Lotte Dalgaard
Dwudziestosiedmioletnia Holenderka, od urodzenia mieszkająca w Amsterdamie. Swoje święto obchodzi rokrocznie 23 lutego. Jedna z ekskluzywnych prostytutek, którą wieczorami można spotkać w dzielnicy Czerwonych Latarni, gdzie oferuje swoje usługi w najlepszym, a zarazem najdroższym burdelu w całym mieście. Klientów przyjmuje też, po umówieniu spotkania, w swoim mieszkaniu nieopodal Vondelparku.
Cztery lata temu skończyła studia na kierunku: marketing i zarządzanie; ukończyła kurs florystyki, dlatego jest teraz właścicielką skromnej i cichej kwiaciarni, cieszącej się dobrą opinią w Amsterdamie.
Lottie jest niewysoką, naturalną blondynką, mierzy sobie metr sześćdziesiąt pięć wzrostu. Jej włosy zwykle opadała złocisto-platynowymi kaskadami na szczupłe plecy, układając się w delikatne fale, dość często spina je też w wysokiego koka lub kucyka, a takie uczesanie odkrywa jej delikatne, kobiece i subtelne rysy twarzy. Figurze panny Dalgaard nie można nic zarzucić.
Lotte, dla klientów Bell, jest rozkoszną, miłą i ciepłą, młodą kobietą, czerpiącą przyjemność ze swojego zawodu, który bądź co bądź, przynosi duże zyski. Cieszy się opinią kobiety, która jest w stanie zrobić wszystko, aby zaspokoić klienta, ale poza tym, jest dobrze ułożoną panną, która jest bardzo tolerancyjna i sympatyczna. Na jej buzi praktycznie zawsze maluje się uśmiech, co jest sprzeczne z tym, co dzieje się w jej życiu.
Ojciec Lotte nie żyje od dziesięciu lat, zginął tragicznie w wypadku, kiedy to ciężarówka wjechała w jego motor. Matka blondynki do niedawna przebywała w szpitalu, gdzie czekała na przeczep szpiku, a właściwie na dawcę, bo jej córka nie jest z nią zgodna genetycznie. Lotte, dzięki swojej pracy, była w stanie zapewnić swojej matce wysokie ubezpieczenie i ulokowanie ją w najlepszej klinice, poza terenami miasta.
Jest właścicielką czarnej kotki z białymi wstawkami tu i ówdzie, Daphne, która nie lubi obcych ludzi, dlatego ciężko jej zaakceptować przewijających się mężczyzn przez mieszkanie jej pani.
12 komentarzy:
Witamy, witamy ; )
[ Oczywiście chęć na wątek mam, ale napiszę to samo, co do Amelie - po 23 maja. Matura-bzdura, niestety ;/ ]
[Przyszłam, skoro mnie zapraszają ;)
W pierwszej kolejności chciałam powiedzieć, że piękne zdjęcie Scarlett, bo napatrzeć się nie mogę. Po drugie, czy my się znamy, w sensie wąciłyśmy ze sobą wcześniej na AC'u? Bo wiem, że jakaś pani z kwiaciarni była... Niemniej postać bardzo ciekawa, złożona, podoba mi się :D Mogłyby się jakoś znać, co ty na to? Ale Amelka nie wiedziałaby o tej drugiej formie zarobków Lotty, bo Melcia, to delikatna osóbka.]
[Boszzz tak się dać wrobić. Za często się na blogach spotykamy, a ty masz za dużo postaci, nie przyznajesz się, a potem takie kwiatki wychodzą :P
Na zdjęciach Camilla Babbington, pani od Burberry ;)
Melak wpadałaby do kwiaciarni i jak zwykle świergoliła o wszystkim co popadnie, to by się rozmowa wywiązała. A jak nie, to mogą mieszkać niedaleko, czy coś. Spotkać się kiedyś na weselu jakimś. Melka mogła komuś sukienkę szyć...]
[No, pięknie, naprawdę pięknie to wymyśliłaś. Domyślam się, że teraz powinnam zacząć, ale to dopiero jutro, bo dzisiaj kiepsko mi idzie pisanie, odpisywanie i w ogóle. Obiecuję, że jutro zacznę ;) Chyba, że ci się będzie nudzić :P]
[Hm, myślisz, że jak Mila skończyła rok wcześniej pracę u Lotte, to teraz po powrocie mogą się przyjaźnić? :>]
[Bobby]
Robert Omond nie należał do mężczyzn sentymentalnych. Nie należał również do ludzi rodzinnych, co miało zapewne związek z tym, że rodziny praktycznie nie posiadał. Dlatego też sam nie rozumiał swojego obecnego zachowania...
Zmierzał właśnie swoim żołnierskim krokiem w stronę niewielkiej, amsterdamskiej kwiaciarni, którą poleciła mu jedna ze stewardes, z którymi latał. Nie, nie zaczął nagle pałać sympatią do roślin i nie zamierzał ozdobić swojego mieszkania kwiatkami. Skąd więc taka decyzja? Nina miała dzisiaj imieniny. Kuzynka, której praktycznie nie znał, a z którą.. Z którą czuł się na swój sposób powiązany tak, jak nikt inny. Wiedział, że były kwestie, w których rozumieliby się bez słów. Podobne przeżycia, podobno, łączną ludzi. Im z pewnością pomagały się czasami porozumieć, lecz nie zmieniały faktu, że przyrodnie kuzynostwo prawie się nie widywało. Bez względu na wszystko, pilot postanowił podarować jednak młodej studentce symboliczny prezent imieninowy - bukiet kwiatów.
Gdy dotarł w końcu do podanej mu przez koleżankę kwiaciarni, wszedł spokojnie do środka. Pomieszczenie było skromne, ale urządzone z jak największym gustem; nie było w nim niepotrzebnego przepychu, panowała za to bardzo miła atmosfera i niemalże całkowita cisza, którą Jasper tak bardzo sobie cenił. Nie przeszkadzały mu nawet dochodzące zewsząd zapachy najróżniejszych kwiatów. Rozejrzawszy się dokładnie wokół, doszedł do wniosku, że kwiaciarka jest chwilowo na zapleczu, gdyż oprócz roślin, nie było tutaj nikogo.
- Dzień dobry - powiedział głośniej swoim opanowanym, głębokim głosem, podchodząc w stronę sklepowej lady. Nigdzie mu się nie śpieszyło, u Niny i tak nie planował zagościć na długo, a kolejny lot miał dopiero pod koniec tygodnia.
Słysząc, że ktoś wychodzi z zaplecza, przeniósł automatycznie swoje spojrzenie w tamtą stronę, niemalże zamierając w bezruchu. Przed nim stała niewysoka, drobna blondynka o urodziwej twarzy, na której błąkał się delikatny uśmiech. Zdawał sobie sprawę z tego, że jasnowłosa, mająca na oko dwadzieścia pięć lat, coś do niego powiedziała. Zapewne spytała w czym może mu pomóc. Brunet uparcie jednak milczał, przez moment znacznie dłuższy, by można było to uznać za rozważanie odpowiedzi. Nie umiał aczkolwiek wytłumaczyć swojej reakcji na jej widok... Zawsze mógł się podpierać 'żołnierskim zboczeniem' uważnej obserwacji wszystkiego i wszystkich, lecz...
- Chciałbym kupić kwiaty - wyrzucił w końcu z siebie, ani na moment nie spuszczając z dziewczyny wzroku i nieznacznie się do niej uśmiechając, tym samym ukazując swoje dołeczki. – Na imieniny, dla kuzynki – dodał swoim basowym głosem, po kolejnej chwili ciszy.
[Zbytnio tego początku nie zmieniłam, ale chyba ujdzie xD Swoją drogą, mam nadzieję, że tym razem nieco dłużej i regularniej nimi popiszemy xD xD]
[a niech deformuje, ale jak na nie patrze to chce mi się pisać nową, wesołą Milą :D ma szanowna pani jakiś pomysł na wątek? :D]
Niesamowite jak wiele radości do życia potrafił wprowadzić całkiem zwykły, ale pogodny dzień. Samo słońce, wesoło świecące swoimi promykami już zachęcało do pobudki i zrobienia czegoś konstruktywnego. Amelie uwielbiała tego typu poranki, bo nagle każda czynność, nawet ta najbardziej błaha, przynosiła więcej radości. Nawet jeśli każdy początek dnia, w mniemaniu panienki Morel był czymś naprawdę dobrym. Składało się na to wiele czynników, które wnosiły wiele szczęścia do życia, jak chociażby budzenie się przy boku ukochanego mężczyzny, radosny tupot małych stópek podopiecznego Amelki, wspólne śniadanie, odprowadzanie Lucasa na zajęcia. Do tego, każdy nowy dzień oznaczał nowe możliwości, więcej czasu na spełnianie kolejnych marzeń.
Dzisiejszy dzień dodatkowo zaliczał się do tych spokojniejszych, gdzie Amelie pomagała jedynie plan wcielania projektów w życie, co ograniczało się do jej drobnych uwag. Pracowała w końcu nie pod własnym nazwiskiem, nie mogła wszystkiego zmienić, a jedynie wpasować się w pewien kanon prac i projektów. Zawsze jednak zdobywała doświadczenie, które było rzeczą bezcenną.
Kończąc więc pracę wcześniej, niż to an wet przewidywała, postanowiła zajść do znajomej kwiaciarni, kupić jakiś ładny bukiet, a do tego odwiedzić Lottę, z którą nie widziała się chyba wieki. Dlatego też weszła do budynku dziarskim krokiem, uśmiechnięta wesoło, wzrokiem szukając znajomej twarzy.
- Dzień dobry, o ile jest tutaj ktoś.- zaśmiała się wesoło stając koło lady, a widząc znajomą sylwetkę krzątającą się na zapleczu. O, taką niespodziankę postanowiła zrobić Lotte.
[Przepraszam, że tak późno :(]
[Bobby]
[Cześć :)
Komentarz wcale nie był krótki, a poza tym zdążymy się jeszcze rozkręcić :D Zaraz wejdę na gg, tylko odpiszę jeszcze Mili ;) Choć pewnie i tak cię już nie ma :P]
Jasper niewiele mógł powiedzieć na temat okazywania uczuć. Jako małe dziecko był raczej radosny i mocno przywiązany do rodziców, jednak los nie pozwolił mu nacieszyć się nimi zbyt długo. Zresztą, i przed ich śmiercią rodzinie daleko było do szczęśliwych. Wierzył, że w głębi duszy opiekunowie go kochali, lecz... Właśnie, tu zaczynało mu brakować słów i odpowiednich wyjaśnień. Jedyne, czego był przy tym wszystkim pewien, to tego, że problemy Omondów zaczęły się od niego. On był przyczyną, a z czasem także i oliwą dolewaną i do tak sporego już ognia, niszczącego bezlitośnie szczęśliwe niegdyś małżeństwo. Podobnie jak rodziny zastępcze i życie z ciotką zniszczyło wszelką niewinność, naiwność i radość w Jasperze. Nie, on już nawet nie był Jasperem, i to od bardzo długich lat. Tamten umarł dawno, dawno temu. Teraz był Robertem, w każdym calu. Czasami żołnierzem, czasami imprezowiczem, przeważnie samotnikiem i swego rodzaju dżentelmenem. Tak, pomijając fakt, że rzadko pamiętał imiona kobiet, z którymi spędzał przeważnie jedną upojną noc, traktował płeć piękną z należytym dla jej przedstawicielek szacunkiem. Jasper mógł już nie żyć, ale nigdy by w pełni na dobre nie przestał istnieć.
Każdy miał swoje tajemnice. Problemy, do których nie przyznawał się przed samym sobą. Metody, by uczyć się żyć z nimi. Brunet był przekonany, że nawet ta nieznana mu jasnowłosa kwiaciarka miała sekrety, o których przypominała sobie dopiero w chwilach samotności i braku kontroli nad swoimi myślami. Może i dla wielu mężczyzn byłaby jedynie urodziwą kobietą o ponętnych - nawet w takich prostych ubraniach - kształtach. Może większość nie zwróciłaby na nią zbytniej uwagi, a może wręcz przeciwnie - próbowaliby wszystkiego, by ją uwieść. Robert jednak rzadko postępował tak, jak można by się było spodziewać. Nie rozumiał sam siebie - nie chciał rozumieć - lecz podświadomie wiedział już, że jest w niej coś, na co wielu czeka całe życie. Nawet jeśli nie zrobiłby nic, by zmienić w tej chwili bieg historii ich obojga, widząc ją pierwszy i jedyny raz w życiu; nawet jeśli po wyjściu stąd nie obróci się za siebie... Och, chyba naprawdę był zmęczony. Ba!, czy kiedykolwiek był wypoczęty? Wątpliwie. Najwyraźniej więc mózg zaczął mu płatać w tym momencie figle. Nie znał nawet imienia kwiaciarki...! Skąd w takim razie ta chęć...poznania jej? Bezsens. Absurd...Kompletny nonsens!
- Dwadzieścia końcem roku - odpowiedział spokojnie na pytanie blondynki, dostrzegając jak głęboko niebieskie ma oczy. Może powinien był ją spytać o numer telefonu... Może zaproponowanie spotkania nie byłoby wcale złym pomysłem... Kawa przecież nie mogła im zaszkodzić, czyż nie...? Ta, tyle że on nie umawiał się na randki. Nigdy. Zresztą, był tutaj w konkretnym celu, koniec i kropka. - Zdam się na pani wiedzę. Moje pojęcie o kwiatach jest doprawdy znikome - przyznał szczerze starając się zachowywać jak najbardziej naturalnie jak na swoją osobę, lecz gdy kobieta podeszła bliżej niego, w celu pokazania mu odpowiednich według niej kombinacji kwiatów, nieświadomie wstrzymał na kilka sekund oddech. Wrażliwe nozdrza nie mogły zignorować zapachu jej perfum i, jak przypuszczał, szamponu do włosów. - Florystyka, przyznaję bez bicia, z pewnością nie należy do moich zainteresowań.
Dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, jak niska jest przy nim jasnowłosa. Ich różnica wzrostu była wręcz komiczna, a jednak... Właśnie, a jednak.
[Sesja sesją, ale przy pisaniu zawsze dobrze się zrelaksować od czasu do czasu :D Tak więc, jakoś się zorganizujemy ;)
I od weekendu mam szczerą nadzieję bywać tutaj częściej...]
Robert z pewnością należał do tej części ludzi. Od bardzo młodych lat zamykał się w sobie, odsuwał od ludzi, utrudniał zrozumienie swojej osoby. Nie miał pojęcia co kierowało nieznaną mu kobietą. Ba!, nie miał najmniejszego pojęcia o dodatkowej profesji, którą ta się trudniła. Czy by ją oceniał? Nie, z pewnością nie. Lecz również by nie rozumiał. Był zdania, że w każdej sytuacji człowiek ma przynajmniej dwa wybory, i tylko od niego zależy, jaką decyzję ostatecznie podejmie. Robert popełnił w życiu masę błędów. Podjął wybory, których będzie się wstydzić zapewne do ostatnich chwil swojego marnego życia. Miał jednak świadomość tego, że podejmował wszystko sam, i mógł winić jedynie siebie. Zapewne było to jedną z przyczyn jego bezsenności, często bardzo po niej widocznej. W końcu śpiąc, nie ma się kontroli nad swoim ciałem i umysłem. A wówczas przeszłość nie zna litości. Dobija się drzwiami i oknami, boleśnie o sobie przypominając.
- Bardzo ciekawy pogląd - przyznał, słuchając uważnie słów kobiety. Im dłużej przebywał w jej obecności, tym bardziej go fascynowała. Przyglądając się z zainteresowaniem sprawnej pracy drobnych rąk blondynki, uśmiechnął się pod nosem, dochodząc do wniosku, że ta naprawdę miała na myśli słowa, które do niego powiedziała. Zdawała się doprawdy rozumieć kwiaty, doskonale je do siebie dobierając. - Piękny - pochwalił ją, spoglądając głębiej w jej oczy. Czy ktoś już jej mówił, jak uroczo wyglądała z rumieńcem na twarzy? - Robert Omond - przedstawił się, nieznacznie się przed nią pochylając, jak na dżentelmena przystało, by po chwili wyciągnąć w jej stronę dłoń, cierpliwie czekając na ruch z jej strony. Sam siebie nie rozumiał, lecz... Nie robił przecież nic złego. Wręcz przeciwnie.
[Dzieńdoberek! Są może jakieś chęci i pomysły na wątek z jednym z braci Dobbenberg? :D]
Erik & Jelmer Dobbenberg
Prześlij komentarz