LISTA POSTÓW

niedziela, 2 grudnia 2012

"zaklął małą dziewczynkę swoim szklistym bezwzrokiem



'87 | Delft | Informatyka techniczna (nieukończona)


  Należał do tych uroczo staroświeckich artystów, w których to umysłach "modelka", "inspiracja" i "kochanka" trafiały do jednej szufladki. Na początku zaliczała się do dwóch pierwszych kategorii - pół roku bawił się w staroświeckie zaloty, celebrował chwile, zdawało mu się, że uwodził małą dziewczynkę swoim artyzmem - a lolita okazała się być Lolitą we wszystkim, oprócz wieku (dumne dwadzieścia trzy lata podówczas) - znudziła się, to zostawiła. Będą następne, albo następni - sam często wspominał, że artysta bardziej niż inni nie jest samotną wyspą. Och, niedobra Lieve, rzuciła studia, paskudna Lieve, wyjechała do Amsterdamu, perfidna Lieve, owinęła sobie wokół palca ogłupiałego adiunkta - malarza, Lieve, Lieve, Lieve, wolne, bezpruderyjne tolerancyjne dziecko Niderlandów z przedmieść Delft.

     Niektórym podoba się to, że nie wygląda na swój wiek - cukierkowa uroda, twarz w serduszko, lekko wyłupiaste oczy w kolorze rozwodnionej szarości, noseczek perkaty, lniana blondynka, której blada skóra jest efektem wściekłego nacierania się filtrami letnią porą - skóra ze skłonnością do podrażnień i przybierania koloru brzoskwini, który jest tak bardzo przaśny i durny.  Wszystko takie słodkie i urocze, schrupać można, póki: a) nie pokaże tatuażu i stwierdzi, że w sumie to chciała taki na plecach, ale plecy przereklamowane są, lub b) nie odezwie się nagle.
     Bynajmniej, nie chodzi o to, że zacznie rzucać mięsem na lewo i prawo, robić nieprzystojne propozycje i radośnie wprowadzać je w czyn. Albo, że będzie miała głos głęboki i na wskroś kobiecy, jak Sarah Vaughan, aż ci włoski na karku dęba staną - swoją drogą, chciałoby się, zamiast tego zachrypłego pisku. Cały problem w tym, że Lieve będzie mówić bardzo do rzeczy, na dowolny temat - od głodu w Boliwii po kwestię nieprzystosowania społecznego; może się nieco niespodziewanie zaplącze przy ważkim problemie doboru szpilek do koloru paznokci; chyba, że by chodziło o buty Alexandra McQueena, do których, z powodów wiadomych, ma upodobanie czysto wizualne. Ot, taka drobna słabostka z tej samej półeczki, co Gotan Project, Man Ray i spodnie w kratkę.
     Posiadanie dwóch starszych braci swoje robi - w przeszłości, zamiast w pewnym momencie zacząć się bawić tylko i wyłącznie lalkami, a chłopców uznawać za istoty obrzydliwe i prymitywne, właziła na drzewa i goniła koty, zaś w czasie nie tak znowu dawnym próbowała udowodnić, że kobieta - informatyk to nie oksymoron i potrafi programować coś bardziej złożonego niż pralki. Nie jest feministką, Boże, jeśli istniejesz, broń! Nie potrafi ogarnąć walki o traktowanie równe przy jednoczesnym zachowaniu wszelakich przywilejów, a nawet dodaniu nowych - to nie na jej mały, ale za to boleśnie logiczny umysł. Swoją drogą, ta logiczność i drobiazgowość niekoniecznie przekładają się na działanie. Lieve twórczo marnowała sobie życie, patrz panie, tak się bawi bohema, planów o większym zasięgu niż leczenie kaca albo zastanawianie się nad cudem przywleczenia własnego ciała do domu, brak, nie licząc pozowania w wymiętej pościeli, jak tylko osobisty Humbert Humbert wróci z zajęć. Przechodziła też, przed tą roczną kanikułą, fazę poszukiwań złotego środka pomiędzy nauką a życiem towarzyskim, jedno lub drugie zastępując co jakiś czas potrzebą snu; ot, stereotypowe studenckie życie, ustabilizuje się z czasem, o ile przeżyje.
     Ustabilizowała się, w miarę. Nie wróciła potulnie na łono rodziny, nie pojechała do Delft, prosić uniżenie, żeby ją znowu na studia przyjęli. W oczach innych nie znormalniała, a wszystko przez to, że wykupiła niemal za bezcen barkę mieszkalną i zaprzęgła znajomych do wspólnego remontu - właściwie, to był pretekst do przedłużenia kanikuły; nikogo nie obchodzi, że jest już dojrzałą, ustatkowaną kobietą - ma pręgowanego kota, co wabi się Van Halen i paprotkę, którą regularnie podlewa. Awansowała w pracy, od pomykania z miotłą do parzenia ziółek w herbaciarni połączonej ze sklepem ezoterycznym, a jak zrobi szkolenie, to zostanie instruktorką jogi, jeden z pokojów na barce wynajmuje różnym randomowym ludziom, jak ktoś ładnie prosi (i ładne rzeczy oferuje) to może w komputerze pogrzebać. Lubi nietuzinkowe jednostki, nienawidzi zbiorowości - a już szczególnie dzielenia prywatnej przestrzeni z obcymi, przypadkowych dotknięć, otarć, przysuwania się bez wyraźnie, werbalnie najlepiej wyrażonej zgody... Wydziera przestrzeń wypchaną torbą i dyskretnym trącaniem w kostkę.
   Typ kolekcjonerki - w pamięci przechowuje strzępki nieprzydatnych informacji ("Włos białego niedźwiedzia jest przeźroczysty, wiesz?"), pokój zawala durnostojkami ( "Tak, skrzynki po jabłkach pasują do tego pstrokatego fajansu, o, zobacz, jaki śliczny zepsuty aparat, postawię go na półce!"), w szafie trzyma rzeczy, którymi zawstydzić mogłaby hipstera. O, trupy na przykład.



Lieve Veen

~ Mój jest ten kawałek podłogi, więc nie mówcie mi, co mam robić!
~ Ludzie i parapety


________________________________________________________
Ahoj. Wątki, powiązania, notki - tak, tak, tak, przecież nie jestem tu dla samego bycia.
Nie tworzyłam kobiet od... ho, ho.
 Zdjęcia z tumblr.com
Cytat Marleny Zynger.

4 komentarze:

Brandzia pisze...

[A ja ją lubię, o! :D
Hm, hm. Poznanie mogłoby wyjść źle, więc może już się znają?]

Kotofil pisze...

[Postać podoba mi się strasznie! Równe straszne jest to, że kompletnie pomysłu nie mam na wątek...]

Gaspard pisze...

[ Wątek? Skoro tak nie lubi,kiedy ją ktoś dotyka to może taka scenka? Autobus, tłok, on i Gaspard, a między nimi jakiś grubas, który nie potrafi utrzymać równowagi. Oburzenie obojga... a co dalej to się okaże? Chyba, że masz inny pomysł :)]

Bran pisze...

[Pierwsze skojarzenie - znasz mnie. Oo Znasz mnie? :D
Hm, wszystko okej, ale nie jestem pewna, czy Bran się zna na remontowaniu barki...]