Urodzona dwudziestego czwartego grudnia, roku tysiąc dziewięćset
osiemdziesiątego ósmego w Kraju Kwitnącej Wiśni, który opuściła wraz z
ojcem dziesięć lat temu. Mieszanka krwi japońskiej z amsterdamską i do
dzisiaj nie wiadomo, czy na pewno coś dobrego z tego wyszło.
Poczynając od wyglądu zewnętrznego nie można narzekać. Długie, kruczoczarne włosy okalają jej niemalże nieskalaną, dwudziestoczteroletnią jasną twarzyczkę.
Nie jest charakterystyczną pięknością, ale w tłumie może zwrócić na
siebie uwagę, co czyni z przyjemnością. Nie, żeby zaraz lubiła być w
centrum uwagi, zresztą - niskie toto. Marne metr sześćdziesiąt pięć, to
aż woła o pomstę do nieba! Na szczęście ma te swoje buty o niebotycznych
obcasach i to nic, że tak jakby totalnie nie umie w nich chodzić (bo te cholerne chodniki są nierówne!).
Lubi mieszać elegancję z luźnym stylem, a najbardziej uwielbia
maszerować od lumpa do lumpa i z powrotem do Coco Chanel, trwoniąc swoje
ciężko zarobione pieniążki i przymierając głodem. Nawiązując do owego faktu, należy wręcz wspomnieć o jakże figlarnej sylwetce, o którą dba na siłowni. I warto dodać, iż dba całkiem przypadkiem - dobre tyłki tam chadzają, co poradzisz.
Niewinne niczym nieobsrana łąka powiesz, a diabeł tkwi w szczegółach.
Spokojne i opanowane, ale spróbuj tylko nadepnąć jej na odcisk! Próżne,
wredne i ciągle knuje - jeśli myślisz, że w końcu przyszła cię
odwiedzić, to się pomyliłeś - przyszła zgwałcić twoją lodówkę, twoją
godność i poczucie bezpieczeństwa. Małe, drobne i niepozorne, a potrafi
drażnić do szaleństwa i palpitacji serca. Wszystkie kawały w jej ustach
stają się popiołem, kompletnie nie posiada natury komedianta, a jej
zabawność polega głównie na jej częstych, irracjonalnych zachowaniach.
Jak na kobietę przystało, często zmienia zdanie, więc podróżowanie z nią
po centrach handlowych, to istna tragedia na miarę armagedonu. Człowiek
szczery, gdy coś jej się nie spodoba, z pewnością o tym powie (wyglądasz w tym spodniach jak pakowana szynka), ale niepytana nie zabiera
głosu. Potrafi trzymać język na uwięzi bardzo długo, choć i tak w końcu
pęka. Nie znosi przemocy i gruboskórności, gardzi tym na potęgę i
pewnością nie omieszka poinformować o tym właściciela danej cechy.
Miała kiedyś dziewczynę, nawet dwie (ale ta druga była rudym kotem, więc chyba się nie liczy).
Mimo, iż uwielbia komentować złośliwie wszystkie zjawiska występujące
na tym globie, to jest jednak osóbką niebywale tolerancyjną. Nawet jej
natura typowego złośliwca nie przeszkadza innym osobom czuć się przy
niej swobodnie - przy tej panience musisz być sobą, inaczej nie dasz
rady. Jej życiową rolą jest prawdopodobnie wybitna postać Ciotki Dobrej
Rady. Nie masz pomysłu na życie? Pomyśl o pierwszym lepszym numerze i
otwórz byle jaką książkę na stronie z owym numerem. Lek na całe zło tego
świata (po co mi biblia, skoro mam instrukcję czajnika?). Chora na punkcie lawendy, rzeczy uroczych i narodowej wódki. Za ideał mężczyzny uważa pana ze śmiesznym kucykiem i w szlafroku, inaczej mówiąc - samuraje to sam seks.
Czym się para w życiu? Scenografia teatralna to coś, co kocha, ale równie dobrze mogłaby zostać testerem jedzenia... nie minęłaby się szczególnie z powołaniem i w tym przypadku.
A imię i nazwisko tej uroczej panienki brzmi
Kanade Mōri
ale zdecydowanie możesz mówić jej Kana.
Zapraszam do wątków :)
* cytat autortwa Salvadora Dali.
9 komentarzy:
{Ooo, dziękuję. :) Czemu nie pokazuje mi się u Ciebie górne zdjęcie, i to po lewej, na dole? :< Zadziorna Japoneczka, miło. A na wątek przystaję chętnie, mogę nawet zacząć, tylko nie bardzo wiem, o co zahaczyć.}
[Bardzo chętnie, bo Dali i bo Japonia. Sęk w tym, że ostatnio jestem bardzo brzydką kupą, zalegam z odpowiedziami dwóm osobom i tym samym dogadanie się ze mną będzie bardzo trudne. Ojej, w dodatku chciałam napisać "dwum", czy to nie przerażające?]
[Jestem chętny do wątku, ale gorzej z pomysłem... jakbyś coś rzuciła to chętnie zacznę :)]
[U mnie mówisz, masz :P]
W ostatnim czasie Gaspard był niezwykle zapracowanym człowiekiem, a co za tym idzie, potrzebował relaksu, odpoczynku i odsunięcia od siebie nieszczególnie przyjemnej rzeczywistości. Nie żeby był marudny, ale takie harowanie nie jest zdrowe. Z tego też powodu, gdy nadszedł piątkowy wieczór, Morel wrócił do domu, ogarnął się i wyszedł na imprezę do znajomego. Początkowo nie mógł się rozkręcić, potem wypił drinka... po jakimś czasie kolejnego... i znowu. Nie liczył. Nigdy nie liczył. Po co miałby zaprzątać sobie głowę tak skomplikowaną matematyką? Szczególnie, że zawsze wracał spokojnie do domu i nigdy nie zbierała go policja. Czy to oznacza, że był rozsądny nawet po alkoholu? To chyba zbyt daleko posunięte hipotezy.
W sobotni poranek koło południa, zaczął się budzić. Jak zawsze w takich wypadkach proces ten odbywał się powoli. Najpierw przewrócił się na bok, a potem powoli przeciągnął. Na końcu otworzył oczy. Czuł lekkie pulsowanie w skroni i potrzebę uzupełnienia płynów. Spokojnie rozejrzał się po pomieszczeniu, odnotowując, że jest we własnym łóżku. Następnie spojrzał na pościel. Zauważył jakieś ciemne włosy, a potem ich właścicielkę. W pierwszej chwili się zaniepokoił, ponieważ owa osóbka, wydała mu się niezwykle drobna, ale kiedy podniósł się na łokciu, stwierdził, że z pewnością dzieckiem nie jest. Uspokojony ponownie się położył, z nadzieją, że skupienie wystarczy do otworzenia wydarzeń zeszłego wieczora. Nadaremno.
{O, już je widzę. Cudne są. <3
Wiem, nic tam nie jest określone, bo w sumie założyłam, że można go spotkać wszędzie i w każdej sytuacji, skoro to taki łowca przygód, i każdy ma dowolność.
Pewnie, że może być. Dołożę coś od siebie i jako, że jesteś nowa (aż 1 dzień później ode mnie) to ja zacznę, jak się zbiorę. ;) }
[A dziękuję, dziękuję ^^ Wątek jak najbardziej. Miło byłoby mieć tylko jakieś ciekawe powiązanie. Jakieś pomysły? Ja rzecz jasna zacznę, tylko trzeba mi coś podrzucić]
W tej dystyngowanej knajpie, inaczej niż w całym PRZEtolerancyjnym Amsterdamie, nie lubiano kolorowych. Ciapsów, czarnuchów, żółtków, nawet tęczowych, a ludzie do niej uczęszczający dyskretnie maskowali swoje poglądy, choć i tak ogółem wiadomo było (choć głośno o tym nie mówiono), że każdy z nich ma w sobie coś z małego faszysty. Znaczna mniejszość witała tutaj ze względu na przepyszne jedzenie lub obniżone ceny piwa. Na przykład on, Levi. Nie przepadał za tutejszą atmosferą, ale starał się nie zwracać na nią uwagi. Przypadki nieuprzejmego traktowania "odmiennej" klienteli były tutaj na porządku dziennym, choć były zwykle tak subtelne, że o właścicielach nie dałoby się rzec złego słowa, jakoś konkretnie tego argumentując.
Zwykle kiedy dochodziło do nieprzyjemnych sytuacji, usuwał się w cień i patrzył na to z daleka, nie rwał się do bycia obrońcą słabszych. Przeżuwał w spokoju posiłek i udawał, że go nie ma. Najzwyczajniej umywał od tego ręce, nie czując się w obowiązku pomóc.
Chociaż teraz, kiedy dobiegły go odgłosy pewnej sprzeczki, między jakąś drobną Azjatką a bandą wyrostków o radykalnych poglądach, postanowił interweniować. Nie dla niej, choć mogłoby to tak wyglądać, a dla własnego świętego spokoju. Tego dnia był strasznie znerwicowany, głównie z powodu pracy i jakiegoś przykrego braku inspiracji w tym, co robił, który - miał nadzieję - był chwilowy. Zaparł się rękoma o stół, odsunął z piskiem swoje krzesło, i ciężkim, zdecydowanym krokiem pomaszerował w tamtym kierunku. Wyglądał w sumie zabawnie, z jego wydelikaconą uroda, przyjmując twardą, niewzruszoną postawę. Przełknął kęs wołowiny, aby to nie mówić z pełnymi ustami i mieć całkowitą pewność, że go zrozumieją. W sumie nie wiedział, czym mógłby ich postraszyć - tutaj nic im nie groziło, gdyż większość ludzi miała podobne poglądy i stanęliby za nimi murem, musiał więc wytężyć całą swoją charyzmę, aby móc jakoś zadziałać. Bo wizja przegranej jakoś nie bardzo mu pasowała. Wiedział też, że ze swoim chucherkowatym ciałem nie wygląda groźnie i choć nigdy mu to nie przeszkadzało, to teraz zaczęło.
Wtem wpadł na pewien pomysł. Kolorowi jako tacy nie byli tu mile widziani, ale gdy przybywali w towarzystwie Europejczyków nikt nie miał im nic do zarzucenia, jak gdyby zyskiwali trochę szacunku, zadając się z takimi personami.
- Proszę zostawić tę panią w spokoju, przyszła tu ze mną - rzekł, starając się zabrzmieć tak poważnie, jak tylko było to możliwe. I czekał w napięciu na ich reakcję.
{Trochę wątków już mam, a nie lubię mieć ich zbyt wiele, bo potem nie odpisuję na wszystkie, ale jeśli dowalisz czymś bombowym, bajeranckim i super ciekawym, to mogę się zgodzić ;D Bo chwilowo to ja nie myślę, o.
Ach, w deprechę? No, cóż. To jest chyba trzecia wersja Sashy, dużo mniej depresyjna od poprzednich ;D}
[Hej, masz ochotę nawątek, z Lucy. Tak się zastanawiam czy może Kana, nie szuka pracy, jako opiekunka xd]
Prześlij komentarz