Podpułkownik. Pilot. Zagadka. Samotnik. Kawaler.
Blisko czterdziestolatek o młodzieńczej twarzy.
Urodził się drugiego maja tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego czwartego roku w Dare County, w Karolinie Północnej, jako Jasper Robert Omond. Jedyne dziecko Rosjanki, Katariny Iwanowny Aleksandrowej i Amerykanina irlandzko-chorwackiego pochodzenia, Roberta Nathana Omonda. Osierocony w wieku pięciu lat, tułał się po sierocińcach i rodzinach zastępczych, aż w końcu został zaadoptowany przez przyrodnią siostrę swojego ojca, będącą jego jedyną rodziną. Choć dzieciństwo Jaspera dalekie było od sielanki, ten nigdy nie narzekał. Być może miało to związek z tym, iż już na samym starcie życia nie musiał martwić się o swoją przyszłość finansową. Po rodzicach odziedziczył spory majątek, a jednak... Jakoś nigdy szczególnie z niego nie korzystał.
W wieku szesnastu lat wyjechał do Holandii, gdzie ukończył studia na Uniwersytecie Technicznym w Delft, na kierunku lotnictwa oraz elektrotechniki. W tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym piątym roku wrócił do Stanów Zjednoczonych, zaciągając się do Sił Powietrznych USA. W wojsku służył przeszło szesnaście lat, dorabiając się rangi podpułkownika, po czym odszedł na wojskową emeryturę. Pod koniec dwa tysiące jedenastego roku ponownie wyjechał do Holandii, tym razem osiedlając się na stałe w Amsterdamie. Od blisko półtora roku, pracuje jako pilot holenderskiego Królewskiego Towarzystwa Lotniczego.
Charakter? Niełatwy, silny i skomplikowany. Jak przystało na prawdziwego żołnierza i dowódcę, potrafi zachować spokój, niezależnie od sytuacji. Siła woli, opanowanie, inteligencja i logiczne myślenie nie raz uratowały skórę jego i innych. Jaki jest z kolei jako zwykły obywatel? Chłodny, zdystansowany, nieufny, często także oschły. Okazywanie emocji nie przychodzi mu najłatwiej, nie. Śmiało można powiedzieć, iż jest osobą zamkniętą w sobie, zdyscyplinowaną, nielubiącą zbytniej uwagi, mimo iż charyzmy, poczucia humoru i uroku osobistego mu nie brakuje. Niesamowicie cierpliwy, lojalny i sprawiedliwy, a w głębi siebie, także niezwykle czuły i wrażliwy. Biada jednak temu, kto wyprowadzi go z równowagi – staje się wówczas nieobliczalny i niemalże niemożliwy do opanowania. Tak, temperamentu, podobnie jak ciętego języka, mu nie brakuje. Nie da sobie w kaszę dmuchać, co to, to nie! Gdy już mu na kimś naprawdę zależy, bywa w stosunku do owej osoby zaborczy i zazdrosny. Relacje międzyludzkie z całą pewnością nie są jego mocną stroną.
Niewiele wiadomo o jego przeszłości, o której to bardzo, ale to bardzo nie lubi mówić. Mało kto zdołał poznać go na tyle, by wyrobić sobie na temat jego osoby obiektywną opinię. Zazwyczaj mówi się o nim, jako o wspaniałym, opanowanym pilocie, świetnym kompanie zabawy, dobrym koledze, jednakże nieodgadnionym i skomplikowanym człowieku. Nie dopuszcza do siebie innych, chyba że już naprawdę mocno na kimś mu zależy. Nawet wtedy, nie jest to jednak łatwe. Chociaż, co on tam wie...! Nigdy nawet nie był w prawdziwym związku. Jakoś trudno z nim wytrzymać. Niegdyś popadł w pułapkę wojny, z powodu czego przez wiele lat nie mógł żyć bez bycia żołnierzem. Jeździł z misji na misję, szukając nieznanego. Choć odszedł z wojska, wciąż prześladują go koszmary wojny i dawnych dni, a on sam nie potrafi sobie poradzić bez papierosów i alkoholu, czasem nawet mocniejszych używek. Trudno zapomnieć mu o ciężkiej przeszłości, mającej swe początki lata przed rozpoczęciem kariery wojskowej. Podobnie z niemiłymi wspomnieniami oraz przeżyciami, których wpływ na psychikę mężczyzny jest naprawdę wielki.
Jasper jest bardzo wysokim, mierzącym dwa metry osiem wzrostu, mężczyzną o bardzo szczupłej budowie ciała. Mimo iż wygląda naprawdę młodo jak na swój wiek, dawniej gęste, kruczoczarne włosy teraz bardziej przypominają już szpakowate, przez co zazwyczaj obcina je na bardzo krótkie lub wygala się do prawie łysa. Oczy są duże i lekko skośne, o zielonozłotym odcieniu, który przy złym świetle, wydaje się być brązowy. Ma cienkie, wydatne usta, śniadą cerę i ciało prawie w całości pokryte wszelkiego rodzaju bliznami, na temat których nigdy się nie wypowiada. Gdzieniegdzie ma również tatuaże, których głębsze znaczenie jest znane, póki co, tylko jego osobie. Gdy się uśmiecha - a czyni to rzadko - w jego policzkach można zobaczyć spore dołeczki.
Nie lubi, gdy zwraca się do niego jego pierwszym imieniem, dlatego też zawsze przedstawia się jako "Robert" lub "Bob". Jest osobą bardzo oczytaną i z reguły tolerancyjną, z którą można porozmawiać praktycznie na każdy temat. Oprócz angielskiego, włada biegle niderlandzkim, niemieckim, perskim, i arabskim, bardzo dobrze radząc sobie również z rosyjskim oraz kurdyjskim. Bardzo wysportowany, mający słabość do szybkich motocykli i samochodów. Nie cierpi, gdy ktoś krzyczy lub go dotyka, choć stara się nie spinać, gdy ktoś uczyni to spontanicznie. Seks jest znaczącą częścią jego życia, nie szuka aczkolwiek nieustannie przygodnych i jednorazowych nocy z nieznanymi sobie nawet kobietami. Daleko mu do romantyka, jakaś część niego jednak liczy na znalezienie kogoś, kto próbowałby go zrozumieć. Jego bratniej duszy, z którą dzieliłby każdy aspekt życia. Każdą radosną i ciężką chwilę. Kto wie? Może kiedyś Ją znajdzie. Kimkolwiek jest.
Właściciel półrocznej Grace - czarnej kotki, przybłędy-rozrabiaki o niebieskich oczach.
|| Powiązania ||
[Witam :)
Zapraszam do wątków i powiązań ;)]
Zapraszam do wątków i powiązań ;)]
26 komentarzy:
[Łiiiii - powiem tyle <3 :D]
[ Witamy seeerdecznie! : ) ]
[a ja się podpiszę pod komentarzem Lotte... :D czy krótka przyjaźń Jaspera i Mili miała miejsce? :P]
Lotte zaś starała się uchodzić za kobietę, która nie jest sentymentalna. Już kiedyś nauczyła się, że okazywanie uczuć jest tym samym, co okazywanie słabości. Może dlatego z łatwością podchodziła do swojego zawodu. Nie, nie do pracy kwiaciarki, a do pracy prostytutki. Klientów traktowała jak klientów, nic więcej. Wykonywała swoją pracę, nie odczuwała wtedy żadnych silniejszych emocji. Być może była oziębła wewnątrz, chociaż nie okazywała tego światu. Uśmiech był rzeczą charakterystyczną dla jej osóbki. Była delikatna i subtelna, a nawet jeśli sentymentalna, to naprawdę dobrze to ukrywała.
Azylem na świecie dla kobiety była kwiaciarnia, która już od kilku lat całkiem dobrze prosperowała na rynku kwiatowym i przyciągała coraz to większą liczbę klientów. Lotte miała pomoc w postaci młodej studentki, która jednak ten tydzień miała wolny z racji zbliżającego się egzaminu, więc musiała radzić sobie. Niedawno przyjęła dostawę nowego towaru, dlatego co chwila znikała na zapleczu. Przyglądała się właśnie ślicznym różom, kiedy jej uszu dobiegł silny, męski głos. Wytarła wilgotne ręce w fartuszek i wyszła na sklep, witając klienta delikatnym uśmiechem. W kwiaciarni nie wyglądała chyba zachwycająco. Zwykłe jeansowe spodnie powycierane i przebarwione w niektórych miejscach, biały top i zarzucona nań lekka koszula w kratkę. No i tenisówki. Wyglądała jak typowa kwiaciarka. Ale chyba musiała mieć jakieś rozróżnienie między byciem prostytutką, a panią sprzedającą kwiaty.
- Ile kuzynka ma lat? - spytała, Lotte również nie odwracała wzroku. Wpatrywała się w wysokiego mężczyznę, nie rezygnując z delikatnego uśmiechu. Odgarnęła kosmyk jasnych włosów za ucho i sięgnęła po rękawiczki leżące na blacie, za którym stała. - Polecałabym jakieś róże. Są wytrzymałe. Zawsze można dodać do nich mniejsze, wielobarwne kwiatuszki - dodała po chwili.
[Zauważyłam :D O, ja też mam taką nadzieję. Chociaż wiesz, zbliża mi się sesja, więc może być różnie :D]
[I wybacz, że tak krótko ;D Odwykłam od pisania długich komentarzy :(]
[ Prawda? Od razu inny klimat, i w ogóle... Nie dajmy mu zginąć, a będzie dobrze : ) Ja, chociaż nie wiem jak można połączyć nasze postacie w wątku, spróbuję coś wymyślić, jak już będę po maturach. Może zdarzy się cud i znajdą wspólny język :D ]
[hahah, no to ja właśnie chciałam zacząć inną postacią, wzięłam jedną z moich ledwo używanych i ją wydoroślałam trochę, ale to jednak nie to, Amsterdam to miasto Mili i koniec kropka. :D bardzo się cieszę, że jesteś :P]
Odkąd wróciła do Amsterdamu dwa tygodnie temu, jedyną osobą z jaką miała tu kontakt była Angie i jej były mąż. Chociaż to ostatnie nie było tyle kontaktem, co pokazywaniem sobie nawzajem, że osobno jest im lepiej. Jednak wszyscy dawni przyjaciele jakoś przepadli na amen, nieużywane kontakty zostały zapomniane i gdy Agnes pracowała wieczorami, to Mila musiała snuć się bez celu po mieście. Nie przenosiła pracy do domu, nie umiała skończyć swojej powieści, rozważała kupienie jakiegoś psa, albo może lepiej kota, bo koty srają do kuwety, a psa nie miałby kto wyprowadzać w ciągu dnia.
W zasadzie to był niezły pomysł, przynajmniej w tej chwili, gdy podczas tych rozważań zobaczyła szyld sklepu zoologicznego. Przyszło jej do głowy, że w takich sklepach zawsze wiszą ogłoszenia, nie zaszkodzi się rozejrzeć. Otwarła drzwi kamienicy, a potem zsunęła się po wysokich stromych schodach do sklepu znajdującego się w piwnicy, niebezpiecznie chwiejąc się na swoich szpilkach. Stanęła pod tablicą ogłoszeń, a potem zaczęła robić telefonem zdjęcia niektórym ofertom i gdy już miała wychodzić, zatrzymała się nagle jak wryta. Przyjrzała się plecom mężczyzny przy kasie, wsłuchała się w jego głos, na twarz wstąpił jej przeraźliwie szeroki uśmiech - po czym bardzo cicho wyszła na zewnątrz i tam zaczekała aż mężczyzna będzie wychodził.
Stanęła przy drzwiach kamienicy i zaczęła nasłuchiwać. Po chwili mężczyzna wyszedł z kamienicy i nie oglądając się za siebie pognał do przodu z paczką kociej karmy. Ale chociaż ona miała te straszne szpilki, to miała i wprawę, i długie nogi, więc podeszła cicho i szybko do niego, zasłoniła jego oczy swoimi dłońmi i wyszeptała, z lekkim trudem, bo chociaż była wysoka, to daleko jej było do Omondowych dwóch metrów, nie tyle w jego ucho co szyję:
- Zgadnij kto to!
[em, no i to Mila Vankleef of kors :P]
- Może jakbyś mi zajebał, to by mi się coś we łbie poukładało, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło - powiedziała i zachichotała. Boże, Mila, te leki są genialne. Normalna Mila przecież nie chichotała. Ale jedno się w zasadzie nie zmieniło, nadal te same, kiepskie żarty.
- Ale faktycznie, nie pomyślałam, przepraszam - powiedziała po krótkiej chwili, jednak szeroki uśmiech nie chciał zniknąć z jej twarzy. Miała świetny humor odkąd wróciła do domu. Tak, Amsterdam był jej domem już od dłuższego czasu, a to nie byle jaka sprawa, bo przecież wielki rodzinny dom, w którym - swego czasu - stacjonował jej mąż i ona, nie był Domem dla niej, zawsze czuła się w nim jak gość, albo co gorsza intruz, tak samo jej jednopokojowe mieszkanie na Manhattanie, gdzie spędziła ostatni rok ani na chwilę nie zyskał tego miana. Ale chociaż nie mieszkała w Amsterdamie nie wiadomo ile czasu, to jednak tu się dobrze czuła. Przeżyła tu najtrudniejsze chwile swojego życia, spędziła czas z najważniejszymi w tym życiu ludźmi, nie było innego miasta, które tak bardzo by kochała. Ale dosyć o Amsterdamie.
Teraz, gdy Robert stał do niej przodem i był w pełni świadomy kogo ma przed sobą, wspięła się na palce i obdarzyła jego policzek lekkim całusem, a potem przejechała po nim palcem kilka razy, chcąc zmazać ślad jasno-różowej szminki, który zostawiła.
- Może pan generał zaprosi mnie na ciastko albo szkocką, ewentualnie i ciastko i szkocką, nie pogardzę - zamachała zalotnie rzęsami, co w jej wykonaniu faktycznie mogło to wyglądać seksownie, chociaż w dalszym stopniu zabawnie. I tak, wiedziała, że nie jest generałem. Tak się tylko droczyła, w zasadzie to nie miała pojęcia jaki miał stopień, mógł być równie... majorem? No, czy coś.
[hahah, Mila zaciera rączki na Jaspa-kawalera ale ciii :P i jejku, ostatnio wpadłam w jakąś dziwną euforię na ac, więc musisz wybaczyć to głupie paplanie blondi :D]
[noo mam nadzieję, bo z Jasperem obok to czuję się trochę jak na starym ACu :D]
- Mój drogi, skończyłam już rok temu studia i teraz mam dobrze płatną pracę z mieszkaniem w bezpiecznej dzielnicy. Trochę się pozmieniało - powiedziała z zadowoleniem i swego rodzaju dumą. Tak jakoś wyszło, że gdy ostatni raz się widzieli, to Mila spędzała czas albo na uczelni, albo w kwiaciarni Lotte, ale najczęściej - w różnych pubach. Co ciekawe, odkąd wróciła, nie była jeszcze w żadnym!
- Marzy mi się zaadoptowanie jakiegoś kotka. Wolę psiaki, ale chyba nie miałabym czasu, żeby go wyprowadzać - wytłumaczyła się, wykrzywiając lekko usta w podkówkę. Mieszkanie samej jej ewidentnie nie służyło, czuła się wówczas samotna i smutna, a tego wolała uniknąć, chciała za wszelką cenę podtrzymać swój euforyczny stan. W USA tego jakoś nie czuła, trudno czuć się samotnym, jeśli się mieszka na Manhattanie, gdzie wszystko robiło się w biegu. Nie było czasu na rozmyślanie. Ale stare, europejskie miasta miały chyba to do siebie, że skłaniały do refleksji. A blondi, według zaleceń terapeuty, wolała unikać refleksji.
- Jak chcesz możemy wpaść potem do mnie, to ci pokażę moje włoście - zaproponowała, wyjątkowo nie sugerując nic zboczonego. Dopiero potem coś zboczonego przyszło jej do głowy, na co mimowolnie, acz ledwo zauważalnie, uśmiechnęła się.
Okazywanie uczuć to ciężka sprawa, bądźmy szczerzy - część ludzi po prostu od tego uciekała. Lotte bała się uczuć, wiedziała, że nie może czuć, że nie może łączyć seksu z miłością. Nigdy nie stawiała między tym i tym znaku równości, chociaż początki bywały ciężkie, jednak wiedziała na co się pisze, decydując się na prostytucję. Logicznym było też, że nie zrobiła tego, bo miała jakieś durne widzimisię. Miała powód, potrzebowała pieniędzy. Pieniędzy na leczenie matki, na czynsz - mieszkanie i kwiaciarnia kosztowały. Przecież z małej kwiaciarni nie miała zbyt wielkich zysków. Wydawała tysiące euro na leczenie rodzicielki. I to był jej sposób na okazywanie uczuć. Wiedziała, że w stosunkach na linii kobieta-mężczyzna wygląda to zupełnie inaczej. I tego się bała. Żyła sama, w towarzystwie młodej kotki, która zarazem była jej najlepszą przyjaciółką, która wiedziała, kiedy usunąć się w cień i nie oceniała.
Lotte czuła się dziwnie, bardzo dziwnie stojąc tuż przy wysokim, postawnym mężczyźnie, którego obecnością chyba nieco ją krepowała. Była przecież przyzwyczajona do towarzystwa mężczyzn, a może właściwie do towarzystwa klientów. Klientów Bell, klientów luksusowej prostytutki, a nie prostej kwiaciarki, która teraz mogła czarować jedynie uśmiechem.
- Większość ludzi tak mówi - zauważyła. - Zdaję się na pani gust, nie znam się na kwiatach. Ale wie pan co? - spytała, posyłając mu nieco zadziorny uśmiech. - Kwiaty trzeba zrozumieć, tak samo jak ludzi. Nie każdy pasuje do każdego, każdy jest inny - dodała, układając parę jasnych różyczek w niewielki bukiet. Skoro to dwudzieste urodziny młodej kuzynki, a nie osiemdziesiąte starej ciotki, wolała postawić na minimalizm. Do herbacianych róż dodała parę białych kwiatuszków, a potem ozdobne liście. Jej dłonie sprawnie obchodziły się z kwiatami. Zarazem sprawnie i delikatnie. Co jakiś czas zerkała na nieznajomego, czując, jak powoli zaczyna się rumienić. To było dopiero dziwne. Zarumieniona Lottie.
- Gotowe - poprawiając wstążkę, uniosła bukiecik ku górze. Delikatny, jasny, pogodny. Uśmiechnęła się. - Mam nadzieję, że się pododa.
[ No, zostały mi jeszcze dwa ustne egzaminy i koniec tego cyrku. Nareszcie :D Potem wielkie odpoczywanie (nie mogę się doczekać!) :) A co do blogów, to faktycznie, te się trzymają... Cóż, jest klimat, a klimat tworzą ludzie, a ci zazwyczaj wracają. To jest świetne :) ]
Ugh, gdy przejechał palcem po jej karku, na jej ramionach pojawiła się gęsia skórka, cieszyła się jednak, że miała na sobie teraz czarny sweterek i Robert nic nie zauważył. W zasadzie całe wieki już się z nikim nie kochała. W Stanach była w "niby związku" ze swoim przydupasem, tfu, to znaczy asystentem, ale rozeszli się miesiąc przed jej wyjazdem i tak sobie pościła. To i nie dziwota, że coś takiego wywołało u niej gęsią skórkę. Poza tym, cholera, kark to kark, cholernie erogenne miejsce.
Założyła kask na głowę stwierdzając w myślach, że musi wyglądać strasznie głupio, a potem całkiem elegancko usiadła okrakiem na motocyklu, mimo iż miała na sobie sukienkę do połowy uda. Dzięki Bogu, że dzisiaj nie obcisłą, wtedy pół Amsterdamu zobaczyłoby jej majtki. W sensie, to drugie pół. Bo pierwsze pół prawdopodobnie widziało...
- Ale uprzedzam, że teraz się w ciebie wczepię bardzo mocno - powiedziała, wiedząc, że mężczyzna nie przepada za tym jak ktoś go dotyka. Ale będzie musiał to jakoś znieść, sam zaproponował przejażdżkę motorem.
- Wbrew pozorom jestem strasznym tchórzem i pewnie będę zdychać ze strachu, że spadnę i umrę - zachichotała, po czym - tak jak obiecała, objęła Omonda w pasie, bardzo ciasno przylegając do jego pleców. A uścisk zacieśnił się, gdy ten tylko ruszył. Miała tylko nadzieję, że z tego strachu go nie udusi, bo wtedy to dopiero będzie miała problem!
- To zupełnie jak ja - uśmiechnęła się figlarnie, po czym zrzuciła z siebie buty i jak gdyby nigdy nic usiadła na podłodze, na samym środku, wyciągając dłoń w stronę kotki. Nie była pewna czy koty obwąchują, tak jak psy, ale uznała, że to chyba odpowiedni sposób na rozpoczęcie znajomości. I kotka faktycznie powąchała jej palce a potem przyjrzała się ze zdziwieniem blondynce.
- Napiję się co mi dasz - uśmiechnęła się wesoło do mężczyzny. W zasadzie nie powinna pijać alkoholu, może nie tyle jej to groziło, gdy mieszała to z lekami, co po prostu trunki działały na nią bardzo depresyjnie. Ale jak zwykle zbagatelizowała swoje zdrowie psychiczne, uznając, że takiej okazji nie można przegapić, w końcu już tyle się nie widzieli. Potem jeszcze tylko się zreflektowała:
- Może być szkocka, ale nie dużo i byłabym wdzięczna, jeśli być mi nie dolewał, nawet na moją własną prośbę.
No, to dopiero postęp, była z siebie dumna! A potem już wróciła wzrokiem do czarnej kotki, która nadal ze zdziwieniem wybałuszała na nią swoje błękitne oczęta i trącała łapką jej dłoń, zamiast dać się podrapać.
- No co, pachnę sklepem zoologicznym, co? - zagaworzyła do kotki, znowu jak do psa. Serio, nie wiedziała jak obchodzić się z kotami, ale w tej swojej niewiedzy chyba była całkiem urocza. - Po jakiemu mam do niej mówić? - powiedziała po chwili, marszcząc z zastanowieniem czoło.
Zmarszczyła lekko czoło:
- Problemy z kręgosłupem cię już nękają, staruszku?
Był od niej sporo starszy, ale jakoś nie przywiązywała do tego wagi, chyba nawet tego nie czuła. Stosunki jakie ich łączyły zaczepiały o romans i przyjaźń, a jednak byli sobie nieco obcy, o co przecież nie trudno z facetem tak skrytym jak Jasper - właśnie, nie znała nawet jego prawdziwego imienia - ale dobrze się rozumieli i mimo różnic w wieku i doświadczeniu, nie odczuwała żeby mężczyzna trzymał ją na dystans z powodu jej młodości. W zasadzie rozmawiali jakby byli w tym samym wieku, chociaż z drugiej strony, może tak ciut poważniej. Mila zawsze była ponoć zbyt dojrzała i wiązało się to tez z tym, że wszyscy jej dobrzy znajomi byli starsi od niej. No, prawie wszyscy, bo jak się okazało w Amsterdamie nie była to reguła - dwa lata starsza od ludzi ze swojego roku zaprzyjaźnić się z kimś kto był pod ręką musiała, no i tak wyszło.
Powąchała trunek, marszcząc nieco nos, a potem mruknęła mu "Zdrówko" i wypiła dwa łyki ciemno-złotego napoju.
- Jak chcesz mogę ci zrobić masaż - zażartowała, bo nie spodziewała się, aby ten się zgodził. Wiedziała, niestety, doskonale jaki jest niedotykalski, z drugiej jednak strony za każdym razem gdy byli bardzo, ale to bardzo blisko siebie - po cichu liczyła, że może mu w końcu przejdzie. To nie to, że wierzyła w swoją wyjątkowość, albo w wyjątkowość ich intymnych relacji, po prostu była na tyle bezczelna, że prędzej czy później w końcu by się musiał jej poddać. Z drugiej jednak strony, znając jako-tako podejście Omonda do relacji z kobietami i tak musiała przyznać sama sobie, że w zasadzie to chyba jest jakiś szczególny rodzaj tych ich stosunków, bo nie łączył ich jednorazowy seks, a wręcz przeciwnie, więcej rozmawiali niż się pieprzyli. I chyba za to lubiła go najbardziej.
- Co maleństwo, zrobimy panu masaż? - wymamrotała do kotki z uśmiechem i przytuliła ją do swojej wychudzonej klatki piersiowej. - Najlepiej taki intensywny, nie? Poskaczemy panu po plecach? Pomożesz mi, nie?
A potem spojrzała na Roberta, zastanawiając się przez chwilę. Nie, jeśli znałby polski, to by to wiedziała.
Puściła w końcu znudzoną pieszczotami kotkę i na czworaka przeszła pod ścianę, przesuwając po panelach swoją szklankę. Siadła niezbyt elegancko, bo po turecku i napiła się jeszcze ze swojej szklanki.
- Jak to jest, że nic o tobie nie wiem, a ty o mnie wręcz przeciwnie, bardzo dużo? - zapytała z zastanowieniem. Bo to prawda przecież była, on wiedział o jej problemach, o rozwodzie, o całych tych perypetiach Marc-Mila-Rory, z tym ostatnim to ponoć nawet pił, wiedział, że Mila ma reputację niczym dziewoja z dzielnicy czerwonych latarni, a ona... ona wiedziała tyle tylko, że jest byłym żołnierzem, teraz pilotem, ma kicię, dobry alkohol i nie lubi seksu oralnego. Co do ostatniego punktu, facet fenomen, musiała przyznać. Bo prócz niego nie spotkała innego, który by nie lubił lodzika na rozluźnienie.
[hahah, nie wierzę, że zapamiętałam coś takiego xD]
No i znowu ten piekielny kark! Zadrżała, na ramionach natychmiast pojawiła się gęsia skórka, którą teraz już musiał dostrzec, nie miała na sobie swetra.
Wzruszyła ramionami, w zasadzie nie miała listy pytań a i nie czułaby się specjalnie dobrze robiąc mu jakiś wywiad. Gdy tu przyjechała, sama miała worek pełen tajemnic i szlag ją trafiał gdy ludzie byli wścibscy i ciekawscy. Bo to wiązało się z ocenianiem, a ponad wszystko chyba nie lubiła być oceniana, bo nigdy nie było to sprawiedliwe. Dlatego pierwsze miesiące w Amsterdamie robiła wrażenie samotnej i - samolubnej, a obrączka siedziała w akademickiej szufladzie, wyciągana tylko na wizyty męża. I tylko wprawne oko potrafiło dojrzeć lekki odcisk na jej serdecznym palcu. Och, ile to razy spotkała się z opinią, że wyszła za mąż dla kasy na przykład. A pieniądze zawsze były tylko dodatkiem, tym o który dbała najmniej.
Ale w zasadzie te wszystkie myśli przepłynęły przez jej głowę bez większego ładu i składu, bo ciężko się myśli z męską dłonią na swoim karku, zwłaszcza gdy był tak cholernie wrażliwy. Odgarnęła blond siano na jedno z ramion, robiąc mu wolny dostęp do swojej szyi. Tak o, na wszelki wypadek.
- Bullshit, sir, pure bullshit - wystawiła mu język, a że ich twarze były tak blisko siebie, jego końcówka musnęła wargi Boba. Tak, zabieg świadomy. Skoro on mógł jej wrazliwe ciało tak łatwo doprowadzić do szaleństwa, ona nie zamierzała być wcale dłużna. Umiała kusić i dlatego też teraz jej nagie kolano niby zupełnie przypadkiem trąciło udo mężczyzny.
- Sam mi możesz opowiedzieć coś. O, na przykład co ściągnęło cię do Amsterdamu? Przypadek? Miłość, nie wiem, do miasta, a może mieszkanki? - uśmiechnęła się delikatnie i odsunęła twarz od jego twarzy, opierając głowę o chłodną ścianę. Było w tym mężczyźnie coś cholernie pociągającego i niezdrowo fascynującego. A musiała się pilnować. Jeszcze tego brakowało, żeby znowu się zakochała. To przecież by była istna katastrofa!
- Ja się tam w kółko zakochuję - przyznała. Jednak wiadomo było, że takie "w kółko zakochiwanie" nie było zbyt głębokie i mijało równie szybko jak i przychodziło, pozostawiając w jej życiu bolesną pustkę, zarówno w łóżku, jak i głowie.
- Polecam, przyjemny stan, do póki nie zaczyna się robić poważnie - przyznała, uśmiechając się łobuzersko. Dopiero w wieku dwudziestu trzech lat zaczęła się słuchać rad mamy, a jej mamusia, wolny duch lesbijski powtarzała zawsze "tylko się nie angażuj za bardzo". Tak, według Joanny Drozd o wiele lepiej skakać z kwiatka na kwiatek i łapać choroby weneryczne (chociaż Mila musiała dumnie przyznać, że żadnej JESZCZE nie złapała) niż wychodzić za mąć (tudzież żenić się) i robić dzieci. Mila od dłuższego czasu zaczynała podzielać ten światopogląd.
Słysząc ostatnie jego pytanie wzruszyła tylko ramionami. Myślenie w takich sytuacjach to strasznie ciężka sprawa. Kierowały nią instynkty - i taki właśnie instynkt pchnął ją lekko na twarz Roberta. Musnęła wargami jego szczękę, raz, drugi i trzeci a potem odsunęła się. Chciała mu się wpakować na uda, objąć rękami jego szyję, jednak zawsze trochę się obawiała, że go tym spłoszy. I teraz nagle zyskała trochę odwagi i bardzo bezpośrednio zapytała:
- Gdzie mogę cię całować i dotykać? Pozwól mi się dotykać. Wyznacz granice, a ja ich nie przekroczę - wyszeptała, trącając swoim nosem jego nos. - Taki z ciebie badass, mój pan generał, a jednak się boję, że jeśli dotknę cię gdzieś, gdzie nie powinnam, to mnie wyrzucisz za drzwi - przyznała, niemalże drżąc z podniecenia, gdy jego dłoń musnęła materiał jej koronkowych majtek.
- A jak mi nie będziesz wystarczająco ufał, to zawsze możesz mi związać ręce - uśmiechnęła się figlarnie i puściła mu oczko. No tak, w zasadzie nigdy się w takie coś nie bawiła, ale jakby o tym pomyśleć to była jednak fajna wizja, jedna z tych jej skrytych gdzieś w środku fantazji, o których zdawała sobie sprawę dopiero, gdy przypadkiem rzucała propozycję w czystych żartach.
Obdarzyła go jednym ze swoich najbardziej urokliwych uśmiechów. Pełnym zadowolenia, dziecięcej wręcz radości, ale z drugiej jednak strony pełnym zrozumienia i ciepła. Rzadki widok, czyli Mila w formie czystej i szczęśliwej.
Chwyciła go za dłonie i poprowadziła je wzdłuż swych ud i bioder, by ułożyć je sobie w pasie, sama klękła i podpierając się dłońmi na jego udach nachyliła się nad twarzą mężczyzny i zaczęła go całować, powoli i spokojnie, a jednak namiętnie. Prawą dłonią przeczesała jego włosy, mając nadzieję, że nie popełnia żadnego błędu, a potem jej pocałunki przeszły wzdłuż twarzy mężczyzny, przez linię jego szczęki, by zakończyć się tuż pod uchem, którego płatek lekko przygryzła, potem przejechała wzdłuż owego ucha językiem, by znowu zatrzymać się na jego płatku, na którym teraz lekko się zassała. Jej usta zjechały niżej, przez szyję, uważnie wymijając dwie smutne blizny.
- W takim razie prowadź - wyszeptała wdrapując mu się na uda. Objęła go w pasie nogami i wyszeptała jeszcze:
- Najlepiej do sypialni. Albo gdziekolwiek masz ochotę - posłała figlarny uśmiech i złapała się go mocno. Nie miała wątpliwości, ze spokojnie ją uniesie. Wyglądał na całkiem silnego faceta, a ona była przecież pieprzoną anorektyczką i ważyła ledwo ponad pięćdziesiąt kilo.
- Jestem do twoich usług, generale - znowu zachichotała. Była naprawdę w świetnym humorze, a to nieoczekiwanie spotkanie tylko to spotęgowało.
Półtora miesiąca bez seksu było dla niej jak wieczność. Ale i tak pewnie nikt by w to nie uwierzył, bo przecież to Mila, facetów zmieniała jak rękawiczki i w ciągu tygodnia między jej udami gościło od dwóch do pięciu panów (a potem i pań). Im gorsze samopoczucie, tym większa liczba przelotnych romansów. Ale ostatnio dała sobie z tym spokój... a Robert nie był przelotnym romansem. Raczej... stałą rozrywką? Nie, też nie, każde określenie w zasadzie umniejszało jego rolę w jej życiu, albo zupełnie odwrotnie, wyciągało do nieprawdziwych ogromów.
Gdy wylądowała na łóżku, jej dłonie automatycznie zsunęły się w dół ich ciał, by sprawnie rozprawić się z paskiem i rozporkiem jego spodni. Niech będzie jakaś sprawiedliwość, skoro ona była już w samych majtkach, to dlaczego on miałby ciągle pozostawać w ubraniu?
- Przed tobą bardzo wymagająca misja, musisz zaspokoić nimfomankę, która od sześciu tygodni pościła - wymruczała w jego usta w krótkich przerwach między pocałunkami, które z założenia miały służyć złapaniu oddechu.
Objęła go w pasie swoimi długimi nogami, ocierając się lekko o jego krocze. Teraz dzieliła ich tylko odległość cieniutkiej koronki jej majtek.
- Więc lepiej lepiej porządnie mnie przerżnij, jeśli nie chcesz mieć na sumieniu kobiety pozbawionej orgazmu - dodała całkiem niexle opanowując nadchodzący śmiech. Odruchowo przejechała mocno długimi, czerwonymi paznokciami po jego plecach. Coraz trudniej było jej teraz myśleć.
Wzdrygnęła się, czując na swoim uchu jego oddech, ale było to jedno z tych przyjemniejszych wzdrygnięć. W zasadzie cała już drżała z podniecenia, przygotowana jego szybkimi pieszczotami cała wrzała już w środku, a jej majtki były już tak cholernie wilgotne.
Zdecydowanie wolałaby być odwrócona do niego twarzą, mieć możliwość objęcia go mocno, gdy w nią już wejdzie, ale nie zaprotestowała. On rządził, a ona już na samym początku, w trakcie pierwszego z ich zbliżeń, przystała na tę rolę. W końcu jakoś nieszczególnie na tym przecież miała ucierpieć, więc nie było po co się nawet spierać. To było bardzo przyjemne w seksie dwójki ludzi, którzy nie tylko się ze sobą pieprzyli, ale i przyjaźnili - wzajemny szacunek, zrozumienie i cała masa tych bzdetów, które prowadziły do jednego - w zbliżeniach liczyło się nie tyle własne spełnienie, co także zaspokojenie potrzeb partnera.
- O, tak poza tym mam dobrą nowinę, jestem bezpłodna, a na sto dwadzieścia procent nie mam też żadnego syfa, więc jeśli możesz powiedzieć to samo o sobie, w sensie to drugie, to nie musisz się bawić w szukanie prezerwatywy - powiedziała uśmiechając się, chociaż teraz nie mógł tego zobaczyć. Podparła się na łokciach, wypinając pupę jeszcze bardziej w stronę mężczyzny, istny żywy cel. Żeby jeszcze bardziej rozdrażnić go i podniecić poruszyła biodrami w prawo, lewo, prawo i znowu lewo. Przygryzła lekko dolną wargę, czekając w pełnym napięcia oczekiwaniu na jego kolejny ruch.
Rozumiała kwiaty, ale nie potrafiła w ten sposób zrozumieć ludzi. Uczyła się, musiała, bo przecież kiedyś wraz z tymi ludźmi będzie musiała koegzystować. Teraz, zamykała się w kwiaciarni lub lądowała w łóżku z jednym z klientów i nie musiała martwić się o maniery. Nie musiała obmyślać każdego następnego ruchu. Żyła troszkę na uboczu społeczeństwa, chociaż uchodziła za pełną życia, ciepłą i życzliwą kobietę. Ludzie, którzy znali ją na tyle, aby móc ją ocenić, potwierdzali to.
Nie oceniała pracy prostytutki jako życiowego błędu. Żyła samotnie, a nawet po skończonych studiach zarabiała grosze i wiedziała, że tylko w ten sposób może pomóc wrócić matce do zdrowia albo przynajmniej zakończyć życie z godnością, bez większego bólu. Wolała zarabiać jako luksusowa dziwka, niż użerać się z bogatym mężem, który stwierdziłby, że to jego pieniądze i nie będzie wydawać ich na starszą kobietę. Lotte, wbrew pozorom, była szczęśliwa. Przynajmniej w jakimś stopniu. Co prawda, przez wykonywany zawód musiała ukrywać duszę romantyczki, ale i z tym nauczyła się sobie radzić.
Lotte nie sądziła, że mężczyzna zdecyduje się przedstawić, dlatego też spojrzała na niego zdziwiona, a potem na jego dłoń. Odłożyła delikatnie bukiecik, ściągnęła rękawiczki i wytarła dłonie o jeansowe spodnie. Miała wrażenie, że trwa to wieczność, a mężczyzna zaraz cofnie dłoń, zapłaci za kwiaty i wyjdzie.
- Lotte - uśmiechnęła się. - Lotte Dalgaard - dodała po chwili, drobne palce zaciskając na jego silnej dłoni. W tym uścisku, który mu sprezentowała nie było niepewności, nic z tych rzeczy - co prawda, siłą nie mogła się z nim równać, ale przecież silną kobietą była. Palcami drugiej dłoni odgarnęła kosmyk blond włosów za ucho, nie przestając się uśmiechać.
[ Myśl o tych wakacjach jest wręcz boska! :D Ano tak, wszystko ma swój czas i swoje prawa. Trochę szkoda, ale każdy się starzeje... I już na blogach nie chce siedzieć :D Mnie jeszcze to wszystko przyciąga, zwłaszcza teraz, po tak długiej przerwie :) ]
Zamruczała cichutko czując go w sobie i nastawiła się z radością na swój zestaw pieszczot.
Chociaż w zasadzie, mimo podniecenia, jej ciało nie wariowało jakoś przesadnie. Nie było w tym winy Omonda, to nie tak, że robił coś nie tak... chyba się zbyt odzwyczaiła, albo to były efekty uboczne leków. Może dlatego nie uprawiała tyle czasu już seksu?
Gdy zaczął się w niej poruszać, zaczęła cicho jęczeć, w zasadzie pojękiwać, za każdym razem gdy jego ciało uderzało w jej pośladki. Przyjemnie, ale dupy nie urywało. W sensie to może i lepiej, jeśli chodziło o ten dosłowny sens.
Zacisnęła dłonie na chłodnej poszewce kołdry, przesunęła dłońmi wzdłuż łóżka, do góry, by natrafić na puchatą poduszkę, którą podciągnęła sprawnie pod siebie i podparła się wygodnie. Zadbała jeszcze o ponętny jęk, gdy dłoń mężczyzny przyjemnie zacisnęła się na jej łechtaczce.
[wybacz, ale na kogoś musiało trafić hahah, bo w życiu nie pisałam znudzonego seksu, zawsze był namiętny i dziki, to trzeba trochę urozmaicić :P]
[ Też się cieszę. Męskiego towarzystwa nigdy za mało. ]
~Henderson
[bardzo ciekawa postać, jednak brak pomysły na powiązanie jakieś ;<]
[Myślę, że żeby się polubili, trzeba ich wrzucić w jakąś akcję, gdzie Bran będzie mogła poudawać hero, a Robert będzie mógł nim być. Nie wiem, ona będzie z psem na spacerze, banda facetów zaatakuje ją lub jakąś inną dziewczynę... Chodzi o to, by razem mogli pokazać swoją siłę. Takie sytuacje zwykle ludzi zbliżają :D
Ewentualnie mogą być świadkiem napadu. Bran zajmie się rannymi, a Bobby dupkiem, który strzelał nożami albo rzucał z pistoletu.
Hm? :D]
Prześlij komentarz