Simona Mona Mayfair | dwadzieścia lat | córka bogatego wdowca
"Stanowczo za dużo pracuję! Powtarzałem jej żeby zwolniła, odpoczęła a nawet wyjechała na kilka dni- ale czy to coś dało? Wciąż jeździ do firmy o czwartej nad ranem ze stosem papierów w czerwonej aktówce. Nie jest jej ciężko? Szkoda mi tej biedulki, ach szkoda- ambicję ojca wyryły się w jej sercu tak głęboko, że chyba nie potrafi już inaczej funkcjonować- może gdyby jej matka żyła (...)"- Tom Grey, szofer.
Tom zawsze wciskał nos w nie swoje sprawy. Węszył, zagadywał, czasami ślęczał pod drzwiami i słuchał opowieści swojego pracodawcy- zarzekał się jednak, że robi to tylko i wyłącznie dla dobra tej rodziny, wcale nie przekazywał informacji o jej problemach do mediów i brukowych gazet. Trzeba jednak przyznać, że gdyby nie wrodzona ciekawość szofera, historia panny Mayfair pozostałaby tajemnicą- bo ta dziewczyna nie mówi za wiele. Nie jest to jednak wada, wielu mężczyzn woli po prostu na nią patrzeć, dziedziczka nie musi więc otwierać krwistoczerwonych ust by ktoś zwrócił na nią uwagę. Szczęście czy przekleństwo? To wie tylko ta sprytna dziewczyna, która w wieku szesnastu lat dorobiła się swoich pierwszych, dużych pieniędzy...
"Słyszałem,
że podupadła na zdrowiu. Faktycznie, schudła, ale żeby od razu wbijać w
tą porcelanową skórę igły z podłączeniem do kroplówki. Przesadzają,
wystarczyłoby dać jej coś ciepłego do jedzenia, najlepiej kotleta, albo
dwa! Przecież ona nie ma nawet czasu aby wstąpić do kuchni w domu, co
dopiero do jakiejś restauracji czy bufetu. Ciągle w tych papierach,
biedulka!"- Tom Grey, szofer.
Pannę
Mayfair widziano ostatnio w ogrodzie, przed starą kamienicą w Amsterdamie. Nasz informator potwierdził doniesienia o przeprowadzce dziewczyny
do mieszkania, w którym spędziła dzieciństwo jej matka, Teresa.
Wspominaliśmy już, że jest do niej bardzo podobna? Dwie krople wody,
dosłownie!- idealne, kobiece kształty, cięty język i podły aczkolwiek
figlarny charakterek Mona odziedziczyła po matce. Ciekawe tylko czy
skończy tak jak ona? Patrząc na jej postępowanie, ambicję, które
przerastają niejednego dojrzałego człowieka, można śmiało stwierdzić, że
katastrofa wisi w powietrzu! Ucieczka przed problemami w to kolorowe
miejsce, może nie być najlepszą terapią na zszargane nerwy młodej
dziewczyny. Dajcie jej kieliszek wódki, ewentualnie dwa na rozluźnienie...
Kilka bardziej lub mniej istotnych rzeczy związanych z Simon:
- Dziewczyna ma duże mniemanie o sobie- zapewne za sprawą ojca, który rozpieszczał ją od najmłodszych lat. Rozmawiając z nią musisz więc uważać na słowa, jeżeli ją obrazisz potrafi skręcić Ci kark, odgryźć rękę a Twoje zęby przerobić na stylową bransoletkę.
- Czego się nie dotknie zamienia w złoto. Jest jednym z najlepszych pracowników w kancelarii ojca, który sprawił, że firma wypłynęła na szerokie wody Pacyfiku.
- Towarzyszy jej czarny kot o imieniu "Dracula"- nazwała go tak ze względu na jego zżółknięte już zęby. Spotkała go raz na drodze ze sklepu i od tamtej pory są nierozłączni. Spotykając ją w Amsterdamie możesz mieć pewność, że ta bestia kręci się gdzieś w pobliżu.
- Kiedyś uczyła się grać na fortepianie, więc jeżeli zechcę pokazać Ci swoje umiejętności- wiej gdzie pieprz rośnie! Ta dziewczyna już dawno zatraciła zmysł słuchu.
- Nie mówi za dużo. Woli słuchać i obserwować, a gdy już dojdzie do odpowiednich wniosków, sama zadecyduję czy wpuści Cię do swojej magicznej krainy miodem i mlekiem płynącej.
Notka widnieje też na innym blogu.]
10 komentarzy:
[Również jestem po przerwie od blogów, ale z chęcią rozpocznę wątek. Mogłabyś może jednak wymyślić jakieś powiązanie? ;)]
Marion ze zmarszczonym czołem patrzyła na półkę z warzywami. Stała tak może ze trzy minuty, aż w końcu westchnęła i odwróciła się do znacznie lepiej jej znanej półki z jedzeniem typu "otwórz, wysyp, zalej, zjedz". Wrzuciła do koszyka parę opakowań i zlustrowała sklep wzrokiem w poszukiwaniu napojów. Jej wzrok przykuła skądś znana jej kobieca sylwetka. -Mona Mayfair! Pomyślałby kto, że masz czas na tak zwyczajną czynność jak robienie zakupów w podejrzanej dzielnicy- uśmiechnęła się szczerze do dziewczyny, gdy ta w końcu zlokalizowała źródło tych słów.
[Krótko, i może słabo, ale jakoś musiałam zacząć ;>]
[ Jestem chętny do wątku :)]
[Mogli się poznać gdzieś w pracy. Simon, mimo że pracuje zasadniczo dla kolegi, jest wolnym strzelcem jeśli chodzi o bycie radcą prawnym, więc mógł kiedyś przyjąć jakieś zlecenie z kancelarii, w której pracuje dziewczyna. Nie przepada za nią, bo uważa ją za zbyt wyniosłą. A dalej może być różnie...]
- Simon
Pozwoliłby sobie na większe skupienie w pracy, gdyby nie ciągła wizytacja pewnej irytującej kobiety, która najwidoczniej nie potrafiła ludziom NIE przeszkadzać. Aż się dziwił, że kancelaria jej ojca cieszyła się aż tak dobrym uznaniem. Jeśli wszyscy ludzie, którzy tutaj pracowali, mieli podobne podejście wobec działań motywujących co ta nieznośna dziewucha to naprawdę wolał więcej zleceń z tej spółki nie przyjmować. Był raczej indywidualistą i nie potrzebował ciągłego sprawdzania go, czy tym bardziej dekoncentrowania. Nie potrafił pracować w pełnym pośpiechu, ale i kiedy nie wtrącano się w to, co robi, nabierał szybkiego tempa samoistnie. Jeśli ta panna nie umiała tego zrozumieć to zupełnie nie wiedział, jak mógłby z nią współpracować w przyszłości. Na szczęście nie przewidywał póki co takiego scenariusza, więc skupił się na teraźniejszości.
- NIE - powtórzył to samo, co usłyszała od niego dobre pół godziny temu, spoglądając na nią ledwie przelotem. Nie chciało mu się marnować czasu na jałowe rozmowy z nią, tym bardziej nie zamierzał słuchać jej ciągłego marudzenia, a właśnie na to się zapowiadało.
Westchnął cicho nakreślając na kartce streszczenie, a zarazem opracowanie tego, co przeczytał. Naprawdę starał się ignorować jej obecność, ale było to trudne kiedy MÓWIŁA. Powinna przynajmniej nauczyć się milczeć.
- Jesteś w przedszkolu, Mayfair? - spytał z niejaką pobłażliwością, zupełnie nie rozumiejąc jej obiekcji co do jego pracy. Słowo NIE w rozumowaniu dorosłych ludzi z pewnością nie różniło się od pojęcia słownikowego, a jego odpowiedź powinna do niej dotrzeć już za pierwszym razem i wystarczyć jej na dłuższy czas. Widocznie jednak albo rzeczywiście upodabniała się do dzieciaków z piaskownicy, traktując negatywny komunikat jak bańkę, albo była cofnięta w rozwoju. Szczerze powiedziawszy nieszczególnie go to interesowało. Chciał jedynie sam zająć się tym, co mu zlecono i planował zrobić to jak najlepiej. Nie potrzebował do tego jazgoczącej mu nad uchem baby. I to jeszcze tak młodej. Może i była świetna w tym co robiła, ale brakowało jej jeszcze tego dodatkowego, dziesięcioletniego doświadczenia jakie posiadał Simon. Też zaczynał młodo, więc jej narwanie był jeszcze w stanie zaakceptować, ale brak szacunku do tego co robi i jak to robi świadczył o tym, że dziewczynie pozacierał się nieco wartości i priorytety. Naprawdę wiedział jak się za to wszystko zabrać, by nie zawalić swojej części. Znacznie lepiej od niej radził sobie w wypełnianiu obowiązków pracowniczych, tego akurat był pewien. Paręnaście lat ciężkiej pracy na coś mu się przydało.
- Doskonale zdaję sobie sprawę z tego ile pracy jest jeszcze przede mną i w jakim czasie muszę to wszystko wykonać. Uwierz mi, trzymanie się terminów mam opanowane do perfekcji – powiedział zachowując w głosie pewność własnych przekonań, jednocześnie odsunął teczkę poza zasięg jej rąk, zrzucając parę innych papierów, leżących na krawędzi. Swoją drogą nie były to jego dokumenty. On utrzymywał porządek zarówno w życiu osobistym jak i tym bardziej w pracy.
- Nie potrzebuję twojej pomocy, skarbie - mruknął nieźle zirytowany. Jedna z rzeczy, która naprawdę go wkurzała to ingerowanie w jego plan pracy. Był służbistą, do tego całkiem bystrym i charyzmatycznym osobnikiem, więc to, co do niego należało wykonywał z odpowiednią starannością, ale i o odpowiednim czasie.
- Simon
Nie był jej fanem z jednego, konkretnego powodu: była tak bardzo upierdliwa, że niemalże właziła mu do tyłka próbując wmówić mu, że źle pracuje. Całkiem dobrze sobie radził, póki nie przyszła. Był zaangażowany w sprawę. Zaangażowany jak cholera. To, że w tygodniu pracował jako wydawca wcale nie wykluczało jego kompetencji w zakresie prawa. Nie musiała mu ubliżać tylko dlatego, że nie darzyła go wielkim zaufaniem. Gdyby powitała go normalnie, nie karciła go jak przedszkolaka i nie udawała przed nim alfy i omegi, może mógłby wyluzować. Ale życie, pracę i klientów traktował skrajnie poważnie, więc każdą sugestię, jakoby miało być inaczej, przyjmował jak swoisty atak na jego osobę. To, że był pracownikiem nie oznaczało od razu, że siedzi tutaj jedynie dla kasy i ma w wielkim poważaniu całą resztę, łącznie z dobrem klienta. W końcu pracował nie tylko na imię firmy jej ojca, ale i na własne uznanie. Do tego nie był jednym z tych osób, które weszły w ten zawód z przypadku.
Omal nie prychnął, gdy powołała się na jego wydawnictwo. Była istną hipokrytką. Wymagała od niego zupełnego poświęcenia sprawie i szacunku dla jej kancelarii, czy rozprawy karnej klienta, a sama jednocześnie uwłaczała jego firmie i pisarzom, których patronatem obejmował. Z takim podejściem doprawdy nie mogła liczyć na to, że obdarzy ją jakimkolwiek szacunkiem. W przeciwieństwie do niej dla niego liczył się każdy człowiek. Również ten zaćpany, zapity pisarz, który, wedle jej zdania, niewiele potrafił poza pisaniem o niczym. Otóż błąd. Czasem ci zapici i zaćpani mieli w sobie więcej serca i ducha niż wszyscy pozostali. Do tego, wbrew pozorom, mieli też więcej do stracenia. Jeśli tego nie rozumiała to naprawdę nie mógł pojąć jakim cudem może mu wyrzucać brak oddania pracy. Nie ważne z jakimi autorami miał do czynienia, byli oni tak samo ważni jak biznesmen z rodziną i górą pieniędzmi, chcący się obronić właśnie nimi. Każdy miał rodzinę i każdy zasługiwał na pomoc, różnica polegała na formie owego oparcia, bowiem nie tylko facet stojący w sądzie, walczący o swoje prawa był człowiekiem, któremu wyciągało się dłoń. Tymczasem ona zrównała jego pracę i przede wszystkim ludzi, z którymi pracował, z czymś, co nie miało jakiegokolwiek znaczenia. Ogólnikowanie i twierdzenie, że artyści są tylko popierdolonymi nałogowcami, którym nie da się wesprzeć przez wydawanie ich dzieł trochę wybiegało poza rzeczywistość.
Nie odezwał się do niej ani słowem, zagryzając wargę, by nie cisnąć w nią masą przekleństw, jakie teraz najchętniej spłynęłyby mu na język.
- Simon
Dobrze, że nie potrafił jej czytać w myślach, bo pewnie nieźle by się pożarli przez tą odmienność w poglądach. W przeciwieństwie do niej on nie widział różnicy między pomocą prawną udzielaną biznesmenowi, a emocjonalną kierowaną do pisarza, który podupadł w kwestiach moralnych, czy egzystencjalnych. Nie ważne jakiego rodzaju wsparcie dawało się drugiej osobie, zawsze chodziło o podparcie jednostki w ten czy inny sposób, więc facet, który sam wprowadził się w kłopoty finansowe nie był w żaden sposób lepszy od gościa, który dawał sobie w żyłę. Ratowało go tylko to, że on, w przeciwieństwie do podrzędnego pisarzyka, miał na tyle forsy, by wykupić swoje winy. Tego szczęścia nie miał ktoś, kto musiał polegać na swoim talencie, a gdy wena podupadała, i on rwał się do dołu wraz z nią. Oczywiście Conner zdawał sobie sprawę z tego, że nie każdy, kto przychodzi do sądu jest winny, więc nie ogólnikował. Część klientów sprawowała rolę dobrego męża, ojca i pracownika, a część nie. Dokładnie tak samo było z autorami książek. Niektórym odbijała szajba, inni byli po prostu w tak trudnej sytuacji, na takim rozdrożu życiowym, że nie wytrzymywali presji. Wszystko zależało od siły charakteru, fortuny losu i środowiska.
Conner nie sądził również, by udzielanie pomocy działało na zasadzie jednorazowej próby. Nawet jeśli ktoś odrzucał czyjąś dłoń, nie należało nagle popadać w znieczulicę społeczną i totalnie ignorować potrzeby drugiej osoby tylko z tego względu. Była masa powodów, dla których człowiek mógł nie chcieć przyjąć czyjejś pomocy, a spisywanie go na straty po takim incydencie było po prostu niedorzeczne. Mało humanitarne.
Odsunął się gwałtownie od biurka, podjeżdżając krzesłem obrotowym niemal pod samą ścianę, gdy zaatakowała go filiżanką kawy. Na szczęście jednak miała w sobie na tyle gracji, by uniknąć totalnej katastrofy z ciepłym napojem wylanym na stertę papierów, czy, co gorsza, na ludzi.
- Gdybyś choć trochę zainteresowała się tym co robię, a nie tym, co wydaje ci się, że robię, wiedziałabyś, że wypiłem kawę piętnaście minut temu. I że nie jestem poza skalą w planie pracy -powiedział, jak na tak bezpośrednie słowa, całkiem spokojnie. Wrzał tylko wewnętrznie. Nigdy nie wybuchał przy kimś. A już na pewno nie, kiedy miał do czynienia z osobą, z którą nie był w żadnej zażyłości, czy to emocjonalnej, czy pracowniczej.
- Simon
Wypuścił powietrze ze świstem starając się nie komentować jej słów. Mówiła zupełnie od rzeczy. Nie sugerował jej wcale, że go śledzi. Właściwie nawet by tego nie chciał. Po prostu wchodziła do jego gabinetu co pół godziny, sprawdzając jego wyniki pracy, więc wyszedł z założenia, że fajnie byłoby, gdyby przynajmniej coś jej to dawało. Ale najwidoczniej wolała go opierdalać, niżeli rzeczywiście spytać go o to, czym się zajmuje i co jeszcze ma przed sobą. Nie miał nic przeciwko pytaniom, ale kiedy zadawała je ze wstępnym założeniem jakoby miała się na nim zawieść, szczerze powiedziawszy wykazywała modelowy wizerunek dobrego antyprzełożonego. Brak odpowiedzialnego nadzoru to żaden nadzór.
- Może wyjdziesz? Bo póki co przekładasz pracę nad droczeniem się ze mną - mruknął nie bardzo przekonany do ich współpracy. Jak ona sobie wyobrażała zakończenie tego zlecenia, kiedy póki co tylko mieszała w jego procesie pracy? Nie wiedziała, jaką metodą działał, chciała wprowadzić tylko swoje piekielnie bzdurne innowacje, które tylko pokazywały jak bardzo niedojrzałą jest osobą pod względem zawodowym. Wybijanie kogoś z rytmu pracy nie świadczyło o czyjejś pomocy, a bardziej o tym, że za wszelką cenę chcę udowodnić swoją wyższość i racje, ale jeśli tak to ze względu na własne ambicje, a nie przez wzgląd na dobro firmy. Zmieszanie dwóch, zupełnie różnych trybów pracy w jednej sprawie nie wróżyło niczego dobrego.
- Umowa na zlecenie nie obejmowała pomagiera - dodał, powołując się na kontrakt z jej ojcem. Jakoś musiał jej dać do zrozumienia, że nie życzy sobie jej wkładu w to wszystko. Nie na tym etapie. Mogła wymagać od niego poprawek, ale kiedy skończy swoją część, do cholery! Nie w trakcie. I na pewno nie w ten sposób. Jak na razie widać było tylko jej jałowe aspiracje.
- Simon
[Kończymy wątek, czy zacząć nowy?]
- Simon
Prześlij komentarz