapę w salonie i przechodząc do oddzielonej wysokim blatem tylko kuchni. Całe mieszkanie było raczej nowoczesne - minimalistycznie urządzone, przestronne i cóż, ciężko byłoby pomyśleć, że w takich luksusach pławi się nauczycielka. Nawet jeśli była nauczycielką w szkole prywatnej. Jak to dobrze pisać romanse!
- Skąd wiesz, że to nie ty powinnaś się bać? Może jest na odwrót? Ja jestem tak naprawdę niewyżytą lesbą, chcę cię upić we własnym mieszkaniu i wykorzystać - powiedziała śmiejąc się i postawiła na kuchence garczek z sosem, do którego wrzuciła trochę makaronu. Nie miała zamiaru wystraszyć Brandi i liczyła na to, że żart zostanie zrozumiany, mimo iż Niemka nie mówiła jeszcze nic na temat swojej orientacji.
- Ja wolę bardziej te ogłuszone, wiesz, podnieca mnie to - rzuciła ze śmiechem, a potem nachyliła się by ściągnąć szpilki, które teraz rzuciła na korytarz, czym narobiła trochę huku. Oho, zaraz sąsiady znowu będą się rzucać! Potem wyprostowała się i nalała czerwonego wina, rocznik 2003, do dwóch pękatych kieliszków sporych rozmiarów, zamieszała nieco spaghetti, przykręciła ogień i wróciła do Brandi, podając jej jeden z kieliszków.
- Duże mieszkania są o wiele przyjemniejsze, gdy można je z kimś dzielić. Chociażby z psem, ale ja nie mam czasu na psa, dużo pracuję - powiedziała, bez zbędnych emocji, nie było w tym ani dumy, ani nieszczęścia, ot zwykłe stwierdzenie faktu.
- Co za psiak? - zapytała po chwili z uśmiechem, a potem poderwała się i wróciła do kuchenki: - Mów, mów, ja cię słucham - i zaczęła nakładać jedzenie na talerze.
Pokręcił głową. - Chyba muszę się uśmiechać, jeżeli tylko przez to jestem zapamiętywany. - Odpowiedział.- To nieco smutne... czy moja osoba jest tak nudna? - Zapytał z udawanym żalem. - I dokąd chcesz pójść skoro mam wyglądać jak clown, albo jakiś chory na umyśle gej? - Zapytał. Nie był homofobem, ale wolał naturalny porządek rzeczy. Jego komentarz odnosił się przede wszystkim do sposobu ubierania tych panów.
- Jak widać, nie lubię bałaganu ani graciarni - powiedziała zgodnie z prawdą, co jej mieszkanie, tak cholernie minimalistycznie, świetnie obrazowało. Ona sama to obrazowała. Miała na sobie krótką czarną sukienkę, czarne rajstopy i szpilki takie same, jej płaszcz był czarny, szalik kontrastowo biały, a jedyną ozdobą był tylko ten zegarek z cyrkoniami. Wszystko się zgadzało. Prócz włosów. Ale nie przeszkadzało jej o dziwo, że latają - każdy w swoją stronę. Chociaż one mogły robić to, na co mają ochotę.
Nałożyła spaghetti na talerze, wzięła sztućce i przyniosła tą późną kolację na szklany stolik, stojący przed kanapą na której siedziała Bran. Crystal też usiadła i już o dziwo nie tak elegancko, jak można by się po niej spodziewać, tylko wręcz przeciwnie - podwinęła nogi do góry, siadając po turecku, a długie rękawy sukienki podwinęła do góry, żeby się nie uciapać.
- No, to smacznego. Mam nadzieję, że lubisz na ostro - powiedziała, nie do końca zdając sobie sprawy z dwuznaczności tych nadziei.
Zerknął na nią. Nie był pamiętliwy. Szkoda życia. - Zgodzę się, że to nie było... miłe. - Przyznał. - Ale całujesz nieźle. - Dodał i uśmiechnął się lekko. Jakoś nie miał ochoty się przejmować. - Powiedzmy, że jako pokutę dostajesz postawienie mi shota. - Dodał wesoło. - I nie chcę żadnego gejowskiego baru. - Zaprotestował. - Stanowczo jestem za podziwianiem reprezentantek płci przeciwnej. Może knajpka ze striptizem? - Dodał nieco złośliwie. W końcu trudno było by zapomnieć, dlaczego tak go wystawiła.
- Sprawdzimy u mnie. Możemy przed wyjściem jeszcze coś zjeść. - Zaproponował. - Poza tym pewnie każesz mi się z dziesięć razy przebrać, skoro jesteś taka marudna. - Zauważył.
Wreszcie doszli do jego mieszkania. Otworzył drzwi i przepuścił dziewczynę przodem. - Zapraszam.
Znała Milę, bardzo krótko. Blondi miała praktyki w jej szkole i chyba się przesadnie nie polubiły. W sensie, przez Milę wywalono ze szkoły jej ulubionego ucznia. Co prawda chłopak i tak dostał się dzięki blondynce w zasadzie na staż do Londynu, a jednak... jednak jakoś jej nie lubiła. Zabawne, jak to ludzie mogą się na świecie spotykać.
- Jak mieszkałam w Berlinie, miałam psa, był cudowny! Problem w tym, że straszny maruda, na wszystko wybrzydzał, jeść chciał tylko drób - powiedziała, wywracając oczami, a potem zabrała się za jedzenie. Boże, nawet nie poczuła jak bardzo zgłodniała, jak zawsze w stresujących sytuacjach. A każdy wywiad właśnie taką sytuacją dla niej był.
Nie miał dzisiaj siły, bo złapało go przeziębienie - jednak do głowy mu nie przyszło, aby wziąć leki, wygrzać się w łóżku i odpocząć. A skąd. Cohen obwinął się jedynie swoim świątecznym, grubym szalikiem bardziej przypominający wręcz koc, niż część ubioru, i ruszył na uczelnię, rozsiewając zarazki, smarcząc się i prychając. Dopiero, gdy dotarł do sali, stwierdził nagle, że jego głos nie nadaje się do publicznych przemówień i tak w ogóle, to go chyba nawet gardło boli, więc ładnie wszystkich wyprosił i wszem i wobec ogłosił, iż wykładu nie będzie. Studenci szczęśliwi jak nigdy, szybko opuścili aulę, a on zadowolony ze swoich poczynań zasiadł za biurkiem (dalej w kocopodobnym szaliku) i popijał sobie gorącą czekoladę z automatu.
No żyć, a nie umierać!
(Nie)stety w przejściu pojawił się jakiś spóźniony student, a bardziej studentka w przekrzywionej czapeczce świętego Mikołaja na głowie.
- Ano nie ma - rzekł nieco zachrypniętym tonem i pociągnął nosem. - Bo wykładu nie będzie, więc i pani niepotrzebnie przychodziła - dodał beztrosko.
[Nie no, bardzo mi się ta idea podoba. Podrzucisz jakąś konkretną sytuację? Zacznę, a co mi tam ;)]
Janssen
Na domówki chodziła, choć nie często, bo nie miała wielu znajomych i nie miał kto ją zapraszać. Bardzo smutne, no i oczywiście Chelse było smutno. Jednak jakoś wytrzymywała. Samotnie przesiadywała w tak ciasnym saloniku, że aż głowa mała i czytała książki, oglądała telewizję czy jadła. No, ale kiedy w końcu dostała zaproszenie na imprezę u jednej z koleżanek z pracy cieszyła się jak nigdy. W końcu trochę potańczy, powygłupia się, wypiję i ogółem się zabawi.
Ubrała się zwyczajnie, jak to ona. Bez zbędnych dekoracji narzuciła na siebie koszulę w kratę, związaną trochę nad pępkiem, krótkie jeansowe spodenki i wygodne fioletowe trampki, które były jej ulubionymi.
Wyszła z mieszkania, kierując się prawie biegiem do domu owej kobieciny, u której domówka się znajdowała. Kiedy pojawiła się na miejscu impreza już dawno się rozkręciła. Tańczyli wszyscy, a może prawie wszyscy, bo niektórzy siedzieli na krzesłach i popijali piwo. Zrzuciła swoją skórzaną kurtkę i powiesiła na wieszaku. Podeszła do stolika, żeby wziąć jakiejś zamknięte piwo i usiadła na fotelu obok jakiejś dziewczyny.
- Dobrze się bawisz? - spojrzała na nią i otworzyła piwo, po czym wzięła duży łyk. - Jestem Chelsea.
- Miko został z mamą w Berlinie. Nie chciałam go męczyć długą podróżą, zresztą wiedziałam, że ciężko mi będzie się nim zajmować - powiedziała z pogodnym uśmiechem, nie przerywając jednak jedzenia. Och jejku, jak ona kochała jeść. To było aż przerażające!
- Zresztą, przyjeżdżając do Amsterdamu nie miałam pojęcia jak będzie wyglądało moje życie, zatrzymałam się w obskurnym hotelu, gdzie i tak nie przyjmowali zwierząt, mogłam nie dostać pracy i zostać bezdomną.
No dobra, może trochę wyolbrzymiała, miała te swoje honoraria z książek i jakieś oszczędności, ale nie było tego tak dużo. I gdyby Dan jej nie pomógł, cóż, zapewne tak by skończyła.
- Ale pewnego dnia to sobie odrobię. Wielki dom na wsi, gromadka dzieci, gromadka zwierząt, brzmi fajnie - zaśmiała się, znowu trochę wyolbrzymiając. Chciała mieć jedno, może dwoje dzieci, nie więcej. Chciała cholernego życia cholernej, tfu, słodkiej Valerie. A do diabła z nią!
Z pewnością nie tak wyobrażał sobie piątek marzeń. No bo kurwa mać, w końcu doczekał dnia wolnego w pracy. Wszystko przez niespodziewany remont związany z nieoczekiwanym wybuchem jakiejś rury na kuchennym zapleczu. Dzisiejszego wieczora nie musiał spędzić więc nad garem jakiś potwornie drogich krewetek, nie, mógł z czystym sumieniem iść na kluby. Planował porządnie się zabawić. Wyzerować za dużo szotów przy barze, spalić z kumplem blanta, wyrwać jakąś chętną pannę, może kawalera. Ale na pewno nie zmarnować wieczoru na zabawę w parodię heretyckiej pary! Brandi musiała być chyba idiotką, dzwoniąc do niego tak po prostu i prosząc o coś takiego. Jednak najgorsze w tym wszystkim było to, że Edme nie potrafił odmówić. Gdyby chodziło o kogokolwiek innego, rozłączyłby się od razu. Jakoś nigdy nie parał chęcią do zostania drugą matką Teresą, większość osób uważała go za egoistycznego dupka. Najwyraźniej nie Jones.
Mieszkanie opuścił kwadrans po siódmej, z góry planując modnie się spóźnić. Ubrał się całkiem ładnie, przecież tak bardzo chciał przypaść znajomym dziewczyny do gustu. Po drodze zahaczył tylko o kiosk i jakąś małą kwiaciarnię, wyposażając się kolejno w paczkę fajek i dwa bukiety róż. Właściwie to zamierzał całkiem dobrze zabawić się kosztem dziewczyny.
Na miejsce dotarł, zgodnie z oczekiwaniem , pół godziny po czasie. Niczym prawdziwy dżentelmen przywitał uroczą blondynkę pocałunkiem w dłoń, po czym wręczył jej bukiet białych kwiatów. Z jej facetem przywitał się męskim uściskiem, niemalże nie mogąc powstrzymać się przy tym od szerokiego, nie najprzyjemniejszego uśmiechu.
- No cześć, kochanie – przyciągnął do siebie szatynkę, dłuższą chwilę smakując jej warg. Cholera, nigdy wcześniej mu się nie zdarzyło. To było… dziwne uczucie. Jakby całował rodzoną siostrę. Której nigdy nie miał. – Dla mojej najcudowniejszej – teatralnym ruchem wręczył jej czerwone róże, już wprost obdarzając ją kpiącym półuśmieszkiem.
[dobra, jakoś poszło]
Janssen
[ Kurde. Miałam zacząć ja, ale nie chciałam wymyślać byle czego i mi nie wyszło -,- Jeśli zaczniesz ty, to będę wdzięczna... :) ]
Sasha S.
{No, siemano ;)}
Sasha S.
{Ofkorz, zaczynaj ;D}
{Może kontakt im się urwał, jakoś takoś, ale Sashka sobie zatęskniła za Brandi i zdecydowała się upiec ciasto truskawkowe i no nie wiem, skądś znała adres Jones, i ją odwiedziła? Ale to ja bym chyba musiała zacząć ;)}
[Pomysł niezły. Można byłoby tak zrobić, że znają się z wykładów, tyle że Brandi nie wiedziała, ze on jest ojcem dziewczyny, której daje korepetycje. No i nie będzie się go spodziewała. Poza tym, żeby nie było super drętwo, możemy wprowadzić trochę zakłopotania. Skoro to będzie niezapowiedziana wizyta, to Carver nie musi być zaraz tak całkowicie dysponowany w każdym względzie]
Sasha S.
{Haha, dobre, dobre ;D}
Leżała sobie na łóżku, bo też - co miała innego robić, kiedy sapiący obok mężczyzna, jeszcze nie uregulował swojego oddechu. Był zadowolony, a to najważniejsze. Nie liczył się nawet fakt, że Sasha wyglądała na znudzoną, ba, była niezbyt zafascynowana faktem, że Eric znowu ją odwiedził. Ale musiała to przeżyć. Nie mogła narzekać. To było uzależnienie. Głupie, finansowe, materialne, jak i cielesne uzależnienie. A Siemionow popadała z nałogu w nałóg.
Podnosząc się z łóżka, udała się do niewielkiej łazienki, ignorując pukanie do drzwi. A niechże ten leń ruszy swój zgrabny tyłek i otworzy. Jednak Sasha nie przewidziała, że Eric zdecyduje się powitać gościa nago.
Ubrała się w luźną koszulkę z nadrukiem jakiegoś zespołu i zwykłe leginsy, spinając włosy w kucyk. Wychodząc z łazienki, zamarła, słysząc znajomy głos. Truchcikiem podbiegła do drzwi i odsunęła Erica.
- Nie mówiłaś, że masz takie ładne koleżanki, Saszka..
- Odpierdol się - mruknęła tylko, a potem powitała Bradzię delikatnym uśmiechem, zapraszając ją do środka. - On zaraz sobie idzie. Nie przejmuj się nim, ani trochę. Ani trochę - powtórzyła, zapraszając kobietę gestem ręki. Eric wsunął na swoje litery jeansy, ale nie śpieszno było mu do założenia górnej części garderoby.
Sasha S.
- Problem w tym, że wpada niezapowiedziany. Na krótko, na szybko - wzruszyła ramionami. Emocjonalnie nie była do tego człeka przywiązana w ogóle. Nienawidziła go, ale nie mówiła o tym na głos. Nie mogła, bo wtedy jej koniec byłby bardziej realny? Eric nie był dżentelmenem, Eric był facetem bez skrupułów. I tyle.
- Na razie! - krzyknął, kiedy opuszczał mieszkanie. Do uszu kobiet mogło dotrzeć jeszcze trzaśnięcie zamykanych drzwi.
Niewielka kawalerka, do której Sasha zaprosiła Brandi, była naprawdę... Niewielka. Jeden pokój połączony z kuchnią - pomieszczenia oddzielone były wysokim barem. No i łazienka. I tyle. Oczywiście, łóżko czy może inaczej: część sypialniana, oddzielona była wysokim, ciemnych parawanem czy czymś w tym rodzaju.
- Dobrze, że wpadłaś - odparła z uśmiechem. Lekkim, bo lekkim, ale uśmiechem. No, Brandzia była chyba jedną z nielicznych osób, przy których Sasha mówiła, uśmiechała się i pozwalała na to, aby na jej buzi pojawiały się różne wyrazy, niekoniecznie te negatywne.
- Co tam przyniosłaś? - spytała, nadal stojąc obok, opierając się o ścianę. Bawiła się materiałem koszulki, uśmiechając się pod nosem.
[No tak, tak... bo specjalizację to będą wybierać pewnie dopiero na rezydenturze, to już przy stażu w szpitalu. Swoją drogą, jak kiedyś potrzebny nam będzie pomysł, to można wkręcić Brandi na staż do szpitala, w którym pracuje Will. No, ale to już kiedyś. "Niedysponowany" to chyba jednak złe słowo xd W każdym razie już zaczynam]
Dom Carvera nie znajdował się w centrum miasta. Za bardzo rzucałby się w oczy. Wybudowano go zaraz poza granicami Amsterdamu, pomiędzy zielenią, która kręciła w nosach, a błękitem, który kręcił w głowach. Spory, wielopokojowy, dwupiętrowy gigant, pokryty białym barankiem, stał samotnie, na uboczu, prawie jakby mieszkający w nim ludzie nie chcieli się rzucać w oczy. William kiedyś zawsze zamykał bramę. Ostatnio przestał. Nie dorobił córce klucza do niej, więc zostawiał otwartą. Klucz do samego domu miała, więc nie było problemu. Dębowe drwi wyglądały na mocne. I twarde. Carverowi prawie żal było ludzi, którzy musieli w nie pukać.
Tego dnia William nie miał zbyt wielu spraw na głowie. Dawno nie miał dnia wolnego. A przynajmniej pozornie wolnego. Pager mógł zawyć w każdym momencie, wzywając go do jakiegoś nagłego przypadku. Zdarzało się to nie raz, nie dwa. W środku nocy, podczas zakupów, podczas seksu czy oddawania uryny. Pager nie miał wbudowanej litości. Tym razem jednak miał dobre przeczucie. Wieczór chciał spędzić sam. Młoda wybyła na miasto (nie bronił jej tego, póki miał cały dom dla siebie), a on nie miał już nawet ochoty nikogo spraszać. Kiedyś od razy dzwoniłby do jakiejś miłej koleżanki. Teraz był zbyt zmęczony ojcowaniem i pracą, by w każdy wolny wieczór pieprzyć się po kątach. Było to przyjemne, ale nie kiedy następnego dnia o czwartej zaczynało się obchód. Ta świadomość potrafiła zabić nawet najbardziej udany seks. Dzisiaj wszystko miało wyglądać trochę inaczej. Wziął zimny prysznic - nie był fanem wrzątków - obwinął się w biodrach ręcznikiem, podszedł do nieźle zaopatrzonego barku, wyjął z niego niemieszaną whiskey, położył na stole obok szklanki z grubego szkła, po czym już miał zacząć delektować się alkoholowym smakiem na ustach, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Przez chwilę myślał, że to młoda czegoś zapomniała, toteż sięgnął po ciemne jeansy rzucone niedbale obok kanapy i założył je na siebie. Ręcznik odrzucił. Imponująca, naga klatka piersiowa uniosła się w górę, kiedy nabrał powietrza. Ze szklanką w dłoni podszedł do drzwi i otworzył je z miną przedstawiającą chyba tylko rozbawienie. Jakby chciał powiedzieć 'czego znowu mogłaś zapomnieć, dziewczyno?'.
Sasha S.
To nie tak, że Sasha nie przywiązywała większej wagi do seksu. Kiedyś tak było. Wtedy jednak nie odróżniała rzeczywistości od rzeczy urojonych. Umysł zaćmiony narkotykami był najgorszą rzeczą, jaka mogła spotkać człowieka. A teraz? Teraz Sasha była czysta od dłuższego czasu. Kusiło - owszem. Ręce wiecznie drżały, ale się nie poddawała. Nie mogła.
Seks była dla niej czymś ważnym, o dziwo, tak podpowiadał jej umysł i serce, kiedy wreszcie zdecydowała się dopuścić je do głosu. Z resztą, miała już spróbować uciec Erikowi. Miała zamiar wydostać się z tej pułapki i uprawiać seks z facetem, który wiele dla niej znaczył. Chciała tylko i wyłącznie jednej osoby, która zniknęła. I tyle. Co więcej mogła zrobić Sasha? Niewiele. Nie miała dla kogo uciekać. Miała też Biankę. Przyjaciółkę. Nikt jednak nie zajął miejsca Jego i się raczej na to nie zanosiło.
- Staram się nie pić - oznajmiła. Co nie zmieniało faktu, że chodziła rozkojarzona. Porzucenie dwóch nałogów na raz nie było dobrym pomysłem, ale jedynym koniecznym wyjściem, aby odbić się z dna. Sasha usiadła obok, na podłokietniku fotela, na którym siedziała Brandi i uśmiechnęła się na widok ciasteczek. Wzięła paczuszkę od kobiety i wyciągnęła jeden z wypieków.
- Napijesz się czegoś?
Mieszkanie w gruncie rzeczy nie było takie złe. Sasha mieszkała w gorszych warunkach - w starym, zapuszczonym motelu, w melinie. A teraz miała swój własny, mały kąt. Może nie tyle własny, co prawie własny, ale to dłuższa historia.
Miał doświadczenie z lesbijkami. Jego najlepsza przyjaciółka odkryła swoją prawdziwą seksualność dość niedawno, ale nie dało się ukryć, że lesbijką była. W stałym związku, szczęśliwa i niezależna. Kiedyś Will spał z nią kilka razy, ba!, może nawet więcej niż kilka. Później jednak, przez wzgląd na pewne sprawy stali się przyjaciółmi. I to nie byle jakimi. Najlepszymi przyjaciółmi. A on z natury przyjaciół nie miał, wcale mu to nie przeszkadzało. Z nią było jednak inaczej. Rozumieli się. Pracowali razem. Znali się. Byli szpitalnym małżeństwem, którego nikt nie próbował nawet rozbić. W każdym razie: znał się na lesbijkach.
Stojąc tak w tych drzwiach najpierw zachciało mu się śmiać z komizmu sytuacji, dopiero później rozpoznał w dziewczynie jedną ze studentek. Cholera. Nie było co dużo gadać, nazwiska nie znał - nie przywiązywał do nich wagi, poza tym studentów było wielu - ale twarz zapadła mu w pamięć. Bez zakłopotania na twarzy (bo były emocje, których dorosły facet nie potrafił pokazać) przesunął szorstkimi opuszkami palców po swojej żuchwie, po czym odłożył whiskey na bok, na drewniany, włoski stolik.
-O ile nie byłem pijany, prosząc Cię o korki, to nie - odparł, zakładając ręce na piersi. Nie chciał jej dłużej peszyć. Dziewczyna wyglądała jakby odsłonięcie nagiej klatki piersiowej była czymś tak perwersyjnym, jak wieszanie delikwenta na haku w masarni. Wszedł wgłąb mieszkania, machnąwszy na nią ręką. - Wejdź. Jestem pewien, że to czort o blond kłakach się z Tobą umówił i zapomniał. Zaraz do niej zadzwonię. No chodź, chodź... nie gryzę.
Nie odwrócił się, by sprawdzić czy idzie za nim. Zamiast tego podniósł z ziemi ręcznik i pokazawszy jeszcze na kanapę ręką, by dziewczyna czasem nie stała pod jego nieobecność, wszedł do sypialni, ręcznik rzucił do kosza na pranie, stojącego w wejściu do prywatnej łazienki. Sam natomiast otworzył szafę i wyjął z niej czarny podkoszulek. Naciągnął go na siebie, po czym wrócił do salonu. Zagarnął jeszcze ze stoliczka whiskey i usadowił swoje potężne ciało w fotelu. Pytanie brzmiało, gdzie podział telefon.
Sasha S.
Sasha nie miała wyboru. Brandi tak. Tym się różniły. Siemionow była pod tym względem nieco bardziej tragiczną postacią, ale niewiele sobie z tego robiła. Nie mogła narzekać. Nie widziała w tym sensu.
- Och, wiem o czym mówisz - mruknęła. Wzięła jedno ciastko, oddała torebeczkę Brandi i ruszyła do części odgrodzonej barkiem, do małej kuchni. Mieszkanie było małe, ale czyste. Sasha o to potrafiła zadbać. Nastawiła czajnik z wodą, szykując dwa kubki. Dopiero potem dotarły do niej słowa o ćwiczeniach i medycynie. Sashy naprawdę umknęło parę faktów z życia Jones.
- Studiujesz? - spytała, szukając po szafkach herbaty. Ostatnio robiąc porządki, poprzestawiała niektóre rzeczy i nie potrafiła się przyzwyczaić do nowego ułożenia.
Crystal nigdy poważnych problemów nie miała. Jejku, jej życie należało do całkiem ułożonych, odliczając ten drobny fakt, że facet, którego kochała - nie był w stanie zostawić żony, bo ojejku, słodka Valerie załamie się do reszty, przecież wiesz, kochanie, że słodka Valerie ma depresję i nie mogę jej zostawić. Jasne kurwa, słodka Valerie zawsze najważniejsza. Jak tak o tym myślała, to rozpierała ją tak okropna złość, ze miała ochotę w coś walnąć! Rzucić talerzem o ścianę, albo rozpierdolić szklany stolik. Byle tylko dać upust złości. I dlaczego kurwa to musiało się jej teraz przytrafić?! Miał być taki miły wieczór, a ona znów myślała o nim, o sodkiej Valerie, pierdolonej słodkiej, słodkiej, cukrowej Valerie. Aż coś nią wstrząsnęło!
- Przepraszam, nie masz nic przeciwko, jeśli zapalę? - zapytała czysto retoryczne, przecież to jej mieszkanie, wyciągnęła z torby paczkę mentolowych Pall Malli i podeszła do okna.
- Poczęstujesz się? - zapytała, rzucając dziewczynie paczkę, gdy już odpaliła swojego papierosa i stanęła w otwartym oknie. To chyba PMS, w kółko się złościła.
[tak to jest, jak się piszę wątki będąc maksymalnie wkurwionym na facetów maści wszelakiej :D]
Podnosi głowę znad blatu, kolejno opierając na nim brodę i omiatając spojrzeniem kobietę.
- Rozmowa z Twoją koleżanką na temat Paulo Coelho skutecznie go deklasuje. Zresztą co drugi facet w tym klubie ma tyłek całkiem niczego sobie - kwituje z cichym westchnieniem, wywijając wargę w komicznym geście smutku i rozpaczy, zupełnie jak gdyby ów fakt rzeczywiście sprawiał mu przykrość. W następnej chwili kieruje wzrok na bar, a widząc, że jego randkowy partner jest w pełni wciągnięty w dyskusję z barmanem, dla odmiany prostuje się i uśmiecha.
- To co, wychodzimy? - zwraca się do tymczasowje towarzyszki, której imienia nie zapamiętał. Nie jest to jednak sytuacja niecodzienna: prócz godności własnych rodziców na wyrywki zna jedynie nazwisko Simona Lufta i Leo Forda.
On miał na ten temat trochę inne zdanie. Lesbijki nie były jak kobiety hetero ze skłonnością do kobiet. To jakby powiedzieć, że pomidor jest jak ogórek, tylko okrągły i czerwony. A przecież w grę wchodził smak, wchodził fakt, że jedno z nich było owocem, a drugie warzywem. Zresztą, już omijając fakt metaforycznego spojrzenia, lesbijki były inne. Przede wszystkim - z natury - musiały same o siebie dbać. Stąd wzięły się stereotypy o męskich, silnych, obciętych na krótko laskach, które potrafią naprawić kran i wymienić koło. Musiały nauczyć się życia bez facetów, ot co. Poza tym, lesbijki - z natury - dążyły do związku. Nie wszystkie, oczywiście. Z natury jednak były to istoty stworzone do tego, by być z kimś. Z kobietami heteroseksualnymi nie miało to wiele wspólnego, nie w tym wieku, w którym szesnastolatka szła się pieprzyć oparta o śmietnik za barem. Nie, nie było wiele wspólnego między kobietą homo i hetero. Owszem, obie chciały tych samych praw, praw człowieka. Równouprawnienia. Dziecka. Rodziny. Ale ich potrzeby były zróżnicowane.
-Tak chyba będzie lepiej - odparł, przesuwając wzrokiem po potężnym salonie. Zdziwiłby się, gdyby nagle namierzył wzrokiem telefon. Było tu zbyt dużo miejsc, w których mógłby się teraz znajdować. Pewnie będzie musiał do siebie później zadzwonić z innej komórki... Pięknie. No, ale te parę żółciaków nie robiło mu żadnej różnicy.
Dobrze, że nie nazwała go sztywnym na głos, bo zostałaby wyśmiana. I to nie tylko przez niego. Pewnie cały ten wielki dom śmiały się wraz z nim, nie mogąc uwierzyć, że ktoś jest w stanie tak o nim myśleć. A może takie robił wrażenie? Potężnego sztywniaka? Może brali go za Collie'ego Entragiana, który jest bliższy szaleństwa niż dobrego humoru? Pozory jednak potrafiły milić. A niech to cholera, były po to, żeby mylić! By dawać człowiekowi w dyńkę za każdym razem, gdy brał coś za pewnik.
[ Hm. Mnie tam w sumie to wsio, ale jeśli tobie bardziej pasuje, żeby się znały, to czemu nie. Jeszcze kwestia co, jak, kiedy i czemu tak drogo?
Rzucę jedynym pomysłem, jaki mam, mianowicie - Brandi mogła Lieve poznać przez jakiś znajomych znajomych, gdy ta akurat szukała ludzi, co by jej pomogli w wyremontowaniu barki.
Czy coś. ]
Lieve
- No racja, co to za studentka medycyny, co pali - uśmiechnęła się, zaciągając bardzo mocno.
Crystal miała jednak cudowną przypadłość trzymania wszystkiego dla siebie. To, co czuł, przelewała tylko i wyłącznie na papier, nigdy na innych ludzi. Nie ważne, czy były to uczucia pozytywne, czy negatywne. Po prostu była skryta, zamknięta w sobie, a otwarta tylko na książki - i dobrze jej z tym było.
- Tak, faktycznie późno - powiedziała trochę jakby wyrwana z zamyślenia i spojrzała na zegarek, czując, że jej złość musi być naprawdę łatwa do wykrycia. No cóż, nie zamierzała przecież zatrzymywać Brandi. Właściwie dobrze byłoby jej teraz być samej. Samemu zawsze bardziej komfortowo wypalić pół paczki papierosów niż na czyichś oczach. W samotności nikt nie stwierdzi, że to podejrzane. Można leżeć w łóżku, palić i się dołować.
- Miło, że wpadłaś - uśmiechnęła się szeroko, udając, ze cała złość przepadła, a papierosa chwilowo zgasiła w doniczce. Jeszcze do niego wróci.
- Winnaś być szczęśliwa młoda damo, a nie stękać nad uchem biednego, przygaszonego wykładowcy - odparł żartobliwie, jakby nie zauważał stanu poddenerwowania u studentki, i pociągnął nosem głośno. Kulfon miał cały czerwony, ale wyglądał tak jakby... uroczo.
- Studenci... - mruknął jeszcze pod nosem, wcale nie złośliwie, i sięgnął do szuflady biurka, co by jakąś chusteczkę posiąść zanim całkiem zdegustuje stojącą przed nim personę.
[Hej, masz ochotę na atek z Lucy? Zastanawiam się tylko, jak by je tu powiązać:p]
- Aż strach zapytać jaka jest twoja reputacja. - Odpowiedział rozbawiony. - Zaszkodziłoby Ci pokazanie się w wyższych sferach? - Zerknął na nią z ukosa. - A co do jedzenia... kanapki, obiad? Coś można przyrządzić. Albo zamówić pizzę. - Weszli do mieszkania. - Rozgość się.
{Wybacz, że dopiero teraz :)}
{Inteligencja wyższa... >.<}
- Medycynę? - spojrzała nieco zaskoczona na Brandi. Nie, nie dlatego, że w nią nie wierzyła, ale od zawsze uważała, że bycie lekarzem to porywanie się z motyką na księżyc, ale i tacy ludzie musieli być, prawda?
Skinęła głową, słysząc instrukcję Bran. Sięgnęła po opakowanie herbaty, do każdego z kubków wrzuciła torebkę i zalała wrzątkiem.
Ona w ogóle nie miała planów na przyszłość. Do studiów podchodziła dwa razy. Do historii. I za każdym razem rezygnowała, bo wpakowywała się w jeszcze większe gówno. Chciała uczyć, co dziwne, bo mogła wydawać się z lekka aspołeczna. Uwielbiała historię. Może, kiedy wyjdzie na prostą powróci do tego po raz trzeci, mając nadzieję, że ostatni?
- Neuro? Ambitnie. Ale przynajmniej wiem, że w razie czego trafię w dobre ręce - uśmiechnęła się lekko, podchodząc do dziewczyny z dwoma kubkami herbaty.
Dziewczyna miała chyba tendencję do tworzenia tak zwanego 'slippery slope, który ciągnął się niesłychanie od widoku, który widziała aż po cholerne operowanie po pijaku. To już była przesada. Gdyby on miał wyciągać tak pochopne wnioski na temat swoich pacjentów, żadnego z nich by nie operował, bo musiałby wysunąć, że wszyscy są notorycznymi kłamcami, a że na przykład palą ich płuca z góry skazane są na niepowodzenie.
Owszem, William Carver pił. Tylko nie bijcie. Był człowiekiem. Był dorosłym mężczyzną. Jedna szklaneczka dobrej whiskey raz na jakiś czas nie była przestępstwem, a co dopiero przy jego tkance mięśniowej, przy której równie dobrze mógłby pić sok. No, przynajmniej jeżeli porównujemy z tą jedną szklaneczką. Więcej nie miał zamiaru pić. Był rozsądny w takich sprawach. Znał umiar i przede wszystkim nie pił przed pracą. Trafił mu się jeden cholerny dzień wolny, a - co może niektórych zdziwić - i lekarz ma prawo odpocząć i robić co mu się podoba.
Miał spytać o co chodziło z tym "ale jakoś", ale w końcu się powstrzymał. Prywatne wątpliwości mogą pozostać prywatne. Naprawdę nie przeszkadzało mu trochę niewiedzy.
Czy pamiętał, że jest jego studentką... Twarz zapamiętał. Był wzrokowcem. Miał pamięć fotograficzną. Z pamięci potrafił przypomnieć sobie stronę z książki, jeżeli tylko podało mu się fragment. Jej imienia jednak nie znał. Nigdy nie rozmawiali w cztery oczy. Mimo to przecież rejestrował jej obecność na zajęciach.
-Pewnie, nie ma sprawy - powiedział, uśmiechając się do niej na rozluźnienie. Podrapał się po żuchwie, po czym przyjrzał się jej uważnie. - Jak Ci na imię? Kathy nie mówiła, że bierze korepetycje, a co dopiero kto ją uczy...
Trochę go to zastanawiało. W końcu przecież, gdyby młoda się uparła, mógłby ją trochę podszkolić. Nie musiałby nikomu za to płacić. A i jego wiedza przecież w takich tematach była szeroka jak cholerna Amazonka. A może, pomyślał po chwili, może jesteś tak zajęty swoimi sprawami, że nie zauważyłeś, że potrzebowała pomocy? Tak, odezwał się prawdziwy żywot chirurga.
[Skoro Brandi go polubi, to bardzo dobrze się składa ^^ Pomysł z jazdą na desce? Jak najbardziej! Hm, a skąd by ta nasza dwójka mogła się wcześniej znać? Zawsze da to nam jakiś punkt odniesienia ;)]
[Zatem niech tak będzie, pozwolę sobie zacząć :)]
Finn stał przed lustrem, uważnie wpatrując się w swoją sylwetkę. Ubrał się ciepło, ale też tak, by ubrania przypadkiem nie krepowały jego ruchów. W końcu skoro miał się nauczyć jeździć na desce, nie mógł wyglądać i poruszać się jak kilkuletnie dzieci owinięte przez swoich rodziców w co najmniej dziesięć warstw ubrań, przez co maluchy te ledwo chodziły, do tego z rączkami śmiesznie odstającymi od ich drobnego (pogrubionego przez wspomniane dziesięć warstw...) tułowia.
Zresztą, kto to wymyślił, żeby na początku grudnia uczyć się jeździć na desce?! No tak, Brandi i Finn.
Szatyn uśmiechnął się na wspomnienie nie tylko samej dziewczyny, ale też tego, w jakich okolicznościach się poznali. I kiedy już na jednej z imprez Finn przestał wlepiać wzrok w dwie całujące się kobiety, co niezmiernie go fascynowało, wdał się z Brandi w całkiem luźną pogawędkę. A że przyjemnie im się rozmawiało, to ta znajomość tak sobie trwała do dnia dzisiejszego.
Wreszcie pan Visser opuścił mieszkanie i udał się w umówione miejsce, do którego bądź co bądź miał niedaleko. Dotarłszy do celu po dziesięciu minutach, rozejrzał się uważnie czy Brandi przypadkiem nie pojawiła się od niego wcześniej, lecz nie dostrzegł dziewczyny. Spuściwszy głowę, zaczął kopać czubkiem buta niewielką warstwę śniegu zalegającą chodnik, systematycznie rzeźbiąc w niej niewielki rowek.
Finn już, już chciał coś powiedzieć, ale nie zdążył. Co prawda braku czapki zbytnio nie odczuł, w końcu nie było aż takiego wielkiego mrozu, jednak jego zagrzana główka odczuła zimniejszy podmuch wiatru, co zdecydowanie było nieprzyjemne i szatyn wzdrygnął się lekko. Zaraz jednak na jego twarzy ponownie pojawił się tak charakterystyczny dla niego pogodny wyraz i Visser spojrzał na Brandi, uśmiechając się z przekąsem.
- A skąd ja mogłem wiedzieć, że my tu mamy takie cuda? To Ty tu jesteś specjalistą - stwierdził, bezceremonialnie celując palcem w pierś dziewczyny, by równie bezceremonialnie dźgnąć ją kilkakrotnie na wysokości mostka.
Poprzedniego pana Vissera obecny Visser nie znał. Ba, nawet o nim nie słyszał! Choć nie można było wykluczyć, że kiedyś jeszcze się o nim dowie. Być może. I jak już zostało zauważone, obecny Visser faktycznie nie miał zamiaru sprowadzać Brandi na inną drogę, niż tą, którą dziewczyna obecnie podążała. Bo też i po co, skoro była szczęśliwa?
- W takim razie chodźmy - oznajmił, dopiero po chwili zauważywszy, że Brandi znalazła się już parę kroków od niego i wciąż podążała na przód. Finn szybko ją dogonił, zrównał z nią krok, co jakiś czas zerkając na profil dziewczyny.
- A co, jak się połamię? Nauczyli Cię już na tej medycynie jak składać finnowe kości?
Był odpowiedzialny. Przynajmniej teraz, już porzucając za sobą sprawy sprzed prawie dwóch dekad. Dlatego, gdyby jednak był alkoholikiem, gdyby widział, że pije za dużo - nie praktykowałby medycyny. Nie wyobrażał sobie, by leczyć ludzi, grzebać im w klatkach piersiowych po pijaku. Byłby idiotą. To jednak nie miało żadnego znaczenia. Pijakiem nie był. Nawet pod pijaka nie podchodził. Daleko mu do tego było. Naprawdę, cholernie daleko...
-W takich okolicznościach możesz mi mówić Will. Panie doktorze, we własnym domu, brzmi strasznie. Taki, jednowieczorowy przywilej, co byś nie musiała czuć się aż tak zażenowana. Widać to po Tobie, Brandi. Jeszcze trochę i zaczniesz się trząść - powiedział z nutą rozbawienia, choć tę akurat chciał zachować dla siebie. Oh, dziewczyna przecież nie musiała się spinać z tak błahych powodów. Przynajmniej jego zdaniem.
-Londyn? - zapytał, choć przecież wcale nie znał odpowiedzi. - Byłem parę razy w Anglii, w sprawach zawodowych. Londyn był trochę zbyt tłoczny. Ale już Liverpool albo Birmingham całkiem niczego sobie - dodał, przypominając sobie jak w chwili wolnego czasu poszedł na Albert Dock, żeby zobaczyć Beatles Story albo zwyczajnie przejść się po ulicach Birmingham.
{Widzę, że mają podobne podejście do życia, z tym "przeżyciem wszystkiego", więc mogą się znać z jakiejś nienormalnej akcji albo w takiej też się znaleźć. Polubiłby ją, choć może nie tak od razu. :D A spotkać go można dosłownie wszędzie (bueheh, nie ułatwia Ci to niczego :c), więc się nie krępuj przed niczym. xD }
{Wybacz, że tak długo, ale ktoś inny przejął Internety. :c }
Dobrze było żyć świadomie - nie chodzi tutaj o oddychanie pełną piersią, tylko o ugruntowane na konkretnych przykładach przekonanie, że w tym maleńkim fragmencie świata, jakim jest Amsterdam, znajdują się ludzie; nie tacy byle jacy, bo ludzie, którzy próbując walczyć z zimową nudą, posuwają się do czynności iście absurdalnych. To przeświadczenie pozwalało Leviemu na nieco łagodniejszą a nawet przychylną ocenę gatunku homo sapiens sapiens, napawało go szczęściem i istną ekscytacją, jak za każdym razem zresztą, kiedy stykał się z czymś rzekomo niebezpiecznym lub ryzykownym, czymś co nagina społeczne tabu lub wydaje się po prostu nie na miejscu. Osobnicy popierający jego tok rozumowania, byli dla niego wręcz interesujący. Jakkolwiek na co dzień nie przejawiał zaciekawienia innymi, tak jednostki zbliżające się do którejś ze skrajności, skupiały na sobie jego uwagę, co dawał im wyraźnie odczuć bądź też nie. Dlatego ten moment, moment ucieczki przed policją po grudniowej kąpieli w fontannie w środku miasta, był dla niego swoistym katharsis - i mróz przeszywający na wskroś jego mokre ciało, i bolące płuca, i zadyszane, zaciśnięte gardło, i śmiech, wysoki, przerywany, jakby maniakalny, i ta dziewczyna, dziwna dziewczyna, której w ogóle nie znał, co cieszyło go tym bardziej, biegnąca tuż obok niego, i pytające spojrzenia ludzi, i upadki na śliskim bruku, odczuwanie tego wszystkiego zmyło z niego udrękę minionego tygodnia. Poczuł się znowu cudownie wolny.
Niewiele myślał, obierając ścieżki ucieczki - robił to raczej impulsywnie, nie wiedząc nawet, gdzie mogliby się ukryć. Bo przecież zostać złapanym, to przegrać. Kilkoro ludzi, którzy byli z nimi, niestety nie miało tyle szczęścia, ale nie miał czasu nawet się nad tym zastanawiać, chociaż - co dziwne - było mu ich trochę szkoda.
Wiedział tylko, że nie chciałby zostać w takiej chwili sam, bo jakoś lepiej znosi się takie upokorzenie wspólnie. Dlatego ciągle pilnował, czy nieznajoma dorównuje mu kroku, który i tak już, ze zmęczenia, nieco zwalniał. Nigdy nie był maratończykiem, tym bardziej, że aktywności fizycznej hobbystycznie się nie oddawał, a to dawało się teraz we znaki. Bał się, że zaraz złapie go kolka, a bólu cielesnego nie znosił najlepiej i może jeszcze zacząłby się zwijać na chodniku, dlatego wytężał wszystkie siły, aby biec dalej. Do tej pory on przewodniczył w tym śmiesznym wyścigu, lecz wnet poczuł, jak czyjaś dłoń zaciska się na jego rękawie - z oburzeniem spojrzał w tamtą stronę, oczekując, że ujrzy znikąd pojawiającego się policjanta, ale to o n a przesłała mu wymowne spojrzenie i nie tracąc czasu na ceregiele, dość brutalnie pociągnęła go za sobą, w bok. I wtem ujrzał ciemność. Nie, nie ogłuszyła go - po prostu na korytarzu nie paliło się żadne światło. Zanim zdążył w ogóle wywnioskować, co jest grane, znaleźli się przed drzwiami, jakimiś drzwiami, nigdy w sumie ich nie widział i nie wiedział, gdzie jest, ale to się nie liczyło, bo nie słyszał żadnych przerażających kroków, podążających za nimi na schodach. Nabrał powietrza w płuca, chociaż czuł się, jak gdyby ich nie miał i odetchnął, choć jakaś część jego chciała bawić się w kotka i myszkę dalej, uciekać, zwodzić tamtych ludzi, bo przecież tak to lubił. Na jego wargach zadrżał uśmiech. Ot, taki siny, niemrawy, ale wydawał się być pięć razy szerszy niż w rzeczywistości. No to się udało.
Na pewno w innych okolicznościach i będąc z innym człowiekiem skwitowałby takie przytulenie spłoszonym spojrzeniem, ale w tym wypadku oddał je ze zdwojoną mocą, nawet podnosząc dziewczę kilka centymetrów w górę i śmiejąc się przy tym dziko, bo teraz w pełni dotarła do niego niewiarygodność tej sytuacji. Najszczęśliwszy był wówczas, kiedy życie go zmęczyło - w ten pozytywny sposób, jak teraz. No i Brandi - bo tym imieniem właśnie mu się przedstawiła, niszcząc jakikolwiek dystans między nimi - wyglądała na nie mniej rozradowaną.
- Levi - odpowiedział krótko, uśmiechnięty, a opary alkoholu wypełniły przestrzeń przytulnego mieszkanka. O, i miała psinkę. Fajna psinka. Levi lubił psy, były takie poczciwe i rozentuzjazmowane. - Jesteś jakby... poj*ebana - dodał jeszcze, niemal filozoficznie.
Pod wpływem zdań może nie składał z mistrzowskim sensem, ale to zabrzmiało jak dumny komplement, jak radosny akt pojednania, jak najwyższe odznaczenie. Bo czuł się teraz tak samo.
Nic nie mówiąc, sam rozpoczął poszukiwania kuchni bądź łazienki, bo konieczne było odnalezienie zlewu - chciał wycisnąć wodę z włosów. Nie mógł pozwolić na to, by dostała się do uszu, nienawidził tego uczucia.
A szukać długo nie musiał. Rozgościł się przy kuchennym zlewie-zbawicielu, podążył za nim ten pocieszny pies. Fajny, fajny. Trochę głośny.
-Nie, żebym się tłumaczył, ale brałem prysznic - powiedział rozbawiony. Przez chwilę zastanawiał się nad tą dwuznacznością, którą obdarzyła go dziewczyna. Miał powiedzieć coś na ten temat, ale w końcu się powstrzymał. Wolał nie wchodzić na takie ścieżki, szczególnie teraz, po tym całym 'przedstawieniu'.
-Ja urodziłem się tutaj. Wiele, wiele lat temu... - odparł, przewracając oczami. - Chociaż moi staruszkowie chcieli wyjechać do Ameryki. Jakoś udało mu się ich przekonać by zostać. Mimo wszystko, nie przekonywała mnie opcja wyjazdu - powiedział, przesuwając palcami po swoim kilkudniowym zaroście.
Życie Carvera wyglądało odrobinę inaczej niż można byłoby się spodziewać. Po pierwsze, nie był cholernym dobrym tatusiem. Nikt nie wiedział, że pełnoetatowym ojcem jest od niedawna i wolał, żeby tak pozostało. I on, i Kathy mieliby przez to problemy. Poza tym, jego rodzice wcale nie byli bogatą zgrają, która dawała mu co tylko chciał. Wszystko co chciał, osiągnął dzięki ciężkiej pracy. Dlatego, kiedy myślał o swojej przeprowadzce do Ameryki, wcale go to nie przekonywało. Przynajmniej wtedy. Gdyby mógł wybrać teraz, czy przenieść się wstecz i wybrać inaczej - może? Kto wie? Może wtedy nie popełniłby pewnych błędów? Może jego kariera rozwinęłaby się bardziej? Może nie wyskoczyłby bez koszulki przed nauczycielką swojej córki (której by nie było, bo nie popełniłby pewnych błędów)?
Levi zwykle nie rezygnował ze składanych mu propozycji, nawet jeżeli ich przyjęcie było dość odważne lub zwyczajnie nie na miejscu, albo kultura osobista wymagałaby ich odmówienia. Dlatego na wieść o prysznicu ochoczo przytaknął, właściwie nie myślał o niczym innym, odkąd tu się znalazł, nawet wtedy, gdy... No właśnie. Może i nie ujrzał zbyt wiele, bo dziewczyna przechodziła do następnego pomieszczenia, ale dostrzegł zarys talii, krągłość nagich pośladków i to wszystko, i przez głowę przeszła mu myśl, czy jest jeszcze na tyle oszołomiona, że zapomniała o jego istnieniu (w co wątpił), tak narcystyczna, że nie krępuje się przed męskimi spojrzeniami, a wręcz je uwielbia, bądź do czegoś go zachęcała, w co raczej nie wierzył. Co do jej seksualności, raczej nie pomyślałby, że jest lesbijką. Z prostej przyczyny - stereotypowy obraz otyłej, męskiej baby utrwalił się w jego podświadomości i w ten sposób kojarzył kobiety wolące tę samą płeć, gdyż głównie z takimi miał w życiu styczność. A ona była tego zupełnym przeciwieństwem.
Skorzystał z prysznica (istne błogosławieństwo) tuż po niej, ubrał się w ręcznik niczym w togę, pod spodem miał jednak bokserki. Nie przesiąknęły wodą, gdyż dziś szczęśliwie miał na sobie akurat skórzane spodnie.
Odtajał, otrzeźwiał troszkę, czuł się znacznie lepiej, ruszył do kuchni, a zauważając tam Brandi, owiniętą nadal ręcznikiem, odpowiedział jej uśmiechem.
- Ty tak zawsze przy nieznajomych? - zapytał lekko (bynajmniej nie miał zamiaru jej urazić), unosząc lewą brew. Bardzo charakterystyczna cecha jego mimiki, która wyglądała poważnie, ale znaczyła coś całkowicie odwrotnego. Kiecka mu się podwinęła, więc ją rozprostował, patrząc na wyszczerzonego psa z wywieszonym jęzorem.
[Chodzę i żydzę o wątki, bo ludzie to rozgadani, że aż nie wiem... :) Tak czy owak, fajna ta twoja Jones i zgłaszam się do wątku ^^]
I co wtedy? W sumie niewiele wynikałoby z jego myślenia na temat jej domniemanej bezczelności, bo jeżeli cokolwiek z tego by się wydało, to był teraz na tyle uradowany, że pozbyłby się tego całego swojego jadu i męczącej dokuczliwości.
Na jej komplement w duchu się uśmiechnął, ale z zewnątrz nie dawał po sobie niczego poznać, a wręcz odpychał od siebie te słowa, jakby nie poszanował takiej uwagi. Kwestia urodziwości Leviego, bądź jej braku, pozostawała sporną. Trudno nazwać przystojnym kogoś nie odznaczającego się w sumie prawie żadnymi męskimi cechami, jeżeli o wygląd chodzi. Od kobiet odróżniała go może nieco bardziej zaakcentowana linia szczęki i kości policzkowych, ale poza tym zdawał się być delikatny, miękki, niemal porcelanowy, zwyczajnie dziewczęcy, jeszcze z tymi swoimi długimi kudłami, z pełnymi ustami, obliczem zarostem nigdy nie pokrytym. Odwrotność masowego ideału mężczyzny - w gruncie rzeczy wcale nie miał na tym punkcie kompleksów, choć i tak lubił mówić o sobie, jako o "brzydkiej dziewczynce". Drwił sobie z tego i nie było w tym żalu.
- Ale mi to wcale nie przeszkadza! - zarzekł się, podnosząc dłonie jakby w obronnym geście, jednocześnie starając się nie zabrzmieć nachalnie ani ani trochę perwersyjnie. Od większości ludzi odróżniało go to, że po alkoholu jego tak zwany popęd seksualny znacznie malał, a wręcz znikał. Może w wyniku pewnej niefortunnej przygody, która spotkała go po zażyciu i wryła się w jego podświadomość jako obraz demoniczny i owiany grozą. Nadal miał ciarki, kiedy o tym myślał i wolał z podobnymi osobnikami nie spotykać się już nigdy więcej w łóżku nad ranem, w ogóle ich nie znając. - Wiesz jesteś u siebie, trochę to paradoksalne, krępować się w swoim domu a byczyć się radośnie w fontannie, w grudniu.
Wzruszył lekko ramionami, i wzniósł kubek, zupełnie jakby chciał dokonać toastu. Choć była to tylko herbata. Nie wiedział jednak, jak powinien brzmieć.
-Rozumiem - odparł, nie za bardzo wiedząc, co więcej mógłby na ten temat powiedzieć. To, jakby nie patrzeć, w jakiś sposób były jej osobiste sprawy na które nie miał wglądu. Nie znał przyczyn jej wyjazdu (choć był pewien, że pomysł na Amsterdam skądś się przecież wziął), nie wiedział jaką miała przeszłość. Mógł się tylko domyślać. W domysłach chodziło o to, by dopasować je jak najdokładniej do informacji, które posiadamy. A więc, jeżeli złożyć by to wszystko w spójną całość: Brandi sama chciała wyjechać, nikt jej do tego nie nakłaniał, wręcz przeciwnie. Czyli zdarzyło się coś w jej życiu, na co nie miała wpływu jej rodzina. Może było coś przed czym uciekała? Albo wręcz przeciwnie, uciekała do czegoś. Pieniądze i praca odpadają, nie jest to nic emocjonującego, o czym w ogóle by się opowiadało. Miłość. W tym życiu zawsze chodziło o miłość, więc dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Umiejętności dedukcji doprowadziły go do tego miejsca, a później doszedł do wniosku, że to nie jego sprawa i wtrącanie się byłoby niegrzeczne.
-Z tym akurat się zgodzę - odparł. W Ameryce nie byłby prawdopodobnie tak znanym kardiochirurgiem jak tutaj. Ameryka to wielki kraj, gdzie wielkie umysły mają wielkie pole do manewru. Owszem, może jakoś by się wpasował, ale kto by dał mu na to gwarancję? Gdyby życie miało swoją gwarancję, nie byłoby go tutaj. Zasłynąłby na oceanem, i kto wie, może miałby teraz na koncie nagrodę nobla?
Wepchał się - bo inaczej nazwać tego nie można, skoro jego trajektoria poprowadziła go do miejsca przedlodówkowego, w którym stała dziewczyna i jeszcze trącił ją lekko bokiem - przejmując jej dotychczasową przestrzeń. Wczuł się bardzo w poszukiwania czegoś zdatnego do jedzenia, schylił się trochę, wypinając swój chudy i wszechobecny zad. Żadnych skarbów, które łączyłyby się razem w coś harmonijnie apetycznego. Żadnych jajecznicowych jaj. A głowy do gotowania z niczego szczerze mówiąc nie miał i nie podejmował się tego.
- Ja myślę, że zamówić coś, to opcja najbezpieczniejsza. Jajkóóów brak, nie wiem, co robi się z kabanosa i pół pomidora, i litra mleka, i nie chcę tego jeść, bo ja myślę, że to się źle odbije na moich wnętrznościach - odpowiedział trochę smutno, przygryzając wargę, i zaczął lekko kołysać biodrami, bo tak to już miał, że wykonywał nieświadomie czynności tanecznopodobne, chociaż to było nic przy jej "ADHD". Drzwi lodówki też zaczęły chodzić w rytm za sprawą jego ręki.
Dres i koszulka śmiesznie wisiały na jego szczupłym ciele. Wyglądał trochę jak jakiś podgatunek klauna, tylko że zabawny inaczej, nie mniej jednak mu się podobało. Było wygodnie, było tak swojsko, było LENIWIE. Uwielbiał lenistwo.
Gdyby usłyszał jej myśli o tym, jak te szczegóły w jego zachowaniu wprawiały ją w fascynację, na pewno trochę by się zdumiał (o dziwo, bo przecież zwykle tego nie robił). Nie od dziś wiadomo, że faktycznie uważał siebie za miernotę, choć jego zachowanie mogło czasem wskazywać coś zupełnie odwrotnego. Miał w tej chwili ochotę na papierosa, lecz te skończyły mu się cały jeden pełny dzień temu. Nie był uzależniony, więc nie bolało go to aż taki. Chociaż papieros pasowałby mu do tej rozmowy, tak po prostu.
Pozostało jedynie usadowić się wygodnie tam, gdzie siedział i wykonywać te dziwne, trochę śmieszne gesty, do których ludzie mają skłonność i nawet nie zwracają na to uwagi. On czasami palce dłoni, wskazujący i kciuk, formował w literę V, gdzie kciuk dotykał brody, a wskazujący nosa, a reszta pozostawała zgięta, i w ten sposób się podpierał. Nie, nie było to dyskretne okazanie znudzenia, a wręcz...zainteresowanie. Bo mało kto zadawał mu na początku znajomości takie niebanalne pytania.
- Z tego co wiem, jestem jedynakiem. A jeżeli chodzi o kolory, to najbardziej lubię, jak występują parami, na przykład czerń i czerwień, bo wydają mi się wtedy jakby bardziej kompletne i sensowne. Na przykład lubię czerwień z czernią, ale z zielenią już nie, wszystko jest bardzo względne, więc jednoznacznie swojego stosunku do tej danej barwy nie mogę określić. Bo co to w ogóle znaczy, czy lubię czerwony? Wszystko zależy, gdzie i z czym się go upchnie, czerwone auta są okej, ale nie czerwone garnitury. Kolor sam w sobie nie niesie dla mnie żadnej treści, no, tak jak, dajmy na przykład, pocałunki. Lubisz pocałunki? Odpowiesz, że i tak, i nie, bo przecież zależy z kim do tego dochodzi.
Jego wywód był bardzo...cóż. Pewnie nie takiej odpowiedzi się spodziewała, a on sam nie panował nad tym, co mówił, po wszystkim aż zaśmiał się cicho i pokręcił głową z politowaniem, że oto znów wychodzi na jakieś dziwadło. Ach, srał to pies! Dobrze mu z tym, tutaj, przy niej, jakoś tak ludzko, nie to co na zewnątrz, czasem.
- Jeżeli chcesz, możesz spróbować - odpowiedział, uśmiechając się, na jej ostatnie pytanie, odejmując rękę od twarzy i kładąc ją sobie na kolanie.
To niemal urocze, że bardzo onieśmieliła go taką impulsywną reakcją, bo przecież to głównie on zawsze był tym odważniejszym, dominującym, nieco zwodniczym typem, który wprawiał w lekką konsternację innych. Który pierwszy podejmował się jakiegoś przewrotnego przedsięwzięcia, ale nie - został przez nią zaskoczony (cholera) już drugi raz w ciągu niecałych dziesięciu minut. Lubił zmagać się z kobietami, które wprawiały go w takie reakcje, nie było nudno i zwyczajnie czuł, że żyje, im bardziej niepewnie - tym lepiej.
Udawał, że nie dał się zbić z tropu, chociaż jego uśmiech trochę przygasł, ustępując miejsca milczącej ciekawości. Jego skupiony wzrok wędrował, od jej szyi po sam czubek czoła, i tak kilka razy. Im bardziej się to przeciągało, tym mocniej irytował się, że nic się nie dzieje, ale było w tej chwili coś błogo niespokojnego, jakieś napięcie, trochę czarujące, ciężkie od tego bezgłosu, od ich oddechów, od zaciekawienia. Nie widział nic płytkiego w takiej bliskości z nowo poznanymi dziewczynami, uważał to wręcz za coś zbawiennego, kiedy pomiędzy nim a tą znajomą-nieznajomą istniała ta prowadząca do nie wiadomo czego ciekawość, za którą podążał, gdyż nienawidził żałować, że czegoś nie zrobił. To też było swego rodzaju oswobodzenie się ze schematów.
Wyciągnął się w jej stronę z pewną opieszałością i dostał się do jej ust, ale z taką ostrożnością, jak gdyby badał obcy mu grunt. Na tej zapowiedzi pocałunku nie skończył, czego należało się po nim spodziewać, tylko pogłębił go, o kilka muśnięć, takich niezbyt nachalnych, łagodnych, pełnych jakiegoś dziwnego uniesienia. I wcale nie był już pod wpływem.
Też nie poczuł się tak, jak to zwykło bywać z mężczyznami, od razu podniecony i gotowy do działania, chcący więcej i więcej, co może nie godziło się z naturalnym instynktem samczym, ale przecież nie zawsze się tym kierował. To było dla niego jak...swoisty eksperyment, nie mniej jednak nawet mu się podobało. Trudno było mu dokładnie określić, co poczuł, ale nie było to nowe uczucie, a jakieś przywołane z odmętów pamięci, wtórne, chociaż troszkę inne - różnica była dla niego nie do zdefiniowania.
Kiedy oderwała się od niego, zmrużył oczy i dostał ataku śmiechu, chociaż atak to chyba za dużo powiedziane, bo był to cichy, acz w pewien sposób silny śmiech. Prawie wyrafinowany, nawet pogodny. Na szczęście dla wszystkich - nie szyderczy.
Przytulił się do niej, tak trochę, bez jakichkolwiek podtekstów, tak jak dziecko przytula maskotkę, żeby się pocieszyć, a czoło oparł gdzieś na jej ramieniu.
- Gorzka czekolada do mnie pasuje - wymruczał leniwie. - Dlatego jej nie znoszę. Kiedy będzie pizza?
To zdanie, o czekoladzie, choć z pozoru niewinne i prześmiewcze, zawierało w sobie jakiś ułamek prawdy, właściwy w wielu kwestiach jego życia, można powiedzieć, że stanowiło jego istotny pierwiastek. Mały hipokryta, gdzieś już o tym było. Nie walczył z tym jednak, choć nie lubił hipokrytów. Paradoksy, paradoksy, byłby bez nich nikim.
Też nie poczuł się tak, jak to zwykło bywać z mężczyznami, od razu podniecony i gotowy do działania, chcący więcej i więcej, co może nie godziło się z naturalnym instynktem samczym, ale przecież nie zawsze się tym kierował. To było dla niego jak...swoisty eksperyment, nie mniej jednak nawet mu się podobało. Trudno było mu dokładnie określić, co poczuł, ale nie było to nowe uczucie, a jakieś przywołane z odmętów pamięci, wtórne, chociaż troszkę inne - różnica była dla niego nie do zdefiniowania.
Kiedy oderwała się od niego, zmrużył oczy i dostał ataku śmiechu, chociaż atak to chyba za dużo powiedziane, bo był to cichy, acz w pewien sposób silny śmiech. Prawie wyrafinowany, nawet pogodny. Na szczęście dla wszystkich - nie szyderczy.
Przytulił się do niej, tak trochę, bez jakichkolwiek podtekstów, tak jak dziecko przytula maskotkę, żeby się pocieszyć, a czoło oparł gdzieś na jej ramieniu.
- Gorzka czekolada do mnie pasuje - wymruczał leniwie. - Dlatego jej nie znoszę. Kiedy będzie pizza?
To zdanie, o czekoladzie, choć z pozoru niewinne i prześmiewcze, zawierało w sobie jakiś ułamek prawdy, właściwy w wielu kwestiach jego życia, można powiedzieć, że stanowiło jego istotny pierwiastek. Mały hipokryta, gdzieś już o tym było. Nie walczył z tym jednak, choć nie lubił hipokrytów. Paradoksy, paradoksy, byłby bez nich nikim.
-To nic niegrzecznego - zapewnił. Rzeczywiście, w jego mniemaniu pytanie było całkowicie niewinne. Równie dobrze mogłaby zapytać o jego ulubiony kolor, choć rzecz jasna, jej pytanie miało w sobie więcej sensu. Można było zrozumieć dlaczego je zadaje. Gdyby zapytała go o kolor, cóż, zapewne nieźle by się zdziwił. - Jeden wykład w tygodniu to w sumie nie tak wiele dla mnie, a myślę że całkiem sporo dla studentów. Zacząłem, kiedy przydzielili mi pierwszych stażystów. Nie byli głupi, mieli jakąś wiedzę, ale nie potrafili jej użyć. Wiesz o czym mówię prawda? Znali prawidłową liczbę czerwonych krwinek, ale nie mieli pojęcia po co im ta liczba i tak dalej. No więc postanowiłem małymi kroczkami jakoś to zmieniać. Wiem, że niewiele dają te dwie godziny w tygodniu i nie wszyscy mogą się na dostać, ale widzę poprawę, kiedy kolejni stażyści przychodzą do szpitala. Jestem dobry w tym co robię. Może nawet lepszy. I, chyba dlatego uczę. Żeby i inni mogli w przyszłości tak o sobie mówić - zakończył swój wykład uśmiechem, który jednak nie zdradzał jego myśli. W głowie miał swój rok stażu. On miał szczęście. Trafił na nauczycieli, którzy znali się na swoim fachu i przekazali mu potrzebną wiedzę, a i materiał wychodzący poza program. Na stażu sobie poradził. Był najlepszy. Sam nie wiedział czy dzięki swoim umiejętnościom czy może trafił na jakiś kiepski rok.
Nie czekając zostawił ją, żeby radziła sobie sama i poszedł się przebrać. Słysząc pytania odkrzyknął:
- Szklanki, kubki nad zlewem, herbata pod czajnikiem w szafce. - Żeby sam nie miał problemów ze znalezieniem tych przedmiotów.
Po chwili przyszedł z koszulką w ręku. Rozłożył ją. - Może być? A co do pizzy to jak chcesz. Możesz zamówić. W szufladzie przy stole masz ulotki. - Uśmiechnął się lekko.
[haha, jak prawdziwa studentka medycyny xD Wiesz... niby fajnie, ale ja chciałam teraz Melkę uspokoić i niespecjalnie puszczać ją na imprezy, więc może jakoś inaczej się spotkają? Gdzieś przypadkiem albo na kawie albo przez znajomych, czy coś... Nie wiem sama, u mnie z pomysłami lipa, choć chęci to tam jakieś ostatnio mam.]
{Jestem! :P}
Seksualność nie była tabu, już tym bardziej nie dla niego, no ale kto nie kochał przytulać się do cycków? Nie musiał nawet udawać, że właśnie to przykuło w danym momencie jego uwagę, potwierdzając mit o tym, jakoby "wszyscy faceci byli tacy sami", nie wyglądał jednak na przejętego tym faktem. Nie zauważał też w takim zachowaniu nic złego, a wręcz przeciwne - uznawał, że to pochlebstwo!
Zasnąłby na nich, to fakt, ale na pewno nie teraz. Był typem bardziej aktywnym nocą niż dniem, ćmą barową, nie chodził spać z kurami, chociaż nie zawsze robił coś sensownego. Czasami oscylowało to wokół szczytu jego aspiracji - tworzenie czegoś - innym razem było to trwonienie czasu w różnoraki, bezproduktywny sposób, bo intelektu i zdolności nie musiał ćwiczyć przecież non stop. Lubił zrobić sobie papkę z mózgu, jak każdy.
Spojrzał na nią, z podobnym, złośliwym uśmiechem, który w gruncie rzeczy bardzo mu pasował i odsunął się trochę, żeby móc spojrzeć w jej oczy.
- Dawce siary? Chcesz mi matkować? - jego ton głos mógł na początku wydawać się oburzony taką hipotezą, ale za chwilę jego twarz jakby się rozpromieniła, choć uśmiech nie zmienił swojego wyrazu. - To znaczy kupować mi to, co ze chcę i wszystko za mnie robić, a ja będę żył beztroska, wypiąwszy się na cały świat? Ja tak chcę, poważnie. Pasuje mi to.
Zatarł ręce, jak gdyby mieli za chwilę podpisać jakiś niewidzialny pakt, tylko druga strona nieco zwlekała z decyzją. Swoją drogą nie wyglądał jak ktoś, kto przyjąłby odmowę, choć było to zwykłe przekomarzanie się.
Levi nieoczekiwanie zwolnił - i to najlepsze słowo, jakiego mogę w tej chwili użyć. Odpowiadał z dłuższymi przerwami, wolniej mówił, "wolniej" wydawał się nawet patrzeć, jeżeli wiecie, co mam na myśli. Trudno inaczej nazwać sposób, w jaki to właśnie robił w danym momencie. Znowu ta okropna pauza, mogąca wywołać u niej, u niego, u ich obojga zmieszanie, ale niekoniecznie. Zależy, jak by to odebrała - jeżeli zawstydziłaby się, to może i on też, tak troszkę, mimo że takie uczucie na co dzień mu nie towarzyszyło.
Jeżeli coś wydawało mu się zbyt proste, od razu robił się podejrzliwy, nawet jeżeli chodziło o banalne sytuacje rzeczywistości, włączając w to nawet seks. Nie był głaskany przez życie z wybitną czułością, toteż łatwość osiągnięcia czegoś wydawała mu się kolejną podpuchą, ułudą, kłamstwem, które ma za zadanie go ośmieszyć, zranić albo wypatroszyć z resztek psychicznego zdrowia. Zdawać by się mogło, że taki człowiek decydowałby się raczej na te szczęśliwe, niewymagające rozwiązania, on natomiast po prostu się ich bał - szedł bokiem, naokoło, dłuższą, trudniejszą drogą. Tak czuł się po prostu bezpiecznie.
- Jestem głodny, fakt, ale nie chcę siary, nie aż tak - obruszył się, marszcząc nos, tym samym odgryzając jej się za wcześniejsze docinki. Uśmiechnął się swawolnie i zakołysał, nadal z nią w objęciach, przypominając tym bardziej dziecko, jakieś takie dziwne tylko, wyrośnięte, śmieszne, wielkie, jak karykatura, iście niedoskonałe. Popatrzył na tarczę zegara. To miejsce zaginało czas, definitywnie. - Beztroska nie jest nudna, choć czasem niczym nie różni się od próżni. Zwykle nie ma w niej matek, nie ma samochodów, nie ma narzekania na czyjeś gotowanie, psa też nie ma. Nie wiem, jakie panują w niej zasady, opierając się na fizyce - pewnie nijakie - powiedział, wyciągając język i dotykając nim jej palec, który przyczepił się do jego nosa. Sam nie wiedział, czemu to zrobił. Ot, tak po prostu.
[Może uda nam się wymyślić coś ciekawszego, bo jak na razie to nic się nie dzieje, a nie mam też jakoś specjalnie pomysłów na to, jak sprawić, by nagle coś się zdarzyło...]
[Przedstawiłaś swoją postać w tej karcie w taki sposób, że ja już ją polubiłam, a moja Marion na pewno polubi ;) Chciałabym wymyślić coś ciekawego, chociażby przez wzgląd na orientację dziewczyn- z chęcią rozpocznę, jeśli podrzucisz mi jakiś pomysł. ]
Prześlij komentarz